wywiadem - I LO im. Mikołaja Kopernika w Łodzi

Transkrypt

wywiadem - I LO im. Mikołaja Kopernika w Łodzi
Od sportowca do pisarza
- Co wyniosłem z I LO? Przede wszystkim szacunek dla kadry nauczycielskiej. Wtedy w
słowo nauczyciela wierzyliśmy. Było ono uczciwe, a na lekcjach panowała idealna cisza –
opowiadał podczas spotkania z uczniami Andrzej Ziemowit Zimowski, pisarz, poeta, a także
absolwent Kopra.
- Wyniosłem też szacunek dla ciężkiej pracy, która pomagała mi w życiu zawodowym.
Mieszkałem na Starym Złotnie. Wstawałem o 5:00, a kładłem się spać około 1:00. Codziennie
musiałem wychodzić godzinę wcześniej z domu, by zdążyć na lekcje. Wieczorami miałem
dylemat – iść przez ciemny las, czy wzdłuż muru cmentarnego – mówił absolwent I LO.
Przy okazji spotkania Zimowski miał okazję zaprezentować swoją najnowszą książkę pt.
„Koszykarki
i koszykarze łódzcy w latach 1945-1960. Wspomnienia”. - To właśnie w Jedynce zapałałem
miłością do sportu – mówił autor - Na jednym z obozów w Kasince Małej dzięki instruktorom
nauczyłem się gry w tenisa, siatkówkę i koszykówkę. Później zacząłem też grać w reprezentacji
szkoły – dodał.
- W latach 40. i 50. w Łodzi były 4 potężne szkolne ośrodki sportowe – Koper, Żeromski,
Piłsudski
i Skorup. Mieliśmy doskonałych koszykarzy i piłkarzy. Ja zwykle stałem na bramce, ale nie
przypominam sobie, bym w barwach Kopernika wpuścił więcej bramek niż Cierzniak w meczu
Borusii z Legią w Lidze Mistrzów – śmiał się były ”jedynkowicz”.
Kiedyś Łódź była potęgą w koszykówce na arenie ogólnopolskiej. Teraz jest zupełnie inaczej.
Zapytaliśmy więc, dlaczego tak się stało.
- Niestety, męska koszykówka trwała tak gdzieś do roku 1953-54. Łódzka Spójnia i YMCA
zdobywały wielokrotnie mistrzostwa Polski. Później nagle to się wszystko skończyło.
Prawdopodobnie dlatego, że adepci, którzy kończyli kierunek na uczelniach, nie mieli w Łodzi
pracy. Szukali więc takich miejsc
i perspektyw, by mogli pogodzić koszykówkę z życiem zawodowym.
To właśnie w murach Kopra Andrzej Ziemowit Zimowski poczuł, że ma talent do pisania. A
wszystko wzięło się także z jego zamiłowania do czytania książek o rozmaitej tematyce.
- Zapamiętam z pewnością prof. Jodłowską od języka polskiego, która zachęcała do czytania i
pisania. Chyba nieźle pisałem, bo niektóre moje wypracowania odczytywała na głos, co było
dużym wyróżnieniem. Moja miłość do czytania wzięła się z tego, że gdy miałem 12 lat, dużo
czytałem. Mama przynosiła mi książki z Biblioteki Fabrycznej w Warszawie. Teraz mam w
domu książki, które układam w stosach, bo nie mieszczą mi się już na półkach. Nie potrafię
przejść obok księgarni i nie kupić książki. Interesuję się wszystkim i to błąd. Rada dla młodych?
Piszcie na jeden temat. Ja za dużo czasu zmarnowałem krążąc po wielu tematach –
przestrzegał.
Krzysztof Sędzicki: Mówił pan, że nie zajmuje się już poezją.
Andrzej Ziemowit Zimowski: Ja uważam, że poezja jest łatwiejsza do pisania niż proza i w
rezultacie, dlatego dużo więcej pisze się poezji. Proszę zwrócić uwagę, że na spotkaniach
literackich dominuje poezja. Jestem jednym z dziesięciu prozaików w Łodzi. Kochałem się w
dawnej poezji, ale tego, co jest teraz, nie mogę zrozumieć. Jestem członkiem Związku
Literatów Polskich. Osoby, które chcą do niego przystąpić, przysyłają nam swoje materiały, my
je wysyłamy później do Warszawy. Wszystkie kandydatury są odrzucane, mimo że niektóre
wiersze są doskonałe. Znowu powstaje jakaś historia zupełnie niezrozumiała.
Młody człowiek, gdy patrzy na poezję, myśli sobie: „Czy autor to tak na trzeźwo to wszystko
pisał?” Jak to jest u pana?
- Ja akurat z czegoś takiego nie korzystam, zwłaszcza po moich alkoholowych przygodach na
Dalekim Wschodzie, których tak unikałem. Tak naprawdę poza kieliszkiem czerwonego wina,
to nie spożywam. Ale to, co ja piszę, to jest po prostu we mnie. Zdarza mi się obudzić w
środku nocy,
by wstać i zrobić notatkę. Następnego dnia mam już temat. Teraz siedzą we mnie kpiny lub
poważne, psychologiczne aspekty.
Opłaca się jeszcze ten biznes?
- Jeśli chodzi o pisanie, to w tej chwili w kraju mamy 4 tysiące osób piszących dobrze. Z tej
grupy
na swoje utrzymanie zarabia… niech pan strzeli, jaki procent.
Pewnie z pięć procent.
- Jeden procent! A reszta po prostu dokłada się do tego. Gdy wstąpiłem do Związku Literatów
w Łodzi, było około 120 członków. W tej chwili liczy on około 24 członków, a na zebrania
przychodzi dwóch. Wszystko upada! Wydaje mi się, że również władze, które powinny dbać o
kulturę, pomijają ją mając inne sprawy. Wyróżnia się jedynie AOIA (Akademicki Ośrodek
Inicjatywy Artystycznej). Tam dyrektor Monika Kamińska, która pięknie pisze, czyta i śpiewa,
dba o teatr. Ale takich osób jest
za mało.
Wywiad przeprowadził: Krzysztof Sędzicki