wywiad z panem Andrzejem Celińskim
Transkrypt
wywiad z panem Andrzejem Celińskim
Andrzej Celiński (ur. 26 lutego 1950 roku) Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego -kierunek socjologia, jeden z twórców Solidarności, członek KSS „KOR”, współorganizator pomocy dla represjonowanych w czerwcu 1976, bliski współpracownik Lecha Wałęsy, internowany i wielokrotnie aresztowany przez władze komunistyczne za działalność opozycyjną, w 2006 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (w ramach protestu przeciwko działaniom IPN zwrócił odznaczenie Prezydentowi Kaczyńskiemu w 2007 roku) oraz Krzyżem Wielkim Zasługi Republiki Federalnej Niemiec z Gwiazdą i Szarfą. - BARBARA OWSIŃSKA Czym Pana zdaniem była Solidarność? - ANDREZJ CELIŃSKI Najprościej mówiąc – „Solidarność” była ruchem niepodległościowym, wyzwoleńczym ubranym w szaty związku zawodowego. Była pierwszym tak wielkim w Polsce wielkim, ponad klasowym ruchem społecznym, wspólnotą zbudowana na fundamencie takich wartości, jak: godność człowieka, wolność, niepodległość. Był to ruch protestu wobec władzy traktowanej jako nie własna władza, lecz władza narzucona. Ta okoliczność rzecz jasna ułatwiała zjednoczenie bardzo różnych grup społecznych. - Co miało wpływ na tak silny rozwój opozycji, która powstała z buntu? - Najważniejsze było przełamanie barier pomiędzy robotnikami i inteligencją, nadanie cywilizowanych form protestowi (kto wie, czy przede wszystkim nie dzięki traumatycznym doświadczeniom historii, tej świeższej – Grudnia 1970 i tej odleglejszej – Powstania Warszawskiego 1944 roku. Wielkie znaczenie miała wcześniejsza demokratyczna opozycja lat 70.: KOR (Komitet Obrony Robotników) i inne organizacje niepodległościowe. One nadały ton działaniom „Solidarności”, od samego początku szukały rozwiązań kompromisowych, w ówczesnych okolicznościach międzynarodowych i wewnętrznych uniemożliwiających sukces zapewniły pokojowy charakter wszystkich podejmowanych działań. O sile „Solidarności” decydował splot wielu czynników. Nie byłoby tego wybuchu, gdyby nie katastrofa gospodarcza Polski, do której doprowadziły nieudolne rządy ekipy Gierka i PZPR. Wielkie znaczenie miało i to, ze Europa i Stany Zjednoczone Ameryki od kilku lat konsekwentnie w relacjach ze Związkiem Radzieckim i krajami bloku wschodniego upominały się o respektowanie postanowień dokumentu końcowego KBWE (Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy Europejskiej) z 1974 roku w kwestii praw człowieka. Także uwikłanie Związku Radzieckiego w wojnę w Afganistanie stworzyło pewną przestrzeń dla działań wolnościowych w Polsce. Potrafiliśmy te okoliczności wykorzystać. - Kto z ówczesnych opozycjonistów tworzył szkielet wielokrotnie już wspominanej Solidarności? - Samoograniczenie się „Solidarności” i całego ówczesnego ruchu społecznego było warunkiem istnienia. Do tego trzeba było ogromnych autorytetów jakimi byli: Lecha Wałęsa i Ksiądz Kardynał StefanWyszyński, Prymas Polski. Kościół Katolicki w Polsce, bardzo odmienny od tego, który widzimy dzisiaj, miał wielką moc przyciągania ludzi, nie tylko katolików, i gromadzenia ich wokół wielkich wartości oraz kultury. To bardzo istotne. W tamtych warunkach sukces ruchu „Solidarności” nie był jeszcze możliwy, opór władzy przed prawdziwymi reformami mógł zakończyć się wielkich wybuchem, który z kolei prowadziłby do rozlewu krwi i prawdziwej katastrofy politycznej. Bez autorytetu Kościoła, także Jana Pawła II, który wsparł Wałęsę i ten charakter walki, jaki z jego nazwiskiem był utożsamiany, nie była możliwa taka polityka, która co prawda nie przyniosła wtedy zwycięstwa, ale zbudowała solidny fundament dla zwycięstwa, gdy warunki międzynarodowe korzystnie się zmieniły. - Jaką rolę pełnił Pan przez okres trwania ruchu? - W „Solidarności” pełniłem różne funkcje. Najpierw byłem sekretarzem Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” w Gdańsku. W lutym ‘81 roku zostałem Sekretarzem Komisji Krajowej Komisji Porozumiewawczej. 1 kwietnia utraciłem to stanowisko obarczony odpowiedzialnością za podpisanie porozumienia z rządem po tzw. sprawie bydgoskiej. To zresztą bardzo ciekawa sprawa. Zostałem odwołany za ugodowość. Tymczasem Strona 1 z 3 ugodowość była warunkiem przeżycia. Moje odwołanie było doprawdy niziutką ceną za możliwość uzyskania jeszcze dziesięciu miesięcy względnej wolności. Czasem mówi się, że polityka to sztuka dochodzenia do granic możliwego. Ja do niej, jak świadczy to odwołanie, doszedłem. W lipcu przywrócono mnie do stanowiska, na warunkach jakie postawiłem. Dostałem wolną rękę dla organizowania I Zjazdu „Solidarności”, który miał wreszcie wybrać jej władze co dało Związkowi demokratyczna legitymizację. Jednocześnie pełniłem też funkcje szefa gabinetu Lecha Wałęsy. - Z ogólnodostępnych źródeł wiadomo, że był Pan wielokrotnie aresztowany oraz że był Pan internowany. Może Pan powiedzieć jak wyglądały przesłuchania, czy namawiano Pana do tzw. „współpracy”? - Po wydarzeniach marcowych 1968 roku, a nawet chwilę przed Marcem, bo po premierze „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym w styczniu 1968 byłem zatrzymywany, niekiedy na kilka godzin, później na 48 godzin. Także w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych byłem wielokrotnie, po rewizji w domu, zatrzymywany na dwie doby w areszcie. Nigdy nie proponowano mi współpracy. Raz, w więzieniu w Białołęce, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego zaproponowano mi podpisanie tzw. lojalki, ale kiedy wyśmiałem oficera, który to zrobił, on się nawet nie zdziwił. Może dlatego, że ja pochodzę z rodziny tak nasyconej opozycją, jak mało która była. Już jako licealista stwarzałem tzw. kłopoty wychowawcze. Byłem też przeszkolony przez Jacka Kuronia jak się zachowywać wobec funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. -Pańskim pierwszym działaniem w ruchu opozycyjnym, jeśli mogę to w ten sposób nazwać, był udział w manifestacji po Mszy Świętej odprawianej przez Prymasa Wyszyńskiego. Był to akt odwagi czy podążanie drogą pańskiej rodziny? -Faktycznie, miałem wtedy szesnaście lat. Ja odwagą w żaden sposób bym tego nie nazwał. Wychowałem się w domu bardzo liberalnym, bardzo spokojnym i bardzo jednocześnie antykomunistycznym. My nie mieliśmy nic wspólnego z komunistami. To po prostu nie był nasz system. Ja wtedy miałem absolutny szacunek dla Prymasa. Był to jedyny człowiek, którego troska o Polskę miała, w moim ówczesnym mniemaniu, realny wymiar. W tej akcji wzięła udział, a ściślej ja zorganizowała 1 Warszawska Drużyna Harcerzy, tzw. Czarna Jedynka. Zabawne być może dla niektórych jest to, że robiliśmy to razem z Antkiem Macierewiczem, Piotrkiem Naimskim, z którymi dzisiaj dzielą mnie lata świetlne poglądów na Świat, Europę i Polskę. Dla nas wszystkich istotne było wtedy przeciwstawienie się władzy. To jak to zrobić było bez znaczenia. My wtedy nie za bardzo wiedzieliśmy co robimy. To nie miało ani planu ani perspektywy. Po prostu chcieliśmy pokazać władzy, że dla nas jest tak, jakby jej nie było. Byliśmy drużyną kilkudziesięcio- osobową, zakorkowaliśmy swoim szpalerem ulice: Piwną i Świętojańską. Zgromadzony wokół katedry na millenijnej Mszy Świętej pięćdziesięciotysięczny tłum, z którego większa część chciała wyjść na plac Zamkowy musiał się stłoczyć, musiał na chwile stanąć. Kiedy ruszyliśmy to ten tłum poszedł za nami, milicja zgłupiała, ale nam do głowy wcześniej nie przyszło, że stanie się coś takiego! Można to nazwać przypadkiem. Wywołaliśmy zadymę. Jak ten tłum zobaczył, że można iść, że milicja nic nie robi, to zaczął się znów zagęszczać. Doszliśmy do Świętokrzyskiej, zaczęliśmy główkować co by tu zrobić z tym tłumem. No ale nic, doszliśmy dalej, do Białego Domu (siedziba partii), tam nigdy manifestacji nie dopuszczano! W końcu rozeszliśmy się na placu Trzech Krzyży za prezbiterium kościoła św. Aleksandra. Prosto stamtąd poszedłem do mojego wuja, Jana Józefa Lipskiego. To były jego imieniny, 24 czerwca. Od razu jak tylko wszedłem, na korytarzu zrobiło się wielkie zamieszanie. W hallu stał Adam Michnik, którego znałem z widzenia, ale tak właściwie nie znałem, to była wielka dla mnie postać. Miał 22 lata! Nie za bardzo podzielał moja ekscytację. - Nawiązując do poznanych przez Pana postaci ważnych dla historii wolnej Polski: wiem, że miał Pan okazję współpracować z Władysławem Bartoszewskim. Czy mógłby Pan opowiedzieć o tej znajomości, przedstawić okoliczności w jakich się Panowie poznaliście? - Współpracować to nie. Ale znałem Go bardzo dobrze. Jego żona to młodsza siostra przyjaciółki licealnej mojej Mamy. Mieszkaliśmy tuż obok siebie, na małej mokotowskiej uliczce o śmiesznej nazwie: Strona 2 z 3 Karolinki. Jednym z moich pierwszych spotkań z Bartoszewskim, było właśnie spotkanie w mieszkaniu mojego wuja Jana Józefa Lipskiego, zaraz po manifestacji. Miałem wtedy szesnaście lat. Co roku w jego mieszkaniu 24 czerwca, w jego imieniny zbierali się ludzie, powiedzmy - ciekawi. To byli piękni ludzie: Antoni Słonimski, Stefan Nowak, Janusz Szpotański, Jan Olszewski, Jacek Kuroń, Jan Błoński, Wiktor Woroszylski, Marian Brandys, Melchior Wańkowicz i wielu innych, miedzy nimi Bartoszewski. Bartoszewski dla nas był bardzo wielką postacią. On łączył wszystko to, co jest takim archetypem porządności, odwagi, uczciwości, wiedzy, czaru. Był absolutnie czarującym człowiekiem. On idąc do autobusu nie miał innej drogi jak przejść obok naszych okien, ja miałem 10-11, może 12 lat, a on był bardzo poważnym człowiekiem, krążyły o nim legendy. Ale już przez kilka lat wiedziałem, że jest taki Pan W. Bartoszewski, „Pan Władysław”. Jako dziecko wiedziałem, że Bartoszewski współpracuje z Radiem Wolna Europa w Monachium. Tego rodzaju współpraca gdyby się wydała, to można było za nią pójść do więzienia za szpiegostwo na przynajmniej 3 lata. Nikt mi tego nie powiedział, ja nikomu tego też nie powiedziałem. To wisiało w powietrzu. Bartoszewski był w naszym środowisku przede wszystkim ceniony za absolutną wierność swoim kolegom z Armii Krajowej. Trzeba pamiętać, że ta historia była właściwie kompletnie przykryta. Jedna z największych tragedii jaka się stała po wojnie dla kultury i historii polski, że ludzie najpiękniejsi, byli po wojnie obrzucani błotem, AK-owcy byli często sądzeni jako współpracownicy Gestapo, byli więzieni z tymi, z którymi walczyli- koszmar. Np. w latach pięćdziesiątych w mokotowskim więzieniu w jednej celi posadzono kapitana Kazimierza Moczarskiego, bohaterskiego żołnierza AK, szefa biura informacji i propagandy ZWZ-AK z generałem SS Jurgenem Stroopem- oprawcą warszawskiego Getta. - Czy prawdą jest to co mówią o Bartoszewskim jego byli współpracownicy, dziennikarze, którzy przeprowadzali z nim wywiady- gdy zaczynał mówić, to chciało się go słuchać, nie przerywano mu? - Trajkotał jak karabin maszynowy. Wiesz, to prawda, ale nie można zrobić z tego złośliwości, bo często nie dawano mu skończyć, a kiedy on kończył mówić to zawsze pojawiał się smutek, że kończy. On nigdy się nie powtarzał, za każdym razem mówił coś nowego. Te imieniny Jana Józefa były co roku, nie pamiętam sytuacji w której usłyszałbym tę samą historię w kolejnym roku. Nie znam drugiego człowieka, który tak interesująco opowiadałby rzeczy interesujące. Człowiek chce je usłyszeć, chce się dowiedzieć. To jest zaszczyt, to się niezwykle rzadko zdarza. - Jak z perspektywy czasu ocenia pan ustalenia Okrągłego Stołu, którego był Pan uczestnikiem? Jakie znaczenie miał Okrągły Stół? - To co ustaliliśmy nie ma większego znaczenia, były wolne wybory i to ma znaczenie. Znaczenie Okrągłego Stołu jest takie, że rozładował ogromne napięcie między władzą a opozycją i ostatecznie zakończył się przekazaniem władzy opozycji. Co pozwoliło na ostateczne zamknięcie okres dochodzenia do pełnej suwerenności i wolności Polski. W polityce czas jest fundamentalną kategorią- trzeba działać we właściwym czasie. Czasem się przedłuża pewne procesy po to, żeby uzyskać pozytywne rozwiązanie. - Dzisiaj żyjemy w wolnym kraju. Czy Pana zdaniem, młodzi ludzie w dzisiejszym, pędzącym świecie byliby skłonni do czynów z okresu Pańskiej młodości, do poświęcenia ? - Nie ma takiej sytuacji. Moje pytanie jest inne: czy młodzież jest w stanie sprostać wymaganiom współczesności? Ja uważam, że nie. Moim zdaniem największym, katastroficznym błędem naszej formacji było odpuszczenie edukacji, odpuszczenie szkoły. Myśleliśmy, że samo się tam wszystko ureguluje. Samo się nie uregulowało. Ja uważam, że Polska jest dzisiaj kompletnie bezbronna wobec własnej głupoty. Polska jest bezbronna wobec głupoty Polaków. Stąd mity zwyciężają rzeczywistość. Rozum jest w odwrocie. To nie może się dla nas dobrze skończyć. - Bardzo dziękuję za poświęcony czas oraz za podzielenie się swoimi doświadczeniami. Strona 3 z 3