Czytaj - Kryminalni
Transkrypt
Czytaj - Kryminalni
PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA Bliźniaczki Cz. 1 Wrześniowy dzień. Jedno z mieszkań na warszawskim Mokotowie. Nowoczesne budownictwo. Już od wczesnych godzin rannych niziutka blondynka o dużych, brązowych oczach rozpakowywała olbrzymie kartony i układa przedmioty na półkach. Dopiero co przeprowadziła się wraz z siostrą do Warszawy z prowincjonalnego miasteczka na południu Polski – Przemyśla. To tutaj miały zacząć nowe życie. Basia to absolwentka Szkoły Oficerskiej w Szczytnie z wyróżnieniem. Marzyła od zawsze, żeby zostać policjantką i oczyszczać ten kraj z przestępczości. Była idealistką i perfekcjonistką do bólu. Wierzyła, że świat można naprawić. Gosia, młodsza, była zupełnie inna – roztrzepana i zapominalska. Po wielu próbach znalezienia pasji, skończyła wydział dziennikarstwa i pragnęła wielkiej kariery telewizyjnej, a przede wszystkim by przeprowadzić wywiad z Bradem Pittem – jej największym idolem. Ta dziewczyna pomimo marzeń, twardo stąpała po ziemi, prawdziwa realistka. Często naśmiewała się z siostry, że ma zbyt wielkie ambicje. Dzień był wyjątkowo ciepły jak na wczesną jesień. Nawet wyszło słońce, a zwiewne kurtki nie były potrzebne. Basia ubrana w niebieskie ogrodniczki, żółte, gumowe rękawiczki i przewiązana hustą na głowie, wspinała się na palce, chcąc położyć na półce porcelanową figurkę, kiedy usłyszany trzask drzwi wejściowych ją przestraszył. Upuściła figurkę, roztrzaskując ją w drobny mak. – Gośka! Wrrrr! – krzyknęła, z ogromną złością, wiedząc, że tylko ona może tak „wparować” do pokoju jak wicher. – Basiek! Znalazłam pra…– urwała w pół zdaniu i przystanęła w progu, widząc, jak siostra uzbrojona w zmiotkę i szufelkę, zbiera szkło. Skrzywiła się, orientując się, że to była figurka od Agaty – ich młodszej siostry. Basia uniosła głowę i zgromiła ją spojrzeniem. Gosia podeszła bliżej i przykucnęła, chcąc jej pomóc, ale Basia kategorycznie zaprzeczyła. – Nie! Zostaw! – podniosła ton, ukazując swoją złość, aż Gosia uniosła dwie ręce w górę ze strachu. Basia zawsze miała sentyment do pamiątek, może dlatego tak wybuchła. Dla rozluźnienia dorzuciła już łagodniej – Mów lepiej co to za praca! – sprzątała, nawet na nią nie patrząc. – W „Gali”! Rozumiesz?! „G A L I” – przeliterowała! Siostra momentalnie spojrzała w jej kierunku, mile zaskoczona. – Żartujesz? – uśmiechnęła się delikatnie. – Ahaa…– przeciągnęła, zagryzając wargę – To TOOO plotkarskie pisemko o gwiazdach, tak? No no… Prawie jak Brad Pitt, nie? – zaśmiała się. – Nie nabijaj się ze mnie! – spojrzała na nią spod byka – Ty lepiej powiedź od kiedy zaczynasz w tej swojej psiarni! – Policji! – poprawiła ją, podnosząc palec w górę – Sekcja ochrony życia i zdrowia! …Kryminalni, tak? – Gośka zaśmiała się w głos widząc jej obrażoną minę. Za to Basia próbowała na wszelkie możliwe sposoby nauczyć ją szacunku do swojego zawodu. Lubiła ją poprawiać. – …To jak mu tam… Zawada? Widziałam go raz w telewizji na TVNie! – usiadła na fotelu, zagryzając jabłko. – No…Podobno mam dołączyć do tego całego Zawady i jakiegoś młodego wilka, ale nazwiska nie znam… – próbowała ukryć zdenerwowanie przed jutrem, ale wychodziło jej to średnio. Bardzo się bała, by nie nawalić. To praca jej marzeń. – Młodego mówisz? – Basia przewróciła oczami, zauważając jak na jej ustach maluje się dziwny uśmieszek. – A przyyyystojny? – zagryzła dolną wargę. – A skąąąd maaam wieedzieć?! Rozmawiałam tylko z inspektorem Grodzkim! Ich szefem! – dorzuciła precyzując. – Oj nie złość się! – przesłała jej buziaka na odległość – Mam coś dla ciebie! – zachichotała, biegnąc po torbę z zakupami. – Tadam! – pokazała wyjmując przed sobą kusą mini spódniczkę. Baśka skrzywiła się lekko. – To dla mnie? – zaśmiała się, dziwiąc kolejnym szalonym pomysłom jej siostry. – Oj Baśka! Ty to zawsze bojówki, topy, topy, bojówki, a każda laska musi mieć w szafie coś seksownego! – uśmiechnęła się, podnosząc brwi w górę. – Dzięki bardzo! – pokiwała głową na „nie” – Ale ty wiesz, że ja lubię moje topy i MOJE bojówki! – wskazała na siebie palcem. – To jak chcesz poderwać faceta, jak w nich twój tyłek wygląda jak szafa trzydrzwiowa? Z resztą faceci boją się twardych lasek! – deklarowała swoje poglądy na temat płci przeciwnej. – Nie szukam faceta! – wstała i poszła do kuchni wyrzucić zebrane szkło do kosza. W progu napatoczyła się na Gosię. – A udowodnij! Nie wierz, że nie masz dosyć bycia singlem! – korzystając z tego, że Gosia zrobiła jej miejsce, wyszła z kuchni. Gosia poszła za nią. – Baśka, zastanów się! Właściwie to ty nikogo nie miałaś! – Basie przystanęła i chcąc opanować zdenerwowanie, zacisnęła pięści, licząc do dziesięciu. Siostra nie odstępowała jej na krok. Chodziła za nią, jak cień. – Nie licząc Kamila, ale on tylko cię przeleciał… – zagryzła ponownie owoc, dokonując rozrachunku jej facetów. – Przestań za mną łazić! – odwróciła się do niej twarzą i krzyknęła oburzona. Nie chciała, żeby przypominała jej o tym przykrym dla niej wydarzeniu w taki sposób. – Jedyny, który zwrócił ostatnio na ciebie uwagę, to pięcioletni Bartuś spod piątki! Tak nie można! – Baśka usiadła na kanapie i zakryła ręką uszy. – Możżżna!! – krzyknęła, aby wreszcie zamilkła. Siostra usiadła obok. Zamilkła. Dziewczyna myśląc, że powiedziała już wszystko, co chciała, odkryła uszy. Nie spodziewała się, ze to pytanie, jakie teraz jej zada, całkowicie ją sparaliżuje. – A kiedy ty ostatnio uprawiałaś seks, co? – zadała z pozoru niewinne dla niej pytanie. – Yyyyy!!!! – wstała zezłoszczona i trzasnęła drzwiami od łazienki. – Tylko zapytałam! – krzyknęła, nie mając zamiaru jej zdenerwować. – Zamknij się! – usłyszała w odwecie. Zawsze miała ostry język i tego nie kryła. Usiadła na sedesie, głęboko wzdychając. Pokręciła głową smutno. Następnego dnia obie już wyszykowane pakowały się do pracy. Gosia zagryzała na szybko jakieś kanapki, w czasie, kiedy Basia nie potrafiła nic przełknąć. Siedziała nerwowo spoglądając na zegarek na ścianie. Denerwowała się pierwszym dniem w pracy. – A ty co? Nie jesz?! – zapytała, spoglądając dziwnie na siostrę. – Nie jestem głodna! Nie spałam od czwartej! Ręce mi się trzęsą! A kolana mam jak z waty…Nie dam rady! Nie idę! – spuściła głowę, kładąc ja na blacie. – Po moim trupie! – położyła ręce na biodrach – Pójdziesz i pokażesz wszystkim na co stać Barbarę Storosz! – najlepszą glinę na roku! – dodawała jej odwagi i podnosiła na duchu. – …A…aa…a jak mnie nie polubią? – lekko się zająknęła, spoglądając na siostrę jak zbity pies. Była strasznie niepewna siebie i swoich zdobytych umiejętności. – Ciebie? – zapytała, zdziwiona – Ciebie nie da się nie lubić, coś o tym wiem! – uśmiechnęła się jeszcze szerzej i pokrzepiająco. – To lecę! – wstała, bojąc się, że się spóźni, a tego by sobie nie wybaczyła – Trzymaj kciuki! Pa! – ucałowała siostrę w policzek i wybiegła z mieszkania. – A śniadanie? – jej już nie było – przynajmniej jest więcej dla mnie! – zachichotała i porwała kanapkę. Spojrzała na zegarek. – O cholera! Jestem spóźniona! – równie i ona wybiegła z mieszkania jak strzała. Stała na parkingu, przed wejściem do Komendy Stołecznej, wahając się, czy wejść. Przymknęła na moment oczy, zaczynając mówić do siebie, chcąc dodać sobie otuchy. – Dasz radę! To nic takiego! Wejdziesz, przedstawisz się i po sprawie! – wzięła jeszcze głębszy oddech i weszła do środka. Sekundę później na parking podjechała srebrna toyota z młodym chłopakiem w ciemnych okularach na nosie. Wysiadł z auta i pognał pewnym krokiem do środka. Tymczasem Basia rozglądała się, w poszukiwaniu toalety. Wolała się upewnić jak wygląda, zanim przekroczy gabinet szefa tutejszej policji. Przy automacie z kawą, zaczepiła wąsistego mężczyznę. – Przepraszam! Gdzie jest toaleta? – mundurowy odwrócił głowę, ale na swojej wysokości prawie dwóch metrów nikogo nie zauważył. A tym bardziej dziewczyny filigranowej postury. Dostrzegł ją, kiedy spuścił głowę. Uśmiechała się promiennie, na co na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Gdzie jest toaleta? – powtórzyła. – Tutaj, na lewo! – wskazał palcem. – Dziękuję! – ostatni raz spojrzała w kierunku dziewczyny. Tak zastał go chłopak z parkingu. – Hej Szczepan! – nie zareagował. – Szczepan! – podniósł ton. – Na co się tak gapisz? – uśmiechnął się pod nosem. – A taka…dziewczyna szła, to…to… – Dziewczyna? Dobra Szczepan, o nic nie pytam! – zaśmiał się, kręcąc głową i zostawił go samego. Basia przyglądała się odbiciu w lustrze, nie wiedząc co zrobić z włosami. Uważała, że coś jest nie tak. Wyglądała zbyt poważnie w garsonce, którą ledwo na siebie nałożyła, po namowach Gosi. Wyjęła z torebki grzebień i uniosła w ręku jeden kosmyk włosów. Kiedy uznała, że efekt jest zadowalający, uśmiechnęła się triumfalnie i udała się w wyznaczone miejsce – gabinetu Grodzkiego. Stojąc przed drzwiami, spojrzała na zegarek. Miała 5 minut spóźnienia. Uśmiechnęła się, podnosząc dumnie głowę i pewnie nacisnęła klamkę. Cz. 2 – Przedstawiam ci, Barbara Storosz, nasza nowa siła w wydziale! – komisarz widząc „dziewczyneczkę w kucykach” najpierw zrobił wielkie oczy, a potem spuścił głowę, zastanawiając się co ona tutaj robi. Ten rasowy glina nie spodziewał się bowiem, że pod swoje skrzydła dostanie „wystraszonego kurczaka” do niańczenia. Natomiast Basia zdezorientowana, spuściła głowę, a jej uśmiech lekko zgasł. – Adam, oprowadź proszę Basię po komendzie! – dodał dla rozluźnienia, również ze spuszczonym nosem na kwintę. On też zdaje się nie był do końca przekonany co do swojej decyzji. Adam wreszcie spojrzał na dziewczynę i ociężale wstał z kanapy. Otworzył drzwi i puścił ją przodem. Po chwili znaleźli się już w kanciapie, gdzie Zawada wraz ze współpracownikami rozwiązują kryminalne zagadki. Przystanęła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Domyśliła się, że któreś biurko będzie należeć do niej. Nie wiedziała tylko które i jak wygląda osoba, która będzie zasiadać naprzeciwko niej. Dobrze się tu czuła. Zawada stał, zakłopotany, nie wiedząc, jak ma zacząć rozmowę. Nie wiele o niej wiedział. – … Podobno byłaś najlepsza na roku! – rzucił groźnym, trochę oschłym tonem. – Tak, proszę pana! – przytaknęła. – Znaczy, komisarzu! – poprawiła się. Zawada wolał ją ostrzec, że ta praca nie należy do łatwych i przyjemnych, zwłaszcza dla takiego „chucherka”. – Praca w policji to nie ganianie ze spluwą dla zabawy! Pamiętaj o tym! – przymrużyła oczy nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi – Na początek…zajmij się spisem treści do akt! Leżą na biurku! – przydzielił jej pierwsze zadanie i schował się w swoim kantorku. Basia jedynie westchnęła i usiadła na krześle. Nie mogąc się powstrzymać, okręciła się wokół własnej osi. Uśmiechnęła się w kierunku Adama, ale ten tylko dziwnie zmierzył ja wzrokiem. Spoważniała i odwróciła się do niego plecami, biorąc do ręki pierwszą z brzegu teczkę. Otworzyła i nie bardzo wiedziała, co ma z tym zrobić. Tego w szkole jej nie uczyli. Nie chciała wyjść na idiotkę. – Panie komisarzu? – zapytała cicho, ze spuszczoną głową, odwracając się w jego kierunku. – Tak? – zapytał, tym razem on nie wiedząc, o co chce go zapytać. – Bo… bo…– zaczęła się jąkać, na co na twarzy Adama wreszcie pojawił się szczery uśmiech. – …chciałam tylko zapytać…Bo ja właściwie nie wiem, jak… – Adam wstał i podszedł do dziewczyny. Położył jej rękę na ramieniu. – Nie denerwuj się tak… – zaraził uśmiechem i ją. Z tym, że ten Adama był lekko kpiący, a Basi niepewny. Zawadę coraz bardziej ta dziewczyna śmieszyła niż drażniła. Już na wstępie nie dawał jej dużych szans na przetrwanie. Nie ukrywał jednak, ze od początku wydała mu się bardzo sympatyczna. Postanowił jej pomóc. Wyjaśnił dokładnie, co ma zrobić i wyszedł, zająć się innymi, ważniejszymi sprawami. Basia przesiedziała już nad aktami ponad godzinę. Z niemałą stertą pokierowała się w stronę półki z segregatorami. Przez przypadek jednak stawiając teczki, strąciła leżące mazaki, ułożone w kolorach tęczy na biurku naprzeciwko. Kucnęła, by po nie sięgnąć, kiedy usłyszała czyjś krzyk. – Adam, do cholery! – dziewczyna wstała, bojąc się odwrócić w kierunku tego głosu. Trzymała w ręku żółty maziczek. Tym, który ja tak przestraszył, był kolega mundurowego Szczepana, a zarazem najlepszy przyjaciel komisarza Zawady. Zmierzył dziewczynę wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc co ona tu robi. Słysząc, że ten ktoś przystanął, z rozbieganymi oczami, zastanawiała się, czy się odwrócić. Westchnęła, nie chcąc robić z siebie idiotki po raz kolejny i powoli się odwróciła, z uniesionymi rękoma w górze. Chłopak, tym razem bez okularów słonecznych, nieco się skrzywił, próbując ukryć tłumiony śmiech. – Co…pani tu robi? – zadał najprostsze pytanie jakie mógł. Przy okazji zmierzył dziewczynę wzrokiem. Wyglądała przynajmniej dziwnie, żeby nie powiedzieć komicznie. Basia natomiast oniemiała. Nie tylko z tego, że czuła się, jak na przesłuchaniu, ale z wrażenia. Ten ktoś kogoś jej przypominał, ale teraz nie potrafiła sobie przypomnieć nazwiska. Wreszcie po dłuższej chwili odpowiedziała niepewnie… – Ja… tu… pracuję! – spoglądała na niego przewracając oczami. Wreszcie podszedł do niej bliżej, nie za bardzo mogąc w to uwierzyć. – Pracujesz?...Dobrze zrozumiałem? – niespodziewanie przeszedł na „ty”. Kiwnęła głową. – Od kiedy? – skrzywił się. – Od godziny… – odpowiedziała, patrząc mu w oczy. Jego były niezwykle błękitne, niespotykane. A ten błysk…Na jej twarzy mimowolnie namalował się delikatny uśmiech. Chłopak, zakłopotany, spuścił wzrok. – Aaa…Ale na pewno z nami? – dla niego było to tak naciągana teoria, że wręcz niemożliwa. – Eche! – kiwnęła głową po raz kolejny. Nastała chwila krępującej ciszy, którą przerwało wkroczenie Zawady. – O… widzę, że już zdążyłeś poznać nową koleżankę! – uśmiechnął się w kierunku chłopaka insynuująco. – Tsaaa… – odwrócił się w kierunku przyjaciela. Zawada spojrzał dziwnie na dziewczynę, która dalej trzymała ręce uniesione w górę. – Spocznij! – rzucił, ledwo powstrzymując śmiech. Basia, spuściła głowę, widząc jak się z niej nabijają. – Co to za jedna? – szepnął do Adama na ucho. – Nasza obiecana pomoc! – odpowiedział bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Dla niego ten fakt był równie niewygodny. – CO?! POMOC? – krzyknął, ale trochę za głośno. Basia domyśliła się, że panowie rozmawiają o niej. Podeszła bliżej, wyciągając rękę w stronę chłopaka. – Podkomisarz Basia Storosz! – spojrzał na nią srogo. – Brodecki! – rzucił z przyklejonym uśmiechem i prawie siłą zaciągnął Adama do jego kantorka. – Co to ma być?! – zapytał, kiedy zatrzasnął drzwi z hukiem. Jego podniesionego tonu nie dało się nie słyszeć. Basi zrobiło się strasznie przykro. Usiadła za biurkiem, spuszczając głowę. – Jak to kto – Basia! – rzucił z uśmieszkiem. – Basia, Kasia, Jasia! Wszystko jedno! …Baba? Ty chyba żartujesz?! Miał nas ktoś odciążyć, a teraz ja będę robił za dwóch! Jak zawsze! – nie był zadowolony. Spodziewał się kogoś bardziej kompetentnego. Nie krył swojej niechęci do kobiet w tym zawodzie. – Nie przesadzasz? Młoda jest, ładna! – chłopak wybuchł śmiechem. – …To, że młoda, to nie znaczy, że ładna! – dodał trochę ciszej, na co Zawada spojrzał na niego spod byka. – Z resztą…Jak chcesz! Ale zobaczysz, że pomoc to będzie z niej żadna! – powiedział co wiedział i wyszedł. Nie wiedział tylko, że dziewczyna słyszała dokładnie wszystko. Spojrzał na nią ostatni raz „w przelocie” i opuścił pomieszczenie. – Palant! – westchnęła. Około 18.00 siedziała na kanapie w mieszkaniu, zajadając jakieś ciastka. Na chandrę były najlepszym sposobem poprawy humoru, by nie myśleć o przykrościach. Nawet nie usłyszał jak otwierają się drzwi i wpada jej siostra. Gosia rzucając szybkie „Cześć”, pomaszerowała do łazienki zmyć makijaż. Po chwili wróciła i usiadła obok Basi. Od razy zaczęła swój monolog nadając jak najęta. – Baśka, nie wyobrażasz sobie, jak tam jest super! Zespół zgrany, od razu mnie zaakceptowali! W ogóle nie traktowali mnie jak podlotka, a wiesz co zrobił naczelny! Powiedział, że mój pierwszy tekst ukarze się w najbliższym numerze! Na 10 stronie! Powiedział, że mam potencjał i musze tylko rozwinąć skrzydła! Czy to nie cudowne? – zapytała, cała radosna pierwszymi sukcesami w pracy. – Super! – odpowiedziała smętnie, wymuszając na sobie uśmiech. – Basia…Ja wiem, ze 10, a pierwsza, to różnica, ale ja dopiero zaczynam! – lekko posmutniała, przybliżając się do Basi na kolanach. – Naprawdę się cieszę! – uśmiechnęła się tym razem szczerze. – A tobie jak poszło?! No mów no! Nie jadłam śniadania, myśląc co za przystojniak ci się trafił! – aż podskoczyła na kanapie. – W porządku… – wzruszyła ramionami – …Mam fajne biurko! – nie była zbyt przekonująca, co wyczuła Gosia. – Ej, ej! Coś się stało tak?! No mów no, a skopie im tyłki! – Ten…Zawada nawet miły, tylko chyba nie chce kogoś takiego jak ja…A ten przystojniak, jak go nazwałaś, to dupek! Gorszy od jego kumpla! ..O wiele gorszy… – dodała ciszej, przymykając po kryjomu oczy. – Musiałabyś widzieć ich miny, jak mnie zobaczyli, zwłaszcza ten…Brodecki! Nawet nie wiem jak ma koleś na imię! – dodała z nutką pretensji w głosie. – Tajemniczy! – rzuciła, chcąc ja rozweselić. – A ładny?! – Jak ten twój…Bardzo podobny… – na moment się uśmiechnęła. – CO? Nie, Baśka, żartujesz??! Jaja ze mnie robisz?! – wstała, nie mogąc w to uwierzyć. – Masz jego telefon! Powiedź, że masz, błagam cię!! – klęknęła przed nią, a Basia oparła się o kanapę. – Nie mam i nie chce mieć z nim nic wspólnego! – wzięła do ręki poduszkę. – Ale ja chcę! – odparła desperacko, patrząc jej w oczy. – E eee! Chcesz, to sama się dowiedź! Mnie on nic nie obchodzi! … „To, że młoda, to nie znaczy, że ładna!” – pomyślała – Idiota! – dodała już głośniej. Tej nocy nie mogła zmrużyć oka. Cały czas myślała nad tym, co niechcący posłyszała. Nigdy nie uważała się za super piękność, rodem z świerszczyka, ale te słowa, z ust faceta, brzmiały gorzej, niż te od znienawidzonej dziewczyny. Leżała na plecach, gapiąc się w sufit. To prawda – była inna od siostry, Miała różny styl. Ona zawsze preferowała ten bardziej męski w przeciwieństwie do tego iście kobiecego. Może dlatego to Gosia była bardziej rozchwytywana przez facetów. Jej na tym nigdy nie zależało, a tym bardziej stroić się dla jakiegoś gogusia, by tylko ten raczył na nią spojrzeć. Przewróciła się na bok. Zauważyła, że Gosia na łóżku obok, już dawno śpi. I ona starała się odpłynąć w krainę snów, ale co chwila myślała o tym Brodeckim palancie… Następnego dnia, wstała wcześniej niż zwykle. Stała teraz przed szafą, w piżamce, szukając czegoś odpowiedniego. Nie spodziewała się, że narobiła sporego bałaganu. Niestety, żaden ciuch z jej szafy jej nie odpowiadał. Zezłoszczona usiadła na kartonie. Niestety, pod jej ciężarem zapadł się do środka, a ona sama upadła z hukiem na podłogę. Słysząc hałas, Gosia przebudzona, wleciała do salonu. – Boshe…Baśka! Myślałam, że coś się stało! Wiesz, która jest godzina?! Wpół do siódmej! To jeszcze N O C! – podkreśliła ostatni wyraz bardzo wyraźnie. – Przepraszam… – rzuciła zbierając z nerwami rzeczy. – Ej ej! A ty czego tak szukasz, co? – ciekawska musiała zapytać. – Szczęścia! – odpowiedziała sarkastycznie z głupim uśmieszkiem pod nosem. – Już rozumiem! Chcesz się spodobać temu… – zapomniała nazwiska. Zaczęła gestykulować, chcąc sobie przypomnieć. – Brodecki, ale mam go gdzieś! Nie obchodzi mnie nic z nim związane! – podniosła palec wskazujący w górę. Gosia uśmiechnęła się pod nosem. – Poczekaj! – wróciła się do sypialni, w czasie kiedy Basia przymierzała czarną bokserkę… – skrzywiła się. Gośka wróciła ze śliczną, zieloną bluzeczką z lekkim dekoltem. – Masz, przymierz! Będzie ci do twarzy w tym kolorze! – Basia spojrzała na nią niepewnie. – No załóż! Przecież mamy ten sam rozmiar! – uśmiechnęła się w jej kierunku. Basia spojrzała na siostrę i wzięła wieszak do ręki. – Dzięki! – odpowiedziała, po czym pobiegła do łazienki. – Wiesz co! Jak im dzisiaj pokażesz na co się stać, to zabieram się po pracy do kina! Co ty na to? – A jak nie pokaże? – zapytała retorycznie. – Pokażesz, już to ja wiem! – krzyknęła i poszła do kuchni. Słowa Gosi okazały się prorocze. Już przy pierwszej sprawie, w którą z łaski panowie wtajemniczyli Storosz, wykazał się instynktem detektywistycznym, a przy okazji udowodniła czym jest kobieca intuicja. Nie obyło się oczywiście od nabijania, kiedy to na widok trupa Basia zwymiotowała. Zwłaszcza Brodecki, z tym swoim uśmieszkiem, którego nie znosiła. Teraz siedziała w kanciapie, czekając na wyniki laboratoryjne. Ostatnią osoba, którą chciała teraz oglądać był Brodecki. Wszedł, ale kiedy zauważył, że siedzi za biurkiem, lekko się wycofał. Przystanął, patrząc, jak cos pisze i myśląc, że czas najwyższy przełamać pierwsze lody, podszedł, zagadując. – Dobrze się bawisz? – nawet nie podniosła głowy. Wykrzywił się w grymasie. Coś było nie tak…Postanowił się upewnić. Skoro mają razem pracować, chciał być z nią na zasadzie koleżeńskich stosunków. To usprawnia pracę w zespole. Nie może być tak, że na siłę próbują sobie coś udowodnić, jakie sytuacje miały miejsce dzisiaj. Przekomarzali się jeden przez drugiego, kiedy Basia poczuła, ze ma tu cos do powiedzenia. Postanowił zacząć jeszcze raz. Podszedł do jej biurka. – Może zaczniemy jeszcze raz? Marek! – wyciągnął ku niej rękę na zgodę. „Pan podkomisarz” na każdym kroku, zaczynało go drażnić. Wyciągnęła rękę. – Baśka! – ale w dalszym ciągu na niego nie patrzyła. Dalej coś pisała. Lekko się śmiejąc, uścisnął jej dłoń, a Basia jak oparzona szybko zabrała rękę. – Coś jeszcze? – dodała sarkastycznie. – Zasłaniasz mi światło! – odsunął się, zapalając jej lampkę. – Bo popsujesz sobie oczy! – dodał, wracając na miejsce. Postanowił pociągnąć jakoś rozmowę. – Długo mieszkasz w Warszawie? – Niedługo! – odpowiedziała szybko, jak z karabinka. – A ty co taka niesympatyczna jesteś? Zrobiłem ci coś? No powiedz! – zaczynała go trochę denerwować swoim „fochem”. Uniosła głowę, patrząc w jego kierunku ze złością. Skrzyżował ręce, a dziewczyna wreszcie odłożyła długopis. Wypowiedziała prosto z mostu. – Czekaj, jak to szło…”To, że młoda, to nie znaczy, że ładna!” – uśmiechnęła się cynicznie, a Markowi zrzedła mina. Poczuł się głupio. – Przykro mi, że cię rozczarowałam! Ale tak to jest z babami, nie? – podniosła brwi do góry i wyszła. – Basia! – chciał ja zatrzymać, ale to nie miało sensu. Przypadkowo, kiedy wychodziła, natknęła się na Adama. Wszedł do kanciapy bezszelestnie. – Brawo stary! – Marek od razu podniósł głowę. Oboje dziwnie zamilkli. – Mam ją teraz przeprosić? Adam, ale… – Rób co chcesz! Ale ja chcę ją widzieć jutro o 8.00! – puścił mu oczko. Przewrócił oczami. Cz. 3 Około 18.00, zanim wyjdzie z pracy, postanowił, że z nią porozmawia. Może faktycznie przesadził, ale nic na to nie może poradzić, że nie jest w jego typie. Przyznał się przed sobą, że powie coś, zanim pomyśli, a potem wychodzą z tego takie nieprzyjemności. Niestety, plany mją to do siebie, że często ulegają zmianie. Został wezwany na zdarzenie. Miał jednak nadzieję, ze jak wróci, zastanie ja jeszcze na komendzie. Tymczasem Basia kończyła porządki w archiwum. Przechadzała się miedzy szufladami, chowając wszystkie dokumenty. Nie miała pojęcia, że właśnie w tej chwili, kiedy ona powoli kończy pracę, Gosia postanowiła odwiedzić ją na komendzie i zabrać do obiecanego kina, na jaki kryminał. Choć sama wolała komedie romantyczne, wolała się poświęcić dla dobra siostry. Stała przy biurku Basi, poprawiając akta. Dobiegała 18.00. Brodecki niesamowicie ucieszył się, że zdążył. Szedł korytarzem, śpiesząc się, by zdążyć zanim wyjdzie. Nawet miał plan. Chciał ją zabrać na piwo, lepiej poznać i jakoś wytłumaczyć się ze swojego niestosownego zachowania. Podniósł wzrok, dopiero kiedy znalazł się w kanciapie. Oniemiał. Myślał, ze ma zwidy, a to wszystko jest tylko wytworem jego wyobraźni. Zobaczył Basię, w zwiewnej sukience przed kolana, opalonymi, zgrabnymi nogami i lekko zakręconymi włosami. Uśmiechnął się naprawdę mile zaskoczony! Tylko kiedy ona się przebrała? Nieważne! Uznał, że kobiety czasem są zaskakujące. Od razu zmienił o niej swoje zdanie. Byłoby hipokrytą, gdyby teraz podtrzymał o niej swoje zdanie wypowiedziane w złości. Wreszcie przemówił. – Basia? – odwróciła się gwałtownie, przestraszona. Jej oczy rozszerzyły się do granic, a usta lekko otworzyły… – „Te oczy…” – pomyślała. Nie ukrywała, że Marek bardzo jej się podoba. Uśmiechnęła się drapieżnie, przygryzając dolna wargę. – Cześć! – rzuciła zalotnie, z przystawionym palcem do ust. Marek nie potrafił oderwać od niej swojego spojrzenia. Ta metamorfoza była imponująca. Brodecki uśmiechnął się pięknie. – Czyli nie jesteś już na mnie zła… Bo właśnie… miałem cię zaprosić na kolację! Co ty na to? – Ja chętnie, a wy? Jestem strasznie głodna! – nagle usłyszeli za sobą czyjś głos. Marek odwrócił głowę i ponownie nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Ba–sia? – przetarł oczy – Jak to…Ty tu…i tu…– patrzył to na jedna, to na drugą, nic z tego nie rozumiejąc. Były identyczne! Chociaż miały znaczące różnice w ubiorze. Gosia jak zawsze kobieta kobieca miała falowane włosy, na sobie sukienki, spódniczki. Basia – kompletne przeciwieństwo. Typ chłopczycy. Włosy proste, bez żadnych zabiegów. Czuł się, jakby miał rozdwojenie jaźni, a przeciez nic nie pił, a to na sen też raczej nie wygląda. Wreszcie kiedy Basia podeszła bliżej siostry i zadała pytanie, coś do niego dotarło. – Co ty tu robisz, co? Dzwoniłam, że nie wiem, kiedy skończę! – Miałam wyłączone dźwięki i nie przeczytałam SMS’a, przepraszam! – rzuciła, w dalszym ciągu utrzymując kontakt wzrokowy z Markiem. – Może wybierzemy się do tego kina innym razem! – zaczęła się tłumaczyć, ale Gosia jakby jej nie słuchała. Zdawać by się mogło, że oboje (Marek i Gosia) zatracili się w swoich spojrzeniach. – Ychyyym!! – odchrząknęła, chcąc ich wybudzić z letargu. Było to dość irytujące. Dopiero wtedy Marek zwrócił uwagę na Basię, tak samo jak jej siostra. Wykorzystując okazję, podkomisarz zadała kolejne pytanie. – Panie podkomisarzu Marku, mogę wyjść wcześniej? – uśmiechnęła się cynicznie. – Tak, jasne! …Chciałem… – urwał, patrząc na Basię przez moment. – No? – już miała nadzieję, że może ją przeprosi. To na pewno poprawiłoby jej humor. – Już nieważne… Baw… Bawcie się dobrze! – rzucił szybko i kierując jeszcze uśmiech w stronę Gosi, wyszedł. Kiedy tylko zniknął, Gosia, nie mogąc się powstrzymać, zaczęła krzyczeć. – Baśka, przecież to ideał! Ciacho jakich mało! Gdzie ty masz oczy! – wyrzucała z siebie falą zachwytu. – Mmmmm…Te oczy, ten uśmiech, te mięśnie! Aaaaaa…Nie wiem jak to zrobisz, ale musisz mnie z nim poznać! – podkomisarz przewróciła oczami. – Na MNIE – podkreśliła – nie licz! Nie pomogę ci! To idiota, a ostatnią rzeczą, którą bym zrobiła to wepchnęła ciebie w jego ramiona! Pewnie i tak by cię przeleciał i zdradził! – była bardzo krytyczna w stosunku do facetów. – To, że był na świcie taki jeden palant, nie oznacza, że wszyscy tacy są, Baśka! Jeśli ty go nie chcesz to…– przerwała jej wypowiedź. – Rób sobie z nim co chcesz, ale mnie do tego nie mieszaj! Ja cię z nim nie umówię! Prędzej zjem własne kapcie! Idziemy! – ponagliła ją, lekko popychając. – Gdzie? – z tego wszystkiego zdawać by się mogło, że najzwyczajniej w świecie zapomniała o swojej propozycji spędzenia wieczoru. – Do kina! No już! Jazda! – nie przyjęła żadnych wykrętów. Następnego dnia. Marek stał przy oknie, wypatrując Basi. Miał nadzieję, ze za moment się pojawi, inaczej, sam po nią pojedzie. Musiał od niej wyciągnąć numer telefonu do siostry. Wiedział, że to nie będzie łatwe, bo ona najwyraźniej za nim nie przepada, co było w większej części jego winą. Miał wyrzuty sumienia, ale od wczoraj jego myśli zaprzątała dziewczyna identyczna do Basi, a przy tym taka różna. Kiedy tylko wstał, cały w skowronkach wsiadł w samochód skierował się na komendę. Był już po 9.00, a jej jak nie było, tak nie ma. – Zabiję tą Gośkę! – szła prawie biegiem, potykając się o własne nogi, omijając kałuże, po nocnej burzy. Wczoraj po wieczornym seansie w kinie urządziły sobie babski wieczorek i niechcący za dużo wypiły, zasypiając tym samym do pracy. Bała się, że komisarz Zawada da jej porządną lekcję punktualności. Z resztą – sama uważała, że jej się to przyda. Od czasu, kiedy jest w Warszawie traci poczucie czasu. Jak to mówią: „Warszawiacy czasu nie liczą”. Nowa warszawianka jak widać musi się jeszcze sporo nauczyć. Kiedy znalazła się na parkingu, ciesząc w duchu, że ma tylko mały poślizg, zobaczyła, jak samochód również „poślizgnął” się na kałuży, mocząc jej nowe spodnie. – Ty gnomie! – krzyknęła, a facet tylko podniósł ręce w geście poddania. Marek widząc, że po raz kolejny los nie szczędzi jej przygód, zaśmiał się pod nosem, jednak tym razem całkiem szczerze. Ucieszył się, że wreszcie przyszła. Basi intuicyjnie podniosła głowę, patrząc w stronę okna, ale zobaczyła tylko lekko poruszoną firankę. Pokręciła głową i weszła do środka. Marek odskoczył od okna i szybko usiadł za swoim biurkiem, biorą do ręki pierwsze z brzegu akta. Już po chwili usłyszał jej kroki. Poczekał aż usiądzie za biurkiem, po czym wypalił z sympatycznym… – Cześć! …Jak było w kinie? – dodał, chcąc jakoś zacząć rozmowę. Basia tylko na niego spojrzała i przysuwając się bliżej z podpartą brodą na łokciu odparła mrukliwie. – Normalnie! Jak w kinie! – spoglądała na niego z przymrużonymi od złości oczyma. – Aha…No tak…Myślałem, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy! – po raz kolejny próbował załagodzić konflikt. – Ty tak uważasz! – odpowiedziała nawet na niego nie spoglądając. Brodecki uznał, że dystans jaki ich dzieli jest za duży, by móc się dogadać. Wstała zatem i podszedł do niej bliżej, siadając na jej biurku. – Dalej się boczysz za tamto? Przeprosiłem cię! – był naprawdę pewien, że ja przeprosił. – Nie mnie, tylko moją siostrę! – wyrzuciła szybko, piszą coś na kartce. – Ano… – skrzywił się. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym zabrał jej długopis. Od razu zareagowała. – Ej! Możesz mi nie przeszkadzać?! I zabierz swój tyłek z mojego biurka, z łaski swojej! – wybuchł śmiechem i wstał. – Dziękuję! – rzuciła, na moment patrząc w jego kierunku ukradkiem, po czym znowu zaczęła pisać. – A pogadasz ze mną, czy nie? – podniosła głowę. – Słucham, coś jeszcze? – przewrócił oczami. Jej upartość zaczynała go denerwować. Postanowił nie zważać na jej grę. – Przepraszam cię! Jest mi przykro, za swoje zachowanie! Nie chciałem tego powiedzieć…– zrobił skruszona minę. – Ale tak myślisz… Z resztą nie obchodzi mnie, co myślisz! – uśmiechnęła się. – Ale ja tak nie myślę! Byłem zły, to wszystko! – spuścił wzrok, gestykulując. – I po co mi to wszystko mówisz? – spojrzała na niego, podnosząc jedną brew w górę. – Bo wydajesz mi się fajna na koleżankę? – zapytał retorycznie na co ona spuściła głowę. – To jak? – zapytał po chwili. – Zgoda? – uśmiechnęła się przekornie. – Zastanowię się! – odwracając głowę w stronę okna. – A teraz nie wiesz? – zaśmiał się. – No…nie wiem… Katuj, tratuj, a wybaczę ci wszystko, jak bratu, tak? – dorzuciła przymrużając oczy. – Tak, jakby… – dodał, nie za bardzo o tym przekonany. On by tego tak nie ujął. Zamilkli na moment, dając Basi chwilę na zastanowienie, po czym Basia spojrzała na niego z ukosa. – No dobra! – pokręciła głową we wszystkie strony z uśmiechem. Spojrzał na nią również się śmiejąc. Sama nie zdawała sobie sprawy, ze patrzy tak na niego przez dłuższą chwilę. Marek, wstał, chcąc zmienić temat. Ten jej wzrok był dla niego jakiś dziwny. Wolał się zmyć. – Może kawy? – rzucił, podchodząc do ekspresu. – Poproszę! – uśmiechnęła się, odwracając się na krześle w jego kierunku, ale po chwili, z powrotem przestraszona swoim zachowaniem, odwróciła się do niego plecami. Przewracała oczami. Marek postawił jej na biurku żółty kubeczek. – Proszę! – udał się za swoje. – Dzięki! – odparła nieco chłodniej, znowu na niego nie patrząc. Marek od półtorej godziny nie wiedział, jak ma z nią pogadać, by jakimś cudem wyciągnąć od niej numer do siostry. Nie chciał, by źle to odebrała, że przeprosił ją tylko po to, by umówić się z Gosią. Wiedział jednak, że jak tego nie zrobi, kolejną nockę ma z głowy. Przymilał się, ale nie przesadnie, co Basi nawet nie wydało się podejrzane. – „Może źle go oceniłam?” – pomyślała. – „Jest nawet fajny!” – na jej ustach pojawił się lekki uśmiech – „…Jak na kolegę!” – dodała, poważniejąc. Brodecki po wielu próbach, wreszcie się zdecydował. Postanowił najpierw co nieco podpytać. – Nie wiedziałem, że masz siostrę bliźniaczkę! – podniosła głowę. Rozmowa czasem jest przyjemna, jak w około sterta niewypełnionych papierzysk. – Bo nie pytałeś? – zaśmiała się – Wyobraź sobie, że od ponad 24 lat! – ugryzła się w język, podając, jakby nie patrzeć, swój dokładny wiek. – Myślałem, że jesteś…, że jesteście młodsze! – spuścił głowę. – Aha… – spojrzała na niego dziwnie. Marek postanowił ciągnąc dalej… – Jak ma na imię? – zapytał niepewnie. Podniosła głowę – No twoja siostra… – Aaa… Gosia! – ponownie spojrzała w papiery. – Czym się zajmuje? – odłożyła długopis, poważniejąc. – A co to, przesłuchanie? – lekko się oburzyła. Myślała, że jak rozmawiać to o sobie, by się lepiej poznać, zakumulować, a nie jej zdaniem przeprowadza wywiad środowiskowy o jej siostrze. – Nie no… Tak tylko, z ciekawości… Nie chcesz, nie mów! – wstał, biorąc do ręki segregator. – Jest dziennikarką, pracuje w … – zawahała się przez moment – „Gali”! – podniósł brwi w górę. – No nieźle… A teraz najważniejsze pytanie…– podniosła głowę i wyczekiwała. – Czym się różnicie? – A nie widać? – zapytała od razu, nie chcąc, by robił z niej idiotkę. – No widać, ale zewnętrznie! Np. z charakteru? – przeciągał, nie wiedząc, czy aby dobrze robi, wypytując o Gosię. – Aha…Chcesz widzieć, czy jest tak samo banalna? Nie jest! – spuściła głowę. – Zawsze musisz łapać mnie za słówka? – im dłużej z nią rozmawiał, tym bardziej jej nie rozumiał. – Nie no… – uśmiechnęła się lekko cynicznie, przekręcając śmiesznie głowę – Tak tylko, z ciekawości… – przewrócił oczami po raz kolejny. Tracił przy niej cierpliwość. – To jaka jest? – spojrzała mu głęboko w oczy. On nie spuszczał z niej wyczekując tego co powie. Domyśliła się do czego zmierza i nie zamierzała tego ciągnąć. Teraz wiedziała do czego tak naprawdę jest mu potrzebna. Wzięła kawałek kartki, coś pisząc, a przy okazji dopowiedziała. – Inna! Ja lubię dżem, ona powidła, ja lubię sensacje, ona komedie romantyczne, ja lubię noc, ona dzień, ja nie znoszę windy, ona kocha wysokość! Ja mam klaustrofobię, ona arachnofobię! – uśmiechnęła się cynicznie – Widzisz? Jak niebo i ziemia! – podeszła do jego biurka, z wyciągniętym świstkiem papieru. Chciał już zabrać, kiedy, dodała. – Ona lubi tępych kłamców, a ja nienawidzę! – rzuciła mu karteczkę na blat i wyszła. Spojrzał na nią dziwnie. Wzruszył ramionami i wbił numer do swojego telefonu. Cz. 4 Następnego dnia, późnym wieczorem. Basi już w piżamie siedziała na kanapie i wyczekiwała powrotu siostry. Było już po 2 w nocy. Nie ukrywała, że trochę się martwiła. Nie znała Marka i nie miała zamiaru słuchać myśli, jakie teraz kołaczą jej się w głowie. W końcu jest policjantem i to całkiem niezłym! W przeciwnym razie odstrzeliłaby mu… Z tego wyczekiwania, co było nie w jej stylu, zajadała chrupki, popijane colą. Bardzo zdrową II kolację. Co chwila spoglądała to na zegarek, to na drzwi wejściowe. Była strasznie senna…Wstała, biorąc telefon do ręki. Miała już dzwonić, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Usłyszała stukot szpilek i : – Cholera! – Gosia chodząc w ciemnościach uderzyła się w stopę o basiowe trampki. Podkomisarz zaśmiała się i czekała, aż łaskawie zapali światło. Kiedy tego nie uczyniła, sama nacisnęła na włącznik światła. – Gdzie panienka tak długo była? – przywitała ją pytaniem. – Baśka! Ty jeszcze nie śpisz! – była nieco zmieszana, czuła jakby przyłapał ją ojciec. – Za to ty śpisz! – rzuciła, krzyżując ręce na piersi – Całowałaś się! – dobrze znała ten jej charakterystyczny uśmiech. – Nie powiem z kim, bo pewnie jesteś nim zafascynowana i nic sensownego mi nie powiesz! – zmierzyła ją wzrokiem. – Nie spałam z Markiem! – rzuciła, przestraszona. Zawsze się jej tak tłumaczyła, nie chcąc, by Baśka pomyślała za dużo. Nie puszcza się na pierwszej randce. – Ale umówiliśmy się na jutro! Nawet nie wiesz jak on… – rozpływała się z zachwytu. – Nie chcę wiedzieć! – odwróciła się do niej plecami i weszła do salonu. – Nic?! Jak było na randce też nie? Daj mi się wygadać, proszę cię! – usiadła obok niej na kanapie, łapiąc za rękę. – No dobra, ale bez szczegółów! – Gosia dziwnie na nią spojrzała. – Żartowałam! – zachichotała. Nie można powiedzieć, że nie cieszyła się razem z nią. Nawet jeśli wie już z góry, że będzie przez niego cierpieć. Zawsze jej się wydawało, że ma rentgen w oczach, jeśli chodzi o facetów i zawsze umawia się z nieodpowiednimi. – No mów no! – zaśmiała się. – Boski! Jezu… – rozmarzyła się. – …Najpierw poszliśmy na kebaba… Dużo rozmawialiśmy, spacerowaliśmy…A potem… Zabrał mnie nad Wisłę! I było cudownie! Pocałował mnie o północy, wyobrażasz to sobie! I powiedział, że bardzo by chciał byśmy dali sobie szansę, bo nie wie dlaczego, ale tego chce! – Szybki! – rzuciła, tak, żeby nie usłyszała. – Co prawda na początku nie byłam zadowolona, że zabiera mnie na Fast–fooda, ale tu nie o jedzenie chodziło! – Domyślam się! – rzuciła sarkastycznie. – A najgorsze jest to, że…że ja też nie wiem dlaczego, ale chce… – dodała szeptem. Obie dziwnie zamilkły. Basia musiała ja ostrzec. – Nie uważasz, że jemu chodzi tylko o jedno? Nie boisz się? Nie chcę by tak się stało! – westchnęła głęboko. – Ale trzeba przyznać, że randka była oryginalna! – uśmiechnęła się, wyobrażając. – No, ale tylko na raz! Mam nadzieję, że jutro będzie to chociaż pizzeria! – Dlaczego? – dziwnie na nią spojrzała, pytając z wyrzutem. – Chyba o to w tym chodzi…Nie liczy się miejsce, ale atmosfera… To, że jest się z kimś, na kim ci zależy…Ktoś, kogo chciałabyś obdarzyć zaufaniem, przy którym czujesz się bezpiecznie… i który… znaczyłyby dla ciebie o wiele więcej… Chyba to jest najważniejsze… – Jasne! Może dla ciebie! Ja muszę mieć poczucie, że facet się stara i wyda na mnie więcej niż dwie dychy! Nie dla szpanu, ale dla klimatu! Stolik dla dwojga, wino, świece! – deklarowała swoją wizję idealnej randki. – Nie za dużo wymagasz? – przymrużyła oczy – To tylko facet…– oparła się o kanapę, popijając kawę. – Ale jaki facet, Baśka… – rozmarzyła się. – Lepszego modelu nie ma! N I E M A !! – podkreśliła bardzo wyraźnie, kipiąc szczęściem. – A co z Pittem? – zaśmiała się. – Rozwód? – wypowiedziała przez śmiech. – Tak! Mam swojego, nowego, lepszego! Uwierz, że kopie jest lepsza od oryginału! – Baśka nie mogła już tłumić śmiechu. Obie roześmiały się radośnie. Po chwili Basia jednak przestała, a jej uśmiech zgasł. – Cieszę się…I życzę wam szczęścia… – spuściła głowę, lekko posmutniała. – Wiesz co… Chyba się zakochałam… – zachichotała. – I on… on chyba też! – uśmiechnęła się, a jej oczy rozjaśniały niesamowitym blaskiem. Basia spojrzała na siostrę… – No…To ty…myśl o swoim księciu, a ja idę się położyć…Dobranoc! – ucałowała ją w czoło i udała się do sypialni. Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko. Przykryła się kołdrą po całą szyję. – …”Znowu to samo…” – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Dlaczego ja? – zapytała szeptem, czując jak do oczu napływają łzy. Przymknęła oczy, chcąc zamknąć. Komenda Stołeczna. Basia od rana była jakaś roztargniona. Nie mogła się na niczym skupić. Sen tez przyszedł późno. W pracy wszystko wylatywało jej z rąk. Tak było i teraz. Popijając kawę, którą położyła na biurku, podczas wypełniania akt, w którymś momencie potrąciła kubek i rozlała na dokumenty, a przy okazji sama lekko poparzyła sobie dłoń. – Cholera! – krzyknęła rozpaczliwie, ratując co się da. Niespodziewanie wszedł Marek. Widząc co się dzieje, pomógł jej z dokumentami. – Pójdę po chusteczki! – krzyknęła i pobiegła do toalety, a Brodecki w tym czasie uniósł w palcach mokrą, aż czarną teczkę. Po chwili przybiegła Basia. Zaczęła wycierać blat. Była przerażona. – Adam mnie zabije! – rzuciła do siebie. Przynajmniej w pracy wszystko ułożyło się po jej myśli, a sama czuła się już nieodłączna częścią zespołu. – Nie będzie tak źle! – rzucił, by ją jakoś rozweselić – Najwyżej wyrzuci nas obu! – uśmiechnął się w jej kierunku pokrzepiająco, a ona przez chwile czuła, jak staje się skamielina, której nie można poruszyć. Spojrzała mu w oczy, ale po chwili się speszyła i wróciła do wykonywanego zajęcia. – Może je wysuszymy? – zaproponował na żarty. – I od razu mnie powiesicie na sznurku! – dodała poważnie, ale kiedy wybuchł śmiechem, sama się roześmiała. – No co?! – zapytała z uśmiechem. Wzięła do ręki teczkę, którą on trzymał. – No nic! – kręcił głową. – Ej ej! Co ci się stało w rękę?! – chciał zobaczyć, ale dostał po łapach. – No nic! – ukryła czerwony ślad na dłoni, spowodowany przez wrzątek. – No właśnie widzę, że nic! Pokaż to! – wysunęła dłoń w jego stronę, przewracając oczami, by dał w końcu spokój. Obejrzał i dotknął, chcąc sprawdzić, czy nie ściemnia. Spoglądała na niego ukradkowo, czując się dziwnie, jak stał tak blisko. Fala mrowienia w żołądku. Nie wiedziała, czym się tak denerwuje. – Ał!! – syknęła i odsunęła rękę. – Nie boli mnie! – dodała, dla niepoznaki. Spuściła głowę i odwróciła się do niego plecami. – Powinien to zobaczyć lekarz, ale jak chcesz! Szkoda, bo masz delikatne dłonie! – chciał ja podejść, by nie udawała takiej twardej. A dla niej to był tani komplement. – Zimna woda wystarczy! Obejdzie się! – skończyła temat. Pokręcił głową, utwierdzając się w przekonaniu, że jej chyba nigdy nie zrozumie. Zamyślił się przez chwilę, przypominając sobie wczorajszy wieczór. Obudziwszy się z letargu, przeszedł wreszcie do sprawy. Stała do niego tyłem i chciał ją zawołać. – Gosia?! – nie trafił z imieniem. Odwróciła się, ale spojrzała zdezorientowana z lekko otwartymi ustami z niedowierzania, że może się jeszcze pomylić… – Yyyy…Sorry! – złapał się za głowę – Basia! – poprawił się szybko. – …Nic się nie stało… – odpowiedziała bardzo nieśmiało, spuszczając głowę ze smutkiem… – Masz już te wyniki? – spojrzała na niego cynicznie. – Właśnie TE wyniki zalałam! – odwróciła się na pięcie i wyszła. Tego samego dnia. Również późny wieczór. Tak samo jak poprzedniego dnia, czekała na powrót siostry. Z tym, że teraz nie mogła jeść, nie mogła spać. Teraz z letargu myśli, wybudził ją dźwięk komórki. Odebrała. – Gosia! – prawie krzyknęła do słuchawki. – Yyyyy, przepraszam, pomyłka! – abonent od razu się rozłączył. Basia rzuciła telefon na kanapę ze złości. Dobiegała 4 nad ranem, a ona nawet nie zadzwoniła. Zawsze miała ją za mało odpowiedzialną. – Gówniarz! – nie mając innego wyjścia, poszła spać, a przynajmniej spróbować…W końcu jutro musi wstać do pracy. Basia spała jak zabita. Sama nawet nie wiedziała, kiedy tak naprawdę udało jej się zasnąć. Zasłonięte żaluzje nie pozwalały przedostać się światłu. Za to, obudziło ją gilgoczenie po szyi. Zerwała się do pozycji siedzącej, przestraszona nie na żarty. Ujrzała siostrę, całą w skowronkach. Nie mogła się powstrzymać, by na nią nie nakrzyczeć. Martwiła się… – Zwariowałaś?! Wiesz, jak się martwiłam?! Nie odbierałaś komórki!! – krzyknęła mając w nosie, czy jej popsuje nastrój od rana, czy nie. – Nie nocowałaś w … – stwierdziła, widząc szeroki uśmiech na twarzy Gosi i jej strój. – Spałaś z nim?! – krzyknęła jeszcze głośniej, wściekle. Prychnęła, nie potrafiąc uwierzyć w głupotę siostry! To było dla niej niepojęte! Ledwo się znają, a ta już wskoczyła mu do łóżka. Nigdy tak nie robiła… – Oj tam! Nie przesadzaj! Nie jesteś ojcem! To była najpiękniejsza noc w moim życiu! – opadła na swoje łóżko, rozmarzona, wspominając upojne chwile. Baśka pokręciła głową z dezaprobatą. – Nie wierzę! – wstała. – Siadaj! – Gosia spojrzała na nią dziwnie, nie rozumiejąc o co jej chodzi – No siadaj!! – krzyknęła żołnierskim tonem. Posłuchała. Na chwile zamilkła, by zebrać myśli. Wreszcie przemówiła. – Jak mogłaś to zrobić? – zapytała z zażenowaniem. – Czy ty nie rozumiesz, że sama ułatwiłaś mu zadanie? Teraz cię zostawi! Bo już nie będziesz mu do niczego potrzebna! Dostał czego chciał, bo ty złamałaś nasze zasady! – Gosia przewracała oczami, patrząc z przerażeniem na Basię. Zachowywała się jak stara przyzwoitka, a nigdy nie robiła jej reprymendy z tego powodu. Zawsze ją broniła przed rodzicami, a teraz wybuchła, a ona nie wiedziała dlaczego. – Basia, ale…– chciała coś powiedzieć, ale starsza o trzy minuty Storosz, jej na to nie pozwoliła. – Puściłaś się z facetem, którego znasz dwa dni! Zachowałaś się jak…– mina Gosi od razu zrzedła, a pojawiła się złość. – No jak?! Jak dziwka, to chciałaś powiedzieć?! – i ona się uniosła. Nie wiedziała, że pod zachowaniem Basi kryje się instynktowna podświadomość, której nie potrafiła zwalczyć. – … – zamilkła, nie potrafiąc tego wypowiedzieć. Spojrzały sobie zabójczo w oczy, jak nigdy wcześniej. Zawsze były zgodne. Nigdy się nie kłóciły, co dla ich rodziców już było dziwne. A teraz zachowują się jakby ze sobą walczyły. Basia dodała. – Mam by się za ciebie wstydziła… Tato też! – Bo co? Bo znalazłam faceta, z którym chce spędzić resztę życia?! Którego pokochałam od pierwszego wejrzenia?! Który czuje to samo do mnie?! Powiedział mi to! Powiedział mi, że mnie kocha! A ja mu wierzę!... – Basia nagle poczuła jakiś dziwny ucisk w sercu. – No przyznaj się wreszcie! Jesteś po prostu zazdrosna, ze to ja mam faceta, a nie ty! Że to na mnie zwrócił uwagę! – Basia kręciła głową z niedowierzaniem. Jej słowa bolały i były wyssane z palca! – Od zawsze mi zazdrościłaś, tylko udawałaś, że wszystko jest w porządku! Zajmij się swoim życiem, a od mojego się odczep! Poszukaj sobie kogoś, kto by z tobą wytrzymał! – w jej oczach stanęły łzy. Nie mogła tego słuchać. Wyszła, trzaskając drzwi. Zabrała kurtkę, ubrała buty i wyszła z mieszkania. Cz. 5 Swoje kroki pokierowała na najbliższy postój taksówek. Kierowcy nakazała jechać pod samą Komendę Stołeczną. Musiał a się oderwać od tego wszystkiego, by nie myśleć. Zająć pracą. To była najlepsza ucieczka. Niestety nie dało jej się ukryć zdenerwowania. Nim tylko weszła do kanciapy, Adam zauważył, ze coś jest nie tak. Jej ton głosu nie brzmiał naturalnie, przy słowie „Cześć!”. Może nie znają się aż tak, by się już zwierzać, ale nie lubił, kiedy jakaś kobieta w jego towarzystwie jest smutna. Postanowił podpytać delikatnie. – Wszystko w porządku? – rzucił ze swojego kantorka. – Tak, szefie! – odparła zezłoszczonym tonem. Cały dzień chodziła zła i obrażona na cały świat. Struta i przygnębiona. Marek odebrał to, że ma po prostu zły dzień, a Adam nie chciał dopytywać, skoro ona nie chce mu powiedzieć wprost. Mają jeszcze czas, by zyskać swoje zaufanie. Nawet zasugerował Markowi, może jemu powie, ale to nie było w jego stylu. Nie znał jej, by wypytywać o takie sprawy. Miał co innego na głowie. Od rana uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wydawało się, jakby cały czas latał w chmurach. Zawada domyślił się, że podkomisarz musiał złowić jakąś rybkę, ale o to podpyta dzisiaj, przy porządnym piwku. Dla Basi jak na złość dzień w pracy tez nie należał do najłatwiejszych. Trafiła im się grubsza sprawa. To nie lada łamigłówka, którą musza rozwiązać w imię sprawiedliwości. Pod koniec dnia miała już naprawdę dość. Gasiła właśnie lampkę na biurku i założyła kurtkę. Marek szedł właśnie korytarzem, z karteczką, na której wypisana była nazwa przemiłej, włoskiej knajpki. Próbował wbić do głowy nazwę, bo Gosia telefonicznie zapyta, gdzie się spotkają i kiedy po nią przyjedzie. Również niechcący, będąc w dalszym ciągu w swoim świecie, gdzie królową jest Gosia, zwrócił się do Basi, nieświadomie nie kontrolując słów z myślami. – Gosia? – tego było dla Basi za wiele. Odwróciła się gwałtownie. – Baśka! Jestem B A Ś K A!! – krzyknęła, dając mu wyraźnie do zrozumienia. Nie zamierzała nawet w pracy być cieniem własnej siostry! Marek był zszokowany jej impulsywna reakcją. Spoglądał na nią jak na wariatkę. – Przepraszam! – rzucił, zdając sobie sprawę, ze może faktycznie mogła poczuć się urażona tym, co powiedział. W końcu zdarzyło się to już 2 raz. – Nie denerwuj się tak! – zmarszczył czoło. Wstała i podeszła do niego bliżej, wbijając w jego oczy swoje wrogie spojrzenie. – Posłuchaj co ci powiem… Nie obchodzi mnie co robisz z moją siostrą po pracy, ale przynajmniej tutaj postaraj się skupić! Bo do tego, że nie myślisz o robocie w czasie pracy zdążyłam się już przyzwyczaić! – popchnęła go lekko, by mogła przejść. – Ale… – rozłożył bezradnie ręce, nie kryjąc, że cała ta sytuacja wyglądała trochę komicznie. Uśmiechnął się. Cz. 6 – Jesteś z siostrą blisko? – to pytanie wyraźnie Gosię zaskoczyło. Siedziała mocno do niego wtulona na kanapie w jego mieszkaniu. Była strasznie smutna, ale nigdy wcześniej nie poruszał tematu Basi. Musiała się zapytać, dlaczego tak nagle. – Tak! To moja siostra! Co w tym dziwnego! – odpowiedział zgodnie z prawdą. Baśka była również jej najlepszą przyjaciółką. – Rozumiem, tylko…Zawsze mówicie sobie tak o wszystkim? – nie wątpliwie czuł się skrępowany tym, że ewidentnie pani podkomisarz wie, co między nimi zaszło, a on nie lubił plotek i niektóre rzeczy chciał by pozostały słodką tajemnicą, tylko jego i Gosi. Poza tym insynuacje drugiej Storosz były dla niego irytujące. Uniosła głowę, patrząc na Marka. – Tak! …Tym bardziej mi przykro, że na nią nakrzyczałam dzisiaj… Tak bez powodu! – Spokojnie, pewnie już jej przeszło! Wyżyła się na mnie! – zaśmiał się, chcąc ja rozweselić. Jednak jej to się nie spodobało. – Możesz się z niej nie nabijać? – spojrzał na nią zaskoczony jej reakcja. – A… rozumiem, solidarność jajników! Przejdzie jej! – spojrzał na nią czule. – Bo nikt nie umie się na ciebie długo gniewać! – uśmiechnął się i cmoknął w usta. – Na pewno? – dodała jeszcze, chcąc usłyszeć takie zapewnienie. W odwecie potraktował ją serią łaskotek, by wreszcie się uśmiechnęła… Stała nad brzegiem Wisły, przyglądając się zasypiającej Warszawie. Widok był naprawdę śliczny. Lubiła tu przychodzić odkąd przybyła do stolicy. Był to jej sposób na odreagowanie. Wpatrywanie się w spokojny nurt rzeki i ją uspokajał. Nie przeszkadzał jej nawet lekki deszcz. Dzisiaj nie chciała wracać do domu, ani do pracy. Wizja kolejnej kłótni z Gosią nie była jej na rękę, a Marka już nie chciała oglądać do końca życia. Byłoby bezpieczniej dla niej. Westchnęła przymykając oczy. Co chwila do jej świadomości wracał On. Za wszelką cenę chciała odgonić od siebie te myśli, wmawiając sobie, ze go nie cierpi, a jednak tak nie było. Argument, że on widzi w niej tylko potencjalnego „kumpla” też jej nie przekonywał. Wzięła do ręki wielki kamyk i rzuciła do wody. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała Wałem Wiślanym. Spojrzawszy jednak na zegarek, postanowiła wrócić do domu. Było już późno. Gosia siedziała po ciemku, czekając na powrót Basi. Bała się, że tej nocy przenocuje gdzie indziej, niż w domu. Zawsze tak robiła. Zaszywała się gdzieś, a ona nie mogła jej znaleźć, kiedy chciała być sama. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała szczęk kluczy w zamku. Po chwili zapaliło się światło, a w korytarzu pojawiła się starsza Storosz. – Basia! – odwróciła głowę w jej kierunku, kiedy zawieszała kurtkę na wieszaku. Była trochę przemoczona. Wymieniła z nią szybkie spojrzenie i bez słowa udała się do salonu. Nie zauważyła, że Gosia na policzkach miała ślady po łzach. Z ich dwóch ona była tą słabszą psychicznie. A teraz, kiedy się pokłóciły i kiedy przypomni sobie, jak na nią nakrzyczała, miała straszne wyrzuty sumienia. Basia weszła do salonu, bez słowa. – Przepraszam! – usłyszała za plecami. Przystanęła i odwróciła się twarzą do siostry. – Wybaczam! – spojrzała na nią i weszła do kuchni. Tak naprawdę dalej miała do niej żal. Poszła za nią, widząc, że to było tylko połowiczne przyjęcie przeprosin. Basia właśnie parzyła sobie kawy, ale słysząc jej kroki, oparła się dłońmi o blat. – Nie musisz się tłumaczyć! W tym, co wygadywałaś jest trochę racji! To ja nie powinnam wtrącać się do TWOJEGO – podkreśliła – życia! – była strasznie oschła. – To nie tak! Ja tak nie… – przerwała jej. – Co nie tak? – przymrużyła oczy – Wreszcie powiedziałaś głośno to, co o mnie myślisz! Szkoda tylko, że w taki sposób! Nie spodziewałam się, że usłyszę od rodzonej siostry coś takiego…– pokręca głową. – Nigdy ci nie zazdrościłam i nie zamierzam! …A co do Marka to… cieszę się, że wreszcie myślisz o kimś na poważnie! Już nie będę mówić, kto do ciebie pasuje, a kto nie! Teraz radź sobie sama! Sama zobaczysz co z tego wyjdzie, jak najwyżej mogę się cieszyć z tobą lub współczuć! – po policzku Gosi toczyło się parę łez – I już nie rycz! – uśmiechnęła się. Nigdy nie mogła patrzeć, jak ktoś płacze w jej obecności – Nie gniewam się już! – puściła jej oczko i chciała iść do sypialni, ale ja zatrzymała. – Ale nie rozumiesz! Ja bardzo chcę, żebyś pomagała mi kierować życiem! Sama wiesz, że nie daję sobie rady bez twoich rad! … Jesteś moją siostra i bardzo cię kocham! – Basia uśmiechnęła się szeroko. – Chodź do mnie! – przytuliła ją mocno do siebie. – Przepraszam! Ja tak nie myślę! – Wiem! Ja też przepraszam! – poczochrała ją po głowie. Kiedy się od siebie oderwały, myśląc, że wszystko wróciło do normy, zaczęła temat Marka. W końcu to, co dotyczyło jej samej, było i częścią jej siostry. Ich życie od początku było ze sobą bardzo mocno powiązane i jeśli ktoś nie potrafił tego zrozumieć, po prostu wchodził na straconą pozycję. Ich przyszli mężowie musieli się z tym liczyć, ze będą ze sobą spędzać dużo czasu. Tak po prostu już jest z bliźniakami. – Marek pytał o ciebie! – spojrzała na nią dziwnie. – O mnie? Pchy! Powiedziałaś mu, że się pokłóciłyśmy, tak? Gośka! Wrrr! – pokręciła głową. – Było mi smutno i… tak jakoś…musiałam się wygadać! Tylko nie mów, że znowu jesteś na mnie zła! – powiedziała to z takim przerażeniem w głosie, że podkomisarz aż się zaśmiała. – Nie, nie jestem! Co nie oznacza, że słowo „Marek” nie działa mi na nerwy! – uśmiechnęła się sztucznie. – Nie lubisz go! – przyglądała jej się podejrzliwie. – No…Nie bardzo! … A co takiego powiedział? – zapytała ciekawsko po chwili. – Że się na nim wyżyłaś czy coś! – pochyliła się, zaglądając do lodówki – A i pytał się , czy jesteśmy ze sobą zżyte! Cos mi się wydaje, że boi się, że wygadałam ci, że ja i on… – westchnęła. – To mnie akurat nie interesuje, możesz mu przekazać! – To o co mu chodziło? Ty znasz lepiej ten typ! W końcu też jesteś policjantką! Macie te swoje skróty myślowe, których kompletnie nie rozumiem! – walczyła ze słoikiem z zakręconym słoikiem ogórków ich taty. – Wiesz co… Nie chcę wiedzieć jakie on ma skróty myślowe! Pewnie kipiałoby od seksu! – Jesteś okropna! – zarumieniła się. – Wiem! – uśmiechnęła się – Daj mi to, bo połamiesz te pazury! – Yyyyyyy! – niestety, nic nie pomagało. Nawet przez szmatę. – Może zaniesiesz to do sąsiada Arka, tego…ładnego? – zasugerowała. Jak na złość słoik się otworzył. – Tak! Stanęłabym przed nim w progu i zapytała słodkim głosikiem: „Może pan mi to otworzyć?! – zatrzepotała rzęsami, po czym wybuchła śmiechem. – Proszę! – wzięła jednak najpierw dla siebie. – Ej, co ci się stało w rękę? – dotknęła jej dłoń, a na niej zauważyła czerwony ślad. – Nic! Oparzyłam się! – odpowiedziała bez zainteresowania. – Będzie blizna… – skrzywiła się. – Będę mieć pamiątkę! – Poczekaj! – pobiegła do łazienki po specjalną maść. – Trzymaj, to powinno pomóc! Po bliźnie nie zostanie śladu! Pamiętasz jak mama się oparzyła olejem! Teraz nawet nie pamięta gdzie! – uśmiechnęła się. Następnego dnia, już weselsza zjawiła się w pracy punktualnie. Posłuchała tez rad siostry i zabandażowała dłoń. Stała teraz przy ekspresie z kawą, kiedy do kanciapy wszedł Marek. Gdy tylko ja zobaczył, przewrócił oczami i rzucił chłodno. – Cześć! – usiadł za swoim biurkiem, nawet na nią nie patrząc. – Foch? – zapytała, spoglądając na niego. – Słucham? – spojrzał na nią dziwnie. – Mówiłam „Cześć!”! – skłamała. – Nie! To ja mówiłem „cześć”, a ty nawet nie odpowiedziałaś, to kto tu się focha? – myślał, że zagiął ja bezpośrednim pytaniem, ale się pomylił. – Nie, nie! – zaśmiała się ironicznie – Ja nie musze się na ciebie „fochać”, bo cię nie lubię i nie zamierzam tego ukrywać! – jak zawsze musiała mu się odgryźć. – Aha! – odpowiedział oschle. Wstał i podszedł do jej biurka. – A za co ty nie tak nie lubisz, co? Zrobiłem ci coś? – Mógłbyś zejść, bo… – przerwał jej wchodząc w zdanie – Tak, wiem! Zasłaniam ci światło, ale to już słyszałem!... Nie odpowiedziałaś! – dodał. – Nie muszę ci odpowiadać! – odparła. Chciał się wreszcie dowiedzieć, co ją w nim tak denerwuje, że nie mogą ze sobą normalnie rozmawiać. Nachylił się nad nią, patrząc jej w oczy. – … Nie odpuścisz? – miała już odpowiadać, kiedy do kanciapy wszedł Zawada. Zrobił krok w tył, widząc tą jakby nie patrzeć dwuznaczna sytuację. Uśmiechnął się pod nosem i odchrząknął. Marek momentalnie od niej odskoczył. – Przeszkadzam? – zapytał Adam, dalej się śmiejąc. – Nie, właśnie tak z koleżanką…rozmawialiśmy! – rzucił jej wrogie spojrzenie i wyszedł. Przewróciła oczami. – Basia, mamy do przesłuchania jednego takiego…Zajmiesz się tym? – Tak jest! – uśmiechnęła się i poszła do pokoju przesłuchań. Gdy tylko weszła zobaczyła, że już jest tam Marek. Nadymała buzię i podeszła do stołu, przy którym siedział. – Muszę cię spotykać w tym samym miejscu? – zapytała szeptem. – Pracujemy razem, zapomniałaś? – dodał równie cicho. Bandzior był dość zniecierpliwiony ich pogaduchami. – Nie, akurat twoja obecność mi o tym przypomina! – uśmiechnęła się cynicznie i wrócili do sprawy. Kilka godzin później mieli już rozwiązaną sprawę na koncie. Nie była skomplikowana jak dla Zawady i jego zespołu. Oczywiście, teraz gdy przyjemniejsza część ich pracy została wykonana została im papierkowa robota, której najbardziej nie znosił Brodecki. Zawsze sprytnie się wymigiwał. Udając, ze coś pisze, spoglądał to na Adama, to na Baśkę. Oboje byli zajęci wypisywaniem długopisów. Spojrzał na zegarek. Kiedy zdał sobie sprawę, że jest już po 18.00, wstał, biorąc w ręce segregatory i ułożył obok na półce. Przy okazji podpytała Adama. – Mógłbym się zerwać wcześniej? Mam coś do załatwienia na mieście? – Adam podniósł głowę i zlustrował go wzrokiem. Basia również przestała pisać, podsłuchując ich rozmowę. – Na mieście? – zapytał dziwnie. – No, to mogę? – dopytał jeszcze dla pewności. – Leć! – machnął ręką i puścił go wolno. – Dzięki! – uśmiechnął się. Zanim jeszcze wyszedł, wziął do ręki swoją niewypełnioną kupkę i położył na biurku Baśki. Spojrzała na niego jak na idiotę. Miała już coś powiedzieć, kiedy ją wyprzedził. – Byłbym wdzięczny, gdyby pani podkomisarz to za mnie wypełniła! – prychnęła śmiechem. – Aha… – odparła sarkastycznie – Mam odwalać za ciebie robotę, w czasie kiedy ty będziesz się migdalił z moją siostrą? – szeptem. – Proszę cię o małą przysługę, bo naprawdę muszę wyjść! To pilne!… – spojrzał na nią już bez złośliwości – …Proszę! – dodał jeszcze, by się zgodziła. Pomyślała chwilę i wreszcie uległa. – Dobrze! Ale pierwszy i ostatni raz! – spojrzała mu w oczy ostrzegawczo. – Dzięki! – uśmiechnął się i zatrzymał na chwilę, zamyślony. Miał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował i wyszedł. Kiedy znalazł się na parkingu, usłyszał dźwięk swojej komórki. Na wyświetlaczu zobaczył: „Gosia dzwoni”. Uśmiechnął się i odebrał. – Cześć kochanie… – uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Hejjjj… – odpowiedziała kocio przeciągając – Gdzie jesteś? – zapytała mając w głowie ułożony plan. – Właśnie skończyłem pracę! – pochwalił się dobrą nowiną. – To baaaardzo dobrze się składa! Wyszłam wcześniej z redakcji! Za pięć minut widzę cię pod moim domem! – Dzisiaj? Teraz…Nie za bardzo mo…Muszę coś załatwić! – Buu…– posmutniała. – Coś ważniejszego ode mnie… – odparła posępnie. Miała nadzieję, że się dzisiaj spotkają. – Mama! – rozszerzyła szeroko oczy i wybuchła śmiechem. – No tak… Synek mamusi? – zapytała, nabijając się. – No dobrze! – przerwał jej insynuację. – Załatwię co mam co załatwienia i jestem, pasuje ci? – Jak najbardziej! Adres znasz! Paaa! – rozłączyła się. Było po 21.00, a Basia jak i Adama nadal koczowali na komendzie. Dziewczyna była już zmęczona. Przecierała oczy i potrząsała obolałą ręką. Już prawie zasypiała na siedząco. Nawet nie zauważyła, jak położyła głowę na aktach i zamknęła oczy. Przebudził ją Zawada. – Ty jeszcze tutaj? Fajrant! – uśmiechnął się i zbierał się do wyjścia. – Dobrze, już idę! – przetarła twarz otwartymi dłońmi. – Do jutra! – krzyknęła jeszcze szybko, jak znalazł się na korytarzu. Podniósł jedynie rękę w górę. Zlustrowała wzrokiem biurko. Okazało się, że wypełniła jedynie stertę Marka, kompletnie zapominając o swojej. No cóż. Zgasiła światło i również wyszła. Wdrapała się na 4 piętro. Otworzyła bezszelestnie drzwi i weszła do mieszkania. Była padnięta i zmęczona. Teraz marzyła o gorącej, odświeżającej kąpieli i łóżku. Zdjęła apaszkę z szyi, trampki, mówiąc coś pod nosem do Gosi. – Jestem już! Mam dość! Jestem padnięta! Gosia? – zdziwiła się, że nikt nie odpowiada. Zanim weszła do salonu, zapaliła światło, oświetlając egipskie ciemności w pomieszczeniu. Stanęła jak wryta, rozszerzając szeroko oczy. To co zobaczyła było poniżej krytyki. Marek leżał na jej siostrze, całując, na szczęście oboje byli ubrani. Gosia zauważając nadejście Basi, od razu zwaliła Brodeckiego z siebie na podłogę. – Basia!! – krzyknęła przestraszona. Za to Marek upadł twardo na plecy. On również był speszony, że musiała to zobaczyć. Oboje czuli się, jakby przyłapał ich ojciec. Basia chwilę stała, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Poczuła, jak do oczu napływają łzy. Nie chcąc ich po sobie poznać, wykrzyczała szybko: – Przepraszam!! – wybiegła, zatrzaskując drzwi. – Boże! Jaki wstyd! – rzuciła spalając się ze wstydu. Dla niej takie tematy zawsze były krępujące. Może nie same tematy, co sytuacje, które nie stawiały jej w dobrym świetle. – Ja z nią pogadam! Poczekaj tu! – dał jej jeszcze szybkiego buziaka i wybiegł. Zanim wyszedł, pozwał jeszcze z wieszaka swoją kurtkę. Gosia usiadła, kręcąc głową. Natomiast Basia, szła szybkim krokiem, nie mając zamiaru wchodzić do domu. Dała im wolną drogę na erotyczne igraszki, tym samym w wlanym mieszkaniu, czując się jak piąte koło u wozu. Postanowiła wrócić na komendę i tam przekoczować do jutra. Nie wiedziała tylko dlaczego po jej policzku spływa pojedyncza łza. Przetarła ją szybko, by nikt nie zauważył. Uśmiechnęła się cynicznie, wspominając słowa Marka. Po prostu ją okłamał w perfidny sposób. Czuła się wykorzystana. Nagle usłyszała za sobą swoje imię. Podbiegł do niej bliżej. – Baśka, poczekaj! – schylił się, chcąc złapać oddech. Nie zareagowała. Szła dalej, mrucząc coś pod nosem. – Nie przejmuj się, poradzę sobie! Wracaj do Gosi! Nie przeszkadzajcie sobie! – nagle znalazł się przed nią. – To nie tak, jak myślisz! Nie chciałem, żeby tak wyszło! – chciała już coś powiedzieć, ale nie dał sobie przerwać. Nie chciał jej okłamać, a nieświadomie to zrobił. – Nie przerywaj! Wiem, co sobie teraz pomyślałaś, a nie chcę, by były między …nami jakieś nieporozumienia! – zaczął się tłumaczyć. Nie chciał kolejnego powodu do kłótni. Patrzyła na niego z cynicznym uśmieszkiem. – Nie musisz się tłumaczyć! Przecież mogę wynieść się pod most, albo przenocować gdzieś indziej, szkoda tylko, że mnie nie uprzedziliście! No…i mnie okłamałeś! Ale to już nie ma znaczenia! – Posłuchaj, nie planowałem tego, …tak jakoś wyszło! Nie chciałem cię okłamać, ani urazić! Jak to zrobiłem, to przepraszam! – odpowiedział skruszonym tonem. Było mu głupio. – To ja was przepraszam, że wam przeszkodziłam! – była nieugięta i uparta jak osioł. – Nie miałaś w czym! Nie wiem, po co ci to mówię, ale do niczego nie doszło, więc możesz spokojnie wracać do domu! – Nie, nie, proszę, ty wracaj! – westchnął, tracąc cierpliwość. – Musisz ze mną walczyć na każdym kroku?! Chcę się dogadać! W końcu, jakby nie patrzeć, jesteś mi bliska, bo jesteś moją koleżanką z pracy i siostrą mojej dziewczyny, czyli powinniśmy żyć ze sobą w zgodzie, tak?! – próbował wreszcie zakopać ten topór wojenny, bo miał tego powyżej uszu. Zamilkła, patrząc na niego dziwnie. – Nie mam ochoty i dajcie wy mi wszyscy święty spokój!! – odwróciła się i jednak wróciła do domu. Zezłościł się na nią. On się starał, ale jak widać „z nią” się nie da inaczej. – Uważaj, bo mogłem zabrudzić CI – podkreślił – kanapę! – przystanęła, zaciskając nerwowo zęby. Nie spoglądając w jego stronę, weszła do klatki schodowej. Gdy znalazła się na górze, swoje kroki pokierowała od razu do sypialni. Zamknęła drzwi przed nosem Gosi. Cz. 7 Następnego dnia Gosia o dziwo wstała wcześniej i do tego wyspana. Była to sobota, więc nie musiała iść do redakcji. Mogła się cieszyć wolnym dniem. Czego nie mogła powiedzieć Basia. Soboty zawsze miała pracujące, niekiedy niedziele, a nawet sam środek nocy. Przyzwyczaiła się już do pełnej dyspozycyjności o każdej porze dnia i nocy. Policjantka zawsze była na służbie. Tu nie ma odpoczynku. Gosia otworzyła drzwi w samej piżamie i weszła do salonu, przeciągając się. Humor jej dopisywał, bo jeszcze wczoraj, wytłumaczyła Basi, że nie między nią, a Brodeckim do niczego nie doszło i nie doszłoby, choć tak to wyglądało. Przecież pierwszą zasadą wspólnego mieszkania była ta, by nie sprowadzać facetów na noc. Tej się akurat trzymała. Na bosaka weszła do salonu i przetarła z niedowierzaniem oczy, myśląc, że lunatykuje, co jej się od czasu do czasu zdarzało. Basia kucała przy kanapie, ubrana w ogrodniczki, z żółtymi rękawiczkami na dłoniach i szorowała kanapę, już cała w pianie. – Baska, co ty robisz? – rozszerzyła szeroko oczy. – Zacieram ślady biologiczne, a co? Nie widać? – odwróciła się w stronę siostry, cały czas szorując tapicerkę. – Ale, ale po co? – pytała dalej, kompletnie nie rozumiejąc zachowania siostry. Dla niej było to coś kompletnie nielogicznego i czymś naprawdę idiotycznym. Basia doskonale wiedziała dlaczego. Z czystej złości na Marka. Dla przekory, bo „on tak powiedział”, a on jej zdaniem nie może z nią wygrać. Przy tym sama wiedziała, że słowa Marka były nieprawdziwe, a wypowiedziane tylko dlatego, by jej się odgryźć. Po chwili wstała. Zaniosła wiadro z wodą, jak i inne specyfiki do łazienki. Gosia poszła za nią. – To musi wyschnąć! – dodała, pochylając się nad umywalką. Dobrze wiedziała, że będzie teraz za nią chodzić, a ona nie chciała poruszać tematu Marka. Podeszła do niej bliżej. – Idę do pracy, buźka! – pocałowała ją w policzek i weszła tylko do sypialni się przebrać. Wyszła po pięciu minutach i zobaczyła, jak Gosia sięga po kaburę z jej bronią. Od razu zareagowała. – Co ty robisz, ile razy ci powtarzałam, że to nie zabawka! – naskoczyła na nią, przypinając broń do paska. – Sięgałam po szczotkę do włosów! Nie ruszę twojej spluwy! Przeraża mnie! – spojrzała na siostrę z przerażeniem, a jednocześnie zrobiło jej się smutno, że na nią nakrzyczała. Nigdy nie reagowała tak impulsywnie, no może nie z takiego powodu. – Przepraszam! – zbyt pochopnie się uniosła, ale ostatnio chodziła jakaś podenerwowana. Na komandzie o dziwo była sama. Nic dziwnego. Trochę się spóźniła, więc pomyślała, że panowie pojechali na zdarzenie, a jej nie zawiadomili i pozostaje tu na nich czekać. Po półgodzinie jak na złość przychodzi Marek. Zdążyła się już to tego przyzwyczaić, że pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Zmierzył ją swoim wzrokiem i usiadł za swoim biurkiem. Nie odezwał się słowem, bo dla niej głupie „Cześć” byłoby powodem do kłótni. Spoglądała na niego tak jak chciałaby coś powiedział. On jednak nawet na nią nie spojrzał, zajmując się przyniesionymi papierami. Teraz ona nie potrafiła znieść tej ciszy. Słyszała nawet dźwięk włączonego komputera. Nie lubiła pracować w takiej atmosferze ciszy. Musiało coś się dziać. Dlatego też odezwała się pierwsza. –…Przepraszam! – jej głos był skruszony. Zdała sobie sprawę, że naprawdę to ona zachowała się wobec niego nie w porządku. Było jej głupio. Uniósł głowę, patrząc na nią. – … Sporo mnie nie lubisz i nie zamierzasz tego ukrywać, to za co mnie teraz przepraszasz? – zapytał chłodnym tonem, dla niej jeszcze nieznanym. Aż przeszedł jej dreszcz po plecach od jego oziębłości. Coś ścisnęło ją za serce, widząc jak tak na nią spogląda. Spuściła wzrok. – … Zapomnij co powiedziałam! – zajęła się przerzucaniem papierków z kupki a kupkę. Nie chciała się mu tłumaczyć. Po prostu odczuła taka potrzebę, uświadamiając sobie, że przeginała. – Mogłabyś się zdecydować? Albo mnie przepraszasz, albo… – przerwała mu, wchodząc w zdanie. – Zapomnij o tym, co ci powiedziałam!– powtórzyła – …Nie tak bardzo cię nie lubię, jak ci to pokazywałam wcześniej! – wytłumaczyła, co dla niego nie było zbyt proste do zrozumienia. Przymrużył oczy, próbując przełożyć jej słowa na swoje, ale nie bardzo mu to wychodziło. – I masz nawet trochę racji, jeśli chodzi o to, ze powinniśmy chociaż spróbować ze sobą normalnie rozmawiać, chociażby dla Gosi! – Nie poznaję cię, nie podmieniłaś się z siostrą? Wiesz, że was nie rozróżniam! – dla niego było to tak nieprawdopodobne, że wolał się upewnić, czy go nie nabiera. Zaśmiała się. – Nie! Może wolałbyś tu zobaczyć kogoś innego, ale to ja, Baśka! – spojrzała na niego ale po chwili spuściła wzrok. – Przeprosiny przyjęte! – uśmiechnął się szczerze. I chcąc, nie chcąc musiała przyznać, że ten uśmiech był o wiele ładniejszy od tych wszystkich innych razem wziętych. Po skończonej pracy panowie umówili się na piwko. Dawno nie mieli męskiego wieczorka, by normalnie, bez pospiechu pogadać, przeważnie na temat spraw sercowych u pana podkomisarza. Adam już dawno zauważył, że coś się kro miedzy nim, a Basią. Niemiał jednak pojęcia, że to tylko pozory. A Marek może i z kimś jest, ale na pewno nie z Basią. Marek powoli sączył piwo, więc ten zapytał po dłuższej chwili. – Co tam u Basi? – zakrztusił się trunkiem. Adam poklepał go po plecach. – Basi? – zdziwił się. Patrzył na niego przenikliwym wzrokiem. – Stary, no nie udawaj! Wiem, że ty i ona… – Brodecki prychnął śmiechem. – Ja… i ONA? Nie! – śmiał się dalej. Adam już nic z tego nie rozumiał. Kiedy podkomisarz się uspokoił, rzucił już poważniej… – Nie rozumiem tych kobiet! – popił łyk złocistego napoju alkoholowego. – To co to za dziewczyna? – ciągnął dalej, chcąc wreszcie się dowiedzieć czegoś konkretnego. – Gosia, siostra Basi!.... Jej bliźniaczka! – Bliźniaczka? – zdziwił się i to bardzo. Nie miał pojęcia, ze ma jakiekolwiek rodzeństwo. – Tez nie wiedziałeś? – zaczął się z niego nabijać. – Mają jeszcze siostrę Agatę i trzech braci! – wyliczał ich dość pokaźną rodzinę – A ich starzy chcą jeszcze wziąć jeszcze dwójkę z domu dziecka na odchowanie!...Rodzinni ludzie! – zaśmiał się. – To co w niej nie rozumiesz? – W ich… Adam… ja…Gosia jest zupełnie inna od Baśki…Z nią potrafię się dogadać, a z Baśką nie! – Bo macie podobne charaktery! – stwierdził i się dużo nie pomylił. – Kosa trafiła na kamień! – dodał, spoglądając ukradkiem na Marka. – Za to z Gosią potrafię rozmawiać o wszystkim, tylko mamy zupełnie przeciwne poglądy! – Zawada zmarszczył czoło. – Np ona lubi góry, ja morze! Ona potrafi gotować tylko spagetii którego nienawidzę, a ja kurczaka, a ona jest wegetarianką! – Wiesz… – popił piwem – Miłość to sztuka kompromisów! A w łóżku jak? – dodał. – Dobrze! – spojrzał krzywo na Adama. – No to dobrze będzie! A z Baśką postaraj pogadać na inny temat, to może znajdziecie wspólny język! – poradził, jak zawsze. – No, ale…Jest jakaś dziwna, nie? – spojrzał na Adama, a ten kompletnie się z nim nie zgadzał. – Nie! Bardzo sympatyczna dziewczyna! Ale ty masz chyba swoja Gosię, nie? – odpowiedział. – No wiem! – uśmiechnął się – … A myślisz, ze Basia, że…coś do mnie? – podparł łokciem głowę. – Basia? Chyba nie, a co? – przyglądał się Markowi przenikliwie. Coś jego zdaniem kręcił. – Nie nic! Myślałem, że…Nieważne! – przez myśl mu przeszło, że może jest zazdrosna o siostrę, kiedyś coś takiego słyszał, ale postanowił to sam sprawdzić, a teraz przemilczeć. Adamowi natomiast zebrało się na żarty. – Wiesz co… Jak masz problem, to jedna do kochania, a druga do gadania! – zaczął się z niego nabijać. – Bardzo śmieszne! – nagle oboje usłyszeli dźwięk komórki Zawady. Odebrał. Okazało się, ze natychmiastowo muszą ubierać kamizelki kuloodporne. Szykuje się gruba akcja. Już na komendzie czekała na nich Basia. Kiedy tylko się zjawili, wytłumaczyła im dokładniej o co chodzi. Po niedługim czasie znaleźli się w kamienicy bandziora, którego mieli schwytać. Teren był obstawiony. Zostały tylko ostatnie instrukcje. – Dobra, Baśka, ty trzymasz się blisko Marka i bez dyskusji! – kiwnęła głową. Tak naprawdę bała się tego całego zamieszania. To jest jej pierwsza akcja, więc słuchała uważnie wszystkich wskazówek komisarza. Nawet zdanie „trzymaj się blisko Marka” jej nie przeszkadzało. Po rozdzieleniu zadań, zajęciu pozycji rozległa się prawdziwa jatka. Kurz, kłęby dymu, huki, wybuchy, wystrzały, jak na dobrym, amerykańskim filmie, z tą różnicą, że walka na śmierć i życie toczyła się naprawdę. Krew tez była prawdziwa. Baśka biegła za Markiem, kiedy ten gonił jednego z współpracowników podejrzanego o kilka przestępstw złego złoczyńcy. – Stać, policja! – strzelił mu w nogi, kiedy nie zareagował. Odsunął się. Brodecki podbiegł do niego i odkopał bron daleko za siebie. Już miał go skuwać, kiedy usłyszał damskie krzyki. – Puszczaj mnie, ty przybłędo!! – zostawił go i pobiegł w stronę krzyków. Opuścił broń, kiedy dobiegł do Baśki. Stała, mocując się ze szczeniakiem, który przestraszony, uporczywe ciągnął ją za nogawkę spodni i za nic w świecie nie chciał puścić. Markowi zrzedła mina. Szybko pobiegł z powrotem, ale nie spodziewał się, że jeszcze kogokolwiek tam zastanie i miał rację. Uciekł. – Ja pierd…– złapał się za głowę. Zdenerwowany stał tak przez chwilę, kiedy do niego podeszła Basia. – Uciekł? Czemu go nie goniłeś?! – zagryzł nerwowo zęby. – Mogliśmy go mieć!! To co tak stoisz!! Zrób coś, nie wiem! Goń, zawiadom AT, cokoooolwiek!! Czy ty mnie w ogóle słu…– krzyknęła, kiedy dalej stał, jak kołek. Odwrócił się do niej twarzą i chcą by się wreszcie zamknęła, przyssał do jej ust. Nawet nie drgnęła. Puścił ją po chwili, patrząc w oczy ze złością. – Zamknij się! – dodał, nie panując nad nerwami. Ten jej początkowy szok, szybko zamienił się we wściekłość, a do oczu napłynęły łzy. Nie czekając na to, co jej jeszcze powie, zamachnęła się i spoliczkowała. Popychając go, poszła przodem. Cz. 8 Próbował ją zatrzymać, zapytać czy wszystko w porządku, ale na nic to się zdało. Szła dynamicznym, pewnym krokiem, nie tłumacząc dlaczego jest taka zdenerwowana. Natknęła się na Adama i przypadkowo lekko poszturchnęła. Zdziwił się, że nawet nie powiedziała „Przepraszam!”. Musiało zatem coś się stać. Odprowadził ją wzrokiem, kiedy szła tyłem i pokierował się w stronę Marka. Kiedy do niego doszedł, zdziwił się, że jest sam. Przymrużył oczy i rzucił wściekle: – Gdzie on jest?! – Marek spuścił głowę, odwracając ją w przeciwną stronę. – Uciekł nam! – odpowiedział pod nosem, by nie denerwować Zawady jeszcze bardziej. Samemu i tak wystarczająco Storosz podwyższyła ciśnienie. Nie miał ochoty jeszcze teraz wysłuchiwać pretensji Adama. Machnął ręką, odwracając na moment głowę, po czym zwrócił się do niego ponownie. – A Baśce co znowu zrobiłeś? – przyglądał mu się podejrzliwie. Marek to zauważył i odpowiedział. – Nic! – by uniknąć kolejnych pytań przyjaciela poszedł przodem. – Strzeliła focha! – burknął pod nosem. Adam pokręcił głową niezadowolony i wrócił do bandy ATowców. Tymczasem Baśka tłoczyła się właśnie w tramwaju, jadąc do domu. Z przystawionym nosem do szyby obserwowała Warszawę. Nie miała ochoty wracać na komendę. Na nic nie miała ochoty. Czuła się okropnie. Pocałował ją, ale dlaczego?! Bo był wściekły! Nie dlatego, że tego chciał, tylko po to by rozładować emocje. Tym samym ona odebrała to jako upokorzenie. Jednak obiecała sobie, że nie będzie płakać! Jest na to za silna i zbyt twarda, by wylewać łzy z takiego powodu, a tym bardziej przez faceta. Teraz bardziej czuła wściekłość, żal, niż ból zranionych uczuć. Gdy weszła do mieszkania, zatrzasnęła drzwi z hukiem. Od razu było widać, że coś się stało. Gosia od razu wyszła z łazienki. Musiała się dowiedzieć co ją tak zdenerwowało. Zawsze mówiły sobie o wszystkim. – Basiu…Coś się stało? – zapytała bardzo delikatnie. Może dlatego wzburzona, wybuchła. A nie miała zamiaru jej o niczym mówić. Wtedy to i ona nie panowałaby nad sobą. W tym akurat są do siebie podobne – jak każda Storosz. – Pocałował mnie!! – krzyknęła, odgarniając włosy z czoła. – Kto? – nie bardzo wiedziała o kim mówi. Musiała dopytać. – Jak to kto!! – cały czas miała podniesiony ton. Nie potrafiła się opanować, musiała wykrzyczeć to wszystko co teraz kłębi się w niej od środka. – …Marek!! – oczy Gosi rozszerzyły się do granic możliwości. Aż usiadła z wrażenia. – Gosia, zaczekaj!! – krzyknął, kiedy wychodziła dynamicznym krokiem z komendy. Zrobiła mu taką awanturę, że nawet Adamowi szczęka opadła. Na szczęście dla Marka nie powiedziała głośno co takiego zrobił, bo jej zdaniem nawet wstyd o tym mówić. Za to podkomisarzowi było naprawdę głupio i sam dobrze wiedział, że to było nie na miejscu. To był impuls. Nie chciał tego, przecież nigdy się tak nie zachowywał względem innej dziewczyny. Nie wiedział co go napadło. Po prostu, musiał się na kimś wyżyć i trafiło na Basię. Zwłaszcza, że to ona była sprawczynią tego wulkanu emocji, jaki w sobie w tym czasie nosił. Miał nadzieję, że sam to jakoś załatwi z Basią, a tu… Rzeczywiście mówią sobie o wszystkim i tym gorzej dla niego. Zatrzymał ją dopiero na parkingu. – Gosia, jak ci to wszystko wytłumaczę! – mówił szybko, podniesionym nieco tonem, by go zrozumiała i dała dojść do słowa. Takiego monologu jeszcze nie słyszał, jak przed chwilą. – Co?! Co wytłumaczysz! Mam gdzieś twoje tłumaczenia! Koniec z nami! – spoglądała mu zabójczo w oczy, powstrzymując się, by nie użyć swojej torebki, którą przytrzymywała pod pachą. – To nie jest tak, jak myślisz! Byłem zły i…tak jakoś wyszło! Nie chciałem! Zrozum mnie! – poprosił, tłumaczył się, przepraszał. A i tak wszystko zdało się na nic. – Mam przeliterować? – zapytała cynicznie, uważając go za idiotę – T–o k–o–n–i–e–c! Nie będę z facetem, który zdradza mnie z własną siostrą!! – wykrzyczała na wydechu. – Cooo?!! – teraz to on nie wierzył w to, co słyszy. Od kiedy jeden pocałunek to zdrada? Myślał, że chociaż jedną kobietę rozumie, ale teraz, widocznie się pomylił. A może to Baśka nieco wyolbrzymiła i nagadała na niego jakiś brednie? – pomyślał. – …Aha! Ok.! …Jeśli nie masz do mnie zaufania, to faktycznie lepiej to zakończyć! – rzucił wściekle. Przecież powiedział jej wszystko na komendzie. Jak to wyglądało, a ona mu po prostu nie wierzy. Posłuchała siostry, a nie jego. Powoli miał dość tego trójkącika. – A żebyś wiedział! …Oszust i kłamca! – rzuciła jeszcze na odchodne i pokierowała się w stronę postoju taksówek. Miała nadzieję, że ten facet, który ją przywiózł, jeszcze tam jest. Miała szczęście. Marek słysząc to ostatnie jeszcze bardziej nie miał ochoty wszystkiego wyjaśniać jeszcze raz. Zagryzł tylko zęby i pozwolił jej odejść. Wrócił wściekły na komendę. Basia z samego rana zadzwoniła, że nie pojawi się dzisiaj w pracy z powodu udawanego przeziębienia. Zatem została w domu. Nic w tym dziwnego – nie chciała widzieć na oczy Marka. Kiedy wszystko między nimi zaczynało się układać, on zrobił coś takiego. Usiadła na kanapie. Samo wspomnienie tego pocałunku sprawiało, że czuła przeszywający gniew, a z drugiej dziwne uczucie w podbrzuszu. Te ostatnie jednak też odebrała jako efekt złości, choć i tak kiedy się z tym przespała, nie była już aż tak zła, jak wczoraj. Może nawet miał rację? – pomyślała. Włączyła jakiś kanał w telewizorze, zajadając się jogurtem. Nagle drzwi się otworzyły i wchodzi Gosia. Rzuciła torebką na kanapę. Baśka cudem uniknęła zderzenia czołowego. – Cześć! – usiadła obok, zakładając ręce na piersi. – No hej… Co taka zła?– zapytała, biorąc kolejną łyżeczkę do buzi. – Zerwałam z tym palantem! – odpowiedziała przez gniew, ale w rezultacie była bardzo smutna. Powstrzymywała się by się nie rozpłakać. – Jak to zerwałaś? – od razu się ożywiła. – Dlaczego? Głupia jesteś! – krzyknęła na nią. Wiedziała, że sobie na niego pokrzyczy, ale żeby z takiego powodu coś kończyć? To było dla niej nie do pomyślenia. – Zdradził mnie! Z resztą…Może z każdą koleżanką tak… – już nie wytrzymała. Rozpłakała się na dobre. – Ejjj…Gosia – przytuliła ją. – Może to było nie na miejscu i byłam wczoraj zła, ale…To był tylko pocałunek! Krzyczałam na niego, a to była moja wina, że nam uciekł, a on…mnie… uciszył! To wszystko! Może z początku rzeczywiście go nie lubiłam, ale jednego jestem pewna! …Kocha tylko ciebie… – odchrząknęła. Wcale tak łatwo nie przeszło jej to przez gardło, ale taka była prawda. – Naprawdę nie chciał cię pocałować? – nie zdawała sobie sprawy, ze to pytanie ukłuje jej siostrę w serce, ale… – To nic nie znaczyło? – …Tak! – rzuciła spuszczając głowę – Kompletnie nic… – dodała ciszej. Dziwnie zamilkły, po czym Gosia złapała się za głowę. – Idiotka! A ja mu powiedziałam, że jest oszustem i kłamcą! I… że mnie z tobą zdradza! Głupia jestem! Teraz to on do mnie nie wróci! – rozpłakała się ponownie. Basia nie mogła pozwolić na to, by z jej winy się rozstali. – Idź do pracy, nie myśl o tym, a ja… ja coś wymyślę… – ostatnie rzuciła bardziej do siebie. – Z czym? – na jej nieszczęście to usłyszała. – Na obiad wymyślę! – skłamała, uśmiechając się sztucznie i niepewnie. Gosia pokiwała smutnie głową, zabrała torebkę i wyszła. Gosia widać uciekła w pracę, by nie myśleć o Marku. Zadzwoniła, że wróci później. Basia przesiedziała tak cały dzień, zastanawiając się jak to wszystko naprawić. W sumie to nie była jej wina, ale czuła się za nich odpowiedzialna. Około 18.00, teoretycznie kończą już pracę, ale praktycznie ktoś powinien być jeszcze na komendzie. Wzięła taksówkę i pojechała do Stołecznej. Marka na szczęście już nie było. Zauważyła Adama, jak przegląda papierki w swoim kantorku. Podeszła do niego nieśmiało. – Cześć Adam… – od razu podniósł głowę. – Basia? Co ty tu robisz? Już zdrowa? – zakaszlnęła pokazowo. – Tak, tak… Potrzebowałam jednego dnia, żeby się wykurować…Ale ja tu w innej sprawie…delikatnej! – dodała. Zawada zmarszczył czoło i słuchał uważnie. – Słucham! – odparł i wyczekiwał, co ma mu do powiedzenia. Ona jednak nachyliła się nad uchem Zawady i wyszeptała po cichu. – Co? Adres? A po co? – zdziwił się. – Sprawy osobiste! – dodała formalnie. Już o nic więcej nie pytał, tylko napisał na karteczce to, czego potrzebowała. Stała przed drzwiami, bojąc się nacisnąć na dzwonek. Miała wątpliwości, czy dobrze robi, przychodząc do Marka. Ale nie widziała innej alternatywy, by doprowadzić do ich pogodzenia. Wreszcie zdobyła się na odwagę io nacisnęła przycisk. Długo nikt nie otwierał, więc nacisnęła ponownie. Odsunęła się i już miała wracać, kiedy drzwi się uchyliły. Zobaczyła…no właśnie! Zobaczyła swoją siostrę. Nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że miała na sobie tylko koszulę Marka, ledwo zakrywające połowę jej ud. Obie rozszerzyły oczy do granic możliwości. – Gośka!/Basia! – rzuciły równocześnie. – Co ty tu robisz? – dodały tak samo, chórem. – Poczekaj, poczekaj! – rzuciła starsza Storosz, by nikt ich nie usłyszał, zwłaszcza Marek. – Co to ma być? – zapytała zła, szeptem. – Mówiłaś, że zerwaliście! – Bo tak, ale…przyjechał pod redakcję z bukietem róż, więc nie mogłam się powstrzymać! – odpowiedziała również szeptem. – To po co ja tu przychodzę z zamiarem przekonania go, by się na ciebie nie wściekał? – zapytała. – Co? Zrobiłabyś to dla mnie? – uśmiechnęła się szeroko i kwicząc, przytuliła. – Dobra, dobra! Wracaj tam! – uśmiechnęła się na chwilę, ale po chwili jej uśmiech zgasł. – Ale mam prośbę! Nie mów mu, że tu byłam! Niech myśli, że…wiesz…Baw się dobrze! Pa! – pocałowała ja w policzek i zaczęła zbiegać ze schodów. Gosia zamknęła drzwi. Zobaczyła jak podchodzi do niej Marek w samych bokserkach, drapiąc się po włosach. Od razu objął ją w pasie i zapytał. – Kto to był? – zgodnie z prośbą siostry, odpowiedziała. – Yyy…Akwizytorka! – uśmiechnęła się i zawiesiła ręce na jego szyi. – …Jeszcze raz! – wymruczała, pchając go w kierunku sypialni. Następnego dnia Marek był cały w skowronkach. Szedł korytarzem z błogim uśmieszkiem na twarzy, dziwiąc tym samym kolegów. Ci, którzy go znali, domyślili się, że już „po burzy” i uśmiechali się pod nosem. Wszedł do kanciapy i zobaczył jak Basia robi porządek z teczkami na swoim biurku. Skrzywił się nieco. Gosia nie wyjaśniła mu wczoraj, że to nie wina Basi, ze tak to odebrała. Nie było czasu na wyjaśnienia. Może dlatego poczuł złość na sam jej widok, uświadamiając sobie, że przez jej wymysły, mógł ją stracić. Teraz to wyglądało tak, jakby to wszystko działo się z jej winy, a to przecież od jego impulsywnej reakcji wszystko się zaczęło. Usiadł bez słowa. Basia natomiast, chcąc pokazać, że już się nie gniewa, rzuciła pierwsza. – Cześć! – on jednak nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Westchnęła i dodała niepewnie, kładąc łokcie na biurku i przebierała palcami. – Zaparzyłam kawy, chcesz? – zawiesił się na chwilę, intensywnie nad czymś myśląc, po czym mając już gdzieś, czy się obrazi czy nie, powiedział to, co w tej chwili myśli. – Pani… PODkomisarz na wyrzuty sumienia? Może pani PODkomisarz nauczyłaby się trzymać język za zębami a nie kłapałaby dziobem na lewo i prawo! – spojrzała na niego zaskoczona. Przewracała oczyma, patrząc, jak spogląda na nią z nienawiścią, bo tak to odebrała. Jednak po chwili, czując jak coś rozpala ja od środka, rzuciła podobnym tonem. – A pan PODkomisarz może trzymałby łapy przy sobie, a nie całował wszystkiego jego zdaniem chętne! – wykrzyczała, tylko dlaczego jej głos zadrżał i brzmiał tak strasznie nienaturalnie. Wybiegła, musiała! Cz. 9 Siedział za biurkiem, udając, że jest zajęty. W rzeczywistości, co chwila spoglądał, czy Baśka nie wraca. Minęło już trochę czasu, a jej jak było tak nie ma. Nie chciał myśleć, czy dobrze zrobił tak się unosząc. Pewnie sumienie od razu powiedziałoby, że nie. Krzątał się, to układał segregatory, tu coś pisał. Przez myśl mu przeszło, że wyszła i nie zamiesza wracać. To by było już „przegięcie”. Mieszanie spraw prywatnych z zawodowymi. Wczoraj pracował za dwóch, więc dzisiaj nie zamierzał. Miał już jej poszukać, ale jak na zbawienie się zjawiła. Szła szybko, nawet nie spoglądając w jego kierunku. Była jakaś dziwna. Odwracała się do niego tyłem, jakby próbując coś ukryć. Niestety, nie może ciągle stać odwrócona do niego placami, nawet wtedy, gdy szuka coś na biurku Adama. Przechodząc do prowadzonej sprawy, zapytał. – Przesłuchałaś już tego Lepczyńskiego? – spoglądał na nią już normalnie, chcąc się tego dowiedzieć. W pracy muszą przecież zachowywać się normalnie i być może dlatego postanowił odłożyć na bok złość. Zrobiła tak samo. Tworzą zespół, jakby nie patrzeć dobry i muszą ze sobą rozmawiać pomimo spięć. Nie mając innego wyjścia, musiała odpowiedzieć. –…Ta–…ak! – odpowiedziała cicho i niepewnie. Westchnęła głęboko, przy okazji podciągając nosem. Była jakaś przygaszona, spłoszona, niepewna siebie. – I co powiedział? – nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał coś od niej wyciągać. Zawsze była pierwsza do przekazywania informacji, własnych wniosków, a teraz siedzi odwrócona bokiem ze spuszczoną głową i milczy, co było do niej niepodobne. Coś mu nie pasowało. Podszedł do niej bliżej, ale ta tylko odwróciła głowę, by na nią nie patrzył. Niestety, nie oszukała go. Zobaczył jak wygląda. Nie ukrywał, że był zaskoczony i trochę go zatkało, ale po chwili musiał zapytać, już cieplejszym tonem. – Płakałaś? – spojrzała na niego ze złością i odpowiedziała chłodno, zaciskając zęby. – Nie! – wstała, gdy był jej zdaniem za blisko. Nie dał się przekonać, wiedział lepiej. – Przecież widzę! – nic nie odpowiedziała. Zapadła grobowa cisza. Chciała już wyjść, najlepiej uciec i już nigdy więcej na niego nie patrzeć, ale ją zatrzymał, delikatnie chwytając za łokieć. Domyślił się, że to z jego winy tak się zachowuje. Była miła, kiedy miała prawo się dąsać, a on tak… Jednak był idiotą – jak sam o sobie pomyślał. Wszystko spieprzył i może mieć o to pretensje jedynie do siebie. Popłakała się i to przez niego, i nie mógł tego tak zostawić. – Basiu ja…Przepraszam! …Za wszystko! – dodał, kiedy już otwierała usta, by coś powiedzieć. – Pchy! – prychnęła śmiechem. – Co mi po twoim „Przepraszam”?! No co! – podniosła ton. – Nic, wiem! Ale uwierz mi! Nie chciałem! …Myślałem, że to przez ciebie my z Gosią prawie…Teraz wiem, że nie! Przepraszam! – pomimo tego, że na początku zachował się nie fair, teraz można było powiedzieć, że mówi bardzo szczerze i jest mu przykro. Czasem powie coś, wcześniej nie myśląc nad konsekwencjami swoich czynów i niechcący rani. – Przeze mnie…– powtórzyła ironicznie. Spoglądała na niego z żalem, jak jeszcze nigdy wcześniej. To nie było zwykłe droczenie, docieranie się. Złapała go za słówka, ale tym razem miała rację. – Przeze mnie… – poprawił się. – …Jest mi przykro, że tak się stało, naprawdę! – Przykro…– ponownie powtórzyła ironicznie. Pokręcił głową zrezygnowany. To tak jakby powiedział: „Przepraszam, że cię dotknąłem, naprawdę nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie był wściekły!”– pomyślała. – …Wiesz co… Już mi wszystko jedno! Przyjmuję te twoje „Przepraszam”… Bo mam już dość tych kłótni! – Tylko dlatego… – rzucił smutno. – A czego się spodziewasz, co? – w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie tą sytuacją. – Nie wiem…Nie chcę mieć w tobie wroga, bo jesteś moją koleżanką, tak? – spojrzał jej w oczy z nadzieją, ze jednak wybaczy mu z serca, niż tak od niechcenia. – Koleżanką! – uśmiechnęła się, choć starała się cynicznie, jakoś jej to nie wyszło. – …którą w ramach przeprosin zapraszam na piwo! – dokończył – Stoi? – miał jakiś dziwny dar przekonywania i ten urok w sobie, kiedy patrzyła w jego niebieskie oczy, bo złość nagle jej przeszła. Zastanowiła się chwilę, po czym się zgodziła. – Dobra! Po skończonej pracy zgodnie z tym, jak powiedział Brodecki udali się do pobliskiej knajpki, gdzie za barem stała przyjaciółka Adama. Często tu przebywali po pracy, zanim do ich zespołu dołączyła Storosz. Zasiedli przy stoliku przy oknie i jak teraz na to patrzy – spędzili miły wieczór. Rozmawiali przeważnie o pracy, śmiali się. Marek nawet jeszcze raz ja przeprosił. Po dwóch godzinach odwiózł ją do domu. Pożegnali się szybkim „Cześć! Do jutra”, a Marek odjechał. Weszła do domu, kładąc klucze na szafce z butami. – Jestem już! – weszła do salonu. Zobaczyła, jak Gosia wychodzi z kuchni z ogórkiem w ręku. – Pogodziliście się? – zapytał od razu, zagryzając warzywo. – No tak, a skąd o tym wiesz? – zapytała mrużąc oczy. – Tak zapytałam, bo nie wiem, czy mam z nim pogadać, czy nie! W końcu ty chciałaś dla mnie… – przerwała jej. – To inna sprawa, ale już nie musisz! – uśmiechnęła się. Była już w znacznie lepszym humorze. – Cieszę się, bo Marek… może wkrótce będziecie rodziną… – rozmarzyła się. Pokręciła głową i udała się w kuchni. Sama miała ochotę na ogórki taty. Minął miesiąc. Od czasu, kiedy Marek zaprosił Basię na piwo ich relacje z każdym dniem się poprawiały. Zaczęli tworzyć zgrany zespół w pracy, jak i razem z Adamem grupkę przyjaciół po. Coraz częściej gdzieś we trójkę wychodzili. No…Przeważnie jednak we dwójkę, bo Marek był umówiony z kimś innym, ale starał się znajdować czas dla przyjaciela i nowej koleżanki, z którą udało mu się zawiązać porozumienia. Może na początku im to nie wychodziło, ale teraz wzajemnie zyskali swoją sympatię. Pewnego dnia Marek wraz z Adamem odbyli jakąś poważną rozmowę z inspektorem, bez Basi, co tez było dziwne. Nie miała pojęcia o co chodzi, ale nie dopytywała. Jednak zauważyła, że Marek wyszedł jakiś dziwny, zdenerwowany. Chciała nawet zapytać o co chodzi, ale Adam ją uspokoił, mówiąc, że Marek musi się nad czymś zastanowić. Nie chciał jednak powiedzieć nad czym, a ona nie chciała pytać. Basia jednak im dłużej przebywała z chłopakami w pracy, tym bardziej przekonywała się, że to ciężka robota. Przychodziła po pracy zmęczona, marząc tylko o kąpieli. Nie miała siły na nic, zwłaszcza, kiedy od rana była na nogach. A czasem Adam wybudzał ją w środku nocy. Jednak pokochała ten zawód, który przeszedł wszelkie jej wyobrażenia. Tego dnia, gdy skończyli rozwiązywać koleją sprawę, wróciła do domu. Po relaksie w wannie, włączyła cichą muzykę i zajęła się czytaniem książki. Około godziny 22.00 usłyszała szczęk przekręcanego zamka w drzwiach. „Coś szybko wróciła…” – pomyślała. Poczekała aż Gosia usiądzie i zacznie opowiadać. Tym razem była jednak jakaś przybita. – Gosia co jest? – przestraszyła się. Aż wstała, widząc siostrę całą rozmazaną. Jej idealny makijaż szlak trafił. – Wy–je–żdża! Marek… wyjeżdża! – Basia z wrażenia aż usiadła, otwierając usta ze zdziwienia. – C…cooo? Jak? Gdzie wyjeżdża? Dlaczego?! – nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Była zdenerwowana. Serce chciało jej wyskoczyć. – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś! – rzuciła z pretensją! – Bo nie wiedziałam! … Gosia, uspokój się i powiedzieć wszystko! – obie usiadły, a Gosia po chwili zaczęła spowiedź. – Bo…bo on mi…Bo on mi kie–dyś powie–dział, że kiedyś, jak ciebie jeszcze nie by– ło, to prowadzili śledztwo z policją nie–mie–cką! – No to wiem, Adam coś wspominał… – wtrąciła, ale dała jej mówić dalej. – …No i…– powstrzymywała się, żeby się nie rozbeczeć – …I jakieś dwa tygodnie temu oni…przysłali propozycję projektu do…do jakiegoś Grodzkiego, z resztą nieważne! Ale z tego wynika, że… chcą zrobić wymianę policjantów, by podzielić się doświadczeniami i takie tam i…wybrali Marka…– ostatnie dodała niedosłyszalnie. Basia poczuła, jak coś mocno ściska ją za serce. Za wszelką cenę nie chciała by pojawiły się łzy. – …Na…na… ile? – zapytała łamiącym się głosem. – Rok, a jak im się spodoba, to dwa lata… Nie wiem! – Starsza Storosz przymknęła na moment oczy. – Bo ten Zawada ma tam swoich kumpli i go polecił, a ja…Nie chcę, żeby wyjeżdżał… – To pewne? – zapytała, ale wolałaby usłyszeć przeczącą odpowiedź. – …Marek jeszcze nie podjął decyzji…mówi, że beze mnie nigdzie nie jedzie! …Ale to dla niego szansa! – I co? Po–jedziesz z nim? – Miałam ci nie mówić, ale… kiedy powiedziałam, że nie pojadę, bo mam tu wszystko i po prostu nie mogę tego zostawić tak z dnia na dzień, to on… on klęknął i… dał mi to… – pokazała na swoją prawą dłoń na którym widniał pierścionek. Dla Basi było to już za wiele. Szybko przetarła płynącą po policzku łzę, rękawem od bluzy. – …Po…powiedział, że chce…spędzić ze mną resztę życia…Nieważne gdzie! I…, że wie, że… to za szybko, ale…nie śpieszyłby się tak, gdyby od mojej decyzji nie zależało moje i jego dalsze życie…I…., że jest tego pewny! – No to dlaczego ryczysz?! – rzuciła z pretensją w głosie i dziwnym napadem zazdrości. Zawsze starała się wyrzucać takie myśli, ale teraz te dwie informacje sprawiły, że świat wali jej się na głowę. Wyładowała się na siostrze, podobnie jak kiedyś Marek na niej. – Facet się kocha, chcę cię zabrać ze sobą, a ty się jeszcze zastanawiasz?! Jedź, zostaw to wszystko w cholerę i jedź za nim, skoro tego chce! Oświa…oświadczyć ci się, to chyba coś znaczy, tak!! – krzyknęła – Gdybyś go naprawdę kochała, nie zastanawiałabyś się nad niczym, tylko rzuciła wszystko dla niego i pojechała za nim nawet na koniec świata!! – uniosła się z desperacji, ale nie myślała, ze w ten sposób pomoże Gosi w podjęciu decyzji. – Masz rację! Jezu! Basiek! Dziękuję! – podbiegła do niej i mocno wyściskała. Gdy się oderwała, otarła łzy z policzka. – Zaraz do niego dzwonię i powiem, że zgadzam się na ten ślub w najbliższą sobotę! – uśmiechnęła się i pobiegła do sypialni. Zszokowała ją… Stała jak wryta nie mając siły nawet płakać. Następnego dnia na komendzie, w czasie, kiedy Gosia wzięła dzień wolnego, by obdzwonić rodziców i poinformować o terminie ślubu, Basia siedziała już w pracy od 6.00 rano. Nie mogła spać, płakać, nie chciało jej się jeść. Za dużo informacji jak na jeden dzień. Marek przyszedł około godzinę później. Zaskoczył się widząc ją już siedzącą przy biurku. Myślał, że będzie pierwszy. – Cześć Baśka! – kiedy usłyszała jego głos, długopis momentalnie wypadł jej z ręki. – Cześć! – odpowiedziała. Marek spoglądał na nią dziwnie. – Co tu robisz tak wcześnie? Jest Adam? – Nie ma… – wzięła do ręki teczkę, ale i papiery w środku rozsypały się po podłodze. Zaczęła jej zbierać. – Poczekaj! Pomogę ci! – zaoferował i razem zaczęli zbierać dokumenty. Basia korzystając z okazji, musiała zapytać. – Dlaczego nic nie powiedziałeś?! – zapytała z pretensją, patrząc mu w oczy. Od razu zrozumiał o co jej chodzi. – Nie chciałem, póki nie znałem decyzji Gosi, ale widzę, że już wiesz… – było mu trochę głupio, ale myślał, że plany się nie zrealizują, że się nie zgodzi, więc po co miał o tym jej mówić. Wiedział, jak dobrze im się razem pracuje i że się przejmie. Przez ten miesiąc zbliżyli się do siebie. A nawet mógł powiedzieć, ze się zaprzyjaźnili. Z dnia na dzień pokazywali, że wiele ich łączy. – Wiem… O ślubie też! – odparła złośliwym tonem. Sama nie wiedziała dlaczego. Po chwili dodała już cieplej. – Gratuluję! – Dzięki! – uśmiechnął się w jej kierunku. – Basia…Ja wiem, że może ci się to wydać głupie, a nawet szczeniackie, ale…Naprawdę mi na niej zależy…Może dlatego byłem na początku taki… – Nie wracajmy do tego! – poprosiła. – Nie przerywaj mi…– westchnął – …Wiem, że zabieram ci kogoś ważnego, że obie jesteście z sobą bardzo zżyte i może to też mi na początku przeszkadzało, ale… teraz wiem, że wiele bym dał mając takie rodzeństwo, taką więź, a jestem jedynakiem… Nie miej do mnie o to żalu…Naprawdę jesteś świetną policjantką i równie świetną dziewczyna i…bardzo bym cię cieszył, jakbyś… nie traktowała mnie jak zwykłego kolegi, ale jak przyjaciela… – w jej oczach stanęły łzy – A ja… bardzo chciałbym mieć taką siostrę! – nie wytrzymała. Wybuchła płaczem. – Ej…Basia, Basia… – nie mógł tak stać. Po prostu ją przytulił. Płakała cicho, mocno przymykając powieki, nie mogąc przestać. Słysząc to Marka coś ścisnęło za serce, a jednocześnie sam poczuł dziwne ciepło. Cos dziwnego. Pomyślał jednak, że to efekt wcześniejszych słów, a nie chciał widzieć tam nic więcej, nie teraz. Cz. 10 – Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Małgorzatą Anną Storosz i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne… szczęśliwe i… trwałe! – spoglądał na nią obłędnie, jak zahipnotyzowany. W oczy kobiecie, którą kochał i która teraz w obecności urzędnika stanu cywilnego stoi przed nim, radośnie uśmiechnięta. I na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, a zarazem pewny siebie, lekko zawadiacki. W jego spojrzeniu tliły się małe iskierki, płomyczki, które wesoło skakały w rozbieganych źrenicach. Serce biło mu jak oszalałe, gdy na nią tak patrzył. Na szczęście zdołał ukryć lekkie zdenerwowanie, a jednocześnie podekscytowanie ta jedną, jedyną chwilą w życiu, kiedy włożył na siebie idealnie skrojony czarny garnitur przystrojony kremowym kwiatkiem w kieszeni, na tle koszuli w tym samym odcieniu. Tworzyło idealną harmonie z suknią ślubną Gosi. Była to komplet ecru z gorsetem na cieniutkich ramiączkach, w koronkowych wzorach i spódnicą zakończoną zygzakiem, zakrywająca zaledwie połowę ud. Dolna część stroju gustownie przewiązana atłasem, a jako dodatek służył duży marszczony kwiat z lewej strony kreacji, spod którego puszczono tak materiał, że targał się sporym kawałkiem po podłodze. Do tego delikatne buty na wysokim obcasie składające się z dwóch cieniutkich pasków na stopie. Całość dopełniały fikuśne loczki na głowie dziewczyny i perfekcyjnie dopracowany makijaż. I to wszystko w zaledwie tydzień. Sama się dziwiła, że zdążyła zorganizować tak błyskawiczny ślub. To zasługa Basi, która pomimo niezbyt dobrego humoru wykazała się niezwykłym wyczuciem smaku i pomogła siostrze wybrać sukienkę w błyskawicznym tempie, choć sama nigdy by takiej nie włożyła. Znała jednak swoją siostrę, wiedziała, co jej się podoba, a każdy jej strój musiał odzwierciedlać jej charakter, ją samą. Tak też i było w tym przypadku. Gosia było podekscytowana już od samego rana. Nerwówka przedślubna bardzo dawała jej w kość. Była strasznie rozdrażniona, nerwowa i przejęta. Ale teraz wyglądała jakby była w siódmym niebie. Z jej twarzy nie schodził uśmiech na myśl, że może być żoną tak wspaniałego faceta. Była ogromnie usatysfakcjonowana i szczęśliwa. Jej serce przepełniała radość, co właśnie Marek dostrzegł w jej oczach. To wszystko działo się tak szybko, ale jednego czego mogli być pewni to tego, że chcą być razem. I chcą to powiedzieć całemu światu. Tu, w Pałacu Ślubów, w przepięknie wystrojonej sali, przypominającą sale balową. Stali naprzeciwko, widząc tylko siebie. Nie dostrzegli 20 gości stojących za nimi, którzy przyglądali się im z uśmiechami. Sama pani recepcjonistka na opowiastki o romantycznej miłości „wcisnęła” ich ślub w kalendarzu, co było sporym sukcesem. Rodzice państwa młodych też po dwóch dniach zgodzili się na przybycie i nawet pomogli w przygotowaniach, by wszystko poszło sprawie, bez zgrzytów. Może na początku zgodnie tego nie pochwalali, jednak kiedy Marek się przyznał, a Gosia wygadała, że wyjeżdżają dwa dni po ceremonii, nie widzieli innego wyjścia. Kiedy przyjechali do Warszawy byli sceptyczni, co do ukochanych swoich dzieci, ale gdy zobaczyli ich razem, uświadomili sobie, że ten impuls to nie przelotna przygoda, a prawdziwe uczucie. Z radością patrzyli, jak na siebie patrzą. Na kilometr było widać, że są zakochani. Choć dwa dni przed ślubem odbyli poważniejszą kłótnią, spowodowaną podenerwowaniem, pogodzili się tak, jak zwykle – idąc do łóżka. Z całego zamieszania nawet nie zauważyli, że Basia jest jakaś inna. Stała gdzieś z boku, unikała rozmów o ślubie, tłumacząc się bólem głowy, izolowała się od Marka. Praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali, bo nie było chwili czasu, a gdy już takowa się znalazła, nie chciała rozmawiać. Nawet jeśli chodziło o sprawy zawodowe była milcząca. W domu było jeszcze gorzej – przygaszona, spłoszona, jak niewinne zwierzę, dziwnie smutna i przygnębiona. Nie mogła nocami spać, zatem najlepszym sposobem na zaśnięcie były tabletki, którymi się faszerowała, ale tylko tak mogła zamknąć zmęczone powieki i przespać całą noc. Tylko tak wyłączała na moment świadomość. Jednak dzisiaj, już od samego rana była świadoma tego, co się stanie. Przysięgała sobie, że nie uroni ani jednej łzy. W końcu nie ma powodu! – jak sobie powtarzała – To ślub, a nie pogrzeb! – jednak na nic się to zdało. Przykleiła do siebie uśmiech, nie chcąc dać niczego po sobie poznać i robić przykrości. Dobra mina do złej gry. Inaczej nie potrafiła. Najgorsze było jednak co innego, kiedy Gosia poprosiła ją na świadkową i się zgodziła, poczuła się jakby zdradzała sama siebie. Mimo całego bólu, jaki teraz przepełniał jej krwawiące serce, postanowiła sprawiać pozory uradowanej szwagierki i siostry. Postanowiła chociaż dzisiaj wyglądać olśniewająco. Nie wiedziała, czy podświadomie chciała komuś pokazać jak wiele stracił, czy nie chciała być gorszą od siostry. Z tej okazji wcisnęła na siebie spódniczkę do kolan, w kolorze brązowym. Do tego czerwony płaszczyk, czerwone szpilki i wyprostowane włosy. Wyglądała zupełnie inaczej niż w pracy, czy na co dzień. Zjawiskowo. Gdy usłyszała z ust Marka znaną formułkę, mocno przymknęła oczy, spuszczając głowę. Nie chciała na to patrzeć. – Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Markiem Krzysztofem Brodeckim i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe! – odparła bez zająknięcia, dumna z siebie. Roześmiała się, cały czas patrząc Markowi w oczy. – Na znak zawartego małżeństwa przyjmijcie państwo obrączki! – już po chwili na ich palcach widniały obrączki. Po chwili urzędnik poprosił oboje o złożenie podpisów. Zanim jednak podpisał, posłał w jej kierunku jeszcze szczerze uśmiech i złożył szybki podpis. Podał po chwili długopis do jej ręki i również podpisała. Urzędnik poprosił świadka, którym był oczywiście Adam, stający na równi z Basią. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, ale gdy został wyczytany, podszedł do księgi i złożył szybki podpis. Basia mocno westchnęła, a pochwali trzymała już długopis w dłoni. Nie wiedziała dlaczego, ale…ręka odmawiała jej posłuszeństwa i nawet siłą woli nie mogła jej do tego zmusić. Spojrzała na parę młodą, a Marek pokazał jej gestem, by podpisała. Ona jednak przez dłuższą chwilę gapiła się na skrawek papieru. Kiedy wreszcie bez zawahania chciała złożyć swój podpis, jak na złość długopis przestał pisać. Nie miała gdzie go rozpisać, z przecież nie będzie próbowała na dłoni. Cała ta sytuacja wydała się wszystkim komiczna i zebrani goście podśmiechiwali się pod nosem. Wreszcie wręczono jej drugi długopis i błyskawicznie, przez co z pośpiechu trochę niedbale złożyła swój podpis, a ręka jej nie zadrżała. Wróciła do Adama, który objął ją w pasie jedną ręką, domyślając się co nieco. Na koniec ceremonii bezsprzeczne było to, że Gosia przyjmuje nazwisko dwuczłonowe. Już zdążyła rozwinąć się dziennikarsko i nie chciała robić zamieszania. Marek nie był zbyt ku temu przychylny, ale w końcu to jej decyzja a on nie ma prawa w to ingerować. – …Wszystkiego najlepszego! – podeszła do niego, prawie na końcu, ze spuszczoną głową. Z resztą większej możliwości nie miał, ponieważ tłum otoczył ich niemal natychmiast. Uśmiechnęła się, choć patrząc na Marka takiego szczęśliwego, cisnęły się do oczu łzy. Nawet patrząc na nią tak głęboko, wesołe iskierki w jego oczach przeznaczone były dla kogoś innego. To bolało. Zdawać się mogło, że słucha jej życzeń, ale myślami, cały czas jest przy…żonie. Może inaczej. Podobieństwo, którego już nie pozbędzie się do końca życia i tym razem sprawiało, ze widzi w niej kogoś innego, choć za wszelką cen chciała dzisiaj być zupełnie inna niż Gosia. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyła się oswoić z myślą, że z przyjaciela, kolegi z pracy, stał się dla niej szwagrem, nie wspominając już o rychłym wyjeździe za granicę. Gdy wreszcie skończyła życzyć im powodzenia na nowej drodze życia, mogła poczuć jak obejmuje ją w uścisku. Przymknęła mocno powieki, ciesząc się tą krótką chwilą, kiedy może być tak blisko, a jednocześnie rozpaczając, że dzisiaj musi położyć kres wszystkiemu. Musi zabić w sobie to uczucie, to mrowienie w żołądku, to szybsze bicie serca. Zagryzła zęby, mówiąc do siebie, by uspokoić swoje trzęsące się jak galaretka wnętrze. Oderwała się od niego i mruknęła coś o przeniesieniu kwiatów do Sali, gdzie ma się odbyć przyjęcie. Jako świadkowa miała też trochę obowiązków. Ten dom weselny cieszył się wytwornym, dużym wnętrzem, w sam raz do urządzenia weselnego przyjęcia. W dość szybkim czasie znaleźli termin, a fakt, że wszystko dzieje się w jednym miejscu był im stanowczo na rękę. Po toaście, pierwszym tańcu, rozpoczęła regularna zabawa. Marek już w objęciach żony szalał na parkiecie. Oboje patrzyli sobie w oczy niemal bez przerwy, a od czasu do czasu skradali sobie szybkie buziaki. Nie widzieli poza sobą świata. Byli w sobie zakochani po uszy. Basia natomiast przechadzała się między stolikami. Były ułożone co sześć osób. Przeważał stół szwedzki, a zamiast jednej osoby odpowiedzialnej za donoszenie trunków, jak wedle przekazów tradycji, zajmowali się tym kelnerzy. Brakowało typowego polskiego akcentu, co nie znaczy, że wesele nie przypadło gościom do gustu. Cała otoczka weselna była imponująca. Wszystko harmonijnie ze sobą współgrało. Wszystko było skrupulatnie zaplanowane, bez możliwości żadnego poślizgu w czasie. Tylko Basia spoglądała na to sceptycznie. Miała zupełnie inne wyobrażenia wesela. Nie chciała podążać za modą, w stylu amerykańskich filmów, czy wesel sprawiających wrażenie tych opisywanych w tabloidach o gwiazdach kina. Na swoim weselu chciała po prostu się wyszaleć, wytańczyć w rytmie disco polo z rodziną, ukochanym. Upić polska, czystą wódką i porządnie zjeść. Marzył jej się ślub taki, o jakim opowiadała jej najpierw babcia, a potem mama. Sielankowe i swojskie – tego pragnęła. Był tylko jeden problem. Źle ulokowała swoje uczucia i „jej” pan młody tańczy na weselu ze „swoją” panną młodą, dla której na wszystko się zgadzał. Zaakceptował jej pomysły – nowatorskie, oryginalne, tak nietypowe. Może dlatego, że po prostu chciał, by tego dnia było tak, jak to sobie wymarzyła w dzieciństwie, zdając sobie sprawę, że dla dziewczyny to najwspanialszy dzień w życiu. Uśmiechał się, widząc jej radość na twarzy. Basia obserwowała ich z boku, popijając już któryś z kolei kieliszek wina. Dopiła ostatni łyk i poprosiła kelnera. – Daj mi coś mocniejszego, ok.? Jak pić, to tak, by się upić! – uśmiechnęła się, podnosząc kieliszek w górę. Poklepała chłopaka po ramieniu. A ten odszedł. Po chwili kolejny utwór się skończył. Gosia szepnęła coś Markowi na ucho. Ten kiwnął głową, skradł jej całusa i podszedł powoli do Basi. – Zatańczymy…szwagierko? – nie zareagowała na to, co powiedział. Mimo, że nie było głośno, coś zagłuszało jej fale. Była nieobecna. – Basia? – dotknął jej ramienia. Dopiero wtedy, czując ciepło jego ręki, odwróciła głowę, zdając sobie sprawę co się dzieje i kto stoi przed nią. – Mówiłeś coś? – zapytała, robiąc gwałtownie krok w tył, co nieco go zdziwiło. – Pytałem, czy zatańczymy! – podniósł ton, by tym razem usłyszała go za pierwszym razem. – Gosia cię tu przysłała? – zapytała złośliwie. – Nie musiała! Stoisz tak sama, to pomyślałem… Gosia mówiła, że miałaś z kimś przyjść, ale widzę, że gościu się nie stawił! – Nie martw się! Jestem już przyzwyczajona, że faceci ode mnie uciekają! – przymrużył oczy. Nie wyglądało to ani na feministyczną aluzję, ani na żart. Powiedziała to strasznie poważnie. Nie wiedział, co ma powiedzieć. – No… Jak widzisz ja jeszcze tu jestem i nie odpuszczę! – Tak…Ty jeszcze – podkreśliła – …tu jesteś… – To jak! Proszę! – uśmiechnął się, chcą jakoś poprawić jej nastrój, myśląc, że naprawdę smuci się z powodu, że facet wystawił ją do wiatru. Tak naprawdę nie było żadnego faceta. Baśka okłamała nie tylko siostrę, ale i samą siebie, wmawiając sobie, że tak jest. Że jest na tyle atrakcyjna, by znaleźć faceta na wesele przez tak krótki okres czasu. – Jeśli o ma być ostatnia rzecz o jaką mnie prosisz, to… no dobrze! – zadowolony złapał ją za rękę i pociągnął na parkiet. Jak na złość z głośników puścili wolną melodię. Basia spojrzała na niego dziwnie, a gdy objął ją w tali, prawie podskoczyła. Na szczęście nie dała tego po sobie poznać. Taniec, jak taniec…Nic więcej! – pomyślała. A jednak nie. Czuła się zupełnie inaczej. Na początku starała się unikać jego wzroku, ale gdy zaczął coś do nie mówić, uległa. Marek zaczął żartować, a zrobił to tak umiejętnie, że na jej twarzy wreszcie zagościł szczery uśmiech. Tak różny od tego, jaki darowała mu jego żona. Tu zobaczył dołeczki. Uśmiechnął się do siebie w duchu. Jak zwykle dobrze im się ze sobą rozmawiało. Za to Basia podczas tańca na moment zapomniała, że tańczy z mężem siostry. Jednak rzeczywistość wróciła za szybko. Niespodziewana się, że aż tak szybko. Po skończonym utworze, podziękował jej patrząc w oczy, aż ugięły się pod nią kolana. Pokierował się do stolika, a Basia na ustach wciąż miała ten uśmiech. Odprowadziła go wzrokiem. Przez moment wydawało jej się, że odwrócił się w jej kierunku. Jej mina zrzedła kiedy usłyszała głośne „Gorzko!”, a potem zobaczyła całujących się nowożeńców. Czując, że już dłużej nie może, niepostrzeżenie wyszła z sali, zbiegając po cichu po schodach. Wyszła się przewietrzyć, musiała pobyć sama. Jedynie Adam zauważył, jak znika. Chciał za nią iść, ale… zrezygnował. Domyślił się, że teraz potrzebuje samotności. Wiedział, domyślił się. Gdy tylko odeszła dość spory kawałek, przechadzała się w parku nieopodal Pałacu Ślubów. Usiadła na ławce i zakryła usta ręką. Wybuchła szlochem, przy tym nie pozwalając by łzy dość mocno zniszczyły jej make–up. Kiedy wróciła, poprosiła tego samego kelnera o super mocnego drinka. – Super mocnego! – poprosiła, wciskając mu do kieszeni napiwek. Co dalej było, nie pamiętała. Widziała tylko kieliszek. Jeden, drugi, trzeci…Ostatecznie obudziła się w swoim mieszkaniu, a przy łóżku siedział Adam. – A–daaaaammmm… – przeciągnęła, łapiąc się za głowę. Ból był nie do zniesienia. Tak właśnie powitała kolejny dzień w czasie, kiedy młoda para spędziła upojną noc w hotelu. Wyszli około 2.00 i już nie wrócili. Komisarz, jako miłosierny samarytanin, podał jej wodę mineralna, z grobową miną. – Może ci jeszcze nalać? – zapytał z sarkazmem. – Proszę cię…– poprosiła. Każdy dźwięk odbijał się o jej uszy ze zdwojoną siłą. Z trudem podniosła się i usiadła na łóżku, popijając wodę. – Która godzina? – 8.00! – odpowiedział już nie tak karcąco. – Jak się tu znalazłam? Nic nie pamiętam! – Przywiozłem cię, a klucze miałaś w torebce! A Marek podał mi adres… – Zawada dziwnie przewrócił oczami. Widocznie zadzwonił nie w porę. A słowo „Marek” sprawiło, że momentalnie odwróciła głowę. Popiła jeszcze jednego łyka, kiedy pobladła. Źle się poczuła. Zakrywając usta ręką, pobiegła do łazienki. Adam pokiwał przecząco głową. – Gośka, pośpiesz się! – Marek stał już na parkingu i krzyczał, kiedy ta się cofnęła, zapominając jakiś rzeczy. Został sam z Basią. Ona chodziła z dala od samochodu, z rękoma w kieszeniach. Od samego rana unikała rozmów z Markiem, który już od 6.00 pomagał Gosi w przygotowaniach do wyjazdu. Marek usiadł na masce, ale po chwili spojrzał na Basię. Od dwóch dni prawie z nią nie rozmawiał, a ma za chwilę wyjeżdżać na tak długo. Nie miał w planach zostania tam na zawsze, ale może po prostu jest na niego zła, że zabiera jej Gosię. Podszedł do niej. – … Może jednak pojedziesz z nami na lotnisko, co? – uniosła głowę. – …Po co? – spojrzała na niego zrezygnowana – …Przecież…przecież możemy pożegnać się tutaj… Co to za różnica? – spojrzała na niego wygaszonym spojrzeniem. Odwzajemnił spojrzenie. Nawet się nieco zmartwił. Mówiła straszni cicho, ochrypniętym głosem. Nikomu się nie przyznała, ale od 2 dni nie może zmrużyć oka, a poduszki już nie trzeba upierać. Nosiła nawet ręce w kieszeni, by nie było widać, ze w środku cała się trzęsie, a ręce jej drżą. Chodziła jak cień. – …Pewnie Gosia wolałaby, żebyś była…Ja też… – Gosia mów różne rzeczy, ale sama wie, że to nienajlepszy pomysł… – udała, że nie słyszy jego „ja też”. Nie chciała obie robić złudnych nadziei. Na nic już nie liczyła. – Poza tym ja nie przepadam za pożegnaniami! To zbyt … – Zbyt jakie? – dopytał, patrząc na nią przenikliwie. –…Zbyt mdłe! – skłamała, patrząc mu prosto w oczy. Emanowała z nich jakaś dziwna emocja. Złość. Dzikość. Jakby chciała się do niego zniechęcić i wymusić na nim to samo. Chciała postawić się w złym świetle… Specjalnie prowokowała, by kiedy tego dokona, mogła się do niego zniechęcić tak samo. Jeszcze niedawno byli prawie przyjaciółmi a teraz, kiedy stali się rodziną, traktuje go jak obcego. Nie rozumiał tego. – Gosia i tak źle znosi rozstania… – dodała. – Ale ty powinieneś o tym wiedzieć lepiej. W końcu jest twoją żoną, gotową pojechać za tobą na kraniec świata… – nie mogła się powstrzymać. Spuściła głowę, dłubiąc butem w ziemi. Tym razem musiał zapytać, skąd taka oschłość. – … Masz do mnie o to żal? …No powiedź! – nalegał, patrząc jej w oczy. – Nie…Nie mam do ciebie żalu, Marku! – odpowiedziała, ale nie miała zamiaru go przekonywać o tym, czy mówi szczerze. Pokiwała przecząco głową, ale dalej była smutna i przygaszona. Spoglądali sobie w oczy. Marek chciał z nich wyczytać, czy kłamie, ale ich rozmowę przerwało nadejście Gosi. – Już jestem, możemy jechać! – spoglądała to na siostrę, to na męża. – Przeszkodziłam w czymś? – Nie! – pierwsza wyrwała się do odpowiedzi Baśka. – Spóźnicie się… Wsiadać! – wskazała ruchem głowy. – Zadzwońcie, jak dolecicie. – Ale Baśka… – Gosia posmutniała – Przecież ty jedziesz z nami! Odprowadzisz nas na lotnisko! I nawet nie masz prawa odmówić! Nie wyobrażam sobie, by ciebie tam nie było i bardzo cię proszę! – Znam was i świetnie sobie poradzicie beze mnie! Nie jestem wam do niczego potrzebna! Jeszcze się…– urwała w odpowiednim momencie – Tak będzie lepiej… – dorzuciła przewrotnie. Gosia z desperacją spojrzała na Marka, by ten coś zrobił. Bez niej się nie ruszy i mogą się nawet spóźnić! –… A zrobisz to, jeśli…cię o to poproszę?...W imieniu Gosi? – Basiek, zgódź się! – Basia w obliczu owej dwójki, nie miała szans, by postawić twardo na swoim… Godzina odlotu zbliżała się nieuchronnie. Cała trójka usłyszała numer lotu i bramki. Powoli musieli się zbierać. Marek wiedział, ze to będzie trudne dla obu. W oczach Gosi już zbierały łzy. Podeszła bliżej siostry. – Będę za tobą tęsknić…Bardzo, bardzo… – To tylko rok! …Szybko zleci… – sama nie wiedziała, skąd wzięła siły, by ją jeszcze pocieszać. Sama czuła się fatalnie i tylko modliła, by nie puściły jej nerwy. Choć jej głos się lekko załamał, próbowała być silna. Gosia jednak wybuchła płaczem, wtulając się do Basi. – Nie rycz…– szepnęła, czochrając ja po włosach. W oczach Basi również stanęły łzy, ale zdołała je pohamować. Oderwały się od siebie, po dłuższej chwili. Marek na chwilę odszedł, by mogły w spokoju porozmawiać. Gosia wytarła mokre policzki. Marek po chwili dołączył do żony. Basia czuła, jak wzrasta w niej napięcie, a nerwy są coraz większe. Zbliżała się minuta rozstania. Serce zaczynało jej pękać. Spojrzała na Marka. Ten podszedł do niej, patrząc niepewnie. Nie wiedział, jak ma się zachować. Basia jednak wymusiła na strunach głosowych jakiś dźwięk, choć oczy miała już niebezpiecznie zaszklone. –…Op… Opie–kuj się nią… – kiwnął głową, patrząc jej w oczy. Marek chciał ją przytulić, w końcu wyjeżdża na tak długo, a naprawdę traktuje ją jak przyjaciółkę. Gdzieś w środku była dla niego ważna i będzie mu jej brakować. Poza tym zauważył, że jest jej ciężko. Że próbuje być twarda, ale… jej to nie wychodzi. Ona jednak zrobiła krok w tył i wyciągnęła rękę na pożegnanie. Spojrzał najpierw na jej rękę, a potem na wyraz twarzy. Nie wyrażał żadnych emocji, poza oczami. Niepewnie uścisnął jej dłoń. Puściła jego rękę jak oparzona, zdając sobie sprawę, że przytrzymuje ją odrobinę za długo. Marek zrobił krok w tył, podchodząc do Gosi. Podniósł bagaże. – … Na nas już… Musimy już iść… – Basia kiwnęła głową, czując jak powoli nie radzi sobie z napływającymi do oczu łzami. – T–ak…Idź–cie…– ledwo wydukała. Oboje spojrzeli jeszcze raz na Basię. Gosia czując, że jeśli zaraz nie pójdzie, nigdzie nie wyleci, poszła przodem. Marek miał już odchodzić, tak samo, jak dziewczyna, kiedy Basia podbiegła do niego i mocno się do niego przytuliła. Z początku zszokowany stał jak kołek, ale po chwili i on ja przytulił. Przymknęła powieki, spod których pociekło parę łez. Bez słowa, oderwała się od niego i wybiegła w przeciwnym kierunku. Marek powiódł za nią wzrokiem, ale po chwili dołączył do Gosi. Ta rozklejając się na dobre, mocno się do niego wtuliła i oboje, objęci udali się w wyznaczonym kierunku… Cz. 11 Widok samolotu wzbijającego się w powietrze zapamięta na zawsze. Stała na tarasie widokowym usiłując powstrzymać spływające łzy, ale na próżno. Nawet przechodnie, patrzyli na nią z politowaniem. Cała rozmazana ze zbolałą miną. Znaleźli chwilę na zastanowienie się jak wielkie musi być cierpienie tej dziewczyny. Sami żegnali swoich bliskich, ale…Basia zachowywała się tak, jakby odeszli na zawsze, bo po prostu tak się czuła. Dzisiaj skończył się pewien etap w jej życiu. Coś się skończyło i już nie wróci. Tylko ona nie chciała niczego kończyć, skoro na dobrą sprawę, nic nie zdążyło się zacząć. Naprawdę nie chciała o niczym zapominać. Nawet gdyby zmobilizowała wszystkie siły nie potrafiłaby wymazać niczego z pamięci. Pragnęła, by cały jej dotychczasowy świat pozostał niezmienny, ale teraz jest tak bezradna, że kto wie, może nawet sam Pan Bóg nie jest w stanie jej pomóc. Ni z tego ni z owego zaczął padać deszcz. Niebo gwałtownie pokryło się ciemnymi, burzowymi chmurami. Tak pociemniało, że teraz z trudem szło odróżnić dzień, od nocy. Zimne krople deszczu spadały na jej twarz. Ona jednak była niewzruszona. W ogóle nie przejmowała się złą aurą. Wystawiła dłonie przed siebie, zbierając w złożonych dłoniach siarczyste krople deszczu. Trzymała je tak długo, aż napełniły się po brzegi, a potem wylewały się, poprzez jej palce, jak rzeka, która wystąpiła z koryta. Uniosła głowę i teraz nie szło dostrzec, czy te spływające kropelki to łzy, czy deszcz. Dla Basi może nawet lepiej. Tylko dlaczego nie może przestać płakać?! Bardzo chce, ale wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, że nawet nad sobą nie panuje. Zakryła ręką usta, by stłumić szloch. Jedna z starszych pań, przechadzających się po tarasie widokowym, nie pozostała obojętna na rozpacz dziewczyny. Współczuła jej bardzo, widząc w jakim jest stanie. – Dziecko, on wróci! – uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, pocierając ramię, chcąc na chwilę jej ulżyć w cierpieniu, podnieść na duchu. Spojrzała na kobietę, po czym zawiesiła wzrok. Nawet nie wiedziała jak dotarła do tego pustego domu. Szła intuicyjnie i przespała około 12 godzin. Potem żyła machinalnie, aż w końcu rana się zagoiła, choć blizna pozostanie jej na całe życie… Półtora roku później… Siedziała na obrotowym krześle przy biurku, które zakupiła jakieś trzy miesiące po wyjeździe Gosi i wkrótce potem wstawiła do nowego mieszkania, które wynajęła. Było mniejsze, z wysokimi kosztami wynajmu, które teraz musiała pokrywać sama, ale bardzo przytulne i dobrze się w nim czuła. Kiedy podniosła się z dołka emocjonalnego, postanowiła zmienić środowisko i zacząć żyć samej, na własny rachunek, jakby od zawsze była indywidualistką. Nie w cieniu siostry. Od teraz żyła sama i nawet nie zauważyła, jak z tej nieco przestraszonej, wycofanej dziewczynki, unikającej kontaktów z płcią przeciwną, stała się bardzo twardą, odważną kobietą. Może zmieniła ją też po czyści praca. Nie raz stała na krawędzi życia i śmierci. Musiała stwardnieć, bo by przegrała, a nie mogła! Już raz poniosła klęskę, więc w życiu zawodowym postanowiła być outsaiderką i mów wykrzyczeć: „Victoria”. Całe życie miała przy sobie siostrę, były niemal nierozłączne, pomimo dzielących Icg różnic, a teraz była zdana wyłącznie na siebie i ona też ma prawo ułożyć sobie z kimś życie i być po prostu szczęśliwą. Wreszcie szczęśliwą. Już szczegóły z życia Gosi i Marka nie sprawiały jej bólu, praktycznie zachowywała się jak typowa szwagierka. Wysłuchiwała lamentów, narzekań, ale także tych bardziej przyjemnych aspektów ich związku. Niestety ich było coraz rzadziej. Od nieco ponad pół roku Gosia notorycznie opowiadała jej wyłącznie o ich problemach i ciągłych kłótniach. Przeważnie o nic. Mało znaczące błahostki. Wyczuła też, że był i poważniejszy problem, ale Gośka nie chciała jej powiedzieć jaki. Dlatego też pomyślała, że to musi mieć związek z jej siostrą, bo to Marek miał do Goi o coś żal. Raz nawet słyszała przez skarpa, którego Gosia zapomniała rozłączyć, jak na siebie krzyczeli. Skończyło się to jednak na wybuchu płaczu Brodeckiej i podniesionym głosie Marka. Kamera umieszczona była tak, że widziała jak wzburzony wychodził. To był ich największy problem. Na mieszkanie i byt nie mogli narzekać. Mieli wspaniałe mieszkanie, pensja Brodeckiego płacona w euro czterokrotnie przewyższała wynagrodzenie, które otrzymywałby w Polsce. Jednakże wiele by dał, by móc jak najszybciej wrócić do kraju. Czuł się jak emigrant, a i tak pomimo wszystko kasa nie była najważniejsza! Lepiej mu się pracowało u Zawady – przyjaciela. Tutaj jest wyraźny podział na podwładnych i szefa. Sztywne trzymanie się regulaminu, za którego złamanie nie raz dostawał p głowie, pomimo rozwiązanej sprawy. Za to niemiecki policjant niejaki Frank Becker po półmroku skapitulował. Nie mógł się przyzwyczaić do warunków w jakich pracują Polacy, a do tego czuł się dyskryminowany z uwagi na orientację seksualną. Pomimo, że Niemiec wrócił do kraju, Marka postanowili zatrzymać do końca kontraktu, a nawet już powstają sugestie by go przedłużyć, nawet kosztem wyższej stawki na godzinę. Już i tak jego pobyt się przedłużył, nasi unijni przyjaciele nie mieli nic przeciwko. Tylko początkowo byli sceptyczni, wystarczyło, by tylko się wykazał. Zawada śledząc jego losy na obczyźnie był z niego dumny. Nie pożałował, że go poręczył kumplom z niemieckiej policji. Spisał się brawurowo. Mniej brawurowo było w domu. Wracał zmęczony, a przeważnie potem sprzeczał się z żoną. Nie wszystko idzie wytłumaczyć napięciem przedmiesiączkowym. Gosia była bardzo humorzasta i niekiedy nieco irytująca. A też ciągle ugody, kompromisy zaczęły nudzić ich oboje. Stąd spięcia, kiedy któraś ze stron chciała postawić na swoim. Mieli zupełnie różne zdania, nawet w sprawach elementarnych. Dla Marka coś było czarne, a dla Gosi białe. Nic pomiędzy. Była do sobota, późny wieczór. Jak zawsze umówiona najpierw telefonicznie. Siedziała przy komputerze, przy biurku w salonie. Rozmawiała z Gosią pod nieobecność marka, zatem mogły pozwolić sobie na pełen luz i mieć pewność, że nie podsłuchuje, domyślając się w tym plotki i słusznie. Roześmiała się, kiedy Gosia dziecinnie skrzywiła usta w grymasie. – Czy ty aby czasem nie przesadzasz? Jest policjantem! Sama wiem co to za praca! – Wiesz, nie wiesz! Ale ja się o niego boję! Wczoraj przyszedł pobity! – podkomisarz poczuła nagły skok ciśnienia. – Pobi–ty? – zapytała po chwili, a jej głos lekko zadrżał. – No! Jakiś gówniarz z prywatnej szkoły rozwalił mu nos! Wiesz, te punki i inne! Myślał szczeniak, że da sobie z nim radę, nie dał, ale sam fakt! – odetchnęła z ulgą. – Wiesz…w naszym zawodzie takie wpadki są nieuchronne, spotykamy różnych ludzi. – Tsaaa…– odburknęła, przewracając oczami. – Tylko ta praca i praca… Ech… – Ale nocą nadrabiacie! – postarała się to wypowiedzieć jak najradośniej i jej się to udało, chcąc jakoś ją rozweselić. Dziwnie jednak zamilkła i to nie było to, że nie chce odpowiedzieć. Coś ją gryzło. – … Mogę ci coś powiedzieć? – Basia zmarszczyła brwi, kiwnęła głową, dając przyzwolenie. Gosia westchnęła i kontynuowała. – … Praktycznie od dwóch miesięcy ze sobą…nie sypiamy ze sobą! … On przychodzi, kiedy ja już śpię, albo widzimy się tylko rano, przelotnie przy śniadaniu, ale też nie zawsze… Kiedy dostaje głupi telefon, rzuca wszystko i biegnie do tej swojej pracy… A ja zostaję sama…Nie mamy nawet czasu szczerze porozmawiać…Jak już to siłą coś od niego wyciągam, albo się kłócimy… – spuściła głowę. – I myśli, że to, co się między nami dzieję, to moja wina! Raz mi to wykrzyczał! – na twarzy Basi pojawiło się zaskoczenie. Rozbieganym wzrokiem przyglądała się siostrze. – Dlaczego twoja? – Gosia przewróciła oczami. – Jeden powód: Bo nie chcę zajść w ciążę! – Basia wybałuszyła oczy. – Nie! Znaczy chcę! Ale jeszcze nie teraz! … Ale on tego nie rozumie! Mam pracę, jestem tam już ceniona dziennikarką i mam iść na macierzyńskie? W życiu nie! Nie chcę wstawać w nocy i babrać się w pieluchach! – Gośka! – Basia skarciła ją z niezadowoloną miną. – Jeszcze nie! Nie jestem na to gotowa! Nie prędzej niż…– dała sobie chwilkę czasu na zastanowienie, po czym wypaliła – …po 30! – Żartujesz chyba! Żadna dziewczyna nie jest przygotowana do zostania matką, tego trzeba się nauczyć, ale ok.! Twoja sprawa, nie wtrącam się. – Mogłabyś się chociaż raz wtrącić i mu coś powiedzieć! – odparła ze złością, przygryzając zęby. – …Czasem zachowuje się jak furiat! – Nieprawda! – zaprzeczyła, podnosząc nieco ton, co zdziwiło siostrę Basi. – Znaczy… Może czasem powie coś, czego nie przemyśli, w złości, ale potem żałuje…Jest jak dynamit, który łatwo wybucha, przez co trochę impulsywny, narwany… Ale nigdy nie był furiatem… – zaczęła go bronić, czego nawet nie zauważyła. – Nie wiem, jak ty to robisz, że aż tak znasz się na ludziach… Ja go chyba nigdy nie zrozumiem… – A opowiedziałaś mu o tym, dlaczego nie chcesz? – Tak, powiedziałam! Przytaknął, coś odburknął pod nosem, a potem się do mnie nie odzywał przez tydzień… I od tego czasu…Unika mnie… To gorsze niż nasze ciche dni… – Sama powiedziałaś, że się nie widujecie przez pracę, więc to pewnie przez to! Gdyby mógł spędzałby z tobą godziny! Widziała, jaki był w tobie zakochany! – Właśnie…Był… – w jej oczach wzbierały łzy. Wybuchła po chwili płaczem. – …Teraz jest taki obojętny! … Jakbym nic dla niego nie znaczyła! – Nie mów tak! – Basia na widok siostry również posmutniała. – Ale tak czuję! Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedział mi, że mnie kocha… – nie zdawała sobie sprawy, że ktoś przysłuchuje się ich rozmowie. Nie zauważyła, ale Marek stał pod drzwiami, podsłuchując ich rozmowę. Posmutniał, słysząc to wszystko. Teraz zrozumiał co też ona czuła. Musiał naprawić swój błąd. Szef puścił go wcześniej do domu, zauważając, ze od pewnego czasu jest jakiś przygaszony, wręcz smutny. Pierwszy raz pozwolił sobie na prywatę i ze względów rodzinnych dał mu dwa tygodnie wolnego, licząc od tego poniedziałku, po weekendzie. – Ychymn…Marek nie wygląda na wylewnego, ale to nie znaczy, że tak nie jest…Poza tym, to, że kocha ciebie, a nie m…– na szczęście urwała w odpowiednim momencie. – …a nie mądralińskiej, pyskatej chłopczycy mówi jednoznacznie, że to ty jesteś dla niego idealna… – na twarzy Gosi pojawił się delikatny uśmiech – Jestem tego pewna…– dodała nieco ochrypłym głosem. – Dobra, bo ja cię tu zamęczam swoimi problemami, a co tam u ciebie? – …yyymmm….W porzo! – obie się zaśmiały. – A co z tym Jackiem? – Marek na słowo Jacek nieco się zaciekawił. – Jakim Jackiem? – No tym, z którym byłaś na kolacji… – zasugerowała, zagryzając dolną wargę. – A z tym Jackiem… chym…Normalnie, jak na kolacji! – odpowiedziała przewrotnie, ale też nie miało zbytnio czego opowiadać. Jak na razie nie wyczuła między nimi żadnej chemii. W ogóle nic nie czuła, prócz sympatii. – No, ale jaki jest?! – cała aż podskoczyła z podekscytowania. – Jak Jacek… Fajny z niego kumpel, to wszystko! – Całowaliście się?! – wypaliła z nagła. – Nie! – zaprzeczyła kategorycznie. – I nie ciągnij mnie za język, bo i tak nie podam ci żadnych pikantnych szczegółów, bo ich po prostu nie było, ok.? – Gosia posłusznie pokiwała głową – No! – zaśmiała się. – Ale nie zamierzasz być do końca życia singlem, co? – to pytanie nie było dla niej zbyt sympatyczne. – …Nie! – jej mina spoważniała, a w głosie dało się wyczuć nutkę złości. – Muszę już kończyć, bo Kojak miałczy mi pod nogą! – Nie wiem, dlaczego trzymasz tego myszołapa w domu! Brrrrr! – wzdrygnęła się. – Bo Kojak jest kochany! Bardziej od niektórych ludzi! – Marek słysząc to zaśmiał się. Nie pomyślał jednak nad konsekwencjami. Gosia odwróciła się na moment w stronę drzwi i ujrzała go stojącego w progu. – No to pa! Zadzwonię jutro! Buziaki!... A! Pozdrów Marka, bardzo cię proszę! – Do…dobrze! – spoglądała cały czas na Marka, czego Basia nie zauważyła. Rozłączyła się. – Co tu robisz tak wcześnie? – zwróciła się do męża, a ten podszedł bliżej. – …Tak ci to przeszkadza? To mogę wracać? – ugryzł się w język. Nie chciał tego powiedzieć. Gosia spojrzała na niego wrogo, po czym gwałtownie wstała z krzesła. Zatrzymał ja ręką. – Przepraszam! – spotulniał, żałując za swoje słowa. – Nie chciałem być taki…szorstki! – dodał, ze skruchą, mając nadzieję, że uda im się wreszcie szczerze porozmawiać. – Tak jak ostatnio, kiedy ci powiedziałam, że nie chcę dziecka? – zironizowała. Nagle spoważniał i zagryzł nerwowo zęby. – Ja próbowałam przynajmniej być miła… – Dlatego teraz wyżywasz się na mnie? Dobra, nie mówmy o tym! Idę pod prysznic! – burknął niezadowolony. – Aha! – przypomniał sobie. – Od poniedziałku mam dwa tygodnie wolnego! Jak zechcesz, możemy polecieć do Polski! – beznamiętnie, a wręcz obojętnie przez drzwi. – Dobrze! – odparła podobnie, choć w głębi serca ucieszyła się, że wreszcie zobaczy się z Basią. Pewnie w innych okolicznościach oboje cieszyliby się na głos z tego wyjazdu. Tymczasem Basia zamknęła laptopa i wzięła swojego czworonożnego przyjaciela na ręce. – My nie mamy takich problemów, prawda? Żadnych facetów, żadnych rozczarowań, żadnej miłości! Tak? – kotek zamiauczał, a ona wybuchła śmiechem. – Szkoda, że jest już za późno… – westchnęła. Cz. 12 Czekała przed bramką, nerwowo chodząc z tą i z powrotem. Nagły telefon od Gosi, że przylatują, niesamowicie ją ucieszył. Cieszyła się też, że wreszcie ich zobaczy. Przez ten czas większy kontakt utrzymywała z siostrą. Z Markiem praktycznie nie rozmawiała. Bynajmniej nie na osobności. Starała się ograniczyć z nim kontakt, jak tylko się da. Dlatego też oddalili się od siebie i teraz już nawet nie wiedziała, czy myśli o niej w kategoriach przyjaciela, czy tylko zwykłej szwagierki. A on też sama nie wiedziała, co tak naprawdę do niego czuje. Już serce nie biło jej szybciej na jego widok, czy dźwięk jego imienia. Nie wzdychała po kątach, czy do zdjęć, jakie Gosia przysyłała. Może to było tylko chwilowe zauroczenie? Zwykła choroba, z której się wyleczyła? Przynajmniej tak się jej wydawało. Z podniesionym czołem czekała na moment, kiedy przed nią staną, tacy realni, prawdziwi. Choć widywała ich codziennie przez skypa, komputer jak wiadomo nie oddaje wszystkiego. Była ciekawa czy się zmienił, jak teraz wygląda, czy jest tak samo przystojny. Ale chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, że najbardziej tęskniła, za tymi błękitnymi oczami. Czasami jej się wydawało, ze widzi w nich tunele, gdzie na końcu znajduje się światełko życia. Miała też wrażenie, że niekiedy na nią patrzył, świat na chwilę się zatrzymywał. Często widywała go w snach, zawsze jednak niewyraźnie. Najmilej jednak wspominała jego uśmiech. Gdy zamykała oczy, sobie go wyobrażała, kiedy było jej ciężko, poczuła się jakoś szczęśliwsza. Aż tak bardzo się zamyśliła, że ocknęła się, słysząc swoje imię. – BASIA!! – była to Gosia, biegnąca w jej kierunku. Nawet nie zauważyła, kiedy się znalazła tak blisko niej. Od razu się przytuliły w długim uścisku. – Basiek, jak ja tęskniłam! – starsza Storosz zachichotała. – Jak się cieszę, że cię widzę! – Ja też, młoda, ja też! – przymknęła oczy, z uśmiechem. Był czerwiec, więc Gosia miała na sobie letnią sukienkę, w kolorze morskim i białe balerinki, dobrane do torebki, oprawek od okularów „na muchę”, chroniących przed promieniami słońca i paska, który przewiązywał jej talię. Wszystko bardzo modne w ostatnim czasie. Kiedy nacieszyły się powitaniem, dopiero kiedy się od siebie oderwały, zauważyła Marka. Stał z boku, co było bardzo dziwne. Od zawsze pamiętała, że trzymali się za ręce, a teraz? Strasznie zastanawiające. Uznała jednak, że nie jej to oceniać. Ile par, tyle związków. Wymienili z Markiem niepewne spojrzenia. Zdawali mierzyć się wzrokiem. Bluzka na szerokim naradkach uwydatniała jego umięśnione ramiona. Wyglądał jakby wrócił z długich wakacji, ale nic a nic się nie zmienił. No może w jej oczach wydał się jeszcze przystojniejszy, o ile to możliwe, zwłaszcza w tych przeciwsłonecznych okularach. Serce o dziwo zabiło jej mocniej na ten uroczy widok, a uczucie gorąca rozpalało od środka. Basia też wydała mu się taka sama, a jednak inna. Przyglądała na niego pewna siebie. To już nie ta sama nieśmiała dziewczyna, którą poznał. Jak zawsze w bojówkach i bokserce, odsłaniającą małą część płaskiego brzuszka oraz z bronią przy grubym, skórzanym, czarnym pasku. Na pierwszy rzut oka widać, że policjanci są zawsze na służbie. Jej styl się nie zmienił. Wciąż był chłopięcy z nutką ukrytej kobiecości, którą dostrzegą tylko ci, którzy chcą ją zobaczyć. Po chwili, speszona, choć nie dała tego po sobie poznać, spuściła wzrok i wyciągnęła do niego rękę, jakby w ogóle się nie znali, albo dopiero co poznali. – Cześć! – na jej ustach nie było cienia uśmiechu. Sprytnie go chowała pod sobą. Dla niego w tych włosach potarganych od wiatru i przez wpięte w nie okulary, wyglądała tak dziecinnie, młodo. Tak jakby czas, zamiast do przodu, posunął ją o parę lat wstecz. Odwzajemnił uścisk, uśmiechając się i ściągając lewą ręką okulary, a prawą przyciągnął ją do siebie, by móc pocałować w policzek. Gdy poczuła jego wargi na jego policzku, poczuła się strasznie zmieszana, a przy tym wrażenie było całkiem przyjemne. Jednak to drugie wolała natychmiast wykluczyć. Gdy się wyprostował odwróciła głowę, by na niego nie patrzeć. Założyła okulary na nos. Na szczęście Gosia sama rozpoczęła rozmowę. – Dobrze wyglądasz! – rzucił z uśmiechem, a ona momentalnie odwróciła głowę w jego kierunku, kładąc okulary na włosach. – …Wy …też! – uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku, po czym ponownie założyła okulary na nos. Zaśmiał się dyskretnie. – Mówię ci, jak się bałam wsiąść do tego samolotu! Wiesz jaki mam lęk wysokości! Ale dobrze, że jesteśmy już na ziemi…To co? Najpierw pojedziemy do hotelu, a potem gdzieś razem wyskoczymy, co? – zaproponowała podekscytowana. – Chcecie mieszkać w hotelu? – zdziwiła się, patrząc to na Gosię, to na Marka. Zauważyła po minie Marka czyj był to pomysł, którego on jak widać nie podzielał. – …A dlaczego nie? My co prawda mamy wolne, ale ty pracujesz! Nie będziemy ci się zwalać na głowę. Będziesz zmęczona i jeszcze my! Nie ma mowy! – pokręciła głową. – Nie ma mowy, żebyście mieszkali w hotelu! Może moje mieszkanie nie jak to wasze berlińskie, ale się pomieścimy! – nie wiedziała co ją podkusiło, by to zaoferować. Może z czystej uprzejmości? – No nie wiem… – spojrzała na Marka, jednak ten udał, że tego nie widzi. To jej siostra i niech sama podejmuje decyzję. – Bez gadania! Bo się obrażę! – zagroziła. – W takim razie chyba nie mamy wyjścia! – nie myślała, że Marek przystanie na tą propozycję, pomimo, że jak zdążyła zauważyć nie przepada za hotelami. To nie to samo co domowa atmosfera. – No to idziemy! Jestem samochodem! – A dasz poprowadzić? – zapytał ze śmiechem. – …Yyyy…Może! – uśmiechnęła się do siebie, wychodząc przodem z budynku. Zaraz po tym, jak Marek wrzucił walizki do bagażnika samochodu, jechali przez ulice Warszawy do mieszkania Storosz. Obie panie siedziały z tyłu, by mogły w spokoju porozmawiać. Marek za to w milczeniu prowadził auto, które teraz, mimo, ze jest własnością komendy, należy do niej. Basia korzystają z okazji, musiała zapytać, jak stoją sprawy z Markiem. – Dalej się kłócicie? – szepnęła, ale Marek, który przez dłuższy czas ich obserwował, spoglądając w lusterko, domyślił się, ze rozmawiają o nim. Wspólnie z Markiem ustalili, ze przez te dwa tygodnie będą udawać, że wszystko jest w porządku, zatem odpowiedziała na jej pytanie wymijająco, nie patrząc w oczy. – Jak zawsze – zaśmiała się – …Ale te upojne noce… – Basia uśmiechnęła się na przymus, połykając haczyk. Za to Gosia szybko zmieniła temat. Droga upłynęła im w miłej atmosferze. Gdy znaleźli się w mieszkaniu Storosz, Basia oddała im pokój gościnny, specjalnie przygotowany na ich przybycie, choć nie wiedziała jeszcze, czy się zgodzą. Miała jednak świetną intuicję i się jej trzymała. Po pysznej kolacji, jaką zaserwowała schab nadziewany ziołami i filet z soli w sosie cytrynowym (jej popisowe dania, których nauczyła się z książki kucharskiej o włoskiej kuchni. Wstała, zabierając brudne talerze. – Przepraszam was na moment! – spojrzała znacząco na brudne naczynia i czym prędzej pognała do kuchni pozmywać. Marek i Gosia przez chwilę zostali sami. Kiedy ta chciała już coś powiedzieć, Marek wstał, nie dając dojść jej do słowa i rzucił wymijająco. – Poczekaj, pomogę ci! – wstał i poszedł za nią. Basia zauważając, że stoi w progu, przypadkowo upuściła wycierany talerz. Gosia odwróciła głowę w stronę kuchni, od której salon nie był zbytnio odgrodzony. – Cholera! – zaklęła, od razu kucając i zbierając kawałki szkła. Marek momentalnie znalazł się obok. – Pomogę ci! – zaoferował. – Nie trzeba! Poradzę sobie sama! – odparła, nawet na niego nie patrząc. Pozbierała szybko odłamki na szufelkę i wrzuciła do kosza. – Wracaj do Gosi! Nie lubię, jak mi się tu ktoś kręci, ok.? – zachowywała się jakoś inaczej. Jakby wszystko spoczywało na jej barkach, a kiedyś taka nie była. Teraz nawet nie daje sobie pomóc. – Chciałem tylko pomóc, ale jak tak bardzo ci to przeszkadza, to... – urwał i chciał już wyjść kiedy go zatrzymała. – Marek! – odwrócił się. – No dobrze, skoro już mi przeszkadzasz, to przynajmniej się na coś przydasz! – rzuciła mu do rąk ściereczkę. Ona myła naczynia, które on wycierał, odkładając na suszarkę. Przez dłuższa chwilę milczeli, ale Marek, nie mogąc się powstrzymać, zapytał. – Co tam w fabryce? – spojrzała na niego. – Po staremu… – odparła od niechcenia nie patrząc mu w oczy, a on dziwnie posmutniał. Po chwili jednak nie chcąc dłużej udawać, poprawiła się. – Nie! – zakręciła wodę, wycierając czoło. – Dużo się zmieniło! – westchnęła. Nie chcąc jednak by zauważył jej mimikę twarzy odwróciła się do niego plecami. – No…Adam ciągle szuka kogoś godnego na twoje miejsce! Bo jak sam dobrze wiesz, Szwab skapitulował! – uśmiechnął się do siebie, widząc ile jest jadu do Niemców w jej głosie, ale jej po prostu nie było do śmiechu i to nie ze względu na antypatię do narodu niemieckiego. – To jak sobie radzicie beze mnie? – zadał kolejne pytanie. Długo milczała, nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć i też nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewa. Odpowiedziała więc przewrotnie. – Dzielę twoją pensję na pół z Adamem! Twoje biurko dostawiłam do mojego i teraz jest o wiele więcej miejsca! A mazaki sobie pożyczyłam, tylko żółty już dawno się wypisał! – w swych słowach była bardzo ironiczna, może dlatego nie potrafiła patrzeć mu w oczy, kiedy do niego to mówiła. – Czyli radzicie sobie? – odpowiedział z nutką żalu i tęsknoty. – … Można tak powiedzieć! – wreszcie na niego spojrzała. Kiedy zauważyła jego niewyraźną minę, dodała. – I wiesz co! Ja dalej nie wiem dlaczego Adam ciągle na ciebie czeka! – wreszcie na jej ustach namalował się delikatny uśmiech. Te słowa obudziły w nim nową nadzieję, ze jeszcze kiedyś tu wróci. Może kontrakt miał przedłużony na kolejne dwa lata, ale już sam nie wiedział, gdzie jest jego dom…A może już wiedział? Uśmiechnął się. Ona jednak szybko odwróciła głowę. – A co tam słychać w Berlinie? Ładnie tam? Jakoś nie było okazji zapytać… – Tak…– pokazał gestem ręki „średnio”. – Wole Warszawę! Tam…ciągle nie mogę opanować języka! Przydatny jest angielski, ale niekiedy nie wystarcza! – Zdziwiłabym się, gdybyś znał, poligloto! Ale od czegoś masz kolegów! – spoglądał na nią cały czas i dziwił się, dlaczego wytworzyła między nimi jakąś przepaść, dziwny dystans. A nawet miejscami oschłość. Przecież przed jego wyjazdem zachowywali się jak najlepsi kumple… – Zmieniłaś się! – odparł po chwili. Na te słowa Gosia podniosła głowę, przysłuchując się ich rozmowie. – Mylisz się! – odparła pewnie, patrząc mu w oczy. – Nie wydaje mi się! – odpowiedział tak samo pewnie. – Jesteś… – niepewnie odwróciła głowę w jego stronę. Już otwierał usta, by wyrazić to, co teraz przyszło mu na myśl, ale ich rozmowę przerwało wtargnięcie Gosi. – Skończyliście już? – uśmiechała się pod nosem. – Tak! – odpowiedziała szybko, po czym zmieniła temat – Jest już późno, więc…Nie wiem, jak wy, ale ja kładę się spać! – przekręciła głową – Muszę jutro wcześnie wstać, ale może uda mi się zabrać Gosię na porządne śniadanie, a Marek pewnie będzie chciał pozwiedzać stare śmieci! – miała już wychodzić, kiedy dodała – Czujcie się, jak u siebie! W końcu jesteśmy rodzina, nie? – uśmiechnęła się. – Dobranoc! – Dobranoc! – odpowiedział podkomisarz, choć jego głos nie brzmiał już tak przyjemnie jak przed chwilą. Został sam na sam z Gosią. Chwilę się zawahał, po czym odparł, zakładając ręce na biodra. – … Będę spał tutaj, a ty w pokoju! Jakby co powiesz, ze chrapałem! Nie cchę, żeby Baśka wiedziała o naszych problemach! – cały czas mówił szeptem, by nie usłyszała. Spuściła głowę. – Nie chcesz już nawet ze mną spać, tak? Brzydzisz się mną! – jej głos momentalnie się załamał. Tak przeważnie się to kończyło. Albo histerią, albo płaczem. Przymknął oczy. Nie potrafił być obojętny na jej reakcje, ale tym razem to on chciał postawić na swoim. I tak, jak uważał, dość jej ulegał w ostatnim czasie. Właśnie przez swój brak konsekwencji, miejscami był pod jej pantoflem. Może dlatego, że naprawdę ją kochał i chciał by była z nim szczęśliwa. A teraz? Jeśli mają coś zmieniać, muszą zacząć od siebie, a przede wszystkim od siebie odpocząć. Przemyśleć wszystko na spokojnie. – …Nie chcę, żeby kolejna nasza kłótnia kończyła się w łóżku! Już nie! Zrozum to proszę… – O–k…– przetarła policzek, patrząc na niego jakby był jakimś katem, a ona ofiarą. – I nie zachowuj się tak! Chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy? – zapytał bezradnie. – Nie! Chcę Marka, w którym się zakochałam! – odparła pewnie. – Zawsze dostawałaś to, czego chcesz… prawda? – zamilkła. Podniósł brwi do góry z żalem, jak i złością, i bez słowa udał się do łazienki. Ten cynizm doprowadził ją do szewskiej pasji. Marek zgodnie z tym co powiedział, położył się na kanapie w salonie. Nie była zbyt wygodna, zatem co chwila wiercił się, przekładając z boku na bok, to poprawiał poduszkę, ugniatał, nadmuchiwał… Nic nie pomagało. Ścierpnął mu kark. Zdążył przymknąć oczy, kiedy obudziło go miauczenie kota. Wskoczył na kanapę, a Marek wybałuszył oczy. Kotek zamiauczał przyjaźnie, podnosząc łepek w górę, prosząc o łaskotanie. Uśmiechnął się i podrapał kota pod brodą. – Co ty tu robisz co? – rzucił szeptem. – Kojak…– usłyszał po chwili znajomy głos. – Kici kici kici… Chodź, nalałam ci mleczka! – do salonu weszła Basia, pochylając się z miseczką mleka w ręku. W ciemnościach nie zauważyła Marka. Zaintrygował ją jednak jakiś duży, rzucony cień, który zbliżał się w jej stronę. Nie zauważyła, kiedy głową uderzyła w coś wielkiego. Upuściła mleko. Cofała się powolutku w stronę kuchni, kiedy napotkała na blat. Nie podnosząc wzroku, ręką szukała czegoś, czym mogłaby zrobić krzywdę. Pomyślała, że to włamywacz. Na tym punkcie miała manię prześladowczą, bo już jeden obudził ją, zakrywając ręka usta. Groził w trakcie jednej ze spraw. Co prawda już dawno siedzi, ale strach pozostał. Teraz bała się czasem ciemności. Ale tylko, kiedy wyczuwała zagrożenie. Cień się do niej zbliżał. Miała już uderzyć, z zamkniętymi oczami, kiedy poczuła, jak ktoś wyrywa jej świecznik z ręki. – Baśka, oszalałaś! – momentalnie otworzyła oczy. Marek zapalił światło. – Ma–rek?! – jej oczy rozszerzyły się do granic. – Wiesz jak mnie przestraszyłeś! – Przepraszam! – dodał szeptem, pokazując palcem, by również mówiła ciszej. – Ty tez chciałeś mleka? – zaśmiał się. – Nie! I tak jestem już duży! – teraz i ona się zaśmiała, ukazując śliczne dołeczki. – To co ty tu robisz? – szybko spojrzała na kanapę. Zamilkł na moment. – Chrapałem i Gośka mnie …powiedziała, że mam wrócić, jak zaśnie! – Chrapałeś… – podniosła brwi do góry. Zamilkł. Nie lubił kłamać i dobrze wiedział, ze mu to nie wychodziło – …Znowu się pokłóciliście, tak? – nie odpowiedział. Nachylił się po miseczkę i wszedł do kuchni, nalewając jeszcze raz. Postawił na podłodze, a kotem najpierw kilka razy oplótł go między nogami, po czym upił łyczek. – Dziwię się, że jeszcze cię nie podrapał! Nie lubi obcych! – rzuciła, stając w progu. Odwrócił głowę w jej stronę. – Tak, jak ty? – zamilkła. Spuściła wzrok. To nie było zbyt miłe. Zmieniła temat, poruszając znów ten o nim i Gosi. – Lepiej idź i ją przeproś! Inaczej będzie się boczyć przez tydzień, dopóki nie zapomni o co poszło! – Ty tez myślisz, ze to moja wina?! – podniósł ton. Spojrzała na niego zaskoczona. – Jezu, przepraszam! Nie będę się wtrącać! I nie podnoś na mnie głosu, jasne?! – dodała, z palcem wyciągniętym w górę. Wręcz teraz pomyślała, że Gośka z tym ”furiatem” mogła mieć rację. – Nie… To ja przepraszam! – złapał się za głowę, podchodząc do okna. Zaczerpnął mocno tchu. – Ostatnio nie umiemy się ze sobą dogadać… Ja swoje, ona swoje… – sam nie wiedział, po co jej to wszystko mówi. Poczuł, że musi się komuś wygadać. Basia zapewne zna tylko jedną wersję. – W każdym małżeństwie zdarzają się kryzysy… Nasi rodzice też wiele ze sobą przeszli, ale jak widać, nadal są razem… – usiadł na parapecie, a Basia w tym czasie nalała mu do szklanki piwa. Podała i usiadła na blacie kuchennym. Sama trzymała w ręku puszkę i dopijała to, co zostało. – Dzięki! – uśmiechnął się na moment. Zrobił mocnego łyka. Basia dokończyła myśl. – Są ze sobą, nie dlatego, że już się do siebie przyzwyczaili i w tym wieku nie wypada się im rozwodzić, ale dlatego, że nadal się kochają… na swój sposób, choć pewnie inaczej niż przedtem, tak myślę! – postawiła puszkę na blacie i zaczęła nią obracać na różne strony. – Pozdrów teściów! – zaśmiała się. – …Pozdrowię! – spuściła głowę, dalej delikatnie się śmiejąc – Marek? – zapytała po chwili. – Tak? – nie wiedziała, czy może o to zapytać, ale czuła, że musi. – Kochasz ją jeszcze? – nie patrzyła na niego. – A co to za pytanie? – zdziwił się, a jednocześnie oburzył. To są jego sprawy. – Jest moją żoną! – miała nadzieję, że to uczucie przeminęło, ale kiedy powiedział tak dobitnie, zdała sobie sprawę, ze jednak nie. – Ale czy ją kochasz? – powtórzyła. On jednak milczał i sam spuścił głowę. Pokiwał ją prawie niezauważalnie. – …Nie zmarnuj tego, bo prawdziwa miłość zdarza się tylko raz! – zeskoczyła z blatu, wrzuciła puszkę do kosza i wróciła do sypialni, zostawiając go samego, bijącego się z myślami. Cz. 13 Obie nawet nie zauważyły, kiedy Marek wyszedł. Musiało być bardzo wcześnie. Właśnie to było jedna z cech jego charakteru, która Gośkę irytowała najbardziej, że nie informował gdzie idzie, kiedy wróci, a jej pozostawało tylko na niego czekać. A nie chciała kolejny raz się o martwić, jak bywało to już w Berlinie. A Marek po prostu był ciągle pod telefonem i do tego strasznie zapracowany i potrzebny. Sam nie wiedział, czy wróci, ale taka już była jego praca i takie ryzyko podejmował każdego dnia, bo kochał to robić. Jego żona nie potrafiła tego zrozumieć, sama będąc ambitną dziennikarką. Basia też nie zdążyła zjeść śniadania. Pędziła na komendę. Umówiła się z siostrą, że wyskoczą na miasto na porządne śniadanie, czy jak to teraz w zwyczaju mówić „lunch”. Wysłała jej esemesa, by zjawiła się punktualnie o 12.00 w małej knajpce niedaleko komendy. Często przychodzili tam razem z Markiem, za czasów, kiedy jeszcze z nimi pracował. Restauracja ta połączona z barem nosiła nazwę „Coala Cafe” i była jednym z niewielu przyjaznych jej miejsc w Warszawie. Starsza Storosz zjawiła się spóźniona piętnaście minut. Wbiegła z okularami na nosie, zauważając, że siostra siedzi już przy stoliku pod oknem, popijając kawę i spogląda na zegarek. Podeszła do niej, zwracając się przepraszającym tonem. – No przepraszam no! Nie mogłam się wyrwać! Ale już jestem! – usiadła. – Wzięłaś już coś? – Nie, czekałam na ciebie! Nieważne! – nie była zła, raczej przyzwyczajona, że Marek pomimo, że się starał, nigdy nie dotrzymywał obietnic. Jednak jej wyrozumiałość już dawno się skończyła. Już chciała zacząć, kiedy jej przerwała. – To co? Może croissanty z nadzieniem czekoladowym i soczek? – zaproponowała, a Gosia tylko kiwnęła głową. Jej było wszystko jedno. Bardziej niż na jedzeniu, zależało jej na rozmowie, a ta z góry zapowiadała się na dłuższą. Basia gestem ręki poprosiła Tereskę, wspólniczkę właścicielki – Lucynki. – Dwa croissanty z czekoladą, kawa i dwa razy sok! – złożyła zamówienie. Kelnerka zapisała wszystko na karteczce, uśmiechnęła się i wróciła za ladę. Przez chwilę obie milczały. Kiedy Gosia wreszcie odważyła się coś powiedzieć, zadzwonił telefon Baśki. – Przepraszam! – rzuciła zła i odebrała, nie patrząc na wyświetlacz. – Tak Adam?! – przywitała go niezbyt przyjaźnie. Nie spodziewała się jednak, że zamiast głosu przyjaciela, usłyszy inny, który rozpoznała od razu. – Cześć… – Cześć, Marku! – odpowiedziała chłodno. Gosia na słowo „Marek” momentalnie odwróciła głowę. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale wyrwała się pierwsza. – Gosia jest ze mną, jeśli o to pytasz… – To dobrze, ale jak na teraz nie za bardzo mnie to interesuje…Dzwoniłem do ciebie! – zmarszczyła czoło, nie bardzo rozumiejąc o co mu w tym momencie chodzi. Złagodniała. – A to dlaczego? – zapytała nieśmiała, marszcząc badawczo brwi. – Bo stoję pod drzwiami i zastanawiam się gdzie jesteś! – zaśmiał się. – Jezu… – zmieszała się, a właściwie było jej bardziej za siebie wstyd, że zapomniała, ze w każdej chwili może wrócić. Widać, że rzadko przyjmowała gości. – Nic się nie stało! Mogę wpaść na komendę? …Jak się nagadacie! – wyprzedził ją, kiedy chciała coś powiedzieć. – A ty co będziesz robił do tego czasu? – było jej strasznie głupio. Czuła się zakłopotana. – O mnie się nie martw! Poradzę sobie! …No to na razie! – rozłączył się. Schowała telefon z powrotem do kieszeni. – To Marek? – zapytała dla pewności. – Tak, zapomniałam, że to ty masz zapasowe klucze! Stoi biedak pod drzwiami... – machnęła ręką. – Bo …właściwie chciałabym z tobą porozmawiać… – zamilkła, kiedy do stolika podeszła Tereska z przyniesionym zamówieniem. – Dzięki! – uśmiechnęła się i od razu upiła łyk kawy. Właśnie tego w tej chwili potrzebowała najbardziej. – No mów! – rzuciła, zagryzając rogalika. – Bo chodzi o ciebie i o Marka! – wreszcie wydusiła z siebie, a Basia o mało co się nie zakrztusiła. Wybałuszyła oczy ze zdziwienia. – O mnie i o Marka? – zapytała z niedowierzaniem. – A co ja mam wspólnego z Markiem? – No właśnie nic… – przymrużyła oczy. Już nic z tego nie rozumiała. – Jezu! Zacznę inaczej! …Pewnie już zdążyłaś zauważyć, że ostatnio nam się nie układa…Właściwie to z dnia na dzień jest coraz gorzej, ale wczoraj… – urwała. Już na samo wspomnienie zacisnęła pięści ze złości – Myślałam, że mu coś zrobię! – rzuciła wściekła. – Może trzeba było wypić herbatkę na uspokojenie? – zironizowała, karcąc ja wzrokiem. – Baśka, Marek wyraźnie dał mi do zrozumienia, że daje nam góra miesiąc! Bo albo on, albo ja wniosę pozew o rozwód! Powiedział, że to nie ma sensu i ma rację! – Nie mógł tak powiedzieć!… Rozmawiałam z nim wczoraj, był smutny, jeśli cię to jeszcze interesuje… – nie wiedziała skąd w niej taki negatywny stosunek do jej postępowania. A może wczorajsza rozmowa z Markiem dała jej do myślenia? – Nie…Basiek, nie zrozum mnie źle… Ja… nie chcę się z nim rozstawać! Ale dalej tak być nie może! …Mam dość tej sytuacji, tych ciągłych kłótni!…Musimy od siebie odpocząć, poukładać wszystko… – A niby jak chcesz to zrobić, co? Gośka, czy wy nie możecie z sobą porozmawiać, jak dorośli ludzie? – zaproponowała drogę pokojowego pojednania. – Z Markiem się nie da! Jest uparty jak osioł! …Nie znoszę tego jego cynicznego tonu! – pokręciła głową, popijając sok. Basia odchrząknęła. – … Ale kochasz go? – zadała konkretne pytanie. Ona jednak spuściła wzrok. – …Bo mi się wydaje, że Marek ciebie tak! I chce by było między wami lepiej! Doceń to! – Gosia spojrzała Basi w oczy. – Ale ja… Ja nie wiem… Czasami wydaje mi się, że go nienawidzę, potem, że jest mi obojętny, a innym razem, że nie wyobrażam sobie bez niego życia! …Ja już nic nie wiem! – odparła na skraju płaczu. Jej oczy się zaszkliły. – Jeśli oboje się postaracie na pewno wszystko się ułoży! – uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco i ścisnęła jej dłoń. – Nie, dopóki czegoś dla mnie nie zrobisz… – Basia zmarszczyła czoło, patrząc na nią ze zdziwieniem. Gosia otarła rękawem mokre oczy. Widać, że tę noc spędziła na rozmyślaniu i coś kombinuje. – Niby w czym mam ci pomóc? – zapytała zdezorientowana. Nie wiedziała jaka miałaby być jej rola w tym wszystkim. – Ale posłuchaj mnie uważnie ok.? I nie przerywaj! – kiwnęła posłusznie głową. – Wiem, że uznasz mnie za wariatkę, ale jak na teraz nie mam wyjścia, a tez to jedyny sposób, żebym mogła uratować swoje małżeństwo… – zaczęła tajemniczo. – Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz, ale też Marek na pewno nie dałby mi spokojnie pomyśleć, a teraz tylko tego potrzebuję! Muszę od niego odpocząć! Być gdzieś daleko, nie oglądać go, nie słuchać! Odizolować! – Basia przewracała oczami, patrząc dziwnie na siostrę. – I pewnie, gdybym teraz spakowała walizki i gdzieś wyjechała, Marek potraktowałby to jak koniec, a tego nie chcę! – Ale o czym ty mówisz? Chcesz wyjechać? – nie usłyszała odpowiedzi. Ciągnęła wątek. – …Nie! – zaprzeczyła i mocno westchnęła – Chcę tu zostać! Góra dwa…miesiąc! Wystarczy mi na podjęcie decyzji co dalej! – dalej nie rozumiała, co jej insynuuje i do czego zmierza. – Ale…– urwała. – Baśka!… – podniosła się na krześle, patrząc jej w oczy z nadzieją – Przecież my jesteśmy identyczne! Niczego się nie domyśli! Nigdy nie potrafił nas rozróżnić! – Co?! – pokręciła głową z niedowierzaniem. Aż ją zatkało. – Gośka, ale co ty mi proponujesz?! Mam wejść w twoje życie?! Zwariowałaś?! – podniosła ton. To było dla niej śmieszne, niż absurdalne. – Nie! Mówię serio! Proszę cię, pomóż mi! Nie raz zamieniałyśmy się na sprawdzianach z biologii w liceum! Do dzisiaj to jest naszą słodką tajemnicą! Więc teraz proszę cię o mała przysługę! Nic więcej! – mówiła błagalnym tonem. Widać było, że naprawdę zależy jej na tej „podmiance”. – Nie, słyszysz?! Nie! Nie ma mowy! To twój mąż, a mój szwagier!! Nie zrobię mu takiego świństwa! – zaznaczyła wyraźnie. – …Co ci strzeliło do głowy? – zapytała z politowaniem. Może ta sytuacja odbiła się na jej psychice i teraz wygaduje takie bzdury. Naprawdę musiała być zdesperowana, by powściągnąć takie środki dla ratowania związku. – Już od dawna nie zachowujemy się jak małżeństwo!…Nie przytulamy, nie całujemy, nie sypiamy… Więc jeśli chodzi o to, to możesz być spokojna! – Gośka…– zaśmiała się cynicznie – Ale ja się na to nie zgadzam, słyszysz! …Jak możesz… Traktujesz Marka, jak zabawkę! Znudził cię, to odkładasz na półeczkę! …Rodzice by się za ciebie wstydzili! – rzuciła szeptem, patrząc na nią ze złością. – Basia, proszę cię, zrób to dla mnie! – Nie! Już postanowiłam! A teraz przepraszam, ale… musze wracać do pracy, na razie! – wyszła czym prędzej, płacąc za śniadanie, które zdążyła tylko nadgryźć. Otwierała drzwi wejściowe. Skończyła pracę około 21.00. Nie zauważyła i omal nie zderzyłaby się z Markiem. Był strasznie wzburzony! Pewnie nawet jej nie zauważył, kiedy za nim zawołała, ale nie zareagował. Zbiegał już po schodach. Zamknęła drzwi, położyła broń na szafce z butami i poszła korytarzem w stronę salonu. Zobaczyła, jak Gosia siedzi skulona na kanapie. Płaczę. Od razu do niej dobiegła, usiadła obok i ją przytuliła. – Ej…Co jest? – zapytała łagodnie, głaszcząc ja po włosach. Długo jednak nie otrzymała odpowiedzi. Dopiero, kiedy Gośka się troszkę uspokoiła zaczęła mówić. Spojrzała na nią z dołu. – Już prawie byśmy się ze sobą przespali…, ale nagle on…– jej głos zadrżał – …on wypalił, że rezygnuje z pracy w Niemczech i wraca do Polski! – rzuciła płaczliwym tonem. – …Że daje mi wybór i nie będzie mnie do niczego zmuszać! – Basia wybałuszyła oczy. W pierwszym momencie pomyślała, ze może Gosia źle zrozumiała jego intencje. – Wtedy zaczęłam tłumaczyć, że ja tam mam pracę i nie mogę tego zostawić, żeby jednak nie rezygnował, ale Marek powiedział… powiedział, że podjął już decyzję!– przetarła mokre policzki – …A ja mu wtedy wykrzyczałam, że jest skończonym egoistą i pewnie od dawna ma panienki na boku… Wściekł się i wy–szedł! – ponownie się rozkleiła. – Już mu na mnie nie zależy! – Basia mocno ją do siebie tuliła. – Może źle go zrozumiałaś! Może to nie tak! – starała się ją jakoś pocieszyć, wesprzeć w trudnej chwili, ale sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gosia po chwili już spokojniejsza usiadła po turecku obok Basi na kanapie. – Powiedział, że wróci tam tylko na miesiąc, by uporządkować swoje sprawy, a oni by do tego czasu mogli znaleźć kogoś na jego miejsce! Podciągnęła nosem, po czym sięgnęła po pudełko chusteczek i zaczęła wycierać twarz. – Przecież i tak mieliście wrócić! To w czym problem? Zaczniecie nowe życie, ale tu, w domu! – – Baśka! To nic nie zmieni, a ja nie chcę zostawiać tam pracy! Już się przyzwyczaiłam i mam znowu zmieniać swoje życie? Nie widzisz, że Marek chce mi zrobić na złość, chce postawić na swoim! Bo raz udało mi się powiedzieć „nie!”, kiedy chciał wepchnąć we mnie swoje plemniki! …Kiedyś wszystko uzgadnialiśmy wspólnie, kiedy się nie zgadzaliśmy, wybieraliśmy inne wyjścia z sytuacji! A teraz chce sobie mnie podporządkować! …Basia! – spojrzała jej w oczy – Ja nie poznaję swojego faceta! – Starszej Storosz zrobiło się jej strasznie żal. Patrzyła na siostrę z troską, jak i przerażeniem. Może faktycznie źle oceniła Marka? Już sama nie wiedziała komu wierzyć. Czuła się jak negocjator miedzy porywaczem a policją. Cokolwiek by zrobiła, ktoś będzie niezadowolony. – … Ja…ja nie wiem, co mam ci powiedzieć! – czuła się taka skołowana i bezradna. Miała w tym trochę racji i jej argumenty brzmiały całkiem logicznie. Już raz pojechała za nim do obcego kraju, a teraz zmusza ją do powrotu. To tak, jakby chciała, by tańczyła, tak, jak jej zagra. Jakby to Marek pociągał za sznurki, sterując jej życiem, jak marionetką. Basia wstała bijąc się z myślami. Wydawało jej się, że zna Marka, ale teraz już niczego nie była pewna. To, co opowiadała Gosia brzmiało tak prawdziwie. Ale jak w takim razie ma postrzegać Marka? Zaledwie wczoraj z nim rozmawiała, wyglądał, jakby naprawdę przejmował się tą sytuacją, a dzisiaj stawia jej ultimatum. Uwierzyła mu. Pewnie uwierzyłaby w każde jego słowo. Nie podejrzewała, że ich konflikt jest aż tak skomplikowany. Początkowo myślała, że to zwykły małżeński kryzys, jaki zdarza się każdej parze, a jednak wszystko wskazuje na to, że nie. W środku była jak zagubiona owca. Obwiniała się nawet, że uważała ja za histeryczkę, że uwierzyła obcemu facetowi, a nie jej. Pomimo całego uczucia, jakim go darzy. Stała tak w milczeniu, odwrócona plecami do Gosi, kiedy ta przerwała tą głuchą ciszę. – Basiu…Proszę cię, pomóż mi… Może ty go przekonasz, by nie zmieniał nam życia, skoro ja tego nie chcę…Jeśli potrafisz przekonać mordercę, by się przyznał do winy, tym bardziej przekonasz Marka! Sama jesteś policjantką… Proszę cię… – dodała cicho. Basia przymknęła oczy. Czuła się przyparta do muru. Chwilę się zastanowiła nie słuchając już dalszych słów siostry, po czym gwałtownie się odwróciła i odparła pewna siebie. – No dobrze, ale robię to dla ciebie! Nie wiem, od kiedy tak ulegam, ale… – gdzieś w środku odezwała się w niej natura policjantki. Chciała poznać kim tak naprawdę jest Marek Brodecki. Może wówczas wybije sobie to głupie uczucie do niego z głowy. Może po niespełna dwóch latach wyrzuci go z serca, uznając, że nie był wart jej miłości, ani małżeństwa z jej siostrą i wreszcie będzie mogła spojrzeć na innego mężczyznę, poczuje się wolna. Przestanie o nim myśleć, by móc być szczęśliwa z innym. Przynajmniej taką miała nadzieję. A może było to coś zupełnie przeciwnego? Świadomość, że może spędzić więcej czasu z osobą, która jest dla niej ważna, chęć zobaczenia, jak wygląda jego zwykły dzień, po prostu szansa by przy nim być, chociaż przez chwilę… – Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. Szybko wstała i przytuliła się do Basi. – Dziękuję, nie wiem, jak ci się odwdzięczę! Jesteś kochana! – nie potrafiła się cieszyć jak ona. Sama zdawała sobie sprawę, że postąpiła niekonsekwentnie, że teraz będzie walczyła sama z sobą, gdy zamiast imienia „Basia”, słyszy „Gosia”. Czuła się strasznie źle z tą decyzją, W końcu będzie oszukiwać Marka…Nawet jeśli jest tak, jak mówi jej siostra, bądź, co bądź, będzie oszustką, uzurpatorką, ale płacz Gosi sprawił, że zmiękło jej serce. Nawet jeśli nie będzie mogła spojrzeć na siebie w lustrze, zrobi wszystko, by pomóc jej odzyskać miłość, przynajmniej jedna z nich będzie się nią cieszyć. A może, jeśli zda sobie sprawę, jaki jest Marek, może sama poczuje za niedługo co to prawdziwa, a nie platoniczna miłość… Planowany pobyt w Polsce trwał nie dwa, a zaledwie tydzień. Marek musiał wracać. Przeważnie tak kończyły się każde wakacje. Wsiąść w pierwszy lepszy samolot do Berlina, po jednym nagłym telefonie. Jednak nie żałował. Nauczył się cieszyć każdą chwilą. Nie żądał zbyt wiele. Tak więc na przeddzień wyjazdu Basia i Gosia miały ustalać ostatnie szczegóły swojego planu. Marek, jak zawsze z rana wychodził zajrzeć do Adama na komendę, a potem jechał do mamy. Zawada oczywiście nic a nic nie wiedział o jego problemach, choć nie był idiotą i widział co się dzieje. Marek pewnie się wstydził. Był świadomy, że Adam go ostrzegał przed szybkim ślubem, a też niełatwo byłoby mu mówić, że przez ponad rok nie widział poza Gosią świata, a tak nagle coś się urwało, coś wygasło, choć miał jeszcze nadzieję, że zapłonie jeszcze raz. Dziecko miało mu w tym pomóc, dlatego tak na nie nalegał. Zawsze mała istotka scala związek, bo oboje mieliby dla kogo się starać, dla kogo żyć i kogo kochać, razem. Pomimo, że przez ten tydzień prawie wcale się nie kłócili, bo też prawie wcale nie rozmawiali, a Marek czasem więcej czasu spędzał ze szwagierką, niż z żoną, to zauważył, że obie coś przed nim ukrywają. Teraz zamknęły się w pokoju Baśki i za nic w świecie nie kazały sobie przeszkadzać. Marek pomyślał, ze pewnie Gosia szykuje się do rozwodu i razem z Basią obmyślają plan działania. Nie mógł na to pozwolić! Nie chciał żadnego rozwodu! Złożył pewne postanowienie, by uratować swoje małżeństwo. Choćby miałaby być to ostatnia rzecz jaką zrobi, to postanowił dać im jeszcze jedną szansę, bo ją kochał. A prawda jest taka, że Gosia dawała siostrze ostatnie wskazówki przed wyjazdem. Zgodnie z tym, co ustaliły, Basia, już jako Gosia ma być gotowa o 6 nad ranem. Poprzebierają się w swoje ciuchy i zaczną ten teatrzyk. Może Basi się tylko wydawało, ale Gośka była dziwnie rozbawiona całą tą sytuacją. Basia właśnie stała przed lustrem, w letniej sukience Gosi, na szpilkach, w zakręconych włosach. Dopiero teraz wyglądały identycznie. Starsza Storosz sama się nie poznała. Patrzyła na swoje odbicie w lustrze i widziała inną osobę, jakby przeszła na jego drugą stronę… – Jak Alicja z krainy czarów! … Podaj mi prostownicę! – poprosiła. Sama musiała się pozbyć swoich fali. – Nie Gosia… nie mogę, nie chcę! – zaprotestowała – To się nie uda, ja nigdy nie będę tobą! – Poradzisz sobie! Marek nie gryzie! …No, może czasami – uśmiechnęła się – Ale teraz to nie ważne! Jest na mnie wściekły i pewnie przeniesie się na kanapę jak zawsze! Zachowuj się normalnie, znaczy jak ja…Chodź jak ja, mów… – Nie musisz mi mówić, jaka jesteś… Znam cię lepiej od siebie! – spuściła wzrok. Była jakaś dziwna, smutna, podenerwowana. – I właśnie za to cię kocham! Że mi pomagasz! – przymknęła oczy. Czuła się tak nienaturalnie jak jeszcze nigdy, jakby ubrała się w skórę węża. Była jej z tym strasznie nieswojo i źle. – Aha! Pamiętaj, że w każdą sobotę chodzimy do kina! Ja gotuje tylko w niedzielę, bo tak robi to za mnie gosposia, albo ze względu na pracę jadamy na mieście…Marek nigdy nie sprząta po sobie skarpetek, których ja nie wrzucę do pralki za niego! Sam musi to zrobić! Z resztą jak narobi bałaganu tez po nim nie sprzątam! Nie jest dzieckiem… Za to ja nie mam wstępu do kuchni, kiedy on gotuje! Inaczej będzie marudzić, że patrzę mu na ręce! I nigdy nie karm za niego rybek! Mówi potem, że nawalę zbyt wiele pokarmu i musi czyścić wodę! A naczynia zmywamy na zmianę! W ogóle obowiązki domowe dzielimy przeważnie po połowie, jak nie ma gosposi oczywiście! …Ona przychodzi tylko w poniedziałki i piątki! Aha! W środy przychodzi ogrodnik, Frank… A we wtorki mam jogę, w klubie fitness, w moim notatniku z resztą w szafce nocnej w sypialni mam wypisane terminy na miesiąc przed! Zawsze z resztą możesz zadzwonić i się zapytać co i jak! – uśmiechnęła się. – Dobra, dobra! Będę improwizować! – niewiele zrozumiała z tego, co mówiła. – Aha…– uśmiechnęła się niepewnie. – …Jakby…jakby wiesz, chciał…Albo…to mów, że boli cię głowa, albo masz najazd Indian! To zawsze działa! …Chociaż teraz…. To raczej mało prawdopodobne… – Może się nie pogubię… – rzuciła do siebie, wzdychając. – A teraz zrobimy próbę generalną przy kolacji… – Co?! – zapytała przerażona. – No na wypadek, gdyby coś było nie tak, poprawimy…Chodźmy! – Gosia wstała. W ciuchach Basi i prostych włosach była nie do poznania. Basia wzięła głębszy oddech i zrobiła pierwszy krok. Niestety, zachwiała się na szpilce i o mało co nie wylądowała z hukiem na podłodze. Młodsza siostra się skrzywiła. – Yyy… wiesz co… Załóż kapcie, a na co dzień noś klapki, albo japonki! – Dzięki, poradzę sobie… – przy drugiej próbie poszło jej już znacznie lepiej, choć dalej się chwiała, szła już bardziej normalnie. Otworzyła drzwi, przymknęła oczy, odliczyła do pięcie i wyszła. Zdziwiła się, że Marek siedział na kanapie. Stała by tak pewnie z dłuższą chwilę, gdyby nie poczuła, jak Gosia pcha ja do przodu. Obejrzała się za siebie. – Idę, już idę! – poruszając tylko ustami i podeszła do Marka. Podniósł wzrok, mierząc ją od stóp do głów. Bała się, że coś zauważy, że ją rozpozna. Jej serce zaczęło bić szybciej. Jednak nic z tych rzeczy. Ten wyciągnął za kanapy bukiet krwistoczerwonych róż i wstał. Wybałuszyła oczy, nie mając pojęcia jak ma się zachować. Takiego sprawdzianu się nie spodziewała. Milczała, przewracając oczami, kiedy ten patrzył jej prosto w oczy. Wreszcie odparł. – Przepraszam…– jego głos brzmiał inaczej niż zwykle. Przygaszony, czymś stłumiony, pełen skruchy. W czasie kiedy one szykowały się do podmianki, Marek wyskoczył do najbliższej kwiaciarni, choć trochę poprawić ich relacje. Po raz kolejny wyciąga pierwszy rękę. – Yyy… to…ja pójdę, o tu…pójdę.. – Gosia sama czując się nieswojo, ze nie może zobaczyć własnych przeprosin, udała się do pokoju Basi, choć co chwila spoglądała w ich kierunku, póki nie zamknęła za sobą drzwi. – …Za co chcesz mnie przepraszać? Znaczy wiem za co – poprawiła się – …ale… myślisz, że jedno „przepraszam” cos załatwi? – zapytała spokojnie, patrząc mu w oczy, że Marek aż sam się zdziwił. Nigdy tak ze sobą nie rozmawiali. Nigdy nie mówiła do niego z takim spokojem w głosie. – Wiem, wiem, że nie, ale to co mówiłem wtedy…To nieprawda! Po prostu nie chciałem, by znowu nasza kłótnia skończyła się tak samo… – dalej patrzył jej w oczy. – Nie mówmy już o tym… wstawię do wody! – uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła, chcąc włożyć kwiaty do wazonu. Marek przyglądał się jej z tyłu. Zauważyła to i czuła się skrępowana, zawstydzona, ale nie mogła tego po sobie pokazać. Zapomniała też, że wypadałoby podziękować za kwiaty. Ponownie na niego spojrzała. – …Dziękuję za kwiaty! – nie wiedząc jak się zachować, podeszła do niego i sama pocałowała go w policzek… z oporami co prawda i przymkniętymi oczami, ale tak musiała, a może po prostu tak czuła? Marek uśmiechnął się. Ten buziak wydał mu się taki nieśmiały, przy tym taki…uroczy. W Marka wstąpiła nowa nadzieja, że może być lepiej. – Zaraz wracam…– i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Cz. 14 – Masakra! – to były jej pierwsze słowa jak weszła do swojej sypialni. Patrzyła na siostrę zdezorientowana. – I co? Nic nie powiesz? Nie interesuje cię co powiedział Marek? …nie jesteś zazdrosna? – zasypywała ją serią pytań, a ta odpowiedziała tylko jednym zdaniem. – Ufam ci po prostu! Byłaś świetna! – pogratulowała jej szczerze. – Nie stałaś jak kołek, potrafiła się wczuć w moją sytuację i to jest najważniejsze! – uśmiechnęła się do niej. – Taaa…To o której macie ten samolot? – zmieniła szybko temat. – O 10.00, a o 8.00 musimy już być na lotnisku! – poinformowała ją żując gumę. Była bardzo zrelaksowana w przeciwieństwie do podkomisarz. Już z góry wiedziała, że tej nocy nie prześpi. Po pożegnaniu z Gosią, Basia i Marek wsiedli do taksówki. Starsza Storosz próbowała się zachowywać normalnie, a przy tym jak Gosia, ale nie bardzo jej to wychodziło. Chodziła zdenerwowana, a szpilki dalej sprawiały jej trudność przy chodzeniu. Już czuła te bąble po obtarciach. Marek uważnie się jej przyglądał. Zwłaszcza na dłonie. Przebierała niby nerwowo, jakby się czegoś bała. Domyślał, że to lęk przed lotem, jaki zawsze czuła. Panicznie bała się wysokości, a tym bardziej podróżowania samolotem. Basia jednak w przeciwieństwie do Gosi starała się nie pokazywać po sobie uczuć… W tej chwili była mieszaniną różnych emocji. Marek tym bardziej bacznie przyglądał się jej twarzy, czego nie była świadoma, obserwując chmury. Nie wiedział, co go podkusiło, ale chwycił jej dłoń. Ona jednak szybko wysunęła rękę, patrząc na niego z przerażeniem. Na szczęście samochód w tym momencie się zatrzymał. Marek wyjął bagaże i weszli do środka. Po odprawie, czekali na samolot, przeważnie w milczeniu, przerywanym przez telefony do marka. Chciał też jakoś zacząć rozmowę, ale nie dała mu ku temu okazji. Przeszli przez bramki i już chwilę później oboje siedzieli na miejscach, uprzednio kładąc bagaż podręczny i zapinając pasy przy starcie. Wreszcie odważył się do niej przemówić. – Gosia? – jego głos brzmiał niepewnie. Jeszcze nieprzyzwyczajona nie zareagowała. Uważając, że zamyślona po prostu nie usłyszała, powtórzył. – Gosia? – dopiero teraz odwróciła głowę w jego stronę. – Tak? – przyglądał się jej z uwagą. – … Nie chcę się kłócić… – spuściła wzrok, odwracając głowę tak, że patrzyła teraz na wprost. Nic nie odpowiedziała. Zastanawiała się, co by zrobiła Gosia. Mimo, że miała największą ochotę powiedzieć „ja też”, odpowiedziała… – Ale ciągle to robisz i nic się nie zmienia…– ułożyła się wygodnie na fotelu – …Obudź mnie, jak będziemy na miejscu… – odwróciła się do niego plecami, zastanawiając, jak wygląda jego zawiedzona mina. Wolała jednak zasnąć, na chwile zapomnieć, że weszła w życie siostry. Sen był najlepszym lekarstwem na nerwy. Taksówka zatrzymała się koło dużego domu na przedmieściach Berlina. W około roiło się od innych zabudowań. Okolica wydawała się spokojna. Jak myślała było to osiedle młodych małżeństw. Mimo, że Marek deklarował słabą znajomość niemieckiego, ona nie zrozumiała nic a nic z tego co powiedział do taksówkarza. Gosia znała ten język biegle. Nie pozostawało jej nic innego jak udawać. Może się nie zorientuje…Marek wyłożył bagaże i zastanawiał się dlaczego nie wchodzi. Klucze przecież spoczywały w jej torebce. – No otwórz! – ponaglił ją. Walizki były dość ciężkie. – Już…– nerwowo szukała kluczy, a gdy je znalazła, nie wiedziała, który jest do którego zamka. Włożyła najpierw jeden klucz, potem drugi, ale żaden z tego pęku nie pasował. Zmarszczyła brwi, denerwując się, jak podczas sprawdzianu. Marek widząc jak nieporadnie sobie radzi położył bagaż na chodniku i wyrwał jej klucze z ręki. Wniósł walizki do środka, odburkując coś pod nosem. Nie usłyszała co. Powoli weszła zaraz za nim. Rozglądała się wokoło. Dom naprawdę był przestrzenny i bardzo nowocześnie urządzony. Modne kanapy, szafki, nawet duże akwarium i wielki ekran od kina domowego. Rozchyliła zaskoczona usta. Nie myślała, ze ten dom jest aż taki duży. Miał jeszcze piętro. Marek zmierzył „żonę” wzrokiem. – Na co tak patrzysz? – zapytał ciekawsko. – A co? Przeszkadza ci, że oglądam nasze mieszkanie? A może raczej…yyy byłe nasze mieszkanie…– ugryzła się w język. Po jakie licho to mówi. Nie chce jeszcze bardziej ich skłócać, a sama prowokuje. Chociaż…sprytnie, a raczej przy odrobinie szczęścia zaczęła temat odnośnie powrotu do Polski, o co ją poprosiła Gosia. Marek za to pokręcił głową. – Usiądź… – poprosił, by zajęła białą kanapę. – Co? – była strasznie rozkojarzona, nieobecna. – No dobrze… – zrozumiała, kiedy wskazał ręką, by usiadła. Usiadł obok, tak, by patrzyli sobie w oczy. Czuła się dziwnie, kiedy tak na nią patrzył. Wiedziała, że ten wzrok nie był przeznaczony dla niej. – Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, mi też jest tu dobrze, ale to nie to samo…Widzisz, to nie jest mój dom! Dom, to nie tylko ściany! Nie czuje się tu dobrze… – Masz na myśli mnie, tak? Nie chcesz, żebym mieszkała z tobą! „Co ja mówię” – pomyślała. – To nie chodzi o ciebie! – zaprzeczył kategorycznie – Po prostu…może i żyje nam się tu lepiej, ale…Polska to mój dom… – Nasz dom jest tutaj! – musiała to powiedzieć. W końcu to samo odparła by Gosia – tak pomyślała. – Nie zmienię zdania i proszę cię…Nie miej do mnie o to żalu…Jak nie będziesz chciała wracać to… – To co? – zapytała niepewnie. Naprawdę się bała co teraz odpowie. Nie chciałaby by zostawił jej siostrę, mimo, że zacząłby na powrót pracować z nią i Adamem. Dokończyła za niego. – …Rozwód, tak? – uśmiechnął się. Z tymi zmarszczonymi brwiami ze złości wyglądała uroczo. – Będę… będę musiał zabrać cię siłą, bo… bez ciebie nie wrócę! – otworzyła usta ze zdziwienia, przewracając oczami. Podkomisarz miał nadzieję, że w najbliższym czasie wszystko się między nimi ułoży. Dał sobie miesiąc. Ostatnia reakcja „Gosi” go w tym utwierdziła. Zawsze to on musiał się starać by ją zdobyć. Teraz chciał zacząć wszystko od nowa, cofnąć się do pierwszych spotkań i odbudować ich relacje. Basia patrzyła na Marka z niedowierzaniem, po czym chcąc się pozbyć swoich naturalnych reakcji, a przypominać Gosię, podniosła dumnie brodę i odpowiedziała pewna siebie. – Nie pojadę! – wstała i wymyśliła na poczekaniu wymówkę – Idę do łazienki! – choć nie wiedziała które drzwi to łazienka. Postanowiła zdać się na intuicje i chwiejnym krokiem poszła przed siebie. Otworzyła drzwi od szafy…Marek się zaśmiał. – Pomyliły ci się kierunki świata, kochanie! – nabijał się. – Nie! Właśnie chciałam wejść do szafy i …zmienić te cholerne byty! – dodała bardziej do siebie, ściągając obuwie. Rzuciła je gdzieś w kąt i tym razem poszła do drzwi na lewo. I znów dylemat…Były dwie pary drzwi… – Pierwsze na lewo! – usłyszała za sobą. Posłała mu wściekłe spojrzenie. Podniósł ręce w geście poddania. Weszła, szybkim ruchem zamykając je od środka, jakby bojąc się, że wejdzie zaraz za nią. – Wow! – takie było jej pierwsze wrażenie, kiedy dostrzegła obok prysznica dużą wannę z hydromasażem. Pisnęła. Nigdy nie widziała takiej wielkiej łazienki. Miała co najmniej 20 metrów kwadratowych. Wnętrze utrzymujące się w odcieniach niebieskości i bieli. Wszędzie płytki, w rogu kabina prysznicowa. U góry jednej ze ścian małe okrągłe okienko. Podeszła od razu do przeszklonej szafki. Otworzyła i przejrzała całą zawartość. Otworzyła szeroko oczy, zauważając drogie perfumy siostry. Oryginalne, nie jakieś polskie zlewki. Nie mogąc się powstrzymać, wzięła i spróbowała. Rozpychała się, wąchając. Dostrzegła obok podobną szafkę, ale wiedziała że ta musi należeć do Marka. Zboczenie zawodowe, a może zwykła ciekawość skłoniła ja, by i tą otworzyć. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy, to jego perfum. Musiała powąchać. Przymknęła oczy. Zapach był powalający…Niestety, szybko wróciła na ziemię. Schowała z powrotem… Jak tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Marka, jak siedzi na kanapie z telefonem w ręku. Obracał go we wszystkie możliwe strony, ze spuszczoną głową. Domyśliła się, że praca dała o sobie znać. Nie miała nic przeciwko temu. Sama nie raz musiała wybierać. Przyjemność, a obowiązek. Policjant zawsze jest na służbie. Jednakże będąc Gośką musiała udać niezadowolenia. Przecież nie raz skarżyła się jej, że Marek za dużo pracuje i ma tego dość. Przekrzywiła śmiesznie głowę, krzyżując ręce na piersiach. – Musisz jechać? – bardziej stwierdziła niż zapytała. Podniósł gwałtownie głowę. Spojrzał na nią. Nie musiał nic mówić. To spojrzenie wyrażało wszystko. Jakby czuł się winny, że musi wybierać, między pracą a rodziną. I jak mogła się na niego gniewać? Przynajmniej ona nie umiałaby. Nieśmiało podeszła bliżej, postanawiając udać zawód na twarzy jak najdelikatniej. Przecież to nie jego wina. Sama nie potrafiłaby zrezygnować z tego, co kocha. Nawet jeśli kochałby pracę bardziej od niej. Czuła się głupio, że musi działać niezgodnie z samą sobą. Usiadła obok niego, ale zachowując bezpieczną odległość. – Jedź! – spojrzał na nią kątem oka. – No jedź! – uśmiechnęła się delikatnie, po swojemu. Patrzył jej chwile w oczy, chcąc się upewnić, czy mówi to szczerze, po czym kiwnął głową. – Postaram się wrócić na kolację…– o ile będzie to możliwe. Chciał, żeby tak było. – Ok.! – odwzajemniła niepewnie spojrzenie. Uśmiechnął się powoli. – Paa! – wstał, nachylając się nad nią. Miał zamiar pocałować ją w usta, ale kiedy odwróciła głowę, musnął tylko jej policzek, co odebrał jako znak dalszego kryzysu. Uznał, że nadal ma do niego o coś żal i najwyraźniej będzie musiał się postarać, by na nowo zdobyć jej serce. Zdążył jednak zauważyć, że od powrotu do domu zachowuje się nieco inaczej. Ich relacje uległy poprawie, co wróżyło optymistycznie na przyszłość i z czego był zadowolony. Pierwszy raz od dawna pojechał do pracy w wyśmienitym humorze i nie miał wyrzutów sumienia, że zostawia ją znowu samą. Basia, kiedy tylko spostrzegła, że zamknął za sobą drzwi, pobiegła szukać „ich” sypialni. Otwierała wszystkie drzwi, aż w końcu znalazła właściwe. Rozszerzyła szeroko oczy… Klimat w tym pokoju był naprawdę romantyczny. Wielkie okna, z brązowymi zasłonkami, przewiązane czerwoną kokardką po obu stronach. Po środku duże, dwuosobowe łóżko ze śliczną aksamitną i idealnie naciągniętą pościelą, w kolorystyce brązu, a poduszki w czerwieni, dopasowane do czerwono – brązowych ścian. Jedynie sufit był biały, do czego dopasowano białą, narożnikową szafę, wysoką na całe pomieszczenie. Na jednej z suwanych drzwiczek zamieszczono wielkie lustro. Niewątpliwie sypialnia była bardzo przytulna i przestronna. Wystrój europejski, ale już nie polski. Może dlatego zrobiła na niej wrażenie. Było tak nietypowo. Z uśmiechem na ustach usiadła podeszła do łóżka. Obok stał stolik nocny z szufladami, z małą lampką i telefonem. – „Pewnie nie raz musiał wstawać w nocy” – pomyślała, wiedząc po co telefon miał przy sobie nawet w nocy. Pewnie z w razie, kiedy wyłączyłby komórkę, by nikt im nie przeszkadzał. Odgoniła myśli o pożyciu małżeńskim szwagra z siostrą. Wreszcie usiadła na łóżku. Zaczęła podskakiwać. Nie było twarde, ani za miękkie – idealne. Zaśmiała się, domyślając się kto wybierał akurat ten mebel. Musiała przyznać, że miał dobry gust i znał się na rzeczy. Nawet nie usłyszała jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Podeszła do małego radia, znajdującego się na parapecie. Pewnie było nowe i nie zdążyli jeszcze wybrać miejsca, gdzie je ulokować. Włączyła. Popłynęła energetyczna muzyka. Nie mogąc się powstrzymać weszła na łóżko i zaczęła skakać jak małe dziecko, tyłem do drzwi, w jej rytm. Gosposia położyła zakupy na blacie w kuchni i udała się do sypialni, zaniepokojona hałasem dobywających się stamtąd dźwięków. – …Go–sia! – podniosła lekko ton, gdyż ta nie usłyszała za pierwszym razem. Momentalnie odwróciła głowę. Zmierzyła starszą panią wzrokiem. Zamilkła. Zapomniała, jak ma się do niej zwracać, wszystko przez te nerwy. Zaskoczyło ją jej przybycie. Myślała, że ma czas dla siebie. Na szczęście pani Schulz była Polka z pochodzenia, która wyszła za mąż za Niemca. Dalej mówiła świetnie po polsku, choć jej akcent po długim przebywaniu za granicą uległ germanizacji. – Yy…Pani już przyszła? – zapytała, stając na podłodze i poprawiając zmiętą sukienkę. – …Tydzień was nie było, a wy już zapominacie jak jest in Deutchland! Mówiłyśmy sobie po imieniu, ja? Ile rrazy można powtarzać! Ich haise Bożena! – pokręciła głową. – Yyy…Przepraszam, Bożenko! – zmarszczyła czoło, nie mogąc uwierzyć, jak Gosia może mówić do starszej o dwa pokolenia od siebie kobiety, po imieniu. – Pamiętam… ale dzisiaj czuję się jakoś nieswojo! – wybroniła się. – Naturlisch! Rozumiem! Daheim ist's am besten… – podeszła do łóżka i zaczęła poprawiać przykrycie. Basia nasłuchiwała się, próbując zrozumieć choć słowo. – A jak było u siostry? – Normalnie, jak w domu! Tylko u nas jest cieplej…– „u nas” miała na myśli Polskę. Nie czuła się na tyle zaaklimatyzowana by mogła powiedzieć inaczej. – Nein! Unwahrheit! Wczoraj 20 stopni było! – zaśmiała się, widząc, że nie zrozumiała, co miała na myśli. Może lepiej nie wyprowadzać jej z błędu. Zmieniła temat, kiedy obie znalazły się w kuchni. – A co tam Bożenka kupiła, co? – uśmiechnęła się do niej szczerze. Dobrze jej z oczu patrzyło. – Das Brot, die Milch, das Mehl, der Wein, die Kartofeln und salat… – ciągnęłaby dalej, ale Basia nic a nic nie rozumiała, no może poza mlekiem. – Danke! – powiedziała, co wiedziała, przerywając jej gwałtownie. Uśmiechnęła się niewyraźnie i zajrzała do torby z zakupami. Odetchnęła z ulgą. – A co będzie na obiad? – Der Schnitzel! – odpowiedziała z odwzajemnionym uśmiechem. – Ale Marek wolałby schabowy z kapuchą! – Ja…– zaśmiała się – To może JA – pokreśliła – zrobię tego schabowego, co? – podniosła znaczącą jedną brew. – Mein Gott! – przeżegnała się – Pewna jesteś? Marek głodny do domu przyjdzie, a na stole nic nie będzie! Zobaczysz! – ostrzegła ją. – Jednak spróbuję! Chcę…chcę mu zrobić niespodziankę! – wymyśliła na poczekaniu. – Nun Gut! Posprzątam w łazience! – powiedziała i poszła zając się swoimi obowiązkami. Kiedy Basia została sama, postanowiła wyjść na ogród. Gosia chwaliła jej się, że ma chyba najpiękniejszy w okolicy. Postanowiła to sprawdzić. Znała już mniej więcej rozkład pomieszczeń, więc wyszła na zewnątrz. Faktycznie – ogród był okazały. Ale ona zaprojektowałaby go inaczej. Brakowało jej tulipanów. Dużo tulipanów! Róże choć piękne, raziły ją swymi kolcami. Przeszła się, po czym wróciła do domu. Zrobiło się chłodno. – Gosia! Gosia! Wo ist es?! – zapytała sama siebie. Tak naprawdę Basia wyszła rozejrzeć się po okolicy. Wszędzie domki jednorodzinne, żadnych bloków. Osiedle młodych małżeństw. Wręcz roiło się od matek z wózkami. Basia posyłała uśmiechy każdemu malcowi. Chciałaby mieć takiego małego szkraba. Ma już w końcu 26 lat! To najlepszy okres na zostania matką. Nie rozumiała dlaczego Gosia chce z tym zaczekać. Dziecko w niczym nie przeszkadza. Wróciła po około godzinie. – Jestem już! Musiałam się przejść! – weszła do kuchni. Bożenka właśnie obierała jarzyny. – …Znowu masz problemy z mężem? – popatrzyła na nią zaskoczona, po czym usiadła na krześle, unikając jej wzroku. – Nie!… Znaczy tak! Znaczy nie aż tak bardzo, jak przedtem! – zaplątała się. – …On się stara, jak może! Polizist to ciężki zawód! Ale cię kocha! – uśmiechnęła się. – Wiem! – odparła pewnie, choć po chwili spuściła głowę. – To dlaczego jesteś taka smutna? – przyglądała jej się z uwagą. Przez ten ponad rok zdążyła poznać Gosię na wylot. – Wydaje ci się…Zmęczona! Wiesz, że nie lubię latać samolotami! – …Samolotów się boisz, a wysokość lubisz? – pokręciła głową ze śmiechem. Basia również się zaśmiała. Wzdrygnęła ramionami. Cała Gosia. – No! I tak masz się uśmiechać! Od razu ci ładniej! – zarumieniła się delikatnie. – Dobra! Zabieram się za tego schabowego! – podeszła do lodówki i zaczęła wyciągać odpowiednie składniki. Było już ciemno, kiedy Marek wszedł do domu. Jak zwykle zatrzymali go w pracy. Miał spore zaległości. Gdy przekroczył prób salonu, zobaczył na stole dwa nakrycia i różne potrawy na stole. Skrzywił się. Znowu nawalił…Nawet nie wiedziała ile tak spała. Zmęczona czekaniem, a właściwie nie czekaniem, co podróżą, wtuliła się w miękka poduszkę pod głową. Nie zadzwonił, ale spodziewała się, że nie zdąży. To było wliczone w ten zawód. No cóż…Sama też nie była głodna. Jakoś dzisiaj nic nie mogło przejść jej przez gardło. Cały czas czuła lekkie zdenerwowania, groźbę zdemaskowania. Marek za to po cichutku wszedł do sypialni. Spała w rzeczach. Miała się tylko chwilę zdrzemnąć, a wyszło, jak wyszło. Nie zdawała sobie sprawy, że jest w pokoju. Patrzył na nią smutnym wzrokiem. Podszedł bliżej i przykucnął. – …Przepraszam… – szepnął… i westchnął. Słysząc jakiś pomruk, delikatnie otworzyła oczy. Rozszerzyła oczy, widząc, jak jest tak blisko. Szybko się podniosła. – Yyy…Już jesteś? – usiadła, patrząc na zegarek na ścianie. – Już ta godzina…Zasnęłam i…– zaczęła się tłumaczyć, a przecież nie miała powodu. – Nawaliłem… – wstał. – Nie! – prawie krzyknęła – …nie nawaliłeś! – dodała już spokojniej. – Chciałeś dobrze! – zrozumiał to jako ironię, więc zareagował impulsywnie. – Przestań, ok.?! – wzdrygnęła się. – Miałem wrócić…ale nie mogłem! – Rozumiem! – zapewniła, choć pewnie i to zrozumiał opatrzenie. – Naprawdę! – zapewniła. Przecież nie chciała, by się kłócili. Pewnie teraz nie zachowywała się jak jej siostra, ale czasem to było silniejsze od niej. – Naprawdę? – zapytał zaskoczony, jak mały chłopiec, który cos przeskrobał, a ona kiwnęła głową. – … Może… Może zjedlibyśmy razem? Odgrzeje, hym? – kiwnął głową, patrząc na nią tak, że czuła się speszona. – No ok.! Pomogę ci! – zaproponował z uśmiechem. Poszła do kuchni, a on zaraz za nią. Oparł się o blat, obserwując każdy jej ruch. – Możesz usiąść?! – odpowiedziała wreszcie lekko poirytowana. Włożyła talerz do mikrofalówki. – Chciałem ci pomóc! Żebyś nie mówiła, że siedzę przed telewizorem i popijam piwo! – odparł z uśmieszkiem pod nosem. – Dziękuję, ale poradzę sobie sama! Siadaj! – rozkazała. – Za dużo przebywałaś z Baśką! – zaśmiał się i posłusznie usiadł. – A co ma do tego …Baśka? – zapytała poirytowana, jakby właśnie dowiedziała się, że ktoś obgaduje ją za plecami. – Nic! Mówię tylko, że ładnie się wściekasz! – wyszczerzył ząbki. – A–ha – odwróciła się, chcąc ukryć rumieńce na twarzy. „Ładnie?” – zapytała sama siebie, poruszając tylko ustami. Uśmiechnęła się do siebie. Cz. 15 Obudziły ją pierwsze promyki słońca. Spod kołdry wystawało jej nagie ramię i poczochrana fryzura. Leżała na brzuchu, powoli unosząc powieki. Zamrugała powiekami. Wreszcie otworzyła oczy. Uśmiechnęła się do siebie. Przeciągnęła się swobodnie, z zamkniętymi oczami, kiedy zdała sobie sprawę, że…nie ma na sobie nawet nitki. Otworzyła gwałtownie oczy, przerażona. Zdziwiła się jeszcze mocniej, gdy na dużym parapecie siedział Marek, tylko w bokserkach i popijał kawę. Posłał jej uroczy uśmiech. – Dzień dobry, kochanie! Jak się spało? – zapytał z charakterystycznym, zawadiackim uśmiechem. Otworzyła szeroko oczy. Czyżby ich kolacja nieco się przedłużyła? Naprawdę aż tak dużo wypiła, że tego nie pamięta. – Nie!! – krzyknęła i zerwała się, siadając na łóżku. Cały pokój ogarniały ciemności. Podkuliła nogi, starając się uregulować przyśpieszone bicie serca. Spuściła głowę, przytrzymując przydługą grzywkę. – To sen, tylko sen… – powtarzała, choć dalej była wstrząśnięta tym, co się jej przyśniło. Wszystko było takie realne. Aż za bardzo, że dała się nabrać fikcji. Zapaliła lampkę. Już była spokojniejsza. Przypomniała sobie o tym, że w jednej z szuflad znajduje się notes z zapiskami Gosi. Znalazła go. Zaczęła czytać… Na szczęście pod jutrzejszą, a właściwie już dzisiejszą datą, ponieważ było po północy, było pusto, oprócz jogi. Westchnęła z ulgą i ponownie położyła głowę na poduszce. Bała się jednak zamknąć oczy. Ta noc była dla niej niespokojna, nie dlatego, ze znajduje się w obcym kraju, domu, w łóżku swojej siostry i jej męża. Dopiero leżąc tak przypomniała sobie, że zaraz po kolacji humor Marka nieco się pogorszył. Bez słowa poszedł do ogrodu i przesiedział tam chyba do późna. Spuściła wzrok. Było jej ciężko, kiedy widziała jak bardzo przeżywa kryzys w małżeństwie. Chciała nawet do niego wejść, ale w takich chwilach wolałby na pewno być sam. Nie wiedziała, że powodem jego rozmyślań była ona sama… Lubił tu przychodzić. Lubił tu myśleć. Siedział na pniu drzewa tropikalnego, które Gosia specjalnie sobie zażyczyła i milczał. Uważała, że w jej ogrodzie musi być akcent z tropików. Był jakiś nieobecny, zamyślony. Nagle uśmiechnął się sam do siebie, wspominając… – Przepraszam was na moment! – Poczekaj, pomogę ci! – Cholera! – zaklęła, od razu kucając i zbierając kawałki szkła. – Pomogę ci! – Nie trzeba! Poradzę sobie sama! – odparła, nawet na niego nie patrząc – Wracaj do Gosi! Nie lubię, jak mi się tu ktoś kręci, ok.? – Chciałem tylko pomóc, ale jak tak bardzo ci to przeszkadza, to... – Marek! – odwrócił się. – No dobrze, skoro już mi przeszkadzasz, to przynajmniej się na coś przydasz! – Co tam w fabryce? – spojrzała na niego. – Po staremu… – odparła od niechcenia nie patrząc mu w oczy, a on dziwnie posmutniał. – Nie! – zakręciła wodę, wycierając czoło. – Dużo się zmieniło! – westchnęła. – No…Adam ciągle szuka kogoś godnego na twoje miejsce! Bo jak sam dobrze wiesz, Szwab skapitulował! – To jak sobie radzicie beze mnie? – Dzielę twoją pensję na pół z Adamem! Twoje biurko dostawiłam do mojego i teraz jest o wiele więcej miejsca! A mazaki sobie pożyczyłam, tylko żółty już dawno się wypisał – Czyli radzicie sobie? – … Można tak powiedzieć! – wreszcie na niego spojrzała. – A co tam słychać w Berlinie? Ładnie tam? Jakoś nie było okazji zapytać… – Tak…– pokazał gestem ręki „średnio”. – Wole Warszawę! Tam…ciągle nie mogę opanować języka! Przydatny jest angielski, ale niekiedy nie wystarcza! – Zdziwiłabym się, gdybyś znał, poligloto! Ale od czegoś masz kolegów! – Zmieniłaś się! – Mylisz się! – Nie wydaje mi się! – odpowiedział tak samo pewnie. – Jesteś… Potrząsnął głową, karcąc się za swoje zachowanie. Nie może przecież myśleć o osobie, od której dzielą go setki kilometrów. Nie może myśleć o innej kobiecie! Powinien raczej się zastanowić co dalej z nim a Gosią. A pomimo wszystko starsza Storosz bardzo go zaintrygowała. Pamiętał ją jako nieśmiałą dziewczynę, której brak pewności siebie, ale potrafiąca pokazać pazurki i nimi drapać. Sam się o tym przekonał. Zaśmiał się na wspomnienie policzka, kiedy ją pocałował. Zamyślił się ponownie. Jego wyobraźnia zaszła jednak za daleko. Nie wiedział skąd tak nagle wzięła się w nim ochota na powtórzenie tego pocałunku. Najdziwniejsze jednak było to, że czuł jakby z nim była. Telepatycznie? Nie wiedziała jak to wyjaśnić! Czasem wydawało mu się, jakby widział ja w Gosi, a to przecież niemożliwe! Co prawda były identyczne, nie potrafiłby nawet teraz ich rozróżnić, ale to zawsze Basię, mylił z żoną, nigdy nie odwrotnie! Pomyślał, że te dziwne urojenia są spowodowana samotnością. Odbył jedną bardzo ciekawą rozmowę z Baśką, z której wywnioskował, że dalej mogą się przyjaźnić. To pewnie to! Chęć rozmowy z nią! Tak sobie to tłumaczył, ale jedno było bardzo zastanawiające. Dlaczego była dla niego taka oschła, a teraz niemalże by przysiągł, że jest tu teraz z nim i obdarza ciepłem? Myślał, że zwariował. Wszystko miesza mu się w głowie. Ucieczka w pracę będzie najlepszym rozwiązaniem, by zapomnieć o niedorzecznościach. Miał nadzieję, że pogodzi się wkrótce z Gosią. I wszystko będzie jak dawniej. Wystarczy tylko się do niej zbliżyć… Sam był zaskoczony, że przyrządziła kolację, która na dodatek była przepyszna. Wyszła z sypialni, przeciągając się. Według zegarka, było po 10.00. Już nie pamiętała, kiedy mogła sobie pospać, a bezsenna noc dała o sobie znać. Weszła do kuchni i usiadła na krześle. Zdziwiła się, ze nie było Bożenki. Klepnęła się w czoło. – Wtorek! – zaśmiała się. Nagle przypomniała sobie o jodze – Joga? – wstała i poszła po notes. Gdy wracała, przewracała karteczki. Faktycznie, była umówiona na jogę i to już za pięć minut. Machnęła ręką i postanowiła, że już nie ma sensu tam iść. Nie wiedziała nawet gdzie, a do Gosi nie będzie dzwonić w takiej sprawie. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć. Rozszerzyła szeroko oczy, zauważając w progu jakiegoś przystojniaka. Zamknęła szybko drzwi przed nosem. – O Boże! – przymknęła oczy, kładąc się na drzwiach. Spojrzała przez wizjer. Już się nie dziwiła czemu Marek się wykręcał na same słowo „joga”. – A to aparat! – zezłościła się. – Gosia! Gosia! – słyszała przez drzwi. Nie wiedziała co zrobić. Nagle wpadła na genialny pomysł. Poszła po apaszkę. Owinęła szyję. Policzyła do 10 i otworzyła. Mężczyzna zacząć coś mówic po niemiecku, ale ona kompletnie nic nie rozumiała. Wskazała na gardło, chąc mu powiedzieć, że straciła głos i jest chora. – Was? – „Kapusta i kwas” – zacytowała w myślach jednego z pancernych, patrząc na niego zezłoszczonym wzrokiem. Zaczęła gestykulować, wskazując dłońmi na gardło, a potem przystawiła dłonie do policzka, wyjaśniając, że idzie spać. – Aara…– zaśmiał się. I ona odwzajemniła sztuczny uśmieszek. Wypchnęła go za drzwi, machając na dowidzenia. Zatrzasnęła je z hukiem. – Jesteś genialna! … Co za palant! – wyszeptała, nie wiedząc po co. I tak nikt by tego nie usłyszał. Była sama. Nagle przypomniała sobie, że musi być w pracy. Pobiegła po telefon i wybrała numer do siebie. Wymieniły się telefonami. Odebrała, zaspanym głosem. – Ja? – zapytała po niemiecku. – Sra! Gosia! To ja! – ponagliła ją, by wreszcie oprzytomniała. – Gdzie jesteś? – zapytała po chwili. – Skoro ty jesteś u mnie, to ja u ciebie! – odpowiedziała nieprzyjemnie. – A praca? Dlaczego nie ma cię na komendzie? – Spoko Basiek, powiedziałam, że jestem chora, a ten twój Adam dał mi dwa tygodnie urlopu! I kazał jechać do rodziców, bym się wykurowała! O nic się nie martw! – To dobrze… – na chwilę zamilkły – Nie zapytasz co u Marka? – zapytała ironicznie. – Skoro dzwonisz, to musi być ok.! – przewróciła oczami. – No… to cześć! – jakoś straciła ochotę na dalszą rozmowę. Przybrała srogo wyglądającą minę. Cz. 16 Stała na środku salonu, zastanawiając jak może zabić nudę. Nie była domowniczką. Lubiła działać, ruszać się. A teraz? Tak nagle musi przyzwyczaić się do ciągłego przebywania w domu. Nudziła się strasznie. Zauważając kurz na jednej z półek wzięła mopa i ścierki. Wysprzątała cały dom, ale ciągle nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Było już po piętnastej. Pewnie teraz z Adamem głowiliby się nad kolejną sprawą, a tak to pozostało jej tylko czekanie na powrót Marka. Usiadła bezradnie na kanapie, opierając głowę o poduszkę. Przymrużyła na moment oczy, po czym wstała i udała się do sypialni. O ile dobrze pamiętała, znajdował się tam laptop Gosi. Usiadła na krześle i włączyła urządzenie. Z ciekawości włączyła program pocztowy. To była wrodzona natura szperacza, poszukiwacza. Nie mogła się oprzeć, a nie miała nic lepszego do roboty. Nie znała jednak hasła. Wiedziała jednak, że Gosia nie ma pamięci do haseł. Wpisała więc… – M a r e k … – uśmiechnęła się do siebie, kiedy włamała się na jej konto. Zauważyła, że ma kilka nieodebranych wiadomości. Włączyła najstarszą. Jakaś wiadomość w języku niemieckim. Włączyła więc Skypa. Musiała się dowiedzieć o co chodzi. Wcześniej jednak wzięła telefon do ręki i napisała jej SMS`a: „Wejdź na skypa. Ważne!”. Poczekała chwilkę, a jej siostra już podłączyła się do sieci. Nacisnęła „Odbierz”. – No cześć… – przywitała się już łagodniej – Dostałaś jakąś wiadomość, chyba z redakcji! – przymrużyła oczy, czy dobrze mówi. – To przeczytaj! – miała na twarzy maseczkę z ogórków i wyglądała na bardzo zrelaksowaną. – Jak mam przeczytać! Nie znam niemieckiego! – zdenerwowała się – …Prześlę ci… – dodała, patrząc na klawiaturę. Gosia jakby nie zwracała na nią uwagi. Odpłynęła gdzieś daleko. Oparta o oparcie obrotowego krześle, siedziała z przymkniętymi oczami. Baśka przewróciła oczami. Nie chciała być już niemiła, ale jej siostra nie wyglądała na przejętą z powodu kryzysu w małżeństwie. Nie mogła się jednak powstrzymać od komentarza. – Widzę, że świetnie się bawisz… – dodała z nieukrywaną ironią w głosie. Wreszcie na nią spojrzała, a jeden z plasterków spadł. Basia wykrzywiła usta w grymasie. – …Basiek, chyba muszę się jakoś odstresować, tak? Tutaj masz tak spokojnie, że nie można inaczej! Wiesz, ile mnie kosztowała każda sprzeczka z Markiem?! Myślałam, że dostanę nerwicy! – pokręciła głową, krzywiąc się na samo wspomnienie. – Czy ty aby czasem nie przesadzasz? – założyła ręce na piersi, przyglądając jej się badawczym wzrokiem. Ostatnio stała się podejrzliwa, czy zależy jej na Marku tak, jak to przysięgała. – Może…Ale daj mi odpocząć! Już czuję się o wiele lepiej! Taka wolna… – Domyślam się! – zironizowała – Tylko czasem nie zapomnij, że masz męża jakieś kilkaset kilometrów na zachód! – Gosia spiorunowała ja spojrzeniem. – Mam! …Chym... Mam mu wysłać jutro artykuł nad którym teraz pracuje! – I jak zamierzasz to zrobić?! – podniosła ton. – Spoko Basia! Napisze go dzisiaj, a ty prześlesz go na meila redakcji! Do budynku wpadam rzadko, więc nie masz się czym przejmować. A teraz muszę już kończyć! Pa! – rozłączyła się, nim Basia zdarzyła coś powiedzieć. Przedrzeźniła ją tylko. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy otrzymała potwierdzenie o wysłanej wiadomości. Miała jeden kłopot z głowy, a mianowicie – Gośkę. Spojrzała instynktownie na zegarek. Marek pewnie znowu wróci tylko na kolację. Obiad musiała zjeść sama, ale była do tego przyzwyczajona. Wolne chwile spędzała przeważnie w samotności, na spacerze, czy po prostu w znajomej knajpce z Adamem. Włączyła polskie radio przez sieć. Nie mogła słuchać tego „szwabskiego jazgotu”. Zasłuchała się w „Radio Zet”. Nawet nie usłyszała dźwięku otwieranych drzwi. Coś ją tknęło, żeby poszperać jeszcze na koncie Gosi. Sama się zdziwiła, ale popchnęła ją intuicja, a ta nigdy jej nie zawodziła. Marek w tym czasie odłożył broń na szafkę. Basia zdziwiła się, kiedy przeglądała jej pocztę. Kilka wiadomości było od tego samego nadawcy. Zmrużyła oczy i włączyła jedną z nich. O dziwo treść była po polsku. Przeczytała. „Już nie mogę się doczekać, kiedy się zobaczymy…Michał. Czekam na odpowiedź gdzie” Rozszerzyła szeroko oczy. Nie to nie może być prawda. Gosia flirtuje z jakimś facetem przez Internet? Przeczytała wszystkie wiadomości od tego Michała. Roiło się od słownych podtekstów, co może tylko dla niej wyglądało na niewinną zabawę. Marek z pewnością nie byłby zadowolony. Siedziała tak w osłupieniu. Odcięła się od świata zewnętrznego, nie mogąc w to uwierzyć. – …Ty suko! – rzuciła na głos, zła jak osa. Przecież to jej siostra i myślała, że zna ją lepiej od siebie. Z letargu wybudził ją Marek, który w ułamku sekundy znalazł obok. Zaskoczył się, kiedy Gosia zaczęła mówić do siebie, ale nie mógł ukryć uśmieszku pod nosem. Przekleństwa w jej ustach? Pierwszy raz coś takiego usłyszał. Podszedł bezszelestnie i położył podbródek na jej ramieniu. Jak widać był w znakomitym humorze i chciał przełożyć go na relacje w domu. Od wczoraj podjął ważną decyzję. Bez względu na wszystko będzie się do niej zbliżać, by odgonić od siebie myśli o jej bliźniaczce. W Gosi zaczynał dostrzegać Basię, co było już paranoją. – Co robisz? – zapytał od razu, przesłodzonym tonem. Basia zamknęła laptopa z hukiem i momentalnie odskoczyła, przesuwając się na obrotowym krześle. – Nic! – odpowiedziała przestraszonym tonem. Serce podchodziło jej do gardła. – Co ty tu robisz tak wcześnie?! – dodała z pretensją, po czym zmrużyła brwi, dziwiąc się temu, co mówi. – …Nie cieszysz się? – przyglądał się jej dziwnie. –…Yyy…cie–szę, jasne, że tak! Bardzo! Tylko nie skradaj się tak, bo…bo mnie straszysz! – zaśmiał się. – Straszę? – przyglądał się jej z rozbawieniem. Skrzyżował ręce. – Tak, właśnie! …Zjesz obiad? – zmieniła temat, by go dalej nie ciągnął. – Już jadłem! …Nie zapytasz dlaczego? – nie spuszczał z niej oka z czym czuła się skrępowana. – Dlaczego? – przedrzeźniła go. – …Złożyłem wypowiedzenie! – odparł już poważniej. Spodziewał się karczemnej awantury, ale dziewczyna dziwnie milczała, przewracając oczami. U kogoś już to widział. Ocknęła się dopiero po chwili. – Co?! – krzyknęła nienaturalnie. – …Znaczy jak to? Zwolniłeś się?! – wstała. – Jeśli chcesz tak to ująć, to tak! Zwolniłem! … Wracamy do Warszawy! Teraz możesz krzyczeć, płakać, ale mnie nic nie obchodzi twoja histeria! – odparł stanowczo. I jak miała się teraz zachować, skoro serce radowało się z tej wiadomości? Pewnie gdyby była sobą, uśmiechnęłaby się szeroko, ale …musiała postąpić inaczej, choć zgodnie ze swoim sumieniem. – …Chyba żartujesz? Chcesz to wszystko zostawić? Zastanowiłeś się, co stracisz?! Pracę, w której zarabiasz trzy razy więcej, wspaniały dom z ogródkiem, wypasione służbowe auto?! I …i chcesz wrócić do … – z trudem przeszło jej to przez gardło – …do …jakiejś tam Stołecznej, do brudnej i zatłoczonej Warszawy, gdzie społeczeństwo cię nie docenia?! – Tam mam przyjaciół! – podniósł ton. – Jedynych, jakich mam! To ich nie chcę stracić! – dodał ciszej. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jej oczy naszły łzami, ale wzruszenia. Nie spodziewała się, że może zdobyć się na takie „poświęcenie” – jak to nazwała. – Już postanowiłem! … – dodał – Zrób z tym, co chcesz! – zauważyła, że trudno było mu udawać zobojętnienie. Widziała w tych oczach, że naprawdę tego chce, więc tak będzie. Gosia nie może tylko myśleć o sobie. Poza tym, po tym, czego się dowiedziała, miała ochotę ją rozszarpać. Ona nigdy nie potraktowałaby tak osoby, którą kocha. Co do uczucia Gosi miała coraz większe wątpliwości. – I …nic nie odwiedzie cię od tej decyzji? – spojrzała mu głęboko w oczy. Kiwnął głową. Odwrócił się i wyszedł się przewietrzyć. Zmartwiła się kiedy długo nie wracał. Czekała na niego na kanapie. Przykryła się kocem i czytała książkę, którą przypadkiem znalazła między ubraniami w walizce. Musiała ją wrzucić przez przypadek. Kryminał. Przynajmniej namiastka jej pracy. Już zaczynała tęsknić za pracą, za Adamem, za Warszawą. Nie wyobrażała sobie, o musiał czuć Marek każdego dnia z dala od wszystkiego, co kochał. Ona by tyle nie wytrzymała i pewnie zrezygnowałaby z życiowej szansy. Warszawa to jej dom i tylko tam będzie szukać szczęścia, tam żyć. Marek pewnie też nie raz żałował, że przyjął propozycję wyjazdu, ale cieszyła się, że wraca. Znowu stworzą niezawodne trio. Tylko na to mogła liczyć. Przysypiała powoli, kiedy usłyszała, jak wchodzi. Podniosła się i pobiegła na korytarz. – Marek! – spojrzał na nią zaskoczony, że jeszcze nie śpi. Było już po 22.00. Zawsze kładła się dość wcześnie spać, może dlatego, by go unikać. – Gdzie ty byłeś tak długo? – zapytała z troska i strachem jednocześnie. – …Nie udawaj, że cię to interesuje! – zmrużyła brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Kiedy zobaczył jej reakcję, dodał – Przepraszam! – wyminął ja i wszedł do salonu. Poszła za nim. Usiadł na kanapie i w oczy od razu rzuciła mu się otwarta książka. Wziął ją do ręki i przeczytał tytuł. – Czytasz Cobena? – spojrzał na nią, kiedy stała obok kanapy. Usiadła nieśmiało. – Tak … jakoś…Czasami… – odparła zupełnie szczerze. Jakby zapomniała kim ma być. – …Nie wiedziałem! – pokręcił głowa i odłożył książkę na stolik przed sobą. – Marek? – spojrzał jej w oczy – Jesteś na mnie zły? – spytała ze smutkiem. Zachowywała się po swojemu, kompletnie się nie kontrolując. – Nie…chyba nie… – sprostował. – Chyba? – zapytała ze śmiechem pod nosem. Zaśmiał się za nią. – Ok., jestem! – odparł już poważniej. – Bo jeśli wtedy mi nie zrobiłaś awantury, to pewnie zaraz to zrobisz! – spuścił głowę. – Nie …nie zrobię! – spojrzał ponownie na nią. Uśmiechnęła się delikatnie. Chwilę spoglądali sobie w oczy. Marek dawno nie czuł tych popularnych „motyli” w żołądku, tego specyficznego mrowienia. Całkowicie zatracił się w jej oczach. Tak bardzo przyciągały jak magnez, miały dziwną głębię, tajemnicę, której chyba wcześniej nie dostrzegł. Jeszcze nigdy nie miał takiej ochoty pocałował własnej żony. Czuł, jakby miał to zrobić po raz pierwszy. Tłumaczył sobie to tym, że już dawno nie doszło między nimi do zbliżenia. Odrodziła się między nimi chemia. Powoli się przybliżał do jej ust, a Basia o dziwo nie protestowała. Czuła dokładnie to samo, co Marek. Zagryzła dolną wargę. Jej źrenice były niespokojne. Podniecone. Opamiętała się dopiero, kiedy ich wargi dzieliły dosłownie milimetry. Wstała gwałtownie i poszła do siebie. Cz. 17 Leżała na łóżku trzymając w ręku książkę, której czytanie przerwało jej wtargnięcie Marka. Egipskie ciemności oświetlały tylko mała lampka. Zagryzała jabłko, mamrocząc coś pod nosem, co można uznać za komentarz do czytanej treści. Podrygiwała głową z niedowierzania. Widocznie źle obstawiła mordercę, dochodząc do kulminacyjnego momentu. Nagle usłyszała tupot stóp po panelach pod drzwiami. Oderwała wzrok od książki, ale wzdrygnęła ramionami. Zaczytała się tak, że nie zauważyła, jak klamka od drzwi niebezpiecznie się poruszyła, a w progu staje Marek, ubrany jedynie w granatowe bokserki. Początkowo nie zwróciła na niego uwagi, dopóki się nie odezwał. – Jest już późno! – podniosła głowę. Jej usta nieco się rozchyliły, a oczy rozszerzyły do wielkości pięciozłotówki. Na dodatek mało co nie udławiłaby się jabłkiem. Mimo szoku, zdołała zmierzył „szwagra” wzrokiem. Wiedziała, że jest wysportowany, ale te mięśni? „Boskie niczym u Apolla” – jak pomyślała. Trwała tak chyba z chwilę, bo Marek dziwnie zmarszczył brwi. Jednocześnie zrobiło mu się miło, że tak na niego patrzy. Kiedy dotarło do Basi, co on najwyraźniej zamierza, poruszała ustami, chcąc coś powiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. Komisarz za to podszedł bliżej niej i rzucił się wygodnie na łóżko, podpierając głowę na łokciu. Odsunęła się tak, że jeszcze chwila, a spadłaby na podłogę. Była na samym krańcu. Marek skierował wzrok na nią. Ta starała się tylko nie patrzeć w jego kierunku. Zakryła twarz książką. Przewrócił oczami. – Na dzisiaj już ci chyba wystarczy! – wyciągnął ku niej rękę po jej lekturę. Już ją miał w dłoni, kiedy odsunęła trzymany przedmiot tak, że nie dosięgał ręką. I tak z kilka razy odsuwała, kiedy chciał ją złapać. – Gośka! – podniósł głos, ale nic nie odpowiedziała. – Oddaj to! – nie zareagowała – Chcę spać! Zgaś światło! – mówił jak grochem o ścianę. Nachylił się więc bardziej i wreszcie chwycił książkę. Prawie leżał na niej. Przestraszyła się. Jedynym „odgrodzeniem” było trzymane przez nią wysoko kolano, które wbiła w jego tors. Było swego rodzaju asekuracją. – Gośka, co ty robisz?! – zdenerwował się. – Oddasz tą cholerną książkę, czy mam się z tobą siłować? – pokiwała nieśmiało głową na „Nie” z uśmiechem. Nie odda mu. Z całej siły zaciskała na niej palce. Niewzruszony chwycił książkę, ale trzymała ją kurczowo przy sobie. – Nie dam!! – krzyknęła zła, grubym głosem, jakby chciała zaraz go zamordować. Siłowali się tak chwilę, kiedy wreszcie wyrwał jej ją z ręki. – Nie mam ochoty na głupie zabawy! – wystawił palec wskazujący w jej kierunku zezłoszczony jej droczeniem. – To wyjdź! – wreszcie wydusiła z siebie to, co miała powiedzieć od kiedy tu wszedł. Powiedziała to z czystą satysfakcją i premedytacją. – Co? – Powiedziałam: Wyjdź! – powtórzyła głośniej. – To chyba też MOJA – podkreślił – sypialnia! Mam dosyć spania na kanapie! Jest niewygodna! – wbijali w siebie ostre spojrzenia. – Dobrze! – wycedziła przez zęby – W takim razie ja pójdę! – wstała, chcąc już wychodzić, ale chwycił ją za łokieć, przyciągnął ją do łóżka obok siebie. – Poczekaj! – rzucił w międzyczasie – …Chyba możemy spać razem? – spuściła wzrok – Chyba chcesz, żeby było między nami lepiej, tak? To się postaraj! – rzucił patrząc na nią, ale ona utkwiła wzrok w martwym punkcie, byle nie patrzeć mu w oczy. –… Kładź się! – rozkazał i sam opadł na poduszkę. – I zgaś to światło! – powtórzył jeszcze raz. Może wygrał bitwę, ale nie wojnę. Ona sama nie lubiła jak jakiś facet nią dyrygował, nawet jeśli w dobrej wierze. Zgasiła lampkę ze złością. – Dobranoc! – zamknął oczy, ale zaśmiał się na samo wspomnienie jej wściekłej miny. Basia chwilę posiedziała tak w ciemnościach, po czym przesunęła się na sam koniec. Nie zamierzała zmrużyć oka. Nie wiedziała czego może się spodziewać po Marku. Musiała być ciągle w gotowości. Być czujna. Wsunęła się pod kołdrę, zagarniając prawie całą na swoja stronę. Markowi nie zostało prawie nic. Po chwili komisarz wyrównał przykrycie odbierając to, co mu zabrała. Wkurzona pociągnęła kołdrę w górę i odkryła mu stopy. Odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę. Usiadł na moment i poprawił. Basia powtórzyła ten manewr z dwa razy. Marek zaklął w duchu. Tracił cierpliwość. – Przestaniesz?! – podniósł głos. Spojrzała na niego. – Dobranoc! – rzuciła z satysfakcja i uroczym uśmiechem. Dalsza część nocy przebiegła bez złośliwości, jednak Basia leżała sztywno na plecach, z rękoma przy biodrach. Modliła się, by się nie przysunął, albo żeby ta noc wreszcie się skończyła. Spojrzała na zegarek. Było już po drugiej. Niepewnie skierowała wzrok na Marka. Spał twardym snem. Przynajmniej miała taka nadzieję. Odwróciła się na bok i sama postanowiła zasnąć. Zamknęła oczy może na pięć sekundy, kiedy poczuła jak omsknęła mu się ręka, obejmując ją w pasie. W śni nie kontrolował tego, co robi. Basia szybko zabrała jego rękę, ale znowu położył ją na niej. Spojrzała na niego. – Przestaniesz?! – zapytała ponownie jak on, a Marek otworzył jedno oko z uśmiechem. – Bo co? – przyglądał się jej z rozbawieniem. – Bo sobie stąd pójdę! – odpowiedziała ze złością. – …– pokręcił głową – To będę cię musiał przytrzymywać oburącz! – z jego twarzy nie schodził zawadiacki uśmieszek. Zauważył, że ostatnio może jej dokuczać bardziej niż zwykle. Tak uroczo się wówczas złościła. – To dostaniesz w zęby! – odpowiedziała tak niepewnie, że pewnie sama nie uwierzyła w to, co mówi. Przysunął się bliżej, przytrzymując głowę na łokciu. – Śmiało! – spojrzała na niego, po czym wstała i wyszła trzaskając drzwiami. Opadł ciężko na poduszkę. Nie rozumiał dlaczego się tak opiera, skoro widzi w jej oczach miłość. Co dziwne nie widział tego wcześniej. Nie w taki sposób. Coraz bardziej jej nie rozumiał, ale też sam nie rozumiał siebie. Znał Gosię od tyle czasu, a teraz zdaje mu się jakby miał przed sobą inną osobę, co przysparzało go o ciarki na plecach na samą o niej myśl. Miał ochotę być przy niej blisko. Obudziła się około 6 nad ranem. Kanapa rzeczywiście była okropna. Niewyspana, zła, postanowiła wziąć relaksującą kąpiel w wannie. Zauważyła, ze ma hydromasaż. Teraz tylko o tym marzyła. By na moment zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Poszła więc do łazienki. Nalała wodę, płyn, z którego zrobiło się mnóstwo piany. Ściągnęła piżamkę i znużyła się w pianie. Jej blond włosy od razu zrobiły się mokre. Uniosła nogę, podśpiewując coś pod nosem. Przeleżała tak z dobre 10 minut. Przymknęła oczy, wsłuchała się w ciszę. Po raz kolejny nie usłyszała, jak wchodził. Musiał być perfekcjonistą w skradaniu się z nienadzka. Uśmiechnął się do siebie i oparł o kabinę prysznicową. – Już wstałaś? – momentalnie odwróciła głowę w jego stronę i krzyknęła, nie mogąc zapanować nad wydobywanymi z gardła dźwiękami. – Wyjdź!! – krzyknęła dramatycznie. – Wynoś się! – powtórzyła, kiedy nie zareagował. – Gosia…Ale ja naprawdę już wszystko widziałem! – zaśmiał się. Droczy się z nim jakby…nawet nie umiał tego określić. Co nie oznacza, że mu się to nie podobało. Podszedł bliżej i przykucnął przed nią. Miała rękę opartą o brzeg wanny, więc delikatnie przejechał palcem po mokrej skórze. Podniosła wzrok, a kiedy on zrobił to samo, ochlapała go wodą w oczy. – Ała! Oszalałaś?! – podniósł się, przecierając oko. Lekko go szczypało. – Zasłużyłeś! – odparła pewnie. – Co się z tobą dzieje? Nie zapomnij, że jestem twoim… – Wiem kim jesteś! – weszła mu brutalnie w zdanie. – A teraz proszę cię byś wyszedł, zanim opadnie mi piana! Chcę się wykąpać! – Nie! – odparł stanowczo i usiadł na sedesie. – Poczekam! – Powiedziałam wyjdź! Moje zdanie liczy się w tym momencie bardzie, tak?! Więc masz wyjść, bo nie życzę sobie twojej tu teraz obecności! …Bo zacznę krzyczeć! – zagroziła. – Krzycz sobie, nie raz krzyczałaś, kiedy ja i ty… – nie dała mu dokończyć. – Bla bla bla! – zakryła ręką uszy, by tego nie słyszeć. Nie miała ochoty wysłuchiwać tego, co teraz wygaduje. To bolało. Ponownie podszedł bliżej niej. – O co ci chodzi? – zapytał patrząc jej w oczy. – …Od naszego powrotu zachowujesz się, jakby cię podmienili! Może nawet i lepiej…Ale… nie mogę cię dotknąć, spać z tobą w jednym łóżku, a to przecież ty zawsze byłaś chętna, nawet jeśli byliśmy pokłóceni! … Chcesz wiedzieć, czy mam ochotę na seks? Tak, mam cholerną ochotę na seks z tobą! …Bo czy to takie dziwne, że… chcę się kochać z własną żoną?! – spojrzała na niego, mocno zaciągając powietrze w płuca. – …A może ty kogoś masz?! – zapytał nagle. Jego złość wzbierała na sile. Czuł jak gorąca fala przeszywa jego ciało. – Nie krzycz! – poprosiła. – To mi to wytłumacz do cholery!! – wzdrygnęła się od jego krzyku. Zakryła rękoma twarz. Ściszył ton, zauważając, że trochę przegina. Zawsze starał się opanowywać gniew. Postanowił jej zadać proste pytanie. – … Powiedź, ale szczerze… Czy ty mnie jeszcze kochasz? Chcesz być ze mną, czy nie? – spuściła głowę. Nie chciała odpowiadać na jego pytania. Były za trudne. – No powiedź! – ponaglił ją. Widząc, że nie ma innego wyjścia, odparła cicho, bo to co teraz mówiła, ledwo przeszło jej przez gardło. – …T–ak…– odpowiedziała nieśmiało, spoglądała mu w oczy. Nie potrafiła skłamać. – Co? Nie słyszę… – był w tym momencie bezwzględny i konsekwentny. – Tak! Kocham cię od momentu, kiedy cię zobaczyłam! I chciałabym z tobą być! – odparła patrząc mu w oczy. Czując jednak, że serce pęka jej na milion kawałków, rzuciła ze złością – …Starczy?! – podniosła ton. Do jej mokrych od wody oczu wzbierały łzy. Odwrócił na moment głowę, a Basia szybko przetarła spływającą łzę. Trudno było ją w tym momencie odróżnić. Wyznała mu to najpiękniejsze uczucie, jakie można darzyć człowieka, ale nie jako Basia Storosz! Marek nadal myśli, że jest jej siostrą. I pewnie już nigdy się nie dowie. Komisarz ponownie na nią spojrzał, tym razem o wiele łagodniej. I jak mógł w to nie uwierzyć? Przecież w tym, co powiedziała biła taka szczerość. Czuł się głupio, że tak na nią naskoczył zwłaszcza, kiedy zauważył, że jej oczy robią się czerwone. Tego niestety nie mogła ukryć. Uśmiechnął się delikatnie. – Zrobię kawy, chcesz? – kiwnęła głową. Jej gardło było tak ściśnięte przez połykane łzy, że nie krzyknęłaby nawet, jeśli ujrzałaby ducha. Niespodziewanie ucałował ją w czoło. Nawet gdyby chciała nie zdążyłaby zareagować. Ani drgnęła. Wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy wybuchła płaczem, zakrywając usta ręka, by nie usłyszał. Wyszła po jakiś 10 minutach. Zdziwiła się, kiedy na stole zobaczyła świeże tosty. A zapach aromatycznej kawy unosił się od samego wejścia do kuchni. Po środku stołu stałą jeszcze róża z ich ogrodu. Zamrugała oczami, nie wierząc w to, co widzi. – Siadaj! – posłał w jej kierunku uroczy uśmiech. – … Ale… – westchnęła i klapnęła na krzesło. Marek podszedł i nałożył jej na talerz jajecznicę z bekonem, chyba jego popisowe danie. Gosia ostrzegała ja, że jeśli komisarz buszuje w kuchni, musi milczeć. Poza tym nie miała ochoty mu zwracać uwagi. Radził sobie świetnie. Nie raz marzyła o takim poranku. Basia chyba zaczynała rozumieć dlaczego Gosia aż tak bardzo denerwuje się, kiedy Marek gotuje. Miał większe umiejętności od niej, poza tym był strasznie szybki. – Upss…– skrzywił się. – Zapomniałem, że nie lubisz z bekonem! – Nie, ja lubię bekon! – zmarszczył brwi. Odpowiedziała to z taka pewnością – Yyy…Znaczy lubię, ale nie jem, bo to wysokotłuszczowe…? – zapytała samą siebie. Zaśmiał się. – Dziękuję! – rzuciła z uśmiechem, kiedy dalej stał nad jej głową. Przeczesała włosy za ucho. Marek, który przyglądał się jej z uwagą, zauważył nagle coś dziwnego. Dziurka po kolczyku w chrząstce. Znał każdy element ciała Gosi i na pewno coś takiego by zauważył wcześniej. Przeczesał resztę włosów z ucha zaskoczonej Storosz. – Przebiłaś ucho? Kiedy? – spojrzał na nią z wyczekiwaniem na odpowiedź. Nabrała głęboko powietrza. Poczuła jak fala gorąca spływ po jej ciele. Cz. 18. Zaskoczył ją tym, że jest aż taki spostrzegawczy. Z początku zamarła, ale nie od parady ma policyjną odznakę. Nabrała głęboko powietrza w płuca, uśmiechnęła się niepewnie i odpowiedziała bez zająknięcia. Przynajmniej jej się tak wydawało. Miała tylko nadzieję, że jej uwierzy i nie zacznie ciągnąć tego tematu dalej. Na szczęście miała wybujałą wyobraźnie zatem wymówka przyszłaby jej do głowy szybko. – …Byłeś tak zapracowany, że nie zauważyłeś po prostu! – dodała nutkę żalu, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Usiadł z powrotem. – Możliwe, ale… zauważyłbym! – zwątpił, czy umknąłby jego uwadze taki szczegół, skoro spostrzegawczość to jedna z najważniejszych cech dla policjanta. – Widocznie nie zauważyłeś! – wzruszyła ramionami i przykryła ucho, by odciąć kontakt wzrokowy. Dał spokój. Zamiast jego dociekliwych pytań, zamyślił się na moment, przez co milczeli przez jakąś chwilę. Wreszcie rzucił, spuszczając głowę i udawał, że je bez zainteresowania. – …Przeczytałem w gazecie recenzję najnowszego filmu! Komedia romantyczna…– o ile dobrze pamiętał był to ulubiony gatunek Gosi. Sam, wolałby jaką sensację, ale chciał się poświęcić, by sprawić jej przyjemność. Z resztą w soboty zawsze chodzili do kina, nawet jak Marek późno wrócił. – Ale ja nie… – zaczęła kręcić głową, chcąc powiedzieć, ze nie przepada za komediami, zwłaszcza o miłości, przyrównując je do nudnych romansideł, ale w porę się opamiętała. – …Ale nie wiem…– spoglądała cały czas mu w oczy, ale widząc jego zawiedzenie, natychmiast się zgodziła. Nie potrafiła mu odmówić – No dobrze! – uśmiechnęła się szczerze. Ucieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Ona też była zadowolona. Czeka ją pespektywa spędzenia przemiłego wieczoru w towarzystwie…”w niebanalnym towarzystwie!” – pomyślała, strofując swoje myśli. Myślał, że zgodziła się od tak sobie, ale ni z tego, ni z owego wypaliła. – Ale …musisz mi pomóc w zmywaniu! – podniosła brwi w górę. Otworzył zaskoczony usta, ale uśmiechnął się w kącikach ust. Podawała Markowi talerze do wytarcia. Jak uważała ona zmywa lepiej od niego. Przekonała się o tym w Polsce. Ale przynajmniej miała wzorowego pomocnika. – Uważaj, bo upuścisz! – pogroziła mu, kiedy bawił się talerzem, podkręcając go na palcu. – Spokojnie, grałem w kosza! Nie jedną piłkę tak obracałem! – spojrzała na niego dziwnie spłoszona i zawstydzona, wyczuwając ten niewątpliwy podtekst, a Marek w odwecie tylko puścił jej oczko. Za swoje zuchwalstwo opryskała go wodą z pianą od płynu do mycia naczyń. Uśmiechnął się ocierając twarz ramieniem od bluzy. Jednak tak sprawy pozostawić nie mógł. Stanął za nią. – Więc tak?! Na starszego?! Tak? To masz! – przytrzymał jedną ręką jej dłonie w zlewie, a sam zaczął chlapać jej twarz. Wybuchła śmiechem, prosząc by przestał. – Marek!! …Nie…Dość!! Starczy! – kiedy dalej nie reagował, smarując jej twarz pianą, nabrała w swoje dłonie, wyszarpnęła ręce, odwróciła się i sama wysmarowała mu twarz. Kiedy piana wpadła mu do ust, odsunął się, plując w powietrzu. Skrzywił się od smaku. Basia wybuchła śmiechem i wybiegła wycierając ręce, by jej nie dogonił. Przewrócił oczami z szerokim uśmiechem. Szli właśnie do samochodu. Nagle Basia vel Gosia przystanęła, usilnie się nad czymś zastanawiając. – Wszystko zakręciłeś? – stanął obok niej przyglądając się jej dziwnie. Zawsze to ona wychodziła prędzej, nie myśląc, czy kurki w łazience mogą być niedokręcone, przecież nie zaleją sąsiadów, bo jakich? Wolała jak najszybciej spędzić miło czas, niczym się nie przejmując. Basia odwrotnie. Miała raz nauczkę, kiedy zalała kogoś pod sobą i od tego czasu sprawdzała wszystko po sto razy. Stała się ostrożniejsza. – A nic! – machnęła ręką i razem wsiedli do samochodu. Po niedługim czasie znaleźli się przed kinem. Basia przez całą drogę przyglądała się widokom za szybą. Nie była nigdy w Berlinie, a też nie zwiedziła miasta. Chciałaby się wszystkiemu bliżej przyjrzeć, zwłaszcza, ze Berlin o zmroku, oświetlony tysiącami świateł trochę przypominał jej Warszawę. Film, jaki wybrał Marek, może był ciekawy, ale oni nie mieli czasu go oglądać. Cały czas rozmawiali, co chwila wybuchając śmiechem, kiedy Marek opowiadał jakaś zabawka historię lub od czasu do czasu śmiesznie skomentował wydarzenia na ekranie. Wcześniej nie mógł sobie na to pozwolić, by nie dostać bury od Gosi. Nie raz byli pukani w ramię, więc zaczęli szeptać sobie na ucho. Spędzili wspaniale te trzy godziny. Byli w znakomitych humorach i wcale nie żałowali straconego filmu. Wystarczyło im same swoje towarzystwo. Marek już otwierał drzwi od swojego srebrnego mercedesa, kiedy Basia, po chwili namysłu, wypaliła z nagła. – Marek? – spojrzał na nią, kładąc trzymane w ręku kluczyki na dachu. Podparł się łokciem. – …Masz ochotę na… – zmrużył oczy z zawadiackim uśmiechem –…na piwo! – dodała ze śmiechem. – Piwo? Przecież ty nie lubisz piwa! – zdziwił się, co nie znaczy, że nie ucieszył. – Może nie lubię, bo wole wino, ale chyba mogę zrobić wyjątek? – zapytała śmiesznie przekręcając głowę. – Stoi! – odparł bez zastanowienia. Podbiegł w jej stronę i chwycił ją za rękę. Pod wpływem jego dotyku, dziwny dreszcz przeszedł jej po plecach, ale nie dała tego po sobie poznać. – Tu niedaleko, jest taka fajna knajpka! – zaszli tam za jakieś 10 minut. Chyba najdłuższe dziesięć minut w jej życiu, jak pomyślała. Usiedli przy barze i zaczęli sączyć narodowy trunek wszystkich Niemców. Rozmowa tak im się kleiła, że zamówili kolejne i kolejne. Baśka po dwóch miała już dosyć. Te niemieckie były jak siekiera. Byli rozweseleni, a Basia nawet lekko się potykała o własne nogi. Kiedy doszli do samochodu, przystanęli. Storosz nie była aż tak pijana, by nie zaprotestować, kiedy chciał wsiadać. – O nie, nie, nie! Jesteś pijany! Nie możesz prowadzić! – wybuchła śmiechem. – Nie zamierzam! – otworzył drzwi i wyciągnął ze schowka komórkę. – Zadzwonimy po taksówkę! – A samochód? – zapytała, pokazując palcem na auto, ledwo powstrzymując się od kolejnego napadu. – Mogą go nawet ukraść! Nie mój! – objął ją ramieniem, a ona położyła głowę na jego ramieniu, zaśmiewając się w głos. Kompletnie nad sobą nie panowała i zapewne jutro nie będzie niczego pamiętać. Urywał jej się film. Po 15 minutach wsiedli do taksówki i pojechali do domu. – … Kręci mi się w głowie! – rzuciła i opadła na kanapę. Ledwo odnalazła ją w ciemnościach. Zapalił światło i podszedł bliżej. – Chodź! – rzucił ciepło, pomagając jej wstać. Zachwiała się i po raz kolejny wybuchła śmiechem. Zaprowadził ją do sypialni. Nawet się nie spodziewała, że tej nocy nie będzie mieć dla niej znaczenia jak blisko niej śpi. Przysunęła się znacznie bliżej niż poprzedniej nocy, a Marek objął ja ramieniem. Nie wzbraniała się. Spała twardo. Obudził się, kiedy ostry promień słońca padł na jego twarz. Dłonią przejechał po pościeli, ale łóżko po drugiej stronie było puste. Zdziwiony wstał i udała się do kuchni, czochrając swoje włosy. Uśmiechnął się kiedy zobaczył, że „Gosia” w szlafroku, odwraca się do niego z kubkiem parującej kawy. Nie wyglądała za ciekawie. Uśmiechnął się delikatnie. Stanął w progu, opierając się o futrynę. – I co? Kacyk? – posłała mu sztuczny uśmieszek. Opadła ciężko na krzesło. – … Kaca mam, ale wszystko pamiętam! Ha! – uniosła łyżeczkę w górę z triumfem. Podszedł bliżej i zaczął się rozglądać. – A gdzie moja? – skrzywił się. – Zrób sobie! – podniosła brew w górę z uśmiechem. Przesłał jej sztuczny uśmiech. Podszedł do ekspresu i po chwili usiadł z aromatyczną kawą. Chwile milczeli, po czym Marek zapytał już poważniej. – To dokąd chcesz dzisiaj iść? – zmrużyła oczy, nie rozumiała za bardzo. Zagryzła wargę, po czym rzuciła. – …Na miasto! …Spacer po Berlinie, ale nie taki zwykły…– rozmarzyła się, wywracając oczy ku górze. – Wyobraź sobie, że…że jestem tu po raz pierwszy i masz mi pokazać najładniejsze miejsca… – oblizała łyżeczkę. – … Hym…– zmarszczył śmiesznie brwi – …czyli mam być twoim przewodnikiem? – kiwnęła głową. Na wycieczkę wyruszyli zaraz po pysznym obiedzie w wykonaniu panny Barbary S. Marek był w siódmym niebie. Niewątpliwie Gosia polepszyła swoje kulinarne umiejętności i nawet był z niej dumny. Później wsiedli w samochód, który wcześniej Marek musiał „przyprowadzić”. Zaparkował gdzieś w centrum. Miasto jest rozległe, ale on już sobie wszystko zaplanował. Zaczęli spacer, zwiedzając miasto od klasycznych budowli, zabytki, fontanny, czy miejsca o wartości historycznej, po budynki o nowoczesnej architekturze, które akurat Markowi bardzo się w tym mieście podobały. Basia była pod wrażeniem. Zachowywał się jak rasowy przewodnik i nieźle ją wymęczył. Jego opowieści (często wymyślone na poczekaniu lub przypomniane śmieszne anegdotki) bardzo ją bawiły. Było jej z nim świetnie. Marek aż promieniał szczęściem, widząc jej uśmiech na twarzy. Tak ładnie się do niego uśmiechała, że nie mógł się powstrzymać i nie odwzajemnić gestu. Czuł się dziwnie. Jakby na nowo zakochiwał się we własnej żonie, albo jakby właśnie powtarzali swój miodowy miesiąc, kiedy byli do szaleństwa w sobie zakochani. Zauważył jednak pewną różnicę. To uczucie jest jakieś dojrzalsze. Nie ma nagłych skoków hormonów, kiedy jest blisko niego. Po prostu był z nią i nie musiał czuć jej bliskości. Zwiedzali miasto, jakby byli już dobre kilkanaście lat po ślubie. Chciał, żeby było już tak zawsze, bo teraz właściwie tak naprawdę poczuł, że chce z nią spędzić resztę życia. Wrócili, kiedy było już późno. Nawet nie zauważyli, że czas tak szybko zleciał. – Pójdę do łazienki! – pobiegła z uśmiechem, zamykając drzwi. – Zrobię herbaty? Chcesz? – zaproponował, stojąc przy drzwiach. Usłyszał tylko szybkie „Ok.” i razem potem rozległ się dźwięk szumiącej wody obijającej się o kabinę prysznicową. Wyszła dosłownie po pięciu minutach i usiadła na kanapie. Była już wyćwiczona. Nie raz musiała się śpieszyć, a sama nie lubiła długo przesiadywać w łazience, to nie w jej stylu. Oczywiście, kiedy nie wymaga tego okazja. Kiedy wyszła, pokierowała się do salonu. Nagle poczuła, jak jej nogi stają się takie ciężkie. Położyła się, opierając głowę o poduszkę. Czuła się taka zmęczona. – Może włączymy jakiś film na DVD, co? – zapytał z kuchni, ale nie usłyszał odpowiedzi. Zabrał więc dwa kubki i poszedł do salonu. Jego uśmiech rósł z każdym kolejnym stawianym krokiem. Położył herbaty na stoliku i kucnął przysuwając się blisko jej twarzy. – …Z cukrem? – zapytał szeptem, jednak odpowiedziała mu tylko jakimś niezrozumiałym pomrukiem. Tak słodko wyglądała uśpiona, a ten uśmiech rekompensował mu fatygę. Nie mógł pozwolić, by skazywała się jeszcze raz na męczarnie śpiąc tutaj całą noc. Wziął ją ręce i przeniósł na łóżko w sypialni. Spała jak dziecko, mała, niewinna dziewczynka, wykończona wrażeniami minionego dnia. Ani nie drgnęła. Była taka wiotka a przy tym leciutka jak piórko. Położył ją delikatnie na łóżku, zdjął jej buty i sam poszedł do łazienki. Wrócił po piętnastu minutach i położył się obok, podpierając głowę na łokciu. Przyglądał się jej długo. Jego oczy świeciły się blaskiem jak dwa ogniki. Nie mógł się powstrzymać, ale miał na to ochotę już od 2 dni. Nachylił się i delikatnie musnął jej usta. – Dobranoc! – szepnął. Nie obudziła się, spała oddychając miarowo, ale na jej ustach namalował się uśmiech. Cz. 19. Spał spokojnie, jak dziecko – snem beztroskim i przyjemnym. Szkoda tylko, że ona, zmęczona tym dniem, nie zdawała sobie sprawy, że jest tak blisko, że ona śpi, oddychając miarowo, wtulona w jego silne ramiona. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze. Obudzili się niemal równocześnie. Powoli otworzyła oczy, kiedy do sypialni wdarło się berlińskie słońce. Początkowo nie wiedziała co się dzieje, ale ewidentnie odniosła wrażenie, jakby odczuwała ciepło czyjejś ręki na swoim ramieniu. I z pewnością jej głowa nie spoczywała na poduszce. Był to czyjś tors. Miała takie kolorowe, przyjemne sny i teraz wręcz pomyślała, że wcale się jeszcze nie obudziła, śni dalej, a to jego kolejny obraz. Jednak to było prawdą. Jej oczy były otwarte i naprawdę czuła tą nieosiągalną wcześniej bliskość drugiej osoby. Poruszyła głową, patrząc w górę i napotkała na jego wzrok. Też już nie spał. Patrzył spokojnie jak się budzi. Otworzyła szeroko oczy, poruszała ustami, by coś powiedzieć, ale zamarła. Odezwał się pierwszy. – …Dzień dobry, kochanie… – nachylił się, chcąc ją pocałować, ale zakryła usta ręką, poruszając niespokojnie źrenicami. Zmarszczył brwi, a po chwili wyskoczyła z łóżka, jak oparzona. – Gosia, gdzie ty… – urwał, zdając sobie sprawę, że jej już nie ma i pewnie go nie słyszy. Pobiegła do łazienki, zamykając się na klucz. Oddychała głęboko, próbując uspokoić kołaczące serce. Oparła się głową o drzwi i przymknęła na moment oczy. – Co ty robisz…– szepnęła do siebie, karcąc się za swoje zachowanie. Podeszła ociężałym krokiem do umywalki. Nachyliła się i przemyła twarz. Podniosła wzrok i ujrzała w odbiciu swoją postać. Ale nie ten, jaki powinna zobaczyć. Spojrzała w lustro i dopiero teraz zdała sobie tak naprawdę sprawę z tego, że to nie jest Basia Storosz – „To nie ciebie kocha!” – powtarzała w myślach. Przyglądała się „nie swojemu” odbiciu dość długo. Wreszcie odparła ze smutkiem. – I co? Jak się czujesz po drugiej stronie lustra? – zapytała samą siebie i nagle poczuła niezwykłe obrzydzenie do samej siebie, wstręt. Weszła w nie swoje życie, korzysta z czegoś, z czego nie ma prawa! … Nie mogła na siebie patrzeć! Czuła złość, nagły atak gniewu, pełen bezradności, spalający ją od środka. Nawet rozpacz, że ten sen nie potrwa za długo, że już zaraz wszystko się skończy i wróci do szarej rzeczywistości, tam, gdzie jej miejsce. Do siebie, jako zwykła Basia S., kochająca miłością nieodwzajemnioną. Znowu ze złamanym sercem. W jej oczach wzbierały łzy, a gardło chciało krzyczeć, błagać, by to na nią patrzył tymi maślanymi oczami z tym mrzonkowym uczuciem. Miała nie tylko mętlik w głowie, ale teraz, co działo się z jej sfera emocjonalną trudno opisać słowami. Gniew, złość, zazdrość, mieszana z radością chwili, chwilą szczęścia, płaczem i rozpaczą. Wybuchła. Wzięła do ręki pierwszą lepszą rzecz, jaka trafiła jej się w ręce i uderzyła w lustro. Z krzykiem rozbiła je na mnóstwo malutkich kawałeczków. Marek, zaniepokojony, słysząc rozbicie szkła, pobiegł do łazienki. – Gosia! – nacisnął na klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. – Gośka!! – zaczął walić do drzwi. – Otwieraj, słyszysz! – zdenerwowany, ze coś się stało, bo nawet nie odpowiedziała, odsunął się i wywarzył zamek nogą. Otworzył i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy do odłamki szkła i jak siedzi, oparta o wannę. Bóg jeden wie, co sobie w tej chwili pomyślał. Podbiegł do niej, kucając przed nią. – Co ty chciałaś zrobić?! – podniósł ton. Próba samobójcza to pierwsze, co przyszło mu do głowy. – Nic! – mruknęła pod nosem, uznając jego wizję za nonsens. Nigdy nie dopuściłaby się takiego czynu, nawet z miłości. Chciało jej się śmiać, ale się opanowała. Zaczęła zbierać w milczeniu kawałki szkła w ręce. Nawet na niego nie patrzyła. – Gośka! – chciał, żeby zwróciła na niego uwagę. – Marek, nic mi nie jest! …Daj mi spokój! Niepotrzebnie wywaliłeś ten zamek! – wstała omijając go. – Przestraszyłaś mnie! Rozumiesz? Nie rób tego więcej! – stanął zaraz za nią, ale ona była odwrócona do niego plecami. – … Spokojnie… Nie zrobię, już nigdy! – ostatnie słowo dodała ciszej. – No przepraszam! – rzuciła wściekle. – To mnie czeka kolejne siedem lat nieszczęść, nie ciebie! – po czym wyszła po szufelkę i zmiotkę do schowka. Marek stał tak chwilę w milczeniu, po czym wyszedł. Zatrzymał ją. – …Zaczekaj! – odwróciła się. – Co się dzieje? Martwię się o ciebie… – uśmiechnęła się szczerze i delikatnie. – Niepotrzebnie, naprawdę, mam gorszy dzień, to wszystko! – odpowiedziała. W sumie można by to uznać za prawdę. – Na pewno? – pokiwała głową. Nieco się uspokoił, ale już miał sposób jak poprawić jej humor. Uśmiechnął się do siebie, wyraźnie coś knując. – Na pewno! – zapewniła – Pójdę się położyć! – zanim jednak udała się do sypialni, posprzątała i odbyła ranną toaletę. Nawet nie wiedziała ile czasu tak przeleżała w kompletnej ciszy, patrząc w sufit. Wreszcie odwróciła głowę i spojrzała na zegarek. Była już jedenasta, ale nie była głodna. Poczeka z pierwszym posiłkiem do obiadu. Nagle rozdzwoniła się jej komórka. Wzięła do reki telefon i odebrała. Nie miała jednak pojęcia, że Marek szykował się do wyjścia, ale najpierw chciał do podpatrzeć jak się czuje. Nie chciał jednak wchodzić. To była część jego planu na wieczór. Drzwi były uchylone, więc usłyszał też dźwięk jej komórki. – Cześć Basiek… Nie odzywałaś się przez dwa dni to… – przerwała jej. Sam głos ją drażnił. – …Czego chcesz?! – zapytała ze złością, kiedy ujrzała na wyświetlaczu „Basia dzwoni”. Na szczęście Marek nie rozumiał o czym rozmawiała i z kim. – …Coś się stało, że jesteś taka …zła? – Jeszcze się pytasz?! – mówiła cicho, by nikt przypadkiem nie usłyszał ich rozmowy. Zwłaszcza Marek. Przyzwyczaiła się, że lubi się skradać. Nie chcąc jej jednak przeszkadzać, wyszedł z mieszkania w znakomitym humorze, zamykając za sobą drzwi. – Jak możesz mu to robić?! Myślisz, że się nie dowie, tak?! To, to jest ta twoja wielka miłość! Wymyśliłaś to wszystko tylko po to, żebyś mogła się spotkać kochankiem?! A ja ci zaufałam! Wykorzystałaś mnie, a ja…ja głupia naprawdę chciałam wam pomóc! …Biedny Marek! – Basia, posłuchaj… – zaczęła się tłumaczyć, ale na próżno. – A już zaczynałam wierzyć, że to Marek wszystko między wami zepsuł! A to wina mojej kochanej siostrzyczki, bo znudził się jej mąż! …Stara się jak idiota, żeby spełnić twoje zachcianki, a nie wie, że on sam był jedną z nich! Tylko, że teraz Gosia woli szukać drugiego kretyna gdzie indziej! Marek to najwspanialszy człowiek, jakiego znam!…Boże…Mieć takiego faceta i jeszcze go zdradzać z jakimś…Michałem?! Ty nie masz serca! – zakpiła z niej. – Basia, ja go nie…– przerwała jej natychmiast. – Nie chce tego słuchać! – niemal krzyknęła. – ciesz się, że nie miałam odwagi powiedzieć tego twojemu mężowi! Nie umiałabym! – nacisnęła czerwoną słuchawkę. – Baś!! Pi pi – za późno. Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko. Udała się do kuchni. Miała ochotę na coś, co podwyższa poziom serotoniny we krwi. Zauważyła jednak małą karteczkę na stole, postawioną, jak namiot. Wzięła ją do ręki. Zmrużyła oczy, kiedy przeczytała na niej „Do Gosi”. Pismo Marka, czerwonym mazakiem. Rozłożyła. „Muszę coś załatwić w fabryce! Ubierz się ładnie! Zabieram cię w bardzo fajne miejsce! Przyjadę po ciebie około osiemnastej wieczorem! Tylko się nie spóźnij, proszę! Marek.” Sama nie wiedziała dlaczego na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie potrzebowała do tego czekolady, czy lodów. Po prostu, od razu poczuła się szczęśliwsza, nawet jeśli ta chwila miałaby być tylko ulotną godziną. Chciała się tym cieszyć, póki jeszcze może. Nie wiedziała co miał na myśli pod słowami „Ubierz się ładnie”. Elegancko, ale na luzie, czy szykownie, jak na bal. Przeszukała całą szafę Gosi. Znalazła skromną, czarną sukienkę, w której jej siostra była chyba na jakimś pogrzebie. Nic innego nie znalazła. Ta przynajmniej nie miała dużego dekoltu. Była skromna, ale bardzo ładna jej zdaniem. Gotowa nawet i przed osiemnastą dopracowywała szczegóły uczesania. Wyprostowała głosy. Te loki zaczynały ją denerwować, zwłaszcza, że nie miała podatnych włosów. Związała je z tyłu. Spojrzała na zegarek. Było już po osiemnastej. Wyszła więc przed dom, kiedy oślepiło ją światło od samochodu. Marek siedział oparty na masce samochodu. Za plecami trzymał bukiet żółtych tulipanów. Niepewnie podeszła bliżej. – Mogłeś dać sygnał, że… – urwała, kiedy speszyła się jego przenikliwym spojrzeniem. Uśmiechał się od ucha do ucha, mierząc ją od stóp do głów. Wyglądała zjawiskowo. – Pięk–nie wyglądasz! – wybełkotał. Zawsze wyglądała ładnie, ale teraz tak…inaczej… I jeszcze bardziej mu się spodobała. – Dziękuję! – odpowiedziała spuszczając wzrok. Marek był tak oszołomiony, ze dopiero po chwili przypomniał sobie o kwiatach. – Aaaa… to dla ciebie! – podał jej upominek. Podziękowała uśmiechem, po czym weszli do samochodu. Brodecki zatrzymał się przed wejściem do drogiej, eleganckiej restauracji, gdzieś w centrum. Otworzył jej drzwi z zawadiackim uśmieszkiem. Podał jej rękę. Wyszła, a potem wsparta na jego ramieniu weszli do środka, choć śmiali się z siebie nawzajem w ukryciu. Usiedli przy stoliku w rogu, przy oknie. Świece, nastrojowa, romantyczna muzyka w tle. Na początku oboje czuli się skrępowani, ale już po chwili pochłonięci byli rozmową, śmiali się. Bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Nie obyło się bez ukradkowych spojrzeń i uśmiechów. Wrócili do domu po dwudziestej drugiej. Nie, nie byli pijani. Byli w szampańskim humorze, dlatego, że wieczór był dla nich wyjątkowy. Basia znowu czuła, że pada z nóg, ale było warto. Był to najszczęśliwszy dzień jej życia. – … Zaplanowałeś to! – zaśmiała się, kiedy zapaliła światło w salonie i zdjęła niewygodne buty. – Ale dziękuję! Świetnie się bawiłam! – uśmiechnęła się – Ale teraz idę prosto spać! Jestem zmęczona i idę wziąć prysznic… – chciała już iść w kierunku sypialni, ale ją zatrzymał, obejmując w pasie. Chwilowo zastygła w bezruchu. A potem chciała jakoś ukradkiem się wymknąć z uścisku. Nie pozwolił jej na to. Patrzyła na niego rozbieganym wzrokiem. – Nie, nie! – pogroził jej palcem na żarty, przyglądając się jej w taki sposób, że po jej plecach przeszedł dreszcz. – Dzisiaj mi nie uciekniesz! …A prysznic… – zaczął jej szeptać do ucha, drażniąc oddechem jej szyję – weźmiemy razem…rano! – podkreślił. Pocałował jej szyję, przejeżdżając kciukiem po jej plecach. – Marek…– próbowała zaprotestować, ale jak skoro sprawiało jej to nieziemską przyjemność. Miękły jej kolana, serce waliło, jak oszalałe. Nawet coś ścisnęło jej gardło. Chciała coś dodać, ale Marek zbliżał się po jej ust. Spojrzeli sobie w roziskrzone „ogniem” oczy, by potem je przymrużyć i złączyć usta w czułym, rozpoznawczym pocałunku. Nie mogła się już dłużej opierać. Całkowicie się zapomniała. Wszystko przestało dla niej istnieć, był tylko Marek. Odwzajemniła jego pieszczotę, a on każdy kolejny pocałunek pogłębiał, czyniąc je coraz zachłanniejszymi, intymniejszymi, namiętniejszymi. Wreszcie ujął jej podbródek w dłonie, a ona oplotła jego szyję. Wdarło się pożądanie, namiętność. Już dawno nie miał tak wielkiej ochoty na seks. Ale nie jeden, szybki numerek. Chciał ją czuć duszą i ciałem. Prowadził ją w stronę sypialni. Mierzwiła jego włosy także ledwo otworzył drzwi. Ich ruchy stawały się coraz odważniejsze, coraz szybsze. Wdarło się napięcie, presja, w której jak najszybciej chcieli się pozbyć swoich ubrań. Marek myśląc, że jest teraz z własną żoną, czuł się jednak, jakby kochał się z nią po raz pierwszy. A ona inaczej zaznaczała kształt swoich ust na jego wargach. Lepiej wiedziała, czego najbardziej mu potrzeba. Bo jej potrzeba tego samego. Zdała się na swoja intuicje, która nigdy jej nie zawodziła. Nawet w łóżku. Na moment przestał. Basia otworzyła oczy przestraszona, że zrobiła coś nie tak. Spojrzała na Marka, a potem na pomieszczenie. Zatkało jej dech w piersiach jeszcze bardziej. Pochyliła głowę. Stała na boso na płatkach róż, rozsypanych na dywanie i pościeli. Wszędzie malutkie świece zapachowe, czerwona, satynowa pościel. Musiał mieć wspólnika, który urządził to gniazdko, kiedy byli na kolacji. Efekt dla niej był oszałamiający. Marek uśmiechnął się szeroko, widząc, że jej się podoba. Chciał ponownie ją pocałować, ale w tym momencie Basia zdała sobie sprawę z tego, co robi, a co by lada moment zrobiła. To wszystko nie było przeznaczone dla niej. Ten cały romantyzm, o jakim zawsze marzyła. Tylko dla jego żony, a jej siostry. Nie dla Basi Storosz. – Nie mogę!! – krzyknęła i odsunęła się od niego. – Co się dzieje? Gosia! – podszedł do niej, chwytając za ramiona. Popchnęła go. – Basia! – poprawiła go. Nie wytrzymała napięcia. Wypowiedziała to w przypływie emocji. – Co? – wybuchł śmiechem, myśląc, że droczy się z nim, jak zwykle. Albo przypomniała sobie o siostrze w najmniej odpowiednim momencie. – Basia! Jestem Basią! Nie Gosią! – zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc co mówi. Dla niego to jakaś paranoja. Nie chciał rozumieć, co mu sugeruje. Jemu nawet do głowy by nie przyszło, ze mogą się zamienić. – Nie jestem twoją żoną! Gosia jest w Warszawie! W moim domu! – miała tego dość. Musiała zakończyć tą farsę. Tak, farsę, bo to dla niej była farsa. – Co ty powiedziałaś?! – krzyknął – Przestań się ze mną bawić! Wiesz, że was nie rozróżniam! Gośka, to nie jest śmieszne! – zdenerwował się. – Nie jestem twoja Gośką, do cholery! – spojrzała mu zabójczo w oczy, żeby uwierzył. – Jestem twoją szwagierką, Basią! Pracuję z Adamem, naszym przyjacielem, wiem co to jest daktyloskopia, widziałam niejednego trupa i nie znam niemieckiego! A od dłuższego czasu moim absztyfikantem jest Dumicz, którego ty nie znosiłeś! …Zamieniłyśmy się rolami, rozumiesz? Nie jestem Gosią, jestem B–A–S–I–Ą! – przeliterowała – Tą samą, którą przez ciebie stała się cieniem swojej siostry i do której prawie nigdy nie powiedziałeś po imieniu! W której zawsze widziałeś Gosię! –…Nie… Nie wierzę! To jakaś paranoja! …Chcecie ze mnie zrobić idiotę, który nie rozpoznaje własnej żony?! – krzyknął. Czuł przeszywający niepokój i narastający gniew. Nie umiał być spokojny. – Marek… Zrozum…Gosia jest w Warszawie! Może mam zacząć do ciebie strzelać, by ci udowodnić, że potrafię?! – odszedł parę kroków, łapiąc się za tył głowy. Wziął parę głębszych oddechów. Basia chciała wyjść, zostawić go samego, by w spokoju przemyślał to, co mu powiedziała, ale ja zatrzymał, łapiąc mocno za łokieć. – Oszukałyście mnie?! Obie?! – wolał dopytać. Dowiedzieć się dlaczego. Czym sobie na to zasłużył. – Puszczaj mnie! Nie masz prawa! – wyszarpnęła się. – Dobrze się bawiłaś?! Robiąc ze mnie kretyna… !! – nie umiała się zdobyć na jakieś tłumaczenia, a co dopiero, by zaprzeczyć jego durnym osądom. Ten wzrok, pełen nienawiści, ją sparaliżował. Jakby wbijał w nią tysiące igieł. A to bolało. – Ja pier… – urwał, odwracając na moment głowę – I ja chciałem Z TOBĄ – podkreślił – pójść do łóżka?! – zakpił. To zabolało bardziej niż jego wzrok. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Nie podmieniacie się już na klasówkach, to teraz dzielicie się mną, tak?! – milczała, kręcąc głową – No tak, czy nie!! – Nie… – rzuciła szeptem, wzdrygając się od jego krzyku. – To był twój pomysł… – stwierdził z pogardą, brzydząc się temu, co przed chwilą powiedział – To ty to wymyśliłaś, tak!! Chciałaś wejść w jej życie, żebym wreszcie zwrócił na ciebie uwagę. Byłaś zazdrosna, tak?! Na co ty liczyłaś?! Że się w tobie zakocham?! – rozkleiła się już na dobre. Już chciał dodać „Udało się!”, ale nie chciał jej dać satysfakcji. Czuła się taka malutka, jakby ktoś obrzucił ją błotem. Całą winę zrzucił na nią, a ona nawet nie miała jak się obronić, przed atakiem. Bo też sama nie znajdywała nic na swoje usprawiedliwienie, to był błąd. Wie, jak teraz się czuje. Szkoda tylko, że on nie pomyślał o niej. Widocznie ona nic dla niego nie znaczy i pewnie teraz nawet nie będzie chciał jej znać. – … Myślisz, że nie widziałem, jak na mnie patrzysz? – zaczął kłamać, byle tylko zadać jej ból, taki sam, jak ona jemu. W jednej chwili stracił nie tylko zonę, ale i najlepszą przyjaciółkę. Myślał, że ma przed sobą osobę, którą pokochał na nowo. Już nie widział sensu, chciał zrezygnować, uznając ten związek za pomyłkę, a tu nagle Basia, vel Gosia, już sam nie wiedział kim była tak naprawdę, rozpaliła w nim nadzieję. Może dlatego, że nie zakochał się w Gosi, ale w niej. Zaczynał już wątpić we wszystko, co wierzył. Nie wiedział, co czuje, co myśli. Nic nie wiedział. – Te obiadki, te kolacyjki! – zakpił ze swojej naiwności. – Nie chciałem tego widzieć! Ale od początku było zbyt dobrze, żeby to mogło być prawdą! – Marek, przepraszam! – wydusiła wreszcie, dalej płacząc. – Chciałam wam pomóc! – Pomóc?! – zaśmiał się cynicznie – …Tak?! …I to ma być ta twoja przyjaźń! …Ja ci ufałem! Zwierzałem się z problemów, a ty masz mnie gdzieś! …Mam w dupie taką przyjaźń i taką przyja…– urwał. – Myślałem, że chociaż ty jedna mnie rozumiesz, ale nie! … Jesteś jeszcze gorsza, niż Gośka! …Nie chce widzieć żadnej z was! …Nienawidzę kłamstwa! Nigdy ci tego nie wybaczę! – chciał już wyjść, ale się zatrzymał. – Marek! – wyłkała. – …Aha! Pakuj się! Jeszcze dzisiaj wracamy do Warszawy! – musiał być sam. Musiał pomyśleć, co tak naprawdę czuje. Nie wiedział, już nic nie wiedział. Kim dla niego jest własna żona. Teraz miał wrażenie, że nic do niej nie czuje, a do Basi…To uczucie też nie może być prawdziwe! Wszystko jest fałszem, więc musi ochłonąć, by spojrzeć na tą sprawę z dystansem. Dwie godziny później siedzieli już w samolocie. Choć zajmowali miejsca obok siebie, czuła, że dzieli ich przepaść. Utkwił wzrok w szybie, ani razu na nią nie spojrzał. Odwróciła się do niego placami, skuliła na siedzeniu, ukrywając załzawione oczy. Marek był jak człowiek pozbawiony emocji. Nic go nie wzruszało. W jego głowie kołatało się tysiące myśli, tak jakby miała za chwilę eksplodować. Już nawet nie czuł wściekłości. Pozostała cholerna pustka, którą już nikt, nigdy nie zapełni. Nie chciał mieć nic wspólnego z żadnymi kobietami, nie chciał kolejnego zawodu. Cz. 20 Ostatnia. Zaraz po przylocie do Polski, wsiedli w taksówkę i bez słowa udali się do mieszkania Basi? Już sam nie wiedział jak ma na nią mówić. Czuł się skołowany. Zrobiły z niego idiotę. On, wzorowy policjant prędzej rozszyfrowałby nawet największego zbrodniarza, a nie rozpoznał dziecinnej sztuczki bliźniaczek. Co gorsza nie znajdywał dla nich żadnego wytłumaczenia. Miał nadzieję, że po powrocie do kraju czegoś się dowie. Basia stanęła pod drzwiami i zaczęła szukać swoich kluczy. Musiała je mieć przy sobie. Była to dodatkowa para. Marek stał jak najdalej od niej. Bolało ją to, że przez cały czas nie odezwał się do niej słowem. Ona z resztą też nie umiała zacząć jakoś rozmowy. Pewnie i tak zakończyłaby się kłótnią, albo Marek, co bardziej prawdopodobne nie chciałby jej słuchać. Nie miała odwagi mu spojrzeć w oczy. Miała takie okropne wyrzuty sumienia, że dała się w to wciągnąć. Wiedziała, że to głupi pomysł, że to się źle skończy, a jednak. Zgodziła się, a teraz płaci za swoje zachowanie. Obie zapłacą, tylko jeszcze nie wiedzą jaką cenę. Kiedy długo nie mogła znaleźć kluczy, wkurzony i zniecierpliwiony, zapukał zdecydowanie. Długo nie musiał poczekać, aż wreszcie usłyszy szczęk otwieranego zamka. W progu jednak zamiast sylwetki swojej żony, zobaczył wysokiego, barczystego blondyna, o zielonych oczach. Marek nie dowierzał temu co widzi. Zmierzył faceta pogardliwym wzrokiem. To, co w tej chwili poczuł trudno opisać. To była złość, z pewnością, wściekłość, ale miał ochotę się śmiać. Poczuł nawet ulgę, bo już zaczynał rozumieć, o co tu chodzi…Dopiero, kiedy zobaczył spłakaną Gośkę, nie wytrzymał. Nie byłby Markiem Brodeckim, gdyby nie dała o sobie znać jego impulsywność. Wzrastała w nim coraz większa wściekłość. – Ej co jest?! – To z TYM przyprawiasz mi rogi?!! Wynocha!...Wypieprzaj stąd! – szarpnął zaskoczonego blondyna i wyrzucił za drzwi. Ten o mało co nie spadłby ze schodów. Basia spoglądała oszołomiona. Weszła zaraz za Markiem. Zaczął krzyczeć. – …Myślałaś, że w ten sposób ukryjesz, że się puszczasz?! – podszedł do niej bliżej. Gosia patrzyła na niego z przerażeniem. – Marek, to nie tak! – zaczęła się tłumaczyć. – To do tego była ci potrzebna ta zamiana?! … – wybuchł cynicznym śmiechem – …Mogłaś mieć na tyle godności, by mi powiedzieć prosto w twarz, że ci się znudziłem! Ale nie! Ty wolałaś wyręczyć się…siostrzyczką! – Marek, proszę cię, uspokój się! – Basia próbowała jakoś załagodzić tą awanturę. – Nie wtrącaj się! – warknął, wyciągając palec w jej kierunku. –… Boże, jakim ja byłem idiotą, że ci zaufałem! Obie jesteście siebie warte! – wymienił szybkie spojrzenia z siostrami. – Nie mów tak! Proszę cię porozmawiajmy, ale na spokojnie! – tym razem zwróciła się do niego Gosia. – Nie zdradziłam cię! – płakała, ale widać, że nie tylko z tego powodu. Musiało wydarzyć się wcześniej coś jeszcze. – Już mnie to nie interesuje! To koniec! – zaznaczył. Chciał już wyjść, ale go zatrzymała. – Proszę cię…Tylko jednak rozmowa… – wyłkała przecierając ręką pomazane od tuszu powieki. Zamilkł, spoglądając jej prosto w oczy. Wyrażały błaganie wyjaśnień. Nic więcej. – Już ci nie wierzę! – odparł ściszonym tonem i wyszedł, potrącając niechcący Basię. Gosia opadła ciężko na kanapę, podkuliła nogi i zakryła twarz dłońmi. Płakała. – Kto to był ten facet?! Michał, tak?! – myślała, że przynajmniej ona da jej dzisiaj spokój, ale kiedy uniosła głowę i spojrzała w jej oczy, pełne żalu i stanowczości, zrozumiała, że będzie musiała o wszystkim opowiedzieć. – Tak, Michał! – potwierdziła. – Gosia…Jak mogłaś! – dodała z politowaniem. – Basiek zrozum! Marka nie było całymi dniami w domu! Czułam się samotna! A jak przychodził, ciągłe kłótnie, potem jakieś pozorne godzenie w łóżku…A kiedy było dobrze, ciągle mówił o dziecku, ze to umocni nasz związek, a ja nie chciałam! …Nie jestem gotowa i nie wiem, czy kiedykolwiek będę! …Marek… Ja wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale…to niej jest typ faceta dla mnie…jest zbyt odpowiedzialny, jeśli chodzi o związek! A ja chcę luzu… – Co ty pieprzysz?! Nie, nie chce tego słuchać! – chodziła nerwowo po pokoju. – Łatwo ci powiedzieć, bo ty go rozumiesz?! Zniosłabyś ten strach, że długo nie wraca do domu, że biega z pistoletem! To mi imponowało, do czasu, kiedy raz przyszedł z raną postrzałową! …Mówił, że to tylko draśnięcie… – Basia rozszerzyła szeroko oczy i usiadła ciężko na krześle. Nie miała pojęcia, że groziło mu takie niebezpieczeństwo. – Nie kazał nikomu mówić…Chyba dłużej bym tego nie zniosła…ja potrzebuję faceta, który przychodzi na czas do domu, który spędzałby ze mną dużo czasu! Faceta, który ma zawsze szalone pomysły i taki, który zaskakiwałby mnie cały czas! – A Marek cię nie zaskakiwał? – zironizowała. – Też, ale na początku! Po ślubie…Stał się jakiś inny! …Nie wiem… Chyba nie mógł się przystosować do niemieckich warunków… Do naszego małżeństwa wdarła się rutyna… A Michał…jest bankowcem, a po pracy uprawia sporty ekstremalne… – I w tym jest lepszy?! – pokręciła głową. Wybuchła złością – …Gówno wiesz o Marku! …Przyznaj! Nigdy ci na nim nie zależało! Traktowałaś go jak zabaweczkę! …Gdybyś… Gdybyś go naprawdę kochała, szanowałabyś i jego i jego pracę, bo on to kocha! – krzyknęła z bezradnością. – Może ty! Bo tobie też w każdej chwili mogą odstrzelić głowę! To jest inny świat, a ja go nie rozumiem! Bandytów znam tylko z filmów gangsterskich, a nie z prawdziwego życia! Dla mnie oni nigdy nie istnieli tak naprawdę… – otarła łzy, cieknące po policzku. – I to był powód, dla którego puściłaś się z Michałem? – Nie zdradziłam go! …Nie spałam z nim! …Chciałam, ale… nie mogłam! On nic nie wiedział! …Powiedziałam mu prawdę, dzisiaj…Tak jakoś wyszło, ze przegadaliśmy całą noc! Zrozumiał mnie… I chce być ze mną, jak… – przerwała jej brutalnie wchodząc w zdanie. –… jak się rozwiedziesz, tak? To dlaczego udawałaś, że nie chcesz tego rozwodu?! No dlaczego? Marek też czuł, że się wam nie układa, ale się starał! Nawet nie wiesz jak bardzo! – Wtedy jeszcze myślałam inaczej! Byłam zła na Marka, a Michał był tylko niewinną zabawą… Ale kiedy się spotkaliśmy w cztery oczy…Nie wiem… Dobrze się czuję w jego towarzystwie…Ale do niczego nie doszło, naprawdę! Przysięgam! – zapewniła ją patrząc prosto w oczy. – Skrzywdziłaś go… A ja… – jej głos się załamał – …A ja straciłam przyjaciela! – wybiegła, zamykając się w swoim pokoju. – Basia! – poszła za nią, pukała, ale na nic to się zdało. Chciała być teraz sama. Marek zapukał właśnie do drzwi Zawady, mimo, że było późno w nocy. Musiał porozmawiać z Adamem. Choć domyśla się, że jego powrót będzie dla niego zaskoczeniem. Otworzył, stojąc zaspany w drzwiach. – Cześć… – rzucił ponuro, spuszczając wzrok. – Marek? – zapytał z niedowierzaniem . Ucieszył się jednak na widok kumpla. Już myślał, że osiądzie w Niemczech na stałe. Zmienił jednak wyraz twarzy, kiedy zobaczył jego smutek w oczach. Musiało coś się stać, skoro do niego przyszedł z walizkami. Zaprosił go więc do środka gestem reki. Rozmawiali do rana przy kielichu. Marek opowiedział mu o wszystkim. Udawał twardziela, ale nie chciał się przyznać, że jego świat legł w gruzach. – …A Baśka? – zaśmiał się kpiąco, dopił duszkiem drinka. Zakaszlał, po czym schował twarz w dłoniach. Podniósł na moment głowę. Wstał bez słowa i podszedł do stolika na której leżała paczka papierosów. Wyjął jednego z paczki i zapalił. Adam spoglądał na niego ze smutkiem. Żal było na niego patrzeć. Ale czuł, że ukrywa coś jeszcze i to miało właśnie związek z jego podopieczną. Marek zaciągnął się papierosem, po czym wypuścił dymek, krztusząc się. – Daj to, stary! – wyrwał mu papierosa z dłoni i zagasił – Trawką też nie umiałeś się zaciągnąć, pamiętasz? – Brodecki zaśmiał się na moment. Zrobił dokładnie to samo, co parę lat wcześniej. – To co ze starszą? – ciągnął dalej. – Co, co?! – oburzył się – Nic! – Adam wyczytał z jego twarzy, że kłamie. Znał go lepiej niż on sam siebie. – Baśka zawiodła moje zaufanie…Zmieniła się… – stwierdził po chwili. – Marek…Coś widzę, że nie jedna Storosz zawróciła ci w głowie, a dwie…Tylko teraz pytanie, z którą chciałeś być od początku… – Żadną! To był mój błąd! Gdybym wiedział… Myślałem, że są inne, ale …Obu dałem się oszukać…A Baśka? Nie uważasz, że byłaby świetną aktorką? Marnuje się w kryminalnej! – jego słowa przepełniał żal i złość, i sam nie wiedział czego w nim było więcej. Do Gosi…praktycznie przestał cokolwiek czuć! Wystarczyło, że przypomniał sobie ich ostatnie miesiące i tego faceta…A do Basi? Tu nasuwał się w nim problem. Zawsze traktował ją jak siostrę, przynajmniej tak mu się wydawało…Ale wspomnienie tego tygodnia…Dopiero teraz, na spokojnie, zauważył, że zachowywała się zupełnie inaczej, niż Gosia. Nie wiedział jednak ile w niej było z prawdziwej Basi, a ile udawanej Gosi. Miał mętlik w głowie. Co prawda nigdy nie zdążył jej dokładnie poznać. Była swego rodzaju zagadką, która go intrygowała, fascynowała już od początku. Zawsze cicha i skromna, a teraz taka wesoła i otwarta. Poza tym lubił te jej wybuchy złości, kiedy ze sobą jeszcze pracowali. Specjalnie ją nie raz denerwował. – …Znam ją lepiej niż ty! …To wartościowa dziewczyna, wiele przeszła w ostatnich miesiącach…Włamanie do mieszkania jako próbę zastraszenia… – Nie tłumacz jej! Wiedziała, co robi! …Gdyby była w porządku, nie zgodziłaby się na taki układ! – Może chciała pomóc? – zaśmiał się. – Pomogła mi podjąć decyzję! …Myślałem, że jest co ratować… – prychnął. –…No to będziesz wolny i bez zobowiązań… Możesz związać się z kimś odpowiednim! – uśmiechnął się insynuująco. Marek spiorunował go wzrokiem. – … Nie będę z jedną, to z… – urwał – …tym bardziej! I skończ! – wstał i udał się do toalety. Adam pokręcił głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z uczuć Basi do jego przyjaciela. Nie mógł się nadziwić, że wybrał Gosię. Jego zdaniem Basie i Marek są swoimi odbiciami. Dla niego stanowiliby wspaniały duet zuchów także poza pracą. Tydzień później, kiedy emocje nieco opadły, zapukał do drzwi mieszkania Storosz. Miał nadzieje, że Gosia będzie sama. Poczekał chwilę na wycieraczce, po czym wszedł. Zaskoczona jego przyjściem, stanęła, jak wryta, nie wiedząc jak ma się zachować. Jeszcze niedawno tyle ich łączyło, a teraz nie chciał nawet z nią porozmawiać przez telefon. – Cześć! – rzucił oschle. – Jesteś sama? Czy może zaprosiłaś tego…– przerwała mu. – Tak, jestem! Baśka w pracy! …– nie mogąc się powstrzymać, dodała – A on ma na imię Michał! – prychnął kpiąco. – Taaaa… To mogę wejść, czy będziemy rozmawiać w progu? – jego ton głosu brzmiał inaczej niż zwykle. Chyba po raz pierwszy był wobec niej taki zimny, obojętny. Było jej przykro z tego powodu. – Tak, proszę! – otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła gestem ręki do środka. Wchodząc, rozejrzał się po mieszkaniu, jakby nie był tu od wieków. – Siadaj! – dodała, kiedy stał po środku salonu, jak kołek. Usiadł po chwili na końcu kanapy. Gosia zaraz za nim. Milczeli, nawet nie patrząc w swoim kierunku. Gosia, wykorzystując fakt, że nie podnosi głosu, chciała mu wreszcie powiedzieć to samo, co siostrze. – Marek, nie zdradziłam cię! Przysięgam! – ten jednak wydawało się, że tego nie słucha. Szukał czegoś w teczce, z którą przyszedł. Wyjął jakiś dokument i bez słowa podał żonie. – Co to jest? – zmarszczyła brwi. – Podpisz! – Ale… – chciała przejrzeć pismo, ale ją wyprzedził. Nie miał ochoty przedłużać tego momentu. Wyglądał, jakby się śpieszył. Przynajmniej takie dawał wrażenie. – To pozew rozwodowy! …Co? Chyba mi nie powiesz, że się nie spodziewałaś? – był cyniczny. Nigdy nie lubiła, jak ktokolwiek tak do niej mówił. – Przestań, proszę cię! – poprosiła łagodnie. – To podpiszesz, czy chcesz to ciągnąć latami? Mam czas, poczekam! – powiedział to bez żadnych emocji. – Idę ci na rękę… – dodał, opanowując wybuch gniewu. – Bez orzekania o winie, ale nie robie tego dla ciebie, tylko nie chce się wstydzić za ciebie przed sądem! – Podpiszę, ale najpierw mnie wysłuchasz! – Gośka! – warknął – …Co ty chcesz mi powiedzieć co? Już mnie to nie interesuje! Ty mnie nie interesujesz! – …To był mój pomysł! …Nie win za to chociaż Basi! Nie chciała się zgodzić, ale zrobiła to dla mnie, dla nas! Nie miej do niej o to żalu…Chciała dobrze…Nie wybaczę sobie, jeśli przede mnie straci przyjaciela…Może nam nie wyszło, ale… – Skończyłaś?! – nie chciał, by znowu ktoś robił mu wodę z mózgu. Był taki zagubiony. Sam nie wiedział w co ma wierzyć. – Nie chcę tego słuchać! Dajcie mi święty spokój! – spuściła wzrok. Wstała i wróciła z długopisem. Podpisała dokument. Wystawiła je przed siebie, ale kiedy odwrócił się w jej stronę, chcąc go odebrać z jej reki, dodała, wykorzystując fakt, że na nią patrzy. – Nie zdradziłam cię! …Nie umiałam tego zrobić…mimo tego, że coś we mnie zgasło… – ich spojrzenia na moment się spotkały, po czym spuściła wzrok, kontynuując. – …Nie chce cię mieć za wroga… Chciałabym się z tobą rozstać w przyjaźni… – westchnęła. Wiedziała, że teraz czeka ją ciężki moment wielkich zmian w życiorysie, ale dla niej może było i lepiej. Dano im obu szansę na szczęśliwsze związki. Marek na moment spuścił wzrok, wsłuchując się z pokora temu, co mówi… – Nie wiem…Może potem….Ale teraz muszę już iść! – wstał, biorąc do ręki teczkę. – Do zobaczenia w sadzie! – rzucił, po czym ruszył do wyjścia. Nacisnął na klamkę, ale zanim opuścił mieszkanie, odwrócił się jeszcze w jej kierunku i dodał – Trzymaj się! – uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniła. – Ty też! …Ale pogadaj z Baśką! – udał, ze puszcza mimo uszu te słowa i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Minął kolejny . Marek po tygodniu przepracowanym z Basia, wziął tydzień urlopu. Nie mógł z nią pracować. Nie mógł na nią patrzeć. Nie, to nie była złość. Chyba już mu przeszło. To było coś zupełnie innego. Za każdym razem, kiedy siedziała naprzeciwko niego, albo przebywali w jednym pomieszczeniu sam na sam, mimowolnie wspominał chwile spędzone z nią w Berlinie. Wtedy myślał, że te wspaniałe dni spadły mu jak manna z nieba. Jednak sen nie trwał wiecznie i sprowadzono go brutalnie na ziemię. Nie chciał z nią rozmawiać, mimo, że nie raz próbowała. Nie chciał słuchać jej tłumaczeń. Był uparty, a jego urażona, męska duma była silniejsza, niż rozsądek. Trzymał nawet dystans miedzy nimi. Sam tego nie rozumiał, albo nie chciał rozumieć, ale gdy była blisko, czuł się dziwnie. Nie dopuszczał do siebie myśli, czym to, co się z nim dzieje, może być spowodowane. Nie zasługiwała na to – myślał. I pomyśleć, że to najgorsze zaczęło się jeszcze przed powrotem. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy od roku. Coś nim wstrząsnęło. To samo uczucie, kiedy ją objął, jak płakała z powodu ich wyjazdu. Ale wtedy było już za późno – zignorował to, miał już zaplanowane życie na przyszłość. Był zaślepiony, zauroczony i nierozsądny. Im dłużej myślał, tym przychodziły mu do głowy głupsze pomysły. Musiał wrócić do pracy. Zadzwonił wieczorem do Adama, że wraca, bo nie może wytrzymać w czterech ścianach. Gdy zaszedł na komendę kanciapa była pusta… Zdziwił się, a może nawet poczuł zawód, że nie było Basi, że jej nie zobaczy… – Adam? – rozglądał się wokoło, ale nikt się nie odezwał. Poczekał z pięć minut, aż wreszcie podszedł do niego Zawada z teczkami pod pachą. – Gdzie jest Baśka? – zaczepił go, kiedy tylko pojawił się obok niego. Patrzył na niego z dziwnym strachem w oczach. – Ty nic nie wiesz? – zapytał nie mniej zdziwiony, ale po chwili przypomniał sobie, że Marek nie mógł wiedzieć wcześniej. Brodecki poczekał cierpliwie, aż sam się wygada. – Wyjechała! – Wyjechała? Gdzie wyjechała?! – podniósł ton. – Do rodziców, do Przemyśla, z jakiś tydzień temu… A dlaczego cię to tak interesuje, co? – spytał podejrzliwie. – Bo mnie nie interesuje… – jego głos nie brzmiał już tak pewnie. – Jest jakaś sprawa? – zmienił szybko temat. – Może się coś znajdzie…A jak tam sprawa rozwodowa? – W toku…Za tydzień pojednawcza, a za jakiś miesiąc może będę już wolny! A potem gdzieś wyjadę! … A kiedy Baśka wraca? Oddzielam już – zaznaczył – sprawy prywatne od zawodowych! Możesz jej to przekazać! – zamyślił się. – Nie wraca! Zrezygnowała z pracy! – burknął, po czym wymijając przyjaciela, wszedł do swojego kantorka. – Po tym tygodniu pyskówek wcale jej się nie dziwię! Sam miałem tego dość! – spojrzał na niego wymownie. Nie był z tego zadowolony, a wręcz winił za to Marka. Chciał wymusić na nim jakąś reakcje, ale jak grochem o ścianę. – …Może to i lepiej… – rzucił ściszonym tonem, a Zawada zmarszczył brwi. – Marek, nie uciekniesz od problemów! A twoim problemem jest Baśka! …Baśka ma wyraźnie ten sam od prawie 2 lat, jakbyś nie zauważył! – zironizował – Przyznajcie się do tego wreszcie! Ja idę do Rysia, ty sobie to przemyśl! Idź do domu! To rozkaz! – Brodecki posłał mu wrogie spojrzenie. – Kiedy wrócę, ma cię tu nie być! – dodał, po czym poszedł korytarzem. Szedł chodnikiem. Sam nie wiedział ile tak spacerował. W każdym bądź razie wałęsał się bez celu, pogrążony w rozmyślaniach. Przed oczami miał te urocze dołeczki, jakie pojawiały się na twarzy Basi za każdym razem, kiedy ją rozśmieszył, jej przestraszone oczy, kiedy chciał się do niej zbliżyć. Przypomniał sobie nawet jak ją pocałował po raz pierwszy. Dotąd nie znał odpowiedzi na pytanie: dlaczego to zrobił. Po prostu miał na to ochotę. Wspominał także jej oczy, pełne czułości, kiedy patrzyła na niego, leżąc w wannie i wyznała mu miłość. Nie chciał się do tego przyznać, ale tęsknił za nią coraz bardziej. I teraz kiedy dzieli ją od niej pół Polski i tęsknił już wiedział, że to nie było zwykłe: „Kocham cię”. Nie w jej ustach. Nie mówiła tego z samozaparciem. Bo nie uwierzyłby! A właśnie te słowa przepełniły go nadzieją, przekonały do starań. Widział tą szczerość. Ale czy ona naprawdę go kocha? Miał wątpliwości i nie czuł się chyba na siłach, by na razie je rozwiać i wchodzić w nowy związek. Musiał odpocząć. Wszystko poukładać. Dał sobie czas…Ale kto wie…Sam nie wiedział, co zrobi jutro, pojutrze, za miesiąc. Czas pokaże… Epilog – Basia? – zapytał, choć doskonale wiedział do kogo dzwoni. Dalej szedł ulicami Warszawy o zmroku. Nie mógł się powstrzymać. Musiał do niej zadzwonić. A jeden telefon nie zepsuje jego planu uporania się z własnym życiem. Po prostu, czuł, że tak należy zrobić, by mieć czyste sumienie. Nie spodziewał się jednak, że jej głos będzie brzmieć nieco oficjalnie. – Skoro wiesz, to po co się pytasz? – przywitała go niesympatycznie. – …Podobno zrezygnowałaś z pracy w Stołecznej… Dlaczego? – musiał o to zapytać. Podświadomie chciał usłyszeć to, co powiedział mu Adam na komendzie. – Bo miałam taki kaprys? – nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Oboje na chwile zamilkli. – Po co dzwonisz? Bo chyba nie po to, by spytać jak się mam? Bo nie uwierzę! – A jednak…Właśnie po to…To jak się masz? – zapytał i bardzo by chciał usłyszeć odpowiedź. Nie odpowiedziała jednak wprost. Odparła dopiero po chwili ciszy. – …Na razie korzystam z zasiłku dla bezrobotnych, ale nie udawaj, że cię to obchodzi, proszę cię! Wiem, co o mnie myślisz i wiem też, że za niedługo rozwodzisz się z Gośką, więc oszczędź sobie takich rozmów! I tak za niedługo nie będziemy nawet rodziną! A teściami nie musisz się przejmować! Znają prawdę! – Nie! Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać! Sprawa z Gośką, nie ma z nami nic wspólnego… – …O co ci cho–dzi? – wyjąkała. Słowo „nami” zbiło ją z tropu. Nie wiedziała co ma na myśli. – Nie chciałem rozmawiać przez telefon, ale nie mamy chyba wyjścia… – Marek! – chciała mu przerwać. Nie miała sił, by słuchać tego, co mówi. Wszystko było jeszcze zbyt świeże, a ona nie po to wyjechała, by znowu wylewać łzy. – Nie przerywaj mi! …To, co ci powiedziałem wtedy…Chciałem cię przeprosić! – wyp0owiedział wreszcie. – To nie był twój pomysł, a osądziłem cię niesprawiedliwie… – zaśmiała się. – Gośka cię poprosiła, tak? Czuje się winna…Ale to już nieważne! Chcę zamknąć ten rozdział i nie chcę byś mi to wypominał, jasne? I tak czuję się wystarczająco głupio… – dodała nieco ciszej. – …Po tym, do czego by między nami zaszło…– przerwała mu w pół zdania. – Na szczęście n i c – pokreśliła – nie zaszło! Nie wracaj do tego! To był tylko impuls, z resztą ty wtedy myślałeś, że…– urwała – Miałeś prawo się tak zachować! Ja nie…– przerwała, nie widząc sensu się tłumaczyć. – Głupio mi o tym mówić… – Jeśli to był tylko impuls, jak mówisz, to dlaczego czułem, że ty też tego chciałaś? – podebrał ją. Tak naprawdę chciał usłyszeć co do niego czuje. – Yyyy…Przepraszam cię, ale muszę już kończyć! Jeśli to miała być nasza ostatnia rozmowa to…Życzę ci szczęś–cia, Mar–ku! Cześć! – rozłączyła się jak najszybciej mogła. – Baśka! – było już za późno. Przerwała połączenie. Zaklął cicho i dorzucił – …Do zobaczenia…– podrzucił komórkę i poszedł w stronę mieszkania przyjaciela. (3 miesiące później…) Wyszedł z sali rozpraw, rozwiązując krawat. Szedł przyśpieszonym krokiem w kierunku wyjścia. Kiedy znalazł się już na schodach przed budynkiem, trzymał już krawat w dłoni. Wyłączył przyciskiem alarm swojego samochodu, kiedy nagle usłyszał za sobą czyjś głos. Dobiegła do niego Gosia. Wyglądała zupełnie inaczej. Przefarbowała włosy na kasztanowy kolor, ale dalej falowała włosy. Jak zwykle elegancka, modna. Poza tym na masce srebrnego BMW czekał na nią Michał. Przeprowadziła się do niego i jak na razie żyją na tzw. „kocią łapę”. Próbując coś stwarzać. Mieszkanie Basi stoi puste, ale w każdej chwili może do niego wrócić. – Marek, zaczekaj! – odwrócił się, przystając – …Chyba nie chcesz tak zniknąć bez słowa? – posmutniała lekko. – Usłyszeliśmy wyrok sądu, ale chyba to nie oznacza, że nie możemy sobie powiedzieć czegoś miłego… – spojrzała mu głęboko w oczy z przekonaniem. – Ja wiem, że masz do mnie żal… – Nie, to nie żal! – odezwał się wreszcie – …Sam nie wiem… Czuje się po prostu wolny! Ale wiem, że wina leży po obu stronach… Teraz to wiem! Chyba oboje mieliśmy inne podejście do małżeństwa, do samego życia… Nie wyszło nam i tyle, ale nie żałuje tego czasu! – uśmiechnął się, co odwzajemniła. Dała mu tym samym znak, ze uważa dokładnie tak samo. – Co teraz zamierzasz? – zapytała z lekką obawą w głosie. Miała nadzieję, że się aż tak bardzo nie sparzył, by nie próbować dalej szukać swojego szczęścia. – … Nie wiem… – pokręcił głową. – Marek? – musiała o to zapytać dla pewności. Wyczekiwał, co takiego powie. – …Czy ty …czy to była prawda, to, co mówiłeś sędziemu, że już mnie nie ko… – Tak! – potwierdził, ale nie chciał, aby dokończyła. – Ciebie chyba pytać nie muszę, nie? – spuściła wzrok. Bądź, co bądź czuła się głupio, kiedy mówił o Michale w jej obecności. Czuła się wtedy, jakby go zdradziła. – Ej, ej! – podniósł jej podbródek. – Bądź szczęśliwa z Michałem! Będę trzymał kciuki by wam się udało! – po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko przetarła. – Też będę trzymała za ciebie kciuki! I cieszę się, że potrafimy rozmawiać ze sobą bez emocji, normalnie. Przynajmniej mam pewność, że nie odwrócisz głowy, kiedy mnie spotkasz na ulicy… – zaśmiał się. – Marek? – Tak? – spojrzał na nią. – Mogę cię… – przerwał jej doskonale zdając sobie sprawę, o co chce zapytać. Przytulił ją, po przyjacielsku. – Trzymaj się! – szepnął. Wypuścił ją z objęć i spojrzał w stronę blondyna. Michał skinął głową w geście podziękowania, za wszystko, co dał Gosi. Zwłaszcza za to, ze rozstali się bez zawiści. Chwilę spoglądali sobie w oczy, jak „facet z facetem”, po czym Brodecki wsiadł w samochód i odjechał. Gosia podeszła do blondyna, witając się muśnięciem ust. – …Jest w porządku… – rzucił, patrząc na wtuloną w niego Gosię. Kiwnęła głową. – Jedziemy? – zapytała cicho. Uśmiechnął się, po czym oboje odjechali. Podjechał pod swoje nowo urządzone mieszkanie. Zauważył znajomy samochód. Wszedł do klatki i pobiegł na drugie piętro. Od razu zauważył siedzącego na schodach przyjaciela. – Co ty tu robisz? – zapytał na wstępie. – Siedzę! I czekam na ciebie! … Jak było w sądzie? – zapytał po chwili ciszy. – Jak: jak? Chyba normalnie…Nie wiem, pierwszy raz się rozwiodłem! – Zawada się zaśmiał. – I ostatni! – pogroził mu palcem na żarty. –…Co teraz zrobisz? – Nie wiem! Wszyscy mnie o to pytają, jakbym wrócił z wojny! – oburzył się nieco – Będę żyć dalej nie! Nie jestem pierwszym, ani ostatnim rozwodnikiem na świecie! – westchnął. – Wiesz, że nie o to pytam! Co z Baśką?! – sprecyzował pytanie, by uzyskać jasną odpowiedź. – Nie wiem! Nie widziałem jej od trzech miesięcy! I nie wiem, czy chcę ją widzieć! Nie rozmawiajmy o niej, ok.? – Przestań chrzanić do cholery! …Kochasz ją! I zrób coś, zanim będzie za późno! – … Chyba tobie się coś popieprzyło! – dopiero po chwili dotarło do niego ostatnie zdanie – …Jak zanim będzie za późno? Co masz na myśli? – w jego głosie nie trudno było dostrzec strach. – Dowiesz się, jak pojedziesz! …O ile ci na niej zależy! – podkreślił, ale zaczynał już mieć wątpliwości. – Ale Adam! Ja nigdzie nie pojadę! Jako kto! Jej były szwagier! Albo lepiej! Były mąż jej siostry i eks przyjaciel?! – Adam udał, że tego nie słychy. Podniósł tylko rękę w górę na znak pożegnania. Położył dłonie na ścianie i oparł o nią czoło. Jechał, trzymając na kolanach mapę drogową Polski. Skrzywił się, kiedy przejechał skręt i musiał nawrócić. Reszta drogi przebiegła mu bez problemów. Znał adres doskonale. Podróż zajęła mu kilka godzin, ale późnym popołudniem zobaczył tablicę „Przemyśl wita”. Zaparkował na peryferiach miasta. Ulica nie wyłożona była asfaltem. Wszędzie domki wolnostojące, po jednej stronie, a po drugiej pola. Zaparkował kilka ulic przed jej domem. Wysiadł z samochodu i poszedł prosto, w stronę bramy. Schował się za drzewem. Widział ją z daleka. Bawiła się z jakąś dziewczynką i dużym psem, rasy owczarek niemiecki. Basia rzucała mu patyk. Przyniósł go w pysku, a dziewczynka wybuchła dziecięcym śmiechem. Uśmiechnął się na ten widok. Chyba podobnie wyobrażał sobie rodzinę: żona, dzieci, pies lub kot, nawet rybki. Jego spokój jednak zakłóciło nadejście jakiegoś faceta. Starszy od Baśki, nawet od niego. Grubo po trzydziestce. Marek zmarszczył brwi, widząc, ze idzie w stronę Basi i trzyma kwiaty w rękach. Ta zaskoczona i nieco zmieszana, podniosła głowę i przełknęła ciężko ślinę. – Grzesiek? – była wyraźnie zaskoczona. Otworzyła bramę i wpuściła go do środka i zasunęła zasuwkę. – Amelko, przyniesiesz mi kurtkę, zrobiło się zimno? – dziewczynka kiwnęła głową i pobiegła. – Proszę! – wręczył jej kwiaty z uśmiechem. – Dzięki, ale… – Marek podszedł bliżej, chcą usłyszeć o czym rozmawiają. – Już ci mówiłam…Nie wyjdę za ciebie…Nawet cię lubię, ale… Daj mi spokój! – nie miała pojęcia jak ma mu powiedzieć, że nie lubi małych, krępych blondynów z brzuszkiem. Nie był w jej typie, kompletnie. Może był swojski, ale aż za bardzo. Mieszkał w gospodarstwie, wsi kilkanaście kilometrów dalej. – Ja poczekam! …Wiem, że mnie pokochasz, tak jak ja ciebie! Ta Warszawka zamąciła ci w głowie! – Posłuchaj… – zaczesała włosy za ucho – Nie kocham cię i nigdy nie pokocham! …Bo …bo…Kocham kogoś innego, jasne?! Przed wyjazdem do Warszawy powiedziałam ci to samo! Nie zdołam nic do ciebie poczuć! Odpuść sobie, proszę cię! Jest tyle innych dziewczyn, które mogą dać ci to, czego ja nie… Nic z tego nie będzie, zrozum!...Nie przyjeżdżaj do mnie więcej! I nie wypytuj mojego rodzeństwa o mnie, bo sobie nie życzę! …– odwróciła się i miała zamiar już iść, kiedy chwycił ją za łokieć i szarpnął. – Co ty robisz?! Puść mnie! Bo oberwiesz! – zagroziła mu. Umiała się obronić, ale nie chciała używać siły i zrobić mu krzywdy. – To ty mnie posłuchaj! Ożenię się z tobą, nawet jeśli miałbym cię porwać na siłę! – przytrzymał ją mocniej, ale zaczęła się wyrywać. Nadepnęła na stopę, ale to go jeszcze bardziej zdenerwowało. – Gośka miała rację! Ostrzegała mnie! Masz obsesję! …Świr! – wykrzyczała mu w twarz. Nadymał policzki ze niezrównoważonej złości. Niespodziewanie dla niej, popchnął ją tak, że upadła, o mało co nie uderzyłaby potylicą o kant chodnika, prowadzącego do domu. Akurat wtedy, kiedy na zewnątrz wyszła dziewięciolatka, którą Basia się zajmowała. Grzegorz stał tak, kipiąc ze wściekłości. Upuścił kwiaty, ale nie zdawał sobie sprawy, że przez ogrodzenie na drugą stronę przeskoczył Marek. Popchnął go tak samo. – No, co? Taki z ciebie kozak?! Pogadamy sobie, koleś! – postawił go na nogi i zaczął wyprowadzać. Basia momentalnie wstała i podeszła do Marka. – Marek! Daj spokój! – stał tak chwilę, po czym otworzył bramę jedną ręką i wypchnął na ulicę. – Nie pokazuj się tu więcej! – ostrzegł go. Grzegorz zaczął rzucać w jego kierunku wyzwiska, ale kiedy zauważył, że nie robią na nim wrażenia, zaczął obrażać Basię. – Dziwka! Suka pieprzona! Tobie też dała, co?! – Marek zacisnął zęby i już chciał ponownie do niego dobiec, kiedy ponownie go zatrzymała. – Marek! Przestań! Nie warto! – odwrócił się w jej stronę i kiwnął głową. Spoglądał na nią, ale ona odsunęła się i spuściła wzrok. – Co ty tu robisz? – Możemy porozmawiać? – zignorował jej wcześniejsze słowa. – Nie mogę! – skinęła głową w stronę dziewczynki, nieco przestraszonej. Podeszła do niej i zaczęła tłumaczyć całe wydarzenie. Wróciła, kiedy dziewczynka zaczęła się bawić z psem. – To twoja siostra? – uśmiechnął się do niej. – Córka sąsiadki! Zajmuję się nią, kiedy jej rodzice są w pracy…Ale nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie… – Przyjechałam! – uśmiechnął się zawadiacko. – Porozmawiać! – dodał już poważniej, widząc jej minę. – Ale… – Proszę! – przerwał jej. – …Słyszałem, co powiedziałaś i teraz już jestem pewien! – zmarszczyła brwi. Spuściła głowę. – Czego? – udawała, ze nie rozumie. – …Poczekaj, jak ty to powiedziałaś: „…Nie zmarnuj tego, bo prawdziwa miłość zdarza się tylko raz!” To twoje słowa, Baśka! – Ale o co ci chodzi?! – jej serce zaczynało bić szybciej ze zdenerwowania – Moje, nie moje! Co za różnica? – Baśka… – chwycił ja za rękę, na co podniosła gwałtownie wzrok. Znowu miała przestraszone oczy. – Nie rozumiesz? Pomyliłem się! To ciebie chcę! – niemal wyszeptał. – CO? – wyrwała swoją dłoń. – …Ja wiem jak to wygląda!…Najpierw Gosia, a teraz ty… Ale naprawdę chcę spróbować i na pewno teraz mi się uda! Nam się uda! Nie chcę cię stracić! Już raz przeoczyłem szansę! Teraz nie chcę! Wróć ze mną do Warszawy… – I tylko po to tu przyjechałeś? Żeby mnie sprowadzić na komendę, bo nie ma kto ci parzyć kawy, tak?! – Nie…Basia ja … – nie chciała tego słuchać. Przerwała mu, nie dając skończyć. Nie chciała by robił jej złudne nadzieje, które okażą się potem fałszem. – Kłamiesz! Nadal kochasz Gośkę i teraz chcesz znaleźć sobie we mnie pocieszenie! Zawsze tak było! …Daj mi wreszcie spokój!! – krzyknęła. Jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły. To by było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Nie chce żyć w świadomości, że jej ukochany mężczyzna, widzi w niej kogoś kim nie jest! A ona chciała być sobą! Odeszła od niego i wzięła za rękę dziewczynkę. – Baśka, kocham cię, rozumiesz?! – krzyknął. – Ciebie i nikogo innego!! – dodał, by mu uwierzyła. Temu obrazkowi przyglądali się nie tylko sąsiedzi, jak i oszołomieni rodzice Storosz, przez odsłoniętą firankę. – Nie wierzę ci… Po prostu ci nie wierzę! – patrzyła mu prosto w oczy. Udawała, że nie widzi w nich niezrozumienia i zawodu – Zostaw mnie! – ostatnie wyszeptała, ale dobitnie dając mu do zrozumienia, żeby poszedł. – …Na–prawde tego chcesz? – jego głos lekko zadrżał. Patrzyli sobie prosto w oczy. – Tak! – skłamała, choć serce krzyczało, by powiedziała „Nie”. Spuścił wzrok i odwrócił się do niej plecami. Ona szybko otarła spływającą po policzku łzę. Poczuła jak dziewczynka szarpie ja za nogawkę spodni. – Basia, ten pan sobie idzie! – słusznie wywnioskowała, żeby Storosz coś zrobiła. I miała rację. Szedł powoli do samochodu. Już sam nie wiedział, jak ma się czuć. W jednym dniu stał się wolnym, a jednocześnie zrozumiał, że należy już do kogoś innego. Tylko, że ona go nie chce. Kiedy sąd orzekł, że nie jest już mężem, wcale się tym nie przejął. A teraz…czuł przeszywający ból. W sercu. Basia spoglądała na niego, nie mając pojęcia, jak się zachować. Coś jej mówiło „zrób coś, bo go stracisz”. Puściła dłoń dziewczynki i pobiegła. – Marek! – krzyczała, ale z pewnością jej nie słyszał. Odjeżdżał…Pobiegła chwilę za samochodem, ale na próżno. Jechał dalej. Przystanęła, a po jej policzkach już regularnie spływały łzy… Załamana, odwróciła się do niego plecami. Marek zaśmiał się w samochodzie, zatrzymał samochód, wślizgiem odwracając auto i podjechał z powrotem. Basia, słysząc, że trąbi, odwróciła głowę. Wiatr, który nagle się zerwał, rozwiewał jej włosy we wszystkie strony. Zatrzymał się i wysiadł. – Może byś się zdecydowała, bo przejadę całą benzynę? – zaśmiała się, ocierając policzek. Powoli do niej podszedł i przytulił na środku drogi. – Kocham cię… – wyszeptała, mocno wtulając się w jego ramiona. Kiedy delikatnie ją od siebie odsunął, spojrzał jej jeszcze raz w oczy… – Moja Basia… – dodał ledwo dosłyszalnie. Nie mógł dłużej wytrzymać. Musiał ją pocałować. Początkowo delikatnie i badawczo, a następnie namiętnie i zachłannie. A przede wszystkim z uczuciem i miłością. „Nie daj się, Ludzie niech swoje myślą. Nie daj się, Z diabłem do piekła wyślą. Nie daj się, Warto być zawsze tylko sobą. Nie daj się, Ludzie niech swoje myślą. Nie daj się, Z diabłem do piekła wyślą. Nie daj się, Warto być zawsze tylko sobą..." Półtora roku później… Srebrna toyota podjechała pod budynek komendy. Basia, jak i Marek wysiedli równocześnie. Podkomisarz otworzył tylnie drzwi i wyjął niebieskie nosidełko. Leżał tam kilkumiesięczny chłopiec. Basia pochyliła się nad nim, poprawiając kocyk. Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Marka. Dal jej szybkiego buziaka i razem, objęci weszli do budynku. Koniec!