Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata 1

Transkrypt

Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata 1
LudnoϾ.
Najwiêksze bogactwo œwiata
1
2
LudnoϾ.
Najwiêksze bogactwo œwiata
Prze³o¿y³a
Kamila Pajer
Warszawa 2010
3
Tytu³ orygina³u:
Population. The Ultimate Resource. Edited by Barun S. Mitra.
Copyright © by Liberty Institute India
Copyright for the Polish translation
© 2011 by Fundacja PAFERE Polska
Prze³o¿y³a Kamila Pajer
Tekst prof. Kena Schoollanda prze³o¿y³ Bartosz Rumieñczyk
Wydanie polskie pierwsze
ISBN: 978-83-61344-18-6
Polskie wydanie ksi¹¿ki ukaza³o siê dziêki finansowej pomocy
Polsko-Amerykañskiej Fundacji Edukacji
i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE
ul. Mickiewiczza 16/12A
01-517 Warszawa
www.pafere.org; [email protected]
Wydawca:
Wydawnictwo PROHIBITA
Pawe³ Tobo³a-Pertkiewicz
www.prohibita.pl; [email protected]
Sprzeda¿ ksi¹¿ki w Internecie:
4
Ksi¹¿ka dedykowana jest pamiêci Juliana L. Simona
5
Spis danych i tabel
Dane i wykresy:
1-1 Historia spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi (od 8000 p.n.e.
do 2000 roku).
1-2a Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia ludzi w Wielkiej Brytanii
i Szwecji (od 1740 do 1980 roku).
1-2b Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia oraz umieralnoœæ wœród dzieci w Indiach (od 1901 do 2000 roku).
1-3a Cena miedzi w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1981 roku).
1-3b Cena miedzi wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych (od
1801 do 1981 roku).
1-4a Ceny zbo¿a w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku).
1-4b Ceny zbó¿ wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku).
1-5 Dostêpnoœæ ¿ywnoœci w Indiach na osobê (od 1950 do
1998 roku).
3-1 Krzywa Ishikawy dla lat 1970-1971.
4-1 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu
w Indiach.
4-2 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu
na œwiecie.
Tabele:
1-1 Wzrost demograficzny i gospodarczy w wybranych krajach (od 1950 do 1980 roku).
3-1 Wybrane wskaŸniki makro dotycz¹ce rolnictwa w Indiach
(od 1901 do 1991 roku).
3-2 Wybrane dane statystyczne dotycz¹ce rolnictwa w Indiach z podzia³em na stany kraju (od 1970 do 1991 roku).
6
Spis treœci:
Wstêp do wydania polskiego.......................................... 9
Podziêkowania............................................................ 1 1
Autorzy...................................................................... 1 3
Wstêp do wydania indyjskiego......................................1 5
Julian L. Simon:
Wiêcej ludzi, wiêkszy dobrobyt, czystsze œrodowisko,
dostatek zasobów naturalnych.......................................27
Peter T. Bauer:
Ludnoœæ, dobrobyt i rozwój: rozwiane obawy.................4 3
Deepak Lal:
Ludnoœæ i d³ugoterminowy wzrost ekonomiczny w Indiach...67
Sauvik Chakraverti:
Populacja, urbanizacja, „wizja” i obfitoœæ....................... 7 7
Julian L. Simon:
W obronie imigracji.....................................................95
Nicholas Eberstadt:
Polityka demograficzna: ideologia w roli nauki.............105
Julian L. Simon:
Shakespeare, prokreacja i postêp................................ 131
Ken Schoolland:
Otwarcie na imigracjê: strach, odwaga i etyka.............. 143
7
8
Wstêp do wydania polskiego
Przez udostêpnienie Pañstwu niniejszej ksi¹¿ki w jêzyku polskim, staramy siê przypomnieæ o najwiêkszym kapitale i bogactwie ka¿dego kraju, jakim jest jego ludnoœæ. Ksi¹¿ka jest szczególnie interesuj¹ca przez to, ¿e czêœæ zamieszczonych w niej artyku³ów i esejów, napisana zosta³a g³ównie z perspektywy sytuacji
w Indiach, jednym z najludniejszych pañstw œwiata; tym niemniej
sytuacja ta odnosi siê do ca³ego œwiata.
Autorzy owych tekstów, aczkolwiek ukazuj¹ rozwój materialny ró¿nych krajów jako proporcjonalny do przyrostu liczby
ludnoœci, wskazuj¹ te¿ na niektóre uwarunkowania rozwoju
i pomna¿ania owego bogactwa. Jednym z podstawowych warunków pomyœlnego rozwoju jest wolnoœæ, a szczególnie wolnoœæ
dzia³alnoœci gospodarczej oraz wiedza.
Z naszej (PAFERE) strony pragniemy dodaæ, ¿e innym podstawowym warunkiem jest moralnoœæ ludzi.
Aczkolwiek ludzie ka¿dego kraju s¹ jego najwiêkszym bogactwem, to oczywiœcie bogactwo to w proporcji do liczby ludnoœci danego kraju jest ró¿ne w ró¿nych krajach. Im ta ludnoœæ
jest bardziej moralna, wolna, przedsiêbiorcza, ¿¹dna wiedzy, pracowita, oszczêdna, odpowiedzialna… tym wiêksze bogactwo sob¹
reprezentuje.
Poza faktami i rozwa¿aniami na tematy demograficzne, gospodarcze, i sprawy z nimi zwi¹zane, znajd¹ Pañstwo w tej ksi¹¿ce, ró¿ne wartoœciowe myœli i uwagi na tematy pokrewne jak na
przyk³ad: „Jeœli pañstwo rozdaje coœ za darmo, to tego czegoœ
9
zaczyna ogólnie brakowaæ”; „Z ¿yj¹cych na ziemi stworzeñ, tylko cz³owiek handluje”; „Jeœli chodzi o kwestiê wyginiêcia gatunków, nigdy nie dotyczy to tych, które znajduj¹ swoje miejsce
w gospodarce rynkowej. Dlatego te¿ kurczaki, kozy i œwinie prze¿y³y, podczas gdy tygrysy nie”.
Tê ciekaw¹ ksi¹¿kê niew¹tpliwie warto przeczytaæ dla porównania faktów z dotychczasow¹ w³asn¹ wiedz¹ a przede wszystkim celem poszerzania swych horyzontów myœlowych.
¯yjemy obecnie w czasach, gdy próbuje siê przestraszyæ ludzi, ¿e ich dzia³alnoœæ i aktywnoœæ, g³ównie ekonomiczna, jest
zagro¿eniem dla nich samych. ¯e grozi nam przeludnienie, ¿e
koñcz¹ siê zasoby naturalne i z tego powodu organizacje miêdzynarodowe musz¹ wprowadzaæ tzw. politykê ludnoœciow¹ czy
te¿ kontrolê urodzeñ oraz ograniczenia w handlu miêdzynarodowym. Jak wynika z tekstów zamieszczonych w ksi¹¿ce Ludnoœæ. Najwiêksze bogactwo œwiata, mamy na niwie demograficznej do czynienia z sofizmatami i paradygmatami podobnymi
do tych, które s¹ wszechobecne w ¿yciu gospodarczym. Coraz
czêstsze straszenie ludzi na ca³ym œwiecie apokalips¹ w zwi¹zku
ze wzrostem ludnoœci, sk³oni³o Polsko-Amerykañsk¹ Fundacjê
Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego do udostêpnienia tej p³yn¹cej pod pr¹d obecnym modom intelektualnym ksi¹¿ki.
Mamy nadziejê, ¿e jej pojawienie siê na polskim rynku pozwoli lepiej zrozumieæ obecne kwestie demograficzne, a poœrednio równie¿ ekonomiczne. Okazuje siê bowiem – co udowadniaj¹ na dalszych kartach tej ksi¹¿ki wybitni ekonomiœci i demografowie – ¿e obie dziedziny s¹ ze sob¹ œciœle powi¹zane, i s¹
wzajemnie od siebie zale¿ne. ¯ywimy równie¿ nadziejê, ¿e kolejna publikacja Fundacji PAFERE przyczyni siê do otwartej debaty publicznej na temat kwestii demograficznych i ekonomicznych oraz przyczyn bogacenia siê poszczególnych narodów.
Jan Micha³ Ma³ek
10
Podziêkowania
J
esteœmy niezmiernie wdziêczni wszystkim autorom oraz ich
wydawcom za mo¿liwoœæ opublikowania wybranych tekstów,
z korzyœci¹ dla czytelników na ca³ym œwiecie.
Z przyjemnoœci¹ publikujemy wyk³ad Juliana L. Simona
„Wiêcej ludzi, wiêkszy dobrobyt, czystsze œrodowisko, dostatek
zasobów naturalnych”, który zosta³ zaprezentowany w 1997 roku
na Warsztatach Wolnoœciowych zorganizowanych przez Liberty Institute.
Jesteœmy równie¿ wdziêczni Pani Profesor Ricie Simon, ¿onie
Juliana L. Simona, za pozwolenie na zamieszczenie w tym zbiorze tak¿e trzech innych jego artyku³ów. By³y one opublikowane
w dzienniku „Society” (1991), „The American Economist” (1996)
oraz w ksi¹¿ce Juliana L. Simona Population Matters (1993).
Lord Peter T. Bauer oraz Harvester Wheatsheaf z Wielkiej Brytanii, z oddzia³u Simon & Schuster International
Group, zgodzili siê na opublikowanie swojego tekstu „Populacja, dobrobyt i rozwój: rozwiane obawy”, pochodz¹cego z ich ksi¹¿ki Granica rozwoju: szkice o ekonomii stosowanej (The Development Frontier: Essays in Applied
Economics, 1991).
Tekst Deepaka Lala „Populacja i d³ugoterminowy wzrost
ekonomiczny w Indiach”, zamieszczony w „The Economic Affairs” (1989), zosta³ uzupe³niony przez autora i przedrukowany za
pozwoleniem londyñskiego Institute of Economic Affairs.
11
Dziennik internetowy „First Things” (www.firstthings.com)
wyrazi³ zgodê na przedrukowanie tekstu Nicholasa Eberstadta
„Polityka demograficzna: ideologia w roli nauki” (1994). Artyku³ zosta³ zaktualizowany w 1996 roku.
Pragniemy tak¿e podziêkowaæ Sauvikowi Chakravertiemu
za przekazanie oryginalnego i prowokuj¹cego tekstu oraz za sta³e popêdzanie nas do wydania tego zbioru szkiców o ludnoœci.
12
Autorzy
Peter T. Bauer (1915-2002) by³ honorowym profesorem
ekonomii London School of Economics oraz cz³onkiem Brytyjskiej Izby Lordów. Jako jeden z nielicznych naukowców udowadnia³, ¿e „eksplozja demograficzna œwiata w XX wieku” jest jednym
z najwiêkszych b³ogos³awieñstw ludzkoœci, a nie katastrof.
Sauvik Chakraverti jest publicyst¹, autorem Antidota.
Essays Against the Socialism Indian State, zastêpc¹ redaktora
naczelnego ukazuj¹cego siê w New Delhi „The Economic Times”.
W 2002 roku otrzyma³ presti¿ow¹ Nagrodê im. Frédérica Bastiata przyznawan¹ dziennikarzom przez brytyjski International Policy Network (IPN).
Nicholas Eberstadt jest œwiatowej s³awy demografem,
wyk³adowc¹ waszyngtoñskiego American Enterprise Institute
oraz cz³onkiem Harvard Center for Population and Development
Studies.
Deepak Lal jest profesorem Studium Rozwoju Miêdzynarodowego Jakuba S. Colemana na Uniwersytecie Kalifornijskim
w Los Angeles.
Barun S. Mitra jest pisarzem i publicyst¹ oraz jednym
z za³o¿ycieli Liberty Institute w New Delhi (www.libertyindia.org).
W 2001 roku otrzyma³ presti¿ow¹ Nagrodê im. sir Antony’ego
Fishera w³aœnie za publikacjê ksi¹¿ki o ludnoœci.
13
Ken Schoolland jest profesorem ekonomii i nauk politycznych na Hawaii Pacific University w Honolulu. Wchodzi w sk³ad
Rady Nadzorczej Miêdzynarodowego Towa-rzystwa Wolnoœci
Jednostki (ISIL), a tak¿e jest cz³onkiem rady organizacji Studenci i Swoboda Przedsiêbiorczoœci. Od 2008 roku jest cz³onkiem Mont Pelerin Society. Jego ksi¹¿ka Przygody Jonatana
zosta³a przet³umaczona na niemal 50 jêzyków na ca³ym œwiecie.
W 2009 roku prof. Schoolland goœci³ w Polsce na zaproszenie
Fundacji PAFERE i Wydawnictwa Aspekt.
Julian L. Simon (1932-1998) by³ profesorem Studiów
Administracji i Zarz¹dzania na Uniwersytecie Maryland w College Park. Przyczyni³ siê do powo³ania Liberty Institute i by³
cz³onkiem Zespo³u Doradców Instytutu.
14
Wstêp
(do wydania indyjskiego)
Barun S. Mitra
W XX wieku byliœmy œwiadkami niespotykanych dot¹d zmian
demograficznych. Po raz pierwszy w historii, liczba ludnoœci
œwiata w ci¹gu jednego wieku wzros³a niemal czterokrotnie:
z oko³o 1,5 miliarda w 1901 roku, do oko³o 6 miliardów
w chwili obecnej. Liczba mieszkañców Indii na pocz¹tku XX wieku wynosi³a 283 miliony, natomiast w maju 2000 roku przekroczy³a miliard ludzi. Jest to wynik tym bardziej znacz¹cy, ¿e
w latach dwudziestych w Indiach, na skutek biedy, nast¹pi³ nieznaczny spadek liczby ludnoœci.
W szerszej perspektywie wydawaæ siê mo¿e, ¿e cz³owiekowi
udaje siê pokonywaæ œmieræ i biedê, które nieustannie towarzyszy³y jego przodkom. WskaŸniki umieralnoœci dzieci spad³y, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia podwoi³a siê lub potroi³a i w rezultacie
wiêcej ludzi ni¿ kiedykolwiek wczeœniej mo¿e siê cieszyæ ziemskim ¿yciem.
Tymczasem, nie widaæ prawie ¿adnych oznak radoœci. To
zdumiewaj¹ce, ¿e takie osi¹gniêcie przechodzi zupe³nie niezauwa¿one. Zamiast tego, s³yszymy tylko, ¿e planeta jest na skraju
katastrofy, a przyczyn¹ takiego stanu jest wci¹¿ rosn¹ca liczba
ludzi.
Na ironiê zakrawa fakt, ¿e wielu dzia³aczy na rzecz ochrony
œrodowiska, za wskaŸnik o wiele bardziej pozytywny uwa¿a
wzrost liczby chronionych gatunków zwierz¹t, ani¿eli tak ogromny wzrost liczby ludnoœci – bêd¹cy ich zdaniem – zwiastunem
15
katastrofy ekologicznej. Tak¿e wielu ekonomistów zazwyczaj
postrzega wzrost produkcji stali lub narodziny dodatkowego cielaka, jako pozytywny wk³ad do Produktu Krajowego Brutto, ale
za to narodziny kolejnego cz³owieka maj¹ ich zdaniem negatywny wp³yw na wzrost PKB. Tymczasem, owe dziecko mo¿e staæ
siê w przysz³oœci Tagorem lub Einsteinem. Mo¿e te¿ zostaæ przedsiêbiorc¹, który za³o¿y walcowniê stali, czy rolnikiem, który
uprawia swoj¹ ziemiê i ¿ywi byd³o, by przynosi³o mu wiêksze
dochody, czy wreszcie mo¿e byæ pracownikiem, który dok³ada
starañ, by zwiêkszaæ swoj¹ produktywnoœæ. I to w³aœnie od tego
ludzkiego potencja³u zale¿y przysz³oœæ ca³ej ludzkoœci.
Julian L. Simon
Ksi¹¿ka ta jest dedykowana cz³owiekowi, który myœla³ inaczej – Julianowi L. Simonowi. Rozumia³ on, ¿e ludzkoœæ p³aci³a
przez wiele wieków ogromn¹ cenê, gdy ca³kowita liczba ludnoœci
pozostawa³a na sta³ym poziomie kilku milionów, a spodziewana
d³ugoœæ ¿ycia wynosi³a oko³o dwudziestu lat. To uczyni³o go
œwiadomym prawdziwych mo¿liwoœci cz³owieka i pozwoli³o mu
przezwyciê¿yæ tak wielkie przeciwnoœci.
Simon przyczyni³ siê do obalenia króluj¹cego przez wieki maltuzjañskiego mitu, który straszy nas, ¿e liczebny rozwój ludzkoœci
wprost po¿era planetê i prowadzi do g³odu i œmierci cywilizacji,
jak¹ znamy. Liczba mieszkañców Ziemi, prawie niezmienna przez
tysi¹ce lat, nagle w XX wieku potroi³a siê. Jednoczeœnie œwiatowa
produkcja dóbr na osobê wzros³a w tym okresie czterokrotnie,
a jakoœæ ¿ycia uleg³a znacznej poprawie. Najlepszym tego dowodem s¹ dane pokazuj¹ce, ¿e równolegle ze wzrostem liczby ludnoœci, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia podwoi³a siê lub nawet potroi³a.
Napisa³ on póŸniej: „Tym, co liczy siê w gospodarce tak samo
jak usta czy rêce, albo nawet bardziej, jest ludzki umys³. W d³u¿szej perspektywie, najwa¿niejszym efektem ekonomicznym wielkoœci ludzkoœci i jej wzrostu jest wk³ad ludzi w zasób potrzebnej
wiedzy. Wk³ad ten jest na tyle du¿y, ¿e pozwala na przezwyciê¿enie wszelkich kosztów zwi¹zanych z przyrostem ludnoœci”.
16
Julian L. Simon by³ ekonomist¹ i demografem, wyk³ada³ na
Uniwersytecie Maryland w College Park pod Waszyngtonem.
W latach szeœædziesi¹tych XX wieku zaj¹³ siê kwesti¹ wzrostu
ludnoœci œwiata i chcia³ zrobiæ coœ znacz¹cego, by zapobiec najwyraŸniej nieuniknionej – jak wówczas s¹dzi³ – katastrofie, jaka
mia³a wkrótce czekaæ rodzaj ludzki. Zaanga¿owa³ siê zatem
w badania i zacz¹³ przygl¹daæ siê danym o wp³ywie ludzi na nasz
glob. Podczas prac czeka³a na niego niespodzianka.
Wszelkie dane, które studiowa³ – od wskaŸników spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi i umieralnoœci dzieci, statystyk dotycz¹cych zdrowia, przez dane na temat cen zasobów naturalnych
i dóbr konsumenckich takich, jak ¿ywnoœæ, a¿ po dane na temat
czystoœci œrodowiska naturalnego – wskazywa³y, ¿e sytuacja ulega³a ci¹g³ej poprawie. Z t¹ jednak ró¿nic¹, ¿e przez kilka ostatnich wieków poprawa nastêpowa³a du¿o szybciej – proporcjonalnie do wzrostu ludnoœci na œwiecie. Simon uzna³, ¿e „standard
¿ycia od zawsze podnosi siê wraz ze wzrostem populacji œwiata.
Nie ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów ekonomicznych, które mówi³yby, ¿e te tendencje poprawiania siê warunków ¿ycia
nie mog¹ utrzymywaæ siê zawsze”.
O Julianie Simonie zrobi³o siê g³oœno w 1980 roku, gdy zachowa³ siê w sposób niespotykany u wyk³adowców akademickich. Zdecydowa³ wówczas, ¿e gotów jest za³o¿yæ siê o s³usznoœæ
swojego twierdzenia, i¿ zasoby bogactw naturalnych s¹ ekonomicznie nieograniczone. Wyzwa³ ka¿dego, kto tylko zechce, do
za³o¿enia siê z nim o ceny bogactw naturalnych. Stwierdzi³, ¿e
je¿eli prawd¹ by³oby, ¿e bogactw naturalnych jest coraz mniej,
ich ceny powinny rosn¹æ. Tymczasem on gotów by³ siê za³o¿yæ,
¿e bêd¹ one mia³y raczej tendencjê spadkow¹. Paul Ehrlich, biolog i jeden z czo³owych krytyków wzrostu ludnoœciowego na ziemi, zdecydowa³ siê wraz z kilkoma kolegami podj¹æ wyzwanie.
Simon i Ehrlich za³o¿yli siê. Ich zak³ad dotyczy³ cen piêciu metali: miedzi, chromu, niklu, cyny i wolframu. Uzgodniono, ¿e zak³ad zostanie sprawdzony dziesiêæ lat póŸniej.
W miêdzyczasie Simon opublikowa³ swoje wybitne dzie³o
Najwiêksze bogactwo. Uporz¹dkowa³ w nim wszelkie dane
17
i dowody, pokazuj¹c d³ugoterminowe trendy. Napisa³ w nim:
„Zasoby naszych bogactw naturalnych s¹ w ekonomicznym sensie nieskoñczone. Nasze doœwiadczenie nie daje nam tak¿e podstaw do twierdzenia, ¿e zasoby naturalne stan¹ siê kiedyœ mniej
dostêpne – raczej, je¿eli kierowaæ siê histori¹, stan¹ siê one stopniowo coraz tañsze, a wiêc bardziej dostêpne i w przysz³oœci bêd¹
stanowi³y mniejszy udzia³ w naszych wydatkach”. Ksi¹¿ka zosta³a uzupe³niona i poszerzona w drugim wydaniu w 1996 roku. Do
dziœ zosta³a opublikowana w kilkunastu jêzykach, nawet po chiñsku. Mamy nadziejê, ¿e w niedalekiej przysz³oœci bêdzie dostêpna tak¿e w Indiach.
Zak³ad zosta³ w koñcu rozwi¹zany w 1990 roku. Tak, jak
Simon przewidzia³, ceny wszystkich metali spad³y. Spadek w niektórych przypadkach by³ tak gwa³towny, ¿e wygra³by, nawet
wówczas, gdyby ceny nie by³y przeliczane ze wzglêdu na inflacjê. Ehrlich zap³aci³, chocia¿ stwierdzi³, ¿e sprawa nie mia³a tak
naprawdê ¿adnego znaczenia. Jednak od tego momentu nikt ju¿
siê nie zdecydowa³ na podjêcie tego wyzwania.
Simon naucza³ dalej, ¿e: „najwiêkszym bogactwem s¹ ludzie
– a zw³aszcza zdolni, pe³ni zapa³u i nadziei m³odzi ludzie, przesi¹kniêci ide¹ wolnoœci, kieruj¹cy swoje wysi³ki i swoj¹ pomys³owoœæ w celu zapewnienia dobrobytu sobie i swym rodzinom,
dzia³aj¹c w ten sposób na korzyœæ nas wszystkich”.
Pierwszy raz czyta³em Najwiêksze bogactwo w po³owie lat
osiemdziesi¹tych ubieg³ego wieku i by³a to dla mnie lektura
olœniewaj¹ca. Optymizm autora by³ naprawdê zaraŸliwy. Nauczy³
mnie doceniaæ prawdziwy potencja³ cz³owieka, zw³aszcza cz³owieka wolnego i niezale¿nego, którego nie ograniczaj¹ biurokratyczne regulacje. W 1990 roku napisa³em do niego list, po tym,
jak us³ysza³em o wynikach wspomnianego zak³adu. Napisa³em,
¿e nie s¹dzi³em, by ktokolwiek by³ na tyle nierozs¹dny, by podj¹æ zak³ad, który musia³by przegraæ z przyczyn oczywistych. Fakt,
¿e przeciwnikiem Simona by³ Ehrlich, ujawnia³ tylko intelektualn¹ pustkê naszych oponentów. Pisaliœmy do siebie d³ugo
i w koñcu mia³em zaszczyt zostaæ w³¹czonym w jedn¹ z jego prac.
Dziêki niemu pozna³em wielu niezwyk³ych ludzi z ca³ego œwiata,
18
pomóg³ mi tak¿e za³o¿yæ w 1995 roku Liberty Institute, w którym zosta³ cz³onkiem grupy doradców przy Instytucie. Simon
wraz ze sw¹ ¿on¹ Rit¹ uczynili nam zaszczyt i przyjechali na zorganizowane przez nas w 1997 roku w Devlai (niedaleko Nasiku)
Warsztaty Wolnoœciowe.
Podczas tej podró¿y do Indii, pañstwo Simonowie spêdzili
kilka dni w robotniczej Gujarat. Przebywali tam przy Action
Research in Community Health w wiosce Mangrol w regionie
Bahruch, odwiedzaj¹c kilka wspólnot zamieszkuj¹cych w okolicy. Œwiadom tego, jak wielkie kontrowersje wzbudza budowa
w okolicy wielkich tam, Julian L. Simon chcia³ przede wszystkim spotkaæ tych, którzy zostali przesiedleni z powodu projektu tamy Sardar Sarovar. Simonowie zwiedzili zatem pó³ tuzina
wiosek zamieszka³ych przez przesiedlonych wczeœniej ludzi i
wszêdzie pytali, czy w stosunku do warunków, w jakich ¿yli
wczeœniej, ich ¿ycie uleg³o poprawie, czy te¿ pogorszeniu. Ponad 90 procent pytanych przez nich ludzi odpowiedzia³o, ¿e
chocia¿ musieli przezwyciê¿yæ wiele problemów w nowych wioskach, warunki ¿ycia w nich by³y na ogó³ lepsze ni¿ w ich poprzednich miejscach zamieszkania i niemal nikt nie chcia³ powrotu do swoich dawnych wiosek.
Poruszeni nag³¹ œmierci¹ Juliana Simona w 1998 roku nadaliœmy dzia³owi badañ Liberty Institute jego imiê. Mamy nadziejê, ¿e dziêki Centrum imienia Juliana L. Simona zawsze bêdziemy pamiêtaæ o jego nieposkromionym umyœle i jego nieograniczonej ciekawoœci.
Simon uwa¿a³ ludzi za najwiêksze bogactwo œwiata. G³osi³, ¿e
dziêki posiadanemu talentowi do pracy, której celem jest osi¹ganie korzyœci i zadowolenie z ich umiejêtnego i w³aœciwego
wykorzystania, ludzie wymagaj¹ sprzyjaj¹cych warunków ekonomicznych i politycznych, które bêd¹ dla nich zachêt¹ do ciê¿kiej pracy i podejmowania ryzyka. „Najwa¿niejszym elementem
jest wolnoœæ gospodarcza, szacunek dla w³asnoœci prywatnej oraz
sprawiedliwe i m¹dre zasady wolnego rynku, które s¹ równe dla
wszystkich. Gdy nie ma wspomnianych warunków, krótkoterminowe koszty wzrostu demograficznego s¹ wy¿sze, a d³ugoter-
19
minowe korzyœci mniejsze ni¿ w wolnych spo³eczeñstwach”. St¹d
najwa¿niejszym zadaniem Liberty Institute jest uczenie postaw
sprzyjaj¹cych zaistnieniu wolnego spo³eczeñstwa, takich jak:
prawa jednostki, rz¹dy prawa, ograniczone pañstwo oraz wolny
rynek.
Ludzie nie sk³adaj¹ siê jedynie z ust, lecz tak¿e z umys³u – nie
s¹ jedynie konsumentami, lecz równie¿ producentami. To wyjaœnia paradoksalne na pierwszy rzut oka zjawisko, gdzie im wiêcej
konsumujemy, tym jeszcze wiêcej pozostaje do skonsumowania. Simon pokaza³, ¿e podczas gdy liczba ludzi nieustannie roœnie, to wci¹¿ jesteœmy dalecy od wyczerpania zasobów naturalnych, których jest nawet wiêcej, je¿eli miar¹ ich dostêpnoœci maj¹
byæ spadaj¹ce na przestrzeni wieków ceny niemal wszystkich
bogactw naturalnych. Jedynym bogactwem, którego cena ci¹gle roœnie, jest ludzka praca. Jest to zatem jedyne bogactwo, które
jest trudniej dostêpne, mimo ¿e liczba ludzi roœnie. Dzieje siê tak
dlatego, ¿e wzrastaj¹ca zdolnoœæ konsumpcji w wolnej gospodarce sk³ania producentów do innowacji i rozwijania wci¹¿ nowych, tañszych i lepszych produktów w celu przyci¹gania konsumentów do ich kupowania. Oczywiœcie tam, gdzie spo³eczeñstwo postrzega swoich obywateli jako najwiêksze bogactwo i jest
œwiadome wagi wolnoœci, znajdzie sposób na to, by zasoby nigdy
siê nie koñczy³y.
Simon szczerze siê cieszy³ ka¿dym nowym ¿yciem i potencja³em, które ono ze sob¹ niesie. Zastanawia³ siê, jak wielu Micha³ów Anio³ów i Newtonów nigdy by siê nie narodzi³o, gdyby
stosowaæ jak¹œ politykê ograniczania czy kontroli urodzin. Dla
niego ka¿de rodz¹ce siê ¿ycie zawsze by³o pe³ne obietnic i mo¿liwoœci i by³ on pe³en optymizmu. Wierzy³, ¿e je¿eli ludzie walcz¹
z trudnoœciami, to po to, by uczyniæ œwiat lepszym ni¿ kiedykolwiek wczeœniej.
Zdawa³ sobie sprawê, ¿e na œwiecie istniej¹ powa¿ne problemy. Mówi³ jednak, ¿e trendy wskazuj¹ na to, ¿e warunki ¿ycia
staj¹ siê coraz lepsze. Podziwia³ ludzk¹ si³ê nakierowan¹ na ci¹g³e ich polepszanie. Wkraczamy w kolejne tysi¹clecie i myœlimy
o miliardach problemów, które trapi¹ ludzi, wiêc dobrze by by³o,
20
¿ebyœmy pamiêtali o przepowiedni Simona na nowe czasy. „Warunki, w których ludzie ¿yj¹, poprawi¹ siê w niemal ka¿dej dziedzinie ¿ycia”. Kwestia ta zapewne bêdzie nadal dyskutowana
w przysz³oœci, jako ¿e ju¿ staro¿ytni Grecy martwili siê maltuzjañsk¹ katastrof¹ na d³ugo przed pojawieniem siê na œwiecie
Thomasa Malthusa. Przepowiedni¹ Simona, która raczej dyskusji nie wywo³a, jest natomiast to, ¿e „ludzie bêd¹ siê jednak nadal
skar¿yæ, ¿e wszystko zmienia siê na gorsze”.
Argument
W ksi¹¿ce tej staraliœmy siê zebraæ przemyœlenia Juliana Simona i tych, którzy podzielali jego najwa¿niejsze przekonania.
Ka¿dy z tekstów stara siê jednak poruszyæ inny aspekt zagadnienia, o jakim tu mówimy. W publikacji znajduj¹ siê trzy teksty
Juliana Simona. Pierwszy to tekst jego wyk³adu wyg³oszonego
na Warsztatach Wolnoœciowych w 1997 roku. Prezentuje w nim
swoje najwa¿niejsze tezy dotycz¹ce populacji, ochrony œrodowiska i rozwoju, które sprowadzaj¹ siê do twierdzenia, ¿e im wiêcej ludzi, tym wiêksze bogactwo, czystsze œrodowisko i wiêksza
dostêpnoœæ bogactw naturalnych.
W drugim artykule Simon przedstawia argumenty na rzecz
imigracji. Bior¹c pod uwagê wystêpuj¹ce od czasu do czasu uczucia niechêtne imigrantom z s¹siednich krajów oraz migruj¹cym ze
wsi do miast, opinie na rzecz otwartych granic powinny byæ dla
czytelników niezwykle interesuj¹ce. Autor pisze, ¿e „Przeciwnicy
imigracji chc¹ nas przekonaæ, ¿e nowi imigranci szkodz¹ spo³eczeñstwom pod wzglêdem gospodarczym, politycznym
i kulturowym. Ograniczenia w imigracji maj¹ nas «ochraniaæ»,
tak jak c³a i kontyngenty. Jednak, podobnie jak to wygl¹da
w przypadku barier handlowych, ograniczenia w imigracji chroni¹ nas g³ównie przed korzyœciami”. Przypomina nam te¿ o tragedii nieistniej¹cego ju¿ muru berliñskiego, gdzie tak wielu ludzi straci³o ¿ycie podczas próby ucieczki od tyranii, jaka ich ciemiê¿y³a.
W charakterystycznym dla siebie stylu pisze: „Powinno nam to
uœwiadamiaæ, jak to cudownie, i¿ ludzie chc¹ do nas przyje¿d¿aæ”.
21
W kolejnym materiale Simon w niespotykany sposób interpretuje Szekspirowski Sonet I i uznaje, ¿e wizja poety „w niesamowity sposób odpowiada obecnej teorii”. W poszukiwaniach
piêkna i prawdy Szekspira odnajduje, ¿e „piêkno i prawda s¹ jak
wiedza i st¹d s¹ jak uzupe³nienie bogactw naturalnych, które bierze siê z wiedzy... nasze zasoby intelektualne nie wyczerpuj¹ siê
przez u¿ycie, lecz bêd¹ zawsze podnosiæ jego wartoœæ”. Tekst ten
pozwala nam na wgl¹d w sposób rozumowania Simona, dziêki
czemu widzimy, jak¹ radoœæ autor odczuwa podczas badania nowych kwestii.
Lord Peter Bauer, ekonomista o oryginalnych pogl¹dach,
w tekœcie pochodz¹cym z 1991 roku pokazuje, dlaczego rosn¹ca
liczba ludnoœci nie jest ¿adn¹ przeszkod¹ dla rozwoju gospodarki. Pisze on: „Istnieje a¿ nadto dowodów, ¿e szybki wzrost demograficzny z pewnoœci¹ nie hamowa³ postêpu gospodarczego
tak na Zachodzie, jak i we wspó³czesnych krajach Trzeciego Œwiata. Od po³owy XVIII wieku liczba ludnoœci na Zachodzie powiêkszy³a siê ponad czterokrotnie. Szacuje siê, ¿e realny dochód na
osobê wzrós³ w tym czasie co najmniej piêciokrotnie. Najwiêkszy wzrost dochodów odnotowano w czasie, gdy przyrost ludnoœci nastêpowa³ tak szybko, jak w wiêkszoœci wspó³czesnych mniej
rozwiniêtych krajów lub nawet szybciej”.
Zwolennicy kontroli urodzin najczêœciej lubi¹ wskazywaæ na
przypadaj¹cy obszar terenu rolnego na g³owê ka¿dego cz³owieka. Uznaj¹, ¿e to, i¿ coraz mniej ziemi bêdzie wraz z up³ywem
czasu i ci¹g³ym wzrostem liczby ludzi na œwiecie przypadaæ na
osobê, to przypieczêtuje to tragiczny los, jaki czeka rodzaj ludzki. Tymczasem Bauer zauwa¿a: „W zwi¹zku z omawian¹ kwesti¹
pozostaje tak¿e stwierdzenie, ¿e produktywnoœæ gleby w bogatych jak i w biednych krajach zawdziêcza bardzo niewiele «oryginalnym i niespo¿ytym mocom ziemi», czyli zale¿y od samej
gleby, jako czynnika w zupe³nie niezmiennym zbiorze dóbr. Produktywnoœæ ziemi jest rezultatem przede wszystkim ludzkich
dzia³añ: pracy, inwestycji, wiedzy i technologii. Ponadto parametr, jakim jest cena ziemi, wliczaj¹c zwrot poniesionych inwestycji, stanowi w wiêkszoœci krajów ma³¹ czêœæ dochodu narodo-
22
wego – czêœæ, która ulega raczej zmniejszeniu ni¿ powiêkszeniu,
szczególnie w tych krajach zachodnich, z których dostêpne s¹
wiarygodne dane statystyczne. Nie by³oby tak jednak, gdyby
w stosunku do innych zasobów, ziemia rzeczywiœcie by³a dobrem
mniej dostêpnym”.
Deepak Lal, inny uznany ekonomista zajmuj¹cy siê rozwojem,
w zaktualizowanej wersji swego tekstu, napisanego w 1989 roku,
zauwa¿a, ¿e wzrost demograficzny nie mia³ ¿adnego wp³ywu na
gospodarkê Indii, zw³aszcza na rolnictwo i ¿e rolê odgrywa³y raczej inne czynniki. Tym, którzy martwi¹ siê zbyt szybko rosn¹c¹
liczb¹ ludnoœci i wp³ywem tego wzrostu na produkcjê ¿ywnoœci,
Lal odpowiada: „Poza kilkoma Stanami Zielonej Rewolucji, wzrost
w rolnictwie w wiêkszoœci wypadków by³ wywo³any przyrostem
ludnoœci”. I tyle, jeœli chodzi o tezy Malthusa.
Publicysta Sauvik Chakraverti przekonuje, ¿e przyrost demograficzny powoduje dobrobyt i urbanizacjê, a wolny rynek
jest w stanie sprostaæ ró¿nym wyzwaniom, jakie pojawiaj¹ siê
w rosn¹cych liczebnie spo³eczeñstwach. „Dowód na to, ¿e wzrost
demograficzny powoduje wiêkszy dobrobyt, mo¿na zawrzeæ
w czterech s³owach: Regiony Zurbanizowane S¹ Bogate” – podsumowuje Sauvik.
W rzeczy samej, istnieje wyraŸny zwi¹zek miêdzy stopniem
zurbanizowania i rozwojem gospodarczym – tak w Indiach, jak
i na ca³ym œwiecie. Jednak z drugiej strony, nie istnieje ¿aden
zwi¹zek miêdzy gêstoœci¹ zaludnienia a dobrobytem gospodarczym. Dziœ w Japonii i Indiach wystêpuje podobna gêstoœæ zaludnienia, jednak nie ma porównania miêdzy gospodarkami obu
krajów.
Ludzie zawsze ci¹gnêli ku sobie i skupiali siê w wiêksze grupy
w celu zmaksymalizowania zysków p³yn¹cych z handlu i wymiany. W rzeczywistoœci, jeœli moglibyœmy umieœciæ wszystkich ludzi ¿yj¹cych obecnie w taki sposób, ¿eby gêstoœæ zaludnienia
by³a zbli¿ona do tej, jaka wystêpuje np. w Singapurze (5 tysiêcy
ludzi na kilometr kwadratowy), wszyscy zmieœciliby siê na obszarze dorównuj¹cym jednej trzeciej wielkoœci Indii. Dziêki temu
œwiat by³by miejscem du¿o bogatszym, z bardziej urodzajn¹ zie-
23
mi¹ i zasobami naturalnymi zdolnymi podtrzymaæ czystszy,
zdrowszy i bardziej zielony œwiat.
Nicholas Eberstadt, znawca ekonomii politycznej, definiuje
ideologiê, bêd¹c¹ Ÿród³em wiary, ¿e ludzie potrzebuj¹ specjalnej
polityki pañstwowej, która ograniczy przyrost naturalny. Eberstadt ostrzega, ¿e „zaprzêgniêcie polityki demograficznej do rozwi¹zywania problemów gospodarczych wymagaæ bêdzie od planistów oszacowania wartoœci finansowej ¿ycia ludzkiego. W rzeczywistoœci bêd¹ musieli wykazaæ, jaka by³aby «bie¿¹ca wartoœæ»
dziecka urodzonego dzisiaj i równie¿ wykazaæ, jak ta wartoœæ
zmieni³aby siê wraz ze wzrostem iloœci rówieœników tego dziecka
lub dzieci, które siê urodz¹ póŸniej”. Autor wykazuje ponadto,
¿e zmiana demograficzna mo¿e przyj¹æ wiele bardzo ró¿nych
form – w obecnych czasach jest to zmiana zarówno ³agodna, jak
i stosunkowo korzystna dla wzrostu gospodarczego.
Wp³yw zmian demograficznych nie ogranicza siê tylko do
gospodarki. Na przyk³ad, mimo ¿e przyrost populacji œwiata roœnie teraz wolniej ni¿ kiedyœ z powodu mniejszej iloœci narodzin,
roczny œwiatowy przyrost naturalny jest nadal zbli¿ony do najwy¿szego poziomu w historii, czyli z po³owy lat osiemdziesi¹tych XX wieku i wynosi 86 milionów. To dlatego, ¿e tak wiele
m³odych kobiet i mê¿czyzn posiada teraz dzieci. Ponad 95 procentowy wzrost przypada na kraje rozwijaj¹ce siê.
W zwi¹zku z tym, w 1960 roku w Europie by³o dwukrotnie
wiêcej mieszkañców ni¿ w Afryce. Obecnie szacuje siê, ¿e do roku
2050 bêdzie trzykrotnie wiêcej Afrykañczyków ni¿ Europejczyków. Liczba ludnoœci Azji, najbardziej zaludnionego kontynentu
œwiata, wzros³a od roku 1960 ponad dwukrotnie, podobnie jak
liczba ludnoœci Ameryki £aciñskiej i Karaibów. Tymczasem
wzrost demograficzny sta³ siê wolniejszy lub w ogóle zamar³
w Europie, Ameryce Pó³nocnej i Japonii. Stany Zjednoczone s¹
jedynym rozwiniêtym krajem, gdzie istnieje wysoki przyrost naturalny, który nastêpuje jednak g³ównie w wyniku masowej imigracji do tego pañstwa.
Procentowy spadek udzia³u na œwiecie rasy europejsko-kaukaskiej prawdopodobnie wp³ynie na wiele sfer ¿ycia polityczne-
24
go i gospodarczego. Wiarygodna staje siê zatem wizja, ¿e inne
kwestie bêd¹ mia³y wp³yw na dyskusjê dotycz¹c¹ wzrostu populacji. Nawet „The Wall Street Journal” uzna³, ¿e „choæ dyskusja
o ograniczeniu wzrostu demograficznego odbywa siê pod has³em
«wolnoœci osobistej» i «prawa wyboru» (...) to tak naprawdê
dotyczy kwestii, czy ten wolny wybór nie stworzy œwiata, gdzie
wiêcej dzieci – zw³aszcza rasy ¿ó³tej, Mulatów i czarnych – uwa¿anych bêdzie za plagê, która zagrozi nam wszystkim”.
Bauer mówi, ¿e „g³ówn¹ kwesti¹ polityki kontroli urodzeñ jest
pytanie, czy iloœæ posiadanych przez ludzi dzieci zale¿y od decyzji
rodziców czy te¿ urzêdników pañstwowych”. W obecnych czasach, globalizacji i demokratyzacji, problem ten nabiera dodatkowego znaczenia. W dobie, gdy ludzie s¹ œwiadomi swojego prawa
do wyboru w³asnych reprezentantów politycznych i rodzaju pizzy
czy napoju do tego posi³ku, czy wreszcie marki samochodu, ka¿da
próba odebrania im prawa wyboru w zakresie wielkoœci ich rodzin, uwydatnia tylko dziwacznoœæ takich dzia³añ.
Podstawow¹ spraw¹ u progu nowego tysi¹clecia jest kwestia, w jaki sposób powinniœmy postrzegaæ innych ludzi – czy
jako najwiêksze bogactwo ziemi i zatem tworzyæ prawo, które
chroni ich wolnoœæ, czy te¿ jako tych, którzy jedynie zu¿ywaj¹
jej ograniczone zasoby naturalne.
Na swój skromny sposób niniejsza publikacja stara siê ponownie rozpocz¹æ dyskusjê nad powy¿szymi kwestiami. Je¿eli po przeczytaniu tych kilku szkiców, czytelnik spojrzy z nowej perspektywy na problemy, zak³adany przez nas cel zostanie osi¹gniêty.
Ludzie s¹ bowiem najwiêkszym bogactwem naturalnym ziemi, nie
zaœ najwiêkszym problemem œwiata. Zamiast obwiniaæ za wszystko liczbê ludnoœci, powinniœmy przyjrzeæ siê bli¿ej podejmowanym przez nas wyborom i uprawianej polityce, która niszczy ducha ciekawoœci i przedsiêbiorczoœci, prowadzi do marnowania
najcenniejszego bogactwa, jakie posiada ka¿dy cz³owiek, czyli ludzkiego umys³u. Mamy nadziejê, ¿e ksi¹¿ka ta przyczyni siê do rozszerzenia debaty publicznej dotycz¹cej demografii, kwestii ludnoœciowych, przyrostu naturalnego. Od tego zale¿y przysz³oœæ tak
nasza, jak i naszych dzieci oraz ca³ej naszej planety.
25
26
Wiêcej ludzi, to wiêkszy dobrobyt,
czystsze œrodowisko, dostatek zasobów naturalnych
Julian L. Simon*
Wprowadzenie
P
rzez wielu mieszkañców indyjskich miast, wzrost demograficzny postrzegany jest jako coœ straszliwego, jako wielkie zagro¿enie. S¹ przekonani, ¿e ludzie maj¹ zbyt wiele dzieci, aby
w Indiach mog³o byæ dobrze, i ¿e zbyt wysoki przyrost naturalny
hamuje z kolei rozwój gospodarczy kraju. Wielu z nich naprawdê wierzy, ¿e wysoki przyrost naturalny jest jedynym powodem,
dla którego gospodarka nie rozwija siê szybko i wystarczy, by
powstrzymaæ przyrost naturalny, a wówczas gospodarka ruszy
pe³n¹ par¹.
Powy¿sza teoria zosta³a w ci¹gu dwóch ostatnich dekad ca³kowicie obalona przez ekonomistów specjalizuj¹cych siê w badaniach statystycznych. Doktryna ta jest jednak o tyle niebezpieczna, ¿e odci¹ga uwagê od spraw stanowi¹cych prawdziwe
bariery rozwoju gospodarczego. Ludzie powinni siê zatem dowiedzieæ, ¿e obawy o przysz³oœæ nie maj¹ za wiele wspólnego
z rzeczywistoœci¹. By wyjaœniæ tê sprawê, najlepiej bêdzie, jeœli
obierzemy jak najwiêksz¹ perspektywê historyczn¹ w myœl zasady, ¿e im dalej w przesz³oœæ siê patrzy, tym wiêcej wiadomo
o przysz³oœci.
A oto i historia demograficzna ludzkoœci w pigu³ce. Od
2 milionów lub 200 tysiêcy, lub 20 tysiêcy, lub 2 tysiêcy lat
wstecz a¿ do XVIII wieku naszej ery, wzrost demograficzny by³
27
bardzo powolny, nie by³o niemal ¿adnej poprawy warunków zdrowotnych lub spadku wskaŸników umieralnoœci, wystêpowa³ powolny wzrost dostêpnoœci zasobów naturalnych (jednak nie na
tyle du¿y, by spowodowaæ ich wyczerpanie), polepsza³y siê warunki ¿ycia tylko niektórych ludzi i widoczny by³ mieszany wp³yw
dzia³alnoœci ludzkiej na czystoœæ œrodowiska.
Pocz¹wszy od XVIII wieku sytuacja uleg³a diametralnej zmianie. Nast¹pi³ szybki wzrost demograficzny spowodowany spektakularnym spadkiem umieralnoœci, wzrostem dostêpnoœci zasobów
naturalnych, powszechn¹ popraw¹ warunków ¿ycia. Œrodowisko
naturalne w wielu miejscach na Ziemi by³o tak czyste i piêkne jak
nigdy wczeœniej, choæ w innych – tam, gdzie rz¹dz¹ socjaliœci i jest
bieda – zosta³o powa¿nie zniszczone.
A zatem: wiêcej ludzi i wiêkszy dobrobyt oznacza wiêksz¹
(a nie mniejsz¹) dostêpnoœæ zasobów naturalnych, co jest ca³kowit¹ odwrotnoœci¹ wniosków p³yn¹cych z teorii maltuzjañskiej.
Naszym zadaniem jest wyci¹gniêcie wniosków z tych rewelacyjnych i pomyœlnych, a przy tym szczêœliwych, okolicznoœci.
Smutek i zaniepokojenie, które towarzysz¹ dziœ przyrostowi demograficznemu i „kryzysowi” zasobów naturalnych, nie
maj¹ ¿adnego oparcia w faktach naukowych. Ka¿dy ekonomista specjalizuj¹cy siê w rozwoju rolnictwa wie, ¿e zarówno mieszkañcy Indii, jak i innych krajów na œwiecie, od czasów II wojny
œwiatowej od¿ywiaj¹ siê coraz lepiej. Ka¿dy ekonomista zajmuj¹cy siê kwesti¹ zasobów naturalnych wie z kolei, ¿e wszystkie
zasoby naturalne staj¹ siê coraz bardziej – a nie coraz mniej –
dostêpne, co na przestrzeni wieków wykazuje spadek ich cen
(w porównaniu do zarobków). Ka¿dy demograf wie, ¿e na ca³ym œwiecie spada umieralnoœæ. W ci¹gu dwóch ostatnich wieków, œrednia d³ugoœæ ¿ycia wyd³u¿y³a siê w krajach bogatych
niemal trzykrotnie, a w krajach biednych – niemal siê podwoi³a w przeci¹gu zaledwie czterdziestu lat.
Obecnie wiadomo równie¿, ¿e wzrost demograficzny nie
opóŸnia rozwoju gospodarczego. W latach osiemdziesi¹tych XX
wieku nast¹pi³a wœród ekonomistów zajmuj¹cych siê badaniami demograficznymi ca³kowita zmiana przekonañ w kwestii
28
wp³ywu rosn¹cej liczby ludnoœci na gospodarkê. W roku 1986
Narodowa Rada Badañ oraz Narodowa Akademia Nauki w Indiach ca³kowicie zmieni³y swoje „oficjalne”, pe³ne obaw zdanie, wyra¿one w 1971 roku. Obie instytucje przyzna³y, ¿e ¿adne
statystyki nie potwierdzaj¹ istnienia negatywnego zwi¹zku
miêdzy wzrostem liczby ludnoœci i wzrostem gospodarczym,
dodaj¹c, ¿e „jedynie skoñczona iloœæ nieodnawialnych surowców naturalnych mo¿e stanowiæ niewielkie ograniczenie wzrostu gospodarczego”. Ca³kowita zmiana stanowiska naukowców w kwestii skutków wzrostu ludnoœci zosta³a pominiêta
zarówno przez media, jak i organizacje ochrony œrodowiska
przeciwne wzrostowi populacji ludzkiej oraz przez instytucje
opowiadaj¹ce siê za wprowadzeniem kontroli urodzeñ w ró¿nych krajach.
A oto nasze najwa¿niejsze stwierdzenie: gdy œledzimy problem przez wystarczaj¹co d³ugi czas, dochodzimy do wniosku,
¿e niemal ka¿da zmiana czy trend ekonomiczny, jak i spo³eczny,
zmierzaj¹ w dobrym kierunku.
Dla odpowiedniego zrozumienia wa¿nych aspektów ekonomii musimy przeœledziæ trendy d³ugoterminowe. Media s¹
jednak zainteresowane porównaniami krótkoterminowymi –
miêdzy p³ciami, grupami wiekowymi, politycznymi czy rasami, gdzie jednak otrzymujemy wyniki mniej miarodajne. Powtórzmy wiêc: niemal ka¿dy istotny d³ugoterminowy aspekt
dotycz¹cy warunków ¿ycia ludzi pokazuje, ¿e od dziesi¹tków
lat i ca³ych stuleci warunki te ulegaj¹ poprawie, tak w Stanach
Zjednoczonych, jak i w innych krajach na ca³ym œwiecie. I nie
ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów na to, ¿e ten trend nie
bêdzie trwa³ zawsze.
Fakty
Pozwolê sobie szybko przywo³aæ kilka danych o tym, jak
wygl¹da³o i wygl¹da ludzkie ¿ycie, zaczynaj¹c od najwa¿niejszej
kwestii, czyli kwestii samego ¿ycia.
29
Zwyciêstwo nad wczesnym umieraniem
Najwa¿niejszym i najbardziej zdumiewaj¹cym faktem demograficznym – naszym zdaniem najwiêkszym ludzkim osi¹gniêciem – jest spadek umieralnoœci. Dane zawarte w tabeli 1-1 pokazuj¹ historiê spodziewanej d³ugoœci ¿ycia ludzi w momencie
narodzenia. Tysi¹ce lat zajê³o nam wyd³u¿enie ¿ycia z zaledwie
dwudziestu lat do dwudziestu kilku, jakich mo¿na by³o przeciêtnie do¿yæ w 1750 roku. PóŸniej spodziewana d³ugoœæ ¿ycia
w najbogatszych krajach zaczê³a gwa³townie rosn¹æ, by ulec potrojeniu w przeci¹gu zaledwie dwóch stuleci. Przez ostatnie dwa
wieki d³ugoœæ ¿ycia, jakiej mo¿na by³o oczekiwaæ dla siebie lub
swojego dziecka, w krajach rozwiniêtych skoczy³a z poziom
u poni¿ej trzydziestu lat do blisko siedemdziesiêciu piêciu. Czy
byliœmy œwiadkami jakiegoœ wiêkszego osi¹gniêcia ni¿ ta walka
z przedwczesn¹ œmierci¹ w bogatych krajach? To w³aœnie spadek umieralnoœci jest przyczyn¹ wzrostu ludnoœci na œwiecie.
Ju¿ po zakoñczeniu II wojny œwiatowej, pocz¹wszy od lat piêædziesi¹tych XX wieku, spodziewana d³ugoœæ ¿ycia w krajach biednych skoczy³a w górê o oko³o 15 do nawet 20 lat, co zosta³o spowodowane postêpem w rolnictwie, popraw¹ warunków sanitarnych i rozwojem nauk medycznych (patrz wykres 1-2a i 1-2b).
W XIX wieku ziemia mog³a wy¿ywiæ zaledwie miliard ludzi.
Dziesiêæ tysiêcy lat wczeœniej zaledwie 4 miliony ludzi mog³o siê
utrzymaæ przy ¿yciu. Obecnie oko³o 6 miliardów ludzi ¿yje d³u¿ej
i bardziej zdrowo ni¿ kiedykolwiek wczeœniej. Wzrost liczby ludnoœci w Indiach, a tak¿e na ca³ym œwiecie, dowodzi wielkiego postêpu, jaki osi¹gnê³a ludzkoœæ w walce z przedwczesn¹ œmierci¹.
Wiêksza dostêpnoœæ zasobów naturalnych
Poziom zasobów naturalnych pozosta³ych jeszcze do wykorzystania od zawsze martwi³ ludzi. Tymczasem dane statystyczne wyraŸnie pokazuj¹, ¿e dostêpnoœæ wszystkich zasobów naturalnych – mierzona przez ekonomiczny wskaŸnik, jakim s¹ ceny
czy koszta – ulega zwiêkszeniu w d³ugim okresie i jedynie od
30
Wykres 1-1 Œrednia d³ugoœæ ¿ycia ludzkiego
od 8000 p.n. Chr. do 2000 roku.
czasu do czasu zaobserwowaæ mo¿na krótkotrwa³e wyj¹tki od
tej zasady, innymi s³owy: dostêpnoœæ tych zasobów roœnie. WeŸmy pod uwagê miedŸ, która jest reprezentatywna dla innych
metali. Na wykresie 1-3a widaæ stosunek jej ceny do zarobków
w Stanach Zjednoczonych, pocz¹wszy od 1800 roku. Koszt tony
tego metalu stanowi obecnie jedn¹ dziesi¹t¹ ceny sprzed dwustu
lat. Tendencja spadaj¹cych cen miedzi utrzymuje siê od wielu
lat. W XVIII wieku p.n.e. w Babilonie pod rz¹dami Hammurabiego – a wiêc blisko 4 tysi¹ce lat temu – cena miedzi w stosunku
do zarobków by³a blisko tysi¹c razy wiêksza od obecnej ceny
tego metalu w USA. W czasach Cesarstwa Rzymskiego cena ta
by³a blisko sto razy wiêksza ni¿ obecnie.
Na wykresie 1-3b widzimy stosunek ceny miedzi do indeksu
cen konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych. Wszystko co
kupujemy – d³ugopisy, koszule, opony – staje siê od lat coraz
31
Z up³ywem czasu ¿yjemy d³u¿ej
Szwecja
Wlk. Brytania
tys.
Lata ¿ycia
1-2a Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia ludzi w Wielkiej
Brytanii i w Szwecji (od 1740 do 1980 roku).
Przewidywalna d³ugoœæ ¿ycia
w momencie urodzenia
Œmiertelnoœæ wœród niemowl¹t
1-2b Spodziewana d³ugoœæ ¿ycia oraz umieralnoœæ
wœród dzieci w Indiach (od 1901 do 2000 roku).
32
tañsze, gdy¿ nauczyliœmy siê – zw³aszcza w ci¹gu ostatnich 200
lat – wytwarzaæ rzeczy taniej. Mimo tego, niezwyk³ym zjawiskiem
jest fakt, ¿e zasoby naturalne taniej¹ nawet szybciej ni¿ dobra
konsumpcyjne. W ka¿dym razie bogactwa naturalne staj¹ siê
coraz bardziej, a nie coraz mniej dostêpne.
Przepowiednie mówi¹ce, ¿e zabraknie miedzi i innych metali,
okaza³y siê na szczêœcie nietrafione, przyczyniaj¹c siê jednak¿e
do wyst¹pienia katastrof gospodarczych, które dotknê³y kopalnie i biedne kraje, gdzie oparto ca³¹ gospodarkê na wydobywaniu
surowców. Wmawiano im, i¿ ceny surowców bêd¹ ros³y. Nietrafione prognozy spowodowa³y tak¿e kierowanie cennych œrodków
w projekty, które zosta³y zmarnowane i przyczyni³y siê do wprowadzenia marnych i niebezpiecznych standardów, jak np. w przemyœle motoryzacyjnym w Stanach Zjednoczonych. Nic jednak nie
umniejszy³o wiarygodnoœci tych czarnowidzów w prasie i nie
zmniejszy³o ich wp³ywu na rz¹dy, które pod ich wp³ywem nawo³uj¹ do gromadzenia zasobów naturalnych.
Zbadajmy przypadek ropy naftowej. Szokuj¹cy wzrost cen
surowca w latach siedemdziesi¹tych i osiemdziesi¹tych XX wieku nie zosta³ spowodowany rosn¹cym niedoborem. W rzeczywistoœci cena ropy, po uwzglêdnieniu inflacji, wróci³a do poziomu
zbli¿onego do tego, na jakim by³a przed czasem, gdy z powodów
politycznych zosta³a podniesiona. Cena benzyny jest obecnie na
najni¿szym poziomie w historii i nadal spada. WeŸmy energiê;
nie ma ¿adnych podstaw aby s¹dziæ, ¿e zasoby energii s¹ skoñczone, lub te¿ ¿e cena energii nie bêdzie zawsze spadaæ – jak ma
to miejsce od d³ugiego czasu. Energia atomowa bêdzie dostêpna
w nieograniczonych iloœciach za sta³¹ lub coraz ni¿sz¹ cenê.
Po¿ywienie: „dobra tendencja”
¯ywnoœæ jest szczególnie wa¿nym bogactwem. Istniej¹ wyraŸne dowody na to, ¿e jesteœmy œwiadkami dobrej tendencji,
jeœli chodzi o dostêpnoœæ ¿ywnoœci, nawet mimo rosn¹cej liczby
ludnoœci. Stosunek ceny ¿ywnoœci do dochodów mierzony przez
d³ugi czas pokazuje, ¿e w Stanach Zjednocznych cena ¿ywnoœci
33
1-3a Cena miedzi w stosunku do zarobków w Stanach Zjednoczonych
(od 1801 do 1981 roku).
1-3b Cena miedzi wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych
(od 1801 do 1981 roku).
34
stanowi obecnie zaledwie dziesi¹t¹ czêœæ ceny z 1800 roku (wykres 1-4a). Cena zbo¿a z powodu wzrostu jego produkcji, jest
nawet ni¿sza w stosunku do dóbr konsumpcyjnych, podobnie
rzecz ma siê z innymi podstawowymi produktami spo¿ywczymi
(wykres 1-4b).
1-4a Ceny zbo¿a w stosunku do zarobków
w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku).
1-4b Ceny zbó¿ wed³ug Indeksu Cen Konsumpcyjnych
w Stanach Zjednoczonych (od 1801 do 1980 roku).
35
g/dzieñ
W ostatnim wieku zmniejszy³a siê iloœæ przypadków œmierci
g³odowej spowodowanych niedostatkiem po¿ywienia, co pokazuje nie tylko stosunek wystêpowania tych przypadków do liczby
ludnoœci, ale tak¿e ich wartoœæ bezwzglêdn¹, co szczególnie widoczne jest w Indiach. W kraju tym, iloœæ po¿ywienia przypadaj¹cego na osobê roœnie nieprzerwanie od 50 lat (wykres 1-5).
1-5 Dostêpnoœæ ¿ywnoœci w Indiach na osobê
(od 1950 do 1998 roku).
Tylko jedno wa¿ne bogactwo staje siê mniej dostêpne. Najwa¿niejsze bogactwo ze wszystkich – ludzie i ich praca. Prawd¹
jest, ¿e na œwiecie jest obecnie wiêcej ludzi ni¿ kiedykolwiek
wczeœniej, jednak jeœli bêdziemy mierzyæ dostêpnoœæ tego bogactwa analogicznie do innych dóbr przez to, jak wiele musimy za nie zap³aciæ, zauwa¿ymy, ¿e zarobki i dochody na ca³ym œwiecie rosn¹. I to zarówno w bogatych, jak i w biednych
krajach. Cena, jak¹ trzeba zap³aciæ za us³ugê fryzjera, kucharza czy lekarza wzros³a w Indiach podobnie, jak wzros³a cena
us³ug fryzjera, kucharza czy ekonomisty w Stanach Zjednoczonych. Ten wzrost cen œwiadczonych us³ug jest wyraŸnym
wskaŸnikiem, ¿e ludzie staj¹ siê mniej dostêpni, nawet mimo
tego, ¿e jest nas coraz wiêcej.
36
Efekty wzrostu liczby ludnoœci
Poczynaj¹c od 1967 roku, gdy laureat Nagrody Nobla
w dziedzinie ekonomii, Simon Kuznets, dokona³ swej analizy, blisko tuzin miarodajnych studiów statystycznych przyznaje, ¿e bior¹c pod uwagê statystyki, nie zachodzi ¿adna negatywna relacja
miêdzy wzrostem liczby ludnoœci, a wzrostem gospodarczym.
Wszelkie dostêpne dowody wskazuj¹ na to, ¿e wzrost demograficzny nie przyczynia siê do obni¿enia standardów ¿ycia. Przeciwnie, istniej¹ za to dowody na to, ¿e w d³u¿szym czasie wzrost liczby
ludnoœci przyczynia siê do podniesienia poziomu ¿ycia.
Ktoœ dociekliwy mo¿e zapytaæ, czy gêstoœæ zaludnienia nie
jest lepsz¹ zmienn¹ ni¿ wzrost liczby ludnoœci. Takie badania
równie¿ zosta³y przeprowadzone. Ponownie okaza³o siê, ¿e dane
statystyczne dok³adnie przecz¹ temu, co mog³oby siê na tzw.
„zdrowy rozum” wydawaæ. Jeœli zrobiæ wykres, gdzie na osi „x”
umieœcimy gêstoœæ zaludnienia, a na osi „y” poziom dochodów
lub zmianê tego poziomu, to zobaczymy, ¿e wiêksza gêstoœæ zaludnienia wi¹¿e siê z lepszymi wynikami gospodarczymi.
Zreszt¹ proszê to sprawdziæ samemu: wystarczy wybraæ siê
do Hongkongu. Zaledwie kilka dekad wczeœniej miejsce to zdawa³o siê nie mieæ ¿adnych perspektyw ze wzglêdu na brak bogactw naturalnych. Dziœ mo¿na tam podziwiaæ piêkne, nowoczesne wie¿owce biurowe i mieszkalne. Dosyæ przejechaæ siê przez
godzinê lub dwie wspania³ymi autostradami, aby przekonaæ siê,
¿e bardzo wysoka gêstoœæ zaludnienia nie stanowi przeszkody
dla wygodnego ¿ycia i kwitn¹cej gospodarki, pod warunkiem, ¿e
system gospodarczy pozwala ludziom na realizowanie ich zdolnoœci i korzystanie z mo¿liwoœci, jakie stwarza. Przyk³ad Singapuru pokazuje, ¿e Hongkong nie jest wyj¹tkiem. Dwa przyk³ady
nie s¹ jeszcze oczywiœcie dowodem. Jednak szereg przyk³adów
z innych krajów potwierdza, ¿e nasz wniosek nie jest myl¹cy.
Hongkong wywo³uje we mnie szczególne emocje, poniewa¿
pierwszy raz odwiedzi³em ten kraj w 1955 roku, gdy zszed³em na
brzeg z niszczyciela Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych.
Ogarnê³a mnie wtedy litoœæ na widok tysiêcy ludzi œpi¹cych na
37
chodnikach lub w ma³ych ³odziach. Wydawa³o mi siê wtedy oczywiste – podobnie jak musia³o siê wydawaæ ka¿demu œwiadkowi
tych wydarzeñ, ¿e w Hongkongu nie uda siê rozwi¹zaæ wielu problemów, takich jak: ogromne rzesze biednych ludzi bez pracy,
ca³kowity brak zasobów naturalnych, coraz wiêksza iloœæ
uchodŸców nap³ywaj¹cych przez granicê ka¿dego dnia. Jednak,
gdy wróci³em tam w 1983 roku, ujrza³em radosne t³umy zdrowych, aktywnych ludzi, pe³nych nadziei i energii. Nie ma teraz
¿adnych powodów do litoœci nad tym narodem.
Najwa¿niejsz¹ korzyœci¹ p³yn¹c¹ z liczebnoœci ludnoœci i jej
wzrostu jest fakt, ¿e im wiêcej ludzi, tym wiêkszy wk³ad w ogólny
zasób potrzebnej wiedzy. Umys³ liczy siê w gospodarce podobnie
jak, lub bardziej ni¿ rêce czy usta. Postêp hamuje g³ównie brak
wykwalifikowanych pracowników. Im wiêcej ludzi zasila nasze
spo³eczeñstwo, poprzez przyjœcie na œwiat czy imigracjê, tym szybszy bêdzie materialny i kulturowy postêp naszej cywilizacji.
Muszê tu jednak postawiæ warunek, który bywa pomijany:
nie twierdzê, ¿e wszystko jest wszêdzie dobrze i nie przewidujê,
¿e przysz³oœæ bêdzie ró¿owa. Na œwiecie s¹ dzieci g³odne i chore;
ludzie, którzy prze¿ywaj¹ swoje ¿ycie w fizycznej i intelektualnej
biedzie, przy braku perspektyw; wojna czy jakieœ nowe ska¿enie
œrodowiska mo¿e nas wszystkich wyniszczyæ. Chcê jednak powiedzieæ, ¿e na podstawie miarodajnych danych ekonomicznych,
które przestudiowa³em, istniej¹ tendencje poprawy we wszystkich wymienionych przed chwil¹ dziedzinach.
Nie twierdzê tak¿e, ¿e lepsza przysz³oœæ nast¹piæ musi i ¿e nie
musimy siê o ni¹ staraæ. Bêdzie lepiej, poniewa¿ kobiety i mê¿czyŸni bêd¹ wysilaæ swoje cia³a i umys³y, i prawdopodobnie przezwyci꿹 trudnoœci – je¿eli tylko systemy spo³eczne i gospodarcze im na to pozwol¹.
Zdumiewaj¹ ce tendencje
Postarajmy siê teraz wyjaœniæ, dlaczego dobrobyt gospodarczy
roœnie wraz ze wzrostem ludnoœci, a nie jest tak, ¿e w miarê, jak ludzi
jest wiêcej, musz¹ oni ¿yæ w coraz dotkliwszej biedzie i nêdzy.
38
Teoria maltuzjañska g³osz¹ca coraz mniejsz¹ dostêpnoœæ zasobów naturalnych i zak³adaj¹ca ich skoñczon¹ iloœæ, na której
opieraj¹ siê przeciwnicy wzrostu demograficznego, jest ca³kowicie sprzeczna z danymi zebranymi na przestrzeni czasu. Sensowne staje siê zatem obranie innej filozofii. Teoria, która ma
idealne pokrycie w faktach brzmi: wiêksza liczba ludzi i wiêksze
ich dochody powoduj¹ problemy w krótkim czasie. Krótkoterminowe braki powoduj¹ wzrost cen, co wi¹¿e siê jednak z nowymi wyzwaniami i zachêca do poszukiwania rozwi¹zañ. W wolnym spo³eczeñstwie takie rozwi¹zania w koñcu zostaj¹ znalezione. Na d³u¿sz¹ metê nowe rozwi¹zania zostawiaj¹ nas w lepszej
sytuacji ni¿ wtedy, gdy problemów nie by³o.
Ujmuj¹c to innymi s³owami: w krótkim okresie wzrost liczby
konsumentów oznacza mniej okreœlonych dóbr materialnych do
podzia³u. Wiêksza liczba pracowników pracuj¹ca na dostêpny i ograniczony kapita³ oznacza, ¿e mniejszy zarobek przypadnie poszczególnym pracownikom. Ten efekt, znany jako „prawo malej¹cych
zysków” jest esencj¹ teorii sformu³owanej przez Malthusa.
Jednak jeœli bogactwa, które ludzie wykorzystuj¹, nie s¹ ograniczone w badanym czasie, maltuzjañska logika malej¹cych zysków
nie ma zastosowania. I oczywistym jest fakt, ¿e gdy pozostawiæ ludziom czas na dostosowanie siê do doœwiadczanych przez nich braków, to zasobów naturalnych nie mo¿na uznaæ za ograniczone. Ludzie tworz¹ bowiem wiêcej zasobów wszelkiego rodzaju.
Gdy przeœledzimy tê kwestiê przyjmuj¹c szerok¹ perspektywê,
rysuje nam siê inny obraz, bardziej z³o¿ony ni¿ prosty schemat krótkoterminowy, gdzie wiêcej ludzi oznacza ni¿sze œrednie dochody.
Na d³u¿sz¹ bowiem metê, wiêcej ludzi niemal na pewno oznacza
wiêcej dostêpnych zasobów oraz wy¿sze dochody dla ka¿dego.
Proponujê sprawdziæ tê teoriê na podstawie posiadanej wiedzy: Czy uwa¿acie, ¿e nasz standard ¿ycia by³by tak wysoki teraz, gdyby ogólne zaludnienie œwiata liczy³o obecnie 4 miliony,
podobnie jak jakieœ 10 tysiêcy lat temu? Osobiœcie, nie s¹dzê,
byœmy mieli oœwietlenie elektryczne lub ogrzewanie gazowe, samochody, penicylinê, byœmy odbywali podró¿e na Ksiê¿yc, lub
by spodziewana d³ugoœæ naszego ¿ycia wynosi³a w bogatych kra-
39
jach 70 lat, zamiast – jak w przesz³oœci – 20 lub 25, gdyby zaludnienie nie osi¹gnê³o swojego obecnego poziomu.
Rola wolnoœci gospodarczej
Musimy teraz wspomnieæ o innym istotnym aspekcie ekonomii zasobów i demografii – zakresie, w jakim polityczno-spo³eczno-gospodarczy system zapewnia jednostce wolnoœæ od przymusu pañstwa. Wykszta³ceni ludzie potrzebuj¹ odpowiedniej
spo³ecznej i gospodarczej bazy, która bêdzie stanowiæ dla nich
zachêtê do ciê¿kiej pracy i podejmowania ryzyka, pozwalaj¹c im
na rozwój swoich zdolnoœci i czerpanie z nich owoców. Najwa¿niejszym elementem jest wolnoœæ gospodarcza, szacunek dla
w³asnoœci prywatnej oraz sprawiedliwe i m¹dre zasady wolnego
rynku, które s¹ równe dla wszystkich.
Problemem nie jest wiêc zbyt du¿a liczba ludzi, lecz brak
wolnoœci politycznej i gospodarczej. Mocne dowody pochodz¹
z nadzwyczajnego eksperymentu, który rozpocz¹³ siê w latach
czterdziestych XX wieku, gdy trzy kraje o tej samej kulturze
i historii oraz zbli¿onym standardzie ¿ycia, zosta³y podzielone
po II wojnie œwiatowej. Oto te kraje: Wschodnie i Zachodnie
Niemcy, Pó³nocna i Po³udniowa Korea, Tajwan oraz Chiny.
W ka¿dym wypadku centralnie planowana gospodarka komunistyczna doœwiadcza³a mniejszej „presji demograficznej” mierzonej gêstoœci¹ zaludnienia na kilometr kwadratowy, ni¿ kraje gospodarki wolnorynkowej. Ponadto kraje komunistyczne
i niekomunistyczne mia³y na pocz¹tku zbli¿ony wskaŸnik urodzeñ (patrz tabela 1-1).
Gospodarki wolnorynkowe spisa³y siê du¿o lepiej ni¿ centralnie planowane. System polityczno-gospodarczy by³ wyraŸnie najwa¿niejsz¹ si³¹, która gra³a rolê w przypadku trzech porównywanych par krajów. Wyjaœnienie tego rozwoju gospodarczego odbiera argumenty tym, którzy w samym wzroœcie liczby
ludnoœci chc¹ widzieæ czynnik odpowiedzialny za postêp gospodarczy.
40
Podsumowanie i wnioski koñcowe
W krótkim okresie wszystkie zasoby naturalne wydaj¹ siê
byæ ograniczone. W d³u¿szej perspektywie czasowej jest jednak
inaczej. Standard ¿ycia od zawsze podnosi siê wraz ze wzrostem
ludnoœci œwiata. Nie ma ¿adnych przekonuj¹cych dowodów ekonomicznych, które mówi³yby, ¿e te tendencje poprawiania siê
warunków ¿ycia nie mog¹ byæ trwa³e.
Oto obserwacje stanowi¹ce podstawê naszej myœli: wzrost
liczby ludnoœci i dochodów powoduje obecne i spodziewane braki, i co za tym idzie, powoduje wzrost cen. Wzrost cen stwarza
zaœ okazjê dla nastawionych na zysk przedsiêbiorców, którzy
staraj¹ siê znaleæ nowe sposoby na uzupe³nienie braków na rynku. Niektórym siê nie udaje i sami ponosz¹ tego koszt. Inni jednak odnosz¹ sukces i w ostatecznym rozrachunku ¿ycie ca³ego
spo³eczeñstwa staje siê wygodniejsze ni¿ przed pojawieniem siê
braków i zwi¹zanych z tym problemów. Œwiadczy to o tym, ¿e
potrzebujemy problemów, co jednak nie oznacza oczywiœcie, ¿e
mamy je sobie sztucznie stwarzaæ.
41
Mam nadziejê, ¿e zgodzicie siê teraz, i¿ spojrzenie na problem
w perspektywie d³ugoterminowej pokazuje, i¿ mamy wiêcej dóbr
materialnych tak w Stanach Zjednoczonych, jak i na ca³ym œwiecie. Ten postêp nie nastêpuje oczywiœcie sam z siebie. I nie chodzi
mi o to, byœmy teraz spoczêli na laurach. W tym zgadzam siê
z pesymistami. Œwiat wymaga od ca³ej ludzkoœci wysi³ku na rzecz
uczynienia z niego lepszego miejsca. Jednak nie zgadzam siê z ich
twierdzeniami, ¿e niezale¿nie od naszych starañ i tak wszystko Ÿle
siê dla nas skoñczy. Wierzê, ¿e ludzka historia bêdzie pe³na sukcesów. Wierzê równie¿, ¿e przekonania pesymistów sprawdzaj¹
siê na zasadzie autosugestii, gdy¿ jeœli spodziewasz siê ponieœæ
pora¿kê, ze wzglêdu na ograniczenia, których nie da siê pokonaæ, prawdopodobnie czujesz siê zrezygnowany i w efekcie po
prostu rezygnujesz. Jednak, gdy umiesz dojrzeæ mo¿liwoœci
i widzisz prawdopodobieñstwo sukcesu, potrafisz wykrzesaæ
z siebie wielkie pok³ady energii i entuzjazmu.
To, ¿e jest coraz wiêcej ludzi, rodzi problemy, ale to ludzie s¹
kluczem do ich rozwi¹zania. Najwa¿niejsz¹ si³¹, która mo¿e przyspieszyæ postêp na œwiecie, jest wiedza ludzi, a hamulcami dla
niej s¹:
a) brak wyobraŸni
b) nierozs¹dne regulacje.
Najwiêkszym bogactwem s¹ ludzie, a zw³aszcza ludzie zdolni, pe³ni zapa³u i nadziei, ludzie m³odzi przesi¹kniêci ide¹ wolnoœci, kieruj¹cy swoje wysi³ki i swoj¹ pomys³owoœæ ku zapewnieniu dobrobytu sobie i swoim rodzinom, dzia³aj¹c w ten sposób
na korzyœæ nas wszystkich i nastêpnych pokoleñ.
42
Ludnoœæ, dobrobyt i rozwój:
rozwiane obawy
Peter T. Bauer*
Od koñca II wojny œwiatowej szeroko dowodzi siê, ¿e wzrost
demograficzny stanowi ogromn¹, mo¿e nawet najwiêksz¹, przeszkodê dla postêpu gospodarczego i dobrobytu w krajach nierozwiniêtych, gdzie ¿yje wiêkszoœæ ludzi. Robert S. McNamara,
by³y prezes Banku Œwiatowego, napisa³:
„Najproœciej mówi¹c: najwiêksz¹ przeszkod¹ dla rozwoju gospodarczego i spo³ecznego ludzi ¿yj¹cych
w krajach nierozwiniêtych, jest gwa³towny wzrost demograficzny...
Zagro¿enie, jakie stanowi trudne do opanowania przeludnienie, porównaæ mo¿na do zagro¿enia nuklearnego. Obie
groŸby mog¹ byæ i bêd¹ katastrofalne w skutkach, je¿eli
szybko i skutecznie nie bêdziemy im przeciwdzia³aæ...
Rz¹dy pañstw zmuszone s¹ odci¹gaæ nadmiernie du¿¹
czêœæ swych ograniczonych oszczêdnoœci od si³ produkcyjnych, tylko po to, by utrzymaæ obecny niski
poziom ¿ycia rosn¹cej populacji... Kapita³, który móg³by byæ inwestowany, staje siê niedostêpny. Zosta³ przejedzony przez rosn¹c¹ liczbê nowych dzieci”1 .
Opinia pana McNamary z 1973 roku zosta³a powtórzona niemal dos³ownie w marcu 1990 roku przez Filipa ksiêcia Edynburga. Cytuj¹c za „The Times”:
43
„Ksi¹¿ê Edynburga ostrzeg³ wczoraj, ¿e konsekwencje
nieograniczonego przyrostu ludnoœci mog¹ byæ dla
œwiata groŸniejsze od zag³ady nuklearnej. W przemówieniu przygotowanym dla Funduszu Ludnoœciowego
Narodów Zjednoczonych (UNFPA) powiedzia³, ¿e jest
najwy¿szy czas, aby przywódcy polityczni „stawili czo³o faktom” i postarali siê rozwi¹zaæ kryzys, gdy¿ „lont
bomby demograficznej ju¿ siê pali” – doda³2.
Komisja Pearsona, w sk³ad której wchodz¹ laureaci nagrody
Nobla, wystosowa³a podobn¹ w tonie notê: „¯adne inne zjawisko nie k³adzie siê g³êbszym cieniem na przysz³oœci rozwoju miêdzynarodowego krajów s³abo rozwiniêtych, ni¿ wstrz¹saj¹cy
wzrost demograficzny”3.
Obawy te bior¹ siê z trzech za³o¿eñ. Pierwsze jest takie, ¿e
wskaŸnikiem dobrobytu materialnego jest wysokoœæ dochodu
narodowego przypadaj¹cego na osobê (liczona w sposób konwencjonalny). Drugie – ¿e osi¹gniêcia gospodarcze i postêp zale¿¹
g³ównie od powierzchni ziemi i kapita³u przypadaj¹cego na osobê. Trzecie mówi, ¿e mieszkañcy Trzeciego Œwiata s¹ ignorantami w dziedzinie polityki kontroli urodzin i nie planuj¹, jak du¿e
bêd¹ ich rodziny: mno¿¹ siê, nie zwa¿aj¹c na konsekwencje. Dodatkowym lub podtrzymuj¹cym poprzednie za³o¿eniem jest wiara, ¿e jesteœmy w stanie przewidzieæ dok³adnie i na wiele dekad
tendencje demograficzne krajów Trzeciego Œwiata.
Za tymi tezami, jak i za ca³¹ debat¹ o zaludnieniu, dostrzec
mo¿na sprzeczne przekonania. Z jednej strony uwa¿a siê ludzi za
takich, którzy w sposób przemyœlany podejmuj¹ decyzje dotycz¹ce wielkoœci ich rodzin; z drugiej – za istoty kieruj¹ce siê jedynie niekontrolowanym popêdem seksualnym, a iloœæ posiadanych przez nich dzieci za wielkoœæ zdeterminowan¹ przez si³y,
na które nie maj¹ wp³ywu – maltuzjañskie zjawisko natury lub
jak¹œ si³ê nadprzyrodzon¹. Zwolennicy obu tez zgadzaj¹ siê jednak¿e, i¿ rz¹dy krajów mniej rozwiniêtych, powinny pod naciskiem spo³eczeñstwa zachêcaæ ludzi lub – jeœli trzeba zmuszaæ
ich – by mieli mniej dzieci.
44
G³ówn¹ kwesti¹ polityki demograficznej jest pytanie, czy liczba posiadanych przez ludzi dzieci winna zale¿eæ od decyzji rodziców, czy te¿ urzêdników pañstwowych.
Za³ó¿my na chwilê, ¿e przyrost ludnoœci rzeczywiœcie przyczyni³ siê do spadku dochodów na osobê. Taki przypadek analizujê dok³adniej w dalszej czêœci niniejszego tekstu. Spadek ten
nie musi jednak oznaczaæ, ¿e dobrobyt rodzin czy ogó³u spo³eczeñstwa sta³ siê mniejszy.
Mierzony w sposób konwencjonalny dochód narodowy na
osobê jest zazwyczaj postrzegany jako wystarczaj¹cy wskaŸnik
gospodarczego dobrobytu, a nawet dobrobytu samego w sobie.
WskaŸnik ten rejestruje przep³yw dóbr i us³ug daj¹cych korzyœci i zadowolenie, które mog¹ zostaæ przeliczone na pieni¹dze.
Problem powstaje, gdy chcemy zdefiniowaæ i zmierzyæ w ten
sposób dochód narodowy. W³¹czyæ w to nale¿y kwestiê rozgraniczenia miêdzy wk³adami i zyskami, zarówno w sektorze produkcyjnym, jak i konsumpcyjnym (takimi, jak koszty dojazdu
do pracy czy do sklepu); problem standaryzacji kategorii wieku,
sytuacji, gdzie ów wskaŸnik jest u¿ywany do porównañ miêdzynarodowych i miêdzy ró¿nymi okresami; problem wyboru kursu waluty w porównaniach miêdzynarodowych. To nie s¹ jedynie drobne problemy techniczne, bo dotycz¹ powa¿nych ograniczeñ w u¿ywaniu pojêcia dochodu narodowego na osobê.
W demografii ekonomiczny wskaŸnik, jakim jest dochód narodowy na osobê, nie zdaje egzaminu jako miara dobrobytu. Nie
bierze w ogóle pod uwagê uczuæ wi¹¿¹cych siê z posiadaniem
dzieci lub z faktem, ¿e obecnie d³u¿ej ¿yjemy. Narodziny dziecka
automatycznie redukuj¹ dochód na osobê w rodzinie, jak i w
ca³ym kraju. Œmieræ tego dziecka wywo³uje efekt przeciwny –
korzystny dla wyliczeñ dochodu, a jednak dla wiêkszoœci ludzi
pierwsze wydarzenie jest b³ogos³awieñstwem, a drugie tragedi¹.
Jak na ironiê, narodziny dziecka s¹ odbierane jako spadek dochodu narodowego na g³owê, podczas gdy urodzenie siê zwierzêcia hodowlanego uwa¿ane jest za poprawiaj¹ce ludzki byt.
Pragnienie posiadania dzieci towarzyszy ogromnej wiêkszoœci ludzi bez wzglêdu na czas, kulturê i klasê spo³eczn¹. Jest to
45
wniosek ewidentny z historii przetrwania ludzkoœci: wiêkszoœæ
ludzi by³a gotowa ponieœæ koszty wychowania dwojga lub wiêcej
dzieci. Powszechne postawy i przekonania s¹ odbiciem korzyœci, jakich rodzice spodziewaj¹ siê po posiadaniu dzieci. Nakazem biblijnym jest „bycie p³odnym i rozmna¿anie siê”. Mniej
znane na Zachodzie jest tradycyjne pozdrowienie kierowane do
panny m³odej w Indiach: „Obyœ by³a matk¹ oœmiu synów”.
Powszechnie niekorzystna konotacja s³owa „ja³owy” tak¿e
oddaje uczucia towarzysz¹ce posiadaniu dzieci 4. Praktyka adopcji oraz zabieganie o sztuczne zap³odnienie w niektórych krajach równie¿ obrazuj¹ ludzk¹ têsknotê za posiadaniem dzieci.
Powy¿sze fakty obalaj¹ twierdzenie, ¿e dzieci s¹ jedynie kosztem czy ciê¿arem.
Te powszechne przekonania oraz ich zastosowanie we wspó³czesnych krajach s³abo rozwiniêtych mo¿na ³atwo zobrazowaæ.
Profesor John Caldwell, czo³owy australijski demograf, powo³uje siê w swych studiach na plemiê Fulani, zamieszkuj¹cym pó³nocn¹ Nigeriê:
„Wizja bezpiecznego i poniek¹d beztroskiego ¿ycia
w podesz³ym wieku pod opiek¹ synów czêsto powstrzymuje m³ode kobiety przed opuszczeniem swych mê¿ów
czy rozwiedzeniem siê z nimi. W wielu wypadkach, zarówno kobiety, jak i mê¿czyŸni okazuj¹ nadzwyczajne
poœwiêcenie, obywaj¹c siê bez wygód (czy przyjemnoœci) na rzecz przysz³ych korzyœci. Te spostrze¿enia s¹
powszechnie odnotowywane przez badaczy i odnosz¹ siê
nawet do przedsiêbiorców w Accra, stolicy Ghany”5.
Inny przyk³ad pochodzi z subkontynentu indyjskiego. Nosiwoda z Pend¿abu, który przez pomy³kê wzi¹³ antropologa za
urzêdnika zajmuj¹cego siê planowaniem rodziny, gdy ten odwiedzi³ go kilka lat wczeœniej, mia³ podobno powiedzieæ:
„Usi³owa³eœ mnie przekonaæ, ¿e nie powinienem mieæ wiêcej synów. A teraz widzisz – mam szeœciu synów i dwie
46
córki, siedzê w domu i odpoczywam. Dzieci s¹ doros³e
i przynosz¹ mi pieni¹dze. Jedno nawet pracuje poza wsi¹.
Mówi³eœ mi, ¿e jestem zbyt biednym cz³owiekiem, by
utrzymaæ du¿¹ rodzinê. A teraz, jak widzisz, dziêki mej
rodzinie, jestem cz³owiekiem bogatym”6.
Niektórzy utrzymuj¹, ¿e wysoki wskaŸnik urodzeñ w krajach s³abo rozwiniêtych, zw³aszcza wœród najbiedniejszych, powoduje, ¿e ludzie ci wiod¹ ¿ycie tak nêdzne, ¿e nie jest ono warte
prze¿ycia. Innymi s³owy, ¿e ponad ludzkim ¿yciem mo¿e przewa¿yæ koszt cierpienia lub poczucie bycia niepotrzebnym. Gdyby tak by³o w istocie, mniej takich ¿ywotów powinno powiêkszaæ totaln¹ sumê szczêœcia. Taki pogl¹d zak³ada, ¿e jakiœ zewnêtrzny obserwator ma wystarczaj¹c¹ wiedzê, by oceniaæ wagê
ludzkich radoœci czy nieszczêœæ. Zak³ada te¿, ¿e ¿ycie i prze¿ycie
nie maj¹ ¿adnego znaczenia dla ludzi biednych. Pogl¹d ten, który poci¹ga za sob¹ daleko id¹ce w skutkach kwestie etyczne, nie
zostanie raczej przez wiêkszoœæ ludzi zaakceptowany pod wzglêdem moralnym, a ju¿ w najmniejszym stopniu nie zostanie przyjêty jako podstawa do wprowadzenia zakazu zachowañ reprodukcyjnych, zw³aszcza jeœli siê pamiêta, jak szeroko bronione
by³y sprawy ludzi ubogich na Zachodzie zaledwie dwa pokolenia
wczeœniej. Opinia ta równie¿ nie daje siê pogodziæ z prost¹ obserwacj¹, ¿e nawet bardzo biedni ludzie wol¹ raczej ¿yæ ni¿ umrzeæ,
co pokazuj¹ ich starania, by pozostaæ wœród ¿ywych przez na
przyk³ad szukanie pomocy medycznej, gdy ta jest w stanie przed³u¿yæ im ¿ycie7.
Z powy¿szego wyraŸnie wynika, ¿e uwa¿any za niezwykle zasmucaj¹cy wzrost demograficzny, jaki nast¹pi³ w ostatnim czasie, powinien byæ postrzegany raczej jako b³ogos³awieñstwo ni¿
katastrofa, gdy¿ oznacza on spadek wskaŸnika umieralnoœci, który stanowi tak¿e o poprawie warunków ¿ycia ludzi.
W ekonomii dobrobytu problemy s¹ oceniane za pomoc¹
wskaŸnika satysfakcji ujawnionych preferencji ludzi. W ramach
dyskusji wspomnieæ nale¿y, ¿e ludzie ujawniaj¹ sw¹ wolê, gdy
decyduj¹ siê na posiadanie dzieci oraz gdy podejmuj¹ decyzjê,
47
by pozostaæ przy ¿yciu. Ekonomiœci bior¹ jednak równie¿ pod
uwagê czynniki inne ni¿ ujawniane preferencje. W tym kontekœcie trzy z nich mog¹ mieæ zastosowanie: ignorancja, efekty zewnêtrzne oraz dystrybucja dochodu.
Wiele argumentów na rzecz pañstwowej polityki kontroli
urodzeñ opiera siê na wewnêtrznym przekonaniu, ¿e posiadaj¹cy wiele dzieci mieszkañcy krajów mniej rozwiniêtych po prostu nie wiedz¹ o œrodkach antykoncepcyjnych, a w ka¿dym razie, ¿e nie bior¹ pod uwagê d³ugoterminowych skutków swoich
zachowañ. Jednak w rzeczywistoœci mieszkañcy krajów Trzeciego Œwiata wiedz¹, na czym polega planowanie rodziny i wielu z nich je stosuje. W wiêkszoœci spo³eczeñstw tych krajów
iloœæ urodzeñ jest sporo poni¿ej wskaŸników p³odnoœci – innymi s³owy, iloœæ urodzeñ jest sporo mniejsza ni¿ wskazywa³yby
na to racje czysto biologiczne. Tradycyjne metody kontroli
urodzeñ by³y szeroko stosowane w spo³eczeñstwach znacznie
bardziej zacofanych ni¿ wspó³czesne kraje s³abo rozwiniête,
gdzie rodzi siê wiele dzieci.
Ponadto, od wielu dziesiêcioleci, tanie dobra konsumenckie
w stylu zachodnim takie, jak: komputery, kosmetyki, napoje,
zegarki i aparaty fotograficzne by³y przemycane i dostêpne
w Azji Po³udniowej i po³udniowo-wschodniej, na Œrodkowym
Wschodzie, w Afryce Zachodniej i Ameryce £aciñskiej. Niedawno radio tranzystorowe i kalkulatory kieszonkowe sta³y siê powszechne w krajach mniej rozwiniêtych. Oznacza to zatem, ¿e
jeœli rzeczywiœcie istnia³oby zapotrzebowanie na nowoczesne
œrodki antykoncepcyjne, zosta³yby one w podobny sposób tam
sprowadzone. W rzeczywistoœci jednak prezerwatywy, œrodki
dopochwowe i pigu³ki antykoncepcyjne jak dot¹d przyjmuj¹ siê
wolno w wiêkszoœci krajów Trzeciego Œwiata, nawet gdy s¹ hojnie dotowane. Wspomniane œrodki antykoncepcyjne s¹ tam czêsto wrêcz nieobecne, podczas gdy nietrudno dostaæ wyrafinowane kosmetyki dla kobiet. Wszystko to oznacza, ¿e zapotrzebowanie na œrodki antykoncepcyjne nowej generacji jest ma³e,
mo¿e dlatego, ¿e ludzie nie chc¹ ograniczaæ swych rodzin, a mo¿e
dlatego, ¿e wol¹ w inny sposób siê zabezpieczaæ8.
48
Wniosek jest taki, ¿e dzieci w krajach Trzeciego Œwiata s¹
w wiêkszoœci dzieæmi chcianymi. Stwierdzenie obejmuje tak¿e
przypadki, gdy jedno z rodziców niekoniecznie chce dziecka, ale
musi siê ugi¹æ pod naciskami drugiego rodzica. Taka sytuacja
ma zastosowanie w przypadku kobiet w spo³eczeñstwach katolickich czy muzu³mañskich. Jak daleko zewnêtrzni obserwatorzy mog¹ lub powinni próbowaæ wprowadzaæ jakieœ zmiany
w zwyczajach tych spo³ecznoœci jest kwesti¹, której nie bêdê tu
rozpatrywa³; to, co chcê udowodniæ nie ma z tymi zwyczajami
nic wspólnego.
Posiadania dzieci mo¿na unikn¹æ. W wiêkszoœci krajów mniej
rozwiniêtych mieszkañcy nie s¹ ignorantami w kwestii d³ugoterminowych konsekwencji swoich dzia³añ. W rzeczywistoœci, m³ode kobiety z tych pañstw zazwyczaj mówi¹, ¿e chc¹ mieæ wiêcej
dzieci i wnuków, które siê nimi zaopiekuj¹ na staroœæ9. Oczywistym staje siê zatem fakt, ¿e s¹ zdolne planowaæ przysz³oœæ, podobnie jak przy podejmowaniu innych decyzji takich, jak dotycz¹cych zasadzenia wolno rosn¹cych drzew czy przedsiêwziêcia
dalekiej migracji.
Kolejnym problemem s¹ efekty zewnêtrzne. Pierwsz¹ kwesti¹ w tym zakresie jest, czy rodzice ponosz¹ ca³y koszt posiadania i wychowania swoich dzieci. Je¿eli nie ponosz¹ oni tych kosztów w ca³oœci, bêd¹ mieli wiêcej dzieci ni¿ w przypadku, gdy sami
musz¹ dzieci utrzymaæ. Zgodnie ze znanym za³o¿eniem ekonomii dobrobytu, satysfakcja rodzica z posiadania dodatkowego
dziecka bêdzie mniejsza ni¿ w przypadku, gdy ciê¿ar jego utrzymania spada równie¿ na innych. Czêsto przyjmuje siê, ¿e rodzice
w krajach rozwijaj¹cych siê nie ponosz¹ pe³nych kosztów utrzymania dziecka, w szczególnoœci kosztów zwi¹zanych z opiek¹
medyczn¹ i edukacj¹ oraz ¿e g³ówna czêœæ tych kosztów ponoszona jest przez podatników10. Poszczególne koszty tymczasem
raczej nie bêd¹ wysokie w krajach rozwijaj¹cych siê, bêd¹ prawdopodobnie ni¿sze w stosunku do dochodu narodowego ni¿ na
Zachodzie. Na przyk³ad w krajach s³abo rozwiniêtych, szko³y s¹
czêsto prostymi i niedrogimi instytucjami. Z powodów spo³ecznych i instytucjonalnych, podstawowa opieka medyczna jest po-
49
wszechnie sprawowana czêœciej przez pomocników lekarzy i pielêgniarki ni¿ przez wykwalifikowanych lekarzy. W ka¿dym razie, je¿eli omawiane efekty zewnêtrzne s¹ a¿ tak du¿e, ¿e wymagaj¹ zaradzenia im, powinno byæ to czynione w formie zmian
w rozmiarze i kierunku zwi¹zanych z nimi wydatków publicznych, jak równie¿ w sposobie pozyskiwania funduszy na te cele.
Narzucenie ograniczeñ dotycz¹cych wielkoœci rodzin jest rozwi¹zaniem o wiele mniej skutecznym czy satysfakcjonuj¹cym.
Rodziny, gdzie bliscy i krewni mieszkaj¹ blisko siebie, dostarczaj¹ kolejnego przyk³adu tego samego efektu zewnêtrznego. Rodzice mog¹ mieæ wiêcej dzieci, jeœli wiedz¹, ¿e czêœæ kosztów
z nimi zwi¹zanych bêdzie ponoszona przez bli¿szych i dalszych
krewnych rodziny. Jak jednak powiedzia³em wczeœniej, obci¹¿enie, jakie spadnie na innych, bêdzie raczej ma³e. Taki rodzaj rodzin jest ponadto wpisany w zwyczaje wiêkszoœci mniej rozwiniêtych krajów. I efekt ka¿dej próby zmiany tej tradycji bêdzie nik³y,
je¿eli takie rodziny wygin¹ jako nienowoczesne. Kwestiê tê rozwa¿am szerzej w koñcowym fragmencie artyku³u.
Szybki wzrost demograficzny mo¿e powodowaæ niepomyœlne efekty zewnêtrzne w innych dziedzinach. W tym kontekœcie
przytaczany jest czasem przyk³ad zat³oczonych miast.
Szybkie powiêkszanie siê miast w pañstwach rozwijaj¹cych
siê nie zawsze jest efektem wzrostu populacji, przyczyn¹ jest raczej przyci¹gaj¹cy wp³yw, jaki wywieraj¹ du¿e miasta, przede
wszystkim stolice. Ta atrakcyjnoœæ miast bierze siê z ograniczeñ
nak³adanych na rolników, lub z wy¿szych dochodów i innych
korzyœci dostêpnych czy spodziewanych w miastach. Ró¿nice
w dochodach bywaj¹ wiêksze, bo na spadek zarobków na wsi ma
wp³yw polityka i prawa daj¹ce korzyœci mieszkañcom miast.
Dowodem tego, ¿e na powiêkszanie siê du¿ych miast wp³yw maj¹
wspomniane czynniki, s¹ wielkie skupiska ludzi w ma³o zaludnionych krajach rozwijaj¹cych siê, takich jak Brazylia i Zair oraz
– ogólnie – fakt szybszego wzrostu ludnoœci miejskiej w krajach
mniej rozwiniêtych w porównaniu z innymi pañstwami. W ka¿dym razie niepo¿¹dany t³ok w wielkich miastach nie jest funkcj¹
ich rozmiaru czy wzrostu i du¿o mniej jeszcze przyrostu ludno-
50
œci kraju: jest za to nieuniknion¹ konsekwencj¹ kosztów zwi¹zanych z cen¹ mieszkañ i transportu.
Podobne czynniki graj¹ rolê w przypadku innych uwa¿anych
za niekorzystne efektów zewnêtrznych wzrostu demograficznego wp³ywaj¹cych na œrodowisko, takich jak zmniejszanie siê obszarów zalesionych, erozja ziem oraz zmniejszanie siê iloœci ryb.
Stopieñ zu¿ycia tych bogactw mo¿e byæ kontrolowany przez ceny
i ustalenie praw w³asnoœci.
Podsumowuj¹c, jest wysoce nieprawdopodobne, by wzrost
demograficzny powodowa³ netto niekorzystne efekty zewnêtrzne, przyczyniaj¹ce siê do spadku poziomu ¿ycia w ca³ym spo³eczeñstwie, spadku o takim zakresie, ¿e uzasadnia³by on wczeœniej
wspomniane obawy, lub urzêdowy nacisk na ludzi, by mieli mniej
dzieci. Tam, gdzie zachodz¹ powa¿ne efekty zewnêtrzne wzrostu
demograficznego, po¿¹dane rezultaty przynios¹ dzia³ania du¿o
mniej drastyczne i to w sposób o wiele bardziej bezbolesny, jak
równie¿ szybszy i skuteczniejszy. Kwestiê tê rozwijam w dalszej
czêœci tekstu.
Wzrost liczby ludnoœci mo¿e mieæ ponadto korzystne efekty
zewnêtrzne. Mo¿e u³atwiæ bardziej efektywny podzia³ pracy
i co za tym idzie podnieœæ realne zarobki. W rzeczywistoœci
w wiêkszoœci krajów po³udniowo-wschodniej Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej, ma³a gêstoœæ zaludnienia hamuje postêp gospodarczy. OpóŸnia bowiem rozwój transportu i komunikacji, hamuj¹c
w ten sposób przep³yw ludzi i towarów, jak i przep³yw innowacji
i nowych rozwi¹zañ. Te przeszkody dla rozwoju przedsiêbiorczoœci
i rozwoju gospodarczego s¹ szczególnie trudne do ominiêcia.
Na póŸniejszym etapie rozwoju wystêpuj¹ równie¿ znacz¹ce
pozytywne efekty zewnêtrzne, które bior¹ siê z lepszego podzia³u pracy w dzia³alnoœci gospodarczej, w nauce, technice oraz
ogólnie w badaniach. Wystêpowanie pozytywnych efektów zewnêtrznych we wczesnych etapach rozwoju w wypadku ma³o
zaludnionych spo³eczeñstw jest oczywiste. Poza tym etapem,
opinia o wzglêdnej wa¿noœci pozytywnych i negatywnych (korzystnych czy niekorzystnych) skutkach zewnêtrznych wzrostu
demograficznego staje siê spekulacj¹.
51
Nieuzasadnione jest praktycznie wy³¹czne zajmowanie siê
skutkami niekorzystnymi. Nawet gdyby mo¿na by³o dowieœæ, ¿e
s¹ one znacz¹ce i przewa¿aj¹ nad skutkami pozytywnymi, i tak
oznacza³oby to – jak wyka¿ê w dalszej czêœci mojego artyku³u –
¿e nale¿y wprowadziæ rozwi¹zania zgo³a inne ni¿ wywieranie presji na rodziców, by mieli mniej dzieci.
Zwróæmy wreszcie uwagê na wp³yw wzrostu liczby ludnoœci
na dystrybucjê dochodu.
Uwa¿a siê, ¿e gwa³towny wzrost liczby ludnoœci, jaki nast¹pi³
w ostatnim czasie w krajach s³abo rozwiniêtych, jest odpowiedzialny za zwiêkszenie siê ró¿nicy miêdzy krajami rozwiniêtymi
i mniej rozwiniêtymi, odnoœnie przypadaj¹cego na osobê dochodu. Twierdzi siê tak¿e, ¿e wewn¹trz niektórych krajów zasz³y
podobne zmiany miêdzy biedniejszymi a bogatszymi grupami.
Czêsto p³acze siê nad tymi wynikami, uznaj¹c je za wskaŸnik pogorszenia siê dystrybucji dochodu. Ubolewaj¹cymi nad tak zwanym pogorszeniem siê dystrybucji dochodu s¹ obserwatorzy
z zewn¹trz, najczêœciej mieszkañcy pañstw zachodnich. Na pewno nie zaœ rodzice tych dzieci w krajach ubo¿szych. Wzrost demograficzny jest wynikiem zachowañ rodziców i d³ugoœci ¿ycia
ich dzieci. Jak wyjaœni³em wczeœniej, dochód mierzony w sposób konwencjonalny, nie uwzglêdnia satysfakcji z posiadania
dzieci czy z d³u¿szego ¿ycia. Tymczasem dla tych, którzy prze¿yli, i których dzieci ¿yj¹ d³u¿ej, jest to wielka poprawa. Jednak
obserwatorzy z zewn¹trz pozostan¹ zapewne krytyczni w kwestii, która jest okreœlana jako pogorszenie siê dystrybucji dochodu, nawet gdyby zosta³o udowodnione, ¿e bogactwo biednych lub te¿ ich dochód, mierzony w sposób konwencjonalny,
zwiêkszy³ siê w badanym okresie.
Skoro zauwa¿yliœmy ju¿, ¿e sam wzrost liczby ludnoœci nie mo¿e
powodowaæ spadku dobrobytu, mo¿emy siê teraz skupiæ na kwestii, czy mo¿e on w ogóle powodowaæ zmniejszanie siê mierzonego
w sposób konwencjonalny wskaŸnika dochodu na osobê.
Na pierwszy rzut oka wydaje siê, ¿e na zdrowy rozum dobrobyt zale¿y od zasobów naturalnych – ziemi, minera³ów i kapita³u
– i ¿e wzrost zaludnienia zmniejsza iloœæ tych wa¿nych dóbr, jaka
52
przypada na osobê. W zwi¹zku z tym, zmienia siê tak¿e przypadaj¹cy na g³owê dochód. W rzeczy samej, jeœli wszystko inne
pozosta³oby niezmienione, wzrost ludnoœci zmniejsza³by dochód
na g³owê i by³aby to prawda w perspektywie krótkoterminowej11.
Jednak¿e ta podstawowa analiza nie mówi nic o rozwoju d³ugoterminowym. Dzieje siê tak dlatego, ¿e na d³u¿sz¹ metê inne czynniki maj¹ znacz¹cy wp³yw na produkcjê, a rosn¹ca liczba ludnoœci niektóre z nich wydobywa na wierzch lub wzmacnia. Wp³ywy
te obejmuj¹ rozpowszechnianie wiedzy, podzia³ pracy, zmiany
postaw i zwyczajów, nowe sposoby u¿ycia zasobów naturalnych
i ogólnie, postêp techniczny. Krótko mówi¹c, analizy ekonomiczne nie mog¹ wykazaæ, ¿e wzrost ludnoœci musi poci¹gn¹æ za sob¹
d³ugotrwa³y spadek dochodu na g³owê.
Istnieje a¿ nadto dowodów, ¿e szybki wzrost demograficzny
z pewnoœci¹ nie hamowa³ postêpu gospodarczego tak na Zachodzie, jak i we wspó³czesnych krajach Trzeciego Œwiata. Od po³owy XVIII wieku zaludnienie Zachodu wzros³o ponad czterokrotnie. Szacuje siê, ¿e realny dochód na osobê wzrós³ w tym czasie
co najmniej piêciokrotnie. Najwiêkszy wzrost dochodów odnotowano w czasie, gdy przyrost ludnoœci nastêpowa³ tak szybko,
jak w wiêkszoœci wspó³czesnych s³abo rozwiniêtych krajów lub
nawet szybciej.
Podobnie dzia³o siê w krajach Trzeciego Œwiata, gdzie wzrostowi demograficznemu czêsto towarzyszy³o szybkie bogacenie
siê. W latach dziewiêædziesi¹tych XIX wieku Malaje by³y terenem s³abo zaludnionym, gdzie ludzie zamieszkiwali g³ównie ma³e
osady i wioski rybackie. Do lat trzydziestych XX wieku sta³y siê
krajem o wielkich miastach, bêd¹cych znacz¹cymi oœrodkami
handlowymi, dobrze rozwiniêtymi uprawach i kopalniach.
Wzrost liczby ludnoœci nast¹pi³ zarówno przez przyrost naturalny, jak i imigracjê. Liczba ta z oko³o pó³tora miliona podnios³a
siê do blisko szeœciu, a liczba Malajów z oko³o jednego miliona
do oko³o dwóch i pó³ miliona. Ta du¿o wiêksza liczbowo ludnoœæ
¿yje na du¿o wy¿szym poziomie i d³u¿ej ni¿ ma³a populacja z lat
dziewiêædziesi¹tych XIX wieku. Od II wojny œwiatowej niektóre
kraje s³abiej rozwiniête ³¹cz¹ szybki wzrost demograficzny z ci¹-
53
g³ym, a nawet spektakularnym wzrostem gospodarczym, co pokazuj¹ przyk³ady Tajwanu, Hongkongu, Malezji, Kenii, Wybrze¿a Koœci S³oniowej, Kolumbii i Brazylii, by wymieniæ tylko niektóre z nich.
W powszechnej opinii o wzroœcie demograficznym panuje przekonanie, ¿e posiadanie ziemi i innych zasobów naturalnych jest
najwa¿niejsze dla postêpu gospodarki. Jak jednak wykazaliœmy
wy¿ej, doœwiadczenie obala wspomniane za³o¿enie zarówno
w odniesieniu do dawnych czasów, jak i obecnych. Istnieje ponadto wiele dodatkowych dowodów, które owemu przekonaniu
przecz¹. Dysponuj¹cy wielkimi obszarami ziemi Indianie amerykañscy przed przybyciem Kolumba byli zacofani, podczas gdy
wiêkszoœæ Europy, z du¿o mniejszym obszarem, by³a rozwiniêta.
Europa w wieku XVI i XVII mia³a prosperuj¹c¹ Holandiê, której
spor¹ czêœæ stanowi³y tereny zmeliorowane i Wenecjê, bogaty
i wp³ywowy œwiat zbudowany na terenach bagnistych. Dziœ wiele
milionów ubogich ludzi Trzeciego Œwiata mieszka na powszechnie dostepnej ziemi uprawnej. W rzeczy samej, w wiêkszej czêœci
Azji po³udniowo-wschodniej, œrodkowej Afryki i Ameryki £aciñskiej ziemia jest za darmo. Odwrotnie w Hongkongu i Singapurze,
prawdopodobnie najgêœciej zaludnionym terenie na œwiecie, gdzie
marnej jakoœci ziemia jest bardzo droga. Dla przyk³adu Hongkong
w latach czterdziestych XIX wieku sk³ada³ siê g³ównie ze zniszczonych przez erozjê wzgórz, a wiêkszoœæ Singapuru w wieku XIX
by³a pustym obszarem bagiennym. Oba te obszary stanowi¹ obecnie wysoko uprzemys³owione i prosperuj¹ce rejony. Doœwiadczenie innych krajów, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, to
potwierdza. Przyk³ady oczywiste stanowi¹ Japonia i Tajwan, Niemcy Zachodnie i Szwajcaria. Wszystko to podkreœla rzecz oczywist¹:
wagê zdolnoœci gospodarczych ludzi oraz rodzaju polityki sprawowanej przez rz¹dy.
W zwi¹zku z omawian¹ kwesti¹ stwierdziæ mo¿na, ¿e produktywnoœæ gleby w bogatych, jak i w biednych krajach zawdziêcza bardzo niewiele „oryginalnym i niespo¿ytym mocom ziemi”,
czyli wy³¹cznie w³aœciwoœciom samej gleby, jako czynnika w zupe³nie niezmiennym zbiorze dóbr. Wysoka produktywnoœæ zie-
54
mi jest przede wszystkim rezultatem ludzkich dzia³añ: pracy, inwestycji, wiedzy i technologii. Ponadto parametr, jakim jest cena
ziemi, wliczaj¹c zwrot poniesionych inwestycji, stanowi w wiêkszoœci krajów tylko ma³¹ czêœæ bogactwa narodowego – czêœæ,
która raczej ulega wzglêdnemu zmniejszeniu siê ni¿ powiêkszeniu w tych krajach zachodnich, z których dostêpne s¹ wiarygodne dane statystyczne. Nie by³oby tak jednak, gdyby w stosunku
do innych zasobów, ziemia rzeczywiœcie by³a dobrem mniej dostêpnym12 .
Spore ró¿nice w osi¹gniêciach gospodarczych i bogactwie
widoczne miêdzy poszczególnymi ludŸmi, jak i grupami ludzi
w ramach jednego kraju, gdzie wszyscy maj¹ dostêp do takich
samych bogactw naturalnych, równie¿ wyraŸnie pokazuj¹, ¿e dostêpnoœæ bogactw nie mo¿e byæ czynnikiem najwa¿niejszym, determinuj¹cym osi¹gniêcia gospodarcze. Ró¿nice takie wystêpowa³y i nadal s¹ wyraŸnie widoczne na ca³ym œwiecie. Wydatne
przyk³ady ró¿nic miêdzy grupami w ramach jednego kraju widoczne s¹ w Chinach, Indiach, miêdzy Malajami w Malezji, tak
jak i miêdzy Chiñczykami i innymi nacjami w po³udniowowschodniej Azji, Persami, Jainami, Marwajami i innymi grupami etnicznymi w Indiach, Grekami i Turkami na Cyprze, Azjatami i Afrykanami we wschodniej i œrodkowej Afryce, Ibo i innymi
plemionami w Nigerii; Chiñczykami, Libijczykami i Indianami
na Karaibach. Doœwiadczenie Hugenotów, ¯ydów i nonkonformistów na Zachodzie równie¿ pokazuje, ¿e bogactwa naturalne
nie s¹ najwa¿niejsze dla rozwoju gospodarczego. Przez d³ugie lata,
nie wolno by³o posiadaæ ziemi lub dostêp do niej by³ dla nich
bardzo ograniczony.
Zasoby mineralne czêsto stanowi³y gratkê dla tych, którzy je
odkryli, wydobywali lub te¿ wykorzystywali ich w³aœcicieli. Z³oto i srebro Ameryki £aciñskiej w XVI wieku oraz dobrobyt stanów bogatych w z³o¿a ropy naftowej, s¹ czêsto przywo³ywane
jako przyk³ad zysków p³yn¹cych z dóbr naturalnych. Jednak te
metale szlachetne istnia³y w Ameryce od zawsze, a nie przynios³y bogactwa Indianom w czasach przed przybyciem Kolumba,
ani te¿ ich przechwycenie przez Hiszpanów nie zapewni³o Hisz-
55
panii trwa³ego rozwoju. Rezerwy ropy naftowej istniej¹ce na
Œrodkowym Wchodzie i gdzie indziej nie stanowi³y ¿adnej wartoœci, zanim nie zosta³y znalezione i wykorzystane przez Zachód
i pozostaje niewyjaœnione, czy te¿ zapewni¹ one trwa³y postêp
gospodarczy krajom, gdzie te rezerwy siê znajduj¹.
Czêsto dowodzi siê, ¿e wzrost liczby ludnoœci zmniejsza iloœæ
kapita³u i w ten sposób hamuje wzrost dochodów na osobê. Dzieje siê tak podobno dlatego, ¿e zasoby musz¹ byæ podzielone na
utrzymanie wiêkszej iloœci dzieci. Prace czo³owych badaczy tego
tematu pokazuj¹ jednak, ¿e gromadzenie kapita³u nie jest najwa¿niejszym czynnikiem rozwoju d³ugoterminowego. Jak ju¿
zauwa¿yliœmy, du¿o wiêksze znaczenie maj¹ inne czynniki.
Wzrost demograficzny jako taki mo¿e powodowaæ korzystne
dla gromadzenia kapita³u zmiany w zachowaniach gospodarczych.
Rodzice wiêkszej rodziny mog¹ pracowaæ ciê¿ej i wiêcej oszczêdzaæ, by zapewniæ przysz³oœæ swoich rodzin. Oczywistym jest, ¿e
biednym mieszkañcom krajów rozwijaj¹cych siê nie zabrania siê
oszczêdzania i inwestowania tylko dlatego, ¿e s¹ biedni. Mog¹
oszczêdzaæ i inwestowaæ poœwiêcaj¹c odpoczynek na rzecz pracy
i przestawiaj¹c sw¹ pracê czy ziemiê na bardziej produktywne u¿ycie, na przyk³ad przez sprzeda¿ swych zbiorów, a nie ich przejadanie. Biedni, niepiœmienni handlarze czêsto dorabiali siê bogactw
przez ciê¿k¹ pracê i zak³adanie w³asnych firm.
Czêsto uwa¿a siê, ¿e wzrost demograficzny powoduje okreœlone problemy i w tym kontekœcie mówi siê o ryzyku klêski
g³odu, wyczerpaniu zasobów mineralnych czy bezrobociu na szerok¹ skalê.
Nie istnieje ¿adne niebezpieczeñstwo, by wzrost demograficzny i zmniejszenie siê obszaru ziemi przypadaj¹cego na jednego cz³owieka spowodowa³y niedo¿ywienie i g³ód. Wspó³czesne
klêski g³odu i braku ¿ywnoœci maj¹ miejsce g³ównie w s³abo zaludnionych krajach, których gospodarki nie daj¹ dodatkowych
dochodów i s¹ nastawione jedynie na utrzymanie siê, jak w Etiopii, Sahelu, Tanzanii, Ugandzie i Zairze. W krajach tych ziemi
jest pod dostatkiem, a miejscami jest ona nawet dostêpna za darmo. Powtarzaj¹ce siê braki ¿ywnoœci lub klêski g³odu w tych
56
i innych krajach rozwijaj¹cych siê pokazuj¹ cechy gospodarek
nastwionych na utrzymanie siê, jakie zwi¹zane s¹ na przyk³ad ze
stylem ¿ycia nomadów, zmiennymi uprawami i nieadekwatn¹
wymian¹ informacji czy niew³aœciwym magazynowaniu. Wspomniane problemy pogarszaj¹ jeszcze brak bezpieczeñstwa oraz
rz¹dowe ograniczenia nak³adane na dzia³alnoœæ handlow¹, na
przep³yw ¿ywnoœci i na import zarówno dóbr konsumenckich,
jak i artyku³ów rolniczych. Nieproduktywne formy posiadania
ziemi, takie jak plemienny system praw w³asnoœci, równie¿ mog¹
powodowaæ braki. Wreszcie ludzie bardzo ubodzy mog¹ dotkliwie odczuwaæ trudnoœci spowodowane wojnami, niekorzystnymi wstrz¹sami zewnêtrznymi, które gwa³townie zmniejsz¹ dochody tych ludzi. Wszystkie te istniej¹ce lub potencjalne niekorzystne warunki nie maj¹ nic wspólnego ze wzrostem lub presj¹
demograficzn¹. Nie istniej¹ ¿adne informacje, które mówi³yby
o wystêpowaniu g³odu w tak gêsto zaludnionych krajach rozwijaj¹cych siê jak Tajwan, Hongkong, Singapur, zachodnia Malezja, czy w uprawnych rejonach zachodniej Afryki. W rzeczy samej tam, gdzie wiêksze skupiska ludnoœci w s³abo zaludnionych
krajach powoduj¹ lepsze warunki transportu i wiêksze bezpieczeñstwo, przyczyniaj¹ siê do odejœcia od produkcji s³u¿¹cej jedynie utrzymaniu siê przy ¿yciu.
Na ogó³ zasoby mineralne i skupiska minera³ów nie s¹ wyczerpywalne. Odkrywanie i wydobycie minera³ów lub, mniej
chêtnie – minera³ów odzyskiwalnych, zale¿y od ceny, kosztów,
technologii i polityki rz¹dowej. Gdy minera³y s¹ u¿ywane, nie
znikaj¹. Mog¹ zostaæ w du¿ej mierze odzyskane w trakcie procesów, którymi rz¹dz¹ te same czynniki, które wp³ywaj¹ na ich
odkrycie i wydobywanie. Bogactwa wykorzystywane jako paliwo, s¹ jedynym wyj¹tkiem, gdy¿ tracimy je przez zu¿ycie. Jednak wzrost demograficzny nie stanowi zagro¿enia dla zasobów
energii. Ci¹g³e podwy¿ki cen bogactw wykorzystywanych jako
paliwo, bêd¹ zachêca³y do u¿ywania innych Ÿróde³ energii, jak
równie¿ wprowadzania ró¿nych metod oszczêdzania energii.
Wspomniane bogactwa nie s¹ ponadto szeroko u¿ywane jako
Ÿród³a energii w Azji czy Afryce, wiêc nastêpuj¹cy tam wzrost
57
demograficzny nie bêdzie istotnym czynnikiem wzrostu cen tych
bogactw.
Nie ma ¿adnego powodu, dla którego wzrost demograficzny
mia³by powodowaæ bezrobocie. Wiêksza liczba ludzi oznacza
wiêksz¹ liczbê konsumentów, ale te¿ i producentów; skoro
prawd¹ jest, ¿e wraz z ustami, Bóg daje nam parê r¹k, prawd¹ jest
te¿ twierdzenie, ¿e z ka¿d¹ par¹ r¹k Bóg daje nam te¿ usta. Du¿y
wzrost ludnoœci na Zachodzie w ci¹gu dwóch ostatnich wieków
nie przyniós³ masowego i trwa³ego bezrobocia. Powa¿ne bezrobocie pojawi³o siê w wieku XX, gdy wzrost demograficzny by³
ju¿ du¿o mniejszy ni¿ w wieku XIX. A gdy w latach trzydziestych
i czterdziestych XX wieku wyraŸnie rysowa³ siê pocz¹tek zmniejszania siê przyrostu ludnoœci, powszechnie uwa¿a³o siê nawet, ¿e
zwiastuje on wiêksze bezrobocie, gdy¿ spadek demograficzny
spowoduje zmniejszenie siê mobilnoœci i elastycznoœci si³y roboczej, a tak¿e zmniejszy chêæ do inwestowania.
Dzisiejsze doœwiadczenie krajów rozwijaj¹cych siê potwierdza, ¿e szybki wzrost ludnoœci nie powoduje bezrobocia, jak równie¿, ¿e kwestia ta nie mo¿e byæ omawiana wy³¹cznie na podstawie liczb i zasobów materialnych. Do niedawna, liczba ludnoœci
ros³a bardzo szybko w gêsto zaludnionym Hongkongu i Singapurze, co jednak wcale nie powodowa³o bezrobocia. Du¿o mniej
ziemi przypada na osobê w Singapurze ni¿ w s¹siedniej Malezji,
jednak wielu ludzi przenosi siê z Malezji do Singapuru, zarówno
na krótko, jak i na d³u¿ej, lub nawet na sta³e w poszukiwaniu
zatrudnienia i wy¿szych zarobków. Stanowi¹ oni bezcenn¹ czêœæ
si³y roboczej Singapuru i stanowi¹ równie¿ znacz¹cy ubytek si³y
roboczej w Malezji.
Koncepcja mówi¹ca, ¿e wzrost demograficzny powoduje bezrobocie zak³ada, ¿e praca nie mo¿e zast¹piæ ziemi czy kapita³u
w niektórych dziedzinach, a tak¿e, ¿e zasoby naturalne nie mog¹
byæ przesuniête ze sfer mniej pracoch³onnych do bardziej pracoch³onnych. Innymi s³owy, teoria ta zak³ada, ¿e elastycznoœæ
zastêpowania prac¹ innych zasobów wynosi zero, zarówno w produkcji, jak i konsumpcji. ¯e tak siê jednak nie dzieje, pokazuje
rozwój bardziej intensywnych form uprawy ziemi w wielu kra-
58
jach rozwijaj¹cych siê, w³¹czaj¹c w to osi¹ganie podwójnych czy
potrójnych zbiorów. Zastêpowalnoœci w konsumpcji dowodz¹
czêste zmiany w jej stylach konsumpcji. Twierdzenie, ¿e przyrost ludnoœci w krajach rozwijaj¹cych siê powoduje d³ugotrwa³e
powszechne bezrobocie wymaga dalszych nierealnych i nie do
przyjêcia za³o¿eñ na przyk³ad takiego, ¿e mo¿liwa jest gospodarka zamkniêta i brak jakiegokolwiek postêpu technologicznego.
Pewne cechy rynku pracy w niektórych krajach rozwijaj¹cych siê mog¹ prowadziæ do bezrobocia. Nie ma to jednak nic
wspólnego ze wzrostem czy presj¹ demograficzn¹. Wa¿nym czynnikiem jest tu dzia³anie urzêdowej czy nieformalnej minimalnej
stawki wynagrodzenia w wysokoœci bêd¹cej na poziomie wy¿szym, ni¿ ustali³by to mechanizm rynkowy. Samo w sobie nie
musi to jeszcze powodowaæ bezrobocia, lecz tylko zmniejszenie
zatrudnienia w dziedzinie, gdzie takie stawki obowi¹zuj¹. Jednak¿e, atrakcyjnoœæ bycia zatrudnionym za tê stawkê, wraz
z potrzeb¹ bycia dostêpnym na rynku pracy, gdy zajdzie taka
potrzeba, mo¿e oznaczaæ istnienie wysp bezrobocia lub wystêpowanie sporadycznego zatrudnienia w miejscach stosunkowo
wysoko wynagradzanego zatrudnienia.
Dramatyczne, d³ugookresowe przepowiednie demograficzne wysuwane s¹ czêsto z du¿¹ doz¹ pewnoœci. Pewnoœæ ta nie
znajduje usprawiedliwienia. Warto przywo³aæ prognozy demograficzne z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku, gdy powszechnie przewidywano znaczny spadek ludnoœci przede
wszystkim na Zachodzie, ale w pewnej mierze i na ca³ym œwiecie.
Wiara w prognozy opiera³a siê na poprawie technik badania demografii, szczególnie przez rozwiniêcie i u¿ycie koncepcji stóp
reprodukcyjnoœci brutto i netto. W publikacjach zatytu³owanych The End of the Human Experiment i The Suicide of the
Human Race powa¿ni uczeni rozwa¿ali nawet wyginiêcie rodzaju ludzkiego.
W przeci¹gu czasu krótszego ni¿ jedno ludzkie pokolenie,
problem demograficzny nabra³ ca³kowicie odmiennego znaczenia od tego, jakie wczeœniej g³oszono. Wczeœniejszy strach przed
spadkiem ludnoœci zast¹pi³ strach przed jej wzrostem, szczegól-
59
nie w krajach rozwijaj¹cych siê. Strach pozosta³, tylko znak przed
nim siê zmieni³ z minusa na plus 13. By³oby interesuj¹ce zastanowiæ siê, co by siê sta³o, gdyby w latach trzydziestych XX wieku
zosta³y wprowadzone w ¿ycie, tak szeroko wówczas popularne
has³a i programy polityczne, które spowodowa³yby wzrost populacji œwiata.
Raz jeszcze powtórzê: wysuwanym prognozom demograficznym towarzysz¹ daleko id¹ce propozycje zaradzenia temu, co
siê w nich uwa¿a za problem. Tymczasem, z wielu powodów uzasadniane s¹ tylko najbardziej brutalne prognozy dotycz¹ce trendów demograficznych w krajach Trzeciego Œwiata. Podstawa
wyg³aszanych z tak¹ pewnoœci¹ siebie przepowiedni dla krajów
Trzeciego Œwiata, lub dla poszczególnych krajów rozwijaj¹cych
siê, by³a du¿o s³absza ni¿ – i jak siê okaza³o ca³kiem nietrafna –
uzasadnienie okreœlania w latach trzydziestych i czterdziestych
XX wieku d³ugoterminowych tendencji demograficznych.
Po pierwsze, statystyki ¿ycia w wielu krajach rozwijaj¹cych
siê s¹ bardzo niedok³adne. W wiêkszoœci krajów Trzeciego Œwiata nie ma ¿adnej rejestracji urodzin i zgonów, a jeœli nawet taka
rejestracja jest prowadzona, czêsto jest niekompletna. Szacunki
demograficzne krajów Afryki ró¿ni¹ siê nawet o trzeci¹ czêœæ
lub wiêcej tego, co w przypadku tak du¿ych krajów, jak Nigeria
oznacza dziesi¹tki milionów ludzi. Szacunki dotycz¹ce liczby ludnoœci Chiñskiej Republiki Ludowej, najbardziej zaludnionego
pañstwa œwiata, tak¿e ró¿ni¹ siê zasadniczo. Takie niedok³adnoœci w statystykach stawiaj¹ pod znakiem zapytania szeroko popierane i oficjalnie zaaprobowane praktyki, w rodzaju przewidywania z dok³adnoœci¹ do miliona ca³kowitej ludnoœci œwiata
dla roku 2000 lub lat póŸniejszych.
W nadchodz¹cych latach najwiêksze zmiany polityczne, kulturowe i gospodarcze nast¹pi¹ w wiêkszoœci krajów Trzeciego
Œwiata. Zmian tych nie mo¿na przewidzieæ, podobnie jak reakcji
ludzi. Na przyk³ad, wbrew oczekiwaniom, poprawa sytuacji gospodarczej w ostatnich latach w niektórych krajach Trzeciego
Œwiata wywo³a³a wy¿szy, a nie ni¿szy, przyrost naturalny. Podobnie spadkowi umieralnoœci w wielu krajach rozwijaj¹cych siê
60
nie towarzyszy³ spadek p³odnoœci tak szeroko spodziewany,
a bior¹cy siê z wiary, ¿e ludzie wczeœniej mieli tak wiele dzieci,
gdy¿ chcieli zast¹piæ te, które umiera³y m³odo. Ponadto, w niektórych z tych krajów, stopy przyrostu naturalnego w rejonach
rolniczych i miejskich s¹ do siebie podobne, podczas gdy w innych s¹ widoczne spore ró¿nice miêdzy wskaŸnikami. Zale¿noœæ
p³odnoœci od klasy spo³ecznej i wykonywanego zawodu jest równie¿ du¿o bardziej zró¿nicowana w krajach Trzeciego Œwiata ni¿
ma to miejsce na Zachodzie.
Istnieje jedna istotna zale¿noœæ wystêpuj¹ca powszechnie,
która ma wp³yw na tendencje demograficzne w krajach rozwijaj¹cych siê. Profesor Caldwell odkry³, ¿e systematyczne ograniczanie wielkoœci rodzin w krajach Trzeciego Œwiata przestrzegane jest g³ównie przez kobiety, które przyjê³y zachodnie zwyczaje
dotycz¹ce rodzenia i wychowania dzieci, w rezultacie bycia poddawanym wp³ywom zachodniej edukacji, mediów i kontaktów.
Ich nastawienie do kontroli urodzin nie zale¿y od dochodów,
statusu lub zamieszkania w mieœcie, ale od wp³ywów kultury Zachodu14. W tym kontekœcie, uleganie wp³ywom zachodnim oznacza gotowoœæ rodziców do rezygnacji z dodatkowych dochodów
rodziny, bior¹cych siê z pracy m³odych, jak równie¿ nara¿enie
siê na wiêksze wydatki zwi¹zane z edukacj¹ i wiêksz¹ trosk¹
o materialny dobrobyt swoich dzieci.
Wniosek Caldwella jest bardziej wiarygodny i ma solidniejsze podstawy ni¿ szeroko g³oszony pogl¹d, ¿e wysokie zarobki
prowadz¹ do mniejszej p³odnoœci. Prawd¹ jest, ¿e na Zachodzie
i w tych krajach Trzeciego Œwiata, które pozostaj¹ pod wp³ywem Zachodu, zwi¹zek miêdzy wy¿szymi zarobkami i ni¿sz¹ p³odnoœci¹ jest czêsty, jednak w ¿adnym wypadku nie mo¿na powiedzieæ, ¿e zwi¹zek ten ma miejsce zawsze. Nie ma te¿ miejsca przypadek, ¿e wy¿sze zarobki same w sobie przyczyniaj¹ siê do tego,
¿e ludzie maj¹ mniejsze rodziny. Zarówno wy¿sze zarobki, jak
i mniejsze rodziny wskazuj¹ na wiêksz¹ ambicjê posiadania wiêkszego dobrobytu dla samego siebie, jak i dla swojej rodziny. Innymi s³owy, oba czynniki s¹ odbiciem zmiany motywacji. Odwrotnie dzieje siê, gdy dochody rodziców rosn¹ za spraw¹ dota-
61
cji lub nieoczekiwanych wp³ywów finansowych, nie zaœ za spraw¹
zmiany ich postaw. Rodzice s¹ wtedy sk³onni mieæ wiêcej, a nie
mniej dzieci. Ta ostatnia uwaga odnosi siê jednak do propozycji
wielu obserwatorów zachodnich, którzy – bez zauwa¿enia w tym
sprzecznoœci – nak³aniaj¹ zarówno do jednoczesnego wprowadzenia kontroli urodzeñ, jak i wiêkszej pomocy dla biednych
rodzin wielodzietnych.
Niektóre szerokie i nie nazbyt górnolotne prognozy dotycz¹ce krajów Trzeciego Œwiata mog¹ byæ trafne. Mimo ¿e szybkoœæ i zakres postêpowania procesu ulegania wp³ywom zachodnim nie podlega w¹tpliwoœci, proces ten mo¿e byæ nierównomierny. Rezultatem mo¿e byæ jakiœ spadek w p³odnoœci. Jednak
du¿y odsetek m³odych ludzi i wysokie stopy reproduktywne zapewni¹ znacz¹cy wzrost ludnoœci w najwa¿niejszych regionach
Trzeciego Œwiata w ci¹gu najbli¿szych kilkudziesiêciu lat. Wzrost
populacji w ca³ym rejonie Trzeciego Œwiata nie spadnie raczej
poni¿ej 2 procent i, wed³ug ogólnych szacunków z lat osiemdziesi¹tych XX wieku, mo¿e przez kilka lat utrzymywaæ siê na poziomie 2,5 procent. Jest zatem prawdopodobne, ¿e bêdzie on znacz¹co wy¿szy ni¿ na Zachodzie, w Japonii, Australii i Oceanii.
Je¿eli te ró¿nice w przyroœcie naturalnym bêd¹ siê utrzymywaæ, liczba ludnoœci spo³eczeñstw Zachodu, Japonii, a tak¿e Australii i Oceanii znacznie siê zmniejszy w stosunku do liczby ludnoœci Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej. Taki stan rzeczy bêdzie
mia³ znacz¹ce skutki polityczne i kulturowe. Nie bêdê ich jednak
omawia³ w tym tekœcie, gdy¿ koncentrujê siê w nim na zwi¹zku
wzrostu demograficznego, osi¹gniêæ gospodarczych i dobrobytu, a nie na etycznych, rasowych lub narodowych cechach ludzkoœci.
Zauwa¿yliœmy, ¿e jest wysoce nieprawdopodobne, by przyrost ludnoœci krajów Trzeciego Œwiata by³ czynnikiem zagra¿aj¹cym dobrobytowi rodzin i spo³eczeñstw. Jednak, je¿eli ten
dobrobyt z jakichœ powodów mia³by byæ powa¿nie umniejszony
przez wzrost demograficzny, ludzie zmieni¹ swe zachowania reproduktywne bez pañstwowych nacisków. Nie ma zatem ¿adnych powodów, by zmuszaæ ludzi do posiadania mniejszej liczby
62
dzieci, ni¿ maj¹ na to ochotê. A gdy taki nacisk pochodzi spoza
kultury lokalnej, budzi szczególne obiekcje. Prawdopodobnie
spowoduje tak¿e opór przed zmianami w ogóle.
Zasadnicz¹ kwesti¹ polityki kontroli urodzeñ jest zatem pytanie, czy liczba dzieci, które rodzice mog¹ mieæ, powinna zale¿eæ
od suwerennych decyzji samych rodziców i rodzin, czy te¿ od decyzji polityków i instytucji krajowych lub miêdzynarodowych.
Zwolennicy sponsorowanej przez pañstwa polityki kontroli
urodzeñ czêsto dowodz¹, ¿e nie proponuj¹ przymusu, chc¹ jedynie poszerzaæ horyzonty myœlowe innych poprzez udzia³ w szerzeniu wiedzy o metodach antykoncepcyjnych. Jak widzieliœmy,
mieszkañcy krajów mniej rozwiniêtych znaj¹ zazwyczaj zarówno tradycyjne, jak i bardziej nowoczesne metody zapobiegania
ci¹¿y. Ponadto, w wielu krajach Trzeciego Œwiata, a w szczególnoœci w Azji i Afryce, informacja pañstwowa, porady i w praktyce przymus, czêsto przechodz¹ w zniewolenie. W wiêkszoœci tych
spo³eczeñstw ludzie s¹ bardziej podatni na autorytet ni¿ w spo³eczeñstwach zachodnich. Zw³aszcza w ostatnich latach, dochody
i perspektywy wielu ludzi zale¿a³y w du¿ej mierze od woli rz¹dz¹cych. Na przyk³ad w Indiach, awans w s³u¿bie cywilnej, przyznawanie prawa jazdy i dostêp do kredytów, domów komunalnych
i innych udogodnieñ by³ niekiedy zwi¹zany z ograniczeniami dotycz¹cymi wielkoœci rodziny. Przymusowa powszechna sterylizacja, która mia³a miejsce w Indiach w latach siedemdziesi¹tych
XX wieku oraz powszechne zniewolenie w Chiñskiej Republice
Ludowej, s¹ ekstremalnymi przyk³adami na skali mo¿liwych rozwi¹zañ rozci¹gaj¹cej siê od informacji do przymusu.
Polityka i œrodki wywierania nacisku na ludzi, by mieli mniej
dzieci mog¹ przyczyniaæ siê do powstawania powa¿nych problemów natury moralnej i politycznej oraz powodowaæ ostre
konflikty i niepokoje spo³eczne. Prowadzenie takiej polityki
mo¿e kszta³towaæ ludzi zniechêconych i obojêtnych, niezainteresowanych rozwojem ani spo³ecznym, ani gospodarczym lub
niezdolnych do jego osi¹gniêcia. Tego rodzaju efekty czêsto by³y
obserwowane, gdy ludzie byli zmuszani do zmiany swych zwyczajów i postêpowania.
63
Jest jeden rodzaj polityki pañstwowej, który powodowaæ
mo¿e zahamowanie wzrostu demograficznego, poszerzaæ zakres
wyboru osobistego i jednoczeœnie promowaæ postawy i zwyczaje pomocne dla poprawy dobrobytu spo³ecznego i postêpu gospodarczego. T¹ polityk¹ jest promowanie kontaktów zewnêtrznych z Zachodem. Takie kontakty silnie wp³ywa³y na zmiany
postaw i zwyczajów, a w szczególnoœci skutkowa³y erozj¹ tych,
które s¹ szkodliwe dla postêpu gospodarczego. We wszystkich
krajach s³abo rozwiniêtych, najbardziej prosperuj¹cymi grupami i miejscami s¹ te, gdzie wystêpuje najwiêcej kontaktów z zagranic¹. Zachêcaj¹ one tak¿e do dobrowolnego ograniczenia wielkoœci rodzin. A zatem zwiêkszanie siê takich kontaktów i poszerzanie mo¿liwoœci wyboru, sprzyja zarówno rozwojowi gospodarczemu, jak i zmniejszaniu siê p³odnoœci. W tych warunkach
zmniejszanie rozmiaru rodzin osi¹gane jest bez szkodliwych efektów presji pañstwowej, wywieranej na ludzi w sprawach, które s¹
dla nich sfer¹ wa¿n¹ i intymn¹. A jednak tego rodzaju rozwi¹zañ
nie znajdziemy w programach zwolenników polityki ograniczenia liczby urodzeñ w krajach s³abo rozwiniêtych.
Powszechnie dowodzi siê, ¿e Zachód nie powinien narzucaæ
swoich zwyczajów, przekonañ i postaw rz¹dom i ludziom zamieszkuj¹cym kraje Trzeciego Œwiata. A jednak, jak na ironiê,
gdy sprawa dotyczy kontroli urodzeñ, najbardziej wp³ywowe
osoby wzywaj¹ do czegoœ ca³kiem przeciwnego.
* Peter T. Bauer, The Development Frontier: Essays in Applied Economics, Harvester Wheatsheaf (United Kingdom) 1991.
1
Robert S. McNamara, One Hundred Countries, Two Billion People: The
Dimensions of Development, London 1973, s. 31, 35-36, 45-46.
2
„The Times”, 30 marca 1990.
3
Report of the Commission on the International Development [Raport Komisji Rozwoju Miêdzynarodowego – przyp. Red.], New York
1969, s. 55.
4
Królowa El¿bieta I porównuj¹c los swój i swego wiêŸnia, Marii Królowej Szkocji, wyrazi³a siê, ¿e jest nieszczêœliwa, gdy¿ tamta wyda³a na
œwiat piêkne dziecko, podczas gdy ona, El¿bieta, by³a z ja³owego rodu.
5
Jan C. Caldwell, Towards a Restatement of Demografic Transition
64
Theory, w: „Population and Development Review”, nr 2 (wrzesieñ
1976), s. 321-366.
6
A. MacFarlane, „Modes of Reproduction”, w: Population and Development, wyd. G. Hawthorn, London 1978, s. 108.
7
„¯ycie na tym œwiecie,/Choæby najciê¿sze – jakim staroœæ, nêdza/
I uwiêzienie mog¹ nas uciskaæ –/ Rajem jest, jeœli chcemy je porównaæ/ Z Lêkiem przed œmierci¹”, cyt. za: William Szekspir, Miarka za
miarkê, Akt III, scena 1, t³um. Maciej S³omczyñski.
8
Wszelkie przypadki wzrostu u¿ywania prezerwatywy w krajach biednych, spowodowane strachem przed AIDS s¹ nieistotne dla przedmiotu naszego badania.
9
Kierowanie siê przy planowaniu rodziny nadziej¹ na ewentualne zyski,
czy to w formie pomocy materialnej, czy wsparcia w podesz³ym wieku,
nie powinno byæ interpretowane jako forma wyzysku. Dzieci, gdy same
zostan¹ rodzicami, bêd¹ siê cieszy³y podobnymi korzyœciami.
10
Dla uproszczenia przyjmujemy, ¿e ta argumentacja zak³ada, i¿ koszty te s¹ ponoszone przez podatników kraju, o którym mowa. Rozci¹gaj¹c te koszty na zagranicznych darczyñców, konkluzja tekstu musi
byæ rozszerzona o w³¹czenie dawców spoza kraju.
11
Dla porównañ dochodu przypadaj¹cego na g³owê w ró¿nych czasach,
co pozwoli nam zebraæ dane o standardzie ¿ycia, powinno byæ przeprowadzone dostosowanie do rozk³adu wieku w populacji. Jest to niezbêdne dla zobrazowania faktu, ¿e dzieci te dla przyk³adu maj¹ zarówno
ni¿sze dochody, jak i mniejsze potrzeby ni¿ doroœli. Koniecznoœæ standaryzacji wieku w statystykach dotycz¹cych dochodu narodowego jest
jednak¿e rzadko zauwa¿ana, zw³aszcza w dyskusjach nienaukowych.
Statystyki, które nie s¹ dostosowane, nazbyt podkreœlaj¹ krótkoterminowy spadek dochodu na osobê, gdy populacja gwa³townie roœnie.
12
W Wielkiej Brytanii dzier¿awa ziemi uprawnej stanowi³a w latach
osiemdziesi¹tych XIX wieku oko³o 40 procent wartoœci dochodu z rolnictwa a w latach szeœædziesi¹tych wieku XX poni¿ej 10 procent; P.T. Bauer, Equalities, The Third World and Economic Delusion, London & Cambridge 1981, s. 50.
13
Ktoœ móg³by siê zastanawiaæ, co by siê sta³o, gdyby w latach trzydziestych i czterdziestych ubieg³ego wieku zosta³y wprowadzone szeroko dyskutowane i popierane propozycje zwiêkszania przyrostu naturalnego na
ca³ym œwiecie i spowodowa³yby wzrost liczby osób w wieku reprodukcyjnym. Zanim jednak¿e propozycje mog³y zostaæ wprowadzone, przepowiednie, na których siê opiera³y, ju¿ siê zdezaktualizowa³y.
14
Caldwell, Restatement of Demografic Transition Theory, op.cit.
65
66
Ludnoœæ i d³ugoterminowy
wzrost ekonomiczny w Indiach
Deepak Lal*
Od momentu, gdy Thomas Malthus og³osi³ swoj¹ teoriê, w dyskusjach o zwi¹zku miêdzy wzrostem demograficznym i gospodarczym przeœladuje nas widmo przeludnienia. Jest to strach
przed nadmiernym przyrostem naturalnym, który bêdzie powodowa³ sta³e kurczenie siê rynku pracy, zasobów naturalnych
i ziemi jako dóbr ograniczonych. Przyczyn¹ strachu jest, mówi¹c najproœciej, prawo malej¹cych zysków, które spadaj¹ z powodu wzrostu jednego czynnika produkcji oraz przeprowadzanie suchych matematycznych wyliczeñ dochodu na osobê jako
czêœci PKB przypadaj¹cego na spo³eczeñstwo. Wed³ug takich
obliczeñ, jeœli ocieli siê krowa, dochód na osobê wzrasta, ale jeœli
rodzi siê dziecko – dochód spada!
Wielu ekonomistów, jak Simon Kuznets, J.M. Keynes, J.R.
Hicks, Peter Bauer i Julian Simon, by wymieniæ jedynie tych
najbardziej znanych, stara³o siê dokonaæ egzorcyzmów ducha
Malthusa. Najbardziej jednak znacz¹cy atak analityczny na teoriê Malthusa, jak siê wydaje, przypuœci³a Ester Boserup, autorka
teorii wzrostu demograficznego i gospodarczego, która wywróci³a teoriê Malthusa do góry nogami.
Jeszcze ca³kiem niedawno rolnictwo by³o najwa¿niejsz¹ dzia³alnoœci¹ gospodarcz¹ podejmowan¹ przez ludzi, a dla wiêkszoœci Hindusów jest ni¹ nadal. St¹d przedmiotem tego tekstu bêdzie w³aœnie wp³yw wzrostu demograficznego na d³ugookresowy wzrost plonów rolnych w Indiach.
67
Ester Boserup podkreœla³a rolê presji wywieranej przez powiêkszaj¹c¹ siê populacjê na zasób posiadanej przez ni¹ ziemi
uprawnej i skutkuj¹cej zarówno wprowadzaniem, jak i upowszechnianiem bardziej wydajnych form upraw1. Dowodzi ona,
¿e ten nacisk jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczaj¹cym dla zachodzenia zmian technologicznych w rolnictwie (przybieraj¹cych formê lepszego wykorzystania zarówno pracy, jak
i kapita³u). Boserup bada, jakie s¹ wymagania wk³adu pracy na
hektar w ramach ró¿nych systemów agrarnych – od najbardziej
prymitywnych, jak wycinanie i wypalanie, do najbardziej zaawansowanych, jak wielokrotne zbiory z wykorzystaniem nowoczesnych technologii – w stosunku do czêstotliwoœci, z jak¹
okreœlony teren jest obsiewany. Wzrost intensywnoœci zbiorów
zale¿y od wzrostu bezpoœrednich i niebezpoœrednich nak³adów
pracy. Najistotniejsz¹ zmienn¹ ekonomiczn¹ w ró¿nych rodzajach upraw nastawionych jedynie na wy¿ywienie siê, jest iloœæ
pracy przypadaj¹ca na jednostkê wyprodukowanego po¿ywienia (powiedzmy ziarna). We wspomnianych prymitywnych systemach agrarnych, gdzie ziemi jest pod dostatkiem w stosunku
do pracy, mamy zatem do czynienia raczej z plonem na jednostkê pracy ni¿ z plonem na hektar, który stanowi³by istotny wynik
dla rolnika. Bardziej zaawansowane techniki bêd¹ wymaga³y na
ogó³ wiêkszych nak³adów pracy. Nie zostan¹ jednak wprowadzone – jak dowodzi Boserup – dopóki wzrost populacji nie spowoduje spadku plonów, które mog¹ zostaæ wyprodukowane (na
poziomie b¹dŸ zwyczajowym czy te¿ niezbêdnym do prze¿ycia)
z wykorzystaniem istniej¹cych technik i tym samym nie wymusi zmiany2. Wzrost populacji, odmiennie od tego, co g³osi³ Malthus, powoduje zatem wzrost w rolnictwie.
Teoria Boserup jest szczególnie interesuj¹ca, gdy staramy
siê wyjaœniæ osi¹gniêcia d³ugookresowego wzrostu rolnictwa
w Indiach. Po pierwsze, istniej¹ dane brutto dotycz¹ce wzrostu
demograficznego i d³ugookresowego wzrostu gospodarczego
w Indiach. Jest wystarczaj¹ca iloœæ dowodów, by stwierdziæ, ¿e
wielkoœæ ludnoœci subkontynentu w okresie pokoju i stabilnoœci
politycznej by³a stosunkowo sta³a i utrzymywa³a siê od 320 roku
68
p.n.e. do koñca XVIII wieku n.e. na poziomie od 100 do 140
milionów. W XIX i na pocz¹tku XX wieku nast¹pi³ lekki wzrost
na poziomie 0,45 procenta rocznie. Od mniej wiêcej lat dwudziestych ubieg³ego stulecia liczba ludnoœci ros³a stale z przyspieszeniem na poziomie 2,5 procenta rocznie, g³ównie dziêki
ogromnemu spadkowi œmiertelnoœci. Jednak¿e ze wzglêdu na
czas, jaki jest niezbêdny do tego, by ludzie doroœli, mimo ¿e eksplozja demograficzna nast¹pi³a w latach dwudziestych, hossa
populacyjna nie uwidoczni³a siê w rolnictwie a¿ do lat piêædziesi¹tych. Tak wiêc maltuzjañski strach przed brakiem pracy, spowodowany spadkiem lub zaledwie powolnym wzrostem dochodów na osobê, powinien byæ najbardziej odczuwany w okresie zaraz po odzyskaniu przez Indie niepodleg³oœci.
Gdy przyjrzymy siê osi¹gniêciom rolnictwa w Indiach, widzimy, ¿e wskaŸniki wydajnoœci ros³y stosunkowo wolno do roku
1946 – na poziomie 0,94 procenta miêdzy 1878 i 1900 rokiem
i na poziomie 0,62 procenta rocznie miêdzy 1900 i 1946 rokiem.
Jednak¿e, od lat piêædziesi¹tych XX wieku, stopa wzrostu rolnictwa przyspiesza o oko³o 2,18 procenta rocznie w okresie miêdzy
1950-1951 i 1983-1984 rokiem. Ta poprawa osi¹gniêæ rolnictwa
przyczynia siê do niewielkiego wzrostu dochodów na osobê na
poziomie 1,38 procenta rocznie od lat 1950-1951, zupe³nie inaczej ni¿ w poprzednich tysi¹cleciach, gdy poziom dochodów by³
w stanie stagnacji.
Patrz¹c na to z szerokiej perspektywy wydawaæ siê mo¿e, ¿e
w przeciwieñstwie do tego, co g³osi³ Malthus, wzrost populacji
i wzrost w sektorze rolniczym w Indiach sz³y ze sob¹ w parze.
Wyjaœnimy te stwierdzenia, które s¹ zgodne z wytycznymi Boserup, na podstawie poni¿szych dowodów.
Po pierwsze, do niedawna rolnictwo w Indiach boryka³o siê
z brakami si³y roboczej. I tak dla przyk³adu nawet w latach 19651970, powierzchnia rolnicza przypadaj¹ca na mieszkañca wynosi³a 0,33 hektara w porównaniu z 0,06 hektara ziemi uprawnej przypadaj¹cej na mieszkañca Japonii.
Wystêpuj¹cy tu (do roku 1921) niewielki wzrost demograficzny by³ zaspokajany przez powiêkszanie granic ziemi przy nie-
69
mal niezmiennej technologii i stylu upraw. Wraz z szybszym
wzrostem demograficznym po 1920 roku, trzeba by³o wprowadziæ bardziej wydajne metody produkcji rolnej. Tabela 3-1 pokazuje wybrane interesuj¹ce nas dane o gospodarce rolnej w Indiach w okresach od 1901 do 1940-1941 roku i od 1950-1951 do
1970-1971 roku oraz w latach 1950-1990.
W obu okresach wystêpowa³ wzrost wspó³czynnika zbiorów
do pracy, wzrost ten sta³ siê gwa³towniejszy w okresie drugim
(po odzyskaniu niepodleg³oœci). Sta³o siê tak dziêki szybkiemu
powiêkszaniu siê zarówno obszarów zasiewów netto, jak i obszarów podwójnych zbiorów; w ten sposób obszary upraw wzros³y
w latach 1950-1971 w stosunku do si³y roboczej w rolnictwie.
Znaczniejsza by³a jednak zmiana w stopie kumulacji kapita³u
w rolnictwie, jaka zasz³a pomiêdzy dwoma omawianymi okresami, tak ¿e stosunek kapita³u do pracy, po okresie stagnacji
w latach 1900-1941, wzrós³ o blisko 80 procent w okresie od
1950 do 1970 roku. Czêœæ tego wzrostu spowodowana by³a ró¿norodnymi metodami „oszczêdzania” ziemi (przede wszystkim
nawadnianiem, które umo¿liwia³o wielokrotne zbiory). Jednak
da³o siê ju¿ zauwa¿yæ zmniejszanie siê zysków, wraz ze znacznym
spadkiem stosunku zysku do kapita³u, jako ¿e wiêcej kapita³u
by³o inwestowane w okreœlony teren. NajwyraŸniej w tym drugim okresie, w porównaniu z pierwszym, kapita³ by³ u¿ywany
zamiast ziemi, której by³o coraz mniej, jak wynika ze sta³ego spadku stosunku ziemi do pracy przez okres 70 lat.
Dowodem tego, ¿e wzrost liczby ludnoœci, spowodowany spadkiem œmiertelnoœci po 1921 roku, by³ przyczyn¹ zmian w rolnictwie, s¹ liczne, oczywiste zale¿noœci wynikaj¹ce z naszych danych,
które pokazuje czêœæ C tabeli 3-1 Elastycznoœæ lub reakcja dochodu w stosunku do zasobów pracy pozostawa³a wzglêdnie sta³a przez
oba okresy – co jest kamieniem wêgielnym hipotezy Boserup.
Jednak reakcje na ró¿ne stopy wzrostu zasobów si³y roboczej ró¿ni³y siê znacznie w obu omawianych okresach. Proszê zauwa¿yæ,
¿e mimo i¿ gwa³towny przyrost demograficzny zacz¹³ siê w latach
dwudziestych XX wieku, hossa populacyjna nie dotknê³a zasobów rolniczych do lat piêædziesi¹tych. Tak oto, podczas gdy si³a
70
robocza w rolnictwie zwiêkszy³a siê o 12,2 procent miêdzy 1900
i 1940 rokiem, to wzros³a dwukrotnie w okresie od 1950 do 1971
roku i o 43,4 procent w okresie od 1970 do 1990 roku. Opieraj¹c
siê na hipotezie Boserup, mo¿emy siê spodziewaæ, ¿e rosn¹ca presja ludnoœciowa bêdzie najsilniejszym czynnikiem zmian – przejœcia do bardziej intensywnych metod produkcji rolnej w okresie
po odzyskaniu niepodleg³oœci (od roku 1950 i póŸniej).
Jest to spowodowane przez szacowane elastycznoœci z czêœci
C tabeli 3-1. Podczas gdy elastycznoœæ zysków w stosunku do
zasobów si³y roboczej pozosta³a niezmieniona, co wykazaliœmy
powy¿ej, zmienna dotycz¹ca ziemi i kapita³u w stosunku do si³y
roboczej wzros³a znacznie od okresu przed odzyskaniem niepodleg³oœci, gdy wzrost zasobów si³y roboczej by³ powolny, do okresu po odzyskaniu niepodleg³oœci, gdy wzrost ten by³ szybszy.
Elastycznoœæ terenów, gdzie mo¿liwe s¹ podwójne zbiory w stosunku do zasobu si³y roboczej wzros³a do jednoœci zarówno przez
wzrost wielkoœci nowych terenów, jak i wielokrotne zbiory (co
oczywiœcie jest poœrednio rezultatem wiêkszego kumulowania
kapita³u w technikach „oszczêdnoœci” terenu – takich jak na przyk³ad nawadnianie). Jednak najwa¿niejszym czynnikiem, który
utrzymuje na sta³ym poziomie stosunek elastycznoœci zysków
do pracy, jest znaczny wzrost elastycznoœci kapita³u do zasobów
si³y roboczej. W jak du¿ym stopniu kumulacja kapita³u jest spowodowana wiêkszym nak³adem pracy, mo¿emy oceniæ za Boserup, jako ¿e wydaje siê bardziej prawdopodobne, i¿ zwiêkszony
nak³ad pracy skutkowa³ wzrostem kapita³u, ni¿ mia³o by byæ odwrotnie. Stoi to wiêc w sprzecznoœci z powszechnymi opiniami,
naznaczonymi przez wp³yw Malthusa.
Teoriê Boserup potwierdzaj¹ jeszcze dwa inne dowody. V.M.
Dandekar szacowa³, ¿e:
„NPK na osobê w rolnictwie praktycznie nie uleg³ ¿adnemu wzrostowi przez ostatnie 34 lata, od lat 19501951 do 1984-1985. W rzeczywistoœci, liniowa krzywa
logarytmiczna dla wszystkich rocznych NPK na g³owê
w sektorze rolnym daje nam stopê wzrostu rocznego
71
72
73
74
na poziomie 0,0074 procent, gdzie r2= 0,0002, co
oznacza, ¿e nie tylko nie ma ¿adnego wzrostu, ale
mamy do czynienia raczej z rocznymi wahaniami”3.
Kolejne wyjaœnienia Boserup tak¿e siê potwierdzaj¹. Wystarczy przestudiowaæ osi¹gniêcia rolne w poszczególnych regionach
przez zastosowanie, co wykaza³em ³em gdzie indziej, krzywej Ishikawy5. Jest to stosunek pomiêdzy produktywnoœci¹ ziemi i posiadaniem terenów uprawnych.
Ishikawa dowodzi, ¿e w tradycyjnych uprawach ry¿u, krzywa ta jest prostok¹tn¹ hiperbol¹6. Mówi¹c ogólnie zatem – wzrosty w ca³kowitym zysku dotrzymuj¹ kroku zasobom si³y roboczej (która jest si³¹ przyczyniaj¹c¹ siê do zmniejszania wielkoœci
gospodarstw). W tabeli 3-2 przedstawiamy dane dla œrednich
plonów przypadaj¹cych na stany od lat 1970-1971 do 1990-1991.
Powszechnie przyjmuje siê, ¿e dwa zachodnie stany Pend¿ab
i Haryana – tereny, gdzie mia³a miejsce „rewolucja zbo¿owa” –
odesz³y od tradycyjnego, niskowydajnego procesu rolnego.
A zatem wy³¹czy³em te stany ze statystycznych szacunków krzywej Ishikawy dla obu omawianych okresów. Te dane s¹ przedstawione w tabeli 3-2, a wykres 3-1 obrazuje krzyw¹ Ishikawy
dla lat 1970-1971.
75
Statystyczne dopasowanie krzywej Ishikawy jest
bardzo dobre dla lat 19701971, jednak mniej dla lat
1981-1982. Tego drugiego
przypadku mo¿na siê by³o
spodziewaæ, gdy¿ dostêpne
dane zmiennoœci terenów
dla okresu regresji 19811982 dotycz¹ roku poprzedniego i równie¿ nie obejmuj¹ czynnych gospodarstw rolnych. St¹d wydaje siê, ¿e poza Pend¿abem
i Haryan¹, inne stany s¹ nadal w fazie Boserup, wiêkszoœæ z nich zaœ pnie siê w górê krzywej Ishikawy w miarê, jak ich
populacja roœnie.
Poza przypadkiem paru Zielonych Stanów Rewolucji, w wiêkszoœci stanów w Indiach przyczyn¹ wzrostu zbiorów by³ wzrost
demograficzny. Wygl¹da zatem na to, ¿e to Boserup, a nie Malthus, dostarcza nam lepszego wyjaœnienia d³ugookresowego
wzrostu rolnego w Indiach.
3-1 Krzywa Ishikawy dla lat 1970-1971.
* Artyku³ ukaza³ siê w: „The Economic Affairs”, czerwiec/lipiec 1989
rok, The Institute of Economic Affairs, London, UK. Prezentowany
tekst zosta³ zaktualizowany.
1
E. Boserup, The Conditions of Agricultural Growth, Allen & Unwin,
London 1965.
2
E. Boserup, Population and Technical Change, University of Chicago
Press, Chicago 1988, s. 171.
3
V.M. Dandekar, Indian Economy Since Independence, w: „Economic
and Political Weekly”, vol. 23, numery 1,7,2, styczeñ 1988, s. 49.
4
D. Lal, The Hindu Equilibrium, tom II, wyd. Clarendon Press, Oxford
1988.
5
S. Ishikawa, Economic Development in Asian Perspective, wyd. Kinokuniya, Tokio 1967.
76
Populacja, urbanizacja, „wizja” i obfitoœæ1
Sauvik Chakraverti
Urbanizacja tworzy dobrobyt. W regionach miejskich – gêsto
zaludnionych miastach i miasteczkach – jest wiêcej samochodów, telefonów komórkowych i milionerów ni¿ w pustych przestrzeniach wiejskich. Ponadto, urbanizacja jest powiêkszaj¹cym
siê zjawiskiem – co dowodzi, ¿e coraz wiêcej ludzi uwa¿a za „gospodarczo uzasadnione”, aby ¿yæ tam, gdzie gêstoœæ zaludnienia
jest wysoka. Dlaczego? Poniewa¿ jest ona Ÿród³em dobrobytu.
Hongkong, Singapur, Tokio, Nowy Jork, Londyn – ta lista nie
ma koñca.
Urbanizacja jest równie¿ lekiem na wysoki wzrost demograficzny. Ludzie mieszkaj¹cy w miastach uwa¿aj¹, ¿e „oszczêdniej”
jest mieæ mniejsze rodziny. Ma³a rodzina jest miêdzynarodowo
uznawan¹ „cech¹” miast. Urbanizacja i globalizacja – upowszechnianie siê tych zjawisk – wiêcej zdzia³a na rzecz zmniejszenia
wzrostu demograficznego, ni¿ jakakolwiek inna strategia wprowadzana dziœ przez rz¹dy.
Zachêca to nas do gruntownego przemyœlenia dotychczasowych przekonañ na temat tak zwanego „problemu demograficznego”. Dzieci w szko³ach, z zatwierdzonych przez rz¹d podrêczników do ekonomii, ucz¹ siê dziœ, ¿e rosn¹ca populacja jest
przyczyn¹ biedy. Rz¹d i jego urzêdnicy robi¹ siê elokwentni,
gdy sprawa dotyczy tej jak¿e rozleg³ej kwestii. Strategie stosowane przez pañstwo w celu rozwi¹zania tego „problemu” wymagaj¹ wielkich wydatków, drogo kosztuj¹ wiêc podatników,
nie przynosz¹c przy tym zbyt wielu korzyœci.
77
Strategie te w ich niedorzecznej radykalnoœci uciekaj¹ siê nawet do stosowania przemocy, jak nie tak odleg³y program masowej sterylizacji Sanjay Ghandi. U¿ycie przemocy jest oczywiœcie
nie do przyjêcia przez tych, którzy wierz¹ w wolnoœæ. Powody do
przeciwstawienia siê przemocy s¹ tym wiêksze, ¿e podstaw¹ do jej
u¿ycia jest fa³szywa koncepcja zarówno „problemu”, jak i „leku”
na niego. U¿ycie si³y przez pañstwo jest niekiedy usprawiedliwione, na przyk³ad wówczas, gdy wa¿¹ siê losy „dobra ogó³u”. W omawianym przypadku rz¹d nie mo¿e twierdziæ, ¿e dzia³a³ w takim
celu.
Homo economicus
Istnieje prosta przyczyna, dla której ludzkoœæ, czyli innymi
s³owy ludzie i tylko ludzie, powoduj¹ dobrobyt. Tylko ludzie s¹
„gospodarni”. Mo¿ecie bez koñca ogl¹daæ programy „National
Geographic”, a i tak nigdy nie odkryjecie, ¿eby istnia³ jakikolwiek
inny gatunek, który posiada³by zdolnoœæ handlowania i – bior¹c¹
siê z tego – zdolnoœæ do budowania dobrobytu. Jak zauwa¿y³ Adam
Smith: „Tylko ludzie maj¹ wrodzon¹ sk³onnoœæ do handlu zamiennego, barterowego i wymiany”. Smith doda³, ¿e nigdy nie widzia³
psa, który wymieni³by siê z innym koœci¹. Nie widujemy te¿ tkaczy, które budowa³yby gniazda dla innych ptaków, szczególnie
zaœ piskl¹t, w zamian za robaki, które te ostatnie tak sprawnie
zbieraj¹. Typowo ludzk¹ cech¹ jest zdolnoœæ handlowania, a nie
produkcji. W produkcji dobre s¹ nawet tkacze. Jednak ptaki nie
maj¹ gospodarki, bo po prostu nie umiej¹ handlowaæ.
Zdolnoœæ handlowania, czyli wymiany, prowadzi do zjawiska zwanego „specjalizacj¹”. Dziêki temu, ¿e ludzie s¹ „gospodarni”, nie musz¹ byæ samowystarczalni i pracowaæ dla realizacji swych potrzeb. W gospodarce rynkowej mo¿esz byæ tylko
dobrym dentyst¹ i staæ ciê bêdzie na zakup produktów przygotowanych przez rolników czy przedsiêbiorców, jak i na us³ugi
fryzjera, kucharza i recepcjonisty. „Ekonomia jest nauk¹ o budowaniu dobrobytu przez podzia³ pracy”2 – zauwa¿y³ prof. George Reisman. Kropki na mapie oznaczaj¹ miejsca, gdzie mo¿liwa
78
jest najwiêksza specjalizacja, czyli podzia³ pracy. Z tej prostej
przyczyny, bior¹cej siê z podstaw ekonomii, gêstoœæ zaludnienia
– lub urbanizacja – s¹ Ÿród³em dobrobytu. Jedynie ludzie s¹ zdolni do handlowania i co za tym idzie do specjalizacji. To w ten
sposób powstaje dobrobyt. Specjalizacja jest wiêksza w regionach zurbanizowanych, wszystkie te miejsca s¹ gêsto zaludnione. Miasta i miasteczka s¹ mrowiskami kolonii ludzkich, których celem jest tworzenie dostatku.
Socjalistyczna ekonomia rozwoju nie widzi jednak wcale ludzi
w ten sposób. Odwrotnie ni¿ Peter Bauer, który dok³adnie przestudiowa³ korzystne efekty handlu i pracy handlarzy w krajach
rozwijaj¹cych siê, ekonomiœci socjalistyczni – jak np. laureat Nagrody Nobla Gunnar Myrdal – teoretyzuj¹, ¿e przeciêtni mieszkañcy Trzeciego Œwiata s¹ niezdolni do podejmowania racjonalnych decyzji ekonomicznych i dlatego potrzebuj¹ autorytarnego
podzia³u dóbr przez „intelektualno-moraln¹ elitê”: planistów. Bauer nazywa to „zaprzeczeniem zasad ekonomii”. Zaprzeczenie to
jest oczywiœcie g³upie i z³e: biedni ludzie bardziej siê targuj¹. Maj¹
oni powa¿ne powody, by postêpowaæ bardziej „racjonalnie” ni¿
lepiej sytuowani ludzie, których staæ na zmarnowanie pewnej iloœci pieniêdzy od czasu do czasu. To w³aœnie owo zaprzeczenie zasad ekonomicznych powoduje, ¿e socjalistyczna wizja ekonomicznego rozwoju postrzega ludzi jako problem, a nie bogactwo.
Ponadto, socjalizm podwa¿y³ handel i próbowa³ wspieraæ wytwórczoœæ. Socjalistyczna ekonomia rozwoju chcia³a „zindustrializowaæ” Indie przez ograniczenie handlu. Hindusi s¹ zdolnymi
handlarzami. Mówi siê, ¿e Bania (handlarz hinduski) potrafi kupiæ od ¯yda i sprzedaæ Szkotowi w taki sposób, ¿e jeszcze na tym
zarobi! Mamy ca³e spo³ecznoœci uzdolnionych handlarzy, którzy mogliby tworzyæ dobrobyt Indii. Zamiast tego wspieraliœmy
kilka niezyskownych przedsiêbiorstw, chronionych przez zapory celne i niewymienialn¹ walutê. Hindusi nadal nie s¹ zwolennikami wolnego handlu. Swadesziwallahowie, mieszkañcy Indii
bojkotuj¹cy wyroby zagraniczne, zw³aszcza angielskie, wol¹ nadal wspieraæ krajow¹ produkcjê (zaniedbuj¹c handel) tak samo,
jak socjaliœci.
79
Kwestia demograficzna ma dwa aspekty. Populacja jest oczywiœcie Ÿród³em dobrobytu - je¿eli istnieje wolny handel. Powstaje zatem nastêpuj¹ce pytanie: czy planeta Ziemia jest zbyt ma³a,
by pomieœciæ rasê ludzk¹? Innymi s³owy, czy Allah by³ hojny,
czy te¿ na ziemi jest zbyt ma³o miejsca, byœmy wszyscy mogli
prze¿yæ? Tê drug¹ kwestiê rozwa¿am dalej. Przyjrzyjmy siê najpierw urbanizacji w Indiach. Urbanizacja dowodzi, ¿e ludnoœæ
przyczynia siê do dostatku; jednak w ostatnich czasach urbanizacja w Indiach by³a w du¿ym stopniu kierowana przez pañstwo.
Inaczej ni¿ w okresie kolonialnego rozwoju miast, kiedy powsta³y wspania³e miasta i ogromna iloœæ oœrodków wypoczynku, nowoczesne Indie s¹ stref¹ katastrofy urbanistycznej. Jako ¿e problem przeludnienia jest najbardziej odczuwalny w regionach zurbanizowanych, musimy siê zastanowiæ, czy sposób rozwoju naszych regionów miejskich nie jest pozbawiony b³êdów lub, czy
rzeczywiœcie wystêpuje tam „problem demograficzny”.
Urbanizacja
David Clark jest Dyrektorem Departamentu Geografii Uniwersytetu w Coventry. Uwa¿nie przeœledzi³ on zjawisko urbanizacji, zw³aszcza odbywaj¹cej siê w ostatnich latach 3. Twierdzi
on, ¿e do czasu, gdy w 1899 roku Adna Ferrin Weber opublikowa³a pracê The Growth of Cities in the Nineteenth Century, badania nad urbanizacj¹ nie by³y „w centrum zainteresowañ nowo
powstaj¹cej dyscypliny, jak¹ by³a geografia”. Urbanizacja by³a
wtedy zjawiskiem marginalnym, lecz „w ci¹gu ostatnich trzydziestu lat istotne okaza³o siê mówienie o œwiecie zurbanizowanym:
œwiecie, gdzie regiony miejskie i ¿ycie w miastach sta³o siê raczej
norm¹ ni¿ wyj¹tkiem”. W 1966 roku „zaznaczy³ siê powa¿ny podzia³ w ewolucji sposobu osiedlania siê ludzi”, gdy¿ dziœ mo¿na
powiedzieæ, ¿e ponad po³owa populacji na œwiecie mieszka
w miastach i miasteczkach: ponad 2,6 miliarda ludzi na œwiecie
to mieszkañcy miast. „Miasta i miasteczka nie stanowi¹ ju¿ wyj¹tkowych form osadnictwa w g³ównie wiejskich spo³ecznoœciach
– œwiat sta³ siê regionem miejskim”.
80
Gdy przyjrzymy siê historii Indii, otrzymamy podobny obraz. Najbogatsze stany Indii – Maharashtra, Gujarat, Tamil Nadu,
Karnataka, Pend¿ab, Bengal Zachodni, Andhra Pradesh i Kerala –
odnotowuj¹ wy¿szy poziom urbanizacji ni¿ œrednio w Indiach, gdzie
w skali ca³ego kraju jest to 30 procent. Maharashtra i Gujarat odnotowuj¹ wzrost stopnia zurbanizowania na poziomie powy¿ej
3 procent – znacz¹co wy¿szy ni¿ stopy rocznego wzrostu ca³ej
populacji w tych stanach. Ekstrapoluj¹c z najnowszych dostêpnych danych4 nie pomylimy siê, jeœli za³o¿ymy, ¿e te dwa stany s¹
bliskie osi¹gniêcia œredniej œwiatowej na poziomie stopy zurbanizowania wynosz¹cej 50 procent. Najbiedniejsze rejony Indii – jak
Bihar i Assam – odnotowuj¹ poziom urbanizacji, który ledwie
dochodzi do wartoœci dwucyfrowej (patrz wykres 4-1).
Dane statystyczne z Indii potwierdzaj¹ tezê, ¿e zaludnienie jest
przyczyn¹ dobrobytu, poniewa¿ regiony miejskie s¹ bogate. Potwierdzaj¹ tak¿e przekonanie, ¿e urbanizacja powoduje spadek
stóp wzrostu demograficznego: Kerala, stan, gdzie stopa wzrostu
populacji jest najni¿sza. odnotowuje najwy¿sz¹ w ca³ych Indiach
stopê wzrostu urbanizacji – blisko 5 procent rocznie. Niew¹tpliwie prawd¹ jest, ¿e wysoki poziom piœmiennoœci w Kerali ma wiele
wspólnego z jej nisk¹ stop¹ wzrostu demograficznego – jednak nie
powinno siê nie doceniaæ tak¿e roli pe³nionej przez wielkie spo³ecznoœci imigracyjne w przenoszeniu wartoœci miejskich.
Dok¹d nas to wszystko zaprowadzi? David Clark wierzy, ¿e
populacja œwiata ustabilizuje siê na poziomie 85 procent ludzi
zamieszkuj¹cych regiony miejskie i tylko 7 procent ¿yj¹cych
z ziemi. Globalizacja jeszcze wzmocni ten proces. Jak pokazuj¹
jego badania, inaczej ni¿ we wczeœniejszym okresie ewolucji globalnej ekonomii, dzisiejsza globalizacja wysy³a industrializacjê
na peryferie. Wczeœniej, w pocz¹tkach rewolucji przemys³owej,
gdy œwiatowa gospodarka by³a kontrolowana przez si³y imperialistyczne, wytwórczoœæ mia³a tendencjê do koncentrowania siê
w sercu imperium. Dziœ sprawa wygl¹da ca³kiem inaczej. Globalizacja zaczê³a oznaczaæ równie¿, ¿e œwiat nie jest tylko rynkiem,
ale równie¿ fabryk¹. Przyk³adów jest pod dostatkiem. Istnieje
amerykañski producent zabawek, który ma niewielkie biuro
81
4-1 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu
– przebieg procesu w Indiach.
Wy¿sza urbanizacja
Wy¿szy PKB per capita
Ni¿sza urbanizacja
Ni¿szy PKB per capita
4-2 Urbanizacja i tworzenie dobrobytu – przebieg procesu na œwiecie.
Singapur
Hongkong
Liban
Argentyna
Korea
Izrael
Wlk. Bryt.
Nowa Zelandia
Australia
Holandia
Niemcy
Brazylia
Mongolia
RPA
Hiszpania
Urbanicacja w proc.
Rosja
Meksyk
Holandia
Kanada
Francja
Stany Zjednoczone
Szwajcaria
Irlandia
Œrednia œwiatowa
Egipt
Pakistan
Chiny
Indie
Srilanka
Tajlandia
Bangladesz
Etiopia
Nepal
82
PKB per capita (1998 r.).
w Nowym Jorku, gdzie projektowane s¹ i sprzedawane jego produkty – wszystkie wytwarzane przez ma³e firmy w Korei, Tajwanie i Chinach. Wiod¹cy producent obuwia sportowego dzia³a
w du¿ej mierze na tej samej zasadzie. Istniej¹ zachodnie wydawnictwa, które specjalistyczn¹ pracê, jak redagowanie i korektê
wykonuj¹ u siebie, pozostawiaj¹c czynnoœci „pracoch³onne”, jak
sk³ad i drukowanie wspólnikom na Dalekim Wschodzie. Przez
ostatnich trzydzieœci lat – a g³ównie przez ostatnich dziesiêæ –
si³y te doprowadzi³y do wiêkszego uprzemys³owienia, jak równie¿ wiêkszej urbanizacji na peryferiach œwiatowego systemu
gospodarczego. Procesy te ulegaj¹ obecnie przyspieszeniu (patrz
wykres 4-2). W krajach, gdzie zarobki s¹ niewysokie, niezmiennie obserwujemy niski stopieñ urbanizacji.
W tym zawieraj¹ siê okazje i wyzwania, zw³aszcza dla Trzeciego Œwiata. Miasta w krajach Trzeciego Œwiata s¹ w szczególny sposób uwa¿ane za rejony katastrofy ekologicznej. Indie nie s¹ tu
wyj¹tkiem. Bombaj, Delhi, Kalkuta, Madras, Bangalore, Hajdarabad, Poona... te wielkie miasta, które szczyci³y siê wysok¹ jakoœci¹ ¿ycia, teraz sta³y siê ospa³e i s¹ bol¹czk¹ dla œrodowiska. Jakoœæ powietrza we wszystkich wymienionych miastach jest nie do
zaakceptowania. Standardy higieny s¹ straszliwe. Na sprawy wielkiej wagi dla ochrony œrodowiska, jak oczyszczanie œcieków czy
utylizacja œmieci, nie przeznacza siê wystarczaj¹cych kwot z puli
finansów publicznych. Nie istniej¹ przyjazne dla œrodowiska systemy, jak szybki transport publiczny. ¯adne z wielkich miast nie
ma sprawnej organizacji miejskiej. S¹ tam zazwyczaj delegatury
w³adz stanowych i to te wy¿sze w³adze o wszystkim decyduj¹. Delhi jest wyj¹tkiem: w³adzê sprawuj¹ tu wspólnie: rz¹d centralny,
rz¹d stanowy, Zastêpca Gubernatora oraz przedstawiciele niezliczonych cia³ stanowych, jak Zarz¹d Rozwoju Delhi.
Poza tymi wielkimi miastami, ludzie w Indiach zamieszkuj¹
setki du¿ych miast i tysi¹ce mniejszych. Warunki w nich panuj¹ce
s¹ jeszcze gorsze. Nieoczyszczane œcieki zatruwaj¹ niemal wszystkie wiêksze systemy rzeczne. W ¿adnym z miast nie istnieje system organizacyjny, który by³by kompetentny w sprawach administracyjnych, odpowiedzialny i wyp³acalny finansowo. W odró¿-
83
nieniu od francuskich prefektur prowincji, s³u¿ba publiczna
w Indiach nigdy nie dorobi³a siê instytucji demokracji miejskiej.
Typowe jest zarz¹dzanie regionem z du¿ego miasta i st¹d nadzorowanie pracy mniejszych miast. Wszystkie te regiony znajduj¹
siê na skraju dezintegracji. Wed³ug danych ze spisu ludnoœci, wyludnieniu ulegaj¹ miasta poza tymi, w których ¿yje ponad 100
tysiêcy mieszkañców. W miarê, jak mniejsze miasta ulegaj¹ zniszczeniu, wiêksze staj¹ siê bardziej zat³oczone (patrz Suplement
4-4), a tak¿e maj¹ wszelkie towarzysz¹ce temu problemy.
Ra¿¹co z³e zarz¹dzanie regionami miejskimi, które przynosz¹
dostatek, by³o najwiêksz¹ pora¿k¹ pañstwa, które uwa¿a³o swych
mieszkañców za tak wielki „problem”, jak urbanizacjê. Zawsze
mówi³o siê o tej kwestii jako o „problemie migracji ze wsi do
miast”, a znaczenie tej kwestii pozostawa³o niezrozumia³e. Jest
doœæ oczywiste, ¿e ludŸmi kieruje chêæ robienia rzeczy, które
przynosz¹ im wiêkszy zysk – postêpuj¹ oni gospodarczo „racjonalnie”. Wol¹ zyski od strat. Zatem, skoro wielu z nich decyduje
siê na przeprowadzkê ze s³abo zaludnionych wiosek do zat³oczonych miast, musi siê za tym kryæ jakiœ powód gospodarczy, który wyjaœnia takie zachowanie. Jest ca³kowicie jasne w tym wypadku, ¿e regiony miejskie tworz¹ dobrobyt i ¿e ludzie przenosz¹
siê do tych miejsc, maj¹c nadziejê na udzia³ w tym dobrobycie.
Je¿eli chcecie naprawdê walczyæ z bied¹, musicie postrzegaæ
urbanizacjê jako proces, który w tej walce pomo¿e. Tego jednak
rz¹d Indii, niestety, nigdy nie bra³ pod uwagê. By w pe³ni zrozumieæ rozmiary migracji ze wsi do miast, raz jeszcze wróæmy do
Davida Clarka.
Prymat
Clark powo³uje siê na wiele studiów, które bada³y sposób,
w jaki wokó³ wielkich miast powstaj¹ mniejsze. Powiêkszanie siê
tych mniejszych centrów miejskich jest niezwykle wa¿ne dla zrozumienia procesu urbanizacji. W Indiach, co widaæ wyraŸnie, te
mniejsze oœrodki miejskie nie powstaj¹ – wszyscy t³ocz¹ siê w wielkich miastach. Jest to zjawisko „prymatu” – gdy jedno miasto
84
staje siê nadmiernie wa¿ne w systemie miejskim. Pisz¹c o zjawisku prymatu Clark mówi: „Dowody sugeruj¹ jednak¿e, ¿e zjawisko prymatu wystêpuje w krajach, gdzie g³ówne miasto jest mocniej w³¹czone w globalny system miejski, ni¿ po³¹czone z krajowym systemem miast”5.
Fakt, i¿ mieszkamy w kraju, gdzie urbanizacja odbywa siê
w sposób koœlawy i przyczynia siê do wystêpowania zjawiska prymatu, „gdzie g³ówne miasto jest mocniej w³¹czone w globalny system miejski ni¿ po³¹czone z krajowym systemem miast” mo¿emy
zilustrowaæ przez wnioski z ostatniej mojej podró¿y do Dehra Dun,
miasta, które odwiedza wielu turystów, gdzie istnieje wiele elitarnych szkó³ publicznych dla zamo¿nych ludzi, akademia wojskowa, instytut leœnictwa, a które jest ulubionym miejscem na osiedlanie siê niezliczonej liczby cywilnych i wojskowych emerytów.
Dehra Dun, znajduj¹ce siê u podnó¿a wzgórz, jest bram¹ do gór
Garhwal. 30 kilometrów w górê i ju¿ jesteœmy w Mussoorie, zwanej kiedyœ „królow¹ oœrodków wypoczynku”.
Dehra Dun jest oddalone od Delhi jedynie o 250 kilometrów.
T¹ sam¹ autostrad¹, czêsto uczêszczan¹ przez ludzi pobo¿nych,
mo¿na by³o dojechaæ do Haridwaru, Rishikeshu, i w koñcu do
Uttarkashi. Jednak autostrada ju¿ nie istnieje. Kilka lat temu
mo¿na by³o jeszcze powiedzieæ o niej, ¿e jest to „marna droga”.
Dziœ jednak trzeba powiedzieæ, ¿e nie jest to „¿adna droga”. Dotarcie do Dehra Dun zajmuje zatem 9 godzin. Krócej trwa podró¿
samolotem do Londynu. Najwa¿niejsze miasto kraju ma lepsze
po³¹czenie z Londynem ni¿ z „krajowym systemem miast”.
Przez ca³¹ drogê ma siê do czynienia z tym systemem miejskim. Ghaziabad, Meerut, Modinagar, Khatauli, Muzaffarnagar,
Roorkee – wszystkie s¹ miastami, regionami miejskimi. Wszystkim brak jest podstawowych po³¹czeñ z najwa¿niejszym miastem.
Gdyby takie po³¹czenia istnia³y, obraz regionów miejskich by³by inny. Delhi przesta³yby byæ miastem tak zat³oczonym; przedmieœcia „rozwinê³yby siê”. To z powodu prymatu du¿e miasta
Indii rozrastaj¹ siê ponad miarê, podczas gdy niezliczona iloœæ
mniejszych miast, które je otaczaj¹, stoi w miejscu: po³¹czenia
transportowe miêdzy du¿ym miastem i otaczaj¹cymi go mniej-
85
szymi oœrodkami s¹ w du¿ej mierze niewystarczaj¹ce. Clark powo³uje siê na wiele badañ, które pokazuj¹, ¿e gdy po³¹czenia komunikacyjne s¹ w dobrym stanie, efekt pierwszeñstwa ustaje
i pojawia siê to, co mo¿na okreœliæ jako „normalny” lub „rynkowy” rozwój miejski. Rynkowy rozwój miejski jest w³aœnie tym,
co Indie musz¹ wprowadziæ. W tym celu niezbêdne s¹ wielkie
inwestycje w infrastrukturê.
Urbanizacja rynkowa nie tylko bêdzie kontrolowaæ wzrost
zaludnienia, ale rozwi¹¿e tak¿e najwiêksze problemy stoj¹ce
przed mieszkañcami kraju, gdzie jest wielu ludzi. Zajmie siê tak¿e innym wielkim problemem, jaki maj¹ wszyscy mieszkañcy
Indii, czyli astronomicznie wysokimi cenami nieruchomoœci,
które spowodowa³y, ¿e posiadanie w³asnego mieszkania jest dobrem bêd¹cym poza zasiêgiem nawet klasy œredniej. Cena jest
funkcj¹ zapotrzebowania i poda¿y. Transport przyczynia siê do
zwiêkszenia poda¿y. Po³¹czcie miasteczko X z miastem Y tramwajem i natychmiast wiêcej przestrzeni jest dostêpne dla gospodarki miejskiej. To umo¿liwia taki system zagospodarowania
miejskiego, ¿e centrum miasta, gdzie ceny s¹ najwy¿sze ze wzglêdu na gospodarcz¹ wartoœæ terenu, staje siê przede wszystkim
przestrzeni¹ dla przedsiêbiorstw, a wielkie tereny na obrze¿ach
mog¹ byæ osiedlami mieszkaniowymi.
Warto pamiêtaæ, ¿e Japonia, Niemcy Zachodnie, Holandia
i Belgia maj¹ porównywaln¹, a nawet wiêksz¹ gêstoœæ zaludnienia
ni¿ Indie, a tymczasem wiele z tych krajów nie ma problemu przeludnienia i niekorzystnych cen mieszkañ, z którymi borykamy siê
w Indiach. ¯ycie w trudnych do wytrzymania warunkach jakie
panuj¹ w miastach Indii przypomina ¿ycie w piekle. Bieda, slumsy, zanieczyszczenie, choroby – ich przyczyn¹ nie jest „ludnoœæ”.
Przyczyn¹ jest zjawisko prymatu: najwa¿niejsze miasto nie maj¹ce odpowiednich po³¹czeñ z krajowym systemem miast.
To w³aœnie powoduje, ¿e ludnoœæ jest postrzegana jako „problem” – k³opot, który wywiera na widzu wielkie wra¿enie. WyjedŸmy z przeludnionych miast w¹skimi „autostradami” przez
zat³oczone miasteczka i „problem demograficzny” bije w oczy.
Wydawaæ siê mo¿e tak¿e, ¿e brud ma wiele wspólnego z „bied¹”.
86
Dla spostrzegawczego oka, widok ten oznacza po prostu zbyt
ma³y zasób dóbr publicznych6, przede wszystkim dróg. To, co
widzimy, to handel na ulicach: za du¿o handlu, za ma³o ulic. To
nie „bieda”. Ani nie jest to te¿ „problem demograficzny”. To s¹
zapracowane gospodarki miejskie przyt³oczone przez zjawisko
prymatu. Z wszystkich tych gospodarek miejskich œci¹gane s¹
wielkie sumy podatków. Pieni¹dze te jednak nie s¹ inwestowane
w to, czego te gospodarki wielce potrzebuj¹ i za co p³ac¹. Jest to
wyraŸny przyk³ad tego, co profesor Deepak Lal nazywa „pañstwem rozbójniczym”7.
Kolonialny rozwój miast: badanie przeciwieñstw
Pewn¹ wskazówkê, co mo¿e siê wydarzyæ, jeœli bêdzie mia³
miejsce rynkowy rozwój miast, mo¿emy otrzymaæ poprzez
zbadanie okresu, gdy w Indiach nast¹pi³ gwa³towny rozwój urbanistyczny: w erze kolonialnej. Co jest szczególnie znacz¹ce, to
rozwój ponad 80 oœrodków wypoczynku wokó³ czterech najwa¿niejszych metropolii – Delhi, Kalkuty, Bombaju i Madrasu. W³¹czaj¹c w to strefê Simla-Mussoorie w pobli¿u Delhi, strefê Darjeeling-Shillong wokó³ Kalkuty, strefê Poona-Mahabaleshwar
w s¹siedztwie Bombaju oraz Ooty i Nilgiris ko³o Madrasu. Rola
transportu jest jasna – Darjeeling mia³o swoj¹ liniê kolejow¹ zanim jeszcze Japonia us³ysza³a o kolei – podobnie jasne jest znaczenie rozwoju wolnego rynku nieruchomoœci. Waga zdrowej
administracji miejskiej jest oczywista. Rola technologii w zak³adaniu tych nowych miast nie mo¿e byæ niedoceniana: „Czy chodzi o naukê geologii, pomiarów i kartografii, czy te¿ o technologiê budowy dróg, mostów i linii kolejowych, wiedza i techniki
bior¹ce siê z procesów miejsko-przemys³owych wieku osiemnastego i dziewiêtnastego by³y najpierw wprowadzone, a potem
rozwiniête na terenie kolonii w Indiach”8 . Gdy ten proces urbanizacji siê zatrzyma³, wspomniane oœrodki wypoczynkowe s¹ na
skraju upadku. W górach sprawa jest jeszcze prostsza – drogi
w³¹czaj¹ ziemiê do us³ug. Niedostatek dróg spowodowa³ swego
rodzaju lokalne zjawiska prymatu, gdzie g³ówne miasto w gó-
87
rach – zazwyczaj bêd¹ce te¿ stolic¹ stanu – staje siê przesadnie
wa¿ne w regionalnym systemie miast.
Wspomniane oœrodki wypoczynkowe rozwija³y siê, gdy¿ by³y
silnie po³¹czone z metropoli¹. Te same si³y metropolii i wiele nowych mo¿e finansowaæ boom urbanistyczny, który wyeliminuje
biedê, rozwi¹¿e wiêkszoœæ problemów „¿ycia codziennego” w Indiach, a nawet zachowa kilka najpiêkniejszych miejsc na ziemi.
Dla wiêkszoœci ludzi wychowanych na jêzyku „biedy” teza,
¿e urbanizacja jest lekiem na ni¹, mo¿e siê wydawaæ nieco zbyt
daleko id¹ca: co z „wsiami”, gdzie mieszkaj¹ „prawdziwi” Hindusi? Ruch organizacji pozarz¹dowych, który skupi³ sw¹ uwagê na
„rozwoju wiejskim”, mo¿e siê bardzo dziwiæ. Jednak¿e fakt, ¿e
regiony miejskie stwarzaj¹ zarówno wyzwania, jak i szanse, nie
umkn¹³ uwadze miêdzynarodowego ruchu organizacji pozarz¹dowych. Spora grupa najwiêkszych organizacji jak Oxfam, Homeless International, Intermediate Technology and Water Aid,
po³¹czy³y siê, by wydaæ zwiêz³y tom zatytu³owany The Urban
Opportunity: The Work of NGOs in the Cities of the South9. S³owo „szansa” w tytule oznacza, ¿e wizja urbanizacji mo¿e zaœwitaæ
nad ruchem organizacji pozarz¹dowych.
W stronê „Konfliktu wizji”
W rzeczy samej chodzi o stworzenie „wizji”. Jak napisa³ Thomas Sowell w ksi¹¿ce A Conflict of Visions: Ideological Origins
of Political Struggles10 ludzie maj¹ ró¿ne „wizje” na temat tego,
w jaki sposób wygl¹da œwiat. Polityczne starcia maj¹ miejsce,
gdy te „wizje” k³óc¹ siê ze sob¹. Wizja okreœlana jest jako „przedanalityczny akt postrzegania”. Sowell mówi, ¿e „wizje s¹ fundamentami, na których budowane s¹ teorie”. Jego dzie³o przygl¹da siê wielu „konfliktom wizji”, w³¹czaj¹c w to spór dotycz¹cy
ekonomii rozwoju, maj¹cy miejsce miêdzy lordem Peterem Bauerem i Gunnarem Myrdalem. To w³aœnie konflikt pogl¹dów na
linii rynek-pañstwo, doprowadzi³ do „liberalizacji” w Indiach,
bez zaoferowania alternatywnej „wizji” dla etatystycznego pogl¹du wiejskiej utopii.
88
Indie s¹ wysoko zurbanizowane i wystêpuj¹ tu ogromne problemy miejskie. Tu kryj¹ siê jednak równie¿ szanse, jak uœwiadomi³ to sobie nawet ruch organizacji pozarz¹dowych. „Wizja”
etatystyczna problemu ludnoœciowego jest wyraŸnie „przed-analitycznym aktem postrzegania”. Wystarczy siê trochê zastanowiæ, by dostrzec jej fa³szywoœæ. Dowód na to, ¿e wzrost demograficzny powoduje wiêkszy dobrobyt, mo¿na zawrzeæ w czterech s³owach: Regiony Zurbanizowane S¹ Bogate. To, co
osi¹gamy, jest cudem w odniesieniu do politycznych staræ, które musz¹ siê odbyæ, by Indie zosta³y uwolnione od etatyzmu.
Ten dowód obala wizjê etatystyczn¹. Zamiast o œwiecie wiejskim,
nagle zaczynamy mówiæ o miejskim. I zamiast jêzyka biedy, u¿ywamy jêzyka dobrobytu.
I rzeczywiœcie, jest to historycznie uzasadniona wizja przysz³oœci, któr¹ ka¿da „cywilizacja” musi siê kierowaæ. Samo s³owo „cywilizacja” pochodzi od ³aciñskiego „civitas”, które oznacza „miasto”. Staro¿ytne Indie by³y bogate i miejskie. Harappa
i Mohenjo-Daro by³y najlepiej zaplanowanymi miastami staro¿ytnego œwiata. Z przyk³adu rozwoju portu w Lothal wiemy, ¿e
dostatek w miastach zale¿y w du¿ej mierze od po³¹czeñ transportowych z innymi centrami miejskimi, dziêki czemu handel
siê nie dusi. Region Œródziemnomorski by³ ko³ysk¹ cywilizacji,
poniewa¿ po prostu pozwala³ na rozwój wielu regionów zurbanizowanych i na istnienie po³¹czeñ miêdzy nimi. Globalizacja we
wspó³czesnym œwiecie pozwoli wszystkim oœrodkom miejskim
na po³¹czenie siê i dzia³anie na zasadzie siatki po³¹czeñ w globalnym systemie gospodarczym. Indie, z ich politycznie wywo³anym efektem prymatu, uniemo¿liwiaj¹ rozwój niezliczonej iloœci miast. To ta fa³szywa wizja jest odpowiedzialna za to, ¿e kraj
ten jest biedny.
Ta nieprawdziwa wizja zasadza siê na dwóch „przes¹dach”:
jednego dotycz¹cego ludnoœci i drugim dotycz¹cym biedy. Oba
mog¹ byæ obalone w kilku s³owach. Lord Bauer zaprzeczy³ teorii
b³êdnego ko³a biedy mówi¹c po prostu, ¿e „jeœli teoria ta by³aby
prawdziwa, œwiat nadal by³by w epoce kamienia ³upanego”. Wizja etatystyczna „problemu populacji” mo¿e byæ obalona podob-
89
nie szybko. Ludnoœæ jest Ÿród³em dobrobytu: regiony zurbanizowane s¹ bogate.
Odwrócenie przekonañ, które nast¹pi w sposób oczywisty, gdy
tylko dowody nieprawdy tych powszechnie g³oszonych (i publicznie nauczanych) teorii stan¹ siê wiedz¹ powszechn¹, doprowadzi
do „konfliktu wizji”, o którym mówi³ Sowell. Gdy mieszkañcy Indii zrozumiej¹, ¿e gospodarka to dostatek, a urbanizacja do niego
prowadzi, i ¿e nasza ludnoœæ i obecna bieda nie s¹ ¿adn¹ na tej
drodze przeszkod¹, nagle zauwa¿¹ te¿, ¿e w Indiach jest setka Singapurów, s¹ autostrady, po których Niemcy chêtnie by siê przejechali, doskona³y system publicznego transportu miejskiego, kwitn¹ce dzielnice biznesu w centrum miast oraz dobrze usytuowane i
przestrzenne przedmieœcia – „rozwiniêty” kraj, nie potrzebuj¹cy
d³u¿ej u³ud „ekonomii rozwoju”.
Byæ mo¿e powstanie pytanie, w jaki sposób ta „infrastruktura” zostanie sfinansowana. Wtedy argumenty na rzecz prywatyzacji znajd¹ wdziêcznych s³uchaczy w spo³eczeñstwie. Inwestycje w sektor publiczny s¹ dokonywane nie tylko przez drukowanie pieniêdzy, ale równie¿ przez odwracanie zasobów od takich
dóbr publicznych, jak drogi. Oto argument na rzecz prywatyzacji, który mieszkañcy Indii polubi¹ ca³ym sercem: zamiana braku inwestycji na inwestycje w innym miejscu. Dziœ, zmniejszanie
inwestycji odbywa siê „po kawa³ku”, jednak bez ¿adnej koncepcji inwestycji gdzie indziej. Raz jeszcze powtórzê: dzieje siê tak
z braku jakiegokolwiek pomys³u, jeœli jedna wizja tworzy sektor
publiczny, inna musi odmalowaæ now¹ perspektywê.
Ludnoœæ tworzy dobrobyt – na tym polu znajduje siê klucz
do starcia znacz¹cej politycznie si³y z wizj¹ etatystyczn¹. W kraju analfabetów ekonomicznych, gdzie chwytliwa ideologia „gospodarki mieszanej” jest ubrana w g³êboko zakorzeniony nacjonalizm gospodarczy, nie ma lepszego sposobu na wyci¹gniêcie
na œwiat³o dzienne k³amstw wizji etatystycznej.
Zwróæmy teraz uwagê na drug¹ kwestiê: czy zasoby naturalne stanowi¹ problem? Innymi s³owy: czy Ziemia jest zbyt ma³a,
by pomieœciæ wszystkich ludzi? Czy jest nas zbyt wielu?
90
Ekonomia obfitoœci
Socjalizm podkreœla, ¿e ekonomia to nauka o brakach, gdy¿
iloœæ zasobów naturalnych jest niewielka i planiœci musz¹ je rozdysponowaæ. Jest to fa³szywy pogl¹d na œwiat, który staraj¹ siê
przekazaæ ofiarom swojego systemu edukacyjnego. Gospodarka rynkowa jest jak ekosystem. Ka¿de miasto jest ekosystemem
tak samo, jak deszczowe lasy amazoñskie s¹ ekosystemem. Jest
to ekosystem, w którym ludzie maj¹ ró¿ne specjalnoœci i tworz¹
dobrobyt. W ekosystemie gospodarki rynkowej tworzone s¹ nisze, w których mo¿emy prze¿yæ. Cokolwiek wchodzi do ekosystemu gospodarki rynkowej tak¿e mo¿e prze¿yæ. Zasoby, które
s¹ dostêpne w gospodarce rynkowej, zawsze wystêpuj¹ w obfitoœci. Pos³u¿ê siê w wyjaœnianiu tej zasady przyk³adami.
Woda stanowi 70 procent Ziemi. A wody brakuje w Indiach.
Zachêca to wiele osób do snucia niem¹drych dywagacji, jakoby
najwa¿niejsz¹ rol¹ pañstwa by³o zapewnienie wszystkim czystej
wody pitnej. Zestawmy to z produktami ropy naftowej. Na Ziemi
wystêpuje bardzo niewiele z³ó¿ ropy naftowej w porównaniu
z wod¹. Jednak benzyna i olej napêdowy s¹ dostêpne w du¿ej iloœci, podczas gdy to w³aœnie wody brakuje. Powodem takiego stanu rzeczy jest rynek. Istnieje rynek na produkty napêdowe: niektórzy je sprzedaj¹, inni kupuj¹. Nie ma jednak rynku dla wody.
Pañstwo rozdaje j¹ za darmo rolnikom i mieszkañcom slumsów.
Nie ma praw w³asnoœci dla nabrze¿y czy wód gruntowych, podczas gdy mo¿na posiadaæ podziemne z³o¿a ropy naftowej.
Po drugie, jeœli chodzi o kwestiê wyginiêcia gatunków, nigdy
nie dotyczy to tych, które znajduj¹ swoje miejsce w gospodarce
rynkowej. Dlatego te¿ kurczaki, kozy i œwinie prze¿y³y, podczas
gdy tygrysy nie. Niektórych zwierz¹t z wczeœniej zagro¿onych wyginiêciem gatunków jak krokodyle, emu i strusie, jest teraz bardzo
du¿o, gdy¿ s¹ hodowane na farmach. Tygrys, s³oñ i nosoro¿ec
z ³atwoœci¹ by prze¿y³y, gdyby by³y hodowane dla celów komercyjnych i istnia³by wolny rynek na produkty z nich wytwarzane. Zwierzêta ¿yj¹ce w warunkach naturalnych równie¿ by prze¿y³y, gdy¿
nasycenie rynku uczyni³oby k³usownictwo nieop³acalnym.
91
Po trzecie, ludzie s¹ zaradni. Umys³ ludzki, jak powiedzia³
Julian Simon, jest najwiêkszym bogactwem. Korzysta on z coraz
to nowych bogactw dostêpnych szczodrze na Ziemi.
Dobrym przyk³adem jest energia. Gdy w Wielkiej Brytanii rozpoczê³o siê uprzemys³owienie, do wytwarzania stali u¿ywany by³
wêgiel drzewny. To zmniejszy³o powierzchnie leœne w Anglii. Umys³
ludzki odpowiedzia³ na to wyzwanie i ludzie zaczêli wydobywaæ
wêgiel w kopalniach. By³o to ogromnie op³acalne, jako ¿e wêgiel
drzewny sta³ siê trudno dostêpny. Po latach, lasy w Wielkiej Brytanii znów siê pojawi³y, gdy wêgiel sta³ siê g³ównym Ÿród³em energii.
Jednak Ÿród³o wêgla nie wysch³o. Wkrótce cz³owiek odkry³ ropê.
I znów Wielka Brytania uzna³a, ¿e taniej jest importowaæ wêgiel
i ropê, ni¿ wydobywaæ j¹ z bardzo g³êboka. Dziœ mo¿ecie zawieŸæ
wêgiel do Newcastle. Nie ma tam kopalni, jednak nadal jest tam
wêgiel pod ziemi¹. Z³o¿a nie zosta³y wyczerpane. Podobnie bêdzie z
rop¹ i gazem, gdy¿ umys³ ludzki wynajdzie nowe rozwi¹zania. ¯adne
ze z³ó¿ nieodnawialnych zasobów energii nie zostanie ca³kowicie
wyczerpane. Nigdy. Cena energii bêdzie zachêca³a do poszukiwania nowych rozwi¹zañ.
Filozofia diab³a
Problem liczby ludnoœci to filozofia diab³a. Nie pozwala na postrzeganie ludzi jako bogactwa w rzeczy samej: „najwiêkszego bogactwa”. Zachêca ludzi do myœlenia, ¿e s¹ ciê¿arem i nie s¹ zdolni do
polepszania swoich warunków ¿ycia bez pomocy pañstwa. Prawda
jest ca³kiem inna: to pañstwo stanowi wielki problem, gdy¿ nieprzemyœlana polityka pañstwa skazuje ludzi na biedê.
Nie bez racji jest przekonanie, ¿e teza o problemie populacji
jest podtrzymywana przez socjalistyczne rz¹dy Indii (w piêædziesi¹t¹ rocznicê odzyskania niepodleg³oœci, parlament Indii przyj¹³
jednog³oœnie uchwa³ê twierdz¹c¹, ¿e najwiêkszym problemem w
Indiach by³a ludnoœæ) i równie¿ przez Organizacjê Narodów Zjednoczonych. W ten sposób pañstwa promuj¹ wizjê œwiata, gdzie
biedne dzieci Trzeciego Œwiata s¹ najwiêkszym problemem Ziemi. Odci¹ga to uwagê od z³odziejskiej polityki pañstw.
92
Jest w tym myœleniu obecny tak¿e element rasizmu: biali ludzie uwa¿aj¹, ¿e czarne dzieci s¹ problemem i ¿e czarni ludzie
zbyt szybko siê rozmna¿aj¹.
Amartya Sen, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii
z 1998 roku, którego Indie uhonorowa³y najwy¿szym wyró¿nieniem pañstwowym, równie¿ promuje ten sposób myœlenia, gdy
mówi, ¿e biedni potrzebuj¹ edukacji zapewnionej przez pañstwo,
inaczej nie bêd¹ w stanie konkurowaæ w globalizuj¹cym siê œwiecie. Jak przed nim twierdzi³ Gunnar Myrdal – który tak¿e otrzyma³ wysokie nagrody od rz¹du Indii – Amartya Sen zdaje siê utrzymywaæ, ¿e biednym mieszkañcom naszego pañstwa brak zdolnoœci intelektualnych, podczas gdy pañstwo je posiada. W rzeczywistoœci edukacja publiczna to propaganda. Pañstwo samo cierpi na
powa¿ny deficyt wiedzy, jeœli weŸmiemy pod uwagê stan naszej
administracji publicznej. Pañstwo nie potrafi uczyæ, a samo wymaga nauki. Ludzie jednak nie potrzebuj¹ edukacji – „¿adnego
ciemnego sarkazmu w szkole” (z tekstu piosenki Pink Floyd „We
don’t need no education” – przyp. t³um.) – gdy¿ Bóg wyposa¿y³
ich w naturalne zdolnoœci do handlu.
To, czego naprawdê im potrzeba, to wolnoœæ gospodarcza.
To w³aœnie Deepak Lal nazywa „gospodark¹ uciskan¹”.
1
Dziêkujê profesorowi Julianowi Simonowi za komentarz do wczeœniejszej wersji tego tekstu.
2
Definicja ta pochodzi od profesora George’a Reismana, który, jak
Friedrich von Hayek, by³ uczniem wielkiego Ludwiga von Misesa,
za³o¿yciela Austriackiej Szko³y Ekonomii.
3
D. Clark, Urban World/Global City), wyd. Routledge, London 1996.
4
Narodowy Raport Indii (India National Report), Habitat II, 1996.
5
D. Clark, tam¿e, s. 29.
6
„Dobrem publicznym” nazywamy coœ, co nie mo¿e byæ wycenione
ani sprzedane, lub z dostêpu do czego ludzie nie mog¹ byæ wy³¹czeni.
W dawnych czasach drogi, parki i latarnie morskie by³y uwa¿ane za
dobra publiczne. Dziœ ekonomiœci s¹ bardziej ostro¿ni w mówieniu, ¿e
coœ jest „czystym” dobrem publicznym.
7
D. Lal, Against Dirigisme: The Case for Unshackling Free Markets,
wyd. International Centre for Economic Growth, San Francisco 1994,
93
s. 34; przytaczaj¹c jego tekst The Political Economy of the Predatory
State, DRD, Tekst Dyskusji nr 105, World Bank, Washington.
8
A.D. King, Colonial Urban Development, Routledge & Kegan Paul,
Londyn 1976, s. 155.
9
N. Hall, The Urban Opportunity: The Work of NGOs in the Cities of the
South, Intermediate Technology Publications, London 1996.
10
T. Sowell, A Conflict of Visions: Ideological Origins of Political Struggles, Quill, New York 1987.
94
W obronie imigracji
Julian L. Simon1
W przeciwieñstwie do powszechnie panuj¹cych opinii, legalni imigranci przybywaj¹cy do Stanów Zjednoczonych, przynosz¹
mieszkañcom tego pañstwa znacz¹ce korzyœci ekonomiczne.
Nale¿¹ do nich: zmniejszenie ciê¿aru kosztów ubezpieczeñ spo³ecznych bez zmniejszania korzyœci z nich p³yn¹cych, wiêksza
produktywnoœæ, wzrost przedsiêbiorczoœci, zastrzyk si³ witalnych, wreszcie ró¿norodnoœæ kulturowa.
Przeciwnicy imigracji staraj¹ siê nas przekonaæ, ¿e imigranci
wyrz¹dzaj¹ spo³eczeñstwu szkodê pod wzglêdem gospodarczym,
politycznym i kulturowym. Ograniczenia w imigracji maj¹ nas
„ochraniaæ”, tak jak c³a i kontyngenty. Podobnie jednak, jak
w przypadku barier handlowych, ograniczenia w imigracji chroni¹ nas g³ównie przed korzyœciami. Nie oznacza to, ¿e imigracja
nie poci¹ga za sob¹ ¿adnych kosztów, jednak dowody historyczne
i obecne pokazuj¹, ¿e zbyt du¿y nacisk k³adzie siê na koszty, podczas gdy korzyœci siê nie docenia.
Na pierwszy rzut oka imigracja wydaje siê mieæ dwa oblicza
ideologiczne. Z jednej strony:wolnoœæ przekraczania granic pañstwowych jest prawem ka¿dego cz³owieka, i prawo to powinno
byæ respektowane. Jak nam przypomina F. A. Hayek: „Prawnym
obowi¹zkiem ka¿dego cz³owieka jest, by zachowywaæ siê tak samo
wobec wszystkich, w³¹czaj¹c w to obcych i cudzoziemców”. Hayek potêpia takie grupy, jak zwi¹zki zawodowe, które wzywaj¹ do
„sprawiedliwoœci spo³ecznej”, a jednoczeœnie „odrzucaj¹ te prawa, których domagaj¹ siê cudzoziemcy”. Z drugiej strony: prawo
95
cz³owieka do owoców jego pracy jest czasem interpretowane jako
podstawa do pozbawienia cudzoziemców prawa przekraczania
naszych granic. Dla wyjaœnienia tego problemu warto przytoczyæ
fakty o ekonomicznym wp³ywie imigracji.
Przyjrzyjmy siê niektórym argumentom przeciwników
imigracji.
Najsilniejszym argumentem politycznym przeciw przyjmowaniu imigrantów zawsze by³o przekonanie, ¿e zabieraj¹ pracê
rdzennym mieszkañcom kraju, do którego przybywaj¹. Podstawa tego rozumowania jest prosta: je¿eli liczba miejsc pracy jest
sta³a, a imigranci zajmuj¹ kilka z nich, mniej pracy pozostanie
dla obywateli pañstwa.
Na pocz¹tku zapotrzebowanie na œciœle okreœlony typ pracownika jest rzeczywiœcie sta³e. Zatem imigranci, którzy zaczynaj¹ pracê w okreœlonym zawodzie, musz¹ teoretycznie wywieraæ pewien negatywny wp³yw na p³ace lub poziom zatrudnienia,
jaki wystêpuje w tej profesji. Obserwowany w ostatnich czasach
znaczny wzrost liczby lekarzy z zagranicy na przyk³ad, oznacza
dodatkow¹ konkurencjê i ni¿sze zarobki dla lekarzy amerykañskich, których wysokie p³ace s¹ obecnie wynikiem sztucznie
ograniczanej iloœci lekarzy. Tych negatywnych efektów mo¿na
unikn¹æ jedynie wtedy, gdy imigranci zasil¹ szeregi wszystkich
profesji proporcjonalnie do iloœci osób pracuj¹cych w danym
zawodzie. Pracownicy wykonuj¹cy zawody, do których imigranci
nap³yn¹ w sposób nieproporcjonalny, bêd¹ siê zapewne skar¿yæ, jednak konsumenci raczej nie bêd¹ narzekaæ.
Teorie ekonomiczne ucz¹ nas, ¿e w niektórych zawodach
musi wystêpowaæ bezrobocie. Nie wyjaœniaj¹ jednak, czy zakres
zjawiska bêdzie powa¿ny czy raczej nieistotny; do tego niezbêdne jest nam przeprowadzenie doœwiadczenia. ¯adne badanie nie
pokazuje, by imigranci byli w istotnym stopniu przyczyn¹ bezrobocia tak w Stanach Zjednoczonych jako ca³oœci, jak i w wybranych miejscach kraju, gdzie wystêpuj¹ ich skupiska. Jednym
z powodów takiego stanu jest fakt, ¿e potencjalni imigranci s¹
w du¿ym stopniu œwiadomi warunków panuj¹cych na rynkach
pracy i raczej nie przyje¿d¿aj¹ tam, gdzie istnieje ma³e zapotrze-
96
bowanie na ich kwalifikacje. Ponadto imigranci posiadaj¹ na ogó³
wiele ró¿nych umiejêtnoœci i nie jest tak, ¿e pracuj¹ jedynie
w bardzo ograniczonej liczbie zawodów. Równoczeœnie imigranci zwiêkszaj¹ zapotrzebowanie na pracê w wielu ró¿nych dziedzinach; s¹ zarówno konsumentami, jak i wytwórcami ró¿nych dóbr
i us³ug. W d³ugim okresie, poprzez swe wydatki, imigranci tworz¹
tyle miejsc pracy, ile sami zajmuj¹.
Nawet w tych dziedzinach, gdzie imigrantów jest bardzo wielu, jak restauracje i przemys³ hotelarski, stanowi¹ oni niewielki
problem dla pracowników miejscowych. Jak pokazuje wiele badañ, tylko niektórzy rodowici mieszkañcy staraj¹ siê o pracê,
wykonywan¹ przez imigrantów, gdy¿ jest ona ciê¿ka, a wynagrodzenie za ni¹ niewielkie.
Wiêkszy wp³yw, ni¿ na poziom bezrobocia, mo¿e natomiast
imigracja wywieraæ na wysokoœæ zarobków. Potencjalni imigranci, na których umiejêtnoœci zapotrzebowanie by³oby niewielkie,
nie decyduj¹ siê na migracjê, natomiast ci, którzy spodziewaj¹ siê,
¿e ich umiejêtnoœci spotkaj¹ siê z zainteresowaniem pracodawców, kieruj¹ siê tam, gdzie s¹ dla nich miejsca pracy. Nap³yw lekarzy imigrantów na przyk³ad, prawdopodobnie raczej spowoduje
spadek zarobków miejscowych lekarzy ni¿ pozbawienie ich pracy. Badanie przeprowadzone przez Bartona Smitha i Roberta Newmana pokazuje jednak, ¿e zarobki spad³y jedynie o 8 procent
w miastach przy granicy Teksasu z Meksykiem, gdzie odsetek Meksykanów jest stosunkowo wysoki, w porównaniu z innymi miejscami w Stanach Zjednoczonych – spadek jest znacznie mniejszy
ni¿ badacze siê spodziewali. Ró¿nica w zarobkach przypisywana
jest ponadto w du¿ej mierze niskim kosztom utrzymania w miastach przygranicznych.
Istot¹ maltuzjañskiej niechêci do imigracji jest strach przed
„rozproszeniem kapita³u”, bior¹cy siê z przekonania, i¿ prawo
malej¹cych zysków spowoduje spadek dochodu przypadaj¹cego na pracownika, jako ¿e pracowników przybywa, a wysokoœæ
kapita³u pozostaje bez zmian. Twierdzenie powy¿sze ma wielk¹
moc przekonywania, poniewa¿ jest cudownie proste, bezpoœrednie i wydaje siê zgodne ze zdrowym rozs¹dkiem. Jest ³akomym
97
k¹skiem dla mediów. Inaczej jest z argumentami, które przecz¹
zwi¹zkowi teorii maltuzjañskiej z imigracj¹, poniewa¿ s¹ one
skomplikowane i nie tak bezpoœrednie.
Najwiêksze znaczenie ma dziœ kapita³ ludzki – wykszta³cenie
i umiejêtnoœci posiadane przez ludzi – a nie maszyny czy narzêdzia. Dodatkowi pracownicy rekrutuj¹cy siê spoœród imigrantów wyrz¹dzaj¹ jednak¿e rodowitym mieszkañcom pewnego rodzaju szkodê. W sektorze prywatnym dodatkowi pracownicy
(i ich wp³yw na zmniejszenie zarobków) przyczyniaj¹ siê do tego,
¿e w³aœciciele firm czerpi¹ ze swych przedsiêbiorstw wiêksze zyski - wzrost dochodów w³aœcicieli odpowiada stracie po stronie
pracowników. Zmiana nie wp³ywa jednak w znacz¹cym stopniu
na wskaŸnik ca³kowitego dochodu na osobê.
Tym niemniej pracownicy trac¹, gdy zyskuj¹ pracodawcy,
o ile s¹ to grupy ró¿ne. W rzeczywistoœci jednak, przez fundusze
emerytalne, wiêkszoœæ prywatnego kapita³u pozostaje, choæ niebezpoœrednio, w posiadaniu pracowników. Nie jest zatem jasne,
jak wielka jest w rezultacie strata po stronie pracowników.
W przypadku specjalnych kategorii pracowników, zw³aszcza tych o najni¿szych zarobkach, negatywny wp³yw imigracji
jest prawdopodobnie mniejszy, ni¿ siê powszechnie s¹dzi i mo¿e
wcale nie wystêpowaæ. Jak powiedzia³em wczeœniej, legalni imigranci posiadaj¹ cenne wykszta³cenie i umiejêtnoœci, i zasilaj¹
szeregi wielu ró¿nych profesji, nawet w krótkim okresie nie powoduj¹ przy tym szkód w poziome zatrudnienia, ani wiêkszych
szkód w poziomie wynagrodzeñ.
Imigranci tworz¹ nowe miejsca pracy w sposób nie tylko poœredni – poprzez swe wydatki, robi¹ to tak¿e bezpoœrednio, poprzez zak³adanie przedsiêbiorstw, które tworz¹ nawet chêtniej ni¿
rodowici mieszkañcy. Badania przeprowadzone przez rz¹d Kanady, które równie dobrze mog³yby opisywaæ tak¿e doœwiadczenie
Stanów Zjednoczonych, pokazuj¹, ¿e blisko 5 procent – 91 z 1 746
mê¿czyzn i 291 kobiet – za³o¿y³o w³asne firmy w ci¹gu pierwszych
trzech lat swego pobytu w Kanadzie. Zatrudnili nie tylko sami siebie, ale tak¿e innych, tworz¹c w sumie 606 nowych miejsc pracy.
St¹d, szacuj¹c z grubsza, imigranci stworzyli 30 procent nowych
98
miejsc pracy wobec tych, które zajêli. Ponadto, procent ten z pewnoœci¹ uleg³ szybkiemu powiêkszeniu po trzyletnim okresie badañ; w ci¹gu jednego roku 71 imigrantów, którzy sami siebie zatrudniali, utworzy³o 264 nowych miejsc pracy, w porównaniu
z 91 osobami i 606 miejscami pracy po okresie trzyletnim.
Oznacza to zatem, ¿e nawet jeœli piêciu imigrantów pozbawi³o jednego rodowitego Kanadyjczyka wczeœniej zajmowanej przez
niego posady – co jest wyj¹tkowo nieprawdopodobn¹ liczb¹ –
zosta³o to a¿ nadto wynagrodzone przez nowe miejsca pracy,
jakie stworzyli imigranci i które by³y zajmowane przez mieszkañców. Przedsiêbiorstwa zak³adane przez imigrantów s¹ oczywiœcie na pocz¹tku niewielkie, jednak ma³e przedsiêbiorstwa s¹
najwiêkszym Ÿród³em nowych miejsc pracy.
Historia pokazuje, ¿e migruj¹cy zazwyczaj przybywaj¹ w dobrych czasach i wyje¿d¿aj¹ w z³ych, staj¹c siê w ten sposób buforem bezrobocia dotykaj¹cego mieszkañców. Nie twierdzê, ¿e imigracja jest pozbawiona wad. WyobraŸmy sobie, ¿e jutro do Stanów przybywa miliard Azjatów, Afrykanów i mieszkañców Afryki Po³udniowej bez wykszta³cenia i zawodu. Ka¿dy znalaz³by siê
w strasznym po³o¿eniu. Imigranci na pocz¹tku nie mieliby pracy,
a gospodarka nie by³aby w stanie szybko dostosowaæ siê do nowej
sytuacji. By stwierdziæ, czy okreœlona fala imigrantów jest na tyle
znacz¹ca, by spowodowaæ taki krótkookresowy nadmiar, powinniœmy przeœledziæ historiê i sytuacje, gdy przybyszów by³o wielu
w porównaniu do mieszkañców: wczesn¹ historiê Stanów Zjednoczonych, zw³aszcza na prze³omie wieków; sytuacjê w Niemczech
Zachodnich i Japonii po II wojnie œwiatowej, gdy kraje przyjmowa³y wielu etnicznych Niemców i Japoñczyków z terenów, które
przesta³y podlegaæ tym krajom; historiê Izraela w latach piêædziesi¹tych XX wieku, dok¹d odbywa³a siê masowa imigracja z krajów
arabskich. Jak pokazuj¹ niemal wszystkie badania, okresy tych
sporych nap³ywów by³y trudne, jednak z punktu widzenia gospodarki wszystkie okaza³y siê korzystne.
Wspomniane doœwiadczenia mog¹ oznaczaæ, ¿e spodziewane w teorii niekorzystne efekty w rzeczywistoœci wystêpuj¹
w niewielkim zakresie lub wcale. Mo¿e byæ równie¿ tak, ¿e wiel-
99
koœæ tych migracji, nawet pomimo ¿e by³y to migracje masowe,
nie by³a jednak wystarczaj¹ca do tego, by efekty niekorzystne
by³y wyraŸnie odczuwalne. W ka¿dym razie, historia uczy nas,
by siê chwilê zastanowiæ zanim, opieraj¹c siê na ró¿nych teoriach, ca³kowicie zamkniemy nasze granice dla imigrantów.
Doœæ krótki jest ponadto okres, w którym podstawowe umiejêtnoœci imigrantów – odnosz¹ce siê do znajomoœci jêzyka i braku doœwiadczenia z technologiami komunikacyjnymi – umniejszaj¹ ich produktywnoœæ. Prawdopodobnie w ci¹gu dwóch do
piêciu lat imigranci nabywaj¹ teumiejêtnoœci i staj¹ siê lepszymi
pracownikami ni¿ rodowici mieszkañcy. Po kilku latach przeciêtny pracuj¹cy imigrant osi¹ga wy¿sze zarobki ni¿ przeciêtny
pracownik amerykañski, co w du¿ej mierze jest zas³ug¹ jego lub
jej wieku i wysokiego poziomu wykszta³cenia.
Innym zarzutem wysuwanym pod adresem imigracji jest ten,
¿e imigranci staj¹ siê obci¹¿eniem dla spo³eczeñstwa, zabieraj¹c
pieni¹dze amerykañskich podatników. Powa¿ne dowody zadaj¹
k³am temu twierdzeniu – Adding Up the Costs of Our New Immigrants (Sumuj¹c koszt naszych nowych imigrantów), „The
Wall Street Journal”, 26 luty 1981 r.).
Innym z kolei argumentem przeciw jest, ¿e imigranci powoduj¹
uszczuplenie zasobów naturalnych przypadaj¹cych na mieszkañców.
Dla przyk³adu, Paul R. Ehrlich, honorowy prezes organizacji Zero
Population Growth (Zerowy Wzrost Demograficzny), ka¿e nam zastanowiæ siê nad efektem, jaki spowoduj¹ nowi ludzie wobec „malej¹cej iloœci wody w tym kraju. I naszych zapasów ¿ywnoœci. Pomyœlcie
o konkurencji, jak¹ spowoduj¹ dla mieszkalnictwa i pracy”.
Wiêkszoœæ tych zarzutów to po prostu czcze gadanie. Zasoby
wody i ¿ywnoœci w Stanach Zjednoczonych w ci¹gu ostatnich dziesiêcioleci ulegaj¹ poprawie w ka¿dym zakresie – tak jeœli chodzi
o ich iloœæ, jak i jakoœæ, choæ wiedza ta jest zbyt ma³o powszechna.
Powietrze tak¿e staje siê mniej zanieczyszczone, jak pokazuje rz¹dowy WskaŸnik Zanieczyszczenia opracowany przez Agencjê
Ochrony Œrodowiska USA. I w d³ugim okresie, zasoby naturalne
sta³y siê raczej bardziej, a nie mniej dostêpne, jak pokazuje najwa¿niejszy wskaŸnik ekonomiczny, jakim jest ich cena.
100
Jednak nie wszystkie zarzuty wobec imigrantów, dotycz¹ce ich
wp³ywu na zasoby, da siê tak ³atwo obaliæ. Przyjrzyjmy siê na przyk³ad stwierdzeniu wyg³oszonemu przez przedstawicieli Funduszu
Ochrony Œrodowiska, jakie znalaz³o siê w artykule zatytu³owanym:
Immigration and American Conscience (Imigracja i œwiadomoœæ
amerykañska): „Gdyby Stany Zjednoczone zadba³y o ustabilizowanie poziomu populacji w roku 1970, mielibyœmy ten sam poziom
zu¿ycia energii i ¿ylibyœmy na takim samym poziomie, na jakim
¿yjemy dziœ (w roku 1981 – przyp. Autora) bez ¿adnej ropy z Iranu
lub choæby jednej elektrowni atomowej”. Stwierdzenie prawdopodobnie jest prawdziwe, jednak wnioski straszliwie myl¹ce.
Powa¿nym b³êdem tej opinii jest to, ¿e opisywany okres jedenastu lat jest stanowczo zbyt krótki, by zaobserwowaæ najwa¿niejsze efekty zmiany populacji. Dojrzewanie dzieci do wieku, w którym staj¹ siê producentami dóbr i idei, zajmuje czwart¹
czêœæ stulecia; nawet imigranci wymagaj¹ kilku lat, by osi¹gn¹æ
sw¹ pe³n¹ produktywnoœæ.
Jeszcze wiêcej jeszcze zajmuje wystêpowanie innego cyklu bardzo wa¿nego dla historii: a) populacja, w której jest wielu imigrantów doprowadza do wiêkszego zu¿ycia zasobów naturalnych;
b) ceny surowców rosn¹; c) wzrost cen i bior¹cy siê z tego strach
przed mniejsz¹ dostêpnoœci¹ bogactw, zmuszaj¹ ludzi do poszukiwania nowych z³ó¿, nowych technologii produkcji i nowych zamienników dla tych surowców; d) w wyniku czego, cena dostêpnoœci
omawianego bogactwa spada poni¿ej poziomu, na jakim by³a przed
okresem wyst¹pienia krótkotrwa³ego braku surowca. Proces zajmuje trochê czasu i nie jest tak bezpoœredni, jednak jest on najwa¿niejsz¹ si³¹ napêdow¹ postêpu gospodarczego od 5 tysiêcy lat.
W d³ugim okresie populacja na ustabilizowanym poziomie
osi¹gnie ni¿szy wzrost ekonomiczny ni¿ populacja rosn¹ca.
SprawdŸcie sami, wyobra¿aj¹c sobie, jak bêdzie za 100 lub 500
lat w porównaniu z teraŸniejszoœci¹, albo jak by by³o, gdyby populacja œwiatowa ustabilizowa³a siê i nie ros³a od roku 1000 p.n.e.,
1 n.e., 1000, 1750 lub 1900.
Podstawowym wyró¿nikiem wysokiego poziomu ekonomicznego cywilizacji jest, czy posiada zdolnoœæ do rozwi¹zywania po-
101
jawiaj¹cych siê nowych problemów szybciej, ni¿ cywilizacje o ni¿szym rozwoju ekonomicznym. Na przyk³ad iloœæ przypadków
wystêpowania klêski g³odu zmniejszy³a siê w ostatnim wieku gwa³townie, dziêki nowoczesnym drogom i systemom transportu. Braki
¿ywnoœci spowodowane szybkim wzrostem demograficznym,
znacznie d³u¿ej by³y ³atane w 1300 roku, ni¿ to siê dzieje teraz,
gdy¿ dysponujemy sposobami wynajdowania i stosowania nowych
rozwi¹zañ, które zmniejszaj¹ te braki. Nie istniej¹ ¿adne naturalne lub fizyczne „granice”, które stanowi³yby powa¿ne ograniczenia naszych mo¿liwoœci. Poprawa, jaka nast¹pi³a w dostêpnoœci
œwiatowych zasobów, nie mia³aby miejsca, gdyby gêstoœæ zaludnienia pozosta³a na tak niskim poziomie, jak w przesz³oœci.
Jak zobaczyliœmy, imigracja na ogó³ nie uderza w rdzennych
mieszkañców. Teraz przyjrzyjmy siê p³yn¹cym z niej korzyœciom.
Choæ trudno to wyliczyæ, d³ugookresowe korzyœci dla produktywnoœci, bior¹ce siê z istnienia tych dodatkowych pracowników
i konsumentów, prawdopodobnie przewa¿¹ nad innymi efektami.
Czêœæ wzrostu produktywnoœci bierze siê z tego, ze imigranci pracuj¹ w przedsiêbiorstwach i laboratoriach, które stanowi¹ o rozwoju œwiatowej techniki. Razem z innymi czerpiemy korzyœci
z wk³adu w œwiatow¹ produkcjê w – na przyk³ad – in¿ynieriê
genetyczn¹, której imigranci nie mogliby rozwijaæ w krajach,
z których pochodz¹. Wiêksza liczba imigrantów oznacza wiêksz¹
liczbê pracowników, którzy mog¹ wynaleŸæ metody podnosz¹ce
produkcjê. Jak powiedzia³ Soichiro Honda (znany producent motocykli i samochodów): „Gdzie myœli 100 ludzi, jest 100 mo¿liwoœci; gdy myœli 1000 ludzi, jest 1000 mo¿liwoœci”. Ponadto, charakterystyczna dla imigrantów znajomoœæ jêzyków obcych,
innych ni¿ angielski, jest cenna dla przedsiêbiorstw, zainteresowanych rozszerzaniem swej dzia³alnoœci na rynki zagraniczne.
Inne aspekty wzrostu produkcji – dla których posiadamy mocniejsze dowody – bior¹ siê ze wzrostu produkcji w poszczególnych przedsiêbiorstwach, do którego przyczynia siê system nauki przez pracê oraz zyski, które daje wiêksza skala produkcji.
Tak¿e rosn¹ca liczba klientów i pracowników zwiêksza inwestycje, które pozwalaj¹ na wprowadzenie nowych technologii. Naj-
102
wiêkszym wk³adem imigrantów jest chyba jednak energia, jak¹
wnosz¹ oni do ¿ywotnoœci i wzrostu Stanów Zjednoczonych. Przyczyniaj¹ siê do o¿ywienia naszych instytucji, gdy¿ s¹ na ogó³ bardziej intelektualnie aktywni, jak i bardziej sk³onni do ciê¿szej pracy ni¿ rodowici mieszkañcy. Kwesti¹ otwart¹ pozostaje pytanie,
jak wiele z tej ¿ywotnoœci bierze siê bardziej z bycia g³odnym”, ni¿
¿ycia w dobrobycie i posiadania ustabilizowanej sytuacji materialnej, jak wiele z tego, jacy ludzie decyduj¹ siê na imigracjê i czy
nie s¹ to po prostu najbardziej przedsiêbiorczy spoœród spo³ecznoœci, jak wiele natomiast zale¿y od bycia poddanym wp³ywom
ró¿nych kultur – przyczyna nie ma jednak wiêkszego znaczenia
dla wyników, ani dla przedmiotu naszej dyskusji.
Jedn¹ z pozytywnych rzeczy, jakie siê s³yszy na temat imigracji jest to, ¿e zwiêksza bogactwo kulturowe. Chiñskie i francuskie restauracje s¹ w tym kontekœcie najczêstszym przyk³adem. Korzyœci p³yn¹ce z ró¿norodnoœci przekraczaj¹ jednak przyjemnoœci czysto konsumpcyjne czy estetyczne. Ró¿norodnoœæ
w istotnej mierze sk³ada siê na pomys³owoœæ. Imigranci zachêcaj¹ mieszkañców do wiêkszej produkcji i do bycia bardziej innowacyjnym przez to, ¿e stwarzaj¹ dla nich konkurencjê, której
ci musz¹ sprostaæ. Nie wolno nam tak¿e zapominaæ, ¿e podobnie
jak kiedyœ, równie¿ dzisiaj przemieszczanie siê ludzi jest najwa¿niejszym elementem w procesie przep³ywu idei.
Jednym z najbardziej atrakcyjnych aspektów przyjmowania
imigrantów jest fakt, ¿e w sensie czysto ludzkim czynimy dobro,
podobnie jak w sensie ekonomicznym dzia³amy na swoj¹ korzyœæ.
Nie wszyscy jednak w to wierz¹. Czasem wysuwa siê propozycje
ograniczeñ, które maj¹ ochraniaæ samych imigrantów. Niekiedy
mo¿na us³yszeæ argument (choæ w wiêkszoœci wypadków kwestia
dotyczy nielegalnych imigrantów), ¿e nie powinniœmy wpuszczaæ
imigrantów do naszego kraju, gdy¿ bêd¹ oni wykorzystywani w
pracy, bo otrzymaj¹ niskie wynagrodzenie. Podstaw¹ tego twierdzenia jest przekonanie, ¿e g³osz¹cy je wie lepiej ni¿ sami imigranci, co jest dla nich dobre oraz ¿e, nawet jeœli potencjalny imigrant
woli pracowaæ w Stanach za niskie wynagrodzenie, lepiej bêdzie
dla niego, je¿eli zostanie w swoim kraju, gdzie zarobi jeszcze mniej.
103
Garrett Hardin i Fundusz Ochrony Œrodowiska serwuj¹ nam
naiwny argument, ¿e zamykamy nasze granice wykazujemy naprawdê idealistyczn¹ postawê, gdy , gdy¿ w ten sposób pozostajemy silni i zdolni do niesienia pomocy reszcie œwiata: gdybyœmy
bowiem byli gospodarczo s³abi, powiada Hardin, reszta œwiata nie
mog³aby czerpaæ korzyœci z naszych wk³adów w rozwój technologii. Jednak tak d³ugo, jak uznajemy, ¿e przybywaj¹cy imigranci
raczej nas wzmacniaj¹ ni¿ os³abiaj¹, zarówno w sensie naukowym,
jak i gospodarczym, rozumowanie to rozwiewa siê jak dym.
Hardin byæ mo¿e uwa¿a powy¿sze argumenty za rozwi¹zanie
dylematu etycznego. Jednak pozwólcie mi podkreœliæ, ¿e nie ma
¿adnego dylematu. Nie musimy wybieraæ miêdzy korzyœciami dla
innych, a strat¹ dla nas samych. Nie musimy rozwa¿aæ podstaw
etycznych dla tworzenia granic wokó³ naszego narodu i utrzymywaæ, ¿e ci wybrani szczêœliwcy, którzy nale¿¹ do tego narodu, maj¹
prawo do korzyœci, których odmawiamy innym. Imigracja jest
dobra dla nas samych tak samo, jak jest dobra dla imigrantów.
Czasem wydajemy siê przestraszeni liczb¹ osób zainteresowanych przyjazdem do Stanów Zjednoczonych, zachowujemy
siê, jakbyœmy byli w oblê¿onej twierdzy. Pragnê zasugerowaæ,
¿e powinniœmy byæ raczej zadowoleni z tego, ¿e nasze spo³eczeñstwo jest wystarczaj¹co atrakcyjne dla imigrantów, by w ogóle
mieæ taki problem. Zwi¹zek Sowiecki najwyraŸniej go nie mia³.
W 1981 roku w „The Wall Street Journal” ukaza³ siê artyku³
zatytu³owany „Rumunia podejmuje dzia³ania na rzecz powstrzymania mieszkañców od emigracji”. Mur berliñski, na którym
znajdowa³y siê imiona ofiar prób ucieczki z Niemiec Wschodnich, przyprawia³ zachodnich obserwatorów o dreszcze. Jakie
to smutne œwiadectwo dla spo³eczeñstwa, gdy ludzie chc¹ uciec
tak bardzo, ¿e s¹ gotowi dla tego celu ryzykowaæ w³asne ¿ycie.
Powinno nam to uœwiadamiaæ, jak to cudownie, i¿ ludzie chc¹ do
nas przyje¿d¿aæ.
1
Julian L. Simon, Population Matters: People, Resources, Environment
and Immigration, (O populacji: ludzie, bogactwa, œrodowisko naturalne
i imigracja), wyd. Transaction Publishers, New Jersey 1993, rozdz.
34, cz. 5.
104
Polityka demograficzna:
ideologia w roli nauki
Nicholas Eberstadt1
I
W ostatnich latach przez biedniejsze rejony Ziemi przesz³a
„rewolucja demograficzna”, która, choæ wzbudzi³a stosunkowo
niewielkie zainteresowanie na œwiecie, jest zarówno czymœ wczeœniej niespotykanym, jak i brzemiennym w skutki dla ludzi ni¹
dotkniêtych. „Rewolucyjne” zmiany nie zasz³y w sypialni ani
w klinice, lecz raczej na korytarzach budynków rz¹dowych.
W krajach Afryki, Azji i Ameryki £aciñskiej, które s¹ bardzo
ró¿ne pod wieloma innymi wzglêdami, popularnoœæ zyska³a nagle identyczna idea: ¿e nowoczesne pañstwo powinno mieæ „politykê” demograficzn¹ – szereg praw i œrodków specyficznie nakierowanych na kszta³towanie struktury, wielkoœci i stóp zmian
ludnoœci kraju.
Indie by³y pierwszym krajem Trzeciego Œwiata, który przyj¹³
zasadê aktywnej polityki demograficznej. Kraj podj¹³ tê decyzjê
w grudniu 1952 roku, poprzez przyjêcie pierwszego Planu Piêcioletniego – dokumentu definiuj¹cego d³ugookresowy cel rz¹dowy: kierowanie populacj¹ kraju w celu osi¹gniêcia „poziomu
zgodnego z wymaganiami gospodarki kraju”. Za przyk³adem Indii do po³owy lat osiemdziesi¹tych XX wieku posz³o ponad trzydzieœci rz¹dów pañstw mniej rozwiniêtych. W grupie tej by³y rz¹dy szeœciu z dziesiêciu najbardziej zaludnionych krajów œwiata.
Do koñca lat osiemdziesi¹tych w³adze ponad siedemdziesiêciu
105
pañstw przyznawa³y, ¿e uwa¿aj¹ przyrost naturalny i stopy wzrostu demograficznego w swym kraju za „niezadowalaj¹ce” oraz ¿e
rozwa¿aj¹ interwencjê polityczn¹ w celu zmiany tych wskaŸników na „odpowiednie”. W roku 1990 ponad 3 miliardy ludzi znajdowa³o siê pod rz¹dami ludzi o takich pogl¹dach: w tamtym czasie stanowi³o to ponad cztery pi¹te ludnoœci mniej rozwiniêtych
regionów œwiata i blisko dwie trzecie populacji ca³ego œwiata.
Przyjêcie szerokiej polityki demograficznej jest donios³¹
zmian¹ w koncepcji roli rz¹dów w ¿yciu obywateli. W przesz³oœci
rz¹dy by³y czêsto powo³ywane do wykonania zadañ, które mia³y
wyraŸne konsekwencje demograficzne – na przyk³ad do uregulowania zakresu imigracji lub zwalczenia zaraŸliwej choroby. Demograficzna konsekwencja tych programów zazwyczaj by³a jednak czymœ dodatkowym wobec zamierzonych celów (zachowanie
niepodleg³oœci narodowej, promocja zdrowia publicznego itd.).
Idea wykorzystania si³y pañstwa do zmiany rytmów demograficznych spo³eczeñstwa zak³ada sama przez siê – a w rzeczywistoœci
niemal wydaje siê wymuszaæ – nowy rodzaj zale¿noœci miêdzy pañstwem i jego obywatelami.
Naturê nowych zale¿noœci obrazuj¹ niektóre zadania, jakie
zosta³y wytyczone przez wspó³czesn¹ politykê demograficzn¹.
Rz¹d Bangladeszu na przyk³ad poœwiêci³ siê ustabilizowaniu do
roku 2000 ca³kowitej stopy przyrostu naturalnego na poziomie
2,34 dziecka na rodzinê; tymczasem jednak dziœ szacuje siê, ¿e
mieszkanki Bangladeszu maj¹ œrednio nieco mniej ni¿ piêcioro
dzieci. Rz¹d Ghany ze swej strony ustali³ krajow¹ stopê przyrostu
na pocz¹tku XXI wieku na poziomie 3,3 dziecka na rodzinê; tymczasem obecnie uwa¿a siê, ¿e rodzice w Ghanie maj¹ œrednio blisko szeœcioro dzieci. Aby Bangladesz i Ghana osi¹gnê³y zamierzone cele, oba rz¹dy musz¹ najwyraŸniej przewidywaæ spadek p³odnoœci swych mieszkañców o – z grubsza – 50 procent
w przeci¹gu najbli¿szych szeœciu lat. W Ghanie jak dot¹d ¿adne
dane nie wskazuj¹ jednak na to, by stopa przyrostu naturalnego
wykazywa³a tendencjê spadkow¹. Dla obserwatorów z zewn¹trz
pozostaje zagadk¹, w jaki sposób ma zostaæ wprowadzona tak radykalna zmiana w zachowaniu ludzi, w tak bardzo intymnej kwe-
106
stii; mo¿e to byæ niejasne nawet dla planistów proponuj¹cych ten
program. Je¿eli jednak poprzez dzia³ania rz¹du ma zostaæ wprowadzony nowy model narodowej p³odnoœci, organy pañstwa bêd¹
musia³y podj¹æ w tym celu czynnoœci bezpoœrednie, dzia³ania daleko id¹ce, a nawet przymusowe, ingeruj¹ce w osobiste sfery ¿ycia
przewa¿aj¹cej wiêkszoœci mieszkañców tych dwóch krajów – tak
samo jak i mieszkañców innych pañstw, których rz¹dy postawi³y
sobie podobne „cele”.
Czym t³umaczyæ popularnoœæ polityki demograficznej? Praktykowane obecnie w Chinach „planowanie demograficzne” –
z „normami urodzeñ” oraz wywieraniem ró¿nego rodzaju presji
i nak³adaniem kar by „przekonaæ” rodziców do posiadania tylko
jednego dziecka – wydaj¹ siê wyj¹tkowo zgodne z filozofi¹ dyktatury komunistycznej. Tymczasem surowa i szeroko zakrojona
polityka demograficzna, choæ nieco mniej ambitna ni¿ w Pekinie, zosta³a tak¿e wprowadzona w Singapurze, w spo³eczeñstwie
rz¹dzonym przez w³adze demokratyczne. W rzeczy samej, lista
krajów Trzeciego Œwiata oddanych sprawie kszta³towania sytuacji demograficznej, zdaje siê obejmowaæ ca³e spektrum systemów politycznych. S¹ tu nie tylko dyktatury i rz¹dy jednej partii
(jak na Haiti i w Indonezji), lecz równie¿ monarchie (Maroko,
Nepal) oraz kilka prawdziwych demokracji konstytucyjnych (jak
Barbados i Botswana).
Rewolucyjna zmiana celów stawianych przed rz¹dem, któr¹
zapowiada aktywna polityka demograficzna, wydaje siê zatem
p³yn¹æ mniej z polityki samej w sobie, ni¿ z „nauki”. Gdy siê bli¿ej przyjrzeæ widaæ, ¿e polityka demograficzna czerpie sw¹ racjê
bytu z dziedziny znanej jako „nauka o demografii”. Powszechnie
wierzy siê, ¿e ta dziedzina rozwinê³a siê na tyle, i¿ pozwala na
dokonywanie powa¿nych prognoz wp³ywu zmian demograficznych na rozwój spo³eczny i ekonomiczny tak w spo³eczeñstwach
biednych, jak i bogatych. Wiara ta jest tak g³êboka, ¿e ca³y nowoczesny sposób rz¹dzenia jest oparty na pomyœle, ¿e kieruj¹cy
narodem mog¹ i powinni dzia³aæ w celu polepszenia materialnego bytu mieszkañców. Skoro wiedza o konsekwencjach ekonomicznych i spo³ecznych zmian demograficznych wydaje siê tak
107
zaawansowana, nie powinno dziwiæ, ¿e rosn¹ca liczba rz¹dów
uwa¿a za chwalebne kszta³towanie sytuacji demograficznej
w swoim kraju, by „naukowo” przyspieszyæ wzrost dostatku
i dobrobytu spo³eczeñstwa.
Niestety dla wszystkich, których dotyka wspó³czesna polityka demograficzna, opiera siê ona w znacznej mierze na b³êdnych
za³o¿eniach. Zale¿noœæ miêdzy zmianami demograficznymi a rozwojem gospodarczym jest jak dot¹d raczej s³abo zbadana, odwrotnie ni¿ zapewniaj¹ niektórzy postêpowi naukowcy. Wiele z sugerowanych zale¿noœci miedzy obiema zmiennymi jest bowiem
w najlepszym razie wysoce dyskusyjnych, a w ka¿dym razie nie
mo¿na na ich podstawie wyci¹gaæ miarodajnych wniosków. Inne
znów s¹ okreœlane nieprecyzyjnie lub s¹ Ÿle udokumentowane.
Tak¿e pomimo autorytetu „naukowców” demografii, który ma
wspieraæ wysi³ki podejmowane na ca³ym œwiecie w celu promowania kontroli urodzeñ, wci¹¿ brakuje przekonuj¹cych dowodów
na to, ¿e efektem „dobrowolnego” programu planowania rodziny
s¹ trwa³e zmiany w przyroœcie naturalnym. Wszystko to nie jest
dobr¹ wró¿b¹ dla ludzi, wobec których ma byæ wprowadzona daleko id¹ca i rzekomo naukowa polityka demograficzna.
II
Zwi¹zek miêdzy zmianami demograficznymi i zmianami spo³ecznymi czy ekonomicznymi jest kwesti¹ bardzo skomplikowan¹. Ponadto wiele spraw, których dotycz¹ „kwestie demograficzne”, zwi¹zanych jest z przekonaniami lub preferencjami odnosz¹cymi siê do bardzo intymnych spraw. Ka¿de rozwa¿anie
o wielkoœci populacji wkrótce dotyka, nawet jeœli tylko poœrednio, takich kwestii, jak: natura wolnej woli, równoœæ ludzi, prawa
¿yj¹cych i nienarodzonych, obowi¹zki jednostki wobec grupy,
spo³ecznoœci lub Boga; œwiêtoœæ rodziny, obowi¹zki spo³eczeñstwa wobec ludzi ubogich; los narodu lub rasy, perspektywy rodzaju ludzkiego oraz wartoœæ ¿ycia. Nad powy¿szymi pytaniami
w najlepszym, lub w najgorszym razie, nale¿y siê zastanawiaæ
w odniesieniu do sumienia, wiary lub ideologii wyznawanej przez
108
jednostkê. Podczas analizy tak zwanego problemu demograficznego, zawsze obecny jest zatem element wiary, czy to wyra¿ony
w sposób bezpoœredni czy te¿ przedstawiony niebezpoœrednio.
Rzekomo laicka z natury nauka o populacji czêsto przejawia wiele
sk³onnoœci w³aœciwych ruchom religijnym.
W ostatnich dziesiêcioleciach wiêkszoœæ najbardziej wp³ywowych opinii dotycz¹cych „kwestii demograficznej” przyjmowa³o
specyficzny mesjanistyczny ton. Nierzadko uznane autorytety
odmalowywa³y obraz apokalipsy spowodowanej niepomyœlnymi
tendencjami demograficznymi dla uzasadnienia programów, które jakoby mia³y nas uratowaæ przed katastrof¹, a wymagaj¹cych
wielkiego wysi³ku i poœwiêcenia. Jedynie oni mogli zagwarantowaæ nam ratunek. W roku 1992 na przyk³ad, Fundusz Populacji
ONZ og³osi³, ¿e niezbêdne jest „natychmiastowe uruchomienie
zrównowa¿onego i jednomyœlnego programu” dla zahamowania
wzrostu œwiatowej populacji, gdy¿ wystêpuj¹ce tendencje, wed³ug
Naftisa Sadika, Dyrektora Generalnego Funduszu, s¹ przyczyn¹
„kryzysu (który) zwiêksza ryzyko wyst¹pienia w przysz³oœci katastrofy gospodarczej i ekologicznej”.
Takie ostrze¿enia formu³owano ju¿ wczeœniej. Paul Ehrlich
z Uniwersytetu Stanforda, tymi s³owy rozpoczyna³ w 1968 roku
swój bestseller The Population Bomb: „Bitwa o wy¿ywienie
ca³ego rodzaju ludzkiego siê skoñczy³a. W latach siedemdziesi¹tych œwiat doœwiadczy klêski g³odu – setki milionów ludzi
zag³odzi siê na œmieræ pomimo wielu programów zaradzenia
katastrofie, jakie po dziœ dzieñ zosta³y przedsiêwziête”. Wed³ug najbardziej optymistycznego „scenariusza” profesora
Ehrlicha, zak³adaj¹cego wprowadzenie na ca³ym œwiecie radykalnego programu kontroli urodzeñ i oszczêdzania bogactw
naturalnych, który doprowadzi w nastêpnym stuleciu do
zmniejszenia populacji œwiata do 1,5 miliarda (mniej ni¿ jednej trzeciej obecnego stanu), z g³odu umrzeæ mia³o i tak oko³o
jednej pi¹tej ludnoœci ¿yj¹cej w roku 1968. W podobny sposób
omawian¹ kwestiê przedstawia³o sponsorowane przez Klub
Rzymski badanie modelowane komputerowo – Granice wzrostu (The Limits to Growth), przedstawione w 1972 roku i sprze-
109
dane w milionach egzemplarzy. Symulacja przysz³ych tendencji
pokazywa³a, ¿e nadci¹ga „katastrofa” œwiatowej populacji – zdecydowanie du¿o bardziej wyniszczaj¹ca ni¿ Czarna Œmieræ, która przesz³a przez œredniowieczn¹ Europê – jeœli do roku 1975
wskaŸniki œwiatowych urodzeñ i œmierci nie zostan¹ ustabilizowane, iloœæ zanieczyszczeñ zmniejszona, a wydajnoœæ przemys³owa i rolna nie wzroœnie w sposób znacz¹cy.
Wiary w takie przepowiednie nie umniejszy³a rzeczywistoœæ,
która udowodni³a, ¿e prognozy by³y fa³szywe. Zamiast tego „wierz¹cy w prawdê” demograficzn¹ – na kszta³t millenarystów –
czêsto po prostu zmieniali przepowiednie w taki sposób, by nie
mo¿na ich by³o sprawdziæ doœwiadczalnie.
Szybki wzrost populacji nie jest jedynym zjawiskiem demograficznym sk³aniaj¹cym obserwatorów do rysowania wizji katastrofy. Z tak¹ sam¹ pewnoœci¹ przepowiadano straszliwe konsekwencje zmniejszenia siê populacji lub spadku jej wzrostu.
W latach trzydziestych XX wieku uznani ekonomiœci, jak John
Maynard Keynes i Gunnar Myrdal ostrzegali, ¿e spadek reproduktywnoœci populacji Zachodu spowoduje bezrobocie, niedostatki inwestycji, kryzys w rolnictwie i niskie standardy ¿ycia –
dok³adnie takie same problemy, jakie ostatnie pokolenie ekspertów w dziedzinie demografii opisuje jako konsekwencje szybkiego wzrostu liczby ludnoœci!
Pêd do wyznawania teorii demograficznych z niemal religijn¹
gorliwoœci¹, podobnie jak wykorzystywania ich przez ruchy polityczne, które przy ¿yciu utrzymuje publiczna histeria, móg³by
zostaæ znacznie zmniejszony, jeœli istnia³aby si³a dysponuj¹ca
wiedz¹, zdolna w wiarygodny sposób wyjaœniæ zmiany demograficzne lub pokazaæ ich zwi¹zek z ró¿nymi przyczynami i skutkami. Niestety nikt nie rozumie procesów zmian demograficznych.
Mimo ¿e w powojennej dziedzinie „studiów demograficznych”
zdarza³y siê szerokie, dok³adne i czasem pomys³owe badania
akademickie dotycz¹ce zale¿noœci miêdzy ludnoœci¹, gospodark¹
i spo³eczeñstwem, dziœ nie znajdziemy niczego takiego, jak ca³oœciowe przedstawienie przyczyn lub efektów socjo-ekonomicznych zmian demograficznych, nie ma nawet na to nadziei.
110
Oczekiwanie, ¿e demografowie wynajd¹ jakieœ uniwersalne
„prawa demograficzne”, to oczywiœcie zbyt wiele. Nikt nie oczekuje od historyka, ¿eby opracowa³ jednolit¹ „teoriê historii”. Ze
wzglêdu na rygor matematyczny, wymagany w niektórych z tych
badañ, studia nad populacj¹ s¹ dziedzin¹ badañ spo³ecznych,
a nie nauk przyrodniczych. W okreœlonym czasie i miejscu mo¿e
siê okazaæ, ¿e podobnie jak wszystkie zjawiska spo³eczne, te tak¿e kszta³towane s¹ przez czynniki zwi¹zane z wyznawanymi przez
ludzi wartoœciami i ich wolê, a s¹ to kwestie, które rzadko mo¿na
sprowadziæ do parametrów liczbowych.
Pouczaj¹ce jest przypomnieæ sobie niektóre ograniczenia dzisiejszej „nauki o populacji”. Pomimo wysublimowania opisów
matematycznych u¿ywanych w demografii, nie mo¿na dok³adnie przewidzieæ stopy wzrostu populacji ludzkiej w jakimkolwiek
d³u¿szym okresie. Niedawne prognozy demograficzne unaoczniaj¹ ten problem. W latach dwudziestych XX wieku Raymond
Pearl, w tamtym okresie wiod¹cy biolog i demograf, przewidywa³, ¿e populacja Stanów Zjednoczonych na pocz¹tku XXII wieku bêdzie liczyæ 200 milionów ludzi; w rzeczywistoœci populacja
Ameryki przekroczy³a 200 milionów w latach szeœædziesi¹tych
XX wieku. W latach trzydziestych XX wieku czo³owi demografowie we Francji uzgodnili, ¿e liczba ludzi w tym kraju na pewno
spadnie; ró¿ne prognozy przewidywa³y spadek na poziomie od 2
do 12 milionów – czyli od 5 do 30 procent – w okresie od 1930
do 1980 roku. W rzeczywistoœci pomimo strat, jakie kraj poniós³ podczas II wojny œwiatowej, populacja wzros³a w tym okresie o blisko 30 procent. Niedawne udoskonalenie technik pomiaru w niewielkim stopniu poprawi³o precyzjê przepowiedni
demograficznych. W roku 1959 na przyk³ad, wed³ug ró¿nych
prognoz Organizacji Narodów Zjednoczonych, populacja Indii
mia³a liczyæ 603 miliony ludzi – po dwudziestu dwóch latach
okaza³o siê, ¿e pomylono siê o blisko 100 milionów. D³ugookresowe prognozy demograficzne oczywiœcie nie zawsze s¹ nieprawdziwe, jednak mog¹ byæ trafne jedynie przez przypadek, gdy¿
nie istnieje ¿adna naukowa metoda przewidywania zarówno wysokoœci wskaŸników urodzeñ, jak i œmierci.
111
Istniej¹ ponadto podejrzenia, ¿e prognozy demograficzne
bêd¹ w przysz³oœci jeszcze bardziej niedok³adne. Postêp w zakresie zdrowia i administracji publicznej umo¿liwia rz¹dom krajów, gdzie dochody mieszkañców s¹ ni¿sze, coraz szybsze redukowanie wskaŸników umieralnoœci – jeœli rz¹dy te s¹ zdeterminowane do prowadzenia polityki nastawionej na taki cel – nawet
przy braku znacznej poprawy warunków ¿ycia. Równoczeœnie
wrasta szybkoœæ zmian w przyroœcie naturalnym. W Anglii i Walii
w XIX i na pocz¹tku XX wieku, blisko osiemdziesi¹t lat trwa³o
obni¿enie stopy przyrostu naturalnego o 15 punktów. W latach
siedemdziesi¹tych XX wieku w Chiñskiej Republice Ludowej
w ci¹gu jednego dziesiêciolecia zredukowano stopê przyrostu
naturalnego o oko³o 20 punktów – dokonano tego za pomoc¹
wszelkich mo¿liwych œrodków. W powojennej Japonii, w latach
1948-1958, nawet bez podejmowania drastycznych kroków
ograniczaj¹cych liczbê urodzeñ, mia³ miejsce spadek przyrostu
o ponad 15 punktów. Wraz z rosn¹c¹ mo¿liwoœci¹ wystêpowania
gwa³townych zmian tendencji demograficznych, znacznemu skróceniu uleg³ okres, dla którego mo¿na przygotowaæ wiarygodne
prognozy demograficzne.
Jednym z powodów, dla których d³ugo- a nawet œredniookresowe prognozy demograficzne s¹ tak bardzo niedok³adne jest
to, ¿e nie istnieje ¿adna metoda przewidywania zmian wskaŸników przyrostu naturalnego wspó³czesnych spo³eczeñstw. W rzeczywistoœci nie ma ¿adnego sposobu, by przewidzieæ choæby
pocz¹tek wyst¹pienia zmian demograficznych nawet w spo³eczeñstwach, gdzie wskaŸniki urodzeñ s¹ wysokie i w miarê stabilne. Poszukiwanie spo³ecznych czy ekonomicznych powodów
lub przyczyn zmian p³odnoœci okaza³o siê w znacznej mierze frustruj¹ce, gdy¿ wspó³czesne spo³eczeñstwa i znana nam historia
ujawniaj¹ wystêpowanie zapieraj¹cej dech w piersiach ró¿norodnoœci zwi¹zków pomiêdzy demografi¹, ekonomi¹ i warunkami
socjalnymi.
Nisk¹ p³odnoœæ na przyk³ad czêsto wi¹¿e siê z wiêksz¹ d³ugoœci¹ ¿ycia; a jednak spodziewana d³ugoœæ ¿ycia w dzisiejszej Kenii, gdzie, jak siê szacuje, wskaŸnik ca³kowitej iloœci urodzeñ przy-
112
padaj¹cych na jedn¹ kobietê wynosi oko³o 6,5, jest zbli¿ona do
d³ugoœci ¿ycia w Niemczech w po³owie lat dwudziestych XX wieku, gdzie wskaŸnik wynosi³ jedynie 2,3. Spadek p³odnoœci we
Francji w wieku XIX postêpowa³ nawet wtedy, gdy poziom umieralnoœci by³ znacznie wy¿szy ni¿ obserwowany dziœ w Bangladeszu; jak dot¹d nie obserwujemy ¿adnego spadku p³odnoœci
w Omanie, nawet mimo szacowania wskaŸników urodzeñ na poziomie o 30 procent wy¿szym ni¿ we Francji w 1830 roku, a spodziewanej d³ugoœci ¿ycia d³u¿szej o blisko 30 lat. Powszechnie
uwa¿a siê, ¿e wskaŸniki p³odnoœci i dochodu s¹ do siebie odwrotnie proporcjonalne, jak wiele ograniczeñ ma jednak takie generalizowanie pokazuje ostatni Raport Rozwoju Œwiatowego przygotowany przez Bank Œwiatowy, gdzie dochód przypadaj¹cy na
osobê w Tad¿ykistanie i stopa tamtejszego przyrostu naturalnego s¹ dwukrotnie wy¿sze od odpowiednich danych dla Sri Lanki.
Wielka ró¿norodnoœæ zale¿noœci, które mo¿na zaobserwowaæ
miêdzy warunkami demograficznymi, spo³ecznymi czy gospodarczymi sprawia, ¿e jakiekolwiek proste uogólnienie w zakresie demografii i rozwoju jest obarczone wysokim ryzykiem, gdy¿
zawsze mo¿na znaleŸæ co najmniej jeden przyk³ad poddaj¹cy te
ogólne stwierdzenia w w¹tpliwoœæ.
Tak jak jest wiele k³opotów z teoriami demograficznymi, jest
tak¿e wiele powa¿nych problemów praktycznych, na jakie napotykamy w nauce o demografii i rozwoju. Podstawowym z nich jest
problem fa³szywej dok³adnoœci. W zestawieniach statystycznych
u¿ywanych najczêœciej do analizowania œwiatowych warunków
demograficznych i ekonomicznych, przedstawiane dane i tendencje s¹ czêsto wyraŸnie zaokr¹glane, czego zupe³nie nie usprawiedliwia margines b³êdu. Nic dziwnego, ¿e czêsto prowadzi to uczonych do nieprawdziwych wniosków, których nie sposób obroniæ.
Wydany w 1985 roku Raport o Rozwoju Œwiata – najbardziej rozpowszechniona doroczna publikacja Banku Œwiatowego poœwiêcona kwestii rozwoju, obrazuje naturê wspomnianego
problemu. W suplemencie do publikacji zamieszczono statystyki szacuj¹ce wysokoœæ populacji Somalii na poziomie 5,1 miliona, przy za³o¿eniu marginesu b³êdu na poziomie 100 tysiêcy –
113
czyli oko³o 2 procent. Ten sam dodatek okreœla stopê urodzeñ
w tym kraju na poziomie piêædziesiêciu na ka¿dy tysi¹c mieszkañców, zarówno dla roku 1965, jak i 1983, tutaj tak¿e przyjmuj¹c margines b³êdu na poziomie 2 procent. Czytelnika zapewne
zaskoczy fakt, ¿e Somalia nie ma ¿adnego systemu rejestracji
urodzeñ, a przed rokiem 1985 nigdy nie prowadzi³a narodowego
spisu ludnoœci. Dane dla Somalii zosta³y po prostu wyssane
z palca i uwiarygodnione przez dodanie cyfr po przecinku.
Mimo ¿e Somalia niew¹tpliwie jest przyk³adem ekstremalnym, nie nale¿y zak³adaæ, ¿e najnowsze szacunki demograficzne
s¹ dok³adne. Prawie dok³adne systemy rejestracji urodzeñ oddaj¹ stan zaledwie oko³o dziesi¹tej czêœci ludnoœci Trzeciego
Œwiata i na ogó³ s¹ najmniej czytelne, gdy opisuj¹ sytuacjê
w krajach, gdzie zwi¹zek miêdzy populacj¹ i rozwojem jest przedmiotem najwiêkszego zmartwienia ludzkoœci. Jak bardzo niedok³adny jest system mierzenia populacji œwiatowej pokazuje przesuniêcie czasowe pomiêdzy szacowanym szczytem wzrostu populacji oraz og³oszeniem tego wydarzenia przez demografów.
Obecnie powszechnie uwa¿a siê, ¿e stopa wzrostu naturalnego
osi¹gnê³a swe maksimum miêdzy 1960 i 1965 rokiem i od tego
czasu spada. Tymczasem do roku 1977 demografowie nie mieli
pewnoœci, ¿e œwiatowa stopa wzrostu demograficznego mog³a
ju¿ osi¹gn¹æ sw¹ maksymaln¹ wysokoœæ, nabranie pewnoœci zajê³o im ponad dziesiêæ lat.
Jeœli okreœlanie tendencji demograficznych jest tak trudne,
oszacowanie efektów gospodarczych musi byæ przedsiêwziêciem
du¿o bardziej ryzykownym, gdy¿ polega nie tylko na badaniu
wielkoœci populacji, ale tak¿e na zmierzeniu przypadaj¹cej na
osobê produkcji i konsumpcji dóbr i us³ug, nie wspominaj¹c
o cenie tych ostatnich. Ciekawy mo¿e byæ problem oszacowania
poziomu wyników ekonomicznych i zakresu zmian w krajach
mniej rozwiniêtych. Wystarczy wymieniæ tylko jeden z wielu
przyk³adów: grupa badaczy pod kierunkiem Irvinga Kravisa
z Uniwersytetu Pensylwanii stwierdzi³a, ¿e przypadaj¹cy na osobê w 1970 roku nominalny Produkt Krajowy Brutto w Indiach
by³by trzykrotnie wy¿szy, gdyby by³ mierzony nie przez wskaŸ-
114
nik jakim jest stopa wymiany rupii do dolara, ale raczej przez
standardowe miêdzynarodowe koszty dóbr i us³ug, wyprodukowanych przez „przeciêtnego” mieszkañca Indii. Kravis nie szacowa³ jednak si³y nabywczej w ten sam sposób we wszystkich
biednych krajach. Przypadaj¹cy na osobê PKB w Kenii w 1970
roku, mierzony standardow¹ metod¹ stopy wymiany, wydawa³
siê o 44 procent wy¿szy ni¿ w Indiach, ale po obliczeniu rzeczywistej si³y nabywczej, grupa Kravisa stwierdzi³a, ¿e PKB na osobê w Kenii by³ blisko 9 procent ni¿szy ni¿ w Indiach. Rezultaty
zmiany sposobu liczenia wskaŸników ekonomicznych bêd¹ zatem niew¹tpliwie brzemienne w skutki.
Zmiany demograficzne same w sobie rodz¹ dalsze trudnoœci
przy mierzeniu dobrobytu gospodarczego spo³eczeñstwa. Poniewa¿ dzieci konsumuj¹ raczej mniej – a czêsto znacznie mniej
– ni¿ doroœli, zmierzenie standardów ¿ycia przy okreœlonym
poziomie zarobków spo³eczeñstwa, mo¿e w znacznym stopniu
zale¿eæ od struktury wiekowej populacji. W szybko rosn¹cej
populacji, gdzie œredni wiek ludzi jest stosunkowo niski, wysokoœæ konsumpcji przypadaj¹cej na osobê bêdzie siê wydawaæ
mniejsza, ni¿ w populacji ustabilizowanej, której œredni wiek
mieszkañców jest wy¿szy, nawet gdy w obu populacjach ludzie
w ka¿dym poszczególnym wieku konsumuj¹ dok³adnie tyle samo.
Zmiany we wskaŸnikach œmiertelnoœci mog¹ wprowadziæ nawet
wiêksze odchylenia.
Wynalazki i odkrycia w zakresie ochrony zdrowia, jakich dokonano w ci¹gu tego wieku, mia³y zazwyczaj nieproporcjonalny
wp³yw na œmiertelnoœæ wœród dzieci i wystêpowanie chorób zwi¹zanych z bied¹. Skoro biedniejsi ludzie maj¹ na ogó³ raczej wiêcej dzieci ni¿ ludzie bogatsi, jak to ma dziœ miejsce w przypadku
wielu (ale nie wszystkich) spo³ecznoœci o niskich dochodach,
mo¿e siê wydawaæ, ¿e poprawa warunków zdrowotnych zmniejsza dochód na osobê i przyczynia siê do wystêpowania wiêkszych ró¿nic w dochodach spo³eczeñstwa jako ca³oœci, nawet
mimo faktu, ¿e rodziny dotkniête przez te wyd³u¿aj¹ce ich ¿ycie
zmiany, mog¹ siê postrzegaæ jako bezdyskusyjnie lepiej sytuowane ni¿ kiedyœ.
115
Dan Usher, ekonomista z Królewskiego Uniwersytetu w Kanadzie podj¹³ próbê nadania wartoœci gospodarczej dla wskaŸnika poprawy spodziewanej d³ugoœci ¿ycia w kilku rozwiniêtych
i rozwijaj¹cych siê krajach. Mimo i¿ poczynione przez niego za³o¿enia dotycz¹ce stóp procentowych i postrzegania wartoœci
dodatkowej konsumpcji maj¹ wp³yw na wyniki, wnioski nadal s¹
interesuj¹ce. Po dokonaniu obliczeñ Usher skonstatowa³, ¿e po
uwzglêdnieniu wartoœci d³u¿szego ¿ycia, jakie ma ono dla tych,
którzy ¿yj¹ d³u¿ej, nominalny roczny wzrost gospodarczy w Chile przekroczy³by o ponad po³owê nominalny roczny wzrost gospodarczy tego kraju obliczony dla lat 1931-1971 zaœ w przypadku Sri Lanki w latach 1946-1968, wzrost gospodarczy zwiêkszy³by siê ponad dwukrotnie. Omawiane przypadki mog¹ byæ ekstremalne: poprawa warunków ¿ycia w obu spo³eczeñstwach by³a
w tych latach bardzo znaczna, a zmierzone stopy wzrostu gospodarczego by³y stosunkowo niskie. Mimo tego wyliczenia dokonane przez Ushera mog¹ sugerowaæ wagê czynników, które s¹
pomijane w konwencjonalnych dyskusjach na temat wp³ywu
wzrostu demograficznego na spo³eczeñstwo i gospodarkê oraz
na temat efektu, jaki mo¿e mieæ ignorowanie tych czynników na
oszacowanie rezultatów zmian demograficznych.
III
Uwagê rz¹dów mniej rozwiniêtych krajów Azji, Afryki i Ameryki £aciñskiej, jeœli chodzi o tendencje demograficzne, przykuwa dziœ przede wszystkim kwestia zbyt szybkiego wzrostu demograficznego. Problem jednak w tym, ¿e „przeludnienie”, termin
znany i u¿ywany tak powszechnie, jakby mia³ ustalone i zrozumia³e znaczenie, w rzeczywistoœci nie mo¿e byæ jednoznacznie
zdefiniowany. Innymi s³owy nie ma ¿adnej sensownej demograficznej definicji pojêcia przeludnienia.
Rozwa¿my niektóre prawdopodobne kryteria demograficzne, na podstawie których mo¿na by stwierdziæ, czy spo³eczeñstwo
jest „przeludnione”. Czy przeludnienie wystêpuje wtedy, gdy stopieñ przyrostu naturalnego, czyli ró¿nica miêdzy wskaŸnikiem
116
urodzeñ i wskaŸnikiem œmiertelnoœci, jest „nadzwyczajnie” wysoki? Jeœli tak, Stany Zjednoczone w pierwszej dekadzie swej niepodleg³oœci by³y niemal na pewno przeludnione: miêdzy 1790
i 1800 rokiem stopa przyrostu naturalnego w tym kraju wynosi³a
3 procent rocznie – i by³a wyraŸnie wy¿sza, ni¿ ta przypisywana
dziœ Bangladeszowi, i z grubsza tak¿e o po³owê wy¿sza ni¿ obecnie
szacowane wskaŸniki dla Haiti czy Indii. A co z samymi wskaŸnikami urodzeñ? Ponownie: wskaŸniki dla USA w latach dziewiêædziesi¹tych XVIII wieku wynosi³y oko³o 55 urodzeñ na tysi¹c
mieszkañców – wiêcej ni¿ w jakimkolwiek z „szacunków” Banku
Œwiatowego dla 127 krajów, jakie znajdziemy w Raporcie Rozwoju Œwiatowego wydanym w 1993 roku, a tak¿e co najmniej o 25
punktów wiêcej ni¿ ostatnie szacunki Banku Œwiatowego dla Indii, Indonezji lub Filipin.
Byæ mo¿e zatem przeludnienie powinno byæ szacowane przez
gêstoœæ zaludnienia kraju, innymi s³owy przez to, ilu ludzi przypada na okreœlony teren. W tym wypadku, gdy przyjrzymy siê danym Organizacji Narodów Zjednoczonych za rok 1991, Francja
by³aby bardziej przeludniona ni¿ archipelag Indonezji, Japonia
by³aby krajem du¿o bardziej przeludnionym ni¿ Indie, a Singapur
(gdzie rz¹d prowadzi obecnie politykê podniesienia stopy urodzeñ) by³by o wiele bardziej przeludniony ni¿ Bangladesz. Jednak
wszystkie kraje znacznie wyprzedzi³o by inne pañstwo, które okaza³oby siê najbardziej przeludnionym pañstwem na œwiecie – Ksiêstwo Monako! Z drugiej strony, gdyby kryterium by³ tak zwany
„stosunek zale¿noœci” – iloœæ dzieci przed ukoñczeniem piêtnastego roku ¿ycia i doros³ych maj¹cych wiêcej ni¿ szeœædziesi¹t piêæ
lat w stosunku do populacji „w wieku produkcyjnym” (powszechnie ocenianym na przedzia³ od piêtnastu do szeœædziesiêciu piêciu
lat) – wtedy, zgodnie z danymi ONZ, od roku 1960 Irlandia i Nepal by³yby w zbli¿onym stopniu tak samo przeludnione; w 1980
roku Izrael by³by bardziej przeludniony ni¿ Sri Lanka, a najmniej
przeludnione na œwiecie od roku 1990 by³yby Singapur i Hongkong! Natomiast, jeœli miar¹ przeludnienia by³aby emigracja, Mozambik, Angola i inne kraje „na linii frontu” s¹siaduj¹ce z Republik¹ Po³udniowej Afryki by³yby przeludnione, podczas gdy RPA,
117
o której mówi siê, ¿e zatrudnia ponad milion imigrantów z s¹siednich krajów, mia³aby przypuszczalnie zbyt niskie zaludnienie. Z tego
samego powodu by³e Niemcy Wschodnie, gdzie do czasu zbudowania muru berliñskiego gwa³townie postêpowa³ proces ucieczki
mieszkañców do s¹siednich Niemiec Zachodnich, by³yby krajem
przeludnionym, pomimo sta³ych skarg rz¹du tego kraju na braki
w sile roboczej. Jeœli natomiast przeludnienie wyznacza stopa bezrobocia (bezrobocie nie jest miar¹ stricte demograficzn¹, ale czasami jest u¿ywane w tym sensie), okaza³oby siê, ¿e Stany Zjednoczone
doœwiadczy³y okresu powa¿nego przeludnienia podczas Wielkiego
Kryzysu (gdy przyrost naturalny spad³ poni¿ej poziomu zastêpowalnoœci), a by³y najmniej przeludnione w po³owie lat szeœædziesi¹tych XX wieku (a by³y to lata zaraz po powojennym, gwa³townym
wzroœcie urodzeñ).
„Przeludnienie” rzeczywiœcie jest problemem, jest to jednak
problem Ÿle nazwany i Ÿle zidentyfikowany. Gdy przyjrzymy siê
bli¿ej, zauwa¿ymy, ¿e zjawiska najczêœciej przytaczane jako dowody przeludnienia, mo¿na poczytaæ za oznaki biedy. Niewystarczaj¹ce zarobki, z³y stan zdrowia, niedo¿ywienie, du¿e zagêszczenie, bezrobocie – te zjawiska wywo³uj¹ wra¿enie „przeludnienia”, tymczasem w sposób jednoznaczny oznaczaj¹ tak¿e
biedê i materialne zubo¿enie.
Bieda i zubo¿enie materialne we wszelkich swoich przejawach,
powoduj¹ ogromne cierpienie i czasem rz¹d mo¿e zrobiæ wiele, by
mu ul¿yæ – a nawet wiêcej – stworzyæ atmosferê prowadz¹c¹ do
szerokiego postêpu spo³ecznego i materialnego. Wielkim b³êdem
jest jednak uznawanie szerokiego zakresu problemów spo³ecznych
i gospodarczych doœwiadczanych przez ludzi, za problemy, które
powoduj¹ lub którymi kieruj¹ si³y demograficzne. Szybki wzrost
demograficzny jest dziœ faktem powszechnym w krajach mniej
rozwiniêtych – jest to typowa i równoczeœnie tak powa¿na zmiana
spo³eczna, ¿e mo¿e byæ mylnie uznana za powód niemal ka¿dego
zjawiska spo³ecznego, doœwiadczanego przez dzisiejsze pokolenia.
Tymczasem po dok³adniejszym przeanalizowaniu okazuje siê, ¿e
wiele problemów najczêœciej przypisywanych „presji demograficznej”, jest powodowanych przez czynniki w du¿ej mierze nieza-
118
le¿ne od trendów demograficznych. Z kolei w przypadku innych
problemów, wp³yw zmian demograficznych jest w najlepszym razie drugorzêdny. Próba rozwi¹zania trudnoœci zbyt czêsto polega
po prostu na kompilacji ró¿nych problemów wybranych grup,
czy nawet ca³ej populacji, na jakie napotykaj¹ w swoich staraniach
do podtrzymania lub poprawy standardów ¿ycia w obliczu nieprzyjaznego œrodowiska politycznego lub ekonomicznego.
IV
Jak to ju¿ zosta³o powiedziane, aktywne programy demograficzne zosta³y przyjête przez w³adze maj¹ce pod swoimi rz¹dami
blisko cztery pi¹te ludnoœci krajów Trzeciego Œwiata. Zachodnie
rz¹dy i utworzone na Zachodzie organizacje miêdzynarodowe
wydaj¹ obecnie ponad 1 miliard dolarów rocznie na programy
demograficzne w krajach Trzeciego Œwiata. W niektórych pañstwach, jak na przyk³ad w Bangladeszu, bud¿et przeznaczany na
planowanie rodziny do lat osiemdziesi¹tych XX wieku by³ wiêkszy, ni¿ bud¿et na wszystkie us³ugi zwi¹zane z systemem ochrony
zdrowia ³¹cznie. Wydaje siê zatem zasadne postawienie pytania,
czym w rzeczywistoœci zajmuj¹ siê programy planowania rodziny
i narodowa polityka demograficzna? Jaki jest ich efekt demograficzny i jaki wywieraj¹ wp³yw na poziom ¿ycia i przysz³e perspektywy rozwoju?
Programy dobrowolnego planowania rodziny na ogó³ finansuj¹, reklamuj¹ lub w inny sposób promuj¹ u¿ycie nowoczesnych
œrodków antykoncepcyjnych przez pary aktywne seksualnie (zazwyczaj, ale nie zawsze, dotyczy to osób pozostaj¹cych w zwi¹zku
ma³¿eñskim). Nowoczesne œrodki antykoncepcyjne niekoniecznie s¹ bardziej skuteczne ni¿ tradycyjne formy zapobiegania ci¹¿y; jeœli chodzi o sam¹ kwestiê skutecznoœci, nic nie mo¿e siê równaæ z ca³kowit¹ abstynencj¹ seksualn¹ lub dzieciobójstwem. Nowoczesna antykoncepcja, u¿yta w sposób odpowiedni, jest jednak
du¿o bardziej przyjemn¹ alternatyw¹ i – znów u¿yta w sposób
odpowiedni – mo¿e byæ bardziej skuteczna ni¿ tradycyjne metody zapobiegania ci¹¿y (jak stosunek przerywany, metoda kalen-
119
darzykowa lub inne tradycyjne œrodki). Tanie i ³atwo dostêpne
nowoczesne œrodki antykoncepcyjne, które s¹ proste w u¿yciu,
mog¹ pozwoliæ rodzicom, którzy chc¹ ich u¿ywaæ, na zwiêkszenie
wygody i mog¹ te¿ (przez u³atwienie planowania urodzeñ) poprawiæ warunki zdrowia rodziny, nawet jeœli ich stosowanie nie ma
jednoznacznego wp³ywu na wielkoœæ rodziny. Takie korzyœci z
u¿ycia œrodków by³yby postrzegane jako podniesienie standardu
¿ycia (aczkolwiek w sposób trudny do wyliczenia) i mog³yby nawet poprawiæ perspektywy postêpu materialnego przez powiêkszenie zasobu „kapita³u ludzkiego” w spo³eczeñstwie.
Pod tym warunkiem, sponsorowane przez rz¹d dobrowolne
programy planowania rodziny mog³yby byæ uzasadnione ze wzglêdu na poprawê warunków zdrowia ludzi – jako jedna z wielu postaw, któr¹ rz¹d mo¿e propagowaæ, by zmniejszyæ umieralnoœæ,
zwiêkszyæ kapita³ ludzki i poprawiæ poziom ¿ycia jednostek i rodzin. Niestety, wielu wspó³czesnych zwolenników wprowadzenia
w krajach Trzeciego Œwiata programów planowania rodziny – czy
s¹ to decydenci w stolicach tych pañstw, czy te¿ entuzjaœci takich
rozwi¹zañ pochodz¹cy z Zachodu – oczekuje czegoœ wiêcej. Najczêœciej uwa¿aj¹ dobrowolne programy planowania rodziny za
œrodek s³u¿¹cy do przyspieszenia przymusowej redukcji przyrostu naturalnego w spo³eczeñstwach, gdzie rodziny s¹ du¿e.
Ich nadzieje s¹ p³onne. Tak d³ugo, jak planowanie rodziny
jest kwesti¹ zale¿n¹ od woli rodziców, bêdzie narzêdziem, za pomoc¹ którego rodzice – jeœli zechc¹ – bêd¹ mogli wp³ywaæ na
wielkoœæ rodziny lub odstêpy miêdzy urodzeniem dzieci. Dotychczas ¿adne badanie nie pokaza³o, by nastanie nowoczesnej antykoncepcji zmieni³o podejœcie rodziców do kwestii posiadania
dzieci lub zmieni³o ich pogl¹dy na temat rodziny. Dlatego te¿,
u¿ywanie takich samych œrodków antykoncepcyjnych, mo¿e
skutkowaæ bardzo ró¿nym poziomem p³odnoœci rodziców.
Wed³ug szacunków Banku Œwiatowego, w roku 1989 w Japonii
56 procent zamê¿nych kobiet w wieku reprodukcyjnym u¿ywa³o
nowoczesnych œrodków zapobiegania ci¹¿y (pigu³ek, œrodków dopochwowych, spirali, sterylizacji itd.). Ca³kowita stopa przyrostu
naturalnego w Japonii w roku 1991 wynios³a 1,5 dziecka na kobie-
120
tê. W Turcji, gdzie wskaŸniki u¿ycia œrodków szacuje siê na 63 procent, ca³kowita stopa urodzeñ wynosi 3,4 dziecka na kobietê, czyli
blisko dwukrotnie wiêcej ni¿ w Japonii. Ta ró¿nica nie jest dowodem nieskutecznoœci antykoncepcji w Turcji, ale mówi wiele o wadze postaw i o intencjach ludzi, którzy u¿ywaj¹ tych metod.
Nowe niedrogie techniki zapobiegania ci¹¿y bêd¹ w wielu miejscach skutkowaæ spadkiem „niechcianych” ci¹¿, poniewa¿ kontrola urodzeñ stanie siê ³atwiejsza. Nie jest jednak jasne, jak wielki
bêdzie to spadek i nie ma ¿adnego powodu, by siê spodziewaæ, ¿e
musi byæ zawsze znacz¹cy. Ponadto, zmniejszenie liczby niechcianych ci¹¿ bêdzie mia³o wp³yw nie tyle na wzrost demograficzny,
ile na liczbê urodzeñ, gdy¿ wskaŸniki umieralnoœci „niechcianych”
dzieci s¹ i tak wy¿sze ni¿ œrednie. Jeœli dostêpnoœæ nowoczesnych
œrodków sama przez siê nie bêdzie powodowaæ zmian postaw dotycz¹cych wielkoœci rodzin – jak to pokazuje klêska wysi³ków na
rzecz planowania rodziny podejmowanych w Nepalu przez ponad
æwieræwiecze, i niepowodzenie takich programów w rolniczym
Pakistanie, gdzie przez trzy dziesiêciolecia próbowano je wprowadziæ – wp³yw programów planowania rodziny na demografiê
bêdzie niewielki i bêdzie samoistnie zanika³, jako ¿e „niezaspokojone wczeœniej zapotrzebowanie” osób, które pod wp³ywem programów zdecyduj¹ siê na korzystanie ze œrodków antykoncepcyjnych, bêdzie stopniowo zaspokajane.
W wielu miejscach na œwiecie programy efektywnego planowania rodziny mog¹ w rzeczywistoœci „zwiêkszyæ” stopê urodzeñ
i stopê wzrostu demograficznego. Na przewa¿aj¹cym obszarze
pañstw Afryki subsaharyjskiej na przyk³ad, ludzie w niewielkim
stopniu interesuj¹ siê nowoczesn¹ antykoncepcj¹, jednak bardzo
interesuj¹ siê kwesti¹ „bezp³odnoœci”. W tych spo³ecznoœciach,
los niep³odnej kobiety jest trudny. Pomoc rodzicom w uzyskaniu
przez nich upragnionej iloœci dzieci mo¿e w tych okolicznoœciach
oznaczaæ wiêksz¹ p³odnoœæ. Przyk³ad powojennej Kenii, gdzie ca³kowita stopa przyrostu naturalnego wyraŸnie wzros³a z oko³o szeœciu do blisko oœmiu w okresie znacznego podniesienia poziomu
zdrowia spo³eczeñstwa, i to pomimo blisko dwudziestu lat wysi³ków na rzecz wprowadzenia programu planowania rodziny, powi-
121
nien uzmys³owiæ nam, ¿e zwiêkszanie zakresu wolnoœci wyboru
rodziców bêdzie s³u¿yæ celom tych rodziców, niezale¿nie od tego
czy s¹ one zgodne z preferencjami lub ideologi¹ rz¹du i jego doradców, czy te¿ nie.
Za wiêkszoœci¹ dzia³añ na rzecz planowania rodziny, które
podejmowane by³y w ostatnich latach w krajach mniej rozwiniêtych, stoi niew¹tpliwie ideologia anty-natalistyczna. Taka w³aœnie opinia by³a wyra¿ana expressis verbis przez najwa¿niejsze
instytucje miêdzynarodowe finansuj¹ce programy na rzecz planowanie rodziny, w³¹czaj¹c w to Bank Œwiatowy i amerykañsk¹
Agencjê na Rzecz Rozwoju Miêdzynarodowego. Przekonania te
mia³y wp³yw nie tylko na sposób przyznawania funduszy dla krajów mniej rozwiniêtych, ale tak¿e na ocenê programów.
WysokoϾ funduszy publicznych przeznaczanych w wielu
mniej rozwiniêtych krajach na cele zwi¹zane z planowaniem rodziny jest po prostu pora¿aj¹ca. W roku 1980 Bank Œwiatowy szacowa³, ¿e wydatki rz¹dowe na jedn¹ osobê u¿ywaj¹c¹ œrodków
antykoncepcyjnych wynosi³y w Ghanie 68 dolarów rocznie i 69
dolarów w Nepalu. Warto zestawiæ powy¿sze wskaŸniki z danymi
Banku Œwiatowego dotycz¹cymi ca³kowitych wydatków rz¹dowych na wszystkie programy zdrowotne – okazuje siê, ¿e w tym
samym roku ca³kowite wydatki na programy zdrowotne wynosi³y 20 dolarów na rodzinê w Ghanie i 8 dolarów w Nepalu. W spo³eczeñstwach, gdzie ogólny wskaŸnik umieralnoœci jest wysoki,
a problemy zdrowotne s¹ powa¿ne, taki sposób wydawania pieniêdzy sugeruje, ¿e programy planowania rodziny nie podlegaj¹
tym samym surowym kryteriom przy przyznawaniu trudno dostêpnych i ograniczonych funduszy, którym sprostaæ musz¹ inne
programy zdrowotne. Wyjêcie planowania rodziny spod ograniczeñ finansowania bud¿etowego mo¿e byæ spowodowane wiar¹,
¿e planowanie rodziny oddaje komuœ jakieœ dodatkowe „przys³ugi” przez zmniejszanie stopy urodzeñ.
Dowodem nienaukowoœci wiary „¿e to dzia³a”, pok³adanej
przez zwolenników planowania rodziny w swoich programach,
jest brak dok³adnych badañ nad rzeczywistymi efektami projektów planowania rodziny w regionach, gdzie s¹ one prowadzo-
122
ne. Mimo ¿e ka¿dego roku w krajach rozwijaj¹cych siê miliardy
dolarów s¹ przeznaczane na dziedziny zwi¹zane z planowaniem
rodziny i mimo tego, ¿e takie programy s¹ popierane przez ró¿ne
w³adze na szczeblu krajowym od czterech dziesiêcioleci, istnieje
zaledwie kilka badañ, które próbowa³y zmierzyæ demograficzny
i zdrowotny wp³yw planowania rodziny, obserwuj¹c jego efekty
na „grupie kontrolnej” oraz w porównaniu z podobnym regionem, gdzie program nie by³ prowadzony. Taki brak jest tym bardziej zadziwiaj¹cy, ¿e „badania kontrolne” s¹ standardow¹ praktyk¹ w naukach medycznych.
Niektórzy obroñcy programów planowania rodziny twierdz¹,
¿e istnieje ogromna „niezaspokojona potrzeba” (w odró¿nieniu
od „niezaspokojonego popytu”) us³ug zwi¹zanych z planowaniem
rodziny w krajach rozwijaj¹cych siê. Wed³ug ich szacunków,
odpowiedŸ na tê potrzebê bêdzie wymaga³a znacznie hojniejszego ni¿ obecnie finansowania dzia³añ podejmowanych w tym zakresie w krajach mniej rozwiniêtych. Zwolennicy programów
mog¹ mieæ racjê, jednak nie dziêki sile swoich analiz. Ich metoda
liczenia „niezaspokojonej potrzeby” polega na ogó³ na mierzeniu za pomoc¹ zwyk³ej ankiety w ró¿nych spo³ecznoœciach wielkoœci grupy zamê¿nych kobiet, które deklaruj¹, i¿ nie u¿ywaj¹
nowoczesnych metod antykoncepcyjnych i jednoczeœnie
twierdz¹, ¿e nie chc¹ mieæ wiêcej dzieci lub ¿e nie chc¹ ich mieæ
na razie. W ¿aden sposób nie mo¿na dowieœæ, ¿e ta metoda mierzy b¹dŸ to niezaspokojone zapotrzebowanie na nowoczesn¹ antykoncepcjê, lub te¿ procent populacji kobiet nara¿onych na
niechcian¹ ci¹¿ê. Kobiety nie u¿ywaj¹ce nowoczesnych metod
mog¹ wszak u¿ywaæ tradycyjnych metod zapobiegania ci¹¿y (chocia¿ mniej przyjemnych czy skutecznych).
Zachodnie kwestionariusze badaj¹ce p³odnoœæ dodatkowo
osi¹gaj¹ nie najlepsze rezultaty w uzyskiwaniu jasnych odpowiedzi od biednych ludzi mieszkaj¹cych w mniej rozwiniêtych krajach. Zdarza siê, ¿e niepiœmienni rolnicy – czy to z szacunku, czy
przez grzecznoœæ, staraj¹ siê swymi odpowiedziami zadowoliæ
pytaj¹cych. Innym razem badanie jest prowadzane w sposób,
który w niewielkim stopniu bierze pod uwagê warunki, w jakich
123
¿yje badane spo³eczeñstwo. Wiêkszoœæ ankiet dotycz¹cych p³odnoœci na przyk³ad jest poœwiêconych ca³kowicie i wy³¹cznie uzyskaniu odpowiedzi od kobiet, nawet w miejscach, gdzie tradycja
dominacji mêskiej sprawia, ¿e wiêkszoœæ decyzji podejmuj¹ mê¿owie, a nawet ojcowie ¿on i mê¿ów. Inne znowu fragmenty kwestionariuszy mog¹ zapuszczaæ siê na tereny interesuj¹ce i znacz¹ce dla badacza, ale w du¿ym stopniu niejasne dla badanego.
W Badaniu P³odnoœci na Œwiecie na przyk³ad, ponad jedna trzecia p³odnych kobiet, które zaznaczy³y, ¿e nie chc¹ mieæ wiêcej
dzieci, powiedzia³a równie¿, ¿e chcia³aby mieæ ich wiêcej ni¿ ma
obecnie. Bior¹c pod uwagê powy¿sze problemy, wyniki przedstawiane przy u¿yciu nieprzystaj¹cych do rzeczywistoœci formularzy i szybko przeprowadzanych ankiet, s¹ mocno niepewne.
Rozleg³e badanie przeprowadzone w Indonezji – by podaæ inny
przyk³ad – odkry³o, ¿e w pytaniu o „idealn¹ wielkoœæ rodziny”
mniej ni¿ po³owa badanych kobiet poda³a tê sam¹ liczbê, gdy
by³y badane ponownie cztery miesi¹ce póŸniej.
W krajach takich jak Tajwan, Korea czy Hongkong, programom planowania rodziny szeroko przypisywano zmniejszenie
wskaŸników urodzeñ. Tymczasem spadek p³odnoœci by³ widoczny w tych miejscach zanim jeszcze zosta³y przygotowane programy planowania rodziny. W Indiach z kolei, spadek przyrostu
naturalnego nie by³ wyraŸnie widoczny przez ca³e dziesiêciolecia od momentu przyjêcia narodowego programu planowania
rodziny, daj¹c zwolennikom tego programu szansê przypisania
wszelkich zmian w p³odnoœci rz¹dowym wysi³kom kontroli urodzeñ. W jeszcze innych krajach, jak w Meksyku i Tajlandii, wdro¿enie programów planowania rodziny zbieg³o siê z pocz¹tkiem
szybkiego spadku p³odnoœci. Nie jest jasne, czy domniemane
sukcesy tych programów by³y spowodowane rz¹dow¹ determinacj¹ w propagowaniu antykoncepcji, czy raczej zmian¹ postaw
narodu wobec wielkoœci rodziny i jej planowania (które to mog³y wyst¹piæ wczeœniej i byæ przyczyn¹, dla której rz¹dy zdecydowa³y siê na wprowadzenie programów planowania rodziny).
Niemniej, w rosn¹cej liczbie krajów, rz¹dy wydaj¹ siê niezadowolone z decyzji podejmowanych przez rodziców w zakresie
124
wielkoœci rodzin. Spektrum mo¿liwych posuniêæ rz¹dowych na
rzecz zmiany wskaŸników p³odnoœci obejmuje kampanie informacyjne, propagandê, napominanie oraz stosowanie zachêt i kar
w celu promowania upragnionych wzorów p³odnoœci, przez u¿ycie sankcji prawnych przeciw rodzicom, a¿ do stosowania przemocy wobec przysz³ych matek i ojców. Wspomniane posuniêcia
mog¹, w zale¿noœci od warunków, byæ lub nie byæ skuteczne
w zmienianiu wskaŸników p³odnoœci czy w zbli¿aniu wskaŸników
urodzeñ do tych, jakie za cel postawili sobie planiœci rz¹dowi. Tak
d³ugo jednak, jak dzia³ania rz¹du zmuszaj¹ rodziców do niedobrowolnej zmiany zachowañ, mog¹ byæ postrzegane, jako zmniejszaj¹ce – a nie zwiêkszaj¹ce – obecne standardy ¿ycia, oraz oddalaj¹ce, a nie przyspieszaj¹ce perspektywy rozwoju.
V
Có¿ jednak w ostatecznej analizie mo¿na w sposób pewny powiedzieæ na pewno o wp³ywie zmian demograficznych na perspektywy rozwoju gospodarczego i spo³ecznego w regionach mniej rozwiniêtych? Wœród polityków czêste jest stosowanie ideologii
w miejsce rzeczowych os¹dów, a emocje bra³y górê nad roztropnoœci¹, gdy chodzi³o o oszacowanie zmian demograficznych, wraz
ze wszystkimi tego konsekwencjami dla losu populacji danego kraju, grup etnicznych, czy spo³ecznoœci lokalnych. Wydaje siê zatem zasadne, by przy wyci¹ganiu wniosków kierowaæ siê kilkoma
istotnymi spostrze¿eniami wymienionymi poni¿ej.
Po pierwsze rzecz oczywista: zmiany demograficzne s¹ form¹
zmian spo³ecznych. Mimo ¿e konsekwencje zmian demograficznych s¹ powa¿ne, tym bardziej, ¿e dotycz¹ rozpoczynania lub
koñczenia ludzkiego ¿ycia, s¹ to zmiany, które wydaj¹ siê powolne w porównaniu z innymi. Wzrost demograficzny na poziomie 4 procent uznawany jest za wyj¹tkowo gwa³towny, natomiast stopa inflacji na poziomie 4 procent rocznie w wiêkszoœci
dzisiejszych krajów rozwijaj¹cych siê uwa¿ana jest za wyj¹tkowo nisk¹. Dodatkowo, pomimo wszelkich niepewnoœci d³ugoterminowych prognoz demograficznych, prawdopodobna zmia-
125
na w rozmiarze i strukturze ludnoœci kraju na najbli¿szy rok kalendarzowy mo¿e byæ przewidziana z du¿o wiêksz¹ pewnoœci¹
ni¿ zmiany w zbiorach, Produkcie Narodowym Brutto, stopie
bezrobocia, stopie wymiany zagranicznej lub zapotrzebowaniu
na jakikolwiek okreœlony produkt. Zmiana demograficzna, jak
inne zmiany spo³eczne, uwydatnia zdolnoœci jednostek, spo³ecznoœci oraz rz¹dz¹cych do radzenia sobie z trudnoœciami. Dla spo³ecznoœci, które marnie sobie radz¹ ze zmianami, ka¿de gwa³towniejsze wahanie – w³¹czaj¹c w to zmianê demograficzn¹ –
prawdopodobnie oka¿e siê ciê¿kie, a byæ mo¿e nawet kosztowne
dla spo³eczeñstwa jako ca³oœci. Jednak radzenie sobie ze zmianami – lub jak to uj¹³ Theodore W. Schultz, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii – „radzenie sobie z utrat¹ równowagi”,
jest samo w sobie nieod³¹czn¹ czêœci¹ procesu nowoczesnego rozwoju ekonomicznego. To proces uczenia przynosi namacalne zyski gospodarcze. Tak d³ugo, jak zmiana demograficzna mo¿e wspomóc ten proces uczenia siê, mo¿e siê przyczyniæ nawet do przyspieszenia rozwoju materialnego danej spo³ecznoœci.
Po drugie: bior¹c pod uwagê, jak ró¿ne formy mog¹ przybieraæ zmiany demograficzne, nale¿y pamiêtaæ, ¿e ich przebieg w czasach nowo¿ytnych by³ zarówno wzglêdnie ³agodny, jak i stosunkowo korzystny dla wzrostu gospodarczego. Œwiatowy wzrost
demograficzny zale¿a³ g³ównie od spadaj¹cych wskaŸników œmiertelnoœci – innymi s³owy, od tego, ¿e wyd³u¿y³y siê szacunki ¿ycia
nowonarodzonych osób. Wzrost spodziewanej d³ugoœci ¿ycia jest
sam przez siê wskaŸnikiem poprawy zdrowia, wynika tak¿e z innych zmian w warunkach ¿ycia, które wi¹zane s¹ z ogóln¹ popraw¹ stanu zdrowia. Zdrowa populacja mo¿e ponadto w znacz¹cy sposób przyczyniaæ siê do poprawy wskaŸników kapita³u ludzkiego, od którego ostatecznie zale¿y potencjalna produktywnoœæ
danej spo³ecznoœci. Powiêkszanie kapita³u ludzkiego nie gwarantuje przyspieszenia awansu materialnego, który zale¿eæ bêdzie od
wielu innych czynników, jak na przyk³ad polityka rz¹du, która
wp³ywa na twórcze wykorzystanie talentów ludzkich, jednak poprawa zdrowia i s³u¿b medycznych mo¿e – przy sprzyjaj¹cych
warunkach – umo¿liwiæ szybszy postêp materialny.
126
Po trzecie: wiêkszoœæ wspó³czesnych dyskusji o „problemie”
demograficznym zdaje siê zak³adaæ implicite, ¿e mo¿na wyeliminowaæ zjawisko biedy przez zapobieganie narodzinom dzieci
w biednych rodzinach tu w za³o¿eniu pope³niany jest podstawowy
b³¹d. Osi¹ganie wielkiego bogactwa jest na ogó³ zale¿ne od wielkich zmian spo³ecznych, gospodarczych i zmian perspektyw poszczególnych jednostek. Podczas takiej transformacji zmienia siê
tak¿e zazwyczaj rola rodziny, jej model czy status kobiet. Jednak
zakres, w jakim spadek p³odnoœci sam w sobie „stymuluje” poprawê ludzkiej produktywnoœci, jest o wiele mniej jasny tak w przypadku pojedynczej rodziny, jak i ca³ych spo³eczeñstw.
Po czwarte: podczas gdy konsekwencje gospodarcze ogólnego wzrostu populacji s¹ czêsto niejasne lub trudne do zauwa¿enia, to wp³yw wybranych, mniejszych grup na dobrobyt gospodarczy ca³ego spo³eczeñstwa lub wp³yw zró¿nicowanych
stóp wzrostu w ramach populacji krajowej na perspektywy
awansu materialnego, mo¿e byæ bezpoœredni i istotny. Wk³ad
mniejszoœci religijnych czy etnicznych w innowacje lub postêp
gospodarczy, jak podkreœla lord Peter Bauer z London School
of Economics, by³ czêsto du¿o wiêkszy ni¿ to wynika³o z ich
stosunku liczbowego do ca³ej spo³ecznoœci. Z tego samego powodu, konflikt miêdzy rywalizuj¹cymi ze sob¹ grupami w ramach spo³eczeñstwa mo¿e siê pog³êbiæ przez ró¿nice netto
w ich reproduktywnoœci; takie ró¿nice mog¹ mieæ wp³yw na
bieg ¿ycia spo³ecznego lub sk³ad i charakter przywództwa
w kraju – czynniki, które mog¹ odegraæ wa¿n¹ rolê w tworzeniu klimatu potrzebnego dla dalszego rozwoju.
Wreszcie, istnieje bardzo niewielkie prawdopodobieñstwo
wyst¹pienia wy³¹cznie pozytywnych korzyœci z prowadzenia
aktywnej polityki poœwiêconej kszta³towaniu demograficznego
sk³adu spo³eczeñstwa. Dzieje siê tak nie tylko dlatego, ¿e jak dot¹d jednoznaczne zdefiniowanie populacji „optymalnej”, na której w teorii opiera³yby siê wysi³ki aktywistów w celu ukszta³towania spo³eczeñstwa, okaza³o siê niemo¿liwe. We wprowadzanych dotychczas rozwi¹zaniach w krajach mniej rozwiniêtych
czêsto starano siê za pomoc¹ posuniêæ demograficznych roz-
127
wi¹zywaæ problemy spo³eczne, problemy, których Ÿród³o mo¿na znaleŸæ w Ÿle prowadzonej lub szkodliwej polityce rz¹du.
W ramach specyficznej teorii „mniejszego z³a” sugeruje siê, ¿e to
decyzje dotycz¹ce p³odnoœci rodziców w danym kraju musz¹ ulec
zmianie, gdy¿ zmianie takiej nie mo¿e ulec nieefektywna i nieudolna polityka rz¹du. Wydaje siê jednak, ¿e bardzo zbli¿on¹
filozofiê wyznawa³a przynajmniej czêœæ twórców dzia³añ demograficznych wprowadzanych w ¿ycie po II wojnie œwiatowej.
W zasadzie ten problem mo¿na by ³atwo rozwi¹zaæ. Ale nawet w tym przypadku, pozostan¹ trudnoœci ze znaczeniem pojêcia aktywnej „polityki demograficznej”. Interwencje w zakresie
edukacji, zdrowia, mieszkalnictwa, planowania lokalnego
i innych spraw mog¹ mieæ konsekwencje demograficzne, ale s¹
one usprawiedliwione przez inne racje. Na jakiej podstawie mo¿na usprawiedliwiæ politykê, której g³ównym celem jest spowodowanie zmian demograficznych? Przyspieszenie wzrostu gospodarczego jest jedn¹ z mo¿liwych racji (chocia¿, jeœli obecne
wzorce modelu rodziny odzwierciedlaj¹ preferencje gospodarstw
domowych dotycz¹ce obecnej i odroczonej konsumpcji, nie jest
jasne, dlaczego te preferencje powinny byæ ignorowane).
WeŸmy pod uwagê, czego wymaga³oby prowadzenie aktywnej polityki demograficznej, która mia³aby za zadanie przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Jednym z mo¿liwych uzasadnieñ
dla wprowadzenia takiej polityki mo¿e byæ „pora¿ka rynku”:
mo¿liwoœæ, ¿e z powodu zniekszta³ceñ i efektów zewnêtrznych
w gospodarczej strukturze cen, rodzice s¹ zachêcani do posiadania „nieodpowiedniej” liczby dzieci. Istniej¹ wystarczaj¹ce powody przezwyciê¿enia „pora¿ek rynku” zupe³nie niezale¿ne od
wp³ywu na posiadanie dzieci. Bezpoœrednie rozwi¹zywanie problemu zak³óceñ czy efektów zewnêtrznych bêdzie ponadto lepiej odbierane, ni¿ za³atwianie tych zniekszta³ceñ przez „wyrównuj¹ce” kary finansowe lub nagrody za dodatkowe urodzenia.
Konieczne by³oby ponadto zbadanie w sposób systematyczny,
czy istnieje jakikolwiek dowód na to, ¿e w przypadku braku zniekszta³ceñ i niedoskona³oœci rynku, rodzice nie s¹ w stanie poprawnie „wyceniæ” urodzenia swego dziecka.
128
Zaprzêgniêcie polityki demograficznej do rozwi¹zywanie problemów ekonomicznych wymagaæ bêdzie od planistów oszacowania wartoœci finansowej ¿ycia ludzkiego. W rzeczywistoœci bêd¹
musieli wykazaæ, jaka by³aby „bie¿¹ca wartoœæ” dziecka urodzonego dzisiaj i równie¿ wykazaæ, jak ta wartoœæ zmieni³aby siê wraz
ze wzrostem iloœci rówieœników tego dziecka lub dzieci, które
urodz¹ siê póŸniej. Gdyby do zadania podejœæ w sposób powa¿ny,
oka¿e siê ono wyj¹tkowo trudne. Ocena bie¿¹cej wartoœci jakiejkolwiek nieutworzonej inwestycji przez pryzmat jej przysz³ego
„¿ycia” jest w najlepszym wypadku przedsiêwziêciem wysoce ryzykownym i niepewnym. Albert Hirschmann, znany ekonomista
z Institute of Advanced Studies, zauwa¿y³, ¿e wiele czynników
maj¹cych wp³yw na obecn¹ produktywnoœæ projektu inwestycyjnego, gdy ju¿ zacznie on dzia³aæ, jest przed jego pojawieniem siê
nieprzewidywalnych, nawet gdy zastosujemy najbardziej dok³adne planowanie. Jeœli oszacowanie bie¿¹cej wartoœci nieo¿ywionego obiektu jest trudne, jak du¿o bardziej niepewne musi byæ oszacowanie takiej wartoœci obiektu obdarzonego ¿yciem!
D³ugoterminowe prognozy ekonomiczne s¹ zawsze niedok³adne. Japonia, Tajwan i Korea to kraje, które zawiod³y wszelkie nadzieje uczonych obserwatorów zagranicznych w okresie powojennym; w ten sam sposób zawiod³y te¿ Birma i Ghana, dwa kraje
najczêœciej przywo³ywane w kontekœcie prawdopodobnych sukcesów gospodarczych po odzyskaniu niepodleg³oœci. Ciê¿ko sobie wyobraziæ, w jaki sposób demograf wycenia dok³adn¹ wartoœæ
narodzin w Korei w 1955 roku, jeszcze mniej wiarygodne szacunki
tworzy o sposobach, w których bie¿¹ca wartoœæ tych narodzin
ulegnie zmianie pod wp³ywem zmian we wspó³czesnych koreañskich wskaŸnikach urodzeñ. Planowanie demograficzne „w celu
rozwoju”, jak siê wydaje, u³atwia siê przez za³o¿enie ca³kowitego
zastoju technologicznego, braku zmian spo³ecznych i surowe ograniczenia prawa wyboru jednostek. Jednak wiêkszoœæ za³o¿eñ sama
w sobie przeczy rozwojowi gospodarczemu i zwalcza jego cel, jakim jest z zasady powiêkszanie zakresu wyboru ludziom.
1
„First Things 40”, str. 30-38, styczeñ 1994 r.; tekst uzupe³niony
w grudniu 1996 r.
129
130
Shakespeare, prokreacja i postêp
Julian L. Simon1
P
orusza mnie i onieœmiela fakt, ¿e przed wieloma laty pewien
poeta – nawet jeœli nazywa³ siê Shakespeare – potrafi³ w czternastu liniach, jakkolwiek wiele czasu zajê³o mu ich napisanie, zawrzeæ sedno wizji demograficzno-ekonomicznej, do którego dotarcie wspó³czesnym ludziom – wœród nich i mnie zajê³o ponad
dekadê. Przyjemnie by³oby pomarzyæ, zamiast trzymaæ siê faktów – choæ takie myœlenie by³oby wrêcz szkodliwe – ¿e Shakespeare doszed³ do swoich wizji pod wp³ywem olœnienia. Byæ mo¿e
on tak¿e przez wiele d³ugich lat próbowa³ dojœæ tego, co póŸniej
zawar³ w kilku rymach. Znalaz³ jednak rozwi¹zanie bez pomocy
ze strony wielkich myœlicieli, którzy wytyczyli i oœwietlili drogê
nam wspó³czesnym oraz bez pomocy danych zbieranych na przestrzeni dwóch wieków, które teraz dostarczaj¹ podstaw dla naszych przemyœleñ.
Oczywiœcie Sonet I Shakespeare’a nie zawiera teorii demograficzno-ekonomicznego rozwoju przedsiêwziêæ ludzkich.
A jednak temat utworu doskonale koresponduje ze wspó³czesn¹
teori¹ dotycz¹c¹ tego problemu. Celem mojego tekstu jest wykorzystanie sonetu do zobrazowania tej teorii – przedstawienie teorii w sposób bardziej przejrzysty i bardziej przekonuj¹cy. Podczas
omawiania sonetu bêdê siê równie¿ stara³ dowieœæ, ¿e taka interpretacja jest jego najlepszym i najbardziej rozs¹dnym odczytaniem. Nawet jeœli Czytelnik nie zgadza siê z moj¹ interpretacj¹, nie
sposób zaprzeczyæ, ¿e tekst ten daje podstawy do bogatych rozwa¿añ na temat rozwoju demograficzno-ekonomicznego. Z pew-
131
noœci¹ poezja bardzo siê przydaje, jeœli potrafi rozpaliæ nasze myœli, nawet jeœli ich kierunek jest inny od zamierzonego przez poetê.
Wielkim osi¹gniêciem jest dla wiersza ju¿ samo zainspirowanie
Czytelnika, nawet jeœli inspiracja wynika ze z³ej interpretacji. Ufam
tak¿e, ¿e u¿ycie wiersza ze wzglêdu na jego si³ê w celu wyjaœnienia
problemu nie jest ani naiwnoœci¹, ani nadu¿yciem.
„Dobro”, jakie Shakespeare stara siê przybli¿yæ w swym tekœcie, to prawda poetycka, której nie sposób oddzieliæ od piêkna.
Podobnie rzecz ma siê z bogactwami naturalnymi oraz standardami ¿ycia, które s¹ przedmiotem wspó³czesnych badañ nad rozwojem gospodarczym, o czym napiszê w dalszej czêœci tekstu.
Przyjrzyjmy siê teraz Sonetowi I (numer ten nie musi byæ
przypadkowy, tak jak nie jest przypadkowe, ¿e ksiêga Genesis
znajduje siê na pocz¹tku Biblii). Oto Sonet I:
„Niech najpiêkniejsze stworzenia siê mno¿¹,
By œmieræ nie mog³a œci¹æ ró¿y urody,
A gdy j¹ zwiêd³¹ w grób lata u³o¿¹,
Zakwit³ wspomnieniem spadkobierca m³ody.
Lecz ty, wpatrzony w twoje oczy jasne,
Ogieñ swój sycisz swym tylko p³omieniem,
W ugory zmieniasz ¿yzne pola w³asne,
Wrogu swój, pastwisz siê nad swym cierpieniem.
Choæ œwie¿y blask twój w kr¹g ozdabia ziemiê,
Jedyny poœle rozeœmianej wiosny,
W twym p¹ku ca³a twa zawartoœæ drzemie
I sk¹pi¹c trwonisz, o g³upcze ¿a³osny.
Po¿a³uj œwiata, sp³aæ mu nale¿noœci,
Nim grób je po¿re, a z nimi twe koœci.
(Sonety Shakespeare’a w t³umaczeniu Macieja S³omczyñskiego)
Shakespeare zaczyna od stwierdzenia: „Niech najpiêkniejsze stworzenia siê mno¿¹” – co oznacza, ¿e powinno byæ tych
stworzeñ wiêcej. Pod okreœleniem „stworzenia” poeta rozumie
ludzi, nasz rodzaj ludzki. To, ¿e Shakespeare myœli o procesie
132
demograficznym staje siê jasne po przeczytaniu trzeciego i czwartego wersu – œmieræ poprzedza narodziny i odnowienie. Mo¿emy tak¿e podejrzewaæ, ¿e Shakespeare jest zainteresowany rodzajem ludzkim jako ca³oœci¹, nie tylko w jego najpiêkniejszych
okazach. W Burzy czytamy: „Jak¿e piêkny jest rodzaj ludzki!”.
Jeœli Shakespeare rzeczywiœcie mówi o ludziach, ¿e pe³ni¹
oni na ziemi rolê inn¹ od reszty stworzeñ, sonet natychmiast
dyskwalifikuje argumenty tych, którzy wspó³czeœnie uwa¿aj¹,
¿e „inne stworzenia tak¿e maj¹ swoje prawa”. Osoby te twierdz¹,
¿e jeœli istnieje konflikt w stylu „coœ za coœ” – wzrost liczby ludzi
lub wzrost liczby innych gatunków – ludzie powinni zostaæ ograniczeni dla dobra innych stworzeñ. Jak to powiedzia³ znany biolog i ekolog, Garrett Hardin: „Jeœli na miejscu, gdzie mo¿na zasadziæ roœliny, z których powstanie ¿ywnoœæ wystarczaj¹ca do
wykarmienia jednej osoby, mog¹ wyrosn¹æ a¿ cztery sekwoje,
musimy otwarcie i wyraŸnie powiedzieæ, ¿e te cztery sekwoje s¹
wa¿niejsze od tego jednego cz³owieka”.
Niedawna debata w „The Washington Post”, zatytu³owana
Krowa jest wa¿niejsza ni¿ hamburger, zawiera³a nastêpuj¹ce
stwierdzenia: „Inni ludzie z pewnoœci¹ zas³uguj¹ na moje wspó³czucie, jednak szczury laboratoryjne i myszy równie¿ na takie
wspó³czucie zas³uguj¹. ¯ycie zwierz¹t laboratoryjnych ma dla
tych zwierz¹t wielkie znaczenie tak samo, jak nasze ¿ycie ma dla
nas wielkie znaczenie”. Te pogl¹dy nie pokrywaj¹ siê z porz¹dkiem ustalonym przez Shakespeare’a.
Pierwszy wers sonetu sugeruje, ¿e Shakespeare pragnie wzrostu iloœci dobrych stworzeñ dla dobra ich samych, podobnie jak
wielu ludzi cieszy widok ludnych, prosperuj¹cych wspólnot. To
ró¿ni go od wielu wspó³czeœnie ¿yj¹cych, dla których wzrost populacji ludzkiej nie jest wartoœci¹ sam¹ w sobie.
Nie twierdzê, ¿e autor wzywa³ do nieograniczonego wzrostu
liczby ludzi. W rzeczywistoœci mówi on tylko o najlepszych, pod
pojêciem tym mo¿emy rozumieæ jedynie najbardziej utalentowanych. Zgodzi³by siê natomiast, ¿e wielu jest utalentowanych
oraz ¿e wiêksza liczba ludzi tworzy wiêcej ni¿ zu¿ywa czy niszczy.
Zapewne zgodzilibyœmy siê tak¿e, ¿e tak trudno jest przewidzieæ,
133
gdzie padnie ziarno talentu – sam Shakespeare jest tego najlepszym przyk³adem – ¿e najlepszym sposobem na powiêkszenie
iloœci dobrych ludzi, jest powiêkszenie ca³kowitej ich liczby.
W drugim wersie Shakespeare daje jednak inny powód dla
pragnienia zwiêkszenia liczby ludzi: przetrwanie rodzaju ludzkiego. Wielu ludzi uwa¿a dziœ ten powód za „prymitywny” oraz logicznie nieuzasadniony. Za wartoœæ uwa¿a siê stabilizacjê oraz zerowy wzrost demograficzny. Zapobieganie urodzeniom natomiast,
nawet gdy dzieci s¹ chciane przez rodziców, jest tak mocno popierane, ¿e Amerykanie podzielaj¹cy te przekonania naciskaj¹ na swój
rz¹d, by wprowadzi³ finansowane przez podatników programy
w celu przekonania przysz³ych rodziców w innych krajach (a nawet w USA), ¿e powinni pragn¹æ i mieæ mniej dzieci. Wzrost demograficzny, albo chocia¿ przyjœcie na œwiat dzieci, które jedynie
utrzymuj¹ sta³¹ liczbê populacji œwiatowej, s¹ dla wielu ludzi mniej
wa¿ne ni¿ groŸba œmierci dla tych, którzy ju¿ ¿yj¹. Na przyk³ad
ostatnio wa¿ny dziennik zamieœci³ artyku³ zatytu³owany „Statystyki chiñskie pokazuj¹, ¿e zabijanie dziewczynek trwa nadal”.
Brzmi to straszliwie. Artyku³ jednak donosi, ¿e „spodziewana d³ugoœæ ¿ycia wynosi obecnie szeœædziesi¹t dziewiêæ lat dla kobiet
i szeœædziesi¹t szeœæ dla mê¿czyzn, co oznacza wzrost o dwadzieœcia lat w ci¹gu ostatnich trzech dekad”. Czy mog³aby byæ jakaœ
lepsza wiadomoœæ – chyba, ¿e ktoœ pragnie by Chiñczyków by³o
mniej? Jednak historia jest napisana w taki sposób, by przekazaæ,
¿e niewielka iloœæ tragicznych przypadków zabójstw dzieci przewa¿a nad wielk¹ iloœci¹ szczêœliwych zdarzeñ, przyczyniaj¹cych
siê do prze¿ycia rodzaju ludzkiego.
Nawet dla wielu spoœród tych, którym zale¿y na przetrwaniu
gatunku ludzkiego, prze¿ycie ludzi w ogóle jest mniej wa¿ne od
przetrwania ich grupy etnicznej czy religijnej. Taka preferencja
bierze siê bardziej z sentymentu ni¿ z potrzeby posiadania wiêkszej iloœci zwolenników, by mieæ przewagê w konflikcie politycznym. Inaczej u Shakespeare’a, który wnosi jedynie o wiêksz¹
iloœæ „piêknych” i twórczych ludzi.
PrzejdŸmy teraz do najbardziej znacz¹cego aspektu sonetu –
opisu mechanizmu postêpu cywilizacji. Zdaniem Shakespeare’a
134
w zasiêgu naszej mocy i naszych mo¿liwoœci le¿y raczej postêp
ni¿ sama stabilnoœæ; jest to wyraŸnie widoczne, gdy u¿ywa stwierdzenia „wzrost” i „dostatek” zamiast mówiæ po prostu o utrzymaniu siê i prze¿yciu. Nie ma tutaj ¿adnej wynêdznia³ej i posêpnej maltuzjañskiej wizji miejsca ludzkoœci na ziemi, jest za to ekspansywny i optymistyczny obraz królestwa ludzkiego.
Nastêpnie jednak ostrzega, ¿e ludzkoœæ mo¿e pozbawiæ siê
swych mo¿liwoœci przez nadmierne i narcystyczne zainteresowanie swym w³asnym luksusowym ¿yciem, branie ze wspólnego
dobra ludzkoœci bez dok³adania siê. „Wpatrzony w twoje oczy
jasne”, Shakespeare mówi nam, ¿e cz³owiek wyniszcza „¿yzne
pola w³asne” przez ¿ywienie siê „swym tylko p³omieniem”.
Mo¿e nam siê nie udaæ dobrze wykorzystaæ posiadanego
przez nas kapita³u, z natury prowadz¹cego nas do tworzenia,
poprawy i postêpu. Zamiast tego ludzkoœæ mo¿e poœwiêciæ sw¹
energiê na konsumpcjê i samozaspokajanie siê, chowaj¹c w ten
sposób ca³¹ „zawartoœæ” w swym „p¹ku”. By³em pod wra¿eniem
piêkna i zrozumienia ¿ycia, jakimi zabarwione s¹ te wersy, przewa¿aj¹ce pod oboma wzglêdami nad innymi tekstami dotycz¹cymi tego tematu – czy to naukowymi, czy te¿ artystycznymi.
Jaka jest natura „dobra”, które mo¿e byæ „¿yzne” lub te¿
mo¿e byæ go tak niewiele, ¿e bêdzie powodowa³o g³ód? Musimy
zapytaæ wraz z G. Willsonem Knightem i Markiem van Dorenem
(s³owami Knighta): „O czym on pisa³, gdy zaanga¿owana by³a
jego najg³êbsza wyobraŸnia?”
Z pewnoœci¹ Shakespeare nie przewidzia³ procesu rozwoju
gospodarczego, jaki zajmuje wspó³czesne analizy przedmiotu,
w których pragniemy zwiêkszyæ zasób dóbr konsumenckich
i inwestycyjnych podobnie, jak i zasobów naturalnych, by nasze
¿ycie by³o d³u¿sze i lepsze. Poeta troszczy³ siê o zwiêkszenie œwiatowego zasobu prawdy poetyckiej takiej, jak¹ sam stara³ siê nam
przekazaæ. Prawda poetycka jest oczywiœcie powi¹zana – lub
mo¿e nawet to¿sama – z estetycznym aspektem ¿ycia nazywanym przez Shakespeare’a „piêknem”, które mo¿e byæ fizyczne,
artystyczne lub te¿ duchowe. Knight stanowczo uwa¿a, ¿e w sonetach wzajemnie przenikaj¹ siê czas (tak przesz³oœæ jak i przy-
135
sz³oœæ), piêkno fizyczne, poezja, nieœmiertelnoœæ, prawda, natura i sztuka.
Najwa¿niejsz¹ kwesti¹ jest nieœmiertelna „substancja” piêkna
poetyckiego, „oczyszczona” z tego, co tylko „pokazuje” ludzkie
cia³o – „Ów p³ynny wiêzieñ w szklanych œcian wiêzieniu” (Sonet V
i VI). Ta przemiana fizycznego piêkna w prawdê poetyck¹ dostarcza Shakespeare’owi najlepszych powodów do napisania wierszy
o pewnym piêknym m³odym mê¿czyŸnie. Knight mówi:
„Poeta wie dobrze, ¿e jego dzie³a s¹ czymœ wiêcej ni¿
on sam. Jest to „ta czêœæ poœwiêcona tobie”, jego w³asny „duch”, „moja lepsza po³owa”, zderzona z elementem „ziemi”, która jest „resztk¹ ¿ycia” skazan¹ na
œmieræ. Ta „lepsza po³owa” jest oczyszczon¹ czêœci¹
bytu, jego esencj¹”.
Z ekonomicznego punktu widzenia dobra, takie jak prawda
i piêkno konceptualnie niczym siê nie ró¿ni¹ od po¿ywienia i dóbr
wytworzonych przez ludzi, jak us³ugi i produkowane przez nich
przedmioty. W miarê, jak informacja i wiedza staj¹ siê coraz wiêksz¹
czêœci¹ naszej gospodarki, a dobra materialne (zw³aszcza materia³y pochodzenia naturalnego, wliczaj¹c w to energiê) wymagaj¹
coraz mniejszego udzia³u nak³adów, powinno byæ ³atwiej zgodziæ
siê, ¿e prawda i piêkno – jeœli chcecie, mo¿ecie to nazwaæ sztuk¹ –
tworz¹ dobro, które teoretycznie mo¿e zostaæ utworzone w sposób podobny, jak inne dobra gospodarcze. Najwa¿niejszym aspektem, w jakim piêkno i prawda s¹ jak wiedza i st¹d s¹, jak uzupe³nienie bogactw naturalnych, które bierze siê z wiedzy jest to, ¿e nasze
zasoby intelektualne nie wyczerpuj¹ siê przez u¿ycie, lecz bêd¹
zawsze podnosiæ wartoœæ ludzkiego ¿ycia.
Shakespeare pisze tak¿e, ¿e byæ mo¿e marnujemy okazjê nie
tylko przez zach³annoœæ i zainteresowanie sob¹ samym, lecz równie¿ przez nastawienie jedynie na utrzymanie stanu posiadania,
zamiast na tworzenie. Mówi nam, ¿e spo³eczeñstwo „sk¹pi¹c trwoni”. Jest to uderzaj¹ce zrozumienie natury cywilizacji. Mo¿e byæ
postrzegane jako odniesienie do nastêpuj¹cej prawid³owoœci:
136
wzrost liczby ludzi oraz podniesienie standardów ¿ycia stawia przed
nami nowe problemy, które wymagaj¹ poszukiwania rozwi¹zañ
(choæ wielki rozwój mo¿e tak¿e zaistnieæ w sposób bardziej spontaniczny). Rozwi¹zania, do których w efekcie dochodzimy, pozostawiaj¹ nas w stanie lepszym pod wzglêdem materialnym, a tak¿e
zapewne lepszym pod wzglêdem organizacyjnym, ni¿ gdyby problemy nigdy siê nie pojawi³y (a wiêc potrzebujemy naszych problemów, poniewa¿ w koñcu przynosz¹ nam one korzyœci).
WydŸwiêk sonetu sugeruje, ¿e autor by³by zwolennikiem takiego procesu. Czu³by siê jak w domu z poczuciem, ¿e ludzkoœæ nie
tylko ma potrzebê rozwi¹zania swych problemów, ale tak¿e potrzebuje napotykaæ na wci¹¿ wiêksze i powa¿niejsze problemy, które
bêd¹ stanowiæ wyzwanie dla jej si³ twórczych – dla dobra ducha
ludzkiego, jak i dla ewentualnego dobra przysz³ych pokoleñ.
Powtarzam wiêc za Shakespeare’m „Po¿a³uj œwiata, sp³aæ mu
nale¿noœci, nim grób je po¿re, a z nimi twe koœci”.
Czy nie jest zbyt daleko id¹cym wnioskiem doszukiwanie siê
w Sonecie I „teorii rozwoju”? Wydaje mi siê, ¿e nie, gdy¿ dla
mnie, podobnie jak i dla Jamesa Cooka „sztuka zawsze odnosi siê
do samej siebie w du¿o wiêkszym stopniu ni¿ to sobie uœwiadamia” (cytat pochodzi z niedatowanego listu). Wiersz mo¿e byæ
zatem u¿yty w taki sposób, jak u¿ywa siê miedzi; przekuj j¹ na
formê, która bêdzie ci do czegoœ s³u¿yæ.
Zgodê na takie rozumienie znaleŸæ mo¿na w eseju napisanym
na zbli¿ony temat przez Edwarda Hublera, znanego ucznia szko³y szekspirowskiej, który zatytu³owa³ go Ekonomia serca z kamienia. U¿ywa on s³owa „ekonomia” w sensie zbli¿onym do u¿ywanego przeze mnie na tych kartkach. Hubler zaczyna: „Nie ma
idei, do której Shakespeare powraca³by czêœciej ni¿ do przes³ania przypowieœci o talentach... koncepcja ta oznacza oczywiœcie
pojêcie sprawowania przez ludzi zarz¹dzania, do której siê odnosi rozwa¿anie o obfitoœci”. „Talenty” oznaczaj¹ tutaj zarówno
talenty ludzkie, jak i walutê. Hubler pisze, ¿e wed³ug Shakespeare’a dobre serce musi siê poœwiêciæ w celu prze¿ycia, a „cech¹
m³odych ludzi, która najbardziej niepokoi³a Shakespeare’a by³a
zachowawczoœæ serca z kamienia”. Hubler z pewnoœci¹ zgadza
137
siê, ¿e sonet opowiada o u¿ywaniu talentów ludzkich dla dobra
innych, gdy pisze:
„...kwiat ¿yj¹cy dla samego siebie i w ten sposób
nie spe³niaj¹cy swych funkcji, jest niedoskona³y, choæ
nadal piêkny fizycznie; jednak jeœli spotka go choroba
(czyli, jeœli sposób jego funkcji zostanie wypaczony),
jego zapach (czyli jego esencja, jego dusza, jego ludzka
u¿ytecznoœæ, jak¹ wyra¿aj¹ uczynki m³odego cz³owieka i zapach kwiatu) staje siê brzydszy ni¿ zapach chwastów, gorszy ni¿ taki, po którym niczego siê nie spodziewano”.
Hubler podkreœla tak¿e, ¿e „destylacja esencji jest symbolem prokreacji”, potwierdzaj¹c w ten sposób zwi¹zek pomiêdzy
prokreacj¹ i u¿ytecznoœci¹, co jest istotnym elementem mojej
argumentacji.
Niektórzy Czytelnicy mog¹ za¿¹daæ dowodów na istnienie
zwi¹zku pomiêdzy tym, co poeta mia³ na myœli, a tym, co my
odnajdujemy w jego dzie³ach. Znajdujê potwierdzenie niektórych z tych zwi¹zków w ksi¹¿ce Roberta Girouxa The Book
Known as Q, a tak¿e w ksi¹¿ce G. Wilsona Knighta The Mutual
Flame. Pogl¹dy Girouxa s¹ kontrowersyjne, ale mieszcz¹ siê
w ramach rozs¹dnej argumentacji; nie jest istotne, by by³y udowodnionymi faktami. Nie uwa¿am oczwyiœcie te¿, ¿e Shakespeare œwiadomie wysuwa³ teoriê rozwoju, która – mia³ nadzieje –
wp³ynie na decydentów, jak to robili William Petty i Adam Smith.
Najwa¿niejsze jest, czy poeta w sposób œwiadomy opisywa³ najistotniejsze aspekty mechanizmu rozwoju, jako dzia³anie w d³ugim okresie historii. By sprawdziæ, czy tak w³aœnie robi³, musimy dotrzeæ do celu i warunków kompozycji sonetu, jakkolwiek
trudne i kontrowersyjne mo¿e to byæ zadanie.
Przyjmijmy, ¿e przedmiotem g³ównego zainteresowania sonetów by³ m³ody hrabia Southampton i ¿e Shakespeare zosta³ wynajêty przez jego matkê, by przekonaæ go do poœlubienia El¿biety Vere,
wnuczki lorda Burghley, którego Giroux opisuje jako „najbardziej
138
wp³ywow¹ osob¹ w królestwie po Królowej El¿biecie”. Ten zwi¹zek
biznesowy jest zgodny z wymow¹ pierwszych kilku sonetów, przez
Giroux nazywanych „bezosobowymi”. Co w tych okolicznoœciach
by³oby rozs¹dn¹ strategi¹ dla œwiatowego poety, który mia³ wysokie mniemanie o swym talencie oraz pragn¹³ nie marnowaæ swych
umiejêtnoœci na pracê sztampow¹, a przy tym pragn¹cego wywi¹zaæ siê z zadania w sposób godny i uczciwy? Jak zauwa¿a Knight:
„Musimy przyj¹æ, ¿e Shakespeare mia³ m¹droœæ ¿yciow¹; wiemy
te¿, ¿e posiada³ instynkt przedsiêbiorcy”.
Wydaje siê rozs¹dnym przyj¹æ, ¿e Shakespeare nie zamierza³
symulowaæ paroksyzmów uwielbienia wobec m³odego mê¿czyzny, jakkolwiek mog³o to byæ typowe dla poezji w tamtych czasach. M³ody cz³owiek wiedzia³, ¿e poeta nie zna³ go na tyle dobrze,
by takie s³owa uwielbienia pisaæ szczerze. Shakespeare z premedytacj¹ odrzuca dŸwiêczne porównania z „ksiê¿ycem, s³oñcem,
skarbem ska³ i morza, Z kwiatem kwietniowym,...” (Sonet XXI).
Reklama oraz inne informacje, które maj¹ na celu przekonanie nas, musz¹ byæ wiarygodne, by dzia³a³y. Shakespeare wiedzia³ o tym dobrze: „Wiêcej niech powie, kogo jêzyk ³echce. Ja
nie wychwalam, bowiem sprzedaæ nie chcê” (Sonet XXI). Nie ma
nic gorszego ni¿ prostytuowanie siê w wykonywanej pracy i to
bez sukcesu: jeœli wykonasz sw¹ pracê najlepiej, jak potrafisz,
a nie odniesiesz sukcesu, przynajmniej pozostaje ci praca i szacunek do samego siebie. Tak wiêc zamiast tworzyæ dŸwiêczne
has³a, Shakespeare zbiera najbardziej wiarygodny zestaw argumentów. Gromadzi argumenty razem jeden za drugim, a nastêpnie wszystkich u¿ywa, jak potrafi najlepiej.
Kolejna sprawa, która prawdopodobnie mia³a wp³yw na Shakespeare’a: jeœli pisa³ rzeczy prawdziwe, zamiast udawaæ uwielbienie i u¿ywaæ fa³szywych peanów mi³osnych, jego praca sprawia³a mu przyjemnoœæ, zamiast byæ dla niego piek³em. Knights
pisze, ¿e „Nie tylko mo¿emy stwierdziæ, ¿e [Sonety] s¹ szczere,
wyraŸnie tak¿e widzimy, ¿e uczciwoœæ jest jednym z ich tematów
przewodnich... Wyœmiewanie jakichkolwiek przejawów sztucznoœci jest, jak w sztukach, gdzie wszelkie przesadzone style zawsze s¹ atakowane”. Inni u¿ywaj¹ „wytartych chwytów retorycz-
139
nych”, podczas gdy jego krytyka jest wyra¿ona w „szczerych,
prostych s³owach” (cytuj¹c Sonet LXXXII).
Czy¿ ten powód, by pisaæ szczerze, nie jest zgodny z nasz¹
opini¹ na temat wielkiego talentu – „geniusza”, by u¿yæ s³ów Giroux – oraz z tym, co mo¿emy wywnioskowaæ o naturze Shakespeare’a z jego pracy? Móg³ on z du¿ym prawdopodobieñstwem
wp³yn¹æ na pisarza, nawet gdyby uwa¿a³, ¿e sonety bêd¹ czytane
jedynie przez Southamptona. Móg³ tak¿e przewidywaæ, ¿e wiersze zostan¹ póŸniej wydane w innej formie – jako sonety lub
stanowi¹ce czeœæ tekstu w innych jego sztukach, jako ¿e najwyraŸniej wykorzysta³ je w Lukrecji, a tak¿e gdzie indziej.
WyobraŸcie sobie Shakespeare’a zastanawiaj¹cego siê nad
zadaniem, które przed nim sta³o. Powiedzenie Southamptonowi, ¿e dziewczyna jest osob¹ atrakcyjn¹, oznacza³oby utratê wiarygodnoœci. Southampton zna dziewczynê i nie jest ni¹ zainteresowany, a Shakespeare jej osobiœcie nie zna. Shakespeare nie
mo¿e te¿ napisaæ, ¿e zwi¹zek jest korzystny ze wzglêdów politycznych i finansowych; bardzo trudno by³oby takie przes³anie
zawrzeæ w wierszu, dodatkowo Southampton najwyraŸniej s³ysza³ ju¿ ten argument od Burghleya i swej matki. Istniej¹ jednak
inne, szlachetne racje, na które poeta mo¿e siê powo³aæ. Pierwszy z sonetów zawiera wiele z nich i otacza je racjami wczeœniej
omawianymi.
Nie pocieszam siê, ¿e autor przedstawia³ swe racje dla dobra
œwiata; móg³ by³ pisaæ dla polepszenia swej w³asnej sytuacji. Jednak jego wezwanie do m³odych, by siê ¿eniæ dla dobra œwiata,
jest silnym wezwaniem wyra¿onym w imieniu ca³ej ludzkoœci.
To, co siê tutaj liczy, to fakt, ¿e Shakespeare dobrze rozumia³
racje, które przekazywa³; nie ma znaczenia w czyim imieniu zosta³y one wyg³oszone: œwiata czy te¿ Shakespeare’a.
Nie jest niewiarygodne, ¿e Shakespeare by³ zdolny do tak
wyrafinowanej analizy rozwoju spo³eczeñstwa i cywilizacji. Idea
postêpu nie zosta³a wymyœlona dzisiaj i z pewnoœci¹ by³a znana
w okresie renesansu. Dog³êbne rozumienie ekonomicznego i spo³ecznego rozwoju nie wymaga wiedzy niedostêpnej w czasie, gdy
¿y³. Wymagana by³a zdolnoœæ do patrzenia dalej i g³êbiej ni¿ inni.
140
Shakespeare posiada³ taki dar. Giroux daje dok³adnie takie proste wyjaœnienie zdolnoœci Shakespeare’a do tworzenia zdumiewaj¹cych poetyckich i dramatycznych odkryæ.
Ostatnia rzecz: czy rozs¹dnie jest zak³adaæ, ¿e Shakespeare
móg³ stworzyæ tak wyszukane wersy i subtelne argumenty, by
s³u¿y³y tak doczesnemu celowi, jak przekonanie m³odego cz³owieka do ma³¿eñstwa? Jeœli rzeczywiœcie rodzina Southamptona
wynajê³a Shakespeare’a do przekonania m³odzieñca, to ipso facto musia³a darzyæ artystê i jego prace pewnym szacunkiem.
I chocia¿ zdarza siê to czasami, nie mamy ¿adnych podstaw, by
podejrzewaæ, ¿e rodzina Southamptonów po prostu zrobi³a coœ
na podobieñstwo zatrudnienia œwietnego malarza portretów do
pomalowania p³otu. Takie uznanie ze strony znamienitej rodziny, jak i m³odzieñca, który w koñcu zosta³ mecenasem Shakespeare’a (jeœli rzeczywiœcie jest to prawd¹) mog³y wywo³aæ u niezbyt dobrze urodzonego i zmagaj¹cego siê z przeciwnoœciami losu
artysty, jakim by³ Shakespeare, siln¹ reakcjê podobn¹ zaœlepieniu. Jak to ujmuje Giroux: „Ich pierwsze spotkanie równie¿ wydaje siê, ¿e obdarzy³o m³odzieñca w oczach poety wy¿szoœci¹
niemal bosk¹. «Boskoœæ» nie jest przesad¹”.
Interesuj¹ce jest zestawienie pogl¹du Shakespeare na historiê cywilizacji i ekonomii produkcji z pogl¹dem Bernanda Mandevilli, który ¿y³ niewiele póŸniej. Mandeville równie¿ wyra¿a³
siê poprzez poezjê, ale by³ wyraŸnie bardziej socjologiem ni¿
poet¹ (wystarczy siê przyjrzeæ na przyk³ad d³ugim uwagom pisanym proz¹, które towarzysz¹ krótkim tekstom rymowanym
w Bajce o pszczo³ach). Mandeville postrzega³ poprawê i postêp
jako nieuniknione; ten postêp bêdzie powodowany przez te same
samolubne cechy, nad którymi lamentowa³ Shakespeare; cechy,
których i Mandeville móg³ nie uwielbiaæ i nie cieszyæ siê nimi,
jednak mimo to uwa¿a³ je za sta³e elementy natury ludzkiej.
W Królu Henryku V Shakespeare odniós³ siê do tego samego
tajemniczego zjawiska organizacji spo³ecznej i spontanicznej
wspó³pracy pomiêdzy robakami, któr¹ opisa³ Mandeville
w Bajce o pszczo³ach. Przyjemnie jest wyobraziæ sobie spotkanie tych dwóch ludzi, ka¿dego z nich opisuj¹cego sw¹ wizjê i dru-
141
giego rozumiej¹cego j¹ i w³¹czaj¹cego tê wizjê do swej w³asnej, w
wyniku czego otrzymalibyœmy wielk¹ syntezê.
Bibliografia:
1. Robert Giroux, The Book Known as Q, wyd. Atheneum,
Nowy Jork 1982 r.
2. Edward Hubler, The Sense of Shakespeare’s Sonnets, wyd.
Princeton University Press, Princeton, New Jersey 1952 r.
3. G. Wilson Knight, The Mutual Flame, wyd. Methuen, Londyn 1955 r.
4. Julian L. Simon, The Ultimate Resource, wyd. Princeton
University Press, Princeton, New Jersey 1981 r.
1
Tekst opublikowany w „Society”, lipiec/sierpieñ 1991 r.
142
Otwarcie na imigracjê:
strach, odwaga i etyka
Ken Schoolland
Odwaga
Ilekroæ mam tremê przed wyk³adem na temat imigracji, myœlê
o odwadze samych imigrantów. Myœlê o ogromnej odwadze, która jest potrzebna ¿eby uciec przed przeœladowaniami, zostawiæ
wszystko co znane za sob¹ i ryzykowaæ wrogoœæ zupe³nie obcej
kultury po to, aby odnaleŸæ wolnoœæ i szanse na lepsze ¿ycie.
Myœl o tej odwadze dodaje mi otuchy. O ile ³atwiej jest mówiæ do
przyjaŸnie nastawionych s³uchaczy, ni¿ wystawiaæ swoje ¿ycie
na niebezpieczeñstwa w rozklekotanej ³ódce zmagaj¹cej siê
z burzami, piratami i rekinami. Albo przedzieraæ siê przez zasieki i b³¹kaæ wiele dni po pustyni, bez wody, w temperaturach powy¿ej 45oC.
Nie mogê winiæ tych ludzi za to, ¿e próbuj¹. Ja ich za to podziwiam. Zapewne dawno temu moi przodkowie podjêli tak¹ próbê i ja na tym dobrze wyszed³em. Mogê mieæ jedynie nadziejê, ¿e
bêd¹c na ich miejscu, wykaza³bym siê podobn¹ odwag¹.
Nie jestem natomiast pewien, czy mia³bym dostatecznie du¿o
odwagi, by uciec przed nazistowskim re¿imem, gdybym by³ niemieckim ¯ydem w latach 30 XX wieku. Czy przechytrzy³bym
w³adze, by próbowaæ przedostaæ siê do Szwajcarii lub Stanów
Zjednoczonych, nawet wtedy, gdy kraje te og³osi³y, ¿e ju¿ nie
przyjmuj¹ ¿ydowskich uchodŸców? Czy mo¿e raczej przygl¹da³bym siê jak morduj¹ moj¹ rodzinê?
Czy mieszkaj¹c na Kubie lub w Pó³nocnej Korei, w latach
dziewiêædziesi¹tych, mia³bym odwagê, by oddaæ oszczêdnoœci
143
ca³ego ¿ycia kapitanowi-amatorowi przeciekaj¹cej i przepe³nionej ³odzi i wystawiaæ siê na niebezpieczeñstwa otwartego morza?
Czy mo¿e raczej zaakceptowa³bym tyraniê komunistycznego lub
wojskowego dyktatora, który by niewoli³ i doprowadza³ do nêdzy mnie i moj¹ rodzinê przez dziesiêciolecia?
A czy bêd¹c czarnym niewolnikiem na po³udniu Ameryki,
przed wojn¹ domow¹ w po³owie XIX wieku, zaryzykowa³bym
ucieczkê od swego pana? Czy uciek³bym do pó³nocnych stanów,
gdzie by³bym traktowany jak nielegalnie zbieg³a w³asnoœæ, która
sama siebie ukrad³a i gdzie wiêkszoœæ ludzi z chêci¹ wyda³aby
mnie w³adzom, by jak najszybciej odes³aæ mnie do moich w³aœcicieli? Czy mo¿e wystarczy³aby mi legalna niewola i patrzenie jak
moja rodzina jest tyranizowana?
Niewolnictwo ma siê ca³kiem dobrze na œwiecie, a Birmañczycy, Sudañczycy, Kubañczycy i Pó³nocni Koreañczycy s¹ odsy³ani z powrotem do zniewalaj¹cych ich pañstw. Amerykanom grozi nawet grzywna, w wysokoœci 3000 dolarów, za udzielanie pomocy rozbitkom-uchodŸcom i transportowaniu ich na
l¹d. Ciê¿ko to zaakceptowaæ, ale od okropnych czasów, w których, na mocy Fugitive Slave Act z 1850 roku, zbieg³ych niewolników ³apano i zmuszano do powrotu na plantacje, niewiele
siê zmieni³o.
Prawo ma broniæ jednostki. Gdy prawo jednostki krzywdzi, to wtedy jest to prawo z³e i niemoralne. Moralnoœæ jest
wa¿niejsza od prawa. A odsy³anie ludzi z powrotem do tyranów, to kolaboracja z tyranami. Te rozwa¿ania przypominaj¹
mi uwielbianego, amerykañskiego bohatera, Patricka Henry’ego, którego s³owa znajduj¹ siê w ka¿dym podrêczniku do
historii: „Dajcie mi wolnoœæ, albo dajcie mi œmieræ”. I podczas
gdy s³owa te s¹ podziwiane, to warto siê zastanowiæ czy tak
samo podziwiamy ludzi, którzy za tymi s³owami pod¹¿aj¹. Mam
nadziejê, ¿e nigdy nie bêdê musia³ podejmowaæ takich decyzji,
ale s¹ ludzie, którzy nie maj¹ innego wyjœcia. Na œwiecie bowiem nietrudno znaleŸæ w³adców, dla których ludzie wci¹¿ s¹
nikim wiêcej jak niewolnikami.
144
Lêk
A co z tymi, którzy s¹ przeciwni otwieraniu siê na imigrantów? Czy ¿aden z przedstawianych przez nich argumentów nie
jest zasadny? Ja twierdzê, ¿e nie.
Oczywiœcie, gdy ludzie zaczynaj¹ poruszaæ siê po œwiecie
pojawiaj¹ siê problemy. Tego nie kwestionujê. Ale nie t³umaczê
tego nadmiarem wolnoœci. Raczej zastanawiam siê, czy to nie
brak wolnoœci powoduje te problemy. I zazwyczaj okazuje siê, ¿e
tak jest.
Nie pytam co rz¹d mo¿e zrobiæ, by rozwi¹zaæ te problemy.
Pytam raczej, w jaki sposób rz¹d przyczyni³ siê do powstania
tych problemów, bowiem, aby je rozwi¹zaæ, wystarczy siê z tego
wycofaæ i po k³opocie.
Lêk le¿y u podstaw ka¿dego argumentu przeciwko umo¿liwianiu ludziom swobodnego poszukiwania wolnoœci na ziemi.
Czasami te lêki s¹ wyra¿ane otwarcie, ale czêœciej s¹ zamaskowane. Lêk przed imigrantami znamionuje brak odwagi.
Odwaga lubi konkurencjê; lêk j¹ niszczy. Odwaga wita nowoprzyby³ych, lêk ich wygania. Odwaga kocha wolnoœæ, a lêk jej
zaprzecza.
Jakie lêki zatem budz¹ imigranci? Podstawowe obawy maj¹
zwi¹zek z ras¹, kultur¹, zmianami status quo, utrzymaniem, bezpieczeñstwem i zat³oczeniem. Racjonalizacja wykluczenia przybiera ró¿ne formy.
Leniwi imigranci?
Jednym z najczêstszych argumentów podnoszonym przeciw
otwarciu granic jest przekonanie, ¿e imigranci przyje¿d¿aj¹, aby
korzystaæ z pomocy spo³ecznej i ¿e biedny amerykañski podatnik bêdzie musia³ p³aciæ na leniwych imigrantów. Interesuj¹cy
jest tu pewien kontrast: ludzie boj¹ siê, ¿e imigranci bêd¹ pracowaæ zbyt ciê¿ko i w ten sposób odbior¹ im stanowiska pracy, i ¿e
bêd¹ pracowaæ za ma³o i obci¹¿¹ system opieki spo³ecznej. Zatem jak jest naprawdê?
145
Zawsze pytam studentów o tych rzekomo „leniwych imigrantów”. Proszê, by sobie wyobrazili, ¿e s¹ pracodawcami i przychodzi do nich dwóch potencjalnych pracowników. Niewiele
o nich wiadomo poza jednym: jeden jest amerykañskim obywatelem, a drugi imigrantem. Nastêpnie pytam, który z potencjalnych pracowników – wed³ug moich studentów – bêdzie pracowa³ ciê¿ej? Amerykanin czy imigrant? Studenci zawsze wskazuj¹
na imigranta.
Ci, którzy decyduj¹ siê przeprowadziæ z kraju do kraju, to
bardzo czêsto najbardziej energiczne, najodwa¿niejsze i najbardziej przedsiêbiorcze jednostki. Zostawiaj¹ za sob¹ wszystko co
znaj¹ by zamieszkaæ w miejscu, gdzie wszystko jest obce i potencjalnie wrogie.
Gdy imigranci otwieraj¹ w³asne firmy w Ameryce, zatrudniaj¹ Amerykanów lub sprzedaj¹ towary czy oferuj¹ us³ugi Amerykanom, to prawem konsumenta jest zadecydowanie czy chce
korzystaæ z us³ug imigrantów, czy nie.
A co z amerykañskimi pracodawcami? Czy pracodawcy
maj¹ prawo do zatrudniania imigrantów? Przypomnijmy s³owa
Roberta W. Tracinskiego, redaktora z instytutu Ayn Rand:
„Amerykañski sen w du¿ej mierze opiera siê na prawie jednostki do zajœcia tak wysoko, jak tylko potrafi. Przeciwnicy imigracji chc¹ jednak odrzuciæ tê wizjê zamieniaj¹c Amerykê w uprzywilejowany rezerwat dla tych, którzy chc¹ by prawo gwarantowa³o im pracê – pracê, której sami w³asnym wysi³kiem nie
byliby w stanie zdobyæ. Ka¿dy imigrant, który chce przyjechaæ
od Ameryki w poszukiwaniu lepszego ¿ycia powinien zostaæ
wpuszczony – a ka¿dy pracodawca, który chce daæ mu zatrudnienie – powinien mieæ do tego prawo”.
Bogactwa Ziemi
A jakie s¹ gospodarcze konsekwencje imigrowania w poszukiwaniu pracy? Praktyczny aspekt tego problemu zosta³ ju¿ poruszony we wspania³ej pracy Juliana Simona. Wed³ug Simona
imigranci przynosz¹ wyj¹tkowe korzyœci dla danego narodu.
146
Wiêkszoœæ imigrantów wyrusza w œwiat wtedy, gdy s¹ w najbardziej produktywnym wieku.
Ogólnie rzecz ujmuj¹c, nowi imigranci s¹ opóŸnieni o rok w wykszta³ceniu w stosunku do obywateli Stanów Zjednoczonych, ale ich
dzieci s¹ bardzo zmotywowane i przewy¿szaj¹ poziomem Amerykanów w szko³ach. Wœród imigrantów jest wiêcej osób z dyplomem
ukoñczenia wy¿szych uczelni, ni¿ wœród wykszta³conych w Stanach,
zw³aszcza w dziedzinach produkcyjnych, takich jak in¿ynieria czy
nauki œcis³e. Wœród imigrantów z wykszta³ceniem œcis³ym lub technicznych, przybywaj¹cych do naszego kraju, ponad jedna trzecia
pochodzi z Indii. Wed³ug „The Economic Times”, œredni przychód
imigrantów o indyjskich korzeniach to 60 000 dolarów, czyli o 50
proc. wiêcej ni¿ przeciêtny przychód Amerykanów.
Imigranci przybywaj¹cy do Ameryki, nawet z biedniejszych
krajów, twierdzi Simon, s¹ zdrowsi ni¿ tutejsi obywatele w tym
samym wieku. Wiêzy rodzinne, wzmocnione tradycj¹ ciê¿kiej
pracy, s¹ silniejsze ni¿ u Amerykanów. Simon przytacza tak¿e
14 niezale¿nych badañ, wedle których imigranci nie maj¹ wp³ywu na bezrobocie w Ameryce we wra¿liwych, nisko op³acanych,
mniejszoœciowych, niewykwalifikowanych obszarach, czy nawet
wœród wysoko wykwalifikowanych obywateli amerykañskich.
Kolejne 12 badañ wykaza³o, ¿e imigranci nie maj¹ negatywnego wp³ywu na wysokoœæ pensji. Przecie¿ nie ma sta³ej liczy
posad. Przedsiêbiorczy imigranci przyje¿d¿aj¹ maj¹c swoje rêce,
nogi i umys³y, dziêki którym tworz¹ zatrudnienie i bogactwo
gdziekolwiek siê osiedl¹. Ci s³abo wykszta³ceni s¹ zmotywowani,
by podejmowaæ pracê, na któr¹ przeciêtny Amerykanin nawet
by nie spojrza³, czyli 4 „Z”: zbyt trudn¹, zbyt niebezpieczn¹, zbyt
brudn¹ i zbyt ponur¹.
Z badañ tych Simon wyci¹ga wnioski, ¿e „gdy przepisy nie
zabraniaj¹ imigrantom pracowaæ” to przynosz¹ wiêksze oni wp³ywy do bud¿etu, ni¿ to, co pobieraj¹ od pomocy spo³ecznej. Przez
lata zarobki imigrantów przewy¿szaj¹ zarobki porównywalnej
grupy amerykañskich obywateli. Julian Simon stwierdza, ¿e
emerytury dla seniorów mog¹ zale¿eæ od sk³adek p³aconych
przez m³odych imigrantów.
147
Zatem jeœli jest tak jak pisze Simon, to czemu imigranci nie s¹
traktowani jak sól ziemi? Dlaczego na ca³ym œwiecie politycy nie
konkuruj¹ ze sob¹ w zabiegach o przyci¹gniêcie tych cennych
zasobów ludzkich, tak jak zabiegaj¹ o przyci¹ganie kapita³u inwestorów, czyli owocu ludzkiej pracy? Dlaczego imigranci nie s¹
postrzegani jako inspiracja – taka, jak¹ byli tacy imigranci jak
np: Michai³ Barysznikow, Enrico Ferme, Irving Berlin i Albert
Einstein? Poza zamo¿nymi turystami, studentami i biznesmenami, przyjezdni chc¹cy siê osiedlaæ budz¹ ksenofobiczne lêki. Ale
te lêki nie powstrzymuj¹ imigrantów, kieruj¹cych siê najbardziej
naturalnym, ludzkim odruchem – poszukiwaniem wolnoœci i lepszego ¿ycia.
Etyka jest tu jasna. Je¿eli ja nie mam prawa nikomu zabraniaæ pokojowego poszukiwania wolnoœci i lepszego ¿ycia, to nie
mam prawa prosiæ polityków, by wprowadzali zakazy w moim
imieniu. Wed³ug prawa, ktoœ mo¿e byæ nielegalny, ale je¿eli ta
osoba postêpuje moralnie, to wtedy niemoralne jest prawo.
Wysoko rozwiniêta opieka spo³eczna, a kwestia
emigracji
Spojrzenie przez pryzmat etyki jest wystarczaj¹ce dla wolnorynkowców w niemal ka¿dej kwestii poza imigracj¹. Akceptuj¹
oni imigracjê teoretycznie i tylko wtedy, gdy znikn¹ wszelkie formy pañstwowej pomocy spo³ecznej. Czyli praktycznie nigdy.
Czy poprawnym jest stwierdzenie, ¿e imigrantów przyci¹ga
opieka spo³eczna? Je¿eli imigranci przyje¿d¿aj¹ do Ameryki, by
¿yæ na zasi³ku, to po przybyciu na miejsce, poszukiwaliby stanów z jak najbardziej rozwiniêt¹ opiek¹ spo³eczn¹. A w rzeczywistoœci jest zupe³nie inaczej.
Zarówno obywatele urodzeni w Ameryce, jak i poza ni¹, uciekaj¹ ze stanów z wysoko rozwiniêt¹ pomoc¹ spo³eczn¹, do stanów gdzie jest ona o wiele mniejsza.
WeŸmy na przyk³ad Hawaje. Wed³ug Michaela Tannera i Stephena Moora z Instytutu CATO, szeœæ podstawowych programów opieki spo³ecznej dostêpnych na Hawajach, 6 z wszystkich
148
77, zapewni³oby matce z dwójk¹ dzieci równowartoœæ dochodu
36 000 dolarów netto, czyli stawkê 17,50 dolarów za godzinê,
a jest to najwy¿szy zasi³ek w kraju. To jednak nie ma ¿adnego
wp³ywu na imigracjê do tego stanu. Wed³ug danych amerykañskiego urzêdu statystycznego, w ostatniej dekadzie XX wieku
Hawaje odnotowa³y najni¿sz¹ migracjê populacji amerykañskiej,
jak i imigrantów.
Z dziesiêciu stanów o najwy¿ej rozwiniêtej opiece spo³ecznej
wyemigrowa³o w sumie pó³tora miliona obywateli tam urodzonych i prawie piêæset tysiêcy urodzonych poza miejscem zamieszkania. W oœmiu na dziesiêæ stanów z wysoko rozwiniêt¹ pomoc¹
spo³eczn¹ w emigracji przodowali Amerykanie.
Nisko rozwiniêta pomoc spo³eczna a imigracja
Porównajmy te dane ze stanami nie zapewniaj¹cymi wysokich zasi³ków. Osiem z dziesiêciu stanów z nisko rozwiniêta opiek¹
spo³eczn¹ doœwiadczy³o imigracji ludnoœci urodzonej w Ameryce. A dziewiêæ z tych dziesiêciu stanów doœwiadczy³o imigracji
osób urodzonych poza Ameryk¹. (Podajê dane za: Stephen Moore, „Why Welfare Pays”, „Wall Street Journal”, 28 wrzeœnia,
1995. „Migration of Natives and the Foreign Born: 1995-2000”,
US Census Bureau, Sieprieñ 2003).
Oczywiœcie zdarzaj¹ siê wyj¹tki, ale wiêkszoœæ migracji powodowana jest poszukiwaniem mo¿liwoœci rozwoju, a nie zasi³ku. Ludzie, którzy s¹ zbyt leniwi by pracowaæ, s¹ tak¿e zbyt leniwi by opuszczaæ wszystko to, co znaj¹ i jechaæ do miejsc ca³kowicie obcych i potencjalnie wrogich. To siê nawet bardziej sprawdza w przypadku ludzi, którzy ryzykuj¹c przekraczaj¹ granice
pañstw.
W odrzuceniu teorii zasi³ku, jako magnesu imigracji, bardziej pomaga argument etyczny, ni¿ praktyczny. Stwierdzenie,
¿e to imigranci odpowiadaj¹ za wysokie zasi³ki jest stwierdzeniem kolektywistycznym. Etyka indywidualnej wolnoœci obliguje Stany Zjednoczone do oceniania ludzi za ich czyny, a nie za
czyny innych. Imigranci s¹ tak samo odpowiedzialni za prawa
149
dotycz¹ce opieki spo³ecznej w Stanach, jak za tyraniê rz¹dów w
krajach, z których uciekaj¹.
Mamy szczêœcie, ¿e amerykañscy politycy w ostatnich latach zaczêli sobie radziæ z nieszczelnym systemem opieki spo³ecznej. Liczba Amerykanów ¿yj¹cych poni¿ej granicy ubóstwa
jest najni¿sza od 21 lat, a liczba ludzi na zasi³ku spad³a o po³owê.
System opieki spo³ecznej nie jest czymœ co zosta³o nam dane
i nie mo¿e byæ wymówk¹ dla zakazania imigracji. System opieki
spo³ecznej zosta³ stworzony przez polityków i przez nich mo¿e
zostaæ zmieniony.
150
Niektórzy przeciwnicy imigracji twierdz¹, ¿e uchodŸcy zamiast uciekaæ, powinni zostaæ w swoich krajach i zmieniaæ swój
system polityczny i gospodarczy. Ja odpowiadam, ¿e najlepszymi sêdziami w tym wypadku, s¹ sami imigranci.
Czasami uchodŸcy – patrz¹c na Ludwiga von Misesa, Friedricha von Hayeka czy Ayn Rand – mogli zrobiæ wiêcej dla swych
ojczyzn spoza granic, ni¿ gdyby zostali w domach i zginêli, zgnili
w lochach wiêzieñ, czy te¿ zostali niewolnikami, lub niszczyli
sobie zdrowie przy ciê¿kiej pracy za marne grosze. Imigrant jest
najlepszym sêdzi¹ we w³asnej sprawie, podobnie jak najlepszym
sêdziami we w³asnych sprawach byli wczeœniejsi imigranci do
Ameryki.
Kon trojañski?
Inne obawy, zw³aszcza w dzisiejszej Ameryce, zwi¹zane s¹
z bezpieczeñstwem narodowym. Zwrócono na to szczególn¹
uwagê po atakach na World Trade Center z 11 wrzeœnia 2001
roku. Odezwa³y siê g³osy ¿¹daj¹ce nie wpuszczania imigrantów,
by w ten sposób broniæ siê przed nap³ywem terrorystów. Ka¿da ³ódŸ, barka, czy samolot s¹ postrzegane jako potencjalny
koñ trojañski.
Do zakresu obowi¹zków rz¹du nale¿y obrona obywateli przed
inwazj¹ obcych wojsk i rz¹d powinien o tym doskonale widzieæ.
Nie mam ¿adnych w¹tpliwoœci, ¿e nie powinniœmy dawaæ wiz
obcej armii, mimo to podejrzewam, ¿e gdyby rz¹d Pó³nocnej
Korei wys³a³ swoje wojska do ataku na terytorium Stanów Zjednoczonych, ka¿dy wyg³odnia³y ¿o³nierz zaraz po przekroczeniu
granicy by zdezerterowa³.
To zrozumia³e, ¿e po tak tragicznych wydarzeniach jak te
z 11 wrzeœnia, ludzie bêd¹ i musz¹ ¿¹daæ ochrony przed terrorystami. Ale rozum musi przewa¿aæ nad pokus¹ zastosowania odpowiedzialnoœci zbiorowej, bo tylko wówczas bêdziemy mogli
mówiæ o prawdziwej ochronie.
¯¹danie po³o¿enia ca³kowitego kresu imigracji zdejmuje odpowiedzialnoœæ ze s³u¿b wywiadowczych i policji. W ten sposób
151
uchodŸcy s¹ traktowani jak koz³y ofiarne, a przecie¿ oni sami s¹
ofiarami terroru. Lecz tak jest o wiele ³atwiej, ni¿ skutecznie, s k
u t e c z n i e tropiæ i karaæ prawdziwych przestêpców.
Dobro tyranów i korporacji
Amerykanie nie powinni siê martwic o zasi³ki dla imigrantów: za to s¹ inne formy pomocy spo³ecznej, którymi powinni
siê bardzo martwiæ. Istniej¹ dwa typy zasi³ku, które powoduj¹,
¿e imigranci opuszczaj¹ swoje domy: zasi³ek dla tyranów i protekcjonalne traktowanie korporacji.
Przez dziesiêciolecia amerykañscy podatnicy zapewniali
pomoc bandzie takich tyranów, jak Duvalier, Mobutu, Marcos,
Pahlawi, Noriega czy Suharto. Nie nale¿y tak¿e zapominaæ
o miliardach dolarów amerykañskich podatników dla Saddama
Husseina.
Od koñca zimnej wojny i pocz¹tku niekoñcz¹cej siê wojny
narkotykowej, amerykañski udzia³ w œwiatowym handlu broni¹
wzrós³ do 70 proc., a wiêkszoœæ transakcji op³acana jest z kieszeni podatników. Z pewnoœci¹ ma to wp³yw na dziesiêciokrotne
zwiêkszenie liczby uchodŸców w ostatnich latach.
Kolejn¹ form¹ pomocy spo³ecznej, bezpoœrednio prowadz¹cej do imigracji, jest pomoc dla korporacji, czyli protekcjonizm. Z
powodu barier handlowych, amerykañscy, europejscy i japoñscy
konsumenci nie mog¹ kupowaæ pewnych towarów, które producenci chc¹ eksportowaæ. Dziejê siê tak zw³aszcza w rolnictwie, które
mog³oby byæ szczególnie rozwojowe w ubo¿szych krajach.
Amerykañskie bariery handlowe sprawi³y, ¿e cena cukru
zwiêkszy³a siê czterokrotnie: na œwiatowych rynkach p³acimy
5 centów za funt, a w kraju 20 centów. By doprowadziæ do tak
wysokich cen, zap³acono amerykañskim rolnikom za zaoranie
120 tysiêcy akrów uprawy buraków cukrowych. Imigruj¹cym
rolnikom nie pozwala siê na osiedlanie w Ameryce, z kolei biedniejszym s¹siednim pañstwom zabrania siê sprzedawania towarów w Stanach, a wiele amerykañskich firm spo¿ywczych zachêca siê do inwestowania za granic¹.
152
To nie jest m¹dra polityka. To szaleñstwo pope³niane jest
pod dyktando silnych grup nacisku i polityków, którzy zdradzaj¹ publiczne zaufanie. Ilekroæ na dany kraj nak³ada siê embargo, powoduje to ubóstwo, ferment spo³eczny, przemyt narkotyków i wiêksz¹ emigracjê.
Bogate kraje maj¹ olbrzymie mo¿liwoœci by polepszaæ byt
ludzi i stan gospodarki w krajach biedniejszych – wystarczy zacz¹æ praktykowaæ to, co mówi siê o wolnym handlu. Niestety
nikt tego nie robi.
Ograniczone zasoby naturalne?
W 1783 roku pierwszy amerykañski prezydent Jerzy Waszyngton og³osi³: „… ³ono Ameryki przyjmie nie tylko bogatych i szanowanych, ale tak¿e przeœladowanych i uciskanych ka¿dej nacji i wyznania, by móc wspólnie cieszyæ siê prawami i przywilejami”.
Moi krytycy mówi¹: „Ok, George Washington wita³ wszystkich imigrantów 200 lat temu, ale dziœ nie ma tyle miejsca, nie
ma a¿ tyle zasobów naturalnych”.
To jest fa³szywy wniosek. W wolnym spo³eczeñstwie jednostki
wytwarzaj¹ wszystko to, co jest im potrzebne. Znów skorzystam
z pomocy Juliana Simona. Simon wiele razy wykazywa³, ¿e dziêki
temu zasoby siê nie zmniejszaj¹, ale s¹ coraz liczniejsze i coraz tañsze.
Micheal Cox napisa³ w magazynie „Reason”: „Kapitalizm tworzy bogactwo. W ci¹gu dwóch ostatnich stuleci Ameryka sta³a
siê najbogatszym krajem œwiata, bo przyjê³a system gospodarczy, który promuje wzrost, efektywnoœæ i innowacje”. Realny
PKB na g³owê w Ameryce to obecnie 36 tysiêcy dolarów.
No dobrze, mamy przyrost bogactwa, ale co z ziemi¹? Iloœæ
ziemi jest sta³a, nie przyrasta. Czy zatem Ameryka nie jest zbyt
zat³oczona?
Faktycznie, gdy mówimy o otwarciu granic na pó³noc od
Meksyku, moi przeciwnicy mówi¹ o zalewie imigrantów. „A gdzie
oni siê pomieszcz¹?”
Mimo, ¿e mnóstwo ludzi usi³uje dostaæ siê do Stanów, to arogancj¹ jest myœlenie, ¿e ca³y œwiat chcia³by tu mieszkaæ. Jak do-
153
t¹d, a¿ dziesiêæ milionów amerykañskich obywateli wybra³o dom
za granic¹.
Wiele Amerykanów mieszka za granic¹, ale wszyscy maj¹ pewnoœæ, ¿e w momencie zagro¿enia bêd¹ mogli wróciæ. Wielu imigrantów równie¿ ma nadziejê opuœciæ Amerykê i wróciæ do siebie,
gdy warunki w ich ojczyŸnie zaczn¹ sprzyjaæ dostatniemu i bezpiecznemu ¿yciu. Tak robi dziœ wielu imigrantów z Indii i z Chin.
To samo dzia³o siê w Unii Europejskiej, kiedy Hiszpania zosta³a pañstwem cz³onkowskim. Gdy sta³o siê jasne, ¿e granice s¹
otwarte, wiele osób, które opuœci³o kraj nielegalnie, zdecydowa³o siê na powrót.
Ostatnio UE powiêkszy³a siê o dziesiêæ pañstw z Europy
Wschodniej. Nie doprowadzi³o to do masowych migracji. Spowodowa³o to jedynie radykalne zwiêkszenie mo¿liwoœci inwestycyjnych dla ca³ej Unii – bo przecie¿ gdyby tak nie by³o, to nie
powiêkszano by Unii co kilka lat. Pañstwa, które otworzy³y siê
na imigrantów ze wschodniej Europy jak Irlandia, czy Wielka
Brytania odnotowa³y tak wysoki rozwój, ¿e inne pañstwa nie
mog¹ siê doczekaæ dnia otwarcia granic.
Czêœæ obaw zwi¹zanych z imigracj¹ jest zwi¹zana z tzw. bomb¹
demograficzn¹. To s¹ niczym nie podparte obawy. Narody Zjednoczone informuj¹, ¿e przyrost naturalny w krajach zarówno
bogatych, jak i biednych, spada od 30 lat i bêdzie spada³. W bogatych krajach liczba urodzeñ nie przewy¿sza liczby zgonów, co
oznacza, ¿e m³odzi imigranci mog¹ mieæ istotne znaczenie dla
utrzymania starzej¹cych siê spo³eczeñstw.
Wolnoœæ a gêstoœæ zaludnienia
David Boudreaux utrzymuje, ¿e patrz¹c poprzez pryzmat
historii, odsetek ludnoœci nap³ywowej w Ameryce jest doœæ niski, a obecna Ameryka jest bogatsza i ma wiêksze mo¿liwoœci
przyjmowania imigrantów ni¿ kiedykolwiek.
W porównaniu do lat 20. XX wieku, Ameryka ma dwa razy
wiêcej lekarzy na osobê, trzy razy wiêcej nauczycieli na osobê
i 50 proc. wiêcej policjantów na osobê ni¿ 80 lat temu. Jest wiê-
154
cej ¿ywnoœci, wiêcej opieki zdrowotnej, wiêcej powierzchni
mieszkaniowej i wiêcej pracy ni¿ kiedykolwiek. Bordeaux mówi
„Faktem jest, ¿e Ameryka jest bogatsza, zdrowsza, przestronniejsza i ma wiêcej zasobów dziœ, ni¿ sto lat temu. I wiele z tego
zawdziêczamy kreatywnoœci i ciê¿kiej pracy imigrantów”.
Jak du¿o ludzi mo¿e pomieœciæ Ameryka w najgorszym
i w najlepszym przypadku?
Obszar Stanów Zjednoczonych, którego 30 proc. posiada rz¹d
federalny, móg³by pomieœciæ dziesiêciokrotnie wy¿sz¹ populacje
ni¿ obecna, a gêstoœæ zaludnienia nadal nie by³aby wiêksza, ni¿
obecnej Japonii. Je¿eliby wpuœciæ tylko jeden procent tej liczby,
to Ameryka pomieœci³aby wszystkich uchodŸców œwiata.
Prawda jest taka, ¿e poza czêœci¹ ziemi posiadanej przed
rz¹d federalny, która stanowi parki narodowe, istnieje ca³y
obszar ziemi zarz¹dzanej przez w¹sk¹ grupê uprzywilejowanych
obywateli. Ziemia niegdyœ odebrana Indianom nie nale¿y teraz
ani do mnie, ani do innych obywateli USA. Praktycznie znajduje siê ona w rêkach ludzi maj¹cych wp³yw na w³adzê w samorz¹dach – leœników, pasterzy, górników i dzia³aczy na rzecz
ochrony œrodowiska.
Kontrola przeprowadzona w jednym z narodowych lasów
wykaza³a, ¿e rz¹d wydawa³ 13 dolarów na budowê leœnych dróg
za ka¿dego dolara zarobionego na sprzeda¿y drewna. To nie jest
oszczêdnoœæ, tylko okradanie podatnika w imieniu konkretnych
grup nacisku.
By³bym bardzo zadowolony, gdyby rz¹d szanowa³ prywatn¹,
uczciwie nabyt¹ ziemiê. Ziemia powinna byæ powszechnie dostêpna dla tych, którzy maj¹ do niej prawa, lub dla rolników.
Je¿eli ma to byæ miejsce do ¿ycia dla milionów ludzi, zamiast
krów czy piesków preriowych – to niech tak bêdzie.
Czy obywatele USA bardziej wol¹ otwarte przestrzenie ni¿
miasta? Czy chc¹ mieszkaæ wœród wzgórz, z dala od innych? Niektórzy tak. A jest coraz wiêcej miejsca i dla tych, którzy wol¹
otwarte przestrzenie i dla tych którzy wol¹ miasta.
Ogólnie rzecz ujmuj¹c Amerykanie nie ró¿ni¹ siê od innych
ludzi i wol¹ mieszkaæ, i pracowaæ w miastach lub na przedmie-
155
œciach, które stanowi¹ 3 proc. powierzchni 48 stanów. Wiêkszoœæ ludzi wybiera zat³oczone miasta – bo to tam jest ¿ycie.
To wyjaœnia dlaczego w latach 90. ubieg³ego stulecia populacja stanu Nowy Jork zmala³a, a miasta Nowy Jork wzros³a.
Podobnie sta³o siê w Kalifornii, populacja stanu zmala³a, a miast
wzros³a. A zatem na wsiach jest wiêcej miejsca, a wiêcej dzieje siê
w zat³oczonych miastach.
Ka¿dy, kto lecia³ nad Stanami wie, ¿e zaludnienie jest gêste
w pewnych miejscach. Mo¿na godzinami lecieæ nad praktycznie
nie zamieszkanymi obszarami. A nawet pusta ziemia jest atrakcyjna, gdy prawo gwarantuje wolnoϾ.
Najczêstszym miejscem wycieczek mieszkañców Hawajów
s¹ pustynie Nevady, ale to nie otwarte przestrzenie przyci¹gaj¹
turystów, a kasyna Las Vegas, gdzie hazard jest legalny. Legalizacja gier hazardowych sprawi³a, ¿e Las Vegas sta³o siê najszybciej rozwijaj¹cym regionem w kraju.
Etyka wolnoœci
Ka¿dego 4 dnia lipca Amerykanie z dum¹ powtarzaj¹ za Thomasem Jeffersonem, ¿e jest niezaprzeczalnym, i¿ wszyscy ludzie
s¹ równi, ¿e Stwórca obdarowa³ wszystkich niezbywalnymi prawami, wœród których jest prawo do ¿ycia, wolnoœci i poszukiwania szczêœcia. S³owa Jeffersona s¹ bardziej aktualne dziœ, ni¿ gdy
by³y spisywane.
Chcê powtórzyæ, z ca³¹ moc¹, czerpi¹c odwagê i stanowczoœæ
z przyk³adu wszystkich imigrantów na przestrzeni dziejów, ¿e
nie powinniœmy ani dzieliæ, ani racjonalizowaæ, ani ograniczaæ
wolnoœci.
Ameryka powinna wzi¹æ udzia³ w walce z lêkiem, uprzedzeniami, zwyczajami i prawem ograniczaj¹cym wolnoœæ. Jest to
i praktyczne, i humanitarne, a nade wszystko etyczne. Pozwólmy Ameryce staæ siê ko³em zamachowym wolnoœci. Pozwólmy
milionom imigrantom cieszyæ siê wolnoœci¹, tak jakbyœmy sobie
tego sami ¿yczyli, bêd¹c na ich miejscu.
156
157
Fundacja PAFERE
Polsko-Amerykañska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego, bêd¹ca niezale¿n¹, pozarz¹dow¹ organizacj¹, zajmuj¹c¹ siê wolnorynkow¹ edukacj¹ ekonomiczn¹, promocj¹ wolnoœci gospodarczej i wolnego handlu jako najskuteczniejszego i najsprawiedliwszego systemu powoduj¹cego podnoszenie zamo¿noœci ludzi i narodów, zwi¹zkami etyki z ekonomi¹, a tak¿e rozwojem nauk ekonomicznych, zosta³a za³o¿ona przez Jana Micha³a Ma³ka w roku 2007
i zosta³a wpisana do Krajowego Rejestru S¹dowego pod numerem
0000278610. Wczeœniej Fundacja dzia³a³a jako oddzia³ amerykañskiej Fundacji PAFERE Pro Publico Bono, za³o¿onej w 2000 roku
w Kalifornii.
Edukacja
Z inicjatywy Fundacji opublikowano ponad 20 ksi¹¿ek i setki artyku³ów edukacyjnych. Fundacja jest otwarta na wspó³pracê ze wszystkimi osobami i organizacjami dzia³aj¹cymi na polu upowszechniania
wartoœci, w celu których zosta³a powo³ana.
Formy dzia³ania
Fundacja realizuje swoje cele poprzez:
* organizacjê prelekcji, konferencji, seminariów i dyskusji publicznych;
* prowadzenie badañ nad bie¿¹cymi problemami ekonomicznymi
i gospodarczymi oraz przedstawianie ich rozwi¹zañ;
* sponsorowanie publikacji ksi¹¿ek, artyku³ów, esejów i innych form
literackich dotycz¹cych rozmaitych aspektów ludzkiej wolnoœci;
* sponsorowanie i przeprowadzanie ankiet i konkursów (Magister
PAFERE i konkurs filmowy „Nie kradnij”);
158
* zapoznawanie Polaków z najnowsz¹ myœl¹ wolnorynkowej ekonomii przez zapraszanie do kraju wybitnych naukowców i praktyków
wolnego rynku;
* podejmowanie wspó³pracy z innymi fundacjami, instytucjami i organizacjami o celach podobnych do celów Fundacji;
* wspó³pracê z w³adzami lokalnymi w dziele realizacji celów Fundacji;
* prowadzenie i sponsorowanie serwisów internetowych;
* Fundacja wydaje w³asny kwartalnik „IDEE”
* organizowanie obozów Liberty Camp dla m³odzie¿y bêd¹cych
po³¹czeniem nauki j. angielskiego z poznawaniem podstaw ekonomii
i przedsiêbiorczoœci.
Nasz¹ bie¿¹c¹ dzia³alnoœæ mo¿na œledziæ poprzez portal: www.pafere.org
Kontakt z Fundacj¹:
Polsko-Amerykañska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego
ul. Mickiewicza 16/12A, 01-517 Warszawa
www.pafere.org; [email protected]
tel: +48 022 415 72 22, fax: + 48 022 435 60 01
Wesprzyj nasz¹ dzia³alnoœæ wp³acaj¹c datek na konto bankowe:
Volkswagen Bank Direct PL33213000042001040942150001
Od 2010 roku PAFERE posiada status Organizacji
Po¿ytku Publicznego. Oznacza to, ¿e mo¿na nam przekazaæ 1 proc. podatku dochodowego. Wystarczy
wpisaæ w deklaracji PIT numer KRS naszej Fundacji:
0000278610
Fundacja PAFERE, w przeciwieñstwie do innych podobnych
organizacji dzia³aj¹cych w Polsce, utrzymuje siê jedynie ze œrodków prywatnych i ma statutowy zakaz korzystania ze œrodków
publicznych zabranych pod przymusem podatnikom. Dlatego
liczymy na Pañstwa dobrowolne wsparcie naszych inicjatyw.
159
160

Podobne dokumenty