KoźmińsKi reaKtywacja
Transkrypt
KoźmińsKi reaKtywacja
Koźmiński reaktywacja rozmowy spisała Ewa Barlik ISBN: 978-83-7561-145-8 format 158/233, oprawa twarda liczba stron: 318 cena: 49,00 zł Książka jubileuszowa na 70. urodziny prof. Andrzeja K. Koźmińskiego. Składa się z 19 wywiadów przeprowadzonych z prof. Koźmińskim przez znanych polskich uczonych. Bardzo rzadko jubileuszową księgę czyta się tak dobrze, jak rozmowy z Profesorem Andrzejem K. Koźmińskim. A już do zupełnych wyjątków należy sytuacja, gdy można się z niej tak wiele dowiedzieć nie tylko o przeszłości, ale i o przyszłości. – Jan Krzysztof Bielecki, premier RP w 1991 r. Pełne erudycji refleksje i niebanalne dyskusje zamieszczone na stronach tej książki pokazują, że wokół zarządzania i biznesu można prowadzić pasjonujący dyskurs nie tylko o odpowiedzialności pracodawców, ale też o cywilizacji i kondycji gatunku ludzkiego, polityce i sztuce. Kształcenie przyszłych elit gospodarczych, wyposażonych w taką wiedzą i wrażliwość jest nam bardzo potrzebne. – Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych LEWIATAN Z takich historii może rodzić się przyszłość naszego kraju. Pamiętajmy, że Ameryka rosła z opowieści o sukcesach Edisona, Grahama Bella i Morgana. Czytelnicy tej książki poznają polską drogę do sukcesu w obszarze przedsiębiorczości intelektualnej. Oby na niej budowali własne ambicje – nawet, jeśli trudno Koźmińskiemu dorównać. – Stefan Bratkowski, prezes honorowy SDP (Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich) Życie Andrzeja K. Koźmińskiego jest niezwykłe, pełne zaangażowania w zachowanie wolności – osobistej, politycznej i akademickiej. Jego wkład w rozwój nauki o zarządzaniu i edukacji biznesowej umieszcza go w światowej lidze, a on sam jest w tym obszarze prawdziwym ambasadorem Polski i Europy. Stanowi dla nas wszystkich wzór do naśladowania. – prof. Eric Cornuel, dyrektor generalny EFMD (European Foundation for Management Education) www.poltext.pl Koźmiński reaktywacja Spis treści CZĘŚĆ I. Młodość i kariera naukowa Teresa Bochwic Szczęście w czasach wojny i pokoju 8 Marian Strużycki W kryzysie trzeba wyłączyć automaty 24 Alojzy Z. Nowak Warto uczyć się biznesu 40 Dominika Latusek-Jurczak Imperatyw przetrwania i siła ekspansji 60 CZĘŚĆ II. Uczelnia Marcin Kula Dziś Kopernik by się nie przebił 76 Jerzy Axer Pochwała szaleństwa 92 Jerzy Woźnicki Autonomia w warunkach konkurencji 108 CZĘŚĆ III. Nauka o zarządzaniu Krzysztof Obłój Teorie naukowe i mody 122 5 www.poltext.pl Koźmiński reaktywacja Wiktor Askanas Jak uczyć menedżerów? 144 Andrzej M. Zawiślak Język nauk społecznych 160 CZĘŚĆ IV. Biznes i polityka Piotr Sztompka Wielka przemiana i mała budowa 170 Maciej Witucki Nie dam się zaszufladkować 186 Witold Morawski Siły sprawcze modernizacji 200 Witold Kieżun O lepszą Polskę 210 Grzegorz W. Kołodko Ekonomia i polityka 228 Grzegorz E. Domański Odpowiedzialność za państwo prawa 246 CZĘŚĆ V. Wartości Wojciech Gasparski Etyka bez złudzeń 262 Ks. Leszek Slipek Mieć albo być 278 Witold T. Bielecki Misja dobrze zabezpieczona 294 Publikacje i osiągnięcia zawodowe 305 6 www.poltext.pl Koźmiński reaktywacja Ogrody SGH TERESA BOCHWIC: Jaki obraz ci się rysuje, kiedy myślisz o czasach dzieciństwa? Czy zachowałeś w pamięci jakieś szczególne wydarzenie? ANDRZEJ K. KOŹMIŃSKI: Jest 9 maja 1945 roku. Przyjeżdżamy do Warszawy z Masłomiący, gdzie trafiliśmy z matką i z dziadkami po powstaniu warszawskim. To była dość niezwykła historia. Z obozu w Pruszkowie wieziono nas do Oświęcimia, gdzie przez dłuższy czas czekaliśmy w pociągu na bocznicy kolejowej. Przed obozem uratowała nas znakomita niemiecka organizacja pracy. Mianowicie komendantura obozu odmówiła przyjęcia kolejnego transportu, w związku z tym cofnięto nas gdzieś w pole i wypuszczono. Stąmtąd wylądowaliśmy we wsi Masłomiąca u gospodarzy, którzy byli bardzo przyzwoitymi ludźmi. Myśmy oczywiście mieli trochę pieniędzy i płaciliśmy im, ale niestety przyszła kolejna „atrakcja” w postaci Armii Czerwonej. Jej żołnierze zatrzymali się akurat w tym gospodarstwie i nie dość, że obrabowali nas ze wszystkich pieniędzy i ze wszystkich wartościowych rzeczy, jakie mieliśmy, to jeszcze chcieli rozstrzelać gospodarza. Na szczęście gospodyni dysponowała niewielkim zasobem wody ognistej i dzięki temu jej mąż uniknął smutnego losu. Potem ci gospodarze – bez żadnego wynagrodzenia – utrzymywali nas przez kilka miesięcy, do czasu kiedy mój ojciec uciekł z frontu zachodniego, gdzie był wywieziony po powstaniu warszawskim i nas znalazł. Przyniósł tam jakieś środki, a następnie pojechał do Warszawy odbudowywać SGH1. I tak się akurat złożyło, że dokładnie 9 maja 1945 roku dojechaliśmy najpierw wozem do Słomnik, tam wsiedliśmy do pociągu i tym pociągiem dojechaliśmy na Dworzec Zachodni w Warszawie. Mój ojciec już czekał na peronie, wynajęliśmy wóz chłopski i tym wozem dotarliśmy na miejsce. Mając 4 lata po raz pierwszy stanąłem wówczas przed uczelnią, która wywarła na mnie wielkie wrażenie, mimo że była częściowo zniszczona. Budynek od Rakowieckiej był wypalony, ale wielki wspaniały 1 Rozmówcy w tej książce najczęściej używają zamiennie nazw Szkoła Główna Handlowa (SGH) i Szkoła Główna Planowania i Statystyki (SGPiS) w odniesieniu do tej samej warszawskiej uczelni, która istnieje od 1906 roku, początkowo jako Prywatne Kursy Handlowe Męskie Augusta Zielińskiego, Wyższe Kursy Handlowe im. Augusta Zielińskiego, Wyższa Szkoła Handlowa, Miejska Szkoła Handlowa i po wojnie Szkoła Główna Handlowa. W latach 1949–1991, a więc w okresie studiów i pracy naukowej większości rozmówców, działała jako SGPiS. www.poltext.pl 11 TERESA BOCHWIC Koźmiński reaktywacja budynek biblioteki istniał. Pamiętam, że wtedy dostałem od żony mojego późniejszego mistrza, profesora Aleksego Wakara, pierwszą w życiu prawdziwą zabawkę: pięknego białego futrzanego królika. Wkrótce potem obejrzałem pierwszy film, który był wyświetlony w jednej z sal biblioteki, na dole, bo cała uczelnia mieściła się wtedy w bibliotece, nic innego nie było. To był film amerykański pod tytułem Serenada w dolinie słońca. Też wywarł na mnie ogromne wrażenie. Zamieszkaliście w szkole? Nie, zamieszkaliśmy w tak zwanym budynku profesorskim przy Rakowieckiej. Teraz dopiero sobie uświadamiam, że byliśmy niezwykle uprzywilejowani, ponieważ cała Warszawa leżała w gruzach, a ten budynek ocalał. Podobno w czasie wojny był w nim klub SS-manów czy coś takiego. Zresztą znaczna grupa SS-manów spoczywała, jak się okazało, pod kwietnikiem różanym, który rozciągał się wzdłuż biblioteki. Później próbowano ich stamtąd ekshumować. Myśmy mieli bardzo piękne trzypokojowe mieszkanie na trzecim piętrze, w którym mieszkałem do 1970 roku. Wówczas „dostałem” – jak się wtedy mówiło – kawalerkę w bloku Za Żelazną Bramą. Moi rodzice mieli tam rewelacyjne warunki w porównaniu z otoczeniem. Przy domu był wspaniały ogród, który był przepięknie utrzymywany przez panią profesorową Skrzywanową, ogrodniczkę z wykształcenia. Kiedy przychodzę teraz na SGH i patrzę na dawny ogród, to łzy mi się do oczu cisną, gdy widzę śmietnisko w tym miejscu. Wtedy było tam pięknie, a poza tym był to wielki obszar, który stał się przedmiotem mojej penetracji. I to był rajski ogród twojego dzieciństwa. Z pewnością to był rajski ogród mojego dzieciństwa, w którym zawsze centralny punkt stanowiła uczelnia. W tym czasie SGH była nadal uczelnią prywatną, ukształtowaną przed wojną przez Bolesława Miklaszewskiego, a dopiero w 1949 roku została upaństwowiona, zestalinizowana i zniszczona. A jaka była twoja pierwsza miłość? To było jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Odbyliśmy z ojcem i z grupą ludzi z SGH bardzo ciekawą wycieczkę, mianowicie polecieliśmy do Albanii, do Tirany. To rzadki kierunek. Bardzo dziwne miejsce. Stamtąd popłynęliśmy statkiem dookoła Peloponezu, zatrzymaliśmy się w Atenach. W Albanii spotkałem panienkę, Polkę, która była tam z rodzicami. I to było w Albanii Envera Hodży. Albania to niesamowite miejsc. Była tam jedyna porządna droga z Tirany do Durrës. Myśmy mieszkali nad morzem, w hotelu w Durrës. Ta jedyna 12 www.poltext.pl Koźmiński reaktywacja SZCZĘŚCIE W CZASACH WOJNY I POKOJU droga była zarezerwowana dla Hodży. Nie uważasz, że to wspaniały pomysł, żeby mieć własną drogę? To jest po prostu arcydzieło. Zawsze masz wolną drogę. Nic lepszego nie można sobie wyobrazić, niż mieć własną drogę, to znacznie lepsze niż własny samochód. Powstanie warszawskie Twój ojciec był przedwojennym profesorem? Ojciec przed wojną zrobił habilitację. Z ekonomii? Mój ojciec zrobił magisterium pod kierunkiem Ludwika Krzywickiego, napisał pracę z pogranicza historii, na temat Prota Potockiego, XVIII-wiecznego polskiego przedsiębiorcy i arystokraty. Praca jest zresztą bardzo ciekawa, do dziś ją mam. Potem zaczął pracować na SGH, gdzie był jednym z ludzi, na których postawił Miklaszewski: to oni mieli dalej poprowadzić uczelnię. W związku z tym ojciec dostał stypendium rządu polskiego do Paryża na Sorbonę. Wcześniej przez wiele lat uczył się w Szwajcarii, gdzie skończył szkołę średnią, a francuski był dla niego chyba bardziej naturalnym językiem niż polski. Właściwie do końca życia lepiej pisał po francusku niż po polsku. Na Sorbonie ojciec zrobił – pod kierunkiem sławnego francuskiego historyka myśli, Claude’a Morneta – doktorat na niezwykle ciekawy temat Wolter jako finansista. Książka jest w zbiorach naszej uczelni, bo w owym czasie wszystkie prace doktorskie przygotowywane na Sorbonie były drukowane i publikowane przez Les Presses Universitaires de France. Ojciec spędził tam cztery lata i po doktoracie wrócił do Polski, chociaż oczywiście mógł zostać, ale to mu nawet przez myśl nie przeszło. Po powrocie zaczął uczyć francuskiego, zaawansowanego, biznesowego języka. Z pobytu we Francji wyrosło też zainteresowanie ojca nowoczesnymi formami dystrybucji, wielkimi domami towarowymi we Francji. Napisał na ten temat pracę habilitacyjną i od tej pory poświęcił się problematyce, którą dzisiaj określilibyśmy marketingiem. Po wojnie zajął się czymś, co się nazywało organizacją i techniką handlu, a ponieważ był to przedmiot uważany za techniczny, to udało mu się uniknąć ideologicznej czystki, przeprowadzonej na SGPIS-ie po 1949 roku. Uważano, że skoro on nie para się ekonomią polityczną, to nie warto się nim zajmować. Wiele lat później ja sam jako bezpartyjny też nie mogłem pracować w katedrze ekonomii politycznej, a zresztą prawdę powiedziawszy wdzięczny jestem partii za tę przysługę do dzisiejszego dnia. 13 www.poltext.pl TERESA BOCHWIC Koźmiński reaktywacja A ty urodziłeś się w Warszawie? Urodziłem się 1 kwietnia 1941 roku w Warszawie. Wojnę spędziliście w Warszawie? Tak, dlatego że moi rodzice przed wojną także mieszkali na terenie SGH. Zostali stamtąd wyrzuceni przez Niemców i ojciec znalazł mieszkanie na Mokotowie, przy ulicy Naruszewicza. Tam przeżyliśmy powstanie. Tam zostałem z mamą i babcią przysypany gruzami domu, który został zbombardowany, a właściwie kompletnie zniszczony przy użyciu tak zwanej krowy, to był rodzaj ciężkiego granatnika. W piwnicy schroniło się chyba sześćdziesiąt osób. Uratowała się tylko babcia i ja, a to dlatego, że byliśmy słabi i nie dopchaliśmy się jako pierwsi, siedzieliśmy więc przy samym wyjściu z tej piwnicy. Ale twojej mamy tam nie było? Mama była na górze i zjechała razem ze schodami na dół. Nas odkopano, a wszystkie pozostałe osoby, które tam były, zginęły. Czyli można powiedzieć, że mam w życiu szczęście. To już drugi w tej opowieści przykład wielkiego szczęścia w twoim życiu. Raczej niezwykłe, że ktoś jest wywieziony do Oświęcimia, czeka na bocznicy, a potem go odwożą i puszczają wolno. A tutaj ocalenie z piwnicy bombardowanego domu zasypanego dziecka z babcią. Zastanawiam się, czy to u was rodzinne, bo i twoja mama się uratowała, ojciec pewnie też? Ojciec był w tym czasie przy sztabie, który ciągle się przenosił, a myśmy się przenosili za nim. Prawdopodobnie był tam szpieg, który podawał Niemcom kolejne lokalizacje i oni je kolejno bombardowali. A później, kiedy wędrowałem... To jest właściwie moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa! Po upadku powstania pędzono nas do Pruszkowa: widziałem trupy koni i ludzi, domy się paliły. Dobrze zapamiętałem, że kiedy szliśmy przez pola w kierunku Pruszkowa, na Dworcu Zachodnim stał niemiecki pociąg pancerny z działem wielkiego kalibru; widziałem, jak wystrzeliwuje pocisk, który uderzył w ścianę domu i cała ściana domu się zapadła. My musieliśmy iść dalej. Wypędzeni z Kresów Opowiedz o mamie, Janinie. Z domu była Szołkowska. Urodziła się na Białorusi, gdzie moi dziadkowie mieli majątek w okolicach Bobrujska, i w 1918 roku ewakuowali się stamtąd dość pośpiesznie. Bo szła rewolucja... Tam już była rewolucja, zaczęła się wojna domowa i mój dziadek wywiózł swoją rodzinę, czyli moją babcię i moją matkę do Poznania, a ściślej do Gniezna. 14 www.poltext.pl Koźmiński reaktywacja SZCZĘŚCIE W CZASACH WOJNY I POKOJU Stracili cały majątek na Wschodzie, tak jak wszyscy ziemianie z tych okolic... No stracili, tam nic nie zostało. Później mój dziadek próbował się zajmować biznesem, zdaje się, że to mu nie bardzo szło. Moja mama była poliglotką, mówiła doskonale po angielsku, pięknie po rosyjsku i oczywiście po francusku, ponieważ moja babcia była Francuzką. Potem mama uczyła francuskiego na SGPiS aż do emerytury. I tam poznała twojego ojca? Nie, rodzice wzięli ślub w 1935 roku, a poznali się zapewne nieco wcześniej. Zachęcamy do lektury! Moja mama wtedy jeszcze nie skończyła studiów, przerwała naukę na filologii romańskiej, dopiero później skończyła studia. Po wojnie zaczęła pracować na uczelni. Przed wojną chyba nie pracowała. Za to tuż po wojnie miała bardzo ciekawe zajęcia. W 1948 roku uczyła francuskiego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Pamiętam to dobrze, ponieważ nie miała co ze mną robić, więc zabierała mnie z sobą i zostawiała w szatni. Bardzo to lubiłem, dlatego że tam był bufet, gdzie można było dostać smakowite rzeczy, pączki, czy coś takiego. Później ją stamtąd wyrzucono jako element niepożądany. Ale moja mama uczyła także, już prywatnie, ministra spraw zagranicznych, Stanisława Skrzeszewskiego i jego żonę. Mieszkali w willi w Alei Niepodległości. Do tego faceta nigdy nie miałem specjalnej sympatii, a to dlatego, że jak moja mama chodziła uczyć tych państwa francuskiego, to mnie zostawiała na mrozie na zewnątrz, co mi się bardzo nie podobało. O ile ministerstwo spraw zagranicznych wspominam dobrze, to ministra źle. A skąd pochodził ojciec? Jego losy były dosyć nietypowe. Urodził się w 1904 roku w Daszkowcach na Ukrainie, gdzieś na pograniczu Besarabii. Jego ojciec, a mój dziadek, jako że nie miał swojego majątku, zajmował się dzierżawą wielkich majątków, był więc swego rodzaju przedsiębiorcą. A ponieważ mu się to dobrze udawało, kupił średniej wielkości majątek pod Żytomierzem, który się nazywał Wyszczykusy i tam mój ojciec spędzał pierwsze lata życia jako takie kresowe królewiątko. Mój dziadek, Bolesław Koźmiński, zmarł w 1914 roku i wtedy moja babcia, Maria z domu Dyakowska, wywiozła swojego dziesięcioletniego syna Leona, mojego ojca, do szkoły do Szwajcarii. Ta szkoła jest do dzisiaj w Lozannie, nazywa College Champittet i ja ją parę lat temu odwiedziłem. Tam się nic nie zmieniło, to nadal jest szkoła dla bogatych, rozpieszczonych, międzynarodowych dzieci. I ojciec wylądował tam z dziećmi amerykańskich milionerów, jakichś niedobitych Burbonów i w podobnym towarzystwie. Wszystko układało się bardzo dobrze aż do wybuchu wojny. W pewnym momencie, kiedy zaczęła się rewolucja, moja babcia straciła możliwość przekazywania pieniędzy na szkołę i mój biedny ojciec jako kilkunastoletni 15 www.poltext.pl