Nadzwyczajne szaleństwo

Transkrypt

Nadzwyczajne szaleństwo
Nadzwyczajne szaleństwo
Olga Groblińska
Zadowoleni z tego, co zaprezentowali, mogą wreszcie odetchnąć. Są rozmowni,
pełni zapału do dalszej pracy, ale też obaw o przyszłość. Ze studentami IV roku
Wydziału Aktorskiego PWSFTViT rozmawiam po premierze ich spektaklu
dyplomowego.
„Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” Petera Zelenki to melancholijna komedia o
miłości, samotności i poszukiwaniu sensu życia. Wybór sztuki należał do
kojarzonego zwykle z repertuarem komediowym Grzegorza Chrapkiewicza, który
podjął się reżyserii spektaklu w Teatrze Studyjnym.
– Ten tekst był dla nas fantastycznym wyzwaniem – komentuje Aleksandra Derda,
która wcieliła się w rolę rozhisteryzowanej matki głównego bohatera. – Nasze studia
to też szaleństwo, choć wcale nie takie zwyczajne. Raczej nadzwyczajne. Ale w tym
szaleństwie jest metoda. Przez cztery lata żyjemy bardzo intensywnie, przechodzimy
różne stany, od euforii po depresję. Można przy tym poznać siebie i innych, można
też zwariować.
– Sytuacje stworzone w spektaklu wypływają z nas – dodaje odtwórca głównej roli
Bartłomiej Błaszczyński. – Reżyser nas inspirował, pozwalając na własne
poszukiwania.
– Uczciwie pracowaliśmy nad swoimi rolami – podkreśla Joanna Osyda. – Mieliśmy
do czynienia z dobrym scenariuszem: zabawnym, pełnym emocji i wyrazistych
postaci – zadanie polegało na tym, żeby tego nie zepsuć. Podobnie jest z naszą
szkołą: daje ogromne możliwości, które można wykorzystać albo nie.
Potencjał scenariusza świetnie wykorzystał Krystian Modzelewski, który stworzył
postać ojca, żyjącego we własnym świecie dawnego lektora Kroniki Filmowej.
Droga Krystiana do zawodowego aktorstwa nie była łatwa. Od zawsze fascynował
go teatr, ale w jego rodzinnym Ełku długo nie było żadnej sceny. – Jedyną formą
teatru, jaką znałem w dzieciństwie, był cyrk – poza Teatrem Telewizji, który wtedy
wydawał mi się nudny. Marzyłem więc, żeby być klaunem, z kolegami tresowaliśmy
podwórkowe psy. Potem przeszedłem przez Teatr Amatorski im. J. Węgrzyna,
usiłowałem zdawać do szkoły teatralnej. Bardzo chciałem studiować w Łodzi, ale
bałem się próbować, bo słyszałem, że strasznie trudno się tu dostać. Nie złożyłem
papierów, ale ciągle patrzyłem w kalendarz i liczyłem dni do zamknięcia listy
kandydatów. W ostatniej chwili zdecydowałem się. No i jestem tutaj!
Studia na łódzkiej uczelni były marzeniem również dla Aleksandry Derdy: –
Pochodzę z Sosnowca. Jestem przekonana, że dostałam się do najlepszej szkoły
teatralnej w Polsce – dlatego, że jest ona jednocześnie szkołą filmową. Wciąż
uczymy się pracy z kamerą, grając w etiudach reżyserskich i operatorskich,
fotografowie zapraszają nas do udziału w sesjach.
Młodzi aktorzy zgodnie twierdzą, że szkoła nie zawiodła ich oczekiwań.
Umożliwiono im rozwój, przekazano umiejętności warsztatowe. Przyznają, że w
programie można by to i owo poprawić, ale to drobiazgi w porównaniu z tym, czego
nauczyli się od profesorów i od siebie nawzajem. Ich największą bolączką w czasie
studiów był brak czasu, utrudniający wszechstronny rozwój i nawiązywanie
pozazawodowych kontaktów. – Mam wielu znajomych na innych łódzkich
uczelniach – mówi Konrad Michalak, jedyny łodzianin na roku – ale większość z
nich spotkałem w liceum albo wcześniej. Osobom, które nie są stąd, trudno jest
poznać miasto i ludzi spoza wydziału. Niektórzy mówią, że się izolujemy. Bardzo
chcielibyśmy mieć jakąś odskocznię od aktorstwa, innych znajomych, inne tematy do
rozmów. Ale jak to zrobić, jeśli np. na pierwszym roku jest ponad 60 godzin zajęć
tygodniowo, a wieczorami – próby? Chcemy wycisnąć z tych studiów jak najwięcej,
więc nasze życie toczy się w szkole i w Teatrze Studyjnym.
Żadne z nich nie wie, co będzie robić za kilka miesięcy. Mają wiele marzeń i
pomysłów, ale przede wszystkim chcieliby pozostać w zawodzie – nie każdy dostaje
taką szansę. Ich obawy budzi też projekt nowej ustawy o działalności kulturalnej,
przewidujący umowy sezonowe jako podstawową formę zatrudnienia aktorów. – To
zachodnioeuropejskie rozwiązania, które nie odpowiadają polskim realiom –
denerwuje się Bartłomiej Błaszczyński. – Fajnie jest mieć wolny zawód, jeśli
otrzymuje się odpowiednie wynagrodzenie za wykonany projekt. Francuscy aktorzy
dostają duże zasiłki, kiedy nie grają – my zarabiamy znacznie mniej, pracując!
Żałuję, że nie mam dość dobrego akcentu, żeby grać po angielsku za granicą. Na
razie przygotowuję się do premiery mojego monodramu.
Również Joanna Osyda nie patrzy daleko w przyszłość: – Chciałabym się rozwijać,
pracując z ciekawymi reżyserami. Teraz czeka nas Festiwal Szkół Teatralnych.
Oprócz dyplomów już zrealizowanych, przygotowujemy sztukę Davida Hare’a
„Getsemani” – kawał dobrej literatury. Będzie to czytanie performatywne. Poza tym
już niedługo przy ul. Struga 90 ponownie zacznie działać Teatr Szwalnia, któremu
bardzo kibicuję. Mam nadzieję, że łodzianie docenią tę inicjatywę i będą tam
zaglądać.

Podobne dokumenty