Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału
Come Fossi Solo
Copyright © 2014 by Giunti Editore S.p.A., Firenze-Milano.
www.giunti.it
Projekt okładki
Wojciech Wawoczny
Zdjęcie na okładce
© Hayden Verry; Northfoto/Shutterstock.com;
Nicku/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Monika Kalinowska
Redakcja
Anna Mirkowska
Korekta
Małgorzata Denys
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-344-9
Warszawa 2016
Wy­daw­ca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
OPOLGRAF Spółka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
Książkę dedykuję
Cap i Pani Profesor Cappelli
Because of everything that happened
I feel terribly sorry,
but I could not do anything.
When I could do something, I did it*.
Dražen Erdemović
* Jest mi straszliwie przykro, że wszystko to się zdarzyło, ale
nic nie mogłem zrobić. Zrobiłem coś wtedy, kiedy mogłem (przeł.
Agata Pryciak).
Prolog
Dirk
Wolałbym nie obudzić się znowu we własnym towarzystwie.
Wstaję i zaczynam się golić.
Jest już po jedenastej. Dzisiaj też nie pożegnałem
się z dzieciakami, zanim wyszły do przedszkola. Kręci
mi się w głowie, ruszam niepewnie w kierunku łazienki, w której unosi się chemiczny zapach lawendy.
Christine.
Rozpyliła dezodorant, żeby ukryć zapach wymiocin
z wczorajszego wieczoru. Gdyby mogła, wypryskałaby
tak pewnie całe nasze życie. Im dłużej się mu przyglądam, tym bardziej chce mi się rzygać. Kołysanki
na dobranoc, które Christine śpiewa dzieciom, to jej
„skarbie” i „kochanie” jak kropka na końcu każdego
zdania, to wszystko sprawia, że cały ten teatrzyk jest
coraz bardziej żałosny.
Kręci mi się w głowie. Siadam na klozecie, żeby się wysikać i nie stracić równowagi. Szczoteczka
do zębów, płyn po goleniu, krem do twarzy – każdy
11
najdrobniejszy przedmiot stoi na swoim miejscu, od zawsze i na zawsze. Dźwigam się na nogi. Jedyne, co zupełnie nie pasuje do tej kurewskiej łazienki, to widok
mojej własnej gęby w lustrze.
Wychodzę, żeby uciec od natarczywych myśli.
Wyciągam z szafy pierwszą koszulkę, która wpada
mi w ręce, i idę do kuchni. Na stole, jak zawsze, czeka
na mnie odręcznie napisany liścik.
Dzień dobry, Skarbie,
w lodówce są owoce. Zjedz je sobie z jogurtem.
Na obiad jest pieczeń, specjalnie zrobiłam, bo
wiem, jak lubisz.
Kocham cię
Cri
Otwieram zamrażalnik i wyciągam lód, żeby zrobić
sobie gin z tonikiem.
Na zewnątrz sąsiad kosi trawnik. Zajmuje się tym,
od kiedy się tu sprowadził, jakby nie miał nic lepszego
do roboty. Na oko ma mniej więcej siedemdziesiątkę,
jest gruby i pot ciemną strużką znaczy mu koszulkę
na plecach i pod pachami. Przedstawienie szybko
mnie nuży, robię sobie następny gin z tonikiem i nieco
chwiejnym krokiem wchodzę do salonu.
I dopiero wtedy to widzę.
Co jej, kurwa, strzeliło do głowy?
Półki przy telewizorze, tam gdzie trzymaliśmy pamiątki z naszych podróży, teraz uginają się od zdjęć,
zdjęć starannie oprawionych w srebrne ramki. Zdjęć
12
z czasów, kiedy byliśmy narzeczeństwem, zdjęć z naszego ślubu, zdjęć dzieci, moich zdjęć w mundurze
z dnia rozdania dyplomów w Akademii Wojskowej.
Zburzyła ład naszego pokoju dziennego.
Włączam telewizję i siadam na kanapie.
Poranne programy sprawiają, że czujesz się sam
jak palec, wciśnięty gdzieś pomiędzy powtórki i seriale dla kur domowych. Popijam drinka małymi łykami,
niespiesznie obracając lód w szklance. Zdjęcie gapi się
na mnie nieruchomo sponad telewizora – młody ja,
uśmiechnięty i w mundurze, pozuję na tle flagi.
Świetny pomysł, Christine.
Wracam do kuchni, napełniam lodem metalowe
wiaderko i biorę butelkę ginu. Przełączam z kanału
na kanał, tak jakbym naprawdę czegoś szukał. Wreszcie natrafiam na jakieś wyścigi kolarskie. Zawodnicy
są wciąż zbyt daleko od mety, by móc wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie, ale i tak pogłaśniam na cały
regulator w nadziei, że głos komentatora zagłuszy ciszę w mojej głowie.
Mylę się.
Ja sprzed lat, zastygły obok telewizora, patrzę się
na siebie z uśmiechem.
Czego się, kurwa, cieszysz?
Wstaję, upijam łyk ze szklanki i wyglądam przez
okno, licząc na to, że coś odciągnie moją uwagę. Sąsiad
wrócił do domu, a na ulicy panuje spokój zwykłego
poranka, wszyscy już pewnie dawno wyszli do pracy.
I chociaż go nie widzę, to i tak wiem, że się na mnie
gapi.
13
I się śmieje.
Odwracam się i przyglądam fotografiom, jednej po
drugiej.
Ja i Christine, dopiero się poznaliśmy, na biwaku
nad jeziorem, ja i Christine w dniu naszego ślubu,
dwójka odświętnie wystrojonych małolatów, i dalej
dzieci, dzieci, coraz większe z każdą ramką.
Naprawdę, świetny miałaś pomysł, Christine…
No, wreszcie, jest i ono – zdjęcie z dnia rozdania
dyplomów, o, proszę – ja w mundurze szczerzę się
w idiotycznym uśmiechu. „Gotów, by służyć ojczyźnie”. Biorę je do ręki.
–Z czego się cieszysz? Z czego? Masz jakieś powody do radości? – szepcę mu z nienawiścią.
Mam ochotę ścisnąć je w dłoniach z całej siły. Upuszczam szklankę. Rozpryskuje się na kawałeczki, szkło
wala się po wypolerowanym parkiecie. Nic mnie to nie
obchodzi, muszę z nim porozmawiać, muszę zrozumieć.
–Czego ty się, kurwa, spodziewałeś? Jak ty to sobie wyobrażałeś, myślałeś, że co będziesz robił? – słyszę swój głos.
Patrzę mu prosto w oczy, ale zdaje się, że ma to
gdzieś, wciąż mnie obserwuje. I się śmieje.
To nie jestem ja, to nigdy nie byłem ja. Trzymam
kurczowo ramkę w dłoniach, wbijam palce w szkło,
coraz mocniej i mocniej, aż w końcu zaczyna trzeszczeć i pęka pod naporem mojego uścisku. Wyrzucam
ramkę. Krew ścieka mi po rękach, chwytam zdjęcie
i rwę je na małe kawałeczki, które sypię za siebie jak
garść konfetti.
14
–Taki miałaś plan, Christine? – mówię cicho, prawie szeptem, tak jakby ci z telewizji mogli mnie usłyszeć.
Kieruję się do kuchni, otwieram szuflady, nic nie
mogę znaleźć, otwieram kredens, dalej nic. Obiema rękoma podnoszę krzesło za nogi i ciskam nim we włączony telewizor, uderzam raz po razie, coraz mocniej.
–Nie chcę ich widzieć, nie chcę ich widzieć.
– Głos, który słyszę, nie należy do mnie, ale nie ma to
znaczenia.
Łapię za nogę krzesła, chcę roztrzaskać na kawałki
te wszystkie półki, jedną po drugiej, z całą wściekłością, która we mnie siedzi, tak żeby nikt nie pomyślał,
że stało się to przypadkiem. Przesuwam się w róg pokoju i rozwalam szklaną witrynę i wszystkie te żałosne
bibeloty, chwytam za ciężki przycisk do papieru i rzucam nim w okrągły stolik stojący na środku salonu.
Odczuwam fizyczną wręcz przyjemność, widząc, jak
rozpada się na kawałki. Nienawidziłem od zawsze tego
stolika ze stosem kolorowych magazynów, których nikt
nigdy nie czytał. Wczepiam palce w sofę i rozrywam
tapicerkę.
Przystaję na chwilę na środku pomieszczenia i podziwiam efekty swojej furii, i krzyczę, wreszcie krzyczę, wreszcie robię coś, czego od tak dawna potrzebowałem.
Zgrzytam zębami, biegnę do łazienki i zrzucam
wszystko na podłogę. Wszystko, wszystko, szczoteczki
do zębów, kosmetyki, półki i stojące na nich drobiazgi,
całkowicie uwalniam się od tego twojego przeklętego
15
porządku, Christine! Walę pięścią w lustro, raz po raz,
aż w końcu zostaje z niego tylko kilka odłamków.
Zatrzymuję się, dyszę ciężko i patrzę na swoje zakrwawione knykcie. Wreszcie coś czuję, wreszcie czuję
chociaż ból.
–Świetny, kurwa, pomysł, Christine!
Usiłuję złapać oddech, uspokoić się, wyciągam
szklane drzazgi wbite w dłonie. Rozglądam się dookoła i widzę siebie, patrzę na łazienkę, potrzaskane
buteleczki, z których coś wycieka na podłogę, rozpoznaję się, to ja.
Wlekę się do salonu z pustką w głowie, niezmąconą
przez ani jedną myśl.
Klękam, patrzę na swoje ręce pokryte krwią i zaczynam płakać.

Podobne dokumenty