Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata 1
Transkrypt
Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata 1
Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata 1 2 Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata Prze³o¿y³a Kamila Pajer Warszawa 2010 3 Tytu³ orygina³u: Population. The Ultimate Resource. Edited by Barun S. Mitra. Copyright © by Liberty Institute India Copyright for the Polish translation © 2011 by Fundacja PAFERE Polska Prze³o¿y³a Kamila Pajer Tekst prof. Kena Schoollanda prze³o¿y³ Bartosz Rumieñczyk Wydanie polskie pierwsze ISBN: 978-83-61344-18-6 Polskie wydanie ksi¹¿ki ukaza³o siê dziêki finansowej pomocy Polsko-Amerykañskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE ul. Mickiewiczza 16/12A 01-517 Warszawa www.pafere.org; [email protected] Wydawca: Wydawnictwo PROHIBITA Pawe³ Tobo³a-Pertkiewicz www.prohibita.pl; [email protected] Sprzeda¿ ksi¹¿ki w Internecie: 4 Ksi¹¿ka dedykowana jest pamiêci Juliana L. Simona 5 Spis danych i tabel Dane i wykresy: 1-1 Historia spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi (od 8000 p.n.e. do 2000 roku). 1-2a Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia ludzi w Wielkiej Brytanii i Szwecji (od 1740 do 1980 roku). 1-2b Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia oraz umieralnoœæ wœród dzieci w Indiach (od 1901 do 2000 roku). 1-3a Cena miedzi w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1981 roku). 1-3b Cena miedzi wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych (od 1801 do 1981 roku). 1-4a Ceny zbo¿a w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku). 1-4b Ceny zbó¿ wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku). 1-5 Dostêpnoœæ ¿ywnoœci w Indiach na osobê (od 1950 do 1998 roku). 3-1 Krzywa Ishikawy dla lat 1970-1971. 4-1 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu w Indiach. 4-2 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu na œwiecie. Tabele: 1-1 Wzrost demograficzny i gospodarczy w wybranych krajach (od 1950 do 1980 roku). 3-1 Wybrane wskaŸniki makro dotycz¹ce rolnictwa w Indiach (od 1901 do 1991 roku). 3-2 Wybrane dane statystyczne dotycz¹ce rolnictwa w Indiach z podzia³em na stany kraju (od 1970 do 1991 roku). 6 Spis treœci: Wstêp do wydania polskiego.......................................... 9 Podziêkowania............................................................ 1 1 Autorzy...................................................................... 1 3 Wstêp do wydania indyjskiego......................................1 5 Julian L. Simon: Wiêcej ludzi, wiêkszy dobrobyt, czystsze œrodowisko, dostatek zasobów naturalnych.......................................27 Peter T. Bauer: Ludnoœæ, dobrobyt i rozwój: rozwiane obawy.................4 3 Deepak Lal: Ludnoœæ i d³ugoterminowy wzrost ekonomiczny w Indiach...67 Sauvik Chakraverti: Populacja, urbanizacja, „wizja” i obfitoœæ....................... 7 7 Julian L. Simon: W obronie imigracji.....................................................95 Nicholas Eberstadt: Polityka demograficzna: ideologia w roli nauki.............105 Julian L. Simon: Shakespeare, prokreacja i postêp................................ 131 Ken Schoolland: Otwarcie na imigracjê: strach, odwaga i etyka.............. 143 7 8 Wstêp do wydania polskiego Przez udostêpnienie Pañstwu niniejszej ksi¹¿ki w jêzyku polskim, staramy siê przypomnieæ o najwiêkszym kapitale i bogactwie ka¿dego kraju, jakim jest jego ludnoœæ. Ksi¹¿ka jest szczególnie interesuj¹ca przez to, ¿e czêœæ zamieszczonych w niej artyku³ów i esejów, napisana zosta³a g³ównie z perspektywy sytuacji w Indiach, jednym z najludniejszych pañstw œwiata; tym niemniej sytuacja ta odnosi siê do ca³ego œwiata. Autorzy owych tekstów, aczkolwiek ukazuj¹ rozwój materialny ró¿nych krajów jako proporcjonalny do przyrostu liczby ludnoœci, wskazuj¹ te¿ na niektóre uwarunkowania rozwoju i pomna¿ania owego bogactwa. Jednym z podstawowych warunków pomyœlnego rozwoju jest wolnoœæ, a szczególnie wolnoœæ dzia³alnoœci gospodarczej oraz wiedza. Z naszej (PAFERE) strony pragniemy dodaæ, ¿e innym podstawowym warunkiem jest moralnoœæ ludzi. Aczkolwiek ludzie ka¿dego kraju s¹ jego najwiêkszym bogactwem, to oczywiœcie bogactwo to w proporcji do liczby ludnoœci danego kraju jest ró¿ne w ró¿nych krajach. Im ta ludnoœæ jest bardziej moralna, wolna, przedsiêbiorcza, ¿¹dna wiedzy, pracowita, oszczêdna, odpowiedzialna… tym wiêksze bogactwo sob¹ reprezentuje. Poza faktami i rozwa¿aniami na tematy demograficzne, gospodarcze, i sprawy z nimi zwi¹zane, znajd¹ Pañstwo w tej ksi¹¿ce, ró¿ne wartoœciowe myœli i uwagi na tematy pokrewne jak na przyk³ad: „Jeœli pañstwo rozdaje coœ za darmo, to tego czegoœ 9 zaczyna ogólnie brakowaæ”; „Z ¿yj¹cych na ziemi stworzeñ, tylko cz³owiek handluje”; „Jeœli chodzi o kwestiê wyginiêcia gatunków, nigdy nie dotyczy to tych, które znajduj¹ swoje miejsce w gospodarce rynkowej. Dlatego te¿ kurczaki, kozy i œwinie prze¿y³y, podczas gdy tygrysy nie”. Tê ciekaw¹ ksi¹¿kê niew¹tpliwie warto przeczytaæ dla porównania faktów z dotychczasow¹ w³asn¹ wiedz¹ a przede wszystkim celem poszerzania swych horyzontów myœlowych. ¯yjemy obecnie w czasach, gdy próbuje siê przestraszyæ ludzi, ¿e ich dzia³alnoœæ i aktywnoœæ, g³ównie ekonomiczna, jest zagro¿eniem dla nich samych. ¯e grozi nam przeludnienie, ¿e koñcz¹ siê zasoby naturalne i z tego powodu organizacje miêdzynarodowe musz¹ wprowadzaæ tzw. politykê ludnoœciow¹ czy te¿ kontrolê urodzeñ oraz ograniczenia w handlu miêdzynarodowym. Jak wynika z tekstów zamieszczonych w ksi¹¿ce Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata, mamy na niwie demograficznej do czynienia z sofizmatami i paradygmatami podobnymi do tych, które s¹ wszechobecne w ¿yciu gospodarczym. Coraz czêstsze straszenie ludzi na ca³ym œwiecie apokalips¹ w zwi¹zku ze wzrostem ludnoœci, sk³oni³o Polsko-Amerykañsk¹ Fundacjê Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego do udostêpnienia tej p³yn¹cej pod pr¹d obecnym modom intelektualnym ksi¹¿ki. Mamy nadziejê, ¿e jej pojawienie siê na polskim rynku pozwoli lepiej zrozumieæ obecne kwestie demograficzne, a poœrednio równie¿ ekonomiczne. Okazuje siê bowiem – co udowadniaj¹ na dalszych kartach tej ksi¹¿ki wybitni ekonomiœci i demografowie – ¿e obie dziedziny s¹ ze sob¹ œciœle powi¹zane, i s¹ wzajemnie od siebie zale¿ne. ¯ywimy równie¿ nadziejê, ¿e kolejna publikacja Fundacji PAFERE przyczyni siê do otwartej debaty publicznej na temat kwestii demograficznych i ekonomicznych oraz przyczyn bogacenia siê poszczególnych narodów. Jan Micha³ Ma³ek 10 Podziêkowania J esteœmy niezmiernie wdziêczni wszystkim autorom oraz ich wydawcom za mo¿liwoœæ opublikowania wybranych tekstów, z korzyœci¹ dla czytelników na ca³ym œwiecie. Z przyjemnoœci¹ publikujemy wyk³ad Juliana L. Simona „Wiêcej ludzi, wiêkszy dobrobyt, czystsze œrodowisko, dostatek zasobów naturalnych”, który zosta³ zaprezentowany w 1997 roku na Warsztatach Wolnoœciowych zorganizowanych przez Liberty Institute. Jesteœmy równie¿ wdziêczni Pani Profesor Ricie Simon, ¿onie Juliana L. Simona, za pozwolenie na zamieszczenie w tym zbiorze tak¿e trzech innych jego artyku³ów. By³y one opublikowane w dzienniku „Society” (1991), „The American Economist” (1996) oraz w ksi¹¿ce Juliana L. Simona Population Matters (1993). Lord Peter T. Bauer oraz Harvester Wheatsheaf z Wielkiej Brytanii, z oddzia³u Simon & Schuster International Group, zgodzili siê na opublikowanie swojego tekstu „Populacja, dobrobyt i rozwój: rozwiane obawy”, pochodz¹cego z ich ksi¹¿ki Granica rozwoju: szkice o ekonomii stosowanej (The Development Frontier: Essays in Applied Economics, 1991). Tekst Deepaka Lala „Populacja i d³ugoterminowy wzrost ekonomiczny w Indiach”, zamieszczony w „The Economic Affairs” (1989), zosta³ uzupe³niony przez autora i przedrukowany za pozwoleniem londyñskiego Institute of Economic Affairs. 11 Dziennik internetowy „First Things” (www.firstthings.com) wyrazi³ zgodê na przedrukowanie tekstu Nicholasa Eberstadta „Polityka demograficzna: ideologia w roli nauki” (1994). Artyku³ zosta³ zaktualizowany w 1996 roku. Pragniemy tak¿e podziêkowaæ Sauvikowi Chakravertiemu za przekazanie oryginalnego i prowokuj¹cego tekstu oraz za sta³e popêdzanie nas do wydania tego zbioru szkiców o ludnoœci. 12 Autorzy Peter T. Bauer (1915-2002) by³ honorowym profesorem ekonomii London School of Economics oraz cz³onkiem Brytyjskiej Izby Lordów. Jako jeden z nielicznych naukowców udowadnia³, ¿e „eksplozja demograficzna œwiata w XX wieku” jest jednym z najwiêkszych b³ogos³awieñstw ludzkoœci, a nie katastrof. Sauvik Chakraverti jest publicyst¹, autorem Antidota. Essays Against the Socialism Indian State, zastêpc¹ redaktora naczelnego ukazuj¹cego siê w New Delhi „The Economic Times”. W 2002 roku otrzyma³ presti¿ow¹ Nagrodê im. Frédérica Bastiata przyznawan¹ dziennikarzom przez brytyjski International Policy Network (IPN). Nicholas Eberstadt jest œwiatowej s³awy demografem, wyk³adowc¹ waszyngtoñskiego American Enterprise Institute oraz cz³onkiem Harvard Center for Population and Development Studies. Deepak Lal jest profesorem Studium Rozwoju Miêdzynarodowego Jakuba S. Colemana na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Barun S. Mitra jest pisarzem i publicyst¹ oraz jednym z za³o¿ycieli Liberty Institute w New Delhi (www.libertyindia.org). W 2001 roku otrzyma³ presti¿ow¹ Nagrodê im. sir Antony’ego Fishera w³aœnie za publikacjê ksi¹¿ki o ludnoœci. 13 Ken Schoolland jest profesorem ekonomii i nauk politycznych na Hawaii Pacific University w Honolulu. Wchodzi w sk³ad Rady Nadzorczej Miêdzynarodowego Towa-rzystwa Wolnoœci Jednostki (ISIL), a tak¿e jest cz³onkiem rady organizacji Studenci i Swoboda Przedsiêbiorczoœci. Od 2008 roku jest cz³onkiem Mont Pelerin Society. Jego ksi¹¿ka Przygody Jonatana zosta³a przet³umaczona na niemal 50 jêzyków na ca³ym œwiecie. W 2009 roku prof. Schoolland goœci³ w Polsce na zaproszenie Fundacji PAFERE i Wydawnictwa Aspekt. Julian L. Simon (1932-1998) by³ profesorem Studiów Administracji i Zarz¹dzania na Uniwersytecie Maryland w College Park. Przyczyni³ siê do powo³ania Liberty Institute i by³ cz³onkiem Zespo³u Doradców Instytutu. 14 Wstêp (do wydania indyjskiego) Barun S. Mitra W XX wieku byliœmy œwiadkami niespotykanych dot¹d zmian demograficznych. Po raz pierwszy w historii, liczba ludnoœci œwiata w ci¹gu jednego wieku wzros³a niemal czterokrotnie: z oko³o 1,5 miliarda w 1901 roku, do oko³o 6 miliardów w chwili obecnej. Liczba mieszkañców Indii na pocz¹tku XX wieku wynosi³a 283 miliony, natomiast w maju 2000 roku przekroczy³a miliard ludzi. Jest to wynik tym bardziej znacz¹cy, ¿e w latach dwudziestych w Indiach, na skutek biedy, nast¹pi³ nieznaczny spadek liczby ludnoœci. W szerszej perspektywie wydawaæ siê mo¿e, ¿e cz³owiekowi udaje siê pokonywaæ œmieræ i biedê, które nieustannie towarzyszy³y jego przodkom. WskaŸniki umieralnoœci dzieci spad³y, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia podwoi³a siê lub potroi³a i w rezultacie wiêcej ludzi ni¿ kiedykolwiek wczeœniej mo¿e siê cieszyæ ziemskim ¿yciem. Tymczasem, nie widaæ prawie ¿adnych oznak radoœci. To zdumiewaj¹ce, ¿e takie osi¹gniêcie przechodzi zupe³nie niezauwa¿one. Zamiast tego, s³yszymy tylko, ¿e planeta jest na skraju katastrofy, a przyczyn¹ takiego stanu jest wci¹¿ rosn¹ca liczba ludzi. Na ironiê zakrawa fakt, ¿e wielu dzia³aczy na rzecz ochrony œrodowiska, za wskaŸnik o wiele bardziej pozytywny uwa¿a wzrost liczby chronionych gatunków zwierz¹t, ani¿eli tak ogromny wzrost liczby ludnoœci – bêd¹cy ich zdaniem – zwiastunem 15 katastrofy ekologicznej. Tak¿e wielu ekonomistów zazwyczaj postrzega wzrost produkcji stali lub narodziny dodatkowego cielaka, jako pozytywny wk³ad do Produktu Krajowego Brutto, ale za to narodziny kolejnego cz³owieka maj¹ ich zdaniem negatywny wp³yw na wzrost PKB. Tymczasem, owe dziecko mo¿e staæ siê w przysz³oœci Tagorem lub Einsteinem. Mo¿e te¿ zostaæ przedsiêbiorc¹, który za³o¿y walcowniê stali, czy rolnikiem, który uprawia swoj¹ ziemiê i ¿ywi byd³o, by przynosi³o mu wiêksze dochody, czy wreszcie mo¿e byæ pracownikiem, który dok³ada starañ, by zwiêkszaæ swoj¹ produktywnoœæ. I to w³aœnie od tego ludzkiego potencja³u zale¿y przysz³oœæ ca³ej ludzkoœci. Julian L. Simon Ksi¹¿ka ta jest dedykowana cz³owiekowi, który myœla³ inaczej – Julianowi L. Simonowi. Rozumia³ on, ¿e ludzkoœæ p³aci³a przez wiele wieków ogromn¹ cenê, gdy ca³kowita liczba ludnoœci pozostawa³a na sta³ym poziomie kilku milionów, a spodziewana d³ugoœæ ¿ycia wynosi³a oko³o dwudziestu lat. To uczyni³o go œwiadomym prawdziwych mo¿liwoœci cz³owieka i pozwoli³o mu przezwyciê¿yæ tak wielkie przeciwnoœci. Simon przyczyni³ siê do obalenia króluj¹cego przez wieki maltuzjañskiego mitu, który straszy nas, ¿e liczebny rozwój ludzkoœci wprost po¿era planetê i prowadzi do g³odu i œmierci cywilizacji, jak¹ znamy. Liczba mieszkañców Ziemi, prawie niezmienna przez tysi¹ce lat, nagle w XX wieku potroi³a siê. Jednoczeœnie œwiatowa produkcja dóbr na osobê wzros³a w tym okresie czterokrotnie, a jakoœæ ¿ycia uleg³a znacznej poprawie. Najlepszym tego dowodem s¹ dane pokazuj¹ce, ¿e równolegle ze wzrostem liczby ludnoœci, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia podwoi³a siê lub nawet potroi³a. Napisa³ on póŸniej: „Tym, co liczy siê w gospodarce tak samo jak usta czy rêce, albo nawet bardziej, jest ludzki umys³. W d³u¿szej perspektywie, najwa¿niejszym efektem ekonomicznym wielkoœci ludzkoœci i jej wzrostu jest wk³ad ludzi w zasób potrzebnej wiedzy. Wk³ad ten jest na tyle du¿y, ¿e pozwala na przezwyciê¿enie wszelkich kosztów zwi¹zanych z przyrostem ludnoœci”. 16 Julian L. Simon by³ ekonomist¹ i demografem, wyk³ada³ na Uniwersytecie Maryland w College Park pod Waszyngtonem. W latach szeœædziesi¹tych XX wieku zaj¹³ siê kwesti¹ wzrostu ludnoœci œwiata i chcia³ zrobiæ coœ znacz¹cego, by zapobiec najwyraŸniej nieuniknionej – jak wówczas s¹dzi³ – katastrofie, jaka mia³a wkrótce czekaæ rodzaj ludzki. Zaanga¿owa³ siê zatem w badania i zacz¹³ przygl¹daæ siê danym o wp³ywie ludzi na nasz glob. Podczas prac czeka³a na niego niespodzianka. Wszelkie dane, które studiowa³ – od wskaŸników spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi i umieralnoœci dzieci, statystyk dotycz¹cych zdrowia, przez dane na temat cen zasobów naturalnych i dóbr konsumenckich takich, jak ¿ywnoœæ, a¿ po dane na temat czystoœci œrodowiska naturalnego – wskazywa³y, ¿e sytuacja ulega³a ci¹g³ej poprawie. Z t¹ jednak ró¿nic¹, ¿e przez kilka ostatnich wieków poprawa nastêpowa³a du¿o szybciej – proporcjonalnie do wzrostu ludnoœci na œwiecie. Simon uzna³, ¿e „standard ¿ycia od zawsze podnosi siê wraz ze wzrostem populacji œwiata. Nie ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów ekonomicznych, które mówi³yby, ¿e te tendencje poprawiania siê warunków ¿ycia nie mog¹ utrzymywaæ siê zawsze”. O Julianie Simonie zrobi³o siê g³oœno w 1980 roku, gdy zachowa³ siê w sposób niespotykany u wyk³adowców akademickich. Zdecydowa³ wówczas, ¿e gotów jest za³o¿yæ siê o s³usznoœæ swojego twierdzenia, i¿ zasoby bogactw naturalnych s¹ ekonomicznie nieograniczone. Wyzwa³ ka¿dego, kto tylko zechce, do za³o¿enia siê z nim o ceny bogactw naturalnych. Stwierdzi³, ¿e je¿eli prawd¹ by³oby, ¿e bogactw naturalnych jest coraz mniej, ich ceny powinny rosn¹æ. Tymczasem on gotów by³ siê za³o¿yæ, ¿e bêd¹ one mia³y raczej tendencjê spadkow¹. Paul Ehrlich, biolog i jeden z czo³owych krytyków wzrostu ludnoœciowego na ziemi, zdecydowa³ siê wraz z kilkoma kolegami podj¹æ wyzwanie. Simon i Ehrlich za³o¿yli siê. Ich zak³ad dotyczy³ cen piêciu metali: miedzi, chromu, niklu, cyny i wolframu. Uzgodniono, ¿e zak³ad zostanie sprawdzony dziesiêæ lat póŸniej. W miêdzyczasie Simon opublikowa³ swoje wybitne dzie³o Najwiêksze bogactwo. Uporz¹dkowa³ w nim wszelkie dane 17 i dowody, pokazuj¹c d³ugoterminowe trendy. Napisa³ w nim: „Zasoby naszych bogactw naturalnych s¹ w ekonomicznym sensie nieskoñczone. Nasze doœwiadczenie nie daje nam tak¿e podstaw do twierdzenia, ¿e zasoby naturalne stan¹ siê kiedyœ mniej dostêpne – raczej, je¿eli kierowaæ siê histori¹, stan¹ siê one stopniowo coraz tañsze, a wiêc bardziej dostêpne i w przysz³oœci bêd¹ stanowi³y mniejszy udzia³ w naszych wydatkach”. Ksi¹¿ka zosta³a uzupe³niona i poszerzona w drugim wydaniu w 1996 roku. Do dziœ zosta³a opublikowana w kilkunastu jêzykach, nawet po chiñsku. Mamy nadziejê, ¿e w niedalekiej przysz³oœci bêdzie dostêpna tak¿e w Indiach. Zak³ad zosta³ w koñcu rozwi¹zany w 1990 roku. Tak, jak Simon przewidzia³, ceny wszystkich metali spad³y. Spadek w niektórych przypadkach by³ tak gwa³towny, ¿e wygra³by, nawet wówczas, gdyby ceny nie by³y przeliczane ze wzglêdu na inflacjê. Ehrlich zap³aci³, chocia¿ stwierdzi³, ¿e sprawa nie mia³a tak naprawdê ¿adnego znaczenia. Jednak od tego momentu nikt ju¿ siê nie zdecydowa³ na podjêcie tego wyzwania. Simon naucza³ dalej, ¿e: „najwiêkszym bogactwem s¹ ludzie – a zw³aszcza zdolni, pe³ni zapa³u i nadziei m³odzi ludzie, przesi¹kniêci ide¹ wolnoœci, kieruj¹cy swoje wysi³ki i swoj¹ pomys³owoœæ w celu zapewnienia dobrobytu sobie i swym rodzinom, dzia³aj¹c w ten sposób na korzyœæ nas wszystkich”. Pierwszy raz czyta³em Najwiêksze bogactwo w po³owie lat osiemdziesi¹tych ubieg³ego wieku i by³a to dla mnie lektura olœniewaj¹ca. Optymizm autora by³ naprawdê zaraŸliwy. Nauczy³ mnie doceniaæ prawdziwy potencja³ cz³owieka, zw³aszcza cz³owieka wolnego i niezale¿nego, którego nie ograniczaj¹ biurokratyczne regulacje. W 1990 roku napisa³em do niego list, po tym, jak us³ysza³em o wynikach wspomnianego zak³adu. Napisa³em, ¿e nie s¹dzi³em, by ktokolwiek by³ na tyle nierozs¹dny, by podj¹æ zak³ad, który musia³by przegraæ z przyczyn oczywistych. Fakt, ¿e przeciwnikiem Simona by³ Ehrlich, ujawnia³ tylko intelektualn¹ pustkê naszych oponentów. Pisaliœmy do siebie d³ugo i w koñcu mia³em zaszczyt zostaæ w³¹czonym w jedn¹ z jego prac. Dziêki niemu pozna³em wielu niezwyk³ych ludzi z ca³ego œwiata, 18 pomóg³ mi tak¿e za³o¿yæ w 1995 roku Liberty Institute, w którym zosta³ cz³onkiem grupy doradców przy Instytucie. Simon wraz ze sw¹ ¿on¹ Rit¹ uczynili nam zaszczyt i przyjechali na zorganizowane przez nas w 1997 roku w Devlai (niedaleko Nasiku) Warsztaty Wolnoœciowe. Podczas tej podró¿y do Indii, pañstwo Simonowie spêdzili kilka dni w robotniczej Gujarat. Przebywali tam przy Action Research in Community Health w wiosce Mangrol w regionie Bahruch, odwiedzaj¹c kilka wspólnot zamieszkuj¹cych w okolicy. Œwiadom tego, jak wielkie kontrowersje wzbudza budowa w okolicy wielkich tam, Julian L. Simon chcia³ przede wszystkim spotkaæ tych, którzy zostali przesiedleni z powodu projektu tamy Sardar Sarovar. Simonowie zwiedzili zatem pó³ tuzina wiosek zamieszka³ych przez przesiedlonych wczeœniej ludzi i wszêdzie pytali, czy w stosunku do warunków, w jakich ¿yli wczeœniej, ich ¿ycie uleg³o poprawie, czy te¿ pogorszeniu. Ponad 90 procent pytanych przez nich ludzi odpowiedzia³o, ¿e chocia¿ musieli przezwyciê¿yæ wiele problemów w nowych wioskach, warunki ¿ycia w nich by³y na ogó³ lepsze ni¿ w ich poprzednich miejscach zamieszkania i niemal nikt nie chcia³ powrotu do swoich dawnych wiosek. Poruszeni nag³¹ œmierci¹ Juliana Simona w 1998 roku nadaliœmy dzia³owi badañ Liberty Institute jego imiê. Mamy nadziejê, ¿e dziêki Centrum imienia Juliana L. Simona zawsze bêdziemy pamiêtaæ o jego nieposkromionym umyœle i jego nieograniczonej ciekawoœci. Simon uwa¿a³ ludzi za najwiêksze bogactwo œwiata. G³osi³, ¿e dziêki posiadanemu talentowi do pracy, której celem jest osi¹ganie korzyœci i zadowolenie z ich umiejêtnego i w³aœciwego wykorzystania, ludzie wymagaj¹ sprzyjaj¹cych warunków ekonomicznych i politycznych, które bêd¹ dla nich zachêt¹ do ciê¿kiej pracy i podejmowania ryzyka. „Najwa¿niejszym elementem jest wolnoœæ gospodarcza, szacunek dla w³asnoœci prywatnej oraz sprawiedliwe i m¹dre zasady wolnego rynku, które s¹ równe dla wszystkich. Gdy nie ma wspomnianych warunków, krótkoterminowe koszty wzrostu demograficznego s¹ wy¿sze, a d³ugoter- 19 minowe korzyœci mniejsze ni¿ w wolnych spo³eczeñstwach”. St¹d najwa¿niejszym zadaniem Liberty Institute jest uczenie postaw sprzyjaj¹cych zaistnieniu wolnego spo³eczeñstwa, takich jak: prawa jednostki, rz¹dy prawa, ograniczone pañstwo oraz wolny rynek. Ludzie nie sk³adaj¹ siê jedynie z ust, lecz tak¿e z umys³u – nie s¹ jedynie konsumentami, lecz równie¿ producentami. To wyjaœnia paradoksalne na pierwszy rzut oka zjawisko, gdzie im wiêcej konsumujemy, tym jeszcze wiêcej pozostaje do skonsumowania. Simon pokaza³, ¿e podczas gdy liczba ludzi nieustannie roœnie, to wci¹¿ jesteœmy dalecy od wyczerpania zasobów naturalnych, których jest nawet wiêcej, je¿eli miar¹ ich dostêpnoœci maj¹ byæ spadaj¹ce na przestrzeni wieków ceny niemal wszystkich bogactw naturalnych. Jedynym bogactwem, którego cena ci¹gle roœnie, jest ludzka praca. Jest to zatem jedyne bogactwo, które jest trudniej dostêpne, mimo ¿e liczba ludzi roœnie. Dzieje siê tak dlatego, ¿e wzrastaj¹ca zdolnoœæ konsumpcji w wolnej gospodarce sk³ania producentów do innowacji i rozwijania wci¹¿ nowych, tañszych i lepszych produktów w celu przyci¹gania konsumentów do ich kupowania. Oczywiœcie tam, gdzie spo³eczeñstwo postrzega swoich obywateli jako najwiêksze bogactwo i jest œwiadome wagi wolnoœci, znajdzie sposób na to, by zasoby nigdy siê nie koñczy³y. Simon szczerze siê cieszy³ ka¿dym nowym ¿yciem i potencja³em, które ono ze sob¹ niesie. Zastanawia³ siê, jak wielu Micha³ów Anio³ów i Newtonów nigdy by siê nie narodzi³o, gdyby stosowaæ jak¹œ politykê ograniczania czy kontroli urodzin. Dla niego ka¿de rodz¹ce siê ¿ycie zawsze by³o pe³ne obietnic i mo¿liwoœci i by³ on pe³en optymizmu. Wierzy³, ¿e je¿eli ludzie walcz¹ z trudnoœciami, to po to, by uczyniæ œwiat lepszym ni¿ kiedykolwiek wczeœniej. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e na œwiecie istniej¹ powa¿ne problemy. Mówi³ jednak, ¿e trendy wskazuj¹ na to, ¿e warunki ¿ycia staj¹ siê coraz lepsze. Podziwia³ ludzk¹ si³ê nakierowan¹ na ci¹g³e ich polepszanie. Wkraczamy w kolejne tysi¹clecie i myœlimy o miliardach problemów, które trapi¹ ludzi, wiêc dobrze by by³o, 20 ¿ebyœmy pamiêtali o przepowiedni Simona na nowe czasy. „Warunki, w których ludzie ¿yj¹, poprawi¹ siê w niemal ka¿dej dziedzinie ¿ycia”. Kwestia ta zapewne bêdzie nadal dyskutowana w przysz³oœci, jako ¿e ju¿ staro¿ytni Grecy martwili siê maltuzjañsk¹ katastrof¹ na d³ugo przed pojawieniem siê na œwiecie Thomasa Malthusa. Przepowiedni¹ Simona, która raczej dyskusji nie wywo³a, jest natomiast to, ¿e „ludzie bêd¹ siê jednak nadal skar¿yæ, ¿e wszystko zmienia siê na gorsze”. Argument W ksi¹¿ce tej staraliœmy siê zebraæ przemyœlenia Juliana Simona i tych, którzy podzielali jego najwa¿niejsze przekonania. Ka¿dy z tekstów stara siê jednak poruszyæ inny aspekt zagadnienia, o jakim tu mówimy. W publikacji znajduj¹ siê trzy teksty Juliana Simona. Pierwszy to tekst jego wyk³adu wyg³oszonego na Warsztatach Wolnoœciowych w 1997 roku. Prezentuje w nim swoje najwa¿niejsze tezy dotycz¹ce populacji, ochrony œrodowiska i rozwoju, które sprowadzaj¹ siê do twierdzenia, ¿e im wiêcej ludzi, tym wiêksze bogactwo, czystsze œrodowisko i wiêksza dostêpnoœæ bogactw naturalnych. W drugim artykule Simon przedstawia argumenty na rzecz imigracji. Bior¹c pod uwagê wystêpuj¹ce od czasu do czasu uczucia niechêtne imigrantom z s¹siednich krajów oraz migruj¹cym ze wsi do miast, opinie na rzecz otwartych granic powinny byæ dla czytelników niezwykle interesuj¹ce. Autor pisze, ¿e „Przeciwnicy imigracji chc¹ nas przekonaæ, ¿e nowi imigranci szkodz¹ spo³eczeñstwom pod wzglêdem gospodarczym, politycznym i kulturowym. Ograniczenia w imigracji maj¹ nas «ochraniaæ», tak jak c³a i kontyngenty. Jednak, podobnie jak to wygl¹da w przypadku barier handlowych, ograniczenia w imigracji chroni¹ nas g³ównie przed korzyœciami”. Przypomina nam te¿ o tragedii nieistniej¹cego ju¿ muru berliñskiego, gdzie tak wielu ludzi straci³o ¿ycie podczas próby ucieczki od tyranii, jaka ich ciemiê¿y³a. W charakterystycznym dla siebie stylu pisze: „Powinno nam to uœwiadamiaæ, jak to cudownie, i¿ ludzie chc¹ do nas przyje¿d¿aæ”. 21 W kolejnym materiale Simon w niespotykany sposób interpretuje Szekspirowski Sonet I i uznaje, ¿e wizja poety „w niesamowity sposób odpowiada obecnej teorii”. W poszukiwaniach piêkna i prawdy Szekspira odnajduje, ¿e „piêkno i prawda s¹ jak wiedza i st¹d s¹ jak uzupe³nienie bogactw naturalnych, które bierze siê z wiedzy... nasze zasoby intelektualne nie wyczerpuj¹ siê przez u¿ycie, lecz bêd¹ zawsze podnosiæ jego wartoœæ”. Tekst ten pozwala nam na wgl¹d w sposób rozumowania Simona, dziêki czemu widzimy, jak¹ radoœæ autor odczuwa podczas badania nowych kwestii. Lord Peter Bauer, ekonomista o oryginalnych pogl¹dach, w tekœcie pochodz¹cym z 1991 roku pokazuje, dlaczego rosn¹ca liczba ludnoœci nie jest ¿adn¹ przeszkod¹ dla rozwoju gospodarki. Pisze on: „Istnieje a¿ nadto dowodów, ¿e szybki wzrost demograficzny z pewnoœci¹ nie hamowa³ postêpu gospodarczego tak na Zachodzie, jak i we wspó³czesnych krajach Trzeciego Œwiata. Od po³owy XVIII wieku liczba ludnoœci na Zachodzie powiêkszy³a siê ponad czterokrotnie. Szacuje siê, ¿e realny dochód na osobê wzrós³ w tym czasie co najmniej piêciokrotnie. Najwiêkszy wzrost dochodów odnotowano w czasie, gdy przyrost ludnoœci nastêpowa³ tak szybko, jak w wiêkszoœci wspó³czesnych mniej rozwiniêtych krajów lub nawet szybciej”. Zwolennicy kontroli urodzin najczêœciej lubi¹ wskazywaæ na przypadaj¹cy obszar terenu rolnego na g³owê ka¿dego cz³owieka. Uznaj¹, ¿e to, i¿ coraz mniej ziemi bêdzie wraz z up³ywem czasu i ci¹g³ym wzrostem liczby ludzi na œwiecie przypadaæ na osobê, to przypieczêtuje to tragiczny los, jaki czeka rodzaj ludzki. Tymczasem Bauer zauwa¿a: „W zwi¹zku z omawian¹ kwesti¹ pozostaje tak¿e stwierdzenie, ¿e produktywnoœæ gleby w bogatych jak i w biednych krajach zawdziêcza bardzo niewiele «oryginalnym i niespo¿ytym mocom ziemi», czyli zale¿y od samej gleby, jako czynnika w zupe³nie niezmiennym zbiorze dóbr. Produktywnoœæ ziemi jest rezultatem przede wszystkim ludzkich dzia³añ: pracy, inwestycji, wiedzy i technologii. Ponadto parametr, jakim jest cena ziemi, wliczaj¹c zwrot poniesionych inwestycji, stanowi w wiêkszoœci krajów ma³¹ czêœæ dochodu narodo- 22 wego – czêœæ, która ulega raczej zmniejszeniu ni¿ powiêkszeniu, szczególnie w tych krajach zachodnich, z których dostêpne s¹ wiarygodne dane statystyczne. Nie by³oby tak jednak, gdyby w stosunku do innych zasobów, ziemia rzeczywiœcie by³a dobrem mniej dostêpnym”. Deepak Lal, inny uznany ekonomista zajmuj¹cy siê rozwojem, w zaktualizowanej wersji swego tekstu, napisanego w 1989 roku, zauwa¿a, ¿e wzrost demograficzny nie mia³ ¿adnego wp³ywu na gospodarkê Indii, zw³aszcza na rolnictwo i ¿e rolê odgrywa³y raczej inne czynniki. Tym, którzy martwi¹ siê zbyt szybko rosn¹c¹ liczb¹ ludnoœci i wp³ywem tego wzrostu na produkcjê ¿ywnoœci, Lal odpowiada: „Poza kilkoma Stanami Zielonej Rewolucji, wzrost w rolnictwie w wiêkszoœci wypadków by³ wywo³any przyrostem ludnoœci”. I tyle, jeœli chodzi o tezy Malthusa. Publicysta Sauvik Chakraverti przekonuje, ¿e przyrost demograficzny powoduje dobrobyt i urbanizacjê, a wolny rynek jest w stanie sprostaæ ró¿nym wyzwaniom, jakie pojawiaj¹ siê w rosn¹cych liczebnie spo³eczeñstwach. „Dowód na to, ¿e wzrost demograficzny powoduje wiêkszy dobrobyt, mo¿na zawrzeæ w czterech s³owach: Regiony Zurbanizowane S¹ Bogate” – podsumowuje Sauvik. W rzeczy samej, istnieje wyraŸny zwi¹zek miêdzy stopniem zurbanizowania i rozwojem gospodarczym – tak w Indiach, jak i na ca³ym œwiecie. Jednak z drugiej strony, nie istnieje ¿aden zwi¹zek miêdzy gêstoœci¹ zaludnienia a dobrobytem gospodarczym. Dziœ w Japonii i Indiach wystêpuje podobna gêstoœæ zaludnienia, jednak nie ma porównania miêdzy gospodarkami obu krajów. Ludzie zawsze ci¹gnêli ku sobie i skupiali siê w wiêksze grupy w celu zmaksymalizowania zysków p³yn¹cych z handlu i wymiany. W rzeczywistoœci, jeœli moglibyœmy umieœciæ wszystkich ludzi ¿yj¹cych obecnie w taki sposób, ¿eby gêstoœæ zaludnienia by³a zbli¿ona do tej, jaka wystêpuje np. w Singapurze (5 tysiêcy ludzi na kilometr kwadratowy), wszyscy zmieœciliby siê na obszarze dorównuj¹cym jednej trzeciej wielkoœci Indii. Dziêki temu œwiat by³by miejscem du¿o bogatszym, z bardziej urodzajn¹ zie- 23 mi¹ i zasobami naturalnymi zdolnymi podtrzymaæ czystszy, zdrowszy i bardziej zielony œwiat. Nicholas Eberstadt, znawca ekonomii politycznej, definiuje ideologiê, bêd¹c¹ Ÿród³em wiary, ¿e ludzie potrzebuj¹ specjalnej polityki pañstwowej, która ograniczy przyrost naturalny. Eberstadt ostrzega, ¿e „zaprzêgniêcie polityki demograficznej do rozwi¹zywania problemów gospodarczych wymagaæ bêdzie od planistów oszacowania wartoœci finansowej ¿ycia ludzkiego. W rzeczywistoœci bêd¹ musieli wykazaæ, jaka by³aby «bie¿¹ca wartoœæ» dziecka urodzonego dzisiaj i równie¿ wykazaæ, jak ta wartoœæ zmieni³aby siê wraz ze wzrostem iloœci rówieœników tego dziecka lub dzieci, które siê urodz¹ póŸniej”. Autor wykazuje ponadto, ¿e zmiana demograficzna mo¿e przyj¹æ wiele bardzo ró¿nych form – w obecnych czasach jest to zmiana zarówno ³agodna, jak i stosunkowo korzystna dla wzrostu gospodarczego. Wp³yw zmian demograficznych nie ogranicza siê tylko do gospodarki. Na przyk³ad, mimo ¿e przyrost populacji œwiata roœnie teraz wolniej ni¿ kiedyœ z powodu mniejszej iloœci narodzin, roczny œwiatowy przyrost naturalny jest nadal zbli¿ony do najwy¿szego poziomu w historii, czyli z po³owy lat osiemdziesi¹tych XX wieku i wynosi 86 milionów. To dlatego, ¿e tak wiele m³odych kobiet i mê¿czyzn posiada teraz dzieci. Ponad 95 procentowy wzrost przypada na kraje rozwijaj¹ce siê. W zwi¹zku z tym, w 1960 roku w Europie by³o dwukrotnie wiêcej mieszkañców ni¿ w Afryce. Obecnie szacuje siê, ¿e do roku 2050 bêdzie trzykrotnie wiêcej Afrykañczyków ni¿ Europejczyków. Liczba ludnoœci Azji, najbardziej zaludnionego kontynentu œwiata, wzros³a od roku 1960 ponad dwukrotnie, podobnie jak liczba ludnoœci Ameryki £aciñskiej i Karaibów. Tymczasem wzrost demograficzny sta³ siê wolniejszy lub w ogóle zamar³ w Europie, Ameryce Pó³nocnej i Japonii. Stany Zjednoczone s¹ jedynym rozwiniêtym krajem, gdzie istnieje wysoki przyrost naturalny, który nastêpuje jednak g³ównie w wyniku masowej imigracji do tego pañstwa. Procentowy spadek udzia³u na œwiecie rasy europejsko-kaukaskiej prawdopodobnie wp³ynie na wiele sfer ¿ycia polityczne- 24 go i gospodarczego. Wiarygodna staje siê zatem wizja, ¿e inne kwestie bêd¹ mia³y wp³yw na dyskusjê dotycz¹c¹ wzrostu populacji. Nawet „The Wall Street Journal” uzna³, ¿e „choæ dyskusja o ograniczeniu wzrostu demograficznego odbywa siê pod has³em «wolnoœci osobistej» i «prawa wyboru» (...) to tak naprawdê dotyczy kwestii, czy ten wolny wybór nie stworzy œwiata, gdzie wiêcej dzieci – zw³aszcza rasy ¿ó³tej, Mulatów i czarnych – uwa¿anych bêdzie za plagê, która zagrozi nam wszystkim”. Bauer mówi, ¿e „g³ówn¹ kwesti¹ polityki kontroli urodzeñ jest pytanie, czy iloœæ posiadanych przez ludzi dzieci zale¿y od decyzji rodziców czy te¿ urzêdników pañstwowych”. W obecnych czasach, globalizacji i demokratyzacji, problem ten nabiera dodatkowego znaczenia. W dobie, gdy ludzie s¹ œwiadomi swojego prawa do wyboru w³asnych reprezentantów politycznych i rodzaju pizzy czy napoju do tego posi³ku, czy wreszcie marki samochodu, ka¿da próba odebrania im prawa wyboru w zakresie wielkoœci ich rodzin, uwydatnia tylko dziwacznoœæ takich dzia³añ. Podstawow¹ spraw¹ u progu nowego tysi¹clecia jest kwestia, w jaki sposób powinniœmy postrzegaæ innych ludzi – czy jako najwiêksze bogactwo ziemi i zatem tworzyæ prawo, które chroni ich wolnoœæ, czy te¿ jako tych, którzy jedynie zu¿ywaj¹ jej ograniczone zasoby naturalne. Na swój skromny sposób niniejsza publikacja stara siê ponownie rozpocz¹æ dyskusjê nad powy¿szymi kwestiami. Je¿eli po przeczytaniu tych kilku szkiców, czytelnik spojrzy z nowej perspektywy na problemy, zak³adany przez nas cel zostanie osi¹gniêty. Ludzie s¹ bowiem najwiêkszym bogactwem naturalnym ziemi, nie zaœ najwiêkszym problemem œwiata. Zamiast obwiniaæ za wszystko liczbê ludnoœci, powinniœmy przyjrzeæ siê bli¿ej podejmowanym przez nas wyborom i uprawianej polityce, która niszczy ducha ciekawoœci i przedsiêbiorczoœci, prowadzi do marnowania najcenniejszego bogactwa, jakie posiada ka¿dy cz³owiek, czyli ludzkiego umys³u. Mamy nadziejê, ¿e ksi¹¿ka ta przyczyni siê do rozszerzenia debaty publicznej dotycz¹cej demografii, kwestii ludnoœciowych, przyrostu naturalnego. Od tego zale¿y przysz³oœæ tak nasza, jak i naszych dzieci oraz ca³ej naszej planety. 25 26 Wiêcej ludzi, to wiêkszy dobrobyt, czystsze œrodowisko, dostatek zasobów naturalnych Julian L. Simon* Wprowadzenie P rzez wielu mieszkañców indyjskich miast, wzrost demograficzny postrzegany jest jako coœ straszliwego, jako wielkie zagro¿enie. S¹ przekonani, ¿e ludzie maj¹ zbyt wiele dzieci, aby w Indiach mog³o byæ dobrze, i ¿e zbyt wysoki przyrost naturalny hamuje z kolei rozwój gospodarczy kraju. Wielu z nich naprawdê wierzy, ¿e wysoki przyrost naturalny jest jedynym powodem, dla którego gospodarka nie rozwija siê szybko i wystarczy, by powstrzymaæ przyrost naturalny, a wówczas gospodarka ruszy pe³n¹ par¹. Powy¿sza teoria zosta³a w ci¹gu dwóch ostatnich dekad ca³kowicie obalona przez ekonomistów specjalizuj¹cych siê w badaniach statystycznych. Doktryna ta jest jednak o tyle niebezpieczna, ¿e odci¹ga uwagê od spraw stanowi¹cych prawdziwe bariery rozwoju gospodarczego. Ludzie powinni siê zatem dowiedzieæ, ¿e obawy o przysz³oœæ nie maj¹ za wiele wspólnego z rzeczywistoœci¹. By wyjaœniæ tê sprawê, najlepiej bêdzie, jeœli obierzemy jak najwiêksz¹ perspektywê historyczn¹ w myœl zasady, ¿e im dalej w przesz³oœæ siê patrzy, tym wiêcej wiadomo o przysz³oœci. A oto i historia demograficzna ludzkoœci w pigu³ce. Od 2 milionów lub 200 tysiêcy, lub 20 tysiêcy, lub 2 tysiêcy lat wstecz a¿ do XVIII wieku naszej ery, wzrost demograficzny by³ 27 bardzo powolny, nie by³o niemal ¿adnej poprawy warunków zdrowotnych lub spadku wskaŸników umieralnoœci, wystêpowa³ powolny wzrost dostêpnoœci zasobów naturalnych (jednak nie na tyle du¿y, by spowodowaæ ich wyczerpanie), polepsza³y siê warunki ¿ycia tylko niektórych ludzi i widoczny by³ mieszany wp³yw dzia³alnoœci ludzkiej na czystoœæ œrodowiska. Pocz¹wszy od XVIII wieku sytuacja uleg³a diametralnej zmianie. Nast¹pi³ szybki wzrost demograficzny spowodowany spektakularnym spadkiem umieralnoœci, wzrostem dostêpnoœci zasobów naturalnych, powszechn¹ popraw¹ warunków ¿ycia. Œrodowisko naturalne w wielu miejscach na Ziemi by³o tak czyste i piêkne jak nigdy wczeœniej, choæ w innych – tam, gdzie rz¹dz¹ socjaliœci i jest bieda – zosta³o powa¿nie zniszczone. A zatem: wiêcej ludzi i wiêkszy dobrobyt oznacza wiêksz¹ (a nie mniejsz¹) dostêpnoœæ zasobów naturalnych, co jest ca³kowit¹ odwrotnoœci¹ wniosków p³yn¹cych z teorii maltuzjañskiej. Naszym zadaniem jest wyci¹gniêcie wniosków z tych rewelacyjnych i pomyœlnych, a przy tym szczêœliwych, okolicznoœci. Smutek i zaniepokojenie, które towarzysz¹ dziœ przyrostowi demograficznemu i „kryzysowi” zasobów naturalnych, nie maj¹ ¿adnego oparcia w faktach naukowych. Ka¿dy ekonomista specjalizuj¹cy siê w rozwoju rolnictwa wie, ¿e zarówno mieszkañcy Indii, jak i innych krajów na œwiecie, od czasów II wojny œwiatowej od¿ywiaj¹ siê coraz lepiej. Ka¿dy ekonomista zajmuj¹cy siê kwesti¹ zasobów naturalnych wie z kolei, ¿e wszystkie zasoby naturalne staj¹ siê coraz bardziej – a nie coraz mniej – dostêpne, co na przestrzeni wieków wykazuje spadek ich cen (w porównaniu do zarobków). Ka¿dy demograf wie, ¿e na ca³ym œwiecie spada umieralnoœæ. W ci¹gu dwóch ostatnich wieków, œrednia d³ugoœæ ¿ycia wyd³u¿y³a siê w krajach bogatych niemal trzykrotnie, a w krajach biednych – niemal siê podwoi³a w przeci¹gu zaledwie czterdziestu lat. Obecnie wiadomo równie¿, ¿e wzrost demograficzny nie opóŸnia rozwoju gospodarczego. W latach osiemdziesi¹tych XX wieku nast¹pi³a wœród ekonomistów zajmuj¹cych siê badaniami demograficznymi ca³kowita zmiana przekonañ w kwestii 28 wp³ywu rosn¹cej liczby ludnoœci na gospodarkê. W roku 1986 Narodowa Rada Badañ oraz Narodowa Akademia Nauki w Indiach ca³kowicie zmieni³y swoje „oficjalne”, pe³ne obaw zdanie, wyra¿one w 1971 roku. Obie instytucje przyzna³y, ¿e ¿adne statystyki nie potwierdzaj¹ istnienia negatywnego zwi¹zku miêdzy wzrostem liczby ludnoœci i wzrostem gospodarczym, dodaj¹c, ¿e „jedynie skoñczona iloœæ nieodnawialnych surowców naturalnych mo¿e stanowiæ niewielkie ograniczenie wzrostu gospodarczego”. Ca³kowita zmiana stanowiska naukowców w kwestii skutków wzrostu ludnoœci zosta³a pominiêta zarówno przez media, jak i organizacje ochrony œrodowiska przeciwne wzrostowi populacji ludzkiej oraz przez instytucje opowiadaj¹ce siê za wprowadzeniem kontroli urodzeñ w ró¿nych krajach. A oto nasze najwa¿niejsze stwierdzenie: gdy œledzimy problem przez wystarczaj¹co d³ugi czas, dochodzimy do wniosku, ¿e niemal ka¿da zmiana czy trend ekonomiczny, jak i spo³eczny, zmierzaj¹ w dobrym kierunku. Dla odpowiedniego zrozumienia wa¿nych aspektów ekonomii musimy przeœledziæ trendy d³ugoterminowe. Media s¹ jednak zainteresowane porównaniami krótkoterminowymi – miêdzy p³ciami, grupami wiekowymi, politycznymi czy rasami, gdzie jednak otrzymujemy wyniki mniej miarodajne. Powtórzmy wiêc: niemal ka¿dy istotny d³ugoterminowy aspekt dotycz¹cy warunków ¿ycia ludzi pokazuje, ¿e od dziesi¹tków lat i ca³ych stuleci warunki te ulegaj¹ poprawie, tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w innych krajach na ca³ym œwiecie. I nie ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów na to, ¿e ten trend nie bêdzie trwa³ zawsze. Fakty Pozwolê sobie szybko przywo³aæ kilka danych o tym, jak wygl¹da³o i wygl¹da ludzkie ¿ycie, zaczynaj¹c od najwa¿niejszej kwestii, czyli kwestii samego ¿ycia. 29 Zwyciêstwo nad wczesnym umieraniem Najwa¿niejszym i najbardziej zdumiewaj¹cym faktem demograficznym – naszym zdaniem najwiêkszym ludzkim osi¹gniêciem – jest spadek umieralnoœci. Dane zawarte w tabeli 1-1 pokazuj¹ historiê spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi w momencie narodzenia. Tysi¹ce lat zajê³o nam wyd³u¿enie ¿ycia z zaledwie dwudziestu lat do dwudziestu kilku, jakich mo¿na by³o przeciêtnie do¿yæ w 1750 roku. PóŸniej spodziewana d³ugoœæ ¿ycia w najbogatszych krajach zaczê³a gwa³townie rosn¹æ, by ulec potrojeniu w przeci¹gu zaledwie dwóch stuleci. Przez ostatnie dwa wieki d³ugoœæ ¿ycia, jakiej mo¿na by³o oczekiwaæ dla siebie lub swojego dziecka, w krajach rozwiniêtych skoczy³a z poziom u poni¿ej trzydziestu lat do blisko siedemdziesiêciu piêciu. Czy byliœmy œwiadkami jakiegoœ wiêkszego osi¹gniêcia ni¿ ta walka z przedwczesn¹ œmierci¹ w bogatych krajach? To w³aœnie spadek umieralnoœci jest przyczyn¹ wzrostu ludnoœci na œwiecie. Ju¿ po zakoñczeniu II wojny œwiatowej, pocz¹wszy od lat piêædziesi¹tych XX wieku, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia w krajach biednych skoczy³a w górê o oko³o 15 do nawet 20 lat, co zosta³o spowodowane postêpem w rolnictwie, popraw¹ warunków sanitarnych i rozwojem nauk medycznych (patrz wykres 1-2a i 1-2b). W XIX wieku ziemia mog³a wy¿ywiæ zaledwie miliard ludzi. Dziesiêæ tysiêcy lat wczeœniej zaledwie 4 miliony ludzi mog³o siê utrzymaæ przy ¿yciu. Obecnie oko³o 6 miliardów ludzi ¿yje d³u¿ej i bardziej zdrowo ni¿ kiedykolwiek wczeœniej. Wzrost liczby ludnoœci w Indiach, a tak¿e na ca³ym œwiecie, dowodzi wielkiego postêpu, jaki osi¹gnê³a ludzkoœæ w walce z przedwczesn¹ œmierci¹. Wiêksza dostêpnoœæ zasobów naturalnych Poziom zasobów naturalnych pozosta³ych jeszcze do wykorzystania od zawsze martwi³ ludzi. Tymczasem dane statystyczne wyraŸnie pokazuj¹, ¿e dostêpnoœæ wszystkich zasobów naturalnych – mierzona przez ekonomiczny wskaŸnik, jakim s¹ ceny czy koszta – ulega zwiêkszeniu w d³ugim okresie i jedynie od 30 Wykres 1-1 Œrednia d³ugoœæ ¿ycia ludzkiego od 8000 p.n. Chr. do 2000 roku. czasu do czasu zaobserwowaæ mo¿na krótkotrwa³e wyj¹tki od tej zasady, innymi s³owy: dostêpnoœæ tych zasobów roœnie. WeŸmy pod uwagê miedŸ, która jest reprezentatywna dla innych metali. Na wykresie 1-3a widaæ stosunek jej ceny do zarobków w Stanach Zjednoczonych, pocz¹wszy od 1800 roku. Koszt tony tego metalu stanowi obecnie jedn¹ dziesi¹t¹ ceny sprzed dwustu lat. Tendencja spadaj¹cych cen miedzi utrzymuje siê od wielu lat. W XVIII wieku p.n.e. w Babilonie pod rz¹dami Hammurabiego – a wiêc blisko 4 tysi¹ce lat temu – cena miedzi w stosunku do zarobków by³a blisko tysi¹c razy wiêksza od obecnej ceny tego metalu w USA. W czasach Cesarstwa Rzymskiego cena ta by³a blisko sto razy wiêksza ni¿ obecnie. Na wykresie 1-3b widzimy stosunek ceny miedzi do indeksu cen konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych. Wszystko co kupujemy – d³ugopisy, koszule, opony – staje siê od lat coraz 31 Z up³ywem czasu ¿yjemy d³u¿ej Szwecja Wlk. Brytania tys. Lata ¿ycia 1-2a Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia ludzi w Wielkiej Brytanii i w Szwecji (od 1740 do 1980 roku). Przewidywalna d³ugoœæ ¿ycia w momencie urodzenia Œmiertelnoœæ wœród niemowl¹t 1-2b Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia oraz umieralnoœæ wœród dzieci w Indiach (od 1901 do 2000 roku). 32 tañsze, gdy¿ nauczyliœmy siê – zw³aszcza w ci¹gu ostatnich 200 lat – wytwarzaæ rzeczy taniej. Mimo tego, niezwyk³ym zjawiskiem jest fakt, ¿e zasoby naturalne taniej¹ nawet szybciej ni¿ dobra konsumpcyjne. W ka¿dym razie bogactwa naturalne staj¹ siê coraz bardziej, a nie coraz mniej dostêpne. Przepowiednie mówi¹ce, ¿e zabraknie miedzi i innych metali, okaza³y siê na szczêœcie nietrafione, przyczyniaj¹c siê jednak¿e do wyst¹pienia katastrof gospodarczych, które dotknê³y kopalnie i biedne kraje, gdzie oparto ca³¹ gospodarkê na wydobywaniu surowców. Wmawiano im, i¿ ceny surowców bêd¹ ros³y. Nietrafione prognozy spowodowa³y tak¿e kierowanie cennych œrodków w projekty, które zosta³y zmarnowane i przyczyni³y siê do wprowadzenia marnych i niebezpiecznych standardów, jak np. w przemyœle motoryzacyjnym w Stanach Zjednoczonych. Nic jednak nie umniejszy³o wiarygodnoœci tych czarnowidzów w prasie i nie zmniejszy³o ich wp³ywu na rz¹dy, które pod ich wp³ywem nawo³uj¹ do gromadzenia zasobów naturalnych. Zbadajmy przypadek ropy naftowej. Szokuj¹cy wzrost cen surowca w latach siedemdziesi¹tych i osiemdziesi¹tych XX wieku nie zosta³ spowodowany rosn¹cym niedoborem. W rzeczywistoœci cena ropy, po uwzglêdnieniu inflacji, wróci³a do poziomu zbli¿onego do tego, na jakim by³a przed czasem, gdy z powodów politycznych zosta³a podniesiona. Cena benzyny jest obecnie na najni¿szym poziomie w historii i nadal spada. WeŸmy energiê; nie ma ¿adnych podstaw aby s¹dziæ, ¿e zasoby energii s¹ skoñczone, lub te¿ ¿e cena energii nie bêdzie zawsze spadaæ – jak ma to miejsce od d³ugiego czasu. Energia atomowa bêdzie dostêpna w nieograniczonych iloœciach za sta³¹ lub coraz ni¿sz¹ cenê. Po¿ywienie: „dobra tendencja” ¯ywnoœæ jest szczególnie wa¿nym bogactwem. Istniej¹ wyraŸne dowody na to, ¿e jesteœmy œwiadkami dobrej tendencji, jeœli chodzi o dostêpnoœæ ¿ywnoœci, nawet mimo rosn¹cej liczby ludnoœci. Stosunek ceny ¿ywnoœci do dochodów mierzony przez d³ugi czas pokazuje, ¿e w Stanach Zjednocznych cena ¿ywnoœci 33 1-3a Cena miedzi w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1981 roku). 1-3b Cena miedzi wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych (od 1801 do 1981 roku). 34 stanowi obecnie zaledwie dziesi¹t¹ czêœæ ceny z 1800 roku (wykres 1-4a). Cena zbo¿a z powodu wzrostu jego produkcji, jest nawet ni¿sza w stosunku do dóbr konsumpcyjnych, podobnie rzecz ma siê z innymi podstawowymi produktami spo¿ywczymi (wykres 1-4b). 1-4a Ceny zbo¿a w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku). 1-4b Ceny zbó¿ wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku). 35 g/dzieñ W ostatnim wieku zmniejszy³a siê iloœæ przypadków œmierci g³odowej spowodowanych niedostatkiem po¿ywienia, co pokazuje nie tylko stosunek wystêpowania tych przypadków do liczby ludnoœci, ale tak¿e ich wartoœæ bezwzglêdn¹, co szczególnie widoczne jest w Indiach. W kraju tym, iloœæ po¿ywienia przypadaj¹cego na osobê roœnie nieprzerwanie od 50 lat (wykres 1-5). 1-5 Dostêpnoœæ ¿ywnoœci w Indiach na osobê (od 1950 do 1998 roku). Tylko jedno wa¿ne bogactwo staje siê mniej dostêpne. Najwa¿niejsze bogactwo ze wszystkich – ludzie i ich praca. Prawd¹ jest, ¿e na œwiecie jest obecnie wiêcej ludzi ni¿ kiedykolwiek wczeœniej, jednak jeœli bêdziemy mierzyæ dostêpnoœæ tego bogactwa analogicznie do innych dóbr przez to, jak wiele musimy za nie zap³aciæ, zauwa¿ymy, ¿e zarobki i dochody na ca³ym œwiecie rosn¹. I to zarówno w bogatych, jak i w biednych krajach. Cena, jak¹ trzeba zap³aciæ za us³ugê fryzjera, kucharza czy lekarza wzros³a w Indiach podobnie, jak wzros³a cena us³ug fryzjera, kucharza czy ekonomisty w Stanach Zjednoczonych. Ten wzrost cen œwiadczonych us³ug jest wyraŸnym wskaŸnikiem, ¿e ludzie staj¹ siê mniej dostêpni, nawet mimo tego, ¿e jest nas coraz wiêcej. 36 Efekty wzrostu liczby ludnoœci Poczynaj¹c od 1967 roku, gdy laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, Simon Kuznets, dokona³ swej analizy, blisko tuzin miarodajnych studiów statystycznych przyznaje, ¿e bior¹c pod uwagê statystyki, nie zachodzi ¿adna negatywna relacja miêdzy wzrostem liczby ludnoœci, a wzrostem gospodarczym. Wszelkie dostêpne dowody wskazuj¹ na to, ¿e wzrost demograficzny nie przyczynia siê do obni¿enia standardów ¿ycia. Przeciwnie, istniej¹ za to dowody na to, ¿e w d³u¿szym czasie wzrost liczby ludnoœci przyczynia siê do podniesienia poziomu ¿ycia. Ktoœ dociekliwy mo¿e zapytaæ, czy gêstoœæ zaludnienia nie jest lepsz¹ zmienn¹ ni¿ wzrost liczby ludnoœci. Takie badania równie¿ zosta³y przeprowadzone. Ponownie okaza³o siê, ¿e dane statystyczne dok³adnie przecz¹ temu, co mog³oby siê na tzw. „zdrowy rozum” wydawaæ. Jeœli zrobiæ wykres, gdzie na osi „x” umieœcimy gêstoœæ zaludnienia, a na osi „y” poziom dochodów lub zmianê tego poziomu, to zobaczymy, ¿e wiêksza gêstoœæ zaludnienia wi¹¿e siê z lepszymi wynikami gospodarczymi. Zreszt¹ proszê to sprawdziæ samemu: wystarczy wybraæ siê do Hongkongu. Zaledwie kilka dekad wczeœniej miejsce to zdawa³o siê nie mieæ ¿adnych perspektyw ze wzglêdu na brak bogactw naturalnych. Dziœ mo¿na tam podziwiaæ piêkne, nowoczesne wie¿owce biurowe i mieszkalne. Dosyæ przejechaæ siê przez godzinê lub dwie wspania³ymi autostradami, aby przekonaæ siê, ¿e bardzo wysoka gêstoœæ zaludnienia nie stanowi przeszkody dla wygodnego ¿ycia i kwitn¹cej gospodarki, pod warunkiem, ¿e system gospodarczy pozwala ludziom na realizowanie ich zdolnoœci i korzystanie z mo¿liwoœci, jakie stwarza. Przyk³ad Singapuru pokazuje, ¿e Hongkong nie jest wyj¹tkiem. Dwa przyk³ady nie s¹ jeszcze oczywiœcie dowodem. Jednak szereg przyk³adów z innych krajów potwierdza, ¿e nasz wniosek nie jest myl¹cy. Hongkong wywo³uje we mnie szczególne emocje, poniewa¿ pierwszy raz odwiedzi³em ten kraj w 1955 roku, gdy zszed³em na brzeg z niszczyciela Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Ogarnê³a mnie wtedy litoœæ na widok tysiêcy ludzi œpi¹cych na 37 chodnikach lub w ma³ych ³odziach. Wydawa³o mi siê wtedy oczywiste – podobnie jak musia³o siê wydawaæ ka¿demu œwiadkowi tych wydarzeñ, ¿e w Hongkongu nie uda siê rozwi¹zaæ wielu problemów, takich jak: ogromne rzesze biednych ludzi bez pracy, ca³kowity brak zasobów naturalnych, coraz wiêksza iloœæ uchodŸców nap³ywaj¹cych przez granicê ka¿dego dnia. Jednak, gdy wróci³em tam w 1983 roku, ujrza³em radosne t³umy zdrowych, aktywnych ludzi, pe³nych nadziei i energii. Nie ma teraz ¿adnych powodów do litoœci nad tym narodem. Najwa¿niejsz¹ korzyœci¹ p³yn¹c¹ z liczebnoœci ludnoœci i jej wzrostu jest fakt, ¿e im wiêcej ludzi, tym wiêkszy wk³ad w ogólny zasób potrzebnej wiedzy. Umys³ liczy siê w gospodarce podobnie jak, lub bardziej ni¿ rêce czy usta. Postêp hamuje g³ównie brak wykwalifikowanych pracowników. Im wiêcej ludzi zasila nasze spo³eczeñstwo, poprzez przyjœcie na œwiat czy imigracjê, tym szybszy bêdzie materialny i kulturowy postêp naszej cywilizacji. Muszê tu jednak postawiæ warunek, który bywa pomijany: nie twierdzê, ¿e wszystko jest wszêdzie dobrze i nie przewidujê, ¿e przysz³oœæ bêdzie ró¿owa. Na œwiecie s¹ dzieci g³odne i chore; ludzie, którzy prze¿ywaj¹ swoje ¿ycie w fizycznej i intelektualnej biedzie, przy braku perspektyw; wojna czy jakieœ nowe ska¿enie œrodowiska mo¿e nas wszystkich wyniszczyæ. Chcê jednak powiedzieæ, ¿e na podstawie miarodajnych danych ekonomicznych, które przestudiowa³em, istniej¹ tendencje poprawy we wszystkich wymienionych przed chwil¹ dziedzinach. Nie twierdzê tak¿e, ¿e lepsza przysz³oœæ nast¹piæ musi i ¿e nie musimy siê o ni¹ staraæ. Bêdzie lepiej, poniewa¿ kobiety i mê¿czyŸni bêd¹ wysilaæ swoje cia³a i umys³y, i prawdopodobnie przezwyci꿹 trudnoœci – je¿eli tylko systemy spo³eczne i gospodarcze im na to pozwol¹. Zdumiewaj¹ ce tendencje Postarajmy siê teraz wyjaœniæ, dlaczego dobrobyt gospodarczy roœnie wraz ze wzrostem ludnoœci, a nie jest tak, ¿e w miarê, jak ludzi jest wiêcej, musz¹ oni ¿yæ w coraz dotkliwszej biedzie i nêdzy. 38 Teoria maltuzjañska g³osz¹ca coraz mniejsz¹ dostêpnoœæ zasobów naturalnych i zak³adaj¹ca ich skoñczon¹ iloœæ, na której opieraj¹ siê przeciwnicy wzrostu demograficznego, jest ca³kowicie sprzeczna z danymi zebranymi na przestrzeni czasu. Sensowne staje siê zatem obranie innej filozofii. Teoria, która ma idealne pokrycie w faktach brzmi: wiêksza liczba ludzi i wiêksze ich dochody powoduj¹ problemy w krótkim czasie. Krótkoterminowe braki powoduj¹ wzrost cen, co wi¹¿e siê jednak z nowymi wyzwaniami i zachêca do poszukiwania rozwi¹zañ. W wolnym spo³eczeñstwie takie rozwi¹zania w koñcu zostaj¹ znalezione. Na d³u¿sz¹ metê nowe rozwi¹zania zostawiaj¹ nas w lepszej sytuacji ni¿ wtedy, gdy problemów nie by³o. Ujmuj¹c to innymi s³owami: w krótkim okresie wzrost liczby konsumentów oznacza mniej okreœlonych dóbr materialnych do podzia³u. Wiêksza liczba pracowników pracuj¹ca na dostêpny i ograniczony kapita³ oznacza, ¿e mniejszy zarobek przypadnie poszczególnym pracownikom. Ten efekt, znany jako „prawo malej¹cych zysków” jest esencj¹ teorii sformu³owanej przez Malthusa. Jednak jeœli bogactwa, które ludzie wykorzystuj¹, nie s¹ ograniczone w badanym czasie, maltuzjañska logika malej¹cych zysków nie ma zastosowania. I oczywistym jest fakt, ¿e gdy pozostawiæ ludziom czas na dostosowanie siê do doœwiadczanych przez nich braków, to zasobów naturalnych nie mo¿na uznaæ za ograniczone. Ludzie tworz¹ bowiem wiêcej zasobów wszelkiego rodzaju. Gdy przeœledzimy tê kwestiê przyjmuj¹c szerok¹ perspektywê, rysuje nam siê inny obraz, bardziej z³o¿ony ni¿ prosty schemat krótkoterminowy, gdzie wiêcej ludzi oznacza ni¿sze œrednie dochody. Na d³u¿sz¹ bowiem metê, wiêcej ludzi niemal na pewno oznacza wiêcej dostêpnych zasobów oraz wy¿sze dochody dla ka¿dego. Proponujê sprawdziæ tê teoriê na podstawie posiadanej wiedzy: Czy uwa¿acie, ¿e nasz standard ¿ycia by³by tak wysoki teraz, gdyby ogólne zaludnienie œwiata liczy³o obecnie 4 miliony, podobnie jak jakieœ 10 tysiêcy lat temu? Osobiœcie, nie s¹dzê, byœmy mieli oœwietlenie elektryczne lub ogrzewanie gazowe, samochody, penicylinê, byœmy odbywali podró¿e na Ksiê¿yc, lub by spodziewana d³ugoœæ naszego ¿ycia wynosi³a w bogatych kra- 39 jach 70 lat, zamiast – jak w przesz³oœci – 20 lub 25, gdyby zaludnienie nie osi¹gnê³o swojego obecnego poziomu. Rola wolnoœci gospodarczej Musimy teraz wspomnieæ o innym istotnym aspekcie ekonomii zasobów i demografii – zakresie, w jakim polityczno-spo³eczno-gospodarczy system zapewnia jednostce wolnoœæ od przymusu pañstwa. Wykszta³ceni ludzie potrzebuj¹ odpowiedniej spo³ecznej i gospodarczej bazy, która bêdzie stanowiæ dla nich zachêtê do ciê¿kiej pracy i podejmowania ryzyka, pozwalaj¹c im na rozwój swoich zdolnoœci i czerpanie z nich owoców. Najwa¿niejszym elementem jest wolnoœæ gospodarcza, szacunek dla w³asnoœci prywatnej oraz sprawiedliwe i m¹dre zasady wolnego rynku, które s¹ równe dla wszystkich. Problemem nie jest wiêc zbyt du¿a liczba ludzi, lecz brak wolnoœci politycznej i gospodarczej. Mocne dowody pochodz¹ z nadzwyczajnego eksperymentu, który rozpocz¹³ siê w latach czterdziestych XX wieku, gdy trzy kraje o tej samej kulturze i historii oraz zbli¿onym standardzie ¿ycia, zosta³y podzielone po II wojnie œwiatowej. Oto te kraje: Wschodnie i Zachodnie Niemcy, Pó³nocna i Po³udniowa Korea, Tajwan oraz Chiny. W ka¿dym wypadku centralnie planowana gospodarka komunistyczna doœwiadcza³a mniejszej „presji demograficznej” mierzonej gêstoœci¹ zaludnienia na kilometr kwadratowy, ni¿ kraje gospodarki wolnorynkowej. Ponadto kraje komunistyczne i niekomunistyczne mia³y na pocz¹tku zbli¿ony wskaŸnik urodzeñ (patrz tabela 1-1). Gospodarki wolnorynkowe spisa³y siê du¿o lepiej ni¿ centralnie planowane. System polityczno-gospodarczy by³ wyraŸnie najwa¿niejsz¹ si³¹, która gra³a rolê w przypadku trzech porównywanych par krajów. Wyjaœnienie tego rozwoju gospodarczego odbiera argumenty tym, którzy w samym wzroœcie liczby ludnoœci chc¹ widzieæ czynnik odpowiedzialny za postêp gospodarczy. 40 Podsumowanie i wnioski koñcowe W krótkim okresie wszystkie zasoby naturalne wydaj¹ siê byæ ograniczone. W d³u¿szej perspektywie czasowej jest jednak inaczej. Standard ¿ycia od zawsze podnosi siê wraz ze wzrostem ludnoœci œwiata. Nie ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów ekonomicznych, które mówi³yby, ¿e te tendencje poprawiania siê warunków ¿ycia nie mog¹ byæ trwa³e. Oto obserwacje stanowi¹ce podstawê naszej myœli: wzrost liczby ludnoœci i dochodów powoduje obecne i spodziewane braki, i co za tym idzie, powoduje wzrost cen. Wzrost cen stwarza zaœ okazjê dla nastawionych na zysk przedsiêbiorców, którzy staraj¹ siê znaleæ nowe sposoby na uzupe³nienie braków na rynku. Niektórym siê nie udaje i sami ponosz¹ tego koszt. Inni jednak odnosz¹ sukces i w ostatecznym rozrachunku ¿ycie ca³ego spo³eczeñstwa staje siê wygodniejsze ni¿ przed pojawieniem siê braków i zwi¹zanych z tym problemów. Œwiadczy to o tym, ¿e potrzebujemy problemów, co jednak nie oznacza oczywiœcie, ¿e mamy je sobie sztucznie stwarzaæ. 41 Mam nadziejê, ¿e zgodzicie siê teraz, i¿ spojrzenie na problem w perspektywie d³ugoterminowej pokazuje, i¿ mamy wiêcej dóbr materialnych tak w Stanach Zjednoczonych, jak i na ca³ym œwiecie. Ten postêp nie nastêpuje oczywiœcie sam z siebie. I nie chodzi mi o to, byœmy teraz spoczêli na laurach. W tym zgadzam siê z pesymistami. Œwiat wymaga od ca³ej ludzkoœci wysi³ku na rzecz uczynienia z niego lepszego miejsca. Jednak nie zgadzam siê z ich twierdzeniami, ¿e niezale¿nie od naszych starañ i tak wszystko Ÿle siê dla nas skoñczy. Wierzê, ¿e ludzka historia bêdzie pe³na sukcesów. Wierzê równie¿, ¿e przekonania pesymistów sprawdzaj¹ siê na zasadzie autosugestii, gdy¿ jeœli spodziewasz siê ponieœæ pora¿kê, ze wzglêdu na ograniczenia, których nie da siê pokonaæ, prawdopodobnie czujesz siê zrezygnowany i w efekcie po prostu rezygnujesz. Jednak, gdy umiesz dojrzeæ mo¿liwoœci i widzisz prawdopodobieñstwo sukcesu, potrafisz wykrzesaæ z siebie wielkie pok³ady energii i entuzjazmu. To, ¿e jest coraz wiêcej ludzi, rodzi problemy, ale to ludzie s¹ kluczem do ich rozwi¹zania. Najwa¿niejsz¹ si³¹, która mo¿e przyspieszyæ postêp na œwiecie, jest wiedza ludzi, a hamulcami dla niej s¹: a) brak wyobraŸni b) nierozs¹dne regulacje. Najwiêkszym bogactwem s¹ ludzie, a zw³aszcza ludzie zdolni, pe³ni zapa³u i nadziei, ludzie m³odzi przesi¹kniêci ide¹ wolnoœci, kieruj¹cy swoje wysi³ki i swoj¹ pomys³owoœæ ku zapewnieniu dobrobytu sobie i swoim rodzinom, dzia³aj¹c w ten sposób na korzyœæ nas wszystkich i nastêpnych pokoleñ. 42 Ludnoœæ, dobrobyt i rozwój: rozwiane obawy Peter T. Bauer* Od koñca II wojny œwiatowej szeroko dowodzi siê, ¿e wzrost demograficzny stanowi ogromn¹, mo¿e nawet najwiêksz¹, przeszkodê dla postêpu gospodarczego i dobrobytu w krajach nierozwiniêtych, gdzie ¿yje wiêkszoœæ ludzi. Robert S. McNamara, by³y prezes Banku Œwiatowego, napisa³: „Najproœciej mówi¹c: najwiêksz¹ przeszkod¹ dla rozwoju gospodarczego i spo³ecznego ludzi ¿yj¹cych w krajach nierozwiniêtych, jest gwa³towny wzrost demograficzny... Zagro¿enie, jakie stanowi trudne do opanowania przeludnienie, porównaæ mo¿na do zagro¿enia nuklearnego. Obie groŸby mog¹ byæ i bêd¹ katastrofalne w skutkach, je¿eli szybko i skutecznie nie bêdziemy im przeciwdzia³aæ... Rz¹dy pañstw zmuszone s¹ odci¹gaæ nadmiernie du¿¹ czêœæ swych ograniczonych oszczêdnoœci od si³ produkcyjnych, tylko po to, by utrzymaæ obecny niski poziom ¿ycia rosn¹cej populacji... Kapita³, który móg³by byæ inwestowany, staje siê niedostêpny. Zosta³ przejedzony przez rosn¹c¹ liczbê nowych dzieci”1 . Opinia pana McNamary z 1973 roku zosta³a powtórzona niemal dos³ownie w marcu 1990 roku przez Filipa ksiêcia Edynburga. Cytuj¹c za „The Times”: 43 „Ksi¹¿ê Edynburga ostrzeg³ wczoraj, ¿e konsekwencje nieograniczonego przyrostu ludnoœci mog¹ byæ dla œwiata groŸniejsze od zag³ady nuklearnej. W przemówieniu przygotowanym dla Funduszu Ludnoœciowego Narodów Zjednoczonych (UNFPA) powiedzia³, ¿e jest najwy¿szy czas, aby przywódcy polityczni „stawili czo³o faktom” i postarali siê rozwi¹zaæ kryzys, gdy¿ „lont bomby demograficznej ju¿ siê pali” – doda³2. Komisja Pearsona, w sk³ad której wchodz¹ laureaci nagrody Nobla, wystosowa³a podobn¹ w tonie notê: „¯adne inne zjawisko nie k³adzie siê g³êbszym cieniem na przysz³oœci rozwoju miêdzynarodowego krajów s³abo rozwiniêtych, ni¿ wstrz¹saj¹cy wzrost demograficzny”3. Obawy te bior¹ siê z trzech za³o¿eñ. Pierwsze jest takie, ¿e wskaŸnikiem dobrobytu materialnego jest wysokoœæ dochodu narodowego przypadaj¹cego na osobê (liczona w sposób konwencjonalny). Drugie – ¿e osi¹gniêcia gospodarcze i postêp zale¿¹ g³ównie od powierzchni ziemi i kapita³u przypadaj¹cego na osobê. Trzecie mówi, ¿e mieszkañcy Trzeciego Œwiata s¹ ignorantami w dziedzinie polityki kontroli urodzin i nie planuj¹, jak du¿e bêd¹ ich rodziny: mno¿¹ siê, nie zwa¿aj¹c na konsekwencje. Dodatkowym lub podtrzymuj¹cym poprzednie za³o¿eniem jest wiara, ¿e jesteœmy w stanie przewidzieæ dok³adnie i na wiele dekad tendencje demograficzne krajów Trzeciego Œwiata. Za tymi tezami, jak i za ca³¹ debat¹ o zaludnieniu, dostrzec mo¿na sprzeczne przekonania. Z jednej strony uwa¿a siê ludzi za takich, którzy w sposób przemyœlany podejmuj¹ decyzje dotycz¹ce wielkoœci ich rodzin; z drugiej – za istoty kieruj¹ce siê jedynie niekontrolowanym popêdem seksualnym, a iloœæ posiadanych przez nich dzieci za wielkoœæ zdeterminowan¹ przez si³y, na które nie maj¹ wp³ywu – maltuzjañskie zjawisko natury lub jak¹œ si³ê nadprzyrodzon¹. Zwolennicy obu tez zgadzaj¹ siê jednak¿e, i¿ rz¹dy krajów mniej rozwiniêtych, powinny pod naciskiem spo³eczeñstwa zachêcaæ ludzi lub – jeœli trzeba zmuszaæ ich – by mieli mniej dzieci. 44 G³ówn¹ kwesti¹ polityki demograficznej jest pytanie, czy liczba posiadanych przez ludzi dzieci winna zale¿eæ od decyzji rodziców, czy te¿ urzêdników pañstwowych. Za³ó¿my na chwilê, ¿e przyrost ludnoœci rzeczywiœcie przyczyni³ siê do spadku dochodów na osobê. Taki przypadek analizujê dok³adniej w dalszej czêœci niniejszego tekstu. Spadek ten nie musi jednak oznaczaæ, ¿e dobrobyt rodzin czy ogó³u spo³eczeñstwa sta³ siê mniejszy. Mierzony w sposób konwencjonalny dochód narodowy na osobê jest zazwyczaj postrzegany jako wystarczaj¹cy wskaŸnik gospodarczego dobrobytu, a nawet dobrobytu samego w sobie. WskaŸnik ten rejestruje przep³yw dóbr i us³ug daj¹cych korzyœci i zadowolenie, które mog¹ zostaæ przeliczone na pieni¹dze. Problem powstaje, gdy chcemy zdefiniowaæ i zmierzyæ w ten sposób dochód narodowy. W³¹czyæ w to nale¿y kwestiê rozgraniczenia miêdzy wk³adami i zyskami, zarówno w sektorze produkcyjnym, jak i konsumpcyjnym (takimi, jak koszty dojazdu do pracy czy do sklepu); problem standaryzacji kategorii wieku, sytuacji, gdzie ów wskaŸnik jest u¿ywany do porównañ miêdzynarodowych i miêdzy ró¿nymi okresami; problem wyboru kursu waluty w porównaniach miêdzynarodowych. To nie s¹ jedynie drobne problemy techniczne, bo dotycz¹ powa¿nych ograniczeñ w u¿ywaniu pojêcia dochodu narodowego na osobê. W demografii ekonomiczny wskaŸnik, jakim jest dochód narodowy na osobê, nie zdaje egzaminu jako miara dobrobytu. Nie bierze w ogóle pod uwagê uczuæ wi¹¿¹cych siê z posiadaniem dzieci lub z faktem, ¿e obecnie d³u¿ej ¿yjemy. Narodziny dziecka automatycznie redukuj¹ dochód na osobê w rodzinie, jak i w ca³ym kraju. Œmieræ tego dziecka wywo³uje efekt przeciwny – korzystny dla wyliczeñ dochodu, a jednak dla wiêkszoœci ludzi pierwsze wydarzenie jest b³ogos³awieñstwem, a drugie tragedi¹. Jak na ironiê, narodziny dziecka s¹ odbierane jako spadek dochodu narodowego na g³owê, podczas gdy urodzenie siê zwierzêcia hodowlanego uwa¿ane jest za poprawiaj¹ce ludzki byt. Pragnienie posiadania dzieci towarzyszy ogromnej wiêkszoœci ludzi bez wzglêdu na czas, kulturê i klasê spo³eczn¹. Jest to 45 wniosek ewidentny z historii przetrwania ludzkoœci: wiêkszoœæ ludzi by³a gotowa ponieœæ koszty wychowania dwojga lub wiêcej dzieci. Powszechne postawy i przekonania s¹ odbiciem korzyœci, jakich rodzice spodziewaj¹ siê po posiadaniu dzieci. Nakazem biblijnym jest „bycie p³odnym i rozmna¿anie siê”. Mniej znane na Zachodzie jest tradycyjne pozdrowienie kierowane do panny m³odej w Indiach: „Obyœ by³a matk¹ oœmiu synów”. Powszechnie niekorzystna konotacja s³owa „ja³owy” tak¿e oddaje uczucia towarzysz¹ce posiadaniu dzieci 4. Praktyka adopcji oraz zabieganie o sztuczne zap³odnienie w niektórych krajach równie¿ obrazuj¹ ludzk¹ têsknotê za posiadaniem dzieci. Powy¿sze fakty obalaj¹ twierdzenie, ¿e dzieci s¹ jedynie kosztem czy ciê¿arem. Te powszechne przekonania oraz ich zastosowanie we wspó³czesnych krajach s³abo rozwiniêtych mo¿na ³atwo zobrazowaæ. Profesor John Caldwell, czo³owy australijski demograf, powo³uje siê w swych studiach na plemiê Fulani, zamieszkuj¹cym pó³nocn¹ Nigeriê: „Wizja bezpiecznego i poniek¹d beztroskiego ¿ycia w podesz³ym wieku pod opiek¹ synów czêsto powstrzymuje m³ode kobiety przed opuszczeniem swych mê¿ów czy rozwiedzeniem siê z nimi. W wielu wypadkach, zarówno kobiety, jak i mê¿czyŸni okazuj¹ nadzwyczajne poœwiêcenie, obywaj¹c siê bez wygód (czy przyjemnoœci) na rzecz przysz³ych korzyœci. Te spostrze¿enia s¹ powszechnie odnotowywane przez badaczy i odnosz¹ siê nawet do przedsiêbiorców w Accra, stolicy Ghany”5. Inny przyk³ad pochodzi z subkontynentu indyjskiego. Nosiwoda z Pend¿abu, który przez pomy³kê wzi¹³ antropologa za urzêdnika zajmuj¹cego siê planowaniem rodziny, gdy ten odwiedzi³ go kilka lat wczeœniej, mia³ podobno powiedzieæ: „Usi³owa³eœ mnie przekonaæ, ¿e nie powinienem mieæ wiêcej synów. A teraz widzisz – mam szeœciu synów i dwie 46 córki, siedzê w domu i odpoczywam. Dzieci s¹ doros³e i przynosz¹ mi pieni¹dze. Jedno nawet pracuje poza wsi¹. Mówi³eœ mi, ¿e jestem zbyt biednym cz³owiekiem, by utrzymaæ du¿¹ rodzinê. A teraz, jak widzisz, dziêki mej rodzinie, jestem cz³owiekiem bogatym”6. Niektórzy utrzymuj¹, ¿e wysoki wskaŸnik urodzeñ w krajach s³abo rozwiniêtych, zw³aszcza wœród najbiedniejszych, powoduje, ¿e ludzie ci wiod¹ ¿ycie tak nêdzne, ¿e nie jest ono warte prze¿ycia. Innymi s³owy, ¿e ponad ludzkim ¿yciem mo¿e przewa¿yæ koszt cierpienia lub poczucie bycia niepotrzebnym. Gdyby tak by³o w istocie, mniej takich ¿ywotów powinno powiêkszaæ totaln¹ sumê szczêœcia. Taki pogl¹d zak³ada, ¿e jakiœ zewnêtrzny obserwator ma wystarczaj¹c¹ wiedzê, by oceniaæ wagê ludzkich radoœci czy nieszczêœæ. Zak³ada te¿, ¿e ¿ycie i prze¿ycie nie maj¹ ¿adnego znaczenia dla ludzi biednych. Pogl¹d ten, który poci¹ga za sob¹ daleko id¹ce w skutkach kwestie etyczne, nie zostanie raczej przez wiêkszoœæ ludzi zaakceptowany pod wzglêdem moralnym, a ju¿ w najmniejszym stopniu nie zostanie przyjêty jako podstawa do wprowadzenia zakazu zachowañ reprodukcyjnych, zw³aszcza jeœli siê pamiêta, jak szeroko bronione by³y sprawy ludzi ubogich na Zachodzie zaledwie dwa pokolenia wczeœniej. Opinia ta równie¿ nie daje siê pogodziæ z prost¹ obserwacj¹, ¿e nawet bardzo biedni ludzie wol¹ raczej ¿yæ ni¿ umrzeæ, co pokazuj¹ ich starania, by pozostaæ wœród ¿ywych przez na przyk³ad szukanie pomocy medycznej, gdy ta jest w stanie przed³u¿yæ im ¿ycie7. Z powy¿szego wyraŸnie wynika, ¿e uwa¿any za niezwykle zasmucaj¹cy wzrost demograficzny, jaki nast¹pi³ w ostatnim czasie, powinien byæ postrzegany raczej jako b³ogos³awieñstwo ni¿ katastrofa, gdy¿ oznacza on spadek wskaŸnika umieralnoœci, który stanowi tak¿e o poprawie warunków ¿ycia ludzi. W ekonomii dobrobytu problemy s¹ oceniane za pomoc¹ wskaŸnika satysfakcji ujawnionych preferencji ludzi. W ramach dyskusji wspomnieæ nale¿y, ¿e ludzie ujawniaj¹ sw¹ wolê, gdy decyduj¹ siê na posiadanie dzieci oraz gdy podejmuj¹ decyzjê, 47 by pozostaæ przy ¿yciu. Ekonomiœci bior¹ jednak równie¿ pod uwagê czynniki inne ni¿ ujawniane preferencje. W tym kontekœcie trzy z nich mog¹ mieæ zastosowanie: ignorancja, efekty zewnêtrzne oraz dystrybucja dochodu. Wiele argumentów na rzecz pañstwowej polityki kontroli urodzeñ opiera siê na wewnêtrznym przekonaniu, ¿e posiadaj¹cy wiele dzieci mieszkañcy krajów mniej rozwiniêtych po prostu nie wiedz¹ o œrodkach antykoncepcyjnych, a w ka¿dym razie, ¿e nie bior¹ pod uwagê d³ugoterminowych skutków swoich zachowañ. Jednak w rzeczywistoœci mieszkañcy krajów Trzeciego Œwiata wiedz¹, na czym polega planowanie rodziny i wielu z nich je stosuje. W wiêkszoœci spo³eczeñstw tych krajów iloœæ urodzeñ jest sporo poni¿ej wskaŸników p³odnoœci – innymi s³owy, iloœæ urodzeñ jest sporo mniejsza ni¿ wskazywa³yby na to racje czysto biologiczne. Tradycyjne metody kontroli urodzeñ by³y szeroko stosowane w spo³eczeñstwach znacznie bardziej zacofanych ni¿ wspó³czesne kraje s³abo rozwiniête, gdzie rodzi siê wiele dzieci. Ponadto, od wielu dziesiêcioleci, tanie dobra konsumenckie w stylu zachodnim takie, jak: komputery, kosmetyki, napoje, zegarki i aparaty fotograficzne by³y przemycane i dostêpne w Azji Po³udniowej i po³udniowo-wschodniej, na Œrodkowym Wschodzie, w Afryce Zachodniej i Ameryce £aciñskiej. Niedawno radio tranzystorowe i kalkulatory kieszonkowe sta³y siê powszechne w krajach mniej rozwiniêtych. Oznacza to zatem, ¿e jeœli rzeczywiœcie istnia³oby zapotrzebowanie na nowoczesne œrodki antykoncepcyjne, zosta³yby one w podobny sposób tam sprowadzone. W rzeczywistoœci jednak prezerwatywy, œrodki dopochwowe i pigu³ki antykoncepcyjne jak dot¹d przyjmuj¹ siê wolno w wiêkszoœci krajów Trzeciego Œwiata, nawet gdy s¹ hojnie dotowane. Wspomniane œrodki antykoncepcyjne s¹ tam czêsto wrêcz nieobecne, podczas gdy nietrudno dostaæ wyrafinowane kosmetyki dla kobiet. Wszystko to oznacza, ¿e zapotrzebowanie na œrodki antykoncepcyjne nowej generacji jest ma³e, mo¿e dlatego, ¿e ludzie nie chc¹ ograniczaæ swych rodzin, a mo¿e dlatego, ¿e wol¹ w inny sposób siê zabezpieczaæ8. 48 Wniosek jest taki, ¿e dzieci w krajach Trzeciego Œwiata s¹ w wiêkszoœci dzieæmi chcianymi. Stwierdzenie obejmuje tak¿e przypadki, gdy jedno z rodziców niekoniecznie chce dziecka, ale musi siê ugi¹æ pod naciskami drugiego rodzica. Taka sytuacja ma zastosowanie w przypadku kobiet w spo³eczeñstwach katolickich czy muzu³mañskich. Jak daleko zewnêtrzni obserwatorzy mog¹ lub powinni próbowaæ wprowadzaæ jakieœ zmiany w zwyczajach tych spo³ecznoœci jest kwesti¹, której nie bêdê tu rozpatrywa³; to, co chcê udowodniæ nie ma z tymi zwyczajami nic wspólnego. Posiadania dzieci mo¿na unikn¹æ. W wiêkszoœci krajów mniej rozwiniêtych mieszkañcy nie s¹ ignorantami w kwestii d³ugoterminowych konsekwencji swoich dzia³añ. W rzeczywistoœci, m³ode kobiety z tych pañstw zazwyczaj mówi¹, ¿e chc¹ mieæ wiêcej dzieci i wnuków, które siê nimi zaopiekuj¹ na staroœæ9. Oczywistym staje siê zatem fakt, ¿e s¹ zdolne planowaæ przysz³oœæ, podobnie jak przy podejmowaniu innych decyzji takich, jak dotycz¹cych zasadzenia wolno rosn¹cych drzew czy przedsiêwziêcia dalekiej migracji. Kolejnym problemem s¹ efekty zewnêtrzne. Pierwsz¹ kwesti¹ w tym zakresie jest, czy rodzice ponosz¹ ca³y koszt posiadania i wychowania swoich dzieci. Je¿eli nie ponosz¹ oni tych kosztów w ca³oœci, bêd¹ mieli wiêcej dzieci ni¿ w przypadku, gdy sami musz¹ dzieci utrzymaæ. Zgodnie ze znanym za³o¿eniem ekonomii dobrobytu, satysfakcja rodzica z posiadania dodatkowego dziecka bêdzie mniejsza ni¿ w przypadku, gdy ciê¿ar jego utrzymania spada równie¿ na innych. Czêsto przyjmuje siê, ¿e rodzice w krajach rozwijaj¹cych siê nie ponosz¹ pe³nych kosztów utrzymania dziecka, w szczególnoœci kosztów zwi¹zanych z opiek¹ medyczn¹ i edukacj¹ oraz ¿e g³ówna czêœæ tych kosztów ponoszona jest przez podatników10. Poszczególne koszty tymczasem raczej nie bêd¹ wysokie w krajach rozwijaj¹cych siê, bêd¹ prawdopodobnie ni¿sze w stosunku do dochodu narodowego ni¿ na Zachodzie. Na przyk³ad w krajach s³abo rozwiniêtych, szko³y s¹ czêsto prostymi i niedrogimi instytucjami. Z powodów spo³ecznych i instytucjonalnych, podstawowa opieka medyczna jest po- 49 wszechnie sprawowana czêœciej przez pomocników lekarzy i pielêgniarki ni¿ przez wykwalifikowanych lekarzy. W ka¿dym razie, je¿eli omawiane efekty zewnêtrzne s¹ a¿ tak du¿e, ¿e wymagaj¹ zaradzenia im, powinno byæ to czynione w formie zmian w rozmiarze i kierunku zwi¹zanych z nimi wydatków publicznych, jak równie¿ w sposobie pozyskiwania funduszy na te cele. Narzucenie ograniczeñ dotycz¹cych wielkoœci rodzin jest rozwi¹zaniem o wiele mniej skutecznym czy satysfakcjonuj¹cym. Rodziny, gdzie bliscy i krewni mieszkaj¹ blisko siebie, dostarczaj¹ kolejnego przyk³adu tego samego efektu zewnêtrznego. Rodzice mog¹ mieæ wiêcej dzieci, jeœli wiedz¹, ¿e czêœæ kosztów z nimi zwi¹zanych bêdzie ponoszona przez bli¿szych i dalszych krewnych rodziny. Jak jednak powiedzia³em wczeœniej, obci¹¿enie, jakie spadnie na innych, bêdzie raczej ma³e. Taki rodzaj rodzin jest ponadto wpisany w zwyczaje wiêkszoœci mniej rozwiniêtych krajów. I efekt ka¿dej próby zmiany tej tradycji bêdzie nik³y, je¿eli takie rodziny wygin¹ jako nienowoczesne. Kwestiê tê rozwa¿am szerzej w koñcowym fragmencie artyku³u. Szybki wzrost demograficzny mo¿e powodowaæ niepomyœlne efekty zewnêtrzne w innych dziedzinach. W tym kontekœcie przytaczany jest czasem przyk³ad zat³oczonych miast. Szybkie powiêkszanie siê miast w pañstwach rozwijaj¹cych siê nie zawsze jest efektem wzrostu populacji, przyczyn¹ jest raczej przyci¹gaj¹cy wp³yw, jaki wywieraj¹ du¿e miasta, przede wszystkim stolice. Ta atrakcyjnoœæ miast bierze siê z ograniczeñ nak³adanych na rolników, lub z wy¿szych dochodów i innych korzyœci dostêpnych czy spodziewanych w miastach. Ró¿nice w dochodach bywaj¹ wiêksze, bo na spadek zarobków na wsi ma wp³yw polityka i prawa daj¹ce korzyœci mieszkañcom miast. Dowodem tego, ¿e na powiêkszanie siê du¿ych miast wp³yw maj¹ wspomniane czynniki, s¹ wielkie skupiska ludzi w ma³o zaludnionych krajach rozwijaj¹cych siê, takich jak Brazylia i Zair oraz – ogólnie – fakt szybszego wzrostu ludnoœci miejskiej w krajach mniej rozwiniêtych w porównaniu z innymi pañstwami. W ka¿dym razie niepo¿¹dany t³ok w wielkich miastach nie jest funkcj¹ ich rozmiaru czy wzrostu i du¿o mniej jeszcze przyrostu ludno- 50 œci kraju: jest za to nieuniknion¹ konsekwencj¹ kosztów zwi¹zanych z cen¹ mieszkañ i transportu. Podobne czynniki graj¹ rolê w przypadku innych uwa¿anych za niekorzystne efektów zewnêtrznych wzrostu demograficznego wp³ywaj¹cych na œrodowisko, takich jak zmniejszanie siê obszarów zalesionych, erozja ziem oraz zmniejszanie siê iloœci ryb. Stopieñ zu¿ycia tych bogactw mo¿e byæ kontrolowany przez ceny i ustalenie praw w³asnoœci. Podsumowuj¹c, jest wysoce nieprawdopodobne, by wzrost demograficzny powodowa³ netto niekorzystne efekty zewnêtrzne, przyczyniaj¹ce siê do spadku poziomu ¿ycia w ca³ym spo³eczeñstwie, spadku o takim zakresie, ¿e uzasadnia³by on wczeœniej wspomniane obawy, lub urzêdowy nacisk na ludzi, by mieli mniej dzieci. Tam, gdzie zachodz¹ powa¿ne efekty zewnêtrzne wzrostu demograficznego, po¿¹dane rezultaty przynios¹ dzia³ania du¿o mniej drastyczne i to w sposób o wiele bardziej bezbolesny, jak równie¿ szybszy i skuteczniejszy. Kwestiê tê rozwijam w dalszej czêœci tekstu. Wzrost liczby ludnoœci mo¿e mieæ ponadto korzystne efekty zewnêtrzne. Mo¿e u³atwiæ bardziej efektywny podzia³ pracy i co za tym idzie podnieœæ realne zarobki. W rzeczywistoœci w wiêkszoœci krajów po³udniowo-wschodniej Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej, ma³a gêstoœæ zaludnienia hamuje postêp gospodarczy. OpóŸnia bowiem rozwój transportu i komunikacji, hamuj¹c w ten sposób przep³yw ludzi i towarów, jak i przep³yw innowacji i nowych rozwi¹zañ. Te przeszkody dla rozwoju przedsiêbiorczoœci i rozwoju gospodarczego s¹ szczególnie trudne do ominiêcia. Na póŸniejszym etapie rozwoju wystêpuj¹ równie¿ znacz¹ce pozytywne efekty zewnêtrzne, które bior¹ siê z lepszego podzia³u pracy w dzia³alnoœci gospodarczej, w nauce, technice oraz ogólnie w badaniach. Wystêpowanie pozytywnych efektów zewnêtrznych we wczesnych etapach rozwoju w wypadku ma³o zaludnionych spo³eczeñstw jest oczywiste. Poza tym etapem, opinia o wzglêdnej wa¿noœci pozytywnych i negatywnych (korzystnych czy niekorzystnych) skutkach zewnêtrznych wzrostu demograficznego staje siê spekulacj¹. 51 Nieuzasadnione jest praktycznie wy³¹czne zajmowanie siê skutkami niekorzystnymi. Nawet gdyby mo¿na by³o dowieœæ, ¿e s¹ one znacz¹ce i przewa¿aj¹ nad skutkami pozytywnymi, i tak oznacza³oby to – jak wyka¿ê w dalszej czêœci mojego artyku³u – ¿e nale¿y wprowadziæ rozwi¹zania zgo³a inne ni¿ wywieranie presji na rodziców, by mieli mniej dzieci. Zwróæmy wreszcie uwagê na wp³yw wzrostu liczby ludnoœci na dystrybucjê dochodu. Uwa¿a siê, ¿e gwa³towny wzrost liczby ludnoœci, jaki nast¹pi³ w ostatnim czasie w krajach s³abo rozwiniêtych, jest odpowiedzialny za zwiêkszenie siê ró¿nicy miêdzy krajami rozwiniêtymi i mniej rozwiniêtymi, odnoœnie przypadaj¹cego na osobê dochodu. Twierdzi siê tak¿e, ¿e wewn¹trz niektórych krajów zasz³y podobne zmiany miêdzy biedniejszymi a bogatszymi grupami. Czêsto p³acze siê nad tymi wynikami, uznaj¹c je za wskaŸnik pogorszenia siê dystrybucji dochodu. Ubolewaj¹cymi nad tak zwanym pogorszeniem siê dystrybucji dochodu s¹ obserwatorzy z zewn¹trz, najczêœciej mieszkañcy pañstw zachodnich. Na pewno nie zaœ rodzice tych dzieci w krajach ubo¿szych. Wzrost demograficzny jest wynikiem zachowañ rodziców i d³ugoœci ¿ycia ich dzieci. Jak wyjaœni³em wczeœniej, dochód mierzony w sposób konwencjonalny, nie uwzglêdnia satysfakcji z posiadania dzieci czy z d³u¿szego ¿ycia. Tymczasem dla tych, którzy prze¿yli, i których dzieci ¿yj¹ d³u¿ej, jest to wielka poprawa. Jednak obserwatorzy z zewn¹trz pozostan¹ zapewne krytyczni w kwestii, która jest okreœlana jako pogorszenie siê dystrybucji dochodu, nawet gdyby zosta³o udowodnione, ¿e bogactwo biednych lub te¿ ich dochód, mierzony w sposób konwencjonalny, zwiêkszy³ siê w badanym okresie. Skoro zauwa¿yliœmy ju¿, ¿e sam wzrost liczby ludnoœci nie mo¿e powodowaæ spadku dobrobytu, mo¿emy siê teraz skupiæ na kwestii, czy mo¿e on w ogóle powodowaæ zmniejszanie siê mierzonego w sposób konwencjonalny wskaŸnika dochodu na osobê. Na pierwszy rzut oka wydaje siê, ¿e na zdrowy rozum dobrobyt zale¿y od zasobów naturalnych – ziemi, minera³ów i kapita³u – i ¿e wzrost zaludnienia zmniejsza iloœæ tych wa¿nych dóbr, jaka 52 przypada na osobê. W zwi¹zku z tym, zmienia siê tak¿e przypadaj¹cy na g³owê dochód. W rzeczy samej, jeœli wszystko inne pozosta³oby niezmienione, wzrost ludnoœci zmniejsza³by dochód na g³owê i by³aby to prawda w perspektywie krótkoterminowej11. Jednak¿e ta podstawowa analiza nie mówi nic o rozwoju d³ugoterminowym. Dzieje siê tak dlatego, ¿e na d³u¿sz¹ metê inne czynniki maj¹ znacz¹cy wp³yw na produkcjê, a rosn¹ca liczba ludnoœci niektóre z nich wydobywa na wierzch lub wzmacnia. Wp³ywy te obejmuj¹ rozpowszechnianie wiedzy, podzia³ pracy, zmiany postaw i zwyczajów, nowe sposoby u¿ycia zasobów naturalnych i ogólnie, postêp techniczny. Krótko mówi¹c, analizy ekonomiczne nie mog¹ wykazaæ, ¿e wzrost ludnoœci musi poci¹gn¹æ za sob¹ d³ugotrwa³y spadek dochodu na g³owê. Istnieje a¿ nadto dowodów, ¿e szybki wzrost demograficzny z pewnoœci¹ nie hamowa³ postêpu gospodarczego tak na Zachodzie, jak i we wspó³czesnych krajach Trzeciego Œwiata. Od po³owy XVIII wieku zaludnienie Zachodu wzros³o ponad czterokrotnie. Szacuje siê, ¿e realny dochód na osobê wzrós³ w tym czasie co najmniej piêciokrotnie. Najwiêkszy wzrost dochodów odnotowano w czasie, gdy przyrost ludnoœci nastêpowa³ tak szybko, jak w wiêkszoœci wspó³czesnych s³abo rozwiniêtych krajów lub nawet szybciej. Podobnie dzia³o siê w krajach Trzeciego Œwiata, gdzie wzrostowi demograficznemu czêsto towarzyszy³o szybkie bogacenie siê. W latach dziewiêædziesi¹tych XIX wieku Malaje by³y terenem s³abo zaludnionym, gdzie ludzie zamieszkiwali g³ównie ma³e osady i wioski rybackie. Do lat trzydziestych XX wieku sta³y siê krajem o wielkich miastach, bêd¹cych znacz¹cymi oœrodkami handlowymi, dobrze rozwiniêtymi uprawach i kopalniach. Wzrost liczby ludnoœci nast¹pi³ zarówno przez przyrost naturalny, jak i imigracjê. Liczba ta z oko³o pó³tora miliona podnios³a siê do blisko szeœciu, a liczba Malajów z oko³o jednego miliona do oko³o dwóch i pó³ miliona. Ta du¿o wiêksza liczbowo ludnoœæ ¿yje na du¿o wy¿szym poziomie i d³u¿ej ni¿ ma³a populacja z lat dziewiêædziesi¹tych XIX wieku. Od II wojny œwiatowej niektóre kraje s³abiej rozwiniête ³¹cz¹ szybki wzrost demograficzny z ci¹- 53 g³ym, a nawet spektakularnym wzrostem gospodarczym, co pokazuj¹ przyk³ady Tajwanu, Hongkongu, Malezji, Kenii, Wybrze¿a Koœci S³oniowej, Kolumbii i Brazylii, by wymieniæ tylko niektóre z nich. W powszechnej opinii o wzroœcie demograficznym panuje przekonanie, ¿e posiadanie ziemi i innych zasobów naturalnych jest najwa¿niejsze dla postêpu gospodarki. Jak jednak wykazaliœmy wy¿ej, doœwiadczenie obala wspomniane za³o¿enie zarówno w odniesieniu do dawnych czasów, jak i obecnych. Istnieje ponadto wiele dodatkowych dowodów, które owemu przekonaniu przecz¹. Dysponuj¹cy wielkimi obszarami ziemi Indianie amerykañscy przed przybyciem Kolumba byli zacofani, podczas gdy wiêkszoœæ Europy, z du¿o mniejszym obszarem, by³a rozwiniêta. Europa w wieku XVI i XVII mia³a prosperuj¹c¹ Holandiê, której spor¹ czêœæ stanowi³y tereny zmeliorowane i Wenecjê, bogaty i wp³ywowy œwiat zbudowany na terenach bagnistych. Dziœ wiele milionów ubogich ludzi Trzeciego Œwiata mieszka na powszechnie dostepnej ziemi uprawnej. W rzeczy samej, w wiêkszej czêœci Azji po³udniowo-wschodniej, œrodkowej Afryki i Ameryki £aciñskiej ziemia jest za darmo. Odwrotnie w Hongkongu i Singapurze, prawdopodobnie najgêœciej zaludnionym terenie na œwiecie, gdzie marnej jakoœci ziemia jest bardzo droga. Dla przyk³adu Hongkong w latach czterdziestych XIX wieku sk³ada³ siê g³ównie ze zniszczonych przez erozjê wzgórz, a wiêkszoœæ Singapuru w wieku XIX by³a pustym obszarem bagiennym. Oba te obszary stanowi¹ obecnie wysoko uprzemys³owione i prosperuj¹ce rejony. Doœwiadczenie innych krajów, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, to potwierdza. Przyk³ady oczywiste stanowi¹ Japonia i Tajwan, Niemcy Zachodnie i Szwajcaria. Wszystko to podkreœla rzecz oczywist¹: wagê zdolnoœci gospodarczych ludzi oraz rodzaju polityki sprawowanej przez rz¹dy. W zwi¹zku z omawian¹ kwesti¹ stwierdziæ mo¿na, ¿e produktywnoœæ gleby w bogatych, jak i w biednych krajach zawdziêcza bardzo niewiele „oryginalnym i niespo¿ytym mocom ziemi”, czyli wy³¹cznie w³aœciwoœciom samej gleby, jako czynnika w zupe³nie niezmiennym zbiorze dóbr. Wysoka produktywnoœæ zie- 54 mi jest przede wszystkim rezultatem ludzkich dzia³añ: pracy, inwestycji, wiedzy i technologii. Ponadto parametr, jakim jest cena ziemi, wliczaj¹c zwrot poniesionych inwestycji, stanowi w wiêkszoœci krajów tylko ma³¹ czêœæ bogactwa narodowego – czêœæ, która raczej ulega wzglêdnemu zmniejszeniu siê ni¿ powiêkszeniu w tych krajach zachodnich, z których dostêpne s¹ wiarygodne dane statystyczne. Nie by³oby tak jednak, gdyby w stosunku do innych zasobów, ziemia rzeczywiœcie by³a dobrem mniej dostêpnym12 . Spore ró¿nice w osi¹gniêciach gospodarczych i bogactwie widoczne miêdzy poszczególnymi ludŸmi, jak i grupami ludzi w ramach jednego kraju, gdzie wszyscy maj¹ dostêp do takich samych bogactw naturalnych, równie¿ wyraŸnie pokazuj¹, ¿e dostêpnoœæ bogactw nie mo¿e byæ czynnikiem najwa¿niejszym, determinuj¹cym osi¹gniêcia gospodarcze. Ró¿nice takie wystêpowa³y i nadal s¹ wyraŸnie widoczne na ca³ym œwiecie. Wydatne przyk³ady ró¿nic miêdzy grupami w ramach jednego kraju widoczne s¹ w Chinach, Indiach, miêdzy Malajami w Malezji, tak jak i miêdzy Chiñczykami i innymi nacjami w po³udniowowschodniej Azji, Persami, Jainami, Marwajami i innymi grupami etnicznymi w Indiach, Grekami i Turkami na Cyprze, Azjatami i Afrykanami we wschodniej i œrodkowej Afryce, Ibo i innymi plemionami w Nigerii; Chiñczykami, Libijczykami i Indianami na Karaibach. Doœwiadczenie Hugenotów, ¯ydów i nonkonformistów na Zachodzie równie¿ pokazuje, ¿e bogactwa naturalne nie s¹ najwa¿niejsze dla rozwoju gospodarczego. Przez d³ugie lata, nie wolno by³o posiadaæ ziemi lub dostêp do niej by³ dla nich bardzo ograniczony. Zasoby mineralne czêsto stanowi³y gratkê dla tych, którzy je odkryli, wydobywali lub te¿ wykorzystywali ich w³aœcicieli. Z³oto i srebro Ameryki £aciñskiej w XVI wieku oraz dobrobyt stanów bogatych w z³o¿a ropy naftowej, s¹ czêsto przywo³ywane jako przyk³ad zysków p³yn¹cych z dóbr naturalnych. Jednak te metale szlachetne istnia³y w Ameryce od zawsze, a nie przynios³y bogactwa Indianom w czasach przed przybyciem Kolumba, ani te¿ ich przechwycenie przez Hiszpanów nie zapewni³o Hisz- 55 panii trwa³ego rozwoju. Rezerwy ropy naftowej istniej¹ce na Œrodkowym Wchodzie i gdzie indziej nie stanowi³y ¿adnej wartoœci, zanim nie zosta³y znalezione i wykorzystane przez Zachód i pozostaje niewyjaœnione, czy te¿ zapewni¹ one trwa³y postêp gospodarczy krajom, gdzie te rezerwy siê znajduj¹. Czêsto dowodzi siê, ¿e wzrost liczby ludnoœci zmniejsza iloœæ kapita³u i w ten sposób hamuje wzrost dochodów na osobê. Dzieje siê tak podobno dlatego, ¿e zasoby musz¹ byæ podzielone na utrzymanie wiêkszej iloœci dzieci. Prace czo³owych badaczy tego tematu pokazuj¹ jednak, ¿e gromadzenie kapita³u nie jest najwa¿niejszym czynnikiem rozwoju d³ugoterminowego. Jak ju¿ zauwa¿yliœmy, du¿o wiêksze znaczenie maj¹ inne czynniki. Wzrost demograficzny jako taki mo¿e powodowaæ korzystne dla gromadzenia kapita³u zmiany w zachowaniach gospodarczych. Rodzice wiêkszej rodziny mog¹ pracowaæ ciê¿ej i wiêcej oszczêdzaæ, by zapewniæ przysz³oœæ swoich rodzin. Oczywistym jest, ¿e biednym mieszkañcom krajów rozwijaj¹cych siê nie zabrania siê oszczêdzania i inwestowania tylko dlatego, ¿e s¹ biedni. Mog¹ oszczêdzaæ i inwestowaæ poœwiêcaj¹c odpoczynek na rzecz pracy i przestawiaj¹c sw¹ pracê czy ziemiê na bardziej produktywne u¿ycie, na przyk³ad przez sprzeda¿ swych zbiorów, a nie ich przejadanie. Biedni, niepiœmienni handlarze czêsto dorabiali siê bogactw przez ciê¿k¹ pracê i zak³adanie w³asnych firm. Czêsto uwa¿a siê, ¿e wzrost demograficzny powoduje okreœlone problemy i w tym kontekœcie mówi siê o ryzyku klêski g³odu, wyczerpaniu zasobów mineralnych czy bezrobociu na szerok¹ skalê. Nie istnieje ¿adne niebezpieczeñstwo, by wzrost demograficzny i zmniejszenie siê obszaru ziemi przypadaj¹cego na jednego cz³owieka spowodowa³y niedo¿ywienie i g³ód. Wspó³czesne klêski g³odu i braku ¿ywnoœci maj¹ miejsce g³ównie w s³abo zaludnionych krajach, których gospodarki nie daj¹ dodatkowych dochodów i s¹ nastawione jedynie na utrzymanie siê, jak w Etiopii, Sahelu, Tanzanii, Ugandzie i Zairze. W krajach tych ziemi jest pod dostatkiem, a miejscami jest ona nawet dostêpna za darmo. Powtarzaj¹ce siê braki ¿ywnoœci lub klêski g³odu w tych 56 i innych krajach rozwijaj¹cych siê pokazuj¹ cechy gospodarek nastwionych na utrzymanie siê, jakie zwi¹zane s¹ na przyk³ad ze stylem ¿ycia nomadów, zmiennymi uprawami i nieadekwatn¹ wymian¹ informacji czy niew³aœciwym magazynowaniu. Wspomniane problemy pogarszaj¹ jeszcze brak bezpieczeñstwa oraz rz¹dowe ograniczenia nak³adane na dzia³alnoœæ handlow¹, na przep³yw ¿ywnoœci i na import zarówno dóbr konsumenckich, jak i artyku³ów rolniczych. Nieproduktywne formy posiadania ziemi, takie jak plemienny system praw w³asnoœci, równie¿ mog¹ powodowaæ braki. Wreszcie ludzie bardzo ubodzy mog¹ dotkliwie odczuwaæ trudnoœci spowodowane wojnami, niekorzystnymi wstrz¹sami zewnêtrznymi, które gwa³townie zmniejsz¹ dochody tych ludzi. Wszystkie te istniej¹ce lub potencjalne niekorzystne warunki nie maj¹ nic wspólnego ze wzrostem lub presj¹ demograficzn¹. Nie istniej¹ ¿adne informacje, które mówi³yby o wystêpowaniu g³odu w tak gêsto zaludnionych krajach rozwijaj¹cych siê jak Tajwan, Hongkong, Singapur, zachodnia Malezja, czy w uprawnych rejonach zachodniej Afryki. W rzeczy samej tam, gdzie wiêksze skupiska ludnoœci w s³abo zaludnionych krajach powoduj¹ lepsze warunki transportu i wiêksze bezpieczeñstwo, przyczyniaj¹ siê do odejœcia od produkcji s³u¿¹cej jedynie utrzymaniu siê przy ¿yciu. Na ogó³ zasoby mineralne i skupiska minera³ów nie s¹ wyczerpywalne. Odkrywanie i wydobycie minera³ów lub, mniej chêtnie – minera³ów odzyskiwalnych, zale¿y od ceny, kosztów, technologii i polityki rz¹dowej. Gdy minera³y s¹ u¿ywane, nie znikaj¹. Mog¹ zostaæ w du¿ej mierze odzyskane w trakcie procesów, którymi rz¹dz¹ te same czynniki, które wp³ywaj¹ na ich odkrycie i wydobywanie. Bogactwa wykorzystywane jako paliwo, s¹ jedynym wyj¹tkiem, gdy¿ tracimy je przez zu¿ycie. Jednak wzrost demograficzny nie stanowi zagro¿enia dla zasobów energii. Ci¹g³e podwy¿ki cen bogactw wykorzystywanych jako paliwo, bêd¹ zachêca³y do u¿ywania innych Ÿróde³ energii, jak równie¿ wprowadzania ró¿nych metod oszczêdzania energii. Wspomniane bogactwa nie s¹ ponadto szeroko u¿ywane jako Ÿród³a energii w Azji czy Afryce, wiêc nastêpuj¹cy tam wzrost 57 demograficzny nie bêdzie istotnym czynnikiem wzrostu cen tych bogactw. Nie ma ¿adnego powodu, dla którego wzrost demograficzny mia³by powodowaæ bezrobocie. Wiêksza liczba ludzi oznacza wiêksz¹ liczbê konsumentów, ale te¿ i producentów; skoro prawd¹ jest, ¿e wraz z ustami, Bóg daje nam parê r¹k, prawd¹ jest te¿ twierdzenie, ¿e z ka¿d¹ par¹ r¹k Bóg daje nam te¿ usta. Du¿y wzrost ludnoœci na Zachodzie w ci¹gu dwóch ostatnich wieków nie przyniós³ masowego i trwa³ego bezrobocia. Powa¿ne bezrobocie pojawi³o siê w wieku XX, gdy wzrost demograficzny by³ ju¿ du¿o mniejszy ni¿ w wieku XIX. A gdy w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku wyraŸnie rysowa³ siê pocz¹tek zmniejszania siê przyrostu ludnoœci, powszechnie uwa¿a³o siê nawet, ¿e zwiastuje on wiêksze bezrobocie, gdy¿ spadek demograficzny spowoduje zmniejszenie siê mobilnoœci i elastycznoœci si³y roboczej, a tak¿e zmniejszy chêæ do inwestowania. Dzisiejsze doœwiadczenie krajów rozwijaj¹cych siê potwierdza, ¿e szybki wzrost ludnoœci nie powoduje bezrobocia, jak równie¿, ¿e kwestia ta nie mo¿e byæ omawiana wy³¹cznie na podstawie liczb i zasobów materialnych. Do niedawna, liczba ludnoœci ros³a bardzo szybko w gêsto zaludnionym Hongkongu i Singapurze, co jednak wcale nie powodowa³o bezrobocia. Du¿o mniej ziemi przypada na osobê w Singapurze ni¿ w s¹siedniej Malezji, jednak wielu ludzi przenosi siê z Malezji do Singapuru, zarówno na krótko, jak i na d³u¿ej, lub nawet na sta³e w poszukiwaniu zatrudnienia i wy¿szych zarobków. Stanowi¹ oni bezcenn¹ czêœæ si³y roboczej Singapuru i stanowi¹ równie¿ znacz¹cy ubytek si³y roboczej w Malezji. Koncepcja mówi¹ca, ¿e wzrost demograficzny powoduje bezrobocie zak³ada, ¿e praca nie mo¿e zast¹piæ ziemi czy kapita³u w niektórych dziedzinach, a tak¿e, ¿e zasoby naturalne nie mog¹ byæ przesuniête ze sfer mniej pracoch³onnych do bardziej pracoch³onnych. Innymi s³owy, teoria ta zak³ada, ¿e elastycznoœæ zastêpowania prac¹ innych zasobów wynosi zero, zarówno w produkcji, jak i konsumpcji. ¯e tak siê jednak nie dzieje, pokazuje rozwój bardziej intensywnych form uprawy ziemi w wielu kra- 58 jach rozwijaj¹cych siê, w³¹czaj¹c w to osi¹ganie podwójnych czy potrójnych zbiorów. Zastêpowalnoœci w konsumpcji dowodz¹ czêste zmiany w jej stylach konsumpcji. Twierdzenie, ¿e przyrost ludnoœci w krajach rozwijaj¹cych siê powoduje d³ugotrwa³e powszechne bezrobocie wymaga dalszych nierealnych i nie do przyjêcia za³o¿eñ na przyk³ad takiego, ¿e mo¿liwa jest gospodarka zamkniêta i brak jakiegokolwiek postêpu technologicznego. Pewne cechy rynku pracy w niektórych krajach rozwijaj¹cych siê mog¹ prowadziæ do bezrobocia. Nie ma to jednak nic wspólnego ze wzrostem czy presj¹ demograficzn¹. Wa¿nym czynnikiem jest tu dzia³anie urzêdowej czy nieformalnej minimalnej stawki wynagrodzenia w wysokoœci bêd¹cej na poziomie wy¿szym, ni¿ ustali³by to mechanizm rynkowy. Samo w sobie nie musi to jeszcze powodowaæ bezrobocia, lecz tylko zmniejszenie zatrudnienia w dziedzinie, gdzie takie stawki obowi¹zuj¹. Jednak¿e, atrakcyjnoœæ bycia zatrudnionym za tê stawkê, wraz z potrzeb¹ bycia dostêpnym na rynku pracy, gdy zajdzie taka potrzeba, mo¿e oznaczaæ istnienie wysp bezrobocia lub wystêpowanie sporadycznego zatrudnienia w miejscach stosunkowo wysoko wynagradzanego zatrudnienia. Dramatyczne, d³ugookresowe przepowiednie demograficzne wysuwane s¹ czêsto z du¿¹ doz¹ pewnoœci. Pewnoœæ ta nie znajduje usprawiedliwienia. Warto przywo³aæ prognozy demograficzne z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku, gdy powszechnie przewidywano znaczny spadek ludnoœci przede wszystkim na Zachodzie, ale w pewnej mierze i na ca³ym œwiecie. Wiara w prognozy opiera³a siê na poprawie technik badania demografii, szczególnie przez rozwiniêcie i u¿ycie koncepcji stóp reprodukcyjnoœci brutto i netto. W publikacjach zatytu³owanych The End of the Human Experiment i The Suicide of the Human Race powa¿ni uczeni rozwa¿ali nawet wyginiêcie rodzaju ludzkiego. W przeci¹gu czasu krótszego ni¿ jedno ludzkie pokolenie, problem demograficzny nabra³ ca³kowicie odmiennego znaczenia od tego, jakie wczeœniej g³oszono. Wczeœniejszy strach przed spadkiem ludnoœci zast¹pi³ strach przed jej wzrostem, szczegól- 59 nie w krajach rozwijaj¹cych siê. Strach pozosta³, tylko znak przed nim siê zmieni³ z minusa na plus 13. By³oby interesuj¹ce zastanowiæ siê, co by siê sta³o, gdyby w latach trzydziestych XX wieku zosta³y wprowadzone w ¿ycie, tak szeroko wówczas popularne has³a i programy polityczne, które spowodowa³yby wzrost populacji œwiata. Raz jeszcze powtórzê: wysuwanym prognozom demograficznym towarzysz¹ daleko id¹ce propozycje zaradzenia temu, co siê w nich uwa¿a za problem. Tymczasem, z wielu powodów uzasadniane s¹ tylko najbardziej brutalne prognozy dotycz¹ce trendów demograficznych w krajach Trzeciego Œwiata. Podstawa wyg³aszanych z tak¹ pewnoœci¹ siebie przepowiedni dla krajów Trzeciego Œwiata, lub dla poszczególnych krajów rozwijaj¹cych siê, by³a du¿o s³absza ni¿ – i jak siê okaza³o ca³kiem nietrafna – uzasadnienie okreœlania w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku d³ugoterminowych tendencji demograficznych. Po pierwsze, statystyki ¿ycia w wielu krajach rozwijaj¹cych siê s¹ bardzo niedok³adne. W wiêkszoœci krajów Trzeciego Œwiata nie ma ¿adnej rejestracji urodzin i zgonów, a jeœli nawet taka rejestracja jest prowadzona, czêsto jest niekompletna. Szacunki demograficzne krajów Afryki ró¿ni¹ siê nawet o trzeci¹ czêœæ lub wiêcej tego, co w przypadku tak du¿ych krajów, jak Nigeria oznacza dziesi¹tki milionów ludzi. Szacunki dotycz¹ce liczby ludnoœci Chiñskiej Republiki Ludowej, najbardziej zaludnionego pañstwa œwiata, tak¿e ró¿ni¹ siê zasadniczo. Takie niedok³adnoœci w statystykach stawiaj¹ pod znakiem zapytania szeroko popierane i oficjalnie zaaprobowane praktyki, w rodzaju przewidywania z dok³adnoœci¹ do miliona ca³kowitej ludnoœci œwiata dla roku 2000 lub lat póŸniejszych. W nadchodz¹cych latach najwiêksze zmiany polityczne, kulturowe i gospodarcze nast¹pi¹ w wiêkszoœci krajów Trzeciego Œwiata. Zmian tych nie mo¿na przewidzieæ, podobnie jak reakcji ludzi. Na przyk³ad, wbrew oczekiwaniom, poprawa sytuacji gospodarczej w ostatnich latach w niektórych krajach Trzeciego Œwiata wywo³a³a wy¿szy, a nie ni¿szy, przyrost naturalny. Podobnie spadkowi umieralnoœci w wielu krajach rozwijaj¹cych siê 60 nie towarzyszy³ spadek p³odnoœci tak szeroko spodziewany, a bior¹cy siê z wiary, ¿e ludzie wczeœniej mieli tak wiele dzieci, gdy¿ chcieli zast¹piæ te, które umiera³y m³odo. Ponadto, w niektórych z tych krajów, stopy przyrostu naturalnego w rejonach rolniczych i miejskich s¹ do siebie podobne, podczas gdy w innych s¹ widoczne spore ró¿nice miêdzy wskaŸnikami. Zale¿noœæ p³odnoœci od klasy spo³ecznej i wykonywanego zawodu jest równie¿ du¿o bardziej zró¿nicowana w krajach Trzeciego Œwiata ni¿ ma to miejsce na Zachodzie. Istnieje jedna istotna zale¿noœæ wystêpuj¹ca powszechnie, która ma wp³yw na tendencje demograficzne w krajach rozwijaj¹cych siê. Profesor Caldwell odkry³, ¿e systematyczne ograniczanie wielkoœci rodzin w krajach Trzeciego Œwiata przestrzegane jest g³ównie przez kobiety, które przyjê³y zachodnie zwyczaje dotycz¹ce rodzenia i wychowania dzieci, w rezultacie bycia poddawanym wp³ywom zachodniej edukacji, mediów i kontaktów. Ich nastawienie do kontroli urodzin nie zale¿y od dochodów, statusu lub zamieszkania w mieœcie, ale od wp³ywów kultury Zachodu14. W tym kontekœcie, uleganie wp³ywom zachodnim oznacza gotowoœæ rodziców do rezygnacji z dodatkowych dochodów rodziny, bior¹cych siê z pracy m³odych, jak równie¿ nara¿enie siê na wiêksze wydatki zwi¹zane z edukacj¹ i wiêksz¹ trosk¹ o materialny dobrobyt swoich dzieci. Wniosek Caldwella jest bardziej wiarygodny i ma solidniejsze podstawy ni¿ szeroko g³oszony pogl¹d, ¿e wysokie zarobki prowadz¹ do mniejszej p³odnoœci. Prawd¹ jest, ¿e na Zachodzie i w tych krajach Trzeciego Œwiata, które pozostaj¹ pod wp³ywem Zachodu, zwi¹zek miêdzy wy¿szymi zarobkami i ni¿sz¹ p³odnoœci¹ jest czêsty, jednak w ¿adnym wypadku nie mo¿na powiedzieæ, ¿e zwi¹zek ten ma miejsce zawsze. Nie ma te¿ miejsca przypadek, ¿e wy¿sze zarobki same w sobie przyczyniaj¹ siê do tego, ¿e ludzie maj¹ mniejsze rodziny. Zarówno wy¿sze zarobki, jak i mniejsze rodziny wskazuj¹ na wiêksz¹ ambicjê posiadania wiêkszego dobrobytu dla samego siebie, jak i dla swojej rodziny. Innymi s³owy, oba czynniki s¹ odbiciem zmiany motywacji. Odwrotnie dzieje siê, gdy dochody rodziców rosn¹ za spraw¹ dota- 61 cji lub nieoczekiwanych wp³ywów finansowych, nie zaœ za spraw¹ zmiany ich postaw. Rodzice s¹ wtedy sk³onni mieæ wiêcej, a nie mniej dzieci. Ta ostatnia uwaga odnosi siê jednak do propozycji wielu obserwatorów zachodnich, którzy – bez zauwa¿enia w tym sprzecznoœci – nak³aniaj¹ zarówno do jednoczesnego wprowadzenia kontroli urodzeñ, jak i wiêkszej pomocy dla biednych rodzin wielodzietnych. Niektóre szerokie i nie nazbyt górnolotne prognozy dotycz¹ce krajów Trzeciego Œwiata mog¹ byæ trafne. Mimo ¿e szybkoœæ i zakres postêpowania procesu ulegania wp³ywom zachodnim nie podlega w¹tpliwoœci, proces ten mo¿e byæ nierównomierny. Rezultatem mo¿e byæ jakiœ spadek w p³odnoœci. Jednak du¿y odsetek m³odych ludzi i wysokie stopy reproduktywne zapewni¹ znacz¹cy wzrost ludnoœci w najwa¿niejszych regionach Trzeciego Œwiata w ci¹gu najbli¿szych kilkudziesiêciu lat. Wzrost populacji w ca³ym rejonie Trzeciego Œwiata nie spadnie raczej poni¿ej 2 procent i, wed³ug ogólnych szacunków z lat osiemdziesi¹tych XX wieku, mo¿e przez kilka lat utrzymywaæ siê na poziomie 2,5 procent. Jest zatem prawdopodobne, ¿e bêdzie on znacz¹co wy¿szy ni¿ na Zachodzie, w Japonii, Australii i Oceanii. Je¿eli te ró¿nice w przyroœcie naturalnym bêd¹ siê utrzymywaæ, liczba ludnoœci spo³eczeñstw Zachodu, Japonii, a tak¿e Australii i Oceanii znacznie siê zmniejszy w stosunku do liczby ludnoœci Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej. Taki stan rzeczy bêdzie mia³ znacz¹ce skutki polityczne i kulturowe. Nie bêdê ich jednak omawia³ w tym tekœcie, gdy¿ koncentrujê siê w nim na zwi¹zku wzrostu demograficznego, osi¹gniêæ gospodarczych i dobrobytu, a nie na etycznych, rasowych lub narodowych cechach ludzkoœci. Zauwa¿yliœmy, ¿e jest wysoce nieprawdopodobne, by przyrost ludnoœci krajów Trzeciego Œwiata by³ czynnikiem zagra¿aj¹cym dobrobytowi rodzin i spo³eczeñstw. Jednak, je¿eli ten dobrobyt z jakichœ powodów mia³by byæ powa¿nie umniejszony przez wzrost demograficzny, ludzie zmieni¹ swe zachowania reproduktywne bez pañstwowych nacisków. Nie ma zatem ¿adnych powodów, by zmuszaæ ludzi do posiadania mniejszej liczby 62 dzieci, ni¿ maj¹ na to ochotê. A gdy taki nacisk pochodzi spoza kultury lokalnej, budzi szczególne obiekcje. Prawdopodobnie spowoduje tak¿e opór przed zmianami w ogóle. Zasadnicz¹ kwesti¹ polityki kontroli urodzeñ jest zatem pytanie, czy liczba dzieci, które rodzice mog¹ mieæ, powinna zale¿eæ od suwerennych decyzji samych rodziców i rodzin, czy te¿ od decyzji polityków i instytucji krajowych lub miêdzynarodowych. Zwolennicy sponsorowanej przez pañstwa polityki kontroli urodzeñ czêsto dowodz¹, ¿e nie proponuj¹ przymusu, chc¹ jedynie poszerzaæ horyzonty myœlowe innych poprzez udzia³ w szerzeniu wiedzy o metodach antykoncepcyjnych. Jak widzieliœmy, mieszkañcy krajów mniej rozwiniêtych znaj¹ zazwyczaj zarówno tradycyjne, jak i bardziej nowoczesne metody zapobiegania ci¹¿y. Ponadto, w wielu krajach Trzeciego Œwiata, a w szczególnoœci w Azji i Afryce, informacja pañstwowa, porady i w praktyce przymus, czêsto przechodz¹ w zniewolenie. W wiêkszoœci tych spo³eczeñstw ludzie s¹ bardziej podatni na autorytet ni¿ w spo³eczeñstwach zachodnich. Zw³aszcza w ostatnich latach, dochody i perspektywy wielu ludzi zale¿a³y w du¿ej mierze od woli rz¹dz¹cych. Na przyk³ad w Indiach, awans w s³u¿bie cywilnej, przyznawanie prawa jazdy i dostêp do kredytów, domów komunalnych i innych udogodnieñ by³ niekiedy zwi¹zany z ograniczeniami dotycz¹cymi wielkoœci rodziny. Przymusowa powszechna sterylizacja, która mia³a miejsce w Indiach w latach siedemdziesi¹tych XX wieku oraz powszechne zniewolenie w Chiñskiej Republice Ludowej, s¹ ekstremalnymi przyk³adami na skali mo¿liwych rozwi¹zañ rozci¹gaj¹cej siê od informacji do przymusu. Polityka i œrodki wywierania nacisku na ludzi, by mieli mniej dzieci mog¹ przyczyniaæ siê do powstawania powa¿nych problemów natury moralnej i politycznej oraz powodowaæ ostre konflikty i niepokoje spo³eczne. Prowadzenie takiej polityki mo¿e kszta³towaæ ludzi zniechêconych i obojêtnych, niezainteresowanych rozwojem ani spo³ecznym, ani gospodarczym lub niezdolnych do jego osi¹gniêcia. Tego rodzaju efekty czêsto by³y obserwowane, gdy ludzie byli zmuszani do zmiany swych zwyczajów i postêpowania. 63 Jest jeden rodzaj polityki pañstwowej, który powodowaæ mo¿e zahamowanie wzrostu demograficznego, poszerzaæ zakres wyboru osobistego i jednoczeœnie promowaæ postawy i zwyczaje pomocne dla poprawy dobrobytu spo³ecznego i postêpu gospodarczego. T¹ polityk¹ jest promowanie kontaktów zewnêtrznych z Zachodem. Takie kontakty silnie wp³ywa³y na zmiany postaw i zwyczajów, a w szczególnoœci skutkowa³y erozj¹ tych, które s¹ szkodliwe dla postêpu gospodarczego. We wszystkich krajach s³abo rozwiniêtych, najbardziej prosperuj¹cymi grupami i miejscami s¹ te, gdzie wystêpuje najwiêcej kontaktów z zagranic¹. Zachêcaj¹ one tak¿e do dobrowolnego ograniczenia wielkoœci rodzin. A zatem zwiêkszanie siê takich kontaktów i poszerzanie mo¿liwoœci wyboru, sprzyja zarówno rozwojowi gospodarczemu, jak i zmniejszaniu siê p³odnoœci. W tych warunkach zmniejszanie rozmiaru rodzin osi¹gane jest bez szkodliwych efektów presji pañstwowej, wywieranej na ludzi w sprawach, które s¹ dla nich sfer¹ wa¿n¹ i intymn¹. A jednak tego rodzaju rozwi¹zañ nie znajdziemy w programach zwolenników polityki ograniczenia liczby urodzeñ w krajach s³abo rozwiniêtych. Powszechnie dowodzi siê, ¿e Zachód nie powinien narzucaæ swoich zwyczajów, przekonañ i postaw rz¹dom i ludziom zamieszkuj¹cym kraje Trzeciego Œwiata. A jednak, jak na ironiê, gdy sprawa dotyczy kontroli urodzeñ, najbardziej wp³ywowe osoby wzywaj¹ do czegoœ ca³kiem przeciwnego. * Peter T. Bauer, The Development Frontier: Essays in Applied Economics, Harvester Wheatsheaf (United Kingdom) 1991. 1 Robert S. McNamara, One Hundred Countries, Two Billion People: The Dimensions of Development, London 1973, s. 31, 35-36, 45-46. 2 „The Times”, 30 marca 1990. 3 Report of the Commission on the International Development [Raport Komisji Rozwoju Miêdzynarodowego – przyp. Red.], New York 1969, s. 55. 4 Królowa El¿bieta I porównuj¹c los swój i swego wiêŸnia, Marii Królowej Szkocji, wyrazi³a siê, ¿e jest nieszczêœliwa, gdy¿ tamta wyda³a na œwiat piêkne dziecko, podczas gdy ona, El¿bieta, by³a z ja³owego rodu. 5 Jan C. Caldwell, Towards a Restatement of Demografic Transition 64 Theory, w: „Population and Development Review”, nr 2 (wrzesieñ 1976), s. 321-366. 6 A. MacFarlane, „Modes of Reproduction”, w: Population and Development, wyd. G. Hawthorn, London 1978, s. 108. 7 „¯ycie na tym œwiecie,/Choæby najciê¿sze – jakim staroœæ, nêdza/ I uwiêzienie mog¹ nas uciskaæ –/ Rajem jest, jeœli chcemy je porównaæ/ Z Lêkiem przed œmierci¹”, cyt. za: William Szekspir, Miarka za miarkê, Akt III, scena 1, t³um. Maciej S³omczyñski. 8 Wszelkie przypadki wzrostu u¿ywania prezerwatywy w krajach biednych, spowodowane strachem przed AIDS s¹ nieistotne dla przedmiotu naszego badania. 9 Kierowanie siê przy planowaniu rodziny nadziej¹ na ewentualne zyski, czy to w formie pomocy materialnej, czy wsparcia w podesz³ym wieku, nie powinno byæ interpretowane jako forma wyzysku. Dzieci, gdy same zostan¹ rodzicami, bêd¹ siê cieszy³y podobnymi korzyœciami. 10 Dla uproszczenia przyjmujemy, ¿e ta argumentacja zak³ada, i¿ koszty te s¹ ponoszone przez podatników kraju, o którym mowa. Rozci¹gaj¹c te koszty na zagranicznych darczyñców, konkluzja tekstu musi byæ rozszerzona o w³¹czenie dawców spoza kraju. 11 Dla porównañ dochodu przypadaj¹cego na g³owê w ró¿nych czasach, co pozwoli nam zebraæ dane o standardzie ¿ycia, powinno byæ przeprowadzone dostosowanie do rozk³adu wieku w populacji. Jest to niezbêdne dla zobrazowania faktu, ¿e dzieci te dla przyk³adu maj¹ zarówno ni¿sze dochody, jak i mniejsze potrzeby ni¿ doroœli. Koniecznoœæ standaryzacji wieku w statystykach dotycz¹cych dochodu narodowego jest jednak¿e rzadko zauwa¿ana, zw³aszcza w dyskusjach nienaukowych. Statystyki, które nie s¹ dostosowane, nazbyt podkreœlaj¹ krótkoterminowy spadek dochodu na osobê, gdy populacja gwa³townie roœnie. 12 W Wielkiej Brytanii dzier¿awa ziemi uprawnej stanowi³a w latach osiemdziesi¹tych XIX wieku oko³o 40 procent wartoœci dochodu z rolnictwa a w latach szeœædziesi¹tych wieku XX poni¿ej 10 procent; P.T. Bauer, Equalities, The Third World and Economic Delusion, London & Cambridge 1981, s. 50. 13 Ktoœ móg³by siê zastanawiaæ, co by siê sta³o, gdyby w latach trzydziestych i czterdziestych ubieg³ego wieku zosta³y wprowadzone szeroko dyskutowane i popierane propozycje zwiêkszania przyrostu naturalnego na ca³ym œwiecie i spowodowa³yby wzrost liczby osób w wieku reprodukcyjnym. Zanim jednak¿e propozycje mog³y zostaæ wprowadzone, przepowiednie, na których siê opiera³y, ju¿ siê zdezaktualizowa³y. 14 Caldwell, Restatement of Demografic Transition Theory, op.cit. 65 66 Ludnoœæ i d³ugoterminowy wzrost ekonomiczny w Indiach Deepak Lal* Od momentu, gdy Thomas Malthus og³osi³ swoj¹ teoriê, w dyskusjach o zwi¹zku miêdzy wzrostem demograficznym i gospodarczym przeœladuje nas widmo przeludnienia. Jest to strach przed nadmiernym przyrostem naturalnym, który bêdzie powodowa³ sta³e kurczenie siê rynku pracy, zasobów naturalnych i ziemi jako dóbr ograniczonych. Przyczyn¹ strachu jest, mówi¹c najproœciej, prawo malej¹cych zysków, które spadaj¹ z powodu wzrostu jednego czynnika produkcji oraz przeprowadzanie suchych matematycznych wyliczeñ dochodu na osobê jako czêœci PKB przypadaj¹cego na spo³eczeñstwo. Wed³ug takich obliczeñ, jeœli ocieli siê krowa, dochód na osobê wzrasta, ale jeœli rodzi siê dziecko – dochód spada! Wielu ekonomistów, jak Simon Kuznets, J.M. Keynes, J.R. Hicks, Peter Bauer i Julian Simon, by wymieniæ jedynie tych najbardziej znanych, stara³o siê dokonaæ egzorcyzmów ducha Malthusa. Najbardziej jednak znacz¹cy atak analityczny na teoriê Malthusa, jak siê wydaje, przypuœci³a Ester Boserup, autorka teorii wzrostu demograficznego i gospodarczego, która wywróci³a teoriê Malthusa do góry nogami. Jeszcze ca³kiem niedawno rolnictwo by³o najwa¿niejsz¹ dzia³alnoœci¹ gospodarcz¹ podejmowan¹ przez ludzi, a dla wiêkszoœci Hindusów jest ni¹ nadal. St¹d przedmiotem tego tekstu bêdzie w³aœnie wp³yw wzrostu demograficznego na d³ugookresowy wzrost plonów rolnych w Indiach. 67 Ester Boserup podkreœla³a rolê presji wywieranej przez powiêkszaj¹c¹ siê populacjê na zasób posiadanej przez ni¹ ziemi uprawnej i skutkuj¹cej zarówno wprowadzaniem, jak i upowszechnianiem bardziej wydajnych form upraw1. Dowodzi ona, ¿e ten nacisk jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczaj¹cym dla zachodzenia zmian technologicznych w rolnictwie (przybieraj¹cych formê lepszego wykorzystania zarówno pracy, jak i kapita³u). Boserup bada, jakie s¹ wymagania wk³adu pracy na hektar w ramach ró¿nych systemów agrarnych – od najbardziej prymitywnych, jak wycinanie i wypalanie, do najbardziej zaawansowanych, jak wielokrotne zbiory z wykorzystaniem nowoczesnych technologii – w stosunku do czêstotliwoœci, z jak¹ okreœlony teren jest obsiewany. Wzrost intensywnoœci zbiorów zale¿y od wzrostu bezpoœrednich i niebezpoœrednich nak³adów pracy. Najistotniejsz¹ zmienn¹ ekonomiczn¹ w ró¿nych rodzajach upraw nastawionych jedynie na wy¿ywienie siê, jest iloœæ pracy przypadaj¹ca na jednostkê wyprodukowanego po¿ywienia (powiedzmy ziarna). We wspomnianych prymitywnych systemach agrarnych, gdzie ziemi jest pod dostatkiem w stosunku do pracy, mamy zatem do czynienia raczej z plonem na jednostkê pracy ni¿ z plonem na hektar, który stanowi³by istotny wynik dla rolnika. Bardziej zaawansowane techniki bêd¹ wymaga³y na ogó³ wiêkszych nak³adów pracy. Nie zostan¹ jednak wprowadzone – jak dowodzi Boserup – dopóki wzrost populacji nie spowoduje spadku plonów, które mog¹ zostaæ wyprodukowane (na poziomie b¹dŸ zwyczajowym czy te¿ niezbêdnym do prze¿ycia) z wykorzystaniem istniej¹cych technik i tym samym nie wymusi zmiany2. Wzrost populacji, odmiennie od tego, co g³osi³ Malthus, powoduje zatem wzrost w rolnictwie. Teoria Boserup jest szczególnie interesuj¹ca, gdy staramy siê wyjaœniæ osi¹gniêcia d³ugookresowego wzrostu rolnictwa w Indiach. Po pierwsze, istniej¹ dane brutto dotycz¹ce wzrostu demograficznego i d³ugookresowego wzrostu gospodarczego w Indiach. Jest wystarczaj¹ca iloœæ dowodów, by stwierdziæ, ¿e wielkoœæ ludnoœci subkontynentu w okresie pokoju i stabilnoœci politycznej by³a stosunkowo sta³a i utrzymywa³a siê od 320 roku 68 p.n.e. do koñca XVIII wieku n.e. na poziomie od 100 do 140 milionów. W XIX i na pocz¹tku XX wieku nast¹pi³ lekki wzrost na poziomie 0,45 procenta rocznie. Od mniej wiêcej lat dwudziestych ubieg³ego stulecia liczba ludnoœci ros³a stale z przyspieszeniem na poziomie 2,5 procenta rocznie, g³ównie dziêki ogromnemu spadkowi œmiertelnoœci. Jednak¿e ze wzglêdu na czas, jaki jest niezbêdny do tego, by ludzie doroœli, mimo ¿e eksplozja demograficzna nast¹pi³a w latach dwudziestych, hossa populacyjna nie uwidoczni³a siê w rolnictwie a¿ do lat piêædziesi¹tych. Tak wiêc maltuzjañski strach przed brakiem pracy, spowodowany spadkiem lub zaledwie powolnym wzrostem dochodów na osobê, powinien byæ najbardziej odczuwany w okresie zaraz po odzyskaniu przez Indie niepodleg³oœci. Gdy przyjrzymy siê osi¹gniêciom rolnictwa w Indiach, widzimy, ¿e wskaŸniki wydajnoœci ros³y stosunkowo wolno do roku 1946 – na poziomie 0,94 procenta miêdzy 1878 i 1900 rokiem i na poziomie 0,62 procenta rocznie miêdzy 1900 i 1946 rokiem. Jednak¿e, od lat piêædziesi¹tych XX wieku, stopa wzrostu rolnictwa przyspiesza o oko³o 2,18 procenta rocznie w okresie miêdzy 1950-1951 i 1983-1984 rokiem. Ta poprawa osi¹gniêæ rolnictwa przyczynia siê do niewielkiego wzrostu dochodów na osobê na poziomie 1,38 procenta rocznie od lat 1950-1951, zupe³nie inaczej ni¿ w poprzednich tysi¹cleciach, gdy poziom dochodów by³ w stanie stagnacji. Patrz¹c na to z szerokiej perspektywy wydawaæ siê mo¿e, ¿e w przeciwieñstwie do tego, co g³osi³ Malthus, wzrost populacji i wzrost w sektorze rolniczym w Indiach sz³y ze sob¹ w parze. Wyjaœnimy te stwierdzenia, które s¹ zgodne z wytycznymi Boserup, na podstawie poni¿szych dowodów. Po pierwsze, do niedawna rolnictwo w Indiach boryka³o siê z brakami si³y roboczej. I tak dla przyk³adu nawet w latach 19651970, powierzchnia rolnicza przypadaj¹ca na mieszkañca wynosi³a 0,33 hektara w porównaniu z 0,06 hektara ziemi uprawnej przypadaj¹cej na mieszkañca Japonii. Wystêpuj¹cy tu (do roku 1921) niewielki wzrost demograficzny by³ zaspokajany przez powiêkszanie granic ziemi przy nie- 69 mal niezmiennej technologii i stylu upraw. Wraz z szybszym wzrostem demograficznym po 1920 roku, trzeba by³o wprowadziæ bardziej wydajne metody produkcji rolnej. Tabela 3-1 pokazuje wybrane interesuj¹ce nas dane o gospodarce rolnej w Indiach w okresach od 1901 do 1940-1941 roku i od 1950-1951 do 1970-1971 roku oraz w latach 1950-1990. W obu okresach wystêpowa³ wzrost wspó³czynnika zbiorów do pracy, wzrost ten sta³ siê gwa³towniejszy w okresie drugim (po odzyskaniu niepodleg³oœci). Sta³o siê tak dziêki szybkiemu powiêkszaniu siê zarówno obszarów zasiewów netto, jak i obszarów podwójnych zbiorów; w ten sposób obszary upraw wzros³y w latach 1950-1971 w stosunku do si³y roboczej w rolnictwie. Znaczniejsza by³a jednak zmiana w stopie kumulacji kapita³u w rolnictwie, jaka zasz³a pomiêdzy dwoma omawianymi okresami, tak ¿e stosunek kapita³u do pracy, po okresie stagnacji w latach 1900-1941, wzrós³ o blisko 80 procent w okresie od 1950 do 1970 roku. Czêœæ tego wzrostu spowodowana by³a ró¿norodnymi metodami „oszczêdzania” ziemi (przede wszystkim nawadnianiem, które umo¿liwia³o wielokrotne zbiory). Jednak da³o siê ju¿ zauwa¿yæ zmniejszanie siê zysków, wraz ze znacznym spadkiem stosunku zysku do kapita³u, jako ¿e wiêcej kapita³u by³o inwestowane w okreœlony teren. NajwyraŸniej w tym drugim okresie, w porównaniu z pierwszym, kapita³ by³ u¿ywany zamiast ziemi, której by³o coraz mniej, jak wynika ze sta³ego spadku stosunku ziemi do pracy przez okres 70 lat. Dowodem tego, ¿e wzrost liczby ludnoœci, spowodowany spadkiem œmiertelnoœci po 1921 roku, by³ przyczyn¹ zmian w rolnictwie, s¹ liczne, oczywiste zale¿noœci wynikaj¹ce z naszych danych, które pokazuje czêœæ C tabeli 3-1 Elastycznoœæ lub reakcja dochodu w stosunku do zasobów pracy pozostawa³a wzglêdnie sta³a przez oba okresy – co jest kamieniem wêgielnym hipotezy Boserup. Jednak reakcje na ró¿ne stopy wzrostu zasobów si³y roboczej ró¿ni³y siê znacznie w obu omawianych okresach. Proszê zauwa¿yæ, ¿e mimo i¿ gwa³towny przyrost demograficzny zacz¹³ siê w latach dwudziestych XX wieku, hossa populacyjna nie dotknê³a zasobów rolniczych do lat piêædziesi¹tych. Tak oto, podczas gdy si³a 70 robocza w rolnictwie zwiêkszy³a siê o 12,2 procent miêdzy 1900 i 1940 rokiem, to wzros³a dwukrotnie w okresie od 1950 do 1971 roku i o 43,4 procent w okresie od 1970 do 1990 roku. Opieraj¹c siê na hipotezie Boserup, mo¿emy siê spodziewaæ, ¿e rosn¹ca presja ludnoœciowa bêdzie najsilniejszym czynnikiem zmian – przejœcia do bardziej intensywnych metod produkcji rolnej w okresie po odzyskaniu niepodleg³oœci (od roku 1950 i póŸniej). Jest to spowodowane przez szacowane elastycznoœci z czêœci C tabeli 3-1. Podczas gdy elastycznoœæ zysków w stosunku do zasobów si³y roboczej pozosta³a niezmieniona, co wykazaliœmy powy¿ej, zmienna dotycz¹ca ziemi i kapita³u w stosunku do si³y roboczej wzros³a znacznie od okresu przed odzyskaniem niepodleg³oœci, gdy wzrost zasobów si³y roboczej by³ powolny, do okresu po odzyskaniu niepodleg³oœci, gdy wzrost ten by³ szybszy. Elastycznoœæ terenów, gdzie mo¿liwe s¹ podwójne zbiory w stosunku do zasobu si³y roboczej wzros³a do jednoœci zarówno przez wzrost wielkoœci nowych terenów, jak i wielokrotne zbiory (co oczywiœcie jest poœrednio rezultatem wiêkszego kumulowania kapita³u w technikach „oszczêdnoœci” terenu – takich jak na przyk³ad nawadnianie). Jednak najwa¿niejszym czynnikiem, który utrzymuje na sta³ym poziomie stosunek elastycznoœci zysków do pracy, jest znaczny wzrost elastycznoœci kapita³u do zasobów si³y roboczej. W jak du¿ym stopniu kumulacja kapita³u jest spowodowana wiêkszym nak³adem pracy, mo¿emy oceniæ za Boserup, jako ¿e wydaje siê bardziej prawdopodobne, i¿ zwiêkszony nak³ad pracy skutkowa³ wzrostem kapita³u, ni¿ mia³o by byæ odwrotnie. Stoi to wiêc w sprzecznoœci z powszechnymi opiniami, naznaczonymi przez wp³yw Malthusa. Teoriê Boserup potwierdzaj¹ jeszcze dwa inne dowody. V.M. Dandekar szacowa³, ¿e: „NPK na osobê w rolnictwie praktycznie nie uleg³ ¿adnemu wzrostowi przez ostatnie 34 lata, od lat 19501951 do 1984-1985. W rzeczywistoœci, liniowa krzywa logarytmiczna dla wszystkich rocznych NPK na g³owê w sektorze rolnym daje nam stopê wzrostu rocznego 71 72 73 74 na poziomie 0,0074 procent, gdzie r2= 0,0002, co oznacza, ¿e nie tylko nie ma ¿adnego wzrostu, ale mamy do czynienia raczej z rocznymi wahaniami”3. Kolejne wyjaœnienia Boserup tak¿e siê potwierdzaj¹. Wystarczy przestudiowaæ osi¹gniêcia rolne w poszczególnych regionach przez zastosowanie, co wykaza³em ³em gdzie indziej, krzywej Ishikawy5. Jest to stosunek pomiêdzy produktywnoœci¹ ziemi i posiadaniem terenów uprawnych. Ishikawa dowodzi, ¿e w tradycyjnych uprawach ry¿u, krzywa ta jest prostok¹tn¹ hiperbol¹6. Mówi¹c ogólnie zatem – wzrosty w ca³kowitym zysku dotrzymuj¹ kroku zasobom si³y roboczej (która jest si³¹ przyczyniaj¹c¹ siê do zmniejszania wielkoœci gospodarstw). W tabeli 3-2 przedstawiamy dane dla œrednich plonów przypadaj¹cych na stany od lat 1970-1971 do 1990-1991. Powszechnie przyjmuje siê, ¿e dwa zachodnie stany Pend¿ab i Haryana – tereny, gdzie mia³a miejsce „rewolucja zbo¿owa” – odesz³y od tradycyjnego, niskowydajnego procesu rolnego. A zatem wy³¹czy³em te stany ze statystycznych szacunków krzywej Ishikawy dla obu omawianych okresów. Te dane s¹ przedstawione w tabeli 3-2, a wykres 3-1 obrazuje krzyw¹ Ishikawy dla lat 1970-1971. 75 Statystyczne dopasowanie krzywej Ishikawy jest bardzo dobre dla lat 19701971, jednak mniej dla lat 1981-1982. Tego drugiego przypadku mo¿na siê by³o spodziewaæ, gdy¿ dostêpne dane zmiennoœci terenów dla okresu regresji 19811982 dotycz¹ roku poprzedniego i równie¿ nie obejmuj¹ czynnych gospodarstw rolnych. St¹d wydaje siê, ¿e poza Pend¿abem i Haryan¹, inne stany s¹ nadal w fazie Boserup, wiêkszoœæ z nich zaœ pnie siê w górê krzywej Ishikawy w miarê, jak ich populacja roœnie. Poza przypadkiem paru Zielonych Stanów Rewolucji, w wiêkszoœci stanów w Indiach przyczyn¹ wzrostu zbiorów by³ wzrost demograficzny. Wygl¹da zatem na to, ¿e to Boserup, a nie Malthus, dostarcza nam lepszego wyjaœnienia d³ugookresowego wzrostu rolnego w Indiach. 3-1 Krzywa Ishikawy dla lat 1970-1971. * Artyku³ ukaza³ siê w: „The Economic Affairs”, czerwiec/lipiec 1989 rok, The Institute of Economic Affairs, London, UK. Prezentowany tekst zosta³ zaktualizowany. 1 E. Boserup, The Conditions of Agricultural Growth, Allen & Unwin, London 1965. 2 E. Boserup, Population and Technical Change, University of Chicago Press, Chicago 1988, s. 171. 3 V.M. Dandekar, Indian Economy Since Independence, w: „Economic and Political Weekly”, vol. 23, numery 1,7,2, styczeñ 1988, s. 49. 4 D. Lal, The Hindu Equilibrium, tom II, wyd. Clarendon Press, Oxford 1988. 5 S. Ishikawa, Economic Development in Asian Perspective, wyd. Kinokuniya, Tokio 1967. 76 Populacja, urbanizacja, „wizja” i obfitoœæ1 Sauvik Chakraverti Urbanizacja tworzy dobrobyt. W regionach miejskich – gêsto zaludnionych miastach i miasteczkach – jest wiêcej samochodów, telefonów komórkowych i milionerów ni¿ w pustych przestrzeniach wiejskich. Ponadto, urbanizacja jest powiêkszaj¹cym siê zjawiskiem – co dowodzi, ¿e coraz wiêcej ludzi uwa¿a za „gospodarczo uzasadnione”, aby ¿yæ tam, gdzie gêstoœæ zaludnienia jest wysoka. Dlaczego? Poniewa¿ jest ona Ÿród³em dobrobytu. Hongkong, Singapur, Tokio, Nowy Jork, Londyn – ta lista nie ma koñca. Urbanizacja jest równie¿ lekiem na wysoki wzrost demograficzny. Ludzie mieszkaj¹cy w miastach uwa¿aj¹, ¿e „oszczêdniej” jest mieæ mniejsze rodziny. Ma³a rodzina jest miêdzynarodowo uznawan¹ „cech¹” miast. Urbanizacja i globalizacja – upowszechnianie siê tych zjawisk – wiêcej zdzia³a na rzecz zmniejszenia wzrostu demograficznego, ni¿ jakakolwiek inna strategia wprowadzana dziœ przez rz¹dy. Zachêca to nas do gruntownego przemyœlenia dotychczasowych przekonañ na temat tak zwanego „problemu demograficznego”. Dzieci w szko³ach, z zatwierdzonych przez rz¹d podrêczników do ekonomii, ucz¹ siê dziœ, ¿e rosn¹ca populacja jest przyczyn¹ biedy. Rz¹d i jego urzêdnicy robi¹ siê elokwentni, gdy sprawa dotyczy tej jak¿e rozleg³ej kwestii. Strategie stosowane przez pañstwo w celu rozwi¹zania tego „problemu” wymagaj¹ wielkich wydatków, drogo kosztuj¹ wiêc podatników, nie przynosz¹c przy tym zbyt wielu korzyœci. 77 Strategie te w ich niedorzecznej radykalnoœci uciekaj¹ siê nawet do stosowania przemocy, jak nie tak odleg³y program masowej sterylizacji Sanjay Ghandi. U¿ycie przemocy jest oczywiœcie nie do przyjêcia przez tych, którzy wierz¹ w wolnoœæ. Powody do przeciwstawienia siê przemocy s¹ tym wiêksze, ¿e podstaw¹ do jej u¿ycia jest fa³szywa koncepcja zarówno „problemu”, jak i „leku” na niego. U¿ycie si³y przez pañstwo jest niekiedy usprawiedliwione, na przyk³ad wówczas, gdy wa¿¹ siê losy „dobra ogó³u”. W omawianym przypadku rz¹d nie mo¿e twierdziæ, ¿e dzia³a³ w takim celu. Homo economicus Istnieje prosta przyczyna, dla której ludzkoœæ, czyli innymi s³owy ludzie i tylko ludzie, powoduj¹ dobrobyt. Tylko ludzie s¹ „gospodarni”. Mo¿ecie bez koñca ogl¹daæ programy „National Geographic”, a i tak nigdy nie odkryjecie, ¿eby istnia³ jakikolwiek inny gatunek, który posiada³by zdolnoœæ handlowania i – bior¹c¹ siê z tego – zdolnoœæ do budowania dobrobytu. Jak zauwa¿y³ Adam Smith: „Tylko ludzie maj¹ wrodzon¹ sk³onnoœæ do handlu zamiennego, barterowego i wymiany”. Smith doda³, ¿e nigdy nie widzia³ psa, który wymieni³by siê z innym koœci¹. Nie widujemy te¿ tkaczy, które budowa³yby gniazda dla innych ptaków, szczególnie zaœ piskl¹t, w zamian za robaki, które te ostatnie tak sprawnie zbieraj¹. Typowo ludzk¹ cech¹ jest zdolnoœæ handlowania, a nie produkcji. W produkcji dobre s¹ nawet tkacze. Jednak ptaki nie maj¹ gospodarki, bo po prostu nie umiej¹ handlowaæ. Zdolnoœæ handlowania, czyli wymiany, prowadzi do zjawiska zwanego „specjalizacj¹”. Dziêki temu, ¿e ludzie s¹ „gospodarni”, nie musz¹ byæ samowystarczalni i pracowaæ dla realizacji swych potrzeb. W gospodarce rynkowej mo¿esz byæ tylko dobrym dentyst¹ i staæ ciê bêdzie na zakup produktów przygotowanych przez rolników czy przedsiêbiorców, jak i na us³ugi fryzjera, kucharza i recepcjonisty. „Ekonomia jest nauk¹ o budowaniu dobrobytu przez podzia³ pracy”2 – zauwa¿y³ prof. George Reisman. Kropki na mapie oznaczaj¹ miejsca, gdzie mo¿liwa 78 jest najwiêksza specjalizacja, czyli podzia³ pracy. Z tej prostej przyczyny, bior¹cej siê z podstaw ekonomii, gêstoœæ zaludnienia – lub urbanizacja – s¹ Ÿród³em dobrobytu. Jedynie ludzie s¹ zdolni do handlowania i co za tym idzie do specjalizacji. To w ten sposób powstaje dobrobyt. Specjalizacja jest wiêksza w regionach zurbanizowanych, wszystkie te miejsca s¹ gêsto zaludnione. Miasta i miasteczka s¹ mrowiskami kolonii ludzkich, których celem jest tworzenie dostatku. Socjalistyczna ekonomia rozwoju nie widzi jednak wcale ludzi w ten sposób. Odwrotnie ni¿ Peter Bauer, który dok³adnie przestudiowa³ korzystne efekty handlu i pracy handlarzy w krajach rozwijaj¹cych siê, ekonomiœci socjalistyczni – jak np. laureat Nagrody Nobla Gunnar Myrdal – teoretyzuj¹, ¿e przeciêtni mieszkañcy Trzeciego Œwiata s¹ niezdolni do podejmowania racjonalnych decyzji ekonomicznych i dlatego potrzebuj¹ autorytarnego podzia³u dóbr przez „intelektualno-moraln¹ elitê”: planistów. Bauer nazywa to „zaprzeczeniem zasad ekonomii”. Zaprzeczenie to jest oczywiœcie g³upie i z³e: biedni ludzie bardziej siê targuj¹. Maj¹ oni powa¿ne powody, by postêpowaæ bardziej „racjonalnie” ni¿ lepiej sytuowani ludzie, których staæ na zmarnowanie pewnej iloœci pieniêdzy od czasu do czasu. To w³aœnie owo zaprzeczenie zasad ekonomicznych powoduje, ¿e socjalistyczna wizja ekonomicznego rozwoju postrzega ludzi jako problem, a nie bogactwo. Ponadto, socjalizm podwa¿y³ handel i próbowa³ wspieraæ wytwórczoœæ. Socjalistyczna ekonomia rozwoju chcia³a „zindustrializowaæ” Indie przez ograniczenie handlu. Hindusi s¹ zdolnymi handlarzami. Mówi siê, ¿e Bania (handlarz hinduski) potrafi kupiæ od ¯yda i sprzedaæ Szkotowi w taki sposób, ¿e jeszcze na tym zarobi! Mamy ca³e spo³ecznoœci uzdolnionych handlarzy, którzy mogliby tworzyæ dobrobyt Indii. Zamiast tego wspieraliœmy kilka niezyskownych przedsiêbiorstw, chronionych przez zapory celne i niewymienialn¹ walutê. Hindusi nadal nie s¹ zwolennikami wolnego handlu. Swadesziwallahowie, mieszkañcy Indii bojkotuj¹cy wyroby zagraniczne, zw³aszcza angielskie, wol¹ nadal wspieraæ krajow¹ produkcjê (zaniedbuj¹c handel) tak samo, jak socjaliœci. 79 Kwestia demograficzna ma dwa aspekty. Populacja jest oczywiœcie Ÿród³em dobrobytu - je¿eli istnieje wolny handel. Powstaje zatem nastêpuj¹ce pytanie: czy planeta Ziemia jest zbyt ma³a, by pomieœciæ rasê ludzk¹? Innymi s³owy, czy Allah by³ hojny, czy te¿ na ziemi jest zbyt ma³o miejsca, byœmy wszyscy mogli prze¿yæ? Tê drug¹ kwestiê rozwa¿am dalej. Przyjrzyjmy siê najpierw urbanizacji w Indiach. Urbanizacja dowodzi, ¿e ludnoœæ przyczynia siê do dostatku; jednak w ostatnich czasach urbanizacja w Indiach by³a w du¿ym stopniu kierowana przez pañstwo. Inaczej ni¿ w okresie kolonialnego rozwoju miast, kiedy powsta³y wspania³e miasta i ogromna iloœæ oœrodków wypoczynku, nowoczesne Indie s¹ stref¹ katastrofy urbanistycznej. Jako ¿e problem przeludnienia jest najbardziej odczuwalny w regionach zurbanizowanych, musimy siê zastanowiæ, czy sposób rozwoju naszych regionów miejskich nie jest pozbawiony b³êdów lub, czy rzeczywiœcie wystêpuje tam „problem demograficzny”. Urbanizacja David Clark jest Dyrektorem Departamentu Geografii Uniwersytetu w Coventry. Uwa¿nie przeœledzi³ on zjawisko urbanizacji, zw³aszcza odbywaj¹cej siê w ostatnich latach 3. Twierdzi on, ¿e do czasu, gdy w 1899 roku Adna Ferrin Weber opublikowa³a pracê The Growth of Cities in the Nineteenth Century, badania nad urbanizacj¹ nie by³y „w centrum zainteresowañ nowo powstaj¹cej dyscypliny, jak¹ by³a geografia”. Urbanizacja by³a wtedy zjawiskiem marginalnym, lecz „w ci¹gu ostatnich trzydziestu lat istotne okaza³o siê mówienie o œwiecie zurbanizowanym: œwiecie, gdzie regiony miejskie i ¿ycie w miastach sta³o siê raczej norm¹ ni¿ wyj¹tkiem”. W 1966 roku „zaznaczy³ siê powa¿ny podzia³ w ewolucji sposobu osiedlania siê ludzi”, gdy¿ dziœ mo¿na powiedzieæ, ¿e ponad po³owa populacji na œwiecie mieszka w miastach i miasteczkach: ponad 2,6 miliarda ludzi na œwiecie to mieszkañcy miast. „Miasta i miasteczka nie stanowi¹ ju¿ wyj¹tkowych form osadnictwa w g³ównie wiejskich spo³ecznoœciach – œwiat sta³ siê regionem miejskim”. 80 Gdy przyjrzymy siê historii Indii, otrzymamy podobny obraz. Najbogatsze stany Indii – Maharashtra, Gujarat, Tamil Nadu, Karnataka, Pend¿ab, Bengal Zachodni, Andhra Pradesh i Kerala – odnotowuj¹ wy¿szy poziom urbanizacji ni¿ œrednio w Indiach, gdzie w skali ca³ego kraju jest to 30 procent. Maharashtra i Gujarat odnotowuj¹ wzrost stopnia zurbanizowania na poziomie powy¿ej 3 procent – znacz¹co wy¿szy ni¿ stopy rocznego wzrostu ca³ej populacji w tych stanach. Ekstrapoluj¹c z najnowszych dostêpnych danych4 nie pomylimy siê, jeœli za³o¿ymy, ¿e te dwa stany s¹ bliskie osi¹gniêcia œredniej œwiatowej na poziomie stopy zurbanizowania wynosz¹cej 50 procent. Najbiedniejsze rejony Indii – jak Bihar i Assam – odnotowuj¹ poziom urbanizacji, który ledwie dochodzi do wartoœci dwucyfrowej (patrz wykres 4-1). Dane statystyczne z Indii potwierdzaj¹ tezê, ¿e zaludnienie jest przyczyn¹ dobrobytu, poniewa¿ regiony miejskie s¹ bogate. Potwierdzaj¹ tak¿e przekonanie, ¿e urbanizacja powoduje spadek stóp wzrostu demograficznego: Kerala, stan, gdzie stopa wzrostu populacji jest najni¿sza. odnotowuje najwy¿sz¹ w ca³ych Indiach stopê wzrostu urbanizacji – blisko 5 procent rocznie. Niew¹tpliwie prawd¹ jest, ¿e wysoki poziom piœmiennoœci w Kerali ma wiele wspólnego z jej nisk¹ stop¹ wzrostu demograficznego – jednak nie powinno siê nie doceniaæ tak¿e roli pe³nionej przez wielkie spo³ecznoœci imigracyjne w przenoszeniu wartoœci miejskich. Dok¹d nas to wszystko zaprowadzi? David Clark wierzy, ¿e populacja œwiata ustabilizuje siê na poziomie 85 procent ludzi zamieszkuj¹cych regiony miejskie i tylko 7 procent ¿yj¹cych z ziemi. Globalizacja jeszcze wzmocni ten proces. Jak pokazuj¹ jego badania, inaczej ni¿ we wczeœniejszym okresie ewolucji globalnej ekonomii, dzisiejsza globalizacja wysy³a industrializacjê na peryferie. Wczeœniej, w pocz¹tkach rewolucji przemys³owej, gdy œwiatowa gospodarka by³a kontrolowana przez si³y imperialistyczne, wytwórczoœæ mia³a tendencjê do koncentrowania siê w sercu imperium. Dziœ sprawa wygl¹da ca³kiem inaczej. Globalizacja zaczê³a oznaczaæ równie¿, ¿e œwiat nie jest tylko rynkiem, ale równie¿ fabryk¹. Przyk³adów jest pod dostatkiem. Istnieje amerykañski producent zabawek, który ma niewielkie biuro 81 4-1 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu w Indiach. Wy¿sza urbanizacja Wy¿szy PKB per capita Ni¿sza urbanizacja Ni¿szy PKB per capita 4-2 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu na œwiecie. Singapur Hongkong Liban Argentyna Korea Izrael Wlk. Bryt. Nowa Zelandia Australia Holandia Niemcy Brazylia Mongolia RPA Hiszpania Urbanicacja w proc. Rosja Meksyk Holandia Kanada Francja Stany Zjednoczone Szwajcaria Irlandia Œrednia œwiatowa Egipt Pakistan Chiny Indie Srilanka Tajlandia Bangladesz Etiopia Nepal 82 PKB per capita (1998 r.). w Nowym Jorku, gdzie projektowane s¹ i sprzedawane jego produkty – wszystkie wytwarzane przez ma³e firmy w Korei, Tajwanie i Chinach. Wiod¹cy producent obuwia sportowego dzia³a w du¿ej mierze na tej samej zasadzie. Istniej¹ zachodnie wydawnictwa, które specjalistyczn¹ pracê, jak redagowanie i korektê wykonuj¹ u siebie, pozostawiaj¹c czynnoœci „pracoch³onne”, jak sk³ad i drukowanie wspólnikom na Dalekim Wschodzie. Przez ostatnich trzydzieœci lat – a g³ównie przez ostatnich dziesiêæ – si³y te doprowadzi³y do wiêkszego uprzemys³owienia, jak równie¿ wiêkszej urbanizacji na peryferiach œwiatowego systemu gospodarczego. Procesy te ulegaj¹ obecnie przyspieszeniu (patrz wykres 4-2). W krajach, gdzie zarobki s¹ niewysokie, niezmiennie obserwujemy niski stopieñ urbanizacji. W tym zawieraj¹ siê okazje i wyzwania, zw³aszcza dla Trzeciego Œwiata. Miasta w krajach Trzeciego Œwiata s¹ w szczególny sposób uwa¿ane za rejony katastrofy ekologicznej. Indie nie s¹ tu wyj¹tkiem. Bombaj, Delhi, Kalkuta, Madras, Bangalore, Hajdarabad, Poona... te wielkie miasta, które szczyci³y siê wysok¹ jakoœci¹ ¿ycia, teraz sta³y siê ospa³e i s¹ bol¹czk¹ dla œrodowiska. Jakoœæ powietrza we wszystkich wymienionych miastach jest nie do zaakceptowania. Standardy higieny s¹ straszliwe. Na sprawy wielkiej wagi dla ochrony œrodowiska, jak oczyszczanie œcieków czy utylizacja œmieci, nie przeznacza siê wystarczaj¹cych kwot z puli finansów publicznych. Nie istniej¹ przyjazne dla œrodowiska systemy, jak szybki transport publiczny. ¯adne z wielkich miast nie ma sprawnej organizacji miejskiej. S¹ tam zazwyczaj delegatury w³adz stanowych i to te wy¿sze w³adze o wszystkim decyduj¹. Delhi jest wyj¹tkiem: w³adzê sprawuj¹ tu wspólnie: rz¹d centralny, rz¹d stanowy, Zastêpca Gubernatora oraz przedstawiciele niezliczonych cia³ stanowych, jak Zarz¹d Rozwoju Delhi. Poza tymi wielkimi miastami, ludzie w Indiach zamieszkuj¹ setki du¿ych miast i tysi¹ce mniejszych. Warunki w nich panuj¹ce s¹ jeszcze gorsze. Nieoczyszczane œcieki zatruwaj¹ niemal wszystkie wiêksze systemy rzeczne. W ¿adnym z miast nie istnieje system organizacyjny, który by³by kompetentny w sprawach administracyjnych, odpowiedzialny i wyp³acalny finansowo. W odró¿- 83 nieniu od francuskich prefektur prowincji, s³u¿ba publiczna w Indiach nigdy nie dorobi³a siê instytucji demokracji miejskiej. Typowe jest zarz¹dzanie regionem z du¿ego miasta i st¹d nadzorowanie pracy mniejszych miast. Wszystkie te regiony znajduj¹ siê na skraju dezintegracji. Wed³ug danych ze spisu ludnoœci, wyludnieniu ulegaj¹ miasta poza tymi, w których ¿yje ponad 100 tysiêcy mieszkañców. W miarê, jak mniejsze miasta ulegaj¹ zniszczeniu, wiêksze staj¹ siê bardziej zat³oczone (patrz Suplement 4-4), a tak¿e maj¹ wszelkie towarzysz¹ce temu problemy. Ra¿¹co z³e zarz¹dzanie regionami miejskimi, które przynosz¹ dostatek, by³o najwiêksz¹ pora¿k¹ pañstwa, które uwa¿a³o swych mieszkañców za tak wielki „problem”, jak urbanizacjê. Zawsze mówi³o siê o tej kwestii jako o „problemie migracji ze wsi do miast”, a znaczenie tej kwestii pozostawa³o niezrozumia³e. Jest doœæ oczywiste, ¿e ludŸmi kieruje chêæ robienia rzeczy, które przynosz¹ im wiêkszy zysk – postêpuj¹ oni gospodarczo „racjonalnie”. Wol¹ zyski od strat. Zatem, skoro wielu z nich decyduje siê na przeprowadzkê ze s³abo zaludnionych wiosek do zat³oczonych miast, musi siê za tym kryæ jakiœ powód gospodarczy, który wyjaœnia takie zachowanie. Jest ca³kowicie jasne w tym wypadku, ¿e regiony miejskie tworz¹ dobrobyt i ¿e ludzie przenosz¹ siê do tych miejsc, maj¹c nadziejê na udzia³ w tym dobrobycie. Je¿eli chcecie naprawdê walczyæ z bied¹, musicie postrzegaæ urbanizacjê jako proces, który w tej walce pomo¿e. Tego jednak rz¹d Indii, niestety, nigdy nie bra³ pod uwagê. By w pe³ni zrozumieæ rozmiary migracji ze wsi do miast, raz jeszcze wróæmy do Davida Clarka. Prymat Clark powo³uje siê na wiele studiów, które bada³y sposób, w jaki wokó³ wielkich miast powstaj¹ mniejsze. Powiêkszanie siê tych mniejszych centrów miejskich jest niezwykle wa¿ne dla zrozumienia procesu urbanizacji. W Indiach, co widaæ wyraŸnie, te mniejsze oœrodki miejskie nie powstaj¹ – wszyscy t³ocz¹ siê w wielkich miastach. Jest to zjawisko „prymatu” – gdy jedno miasto 84 staje siê nadmiernie wa¿ne w systemie miejskim. Pisz¹c o zjawisku prymatu Clark mówi: „Dowody sugeruj¹ jednak¿e, ¿e zjawisko prymatu wystêpuje w krajach, gdzie g³ówne miasto jest mocniej w³¹czone w globalny system miejski, ni¿ po³¹czone z krajowym systemem miast”5. Fakt, i¿ mieszkamy w kraju, gdzie urbanizacja odbywa siê w sposób koœlawy i przyczynia siê do wystêpowania zjawiska prymatu, „gdzie g³ówne miasto jest mocniej w³¹czone w globalny system miejski ni¿ po³¹czone z krajowym systemem miast” mo¿emy zilustrowaæ przez wnioski z ostatniej mojej podró¿y do Dehra Dun, miasta, które odwiedza wielu turystów, gdzie istnieje wiele elitarnych szkó³ publicznych dla zamo¿nych ludzi, akademia wojskowa, instytut leœnictwa, a które jest ulubionym miejscem na osiedlanie siê niezliczonej liczby cywilnych i wojskowych emerytów. Dehra Dun, znajduj¹ce siê u podnó¿a wzgórz, jest bram¹ do gór Garhwal. 30 kilometrów w górê i ju¿ jesteœmy w Mussoorie, zwanej kiedyœ „królow¹ oœrodków wypoczynku”. Dehra Dun jest oddalone od Delhi jedynie o 250 kilometrów. T¹ sam¹ autostrad¹, czêsto uczêszczan¹ przez ludzi pobo¿nych, mo¿na by³o dojechaæ do Haridwaru, Rishikeshu, i w koñcu do Uttarkashi. Jednak autostrada ju¿ nie istnieje. Kilka lat temu mo¿na by³o jeszcze powiedzieæ o niej, ¿e jest to „marna droga”. Dziœ jednak trzeba powiedzieæ, ¿e nie jest to „¿adna droga”. Dotarcie do Dehra Dun zajmuje zatem 9 godzin. Krócej trwa podró¿ samolotem do Londynu. Najwa¿niejsze miasto kraju ma lepsze po³¹czenie z Londynem ni¿ z „krajowym systemem miast”. Przez ca³¹ drogê ma siê do czynienia z tym systemem miejskim. Ghaziabad, Meerut, Modinagar, Khatauli, Muzaffarnagar, Roorkee – wszystkie s¹ miastami, regionami miejskimi. Wszystkim brak jest podstawowych po³¹czeñ z najwa¿niejszym miastem. Gdyby takie po³¹czenia istnia³y, obraz regionów miejskich by³by inny. Delhi przesta³yby byæ miastem tak zat³oczonym; przedmieœcia „rozwinê³yby siê”. To z powodu prymatu du¿e miasta Indii rozrastaj¹ siê ponad miarê, podczas gdy niezliczona iloœæ mniejszych miast, które je otaczaj¹, stoi w miejscu: po³¹czenia transportowe miêdzy du¿ym miastem i otaczaj¹cymi go mniej- 85 szymi oœrodkami s¹ w du¿ej mierze niewystarczaj¹ce. Clark powo³uje siê na wiele badañ, które pokazuj¹, ¿e gdy po³¹czenia komunikacyjne s¹ w dobrym stanie, efekt pierwszeñstwa ustaje i pojawia siê to, co mo¿na okreœliæ jako „normalny” lub „rynkowy” rozwój miejski. Rynkowy rozwój miejski jest w³aœnie tym, co Indie musz¹ wprowadziæ. W tym celu niezbêdne s¹ wielkie inwestycje w infrastrukturê. Urbanizacja rynkowa nie tylko bêdzie kontrolowaæ wzrost zaludnienia, ale rozwi¹¿e tak¿e najwiêksze problemy stoj¹ce przed mieszkañcami kraju, gdzie jest wielu ludzi. Zajmie siê tak¿e innym wielkim problemem, jaki maj¹ wszyscy mieszkañcy Indii, czyli astronomicznie wysokimi cenami nieruchomoœci, które spowodowa³y, ¿e posiadanie w³asnego mieszkania jest dobrem bêd¹cym poza zasiêgiem nawet klasy œredniej. Cena jest funkcj¹ zapotrzebowania i poda¿y. Transport przyczynia siê do zwiêkszenia poda¿y. Po³¹czcie miasteczko X z miastem Y tramwajem i natychmiast wiêcej przestrzeni jest dostêpne dla gospodarki miejskiej. To umo¿liwia taki system zagospodarowania miejskiego, ¿e centrum miasta, gdzie ceny s¹ najwy¿sze ze wzglêdu na gospodarcz¹ wartoœæ terenu, staje siê przede wszystkim przestrzeni¹ dla przedsiêbiorstw, a wielkie tereny na obrze¿ach mog¹ byæ osiedlami mieszkaniowymi. Warto pamiêtaæ, ¿e Japonia, Niemcy Zachodnie, Holandia i Belgia maj¹ porównywaln¹, a nawet wiêksz¹ gêstoœæ zaludnienia ni¿ Indie, a tymczasem wiele z tych krajów nie ma problemu przeludnienia i niekorzystnych cen mieszkañ, z którymi borykamy siê w Indiach. ¯ycie w trudnych do wytrzymania warunkach jakie panuj¹ w miastach Indii przypomina ¿ycie w piekle. Bieda, slumsy, zanieczyszczenie, choroby – ich przyczyn¹ nie jest „ludnoœæ”. Przyczyn¹ jest zjawisko prymatu: najwa¿niejsze miasto nie maj¹ce odpowiednich po³¹czeñ z krajowym systemem miast. To w³aœnie powoduje, ¿e ludnoœæ jest postrzegana jako „problem” – k³opot, który wywiera na widzu wielkie wra¿enie. WyjedŸmy z przeludnionych miast w¹skimi „autostradami” przez zat³oczone miasteczka i „problem demograficzny” bije w oczy. Wydawaæ siê mo¿e tak¿e, ¿e brud ma wiele wspólnego z „bied¹”. 86 Dla spostrzegawczego oka, widok ten oznacza po prostu zbyt ma³y zasób dóbr publicznych6, przede wszystkim dróg. To, co widzimy, to handel na ulicach: za du¿o handlu, za ma³o ulic. To nie „bieda”. Ani nie jest to te¿ „problem demograficzny”. To s¹ zapracowane gospodarki miejskie przyt³oczone przez zjawisko prymatu. Z wszystkich tych gospodarek miejskich œci¹gane s¹ wielkie sumy podatków. Pieni¹dze te jednak nie s¹ inwestowane w to, czego te gospodarki wielce potrzebuj¹ i za co p³ac¹. Jest to wyraŸny przyk³ad tego, co profesor Deepak Lal nazywa „pañstwem rozbójniczym”7. Kolonialny rozwój miast: badanie przeciwieñstw Pewn¹ wskazówkê, co mo¿e siê wydarzyæ, jeœli bêdzie mia³ miejsce rynkowy rozwój miast, mo¿emy otrzymaæ poprzez zbadanie okresu, gdy w Indiach nast¹pi³ gwa³towny rozwój urbanistyczny: w erze kolonialnej. Co jest szczególnie znacz¹ce, to rozwój ponad 80 oœrodków wypoczynku wokó³ czterech najwa¿niejszych metropolii – Delhi, Kalkuty, Bombaju i Madrasu. W³¹czaj¹c w to strefê Simla-Mussoorie w pobli¿u Delhi, strefê Darjeeling-Shillong wokó³ Kalkuty, strefê Poona-Mahabaleshwar w s¹siedztwie Bombaju oraz Ooty i Nilgiris ko³o Madrasu. Rola transportu jest jasna – Darjeeling mia³o swoj¹ liniê kolejow¹ zanim jeszcze Japonia us³ysza³a o kolei – podobnie jasne jest znaczenie rozwoju wolnego rynku nieruchomoœci. Waga zdrowej administracji miejskiej jest oczywista. Rola technologii w zak³adaniu tych nowych miast nie mo¿e byæ niedoceniana: „Czy chodzi o naukê geologii, pomiarów i kartografii, czy te¿ o technologiê budowy dróg, mostów i linii kolejowych, wiedza i techniki bior¹ce siê z procesów miejsko-przemys³owych wieku osiemnastego i dziewiêtnastego by³y najpierw wprowadzone, a potem rozwiniête na terenie kolonii w Indiach”8 . Gdy ten proces urbanizacji siê zatrzyma³, wspomniane oœrodki wypoczynkowe s¹ na skraju upadku. W górach sprawa jest jeszcze prostsza – drogi w³¹czaj¹ ziemiê do us³ug. Niedostatek dróg spowodowa³ swego rodzaju lokalne zjawiska prymatu, gdzie g³ówne miasto w gó- 87 rach – zazwyczaj bêd¹ce te¿ stolic¹ stanu – staje siê przesadnie wa¿ne w regionalnym systemie miast. Wspomniane oœrodki wypoczynkowe rozwija³y siê, gdy¿ by³y silnie po³¹czone z metropoli¹. Te same si³y metropolii i wiele nowych mo¿e finansowaæ boom urbanistyczny, który wyeliminuje biedê, rozwi¹¿e wiêkszoœæ problemów „¿ycia codziennego” w Indiach, a nawet zachowa kilka najpiêkniejszych miejsc na ziemi. Dla wiêkszoœci ludzi wychowanych na jêzyku „biedy” teza, ¿e urbanizacja jest lekiem na ni¹, mo¿e siê wydawaæ nieco zbyt daleko id¹ca: co z „wsiami”, gdzie mieszkaj¹ „prawdziwi” Hindusi? Ruch organizacji pozarz¹dowych, który skupi³ sw¹ uwagê na „rozwoju wiejskim”, mo¿e siê bardzo dziwiæ. Jednak¿e fakt, ¿e regiony miejskie stwarzaj¹ zarówno wyzwania, jak i szanse, nie umkn¹³ uwadze miêdzynarodowego ruchu organizacji pozarz¹dowych. Spora grupa najwiêkszych organizacji jak Oxfam, Homeless International, Intermediate Technology and Water Aid, po³¹czy³y siê, by wydaæ zwiêz³y tom zatytu³owany The Urban Opportunity: The Work of NGOs in the Cities of the South9. S³owo „szansa” w tytule oznacza, ¿e wizja urbanizacji mo¿e zaœwitaæ nad ruchem organizacji pozarz¹dowych. W stronê „Konfliktu wizji” W rzeczy samej chodzi o stworzenie „wizji”. Jak napisa³ Thomas Sowell w ksi¹¿ce A Conflict of Visions: Ideological Origins of Political Struggles10 ludzie maj¹ ró¿ne „wizje” na temat tego, w jaki sposób wygl¹da œwiat. Polityczne starcia maj¹ miejsce, gdy te „wizje” k³óc¹ siê ze sob¹. Wizja okreœlana jest jako „przedanalityczny akt postrzegania”. Sowell mówi, ¿e „wizje s¹ fundamentami, na których budowane s¹ teorie”. Jego dzie³o przygl¹da siê wielu „konfliktom wizji”, w³¹czaj¹c w to spór dotycz¹cy ekonomii rozwoju, maj¹cy miejsce miêdzy lordem Peterem Bauerem i Gunnarem Myrdalem. To w³aœnie konflikt pogl¹dów na linii rynek-pañstwo, doprowadzi³ do „liberalizacji” w Indiach, bez zaoferowania alternatywnej „wizji” dla etatystycznego pogl¹du wiejskiej utopii. 88 Indie s¹ wysoko zurbanizowane i wystêpuj¹ tu ogromne problemy miejskie. Tu kryj¹ siê jednak równie¿ szanse, jak uœwiadomi³ to sobie nawet ruch organizacji pozarz¹dowych. „Wizja” etatystyczna problemu ludnoœciowego jest wyraŸnie „przed-analitycznym aktem postrzegania”. Wystarczy siê trochê zastanowiæ, by dostrzec jej fa³szywoœæ. Dowód na to, ¿e wzrost demograficzny powoduje wiêkszy dobrobyt, mo¿na zawrzeæ w czterech s³owach: Regiony Zurbanizowane S¹ Bogate. To, co osi¹gamy, jest cudem w odniesieniu do politycznych staræ, które musz¹ siê odbyæ, by Indie zosta³y uwolnione od etatyzmu. Ten dowód obala wizjê etatystyczn¹. Zamiast o œwiecie wiejskim, nagle zaczynamy mówiæ o miejskim. I zamiast jêzyka biedy, u¿ywamy jêzyka dobrobytu. I rzeczywiœcie, jest to historycznie uzasadniona wizja przysz³oœci, któr¹ ka¿da „cywilizacja” musi siê kierowaæ. Samo s³owo „cywilizacja” pochodzi od ³aciñskiego „civitas”, które oznacza „miasto”. Staro¿ytne Indie by³y bogate i miejskie. Harappa i Mohenjo-Daro by³y najlepiej zaplanowanymi miastami staro¿ytnego œwiata. Z przyk³adu rozwoju portu w Lothal wiemy, ¿e dostatek w miastach zale¿y w du¿ej mierze od po³¹czeñ transportowych z innymi centrami miejskimi, dziêki czemu handel siê nie dusi. Region Œródziemnomorski by³ ko³ysk¹ cywilizacji, poniewa¿ po prostu pozwala³ na rozwój wielu regionów zurbanizowanych i na istnienie po³¹czeñ miêdzy nimi. Globalizacja we wspó³czesnym œwiecie pozwoli wszystkim oœrodkom miejskim na po³¹czenie siê i dzia³anie na zasadzie siatki po³¹czeñ w globalnym systemie gospodarczym. Indie, z ich politycznie wywo³anym efektem prymatu, uniemo¿liwiaj¹ rozwój niezliczonej iloœci miast. To ta fa³szywa wizja jest odpowiedzialna za to, ¿e kraj ten jest biedny. Ta nieprawdziwa wizja zasadza siê na dwóch „przes¹dach”: jednego dotycz¹cego ludnoœci i drugim dotycz¹cym biedy. Oba mog¹ byæ obalone w kilku s³owach. Lord Bauer zaprzeczy³ teorii b³êdnego ko³a biedy mówi¹c po prostu, ¿e „jeœli teoria ta by³aby prawdziwa, œwiat nadal by³by w epoce kamienia ³upanego”. Wizja etatystyczna „problemu populacji” mo¿e byæ obalona podob- 89 nie szybko. Ludnoœæ jest Ÿród³em dobrobytu: regiony zurbanizowane s¹ bogate. Odwrócenie przekonañ, które nast¹pi w sposób oczywisty, gdy tylko dowody nieprawdy tych powszechnie g³oszonych (i publicznie nauczanych) teorii stan¹ siê wiedz¹ powszechn¹, doprowadzi do „konfliktu wizji”, o którym mówi³ Sowell. Gdy mieszkañcy Indii zrozumiej¹, ¿e gospodarka to dostatek, a urbanizacja do niego prowadzi, i ¿e nasza ludnoœæ i obecna bieda nie s¹ ¿adn¹ na tej drodze przeszkod¹, nagle zauwa¿¹ te¿, ¿e w Indiach jest setka Singapurów, s¹ autostrady, po których Niemcy chêtnie by siê przejechali, doskona³y system publicznego transportu miejskiego, kwitn¹ce dzielnice biznesu w centrum miast oraz dobrze usytuowane i przestrzenne przedmieœcia – „rozwiniêty” kraj, nie potrzebuj¹cy d³u¿ej u³ud „ekonomii rozwoju”. Byæ mo¿e powstanie pytanie, w jaki sposób ta „infrastruktura” zostanie sfinansowana. Wtedy argumenty na rzecz prywatyzacji znajd¹ wdziêcznych s³uchaczy w spo³eczeñstwie. Inwestycje w sektor publiczny s¹ dokonywane nie tylko przez drukowanie pieniêdzy, ale równie¿ przez odwracanie zasobów od takich dóbr publicznych, jak drogi. Oto argument na rzecz prywatyzacji, który mieszkañcy Indii polubi¹ ca³ym sercem: zamiana braku inwestycji na inwestycje w innym miejscu. Dziœ, zmniejszanie inwestycji odbywa siê „po kawa³ku”, jednak bez ¿adnej koncepcji inwestycji gdzie indziej. Raz jeszcze powtórzê: dzieje siê tak z braku jakiegokolwiek pomys³u, jeœli jedna wizja tworzy sektor publiczny, inna musi odmalowaæ now¹ perspektywê. Ludnoœæ tworzy dobrobyt – na tym polu znajduje siê klucz do starcia znacz¹cej politycznie si³y z wizj¹ etatystyczn¹. W kraju analfabetów ekonomicznych, gdzie chwytliwa ideologia „gospodarki mieszanej” jest ubrana w g³êboko zakorzeniony nacjonalizm gospodarczy, nie ma lepszego sposobu na wyci¹gniêcie na œwiat³o dzienne k³amstw wizji etatystycznej. Zwróæmy teraz uwagê na drug¹ kwestiê: czy zasoby naturalne stanowi¹ problem? Innymi s³owy: czy Ziemia jest zbyt ma³a, by pomieœciæ wszystkich ludzi? Czy jest nas zbyt wielu? 90 Ekonomia obfitoœci Socjalizm podkreœla, ¿e ekonomia to nauka o brakach, gdy¿ iloœæ zasobów naturalnych jest niewielka i planiœci musz¹ je rozdysponowaæ. Jest to fa³szywy pogl¹d na œwiat, który staraj¹ siê przekazaæ ofiarom swojego systemu edukacyjnego. Gospodarka rynkowa jest jak ekosystem. Ka¿de miasto jest ekosystemem tak samo, jak deszczowe lasy amazoñskie s¹ ekosystemem. Jest to ekosystem, w którym ludzie maj¹ ró¿ne specjalnoœci i tworz¹ dobrobyt. W ekosystemie gospodarki rynkowej tworzone s¹ nisze, w których mo¿emy prze¿yæ. Cokolwiek wchodzi do ekosystemu gospodarki rynkowej tak¿e mo¿e prze¿yæ. Zasoby, które s¹ dostêpne w gospodarce rynkowej, zawsze wystêpuj¹ w obfitoœci. Pos³u¿ê siê w wyjaœnianiu tej zasady przyk³adami. Woda stanowi 70 procent Ziemi. A wody brakuje w Indiach. Zachêca to wiele osób do snucia niem¹drych dywagacji, jakoby najwa¿niejsz¹ rol¹ pañstwa by³o zapewnienie wszystkim czystej wody pitnej. Zestawmy to z produktami ropy naftowej. Na Ziemi wystêpuje bardzo niewiele z³ó¿ ropy naftowej w porównaniu z wod¹. Jednak benzyna i olej napêdowy s¹ dostêpne w du¿ej iloœci, podczas gdy to w³aœnie wody brakuje. Powodem takiego stanu rzeczy jest rynek. Istnieje rynek na produkty napêdowe: niektórzy je sprzedaj¹, inni kupuj¹. Nie ma jednak rynku dla wody. Pañstwo rozdaje j¹ za darmo rolnikom i mieszkañcom slumsów. Nie ma praw w³asnoœci dla nabrze¿y czy wód gruntowych, podczas gdy mo¿na posiadaæ podziemne z³o¿a ropy naftowej. Po drugie, jeœli chodzi o kwestiê wyginiêcia gatunków, nigdy nie dotyczy to tych, które znajduj¹ swoje miejsce w gospodarce rynkowej. Dlatego te¿ kurczaki, kozy i œwinie prze¿y³y, podczas gdy tygrysy nie. Niektórych zwierz¹t z wczeœniej zagro¿onych wyginiêciem gatunków jak krokodyle, emu i strusie, jest teraz bardzo du¿o, gdy¿ s¹ hodowane na farmach. Tygrys, s³oñ i nosoro¿ec z ³atwoœci¹ by prze¿y³y, gdyby by³y hodowane dla celów komercyjnych i istnia³by wolny rynek na produkty z nich wytwarzane. Zwierzêta ¿yj¹ce w warunkach naturalnych równie¿ by prze¿y³y, gdy¿ nasycenie rynku uczyni³oby k³usownictwo nieop³acalnym. 91 Po trzecie, ludzie s¹ zaradni. Umys³ ludzki, jak powiedzia³ Julian Simon, jest najwiêkszym bogactwem. Korzysta on z coraz to nowych bogactw dostêpnych szczodrze na Ziemi. Dobrym przyk³adem jest energia. Gdy w Wielkiej Brytanii rozpoczê³o siê uprzemys³owienie, do wytwarzania stali u¿ywany by³ wêgiel drzewny. To zmniejszy³o powierzchnie leœne w Anglii. Umys³ ludzki odpowiedzia³ na to wyzwanie i ludzie zaczêli wydobywaæ wêgiel w kopalniach. By³o to ogromnie op³acalne, jako ¿e wêgiel drzewny sta³ siê trudno dostêpny. Po latach, lasy w Wielkiej Brytanii znów siê pojawi³y, gdy wêgiel sta³ siê g³ównym Ÿród³em energii. Jednak Ÿród³o wêgla nie wysch³o. Wkrótce cz³owiek odkry³ ropê. I znów Wielka Brytania uzna³a, ¿e taniej jest importowaæ wêgiel i ropê, ni¿ wydobywaæ j¹ z bardzo g³êboka. Dziœ mo¿ecie zawieŸæ wêgiel do Newcastle. Nie ma tam kopalni, jednak nadal jest tam wêgiel pod ziemi¹. Z³o¿a nie zosta³y wyczerpane. Podobnie bêdzie z rop¹ i gazem, gdy¿ umys³ ludzki wynajdzie nowe rozwi¹zania. ¯adne ze z³ó¿ nieodnawialnych zasobów energii nie zostanie ca³kowicie wyczerpane. Nigdy. Cena energii bêdzie zachêca³a do poszukiwania nowych rozwi¹zañ. Filozofia diab³a Problem liczby ludnoœci to filozofia diab³a. Nie pozwala na postrzeganie ludzi jako bogactwa w rzeczy samej: „najwiêkszego bogactwa”. Zachêca ludzi do myœlenia, ¿e s¹ ciê¿arem i nie s¹ zdolni do polepszania swoich warunków ¿ycia bez pomocy pañstwa. Prawda jest ca³kiem inna: to pañstwo stanowi wielki problem, gdy¿ nieprzemyœlana polityka pañstwa skazuje ludzi na biedê. Nie bez racji jest przekonanie, ¿e teza o problemie populacji jest podtrzymywana przez socjalistyczne rz¹dy Indii (w piêædziesi¹t¹ rocznicê odzyskania niepodleg³oœci, parlament Indii przyj¹³ jednog³oœnie uchwa³ê twierdz¹c¹, ¿e najwiêkszym problemem w Indiach by³a ludnoœæ) i równie¿ przez Organizacjê Narodów Zjednoczonych. W ten sposób pañstwa promuj¹ wizjê œwiata, gdzie biedne dzieci Trzeciego Œwiata s¹ najwiêkszym problemem Ziemi. Odci¹ga to uwagê od z³odziejskiej polityki pañstw. 92 Jest w tym myœleniu obecny tak¿e element rasizmu: biali ludzie uwa¿aj¹, ¿e czarne dzieci s¹ problemem i ¿e czarni ludzie zbyt szybko siê rozmna¿aj¹. Amartya Sen, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z 1998 roku, którego Indie uhonorowa³y najwy¿szym wyró¿nieniem pañstwowym, równie¿ promuje ten sposób myœlenia, gdy mówi, ¿e biedni potrzebuj¹ edukacji zapewnionej przez pañstwo, inaczej nie bêd¹ w stanie konkurowaæ w globalizuj¹cym siê œwiecie. Jak przed nim twierdzi³ Gunnar Myrdal – który tak¿e otrzyma³ wysokie nagrody od rz¹du Indii – Amartya Sen zdaje siê utrzymywaæ, ¿e biednym mieszkañcom naszego pañstwa brak zdolnoœci intelektualnych, podczas gdy pañstwo je posiada. W rzeczywistoœci edukacja publiczna to propaganda. Pañstwo samo cierpi na powa¿ny deficyt wiedzy, jeœli weŸmiemy pod uwagê stan naszej administracji publicznej. Pañstwo nie potrafi uczyæ, a samo wymaga nauki. Ludzie jednak nie potrzebuj¹ edukacji – „¿adnego ciemnego sarkazmu w szkole” (z tekstu piosenki Pink Floyd „We don’t need no education” – przyp. t³um.) – gdy¿ Bóg wyposa¿y³ ich w naturalne zdolnoœci do handlu. To, czego naprawdê im potrzeba, to wolnoœæ gospodarcza. To w³aœnie Deepak Lal nazywa „gospodark¹ uciskan¹”. 1 Dziêkujê profesorowi Julianowi Simonowi za komentarz do wczeœniejszej wersji tego tekstu. 2 Definicja ta pochodzi od profesora George’a Reismana, który, jak Friedrich von Hayek, by³ uczniem wielkiego Ludwiga von Misesa, za³o¿yciela Austriackiej Szko³y Ekonomii. 3 D. Clark, Urban World/Global City), wyd. Routledge, London 1996. 4 Narodowy Raport Indii (India National Report), Habitat II, 1996. 5 D. Clark, tam¿e, s. 29. 6 „Dobrem publicznym” nazywamy coœ, co nie mo¿e byæ wycenione ani sprzedane, lub z dostêpu do czego ludzie nie mog¹ byæ wy³¹czeni. W dawnych czasach drogi, parki i latarnie morskie by³y uwa¿ane za dobra publiczne. Dziœ ekonomiœci s¹ bardziej ostro¿ni w mówieniu, ¿e coœ jest „czystym” dobrem publicznym. 7 D. Lal, Against Dirigisme: The Case for Unshackling Free Markets, wyd. International Centre for Economic Growth, San Francisco 1994, 93 s. 34; przytaczaj¹c jego tekst The Political Economy of the Predatory State, DRD, Tekst Dyskusji nr 105, World Bank, Washington. 8 A.D. King, Colonial Urban Development, Routledge & Kegan Paul, Londyn 1976, s. 155. 9 N. Hall, The Urban Opportunity: The Work of NGOs in the Cities of the South, Intermediate Technology Publications, London 1996. 10 T. Sowell, A Conflict of Visions: Ideological Origins of Political Struggles, Quill, New York 1987. 94 W obronie imigracji Julian L. Simon1 W przeciwieñstwie do powszechnie panuj¹cych opinii, legalni imigranci przybywaj¹cy do Stanów Zjednoczonych, przynosz¹ mieszkañcom tego pañstwa znacz¹ce korzyœci ekonomiczne. Nale¿¹ do nich: zmniejszenie ciê¿aru kosztów ubezpieczeñ spo³ecznych bez zmniejszania korzyœci z nich p³yn¹cych, wiêksza produktywnoœæ, wzrost przedsiêbiorczoœci, zastrzyk si³ witalnych, wreszcie ró¿norodnoœæ kulturowa. Przeciwnicy imigracji staraj¹ siê nas przekonaæ, ¿e imigranci wyrz¹dzaj¹ spo³eczeñstwu szkodê pod wzglêdem gospodarczym, politycznym i kulturowym. Ograniczenia w imigracji maj¹ nas „ochraniaæ”, tak jak c³a i kontyngenty. Podobnie jednak, jak w przypadku barier handlowych, ograniczenia w imigracji chroni¹ nas g³ównie przed korzyœciami. Nie oznacza to, ¿e imigracja nie poci¹ga za sob¹ ¿adnych kosztów, jednak dowody historyczne i obecne pokazuj¹, ¿e zbyt du¿y nacisk k³adzie siê na koszty, podczas gdy korzyœci siê nie docenia. Na pierwszy rzut oka imigracja wydaje siê mieæ dwa oblicza ideologiczne. Z jednej strony:wolnoœæ przekraczania granic pañstwowych jest prawem ka¿dego cz³owieka, i prawo to powinno byæ respektowane. Jak nam przypomina F. A. Hayek: „Prawnym obowi¹zkiem ka¿dego cz³owieka jest, by zachowywaæ siê tak samo wobec wszystkich, w³¹czaj¹c w to obcych i cudzoziemców”. Hayek potêpia takie grupy, jak zwi¹zki zawodowe, które wzywaj¹ do „sprawiedliwoœci spo³ecznej”, a jednoczeœnie „odrzucaj¹ te prawa, których domagaj¹ siê cudzoziemcy”. Z drugiej strony: prawo 95 cz³owieka do owoców jego pracy jest czasem interpretowane jako podstawa do pozbawienia cudzoziemców prawa przekraczania naszych granic. Dla wyjaœnienia tego problemu warto przytoczyæ fakty o ekonomicznym wp³ywie imigracji. Przyjrzyjmy siê niektórym argumentom przeciwników imigracji. Najsilniejszym argumentem politycznym przeciw przyjmowaniu imigrantów zawsze by³o przekonanie, ¿e zabieraj¹ pracê rdzennym mieszkañcom kraju, do którego przybywaj¹. Podstawa tego rozumowania jest prosta: je¿eli liczba miejsc pracy jest sta³a, a imigranci zajmuj¹ kilka z nich, mniej pracy pozostanie dla obywateli pañstwa. Na pocz¹tku zapotrzebowanie na œciœle okreœlony typ pracownika jest rzeczywiœcie sta³e. Zatem imigranci, którzy zaczynaj¹ pracê w okreœlonym zawodzie, musz¹ teoretycznie wywieraæ pewien negatywny wp³yw na p³ace lub poziom zatrudnienia, jaki wystêpuje w tej profesji. Obserwowany w ostatnich czasach znaczny wzrost liczby lekarzy z zagranicy na przyk³ad, oznacza dodatkow¹ konkurencjê i ni¿sze zarobki dla lekarzy amerykañskich, których wysokie p³ace s¹ obecnie wynikiem sztucznie ograniczanej iloœci lekarzy. Tych negatywnych efektów mo¿na unikn¹æ jedynie wtedy, gdy imigranci zasil¹ szeregi wszystkich profesji proporcjonalnie do iloœci osób pracuj¹cych w danym zawodzie. Pracownicy wykonuj¹cy zawody, do których imigranci nap³yn¹ w sposób nieproporcjonalny, bêd¹ siê zapewne skar¿yæ, jednak konsumenci raczej nie bêd¹ narzekaæ. Teorie ekonomiczne ucz¹ nas, ¿e w niektórych zawodach musi wystêpowaæ bezrobocie. Nie wyjaœniaj¹ jednak, czy zakres zjawiska bêdzie powa¿ny czy raczej nieistotny; do tego niezbêdne jest nam przeprowadzenie doœwiadczenia. ¯adne badanie nie pokazuje, by imigranci byli w istotnym stopniu przyczyn¹ bezrobocia tak w Stanach Zjednoczonych jako ca³oœci, jak i w wybranych miejscach kraju, gdzie wystêpuj¹ ich skupiska. Jednym z powodów takiego stanu jest fakt, ¿e potencjalni imigranci s¹ w du¿ym stopniu œwiadomi warunków panuj¹cych na rynkach pracy i raczej nie przyje¿d¿aj¹ tam, gdzie istnieje ma³e zapotrze- 96 bowanie na ich kwalifikacje. Ponadto imigranci posiadaj¹ na ogó³ wiele ró¿nych umiejêtnoœci i nie jest tak, ¿e pracuj¹ jedynie w bardzo ograniczonej liczbie zawodów. Równoczeœnie imigranci zwiêkszaj¹ zapotrzebowanie na pracê w wielu ró¿nych dziedzinach; s¹ zarówno konsumentami, jak i wytwórcami ró¿nych dóbr i us³ug. W d³ugim okresie, poprzez swe wydatki, imigranci tworz¹ tyle miejsc pracy, ile sami zajmuj¹. Nawet w tych dziedzinach, gdzie imigrantów jest bardzo wielu, jak restauracje i przemys³ hotelarski, stanowi¹ oni niewielki problem dla pracowników miejscowych. Jak pokazuje wiele badañ, tylko niektórzy rodowici mieszkañcy staraj¹ siê o pracê, wykonywan¹ przez imigrantów, gdy¿ jest ona ciê¿ka, a wynagrodzenie za ni¹ niewielkie. Wiêkszy wp³yw, ni¿ na poziom bezrobocia, mo¿e natomiast imigracja wywieraæ na wysokoœæ zarobków. Potencjalni imigranci, na których umiejêtnoœci zapotrzebowanie by³oby niewielkie, nie decyduj¹ siê na migracjê, natomiast ci, którzy spodziewaj¹ siê, ¿e ich umiejêtnoœci spotkaj¹ siê z zainteresowaniem pracodawców, kieruj¹ siê tam, gdzie s¹ dla nich miejsca pracy. Nap³yw lekarzy imigrantów na przyk³ad, prawdopodobnie raczej spowoduje spadek zarobków miejscowych lekarzy ni¿ pozbawienie ich pracy. Badanie przeprowadzone przez Bartona Smitha i Roberta Newmana pokazuje jednak, ¿e zarobki spad³y jedynie o 8 procent w miastach przy granicy Teksasu z Meksykiem, gdzie odsetek Meksykanów jest stosunkowo wysoki, w porównaniu z innymi miejscami w Stanach Zjednoczonych – spadek jest znacznie mniejszy ni¿ badacze siê spodziewali. Ró¿nica w zarobkach przypisywana jest ponadto w du¿ej mierze niskim kosztom utrzymania w miastach przygranicznych. Istot¹ maltuzjañskiej niechêci do imigracji jest strach przed „rozproszeniem kapita³u”, bior¹cy siê z przekonania, i¿ prawo malej¹cych zysków spowoduje spadek dochodu przypadaj¹cego na pracownika, jako ¿e pracowników przybywa, a wysokoœæ kapita³u pozostaje bez zmian. Twierdzenie powy¿sze ma wielk¹ moc przekonywania, poniewa¿ jest cudownie proste, bezpoœrednie i wydaje siê zgodne ze zdrowym rozs¹dkiem. Jest ³akomym 97 k¹skiem dla mediów. Inaczej jest z argumentami, które przecz¹ zwi¹zkowi teorii maltuzjañskiej z imigracj¹, poniewa¿ s¹ one skomplikowane i nie tak bezpoœrednie. Najwiêksze znaczenie ma dziœ kapita³ ludzki – wykszta³cenie i umiejêtnoœci posiadane przez ludzi – a nie maszyny czy narzêdzia. Dodatkowi pracownicy rekrutuj¹cy siê spoœród imigrantów wyrz¹dzaj¹ jednak¿e rodowitym mieszkañcom pewnego rodzaju szkodê. W sektorze prywatnym dodatkowi pracownicy (i ich wp³yw na zmniejszenie zarobków) przyczyniaj¹ siê do tego, ¿e w³aœciciele firm czerpi¹ ze swych przedsiêbiorstw wiêksze zyski - wzrost dochodów w³aœcicieli odpowiada stracie po stronie pracowników. Zmiana nie wp³ywa jednak w znacz¹cym stopniu na wskaŸnik ca³kowitego dochodu na osobê. Tym niemniej pracownicy trac¹, gdy zyskuj¹ pracodawcy, o ile s¹ to grupy ró¿ne. W rzeczywistoœci jednak, przez fundusze emerytalne, wiêkszoœæ prywatnego kapita³u pozostaje, choæ niebezpoœrednio, w posiadaniu pracowników. Nie jest zatem jasne, jak wielka jest w rezultacie strata po stronie pracowników. W przypadku specjalnych kategorii pracowników, zw³aszcza tych o najni¿szych zarobkach, negatywny wp³yw imigracji jest prawdopodobnie mniejszy, ni¿ siê powszechnie s¹dzi i mo¿e wcale nie wystêpowaæ. Jak powiedzia³em wczeœniej, legalni imigranci posiadaj¹ cenne wykszta³cenie i umiejêtnoœci, i zasilaj¹ szeregi wielu ró¿nych profesji, nawet w krótkim okresie nie powoduj¹ przy tym szkód w poziome zatrudnienia, ani wiêkszych szkód w poziomie wynagrodzeñ. Imigranci tworz¹ nowe miejsca pracy w sposób nie tylko poœredni – poprzez swe wydatki, robi¹ to tak¿e bezpoœrednio, poprzez zak³adanie przedsiêbiorstw, które tworz¹ nawet chêtniej ni¿ rodowici mieszkañcy. Badania przeprowadzone przez rz¹d Kanady, które równie dobrze mog³yby opisywaæ tak¿e doœwiadczenie Stanów Zjednoczonych, pokazuj¹, ¿e blisko 5 procent – 91 z 1 746 mê¿czyzn i 291 kobiet – za³o¿y³o w³asne firmy w ci¹gu pierwszych trzech lat swego pobytu w Kanadzie. Zatrudnili nie tylko sami siebie, ale tak¿e innych, tworz¹c w sumie 606 nowych miejsc pracy. St¹d, szacuj¹c z grubsza, imigranci stworzyli 30 procent nowych 98 miejsc pracy wobec tych, które zajêli. Ponadto, procent ten z pewnoœci¹ uleg³ szybkiemu powiêkszeniu po trzyletnim okresie badañ; w ci¹gu jednego roku 71 imigrantów, którzy sami siebie zatrudniali, utworzy³o 264 nowych miejsc pracy, w porównaniu z 91 osobami i 606 miejscami pracy po okresie trzyletnim. Oznacza to zatem, ¿e nawet jeœli piêciu imigrantów pozbawi³o jednego rodowitego Kanadyjczyka wczeœniej zajmowanej przez niego posady – co jest wyj¹tkowo nieprawdopodobn¹ liczb¹ – zosta³o to a¿ nadto wynagrodzone przez nowe miejsca pracy, jakie stworzyli imigranci i które by³y zajmowane przez mieszkañców. Przedsiêbiorstwa zak³adane przez imigrantów s¹ oczywiœcie na pocz¹tku niewielkie, jednak ma³e przedsiêbiorstwa s¹ najwiêkszym Ÿród³em nowych miejsc pracy. Historia pokazuje, ¿e migruj¹cy zazwyczaj przybywaj¹ w dobrych czasach i wyje¿d¿aj¹ w z³ych, staj¹c siê w ten sposób buforem bezrobocia dotykaj¹cego mieszkañców. Nie twierdzê, ¿e imigracja jest pozbawiona wad. WyobraŸmy sobie, ¿e jutro do Stanów przybywa miliard Azjatów, Afrykanów i mieszkañców Afryki Po³udniowej bez wykszta³cenia i zawodu. Ka¿dy znalaz³by siê w strasznym po³o¿eniu. Imigranci na pocz¹tku nie mieliby pracy, a gospodarka nie by³aby w stanie szybko dostosowaæ siê do nowej sytuacji. By stwierdziæ, czy okreœlona fala imigrantów jest na tyle znacz¹ca, by spowodowaæ taki krótkookresowy nadmiar, powinniœmy przeœledziæ historiê i sytuacje, gdy przybyszów by³o wielu w porównaniu do mieszkañców: wczesn¹ historiê Stanów Zjednoczonych, zw³aszcza na prze³omie wieków; sytuacjê w Niemczech Zachodnich i Japonii po II wojnie œwiatowej, gdy kraje przyjmowa³y wielu etnicznych Niemców i Japoñczyków z terenów, które przesta³y podlegaæ tym krajom; historiê Izraela w latach piêædziesi¹tych XX wieku, dok¹d odbywa³a siê masowa imigracja z krajów arabskich. Jak pokazuj¹ niemal wszystkie badania, okresy tych sporych nap³ywów by³y trudne, jednak z punktu widzenia gospodarki wszystkie okaza³y siê korzystne. Wspomniane doœwiadczenia mog¹ oznaczaæ, ¿e spodziewane w teorii niekorzystne efekty w rzeczywistoœci wystêpuj¹ w niewielkim zakresie lub wcale. Mo¿e byæ równie¿ tak, ¿e wiel- 99 koœæ tych migracji, nawet pomimo ¿e by³y to migracje masowe, nie by³a jednak wystarczaj¹ca do tego, by efekty niekorzystne by³y wyraŸnie odczuwalne. W ka¿dym razie, historia uczy nas, by siê chwilê zastanowiæ zanim, opieraj¹c siê na ró¿nych teoriach, ca³kowicie zamkniemy nasze granice dla imigrantów. Doœæ krótki jest ponadto okres, w którym podstawowe umiejêtnoœci imigrantów – odnosz¹ce siê do znajomoœci jêzyka i braku doœwiadczenia z technologiami komunikacyjnymi – umniejszaj¹ ich produktywnoœæ. Prawdopodobnie w ci¹gu dwóch do piêciu lat imigranci nabywaj¹ teumiejêtnoœci i staj¹ siê lepszymi pracownikami ni¿ rodowici mieszkañcy. Po kilku latach przeciêtny pracuj¹cy imigrant osi¹ga wy¿sze zarobki ni¿ przeciêtny pracownik amerykañski, co w du¿ej mierze jest zas³ug¹ jego lub jej wieku i wysokiego poziomu wykszta³cenia. Innym zarzutem wysuwanym pod adresem imigracji jest ten, ¿e imigranci staj¹ siê obci¹¿eniem dla spo³eczeñstwa, zabieraj¹c pieni¹dze amerykañskich podatników. Powa¿ne dowody zadaj¹ k³am temu twierdzeniu – Adding Up the Costs of Our New Immigrants (Sumuj¹c koszt naszych nowych imigrantów), „The Wall Street Journal”, 26 luty 1981 r.). Innym z kolei argumentem przeciw jest, ¿e imigranci powoduj¹ uszczuplenie zasobów naturalnych przypadaj¹cych na mieszkañców. Dla przyk³adu, Paul R. Ehrlich, honorowy prezes organizacji Zero Population Growth (Zerowy Wzrost Demograficzny), ka¿e nam zastanowiæ siê nad efektem, jaki spowoduj¹ nowi ludzie wobec „malej¹cej iloœci wody w tym kraju. I naszych zapasów ¿ywnoœci. Pomyœlcie o konkurencji, jak¹ spowoduj¹ dla mieszkalnictwa i pracy”. Wiêkszoœæ tych zarzutów to po prostu czcze gadanie. Zasoby wody i ¿ywnoœci w Stanach Zjednoczonych w ci¹gu ostatnich dziesiêcioleci ulegaj¹ poprawie w ka¿dym zakresie – tak jeœli chodzi o ich iloœæ, jak i jakoœæ, choæ wiedza ta jest zbyt ma³o powszechna. Powietrze tak¿e staje siê mniej zanieczyszczone, jak pokazuje rz¹dowy WskaŸnik Zanieczyszczenia opracowany przez Agencjê Ochrony Œrodowiska USA. I w d³ugim okresie, zasoby naturalne sta³y siê raczej bardziej, a nie mniej dostêpne, jak pokazuje najwa¿niejszy wskaŸnik ekonomiczny, jakim jest ich cena. 100 Jednak nie wszystkie zarzuty wobec imigrantów, dotycz¹ce ich wp³ywu na zasoby, da siê tak ³atwo obaliæ. Przyjrzyjmy siê na przyk³ad stwierdzeniu wyg³oszonemu przez przedstawicieli Funduszu Ochrony Œrodowiska, jakie znalaz³o siê w artykule zatytu³owanym: Immigration and American Conscience (Imigracja i œwiadomoœæ amerykañska): „Gdyby Stany Zjednoczone zadba³y o ustabilizowanie poziomu populacji w roku 1970, mielibyœmy ten sam poziom zu¿ycia energii i ¿ylibyœmy na takim samym poziomie, na jakim ¿yjemy dziœ (w roku 1981 – przyp. Autora) bez ¿adnej ropy z Iranu lub choæby jednej elektrowni atomowej”. Stwierdzenie prawdopodobnie jest prawdziwe, jednak wnioski straszliwie myl¹ce. Powa¿nym b³êdem tej opinii jest to, ¿e opisywany okres jedenastu lat jest stanowczo zbyt krótki, by zaobserwowaæ najwa¿niejsze efekty zmiany populacji. Dojrzewanie dzieci do wieku, w którym staj¹ siê producentami dóbr i idei, zajmuje czwart¹ czêœæ stulecia; nawet imigranci wymagaj¹ kilku lat, by osi¹gn¹æ sw¹ pe³n¹ produktywnoœæ. Jeszcze wiêcej jeszcze zajmuje wystêpowanie innego cyklu bardzo wa¿nego dla historii: a) populacja, w której jest wielu imigrantów doprowadza do wiêkszego zu¿ycia zasobów naturalnych; b) ceny surowców rosn¹; c) wzrost cen i bior¹cy siê z tego strach przed mniejsz¹ dostêpnoœci¹ bogactw, zmuszaj¹ ludzi do poszukiwania nowych z³ó¿, nowych technologii produkcji i nowych zamienników dla tych surowców; d) w wyniku czego, cena dostêpnoœci omawianego bogactwa spada poni¿ej poziomu, na jakim by³a przed okresem wyst¹pienia krótkotrwa³ego braku surowca. Proces zajmuje trochê czasu i nie jest tak bezpoœredni, jednak jest on najwa¿niejsz¹ si³¹ napêdow¹ postêpu gospodarczego od 5 tysiêcy lat. W d³ugim okresie populacja na ustabilizowanym poziomie osi¹gnie ni¿szy wzrost ekonomiczny ni¿ populacja rosn¹ca. SprawdŸcie sami, wyobra¿aj¹c sobie, jak bêdzie za 100 lub 500 lat w porównaniu z teraŸniejszoœci¹, albo jak by by³o, gdyby populacja œwiatowa ustabilizowa³a siê i nie ros³a od roku 1000 p.n.e., 1 n.e., 1000, 1750 lub 1900. Podstawowym wyró¿nikiem wysokiego poziomu ekonomicznego cywilizacji jest, czy posiada zdolnoœæ do rozwi¹zywania po- 101 jawiaj¹cych siê nowych problemów szybciej, ni¿ cywilizacje o ni¿szym rozwoju ekonomicznym. Na przyk³ad iloœæ przypadków wystêpowania klêski g³odu zmniejszy³a siê w ostatnim wieku gwa³townie, dziêki nowoczesnym drogom i systemom transportu. Braki ¿ywnoœci spowodowane szybkim wzrostem demograficznym, znacznie d³u¿ej by³y ³atane w 1300 roku, ni¿ to siê dzieje teraz, gdy¿ dysponujemy sposobami wynajdowania i stosowania nowych rozwi¹zañ, które zmniejszaj¹ te braki. Nie istniej¹ ¿adne naturalne lub fizyczne „granice”, które stanowi³yby powa¿ne ograniczenia naszych mo¿liwoœci. Poprawa, jaka nast¹pi³a w dostêpnoœci œwiatowych zasobów, nie mia³aby miejsca, gdyby gêstoœæ zaludnienia pozosta³a na tak niskim poziomie, jak w przesz³oœci. Jak zobaczyliœmy, imigracja na ogó³ nie uderza w rdzennych mieszkañców. Teraz przyjrzyjmy siê p³yn¹cym z niej korzyœciom. Choæ trudno to wyliczyæ, d³ugookresowe korzyœci dla produktywnoœci, bior¹ce siê z istnienia tych dodatkowych pracowników i konsumentów, prawdopodobnie przewa¿¹ nad innymi efektami. Czêœæ wzrostu produktywnoœci bierze siê z tego, ze imigranci pracuj¹ w przedsiêbiorstwach i laboratoriach, które stanowi¹ o rozwoju œwiatowej techniki. Razem z innymi czerpiemy korzyœci z wk³adu w œwiatow¹ produkcjê w – na przyk³ad – in¿ynieriê genetyczn¹, której imigranci nie mogliby rozwijaæ w krajach, z których pochodz¹. Wiêksza liczba imigrantów oznacza wiêksz¹ liczbê pracowników, którzy mog¹ wynaleŸæ metody podnosz¹ce produkcjê. Jak powiedzia³ Soichiro Honda (znany producent motocykli i samochodów): „Gdzie myœli 100 ludzi, jest 100 mo¿liwoœci; gdy myœli 1000 ludzi, jest 1000 mo¿liwoœci”. Ponadto, charakterystyczna dla imigrantów znajomoœæ jêzyków obcych, innych ni¿ angielski, jest cenna dla przedsiêbiorstw, zainteresowanych rozszerzaniem swej dzia³alnoœci na rynki zagraniczne. Inne aspekty wzrostu produkcji – dla których posiadamy mocniejsze dowody – bior¹ siê ze wzrostu produkcji w poszczególnych przedsiêbiorstwach, do którego przyczynia siê system nauki przez pracê oraz zyski, które daje wiêksza skala produkcji. Tak¿e rosn¹ca liczba klientów i pracowników zwiêksza inwestycje, które pozwalaj¹ na wprowadzenie nowych technologii. Naj- 102 wiêkszym wk³adem imigrantów jest chyba jednak energia, jak¹ wnosz¹ oni do ¿ywotnoœci i wzrostu Stanów Zjednoczonych. Przyczyniaj¹ siê do o¿ywienia naszych instytucji, gdy¿ s¹ na ogó³ bardziej intelektualnie aktywni, jak i bardziej sk³onni do ciê¿szej pracy ni¿ rodowici mieszkañcy. Kwesti¹ otwart¹ pozostaje pytanie, jak wiele z tej ¿ywotnoœci bierze siê bardziej z bycia g³odnym”, ni¿ ¿ycia w dobrobycie i posiadania ustabilizowanej sytuacji materialnej, jak wiele z tego, jacy ludzie decyduj¹ siê na imigracjê i czy nie s¹ to po prostu najbardziej przedsiêbiorczy spoœród spo³ecznoœci, jak wiele natomiast zale¿y od bycia poddanym wp³ywom ró¿nych kultur – przyczyna nie ma jednak wiêkszego znaczenia dla wyników, ani dla przedmiotu naszej dyskusji. Jedn¹ z pozytywnych rzeczy, jakie siê s³yszy na temat imigracji jest to, ¿e zwiêksza bogactwo kulturowe. Chiñskie i francuskie restauracje s¹ w tym kontekœcie najczêstszym przyk³adem. Korzyœci p³yn¹ce z ró¿norodnoœci przekraczaj¹ jednak przyjemnoœci czysto konsumpcyjne czy estetyczne. Ró¿norodnoœæ w istotnej mierze sk³ada siê na pomys³owoœæ. Imigranci zachêcaj¹ mieszkañców do wiêkszej produkcji i do bycia bardziej innowacyjnym przez to, ¿e stwarzaj¹ dla nich konkurencjê, której ci musz¹ sprostaæ. Nie wolno nam tak¿e zapominaæ, ¿e podobnie jak kiedyœ, równie¿ dzisiaj przemieszczanie siê ludzi jest najwa¿niejszym elementem w procesie przep³ywu idei. Jednym z najbardziej atrakcyjnych aspektów przyjmowania imigrantów jest fakt, ¿e w sensie czysto ludzkim czynimy dobro, podobnie jak w sensie ekonomicznym dzia³amy na swoj¹ korzyœæ. Nie wszyscy jednak w to wierz¹. Czasem wysuwa siê propozycje ograniczeñ, które maj¹ ochraniaæ samych imigrantów. Niekiedy mo¿na us³yszeæ argument (choæ w wiêkszoœci wypadków kwestia dotyczy nielegalnych imigrantów), ¿e nie powinniœmy wpuszczaæ imigrantów do naszego kraju, gdy¿ bêd¹ oni wykorzystywani w pracy, bo otrzymaj¹ niskie wynagrodzenie. Podstaw¹ tego twierdzenia jest przekonanie, ¿e g³osz¹cy je wie lepiej ni¿ sami imigranci, co jest dla nich dobre oraz ¿e, nawet jeœli potencjalny imigrant woli pracowaæ w Stanach za niskie wynagrodzenie, lepiej bêdzie dla niego, je¿eli zostanie w swoim kraju, gdzie zarobi jeszcze mniej. 103 Garrett Hardin i Fundusz Ochrony Œrodowiska serwuj¹ nam naiwny argument, ¿e zamykamy nasze granice wykazujemy naprawdê idealistyczn¹ postawê, gdy , gdy¿ w ten sposób pozostajemy silni i zdolni do niesienia pomocy reszcie œwiata: gdybyœmy bowiem byli gospodarczo s³abi, powiada Hardin, reszta œwiata nie mog³aby czerpaæ korzyœci z naszych wk³adów w rozwój technologii. Jednak tak d³ugo, jak uznajemy, ¿e przybywaj¹cy imigranci raczej nas wzmacniaj¹ ni¿ os³abiaj¹, zarówno w sensie naukowym, jak i gospodarczym, rozumowanie to rozwiewa siê jak dym. Hardin byæ mo¿e uwa¿a powy¿sze argumenty za rozwi¹zanie dylematu etycznego. Jednak pozwólcie mi podkreœliæ, ¿e nie ma ¿adnego dylematu. Nie musimy wybieraæ miêdzy korzyœciami dla innych, a strat¹ dla nas samych. Nie musimy rozwa¿aæ podstaw etycznych dla tworzenia granic wokó³ naszego narodu i utrzymywaæ, ¿e ci wybrani szczêœliwcy, którzy nale¿¹ do tego narodu, maj¹ prawo do korzyœci, których odmawiamy innym. Imigracja jest dobra dla nas samych tak samo, jak jest dobra dla imigrantów. Czasem wydajemy siê przestraszeni liczb¹ osób zainteresowanych przyjazdem do Stanów Zjednoczonych, zachowujemy siê, jakbyœmy byli w oblê¿onej twierdzy. Pragnê zasugerowaæ, ¿e powinniœmy byæ raczej zadowoleni z tego, ¿e nasze spo³eczeñstwo jest wystarczaj¹co atrakcyjne dla imigrantów, by w ogóle mieæ taki problem. Zwi¹zek Sowiecki najwyraŸniej go nie mia³. W 1981 roku w „The Wall Street Journal” ukaza³ siê artyku³ zatytu³owany „Rumunia podejmuje dzia³ania na rzecz powstrzymania mieszkañców od emigracji”. Mur berliñski, na którym znajdowa³y siê imiona ofiar prób ucieczki z Niemiec Wschodnich, przyprawia³ zachodnich obserwatorów o dreszcze. Jakie to smutne œwiadectwo dla spo³eczeñstwa, gdy ludzie chc¹ uciec tak bardzo, ¿e s¹ gotowi dla tego celu ryzykowaæ w³asne ¿ycie. Powinno nam to uœwiadamiaæ, jak to cudownie, i¿ ludzie chc¹ do nas przyje¿d¿aæ. 1 Julian L. Simon, Population Matters: People, Resources, Environment and Immigration, (O populacji: ludzie, bogactwa, œrodowisko naturalne i imigracja), wyd. Transaction Publishers, New Jersey 1993, rozdz. 34, cz. 5. 104 Polityka demograficzna: ideologia w roli nauki Nicholas Eberstadt1 I W ostatnich latach przez biedniejsze rejony Ziemi przesz³a „rewolucja demograficzna”, która, choæ wzbudzi³a stosunkowo niewielkie zainteresowanie na œwiecie, jest zarówno czymœ wczeœniej niespotykanym, jak i brzemiennym w skutki dla ludzi ni¹ dotkniêtych. „Rewolucyjne” zmiany nie zasz³y w sypialni ani w klinice, lecz raczej na korytarzach budynków rz¹dowych. W krajach Afryki, Azji i Ameryki £aciñskiej, które s¹ bardzo ró¿ne pod wieloma innymi wzglêdami, popularnoœæ zyska³a nagle identyczna idea: ¿e nowoczesne pañstwo powinno mieæ „politykê” demograficzn¹ – szereg praw i œrodków specyficznie nakierowanych na kszta³towanie struktury, wielkoœci i stóp zmian ludnoœci kraju. Indie by³y pierwszym krajem Trzeciego Œwiata, który przyj¹³ zasadê aktywnej polityki demograficznej. Kraj podj¹³ tê decyzjê w grudniu 1952 roku, poprzez przyjêcie pierwszego Planu Piêcioletniego – dokumentu definiuj¹cego d³ugookresowy cel rz¹dowy: kierowanie populacj¹ kraju w celu osi¹gniêcia „poziomu zgodnego z wymaganiami gospodarki kraju”. Za przyk³adem Indii do po³owy lat osiemdziesi¹tych XX wieku posz³o ponad trzydzieœci rz¹dów pañstw mniej rozwiniêtych. W grupie tej by³y rz¹dy szeœciu z dziesiêciu najbardziej zaludnionych krajów œwiata. Do koñca lat osiemdziesi¹tych w³adze ponad siedemdziesiêciu 105 pañstw przyznawa³y, ¿e uwa¿aj¹ przyrost naturalny i stopy wzrostu demograficznego w swym kraju za „niezadowalaj¹ce” oraz ¿e rozwa¿aj¹ interwencjê polityczn¹ w celu zmiany tych wskaŸników na „odpowiednie”. W roku 1990 ponad 3 miliardy ludzi znajdowa³o siê pod rz¹dami ludzi o takich pogl¹dach: w tamtym czasie stanowi³o to ponad cztery pi¹te ludnoœci mniej rozwiniêtych regionów œwiata i blisko dwie trzecie populacji ca³ego œwiata. Przyjêcie szerokiej polityki demograficznej jest donios³¹ zmian¹ w koncepcji roli rz¹dów w ¿yciu obywateli. W przesz³oœci rz¹dy by³y czêsto powo³ywane do wykonania zadañ, które mia³y wyraŸne konsekwencje demograficzne – na przyk³ad do uregulowania zakresu imigracji lub zwalczenia zaraŸliwej choroby. Demograficzna konsekwencja tych programów zazwyczaj by³a jednak czymœ dodatkowym wobec zamierzonych celów (zachowanie niepodleg³oœci narodowej, promocja zdrowia publicznego itd.). Idea wykorzystania si³y pañstwa do zmiany rytmów demograficznych spo³eczeñstwa zak³ada sama przez siê – a w rzeczywistoœci niemal wydaje siê wymuszaæ – nowy rodzaj zale¿noœci miêdzy pañstwem i jego obywatelami. Naturê nowych zale¿noœci obrazuj¹ niektóre zadania, jakie zosta³y wytyczone przez wspó³czesn¹ politykê demograficzn¹. Rz¹d Bangladeszu na przyk³ad poœwiêci³ siê ustabilizowaniu do roku 2000 ca³kowitej stopy przyrostu naturalnego na poziomie 2,34 dziecka na rodzinê; tymczasem jednak dziœ szacuje siê, ¿e mieszkanki Bangladeszu maj¹ œrednio nieco mniej ni¿ piêcioro dzieci. Rz¹d Ghany ze swej strony ustali³ krajow¹ stopê przyrostu na pocz¹tku XXI wieku na poziomie 3,3 dziecka na rodzinê; tymczasem obecnie uwa¿a siê, ¿e rodzice w Ghanie maj¹ œrednio blisko szeœcioro dzieci. Aby Bangladesz i Ghana osi¹gnê³y zamierzone cele, oba rz¹dy musz¹ najwyraŸniej przewidywaæ spadek p³odnoœci swych mieszkañców o – z grubsza – 50 procent w przeci¹gu najbli¿szych szeœciu lat. W Ghanie jak dot¹d ¿adne dane nie wskazuj¹ jednak na to, by stopa przyrostu naturalnego wykazywa³a tendencjê spadkow¹. Dla obserwatorów z zewn¹trz pozostaje zagadk¹, w jaki sposób ma zostaæ wprowadzona tak radykalna zmiana w zachowaniu ludzi, w tak bardzo intymnej kwe- 106 stii; mo¿e to byæ niejasne nawet dla planistów proponuj¹cych ten program. Je¿eli jednak poprzez dzia³ania rz¹du ma zostaæ wprowadzony nowy model narodowej p³odnoœci, organy pañstwa bêd¹ musia³y podj¹æ w tym celu czynnoœci bezpoœrednie, dzia³ania daleko id¹ce, a nawet przymusowe, ingeruj¹ce w osobiste sfery ¿ycia przewa¿aj¹cej wiêkszoœci mieszkañców tych dwóch krajów – tak samo jak i mieszkañców innych pañstw, których rz¹dy postawi³y sobie podobne „cele”. Czym t³umaczyæ popularnoœæ polityki demograficznej? Praktykowane obecnie w Chinach „planowanie demograficzne” – z „normami urodzeñ” oraz wywieraniem ró¿nego rodzaju presji i nak³adaniem kar by „przekonaæ” rodziców do posiadania tylko jednego dziecka – wydaj¹ siê wyj¹tkowo zgodne z filozofi¹ dyktatury komunistycznej. Tymczasem surowa i szeroko zakrojona polityka demograficzna, choæ nieco mniej ambitna ni¿ w Pekinie, zosta³a tak¿e wprowadzona w Singapurze, w spo³eczeñstwie rz¹dzonym przez w³adze demokratyczne. W rzeczy samej, lista krajów Trzeciego Œwiata oddanych sprawie kszta³towania sytuacji demograficznej, zdaje siê obejmowaæ ca³e spektrum systemów politycznych. S¹ tu nie tylko dyktatury i rz¹dy jednej partii (jak na Haiti i w Indonezji), lecz równie¿ monarchie (Maroko, Nepal) oraz kilka prawdziwych demokracji konstytucyjnych (jak Barbados i Botswana). Rewolucyjna zmiana celów stawianych przed rz¹dem, któr¹ zapowiada aktywna polityka demograficzna, wydaje siê zatem p³yn¹æ mniej z polityki samej w sobie, ni¿ z „nauki”. Gdy siê bli¿ej przyjrzeæ widaæ, ¿e polityka demograficzna czerpie sw¹ racjê bytu z dziedziny znanej jako „nauka o demografii”. Powszechnie wierzy siê, ¿e ta dziedzina rozwinê³a siê na tyle, i¿ pozwala na dokonywanie powa¿nych prognoz wp³ywu zmian demograficznych na rozwój spo³eczny i ekonomiczny tak w spo³eczeñstwach biednych, jak i bogatych. Wiara ta jest tak g³êboka, ¿e ca³y nowoczesny sposób rz¹dzenia jest oparty na pomyœle, ¿e kieruj¹cy narodem mog¹ i powinni dzia³aæ w celu polepszenia materialnego bytu mieszkañców. Skoro wiedza o konsekwencjach ekonomicznych i spo³ecznych zmian demograficznych wydaje siê tak 107 zaawansowana, nie powinno dziwiæ, ¿e rosn¹ca liczba rz¹dów uwa¿a za chwalebne kszta³towanie sytuacji demograficznej w swoim kraju, by „naukowo” przyspieszyæ wzrost dostatku i dobrobytu spo³eczeñstwa. Niestety dla wszystkich, których dotyka wspó³czesna polityka demograficzna, opiera siê ona w znacznej mierze na b³êdnych za³o¿eniach. Zale¿noœæ miêdzy zmianami demograficznymi a rozwojem gospodarczym jest jak dot¹d raczej s³abo zbadana, odwrotnie ni¿ zapewniaj¹ niektórzy postêpowi naukowcy. Wiele z sugerowanych zale¿noœci miedzy obiema zmiennymi jest bowiem w najlepszym razie wysoce dyskusyjnych, a w ka¿dym razie nie mo¿na na ich podstawie wyci¹gaæ miarodajnych wniosków. Inne znów s¹ okreœlane nieprecyzyjnie lub s¹ Ÿle udokumentowane. Tak¿e pomimo autorytetu „naukowców” demografii, który ma wspieraæ wysi³ki podejmowane na ca³ym œwiecie w celu promowania kontroli urodzeñ, wci¹¿ brakuje przekonuj¹cych dowodów na to, ¿e efektem „dobrowolnego” programu planowania rodziny s¹ trwa³e zmiany w przyroœcie naturalnym. Wszystko to nie jest dobr¹ wró¿b¹ dla ludzi, wobec których ma byæ wprowadzona daleko id¹ca i rzekomo naukowa polityka demograficzna. II Zwi¹zek miêdzy zmianami demograficznymi i zmianami spo³ecznymi czy ekonomicznymi jest kwesti¹ bardzo skomplikowan¹. Ponadto wiele spraw, których dotycz¹ „kwestie demograficzne”, zwi¹zanych jest z przekonaniami lub preferencjami odnosz¹cymi siê do bardzo intymnych spraw. Ka¿de rozwa¿anie o wielkoœci populacji wkrótce dotyka, nawet jeœli tylko poœrednio, takich kwestii, jak: natura wolnej woli, równoœæ ludzi, prawa ¿yj¹cych i nienarodzonych, obowi¹zki jednostki wobec grupy, spo³ecznoœci lub Boga; œwiêtoœæ rodziny, obowi¹zki spo³eczeñstwa wobec ludzi ubogich; los narodu lub rasy, perspektywy rodzaju ludzkiego oraz wartoœæ ¿ycia. Nad powy¿szymi pytaniami w najlepszym, lub w najgorszym razie, nale¿y siê zastanawiaæ w odniesieniu do sumienia, wiary lub ideologii wyznawanej przez 108 jednostkê. Podczas analizy tak zwanego problemu demograficznego, zawsze obecny jest zatem element wiary, czy to wyra¿ony w sposób bezpoœredni czy te¿ przedstawiony niebezpoœrednio. Rzekomo laicka z natury nauka o populacji czêsto przejawia wiele sk³onnoœci w³aœciwych ruchom religijnym. W ostatnich dziesiêcioleciach wiêkszoœæ najbardziej wp³ywowych opinii dotycz¹cych „kwestii demograficznej” przyjmowa³o specyficzny mesjanistyczny ton. Nierzadko uznane autorytety odmalowywa³y obraz apokalipsy spowodowanej niepomyœlnymi tendencjami demograficznymi dla uzasadnienia programów, które jakoby mia³y nas uratowaæ przed katastrof¹, a wymagaj¹cych wielkiego wysi³ku i poœwiêcenia. Jedynie oni mogli zagwarantowaæ nam ratunek. W roku 1992 na przyk³ad, Fundusz Populacji ONZ og³osi³, ¿e niezbêdne jest „natychmiastowe uruchomienie zrównowa¿onego i jednomyœlnego programu” dla zahamowania wzrostu œwiatowej populacji, gdy¿ wystêpuj¹ce tendencje, wed³ug Naftisa Sadika, Dyrektora Generalnego Funduszu, s¹ przyczyn¹ „kryzysu (który) zwiêksza ryzyko wyst¹pienia w przysz³oœci katastrofy gospodarczej i ekologicznej”. Takie ostrze¿enia formu³owano ju¿ wczeœniej. Paul Ehrlich z Uniwersytetu Stanforda, tymi s³owy rozpoczyna³ w 1968 roku swój bestseller The Population Bomb: „Bitwa o wy¿ywienie ca³ego rodzaju ludzkiego siê skoñczy³a. W latach siedemdziesi¹tych œwiat doœwiadczy klêski g³odu – setki milionów ludzi zag³odzi siê na œmieræ pomimo wielu programów zaradzenia katastrofie, jakie po dziœ dzieñ zosta³y przedsiêwziête”. Wed³ug najbardziej optymistycznego „scenariusza” profesora Ehrlicha, zak³adaj¹cego wprowadzenie na ca³ym œwiecie radykalnego programu kontroli urodzeñ i oszczêdzania bogactw naturalnych, który doprowadzi w nastêpnym stuleciu do zmniejszenia populacji œwiata do 1,5 miliarda (mniej ni¿ jednej trzeciej obecnego stanu), z g³odu umrzeæ mia³o i tak oko³o jednej pi¹tej ludnoœci ¿yj¹cej w roku 1968. W podobny sposób omawian¹ kwestiê przedstawia³o sponsorowane przez Klub Rzymski badanie modelowane komputerowo – Granice wzrostu (The Limits to Growth), przedstawione w 1972 roku i sprze- 109 dane w milionach egzemplarzy. Symulacja przysz³ych tendencji pokazywa³a, ¿e nadci¹ga „katastrofa” œwiatowej populacji – zdecydowanie du¿o bardziej wyniszczaj¹ca ni¿ Czarna Œmieræ, która przesz³a przez œredniowieczn¹ Europê – jeœli do roku 1975 wskaŸniki œwiatowych urodzeñ i œmierci nie zostan¹ ustabilizowane, iloœæ zanieczyszczeñ zmniejszona, a wydajnoœæ przemys³owa i rolna nie wzroœnie w sposób znacz¹cy. Wiary w takie przepowiednie nie umniejszy³a rzeczywistoœæ, która udowodni³a, ¿e prognozy by³y fa³szywe. Zamiast tego „wierz¹cy w prawdê” demograficzn¹ – na kszta³t millenarystów – czêsto po prostu zmieniali przepowiednie w taki sposób, by nie mo¿na ich by³o sprawdziæ doœwiadczalnie. Szybki wzrost populacji nie jest jedynym zjawiskiem demograficznym sk³aniaj¹cym obserwatorów do rysowania wizji katastrofy. Z tak¹ sam¹ pewnoœci¹ przepowiadano straszliwe konsekwencje zmniejszenia siê populacji lub spadku jej wzrostu. W latach trzydziestych XX wieku uznani ekonomiœci, jak John Maynard Keynes i Gunnar Myrdal ostrzegali, ¿e spadek reproduktywnoœci populacji Zachodu spowoduje bezrobocie, niedostatki inwestycji, kryzys w rolnictwie i niskie standardy ¿ycia – dok³adnie takie same problemy, jakie ostatnie pokolenie ekspertów w dziedzinie demografii opisuje jako konsekwencje szybkiego wzrostu liczby ludnoœci! Pêd do wyznawania teorii demograficznych z niemal religijn¹ gorliwoœci¹, podobnie jak wykorzystywania ich przez ruchy polityczne, które przy ¿yciu utrzymuje publiczna histeria, móg³by zostaæ znacznie zmniejszony, jeœli istnia³aby si³a dysponuj¹ca wiedz¹, zdolna w wiarygodny sposób wyjaœniæ zmiany demograficzne lub pokazaæ ich zwi¹zek z ró¿nymi przyczynami i skutkami. Niestety nikt nie rozumie procesów zmian demograficznych. Mimo ¿e w powojennej dziedzinie „studiów demograficznych” zdarza³y siê szerokie, dok³adne i czasem pomys³owe badania akademickie dotycz¹ce zale¿noœci miêdzy ludnoœci¹, gospodark¹ i spo³eczeñstwem, dziœ nie znajdziemy niczego takiego, jak ca³oœciowe przedstawienie przyczyn lub efektów socjo-ekonomicznych zmian demograficznych, nie ma nawet na to nadziei. 110 Oczekiwanie, ¿e demografowie wynajd¹ jakieœ uniwersalne „prawa demograficzne”, to oczywiœcie zbyt wiele. Nikt nie oczekuje od historyka, ¿eby opracowa³ jednolit¹ „teoriê historii”. Ze wzglêdu na rygor matematyczny, wymagany w niektórych z tych badañ, studia nad populacj¹ s¹ dziedzin¹ badañ spo³ecznych, a nie nauk przyrodniczych. W okreœlonym czasie i miejscu mo¿e siê okazaæ, ¿e podobnie jak wszystkie zjawiska spo³eczne, te tak¿e kszta³towane s¹ przez czynniki zwi¹zane z wyznawanymi przez ludzi wartoœciami i ich wolê, a s¹ to kwestie, które rzadko mo¿na sprowadziæ do parametrów liczbowych. Pouczaj¹ce jest przypomnieæ sobie niektóre ograniczenia dzisiejszej „nauki o populacji”. Pomimo wysublimowania opisów matematycznych u¿ywanych w demografii, nie mo¿na dok³adnie przewidzieæ stopy wzrostu populacji ludzkiej w jakimkolwiek d³u¿szym okresie. Niedawne prognozy demograficzne unaoczniaj¹ ten problem. W latach dwudziestych XX wieku Raymond Pearl, w tamtym okresie wiod¹cy biolog i demograf, przewidywa³, ¿e populacja Stanów Zjednoczonych na pocz¹tku XXII wieku bêdzie liczyæ 200 milionów ludzi; w rzeczywistoœci populacja Ameryki przekroczy³a 200 milionów w latach szeœædziesi¹tych XX wieku. W latach trzydziestych XX wieku czo³owi demografowie we Francji uzgodnili, ¿e liczba ludzi w tym kraju na pewno spadnie; ró¿ne prognozy przewidywa³y spadek na poziomie od 2 do 12 milionów – czyli od 5 do 30 procent – w okresie od 1930 do 1980 roku. W rzeczywistoœci pomimo strat, jakie kraj poniós³ podczas II wojny œwiatowej, populacja wzros³a w tym okresie o blisko 30 procent. Niedawne udoskonalenie technik pomiaru w niewielkim stopniu poprawi³o precyzjê przepowiedni demograficznych. W roku 1959 na przyk³ad, wed³ug ró¿nych prognoz Organizacji Narodów Zjednoczonych, populacja Indii mia³a liczyæ 603 miliony ludzi – po dwudziestu dwóch latach okaza³o siê, ¿e pomylono siê o blisko 100 milionów. D³ugookresowe prognozy demograficzne oczywiœcie nie zawsze s¹ nieprawdziwe, jednak mog¹ byæ trafne jedynie przez przypadek, gdy¿ nie istnieje ¿adna naukowa metoda przewidywania zarówno wysokoœci wskaŸników urodzeñ, jak i œmierci. 111 Istniej¹ ponadto podejrzenia, ¿e prognozy demograficzne bêd¹ w przysz³oœci jeszcze bardziej niedok³adne. Postêp w zakresie zdrowia i administracji publicznej umo¿liwia rz¹dom krajów, gdzie dochody mieszkañców s¹ ni¿sze, coraz szybsze redukowanie wskaŸników umieralnoœci – jeœli rz¹dy te s¹ zdeterminowane do prowadzenia polityki nastawionej na taki cel – nawet przy braku znacznej poprawy warunków ¿ycia. Równoczeœnie wrasta szybkoœæ zmian w przyroœcie naturalnym. W Anglii i Walii w XIX i na pocz¹tku XX wieku, blisko osiemdziesi¹t lat trwa³o obni¿enie stopy przyrostu naturalnego o 15 punktów. W latach siedemdziesi¹tych XX wieku w Chiñskiej Republice Ludowej w ci¹gu jednego dziesiêciolecia zredukowano stopê przyrostu naturalnego o oko³o 20 punktów – dokonano tego za pomoc¹ wszelkich mo¿liwych œrodków. W powojennej Japonii, w latach 1948-1958, nawet bez podejmowania drastycznych kroków ograniczaj¹cych liczbê urodzeñ, mia³ miejsce spadek przyrostu o ponad 15 punktów. Wraz z rosn¹c¹ mo¿liwoœci¹ wystêpowania gwa³townych zmian tendencji demograficznych, znacznemu skróceniu uleg³ okres, dla którego mo¿na przygotowaæ wiarygodne prognozy demograficzne. Jednym z powodów, dla których d³ugo- a nawet œredniookresowe prognozy demograficzne s¹ tak bardzo niedok³adne jest to, ¿e nie istnieje ¿adna metoda przewidywania zmian wskaŸników przyrostu naturalnego wspó³czesnych spo³eczeñstw. W rzeczywistoœci nie ma ¿adnego sposobu, by przewidzieæ choæby pocz¹tek wyst¹pienia zmian demograficznych nawet w spo³eczeñstwach, gdzie wskaŸniki urodzeñ s¹ wysokie i w miarê stabilne. Poszukiwanie spo³ecznych czy ekonomicznych powodów lub przyczyn zmian p³odnoœci okaza³o siê w znacznej mierze frustruj¹ce, gdy¿ wspó³czesne spo³eczeñstwa i znana nam historia ujawniaj¹ wystêpowanie zapieraj¹cej dech w piersiach ró¿norodnoœci zwi¹zków pomiêdzy demografi¹, ekonomi¹ i warunkami socjalnymi. Nisk¹ p³odnoœæ na przyk³ad czêsto wi¹¿e siê z wiêksz¹ d³ugoœci¹ ¿ycia; a jednak spodziewana d³ugoœæ ¿ycia w dzisiejszej Kenii, gdzie, jak siê szacuje, wskaŸnik ca³kowitej iloœci urodzeñ przy- 112 padaj¹cych na jedn¹ kobietê wynosi oko³o 6,5, jest zbli¿ona do d³ugoœci ¿ycia w Niemczech w po³owie lat dwudziestych XX wieku, gdzie wskaŸnik wynosi³ jedynie 2,3. Spadek p³odnoœci we Francji w wieku XIX postêpowa³ nawet wtedy, gdy poziom umieralnoœci by³ znacznie wy¿szy ni¿ obserwowany dziœ w Bangladeszu; jak dot¹d nie obserwujemy ¿adnego spadku p³odnoœci w Omanie, nawet mimo szacowania wskaŸników urodzeñ na poziomie o 30 procent wy¿szym ni¿ we Francji w 1830 roku, a spodziewanej d³ugoœci ¿ycia d³u¿szej o blisko 30 lat. Powszechnie uwa¿a siê, ¿e wskaŸniki p³odnoœci i dochodu s¹ do siebie odwrotnie proporcjonalne, jak wiele ograniczeñ ma jednak takie generalizowanie pokazuje ostatni Raport Rozwoju Œwiatowego przygotowany przez Bank Œwiatowy, gdzie dochód przypadaj¹cy na osobê w Tad¿ykistanie i stopa tamtejszego przyrostu naturalnego s¹ dwukrotnie wy¿sze od odpowiednich danych dla Sri Lanki. Wielka ró¿norodnoœæ zale¿noœci, które mo¿na zaobserwowaæ miêdzy warunkami demograficznymi, spo³ecznymi czy gospodarczymi sprawia, ¿e jakiekolwiek proste uogólnienie w zakresie demografii i rozwoju jest obarczone wysokim ryzykiem, gdy¿ zawsze mo¿na znaleŸæ co najmniej jeden przyk³ad poddaj¹cy te ogólne stwierdzenia w w¹tpliwoœæ. Tak jak jest wiele k³opotów z teoriami demograficznymi, jest tak¿e wiele powa¿nych problemów praktycznych, na jakie napotykamy w nauce o demografii i rozwoju. Podstawowym z nich jest problem fa³szywej dok³adnoœci. W zestawieniach statystycznych u¿ywanych najczêœciej do analizowania œwiatowych warunków demograficznych i ekonomicznych, przedstawiane dane i tendencje s¹ czêsto wyraŸnie zaokr¹glane, czego zupe³nie nie usprawiedliwia margines b³êdu. Nic dziwnego, ¿e czêsto prowadzi to uczonych do nieprawdziwych wniosków, których nie sposób obroniæ. Wydany w 1985 roku Raport o Rozwoju Œwiata – najbardziej rozpowszechniona doroczna publikacja Banku Œwiatowego poœwiêcona kwestii rozwoju, obrazuje naturê wspomnianego problemu. W suplemencie do publikacji zamieszczono statystyki szacuj¹ce wysokoœæ populacji Somalii na poziomie 5,1 miliona, przy za³o¿eniu marginesu b³êdu na poziomie 100 tysiêcy – 113 czyli oko³o 2 procent. Ten sam dodatek okreœla stopê urodzeñ w tym kraju na poziomie piêædziesiêciu na ka¿dy tysi¹c mieszkañców, zarówno dla roku 1965, jak i 1983, tutaj tak¿e przyjmuj¹c margines b³êdu na poziomie 2 procent. Czytelnika zapewne zaskoczy fakt, ¿e Somalia nie ma ¿adnego systemu rejestracji urodzeñ, a przed rokiem 1985 nigdy nie prowadzi³a narodowego spisu ludnoœci. Dane dla Somalii zosta³y po prostu wyssane z palca i uwiarygodnione przez dodanie cyfr po przecinku. Mimo ¿e Somalia niew¹tpliwie jest przyk³adem ekstremalnym, nie nale¿y zak³adaæ, ¿e najnowsze szacunki demograficzne s¹ dok³adne. Prawie dok³adne systemy rejestracji urodzeñ oddaj¹ stan zaledwie oko³o dziesi¹tej czêœci ludnoœci Trzeciego Œwiata i na ogó³ s¹ najmniej czytelne, gdy opisuj¹ sytuacjê w krajach, gdzie zwi¹zek miêdzy populacj¹ i rozwojem jest przedmiotem najwiêkszego zmartwienia ludzkoœci. Jak bardzo niedok³adny jest system mierzenia populacji œwiatowej pokazuje przesuniêcie czasowe pomiêdzy szacowanym szczytem wzrostu populacji oraz og³oszeniem tego wydarzenia przez demografów. Obecnie powszechnie uwa¿a siê, ¿e stopa wzrostu naturalnego osi¹gnê³a swe maksimum miêdzy 1960 i 1965 rokiem i od tego czasu spada. Tymczasem do roku 1977 demografowie nie mieli pewnoœci, ¿e œwiatowa stopa wzrostu demograficznego mog³a ju¿ osi¹gn¹æ sw¹ maksymaln¹ wysokoœæ, nabranie pewnoœci zajê³o im ponad dziesiêæ lat. Jeœli okreœlanie tendencji demograficznych jest tak trudne, oszacowanie efektów gospodarczych musi byæ przedsiêwziêciem du¿o bardziej ryzykownym, gdy¿ polega nie tylko na badaniu wielkoœci populacji, ale tak¿e na zmierzeniu przypadaj¹cej na osobê produkcji i konsumpcji dóbr i us³ug, nie wspominaj¹c o cenie tych ostatnich. Ciekawy mo¿e byæ problem oszacowania poziomu wyników ekonomicznych i zakresu zmian w krajach mniej rozwiniêtych. Wystarczy wymieniæ tylko jeden z wielu przyk³adów: grupa badaczy pod kierunkiem Irvinga Kravisa z Uniwersytetu Pensylwanii stwierdzi³a, ¿e przypadaj¹cy na osobê w 1970 roku nominalny Produkt Krajowy Brutto w Indiach by³by trzykrotnie wy¿szy, gdyby by³ mierzony nie przez wskaŸ- 114 nik jakim jest stopa wymiany rupii do dolara, ale raczej przez standardowe miêdzynarodowe koszty dóbr i us³ug, wyprodukowanych przez „przeciêtnego” mieszkañca Indii. Kravis nie szacowa³ jednak si³y nabywczej w ten sam sposób we wszystkich biednych krajach. Przypadaj¹cy na osobê PKB w Kenii w 1970 roku, mierzony standardow¹ metod¹ stopy wymiany, wydawa³ siê o 44 procent wy¿szy ni¿ w Indiach, ale po obliczeniu rzeczywistej si³y nabywczej, grupa Kravisa stwierdzi³a, ¿e PKB na osobê w Kenii by³ blisko 9 procent ni¿szy ni¿ w Indiach. Rezultaty zmiany sposobu liczenia wskaŸników ekonomicznych bêd¹ zatem niew¹tpliwie brzemienne w skutki. Zmiany demograficzne same w sobie rodz¹ dalsze trudnoœci przy mierzeniu dobrobytu gospodarczego spo³eczeñstwa. Poniewa¿ dzieci konsumuj¹ raczej mniej – a czêsto znacznie mniej – ni¿ doroœli, zmierzenie standardów ¿ycia przy okreœlonym poziomie zarobków spo³eczeñstwa, mo¿e w znacznym stopniu zale¿eæ od struktury wiekowej populacji. W szybko rosn¹cej populacji, gdzie œredni wiek ludzi jest stosunkowo niski, wysokoœæ konsumpcji przypadaj¹cej na osobê bêdzie siê wydawaæ mniejsza, ni¿ w populacji ustabilizowanej, której œredni wiek mieszkañców jest wy¿szy, nawet gdy w obu populacjach ludzie w ka¿dym poszczególnym wieku konsumuj¹ dok³adnie tyle samo. Zmiany we wskaŸnikach œmiertelnoœci mog¹ wprowadziæ nawet wiêksze odchylenia. Wynalazki i odkrycia w zakresie ochrony zdrowia, jakich dokonano w ci¹gu tego wieku, mia³y zazwyczaj nieproporcjonalny wp³yw na œmiertelnoœæ wœród dzieci i wystêpowanie chorób zwi¹zanych z bied¹. Skoro biedniejsi ludzie maj¹ na ogó³ raczej wiêcej dzieci ni¿ ludzie bogatsi, jak to ma dziœ miejsce w przypadku wielu (ale nie wszystkich) spo³ecznoœci o niskich dochodach, mo¿e siê wydawaæ, ¿e poprawa warunków zdrowotnych zmniejsza dochód na osobê i przyczynia siê do wystêpowania wiêkszych ró¿nic w dochodach spo³eczeñstwa jako ca³oœci, nawet mimo faktu, ¿e rodziny dotkniête przez te wyd³u¿aj¹ce ich ¿ycie zmiany, mog¹ siê postrzegaæ jako bezdyskusyjnie lepiej sytuowane ni¿ kiedyœ. 115 Dan Usher, ekonomista z Królewskiego Uniwersytetu w Kanadzie podj¹³ próbê nadania wartoœci gospodarczej dla wskaŸnika poprawy spodziewanej d³ugoœci ¿ycia w kilku rozwiniêtych i rozwijaj¹cych siê krajach. Mimo i¿ poczynione przez niego za³o¿enia dotycz¹ce stóp procentowych i postrzegania wartoœci dodatkowej konsumpcji maj¹ wp³yw na wyniki, wnioski nadal s¹ interesuj¹ce. Po dokonaniu obliczeñ Usher skonstatowa³, ¿e po uwzglêdnieniu wartoœci d³u¿szego ¿ycia, jakie ma ono dla tych, którzy ¿yj¹ d³u¿ej, nominalny roczny wzrost gospodarczy w Chile przekroczy³by o ponad po³owê nominalny roczny wzrost gospodarczy tego kraju obliczony dla lat 1931-1971 zaœ w przypadku Sri Lanki w latach 1946-1968, wzrost gospodarczy zwiêkszy³by siê ponad dwukrotnie. Omawiane przypadki mog¹ byæ ekstremalne: poprawa warunków ¿ycia w obu spo³eczeñstwach by³a w tych latach bardzo znaczna, a zmierzone stopy wzrostu gospodarczego by³y stosunkowo niskie. Mimo tego wyliczenia dokonane przez Ushera mog¹ sugerowaæ wagê czynników, które s¹ pomijane w konwencjonalnych dyskusjach na temat wp³ywu wzrostu demograficznego na spo³eczeñstwo i gospodarkê oraz na temat efektu, jaki mo¿e mieæ ignorowanie tych czynników na oszacowanie rezultatów zmian demograficznych. III Uwagê rz¹dów mniej rozwiniêtych krajów Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej, jeœli chodzi o tendencje demograficzne, przykuwa dziœ przede wszystkim kwestia zbyt szybkiego wzrostu demograficznego. Problem jednak w tym, ¿e „przeludnienie”, termin znany i u¿ywany tak powszechnie, jakby mia³ ustalone i zrozumia³e znaczenie, w rzeczywistoœci nie mo¿e byæ jednoznacznie zdefiniowany. Innymi s³owy nie ma ¿adnej sensownej demograficznej definicji pojêcia przeludnienia. Rozwa¿my niektóre prawdopodobne kryteria demograficzne, na podstawie których mo¿na by stwierdziæ, czy spo³eczeñstwo jest „przeludnione”. Czy przeludnienie wystêpuje wtedy, gdy stopieñ przyrostu naturalnego, czyli ró¿nica miêdzy wskaŸnikiem 116 urodzeñ i wskaŸnikiem œmiertelnoœci, jest „nadzwyczajnie” wysoki? Jeœli tak, Stany Zjednoczone w pierwszej dekadzie swej niepodleg³oœci by³y niemal na pewno przeludnione: miêdzy 1790 i 1800 rokiem stopa przyrostu naturalnego w tym kraju wynosi³a 3 procent rocznie – i by³a wyraŸnie wy¿sza, ni¿ ta przypisywana dziœ Bangladeszowi, i z grubsza tak¿e o po³owê wy¿sza ni¿ obecnie szacowane wskaŸniki dla Haiti czy Indii. A co z samymi wskaŸnikami urodzeñ? Ponownie: wskaŸniki dla USA w latach dziewiêædziesi¹tych XVIII wieku wynosi³y oko³o 55 urodzeñ na tysi¹c mieszkañców – wiêcej ni¿ w jakimkolwiek z „szacunków” Banku Œwiatowego dla 127 krajów, jakie znajdziemy w Raporcie Rozwoju Œwiatowego wydanym w 1993 roku, a tak¿e co najmniej o 25 punktów wiêcej ni¿ ostatnie szacunki Banku Œwiatowego dla Indii, Indonezji lub Filipin. Byæ mo¿e zatem przeludnienie powinno byæ szacowane przez gêstoœæ zaludnienia kraju, innymi s³owy przez to, ilu ludzi przypada na okreœlony teren. W tym wypadku, gdy przyjrzymy siê danym Organizacji Narodów Zjednoczonych za rok 1991, Francja by³aby bardziej przeludniona ni¿ archipelag Indonezji, Japonia by³aby krajem du¿o bardziej przeludnionym ni¿ Indie, a Singapur (gdzie rz¹d prowadzi obecnie politykê podniesienia stopy urodzeñ) by³by o wiele bardziej przeludniony ni¿ Bangladesz. Jednak wszystkie kraje znacznie wyprzedzi³o by inne pañstwo, które okaza³oby siê najbardziej przeludnionym pañstwem na œwiecie – Ksiêstwo Monako! Z drugiej strony, gdyby kryterium by³ tak zwany „stosunek zale¿noœci” – iloœæ dzieci przed ukoñczeniem piêtnastego roku ¿ycia i doros³ych maj¹cych wiêcej ni¿ szeœædziesi¹t piêæ lat w stosunku do populacji „w wieku produkcyjnym” (powszechnie ocenianym na przedzia³ od piêtnastu do szeœædziesiêciu piêciu lat) – wtedy, zgodnie z danymi ONZ, od roku 1960 Irlandia i Nepal by³yby w zbli¿onym stopniu tak samo przeludnione; w 1980 roku Izrael by³by bardziej przeludniony ni¿ Sri Lanka, a najmniej przeludnione na œwiecie od roku 1990 by³yby Singapur i Hongkong! Natomiast, jeœli miar¹ przeludnienia by³aby emigracja, Mozambik, Angola i inne kraje „na linii frontu” s¹siaduj¹ce z Republik¹ Po³udniowej Afryki by³yby przeludnione, podczas gdy RPA, 117 o której mówi siê, ¿e zatrudnia ponad milion imigrantów z s¹siednich krajów, mia³aby przypuszczalnie zbyt niskie zaludnienie. Z tego samego powodu by³e Niemcy Wschodnie, gdzie do czasu zbudowania muru berliñskiego gwa³townie postêpowa³ proces ucieczki mieszkañców do s¹siednich Niemiec Zachodnich, by³yby krajem przeludnionym, pomimo sta³ych skarg rz¹du tego kraju na braki w sile roboczej. Jeœli natomiast przeludnienie wyznacza stopa bezrobocia (bezrobocie nie jest miar¹ stricte demograficzn¹, ale czasami jest u¿ywane w tym sensie), okaza³oby siê, ¿e Stany Zjednoczone doœwiadczy³y okresu powa¿nego przeludnienia podczas Wielkiego Kryzysu (gdy przyrost naturalny spad³ poni¿ej poziomu zastêpowalnoœci), a by³y najmniej przeludnione w po³owie lat szeœædziesi¹tych XX wieku (a by³y to lata zaraz po powojennym, gwa³townym wzroœcie urodzeñ). „Przeludnienie” rzeczywiœcie jest problemem, jest to jednak problem Ÿle nazwany i Ÿle zidentyfikowany. Gdy przyjrzymy siê bli¿ej, zauwa¿ymy, ¿e zjawiska najczêœciej przytaczane jako dowody przeludnienia, mo¿na poczytaæ za oznaki biedy. Niewystarczaj¹ce zarobki, z³y stan zdrowia, niedo¿ywienie, du¿e zagêszczenie, bezrobocie – te zjawiska wywo³uj¹ wra¿enie „przeludnienia”, tymczasem w sposób jednoznaczny oznaczaj¹ tak¿e biedê i materialne zubo¿enie. Bieda i zubo¿enie materialne we wszelkich swoich przejawach, powoduj¹ ogromne cierpienie i czasem rz¹d mo¿e zrobiæ wiele, by mu ul¿yæ – a nawet wiêcej – stworzyæ atmosferê prowadz¹c¹ do szerokiego postêpu spo³ecznego i materialnego. Wielkim b³êdem jest jednak uznawanie szerokiego zakresu problemów spo³ecznych i gospodarczych doœwiadczanych przez ludzi, za problemy, które powoduj¹ lub którymi kieruj¹ si³y demograficzne. Szybki wzrost demograficzny jest dziœ faktem powszechnym w krajach mniej rozwiniêtych – jest to typowa i równoczeœnie tak powa¿na zmiana spo³eczna, ¿e mo¿e byæ mylnie uznana za powód niemal ka¿dego zjawiska spo³ecznego, doœwiadczanego przez dzisiejsze pokolenia. Tymczasem po dok³adniejszym przeanalizowaniu okazuje siê, ¿e wiele problemów najczêœciej przypisywanych „presji demograficznej”, jest powodowanych przez czynniki w du¿ej mierze nieza- 118 le¿ne od trendów demograficznych. Z kolei w przypadku innych problemów, wp³yw zmian demograficznych jest w najlepszym razie drugorzêdny. Próba rozwi¹zania trudnoœci zbyt czêsto polega po prostu na kompilacji ró¿nych problemów wybranych grup, czy nawet ca³ej populacji, na jakie napotykaj¹ w swoich staraniach do podtrzymania lub poprawy standardów ¿ycia w obliczu nieprzyjaznego œrodowiska politycznego lub ekonomicznego. IV Jak to ju¿ zosta³o powiedziane, aktywne programy demograficzne zosta³y przyjête przez w³adze maj¹ce pod swoimi rz¹dami blisko cztery pi¹te ludnoœci krajów Trzeciego Œwiata. Zachodnie rz¹dy i utworzone na Zachodzie organizacje miêdzynarodowe wydaj¹ obecnie ponad 1 miliard dolarów rocznie na programy demograficzne w krajach Trzeciego Œwiata. W niektórych pañstwach, jak na przyk³ad w Bangladeszu, bud¿et przeznaczany na planowanie rodziny do lat osiemdziesi¹tych XX wieku by³ wiêkszy, ni¿ bud¿et na wszystkie us³ugi zwi¹zane z systemem ochrony zdrowia ³¹cznie. Wydaje siê zatem zasadne postawienie pytania, czym w rzeczywistoœci zajmuj¹ siê programy planowania rodziny i narodowa polityka demograficzna? Jaki jest ich efekt demograficzny i jaki wywieraj¹ wp³yw na poziom ¿ycia i przysz³e perspektywy rozwoju? Programy dobrowolnego planowania rodziny na ogó³ finansuj¹, reklamuj¹ lub w inny sposób promuj¹ u¿ycie nowoczesnych œrodków antykoncepcyjnych przez pary aktywne seksualnie (zazwyczaj, ale nie zawsze, dotyczy to osób pozostaj¹cych w zwi¹zku ma³¿eñskim). Nowoczesne œrodki antykoncepcyjne niekoniecznie s¹ bardziej skuteczne ni¿ tradycyjne formy zapobiegania ci¹¿y; jeœli chodzi o sam¹ kwestiê skutecznoœci, nic nie mo¿e siê równaæ z ca³kowit¹ abstynencj¹ seksualn¹ lub dzieciobójstwem. Nowoczesna antykoncepcja, u¿yta w sposób odpowiedni, jest jednak du¿o bardziej przyjemn¹ alternatyw¹ i – znów u¿yta w sposób odpowiedni – mo¿e byæ bardziej skuteczna ni¿ tradycyjne metody zapobiegania ci¹¿y (jak stosunek przerywany, metoda kalen- 119 darzykowa lub inne tradycyjne œrodki). Tanie i ³atwo dostêpne nowoczesne œrodki antykoncepcyjne, które s¹ proste w u¿yciu, mog¹ pozwoliæ rodzicom, którzy chc¹ ich u¿ywaæ, na zwiêkszenie wygody i mog¹ te¿ (przez u³atwienie planowania urodzeñ) poprawiæ warunki zdrowia rodziny, nawet jeœli ich stosowanie nie ma jednoznacznego wp³ywu na wielkoœæ rodziny. Takie korzyœci z u¿ycia œrodków by³yby postrzegane jako podniesienie standardu ¿ycia (aczkolwiek w sposób trudny do wyliczenia) i mog³yby nawet poprawiæ perspektywy postêpu materialnego przez powiêkszenie zasobu „kapita³u ludzkiego” w spo³eczeñstwie. Pod tym warunkiem, sponsorowane przez rz¹d dobrowolne programy planowania rodziny mog³yby byæ uzasadnione ze wzglêdu na poprawê warunków zdrowia ludzi – jako jedna z wielu postaw, któr¹ rz¹d mo¿e propagowaæ, by zmniejszyæ umieralnoœæ, zwiêkszyæ kapita³ ludzki i poprawiæ poziom ¿ycia jednostek i rodzin. Niestety, wielu wspó³czesnych zwolenników wprowadzenia w krajach Trzeciego Œwiata programów planowania rodziny – czy s¹ to decydenci w stolicach tych pañstw, czy te¿ entuzjaœci takich rozwi¹zañ pochodz¹cy z Zachodu – oczekuje czegoœ wiêcej. Najczêœciej uwa¿aj¹ dobrowolne programy planowania rodziny za œrodek s³u¿¹cy do przyspieszenia przymusowej redukcji przyrostu naturalnego w spo³eczeñstwach, gdzie rodziny s¹ du¿e. Ich nadzieje s¹ p³onne. Tak d³ugo, jak planowanie rodziny jest kwesti¹ zale¿n¹ od woli rodziców, bêdzie narzêdziem, za pomoc¹ którego rodzice – jeœli zechc¹ – bêd¹ mogli wp³ywaæ na wielkoœæ rodziny lub odstêpy miêdzy urodzeniem dzieci. Dotychczas ¿adne badanie nie pokaza³o, by nastanie nowoczesnej antykoncepcji zmieni³o podejœcie rodziców do kwestii posiadania dzieci lub zmieni³o ich pogl¹dy na temat rodziny. Dlatego te¿, u¿ywanie takich samych œrodków antykoncepcyjnych, mo¿e skutkowaæ bardzo ró¿nym poziomem p³odnoœci rodziców. Wed³ug szacunków Banku Œwiatowego, w roku 1989 w Japonii 56 procent zamê¿nych kobiet w wieku reprodukcyjnym u¿ywa³o nowoczesnych œrodków zapobiegania ci¹¿y (pigu³ek, œrodków dopochwowych, spirali, sterylizacji itd.). Ca³kowita stopa przyrostu naturalnego w Japonii w roku 1991 wynios³a 1,5 dziecka na kobie- 120 tê. W Turcji, gdzie wskaŸniki u¿ycia œrodków szacuje siê na 63 procent, ca³kowita stopa urodzeñ wynosi 3,4 dziecka na kobietê, czyli blisko dwukrotnie wiêcej ni¿ w Japonii. Ta ró¿nica nie jest dowodem nieskutecznoœci antykoncepcji w Turcji, ale mówi wiele o wadze postaw i o intencjach ludzi, którzy u¿ywaj¹ tych metod. Nowe niedrogie techniki zapobiegania ci¹¿y bêd¹ w wielu miejscach skutkowaæ spadkiem „niechcianych” ci¹¿, poniewa¿ kontrola urodzeñ stanie siê ³atwiejsza. Nie jest jednak jasne, jak wielki bêdzie to spadek i nie ma ¿adnego powodu, by siê spodziewaæ, ¿e musi byæ zawsze znacz¹cy. Ponadto, zmniejszenie liczby niechcianych ci¹¿ bêdzie mia³o wp³yw nie tyle na wzrost demograficzny, ile na liczbê urodzeñ, gdy¿ wskaŸniki umieralnoœci „niechcianych” dzieci s¹ i tak wy¿sze ni¿ œrednie. Jeœli dostêpnoœæ nowoczesnych œrodków sama przez siê nie bêdzie powodowaæ zmian postaw dotycz¹cych wielkoœci rodzin – jak to pokazuje klêska wysi³ków na rzecz planowania rodziny podejmowanych w Nepalu przez ponad æwieræwiecze, i niepowodzenie takich programów w rolniczym Pakistanie, gdzie przez trzy dziesiêciolecia próbowano je wprowadziæ – wp³yw programów planowania rodziny na demografiê bêdzie niewielki i bêdzie samoistnie zanika³, jako ¿e „niezaspokojone wczeœniej zapotrzebowanie” osób, które pod wp³ywem programów zdecyduj¹ siê na korzystanie ze œrodków antykoncepcyjnych, bêdzie stopniowo zaspokajane. W wielu miejscach na œwiecie programy efektywnego planowania rodziny mog¹ w rzeczywistoœci „zwiêkszyæ” stopê urodzeñ i stopê wzrostu demograficznego. Na przewa¿aj¹cym obszarze pañstw Afryki subsaharyjskiej na przyk³ad, ludzie w niewielkim stopniu interesuj¹ siê nowoczesn¹ antykoncepcj¹, jednak bardzo interesuj¹ siê kwesti¹ „bezp³odnoœci”. W tych spo³ecznoœciach, los niep³odnej kobiety jest trudny. Pomoc rodzicom w uzyskaniu przez nich upragnionej iloœci dzieci mo¿e w tych okolicznoœciach oznaczaæ wiêksz¹ p³odnoœæ. Przyk³ad powojennej Kenii, gdzie ca³kowita stopa przyrostu naturalnego wyraŸnie wzros³a z oko³o szeœciu do blisko oœmiu w okresie znacznego podniesienia poziomu zdrowia spo³eczeñstwa, i to pomimo blisko dwudziestu lat wysi³ków na rzecz wprowadzenia programu planowania rodziny, powi- 121 nien uzmys³owiæ nam, ¿e zwiêkszanie zakresu wolnoœci wyboru rodziców bêdzie s³u¿yæ celom tych rodziców, niezale¿nie od tego czy s¹ one zgodne z preferencjami lub ideologi¹ rz¹du i jego doradców, czy te¿ nie. Za wiêkszoœci¹ dzia³añ na rzecz planowania rodziny, które podejmowane by³y w ostatnich latach w krajach mniej rozwiniêtych, stoi niew¹tpliwie ideologia anty-natalistyczna. Taka w³aœnie opinia by³a wyra¿ana expressis verbis przez najwa¿niejsze instytucje miêdzynarodowe finansuj¹ce programy na rzecz planowanie rodziny, w³¹czaj¹c w to Bank Œwiatowy i amerykañsk¹ Agencjê na Rzecz Rozwoju Miêdzynarodowego. Przekonania te mia³y wp³yw nie tylko na sposób przyznawania funduszy dla krajów mniej rozwiniêtych, ale tak¿e na ocenê programów. Wysokoœæ funduszy publicznych przeznaczanych w wielu mniej rozwiniêtych krajach na cele zwi¹zane z planowaniem rodziny jest po prostu pora¿aj¹ca. W roku 1980 Bank Œwiatowy szacowa³, ¿e wydatki rz¹dowe na jedn¹ osobê u¿ywaj¹c¹ œrodków antykoncepcyjnych wynosi³y w Ghanie 68 dolarów rocznie i 69 dolarów w Nepalu. Warto zestawiæ powy¿sze wskaŸniki z danymi Banku Œwiatowego dotycz¹cymi ca³kowitych wydatków rz¹dowych na wszystkie programy zdrowotne – okazuje siê, ¿e w tym samym roku ca³kowite wydatki na programy zdrowotne wynosi³y 20 dolarów na rodzinê w Ghanie i 8 dolarów w Nepalu. W spo³eczeñstwach, gdzie ogólny wskaŸnik umieralnoœci jest wysoki, a problemy zdrowotne s¹ powa¿ne, taki sposób wydawania pieniêdzy sugeruje, ¿e programy planowania rodziny nie podlegaj¹ tym samym surowym kryteriom przy przyznawaniu trudno dostêpnych i ograniczonych funduszy, którym sprostaæ musz¹ inne programy zdrowotne. Wyjêcie planowania rodziny spod ograniczeñ finansowania bud¿etowego mo¿e byæ spowodowane wiar¹, ¿e planowanie rodziny oddaje komuœ jakieœ dodatkowe „przys³ugi” przez zmniejszanie stopy urodzeñ. Dowodem nienaukowoœci wiary „¿e to dzia³a”, pok³adanej przez zwolenników planowania rodziny w swoich programach, jest brak dok³adnych badañ nad rzeczywistymi efektami projektów planowania rodziny w regionach, gdzie s¹ one prowadzo- 122 ne. Mimo ¿e ka¿dego roku w krajach rozwijaj¹cych siê miliardy dolarów s¹ przeznaczane na dziedziny zwi¹zane z planowaniem rodziny i mimo tego, ¿e takie programy s¹ popierane przez ró¿ne w³adze na szczeblu krajowym od czterech dziesiêcioleci, istnieje zaledwie kilka badañ, które próbowa³y zmierzyæ demograficzny i zdrowotny wp³yw planowania rodziny, obserwuj¹c jego efekty na „grupie kontrolnej” oraz w porównaniu z podobnym regionem, gdzie program nie by³ prowadzony. Taki brak jest tym bardziej zadziwiaj¹cy, ¿e „badania kontrolne” s¹ standardow¹ praktyk¹ w naukach medycznych. Niektórzy obroñcy programów planowania rodziny twierdz¹, ¿e istnieje ogromna „niezaspokojona potrzeba” (w odró¿nieniu od „niezaspokojonego popytu”) us³ug zwi¹zanych z planowaniem rodziny w krajach rozwijaj¹cych siê. Wed³ug ich szacunków, odpowiedŸ na tê potrzebê bêdzie wymaga³a znacznie hojniejszego ni¿ obecnie finansowania dzia³añ podejmowanych w tym zakresie w krajach mniej rozwiniêtych. Zwolennicy programów mog¹ mieæ racjê, jednak nie dziêki sile swoich analiz. Ich metoda liczenia „niezaspokojonej potrzeby” polega na ogó³ na mierzeniu za pomoc¹ zwyk³ej ankiety w ró¿nych spo³ecznoœciach wielkoœci grupy zamê¿nych kobiet, które deklaruj¹, i¿ nie u¿ywaj¹ nowoczesnych metod antykoncepcyjnych i jednoczeœnie twierdz¹, ¿e nie chc¹ mieæ wiêcej dzieci lub ¿e nie chc¹ ich mieæ na razie. W ¿aden sposób nie mo¿na dowieœæ, ¿e ta metoda mierzy b¹dŸ to niezaspokojone zapotrzebowanie na nowoczesn¹ antykoncepcjê, lub te¿ procent populacji kobiet nara¿onych na niechcian¹ ci¹¿ê. Kobiety nie u¿ywaj¹ce nowoczesnych metod mog¹ wszak u¿ywaæ tradycyjnych metod zapobiegania ci¹¿y (chocia¿ mniej przyjemnych czy skutecznych). Zachodnie kwestionariusze badaj¹ce p³odnoœæ dodatkowo osi¹gaj¹ nie najlepsze rezultaty w uzyskiwaniu jasnych odpowiedzi od biednych ludzi mieszkaj¹cych w mniej rozwiniêtych krajach. Zdarza siê, ¿e niepiœmienni rolnicy – czy to z szacunku, czy przez grzecznoœæ, staraj¹ siê swymi odpowiedziami zadowoliæ pytaj¹cych. Innym razem badanie jest prowadzane w sposób, który w niewielkim stopniu bierze pod uwagê warunki, w jakich 123 ¿yje badane spo³eczeñstwo. Wiêkszoœæ ankiet dotycz¹cych p³odnoœci na przyk³ad jest poœwiêconych ca³kowicie i wy³¹cznie uzyskaniu odpowiedzi od kobiet, nawet w miejscach, gdzie tradycja dominacji mêskiej sprawia, ¿e wiêkszoœæ decyzji podejmuj¹ mê¿owie, a nawet ojcowie ¿on i mê¿ów. Inne znowu fragmenty kwestionariuszy mog¹ zapuszczaæ siê na tereny interesuj¹ce i znacz¹ce dla badacza, ale w du¿ym stopniu niejasne dla badanego. W Badaniu P³odnoœci na Œwiecie na przyk³ad, ponad jedna trzecia p³odnych kobiet, które zaznaczy³y, ¿e nie chc¹ mieæ wiêcej dzieci, powiedzia³a równie¿, ¿e chcia³aby mieæ ich wiêcej ni¿ ma obecnie. Bior¹c pod uwagê powy¿sze problemy, wyniki przedstawiane przy u¿yciu nieprzystaj¹cych do rzeczywistoœci formularzy i szybko przeprowadzanych ankiet, s¹ mocno niepewne. Rozleg³e badanie przeprowadzone w Indonezji – by podaæ inny przyk³ad – odkry³o, ¿e w pytaniu o „idealn¹ wielkoœæ rodziny” mniej ni¿ po³owa badanych kobiet poda³a tê sam¹ liczbê, gdy by³y badane ponownie cztery miesi¹ce póŸniej. W krajach takich jak Tajwan, Korea czy Hongkong, programom planowania rodziny szeroko przypisywano zmniejszenie wskaŸników urodzeñ. Tymczasem spadek p³odnoœci by³ widoczny w tych miejscach zanim jeszcze zosta³y przygotowane programy planowania rodziny. W Indiach z kolei, spadek przyrostu naturalnego nie by³ wyraŸnie widoczny przez ca³e dziesiêciolecia od momentu przyjêcia narodowego programu planowania rodziny, daj¹c zwolennikom tego programu szansê przypisania wszelkich zmian w p³odnoœci rz¹dowym wysi³kom kontroli urodzeñ. W jeszcze innych krajach, jak w Meksyku i Tajlandii, wdro¿enie programów planowania rodziny zbieg³o siê z pocz¹tkiem szybkiego spadku p³odnoœci. Nie jest jasne, czy domniemane sukcesy tych programów by³y spowodowane rz¹dow¹ determinacj¹ w propagowaniu antykoncepcji, czy raczej zmian¹ postaw narodu wobec wielkoœci rodziny i jej planowania (które to mog³y wyst¹piæ wczeœniej i byæ przyczyn¹, dla której rz¹dy zdecydowa³y siê na wprowadzenie programów planowania rodziny). Niemniej, w rosn¹cej liczbie krajów, rz¹dy wydaj¹ siê niezadowolone z decyzji podejmowanych przez rodziców w zakresie 124 wielkoœci rodzin. Spektrum mo¿liwych posuniêæ rz¹dowych na rzecz zmiany wskaŸników p³odnoœci obejmuje kampanie informacyjne, propagandê, napominanie oraz stosowanie zachêt i kar w celu promowania upragnionych wzorów p³odnoœci, przez u¿ycie sankcji prawnych przeciw rodzicom, a¿ do stosowania przemocy wobec przysz³ych matek i ojców. Wspomniane posuniêcia mog¹, w zale¿noœci od warunków, byæ lub nie byæ skuteczne w zmienianiu wskaŸników p³odnoœci czy w zbli¿aniu wskaŸników urodzeñ do tych, jakie za cel postawili sobie planiœci rz¹dowi. Tak d³ugo jednak, jak dzia³ania rz¹du zmuszaj¹ rodziców do niedobrowolnej zmiany zachowañ, mog¹ byæ postrzegane, jako zmniejszaj¹ce – a nie zwiêkszaj¹ce – obecne standardy ¿ycia, oraz oddalaj¹ce, a nie przyspieszaj¹ce perspektywy rozwoju. V Có¿ jednak w ostatecznej analizie mo¿na w sposób pewny powiedzieæ na pewno o wp³ywie zmian demograficznych na perspektywy rozwoju gospodarczego i spo³ecznego w regionach mniej rozwiniêtych? Wœród polityków czêste jest stosowanie ideologii w miejsce rzeczowych os¹dów, a emocje bra³y górê nad roztropnoœci¹, gdy chodzi³o o oszacowanie zmian demograficznych, wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami dla losu populacji danego kraju, grup etnicznych, czy spo³ecznoœci lokalnych. Wydaje siê zatem zasadne, by przy wyci¹ganiu wniosków kierowaæ siê kilkoma istotnymi spostrze¿eniami wymienionymi poni¿ej. Po pierwsze rzecz oczywista: zmiany demograficzne s¹ form¹ zmian spo³ecznych. Mimo ¿e konsekwencje zmian demograficznych s¹ powa¿ne, tym bardziej, ¿e dotycz¹ rozpoczynania lub koñczenia ludzkiego ¿ycia, s¹ to zmiany, które wydaj¹ siê powolne w porównaniu z innymi. Wzrost demograficzny na poziomie 4 procent uznawany jest za wyj¹tkowo gwa³towny, natomiast stopa inflacji na poziomie 4 procent rocznie w wiêkszoœci dzisiejszych krajów rozwijaj¹cych siê uwa¿ana jest za wyj¹tkowo nisk¹. Dodatkowo, pomimo wszelkich niepewnoœci d³ugoterminowych prognoz demograficznych, prawdopodobna zmia- 125 na w rozmiarze i strukturze ludnoœci kraju na najbli¿szy rok kalendarzowy mo¿e byæ przewidziana z du¿o wiêksz¹ pewnoœci¹ ni¿ zmiany w zbiorach, Produkcie Narodowym Brutto, stopie bezrobocia, stopie wymiany zagranicznej lub zapotrzebowaniu na jakikolwiek okreœlony produkt. Zmiana demograficzna, jak inne zmiany spo³eczne, uwydatnia zdolnoœci jednostek, spo³ecznoœci oraz rz¹dz¹cych do radzenia sobie z trudnoœciami. Dla spo³ecznoœci, które marnie sobie radz¹ ze zmianami, ka¿de gwa³towniejsze wahanie – w³¹czaj¹c w to zmianê demograficzn¹ – prawdopodobnie oka¿e siê ciê¿kie, a byæ mo¿e nawet kosztowne dla spo³eczeñstwa jako ca³oœci. Jednak radzenie sobie ze zmianami – lub jak to uj¹³ Theodore W. Schultz, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii – „radzenie sobie z utrat¹ równowagi”, jest samo w sobie nieod³¹czn¹ czêœci¹ procesu nowoczesnego rozwoju ekonomicznego. To proces uczenia przynosi namacalne zyski gospodarcze. Tak d³ugo, jak zmiana demograficzna mo¿e wspomóc ten proces uczenia siê, mo¿e siê przyczyniæ nawet do przyspieszenia rozwoju materialnego danej spo³ecznoœci. Po drugie: bior¹c pod uwagê, jak ró¿ne formy mog¹ przybieraæ zmiany demograficzne, nale¿y pamiêtaæ, ¿e ich przebieg w czasach nowo¿ytnych by³ zarówno wzglêdnie ³agodny, jak i stosunkowo korzystny dla wzrostu gospodarczego. Œwiatowy wzrost demograficzny zale¿a³ g³ównie od spadaj¹cych wskaŸników œmiertelnoœci – innymi s³owy, od tego, ¿e wyd³u¿y³y siê szacunki ¿ycia nowonarodzonych osób. Wzrost spodziewanej d³ugoœci ¿ycia jest sam przez siê wskaŸnikiem poprawy zdrowia, wynika tak¿e z innych zmian w warunkach ¿ycia, które wi¹zane s¹ z ogóln¹ popraw¹ stanu zdrowia. Zdrowa populacja mo¿e ponadto w znacz¹cy sposób przyczyniaæ siê do poprawy wskaŸników kapita³u ludzkiego, od którego ostatecznie zale¿y potencjalna produktywnoœæ danej spo³ecznoœci. Powiêkszanie kapita³u ludzkiego nie gwarantuje przyspieszenia awansu materialnego, który zale¿eæ bêdzie od wielu innych czynników, jak na przyk³ad polityka rz¹du, która wp³ywa na twórcze wykorzystanie talentów ludzkich, jednak poprawa zdrowia i s³u¿b medycznych mo¿e – przy sprzyjaj¹cych warunkach – umo¿liwiæ szybszy postêp materialny. 126 Po trzecie: wiêkszoœæ wspó³czesnych dyskusji o „problemie” demograficznym zdaje siê zak³adaæ implicite, ¿e mo¿na wyeliminowaæ zjawisko biedy przez zapobieganie narodzinom dzieci w biednych rodzinach tu w za³o¿eniu pope³niany jest podstawowy b³¹d. Osi¹ganie wielkiego bogactwa jest na ogó³ zale¿ne od wielkich zmian spo³ecznych, gospodarczych i zmian perspektyw poszczególnych jednostek. Podczas takiej transformacji zmienia siê tak¿e zazwyczaj rola rodziny, jej model czy status kobiet. Jednak zakres, w jakim spadek p³odnoœci sam w sobie „stymuluje” poprawê ludzkiej produktywnoœci, jest o wiele mniej jasny tak w przypadku pojedynczej rodziny, jak i ca³ych spo³eczeñstw. Po czwarte: podczas gdy konsekwencje gospodarcze ogólnego wzrostu populacji s¹ czêsto niejasne lub trudne do zauwa¿enia, to wp³yw wybranych, mniejszych grup na dobrobyt gospodarczy ca³ego spo³eczeñstwa lub wp³yw zró¿nicowanych stóp wzrostu w ramach populacji krajowej na perspektywy awansu materialnego, mo¿e byæ bezpoœredni i istotny. Wk³ad mniejszoœci religijnych czy etnicznych w innowacje lub postêp gospodarczy, jak podkreœla lord Peter Bauer z London School of Economics, by³ czêsto du¿o wiêkszy ni¿ to wynika³o z ich stosunku liczbowego do ca³ej spo³ecznoœci. Z tego samego powodu, konflikt miêdzy rywalizuj¹cymi ze sob¹ grupami w ramach spo³eczeñstwa mo¿e siê pog³êbiæ przez ró¿nice netto w ich reproduktywnoœci; takie ró¿nice mog¹ mieæ wp³yw na bieg ¿ycia spo³ecznego lub sk³ad i charakter przywództwa w kraju – czynniki, które mog¹ odegraæ wa¿n¹ rolê w tworzeniu klimatu potrzebnego dla dalszego rozwoju. Wreszcie, istnieje bardzo niewielkie prawdopodobieñstwo wyst¹pienia wy³¹cznie pozytywnych korzyœci z prowadzenia aktywnej polityki poœwiêconej kszta³towaniu demograficznego sk³adu spo³eczeñstwa. Dzieje siê tak nie tylko dlatego, ¿e jak dot¹d jednoznaczne zdefiniowanie populacji „optymalnej”, na której w teorii opiera³yby siê wysi³ki aktywistów w celu ukszta³towania spo³eczeñstwa, okaza³o siê niemo¿liwe. We wprowadzanych dotychczas rozwi¹zaniach w krajach mniej rozwiniêtych czêsto starano siê za pomoc¹ posuniêæ demograficznych roz- 127 wi¹zywaæ problemy spo³eczne, problemy, których Ÿród³o mo¿na znaleŸæ w Ÿle prowadzonej lub szkodliwej polityce rz¹du. W ramach specyficznej teorii „mniejszego z³a” sugeruje siê, ¿e to decyzje dotycz¹ce p³odnoœci rodziców w danym kraju musz¹ ulec zmianie, gdy¿ zmianie takiej nie mo¿e ulec nieefektywna i nieudolna polityka rz¹du. Wydaje siê jednak, ¿e bardzo zbli¿on¹ filozofiê wyznawa³a przynajmniej czêœæ twórców dzia³añ demograficznych wprowadzanych w ¿ycie po II wojnie œwiatowej. W zasadzie ten problem mo¿na by ³atwo rozwi¹zaæ. Ale nawet w tym przypadku, pozostan¹ trudnoœci ze znaczeniem pojêcia aktywnej „polityki demograficznej”. Interwencje w zakresie edukacji, zdrowia, mieszkalnictwa, planowania lokalnego i innych spraw mog¹ mieæ konsekwencje demograficzne, ale s¹ one usprawiedliwione przez inne racje. Na jakiej podstawie mo¿na usprawiedliwiæ politykê, której g³ównym celem jest spowodowanie zmian demograficznych? Przyspieszenie wzrostu gospodarczego jest jedn¹ z mo¿liwych racji (chocia¿, jeœli obecne wzorce modelu rodziny odzwierciedlaj¹ preferencje gospodarstw domowych dotycz¹ce obecnej i odroczonej konsumpcji, nie jest jasne, dlaczego te preferencje powinny byæ ignorowane). WeŸmy pod uwagê, czego wymaga³oby prowadzenie aktywnej polityki demograficznej, która mia³aby za zadanie przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Jednym z mo¿liwych uzasadnieñ dla wprowadzenia takiej polityki mo¿e byæ „pora¿ka rynku”: mo¿liwoœæ, ¿e z powodu zniekszta³ceñ i efektów zewnêtrznych w gospodarczej strukturze cen, rodzice s¹ zachêcani do posiadania „nieodpowiedniej” liczby dzieci. Istniej¹ wystarczaj¹ce powody przezwyciê¿enia „pora¿ek rynku” zupe³nie niezale¿ne od wp³ywu na posiadanie dzieci. Bezpoœrednie rozwi¹zywanie problemu zak³óceñ czy efektów zewnêtrznych bêdzie ponadto lepiej odbierane, ni¿ za³atwianie tych zniekszta³ceñ przez „wyrównuj¹ce” kary finansowe lub nagrody za dodatkowe urodzenia. Konieczne by³oby ponadto zbadanie w sposób systematyczny, czy istnieje jakikolwiek dowód na to, ¿e w przypadku braku zniekszta³ceñ i niedoskona³oœci rynku, rodzice nie s¹ w stanie poprawnie „wyceniæ” urodzenia swego dziecka. 128 Zaprzêgniêcie polityki demograficznej do rozwi¹zywanie problemów ekonomicznych wymagaæ bêdzie od planistów oszacowania wartoœci finansowej ¿ycia ludzkiego. W rzeczywistoœci bêd¹ musieli wykazaæ, jaka by³aby „bie¿¹ca wartoœæ” dziecka urodzonego dzisiaj i równie¿ wykazaæ, jak ta wartoœæ zmieni³aby siê wraz ze wzrostem iloœci rówieœników tego dziecka lub dzieci, które urodz¹ siê póŸniej. Gdyby do zadania podejœæ w sposób powa¿ny, oka¿e siê ono wyj¹tkowo trudne. Ocena bie¿¹cej wartoœci jakiejkolwiek nieutworzonej inwestycji przez pryzmat jej przysz³ego „¿ycia” jest w najlepszym wypadku przedsiêwziêciem wysoce ryzykownym i niepewnym. Albert Hirschmann, znany ekonomista z Institute of Advanced Studies, zauwa¿y³, ¿e wiele czynników maj¹cych wp³yw na obecn¹ produktywnoœæ projektu inwestycyjnego, gdy ju¿ zacznie on dzia³aæ, jest przed jego pojawieniem siê nieprzewidywalnych, nawet gdy zastosujemy najbardziej dok³adne planowanie. Jeœli oszacowanie bie¿¹cej wartoœci nieo¿ywionego obiektu jest trudne, jak du¿o bardziej niepewne musi byæ oszacowanie takiej wartoœci obiektu obdarzonego ¿yciem! D³ugoterminowe prognozy ekonomiczne s¹ zawsze niedok³adne. Japonia, Tajwan i Korea to kraje, które zawiod³y wszelkie nadzieje uczonych obserwatorów zagranicznych w okresie powojennym; w ten sam sposób zawiod³y te¿ Birma i Ghana, dwa kraje najczêœciej przywo³ywane w kontekœcie prawdopodobnych sukcesów gospodarczych po odzyskaniu niepodleg³oœci. Ciê¿ko sobie wyobraziæ, w jaki sposób demograf wycenia dok³adn¹ wartoœæ narodzin w Korei w 1955 roku, jeszcze mniej wiarygodne szacunki tworzy o sposobach, w których bie¿¹ca wartoœæ tych narodzin ulegnie zmianie pod wp³ywem zmian we wspó³czesnych koreañskich wskaŸnikach urodzeñ. Planowanie demograficzne „w celu rozwoju”, jak siê wydaje, u³atwia siê przez za³o¿enie ca³kowitego zastoju technologicznego, braku zmian spo³ecznych i surowe ograniczenia prawa wyboru jednostek. Jednak wiêkszoœæ za³o¿eñ sama w sobie przeczy rozwojowi gospodarczemu i zwalcza jego cel, jakim jest z zasady powiêkszanie zakresu wyboru ludziom. 1 „First Things 40”, str. 30-38, styczeñ 1994 r.; tekst uzupe³niony w grudniu 1996 r. 129 130 Shakespeare, prokreacja i postêp Julian L. Simon1 P orusza mnie i onieœmiela fakt, ¿e przed wieloma laty pewien poeta – nawet jeœli nazywa³ siê Shakespeare – potrafi³ w czternastu liniach, jakkolwiek wiele czasu zajê³o mu ich napisanie, zawrzeæ sedno wizji demograficzno-ekonomicznej, do którego dotarcie wspó³czesnym ludziom – wœród nich i mnie zajê³o ponad dekadê. Przyjemnie by³oby pomarzyæ, zamiast trzymaæ siê faktów – choæ takie myœlenie by³oby wrêcz szkodliwe – ¿e Shakespeare doszed³ do swoich wizji pod wp³ywem olœnienia. Byæ mo¿e on tak¿e przez wiele d³ugich lat próbowa³ dojœæ tego, co póŸniej zawar³ w kilku rymach. Znalaz³ jednak rozwi¹zanie bez pomocy ze strony wielkich myœlicieli, którzy wytyczyli i oœwietlili drogê nam wspó³czesnym oraz bez pomocy danych zbieranych na przestrzeni dwóch wieków, które teraz dostarczaj¹ podstaw dla naszych przemyœleñ. Oczywiœcie Sonet I Shakespeare’a nie zawiera teorii demograficzno-ekonomicznego rozwoju przedsiêwziêæ ludzkich. A jednak temat utworu doskonale koresponduje ze wspó³czesn¹ teori¹ dotycz¹c¹ tego problemu. Celem mojego tekstu jest wykorzystanie sonetu do zobrazowania tej teorii – przedstawienie teorii w sposób bardziej przejrzysty i bardziej przekonuj¹cy. Podczas omawiania sonetu bêdê siê równie¿ stara³ dowieœæ, ¿e taka interpretacja jest jego najlepszym i najbardziej rozs¹dnym odczytaniem. Nawet jeœli Czytelnik nie zgadza siê z moj¹ interpretacj¹, nie sposób zaprzeczyæ, ¿e tekst ten daje podstawy do bogatych rozwa¿añ na temat rozwoju demograficzno-ekonomicznego. Z pew- 131 noœci¹ poezja bardzo siê przydaje, jeœli potrafi rozpaliæ nasze myœli, nawet jeœli ich kierunek jest inny od zamierzonego przez poetê. Wielkim osi¹gniêciem jest dla wiersza ju¿ samo zainspirowanie Czytelnika, nawet jeœli inspiracja wynika ze z³ej interpretacji. Ufam tak¿e, ¿e u¿ycie wiersza ze wzglêdu na jego si³ê w celu wyjaœnienia problemu nie jest ani naiwnoœci¹, ani nadu¿yciem. „Dobro”, jakie Shakespeare stara siê przybli¿yæ w swym tekœcie, to prawda poetycka, której nie sposób oddzieliæ od piêkna. Podobnie rzecz ma siê z bogactwami naturalnymi oraz standardami ¿ycia, które s¹ przedmiotem wspó³czesnych badañ nad rozwojem gospodarczym, o czym napiszê w dalszej czêœci tekstu. Przyjrzyjmy siê teraz Sonetowi I (numer ten nie musi byæ przypadkowy, tak jak nie jest przypadkowe, ¿e ksiêga Genesis znajduje siê na pocz¹tku Biblii). Oto Sonet I: „Niech najpiêkniejsze stworzenia siê mno¿¹, By œmieræ nie mog³a œci¹æ ró¿y urody, A gdy j¹ zwiêd³¹ w grób lata u³o¿¹, Zakwit³ wspomnieniem spadkobierca m³ody. Lecz ty, wpatrzony w twoje oczy jasne, Ogieñ swój sycisz swym tylko p³omieniem, W ugory zmieniasz ¿yzne pola w³asne, Wrogu swój, pastwisz siê nad swym cierpieniem. Choæ œwie¿y blask twój w kr¹g ozdabia ziemiê, Jedyny poœle rozeœmianej wiosny, W twym p¹ku ca³a twa zawartoœæ drzemie I sk¹pi¹c trwonisz, o g³upcze ¿a³osny. Po¿a³uj œwiata, sp³aæ mu nale¿noœci, Nim grób je po¿re, a z nimi twe koœci. (Sonety Shakespeare’a w t³umaczeniu Macieja S³omczyñskiego) Shakespeare zaczyna od stwierdzenia: „Niech najpiêkniejsze stworzenia siê mno¿¹” – co oznacza, ¿e powinno byæ tych stworzeñ wiêcej. Pod okreœleniem „stworzenia” poeta rozumie ludzi, nasz rodzaj ludzki. To, ¿e Shakespeare myœli o procesie 132 demograficznym staje siê jasne po przeczytaniu trzeciego i czwartego wersu – œmieræ poprzedza narodziny i odnowienie. Mo¿emy tak¿e podejrzewaæ, ¿e Shakespeare jest zainteresowany rodzajem ludzkim jako ca³oœci¹, nie tylko w jego najpiêkniejszych okazach. W Burzy czytamy: „Jak¿e piêkny jest rodzaj ludzki!”. Jeœli Shakespeare rzeczywiœcie mówi o ludziach, ¿e pe³ni¹ oni na ziemi rolê inn¹ od reszty stworzeñ, sonet natychmiast dyskwalifikuje argumenty tych, którzy wspó³czeœnie uwa¿aj¹, ¿e „inne stworzenia tak¿e maj¹ swoje prawa”. Osoby te twierdz¹, ¿e jeœli istnieje konflikt w stylu „coœ za coœ” – wzrost liczby ludzi lub wzrost liczby innych gatunków – ludzie powinni zostaæ ograniczeni dla dobra innych stworzeñ. Jak to powiedzia³ znany biolog i ekolog, Garrett Hardin: „Jeœli na miejscu, gdzie mo¿na zasadziæ roœliny, z których powstanie ¿ywnoœæ wystarczaj¹ca do wykarmienia jednej osoby, mog¹ wyrosn¹æ a¿ cztery sekwoje, musimy otwarcie i wyraŸnie powiedzieæ, ¿e te cztery sekwoje s¹ wa¿niejsze od tego jednego cz³owieka”. Niedawna debata w „The Washington Post”, zatytu³owana Krowa jest wa¿niejsza ni¿ hamburger, zawiera³a nastêpuj¹ce stwierdzenia: „Inni ludzie z pewnoœci¹ zas³uguj¹ na moje wspó³czucie, jednak szczury laboratoryjne i myszy równie¿ na takie wspó³czucie zas³uguj¹. ¯ycie zwierz¹t laboratoryjnych ma dla tych zwierz¹t wielkie znaczenie tak samo, jak nasze ¿ycie ma dla nas wielkie znaczenie”. Te pogl¹dy nie pokrywaj¹ siê z porz¹dkiem ustalonym przez Shakespeare’a. Pierwszy wers sonetu sugeruje, ¿e Shakespeare pragnie wzrostu iloœci dobrych stworzeñ dla dobra ich samych, podobnie jak wielu ludzi cieszy widok ludnych, prosperuj¹cych wspólnot. To ró¿ni go od wielu wspó³czeœnie ¿yj¹cych, dla których wzrost populacji ludzkiej nie jest wartoœci¹ sam¹ w sobie. Nie twierdzê, ¿e autor wzywa³ do nieograniczonego wzrostu liczby ludzi. W rzeczywistoœci mówi on tylko o najlepszych, pod pojêciem tym mo¿emy rozumieæ jedynie najbardziej utalentowanych. Zgodzi³by siê natomiast, ¿e wielu jest utalentowanych oraz ¿e wiêksza liczba ludzi tworzy wiêcej ni¿ zu¿ywa czy niszczy. Zapewne zgodzilibyœmy siê tak¿e, ¿e tak trudno jest przewidzieæ, 133 gdzie padnie ziarno talentu – sam Shakespeare jest tego najlepszym przyk³adem – ¿e najlepszym sposobem na powiêkszenie iloœci dobrych ludzi, jest powiêkszenie ca³kowitej ich liczby. W drugim wersie Shakespeare daje jednak inny powód dla pragnienia zwiêkszenia liczby ludzi: przetrwanie rodzaju ludzkiego. Wielu ludzi uwa¿a dziœ ten powód za „prymitywny” oraz logicznie nieuzasadniony. Za wartoœæ uwa¿a siê stabilizacjê oraz zerowy wzrost demograficzny. Zapobieganie urodzeniom natomiast, nawet gdy dzieci s¹ chciane przez rodziców, jest tak mocno popierane, ¿e Amerykanie podzielaj¹cy te przekonania naciskaj¹ na swój rz¹d, by wprowadzi³ finansowane przez podatników programy w celu przekonania przysz³ych rodziców w innych krajach (a nawet w USA), ¿e powinni pragn¹æ i mieæ mniej dzieci. Wzrost demograficzny, albo chocia¿ przyjœcie na œwiat dzieci, które jedynie utrzymuj¹ sta³¹ liczbê populacji œwiatowej, s¹ dla wielu ludzi mniej wa¿ne ni¿ groŸba œmierci dla tych, którzy ju¿ ¿yj¹. Na przyk³ad ostatnio wa¿ny dziennik zamieœci³ artyku³ zatytu³owany „Statystyki chiñskie pokazuj¹, ¿e zabijanie dziewczynek trwa nadal”. Brzmi to straszliwie. Artyku³ jednak donosi, ¿e „spodziewana d³ugoœæ ¿ycia wynosi obecnie szeœædziesi¹t dziewiêæ lat dla kobiet i szeœædziesi¹t szeœæ dla mê¿czyzn, co oznacza wzrost o dwadzieœcia lat w ci¹gu ostatnich trzech dekad”. Czy mog³aby byæ jakaœ lepsza wiadomoœæ – chyba, ¿e ktoœ pragnie by Chiñczyków by³o mniej? Jednak historia jest napisana w taki sposób, by przekazaæ, ¿e niewielka iloœæ tragicznych przypadków zabójstw dzieci przewa¿a nad wielk¹ iloœci¹ szczêœliwych zdarzeñ, przyczyniaj¹cych siê do prze¿ycia rodzaju ludzkiego. Nawet dla wielu spoœród tych, którym zale¿y na przetrwaniu gatunku ludzkiego, prze¿ycie ludzi w ogóle jest mniej wa¿ne od przetrwania ich grupy etnicznej czy religijnej. Taka preferencja bierze siê bardziej z sentymentu ni¿ z potrzeby posiadania wiêkszej iloœci zwolenników, by mieæ przewagê w konflikcie politycznym. Inaczej u Shakespeare’a, który wnosi jedynie o wiêksz¹ iloœæ „piêknych” i twórczych ludzi. PrzejdŸmy teraz do najbardziej znacz¹cego aspektu sonetu – opisu mechanizmu postêpu cywilizacji. Zdaniem Shakespeare’a 134 w zasiêgu naszej mocy i naszych mo¿liwoœci le¿y raczej postêp ni¿ sama stabilnoœæ; jest to wyraŸnie widoczne, gdy u¿ywa stwierdzenia „wzrost” i „dostatek” zamiast mówiæ po prostu o utrzymaniu siê i prze¿yciu. Nie ma tutaj ¿adnej wynêdznia³ej i posêpnej maltuzjañskiej wizji miejsca ludzkoœci na ziemi, jest za to ekspansywny i optymistyczny obraz królestwa ludzkiego. Nastêpnie jednak ostrzega, ¿e ludzkoœæ mo¿e pozbawiæ siê swych mo¿liwoœci przez nadmierne i narcystyczne zainteresowanie swym w³asnym luksusowym ¿yciem, branie ze wspólnego dobra ludzkoœci bez dok³adania siê. „Wpatrzony w twoje oczy jasne”, Shakespeare mówi nam, ¿e cz³owiek wyniszcza „¿yzne pola w³asne” przez ¿ywienie siê „swym tylko p³omieniem”. Mo¿e nam siê nie udaæ dobrze wykorzystaæ posiadanego przez nas kapita³u, z natury prowadz¹cego nas do tworzenia, poprawy i postêpu. Zamiast tego ludzkoœæ mo¿e poœwiêciæ sw¹ energiê na konsumpcjê i samozaspokajanie siê, chowaj¹c w ten sposób ca³¹ „zawartoœæ” w swym „p¹ku”. By³em pod wra¿eniem piêkna i zrozumienia ¿ycia, jakimi zabarwione s¹ te wersy, przewa¿aj¹ce pod oboma wzglêdami nad innymi tekstami dotycz¹cymi tego tematu – czy to naukowymi, czy te¿ artystycznymi. Jaka jest natura „dobra”, które mo¿e byæ „¿yzne” lub te¿ mo¿e byæ go tak niewiele, ¿e bêdzie powodowa³o g³ód? Musimy zapytaæ wraz z G. Willsonem Knightem i Markiem van Dorenem (s³owami Knighta): „O czym on pisa³, gdy zaanga¿owana by³a jego najg³êbsza wyobraŸnia?” Z pewnoœci¹ Shakespeare nie przewidzia³ procesu rozwoju gospodarczego, jaki zajmuje wspó³czesne analizy przedmiotu, w których pragniemy zwiêkszyæ zasób dóbr konsumenckich i inwestycyjnych podobnie, jak i zasobów naturalnych, by nasze ¿ycie by³o d³u¿sze i lepsze. Poeta troszczy³ siê o zwiêkszenie œwiatowego zasobu prawdy poetyckiej takiej, jak¹ sam stara³ siê nam przekazaæ. Prawda poetycka jest oczywiœcie powi¹zana – lub mo¿e nawet to¿sama – z estetycznym aspektem ¿ycia nazywanym przez Shakespeare’a „piêknem”, które mo¿e byæ fizyczne, artystyczne lub te¿ duchowe. Knight stanowczo uwa¿a, ¿e w sonetach wzajemnie przenikaj¹ siê czas (tak przesz³oœæ jak i przy- 135 sz³oœæ), piêkno fizyczne, poezja, nieœmiertelnoœæ, prawda, natura i sztuka. Najwa¿niejsz¹ kwesti¹ jest nieœmiertelna „substancja” piêkna poetyckiego, „oczyszczona” z tego, co tylko „pokazuje” ludzkie cia³o – „Ów p³ynny wiêzieñ w szklanych œcian wiêzieniu” (Sonet V i VI). Ta przemiana fizycznego piêkna w prawdê poetyck¹ dostarcza Shakespeare’owi najlepszych powodów do napisania wierszy o pewnym piêknym m³odym mê¿czyŸnie. Knight mówi: „Poeta wie dobrze, ¿e jego dzie³a s¹ czymœ wiêcej ni¿ on sam. Jest to „ta czêœæ poœwiêcona tobie”, jego w³asny „duch”, „moja lepsza po³owa”, zderzona z elementem „ziemi”, która jest „resztk¹ ¿ycia” skazan¹ na œmieræ. Ta „lepsza po³owa” jest oczyszczon¹ czêœci¹ bytu, jego esencj¹”. Z ekonomicznego punktu widzenia dobra, takie jak prawda i piêkno konceptualnie niczym siê nie ró¿ni¹ od po¿ywienia i dóbr wytworzonych przez ludzi, jak us³ugi i produkowane przez nich przedmioty. W miarê, jak informacja i wiedza staj¹ siê coraz wiêksz¹ czêœci¹ naszej gospodarki, a dobra materialne (zw³aszcza materia³y pochodzenia naturalnego, wliczaj¹c w to energiê) wymagaj¹ coraz mniejszego udzia³u nak³adów, powinno byæ ³atwiej zgodziæ siê, ¿e prawda i piêkno – jeœli chcecie, mo¿ecie to nazwaæ sztuk¹ – tworz¹ dobro, które teoretycznie mo¿e zostaæ utworzone w sposób podobny, jak inne dobra gospodarcze. Najwa¿niejszym aspektem, w jakim piêkno i prawda s¹ jak wiedza i st¹d s¹, jak uzupe³nienie bogactw naturalnych, które bierze siê z wiedzy jest to, ¿e nasze zasoby intelektualne nie wyczerpuj¹ siê przez u¿ycie, lecz bêd¹ zawsze podnosiæ wartoœæ ludzkiego ¿ycia. Shakespeare pisze tak¿e, ¿e byæ mo¿e marnujemy okazjê nie tylko przez zach³annoœæ i zainteresowanie sob¹ samym, lecz równie¿ przez nastawienie jedynie na utrzymanie stanu posiadania, zamiast na tworzenie. Mówi nam, ¿e spo³eczeñstwo „sk¹pi¹c trwoni”. Jest to uderzaj¹ce zrozumienie natury cywilizacji. Mo¿e byæ postrzegane jako odniesienie do nastêpuj¹cej prawid³owoœci: 136 wzrost liczby ludzi oraz podniesienie standardów ¿ycia stawia przed nami nowe problemy, które wymagaj¹ poszukiwania rozwi¹zañ (choæ wielki rozwój mo¿e tak¿e zaistnieæ w sposób bardziej spontaniczny). Rozwi¹zania, do których w efekcie dochodzimy, pozostawiaj¹ nas w stanie lepszym pod wzglêdem materialnym, a tak¿e zapewne lepszym pod wzglêdem organizacyjnym, ni¿ gdyby problemy nigdy siê nie pojawi³y (a wiêc potrzebujemy naszych problemów, poniewa¿ w koñcu przynosz¹ nam one korzyœci). WydŸwiêk sonetu sugeruje, ¿e autor by³by zwolennikiem takiego procesu. Czu³by siê jak w domu z poczuciem, ¿e ludzkoœæ nie tylko ma potrzebê rozwi¹zania swych problemów, ale tak¿e potrzebuje napotykaæ na wci¹¿ wiêksze i powa¿niejsze problemy, które bêd¹ stanowiæ wyzwanie dla jej si³ twórczych – dla dobra ducha ludzkiego, jak i dla ewentualnego dobra przysz³ych pokoleñ. Powtarzam wiêc za Shakespeare’m „Po¿a³uj œwiata, sp³aæ mu nale¿noœci, nim grób je po¿re, a z nimi twe koœci”. Czy nie jest zbyt daleko id¹cym wnioskiem doszukiwanie siê w Sonecie I „teorii rozwoju”? Wydaje mi siê, ¿e nie, gdy¿ dla mnie, podobnie jak i dla Jamesa Cooka „sztuka zawsze odnosi siê do samej siebie w du¿o wiêkszym stopniu ni¿ to sobie uœwiadamia” (cytat pochodzi z niedatowanego listu). Wiersz mo¿e byæ zatem u¿yty w taki sposób, jak u¿ywa siê miedzi; przekuj j¹ na formê, która bêdzie ci do czegoœ s³u¿yæ. Zgodê na takie rozumienie znaleŸæ mo¿na w eseju napisanym na zbli¿ony temat przez Edwarda Hublera, znanego ucznia szko³y szekspirowskiej, który zatytu³owa³ go Ekonomia serca z kamienia. U¿ywa on s³owa „ekonomia” w sensie zbli¿onym do u¿ywanego przeze mnie na tych kartkach. Hubler zaczyna: „Nie ma idei, do której Shakespeare powraca³by czêœciej ni¿ do przes³ania przypowieœci o talentach... koncepcja ta oznacza oczywiœcie pojêcie sprawowania przez ludzi zarz¹dzania, do której siê odnosi rozwa¿anie o obfitoœci”. „Talenty” oznaczaj¹ tutaj zarówno talenty ludzkie, jak i walutê. Hubler pisze, ¿e wed³ug Shakespeare’a dobre serce musi siê poœwiêciæ w celu prze¿ycia, a „cech¹ m³odych ludzi, która najbardziej niepokoi³a Shakespeare’a by³a zachowawczoœæ serca z kamienia”. Hubler z pewnoœci¹ zgadza 137 siê, ¿e sonet opowiada o u¿ywaniu talentów ludzkich dla dobra innych, gdy pisze: „...kwiat ¿yj¹cy dla samego siebie i w ten sposób nie spe³niaj¹cy swych funkcji, jest niedoskona³y, choæ nadal piêkny fizycznie; jednak jeœli spotka go choroba (czyli, jeœli sposób jego funkcji zostanie wypaczony), jego zapach (czyli jego esencja, jego dusza, jego ludzka u¿ytecznoœæ, jak¹ wyra¿aj¹ uczynki m³odego cz³owieka i zapach kwiatu) staje siê brzydszy ni¿ zapach chwastów, gorszy ni¿ taki, po którym niczego siê nie spodziewano”. Hubler podkreœla tak¿e, ¿e „destylacja esencji jest symbolem prokreacji”, potwierdzaj¹c w ten sposób zwi¹zek pomiêdzy prokreacj¹ i u¿ytecznoœci¹, co jest istotnym elementem mojej argumentacji. Niektórzy Czytelnicy mog¹ za¿¹daæ dowodów na istnienie zwi¹zku pomiêdzy tym, co poeta mia³ na myœli, a tym, co my odnajdujemy w jego dzie³ach. Znajdujê potwierdzenie niektórych z tych zwi¹zków w ksi¹¿ce Roberta Girouxa The Book Known as Q, a tak¿e w ksi¹¿ce G. Wilsona Knighta The Mutual Flame. Pogl¹dy Girouxa s¹ kontrowersyjne, ale mieszcz¹ siê w ramach rozs¹dnej argumentacji; nie jest istotne, by by³y udowodnionymi faktami. Nie uwa¿am oczwyiœcie te¿, ¿e Shakespeare œwiadomie wysuwa³ teoriê rozwoju, która – mia³ nadzieje – wp³ynie na decydentów, jak to robili William Petty i Adam Smith. Najwa¿niejsze jest, czy poeta w sposób œwiadomy opisywa³ najistotniejsze aspekty mechanizmu rozwoju, jako dzia³anie w d³ugim okresie historii. By sprawdziæ, czy tak w³aœnie robi³, musimy dotrzeæ do celu i warunków kompozycji sonetu, jakkolwiek trudne i kontrowersyjne mo¿e to byæ zadanie. Przyjmijmy, ¿e przedmiotem g³ównego zainteresowania sonetów by³ m³ody hrabia Southampton i ¿e Shakespeare zosta³ wynajêty przez jego matkê, by przekonaæ go do poœlubienia El¿biety Vere, wnuczki lorda Burghley, którego Giroux opisuje jako „najbardziej 138 wp³ywow¹ osob¹ w królestwie po Królowej El¿biecie”. Ten zwi¹zek biznesowy jest zgodny z wymow¹ pierwszych kilku sonetów, przez Giroux nazywanych „bezosobowymi”. Co w tych okolicznoœciach by³oby rozs¹dn¹ strategi¹ dla œwiatowego poety, który mia³ wysokie mniemanie o swym talencie oraz pragn¹³ nie marnowaæ swych umiejêtnoœci na pracê sztampow¹, a przy tym pragn¹cego wywi¹zaæ siê z zadania w sposób godny i uczciwy? Jak zauwa¿a Knight: „Musimy przyj¹æ, ¿e Shakespeare mia³ m¹droœæ ¿yciow¹; wiemy te¿, ¿e posiada³ instynkt przedsiêbiorcy”. Wydaje siê rozs¹dnym przyj¹æ, ¿e Shakespeare nie zamierza³ symulowaæ paroksyzmów uwielbienia wobec m³odego mê¿czyzny, jakkolwiek mog³o to byæ typowe dla poezji w tamtych czasach. M³ody cz³owiek wiedzia³, ¿e poeta nie zna³ go na tyle dobrze, by takie s³owa uwielbienia pisaæ szczerze. Shakespeare z premedytacj¹ odrzuca dŸwiêczne porównania z „ksiê¿ycem, s³oñcem, skarbem ska³ i morza, Z kwiatem kwietniowym,...” (Sonet XXI). Reklama oraz inne informacje, które maj¹ na celu przekonanie nas, musz¹ byæ wiarygodne, by dzia³a³y. Shakespeare wiedzia³ o tym dobrze: „Wiêcej niech powie, kogo jêzyk ³echce. Ja nie wychwalam, bowiem sprzedaæ nie chcê” (Sonet XXI). Nie ma nic gorszego ni¿ prostytuowanie siê w wykonywanej pracy i to bez sukcesu: jeœli wykonasz sw¹ pracê najlepiej, jak potrafisz, a nie odniesiesz sukcesu, przynajmniej pozostaje ci praca i szacunek do samego siebie. Tak wiêc zamiast tworzyæ dŸwiêczne has³a, Shakespeare zbiera najbardziej wiarygodny zestaw argumentów. Gromadzi argumenty razem jeden za drugim, a nastêpnie wszystkich u¿ywa, jak potrafi najlepiej. Kolejna sprawa, która prawdopodobnie mia³a wp³yw na Shakespeare’a: jeœli pisa³ rzeczy prawdziwe, zamiast udawaæ uwielbienie i u¿ywaæ fa³szywych peanów mi³osnych, jego praca sprawia³a mu przyjemnoœæ, zamiast byæ dla niego piek³em. Knights pisze, ¿e „Nie tylko mo¿emy stwierdziæ, ¿e [Sonety] s¹ szczere, wyraŸnie tak¿e widzimy, ¿e uczciwoœæ jest jednym z ich tematów przewodnich... Wyœmiewanie jakichkolwiek przejawów sztucznoœci jest, jak w sztukach, gdzie wszelkie przesadzone style zawsze s¹ atakowane”. Inni u¿ywaj¹ „wytartych chwytów retorycz- 139 nych”, podczas gdy jego krytyka jest wyra¿ona w „szczerych, prostych s³owach” (cytuj¹c Sonet LXXXII). Czy¿ ten powód, by pisaæ szczerze, nie jest zgodny z nasz¹ opini¹ na temat wielkiego talentu – „geniusza”, by u¿yæ s³ów Giroux – oraz z tym, co mo¿emy wywnioskowaæ o naturze Shakespeare’a z jego pracy? Móg³ on z du¿ym prawdopodobieñstwem wp³yn¹æ na pisarza, nawet gdyby uwa¿a³, ¿e sonety bêd¹ czytane jedynie przez Southamptona. Móg³ tak¿e przewidywaæ, ¿e wiersze zostan¹ póŸniej wydane w innej formie – jako sonety lub stanowi¹ce czeœæ tekstu w innych jego sztukach, jako ¿e najwyraŸniej wykorzysta³ je w Lukrecji, a tak¿e gdzie indziej. WyobraŸcie sobie Shakespeare’a zastanawiaj¹cego siê nad zadaniem, które przed nim sta³o. Powiedzenie Southamptonowi, ¿e dziewczyna jest osob¹ atrakcyjn¹, oznacza³oby utratê wiarygodnoœci. Southampton zna dziewczynê i nie jest ni¹ zainteresowany, a Shakespeare jej osobiœcie nie zna. Shakespeare nie mo¿e te¿ napisaæ, ¿e zwi¹zek jest korzystny ze wzglêdów politycznych i finansowych; bardzo trudno by³oby takie przes³anie zawrzeæ w wierszu, dodatkowo Southampton najwyraŸniej s³ysza³ ju¿ ten argument od Burghleya i swej matki. Istniej¹ jednak inne, szlachetne racje, na które poeta mo¿e siê powo³aæ. Pierwszy z sonetów zawiera wiele z nich i otacza je racjami wczeœniej omawianymi. Nie pocieszam siê, ¿e autor przedstawia³ swe racje dla dobra œwiata; móg³ by³ pisaæ dla polepszenia swej w³asnej sytuacji. Jednak jego wezwanie do m³odych, by siê ¿eniæ dla dobra œwiata, jest silnym wezwaniem wyra¿onym w imieniu ca³ej ludzkoœci. To, co siê tutaj liczy, to fakt, ¿e Shakespeare dobrze rozumia³ racje, które przekazywa³; nie ma znaczenia w czyim imieniu zosta³y one wyg³oszone: œwiata czy te¿ Shakespeare’a. Nie jest niewiarygodne, ¿e Shakespeare by³ zdolny do tak wyrafinowanej analizy rozwoju spo³eczeñstwa i cywilizacji. Idea postêpu nie zosta³a wymyœlona dzisiaj i z pewnoœci¹ by³a znana w okresie renesansu. Dog³êbne rozumienie ekonomicznego i spo³ecznego rozwoju nie wymaga wiedzy niedostêpnej w czasie, gdy ¿y³. Wymagana by³a zdolnoœæ do patrzenia dalej i g³êbiej ni¿ inni. 140 Shakespeare posiada³ taki dar. Giroux daje dok³adnie takie proste wyjaœnienie zdolnoœci Shakespeare’a do tworzenia zdumiewaj¹cych poetyckich i dramatycznych odkryæ. Ostatnia rzecz: czy rozs¹dnie jest zak³adaæ, ¿e Shakespeare móg³ stworzyæ tak wyszukane wersy i subtelne argumenty, by s³u¿y³y tak doczesnemu celowi, jak przekonanie m³odego cz³owieka do ma³¿eñstwa? Jeœli rzeczywiœcie rodzina Southamptona wynajê³a Shakespeare’a do przekonania m³odzieñca, to ipso facto musia³a darzyæ artystê i jego prace pewnym szacunkiem. I chocia¿ zdarza siê to czasami, nie mamy ¿adnych podstaw, by podejrzewaæ, ¿e rodzina Southamptonów po prostu zrobi³a coœ na podobieñstwo zatrudnienia œwietnego malarza portretów do pomalowania p³otu. Takie uznanie ze strony znamienitej rodziny, jak i m³odzieñca, który w koñcu zosta³ mecenasem Shakespeare’a (jeœli rzeczywiœcie jest to prawd¹) mog³y wywo³aæ u niezbyt dobrze urodzonego i zmagaj¹cego siê z przeciwnoœciami losu artysty, jakim by³ Shakespeare, siln¹ reakcjê podobn¹ zaœlepieniu. Jak to ujmuje Giroux: „Ich pierwsze spotkanie równie¿ wydaje siê, ¿e obdarzy³o m³odzieñca w oczach poety wy¿szoœci¹ niemal bosk¹. «Boskoœæ» nie jest przesad¹”. Interesuj¹ce jest zestawienie pogl¹du Shakespeare na historiê cywilizacji i ekonomii produkcji z pogl¹dem Bernanda Mandevilli, który ¿y³ niewiele póŸniej. Mandeville równie¿ wyra¿a³ siê poprzez poezjê, ale by³ wyraŸnie bardziej socjologiem ni¿ poet¹ (wystarczy siê przyjrzeæ na przyk³ad d³ugim uwagom pisanym proz¹, które towarzysz¹ krótkim tekstom rymowanym w Bajce o pszczo³ach). Mandeville postrzega³ poprawê i postêp jako nieuniknione; ten postêp bêdzie powodowany przez te same samolubne cechy, nad którymi lamentowa³ Shakespeare; cechy, których i Mandeville móg³ nie uwielbiaæ i nie cieszyæ siê nimi, jednak mimo to uwa¿a³ je za sta³e elementy natury ludzkiej. W Królu Henryku V Shakespeare odniós³ siê do tego samego tajemniczego zjawiska organizacji spo³ecznej i spontanicznej wspó³pracy pomiêdzy robakami, któr¹ opisa³ Mandeville w Bajce o pszczo³ach. Przyjemnie jest wyobraziæ sobie spotkanie tych dwóch ludzi, ka¿dego z nich opisuj¹cego sw¹ wizjê i dru- 141 giego rozumiej¹cego j¹ i w³¹czaj¹cego tê wizjê do swej w³asnej, w wyniku czego otrzymalibyœmy wielk¹ syntezê. Bibliografia: 1. Robert Giroux, The Book Known as Q, wyd. Atheneum, Nowy Jork 1982 r. 2. Edward Hubler, The Sense of Shakespeare’s Sonnets, wyd. Princeton University Press, Princeton, New Jersey 1952 r. 3. G. Wilson Knight, The Mutual Flame, wyd. Methuen, Londyn 1955 r. 4. Julian L. Simon, The Ultimate Resource, wyd. Princeton University Press, Princeton, New Jersey 1981 r. 1 Tekst opublikowany w „Society”, lipiec/sierpieñ 1991 r. 142 Otwarcie na imigracjê: strach, odwaga i etyka Ken Schoolland Odwaga Ilekroæ mam tremê przed wyk³adem na temat imigracji, myœlê o odwadze samych imigrantów. Myœlê o ogromnej odwadze, która jest potrzebna ¿eby uciec przed przeœladowaniami, zostawiæ wszystko co znane za sob¹ i ryzykowaæ wrogoœæ zupe³nie obcej kultury po to, aby odnaleŸæ wolnoœæ i szanse na lepsze ¿ycie. Myœl o tej odwadze dodaje mi otuchy. O ile ³atwiej jest mówiæ do przyjaŸnie nastawionych s³uchaczy, ni¿ wystawiaæ swoje ¿ycie na niebezpieczeñstwa w rozklekotanej ³ódce zmagaj¹cej siê z burzami, piratami i rekinami. Albo przedzieraæ siê przez zasieki i b³¹kaæ wiele dni po pustyni, bez wody, w temperaturach powy¿ej 45oC. Nie mogê winiæ tych ludzi za to, ¿e próbuj¹. Ja ich za to podziwiam. Zapewne dawno temu moi przodkowie podjêli tak¹ próbê i ja na tym dobrze wyszed³em. Mogê mieæ jedynie nadziejê, ¿e bêd¹c na ich miejscu, wykaza³bym siê podobn¹ odwag¹. Nie jestem natomiast pewien, czy mia³bym dostatecznie du¿o odwagi, by uciec przed nazistowskim re¿imem, gdybym by³ niemieckim ¯ydem w latach 30 XX wieku. Czy przechytrzy³bym w³adze, by próbowaæ przedostaæ siê do Szwajcarii lub Stanów Zjednoczonych, nawet wtedy, gdy kraje te og³osi³y, ¿e ju¿ nie przyjmuj¹ ¿ydowskich uchodŸców? Czy mo¿e raczej przygl¹da³bym siê jak morduj¹ moj¹ rodzinê? Czy mieszkaj¹c na Kubie lub w Pó³nocnej Korei, w latach dziewiêædziesi¹tych, mia³bym odwagê, by oddaæ oszczêdnoœci 143 ca³ego ¿ycia kapitanowi-amatorowi przeciekaj¹cej i przepe³nionej ³odzi i wystawiaæ siê na niebezpieczeñstwa otwartego morza? Czy mo¿e raczej zaakceptowa³bym tyraniê komunistycznego lub wojskowego dyktatora, który by niewoli³ i doprowadza³ do nêdzy mnie i moj¹ rodzinê przez dziesiêciolecia? A czy bêd¹c czarnym niewolnikiem na po³udniu Ameryki, przed wojn¹ domow¹ w po³owie XIX wieku, zaryzykowa³bym ucieczkê od swego pana? Czy uciek³bym do pó³nocnych stanów, gdzie by³bym traktowany jak nielegalnie zbieg³a w³asnoœæ, która sama siebie ukrad³a i gdzie wiêkszoœæ ludzi z chêci¹ wyda³aby mnie w³adzom, by jak najszybciej odes³aæ mnie do moich w³aœcicieli? Czy mo¿e wystarczy³aby mi legalna niewola i patrzenie jak moja rodzina jest tyranizowana? Niewolnictwo ma siê ca³kiem dobrze na œwiecie, a Birmañczycy, Sudañczycy, Kubañczycy i Pó³nocni Koreañczycy s¹ odsy³ani z powrotem do zniewalaj¹cych ich pañstw. Amerykanom grozi nawet grzywna, w wysokoœci 3000 dolarów, za udzielanie pomocy rozbitkom-uchodŸcom i transportowaniu ich na l¹d. Ciê¿ko to zaakceptowaæ, ale od okropnych czasów, w których, na mocy Fugitive Slave Act z 1850 roku, zbieg³ych niewolników ³apano i zmuszano do powrotu na plantacje, niewiele siê zmieni³o. Prawo ma broniæ jednostki. Gdy prawo jednostki krzywdzi, to wtedy jest to prawo z³e i niemoralne. Moralnoœæ jest wa¿niejsza od prawa. A odsy³anie ludzi z powrotem do tyranów, to kolaboracja z tyranami. Te rozwa¿ania przypominaj¹ mi uwielbianego, amerykañskiego bohatera, Patricka Henry’ego, którego s³owa znajduj¹ siê w ka¿dym podrêczniku do historii: „Dajcie mi wolnoœæ, albo dajcie mi œmieræ”. I podczas gdy s³owa te s¹ podziwiane, to warto siê zastanowiæ czy tak samo podziwiamy ludzi, którzy za tymi s³owami pod¹¿aj¹. Mam nadziejê, ¿e nigdy nie bêdê musia³ podejmowaæ takich decyzji, ale s¹ ludzie, którzy nie maj¹ innego wyjœcia. Na œwiecie bowiem nietrudno znaleŸæ w³adców, dla których ludzie wci¹¿ s¹ nikim wiêcej jak niewolnikami. 144 Lêk A co z tymi, którzy s¹ przeciwni otwieraniu siê na imigrantów? Czy ¿aden z przedstawianych przez nich argumentów nie jest zasadny? Ja twierdzê, ¿e nie. Oczywiœcie, gdy ludzie zaczynaj¹ poruszaæ siê po œwiecie pojawiaj¹ siê problemy. Tego nie kwestionujê. Ale nie t³umaczê tego nadmiarem wolnoœci. Raczej zastanawiam siê, czy to nie brak wolnoœci powoduje te problemy. I zazwyczaj okazuje siê, ¿e tak jest. Nie pytam co rz¹d mo¿e zrobiæ, by rozwi¹zaæ te problemy. Pytam raczej, w jaki sposób rz¹d przyczyni³ siê do powstania tych problemów, bowiem, aby je rozwi¹zaæ, wystarczy siê z tego wycofaæ i po k³opocie. Lêk le¿y u podstaw ka¿dego argumentu przeciwko umo¿liwianiu ludziom swobodnego poszukiwania wolnoœci na ziemi. Czasami te lêki s¹ wyra¿ane otwarcie, ale czêœciej s¹ zamaskowane. Lêk przed imigrantami znamionuje brak odwagi. Odwaga lubi konkurencjê; lêk j¹ niszczy. Odwaga wita nowoprzyby³ych, lêk ich wygania. Odwaga kocha wolnoœæ, a lêk jej zaprzecza. Jakie lêki zatem budz¹ imigranci? Podstawowe obawy maj¹ zwi¹zek z ras¹, kultur¹, zmianami status quo, utrzymaniem, bezpieczeñstwem i zat³oczeniem. Racjonalizacja wykluczenia przybiera ró¿ne formy. Leniwi imigranci? Jednym z najczêstszych argumentów podnoszonym przeciw otwarciu granic jest przekonanie, ¿e imigranci przyje¿d¿aj¹, aby korzystaæ z pomocy spo³ecznej i ¿e biedny amerykañski podatnik bêdzie musia³ p³aciæ na leniwych imigrantów. Interesuj¹cy jest tu pewien kontrast: ludzie boj¹ siê, ¿e imigranci bêd¹ pracowaæ zbyt ciê¿ko i w ten sposób odbior¹ im stanowiska pracy, i ¿e bêd¹ pracowaæ za ma³o i obci¹¿¹ system opieki spo³ecznej. Zatem jak jest naprawdê? 145 Zawsze pytam studentów o tych rzekomo „leniwych imigrantów”. Proszê, by sobie wyobrazili, ¿e s¹ pracodawcami i przychodzi do nich dwóch potencjalnych pracowników. Niewiele o nich wiadomo poza jednym: jeden jest amerykañskim obywatelem, a drugi imigrantem. Nastêpnie pytam, który z potencjalnych pracowników – wed³ug moich studentów – bêdzie pracowa³ ciê¿ej? Amerykanin czy imigrant? Studenci zawsze wskazuj¹ na imigranta. Ci, którzy decyduj¹ siê przeprowadziæ z kraju do kraju, to bardzo czêsto najbardziej energiczne, najodwa¿niejsze i najbardziej przedsiêbiorcze jednostki. Zostawiaj¹ za sob¹ wszystko co znaj¹ by zamieszkaæ w miejscu, gdzie wszystko jest obce i potencjalnie wrogie. Gdy imigranci otwieraj¹ w³asne firmy w Ameryce, zatrudniaj¹ Amerykanów lub sprzedaj¹ towary czy oferuj¹ us³ugi Amerykanom, to prawem konsumenta jest zadecydowanie czy chce korzystaæ z us³ug imigrantów, czy nie. A co z amerykañskimi pracodawcami? Czy pracodawcy maj¹ prawo do zatrudniania imigrantów? Przypomnijmy s³owa Roberta W. Tracinskiego, redaktora z instytutu Ayn Rand: „Amerykañski sen w du¿ej mierze opiera siê na prawie jednostki do zajœcia tak wysoko, jak tylko potrafi. Przeciwnicy imigracji chc¹ jednak odrzuciæ tê wizjê zamieniaj¹c Amerykê w uprzywilejowany rezerwat dla tych, którzy chc¹ by prawo gwarantowa³o im pracê – pracê, której sami w³asnym wysi³kiem nie byliby w stanie zdobyæ. Ka¿dy imigrant, który chce przyjechaæ od Ameryki w poszukiwaniu lepszego ¿ycia powinien zostaæ wpuszczony – a ka¿dy pracodawca, który chce daæ mu zatrudnienie – powinien mieæ do tego prawo”. Bogactwa Ziemi A jakie s¹ gospodarcze konsekwencje imigrowania w poszukiwaniu pracy? Praktyczny aspekt tego problemu zosta³ ju¿ poruszony we wspania³ej pracy Juliana Simona. Wed³ug Simona imigranci przynosz¹ wyj¹tkowe korzyœci dla danego narodu. 146 Wiêkszoœæ imigrantów wyrusza w œwiat wtedy, gdy s¹ w najbardziej produktywnym wieku. Ogólnie rzecz ujmuj¹c, nowi imigranci s¹ opóŸnieni o rok w wykszta³ceniu w stosunku do obywateli Stanów Zjednoczonych, ale ich dzieci s¹ bardzo zmotywowane i przewy¿szaj¹ poziomem Amerykanów w szko³ach. Wœród imigrantów jest wiêcej osób z dyplomem ukoñczenia wy¿szych uczelni, ni¿ wœród wykszta³conych w Stanach, zw³aszcza w dziedzinach produkcyjnych, takich jak in¿ynieria czy nauki œcis³e. Wœród imigrantów z wykszta³ceniem œcis³ym lub technicznych, przybywaj¹cych do naszego kraju, ponad jedna trzecia pochodzi z Indii. Wed³ug „The Economic Times”, œredni przychód imigrantów o indyjskich korzeniach to 60 000 dolarów, czyli o 50 proc. wiêcej ni¿ przeciêtny przychód Amerykanów. Imigranci przybywaj¹cy do Ameryki, nawet z biedniejszych krajów, twierdzi Simon, s¹ zdrowsi ni¿ tutejsi obywatele w tym samym wieku. Wiêzy rodzinne, wzmocnione tradycj¹ ciê¿kiej pracy, s¹ silniejsze ni¿ u Amerykanów. Simon przytacza tak¿e 14 niezale¿nych badañ, wedle których imigranci nie maj¹ wp³ywu na bezrobocie w Ameryce we wra¿liwych, nisko op³acanych, mniejszoœciowych, niewykwalifikowanych obszarach, czy nawet wœród wysoko wykwalifikowanych obywateli amerykañskich. Kolejne 12 badañ wykaza³o, ¿e imigranci nie maj¹ negatywnego wp³ywu na wysokoœæ pensji. Przecie¿ nie ma sta³ej liczy posad. Przedsiêbiorczy imigranci przyje¿d¿aj¹ maj¹c swoje rêce, nogi i umys³y, dziêki którym tworz¹ zatrudnienie i bogactwo gdziekolwiek siê osiedl¹. Ci s³abo wykszta³ceni s¹ zmotywowani, by podejmowaæ pracê, na któr¹ przeciêtny Amerykanin nawet by nie spojrza³, czyli 4 „Z”: zbyt trudn¹, zbyt niebezpieczn¹, zbyt brudn¹ i zbyt ponur¹. Z badañ tych Simon wyci¹ga wnioski, ¿e „gdy przepisy nie zabraniaj¹ imigrantom pracowaæ” to przynosz¹ wiêksze oni wp³ywy do bud¿etu, ni¿ to, co pobieraj¹ od pomocy spo³ecznej. Przez lata zarobki imigrantów przewy¿szaj¹ zarobki porównywalnej grupy amerykañskich obywateli. Julian Simon stwierdza, ¿e emerytury dla seniorów mog¹ zale¿eæ od sk³adek p³aconych przez m³odych imigrantów. 147 Zatem jeœli jest tak jak pisze Simon, to czemu imigranci nie s¹ traktowani jak sól ziemi? Dlaczego na ca³ym œwiecie politycy nie konkuruj¹ ze sob¹ w zabiegach o przyci¹gniêcie tych cennych zasobów ludzkich, tak jak zabiegaj¹ o przyci¹ganie kapita³u inwestorów, czyli owocu ludzkiej pracy? Dlaczego imigranci nie s¹ postrzegani jako inspiracja – taka, jak¹ byli tacy imigranci jak np: Michai³ Barysznikow, Enrico Ferme, Irving Berlin i Albert Einstein? Poza zamo¿nymi turystami, studentami i biznesmenami, przyjezdni chc¹cy siê osiedlaæ budz¹ ksenofobiczne lêki. Ale te lêki nie powstrzymuj¹ imigrantów, kieruj¹cych siê najbardziej naturalnym, ludzkim odruchem – poszukiwaniem wolnoœci i lepszego ¿ycia. Etyka jest tu jasna. Je¿eli ja nie mam prawa nikomu zabraniaæ pokojowego poszukiwania wolnoœci i lepszego ¿ycia, to nie mam prawa prosiæ polityków, by wprowadzali zakazy w moim imieniu. Wed³ug prawa, ktoœ mo¿e byæ nielegalny, ale je¿eli ta osoba postêpuje moralnie, to wtedy niemoralne jest prawo. Wysoko rozwiniêta opieka spo³eczna, a kwestia emigracji Spojrzenie przez pryzmat etyki jest wystarczaj¹ce dla wolnorynkowców w niemal ka¿dej kwestii poza imigracj¹. Akceptuj¹ oni imigracjê teoretycznie i tylko wtedy, gdy znikn¹ wszelkie formy pañstwowej pomocy spo³ecznej. Czyli praktycznie nigdy. Czy poprawnym jest stwierdzenie, ¿e imigrantów przyci¹ga opieka spo³eczna? Je¿eli imigranci przyje¿d¿aj¹ do Ameryki, by ¿yæ na zasi³ku, to po przybyciu na miejsce, poszukiwaliby stanów z jak najbardziej rozwiniêt¹ opiek¹ spo³eczn¹. A w rzeczywistoœci jest zupe³nie inaczej. Zarówno obywatele urodzeni w Ameryce, jak i poza ni¹, uciekaj¹ ze stanów z wysoko rozwiniêt¹ pomoc¹ spo³eczn¹, do stanów gdzie jest ona o wiele mniejsza. WeŸmy na przyk³ad Hawaje. Wed³ug Michaela Tannera i Stephena Moora z Instytutu CATO, szeœæ podstawowych programów opieki spo³ecznej dostêpnych na Hawajach, 6 z wszystkich 148 77, zapewni³oby matce z dwójk¹ dzieci równowartoœæ dochodu 36 000 dolarów netto, czyli stawkê 17,50 dolarów za godzinê, a jest to najwy¿szy zasi³ek w kraju. To jednak nie ma ¿adnego wp³ywu na imigracjê do tego stanu. Wed³ug danych amerykañskiego urzêdu statystycznego, w ostatniej dekadzie XX wieku Hawaje odnotowa³y najni¿sz¹ migracjê populacji amerykañskiej, jak i imigrantów. Z dziesiêciu stanów o najwy¿ej rozwiniêtej opiece spo³ecznej wyemigrowa³o w sumie pó³tora miliona obywateli tam urodzonych i prawie piêæset tysiêcy urodzonych poza miejscem zamieszkania. W oœmiu na dziesiêæ stanów z wysoko rozwiniêt¹ pomoc¹ spo³eczn¹ w emigracji przodowali Amerykanie. Nisko rozwiniêta pomoc spo³eczna a imigracja Porównajmy te dane ze stanami nie zapewniaj¹cymi wysokich zasi³ków. Osiem z dziesiêciu stanów z nisko rozwiniêta opiek¹ spo³eczn¹ doœwiadczy³o imigracji ludnoœci urodzonej w Ameryce. A dziewiêæ z tych dziesiêciu stanów doœwiadczy³o imigracji osób urodzonych poza Ameryk¹. (Podajê dane za: Stephen Moore, „Why Welfare Pays”, „Wall Street Journal”, 28 wrzeœnia, 1995. „Migration of Natives and the Foreign Born: 1995-2000”, US Census Bureau, Sieprieñ 2003). Oczywiœcie zdarzaj¹ siê wyj¹tki, ale wiêkszoœæ migracji powodowana jest poszukiwaniem mo¿liwoœci rozwoju, a nie zasi³ku. Ludzie, którzy s¹ zbyt leniwi by pracowaæ, s¹ tak¿e zbyt leniwi by opuszczaæ wszystko to, co znaj¹ i jechaæ do miejsc ca³kowicie obcych i potencjalnie wrogich. To siê nawet bardziej sprawdza w przypadku ludzi, którzy ryzykuj¹c przekraczaj¹ granice pañstw. W odrzuceniu teorii zasi³ku, jako magnesu imigracji, bardziej pomaga argument etyczny, ni¿ praktyczny. Stwierdzenie, ¿e to imigranci odpowiadaj¹ za wysokie zasi³ki jest stwierdzeniem kolektywistycznym. Etyka indywidualnej wolnoœci obliguje Stany Zjednoczone do oceniania ludzi za ich czyny, a nie za czyny innych. Imigranci s¹ tak samo odpowiedzialni za prawa 149 dotycz¹ce opieki spo³ecznej w Stanach, jak za tyraniê rz¹dów w krajach, z których uciekaj¹. Mamy szczêœcie, ¿e amerykañscy politycy w ostatnich latach zaczêli sobie radziæ z nieszczelnym systemem opieki spo³ecznej. Liczba Amerykanów ¿yj¹cych poni¿ej granicy ubóstwa jest najni¿sza od 21 lat, a liczba ludzi na zasi³ku spad³a o po³owê. System opieki spo³ecznej nie jest czymœ co zosta³o nam dane i nie mo¿e byæ wymówk¹ dla zakazania imigracji. System opieki spo³ecznej zosta³ stworzony przez polityków i przez nich mo¿e zostaæ zmieniony. 150 Niektórzy przeciwnicy imigracji twierdz¹, ¿e uchodŸcy zamiast uciekaæ, powinni zostaæ w swoich krajach i zmieniaæ swój system polityczny i gospodarczy. Ja odpowiadam, ¿e najlepszymi sêdziami w tym wypadku, s¹ sami imigranci. Czasami uchodŸcy – patrz¹c na Ludwiga von Misesa, Friedricha von Hayeka czy Ayn Rand – mogli zrobiæ wiêcej dla swych ojczyzn spoza granic, ni¿ gdyby zostali w domach i zginêli, zgnili w lochach wiêzieñ, czy te¿ zostali niewolnikami, lub niszczyli sobie zdrowie przy ciê¿kiej pracy za marne grosze. Imigrant jest najlepszym sêdzi¹ we w³asnej sprawie, podobnie jak najlepszym sêdziami we w³asnych sprawach byli wczeœniejsi imigranci do Ameryki. Kon trojañski? Inne obawy, zw³aszcza w dzisiejszej Ameryce, zwi¹zane s¹ z bezpieczeñstwem narodowym. Zwrócono na to szczególn¹ uwagê po atakach na World Trade Center z 11 wrzeœnia 2001 roku. Odezwa³y siê g³osy ¿¹daj¹ce nie wpuszczania imigrantów, by w ten sposób broniæ siê przed nap³ywem terrorystów. Ka¿da ³ódŸ, barka, czy samolot s¹ postrzegane jako potencjalny koñ trojañski. Do zakresu obowi¹zków rz¹du nale¿y obrona obywateli przed inwazj¹ obcych wojsk i rz¹d powinien o tym doskonale widzieæ. Nie mam ¿adnych w¹tpliwoœci, ¿e nie powinniœmy dawaæ wiz obcej armii, mimo to podejrzewam, ¿e gdyby rz¹d Pó³nocnej Korei wys³a³ swoje wojska do ataku na terytorium Stanów Zjednoczonych, ka¿dy wyg³odnia³y ¿o³nierz zaraz po przekroczeniu granicy by zdezerterowa³. To zrozumia³e, ¿e po tak tragicznych wydarzeniach jak te z 11 wrzeœnia, ludzie bêd¹ i musz¹ ¿¹daæ ochrony przed terrorystami. Ale rozum musi przewa¿aæ nad pokus¹ zastosowania odpowiedzialnoœci zbiorowej, bo tylko wówczas bêdziemy mogli mówiæ o prawdziwej ochronie. ¯¹danie po³o¿enia ca³kowitego kresu imigracji zdejmuje odpowiedzialnoœæ ze s³u¿b wywiadowczych i policji. W ten sposób 151 uchodŸcy s¹ traktowani jak koz³y ofiarne, a przecie¿ oni sami s¹ ofiarami terroru. Lecz tak jest o wiele ³atwiej, ni¿ skutecznie, s k u t e c z n i e tropiæ i karaæ prawdziwych przestêpców. Dobro tyranów i korporacji Amerykanie nie powinni siê martwic o zasi³ki dla imigrantów: za to s¹ inne formy pomocy spo³ecznej, którymi powinni siê bardzo martwiæ. Istniej¹ dwa typy zasi³ku, które powoduj¹, ¿e imigranci opuszczaj¹ swoje domy: zasi³ek dla tyranów i protekcjonalne traktowanie korporacji. Przez dziesiêciolecia amerykañscy podatnicy zapewniali pomoc bandzie takich tyranów, jak Duvalier, Mobutu, Marcos, Pahlawi, Noriega czy Suharto. Nie nale¿y tak¿e zapominaæ o miliardach dolarów amerykañskich podatników dla Saddama Husseina. Od koñca zimnej wojny i pocz¹tku niekoñcz¹cej siê wojny narkotykowej, amerykañski udzia³ w œwiatowym handlu broni¹ wzrós³ do 70 proc., a wiêkszoœæ transakcji op³acana jest z kieszeni podatników. Z pewnoœci¹ ma to wp³yw na dziesiêciokrotne zwiêkszenie liczby uchodŸców w ostatnich latach. Kolejn¹ form¹ pomocy spo³ecznej, bezpoœrednio prowadz¹cej do imigracji, jest pomoc dla korporacji, czyli protekcjonizm. Z powodu barier handlowych, amerykañscy, europejscy i japoñscy konsumenci nie mog¹ kupowaæ pewnych towarów, które producenci chc¹ eksportowaæ. Dziejê siê tak zw³aszcza w rolnictwie, które mog³oby byæ szczególnie rozwojowe w ubo¿szych krajach. Amerykañskie bariery handlowe sprawi³y, ¿e cena cukru zwiêkszy³a siê czterokrotnie: na œwiatowych rynkach p³acimy 5 centów za funt, a w kraju 20 centów. By doprowadziæ do tak wysokich cen, zap³acono amerykañskim rolnikom za zaoranie 120 tysiêcy akrów uprawy buraków cukrowych. Imigruj¹cym rolnikom nie pozwala siê na osiedlanie w Ameryce, z kolei biedniejszym s¹siednim pañstwom zabrania siê sprzedawania towarów w Stanach, a wiele amerykañskich firm spo¿ywczych zachêca siê do inwestowania za granic¹. 152 To nie jest m¹dra polityka. To szaleñstwo pope³niane jest pod dyktando silnych grup nacisku i polityków, którzy zdradzaj¹ publiczne zaufanie. Ilekroæ na dany kraj nak³ada siê embargo, powoduje to ubóstwo, ferment spo³eczny, przemyt narkotyków i wiêksz¹ emigracjê. Bogate kraje maj¹ olbrzymie mo¿liwoœci by polepszaæ byt ludzi i stan gospodarki w krajach biedniejszych – wystarczy zacz¹æ praktykowaæ to, co mówi siê o wolnym handlu. Niestety nikt tego nie robi. Ograniczone zasoby naturalne? W 1783 roku pierwszy amerykañski prezydent Jerzy Waszyngton og³osi³: „… ³ono Ameryki przyjmie nie tylko bogatych i szanowanych, ale tak¿e przeœladowanych i uciskanych ka¿dej nacji i wyznania, by móc wspólnie cieszyæ siê prawami i przywilejami”. Moi krytycy mówi¹: „Ok, George Washington wita³ wszystkich imigrantów 200 lat temu, ale dziœ nie ma tyle miejsca, nie ma a¿ tyle zasobów naturalnych”. To jest fa³szywy wniosek. W wolnym spo³eczeñstwie jednostki wytwarzaj¹ wszystko to, co jest im potrzebne. Znów skorzystam z pomocy Juliana Simona. Simon wiele razy wykazywa³, ¿e dziêki temu zasoby siê nie zmniejszaj¹, ale s¹ coraz liczniejsze i coraz tañsze. Micheal Cox napisa³ w magazynie „Reason”: „Kapitalizm tworzy bogactwo. W ci¹gu dwóch ostatnich stuleci Ameryka sta³a siê najbogatszym krajem œwiata, bo przyjê³a system gospodarczy, który promuje wzrost, efektywnoœæ i innowacje”. Realny PKB na g³owê w Ameryce to obecnie 36 tysiêcy dolarów. No dobrze, mamy przyrost bogactwa, ale co z ziemi¹? Iloœæ ziemi jest sta³a, nie przyrasta. Czy zatem Ameryka nie jest zbyt zat³oczona? Faktycznie, gdy mówimy o otwarciu granic na pó³noc od Meksyku, moi przeciwnicy mówi¹ o zalewie imigrantów. „A gdzie oni siê pomieszcz¹?” Mimo, ¿e mnóstwo ludzi usi³uje dostaæ siê do Stanów, to arogancj¹ jest myœlenie, ¿e ca³y œwiat chcia³by tu mieszkaæ. Jak do- 153 t¹d, a¿ dziesiêæ milionów amerykañskich obywateli wybra³o dom za granic¹. Wiele Amerykanów mieszka za granic¹, ale wszyscy maj¹ pewnoœæ, ¿e w momencie zagro¿enia bêd¹ mogli wróciæ. Wielu imigrantów równie¿ ma nadziejê opuœciæ Amerykê i wróciæ do siebie, gdy warunki w ich ojczyŸnie zaczn¹ sprzyjaæ dostatniemu i bezpiecznemu ¿yciu. Tak robi dziœ wielu imigrantów z Indii i z Chin. To samo dzia³o siê w Unii Europejskiej, kiedy Hiszpania zosta³a pañstwem cz³onkowskim. Gdy sta³o siê jasne, ¿e granice s¹ otwarte, wiele osób, które opuœci³o kraj nielegalnie, zdecydowa³o siê na powrót. Ostatnio UE powiêkszy³a siê o dziesiêæ pañstw z Europy Wschodniej. Nie doprowadzi³o to do masowych migracji. Spowodowa³o to jedynie radykalne zwiêkszenie mo¿liwoœci inwestycyjnych dla ca³ej Unii – bo przecie¿ gdyby tak nie by³o, to nie powiêkszano by Unii co kilka lat. Pañstwa, które otworzy³y siê na imigrantów ze wschodniej Europy jak Irlandia, czy Wielka Brytania odnotowa³y tak wysoki rozwój, ¿e inne pañstwa nie mog¹ siê doczekaæ dnia otwarcia granic. Czêœæ obaw zwi¹zanych z imigracj¹ jest zwi¹zana z tzw. bomb¹ demograficzn¹. To s¹ niczym nie podparte obawy. Narody Zjednoczone informuj¹, ¿e przyrost naturalny w krajach zarówno bogatych, jak i biednych, spada od 30 lat i bêdzie spada³. W bogatych krajach liczba urodzeñ nie przewy¿sza liczby zgonów, co oznacza, ¿e m³odzi imigranci mog¹ mieæ istotne znaczenie dla utrzymania starzej¹cych siê spo³eczeñstw. Wolnoœæ a gêstoœæ zaludnienia David Boudreaux utrzymuje, ¿e patrz¹c poprzez pryzmat historii, odsetek ludnoœci nap³ywowej w Ameryce jest doœæ niski, a obecna Ameryka jest bogatsza i ma wiêksze mo¿liwoœci przyjmowania imigrantów ni¿ kiedykolwiek. W porównaniu do lat 20. XX wieku, Ameryka ma dwa razy wiêcej lekarzy na osobê, trzy razy wiêcej nauczycieli na osobê i 50 proc. wiêcej policjantów na osobê ni¿ 80 lat temu. Jest wiê- 154 cej ¿ywnoœci, wiêcej opieki zdrowotnej, wiêcej powierzchni mieszkaniowej i wiêcej pracy ni¿ kiedykolwiek. Bordeaux mówi „Faktem jest, ¿e Ameryka jest bogatsza, zdrowsza, przestronniejsza i ma wiêcej zasobów dziœ, ni¿ sto lat temu. I wiele z tego zawdziêczamy kreatywnoœci i ciê¿kiej pracy imigrantów”. Jak du¿o ludzi mo¿e pomieœciæ Ameryka w najgorszym i w najlepszym przypadku? Obszar Stanów Zjednoczonych, którego 30 proc. posiada rz¹d federalny, móg³by pomieœciæ dziesiêciokrotnie wy¿sz¹ populacje ni¿ obecna, a gêstoœæ zaludnienia nadal nie by³aby wiêksza, ni¿ obecnej Japonii. Je¿eliby wpuœciæ tylko jeden procent tej liczby, to Ameryka pomieœci³aby wszystkich uchodŸców œwiata. Prawda jest taka, ¿e poza czêœci¹ ziemi posiadanej przed rz¹d federalny, która stanowi parki narodowe, istnieje ca³y obszar ziemi zarz¹dzanej przez w¹sk¹ grupê uprzywilejowanych obywateli. Ziemia niegdyœ odebrana Indianom nie nale¿y teraz ani do mnie, ani do innych obywateli USA. Praktycznie znajduje siê ona w rêkach ludzi maj¹cych wp³yw na w³adzê w samorz¹dach – leœników, pasterzy, górników i dzia³aczy na rzecz ochrony œrodowiska. Kontrola przeprowadzona w jednym z narodowych lasów wykaza³a, ¿e rz¹d wydawa³ 13 dolarów na budowê leœnych dróg za ka¿dego dolara zarobionego na sprzeda¿y drewna. To nie jest oszczêdnoœæ, tylko okradanie podatnika w imieniu konkretnych grup nacisku. By³bym bardzo zadowolony, gdyby rz¹d szanowa³ prywatn¹, uczciwie nabyt¹ ziemiê. Ziemia powinna byæ powszechnie dostêpna dla tych, którzy maj¹ do niej prawa, lub dla rolników. Je¿eli ma to byæ miejsce do ¿ycia dla milionów ludzi, zamiast krów czy piesków preriowych – to niech tak bêdzie. Czy obywatele USA bardziej wol¹ otwarte przestrzenie ni¿ miasta? Czy chc¹ mieszkaæ wœród wzgórz, z dala od innych? Niektórzy tak. A jest coraz wiêcej miejsca i dla tych, którzy wol¹ otwarte przestrzenie i dla tych którzy wol¹ miasta. Ogólnie rzecz ujmuj¹c Amerykanie nie ró¿ni¹ siê od innych ludzi i wol¹ mieszkaæ, i pracowaæ w miastach lub na przedmie- 155 œciach, które stanowi¹ 3 proc. powierzchni 48 stanów. Wiêkszoœæ ludzi wybiera zat³oczone miasta – bo to tam jest ¿ycie. To wyjaœnia dlaczego w latach 90. ubieg³ego stulecia populacja stanu Nowy Jork zmala³a, a miasta Nowy Jork wzros³a. Podobnie sta³o siê w Kalifornii, populacja stanu zmala³a, a miast wzros³a. A zatem na wsiach jest wiêcej miejsca, a wiêcej dzieje siê w zat³oczonych miastach. Ka¿dy, kto lecia³ nad Stanami wie, ¿e zaludnienie jest gêste w pewnych miejscach. Mo¿na godzinami lecieæ nad praktycznie nie zamieszkanymi obszarami. A nawet pusta ziemia jest atrakcyjna, gdy prawo gwarantuje wolnoœæ. Najczêstszym miejscem wycieczek mieszkañców Hawajów s¹ pustynie Nevady, ale to nie otwarte przestrzenie przyci¹gaj¹ turystów, a kasyna Las Vegas, gdzie hazard jest legalny. Legalizacja gier hazardowych sprawi³a, ¿e Las Vegas sta³o siê najszybciej rozwijaj¹cym regionem w kraju. Etyka wolnoœci Ka¿dego 4 dnia lipca Amerykanie z dum¹ powtarzaj¹ za Thomasem Jeffersonem, ¿e jest niezaprzeczalnym, i¿ wszyscy ludzie s¹ równi, ¿e Stwórca obdarowa³ wszystkich niezbywalnymi prawami, wœród których jest prawo do ¿ycia, wolnoœci i poszukiwania szczêœcia. S³owa Jeffersona s¹ bardziej aktualne dziœ, ni¿ gdy by³y spisywane. Chcê powtórzyæ, z ca³¹ moc¹, czerpi¹c odwagê i stanowczoœæ z przyk³adu wszystkich imigrantów na przestrzeni dziejów, ¿e nie powinniœmy ani dzieliæ, ani racjonalizowaæ, ani ograniczaæ wolnoœci. Ameryka powinna wzi¹æ udzia³ w walce z lêkiem, uprzedzeniami, zwyczajami i prawem ograniczaj¹cym wolnoœæ. Jest to i praktyczne, i humanitarne, a nade wszystko etyczne. Pozwólmy Ameryce staæ siê ko³em zamachowym wolnoœci. Pozwólmy milionom imigrantom cieszyæ siê wolnoœci¹, tak jakbyœmy sobie tego sami ¿yczyli, bêd¹c na ich miejscu. 156 157 Fundacja PAFERE Polsko-Amerykañska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego, bêd¹ca niezale¿n¹, pozarz¹dow¹ organizacj¹, zajmuj¹c¹ siê wolnorynkow¹ edukacj¹ ekonomiczn¹, promocj¹ wolnoœci gospodarczej i wolnego handlu jako najskuteczniejszego i najsprawiedliwszego systemu powoduj¹cego podnoszenie zamo¿noœci ludzi i narodów, zwi¹zkami etyki z ekonomi¹, a tak¿e rozwojem nauk ekonomicznych, zosta³a za³o¿ona przez Jana Micha³a Ma³ka w roku 2007 i zosta³a wpisana do Krajowego Rejestru S¹dowego pod numerem 0000278610. Wczeœniej Fundacja dzia³a³a jako oddzia³ amerykañskiej Fundacji PAFERE Pro Publico Bono, za³o¿onej w 2000 roku w Kalifornii. Edukacja Z inicjatywy Fundacji opublikowano ponad 20 ksi¹¿ek i setki artyku³ów edukacyjnych. Fundacja jest otwarta na wspó³pracê ze wszystkimi osobami i organizacjami dzia³aj¹cymi na polu upowszechniania wartoœci, w celu których zosta³a powo³ana. Formy dzia³ania Fundacja realizuje swoje cele poprzez: * organizacjê prelekcji, konferencji, seminariów i dyskusji publicznych; * prowadzenie badañ nad bie¿¹cymi problemami ekonomicznymi i gospodarczymi oraz przedstawianie ich rozwi¹zañ; * sponsorowanie publikacji ksi¹¿ek, artyku³ów, esejów i innych form literackich dotycz¹cych rozmaitych aspektów ludzkiej wolnoœci; * sponsorowanie i przeprowadzanie ankiet i konkursów (Magister PAFERE i konkurs filmowy „Nie kradnij”); 158 * zapoznawanie Polaków z najnowsz¹ myœl¹ wolnorynkowej ekonomii przez zapraszanie do kraju wybitnych naukowców i praktyków wolnego rynku; * podejmowanie wspó³pracy z innymi fundacjami, instytucjami i organizacjami o celach podobnych do celów Fundacji; * wspó³pracê z w³adzami lokalnymi w dziele realizacji celów Fundacji; * prowadzenie i sponsorowanie serwisów internetowych; * Fundacja wydaje w³asny kwartalnik „IDEE” * organizowanie obozów Liberty Camp dla m³odzie¿y bêd¹cych po³¹czeniem nauki j. angielskiego z poznawaniem podstaw ekonomii i przedsiêbiorczoœci. Nasz¹ bie¿¹c¹ dzia³alnoœæ mo¿na œledziæ poprzez portal: www.pafere.org Kontakt z Fundacj¹: Polsko-Amerykañska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego ul. Mickiewicza 16/12A, 01-517 Warszawa www.pafere.org; [email protected] tel: +48 022 415 72 22, fax: + 48 022 435 60 01 Wesprzyj nasz¹ dzia³alnoœæ wp³acaj¹c datek na konto bankowe: Volkswagen Bank Direct PL33213000042001040942150001 Od 2010 roku PAFERE posiada status Organizacji Po¿ytku Publicznego. Oznacza to, ¿e mo¿na nam przekazaæ 1 proc. podatku dochodowego. Wystarczy wpisaæ w deklaracji PIT numer KRS naszej Fundacji: 0000278610 Fundacja PAFERE, w przeciwieñstwie do innych podobnych organizacji dzia³aj¹cych w Polsce, utrzymuje siê jedynie ze œrodków prywatnych i ma statutowy zakaz korzystania ze œrodków publicznych zabranych pod przymusem podatnikom. Dlatego liczymy na Pañstwa dobrowolne wsparcie naszych inicjatyw. 159 160