plik w formacie pdf

Transkrypt

plik w formacie pdf
WIELKIE PUZLE
autor: Zee Jop „Cyberius”
"Ni na na na ni na o kłesto bam bi no a kilo do, selo do..."
I tak Kabalistyczne Drzewo Świata rozpadło się, niby Kosmiczne drzewo na niebiańskiej równinie
Weli. Rozpadło się pod ciężarem Korony, ale czy mogło być inaczej?
Przecież drzewo jako nawet najbardziej subtelna struktura, nie jest czymś absolutnym i
ostatecznym, a złożone jak i cały wszechŚwiat z Świętowitowego "lepidła" substancji budującej go
niby drobinki światła, albo cegiełki tworzywa Arystotelowskiego "hyle" Tak zresztą jak i słowa
opisujące go, bo lepimy za ich pomocą niby z plasteliny świat znaczeń, a potem na powrót
plastelinę łączymy w bezkształtną kulę, lub w inne nowe próby opisu, tworząc w ten sposób
"Wielkie Puzle" w swoim bardziej subtelnym świetlistym wydaniu, jak i tym drugim widzianym
przez znakomitą większość odrobinę kanciastym i topornym....
Rozpadł się też domek z kart iluzji i wyobrażeń w którym przyszło mi przez lata mieszkać...
Siedziałem na niewygodnej ławce już prawie dwie godziny a samolot spóżniał się z powodu mgły. I
zabawiałem się rozważaniami, tak aby zająć czymś sobie czas oczekiwania, po to choćby żeby sę
nie nudzić. I przypominałem sobie rytualne czynności powtarzane przed prawie każdą bramką
kontrolną, a zaczynające się od zdejmowania moich ciężkich butów "harleyów" z metalowymi
okuciami, potem paska z grubą metalową skówką, i wszystkiego żelaznego, czego miałem na sobie
sporo.Do tego należało jeszcze wyjąć z bagażu podręcznego laptop i położć go w do prześwietlenia
w plastikowym koszyku, następnie wypiąć wszystkie kolczyki, czego jednak nie robiłem. W
każdym razie bałagan robił się nie miłosierny. To jeszcze nic ponieważ w ostatim czasie kontroli na
loniskach jakby przybywało,bo doszedł do tego jescze skaner ciała. Gdy mi się to po chwili
znudziło wymyślałem różne historyjki. Na przykład: przechodzę przez bramkę i kiedy tak
przechodziłem sobię przez tą bramkę, to ona dzwoniła, a to ze względu na kulę której odłamek
nieszczęśliwie, albo szczęśliwie utkwił mi niedaleko serca. Szczęśliwie bo pocisk mógł polecieć
kilka milimetrów wyżej. Nieszczęśliwie bo bo się jednak w moim ciele znalazł. Woląc przyznam
nie prowokować losu, nie wyciągałem go, niech tam sobie leży myślałem, jeśli od tylu lat nic
poważnego z moim zdrowiem się nie dzieje. Znowu zadzwoniło, pomyślałem wtedy. Przeszedłem
jednak śmiało. Powiedziałem im co jest przyczyną, oni zrozumieli, wystarczyło. Nawet rewizji mi
nie zrobili , choć bagaż przeszukali mi solidnie i przegrzebali mocno. Nie napiszę przetrzepali, bo
nie lubię tego powiedzenia, nie lubię też w ogóle używać wobec ludzi formy bezosobowej, tu
natomiast dla większej przejrzystości pozwalam sobie skracać zdania i używać myślowych skrótów.
Śmieszne, trochę, myślę do siebie. Jadę na wyspy w poszukiwaniu zagubionego rękopisu, który
rzekomo spłonął w Powstaniu warszawskim, razem z Kaledarzem WIślickim, a tu podejrzewają
mnie o jakieś próby wywiezienia starych druków, kiedy ja chce je właśnie przywieżć. Nie te, inne,
ale chodzi w ogóle o fakt przywiezienia.
Beebi skomplikował mimo woli sytuację, ale nic się takiego strasznego strasznego nie stało.
Dlaczego Bee mimowolnie skomplikował sytuację? Otóż, w czasie gdy został wyrzucony za
notoryczne śpóżnialstwo, a może także i pijaństwo, bo choć do pracy nie przychodził pijany nigdy,
to jeszcze jakby było mało, znalazł się w kręgu podejrzanych o kradzież Izydora z Sewilli i
"Kosmographji" Ptolemeusza, a ja i cała grupa znależliśmy się na LIŚCIE potencjalnych
przemytników dzieł sztuki! Tak już u nas jest, często nie ściga się tych którzy mogą mieć coś
wspólnego z popełnionym przestępstwem, ale tych których można ścigać.
Bee stał się jednym z podejrzewanych, bowiem zamiast grzecznie wracać do domu po pracy, kręcił się - jak twierdzili niektórzy pracownicy biblioteki - do póżnego wieczora, - aby wtedy gdy
po południu zamykano magazyn mógł bezkarnie buszować wśród inkunabułów - dodawali inni z
wielka pewnością w głosie. Inkubałów czyli starych ksiąg -zabierając co najlepsze Dowodem według nich miał być fakt że widziano go jak - siedział w czytelni razem z Galileuszem a nawet - jak chodził razem z nim trzymając go pod pachą - Jedna ze sprzątających bibliotekę pań,
opowiadała nawet jak - widziała Beebi wchodzącego wieczorem po zamknięciu czytelni do
Jagiellonki razem z jakimś podejrzanie wygladającym, ubranym na czarno mężczyzną. I to mógł
być właśnie - jak ona twierdziła -Galileusz - Na zadane przez policantów pytanie - co robiła o tak
póżnej w bibliotece - nie potrafiła jednak nic sensownego odpowiedzieć. A Babcia, mógł swoją
drogą chodzić z Galileuszem, a nawet siedzieć nad nim w czytelni. W czytelni siedział bo bardzo
lubił książki. co ja mówię, on je kochał! Dwa, siedział w czytelni bo nie chciał wracać wcześnie do
domu. Lubił też Galileusza i Giordano Bruno, to byli jego idole z czasów dzieciństwa, zresztą mógł
czytać jakieś xero, reprinty, albonawet nowsze wydania. Przy okazji, zamki do Komnaty ze starymi
księgami, a jak to mówił Beebi do "Świątyni" ze starymi księgami mogło bez trudu otworzyć każde
dziecko, praktycznie w sposób nie zauważalny.Co autor może potwierdzić. Ja też jestem swoją
drogą poza wszelkimi podejrzeniami, do Jagiellonki prawie wcale nie chodziłem, i nawet nie
miałem odwagi przestąpienia tej świątyni, mając w pamięci pewną niezbyt miłą sytuację kiedy to
zostałem wypędzony z katedry wawelskiej. Chcąc się chwilę pomodlić przy grobach naszych króli
usiadłem koło nagrobka Jagiełły, co widząc jakiś pilnujący katedry pan powiedział - tu się nie śpi,
my tu zarabiamy pieniądze - i dalej jakby na pożegnanie: - to nie dla takich miejsce jak pan - No
dobra czekałem na kogoś i nie miałem się za bardzo gdzie podziać przez chwilę postanowiłem
więcpoczekać w katedrze, ale dalej co napisałem, to prawda. Nie chciałbym być też wyrzucany z
biblioteki jagiellońskiej, dlatego tam na wszelki wypadek po prostu nie chodzę. Na wawel tez
staram się od tego czasu jakby chodzić jak najrzadziej
Nie znaleziono przy mnie tego Izydora z Sewilli, ani Ptolemeusza, chociaż szkoda bo przydali by
mi się na pewno.
Siedzę i czekam na samolot który się spóżnia. Niedaleko widzę ładną dziewczynę o ciemnej
karnacji skóry. Na pewno Latynoska myślę, albo może portugalka. Dziewczyna siedząc na
plastikowym krześle śpiewa piosenkę
-Hej to ja
to twoje serce otwórz mi, ja pukam do ciebie hej to ja, Mi łość proszę otwórz mi nie uciekaj przede
mną
Hej człowieku nie wstydż się mnie
Zasypiam. Wkrótce jednak budzi mnie głos -samolot linii...numer - wstaję, zabieram powoli mój
ogromny niebieski plecak i kieruję się na odprawę
O dziewczynie zapominam, a ona gdzieś niknie. Czy w ogóle była?
Powieść w odcinkach
Nie wiedziałem wstając rano z łóżka jak potoczy się dzisiejszy dzień, i ile niespodzianek ze sobą
przyniesie. Ale że to w nowy rok? Który, według naszej starej tradycji i obyczaju świętowany był
zresztą od pradawna wśród wszystkich Słowian. Bo ta noc przesilenia jest ostatnią nocą starego
roku.Gody uświetnił koncert zespołu "Chińskie Staniki", robiącej podobno furorę formacji
krakowsko-katowickiej. Nic specjalnego, miła wpadająca w ucho muzyka, i proste teksty, do tego
całkiem fajny pulsujący rytm. Po nich wystąpiła gwiazdka lokalnej sceny muzycznej "Rewelacja", a
na koniec "Mistyczny teatrzyk ludzi nikomu niepotrzebnych Jazobel". Ta całkiem ciekawa grupa
teatralna łączyła elementy tańca i śpiewu, z mitami Drzewian, i Łużyczan, a wszystko to podane
było w dość przystępny i łatwo przyswajalny sposób. I nie był to odgrzany po raz kolejny
siermiężny nieświeży folklor.Podczas spektaklu na przedzie sceny tańczyła Ewa Ku a cja, jak
zwykle cała ubrana na czarno. Z pomalowanymi na rudo długimi rozwianymi włosami wyglądała
trochę jak wodna nimfa. Rozmawialiśmy potem przez chwile, Ewa Ku a cja miała kiedyś razem ze
mną i kilkoma innymi znajomymi osobami stworzyć teatrzyk poetycki, ponieważ wystawić
chcieliśmy mój "Poemat pogański Światło" na kopcu Kraka w maskach i w ogóle stylizowany na
prapolskie "trzyzny", a nad Wisłą , niedaleko wawelu spektakl poetycki "Kocham Kraków' W
wieczornej scenerii z pochodniami i palącym się wielkim ogniskiem- będący zbiorem moich
wierszy o Krakowie. Nic z tego niestety nie wyszło, a to już są dawne historię. Ewa znalazła się w
stanie jak to ona nazywała - beznadziejnej egzystencjalnej rozpaczy - Co jej się czasami niestety
zdarzało, i trwało dłużej albo krócej, a zazwyczaj dłużej. Było też także sporo alkoholu, dobrego
czerwonego wina, likierów koniaku i miodów.Impreza skończyła się nad ranem Aha, spektakl
zespołu totalnego Jezobal, rozpoczęła poetycka introdukcja, przy całkiem zgaszonych światłach
ubrana na czarno Ewa w masce na twarzy i z gałązki "wplecuinymi" w ramiona recytowała przy
rytmicznym dżwięku werbla:
"bje bębąn, i wje wioter, swieca lioska
cały wogrod swiecia launa i sliwajna, i joblunia, wrech i wulsa,
wąsenaica A na nebe lietaju patinac,
kitnie brotka i paproca kjot, Otwórz wioknu moja nenka, w nocu w miogle
w świetle tańczy cały świat...'
otwórz serdce, zaiwotak, moja nenka moja sestro, maia nenka..."
Lub coś w tym rodzaju, w każdym razie bardzo romantyczne. Przejdżmy jednak do rzeczy.
Zmęczony i niewyspany wstałem rano, nie sam, bo obudzony przez uporczywy dzwonek telefonu.
Zadzwonił Maurycy, i wiem że od dziś będę pisał książkę.
Stanisław.
Poznałem go gdzieś na tym zagubionym końcu świata. Jak dwóch polaków może się spotkać gdzieś
na antypodach, gdzieś na dachu świata, gdzie nawet nie wiadomo w jakim języku ludzie mówią,
jakiej rasy są, i nie wiadomo nawet czy jest bliżej do Boliwii albo Peru, w każdym razie cienie
rzucane przez Andy zakrywają świat , niemy i milczący. Bo nie zrozumiały dla nas. A czas płynie
wolno, i wolniej, powoli. Jeśli w ogóle płynie. Ludzie spędzają większość swoich dni w barach, lub
w ich okolicy. Żują liście koki, i nieruchomo stoją w stanie jakiegoś zatrzymania, także nie
wiadomo nawet czy jest to stan pogłębionej percepcji, czy marazm i półsen. Stasio chciał by wrócić
za wielką wodę, jeśli nie do Nowego Yorku to przynajmniej gdzieś na dach świata, który
przypominał mu, podobnie zresztą jak i mnie Tybet. Kiedyś pijaczyna i nieudacznik, zakochany w
metysce, i ja też trochę zakochany w pięknej kobiecie, bez wzajemności.Kobiety musicie wiedzieć,
na południu mieszkają wyjątkowo piękne, i niezwykłe. I skoro zaspokoiłem choć trohę ciekawość
moich szanownych czytelników, przystąpmy teraz do rzeczy. Ale książka jeszcze, podbno zdania
nie zaczyna się od "ale"? . Aha, ale wcześniej napisze chociaż jeszcze parę słów, o moich
bohaterach, i nie pytajcie który z nich jest postacią autentyczną, a który częściowo, mniej, bardziej,
albo nawet całkowicie wymyśloną.
Beebii Mógłbym opis jego postaci rozpocząć od słów - Pozwólcie że się przedstawię, mam na imię
Beebii- Ale tak nie napisze o nim. Beebii, anarchizujący młody człowiek, uczestnik "Czarnego
Bloku", wszędzie tam gdzie można było trochę porozrabiać. Anarchizm łączył z fiozfią
libertariańską i nieco tradycjonalistycznym widzeniem świata. Nie przeszkadzało mu to podczas
demonstracji i zadym, gdzie dominowali jak podejrzewam anarchosyndykaliści oraz
anarchokomuniści. Po prostu nie dyskutował z nimi o swoich poglądach. Obok tego łączył stary
prapolski pognizm z buddyzmem, jeden jak i drugi bardziej traktując w sposób kulturowy.Babcia
niewłaściwie zrozumiał sens buddyjskich nauk, jakich był w przeszłości szczerym i gorliwym
wyznawcą. Nawet naprawdę to trudno powiedzieć czy aby przyczyna nie pojawiła się wcześniej.
Beebii bowiem uważał, że musi być grzeczny i miły wobec wszystkich. Więc może przyczyna
tkwiła gdzie indziej, w jego dzieciństwie, przepełnionym dziwną a niebezpieczną mieszaniną
socjalizmu i chrześcijaństwa, która to jak twierdził pożniej była mieszanką wybuchową, niszczącą
osobowość ludzką i charakter ludzki, a najbardziej zaś jego wolę życia .Eksplodującą co jakiś czas i
niszczącą go. Rozrywając go na kawałki I tak czasami wyglądał, jak człowiek po eksplozji i cały
rozerwany. Pozbawiony woli, i płynący na falach wody życia. Unoszący się na niej bezwolnie jak
liść, to znów opadający, niby drewniany patyk, i tego drugiego było bez wątpienia więcej. Mawiał
do nas często - socjalizm jest złem, a socjalizm chrześcijański jest złem absolutnym - Zazdrościł mi
też zazwyczaj o dziewczyny z którą byłem akurat związany. To była jego gorsza cecha. I Tak też
się stało kiedy przyszedł do mnie po raz pierwszy, kiedy po niezłej pijatyce wskoczyłem na stół. By
potem z niego za kilka sekund skoczyć na podłogę, obok mojej Bośniaczki Kwiety. Kwieta
twierdziła ze jest Serbką, choć nie wiedzieć czemu ja uważałem ją za Bośniaczką, co zresztą dla
mnie oprócz precyzyjnego nazywania rzeczy po imieniu, nie miało większego znaczenia Od serbkibośniaczki Kwiety dostałem w każdym razie w prezencie słynny bałkański przebój, o nieznanym
mi tytule, [którego nie znam do dziś, a kilka miesięcy póżniej stał się przebojem radiowym]. W takt
do jego muzyki tańczyliśmy z Kwietą a obok nas tańczył Zbyzos Kosmiczny, Maurycy,
Yoper,Beebii, i piękna Anastazja, a Stanisław, wykrzykiwał co chwilę
- Dis ko dis ko par ti zany, ..Par ti zany...par tizany Zupełnie tak jak wtedy, w Górach Swiętokrzyskich podczas słynnej imprezy pod Skowronnem,
[ opisałem ją w następnej "Inicjacjach"], kiedy to po pięćdziesieciu latach, zbrataliśmy ze sobą
skłócone, wsie, i rodziny. Jak powiedział jeden z dawnych partyzantów - wyszliśmy na chwilę z
lasów, opuszczając swoje posterunki, i stanęli na chwile na wiejskim placu, a na straży gór pozostał
jedynie Emeryk - Po tylu latach razem tańczyli obok siebie byli partyzanci Narodowych Sił
Zbrojnych, Batalionów Chłopskich, AK i AL, a stare wojskowe kurtki i skórzane płaszcze fruwały
w powietrzu jak na rockowym koncercie. W atmosferze braterstwa, zwolennicy Armii Krajowej
obejmowali się z tymi z Armii i Gwardii Ludowej przepijając do siebie [nielegalnie do baru
wniesiony] bimber. Było tak głośno, że aż przed barem zatrzymał sie miejscowy ksiądz pleban, i
wysiadł z auta, aby zobaczyć co się takiego w barze dzieje. Gdy ksiądz wszedł tańczyliśmy
wszyscy z butelkami win owocowych, albo kuflami piwa w rękach, a jeszcze inni nie kryjąc się już
popijali z butelek pędzony w leśnych kryjówkach bimber. Patrzył, stał przy tym bardzo długo i
milczał, ale w pewnym momencie, nie wytrzymał, zapytał oburzony drżącym ze zdenerwowania
głosem - i co nie wstyd wam tak chłopy w post tańczyć? przecie to jest grzech - Na co Babcia
grożym głosem odpowiedział mu -my tańczymy tylko w piątki, i mięso jemy tylko w piątki proszę
pana, i pijemy też tylko w piątki - Ksiądz zdegustowany wyszedł W dowód przyjażni, dostałem od
jednego z partyzantów kilka granatów. Powiedział - weż je, przydadzą ci się - Za granaty
podziękowałem i schowałem je do kieszeni. Co mało zresztą nie doprowadziło do małej eksplozji,
kiedy Kwieta prała moją kurtkę, nie sprawdziwszy wcześniej co jest w środku, dopiero gdy paląc w
łazience papierosa, usłyszałem jakieś regularne trzaski w bębnie pralni, zaskoczyłem o co chodzi.
Błyskawicznie wyłączyłem pralkę, a granaty schowałem do wielkiego pudełka po kawie albo
cukierkach, obok którego teraz siedział niebezpiecznie znudzony Bee. Wtedy papierosy uratowały
nam życie. Wracając jednak do mojego domu. Bee był zazdrosny o moje dziewczyny i o Kwiatke
też. Uważając że lubię je często zmieniać, a mogę sobie na to pozwolić bo mam wśród nich
powodzenie. Co nie było zresztą zgodne z prawdą. Nie było to wcale tak. Naprawdę było zupełnie
inaczej, bo to one mnie lubiły często "zmieniać". Ja natomiast jak u Głodomora Kawki, nie
znalazłem kobiety której szukałem, choć lata mijały i robiłem się coraz starszy, a kobiety które
poznawałem dość szybko zauważały że nie jestem niestety mężczyzną którego szukają.
Tańczylismy więc, a Bee patrząc na Kwiatka, przypomniał sobie o swojej ostatniej dziewczynie z
którą niedawno się rozstał, i zrobiło mu się smutno.
Siedział teraz skulony, a właściwie zgarbiony na krześle i przeżywał. Bolało go , jak mówił wszystko, serce, ciało, i dusza - Bo przypomniał sobie, swoje spotkanie z nią, kiedy to schorowany
pojechał aby ją odwiedzić do miasta w którym mieszka. Nazwijmy to miasto Tarnowem, choć nie
chodzi o Tarnów, bo równie dobrze moglibyśmy nazwać go w książce Katowicami, Gliwicami,
Opolem albo Jaworzną. Czekał na nią, jak zwykle na dworcu, niecierpliwiąc i przestępując z nogi
nogę w cudacznym garniturze od kuzyna, a ona spózniała się jak zwykle, a gdy w końcu po pół
godzinnym spóżnieniu przyszła, i do niego podeszła, rzuciła w jego stronę - Jesteś za gruby i masz
brzydką cerę, a poza tym... to się śpieszę - i,..po czym odeszła. Taka była ta miła, delikatna i z
wyglądu urocza osóbka, jaką mi się przynajmniej wcześniej wydawała. I do tego z takim ostrym
żądłem! A Beebii? No cóż, zrobił się jeszcze bardziej chory, jeszcze starszy i cięższy, i jeszcze
wolniej niż zwykle chodził, a właściwie wlókł za sobą ciężkie jak z kamienia nogi i utykał. Jak
opowiadał potem, w jednym momencie - zacisnęło mu się serce - Ścisnęło mu się jego ciało i
ścisnęło serce, ścisnęła się też chyba jego dusza. Od tego czasu nie wychodził już prawie z domu. Dwa razy - powiedział potem jak poczuł się trochę lepiej -czułem komórki własnego ciała.
Pierwszy raz gdy znalazłem się w wojskowym szpitalu, i przez pomyłkę zażyłem, nie te co trzeba i
na dodatek przeterminowane leki, czułem wtedy jak umiera moje ciało, komórka po komórce, i
gaśnie w nich w jednej po drugiej światło życia, a dusza, lub esencja życia, opuszcza ją, i te coraz
bardziej puste, czarne komórki przypominały ciemną kosmiczną przestrzeń pomiędzy gwiazdami.
A drugi raz właśnie wtedy - Ona dzwoniła jeszcze do niego czasami, opowiadając z kim spędza
święta, albo że z koleżankami wybiera się na Sylwestra do Zakopanego, a on tak leżąc sam w łóżku
i w łóżku samotnie spędzając czas, czuł się jeszcze bardziej chory, po tym co usłyszał, a serce
bolało go jeszcze mocniej, i jego stawy robiły się jeszcze bardziej chore. Stawał się coraz grubszy i
grubszy, z każdym dniem coraz starszy i starszy, aż zostało mu tylko [na jakiś czas] Radio Maryja, i
stare schorowane kobiety wydzwaniające do radia w nocy. Na przemian z bezrobotnymi i
bezdomnymi. Modlił się wtedy za nie, i razem z nimi, tak że prawie na powrót został katolikiem.
Jednym słowem ta dziwczyna waliła w niego jak w bęben, albo w worek treningowy [aż do czasów
Glasgow, ale nie wyprzedzajmy faktów] Beebii miał zresztą często takie fatalistyczne podejście do
życia, a w chwilach depresji i rezygnacji jednym z jego ulubionych powiedzonek, jakby mottem,
było: - słuchaj Zee, nikt tu ci nie pomoże, tu ci nikt nie pomoże, jeżeli nie masz siły to znaczy że
miałeś po prostu pecha - i wyglądało to w praktyce mniej więcej tak - Słuchaj Zee, jeśli nie dajesz
już rady i nie masz siły żeby iść, to tu nikt ci nie pomoże. Bo jeżeli nie masz siły to znaczy że
miałeś pecha, i odpadasz z gry- Tak to co mówił było prawdą, tu praktycznie wszycy są przeciw
tobie, państwo, urzędy i instyucje, jak i częto niestety zwyczajni ludzie.
Dobrze jeśli w ogóle używał powiedzonek, bo chwili większej depresji albo gniewu, zamykał się
szczelnie na świat, i nie był w stanie niczego powiedzieć. On się po prostu zaklejał. Chociaż
twierdził, i może to było zgodne z prawdą, że między nim a światem nie ma żadnych granic, to
jednak łączność ze światem za pomocą słów była niemożliwa -był cały zakorkowany jak butelka, i
z zaklejonym na dodatek gardłem . Ja też zresztą też się tak czasami czułem jakby między mną a
światem nie było żadnych granic, i jakbym niestety urodził się bez skóry. Tak przynajmniej
odbierałem płynące do mnie impulsy z zewnętrznego świata. Ale podczas tej pijackiej imprezy z
"Partizanami". myślał że Kwietka jest poważną i wyjątkową dziewczyną. A cóż Kwietka jak
Kwietka była miła i tyle.Podobnie jak jej koleżanka Macedonka, z którą się przyjażniła, Lubica. Jak
skończyła się moja znajomość z Cwietą? Bardzo prozaicznie, kiedyś w jej obecności tak dla żartu
zajrzałem do jej torebki, i wyciągnełem paszport bo chciałem dowiedzieć się w końcu czy jest tą
Bośniaczką czy Serbką. Ona wyszarpnęła mi go zdenerwowana, a muszę powiedzieć ze nie lubię
nikogo szpiegować, ani podglądać, nie lubię też grzebać w niczyich dokumentach, szczególnie w
damskich torebkach. Została mi po niej "bałkańska" płyta pirat, i trochę nie dopitej rakijki, oraz
wspomnienia.
Naprawdę skończyło się już wcześniej gdy pewnego ranka będąc w świetnym humorze
zaśpiewałem jej piosenkę:
"Powiedz mi Kawko Kto będzie panem młodym kto będzie panią młodą, Ty stary gawronie nie
będziesz panem młodym o nie, dla mnie nie będziesz panem młodym"
z łazienki tymczasem Lubica i zaśpiewał mnie więcej to samo: i ja Dla Ciebie, czarny Kruku, oj ja
nie będe panią młodą nie będe panią młodą..."
Zrozumiałem.
"Ni na na na ni na o kłe sto bam bino a kilo do..."
KLUB ZŁMANEJ DUSZY
W moi małym mieszkanku, mieścił się także klub złamanej duszy. Przychodziły do niego jak na
pogotowie psychologiczne wszelkie złamane dusze, a czasami dziwiłem się ile złamanych dusz
może się pomieścić w moim małym mieszkanku. W większości byli to dawni narodowcy i
anarchiści wyznania chrześcijańskiego, buddyjskiego lub pogańskiego, oraz anostycy. Co zresztą
się często zmieniało, i po wielogodzinnych dyskusjach, ciągnących się miesiącami jedni
przekonywali drugich do swoich poglądów oraz racji, i niejako zamieniali się rolami i miejscami.
Oprócz Beebii, Maurycego i Stasia, przychodził tez pajac Bepe, nazywający siebie Bezpartyjnym
Buddystą, i tak na niego już wkrótce mówili prawie wszyscy znajomi. Przychodził do czasu gdy
jeden z jego znajomych lub kuzynów załatwił mu ważną pracę w administracji rządowej Był też
klub tajemny złamanego serca. Ale nie dla wszystkich, o jego istnieniu wiedzieli bowiem jedynie
nieliczni Wracając jeszcze do Stanisława, który z tej grupy nieudaczników, i życiowych
wykolejeńców i rozbitków, był najbardziej konkretny i zorganizowany. Przypomniałem sobie jak
pewnego razu zaszedłem do Stanisława do domu, a on stał w łazience przed lustrem, i robił sobie
lifting. O nie taki czysty i dbający o siebie nie był, możecie być spokojni. Dziewczyna z którą
mieszkał zmuszała do tego. Stał więc na środku łazienki cały czerwony na twarzy i robił sobie
lifting, paląc przy tym papierosa. Zaśmiałem się bo mnie także A. gdy byłem z nią, jak mi się
przynajmniej wydawało, zmuszała do tego samego, i też grzecznie i posłusznie robiłem sobie
czasami lifting twarzy. Paląc przy tym papierosa.
Mało tego kiedyś pomyliłem tuby, i zamiast użyć liftingu do twarzy, użyłem liftingu do stóp, a
grube opiłki, kawałki pumeksu weszły mi do oka na które nie widziałem kilka dni... ---------------* wolna interpretacja znanej drzewiańskiej piosenki, prawdopodobnie pozostałości z dawnych
przedstawień teatralnych [ "trzebów" albo "strawy", lub może "Godów", genralnie jakiś igrzysk
urządzanych na część przodków przez lechitóów], i często do będę do niej wracał, parafrazując ją
Denerwował mnie ten cymbał BePe, prawdziwy palant i tyle. Dzień póżniej po bałkańskiej
imprezie, na której piliśmy sobie rakijkę przywieziojną przez Cwietkę, koledzy siedzieli skacowani
i zmęczeni przy stole, a Beebii był wyjątkowo osowiały. I ten cymbał zaczął się znów wymądrzać,
gdzie był i z kim za pieniądze podanika oczywście. Potem zaczął opowiadać o swoim nieudanym
wyjeżdzie do Bangkoku, kiedy to człowiek pobierający pieniądze za hotel okazał się oszustem. - No
i i co się stało - zapytałem grzecznie - A nic - odpowiedział bezmyślnie, wynajęliśmy hotel w
innym miejscu i zapłacili jeszcze raz. Podatnicy i tak pokryją koszty, po to przecież są żeby na nas
pracować - I nie wstydż ci - aż krzyknął prawie z oburzenia Beebii. - A to jeszcze nic żebyś widział
jakie cyrki odchodzą. Znajomy nawet na pogrzeb papieża wziął delegacje, a za wszystkie zabawy, i
kolacje, podróż samolotem do Rzymu i hotel zapłaciły biedne staruszki, to znaczy się podatnik.
Podatnik zapłaci za wszystko - dodał - i tak by zresztą nie wiedział co ma zrobić ze swoimi
pieniędzmi, jeśli oddaje je na przechowanie nam - Po czym odał po chwili
- Przecież wszyscy tak robią, co ty stary, nie denerwuj się - Moi koledzy trzęśli się ze złości,
najbardziej zaś ze złości trząsł się Stanisław mający biedną i chorą matkę. Żartował też sobie z
Beebiego - że przecież nie ma problemu, jak pójdzie siedzieć za książki których nie ukradł, wyjście
z więzienia, przynajmniej w Krakowie kosztuje góra dwadzieścia tysięcy złotych, i on może się
podjąć mediacji, a nawet pośredniczyć, jakby co I dodał jeszcze - winien nie winien, na wszelki wypadek, posiedzieć powinien, bo my tu takie
mamy prawo - po czym odszedł. Potem oburzony Stanisław mówił nam że - - nawet za piętnaście
tysięcy można już wyjść z więzienia, a tak przynajmniej gdzieś słyszał Sporo o dawnych obyczajach i wierzeniach mówi "Katalog magii Rudolfa"spisany na południu
śląska, zapewne przez Niemca, który nie znał naszych obyczajów i pradawnej religii. Otóż spisywał
on, obyczaje panujące w okolicach wiślańskiego grodu Raciborza, a jak byśmy to dzisiaj
powiedzieli Wojennego Lasu. Wojenny Las, lub jak ktoś woli Wojenny Bór, był jednym z
ważniejszych grodów czołowych, wystawionych do obrony przed hunami a potem Awarami.Tych
grodów trzeba powiedzieć w tamtej okolicy było więcej, bo i Wiślica póżniej pomylona, nie
wiedzieć czemu z tą drugą większą, gdzie morawski pan chciał nam narzucić siłą swoją nową
wiarę. I siłą także ochrzcić lokalnego księcia, a działo się to w czasach gdy nasze wiślańskie
państwo rozpadło się na niezależne od krakowskiej władzy rodu potężnego króla Kraka,
-maluteńkie wolne księstewka. Był też i Włodzisław, Cieszyn, i inne duże grody po obu stronach
gór. Do naszego Wojennego Lasu w tamtych czasach, przybywali uciekinierzy z sąsiednich krajów,
którym awarska władza zbrzydła, i poszukiwali wolności jak ryba wody. Przybywali więc do
naszego ludnego miasta, Czesi, Morawianie i Słowacy, a i zdarzali się też Niemcy. My
przygarnialiśmy ich wszystkich i przyjmowali do naszego plemienia poprzez tajemne rytuały na
świętych górach, a gdy nie starczało miejsca, udawali się jeszcze dalej, aż do Igołomi. Czyli
"Miejsca Łamania Jarzma", gdzie buntownicy w półwojskowym obozie ćwiczyli się nieustannie w
sztukach walki, i wojennej strategi, aby gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment i czas, wywołać
przeciw Awarom powstania i stanąć na czele buntu, zadając im bezwzględnie ostateczny cios.
Trzeba powiedzieć że Nasz Pan z domu Kraka, pomagał im jak mógł i przygarniał pod opiekuńcze
skrzydła jak własne dzieci. Jeszcze inni udawali się do miast schronienia leżących na ziemi
Lutyków czyli Wilków, zważając po drodze, bo jak wiemy nie wszyscy Lutyccy książęta byli nam
przychylni, oskarżani przecież o spiskowanie z ludem niemych, i kapłanami nowej wiary. Obcej dla
naszej pogańskiej wspólnoty i dalekiej. No bo przecież jak świat światem to wierzenia naszych
ludów pochodziły ze starego pnia Pierwszego Królestwa Ariana Wedzy. Tej naszej prastarej
pierwotnej kolebki. Podobne do naszych były, aż od dębów druidów począwszy i małej zielonej
wyspy, po dalekie kraje za stepami, gdzie sporo naszych ludzi pozostało, a niektórzy stopili się
nawet z dalekimi żółtymi ludami, przedziwnymi ludżmi małego wzrostu, i o żółtej skórze. Nauczyli
ich też wiele i oni sporo nam zawdzięczają, o czym mówią Arabowie, żydzi, albo i wikingowie
handlujący z nami na potęgę, czym się tylko da...
I w tym momencie, trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, wpadł mi pomyśl na opowiadanie. Otóż w
jednym z państw zwycięża pajodkracja, i panuje Pajdokratyczna Republika ludowa. W tej republice
rządy pozornie sprawują dzieci, wydają dekrety i ustawy z pozoru słuszne, ale tylko w teorii, bo w
praktyce wygląda to wszystko zupełnie inaczej. Naprawdę rządzą ci którzy pociągają za sznurki i
sterują małymi szlachetnymi przywódcami. "Królem Maciusiem" i jego ministrami, manipulując
kim się da i czym się da. Te rządy nazywane są też przez sąsiadów głupotokracją, bo są wyjątkowo
głupie i szkodliwie dla mieszkających w państwie ludzi, ze swoim przymusowym dobrem dla
wszystkich, nieznośnym i niestrawnym. Bo dewizą tego państwa jest doktryna, której słowa
brzmią : PRZYMUSOWE DOBRO DLA WSZYSTKICH, i przymusowe szczęście!.
Nie mówię tu o republikach dziecięcych złożonych w całości z dzieci, w których dzieci same
pracują, zarabiają na siebie i sobą rządzą, bo takie przypadki znamy, a daleko nie szukając moja
babcia wychowywała się właśnie w takiej małej "republice dziecięcej". Podczas zarazy, zmarła jej
cała bliska rodzina, dorośli, a zostały tylko dzieci, a ona będąc najstarsza stała się głową domu.
Sami więc uprawiali kawałek ziemi, za pomocą konia orali ziemię, sprzątali, gotowali, prali,
podejmowali najważniejsze decyzję dotyczące ich życia, i gospodarowania środkami.
Przyszedł mi też do głowy pomysł na książkę, o państwie rządzonym przez błazna, swoistej
demokratycznej monarchii [ błaznomonarchi i błaznokracji], czyli demarchii, w której na głowę
państwa ku uciesze i zabawie ludu wybierany jest błazen, spośród wszystkim błaznów królestwa, a
także błaznów zagranicznych. W wyniku wyborów dożywotnim królem zostaje błazen, i jemu
podczas koronacji nałożona zostaje korona królewska na głowę, przy wygłoszeniu formuły, :
"błaznuj nam długo a szczęśliwie, błażnie królu jeden, wśród śmiechu i wygłupów.."
I błaznuje im długo a czasami nawet chyba i szczęśliwie, w co jednak raczej wątpię. Idee
"Błaznokratycznej Demarchii" - bo tak nazywa się państwo roznoszą się jak nasiona dmuchawca po
świecie. W tym państwie wszystko jest odwrócone, podobnie zresztą jak w Pajdokratycznej
Republice Ludowej, nazywanej kiedyć PRLem.
Bezdomność w Glasgow
-odcinek trzeci
Poczułem się trochę zmęczony, i postanowiłem odłożyć czytanie opowieści Żelaznego Wilka z
Wojennego Lasu, zwanego też przez wtajemniczonych Mistrzem Wilkiem, na potem, i położyłem
bezcenny rękopis na stolik. Swoją drogą opowieść była napisana nieciekawie, a może kiepsko
przetłumaczona z łaciny, i przed oczami pojawiły mi się obrazy z czasów mojej bezdomności w
Glasgow. Jak do tego doszło, opowiem Wam o tym za chwilę, ale wcześniej parę słów o wylocie do
Londynu. - Zrozum - mówił dalej cymbał Bepe, -oni by sobie bez nas nie dali rady. Oddają nam na
przechowanie swoje pieniądze z którymi nie wiedzą co zrobić, a my nimi sobie gospodarzymy.
Należy nam się coś za to no nie - Po czym nie czekając na to co powiemy, odwrócił się lekko na
pięcie i wyszedł My zaś zaczęliśmy prowadzić rozmowę - no to może ciągnijmy karty - powiedział
trochę niby dla zabawy, ale trochę na poważnie Maurycy. Ja wiedziałem kim jestem, i nie miałem
ochoty odgrywać żadnej roli, poprzez zwykłe losowanie, i przypadkowe ciągnięcie kart, ale niestety
zgodziłem się. Wziąłem z pułki karty tarota, które zostawiła Cwietka, a może jej koleżanka, miła i
sympatyczna Macedonka, i zaczęliśmy ciągnąć. Ciągnąłem pierwszy i wylosowałem "Świat", a
potem Pustelnika". Nie pozostało mi więcnic innego jak wybrać miejsce podróży i powoli zacząć
się pakować. Myślałem też jeszcze żeby się z tej głupiej zabawy wymigać, i choć nie lubiłem łamać
słowa, to jednak nic by się nie stało. Nie wiedziałem też ile w tych kartach było prawdy. Wariackie
podróże do Argentyny, i potem do Singapuru, następnie powrót na wyspy, i znowu na południe
ameryki, a potem do Polski, i znowu przez Europę na Wyspy. Było coś jeszcze gorszego czego nie
mogłem przewidzieć. Tym czymś była karta "Pustenik"
"Samotnie idący przez zycie z lampą niesioną przed sobą i oświetlający mroki i ciemności drogi
którą przyszło mu samotnie podążać"......
PUSTELNIK
I oczywiście pomyliłem się. Bo wcześniej miałem do rozegrania z życiem i z samym sobą pierwszą
kartę tarota, a był nią "GŁUPIEC".
Zaraz po niej także chyba i "Mag". Pobyt w Glasgow kojarzył mi się nieustannie z beztroskim,
bezmyślnym Głupcem. I nie powiem że byłem zadowolony, dręczyły mnie bowiem wyrzuty
sumienia jeśli chodzi o M. i myślałem ze tej inicjacji życia nie przeszedłem. Nie byłem niestety
Orfeuszem, i nie poszedłem po swoją Eurydykę w największe głębiny i czeluści piekieł. Choć
wiedziałem że mogłem ją wyciągnąć stamtąd, a wcześniej jeszcze ożywić , tylko po co, jeśli nie
kochałem jej i nic mnie z nią już nie łączyło? I druga sprawa najważniejsza, jeśli nie kochałem jej
już, więc czego ona miał by ode mnie chcieć? Potrzebowała mnie do swoich celów, czyli po prostu
chciała mnie użyć, jak używa sprzęt, albo meble do swoich spraw. Podobnie było z A. gdy leżałem
przez trzy lata chory. I nie wstałem choćby na kolanach, aby iść na przykład na ulicę żebrać,
klęczeć pod kościołem i żebrać, jeśli nie miałem siły żeby pracować. Nie rozwiązałem niestety
zagadki życia jaką mi przyniósł los, i nie ważne czy to było moje przeznaczenie, karma zapisana w
gwiazdach, czy też zwyczajny przypadek. Bo nie wiedziałem jak to zrobić, nikt też mi nie chciał
pomóc, bo niemożliwe żeby nikt nie wiedział. Ja leżałem, a czas mijał, i nawet nie miałem
pewności czy nasz na wpół tajemny związek trwał nadal, czy trwał jedynie w moim umyśle i
fantazji. Aha i mała uwaga, nie jechałem tam tylko dlatego że tak pokazały mi karty. Tak i naiwny i
szalony nie byłem, aż tak nie. Jechałem tam w poszukiwaniu rękopisów na które miałem nadzieje
się natknąć. Chciałem też odwiedzić kraj moich dalekich przodków, a szczególnie miejsca związane
z moją pra pra babką Jesobel. Ona mi się wydawała szczególnie bliska Spojrzałem na horoskop jaki
sobie sporządziłem przed wyjazdem, Uran wszedł już w Ryby, a Pluton spoglądał trochę grożnie i
złowrogo ze znaku Strzelca. Do tego silne wpływy Saturna. Byłem pełen niepokoju i obaw.
Poleciałem do Londynu, aby po różnych perypetiach znależć się w końcu w Glasgow. W Glasgow
zdążyłem zapomnieć o sympatycznym mieście jakim jest Londyn, a które bardzo polubiłem. W
Glasgow znalazłem jakąś dorywczą pracę, pracując na tak zwany "temping" jak się to mówi.
Dochodziłem do pracy na drugi koniec miasta. Wszystko by się całkiem dobrze układało gdyby nie
moja choroba. W tak dobrym atlantyckim klimacie zachorowałem na zapalenie płuc którego na
dodatek nie leczyłem, potem pojawiły się problemy z właścicielem domu. Ja miałem dostać
pieniądze za pracę pod koniec tygodnia, ale szef się nie postarał, i miał mi wypłacić zarobione prze
ze mnie funty dopiero po niedzieli, ale właściciel nie chciał niestety czekać i wyrzucił mnie na
ulice.
Glasgou. Czyli chodzimy po szkle, albo po prostu "glesgolenie"
a mnie wydawało się już że prawie wszedłem na sam szczyt szklanej góry, że wystarczy tylko jedną
ręką chwycić się wspomnianego wcześniej szczytu, i wtedy... spadłem, na samo dno przepaści.....
Pierwsze dwie noce przespałem w parku, siedząc tak na ławce w parku razem z bezdomnymi
kotami. Ze swoimi rzeczami. Słynnym niebieskim dużym plecakiem i torbą podróżną wyglądać
musiałem naprawdę śmiesznie, jak jakiś nomad, koczownik nowoczesnej ery. Zimno muszę wam
powiedzieć było nie miłosiernie, pod koniec tygodnia przyszło bowiem załamanie pogody, jakie tu
się czasami przydarza, padał obrzydliwy śnieg z deszczem, i wiał okropny wiatr, nawet ukrywanie
się pod schodkami, niewiele by dało, bo wiatr wraz z marznącym deszczem i śniegiem zaglądał
także i tam.
Jakiś człowiek studennt z Zielonej Góry namówił mnie na spotkanie z katolickim księdzem w
Glasgow, uważając że ten pożyczy mi parę groszy, potrzebnych do zapłacenia za mieszkanie.
Tragiczna porażka i fatalny błąd! Upokorzenie jakiego doznałem od tego człowieka sprawiło że
zapomniałem o swojej marnej kondycji, zapaleniu płuc, mieszkaniu w parku i tułaniu się z tobołami
których nie miałem gdzie zostawić po mieście. A co może ze sobą zrobić chory bezdomny
człowiek, to chyba wiecie. Może zrobić naprawdę niewiele, albo prawie nic Odpuściłem sobie
czekanie i postanowiłem działać na ile choroba mi pozwoli, do wieczora więc dotarłem za miasto
na wylotówkę do Edynburga [szedłem tam cały dzień], bo tam w Edim mieszkali moi znajomi, i
pomyślałem że od nich pożyczę trochę pieniędzy na parę dni, tą brakującą a potrzebną mi sumę.
Łatwo powiedzieć mieszkałem przecież przy M84, o sto metrów od niej, ale jak się jest chorym i
zmęczonym to wszystko wygląda wtedy trochę inaczej, i tak gubiłem się myliłem i wracałem po raz
trzeci na to samo miejsce, ale w końcu wieczorem dotarłem za miasto, i zaczęło mi się robić
zimniej, zimniej, coraz bardziej zimno, wiatr wiał coraz mocniej a śnieg z deszczem sypał coraz
bardziej. Mnie robiło się coraz zimniej i zimniej, aż w końcu z zimna zacząłem podskakiwać, i
wykończony bardziej chorobą niż wysiłkiem upadłem na mokrą rozmytą ziemie, i zemdlałem.
Leżałem tak chyba dwa albo trzy dni, i smutne ale nikt się nie zatrzymał, pomyślałem że może mnie
nie widzieli. Nabrałem jednak trochę sił i wstałem. Gdy zacząłem iść zatrzymał się samochód
brytyjskiej policji i podwieżli mnie do miasta z powrotem, mili i sympatyczni ludzie.
Rano z Glasgow postanowiłem pojechać do Ediego autobusem, który kosztuje naprawdę marne
grosze, niecałe pięć funtów, cztery dwadzieścia, albo coś koło tego.
Ed'ek przywitał mnie świeżą rześką pogodą, i jasnym niebieskim niebem co w Glasgow nie jest
wcale takie zwyczajne i częste. jednak ja już byłem taki zmęczony chorobą i gorączką że za bardzo
nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, i co się dzieje. Najgorsze że nie mogłem znależć adresu, ani
numeru telefonu moich znajomych do których przecież przyjechałem. Siedziałem na dworcu ubrany
w trzy pary spodni, dwa swetry i bluzę bo tu było w miarę ciepło, chowając swoje wybrudzone na
autostradzie buty za plecakiem. Ale cóż NADSZEDł TEN OKRUTNY CZAS kiedy dworzec w
Edim zamykają a każdy "podróżny" musi go opuścić. Stałem więc przed dworcem, bo musiałem
przeczekać gdzieś do rana. Ale znowu zaczęło mi się robić zimno, dostałem chyba od gorączki
dreszczy, i z tego zimna zacząłem podskakiwać. Wiem że to śmiesznie brzmi, a zapewne i
wyglądało komicznie, ale było mi okropnie zimno, tak jakby moje ciało było z lodu, a w środku
mnie tkwił zimny lód. Przyszło znowu wybawianie, zemdlałem. Robiło się już chyba jasno, i jacyś
ludzie delikatnie mnie szarpiąc próbowali obudzić żebym wstał i podniósł się bo właśnie otwierają
dworzec, a na dworcu można k u p i ć KAWE!!! Prawdziwą gorącą mocną kawę! Wygrzebałem
więc trochę drobnych z kieszeni i kupiłem k a w ę , ach co to było, och jakbym jeszcze mógł palić,
ale płuca nie pozwalany, musiałem się jedynie ograniczyć do kawy. [aha] Jeszcze jedno, herb
miasta Glasgow, który zobaczyłem dopiero przed wyjazdem do Edka, przedstawiał.... człowieka
wiszącego na drzewie i był niemal identyczny z kartą taroka "Wisielec". Wisielec wisiał do góry
nogami na drzewie, które stoi na ogromnej rybie... nic dodać, nic ująć.... "Kłestto bam bino a ki lo
do, selo do al mo..."
Quair
Pijąc kawę, poczułem się trochę lepiej i zaczęły mi nawet przychodzić do głowy jakieś pomysły na
książkę lub opowiadanie. Bo dajmy na to pojawia się światowa recesja, i amerykańskie giełdy ze
swoimi napompowanym sztucznie papierami lecą na łeb na szyje. Podobnie papierowe nic nie
znaczące waluty, nie mające żadnej wartości poza wagą papieru i urodą rysunku. Jakby tego było
mało to zmowa światowych eksporterów ropy urządza blokadę ropy i gazu na rynek europejski i
amerykański. O ile Ameryka ze względu na swoje zapasy i własne złoża trzyma się jakoś, o tyle w
europie gospodarka upada, a na potęgi wyrastają Indie i Chiny.
W Polsce ludzie próbują jakoś zaradzić brakom ropy i surowców energetycznych, na dachach
wielkich wieżowców i pomiędzy nimi budowane są elektrownie wiatrowe, lub koletktory słoneczne
Zmieniają się granice państw, na przykład na wyspie Uznam powstaje Wolne Państwo
Libertariańskie, do którego oprócz polaków dołączają też libertarianie z Danii i Niemiec. Na
południu powstaje wolne xsięstwo grodkowsko-niemodlińskie z rzekomo cudownie odnalezionym
potomkiem ostatniego piasta tak zwanym Piastowiczem Samozwańcem. Wybijają własne talary
nysko-grodkowskie z piastowskim orłem na rewersie i z bratem króla Wazy, biskupem
wrocławskim na awersie. Powstaje też republika wolnych ludzi xsięstwa cieszyńskiego, bijąca
własną złotą monetę. tu przeciwnie do grodkowian, panuje ustrój wolnościowy, a o większości
ważniejszych spraw decyduje zgromadzenie zwane także wiecem. Obok "Prawokracji" cieszyńskiej
na południu Czesi Morawianie i Słowacy reaktywują xsięstwo opawskie, i frydeckie, a razem te
trzy tworzą rodzaj wolnego zrzeszenia, albo unii. Dla odmiany pomiędzy Piwniczną a Popradem
powstaje wolna nomokracja. W Polsce wygrywa socjalizm chrześcijański, a Abramowski staje się
jednym z myślicieli na którego myślach założony zostaje ustrój państwa. I stare portrety i
podobizny Lenina Stalina I Engelsa przerabiane są na podobizny Abramowskiego, podobnego do
Stalina na Wałęsy - tu jest najmniejszy problem, a podobizny Engelsa przerabiane są na biskupa
Kusko. W praktyce rządzi kościół, wspólnie z lewicowymi intelektualistami i związkami
zawodowymi, których przedstawiciele wybierani są podczas tak zwanych rad delegatów
robotniczych i żołnierskich i nazywany też jest "krajem Rad" . Na ulicach szaleją bojówki
młodzieżowej przybudówki związkowej, wykrzykując podczas niekończących się przemarszów i
wieców poparcia hasła w rodzaju - Naród z kościołem, a kościół z narodem - Władza związków
zawodowych postawiona zostaje ponad prawem, w tym ponad prawem własności. Panuje coraz
większa nędza, a półki w sklepach są puste jak dziesiątki lat temu podczas poprzedniego kryzysu.
Można kupić jedynie ocet. Za kryzys podobno odpowiedzialni są tak zwani kułacy, czyli wolni
chłopi, którzy wolą sprzedawać swoje towary za wschodnią granicę, za co dostają przynajmniej
jakieś pieniądze lub towar, bo w kraju panuje system rozliczeń tak zwanych spółdzielczych i nic się
nie opłaca sprzedawać ani produkować.
Część polski odłączyła się i stworzyła wspólnie z Litwą i Białorusią Wielkie Księstwo Litewskie,
do którego dołączyła prawie cała Łotwa, bo Liwonia, Kurlandia i Semigalia postanowiły
reaktywować się podobnie zresztą wolne miasto Ryga. Z Księstwem stowarzyszyła sie też Estonia,
i niektóre regiony Rosji, Pan Nowogród Wielki, i księstwo Briańskie. Za to pólnocna część
Białorusi jako zamieszkała podobno przez ludność pochodzenia bałtyjskiego tworzy Republikę
Krywiczan w której reaktywuje język krywiczan na podstrawie pruskiego zmieszanego z językami
słowiańskimi, i tym sztucznym językiem muszą mówić mieszkańcy tego kraju.
W ogóle nie jest najlepiej, wybuchają bunty i strajki podatników, brutalnie tłumione, na początku w
Łomży, Iławie i Iłży, a potem w Tylawie i Tylży, a nawet w Tykocimiu. Następnie przenoszą się
protesty do większych miast. Policja wprowadza między ludzi własnych agentów, stare blaszane
roboty i roboty nowej generacji, tak zwane bioroboty, które mają siać niepewność i zamęt w
szeregach zbuntowanych podatników. Polska jak inne kraje wraca do swojej starej nazwy i nazywa
się królestwem polskim [pełna nazwa to Socjalistyczne Królestwo Polskie], podobnie jak Czechy
nazywają się teraz królestwem czeskim, choć nie są to wcale królestwa. Polska tworzy też federację
z coraz mniej przychylną jej Ukrainą, bowiem na ukrainie istnieje w miary wolny i swobodny rynek
wymiany.
Państwo skrajnie policyjne z tak zwaną świętą inkwizycją na czele, powstałą w wyniku połączenia
cba z cbs działa niezwykle brutalnie prześladując wyznawców innych religii i dysydentów.
Zakazana jest także pornografia. Co nie przeszkadza wcale urządzaniu orgii przez rządzących z
udziałem małych dzieci, podczas których rządzący gwałcą małe dziewczynki i chłopców,
nazywając to "rytuałem odbierania duszy", We władzach w większości państwowych struktur
zasiadają pedofile i homoseksualiści, choć homoseksualizm jest zakazany i ścigany przez świętą
inkwizycję, czyli tajną policję policję państwa. To jeszcze nic bo w niektórych krajach powstają tak
zwane "rządy najgorszych", nazywane w potocznym języku rządami "bydłokracji." Najgorsi
kierując się na początku modną poprawnością polityczną, przyjmują sobie za cel aby zablokować
wszelki możliwy awans społeczny najlepszych. od dzieciństwa w przymusowych przedszkolach a
potem szkołach poddają dzieci szczegółowej selekcji tak że wszystkie dzieci o wyższym ilorazie
inteligencji, bardziej żywe emocjonalnie i ruchowo mają problemy z ukończeniem pierwszego
segmentu nauczania szkolnego i zamknięte w konsekwencji drzwi przed każdą nawet najgorszą
pracą Wegetują więc w nędzy na śmietnikach i w przytułkach, a na przedmieściach miast tworzą
dzielnice slamsów, [potem zaczynają się buntować i tworzą prawdziwe podziemne alternatywne
państwo, nazywane też "państwem nocy".] W Serbii jest jeszcze gorzej, wybory wygrywa skrajny
nacjonalista, a gdy albańscy mieszkańcy Kosowa chcą się odłączyć od Serbii nie zgadza się, bo to
przecież centrum państwowości serbskiej. Wybucha więc na bałkanach wojna w której główną rolę
po obu stronach zaczynają odgrywać ochotnicy, po serbskiej europejscy i chrześcijańscy po
albańskiej islamscy. Na tej wojnie obie strony używają wszelkich dostępnych metod i rodzajów
broni łącznie z brudnymi bombami. Konflikt bałkański przemienia się w wojnę cywilizacji. Z
niesławnym na początku , że nie wspomnę udziałem sił polskiego, czeskiego, i słowackiego
kontyngentu, w ramach ue i nato gdy jedno i drugie jeszcze istniały, oddziały te były kierowane do
walki z serbskimi powstańcami.
Wróćmy do polski. Tam gdzie jest wiatr, przesiedlają się ludzie, i największe skupiska ludzkie
rozsiane są nad samym morzem, oraz w okolicach Wysowej i w górach świętokrzyskich powstają
ogromne miasta i osiedla, a to wszystko po to aby uzyskać tak potrzebną energię, bo klimat zamiast
się ocieplić ochłodził się.
Ruch samochodowy powoli zamiera, a zamiast samochodów widać coraz więcej ludzi z ogromnymi
plecakami, i wiatrakami nad głową. W plecakach mają akumulatory, i dzięki wiatrowi z
wytwarzanej energii mogą korzystać z lokalnych sieci internetu, albo nawet podgrzewać
temperaturę wewnątrz energooszczędnych kurtek
Najwięcej wiatraczków możemy spotkać w libertariach I DEPEDENCJACH. W większości
libertarii zakazane sa też eksperymenty genetyczne i biologiczne, zmodyfikowana genetycznie
żywność i rośliny. Istnieją libertarie zorientowane religijnie, i tak na przykład w libertari
cieszyńskiej obok dzielnic chrześcijańskich są dzielnice pogańskie, nazywane z połabska "giliami",
ponieważ pierwsza wspólnota pogan libertarian powstała w Wołogoszczy i agnostyków. Buddyści
generalnie zamieszkują wspólne dzielnice z poganami. Są także dzielnice mieszane, jednak we
wszystkich zakazane są tak zwane "wszczepy".
Na zachodzie w Holandii istnieją tez nazywane "Sodomiami" miasta gdzie nie ma zakazów
odnośnie seksu i seks mogą uprawiać także dzieci oraz z dziećmi. Istnieje wszelka swoboda
seksualna, obok nich mieszczą się fundamentalne wspólnoty chrześcijańskie w których wszelkie
stosunki seksualne poza prokreacją są surowo zakazane. Zakazane jest także posiadanie złota.
Ciekawe że wielu ludzi z tych fundamentalnych wspólnot zajeżdza w łikendy do "Sodomi",
podobnie jak i teokraci, przyjeżdzający, a raczej przylatujący całymi wycieczkami z
socjalistycznego królestwa polskiego, aby odbywać stosunki seksualne z dziećmi. Jednak większość
wspólnot liberiarnych niechętna jest dość licznym "Sodomiom", a główne zyski jakie Sodomie
czerpią to zyski z seksualnej turystyki i nierządu dziecięcego, oraz z handlu narkotykami, tu
legalnymi, w przeciwieństwie do wielu państw 'Korektywnych". Póżniej okazało się że krzywicze
byli Słowianami, ponieważ odkryto pismo krzywiczan z okresu starożytnej Grecji, i mało tego byli
najbardziej kulturowo rozwiniętą grupą Słowian. Bałtowie importowali po prostu swoje tanie
towary do ich kraju, tak jak i tanią siłę roboczą budująca im domy, i wyrabiającą ich ceramikę.
Postanowiono jednak udawać dalej, bo nie znalazł się nikt kto mógł by powiedzieć - koniec gry - Z
tego okresu pochodzi też powiedzenie "jedna awarska spinka wiosny nie wróży", co miało być
subtelnym przypomnieniem zaistniałego wielkiego oszustwa założycielskiego nowego państwa. A
powiedzenie nawiązuje do słynnego wydarzenia w południowej Polsce, kiedy to na podstawie
jednej awarskiej spinki archeolodzy albo historycy orzekli że osoba u której znaleziono spinkę jest
pochodzenia gockiego lub awarskiego, a te tereny musiały być okupowane przez cywilizacje z
której wywodziła się spinka, ponieważ pochowany został tam człowiek z awarską spinką. Kretyni,
prawda? Wyjątkowi. Archeologia i historia przewyższyła w swoim fantazjowaniu fantastykę
naukową, a jej teorie mniej warte i mniej prawdopodobne od opowiadań literatury fantastycznonaukowej, nie miały szans na rynku opowiadań i opowieści więc mało zdolni pisarze szukali pracy
jako historycy i archeolodzy. Ciekawe swoją drogą co o naszych czasach powiedzą archeolodzy za
tysiąc lat? Grzebiąc w naszych śmieciach odnajdą dowody na okupacje naszych ziem przez
chińczyków, albo będą starali się udowodnić chińskie pochodzenie europejczyków.
W Polsce było jeszcze gorzej, bowiem odnaleziono testament Abramowskiego w którym ten już na
łożu smierci wyrzeka się swoich socjalistycznych poglądów. Mało tego co gorsza uznaję socjalizm
za chorobę cywilizacji i jej pasożyta. A podobno "Testament" został skopiowany w kilku
egzemplarzach, i jego ręczne odpisy widziano już rzekomo w obiegu. Co będzie jak prawda
wyjdzie na jaw? Uf, i tak powstała prawie cała książka w książce, kawa się skończyła, a ja
rozważam czy palić zrolowanego przed chwilą papierosa z tytoniu marki "Drum", ponieważ dusi
mnie niemiłosiernie i kaszel rozrywa mi płuca, ale wydaję mi się że dym z papierosa ogrzewa
organizm, próbuję więc dzielnie palić, stojąc przed dworcem, z moją "quajer" w głowie. Jednak
politycy zajęci byli czym innym, chcieli bowiem jak najtaniej przejąć szpitale, doprowadzając je
wcześniej do upadłości -To nic -mówili -że umrze przy tej operacji kilkaset tysięcy osób, cel
towarzysze uświęca środki, a nasza misja jest wyjątkowa - Nadmiernie rozbudowana biurokracja
niszczyła państwo, a system podatkowy dusił sie w sosie własnym, i powoli zjadał swój ogon.
Sprywatyzowany w międzyczasie, choć zupełnie nie zmieniony i nie zreformowany aparat
państwowy tymczasem radził sobie jak mógł. Grupy rewindykacji napadały na obywateli i
zmuszały ich siłą do płacenia abonamentu na misję. Podobnie było z mandatami, gdzie prywatne
firmy ściągały pieniądze z kar za zbyt szybką jazdę. Policja sprywatyzowała niby swoje usługi,
podobnie jak i i straż pożarna i szkoły, a oprócz podatków płaconych nadal przymusowo dla
państwa, jedni jak i drudzy wystawiali cennik za swoje usługi . Sędziowie i prokuratorzy
przymusowo zapisywali do swoich systemów prawnych przy pomocy przestępców. nauczyciele i
pracownicy administracji jak i dyrektorzy firm, musieli posiadać tak zwane świadectwa moralności,
wydawane przez komitety złożone z miejscowego kapłana i działaczy związkowych. Jest nadzieja
że zapomnę to co przed chwilą wymyśliłem, zanim zdążę wypalić papierosa....
Rozejrzałem się po dworcu, wśród licznych bezdomnych sporo było ludzi posiadających zbyt
dużym współczuciu dla innych i zbyt mało współczucia dla siebie, sporo było też takich którzy zbyt
wiele współczucia delikatnie mówiąc nie posiadali. Przypomniałem sobie Babcie, Babcia miał zbyt
dużo współczucia dla innych i był jak się to mówi zbyt dobry, i jeden z naszych kolegów niejaki
Zbyzos Kosmiczny, poradził mu aby ćwiczył się w zmniejszaniu współczucia dla innych a
zwiększaniu dla siebie. Podobnie innym, Stanisławowi znanemu z tego że nadmiernie się
koncentrował i skupiał zaproponował aby się rozpraszał, i być bardziej rozproszony. Maurycy miał
być bardziej emocjonalny, i mniej spokojny, nawet obiecał że będzie bardziej niespokojny, -innizauważył, -są zbyt mało agresywni, gniewni, są za mało skupieni na sobie-..wszyscy postanowili to
zmienić.. -Jeszcze niektórzy dla odmiany mieli za mało materialne podejście do życia- a większość
z nich niczego tak się nie bała jak odniesienia sukcesu, i strach przed sukcesem, co ja mówię sama
myśl przed odniesieniem sukcesu paraliżowała ich umysły i ciała. Nie umieli żyć.
Każdy więc dostał z obszernego rogu obfitości Zbyzosa Kosmicznego jakąś naukę dla siebie.
Dostał ją też Bebe [czy Bibli], i walczący na wesoło z wiatrakami. Don Hichot, zwany także
Chichockim a to ze względu na nazwisko, Cichocki] Dostał tez i Michał Dzień Dobry, który swój
pseudonim zawdzięczał temu ze podobno chińskie "dzień dobry" brzmi prawie identycznie jak
'Michał" Generalnie oni wszyscy, nawet walczący na wesoło z wiatrakami, tajemniczy Don Hichot
widzieli centrum świata poza sobą, na zewnątrz i patrzyli na siebie oczami innych.
Wychodząc z dworca wymyślam dalej, na jednej z planet cywilizacja rozwinęła się na tyle że
większość ludzi niepotrzebna już jest rządzącym, bo prawie całą prace wykonują roboty i maszyny.
Rząd wymyśla różne sposoby na pozbycie się niepotrzebnych ludzi, a w laboratoriach pod pozorem
badań naukowych naukowcy tak naprawdę wymyślają nowe gatunki i szczepy wirusów które mają
wytruć większość mieszkających na planecie ludzi. Dodają także szkodliwe substancje do
najtańszego jedzenia, samochody wydzielają szkodliwe spaliny a fabryki emitują trujące związki
chemiczne do atmosfery. Choć nowe nieszkodliwe i tanie technologie znane są od lat, to ukrywane
są troskliwie w najtajniejszych archiwach. Służba zdrowia nie działa najlepiej, a robią to wszystko
w celu obniżenia populacji. Następuje jednak pomyłka, i szczepionka przez przypadek dostaje się
biedocie a dla bogatym i rządzącym zamiast szczepionki zostaje podana trucizna.
Przemutowany świat
Na sąsiedniej planecie, świat zostaje przemutowany, a oprócz tego gdy dochodzi do głosu
pokolenie dekonstruktywistów, przemianie ulegają także główne pojęcia filozoficzne. Nauki
religijne na których opiera się cywilizacja są tak naprawdę wyznawane pod grożba kary, i dla
wszystkich jest to rodzaj społecznej gry. W tej grze społecznej poddani obywatele udają że wierzą
w owe nauki, a rządzący udają że nie widzą. Nauki przeznaczone są dla stanowiącej większość
biedoty, bo rządząca mniejszość uczy tajemnych nauk swoje dzieci, i tak zamiast "nie kłam",
nauczane są by kłamać ale w sposób inteligentny, używając do tego specjalnego zestawu słów,
zamiast "nie kradnij" kradnij ale w sposób przebiegły i chytry wykorzystując do tego celu aparat
państwowy i jego instytucje. Biedna większość od dziecka uczona jest bezradności, i już w żłobku
specjalne funkcjonariuszki rządu i władzy nazywane "pasterkami bytu", lub "Mamkami" uczą je jak
być bezradnym i zamiast działać czekać na nie nadchodzącą nigdy pomoc z zewnątrz a następnie
popadać w rozpacz. Bowiem według religii panującej na planecie nędza, słabość i rozpacz są
cnotami prowadzącymi do zbawienia.
Oczywiście religia nie mająca prawie nic wspólnego z oryginałem już prawie na początku została
przejęta przez służby specjalnie i tak przekonstruktowana aby służyła interesom panującym.
Propagują też alkoholizm i pijaństwo, wśród biedoty a liczba restrykcji i przepisów utrudniających
działalność wolnym przedsiębiorcom osiągnęła sześciuset, choć nadal specjalnie do tego celu
przeszkoleni urzędnicy dwoją się i troją aby wymyślać nowe utrudniające i zatruwające życie
przepisy. Także seksualizm ze względu ma ożywienie jakie ze sobą niesie jest zakazany a męki
piekielne za rozkosze płynące z seksu i życia mają być straszne, bo radość życia jest największy
grzechem, choć kapłani mają nie raz po trzy i cztery kochanki, wszystkie oczywiście w tajemnicy.
Do manipulacji psychicznej nadaje się też świetnie socjalizm, i w przymusowych przedszkolach
karmią nim dzieci upośledzonej biedoty od najwcześniejszych lat, zatruwając nim ich młode
umysły. przy czym po latach praktyki uznali że forma redystrybucji własności, poprzez podatki jest
bardziej opłacalna niż państwowa własność środków produkcji. Zrobili więc w tym celu teatralną
transformację ustrojową, tworząc przez służby specjalne podziemne organizacje walczące z
poprzednią wersją socjalizmu. Co ciekawe większość planetarian wierzy w te wszystkie brednie. Na
tą dziwaczną planetę w statkach kosmicznych, przylatują wycieczki z całej galaktyki aby zobaczyć
tak dziwaczny i zdeformowany świat, nazywając planetarian "wykoślewiańcami", lub też
"koślawcami" W końcu jak wspomniałem dochodzi do głosu młode pokolenie dekonstruktywistów,
pragnące odwrócić znaczenia pojęć. Jednak nadal kontrolują energie psychiczną mieszkańców
planety poprzez kontrole energii seksualnej. Istnieje także podziemie dążące do przewrotu i
rewolucji wolnościowo-kapitalistycznej,. Wolnościowcy, wyznawcy bogini Liberi, urządzają
tajemne kulty, tak zwane "liberalia", lub wyzwoliny, i sa to w większości młodzi hakerzy i krakerzy
Ekoterror
jednak niewiele się zmieniło, kapłani nadal poprzez pokute wzbudzali u ludzi poczucie winy,
czyniąc ich niezdolnymi do działania, a wątpiącym wmawiali że wszystko zależy od losu, albo że to
bóg według swojego uznania spuszcza z nieba bogactwo i łaski jednym, innych z nieznanych
przyczyn omijając.
Policja, sądy i prokuratura, czyli dział sektoru pełniącego usługi z zakresie bezpieczeństwa i
ochrony obywateli, swoją działalność ograniczają najchętniej do pobierania opłaty za prace jakiej
nie wykonywał. No i oczywiście oprócz tego pilnowali czy poddani płacą podatki i inne daniny, a
bagatela wielkość danin osiągnęła już tam dziewiećdziesiąt procent zarabianych pieniędzy.
Przymusowa była darmowa służba zdrowia, na którą musieli płacić, i darmowe ubezpieczenia na
które także musieli płacić. Czasami wydawało się wręcz że państwo istnieje po to aby rządzący
wymuszali na poddanych biedakach pieniądze dzięki którym mogli świetnie żyć, poprzez liczne
systemy podatkowe, ubezpieczenia , tu pomysłowość ludzi państwa zwanych państwokratami była
nieograniczona, Dla przykładu podam tylko ze w jednej stacji telewizyjnej na utrzymanie której
poddani musieli obowiązkowo płacić, pracowało aż dziewięćset tysięcy osób, jak to oni mówili
pełnili misje, "jesteśmy na misji", [choć do bogactwa kapłanów było im jeszcze daleko] Mawiali do
siebie, a buntownicy uważali klasy rządzące za wyjatkowo ochydnych i zupełnie pozbawionych
moralności pasożytów, pasożytujących na biednych Gdy już jakiś nieszczęśnik nieopatrznie zgłosił
się na policje traktowano go jak złoczyńce, przesłuchując szczegółowo, nie raz w sprawach
dotyczących rzeczy najbardziej intymnych. A gdy i to nie pomogło, na pismach skierowanych do
oskarżonego widniał adres adres ofiary, muszę przyznać że to posunięcie wręcz genialne choć może
nazbyt śmiałe. Dawano też do przeczytania i podpisania oskarżonym protokoły które podpisywali
wcześniej świadkowie, jeśli tacy się zdarzyli. A gwałcicieli i zabójców wypuszczano na przepustki
już po paru miesiącach odsiadywania wyroków, kierując się tak zwanym współczuciem. Z grupy
podziemnych buntowników wyłonili się wkrótce "zieloni", nazywani przez innych ekoterrorystami.
Ekoterroryści przyjęli sobie za główne bóstwo opiekuńcze buddyjską boginię Zieloną Tarę,
nazywaną Wielką Wyzwolicielką. Ekotrrorysci wysadzali w powietrze najbardziej szkodliwe dla
ludzi zakłady przemysłowe, i podkładali bomby pod autostrady, umiarkowana cvzęśc podziemia
była takim działaniom przeciwna. Ludzie którzy w obronie siebie nieszczęśliwie zranili lub co
gorsza zabili napastnika byli karani bardzo surowo, o wiele surowej od przestępców, mało tego, i
wiem że trudno w to uwierzyć ale posiadanie broni palnej i każdego rodzaju broni było zakazane.
Co tydzień rząd urządzał jakieś żałoby powodowany rzekomym współczuciem choć los poddanych
miał głęboko w "nosie", a silniejsi i bogatsi nie mieli żadnej litości w rabowaniu słabszych i
biedniejszych wyciskając bez względnie co i się tylko dało. Jeśli jakiś nieszczęśnik poskarżył się
policji że padł ofiarą przestępstwa był zwykle szczegółowo przepytywany, a jedno z pierwszych
pytań brzmiało "czy znasz kogoś kto coś znaczy? - bo jeśli nie to się nie liczysz. Nie tylko
policjanci tak pytali, w rozmowach towarzyskich toczonych między ludzmi to pytanie pojawiało się
często.
Oprócz bogactwa pieniędzy i władzy nic innego się w tym świecie nie liczyło, no może jeszcze
poza tytułami A lud pomimo przemian religijnych [przejście na nową religie spoza kontynentu],
politycznych i kulturowych żył tak jak kiedyś dążąc do harmonii, równowagi i ładu, jak robili to ich
przodkowie przeszło tysiąc temu. Nic więc dziwnego ze dość łatwo stawali się łupem importowanej
szlachty, i całej klasy rządzącej. Pomimo tego dalej z uporem szli wyznaczoną przez przodków
drogą dążąc do stworzenia świata pełnego harmonii.
2007-12-29 Życie człowieka bezdomnego, odcinek czwarty,
i tak zacząłem prowadzić życie człowieka bezdomnego. Zrozumiałem w jednej chwili, że w stanie
w jakim się znalazłem, najważniejszą dla mnie rzeczą jest teraz przetrwanie, szukanie ciepłych
miejsc w których mogę siedzieć i odpoczywać, bo o leżeniu nie marzyłem nawet. I tak,
bezsensownie snułem się po mieście, w trzech parach spodni, dwóch wełnianych swetrach
nałożonych jeden na drugi, w bluzie i grubej kurtce, a na nogach miałem trzy pary skarpet, i do tego
przedmiot mojej dumy, niezwykle wybrudzone "harleye", buty marki "Legenda" Do tego jeszcze
chlebak, i plecak, z którym nie mogłem się rozstać, ciężki, z każdą chwilą coraz cięższy, ciężarem
swoim przygniatał mnie do ziemi, albo odmiany zarzucał, a to w lewo a to w prawo. Czasami nawet
zdarzyło mi sie przewrócić.
I pomyśleć tylko, jakie to los płata figle, bo proszę spojrzeć na moją sytuację, dwa, a nawet trzy lata
walki z chorobą i leżenie w łóżku, potem w końcu upragnione zwycięstwo, po to tylko aby
wyjechać na wyspy i upaść po raz kolejny. Ale to nic , szukałem miłych i przyjemnych chwil z
przeszłości, mogących jakoś uczynić moje obecne życie strawnym, a przynajmniej do zniesienia, co
musicie przyznać wcale nie było łatwe
Przypominałem też sobie dobre czasy w Londynie, i w Glasgow, a było tego trochę. Jednak tu była
tylko ulica i bezmyślnie oglądane drzewa, do ogrodów królewskich daleko, plecak niemiłosiernie
ciężki, i aby czymś zająć czas przypominałem sobie rozmowy jakie prowadziłem że Stasiem i
Maurycym o naszych świętych drzewach. Na początku Staś zachwalał swój nowy system
operacyjny "yopera", którego instalacja zajęła mu zaledwie siedemnaście minut, i był też bardzo
szybki, ale jak zwykle rozmowy zeszły na temat zakazanej historii i zakazanej archeologi, były to
bowiem rzeczy które interesowały nas najbardziej.
Święte drzewa
[opowieść Maurycego]
-W starej rdzennej tradycji europejskiej - opowiadał Maurycy, stojąc podparty niedaleko okna, ze
szklanką wina w dłoni - przynajmniej kilka gatunków drzew zasługiwało na miano bycia
"świętymi", u germanów była to jodła, a u nas podobnie zresztą jak i u basków oraz Celtów takim
zaszczytnym mianem cieszył się dąb. Drugim prapolskim i słowiańskim świętym drzewem była
wierzba, dodać jeszcze należy sięgając odrobinę wstecz na indoeuropejskiej tradycji o słynnym
drzewie Boddhi pod którym Budda osiągnął oświecenie i zrozumiał naturę wszechrzeczy, i praw
rządzącym światem -Dobra nie nudż, wystarczy - usiłował mu przerwać Staś, choć ten dopiero zaczynał i to całkiem
ciekawie, ale Maurycy nie zrażony opowiadał dalej, bo wpadł w trans, i nie zauważał nawet kulek z
papieru, rzucanych w jego kierunku przez nieżle już podpitego Stanisława
-Na szczycie kosmicznego drzewa -mówił - stojącego na najwyższym wzniesieniu wellańskich gór,
porastających świętowitową równinę Welli, w niedostępnym zamku Kłódż, którego zaledwie
makietą miał być słynny kopiec Kraka, tylko próbą odtworzenia, odwzorowania świętego świata na
ziemi, a więc na szczycie tego kosmicznego drzewa zamieszkiwał prapolski Bóg-Stwórca, Ojciec
świata, Pan Świętego Prawa, ...a drzewem tym była wierzba.
W jednych regionach słowiańskiego świata rosły na niej złote lub srebrne gruszki, w innym złote
lub srebrne jabłka, a jej liście także nie były zwyczajne bo srebrne albo złote - natępnie przez
chwile szukał jakby wątku, i już swobodniej deklamował dalej - Innym takim naszym świętym
drzewem, jak już wcześniej wspomniałem, był dąb, szczególnie związany ze światem wróżów, i
wieszczów, czyli pieśniarzy i poetów, czyli opowiadaczy dawnych legend i mitów - Oni mówili, a
ja myślałem.Beebii, człowiek całkiem zniewolony przez swoją matkę, bezradny i pozbawiony
energii. Przez matkę która po niepowodzeniach z mężem czyli ojcem Bee całą swoją energię
skierowała na niego. Oplątując go. Ojciec Beebiego, pijak. Wiecznie pijany profesor uniwersytetu,
który nie mógł sobie poradzić z życiem i otaczającym światem . Człowiek chyba dobry i
inteligenty, na dodatek z niesamowitą pamięcią, bo znający osiem języków obcych. W pewnym
wieku porzucił całkiem jednak dbałość o wygląd i świat zewnętrzny, żyjąc we własnym świecie. W
którym królowali, Batory pod Pskowem i Jagiełło pod Grunwaldem. Podobnie jak i póżniej i Beebii
całkiem zapomniał o swoim ciele i o świecie materii w którym przecież żył. Jego matka natomiast
była troche inna, na jej widok śpiewaliśmy, oczywiście po cichu piosenkę Brela albo Brasensa "z
miłości trzęsie całym światem" Jak dawna komunistyczna partia. Nie muszę chyba dodawać że
Beebii nienawidził komunizmu, i wszelkiej formy przymusu Uważał się też za najbardziej
beznadziejnego człowieka na ziemi, za najbardziej nieszczęśliwego zresztą też, a od czasu kiedy
został wyrzucony z pracy w Bibliotece Jagiellońskiej, porzucił wszelką nadzieje i żył z dnia na
dzień. Nie porzucił jednak jeszcze zwątpienia i beznadziei Dobrze że choć czasami medytował nad
sobą
- ale w starym świecie, wszystkie drzewa i jak cały świat cieszył się szacunkiem, i cały świat był
święty, a niczego bez powodu nie niszczono. Dopiero
wraz z przyjściem nowych wierzeń, takich jak islam i chrześcijaństwo świat zaczął stawać się dla
nas czymś obcym, czymś co należy skolonizować, podbić uczynić sobie poddanym. Podbijać inne
ludy, i inne ziemię, świat przyrody ożywionej i tej nieżywionej. Od stanu harmonii stało się
ważniejsze posiadanie rzeczy za wszelką cenę, a więc nowa religia przyniosła do nas do europy kult
materii , posiadania i rzeczy, oraz władzy która była wartością sama dla siebie. Stare drzewa,
piękno nieba, miłość do przyrody, przestały już być ważne, liczyć zaczął się pieniądz i posiadanie,
miłość, wolność, dobro i prawda piękno i honor odchodzić zaczęły w cień spychane przez nowy
świat do sfery mroku - ....matka Maurycego pracowała jako w szkole nauczycielka, i uczyła języka
rosyjskiego. Z tego powodu, niektórzy uważali go za Rosjanina. naprawdę nazywał się nomen
omen, Rusinowski a konkretniej Kot-Rusinowski, i wstydził się swojego nazwiska. używał więc
podobno po jakimś swoim pradziadku ze Żmudzi nazwisko Wilk-Wilkopolski. Stary WilkWilkopolski, miał w zwyczaju mawiać, "szabla i koń, mówię wam tylko szabla i koń", i jak
Maurycy wpił trochę to też tak mówił, "mówię ci Zee, szabla i koń, tylko szabla i koń. Rodzina
Maurycego podobnie jak i mojej matki wywodziła się z rejonów między Litwą, Łotwą i Białorusią,
skąd zostali wysiedleni po którymś z powstań przez cara. Miał też w sobie jakąś domieszkę krwi
szkockiej i śląskiej, a do tego jak twierdził Łużyckiej w co jednak nikt nie dawał wiary. Mawiał też
jeszcze jak trochę wypił, " mówię ci Zee, tylko mołdawiany i węgrzyny, pij tylko mołdawiany i
węgrzyny, nie co ja mówię najlepsze są mołdawiany, pij tylko mołdawiany. Jak by choć raz pił
prawdziwego mołdawia, które faktycznie są najlepsze, lepsze od win argentyjskich, włoskich, a
może nawet od greckich i macedońskich.
- Chwałę i Moc - mówił dalej - zastąpiła pokuta i pokora, pozorna zresztą i zwykle czyniona na
pokaz, a WIEDZĘ bo takie jest prapolskie zrozumienie słowa wiara, [wiera wera], zastąpiła właśnie
ślepa wiara i posłuszeństwo. Ale nie traćmy nadziei! Nasze stare wartości wyznawane przez
przodków może powrócą, a jasne słońce zajaśnieje znowu na niebie, wszystko na powrót stanie się
proste i jasne, a świat zachodzącego słońca który z takim maniakalnym upodobaniem chowa
obrazki pod obrus gdy zamierza zrobić co grzesznego, odejdzie ufffff,... w końcu skończył, i doszedł do głosu Staś, także próbując się pokazać z dobrej strony, i
zaimponować nam swoją wiedzą:
opowieść Stasia
Miasta poświęcone prastarym bóstwom
- Miast poświęconych prastarym Bóstwom jest nadspodziewanie dużo, i jak okiem nie spojrzeć
pojawiają się aż od zachodnich granic naszej tradycji lechijskiej aż po wschodnie - zaczął całkiem
zręcznie swój wywód Staś - I tak na przykład dzisiejszy Schwerin czyli dawne Sważyn[o] nie
wiedzieć czemu tłumaczone było kiedyś jako Zwierzyn. Noo może i celowo. Miasto to poświęcone
zostało pradawnemu i prastaremu bóstwu Swarożycowi. Podobnie zresztą jak krakowski
Zwierzyniec, dawniejsza Svaringa zamieniona także "przez pomyłkę" na Zwierzyniec. Swarożyc
był przecież głównym bóstwem państwa wiślan, miejscem jego największego kultu święta góra
Svaringa, a pozostał nam po nim biały orzeł, jego ptak totemowy, i czerwony proporzec na włóczni,
który wraz z dodatkiem herbowego orła utworzył nasze barwy. Innym takim miastem poświęconym
bóstwom był Wołogoszcz, miasto Wołosa-Welesa, i Radogoszcz. Bardzo ważnym ośrodkiem kultu
naszej starej religii, a nawet jedno centrum stanowił ośrodek na wyspie Wolin, i Szczecin Na
południu oczywiście prastary Kraków i wielkie centrum kultowe w górach świętokrzyskich. Na
śląsku trzy święte góry Ślężan z Sobótką i Radunią . O ile w dawnym państwie wiślan i wśród
"Chorwatów", czyli na górnym i opolskim śląsku*, a także na obrzeżach pomorza zachodniego
wielką czcią cieszył się Swarożyc, to na dolnym śląsku i samym pomorzu zachodnim takim
głównym bóstwem plemiennym był Trzygów - [Trygław, Trygłów]
...Mój dziadek, tak jak i diadek Twistera także żywił wieki szacunek do szabli, pamiętam pewnego
razu, na wsi gdzie mieszkał, a gdzie często przyjeżdzaliśmy z rodziną gdy byłem dzieckiem,
pokazaływał mi zawiniętą pieczołowicie w jakieś stare gałgany szable.
-Trygław - mówił dalej Stanisław - ze swoim totemowym zwierzęciem atrybutem świętym dzikiem,
czyli dziką świnią,... bo ranga tego świętego zwierzęcia przetrwała w nazwach miast, gór, i rzek. I
tak na przykład. Świdnica z jej herbem, Świnoujście i rzeka Świna, oraz Szcecin .Tu nazwa od
szczeciny dzika. Znaczną rangę odgrywał też w górach, i tak na przykład jedno ze wzniesień
górskich zostało poświęcone Trygławowi-Świnica. Przyznać trzeba, dosyć trudny szczyt, na który
niełatwo wejść amatorom, a także i Świnna poręba. Do tego dodać trzeba [hm,] miasta poświęcone
składaniu ofiar i rytuałom, czyli centra religijno-mistyczne, więc nazwy Trzebnica, i Trzebiatów
powiedzą nam sporo bo przecież. Potem Treba-Trzeba, to była nasza pradawna ofiara składana
starym bóstwom. Także inne słowo Trzyzna -Trzyzna, świadczyć może o podobnej randze i roli, z
tym że samo słowo Tryzna odnosiło się zarówno do samej ofiary, jak i do festiwali organizowanych
na cześć na cześć przodków i tradycji, gdzie GUŚLARZE-GĘŚLARZE, wróżbici, kapłani i
opowiadacze dawnych mitów recytowali poezję, śpiewali pieśni a nawet odtwarzali sceny z życia
dawnych bohaterów i mity mówiące o stworzeniu świata, [przebrani w maski] Dla wielkopolan
takim głównym bóstwem plemiennym było bóstwo podziemi i świata podziemnego Naja [ Nawa,
Neja]. To właśnie na świętym wzgórzu poświęconym bóstwu Nai Mieszko wraz ze swoim ludem
przyjął chrzest , co zostało uwidocznione na jeden ze starszych naszych monet -Zapomniałeś dodać Swarzędza, gdzie teraz robi się wykładziny i meble, i Sważyna pod Gdańskiem
- przerwał mu Maurycy, a ja już dawno spałem na swoim fotelu. Już dawno spałem na swoim
bujanym fotelu, przykryty kocem. Maurycy oglądał telewizje i popijał piwo, a Stach dostał wiatru
w żagle i opowiadał dalej, [ jeśli ta część książki wydaje się nudna, zupełnie można ją ominąć,
...Gdy spałem, przywlókł się Bezpartyjny Buddysta -kto mu takie głupie nadał, tego nie wiem, bo
chyba nie zrobił tego sobie sam, i coś im opowiadał, -że znalazł prac w administracji rządowej, i że
ciągle się z żoną o wszystko kłucą -czym denerwował M. i St. Wyszedł więc po chwili.
- Sama nasza prastara tradycja wydaje mi czymś ogromnie pasjonującym i ciekawym, ale związki
między nurtami albo jak kto woli odnogami indoeuropejskich tradycji wydają mi się nie mniej
ciekawe i interesujące. O jednym i o drugim chcę napisać choć parę słów.
Mianowicie o podobieństwach i różnicach starego polskiego bóstwa Jesze, z tybetańskim Jeshen. I
tu nasi badacze rzeczy tajemnych i ulotnych natychmiast zaczęli zastanawiać się nad sensem tej
przedziwnej maksymy, a musicie wiedzieć, co już raz wspomniałem że zakazana historia i zakazana
archeologia interesowała ich nade wszystko. Jak wszystko co zakazane. A treść owej maksymy
brzmi:
"lado yleli yassa tya"
o ile lado nie sprawiało nam większych kłopotów, bo chodziło na pewno o uosobienie ładu i
harmonii, nasze prapolskie bóstwo Ładę", i również "Jesze", czyli "yassa" o tyle co oznaczały
słowa "yleli' i "tya"? -jakieś mantry albo pradzwięki. Zawołania?
Żaden z nas, nawet połączone mózgi Giordano Bruno, zacnego Galileusza i Leonarda Da Vinci, nie
były w stanie rozwikłać tej zagadki....
-Jesze - mówił Stanisław - było "transcendentalnym" aspektem pierwotnego Boga, tak jak Dażbóg.
Dażboga możemy przyrównać do aspektu buddyjskiej 'sambogakai', jako żródła z którego
wypływało wszelkie dobro, bogactwo, , a Świętowita do tego najbardziej foremnego aspektu, czyli
po buddyjsku "nirmanakai". Choć też był to dość transcendentny, aspekt , ponieważ jak wiemy lubił
się "zawijać w Kłódz" [w Kłodziu], ma swoim zamku, jako przecież Pan na Zamku, bo pod takim
przydomkiem też był znany, i przebywać tam w stanie kontemplacji-niedziałania, a inne bóstawaemanacje dopiero przejawiały się, emanowały, wynikały z niego i działały w tak zwanym
widzialnym świecie - To tak sobie przekładając naszą prapolską teologię na buddyjską i
porównując trochę, myslę.
Nazwa? ja ją wywodzę od słowa JEST, BYĆ, i tu jest podobna do Prowe, Pierwszego? PRW,
pierwotnego?
-Związki Jesze z Yeszen - mówi dalej i szukanie związków między słownictwem prapolskim a tybetańskim nie jest całkiem pozbawione
podstaw, nasza stara religia najwięcej ma właśnie wspólnych pojęć ze staroirańską, a o wpływach
mitów i tradycji irańskiej na Tybet mówią często sami nauczyciele Buddyjscy i bon, z tamtych
obszarów[ Iran, Azja środkowa? Stamtąd przybył też do Tybetu stary buddyzm, czyli Bon. Bo
samych podobieństw między tymi językami na pewno nie ma , a jeśli były to się już dawno zatarły.
Natomiast w przypadku samej mitologi i religii wpływów irańskich na Tybet jest sporo, stary
buddyzm czyli bon wywodził się stamtąd i ma swoje żródło w tradycji indoeuropejskiej, podobnie
jak i buddyzm Siakjamuniego -a związki między prapolskim bóstwem JESZE a tybetańskim
YESHE są, według tradycji bonijskiej yeshen jest pierwotną zasadą, zasadą, no pierwszą zasadą, i
to słowo bywa tłumaczone jako "pierwszy boski" - czyli różnica niewielka albo żadna - przerwałem
Stasiowi, który po długiej przemowie poczuł się trochę zawstydzony. I tak szedłem w stronę
ogrodów królewskich, a mijany po drodze staruszek ten sam co siedział na dworcu i pił kawę,
przypominał mi Filipa II z jego denara. Takie same siwe rozwiane włosy. Zamyślona twarz.
Szlachetne spojrzenie. To z kolei wywołało ciąg skojarzeń, i przypomniał mi się fragment
książeczki Maurycego na temat Filipa II. Książeczki której zresztą poza mną, Gandziakiem
zwanym Kitą, i S.Ch. oraz paroma znajomymi nikt nie czytał, a szkoda bo miałem w niej swój
udział. I rozmowy na jej temat.
Dux pomeranorum
Ale zanim zdążył wtedy powiedzieć coś więcej na nas temat Filipa, ktoś wtrącił, nie pamiętam już
kto - czy wiecie że Chemik - [właśnie miał na imię Filip] - no ten który zaczął pomieszkiwać na
śmietniku pod blokiem Zbyzosa wyjechał do Szkocji i tam znalazł pracę w jakimś
przedsiębiorstwie sortującym odpadki. Jest podobno zachwycony, ma w końcu co jeść, i sporo
pieniędzy przesyła jeszcze do polski rodzinie. Rozmawialiśmy jakiś czas o "Chemiku" i doktoracie
jakim robił, śmieszne, gdy skończył robić doktorat, a dokładniej niedługo po tym, zamieszkać
musiał na śmietniku. Na szczęscie poprawiło mu się.
No więc niech będzie ten "Dux pomeranorum" i jak go opisał Maurycy
- Postać to bez wątpienia piękna - mówił - choć widać że zmęczona już życiem i chorobą. Odrobinę
nieuporządkowana, ale szlachetna i dostojna.Dumna. Długie włosy i broda, swoisty rodzaj
zamyślenia na twarzy, właściwy dla starych panujących dynastii. Świadomych przemijania, i
zawieszenia w chwilowości czasu . Życie człowieka jest chwilą tylko , zdaje się myśleć twarz
księcia. Jedną drobiną w następującym po sobie kontinuum. Nad nami Bóg, a życie nasze chwilą .
Bo cóż może marny człowiek , nawet jeżeli jest księciem . Czy był chociaż lepszy od poprzedników
, i czy zostawił kraj w dobrym stanie, czy może umrzeć ze spokojnym sumieniem , i zostawić kraj
w dobrych rękach. Zrobił wszystko co mógł , a to co dostał w swoje ręce aby zarządzać i otoczyć
opieką , oddaje dalej następcom . Ale Filip przeczuwa już trudne dni . Widzi burze i chmury , widzi
ciężkie dni jakie maja spotkać księstwo . Po nim przyjdzie Bogusław , ostatni . Traciły na znaczeniu
Arkona , Charęza , Wolin .W cień odchodziły Wołogoszcz , Strzałów i Ranów .Upadał uniwersytet
w Gryfi. Nikt już prawie nie pamiętał o Zwierzynie , Mechlinie .Radogoszcz kurz okrył i patyna
dziejów. Odchodziły epoki , i przemijali ludzie . Póżniej i cień padnie na najjaśniejszą
Rzeczypospolitą i jej blask .Jej sąsiedzi jak stado dzikich wygłodniałych zwierząt , rzucą się aby
rozszarpać jej chore i zmęczone ciało - i gdy skończył, opadł na foel taki zmęczony i bez życia,
jakby to jego ciało było bardzo zmęczone, chore, i rozszarpane.
Klub Czerwonego Kapelusza
-przypomniało mi się jak moi znajomi złożyli jakiś czas temu w Krakowie "Klub Czerwonego
Kapelusza", dodam nielegalny klub krakerski. Podczas spotkań nakładali wszyscy czerwone
kapelusze. Nazwę klu wziął stąd, że pierwszą najbardziej znaną dystrybucją alternatywną wobec
windowsa, był Czerwony Kapelusz, przynajmniej w Krakowie. Podczas spotkań w Klubie wpadli
właśnie na pomysł pierwszego ataku "fiszingowego" [vishingowego] w sposób zupełnie amatorski
ale pomysłowy, wysłali do najbardziej nielubianych przez siebie krakowian listy pocztą
elektroniczną, w których prosili o kontakt z bankiem w celu uzupełnienia danych, podając numer
swojej komórki. Znalazło się nawet paru, i zadzwoniło. Beebii udawał automat i wkładając głowę i
komórkę w ogromny garnek [chyba raczej dla kawału] mówił monotonnym głosem - Serdecznie
witamy w banku... prosimy o wprowadzenie numeru karty kredytowej, a następnie.... Musicie
widzieć że parę rybek złapało się na przynętę, [tak naprawdę to skorzystali podobno z Voipa i callcentre]
Cyber prawo Inną taką akcją Klubu Czerwonego Kapelusza był projekt stworzenia własnej
linuxowskiej dystrybucji oparty o inny typ plików niż te znane dotychczas [zamiast rpmów, tgzów
albo debów -chcieli stworzyć swój własny typ plików], myśleli nawet o stworzeniu centrum
badawczego pracującego nad tym projektem. Powód był jeden, portale internetowe doniosły, i nie
wiadomo na ile to było zgodne z prawdą, że Czerwony kapelusz ma więcej luk niż dystrybucje
windowsa [podejżewam że zwykla bujda] Z braków finansowych projekt upadł Powstał także
zespół pracujący nad projektem Cyberprawa, i pracował nawet przez jakiś czas.
Kolekcjoner ludzkich twarzy
Klub czerwonego Kapelusza posiadał pewne formy, jeśli w ogóle można tak powiedzieć o
zwariowanym towarzystwie przychodzącym na jego spotkania. W przeciwieństwie do "kubu
złamanej duszy" nieformalnej grupy znajomych , której nazwy używałem jedynie w myślach.
Do klubu Czerwonego Kapelusza, przychodzili też najdziwniejsi kolekcjonerzy, kolekcjonerzy
smaków, zapachów, postaci i twarzy ludzkich, wymieniając się swoimi odczuciami i opiniami.
Takim kolekcjonerem twarzy ludzkich był niejaki Bibi[ nie mylić z [Beebim czyli Bee] człowiek
mocno po sześćdziesiątce, i odstający wiekiem od towarzystwa.Przychodził także Złomek z
Chłodnicy Górskiej -przezwisko swoje zawdzięczający jednej z reklam. Ja czasami znużony
godzinnymi oracjami klubowiczów siedziałem i wymyślałem opowiadania. Tu przedstawię jedno z
nich [fragment]
Jaćwięski akapitalizm
W obozie koncentracyjnym na Sambii, urządzonym Prusom przez mnichów chrześcijańskich
przebywają niedobitki z niekończących się akcji pacyfikacyjnych "zakonników". Dorosłych
mężczyzn zakonnicy mordowali, a kobiety z dziećmi były przesiedlane na Sambię. W tym
swoistym obozie koncentracyjnym jakim stał się półwysep mieszają się obyczaje i narzecza
pruskie, a mieszkańcy tworzą nowy język neopruski. Jednak w mojej powieści inaczej niż w
rzeczywistości, kilka osób włada nadal tym językiem i po transformacji w 1989 roku, przesiedlają
się do polski tworząc na Warmii mały okręg złożony z kilku malutkich wiosek Tym językiem
neopruskim nieżle wymieszanym na dodatek z polskim, niemieckim i rosyjskim, mówi zaledwie
kilka rodzin. Domagają się od państwa autonomii, a otrzymując ją zaczynają nauczać swojego
języka w szkole. Mało tego dzięki wygraniu sprawy w Strasburgu otrzymują dawne miejsca kultu.
Idąc ich śladem polscy neopoganie wygrywają także kilka sporów przeciw państwu polskiemu i
odzyskują niektóre dawne miejsca kultu w tym nawet "Łysą Górę"
W moim opowiadaniu galindowie nie zostają pokonali przez wojska jaćwięsko-polskie, ale udaje
im się zachować niezależnośc i tworza własną grupę mówiącą innym narzeczem niż sambijczycy, a
między nimi dochodzi do sporów, i oba okręgi autonomiczne są w stanie konfliktu. Jakby tego było
mało, nad rzeka Łęk polacy i rusini pokonują jak pokonali całą prawie szlachtę jaćwięską, a polscy
wojownicy ze swoimi nasrożonymi postawionymi do góry włosami są niezwykle odważni [ ps. nie
wiem czy wtedy polscy wojownicy nosili jeszcze nasrożone włosy czy już nie]. Jednak części z
nich udaje się przedrzeć przez rzekę Łek, i osiedlają się w okolicach Rajgrodu, przyjmują
chrześcijaństwo bo nie ma innego innego wyjścia a potem może i szczerze stają się wyznawcami tej
religii. Ale co ważne zachowują język jaćwięski. Niestety między ta grupą cieszącą się autonomią a
dwoma pozostałymi wybucha także konflikt.
W pewnym momencie konflikt zaostrza się na tyle że grozi nawet wybuchem wojny....Okazuje się
tez że sambijczycy podobnie jak i galindowie oraz jaćwięgowie posiadają wielkie zdolności
matematyczne , są też świetnymi informatykami -ciekawostkę na skale europejską stanowiła
wspólnota jaćwięska, jaćwięgowie bowiem wrócili do tradycji politycznych swoich przodków, czyli
do akapitalizmu. Nie mieli żadnej władzy a jedyną władzę w regionie sprawował wiec, czyli
zgromadzenie wszystkich wolnych obywateli, a tak się składało że wszyscy obywatele byli wolni i
posiadali prawa publiczne. Nie płacili też żadnych podatków państwowych z czego zostali na mocy
umów zwolnieni, ani lokalnych, nie było w ich społeczności watu, ani przymusowych ubezpieczeń.
Natomiast każdy dorosły mieszkaniec autonomii miał obowiązek wyposażenia się w broń palną i
potrzebny ekwipunek wojenny. Każda rodzina jaćwięska wyznawała tez wiarę w innego boga, i
jedni za główne bóstwo uważali Kurka, inni Kurko, Żenine lub Żempatę -nie mieli też kapłanów
ponieważ każdy będącą głową domu odprawiał rytuały i praktyki religijne w domu, tradycyjnie
zgodnie z jaćwięską religią. Religia jaćwingów, stanowiła rodzaj religii "anarchokapitalistycznej"Jeśli chodzi o język , posługiwali się językiem polskim z dodatkiem słów
jaćwięskich i spacerując po ulicach mogliśmy przeczytać na budynkach łażni miejskiej wielkimi
niebieskimi literami napis: "SPAGTAS", na sklepie z alkoholem znowóż widniał szyld
:ALKAHALIS, a przed biurem podróży: DEKA, i migający neon :PRZYJEDZ ATKUPMAS, Jak
wspomniałem dochodziło do niepokojów pomiędzy małymi autonomicznym społecznościami
sambian, galindów i jaćwięgów, ponieważ na terytorium sambian mieściła się świątynia głównego
bóstwa państwowego jaćwiłęgów Swastika, -odpowiednika naszego Swarożyca, i galindyjskiego
Perkuna
Galindowie znani z zamiłowania do nauki i sztuki, chcieli odrodzić plemienne społeczności
pomezan, pogezan, i warmiaków, dzieci z jednej z wiosek ucząc języka pomezańskiego, innej
pogezańskiego, warmijskiego, co nie podobało sie sambijczykom uważającym ze społeczności
prusko-jaćwięskiej nie należy rozdrabniać, sami zresztą sambijczycy dążyli do stworzenia
społeczeństwa komunitarnego, co znowu bardzo denerwowało i irytowało niezwykle wojowniczych
jaćwingów i wolnościowych powolnych i refleksyjnych, ale odważnych i wojowniczych
galindian....
Galindianie stworzyli Centrum Wiedzy, im Załuskiego, a w ich miastach pełno było bibliotek,
uniwersytetów i księgarni. przybywali tu studiować nie tylko Litwini Białorusini i Łotysze, ale i
studenci z innych kontynentów, do tego stopnia że studenci i uczniowie stanowili dziewięćdziesiąt
procent mieszkańców.
Jaćwingowie dla odmiany specjalizowali się w nowych technologiach, i w ich miastach roiło się aż
od centrów nowych technologi. Jak korzystali z usług policji straży pożarnej i lecznictwa, -jedni i
drudzy gdy potrzebowali wzywali np. straż pożarną albo policje a potem płacili za usługę. Aha
zapomniałem wspomnieć o chytrej sztuczce jaka zastosowali czarownicy sambijscy w dawnych
czasach, aby przetrwać wstąpili wszyscy do stanu kapłańskiego, i nadal pod pozorem bycia
kapłanami [pastorami] praktykowali magię. Co przetrwało do dziś.
BEZDOMNI Z MIASTA ODYNA
[odcinek piąty]
Wkrótce zdałem sobie sprawę że mój pobyt w Edynburgu może się przedłużyć, bo nie mam już
dokąd wracać. Gospodarz wynajął mieszkanie innym ludziom, a szef przyjął do pracy na moje
miejsce nowego pracownika. Zacząłem też poznawać bezdomnych Edynburga i ich życie. A
bezdomnych w "Mieście Śmierci", jak w myślach nazywałem "Ediego" było całkiem sporo,
zjeżdzali tu na zimę, bezdomni i homlesi z całej Szkocji, a nawet z Anglii.
Generalnie bezdomnych z Edynburga można podzielić na dwie kategorie i grupy. Pierwsza to
bezdomni Polacy, którzy stracili prace, a potem skończyły im sie środki do życia, tacy którzy nigdy
nie znależli pracy na wyspach z powodu głównie braku znajomości języka, ale też i tacy jak ja,
chorzy lub niezdolni do pracy, którzy faktycznie wegetowali często, i nie myśleli już o przyszłym
życiu. Aha, pierwsza grupa czyli bezdomni Szkoci i Anglicy -to w dziewięćdziesięciu procentach
narkomani, totalnie zdeklasowani i upadli, najczęściej z dolnych klas społecznych, bez
wykształcenia i umiejętności, całkiem nie przystosowani do życia, niektórzy z nich nawet nie
potrafili czytać, lub zapomnieli tej sztuki, mówili slangiem, a konkretnie mieszaniną slangów,
edynburskich, szkockich, lanalu, gwar przedmieść, wymięszanych z językiem środowiska
przestępców, i mieli nie mniejsze trudności z porozumieniem się z ludżmi spoza ich świata, niż
polacy.
Co ich jeszcze różniło od bezdomnych rodaków, ich bezdomność była całkowita, a bezdomność
większości naszych chwilowa, jakby punkt na drodze który należy przejść. Jednak szybko
przekonałem się że moje związki karmiczne z nimi są większe, niż z moimi rodakami. Podczas
częstych spotkań z nimi otwierało się moje oko Welesa, a co do przynajmniej niektórych byłem
pewien, że spotkaliśmy się już w Edynburgu, w poprzednich żywotach, w czasach wczesnego i
póżnego średniowiecza, zarówno podczas wikingskiej kolonizacji wysp, jak i potem, kiedy byli
piratami albo marynarzami z tawern i pijackich przedmieść miasta, teraz niestety w nowych ciałach
odrabiali starą karmę za swoje grzeszne uczynki.
Jednego z nich polubiłem nawet, pomimo ostatniej fazy nałogu zachował nadal szelmowski błysk w
oku, dowcip i pewien rodzaj inteligencji, pomimo siedzenia w śpiworze, na ulicy podczas
codziennego rytuału żebrania, [tego karmicznego odrobku przez pokutę] i częstego przysypiania w
czasie tej nudnej czynności, kiedy to odrabiał złą karmę, za grzechy z poprzednich żywotów.
Nigdzie też chyba na wyspach nie znajdziecie tylu ludzi siedzących zimą w śpiworach na ulicach,
od Reykjawiku przez Dublin i Londyn, a ja odradzam wam wchodzenia w bliższą zażyłość z nimi,
ponieważ dla zdobycia drobnej sumy pieniędzy na nową dawkę podłego narkotyku, są zdolni do
wszystkiego. Wie o tym niejeden polak, a gdy przyjdzie wam znależć się w Edim nocą nie
próbujcie przypadkiem spania nocą w bramie, lub innym niebezpiecznym miejscu. Może was to
kosztować nawet życie, bo kurtka, albo śpiwór lub plecak w oczach napastników to nowa dawka
towaru, lub chociaż paczka tytoniu, a więc warto zabić.
Ale także wśród najbardziej upadłych bezdomnych narkomanów spotkać można ludzi wrażliwych i
ludzkich, w których uczucia pozostały. kilku z nich miałem okazję poznać, ponieważ mijaliśmy się
na swojej drodze kilka razy dziennie, bo naszym wspólnym życiem, a i domem była ulica. Jeden z
nich, nazwijmy go Jonem, młody narkoman prawdopodobnie chory na aids pomagał mi, i przynosił
do bramy na wpół opuszczonej kamienicy gdzie często koczowałem odziany w śpiwór i koc, trochę
jedzenia. Kiedyś nawet postawił mnie w jednej z trudniejszych sytuacji życia, tak zwanej
"inicajacyjnej bramie przejścia", otóż przyniósł mi na plastikowym talerzu [ do połowy zjedzony]
obiad, a ja wiedząc że jest prawdopodobnie chory i ma wirusa, bałem się zjeść aby się nie zarazić, z
drugiej strony jednak widziałem że gdy odmówię zabije go i zabije jego dusze, być taki
nieszczęśliwy, samotny, poobijany i posiniaczony, a to mi dawał było jedynie tym co mógł dać
drugiemu człowiekowi, i po krótkiej ale niezwykle walce wewnęŧrznej jaką prowadziłem ze sobą,
bohaterski duch indoeuropejczyka i arii zwyciężył, i nie powiem żebym się nie bał, bo badałem się
póżniej kilka razy, ale koan zen-życia został rozwiązany, spadłem z drzewa i nic mi się nie stało.
Inną taką sympatyczną osobą wydała mi się młoda dziewczyna żebrająca w śpiworze , niedaleko
mostu północnego [ nazwijmy ją w książce Suzan], bardzo z wyglądu wrażliwa i delikatna, na
rękach miała więzienne tatuaże, a moja ludzkość znowu została została poddana próbie i to niestety
po raz kolejny próbę przegrałem, przywiązanie do koncepcji, strach przed kontaktem z ludzmi
chorymi na aids okazał się decydujący. Pojawiała się tam też w okolicach mostu "Wróżka", pewna
subtelna istota, o bladej cerze, i bardzo jasnej karnacji, zwiewna, i ubrana jak kapłanka, jakiejś
starej celtyckiej bogini. Poznałem też sporo bezdomnych polaków, z których co najmniej kilku tak
jak ja chorowało na wychłodzenie organizmu, bo wyziębienie organizmu jest chorobą ludzi
bezdomnych, homlesów. Często też mieli podobny do mojego "życiorys", lądowali w Edynburgu,
bez pieniędzy i koczowali gdzie się dało, spali w bramach i na przystankach, co zimą bywało
niebezpieczne, bo taki nocleg na przystanku autobusowym kończył się zwykle zapaleniem płuc, i
wizytą w szpitalu, a następnie po pneumonii przychodziła hipertonsja, i dla niektórych nie była to
dobra wiadomość bo w wyniku wyczerpania organizmu pozostawało im nie więcej niż rok albo
dwa lata życia.
Osobną grupę ludzi bezdomnych stanowili tak zwani poszukiwacze lub zbieracze, nazywani też
szukaczami. Szukacze najbardziej aktywni byli pod koniec tygodnia, w soboty i niedziele, a swoją
pracę rozpoczynali już w piątek wieczorem, kiedy do miasta zjeżdżały tabuny turystów, pijąc w
zaułkach i zakamarkach starego miasta, zostawiali tam telefony komórkowe, aparaty fotograficzne,
i butelki z niedopitym alkoholem.
Praca szukaczy polegała właśnie na zbieraniu tych zapomnianych przez bawiących się turystów
rzeczy. W polskiej grupie jedną z sympatyczniejszych osób był wywodzący się z kresów, a
wychowany na dolnym śląsku Z.. Z to typowa kresowa dusza, szlachetne marzycielskie oczy,
przyjechał na wyspy bo u nas stał sie bezrobotnym, pracował trochę w Londynie, ale postanowił
szukać szczęścia w E. gdzie dość szybko popadł w tarapaty.
Inną ciekawą postacią postacią był pochodzący ze śląska, a dla mnie raczej zagłębianin, górnik i
murarz, również bezrobotny, tu ze zmiennym powodzeniem szukał szczęścia dla siebie.
Najsmutniejszym jednak spotkaniem było dla mnie spotkanie pewnego młodego człowieka o
imieniu "Jon", traf chciał że poznałem "Jona", ładnych parę lat temu gdy jeszcze był małym
dzieckiem, a ja wyruszyłem na wyspy pom raz pierwszy. poznałem wtedy jego rodziców.Teraz gdy
zobaczyłem go znów, a po rozmowie skojarzyłem z kim mam do czynienia, dowiedziałem się że
jego rodzice już nie żyją, umarła cała jego rodzina, siostry i bracia, wszyscy na narkotykową
chorobę, a on gdy został sam postanowił przenieść się do E. i "zamieszkać" w jednym z przytułków
jakich w Edim jest wiele. Nadeszła też chwila gdy życie na ulicy stawało się coraz cięższe, byłem
coraz słabszy, i coraz bardziej wycieńczony Chodziłem coraz wolniej, a moje nogi stawały się
coraz cięższe i cięższe, coraz cięższe i zimniejsze stawało się także moje ciało, aż w pewnym
momencie już prawie nic nie czułem i zaczynało być mi wszystko jedno co się ze mną stanie.
Spędzałem też więcej czasu w mojej bramie na wpół opuszczonego , a na wpół wyludnionego
domu. I nagle pomyślałem że umieram, i poczułem jak upadam, a w tym momencie upadku
zemdlałem. [ Tak naprawdę to mój bohater pojechał na wyspy w poszukiwaniu przyszłości, i
nadziei na lepsze życie. Domu, kobiety swojego życia, pracy. To jest jednak tak oczywiiste, że nie
wiem czy powinienem o tym pisać -autor]
"se lo do a la bel fa na se lo ...settimana,
Ni na na na ni na o kłe sto bambino a kilo do"
JAK być chorym, bezdomnym i przetrwać?
Obudziły mnie w nocy odgłosy pijackiej albo narkomańskiej awantury, po czym znowuż zasnąłem ,
a może zemdlałem po raz kolejny. Leżałem tak chyba do wieczora następnego dnia, bo w końcu
ktoś zapewne zawiadomił policje, i moi przyszli wybawcy przyjechali, "czy żyjesz zapytał jeden z
nich", a ja kiwnąłem głową,... i na tym nasza rozmowa się skończyła, pomogli mi więc wstać, a gdy
przy ich pomocy podniosłem się ,zaprowadzili mnie srebrnego policyjnego samochodu, i zawieżli
na komisariat policji, gdzieś przy "Lejk"[Leith str. albo Leith walk], i tam zostawili w rękach
bardzo sympatycznej, o kształtach tak chyba dużych jak wielkiej duszy, policjantki.
Nie mogła się ze mną nijak dogadać, ja co chwile podczas 'rozmowy" zasypiałem, poprosiła więc o
pomoc translatora. Z translatorem też nie szło najlepiej, mówił szybko, a ja nie nadążałem. Koniec
w końcu policyjny radiowóz podrzucił mnie pod szelter [schelter] na ulicę Holyrood 23 [chyba 23],
całą Holyroot przeszedłem już sam. A gdy znalazłem się w środku, jakieś rozmowy ze stafem, które
nie kleiły się, znalazł sie nawet pół portugalczyk, a pół brazylijczyk który mówił po polsku, i jakoś
udało nam się przebrnąć przez proces rejestracji. Nie było tam bynajmniej różowo, spać można
jedynie na podłodze co prawda na karimacie, a przykrywanie się kocem lub śpiworem było
zabronione. Ja miałem na szczęście dwie grube kurtki, służące mi za kołdrę, -pozwolili na szczęście
mi pod nimi spać.
Spało się przy zapalonym świetle, a w szelterze można było przebywać od około godziny jedenastej
w nocy do siódmej rano, -jeśli dobrze pamiętam, ale już w nocy leżałem, i do tego w miejscu
cieplejszym niż na zewnątrz. Rano niestety trzeba było wyjść i od siódmej rano tułać się i wałęsać
po mieście aż do południa . Na szelterze dostałem też jakąś kartkę, z wypisanymi adresami miejsc
gdzie można za darmo, albo prawie za darmo coś zjeść, -wstydziłem się bardzo, ale możliwość
przesiedzenia w ciepłym miejscu i odpoczynku, liczyła się, a czasem nawet darmowa kawa. po
jakimś czasie gdy przez dwa dni po raz kolejny nic nie jadłem, przełamałem wstyd, i zacząłem
korzystać z darmowego jedzenia.
Takich punktów na mieście było sporo. I tak, "Arka", gdzie bywałem rzadko, Konwent świętej
Katarzyny, daleko bo aż na Lauriston Gardenm, ale za to można tam było zjeść za darmo obiad, w
miłym i sympatycznym towarzystwie, a nawet napić się dobrej herbaty albo kawy, ale co
najważniejsze posiedzieć w ciepłym miejscu i odpocząć po długim bezsensownym chodzeniu.
"Jerycho", gdzie nie chodziłem. potem w godzinach południowych można było wrócić na szelter, i
spędzić tam tam spokojnie dwie godziny, albo nawet zdrzemnąć się na krześle, co i zwykle robiłem.
Nie przeszkadzało to innym, bezdomnym, ćpunom, biednym, a czasami samotnym, którzy tam
przychodzili dla towarzystwa, a nie tylko dla taniego obiadu, -raczej aby pograć w bilard, poczytać
gazetę, porozmawiać. Pory między siedzeniem w darmowych stołówkach, wypełniałem na
chodzeniu do bibliotek i czytelni, gdzie udając czytającego gazetę lub książkę spałem zwykle w
holu, a czasami nawet naprawdę czytałem, gdy miałem więcej sił. Wieczorem
po zamknięciu bibliotek spacerowałem po mieście, najczęściej zaglądałem do domów towarowych
gdzie było ciepło, ale chodzenie lub stanie należało do ujemnych stron takich miejsc Potem jeszcze
spacer, godzina na dworcu autobusowym, na zmianę z kolejowym, aby nie stać się zbyt znanym i
przez to uciążliwym gościem i przeganianym, bo miejsca te pełniły ważną rolę w moim obecnym
życiu. Gdy miałem więcej sił, rano chodziłem nawet do królewskich ogrodów botanicznych gdzie
usiłowałem ćwiczyć, albo po prostu spacerować. Na noc wracałem na szelter. W schronisku za
jakieś drobne peni kupowałem kawę, a kosztowało mnie to jakieś dwadzieścia penny, a jedzenie
dostawaliśmy za darmo
Zmieniło się to gdy poznałem Narcyzę. Nie wszyscy jednak bezdomni autochtoni byli wobec
polaków przychylni, jeden z nich, o imieniu Jon, [ ten tym razem miał naprawdę na imię] znany był
z tego że bardzo nie lubił polaków, utrzymywał podobno że jego brata zabili kiedyś polacy, -ile w
tym było prawdy?, -nie wiem, w każdym razie sam był podobny do polaka, a ja podejrzewałem, że
ma ojca polaka, który ich zostawił, i stąd ta niechęć granicząca z nienawiścią do polaków. Gdy
tylko zobaczył jakiegoś słabego, chorego albo pijanego polaka, atakował go przy sprzyjających
okolicznościach,. Tak właśnie postąpił z M. którego pobił a następnie skopał niedaleko dworca
kolejowego, tam przy budce gdzie homlesi dostają od jakiejś organizacji charytatywnej jedzenie i
gorącą kawę, gdzieś jeśli pamięć mnie nie myli Na Waverrley Bridge, po prawej stronie ulicy, a nie
więcej niż pięćdziesiąt metrów od ulicy Książęcej [Princes Street], zaraz prawie naprzeciwko tego
małego kantorka, w którym po nędznym kursie udało mi się kiedyś wymienić resztę złotych na
funty, uratowało mi to może życie, ale gdy wróciłem do Polski, na gwałt potrzebowałem chociaż
drobnej sumy aby wrócić do domy, i szukałem kantora w którym mogę wymienić resztę szkockich
funtów na złotówki, jeśli wracacie z wysp, a o tym nie wiecie, wymieńcie raczej wcześniej funty
szkockie na brytyjskie] Policja brytyjska, jak zwykle przyjechała błyskawicznie, a wraz z nią
karetka pogotowia. Policjanci oglądali dłonie i rękawy Jona, czy nie ma na nich krwi,wcześniej
zakładając mu na ręce kajdanki, ale z braku świadków, jak i widocznych dowodów został
wypuszczony. M. zabrało pogotowie do szpitala. Słyszałem o tym od jakichś znajomych. Ja
oczywiście miałem stosunek do Jona, tego z pozoru miłego i łagodnego człowieka, a nawet
delikatnego, taki jaki miał on do polaków, a słabość ciała i niemożność podjęcia z nim walki
doprowadzała mnie do irytacji, byłem po prostu bezsilny. Ale przed moim wyjazdem doszło do
małego spięcia z Jonem, niedaleko bo jakieś może sto metrów od tamtego zajście i rozróby , którą
opisałem przed chwilą, było około południa, a ja szedłem ulicą Książęcą, po lewej stronie ulicy i
oglądałem wystawy mijanych właśnie sklepów, i nagle naprzeciw mnie wyrósł nie wiadomo skąd,
Jon razem ze swoim nieodłącznym cieniem, bezdomnym młodym narkomanem z czarną czupryną,
gdy mnie tylko zobaczył zaczął syczeć jak to on ma przy spotkaniu polaka, a na dodatek chorego i
przez to słabego, cóż za gratka, zaczął więc po swojemu syczeć jak samowar, fukać jak jeż, ja też
jak zawsze gdy tylko widziałem Jona odczułem fale gorąca i gniewu, w głowie zadzwonił alarm, i
natychmiast zwolniłem, prawie że się zatrzymałem, moje nogi zaczęly powoli stąpać, a dłonie
obejmować noże w kieszeniach czarnego anaraka, prawa dłoń zręcznie i szybko, brawo panie Lee!
otworzyła przez naciśnięcie zapadki nóż i powoli zaczęła go wysuwać z pochwy, a końce dłoni
ujęły go abym w każdej chwili rzucić w swojego przeciwnika, druga lewa dłoń, nacisnęła na
czerwony guzik [będącego w sumie imitacją noża komandoskiego ], i ostrze prawie bezszelestnie
wyskoczyło, wydając przy tym delikatny i słyszalny tylko dla mnie dżwięk,
Ale wracając do Jona, ja wysuwałem lekko, tak aby nie było widać, noże z moich kieszeni,
trzymając je przy tym za końce, a Jon stał naprzeciw mnie i grożnie fukał w moim kierunku, a po
lewej ręce stał wyrażnie podniecony i ożywiony sytuacją, jego towarzysz i kibic w jednej osobie,
czyli ten czarny chłopak, trzeżwo oceniałem sytuację i wiedziałem że w bezpośrednim starciu nie
mam większych szans, jedynie moje nogi odziane w ciężkie buty harleye, i oczywiście noże
którymi mogłem rzucić w kierunku przeciwnika albo przeciwników, mogły mnie uratować, bo nie
lubię być bity.
Nieoczekiwanie dla nas na środku ulicy, na miejscu gdzie są pasy pojawiła się mała ciężarówka, i ja
aby uderzyć z zaskoczenia pierwszy skręciłem szybko w prawie na ile pozwalało mi moje zdrowie,
a Jon prawdopodobnie uczynił to samo, bo na drugiej, jego stronie ulicy, już tam go nie było,
zapewne był na tej stronie na której ja jeszcze przed chwilą stałem, -minęliśmy się więc i do starcia
nie doszło. Skręciłem w lewo pod górę na Hannower street, która przed chwilą była główną osią
"dramatu" do jakiego nie doszło, jakiś czas szedłem pod górę w stronę Quenn Street, albo York
Palace, jedząc kripsy ze świńskich skórek, "przysmak" ten podarował mi Georgio, znajomy mojego
przyjaciela włocha z Glasgow, gdy usłyszał że idę do kościoła św. Michała, powiedział "Papa
Giowani polakko, si" i z wielkim nabożeństwem podarował mi kripsy,
nie wiedział że idę do kościoła pod wezwaniem świętego Michała, po to tylko żeby przeczytać
ogłoszenia, a chodzić tam muszę przyznać za bardzo nie lubiłem ,daleko, i ponuro, a zawsze jak
tam byłem na dodatek padał deszcz, i po drodze mijałem duże grupy młodych kibiców , [ulubionej
drużyny "Suraskiego, bo tak szkoci i anglicy wymawiali jego nazwisko] "Celtów', albo
"Randzersów', a czasami po derbach jednych i drugich. najwięcej zaś spotykałem ich zbitych w
grupy niedaleko szkockioego sklepu z pamiątkami,, gdzie za trzy funty kupiłem słownik angielskoszkocki, -żeby było śmieszniej wyprodukowany we Wrocławiu
PUBLISHED 2005 FOR LAMOND BOOKS BY GEDDES&GROSSET,...
DAWID DALE HOUSE, NEW LANARK, ML 11 9 DJ
COMPILED BY DAWID ROSS AND GOWIN D. SMITH
FOR RLS LIMITED..................
PRINTED AND BOUND IN POLAND OZGraf S.A.
Więc gryzłem kripsy ze świńskiej skórki, podobno włoski przysmak, którym zajadają się elity, a
kiedyś był pokarmem ubogich nędzarzy i szedłem na spotkanie Narcyzy, złoszcząc się że muszę iść
pod górkę, co sprawiało spory wysiłek dla moich osłabionych płuc.
Zapytacie czy wstydziłem się? Nie, jedynie obawiałem się spotkania z daleką rodziną, mieszkającą
niedaleko Abeerdin, tą gałęzią mojej rodziny która pozostała na wyspach, a z kuzynem spotkałem
się nawet w zamierzchłych czasach paleolitu, kiedy jako nastolatek uciekłem z domu, przeszedłem
nielegalnie przez granicę czeską, a dalej niemiecką, i potem z portu w Hamburgu, nielegalnie
przedostałem się na statek płynący na wyspy, nie ma co, dzieciaki to mają szczęście, z wysp znowu
nielegalnie bez dokumentów na fałszywych papierach udało mi się dopłynąć do Niu Yorku, a z
N.Y. dalej na południe, i wędrowałem miesiącami po Ekwadorze, Boliwii Peru, Brazylii, aż na
samo południe, na które już niedługo, także zresztą nielegalnie miałem pojechać z moją
wybawicielką z miasta Dobrego Powietrza i srebrnego kraju, Narcyzą....
Z kuzynem spotkaliśmy się w Londynie, i chodziliśmy trochę po klubach i pabach byłem nawet na
jednym z pierwszych koncertów "Joy Division" [hm, hm], a kuzyn okazał się miłym choć
nudnawym facetem. Strasznie się rozgadałem,... więc chodziłem po Edynburgu, poznawałem
bezdomnych i biedaków, słabłem z każdym dniem, jak powiedział lekarz: "no cóż Sear,
nieleeeczona Pneeumonia,... która przeszła w hipertonsję", czasami z osłabienia i wyziębienia
organizmu przewracałem się na ulicy, a mijający mnie ludzie myśleli że jestem pijakiem albo
ćpunem, o czym mogły świadczyć, trzy swetry, a na nich bluza, czarny anarak, jaki w prezencie,
chyba pożegnalnym dostałem od A. a na to jeszcze zielona wojskowa kurtka lotnika z Oregonu, ta
piękna kurteczka znalazła się w moim posiadaniu podczas ostatniego pobytu w ośrodku buddyjskim
w Kucharach koło Drobina, gdzie pojechałem zobaczyć stupę....
Teraz jednak byłem w Edynburgu, i siedziałem na ławce koło kościoła, nie po to aby się pomodlić,
o nie, choć kościół polski w Edi, jest o wiele bardziej sympatyczny niż w Glasgow, a nawet jest tam
profesjonalny chór, oczywiście na szkockich mszach, na naszych polskich są pinkające gitarki
[brrr], czego niestety nie znoszę.
Siedziałem na ławce, i w poszukiwaniu papierosa, a może jakiś drobnych grzebałem po
kieszeniach, ale zamiast poundzika wyciągnąłem bilet następującej treści
Scottish Citylink Coaches Ltd
Buchanan St Bus Stn Glasgow
wystawiony na .... marca, na godzinę wyjazdu 7.30, relacji Glasgow Edynburg, [z przystankiem
końcowym stacja przy Świętego Andrzeja Sq.] czyli niedaleko, bo siedziałem jakieś pięć minut
drogi od Świętego Andrzeja Sq. gdzieś między ulicą Książęcą a Północnym Mostem, całkowicie
wyprany z nadziei, ....i wtedy podeszła królewna aby pocałować starą brudną, zmęczoną i chorą
żabę. Żartowałem, pochyliła się tylko nade mną aby zapytać w jeszcze bardziej kiepskim od
mojego angielskim czy miejsce obok jest wolne " yz dyz sit free?" albo coś w tym rodzaju, i zajęła
się swoimi sprawami, nawet nie wiem jakimi bo pod oceanem czarnych długich włosów, niby
namiotem, abo rozwianą na wietrze woalką, czy odwróconą do góry nogami miotłą, nie było prawie
nic widać. I sytuacja ta nie miała by żadnego znaczenia, gdyby nie fakt że zemdlałem z osłabienia,
co jej by chyba za bardzo nie przeszkadzało, ale niestety mdlejąc upadłem, zamiast na ziemię jak na
prawdziwego dżentelmena przystało, na bok czyli wprost na nią. I tak poznałem NARCYZĘ.
Godzinę póżniej byliśmy u niej w domu i siedzieli przy dobrej południowej kawie. Jak doszliśmy w
okolice High Street, prawie już koło Market, niedaleko wystawy ze szkockimi akcesoriami, [prawie
naprzeciw katedry], gdzie mieszkała, nie wiem, mam nadzieje tylko że nie zaniosła mnie tam, bo
przy całej swojej chorobie ważyłem 75 kilo. Narcyza, za dwa tygodnie wyjedziemy do jej ciepłej
słonecznej Argentyny, dzięki promocyjnym biletom lotniczym,[ tylko 150 funtów!] a ją jak lew
będę walczył o jej życie w ciemnej ulicy póżną nocą, zostaną mi do dziś jak medale, dwie rany
postrzałowe, jedna na nodze, druga na plecach, gdzie kula mało nie przebiła mi serca. Walczyłem
jak lew, ale to dzięki wspaniałemu panu Lee, kochanemu panu Lee, który obok formy nauczył mnie
też trudnej sztuki rzucania nożami. Dzięki sztuce rzucania nożami, żyje ona, i żyje ja.Kochana
Narcyzna, Hiacynta, i Manuela, piękna Argentyna, Chile, i pustynia chilijska, niesamowity "Don
Yuanito", tango, prawdziwe mistyczne religijne tango, wino i kawa, miasto Arlta i Gombrowicza.
Okey, przyjechałem do Edka ...marca, a więc zaraz zaraz, noc moich urodzin ... spędziłem w parku
na ławce, razem z ptakami i bezdomnymi kotami, oraz psami, jakich tu nie ma zbyt dużo, choć
trafiają się. Siedziałem na ławce, z jedną ręką w kieszeni spodni trzymającą nóż, a drugą w kieszeni
kurtki, też trzymającą [drugi] nóż, oba prezenty od pana Lee, jeden zgubię w Buenos gdy będę
rzucał w tego typka strzelającego do mojej Narcyzy. Na rękach mam dwie pary rękawiczek, jedną
parę znalazłem na ulicy lub na ławce, i jest szara, druga para jest czarna. Nie nie to żebym się tu w
Glasgow czegoś obawiał, w mieście czakry serca,wojowników i ludzi odważnych, ale przy moim
stanie zdrowia, wolę zachować uważność, a nóż jest przecież niebezpiecznym narzędziem, musicie
przyznać sami. Ostatni dzień w Glasgow, trzecia noc na ławce w deszczu i śniegu, wiejącego z
każdej strony, Najgorsze że znowu przyjdzie dzień i trzeba będzie wstać i gdzieś chodzić. Koniec
koncertów, przyjaciół, wychodzenia z kolegami muzykami i artystami do pubów, pulsującego
życiem miasta które nigdy nie śpi. Wieczór w oczekiwaniu na tego "polskiego" księdza
mieszkającego ze sto metrów od miejsca w którym na ławce, zasłonięty drzewami spędzam noc,
wieczór przesiedziałem w Sikorski Center, równie niedaleko od ławki, i graniczącym przecież z
mieszkaniem tego człowieka na którego czekałem, nie wiedzieć czemu, Już wiem podmówiony
przez znajomych może nawet nie złosliwie z ich strony. O naiwność, poniżenie i upokorzenie.
Dzięki temu zapomniałem prawie o chorobie i sytuacji w jakiej się znalazłem, bo za kilka dni będę
także bezrobotny.
Ale teraz siedzę w Sikorski center, nie pamiętam nazwy ulicy, może przy Woodlands Terrace, albo
Royal Terrace, ludzie tu nawet całkiem mili i sympatyczni, a obsługa życzliwa, dobrze że
przynajmniej nie wiedzą o moich urodzinach, i o przymusowym powrocie na ławkę, gdy klub
zostanie zamknięty za godzinę. Tyle by było wstydu. A ja podejmuję decyzję, w kieszeni mam parę
funtów wciśniętych przez Mafiu z Chicago [ Mateusza, prawdopodbnie amerykańskiego żyda
polskiego pochodzenia] i paczkę tytoniu marki Drum. Niestety niezbyt smacznego, dym i kaszel
rozrywają płuca, choć robi się cieplej. Mafiu to niezwykle sympatyczny człowiek, o niezwykłej
wprost empatii, sam nie pali, ale rozumie potrzeby palaczy. Smutne to trochę że jedynymi ludzmi
jacy mi pomogli był włoch Santo, i amerykanin..... Żegnaj "Sokjo strit", żegnaj "Baknan", do
widzenia, za parę godzin będę siedział na dworcu autobusowym przy Świętego Andrzeja, w
Edynburgu, gdzie dopiero wieje, a klimat jest znacznie ostrzejszy od umiarkowanego atlantyckiego
jaki mamy tu. Czemu ten autobus tak szybko jedzie, po raz pierwszy, jestem nie zadowolny z
szybkiej jazdy autobusem. Jedynym jego atutem jest ciepło w środku, i grzeczny kierowca, oraz
zbliżanie się do Granitowego Miasta, jednego z celów mojej pielgrzymki, zobaczenie starego portu,
skąd podono wypływali na morze moi przodkowie, dumni żeglarze, spędzenie paru chwil w
miejscu skąd została wypędzona Jesobel razem ze swoim mężem Piotrem żeglarzem.................
odcinek szósty
I zasnąłem po raz drugi, przykryty kocem na fotelu bujanym, a Maurycy ze Stasiem w końcu
wyszli. Na polu robiło się już jasno, i widać było pierwsze gwiazdy rozpływające się we mgle
smoczego miasta. Taki to był ten wczorajszy z księżycem w bliżniętach co jak powszechnie
wiadomo , zwiastuje pewien niepokój.
Rano, około południa obudziło mnie pukanie do drzwi, -a księżyc muszę dodać przez cały czas był
w bliżniętachi za chwilę weszli bez czekania aż im otworzę, Babcio i Maurycy, po chwili przyczłapał i
Stanisław, zadyszany jakby gdzieś gonił, i przed czymś uciekał. Babcio, robił poważne miny, i
nadrabiał śmieszną bródką, która miała mu dodać powagi, a ja robiłem co mogłem aby się nie
roześmiać. Maurycy oświadczył że chce kontynuować naszą poprzednią rozmowę na temat państwa
wiślan, -zupełnie jakby nie było ciekawszych zajęć. I nie czekając rozpoczął lekko zmęczonym od
niewyspania głosem orację, : -Ale tu muszę dodać że nie interesowały nas rozmowy o państwie,
przynajmniej nie o tak wczesnej porze, -piliśmy kawę, którą oni zaparzyli i zabawiali się rozmową,
paląc przy tym papierosy. Maurycy w tym czasie , nazywany przez nas czasami Galileuszem, od
czasu kiedy kręcił się podejrzanie w okolicach biblioteki z Giordano Bruno, czyli Babcią, chrząkał,
robił dziwne miny, to nerwowo spoglądał na palce u rąk, albo podchodził do radia. W końcu jednak
zaczął. Widząc jego niepokój, powiedziałem, a więc słuchamy cię Galileuszu, czekamy
niecierpliwie co masz do powiedzenia -choć jeszcze chwile trwały dyskusje na temat wyższości
jednych systemów operacyjnych nad innymi, i tak Stanisław preferował Yoppera, który jest
podobno najszybszym systemem operacyjnym na świecie, inni woleli "kubuntu", albo komputery
Stiwa Jopsa i "maca", niemniej wszyscy, wykorzystując moją chwilową nieuwagę, zaczęli się bez
umiaru obżerać, krojąc chleb jaki przez nieuwagę pozostawiłem na stole, -niemniej nie wypadało
mi odmówić głodnym kolegą jedzenia....
- Stare państwo Wiślan - rozpoczął niezwykle uroczyście, podniesionym głosem Galileusz, jak na
jakimś przemówieniu wiecowym, a było to dwa dni po naszej słynnej akcji "arsenał" jak ja póżniej
nazwaliśmy. Zaczęliśmy od siedzenia w szarej kamienicy, skąd jak stwierdził Babcia - jest blisko
do licznych krakowskich księgarń, i książki przynajmniej można zobaczyć, a nawet dotknąć, i
pogłaskać - powiedział z sentymentem, o jaki go nie podejrzewałem. Ale do rzeczy, z szarej
przenieśmy się do Re, a potem balować na Kazimierz, i strzelaliśmy z dużych dział, bo rozróba
przed jednym z pubów z zachodnimi turystami mało nie zakończyła się bijatyką, a bezpartyjny i
Babcia udawali że są mistrzami sztuk walki a ja jestem ich nauczycielem. Potem gdy weszliśmy do
jednego z bardziej znanych pubów, staliśmy przy barze i rozmawiali ze znajomą kelnerką. I traf
chciał że uśmiechnęło się szczęście, bo dwóch pijanych "biznesmenów" zamiast gotówki
zapragnęło zapłacić kartami. Mało tego karty i wszystkie dane podali kelnerkom przez nas.
Cieszyliśmy się jak dzieci, a ja śpiewałem przy tym piosenkę "Ludzie Koty", Dawida Bowie, -że to
niby my jesteśmy jak ludzie koty.
- Było to największe nekropolium królów i książąt państwa Wiślan, rozpoczął w końcu swoją
opowieść - A ja nie wiedziałem czy to mówi Maurycy, czy Petrus, który jak mi się zdawało właśnie
przyszedł, [ as asme Petrrus, sory wedy nie znałem jeszcze hyba Petrusa] - Obok niego odkryto i
drugie . Mianowicie w Kazimierzy Wielkiej, z okresu jeszcze starego państwa wiślan, i są to tak
zwane groby z okresu starego państwa wiślan [masło maślane, pomyślałem].
- Średnie państwo wiślan, nie daje nam, takiej ilości kopców , ani innej formy grobów książęcych i
królewskich -za wyjątkiem jednego, ale za to najważniejszego, zapewne dla tamtego okresu, i mam
tu na myśli oczywiście kopiec Wenedy - ale o tym niżej - Na początku jednak odrobina
systematyki, [chrząknął jakby chciał dodać sobie pewności siebie, i kontynuował, nie zrażony
głupimi uśmieszkami Stasia, i niedyskretnym ziewaniem Babci, który rozglądał się szukając czegoś
godnego do wypicia, robiąc przy tym komiczne miny] -oprócz nich, bo obok kopca Kraka, było
wiele mniejszych, na co wskazywać mogą stare mapy sporządzone przez szwedów - - Tak, wiemy o
tych mapach - stwierdziliśmy zgodnym chórem, przerywając mu - Legenda mówi że zostały
usypane na pamiątkę naszych wielkich królów --K®raka założyciela miasta, i być może całej
dynastii, oraz jego córki Wendy Wenedy O swojej hipotezie mówiącej że imię Krak [Chrwat?]było tytułem książęcym.lub królewskim, a
Wenda [Weneda] , znaczyło tyle co księżna , lub księżniczka wenedów, pisałem już gdzieś
wcześniej. - Byłyby to zatem dwie najstarsze nasze metropolie - ciągnął jak na jakimś szkolnym
wykładziku - Natomiast w kopcach obok spoczywali przedstawiciele dynastii trochę mniej znani, o
których legenda nie mówi, lub pamięć o nich zaginęła - Było to jedno z bardziej niebezpiecznych
wyczynów Babci, który tak naprawdę jedynie przy nas asystował, podobnie jak póżniej podczas
krakerskiego włamania na konta biznesmenów. I zabawne że ten właśnie człowiek został
oskarżony, no może nie oskarżony, ani nawet nie podejrzewany, o kradzież słynnych
manuskryptów z biblioteki jagiellońskiej, jaka miała miejsce kilka lat temu. Podejrzenie nie padło
wprost, a oficjalną przyczyna zwolnienia jaka została podana, to notoryczne spóżnialstwo... co było
zresztą prawdą, ale dziwne że wcześniej to nikomu nie przeszkadzało. Został bezrobotny i od tego
czasu nie pracował nigdzie.....
Ale jest pewien problem ciągnął dalej nasz Galileus- Maurycy, skręcając sobie papierosa z tytoniu
marki "Szlachecki":
1.Jeśli miasto powstało najpóżniej około pierwszego pierwszego wieku naszej ery,. i w tych czasach
usypano kopce,to pozostają nam dwie możliwości ,
-dynastia księżnej Wen[e]dy i króla Kraka przetrwała od około 1 w. n.e. aż do 10000, czyli aż
tysiąc lat , a państwo w swoim środkowym okresie historii , a nawet, dokładniej pod jego koniec,
[ bo potem będzie już okres przejściowy spowodowany kryzysem ,pod wpływem dzikich ludów
czyli awarów i hunów musiało cofnąć się na obrzeże aż po pasmo gór Świętokrzyskich. Być może
przesunęło się przejściowo za góry obejmując jedynie obszary powiatu radomskiego [dzisiejszego]
i woj. lubelskiego[Chodlik] może jeszcze z Sandomierzem, w którym przypomnijmy mieścił się
'KRAKÓWEK'[! ], a w nim hm, kopiec] Miał więc sporo wolnego czasu, podobnie jak usiłujący,
bezskutecznie zresztą, zrobić karierę malarza Twister- Maurycy i rozmawialiśmy o książkach,
filmach i muzyce, polityce, ekonomi i gospodarce. I przychodziły nam do głowy najbardziej
fantastyczne pomysły, nawiedzali nas wtedy goci, awarowie, i całe stada hunów. A wszystko to
działo się w moim małym prawie nigdy nie posprzątanym pokoju, przynajmniej od czasu gdy
zostałem porzucony przez A., i popadłem w depresję. Okropnie tyłem, leżałem w łóżku, paliłem
papierosy, a czas mijał......
Póżniej, gdy hunowie i awarowie osłabli, zostali zepchnięci na południe za Karpaty, a wiślaniechorwaci wrócili na swoje terytoria. To tylko oczywiście hipoteza , bo inne fakty temu przeczą , na
przykład kroniki które mówią o ciągłych walkach w lasach karpackich [chorwackich], i szczęku
oręża , również nazwy , a szczególnie Racibórz czyli po prostu Wojenny Bór [Wojenny Las] , bo
rać to po naszemu, dawniej znaczyło wojnę, jak na przykład 'jać', zbrodnię Niemniej kultura
musiała podupaść a gospodarka przejść okres zastoju i regresu jeśli używanie monet w obiegu
pieniężnego zostało zarzucone, lub w znacznym stopniu ograniczone, może nawet na kilkaset lat.
Może nie było tak żle , pieniądz był w obiegu cały czas, a płacidła czyli 'siekierki' [toporki] były
drugą walutą, - rzucił od niechcenia Babcia wzbudzając nasze zainteresowaniwe -a może też
zabezpieczeniem, choć tych pieniędzy jakoś w ziemi nie znajdujemy na jakąś większą skalę,
pociągnął wywód dalej Stach .
Mieszkańcy Krety, ciągnął, i Myken używali w obiegu obok siebie aż czterech systemów
wymiany ; główki wołu, srebrne płytki, 'płacideł', i sztabek złota .Choć może sztabki złota były
królewskim skarbem, a siekierki-płacida rodzajem zabezpieczenia, albo po prostu magazynem
żelaza, do wyrobów mieczy [sic!], i tak było prawdopodobnie, jeśli nie u greków, to w państwie
wiślan Z za okna dobiegała muzyka, a ja nie pomogłem się za bardzo połapać, sznurków
biegnących w kierunku Wojennego Lasu, było coraz więcej, ale to tylko nadal hipotezy i poszlaki.
Chodżmy na piwo powiedziałem głośno, czym wzbudziłem entuzjazm towarzystwa, za wyjątkiem
Maurycego, on dopiero rozpoczynał i zaczynał się rozkręcać wchodząc powoli w trans.Tymczasem
Petrus jakby znikł
Opowieść Mistrza Wilka z Wilczych Gardeł
Bitwa o Chodlik.
Po jednej stronie stanęłi polanie wspomagani przez odstępców od wiary przodków i dawnego
obyczaju, ludzi "niemych", którzy nie dość że zaparli się swojej dawnej odynowej religii, to jeszcze
stanęli przeciw dawnym obyczajom, z nimi też były, te dzikie awarskie psy, których tępimy od
stuleci, a którzy to niewolą tak ohydnie i bezwzględnie naszych morawskich braci. Po naszej stronie
stanęły też obok najgrożniejszych ze wszyskich Lęchów, Chrwatów, i plemienia radomian, posiłki
od księstwa rugijskiego, wolińskiego, oraz najwspanialszych synów wikingów z którymi od dawna
trzymamy sojusze, a oni nas nie zdradzili nigdy. Uderzenie z naszej strony było okrutne, a w nas
płonął ogień wojennego zapału,za to co oni zrobili z najpiękniejszą perłą w wiślańskiej koronie,
Chodlikiem przepięknym, naszym największym miastem. Prowadził nas więc do boju potężny
Swarożyc, a krew w naszych żyłach płonęła, i całe nasze ciała aż pęczniały i puchły. Goniliśmy
tych zdrajców aż za brzegi Pilicy, w gęste lasy i puszcze, [w języku przyszłych pokoleń będą to
okolice Otwocka]. Zasiekliśmy tam ich, tych fałszywych lęchów, na tysiące, a okoliczne rzeki
płynęły ich krwią, krwią niemych odszczepieńców, iż krwią przeklętych awarów. Łęczyca cała
prawie była z nami i Kruszwica, te wierne dzieci starej dobrej lęchowskiej dynastii Popielów,
Pumpielami zwanymi, obalonej przez polanów przy udziale niemych. Cięli, siekali i tłukli więc za
trzech, zdrajców co przysięgli się z obcymi, a lasy mazochów mazów, czyli mazowszan] [ jak sie
wtedy mówiło mazurów] usłane były ciałami pomordowanych.
Pomimo naszych zwycięstw, losy bitwy niestety odwróciły się, choć na południu odbiliśmy ziemię
gołeszyców, i terytoria położone za przejściem Asanki, czyli ziemię asanki, to niestety pradawny
Dom Kraka, i nasze stare państwo poniosło ogromne straty, ziemię mazów przejęli polanie, a
plemię jaćwingów i prusów odpadło od naszej władzy, ziemię za rzeką Bug, przestały należeć do
wiślan, pewno uśmiechali się do nich krywicze. Co jeszcze z rzeczy dobrych możemy wymienić?
Umocniły się wolne księstwa rugijskie i wolińskie, a awarowie ponieśli okrutną klęskę po której się
już nie podnieśli, pomimo szkód jakich doznaliśmy w bitwie nieopodal Kopca wielkiego Króla
Kraka, ziemia cała aż po siedzibę naszego parlamentu położoną w starym zagłębieniu usłana była
trupami awarów. I taki był koniec awarów i ich panowania nad naszymi południowymi braćmi
Śmieszne są przy okazji dodam głosy niektórych tak zwanych poważnych badaczy z póżniejszych
czasów, którzy chcieli widzieć nasz wiślański kraj pod władzą morawian, nigdy czegoś takiego nie
było odpowiadam wam głupcy, a jeśli jakiś dowód macie to przekażcie go natychmiast lub
zamilczcie. W swoim nieuctwie pomyliście księcia małego kraiku spod Skoczowa, z panem
państwa wiślan, co wam przecież nie jeden wypomniał. Pojmanego owszem, tak i pojmany został
pierwszy władca Łużyczan Miłyduch Skończył swoją pierwszą opowieść Mistrz Wilk a potem
długo milczał, na twarzach dzieci słuchających z zapartym tchem opowieści Wielkiego Mistrza
Wilka, wieszcza przecież i gęślarza, pojawił się płomień podobny do płomienia wygasającego
ogniska. Koniec dzieci na dzisiaj, idżcie do domu, pora spać, powiedział łagodnie Mistrz Wilk,
głaszcząc siedzącego na jego lewym ramieniu kruka. jutro opowiem wam o walkach o R'[ę]kawkę,
i wielkiej bitwie ojczyznianej, a jak czas pozwoli to i wielkim powstaniu przeciw barbarzyńcom....
ale wcześniej musimy złożyć ofiary pradawnym bogom, na świętym wzgórzu, zwanym też przez
niektórych kopcem Kraka.
Opowiadanie to, jakby ktoś tego nie wiedział, toczyło się na tak zwanej Górze Wróżów. Tajemnym
miejscu nauk dla adeptów trudnej sztuki wieszczenia, i opowiadania dawnych mitów, dostępnym
jedynie dla naszego tajemnego bractwa, kapłani bowiem mieli swoje święte miejsca. A góry tej nie
szukajcie, bo podobno zginęła, i zapadła się pod ziemią, ale gdy wielkość naszego miasta powracać
będzie, wyrośnie z powrotem spod ziemi. i znowu wróżowie, wieszcze i przepowiadacze dawnych
mitów na niej będą nauczali nowe pokolenia adeptów, teraz to robimy tajemnie.
I znowu zebrał sie tajemny krąg, a słuchacze prosili Mistrza trzy razy aby nauczał, po złożeniu ofiar
pradawnym bóstwom, i prośbie o inspiracje Mistrz Wilk zaczął opowiadać dalej. Ale wcześniej jak
wspomniałem, na szczycie tajemnej Góry Wróżów, [tej co znikła a dziś niektórzy sądzą że została
zniszczona gdy budowano stadion, pst, powiedziałem za dużo]. składali ofiary, bogini życia Żywii,
pogodnej bogini Dziewannie, zwanej też przez starszych Dewanną. Dziewaleli, nazywanej
Dewalelą, lub Dewalejlą, albo nawet Dewalajlą, Rodowi i Rodzannie, potężnym strażnikom
Ubożom, Doli, i Swarożycowi naszemu głównemu bóstwu, niewidzialnemu Jesze, i jego sapektowi
Dzażbogowi, oraz Świętowitowi Panu Świętego Prawa, Twórcy praw całego wszechświata,
-najjbardziej widzialnemu spektówi tego jednego przecież niewidzialnego boga, zwanego także
Światłowitem, lub i Widzącym Świat, Światowitem, [co wobec którego właśnie spierają się
niektórzy czy jasnowidzące, wszechwidzące, należy do Wołosa-Welesa, czy Świato-Wita, -ja
osobiscie sądzę że do jednego jak i drugiego].
Poproszony po raz czwarty Mistrz zaczął swoją opowieść i opowiadał długo, o wielkiej wojnie
ojczyżnianej, o ziemiach utraconych podczas tej wojny przez lęchów, polesiu i podlaszu, o pięknym
lęchijskim mieście Garęzie-Haręzie, zwanym też Gardżcem, i o ulicach miasta Wolina, o
świąŧyniach w Szczecinie, o wzgórzach Svaringi i o czerwonym stadle Swarożyce i jego białym
orle naszym plemiennym znaku, i o wirującej swarzycy w kolorze żywej czerwieni jaką nosi na
swoich piersiach Swarożyc,... a potem przeszedł do opowieści o wielkim powstaniu przeciw
porządkom przyniesionym przez niemych, i o zniszczeniu naszego wielkiego Stradowa, stolicy i
głównego miasta powstania, w 1047 roku. i okrucieństwie niemych i ich nieludzkiemu prawu,
zmieniającemu biedniejszych i słabszych w poddanych bogatszych i silniejszych panów, o ich
nietolerancji wobec innych wyznań. A wszystko to było nauczane w tajemnicy, bo oczy i uszy
nowego nie spały, i choć słabsze były od wszechwidzących świętowitowych oczu, to krążyły
wszędzie, a od czasu Kaziemierza było ich jakby więcej, i tacy wielcy jak Mistrz musieli się
ukrywać w tajemnych miejscach, i nauczać w tajemnicy, choć z nowych porządków śmieli się
wszyscy, i w lasach odbywali dawne rytuały, to wspomnianych oczu i uszu nowego nie brakowało
jak i nigdzie. I każdy z nas nosi przy sobie tulich, odziedziczony zwykle po przodkach lub
przekazanych w sukcesji przez starszych braci we wtajemniczeniu, a sztukę władania tulichem jak i
nożem my wróżówie i wieszcze pojęliśmy znakomicie -uważajcie więc złoczyńcy, i zanim
podniesiecie na nas rękę i zastanówcie się wcześniej.
Jak było naprawdę, zastanawiałem się.Po wypitym piwie bolała mnie głowa, a upał wieczora nie
pozwalał logicznie myśleć. Katalog, a właściwie jego kopia, jaką otrzymałem od ojca, wraz z
kalendarzem wiślickim [ także kopią], nic właściwie na ten temat nie mówiły i nic nowego nie
wnosiły do sprawy. Jedynie rękopis, i może parę innych kopii albo oryginałów, o których istnieniu
wiedziało jeszcze niewielu ludzi.
Mieszko II, rzekomy Bolesław Iszy Wyklęty który istniał, albo i nie. Kazimierz tak zwany
Odnowiciel. Pomijając ich rolę, bo poruszali się tylko na rzece losu, albo na wietrze jak co prawda
duże ale jedynie liście, a sprawy zaszły tak daleko, że powstrzymać ich nijak nie można już było.
Po kraju chodzili wieszcze i wróżowie, kapłani starej religii, wojownicy i zdeklasowana dawna
szlachta, a wszyscy nawoływali do buntu przeciw dzikim i niemym. Upadła już przecież Norwegia,
i poddał się kraj wikingów. Północne ziemie germani. Rudzi i surowi wyspiarze też przechodzili
jeden po drugim na stronę nowego obyczaju i nowych porządków. Ale u nas wolność i prawo
zawsze były na pierwszym miejscu, nie na darmo Pan Świętego Prawa obyczaj dla nas stworzył.
Stworzył na to go, abyśmy przestrzegali i prawymi byli, bo inaczej wolność nasza zgaśnie a jeden
niewolnikiem drugiego będzie. W każdym razie mówił Mistrz Wilk, cały kraj powstał, w obronie
tradycji, dawnych praw i bogów, zasad i świętości życia. Świat obcych każe nam żyć niby bydło. I
dla nich nic nie jest święte. Nie są święte rzeki ani potoki, drzewa ani zwierzęta. Ludzie to woły
jakich należy zaprząc do jarzma. Oni myślą jak awarowie których kiedyś tłukliśmy w obronie
naszych braci mieszkających za górami. Jedynym ich prawdziwym bogiem jest posiadanie.
Pieniądz, złoty albo srebrny kruszec, i wytwory materialnego świata. My wiemy jednak że świat ze
światła stworzony jest. Subtelny niby pajęczyna, jak lepidło pana Świętowida. Lecz to nauki dla
wtajemniczonych, i o tym sza!
Więc powstał przeciw złu, lud prawie cały za wyjątkiem Mazowsza,.... czytałem z wypiekami
rękopis,a wszystko jakbym to widział na prawdę. Mistrz Wilk mówił: - własność i posiadanie jest
rzeczą dobrą i słuszną. Bo i jak żyć niczego nie posiadając, ale własność nie wyrasta ponad światy
ducha. Bo w największej chwili prawdy jaka do nas przychodzi podczas nocy życia, porzucamy te
wszystkie jakże cenne zabawki i błyskotki. I przechodzimy na zupełnie tajemną dla większości i
nieznaną, drugą stronę życia, nazywaną też przez przodków podszewką życia. Świat zbudowany
jest z drobinek światła, jeśli kto k'ce złapać w garści światło i je tak utrzymać, to jak głupiec jest.
Przecież nie trzeba wiedzy wieszcza mieć, żeby po słowach znaczenie ich rozpoznawać.... wieszczył dalej, natchniony Mistrz Wilk, a zgromadzenie słuchało go z zapartym tchem. Wśród
zgromadzonych na tajemnym spotkaniu przeważały dzieci, ale i dużo było też młodzieży jak i
starszych. Oto rosła nowa linia "tajemnego wincędzu" Nie tylko wojenna ale i magiczna. Rósł nowy
tajemny przekaz. Mistrz zaczynał opowiadać o wielkiej bitwie o Stradów, i o jego zniszczeniach,
oraz o tym jak części najbardziej odważnych wojowników i wieszczów udało się opuścić w
nieznany sposób miasto i schronić w okolicznych miasteczkach i wioskach, podobnie jak zrobili to
uciekinierzy z Chodlika i rozeszli po wsiach na obu brzegach Wisły, aby nikt nie wiedział kim są i
gdzie.Zakładając wioski i małe osady pośród nieprzebytych bagien i starych borów.
Odłożyłem rękopis, i zapaliłem papierosa.......powinienem jeszcze dziś zajrzeć do szkockich
krornik, tak zwanych "annałów domestic" I pogrzebać w nich. Może dowiem się czegoś więcej o
moim przodku żeglarzu Piotrze i jego żonie Jesobel. Mam w planie przecież zobaczyć kamienne
granitowe miasto i stary port a w nim....I tak naprawdę przezestwał mi sie podobać ten cały
pamiętnik. Miałem nawet ochotę go spalić, tak jak stojące obok niego te wszystkie kopie i odpisy
"Kodexów Tynieckich", "Kalendarzy Wislickich", Kronik Lechitów i Polaków", "Katakogów
magiii" - a wziąść to wszytko w cholerę, i wrzucić do pieca - mówiłem do siebie pod nosem.
Kto w ogóle napisał "Opowieści Wojennego Lasu" I ktoś też musiał z łaciny przetłumaczyć... Bo
kiedy to mniej więcej wiadomo. Akcja toczy się w czasach wielkiego powstania wolnościowego. I
jeszcze mam na wyspy, po to aby szukać drugiej części.... Podjąłem decyzję, lecę do Szkocji. W
kieszeni mam bilet tanich linii lotniczych. Odlot pojutrze z Balic. W samolocie trzęsie. Gdy
wyląduje, nie wiem jeszcze, że moje plany będę zmuszony zrewidować. W Aberdeen spędzę
niewiele czasu. Zajrzę zaledwie do biblioteki i do starego portu. Większość czasu spędzę natomiast
w Glasgow, a potem w Edynburgu. Tracąc dni na przymusowym włóczeniu się po mieście, na
zaglądaniu do starych dzielnic, średniowiecznych kamienic i domów, poznawaniu bezdomnych i
nędzarzy miasta. Całej tej ciemnej wykluczonej strony życia. W Edynburgu też poznam Narcyzę,
wyjadę razem z nią do Argentyny, by niedługo potem polecieć aż do Singapuru. Za jakimiś
pamiątkami po mojej prababce. Zostanę też tam gościem niezwykle sympatycznej panny Lee, z
którą będę się musiał rozstać, aby na krótko powrócić znowu na wyspy...ale to.....
2007-12-31 szkoła wróżów odcinek siódmy
Razem z Narcyzą siedzimy w samolocie lecącym do Buenos Aires i przytulamy się do siebie, a ja
zamiast spać, leże i w myślach przypominam sobie rozmowy jakie prowadziliśmy wspólnie z
kolegami w moim mieszkaniu niedaleko kopca na starym podgórzu. Dowcipem roku, na pewno
wartym zapamięta
… czytaj dalej tu

Podobne dokumenty