Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW
Transkrypt
Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW
Ł O J K O | S TA Ś K I E W I C Z | U R B A N I K | E T Y K A | K U LT U R A ISSN 1897-4759 LEXU§ Miesięcznik Samorządu Studentów WPiA | nr 1 (12), marzec-kwiecień 2008 PRZEPROWADZKA 4 JAKA POLSKA? 20 Wiosna... 15 BI - KIERUNKOWI 22 HIPOKRATES W PALESTRZE konferencja KN Libertas et lex Sprosto W wybora wał Micha x {LEXU§ 1/2009} SPIS TREŚCI Informacje miejMY odwagę! Odwaga. Przyszły prawnik nie nauczy się jej na ćwiczeniach czy wykładach. Nauczyć możesz się tylko sam/a, a nauczycielem może być tylko życie. Czy warto? Do odważnych świat należy. Tchórzy nikt nie liczy, ani się z nimi nie liczy. Odwaga jest kosztowna, wymaga pokonania najgorszego wroga – samego siebie, strachu przed działaniem, przed stawianiem wyzwań, przed zdobywaniem szczytów. I zapewne mało kto zapytany o swoją odwagę odpowiedziałby, że jest tchórzem. Ale jak wiadomo, „jesteśmy warci tyle, ile nas sprawdzono”. Przejdźmy więc do czynów. I tak w dokumencie o tytule „ZASADY I PROCEDURY DOSKONALENIA JAKOŚCI PROCESU DYDAKTYCZNEGO NA WYDZIALE PRAWA I ADMINISTRACJI UNIWERSYTETU WARSZAWSKIEGO” w § 21 pkt.2 (tu pozwolę sobie na podziękowania dla tytana pracy nie tylko samorządowej Kuby „Arbeit” Chowańca, szefa Komisji Dydaktycznej za przesłanie dokumentu i poradę prawną z nim związaną) czytamy: „Student ma prawo do informacji na temat swoich osiągnięć podczas zajęć dydaktycznych i uzasadnienia końcowej oceny z przedmiotu. „. Cóż to znaczy? Ni mniej ni więcej, tylko tyle, iż mamy prawo prosić o uzasadnienie każdej oceny. A czyż nie ma lepszego uzasadnienia niż pokazanie pracy/testu? Tym samym także Ci, którzy mimo otrzymania wysokiej noty pragną zobaczyć swoją pracę będą mieli taką możliwość. Czy przepis ten, dość ogólny, będzie działał w praktyce, zależy tylko od nas. Korzystanie ze swoich praw wymaga wszak jednak odwagi. Odwagi wymaga także bronienie swoich przekonań i idei. Odważni tylko są w stanie postępować etycznie (zachęcam do lektury wywiadu z Dziekan dr Łojko, oraz artykułu Weroniki Papucewicz). Odwaga jest czynnikiem koniecznym do zmieniania świata – tacy ludzie jako Kolumb, Cortez, Pizzaro czy Galileusz nie byli by znani, gdyby nie bezkompromisowość w dążeniu do celu wynikająca z ich odwagi. Nie każdy musi jednak odkrywać Amerykę. O tym, że zmieniać rzeczywistość (a choćby jej mały wycinek) może każdy z nas przekonuje Paulina Kabzińska w artykule „Stop rzezi fok”. I tu też wymagana jest odwaga, zwłaszcza od prawników, by umieć przeciwstawić się złu i okrucieństwu, chaosowi i bezprawiu. By umieć kroczyć wytyczoną ścieżką zgodnie z własnymi przekonaniami, wbrew opinii tłumów i mas, wbrew hipokryzji i dulszczyźnie, wbrew uciskowi i tyranii powszechności – kroczyć z podniesioną głową. By podążać ścieżką prawdy i przekonań. Przeprowadzka Ulgi dla studentów Wyzwani-wyzywający Już po sesji? 10-lecie NATO Wynajmę od zaraz Aktywiści - epizod II Bi-kierunkowi Pomoc psychologiczna Palikot na WPiA Stop rzezi fok! Dyskusja Lexu§a Jaka Polska? Hipokrates w palestrze Jasna strona kryzysu Prawnik - męska szownistyczna świnia? doc. dr Elżbieta Łojko dr Jakub Urbanik dr Wiesław Staśkiewicz Łukasz Ciołko s.27 s.28 s.30 s.41 Sprostowanie: s.8 s.10 s.16 s.38 Koła Naukowe KN Libertas et Lex s.40 KN Prawa Rynków Kapitałowych KN Mediacji i Negocjacji „KoMiN” Kultura Teatr Polski śni nocą letnią Wujaszek Wania Revolutionary road Wiersze-wariacje Ucho van Gogha Miasto moje (piękne?) Co z tą książką Mały książę - wariacje Widmo Sienkiewicza „Czarownice” „Sunshine Boys” Rzeczywistość zmityzowana s.20 s.22 s.24 s.25 Wywiad Reportaz Na dachu świata czy sześć stóp pod ziemią U nas że Rossija Oni tu są Ankiety gronowe s.4 s.5 s.6 s.7 s.7 s.13 s.14 s.15 s.19 s.26 s.31 s.32 s.32 s.33 s.33 s.34 s.34 s.35 s.35 s.36 s.37 s.39 W wyborach do organów samorządu studenckiego jako kandydat niezależny kandydował Michał SZAŁAS, nie zaś Michał Szotek. Za pomyłkę przepraszamy. Redaktor Naczelny: Aleksander Jakubowski Zastępcy Redaktora Naczelnego: Jerzy Bombczyński, Weronika Papucewicz, Maciej Bisch Sekretarz Redakcji: Adam Jasiński Szef Działu Wydarzenia: Edyta Matysiak | Szef Działu Kultura: Krzysztof Muciak | Szef Działu Publicystyka: Piotr Siekierski | Szef Działu Informacje: Dominika Brzezińska | Szef Działu Misz-Masz: Magda Olszewska Korekta: Krystyna Stec, Piotr Hanusz, Adam Klimowski, Marcin Szwed, Michał Wawer Autorzy: Michał Arabczyk, Ilona Augustyniak, Jan Bijas, Diana Bożek, Dominika Brzezińska, Jan Dudzik, Aleksander Jakubowski, Paulina Kabzińska, Marta Klonek, Maksymilian Kokoszko, Przemysław Krzemieniecki, Iwona Krzemińska, Tomasz Lewiński, Maciej Łapski, Jakub Majcherek, Edyta Matysiak, Małgorzata Moch, Radosław Monia, Krzysztof Muciak, Magda Olszewska, Tomasz Sawczuk, Marek Skrzetuski, Magda Szczepanowska, Michał Wawer, Jakub Wiśniewski, Robert Wodzyński, Tymoteusz Zych Nakład: 2000 sztuk | Okładka: w rolę pięknej Pani Wiosny wcieliła się studentka II roku prawa Paulina Kabzińska. Fotografie wykonał Michał Wiliński. DTP: Jerzy Bombczyński [email protected] WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 3 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE PRZEPROWADZKA -Marta KlonekCzy próbując poprawić kolokwium semestralne z prawa konstytucyjnego odkryłeś/-aś drugie piętro w Audytorium Maximum? Czy poszukując pokoju w którym masz zaliczyć dyżur z prawa cywilnego dotarłeś do urzędu na Solcu? Czy zauważyłeś w Bratniaku jeszcze większy bałagan niż zwykle, szumnie nazywany „pakowaniem”? Jeśli tak, to niechybny znak że oto nadszedł czas na…… PRZEPROWADZKĘ! O d grudnia 2008 do marca 2009 pod budynek Collegium Iuridicum I podjeżdżają duże samochody i silni mężczyźni, którzy zajmą się wyprowadzeniem wszystkich (sic!) z budynku, aby jak najszybciej rozpocząć wielki, dawno planowany remont. Według planów władz WPiA prace remontowe, mające na celu uczynić z CI I „wizytówkę wydziału” mają potrwać półtora roku, tak aby szczęśliwe żółtodzioby A.D. 2010 już przed rozpoczęciem roku mogły podziwiać piękny, nowoczesny budynek. Założenie, moim absolutnie nieprofesjonalnym okiem ambitne, ponieważ, jak wyjaśnia Dziekan Rączka, zmian w budynku do przeprowadzenia co niemiara. Zróbmy więc mały skok w przyszłość i zastanówmy się jak nasz budynek wydziałowy będzie wyglądał za dwa lata. Zgodnie z założeniami Dziekana, najbardziej zauważalną zmianą ma być znaczne powiększenie powierzchni użytkowej budynku. W tym celu, przede wszystkim odgruzowana zostanie piwnica, z której obecnie wykorzystywana jest jedynie niewielka część w prawym skrzydle budynku (siedziba ELSA i Szafot). W ten sposób na dole powstaną normalne sale seminaryjne. Drugim założeniem jest obniżenie stropu drugiego piętra o 80cm, dzięki czemu zyskamy poddasze użytkowe. Według planów mają tam być gabinety pracowników 4 4 Instytutów, które mieściły się w CI I do tej pory (Instytut Historii Prawa, Instytut Nauk o Państwie i Prawie, Instytut Prawa Cywilnego i Instytut Prawa Karnego). Kolejna ważna wiadomość – zostanie zamontowana winda, do której wjazd będzie znajdował się tuż obok recepcji. Niestety nie da rady zmienić konstrukcji pomieszczeń w środku, ponieważ większość ścian to ściany nośne. Wnętrze budynku będzie całkowicie odnowione, łącznie z meblami i sprzętem. Zgodnie z wizją władz naszego wydziału, stylem ma nawiązywać do Collegium Iuridicum II. Wróćmy jednak do rzeczywistości. Aby remont mógł mieć miejsce konieczna jest przeprowadzka całego wydziału w różne miejsca. Oczywiście i pracownicy, i studenci, konieczność „wyniesienia się” z budynku na czas trwania remontu bardzo dobrze rozumieją, nie zmienia to jednak faktu, że w większości są z niej niezadowoleni. Studenci narzekają przede wszystkim na rezygnację z tzw. krótkiego dyżuru pracowników naukowych, co znacznie ogranicza możliwość kontaktu z prowadzącymi poza zajęciami. Najbardziej problematyczną kwestią było przydzielenie wszystkim dotychczasowym „mieszkańcom” nowego lokum na te półtora roku. Operacja przenosin cały czas trwa, natomiast znane już są docelowe miejsca przeprowadzki. Informacje na bieżąco są udostępniane na stronie wydziałowej (www.wpia. uw.edu.pl), ja pokrótce je wam przybliżę. Do tej pory zostały przeniesione dwa Instytuty: Nauk o Państwie i Prawie oraz Prawa Cywilnego. Jeśli więc musicie zdobyć wpis z logiki albo też poprawiacie kolokwium z prawa konstytucyjnego, wystarczy że znajdziecie drugie piętro w Audytorium Maximum a tam w pokojach 3338 znajdziecie potrzebną wam osobę. Instytut Prawa Cywilnego został przeniesiony na ul. Solec 48, natomiast wielu cywilistów ma swoje dyżury w CI II. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Jeśli chodzi o pozostałych rezydentów CI I, sprawa przedstawia się następująco: Sekretariat Dziekana i Prodziekan, zostanie przeniesiony do CIUWu, natomiast Instytut Historii Prawa, Instytut Prawa Karnego oraz np. Bratniak zostaną przeniesione do mitycznych „baraków w BUWie”. I w tym miejscu sprostowanie pana Dziekana – w ogrodach Biblioteki Uniwersyteckiej zostanie postawiony duży pawilon, wyposażony we wszelkie potrzebne media, ogrzewanie i internet, a nawet 20-osobowe sale seminaryjne. Studenci pierwszego roku będą więc mogli zdać zerówkę z historii powszechnej na zielonej trawce, a Zarząd Samorządu Studentów, w ramach nie tylko duchowego wsparcia, może przygotowywać dla nich grilla. Pozostaje mi tylko życzyć szczęścia w terminowym zakończeniu remontu, bo wszyscy wiemy jak to z panami budowlańcami bywa… ” Do tej pory zostały przeniesione dwa Instytuty: Nauk o Państwie i Prawie oraz Prawa Cywilnego (...) Instytut Prawa Cywilnego został przeniesiony na ul. Solec 48 (...) Jeśli chodzi o pozostałych rezydentów CI I, sprawa przedstawia się następująco: Sekretariat Dziekana i Prodziekan, zostanie przeniesiony do CIUWu, natomiast Instytut Historii Prawa, Instytut Prawa Karnego oraz np. Bratniak zostaną przeniesione do mitycznych „baraków w BUWie”. {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE Przywracamy ulgi dla studentów! -Tomasz Lewiński-Magda Szczepanowska-Robert Wodzyński- M.Sz.: Zacznę od pytania organizacyjnego. Kiedy zaczęliście przeprowadzanie akcji na Wydziale? R.W.: Przygotowania trwały od połowy grudnia, jednak zbieranie podpisów było możliwe dopiero po UNIWERSYTET WARSZAWSKI przerwie świątecznej, skończylismy zaś 11 marca, kiedy przekazałem nasze podpisy Zarządowi Samoiedawno na UW skończyła się wielka akcja rządu Studentów UW. zbierania podpisów pod projektem ustawy o zmianie ustawy o uprawnieniach do bez- M.Sz.: A jak to wyglądało „od kuchni”? płatnych i ulgowych przejazdów środkami publiczne- R.W.: Akcją na naszym wydziale zajmują się główgo transportu zbiorowego. Udało nam się zebrać 5 nie członkowie Komisji Informacyjnej oraz starosto383 podpisy. Osoby zbierające podpisy można było wie grup (osoby „kontaktowe” dla Samorządu i Wyspotkać wszędzie – w bibliotece, na wykładzie, na działu na I roku). Informację o niej umieściliśmy na korytarzu przed egzaminem. stronie internetowej i w serwisie Grono.net, a także przesłaliśmy newsletterem. W przydzielonych nam Akcja była organizowana już po raz drugi. Pierwsza budynkach rozwiesiliśmy plakaty wraz z informacją w 2006 roku zakończyła się niepowodzeniem. Nie gdzie w danym budynku można złożyć podpis (szatudało się zebrać wystarczającej ilości podpisów. Tym nie, recepcje, bufety). razem, dzięki ogromnemu zaangażowaniu wielu sa- morządów studentów w całej Polsce akcja zbierania M.Sz.: Co możesz powiedzieć na temat samego podpisów odniosła sukces – 23 marca udało się sku- zbierania podpisów pod projektem? tecznie złożyć na ręce Marszałka Sejmu ok. 130 tys. R.W.: Akcję na UW koordynuje samorząd uniwerzebranych pod projektem podpisów. sytecki, z którym współpracują niektóre samorządy Zniżki zostały zmniejszone w 2001 roku, za rządów jednostkowe, w tym nasz, któremu przydzielone zokoalicji SLD-PSL. Miała to być zmiana tymczasowa, stały budynki na terenie Kampusu Centralnego (CI dopóki sytuacja finansowa państwa się nie poprawi. I, AudiMax) i w jego okolicach – przy ul. ul. BrowarTymczasem w okresie najwyższego wzrostu gospo- nej (IG, KH, KLF, ILS), Lipowej (CI II) i Oboźnej (CI darczego nikt nie wyszedł z propozycją przywróce- III). Dodatkowo, członkowie Komisji Informacyjnej i nia wyższej ulgi. starostowie zbierają podpisy na zajęciach, a także Do akcji włączyły się liczne organizacje pozarzą- wśród znajomych, rodziny etc. Szczególnie trudnym dowe o różnym profilu społecznym oraz samorzą- przedsięwzięciem było zorganizowanie stałych dydy studenckie z uczelni w całym kraju. Wsparcie żurów w Audytorium Maximum podczas sesji, kiedy wszystkich samorządów studenckich i organizacji nasi aktywiści mieli egzaminy albo chcieli jechać na studenckich pozwoliło na osiągnięcie sukcesu. ferie. Mimo więc niesprzyjającego terminu (Święta, Pozostaje pytanie czy obecna sytuacja w kraju po- sesja, ferie) dajemy jakoś sobie radę. zwala na przywrócenie ulg na poziomie 49%. O tym zdecydują posłowie. Miejmy nadzieję, że do czasu M.Sz.: Czy jesteś zadowolony z przebiegu akcji? głosowania nad tą ustawą sytuacja ulegnie zna- Uważasz, że osiągnęliśmy sukces? czącej poprawie i studenci będą mogli podróżować R.W.: Na tle całego Uniwersytetu wypadliśmy bardzo taniej... dobrze, zawsze jednak może być lepiej. Dziwi zachoAutor tekstu jest Przewodniczącym Zarządu Samo- wanie studentów odmawiających podpisania się pod rządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego projektem. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które bojkotują akcję ze względów ideologicznych czy poAutor tekstu jest Przewodniczącym Zarządu Samorządu glądów na rolę państwa w gospodarce. Jednakże, Studentów Uniwersytetu Warszawskiego zdarzają się i tacy, którzy zbywają nas argumentami typu „To i tak nie przejdzie w Sejmie.” lub „Nie będę podawał wam swoich danych osobowych!”, a, WYDZIAŁ PRAWA wierz mi, nie są to postawy odosobnione. Tym właI ADMINISTRACJI śnie się dziwię, bo, jeszcze raz powtórzę, projekt Samorząd Studentów naszego Wydziału aktywnie jest naprawdę korzystny dla studentów i możliwy do włączył się w akcję zbierania podpisów pod obywa- przeforsowania. Chyba każdy cieszy się, gdy może telskim projektem zmian w ustawie o uprawnieniach za coś płacić mniej. do bezpłatnych i ulgowych przejazdów środkami pu- blicznego transportu zbiorowego. Jest to ogólnopol- M.Sz.: To jaki jest końcowy rezultat? Ile podpiska inicjatywa studencka przewidująca zwiększenie sów udało się zebrać na naszym Wydziale? ulgi przysługującej studentom na przejazdy komuni- R.W.: Ostateczny wynik to 1236 podpisów z WPiA kacją publiczną (kolejową i autobusową) z 37% na (ok. 6500 studentów), 5383 z całego UW (ok. 56 000 49%. Koordynatorem akcji na WPiA UW jest Robert studentów) i ok. 130 000 zebranych w całej Polsce Wodzyński, przewodniczący samorządowej Komisji (ok. 2 mln studentów). Oznacza to, że przekroczyliInformacyjnej, z którym krótki wywiad przeprowadzi- śmy wymaganą prawem liczbę 100 000 podpisów. ła Magdalena Szczepanowska. Wszystkie podpisy zaś zostały skutecznie doręczo- N ne Marszałkowi Sejmu 23 marca. Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować osobom, które poparły inicjatywę, bo wszystko wskazuje na to, że staną się Oni współtwórcami tych przyjaznych studentowi zmian. Pozostaje nam tylko czekać na sejmową debatę. M.Sz.: Dziękuję bardzo za wywiad. W 2001 roku, za rządów koalicji SLD-PSL, zmniejszono ulgi na bilety środków komunikacji publicznej kolejowej i autobusowej; zmiana dotyczyła uprawnień m.in. niepełnosprawnych, dzieci, studentów i emerytów. Ulgi 50-proc. obniżono do 37 proc., zaś 100- proc. do 78 proc. Zniżka przestała obowiązywać przejazdy koleją oraz autobusami międzymiastowymi. Zniżki miały zostać zlikwidowane na krótko, dopóki sytuacja finansowa państwa się nie poprawi. Tymczasem w okresie najwyższego wzrostu gospodarczego nikt nie wyszedł z propozycją przywrócenia wyższej ulgi. W 2006 roku studenci rozpoczęli starania o przywrócenie tej ulgi. Wówczas nie udało się zebrać odpowiedniej liczby podpisów. Tym razem podpisy uda się zebrać. Został jeszcze miesiąc zbierania. Na Uniwersytecie Warszawskim jak do tej pory zebrano około 3500 podpisów i ta liczba na pewno będzie wzrastać. Studenci w Polsce są dwumilionową społecznością i na pewno uda się w tej społeczności zebrać odpowiednią liczbę podpisów. Do akcji włączyły się liczne organizacje pozarządowe o różnym profilu społecznym oraz samorządy studencki z uczelni w całym kraju. Wsparcie wszystkich samorządów studenckich i organizacji studenckich pozwoli na osiągnięcie sukcesu w postaci zebranych 100 tysięcy podpisów. Pozostaje pytanie czy obecna sytuacja w kraju pozwala na przywrócenie ulg na poziomie 49%. O tym zdecydują posłowie. Miejmy nadzieję, że do czasu głosowania tej ustawy sytuacja ulegnie znaczącej poprawie i studenci będą mogli podróżować taniej. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 5 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE wyzwani - wyzywający -Maksymilian Kokoszko\ R odzina, media i nauczyciele zachęcają nas na każdym kroku byśmy spojrzeli w szeroko otwarte oczy nowego, 2009 roku i starali się w nich odnaleźć nowe… postanowienia. Są to tak zwane postanowienia noworoczne, które najczęściej w rozumieniu wyżej wymienionej trójki mogą, a nawet zawsze są, utożsamiane z wyzwaniami. Z celami, które sami sobie mamy stawiać (nieważne, że jest już marzec), do których zupełnie samodzielnie mamy dążyć, i z których osiągnięcia najczęściej samemu musimy się radować. Za pomocą prostej, acz przebiegłej sztuczki, magicznego, Copperfield’owskiego triku, możemy jednak zmienić tą rzeczywistość. Rok 2009 potraktujmy, jako przestrzeń, w której to MY staniemy się wyzywającymi – dzięki temu patrząc w ślepia obecnego roku, czytając kolejną Rzepę, czy przychodząc na kolokwium z najmniej lubianego przedmiotu będziemy wyłącznie zastanawiać się jak otaczający nas świat przetrzyma nasze noworoczne wyzwania… Staniemy się Panami własnego losu, a czyż nie o to zabiega niemal każdy homo sapiens sapiens w Europie? Na rok 2009 warto spojrzeć pod kątem tych dziedzin naszego życia, które się mają poprawić oraz tych, które mają ulec niekorzystnym dla nas, studentów, zmianom. Każdy z nas ma, co prawda, swoje osobiste, indywidualne i niepowtarzalne priorytety, zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym, według których oceniać będzie nadchodzące miesiące, ale niewątpliwie więcej nas łączy aniżeli dzieli. Dlatego proponuję najpierw przyjrzeć się bliskiej przyszłości od strony najpopularniejszego obszaru dla spekulacji, dyskusji i obaw. Polityka – na minusie W lipcu planowane jest rozpoczęcie budowy niemiecko-rosyjskiego gazociągu bałtyckiego. Kraje Skandynawskie aktywnie protestują przeciwko temu przedsięwzięciu, ale de facto, nie będą miały wpływu na ostateczne powstanie linii. Polska w dalszym ciągu będzie przeciwna projektowi, jednak jeżeli dojdzie on do skutku, Warszawa wyrazi swoje poparcie. Bo nawet gdyby z niewyjaśnionych przyczyn odcięto nam 100% dostaw gazu, Niemcy zagwarantowały nam zwiększone bezpieczeństwo energetyczne. Czy w jego ramach możemy / będziemy mogli domagać się wsparcia w budowie elektrowni atomowych? Nawet twierdząca odpowiedź na to pytanie nie pociesza, bo jak uważają eksperci, najwcześniej istnienia jądrowych elektrowni w Polsce możemy spodziewać się w roku 2020. Na szczęście w coraz większej ilości domostw gaz przestaje odgrywać znaczącą rolę i ustępuje miejsca elektryczności, coraz częściej czysto wytwarzanej. Semper In altum. 6 Mówiąc o prognozach na rok 2009 nie sposób zapomnieć o zmianach w USA. 20 stycznia urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki objął Barack Obama. Czy możemy oczekiwać od niego zdecydowanej postawy wobec Rosji? Czy na terenie Polski i Czech powstanie tarcza antyrakietowa? Przypuszczalnie… Gdyby prezydentem został Mc Cain tak by się stało. Niezależnie jednak od nazwiska głowy państwa amerykańskiego, dla nas najważniejsza jest kwestia wiz. Może USA pójdzie w ślady Kanady i w zamian za bezwizowy wjazd zażąda jedynie paszportu biometrycznego? Byle szybko, kto wie jak długo utrzymają się pokryzysowe oferty wyprzedaży… Polski rząd w 2009 roku będzie musiał rozdysponować ponad 20 miliardów złotych (wizualizuję: 20000000000 zł) pochodzących z Unijnego budżetu i programów wsparcia. To kwota bezwzględnie olbrzymia, choć i w perspektywie Polskiej gospodarki, powiedzmy, „niespotykana”. Nic tylko przyglądać się, które biuro poselskie zaopatrzy się w nową, „potencjalnie niskobudżetową” marmurową elewację. Choć o ile scena polityczna odwróci się od iście rynsztokowych porównań i afer wokół osób pokroju Palikota, a Pan Prezydent i Premier nauczą się dzielić wspólnymi zabawkami, być może nareszcie przegonimy Trzecią Rzeszę, w której to Adolf Hitler w 1944 roku odbierał tysięczny kilometr Reichsautobahnen. Dla przypomnienia – dziś, po 65 latach, w Polsce oddanych do użytku zostało niecałe 800 km autostrad. A’propos… Podróżowanie – na minusie Skończyły się czasy niesamowitych ofert typu last minute za 800 złotych i wyjazdów na ekstra-taniego Złotego Bażanta. 17 Stycznia Słowacka Korona przestała być akceptowanym środkiem płatniczym i w jednym z naszych ulubionych celów zimowych wyjazdów zagranicznych (obok Austrii i Włoch) zapanowało na dobre Euro. Niestety żadna polityka przeciwko sztucznemu zawyżaniu cen nie zatrzyma ich naturalnego wzrostu. A kiedy Euro pojawi się w Polsce? Miejmy nadzieję, że nieprędko. Europejska waluta znana jest przecież ze sztucznego napędzania wzrostu cen żywności, a to artykuły numer jeden na liście zakupów każdego studenta. Za kilka, kilkanaście lat Euro straci swoją siłę, wtedy wymiana Złotych na Euro nie będzie już korzystna jedynie dla gospodarki, ale i dla każdego, szarego obywatela. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS A czy budżet odżywiony hojnymi unijnymi dofinansowaniami udźwignie ciężar konieczności rozbudowy lotnisk w największych Polskich miastach? O ile Okęcie i Balice same poradzą sobie ze zwiększeniem przepustowości, to mniejsze porty lotnicze bez zaplecza logistycznego olbrzymich spółek i dobrze rozplanowanego wykorzystania unijnych grantów mogą nie podołać potrzebom najbliższych miesięcy czy lat. A nam przecież chodzi jedynie o to, by nasze rodziny nie musiały wykupywać wakacji z wylotem z Warszawy, gdy mieszkamy w Szczecinie czy Zakopanem. Jak na razie powinniśmy przyzwyczaić się do monopolu stolicy na atrakcyjne wycieczki lotnicze. Społeczeństwo – na plusie Nadchodzą niezwykle doniosłe dla każdego Polaka rocznice – 70 lat wybuchu drugiej wojny światowej i 20 lat upadku muru berlińskiego. O ile możemy, jak co roku, liczyć na głośne uroczystości organizowane z ramienia Państwa z okazji każdej rocznicy, to prywatne inicjatywy w 2009 roku z pewnością nabiorą bardziej, powiedzmy, Europejskiego wymiaru. Procentowo coraz więcej z nas interesuje s i ę przeszłością swojego kraju nie tylko biernie, ale i czynnie. Mimo popularnej opinii, że wiedza historyczna większości Polaków ewoluuje w kierunku nurtu amerykańskiego (nie wiedzieć nic – mówić dużo), rzeczywistość daje nam powody do wierzenia, że Kochanowski nie byłby zawiedziony naszą świadomością narodową. Zwłaszcza młodzi studenci z roku na rok coraz chętniej wyznają zasadę wiem więcej – mówię więcej. I to działa - zagraniczna prasa chętnie i przychylnie komentuje podejście młodych Polaków do tradycji i historii, a zapewne Ci z nas, którzy mają okazję zaistnieć w inteligenckim środowisku za granicą nie czują się już zawstydzeni istnieniem w ich kraju domniemanego dualizmu. Ale czy ta grupa będzie miała możliwość poszerzenia się o nowych szczęśliwców? Edukacja – na plusie Niezwykle prężnie rozwija się program wymian studenckich Erasmus. O ile w latach osiemdziesiątych Uniwersytet był w stanie wysłać za granicę kilku – kilkunastu studentów (dla porównania Politechnika Warszawska i Krakowska wysyłały po kilkadziesiąt studentów), to dziś jest to najbardziej rozbudowany tego typu program w Europie Wschodniej szczególnie efektywnie promowany i realizowany na naszej Uczelni. 2009 rok przyniesie zwiększenie spektrum uczelni, na które w ramach Programu będzie można wyjechać i zapewne liczby miejsc przyznawanych corocznie studentom. Częste zmiany w Zasadach Studiowania to już norma i nic nie wskazuje, aby miała ulec zmianie w najbliższym czasie. Pewnym {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE Są to tak zwane postanowienia noworoczne, które najczęściej mogą, a nawet zawsze są, utożsamiane z wyzwaniami. Z celami, które sami sobie mamy stawiać (nieważne, że jest już luty), do których zupełnie samodzielnie mamy dążyć, i z których osiągnięcia najczęściej samemu musimy się radować. pocieszeniem mogą być regulacje dotyczące obowiązkowych przedmiotów na maturach w liceum mające wkrótce wejść w życie. Bo dobrze było NIE zdawać matematyki (biorąc pod uwagę jej poziom nauczania w szkołach średnich). Sądzę, że warto też pamiętać o absolwentach naszego Wydziału. Niewielkie ich Stowarzyszenia niewiele mają wspólnego z chociażby Oksfordzkimi Alumni, silniejszymi liczebnie, ale i organizacyjnie. W 2009 roku będzie dużo miejsca na innowacyjne studenckie inicjatywy, w tym te dotyczące implementowania Europejskich struktur w naszym kraju. Jest wiele znakomitych, dla przykładu Londyńskich uniwersytetów, z którymi przy niewielkim nakładzie pracy (za to olbrzymim chęci) w najbliższym czasie można by zorganizować współpracę. I nie mówię tu o wymianie ulotek promocyjnych, raczej o organizacji wspólnych konferencji opartych na integracji Europejczyków, ludzi o tożsamości znacznie szerszej niż czysto państwowa. Spytacie, – czemu Anglia? Odpowiem – a jakim obcym językiem najlepiej się posługujesz? . . . Dlatego właśnie uważam, że powinniśmy pójść za ciosem – przygotowanie swoistej ekspansji na Londyńskie uniwersytety byłoby innowacyjne, oryginalne, efektywne (również efektowne) i z pewnością przysporzyłoby morze profitów obu stronom współpracy. Finansowa strona medalu również staje się nam coraz bardziej przyjazna… Gospodarka – punkt widzenia leży na wprost… Mamy za sobą drastyczne obniżki cen paliw – ostatnio, gdy widziałem stację benzynową cena za litr ropy wynosiła 3, 11 zł (artykuł pisany w styczniu). Ekstremalnie mało, uważam. Podobnie jest z nieruchomościami – ceny spadły znacząco na rynku zarówno wtórnym, jak i pierwotnym, ale największego ich spadku spodziewałbym się w kwietniu. O ile nieliczni pośród nas, którzy zarabiają na tych obszarach gospodarki już zaciskają pasa, większość studentów zaciera ręce z radości. Niewątpliwie słusznie – kryzys uderzający w nowokształtujące się klasy średnie ominął Polskę, pozostawiając nam prozaiczne, a jakże ważne, możliwości zakupienia interesującego telefonu czy pierwszego samochodu po niższej cenie. A czy obecny kryzys uderzy w naszą przyszłość? Miejmy nadzieję, że koledzy z SGH podołają skutkom tak niewielkiej recesji… Uniwersytet – na plusie Nadchodzący rok dla Uniwersytetu Warszawskiego przyniesie, co najmniej jedno, przełomowe wydarzenie – mowa tu o sportowo-rekreacyjnym event-cie pod nazwą UNIWERSIADA 2009 – kontynuacji znanej wszystkim Iurisiady. Kiedy bardziej politycznie nastawione jednostki będą przedwcześnie rozliczać nowego Dziekana z przeszło roku pracy, my będziemy mogli uczestniczyć w pierwszym tego typu olbrzymim wydarzeniu sportowym w Polsce, otwartym dla ponad 60 000 studentów naszego Uniwersytetu wprowadzającym takie dyscypliny jak Urban Volleybal, Frisbee czy uwielbiane przez przyszłych prawników gokarty. I jak tu skupić się na doniosłym zadaniu studiowania? Po odpowiedź odsyłam do wstępu – wyzywać zanim zostanie się wyzwanym. Wychodzić z inicjatywą. 2009 z hakiem Poza ocenianiem 2009 roku, śmiało spójrzmy w przyszłość – paliwa kopalne jeszcze za naszego życia odejdą do lamusa na rzecz ogniw paliwowych i ‘czysto’ uzyskiwanego prądu. Europa będzie się rozszerzać i dążyć do stworzenia jak najbardziej zunifikowanej struktury, silnej militarnie. Powszechne staną się paszporty biometryczne w postaci chip’a wszczepianego pod skórę, wjazd do centrów miast zostanie obłożony opłatą typu congestion charge, a w Warszawie, co prawda, nie powstanie nowoczesny park wodny, ale ukończona zostanie budowa Złota Tower. Osobiście, gdybym stosował jakąkolwiek formę obrządków, modliłbym się lub składał liczne ofiary za przyjście do Polski domów towarowych typu Harrods oraz sieci Taco Bell i Wendy’s. Bo jedzenie fundamentem jest studenckiego bytu i jego szczęścia. Już po sesji? -Marek Skrzetuski- 10-lecie NATO -Edyta Matysiak- W marcu obchodziliśmy dziesiątą rocznicą przystąpienia Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Z tej okazji w Warszawie odbyły się uroczystości upamiętniające to wydarzenie, na które przybyli przedstawiciele najwyższych władz państwowych. Dzień rozpoczął się od odprawy wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza, w których udział wzięli m.in. prezydent RP Lech Kaczyński, minister MSZ Radosław Sikorski, szef MON Bogdan Klich, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski i marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Tego dnia uroczyste otwarcie miało również I Forum Transatlantyckie zorganizowane z okazji 60-lecia Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz 10-lecia wejścia naszego państwa w jego struktury. Goszczono na nim zastępcę Sekretarza Generalnego NATO Jean-Francois Buremu, Radosława Sikorskiego, Bogdana Kilcha oraz Szefa Sztabu Generalnego WP gen. Franciszka Gągora. Zaproszono również przedstawicieli ambasad wszystkich krajów członkowskich NATO, jak również członków Kwatery Głównej NATO z Brukseli. W ramach forum, utworzono na dziedzińcu głównym naszego Uniwersytetu „Miasteczko NATO”, gdzie zaprezentowano siły zbrojne państw członkowskich. Zwiedzający mogli zapoznać się z oprzyrządowaniem, z którego armia korzysta na co dzień. Polska przedstawiła bezzałogowy latający aparat rozpoznawczy oraz wóz pancerny „KTO Rosomak”. „Miasteczko” spotkało się z dezaprobatą wśród części studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Argumentując, że UW nie jest uczelnią wojskową ani miejscem propagandy wojskiego, zapowiedzieli swój protest na dziedzińcu głównym. Wszystkie egzaminy zdane? Wspaniale! Rozejrzyj się więc wkoło siebie. Czas najwyższy uprzątnąć to pobojowisko. Zacznijmy od biurka. Zgarnij te dziesiątki papierów z notatkami i poukładaj je w stosiki tematyczne. A teraz powkładaj do kolorowych teczek, schowaj następni do szafy. Mogą być wartościowym dodatkiem do książek, które będziesz sprzedawać młodszym rocznikom. Zajrzyj pod łóżko. Weź worek i pozbieraj te butelki po napojach energetycznych. Można zajrzeć też raz jeszcze pod kapsle – a nuż czeka na nas jakaś nagroda? Zgniecione butelki wyrzucamy oczywiście do kontenera na surowce wtórne. Dbamy o środowisko! Warto by już odwiesić tę marynarkę na wieszak. Na oparciu krzesła tylko się pogniecie. Zerknij do indeksu, czy nie zdarzyło Ci się zapomnieć o jakimś wpisie. Wszystko w porządku? To podlej jeszcze kwiatki. Ich ziemia musiała z pewnością wyschnąć w czasie sesji. No, dobra robota! Wreszcie z czystym sumieniem można udać się do Auli H*, spotkać z przyjaciółmi. Weź głęboki oddech – następna sesja dopiero w czerwcu! WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 7 {LEXU§ 1/2009} WYWIAD Warszawska elita nie chce wręczać już łapówek z doc. dr Elźbietą Łojko rozmawia -Weronika Papucewiczw którą stronę powinien podążać. To durkheimowskie, Rozmowa z doc. dr Elżbietą Łojko o tym jacy jesteśmy. Do czego dążą studenci naszego Wydziału i co nimi kieruje według przeprowadzonych przez Panią prodziekan badań. Zadziwiającym jest, jak zmienili się studenci prawa przez te ostatnie 10 lat. Dlaczego zadzieramy nosa i skąd wzięła się w nas chęć do podążania przez życie ścieżką wytyczoną etycznymi zachowaniami. Weronika Papucewicz: Informacje o Pani nowych badaniach dotyczących studentów WPiA UW ukazały się już w czerwcu ubiegłego roku, lecz od tamtego czasu mieliśmy sesję egzaminacyjną i wakacje stąd też dopiero teraz Lexuss może w pełni się im poświęcić. W związku z tym chciałabym się dowiedzieć, czy etyka jako dziedzina wiedzy, albo nauka ma w XXI wieku jeszcze rację bytu, czy też lepiej odłożyć ją już na bok? Doc. dr Elżbieta Łojko: Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić, aby etyka zdezaktualizowała się. Ma ona wręcz coraz większe znaczenie. Świat współczesny jest światem wielowymiarowym, w którym młodym ludziom jest bardzo trudno znaleźć proste schematy – drogowskazy. Jest to rzeczywistość, w której ogromne tempo życia powoduje, że zanikają pewne wartości. Współczesny człowiek przypomina często kogoś, kto wychodzi na skrzyżowanie i szuka właściwego kierunku, ale nie widzi znaków i nie wie, 8 albo mertonowskie rozumienie anomii. Następuje osłabienie norm, oraz pewne rozchwianie kulturowo narzuconych celów, do których społeczeństwo nas skłania. Chce byśmy za nimi podążali, a także korzystali ze ściśle określonych środków, dzięki którym możemy te cele realizować. Dlatego też myślę, że człowiek współczesny jest szczególnie zagubiony i ma mnóstwo pokus i fałszywych dróg w tym labiryncie. Sądzę, że etyka i zastanawianie się nad wartościami jest dziś szczególnie ważne. Politycy niejednokrotnie wspominają o tym, że studentów należy uczyć etyki, lecz nie w taki sposób jak robi się to teraz, gdyż stanowi ona dla nich coś w rodzaju „mitów o etosie rycerskim”, nie zaś nauki o wartościach. Czy młodzi ludzie potrafią faktycznie wykorzystać wiedzę, jaką otrzymują od swoich wykładowców i nauczycieli, a która dotyczy etyki? Etos rycerski jest przez polityków z pewnością zaczerpnięty z twórczości prof. Marii Ossowskiej. Odpowiedzią na to jest takie zdanie, które przypisuje się Senece. Miał on stwierdzić, że najmniej czyni się przez to co się mówi, nieco więcej przez to, co się robi, ale najwięcej przez to, jakim się jest. Myślę, że fakt, iż młodzi ludzie nie doceniają etyki to nie jest dla nas żadne usprawiedliwienie. Dla nas, to znaczy dla tych, którzy mają jakieś doświadczenie życiowe, którzy sami mieli wiele dylematów, przechodzili w trakcie swojej drogi zawodowej mnóstwo kryzysów i chwil, w których człowiek musiał dokonywać wyborów w świecie wartości, gdy koniecznym było opowiadanie się po tej, czy po innej stronie. Nie zwalnia nas to dziś z tego by przekonywać młodych ludzi, by korzystali z upowszechnianych przez nas wartości. Jest wiele takich badań, które wskazują na wzrost respektu młodzieży wobec wartości. Przykładem mogą być te dotyczące studentów naszego Wydziału. 10 lat temu szokujące były wyniki, mówiące o załamaniu się etosu prawnika. Wydaje się, że przez te lata zaczęliśmy więcej wagi przywiązywać do rozmów z młodzieżą o wartościach, o etyce. To jest stała praca z naszej strony, która przyniosła efekt. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Czy przyczyną takiego zainteresowania się z Pani strony etyką był fakt ukończenia dwóch kierunków – zarówno prawa, jak i socjologii? Muszę przyznać, że gdy googluje się Pani nazwisko, największa liczba stron jest związana z Pani osiągnięciami w dziedzinie etyki właśnie. Wynika to być może z moich ostatnich publikacji, albo z tego, że poprzednie prace tworzone były w czasie, gdy Internet nie był tak bardzo powszechny. Stąd moja wcześniejsza twórczość naukowa, na przykład na temat samorządu nie jest tam uwzględniana. Studia socjologiczne to był bardzo ciekawy moment mojego życia. Byłam osobą, którą wszystko interesowało. To nie jest dobra cecha, bo trudno jest później dokonywać ważnych życiowych wyborów. Jeszcze w X klasie zastanawiałam się, czy nie studiować na politechnice, bo szalenie lubiłam matematykę. Wybierając prawo myślałam, że jest to taki kierunek, który niczego w moim życiu nie zamyka. Już na I roku miałam do czynienia z wybitnym socjologiem Winnicjuszem Narojkiem. Wtedy też uświadomiłam sobie, że ja się nie do końca spełniam w tych przedmiotach, które prawo mi oferuje. Decyzję o dalszych planach odłożyłam do II roku. Zdecydowałam się na specjalizację karną. Był to szczególny rok 1968 i to skłoniło mnie do myślenia, że funkcjonowanie społeczeństwa jest tematem niebywale interesującym. Podjęłam wówczas drugi kierunek, czyli socjologię. Kiedy stawia się obok siebie dwa słowa – prawo i etykę wydźwięk jest zazwyczaj negatywny. Społeczeństwo nie łączy prawników z zachowaniami etycznymi. Istnieją różne stereotypy – choćby nieuczciwego adwokata. Jak Pani myśli, z czego bierze się taki obraz? Myślę, że wynika to przede wszystkim z tego, co znakomici nasi przyjaciele, socjologowie prawa ze środowiska krakowskiego podnoszą w swoich publikacjach. Wszystko zależy od tego jak widzi się zawód prawnika. Czy ma być to zajęcie dla artysty, czy też rzemieślnika. Dla tego drugiego, etyka jest co najwyżej dalekim tłem do działania. Jeśli się dąży do tego, aby być mistrzem w prawie to właśnie etyka staje się bardzo ważnym punktem odniesienia, bo jest to szukanie wartości, które prawo uosabia, a także nie traktowanie prawa w sposób czysto instrumentalny, lecz próba zrozumienia zasad jego skutecznego działania. Nasz Wydział promuje osoby, które chcą zostać artystami, mają zamiar reprezentować sobą coś więcej. Jednak mimo to wielu spośród nas nie myśli w ten sposób. Przedmioty takie jak historia, doktryny, czy filozofia stanowią jedynie materiał do egzaminu, który trzeba zaliczyć. Cała rzesza studentów nie chce podejmować działań, które miałyby na celu udoskonalenie siebie i własnych wartości. {LEXU§ 1/2009} WYWIAD Czy my was uczymy, że jesteście elitą? Ja jestem przekonana, że nią jesteście. Stanowicie grupę ludzi, która przejmie na swoje barki odpowiedzialność za losy kraju. To nie jest kwestia Warszawy, tą elitą są prawnicy jako tacy. Nadmierna skromność jest infantylna. Człowiek musi znać swoją wartość. Musi zdawać sobie sprawę, jak wiele jest w zakresie jego możliwości. Z badań robionych w 2008 roku wynika, że istnieje duża aprobata studentów dla przedmiotów ogólno humanistycznych. Ich zdaniem poszerzają one horyzonty intelektualne i są potrzebne. Dla części studentów sytuacja może być odmienna. Powody tego są rozmaite. Na przykład presja sytuacji rodzinnej, kiedy w zasadzie najważniejsze jest, aby jak najszybciej te studia skończyć i znaleźć pracę. Może to też być nastawianie się na sukces w tym sensie, że po ukończeniu studiów trzeba dostać się na aplikację, potem bardzo szybko zacząć pracę w kancelarii. Dopiero wtedy, gdy zdobędę jakąś pozycję będę mógł zacząć się bawić w „bardziej wykwintne” sposoby uprawiania zawodu prawnika. Większość kadry naukowej, a z pewnością ta ogromna rzesza ludzi, z którymi ja jestem zaprzyjaźniona na tym Wydziale, to są jednak ludzie, którzy nie patrzą obojętnie na wartości etyczne, jak i moralne. Jako nauczyciele wykonujemy swoje zadania lepiej, lub gorzej, często w wyniku obowiązku omówienia danego materiału nie mamy czasu, aby ze studentami dyskutować o poważnym wymiarze etycznym pracy zawodowej prawnika. Jednak jest tutaj zdecydowane przekonanie kadry, że młodzież należy uwrażliwiać na problemy wartości. Zawsze zastanawiam się o jaki model absolwenta nam chodzi: czy to ma być osoba tylko doskonale znająca prawo, czy też człowiek określonego wymiaru. Spośród ludzi wszechstronnie wykształconych, czy to prawników, czy lekarzy, z punktu widzenia historycznego, pozostają w pamięci ci o pewnym typie wrażliwości etycznej. Czy etyki da się nauczyć? Można poszerzać wiedzę ludzi o etyce. Natomiast nie ma prostego przełożenia, że jeżeli ktoś wie jak powinien się zachować, to od tego zacznie być bardziej etyczny. To tak jak z wychowaniem dziecka. Fakt, że mamusia tylko mówi dziecku, że ma być grzeczne, nie spowoduje, że dziecko tak będzie się zachowywać. Jest to cały złożony proces. Jeżeli my będziemy mówili młodym ludziom, że mają być etyczni, a potem w środowisku zawodowym, czy uczelnianym będą widzieli osoby, które są bezwzględne, cyniczne, nastawione tylko na robienie własnej kariery, to właściwie ta etyka jest zawieszona w próżni. Dla jednych system wartości jest kwintesencją życia, źródłem ich tożsamości, a postępowanie przeciw zasadom jest śmiercią cywilną. Dla innych nie ma to zaś większego znaczenia. Wielu studentów ma okazję zobaczyć pracę w palestrze od wewnątrz. Są na praktykach, bądź aplikują. Część dochodzi do wniosku, że postępowanie etyczne nie opłaca się. Najważniejsze jest zadowolenie klienta i to, by być skutecznym. Wszystko to zależy od tego co rozumiemy pod słowem „opłaca się”. W sensie finansowym, być może czasami faktycznie nie jest to opłacalne, ale trzeba też na to patrzeć z pewnym dystansem. Ja bardzo lubię takie stwierdzenie, że trumna nie ma kieszeni i właściwie człowiek może zarabiać dużo, tylko pytanie po co? Czy potrafi sensownie te pieniądze wykorzystywać? To jest już jednak problem na inną rozmowę. Opłaca się zawsze dla człowieka. Dla wielu nie ma takiej ceny, za którą mogą zaprzedać duszę diabłu. To jest unicestwienie siebie jeśli służy się innym bożkom, czy też bóstwom. To jest kwestia wyboru – jesteśmy wolnymi ludźmi. Ponosimy odpowiedzialność za to jak żyjemy. Często studenci naszego Wydziału traktują siebie jako bardziej wartościowych – przez to gdzie studiują i kto ich uczy mają się za lepszych. Dzięki temu, że mają dostęp do największych kancelarii i na bieżąco śledzą zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości stawiają się ponad studentami innych wydziałów prawa w Polsce. Uważają się za elitę, ale czy jest to właściwe myślenie? Trochę chcecie sobie dodać prestiżu – podnieść własną samoocenę i może się za bardzo puszycie. Mówi się, że prawników warszawskich nie lubią koledzy z innych wydziałów na naszej uczelni, a także i studenci prawa z Polski. Po pierwsze myślę, że Warszawa daje ogromne możliwości, których niestety nie mają studenci innych wydziałów, bo tutaj są najważniejsze instytucje i ci najbardziej znaczący prawnicy. Dla niektórych, samo otarcie się o takie osoby, to jest wielkie wyróżnienie, więc w tym sensie macie większe możliwości. Jako studenci musicie się przede wszystkim uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. Jest ogromna ilość tego materiału i im więcej będziecie wiedzieli, tym większe będzie wasze poczucie niezależności. Kiedy człowiek jest mądry, to nawet jeśli nie pozna się na nim pracodawca, to on sam zna swoją wartość i znajdzie pracę, w której jego wiedza zostanie doceniona. W przytoczonych przez Rzeczpospolitą i Gazetę Wyborczą wynikach Pani badań znalazły się komentarze dotyczące tego, że jedna trzecia studentów w 1997 roku była skłonna wręczyć łapówkę, więc skąd to pojęcie elitarności przypisywane uczniom WPiA UW? W 1997 roku byliśmy jedynymi, którzy zrobili takie badania i w 2008 roku też myślę, że na niewielu wydziałach prawa w Polsce były robione tego typu ankiety. Ten wynik był dla nas samych szokiem, ale nie zachowaliśmy się w sposób niewłaściwy. Nie schowaliśmy tego pod dywan. Doszliśmy do wniosku, że sytuacja jest zła i trzeba coś z tym zrobić. I tak badania z 2008 roku pokazują, że po 10 latach wiele zmieniło się na lepsze. Jednak nie ma pewności, iż skoro studenci inaczej myślą o problemach etyki to, przy wejściu w życie zawodowe będą przestrzegać tych reguł, ale może przynajmniej częściej będą się zastanawiać nad tym jak powinni postępować Czy my was uczymy, że jesteście elitą? Ja jestem przekonana, że nią jesteście. Stanowicie grupę ludzi, która przejmie na swoje barki odpowiedzialność za losy kraju. To nie jest kwestia Warszawy, tą elitą są prawnicy jako tacy. Nadmierna skromność jest infantylna. Człowiek musi znać swoją wartość. Musi zdawać sobie sprawę, jak wiele jest w zakresie jego możliwości. Wy musicie wiedzieć, że poradzicie sobie w życiu, a takie przekonania są w stanie pchać nasz kraj ku rozwojowi. Studenci zarówno z I, III jaki i V roku zastanawiają się jak maja się zachowywać, by kierować się wartościami, ale jednocześnie nie uchodzić za nieudaczników życiowych, osoby, które boją się trudnych decyzji, by nie być uznanymi za nieetyczne? Jako studenci musicie się przede wszystkim uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. Jest ogromna ilość tego materiału i im więcej będziecie wiedzieli, tym większe będzie wasze poczucie niezależności. Kiedy człowiek jest mądry, to nawet jeśli nie pozna się na nim pracodawca, to on sam zna swoją wartość i znajdzie pracę, w której jego wiedza zostanie doceniona. Nie ma lepszej inwestycji w życiu niż we własną wiedzę. Można nam wszystko odebrać, ale to, co mamy w głowie nie. Życzę państwu siły charakteru, poczucia niezależności. Nie chcę być na tyle naiwną, by przekonywać was, że życie nie wymaga od nas pewnych kompromisów, ale należy walczyć o to by nie były one podejmowane za wszelką cenę. Kompromis nie może unicestwiać człowieka. Chciałbym, aby absolwenci naszej uczelni mieli mądrość podejmowania właściwych wyborów. Tego można się częściowo nauczyć z książek, z obcowania z autorytetami. Niestety świat nie jest czarno – biały, a życie nie sprowadza się tylko do prostych wyborów między tym co dobre, a tym co złe. Im człowiek jest starszy tym wyraźniej widzi, że życie jest najczęściej dyskusją o odcieniach szarości i to jest element mądrości życiowej. Na tym polega właśnie etyczne rozumowanie i podejmowanie etycznych działań Serdecznie dziękuję za rozmowę. Również dziękuję. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 9 {LEXU§ 1/2009} WYWIAD ,,Erasmus to nie tylko studiowanie prawa, ale i nabywanie innych doświadczeń" z dr Jakubem Urbanikiem rozmawia -Edyta MatysiakCzy ten wyjazd miał wpływ na późniejsze koordyPanie Doktorze, jak to się stało, że związał Pan swoją przyszłość z prawem rzymskim i naszym Uniwersytetem? Trochę przypadkiem... Gdy jeszcze chodziłem do liceum w ramach lekcji z historii starożytnej, odbyły się zajęcia o prawie rzymskim poprowadzone przez prof. Zabłocką. Po tym, jak mój historyk opowiedział jej o moich zainteresowaniach, zaprosiła mnie na konsultacje. Szczerze mówiąc, idea prawa wydawała mi się wtedy zupełnie mglista, prawo rzymskie nie kojarzyło mi się sympatycznie, mnie pasjonowała starożytność rzymska od strony czysto historycznej – choć bardzo niewiele o niej wiedziałem. Postanowiłem jednak spróbować, zacząłem przychodzić, Prof. Zabłocka zadawała mi książki do przeczytania, a potem o nich rozmawialiśmy i tak już zostało. Zdając później na prawo wiedziałem już, że historia prawa i prawo rzymskie to są rzeczy, którymi chciałbym się zajmować. Od pierwszego roku chodziłem więc na seminarium, dostawałem kolejne projekty do wykonania. Prof. Zabłocka, której jestem uczniem, zaproponowała mi poznawanie takiej gałęzi prawa rzymskiego, która w owych czasach leżała trochę odłogiem, a mianowicie papirologii prawniczej. W pewnym momencie na wydziale pojawiły się możliwości wyjazdów zagranicznych. Czy skorzystał Pan z takiego wyjazdu? Tak: plan był taki, że skoro interesuję się prawem rzymskim, to koniecznie muszę nauczyć się włoskiego i pojechać do dobrej biblioteki. Moi mentorzy w związku z tym pomysł wyjazdu gorąco popierali. Umowami programu Tempus – bo tak nazywał się ówczesny odpowiednik Erasmusa - na naszym wydziale opiekował się wówczas prof. Wołodkiewicz i to on w zasadzie zadecydował, że mam jechać do Neapolu. Wyjechałem na pięć miesięcy. Po powrocie, obroniłem się na czwartym roku, poprowadziłem zajęcia z prawa rzymskiego i dalej zaproponowano mi staranie się o studia doktoranckie. Umowami programu Tempus na naszym wydziale opiekował się wówczas prof. Wołodkiewicz i to on w zasadzie zadecydował, że mam jechać do Neapolu. Wyjechałem na pięć miesięcy. Po powrocie, obroniłem się na czwartym roku, poprowadziłem zajęcia z prawa rzymskiego i dalej zaproponowano mi staranie się o studia doktoranckie. 10 nowanie programem LLP Erasmus? Tak, a wszystko zaczęło się, kiedy przyjechał do nas pierwszy student zagraniczny, w 1998 roku. Na wydziale nie było wówczas żadnych zajęć w obcym języku, a on po polsku mówił bardzo słabo. Wyjazdy koordynował wtedy mój kolega z katedry dr Jerzy Krzynówek i ja mu w tym czasem asystowałem, opiekowałem się przyjeżdżającymi studentami. Chyba dlatego, że wiedziałem jak to jest mieszkać w zupełnie obcym kraju, nie znając języka. Mnie różni ludzie w Neapolu pomagali i wydawało mi się to naturalne, że taką pomoc należy również dawać studentom do nas przyjeżdżającym. I wsiąkłem. Jakiś czas później wyjechałem do Kolonii i w związku z tym nie zajmowałem się Erasmusem. Po moim powrocie, w którymś momencie Jerzy chciał się bardziej poświęcić pracy naukowej i ówczesny dziekan prof. Tomaszewski uznał, że dobrze będzie, jeśli ja przejmę koordynowanie programu. Na czym polega praca koordynatora? Jest ona przede wszystkim pracą na okrągło, włączając w to nawet wakacje. Najbardziej gorącym okresem jest jednak czas rekrutacji. Od początku grudnia stale informujemy na dyżurach, mailem jak wygląda rekrutacja, później w ramach komisji złożonej z przedstawicieli samorządu studentów pod przewodnictwem prodziekan ds. studenckich przydzielamy poszczególne stypendia. Gdy już rekrutacja się zakończy, musimy przesłać informację o zakwalifikowanych osobach naszym partnerom i zacząć nadzorować ich wyjazdy: monitorujemy korespondencję, pomagamy nawiązywać kontakty, jeśli uczelnia tego wymaga przesyłamy Transcript of Records (wypis z dokonań nominata – E.M.) oraz wstępnie uzgadniamy program studiów. Potem akcja wyjazdowa trochę spowolnia na czas wakacji. Od września, kiedy nasi studenci wyjeżdżają za granicę, rolą koordynatora jest już konkretne ustalenie z nimi programu studiów na uczelni przyjmującej, by mogli oni złożyć swoje Learning Agreement (porozumienie o programie studiów – E.M.). W całej tej pracy, pomaga mi Asystent Programu Erasmus Piotr Korzec. Co wyjazd na Erasmusa daje studentowi, co wnosi w jego życie? Mogę powiedzieć to na swoim przykładzie: te pół roku w Neapolu to było mój pierwszy krok w dorosłe życie. Nauczyłem się włoskiego, poznałem sporo ludzi, z którymi nadal utrzymuję kontakty. Zrobiłem wiele naukowo, nauczyłem się rzeczy, których nie miałbym możliwości nauczyć się w Warszawie. Myślę, że wyjazd na Erasmusa pomaga w karierze naukowej, pokazuje, że człowiek może być samodzielny, umie się odnaleźć w nowej sytuacji. Wymaga otwarcia się na nowych ludzi, wymusza wchłonięcie w siebie nowych kultur, obyczajów, tolerancji, to naprawdę ważne. Daje początek do tworzenia siatki znajomości – network – która w większości zawodów WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS prawniczych na pewno będzie się przydawała. Warto pamiętać, że Erasmus to nie tylko studiowanie prawa, ale i nabywanie innych doświadczeń, gdzie tylko się da: na uczelni, w nowym mieście, kraju, społeczności, w której się znajdujemy. Gdy przeglądałam fora internetowe przed rekrutacją, podało bardzo wiele pytań dotyczących średniej, która umożliwi zakwalifikowanie się na stypendium. Czy przeciętny student WPiA ma szansę na taki wyjazd? Powiem tak: wyjazd zależy od jakości składanego przez kandydatów dossier. System jego oceny uwzględnia średnią, ale tak naprawdę jej znaczenie minimalizuje, zwłaszcza jej rozbieżność „po przecinku”. Jest to jednak istotne, czy ktoś ma średnią powyżej 4,00 czy nie. Mnożymy ją przez 10, ale do tego dodajemy maksymalnie 35 punktów za prezentację samego siebie i wybór uczelni, 10 za dokonania naukowe (w tym na przykład 2 punkty za studia równoległe), 10 za działania społeczne i wreszcie 5 bonusowo za teczki szczególnie dobre, kiedy widać, że człowiek jest niezwykle interesujący, a z jego dossier wynika bardzo spójna osobowość studenta prawa z szerokimi zainteresowaniami. Żeby jednak wrócić do Pani pytania, trzeba się zastanowić nad tym, co to znaczy, że student jest przeciętny? Średnia nie do końca nam mówi, czy ktoś jest wybitny, czy nie. Powiedzmy sobie szczerze, część ocen przytrafia nam się dość przypadkowo: możemy mieć gorszy dzień czy trafić w nie to pytanie. Dla całej komisji dużo ważniejsze niż średnia są punkty dodatkowe. Złota zasada zatem taka: im więcej ciekawych rzeczy robisz, tym bardziej się nimi pochwal niezależnie od tego, jaką masz średnią. Niepokojące jest jednak to, że od dwóch, trzech lat wiele złożonych teczek nie było bardzo ciekawych. Nie wiem, skąd to się bierze, czy dobrzy studenci nie są zainteresowani Erasmusem czy po prostu nie umieją się pochwalić rzeczami, które robią? Było zatem tak, że studenci nie wykazali się żadnymi zainteresowania poza studiami? {LEXU§ 1/2009} WYWIAD Z naszej strony oferowaliśmy 147 miejsc stypendialnych, w tym 59 do krajów anglojęzycznych, z czego 3 poza programem Erasmus do Indiana State University. W tym roku na wyjazd aplikowało 136 osób, ale należy pamiętać o tym, że będzie jeszcze druga tura. 94 osoby uzyskały stypendium w pierwszej turze rekrutacji. Tak, takie teczki sprowadzały się to tego: studiuję na prawie, mam średnią powyżej 4,00 i nic poza tym nie robię, chodzę na ten Uniwersytet, zdaję całkiem przyzwoicie egzaminy i tyle. A powód wyjazdu? „Bo chcę wyjechać, bo lubię podróżować”. To oczywiście jest argument, ale nie powinien być jedynym. Jakie było więc zainteresowanie Erasmusem w tym roku? Z naszej strony oferowaliśmy 147 miejsc stypendialnych, w tym 59 do krajów anglojęzycznych, z czego 3 poza programem Erasmus do Indiana State University. W tym roku na wyjazd aplikowało 136 osób, ale należy pamiętać o tym, że będzie jeszcze druga tura. 94 osoby uzyskały stypendium w pierwszej turze rekrutacji plus 4 osoby, które nie wybrały miejsca stypendium, ale mają do tego prawo. Czyli w zasadzie każdy mógł pojechać? Jeśli spojrzymy na samą liczbę miejsc: teoretycznie tak. Trzeba jednak pamiętać, że aby rekrutacja była sensowna, musi się odbywać się w ramach stref językowych. W tym roku do strefy anglojęzycznej mieliśmy ponad 70 teczek, znakomitą większość. Zostały natomiast wolne miejsca w mniej popularnych obszarach językowych. Które kraje cieszyły się w tym roku największą popularnością? Z całą pewnością, jak co roku, kraje anglojęzyczne, z naciskiem na Wielką Brytanię. Powodzeniem cieszył się również Rotterdam, pewnie dlatego, że jest to stypendium jednosemestralne. Mniejsze zainteresowanie wzbudzały – co nas zaskoczyło – doskonałe uniwersytety skandynawskie. Czy studenci w większości dostają stypendia do miejsc, do których najbardziej chcieli wyjechać? Tego nie da się niestety dokładnie powiedzieć. Na pewno górna część skali, w przypadku strefy anglojęzycznej jakieś 20-25 osób, dostała to, co sobie wymarzyła najbardziej. Z Hiszpanią było niestety gorzej, dlatego, że większość aplikujących wybierała jedynie między Walencją, Granadą czy Madrytem. W związku z tym jedynie 5-6 osób było w pełni usatysfakcjonowanych, reszta musiała zdecydować później. Ale tym rządzi zawsze przypadek. Dla przykładu: w zeszłym roku nikt nie chciał jechać do Bergen, tym roku bardzo wiele osób aplikowało na ten Uniwersytet. Wcześniej Aix-Marsylia była często pierwszym wyborem, teraz dopiero nasta osoba podała jako swój pierwszy wybór Uniwersytet w tym mieście. Co się dzieje ze studentami, którzy nie otrzymali stypendium? Mają oni szansę podejść do drugiej tury rekrutacji, wzbogacając swoje dossiers. Po tej turze natomiast, kiedy przekazujemy naszych kandydatów do BWZ -u, odbywa się trzecia tura ogólnouniwersytecka. BWZ orientuje się, ile miejsc zostało w skali całego Uniwersytetu i można na nie aplikować pod warunkiem, że uda się przekonać Uniwersytet partnerski do przyjęcia konkretnej osoby na przykład z naszego Wydziału w ramach umowy zawartej na kierunkach pokrewnych. Ta trzecia tura jest o tyle gorsza, że osoby, które w ramach niej skorzystają z wyjazdu, nie otrzymują wsparcia finansowego. Jeżeli jednak osoba odrzucona przez komisję WPiA nie skorzysta z tej opcji, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w następnym roku aplikowała kolejny raz. Na spotkaniu w grudniu pojawiły się pytania dotyczące podziału stypendium dziesięciomiesięcznego pomiędzy dwie osoby. Czy taka możliwość istnieje? Podział w zasadzie jest niemożliwy, ale tak naprawdę nie ma co do tego zasady ogólnej. Niektóre uczelnie, np. nasza, nie mają żadnych problemów, aby przyjmować więcej studentów niż jest w umowie zapisanych. Inne bronią się przed tym rękami i nogami, bo w rzeczywistości podział 10 miesięcy na połowę to nie jest dokładnie to samo, co wysłanie jednego studenta na cały okres. Trzeba wtedy znaleźć już dwa miejsca w akademikach, na zajęciach, należy zapewnić podwójną opiekę. Ważne jest również to, czy wykładane przedmioty są kwartalne, semestralne czy roczne. Wszystko to jest uzależnione od decyzji uczelni przyjmującej. Zdarzały się jednak takie sytuacje, że nasi wracali wcześniej ze swoich wyjazdów. Dlaczego? Były przypadki, że studenci po pierwszym semestrze stwierdzali, że nie są w stanie z różnych względów: rodzinnych, zdrowotnych, czy innych, zostać i chcą wrócić wcześniej. Procedura wtedy jest standardowa, należy złożyć podanie do BWZ-u, koordynator musi je zaopiniować. Należy zadbać jednak o to, żeby z tego jednego semestru przywieść wyniki. Mieliśmy również taką sytuację, że nasza studentka wróciła z wyjazdu po dwóch tygodniach, argumentując, że jest nieszczęśliwa i niezadowolona. Jednak co do ogólnej zasady, takie sytuacje nie powinny się wydarzyć, bo te pieniądze przepadają i co więcej, można w ten sposób przez swoją rezygnację po semestrze odebrać wyjazd komuś, kto chciał za granicą spędzić cały rok. Pieniądze ze stypendium osoby rezygnującej wracają do ogólnej puli i są dzielone pomiędzy wszystkich uczestników programu Erasmus. Aby jednak zrównoważyć to, co powiedziałem, dużo więcej jest takich sytuacji, że studenci wyjeżdżają na semestr i stają na uszach, żeby te wyjazdy przedłużyć, co pokazuje, że program spełnia swoją funkcję. A jest taka możliwość? Tutaj po raz kolejny jesteśmy uzależnieni od decyzji uczelni przyjmującej. Zarówno nasz Wydziału, jak i BWZ są takim podaniom przychylne: wychodzimy bowiem z założenia, że lepiej jest wyjechać na rok niż na pół roku. Osoba, która chciałaby zostać na dłużej musi zapracować na jak najlepsze wyniki, by partner nie miał wątpliwości, że przedłużenie umowy naszemu studentowi będzie wartością pozytywną również dla niego samego. Czy gdy partner się zgodzi, student otrzymuje stypendium na dodatkowy semestr? Nie, wtedy już nie. Musi się liczyć z tym, że te dodatkowe miesiące będzie musiał opłacić we własnym zakresie. Jak kształtuje się wysokość stypendium na Erasmusie i ile student faktycznie musi dołożyć z własnej kieszeni do swojego wyjazdu? Przyjmuje się, że stypendium nie powinno być niższe niż 200€, ale to jest uzależnione od algorytmu podziału środków Erasmusa ustalonego przez Narodową Agencję LLP Erasmus. Nasz Wydział do wyjazdu dopłaca zryczałtowane koszty podróży. To kwota około 400 złotych, nie jest to bardzo dużo, ale zawsze coś, nie wszystkie bowiem wydziały współfinansują w ten sposób wyjazd. W tym roku stypendia są dużo wyższe, ponad 300€, bo tak akurat udało się podzielić pieniądze. Jeśli chodzi o koszty utrzymania, to bardzo zależy od miejsca, pokój w Neapolu będzie tańszy niż w Mediolanie czy Rzymie, koszty życia w Madrycie czy Bilbao - San Sebastian są wyższe niż w Granadzie czy w Oviedo. Postawiłbym taką tezę: jeśli ktoś nie pochodzi z Warszawy i musi się w niej utrzymać sam, wynająć pokój, zapłacić za życie, opłacić komunikację miejską, wyjść raz czy dwa w tygodniu i coś wydać, to jak się do tego doda te przykładowe 300€ to myślę, że różnice w kosztach życia między Warszawą a wieloma europejskimi miastami nie są takie wielkie. Zwłaszcza, że w wielkich miejscach można pracować i to też jest wychowawczoedukacyjna funkcja Erasmusa. Jaki wpływ na nasz tok studiów ma taki wyjazd za granicę? Zasada jest taka, że Erasmus nie powinien w żaden sposób zaburzyć toku studiów. Z tej przyczyny od zeszłego roku nie udziela się już urlopów naukowych na czas wyjazdu jak również nie ma możliwości wyjazdu po piątym roku studiów. Erasmus nie może wydłużyć czasu studiowania, semestr za granicą ma być taki sam jak studia w Warszawie. Oczywiście to jest czysta teoria - diabeł tkwi w szczegółach. Błogosławieństwem studiów prawniczych jest to, że ich program jest bardzo giętki i pozwala doskonale ująć, przynajmniej w Warszawie, wyjazdy Erasmusa. Najlepiej jest wyjechać na czwartym lub piątym roku, bo wtedy nie ma już przedmiotów obowiązkowych. Wszystkie zaliczone zagranicą przedmioty włączane są do warszawskich wyników studiów. Punkty przez nas zdobyte na wyjeździe wliczane są w większości do grupy C. Nie ma większych problemów, by zaliczyć rok warszawski: wystarczy z Erasmusa przywieźć liczbę punktów ECTS potrzebą do zaliczenia roku; jeśli ktoś ma ochotę zdawać jakieś typowo polskie egzaminy, może to także uczynić bez problemów, na WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 11 {LEXU§ 1/2009} przykład w sesji jesiennej. Kolejną ważną kwestią są seminaria, które są obowiązkowe. Wykładowcy wychodzą jednak na przeciw naszym studentom i umożliwiają im zaliczenie za pomocą prac czy wystąpień podczas pobytu w Warszawie. Tylko pod tymi wszystkimi warunkami zapewniającymi zachowanie jednolitego toku studiów student może wziąć udział w wyjeździe na Erasmusa. Na spotkaniu grudniowym padło pytanie dotyczące uwzględnienia matury rozszerzonej z języka obcego jako zaświadczenia o jego znajomości na poziomie C1. Czy zapadły już jakieś decyzje w tej kwestii? Tak, konsultowałem się już w tej sprawie. Zdecydowaliśmy się jednak nie uwzględnić matury jako podstawy świadczącej o znajomości języka. Pozostajemy nadal przy tych, które zostały uwzględnione w rozporządzeniu Rektora. O jakich najciekawszych sytuacjach z życia studentów z okresu ich wyjazdów Pan słyszał? WYWIAD Myślę, że największą trudnością było sprawne połączenie autoprezentacji z listem motywacyjnym. Często studenci pytali mnie, czym mają się chwalić, a czym nie. Ale muszę powiedzieć, że to szło w miarę rozsądnie. Prosiliśmy, aby pokazywać nam to, co jest naprawdę bardzo istotne, a nie zasypywać komisji zbytnią ilością informacji. Piotr Korzec miał w tym roku świetny pomysł: przez ostatni czas rekrutacji działał numer hotline: Piotr kupił numer komórkowy i praktycznie stale odpowiadał na pytania studentów. Panie Doktorze, jaka jest recepta na dobre przygotowanie się do wyjazdu, na co należy zwrócić szczególną uwagę? Na pewno porozmawiać i poznać się z osobami, które już tam były, by nie jechać zupełnie w ciemno. Na szczęście w ramach większości wydziałów funkcjonują teraz Students Networks, gdzie działają studenci, którzy sami kiedyś byli na Erasmusie i teraz pomagają swoim kolegom. To już nie jest tak, jak kiedy z Agnieszką Kacprzak jechaliśmy przed Bardzo wiele studentów, zarówno wyjeżdżających od nas jak i przyjeżdżających na nasz Uniwersytet wiązało później przyszłość z państwem, w którym byli na Erasmusie. Kilka lat temu była u nas studentka z kraju Basków, poznała Polaka, wyszła za niego za mąż i teraz jest adwokatem w Warszawie. Kilka takich sytuacji się powtarzało. Mamy kilkoro Włochów, którzy kierując się względami sercowymi wrócili do Warszawy. Był u nas również student z Padwy, który dostał później stypendium rządu polskiego i obecnie pracuje w kancelarii warszawskiej. Raz nawet zdarzyło mi się pożyczać smoking jednemu ze studentów Erasmusa, Niemcowi, który potrzebował go na bal. 12 Myślę, że to drugie. Takich przypadków nie było dużo i zapewne powody tych sytuacji w każdym przypadku mogły być różne. Wyobrażam sobie, że mogła to być słabość studenta, w innych niefrasobliwość, zachłyśnięcie się, nieprzystosowanie się. Studenci mogą mieć problemy z regularnym uczeniem się, pisaniem dużych prac pisemnych, co w części północno-zachodnich państw jest normalnym sposobem zaliczania zajęć. U nas nie wymusza się rozwijania umiejętności pisania takich prac i może się pojawić problem. Czy nasz Uniwersytet wzbudza w Europie duże zainteresowanie jako miejsce na spędzenie swojego Erasmusa? Teraz mamy około 60 osób i ta liczba z roku na rok stale się powiększa. Wielu jest studentów, którzy przyjeżdżają do nas, bo mają polskie korzenie, ale co mnie najbardziej cieszy, stale rośnie liczba osób, które autentycznie chciały przyjechać do Polski. Wśród studentów przyjeżdżających najliczniejsza jest zazwyczaj jest grupa z Niemiec, jest też wielu Włochów, Portugalczyków. W tym roku największą grupą narodowościową są Hiszpanie – 16 osób. Wszyscy są zadowoleni z wyjazdu i ta fama o naszym Uniwersytecie idzie coraz bardziej po świecie. Stale dostaję maile od ludzi, którzy są zainteresowani Warszawą i bardzo chcieliby tu przyjechać. Na pewno wielką rolę odgrywa w tym tak wielka liczba kursów po angielsku oferowanych przez nasz Wydział – jest to bez wątpienia najbogatsza oferta w pośród polskich wydziałów prawa. Jakie są plany rozwoju Erasmusa na naszym Wydziale na przyszłość? Czy zostanie zwiększona liczba miejsc? Co w tegorocznych podaniach najbardziej zaskakiwało komisję? Bardzo pozytywnie był udokumentowany udział naszych studentów w życiu Erasmusów w Warszawie w ramach działalności w Erasmus Student Network. Nowych pozytywnych rzeczy nie było jednak wiele. Wśród pozytywnie ocenianych dokonań naszych studentów znalazły się m. in. prace w Czerwonym Krzyżu, Klinice Prawa, Academii Iuris czy udział w sekcji sportowej AZS i nagrody sportowe. Było również wiele rzeczy, które nas rozczarowały. Studenci nie sprawdzali, co mogą studiować na wybranym uniwersytecie, argumentowali chęć wyjazdu jedynie swoimi zainteresowaniami podróżami. Przy niezłych wynikach w nauce brak pasji, brak życia społecznego czy kulturalnego. Zdarzały się w podaniach również błędy ortograficzne. laty do Neapolu i praktycznie nie wiedzieliśmy, co się z nami tam stanie. Dobrze jest poczytać opinie o danych uniwersytetach. Trzeba również w miarę szybko zacząć szukać mieszkania, przede wszystkim zgłosić się tam, gdzie są akademiki. Nie ma już bowiem takiego kraju, gdzie wystarczy w nich miejsc dla wszystkich. Jak już się jedzie na miejsce, to zadbałbym o to, żeby raczej nie mieszkać z Polakami, a raczej szukać miejscowych. To później bardzo ułatwia życie i sprawia, że nie znajdziemy się w takim erasmusowym getcie. Jakimi dokonaniami naukowymi mogli pochwalić się aplikujący studenci? Jak na tle innych zagranicznych studentów prezentują się osoby z naszego Wydziału? Byli wśród nich tacy, którzy mieli całkiem zaawansowane życie naukowe. Osoby te pisały artykuły do ważnych czasopism prawniczych, uczestniczyły we współwydawaniu książek, referowali na konferencjach naukowych, nie tylko studenckich. Zazwyczaj nieźle. Bardzo często otrzymuję pochwały za poziom naukowy, językowy, za zainteresowanie zajęciami naszych studentów. Również ich przywożone oceny pokazują, że nie są tam przeciętnymi studentami. Zdarzają się jednak i przypadki oblewanych egzaminów, ale są to na szczęście wyjątki. Jakie problemy i wątpliwości miały najczęściej osoby biorące udział w tym roku w rekrutacji? Powodem złych ocen jest niedostateczna znajomość języka czy zachłyśnięcie się zagranicą? WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS W ciągu ostatnich lat nawiązaliśmy ponad trzydzieści nowych umów. W tym roku i w zeszłym nie było wystarczająco chętnych by objąć wszystkie wolne miejsca, tak więc na razie nie planujemy rozszerzenia oferty. Wyjątkiem jest jednak Wielka Brytania, która cieszy się największym zainteresowaniem, i związku z tym chętnie rozważymy nowe propozycje. Jeśli chodzi o Francję, Niemcy czy Włochy myślę, że mamy dobrą równowagę pomiędzy proponowaną przez nas ofertą, a zainteresowaniem studentów. Mnie osobiście ciekawią kierunki środkowo- i wschodnioeuropejskie – gdybym miał teraz decydować o wyjeździe najbardziej pewnie starałbym się o rok w Stambule – ale zauważyłem, że nie cieszą się one jednak taką popularnością wśród osób aplikujących jak Zachodnia Europa. Inną kwestią jest zwiększanie miejsc na naszym Wydziale dla osób z innych krajów. W związku z tym, że WPiA dysponuje co roku coraz większą liczbą zajęć w języku angielskim, jesteśmy bardzo zainteresowani podpisywaniem umów tego rodzaju. Koordynator Programu Erasmus: dr Jakub Urbanik - [email protected] Dyżur: Nowy Świat 69, IV piętro, pok.41. poniedziałki: 13.30-14.30 wtorki, godz. 12.00–13.30 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE WYNAJMĘ od ZARAZ -Dominika Brzezińska-Ogłoszenie już nieaktualne? - odkładam więc słuchawkę i po raz kolejny wertuję gazetę w poszukiwaniu mieszkania, które sprosta nie tylko moim, wygórowanym być może, oczekiwaniom, ale i średnio zasobnej objętości portfela. Jak ciężko będzie oba te kryteria spełnić, mam się dopiero przekonać. A myślałam że „polowanie na mieszkanie” jest już daleko za mną, gdy w pierwszych dniach lipca udało mi się wynająć świetnie położony i stosunkowo niedrogi lokal w centrum Warszawy. Przepełniona poczuciem satysfakcji i wykorzystania nadarzającej się okazji, z błogim spokojem obserwowałam szumne protesty studentów przeciw tragicznej sytuacji na rynku mieszkaniowym. Okazało się jednak, że fortuna rzeczywiście kołem się toczy. Jak w kiepskiej komedii, właściciel mojego mieszkania traci dużą sumę pieniędzy w związku z wszechobecnym kryzysem finansowym, (stając się tym samym kolejnym dowodem na postępujący proces globalizacji) i zmuszony zostaje do sprzedaży lokalu, co mnie, zgodnie z wynikaniem logicznym, zmusza do owego lokalu opuszczenia. Natomiast zgodnie z wynikaniem tragicznym, najgorsze dopiero przede mną. Zabieram się do wszystkiego z entuzjazmem. Kupuję cały stos gazet z ogłoszeniami, spędzam godziny przed komputerem ucząc się na pamięć zawartości strony internetowej z angielskią wersją nazwy „drzewo” w adresie, wydaję fortunę na telefony do potencjalnych wynajmujących. Działanie przynosi rezultaty. Już pierwszego dnia wyruszam, aby na własne oczy przekonać się co to znaczy standard „średni”. Z zewnątrz budynek przedstawia się nadzwyczaj zachęcająco, co bynajmniej nie jest zasługą jego przytłaczającej wysokości. To obecność kilku Już pierwszego dnia wyruszam, aby na własne oczy przekonać się co to znaczy standard „średni”. Z zewnątrz budynek przedstawia się nadzwyczaj zachęcająco. (...)Proszę właściciela o możliwość oglądnięcia mieszkania i na własne oczy przekonuję się, że standard „średni” na pewno nie uwzględnia produktów importowanych z Chin i nowoczesnej armatury, właściwie ... w ogóle mało co uwzględnia. przytulnie wyglądających restauracji (przez okna których mogłabym poobserwować od czasu do czasu jak jadają ludzie sukcesu), a przede wszystkim widok mieniącego się niebieskim światłem Carrefoura, który w swoim asortymencie posiada fantastyczną serię produktów za złotówkę, nastraja mnie bardzo optymistycznie. I skłonna jestem uwierzyć, że „trzynastka” oznaczająca w tym wypadku numer piętra, wbrew wszelkim przesądom, okaże się szczęśliwa. Moje wizje o świetlanej przyszłości rozwiewa jednak kolejka oczekujących „zwiedzających” i spóźniający się już pół godziny właściciel. W końcu i on się pojawia, wypowiada magiczne słowo „korki”, na co zbulwersowani jeszcze przed chwilą oczekujący, jak na komendę kiwają głowami, starając się wyrazić współczucie i okazać zrozumienie. Właściciel natomiast, wręcz przeciwnie, nie ukrywa zaskoczenia ilością przybyłych, a w dodatku zapewnia, że „nie ma czego oglądać”. Biorąc to za przekorę lub akt fałszywej skromności potencjalni najmujący ofiarnie wciskają się do windy, tworząc coś na kształt sardynek w bardzo dużej puszce. Szczęśliwy oglądający z numerem jeden zostaje wytypowany i wchodzi na apartamenty. Pozostali czekają. Oczekiwanie niebezpiecznie się przedłuża, a po chwili staje się wręcz nienaturalne. „Czyżby w ogłoszeniu zapomniano wspomnieć o komnatach wyściełanych chińskim jedwabiem, złotych tarasach i łazienkach z jacuzzi?” myślę, lecz przerywa mi wiadomość, że oferta jest już nieaktualna. Klient z numer jeden zdecydował się lokal wynająć. Pod wpływem szoku proszę właściciela o możliwość oglądnięcia mieszkania i na własne oczy przekonuję się, że standard „średni” na pewno nie uwzględnia produktów importowanych z Chin i nowoczesnej armatury, właściwie ... w ogóle mało co uwzględnia. Nie zrażona pierwszym niepowodzeniem, z rosnącym zainteresowaniem śledzę pojawiające się co kilka minut oferty. Moją uwagę przykuwa romantycznie brzmiąca nazwa „Stare Miasto” i występujące tuż obok wyrażenie „stacja metra”. O ile jestem dobrze poinformowana, w mieście, w którym przyszło mi mieszkać od miesiąca, zestawienie tych słów na papierze bynajmniej nie przekłada się na ich bliskość w sensie geograficznym. Chyba jakiś tydzień wcześniej obiła mi się o uszy wiadomość o zakończeniu budowy pierwszej linii metra i, o ile się nie mylę, wydarzenie to świętowane było na miarę „cudu nad Wisłą”. Pewnie jednak nie jestem dobrze poinformowana i dlatego, pomimo wszelkich wątpliwości, postanawiam na własnej skórze przekonać się co też znaczy wyraz „bliskość”. Okazuje się mianowicie, że jest to pojęcie z gruntu relatywne. Wyjaśnia mi to sam właściciel wspomnianego wyżej mieszkania na Starym Mieście, mówiąc, że tak naprawdę „wszystko zależy od tego, jak kto szybko chodzi”. Cóż, doprawdy ciężko zaprzeczyć. Okaże się jednak, że jest to dopiero pierwsza z wielu jego cennych uwag. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właściciel stanowi kogoś na kształt ucieleśnienia bułhakowskiego Wolanda, a wrażenie to potęguje jeszcze obecność wielkiego czarnego kota. Przecieram oczy, ale bynajmniej nie okazuje się on być „milczącą halucynacją”, lecz najprawdziwszym desygnatem nazwy „kot” z krwi, kości i znacznych pokładów sierści. Właściciel, widząc moje zdumienie, śpieszy z uprzejmym wyjaśnieniem, że „kot oczywiście w mieszkaniu zostaje, bo się tu urodził”. I po raz kolejny udaje mu się zamknąć mi usta argumentem nie do zbicia. Dowiaduję się jeszcze, że zlew w łazience jest wynalazkiem zbytecznym, gdyż wanna jest właściwie rzecz biorąc „dużym zlewem” i spełnia zadanie zlewu znacznie lepiej niż mógłby to robić sam zlew. Upraszczając: każda wanna jest zlewem, i żaden zlew nie jest wanną. I w tym wypadku, mimo długotrwałych rozmyślań, nie udaje mi się znaleźć kontrargumentów. Na zakończenie przedłużającej się rozmowy, właściciel uprzejmie informuje mnie, że skoro studiuję prawo, z pewnością polegnę na logice. Nie wiem czy „legenda logiki” jest powszechnie znana mieszkańcom Starego Miasta, czy też właściciel posiada niezwykłą zdolność przewidywania przyszłości, mam jednak nadzieję, że w tym konkretnym przypadku jego nadzwyczaj przenikliwy przecież umysł okaże się omylny. W toku poszukiwań nabieram doświadczenia, staję się nieczuła na sformułowania typu „fantastyczna lokalizacja” i „lokal świeżo po remoncie”, a od spotkań z kolejnymi wynajmującymi zaczynam wręcz oczekiwać czegoś, co uczyni zwykłe oglądanie mieszkania czynnością, jeśli nie fascynującą, to zaskakującą na pewno. Jeszcze wielokrotnie to oczekiwanie ma się pokryć z rzeczywistością. „Fantastyczną lokalizację”, która oznacza bliskie sąsiedztwo Pałacu Kultury i Nauki, zmuszona jestem porzucić z powodu nie wspomnianej w ogłoszeniu obecności lokatorów - karaluchów, których eksmisja może okazać bardziej niemożliwa niż odkrycie niewypału z czasów II Wojny Światowej na terenie uniwersyteckiego „ogródka”. Innym razem dowiaduję się, że szeroko rozumiana „odzież i przedmioty codziennego użytku” prawowitych właścicieli muszą pozostać w potencjalnie najmowanym przeze mnie mieszkaniu, zajmując przy okazji 1/3 powierzchni lokalu. Dzieje się tak, gdyż właściciel, mimo posiadania (jak na podstawie faktu „wynajmowania” jestem skłonna domniemywać) co najmniej dwóch mieszkań, nie znalazł jeszcze dla nich żadnej alternatywnej przestrzeni. Jednak mimo wszelkich niepowodzeń i w związku z faktem, że po prostu nie mam innego wyjścia (który to fakt w zaistniałych okolicznościach działa niezwykle motywująco) usilnie staram się nie poddawać. Dlatego aby wydobyć z siebie skrywane gdzieś głęboko pokłady optymizmu, za każdym razem gdy przeglądam oferty przypominam sobie piosnkę o „małym mieszkanku na Mariensztacie”, a wyruszając z domu w celu odnalezienia ulicy w terenie, podśpiewuję cicho, że „Warszawa da się lubić”. W większości przypadków, w miarę jak zbliżam się do odnalezionego w końcu bloku, mój optymizm uparcie maleje. Zmusza mnie to do wykorzystywania siły autosugestii i wmawiania sobie, że pozory mylą. Niestety, za każdym niemal razem wychodząc z oglądanego mieszkania na pocieszenie sięgam do idealistycznej, bądź co bądź, piosnki o tym, że jeszcze będzie przepięknie i jeszcze będzie normalnie. Wierzę w nią w końcu nie ja jedna. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 13 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE BI-k Aktywiści - epizod II -Weronika PapucewiczTeatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić: „Dyskusję” Dyrektor-Najmniejszego-Teatru-Świata: Oto macie charakterystyczny przykład dyskusji, gdzie każdy mówi na inny temat, a wszyscy nie na temat. Posłuchajcie... Przewodniczący: Otwieram niniejszym dyskusję nad prelekcją kol. Pomidora pt. „Moje wrażenia z podróży do Świdra”. Królikowski: Co do mnie, mieszkam w Milanówku i się dziwię, że ob. Pomidor nie wspomniał ani słowem o Milanówku. Ja cały czas notowałem. O Milanówku ani słowa. Nas nie dostrzega, co?! Świerszcz: Ja właściwie nie umiem przemawiać, ale pozwólcie państwo, że... (tu następuje dwugodzinny wybuch wulkanu wymowy, nie mający nic wspólnego z tematem) Macierzanka: Ja chciałabym dwa słowa na temat Balzaka. Dlaczego np. w jednej księgami jest Balzak, a w księgami naprzeciwko nie ma Balzaka? Dlaczego? Skończyłam. Siłacz: Ze względu na spóźnioną porę proponuję zamknięcie dyskusji. Przewodniczący: Ze względu na spóźnioną porę zamykam dyskusję. Cały szereg osób: (budzi się i wychodzi) KURTYNA Konstanty Ildefons Gałczyński 1950 C hciałabym zacząć od tego, że gazeta Lexuss ma za zadanie wspierać wszelką dyskusję. Jedynym warunkiem, jaki stawia jest wymóg merytorycznie uzasadnionych argumentów. Takie było również założenie napisanego przeze mnie tekstu „Aktywiści?”. Nie było moim celem wychwalanie studentów naszego Wydziału za to jacy są, co sobą reprezentują i do czego dążą. Nie tym razem. Ile peanów na temat przyszłych prawników można wygłaszać? Choć mój tekst nie spodobał się wielu osobom, został opublikowany. Mam wrażenie, że ruch naukowy stał się ostatnio tematem na czasie i tabu zarazem. Na czasie, bo wielu chce do kół należeć i czytać o ich sukcesach. Tabu, gdyż niemal każde krytyczne zdanie w tym temacie spotyka się z natychmiastowym ostracyzmem. 14 Dyskusje z nim związane są wyjątkowo ożywione, czego przykładem może być ostatnie wydanie Lexussa. Świadczy to o tym, że mimo wszystko mój tekst spełnił swoje zadanie. Mam nadzieję, że ostra wymiana zdań, jaką teraz wszyscy możemy zaobserwować zmieni się z bezsensownego kluczenia z dala od sedna problemu w konkretne rozwiązania. Najistotniejszym, przynajmniej dla mnie, jest brak rzeczywistego i bezinteresownego zaangażowania studentów w to co robią, a nie wzajemne obrzucanie się inwektywami. Chciałam zaprotestować przeciwko marazmowi, ale zostało to przez niektórych, szczególnie związanych z ruchem naukowym, opacznie zrozumiane. Chcę zaznaczyć, że koła naukowe były jedynie przykładem, jednym z kilku, na to co kieruje studentami w działaniu na rzecz Wydziału. Obok choćby Samorządu. Rozumiem, że krytyczne słowa, jakich użyłam mogły być różnorako odebrane. Poniekąd zgodzę się z tym, że dobór moich rozmówców był subiektywny. Moim zadaniem nie było jednak wychwalanie działalności kół naukowych – bo o tej wszyscy słyszeli po stokroć. Zarzut nieobecności na zebraniach RKN wydaje mi się również nie na miejscu. Nie interesuje mnie bowiem i nigdy nie będzie, zabawa w politykę, jaka ma na nich miejsce. Stąd też skierowałam swoje kroki ku Łukaszowi Ciołko – liczyłam na merytoryczne odpowiedzi, a nie przepychanki. I takie uzyskałam. Nikt inny jak właśnie Łukasz powiedział mi, że reformy przez niego proponowane nie zyskają poparcia, ponieważ prezesi kół nie widzą w nich natychmiastowych profitów. Chciałam zwrócić uwagę na niedoskonałości w tym, jak działają i zachowują się studenci. Czy nieprawdą jest, że część z kół to fikcja? Fakt, zdarzają się spotkania naukowe, na które przybywa 200 studentów i brakuje miejsc. Jest to jednak, wyjątkowy wynik. Niestety. Głównym zarzutem jaki stawiam studentom jest brak umiejętności i chęci do współpracy. Chciałam opisać to, co kieruje jednostkami – zarówno tymi z kół naukowych, z Samorządu, Parlamentu, czy udzielających się w jakikolwiek inny sposób w życiu Wydziału. Martwi mnie bierność i gra pozorów. Gdy jednak ktoś ośmieli się na to zwrócić uwagę, nie tylko może mieć problem z publikacją, ale również z pewnego rodzaju odrzuceniem. Każdy tekst, który dotyczyłby pracy Samorządu, Listy Żółtej, Rady Kół Naukowych, czy słynnych już studenckich przedstawicieli do Rady Wydziału, a byłby krytyczny, wywołuje niechęć, a nawet agresję ze strony tych, którym nie w smak jest merytoryczna dyskusja. Wielokrotnie już zdążyłam usłyszeć, że pewne tematy powinny zostać przemilczane – dla dobra ogółu. Zgodzę się z Olkiem Jakubowskim – najtrudniej napisać prawdę. Pomimo zarzutów jakie są mi stawiane na szczęście nie wzbiera się we mnie jeszcze ślina do oplucia samej siebie. Nie pozostaje mi nic innego, jak podyskutować z anonimowymi rozmówcami poprzez Internet, bo dopóki nie znane są ich imiona i nazwiska, nie boją się postawić sprawy jasno i poddać elity krytyce. Szkoda, że tylko oni. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS -Małgorzata Moch- W iększości studentom studiowanie tylko na naszym wydziale wystarcza w zupełności. Wiedzą czego mogą się spodziewać (mniej więcej, nie zapominajmy o USOSIE), życie ich płynie względnie spokojnie od kampusu do Lipowej i odwrotnie. Jednak są wśród nas ONI, bigamiści, bikierunkowi, których studiowanie samego prawa nie zaspakaja. W biegu między WPiA, SGH a WDiNP znaleźli chwile by opowiedzieć mi o swoich związkach, tych z miłości i tych z rozsądku. Prawo + dziennikarstwo Drugiego wyboru w tym roku dokonała Ola. Będąc na trzecim roku dziennikarstwa zdecydowała się pójść na prawo. „Jeśli miałabym przedstawić to w takiej kategorii to na dziennikarstwo poszłam z miłości, a na prawo z rozsądku.” Jak sama mówi prawo stanowi dla niej dopełnienie studiów na dziennikarstwie. „W przyszłości chciałabym mieć własny program publicystyczny. Myślę, że studiując prawo łamię stereotyp niezbyt dokładnie wykształconego dziennikarza. Niektóre przedmioty z politologii czy stosunków międzynarodowych mam na dziennikarce, więc nie kalkulowało się iść na któryś tych kierunków. A zaciekawiło mnie prawo prasowe i wybór stał się prosty.” Ola studiowanie dwóch kierunków godzi z pracą w mediach, ponadto działa w komisjach przy samorządzie studentów WPIA. „Ja nie potrafię siedzieć w miejscu, jestem bardzo aktywną osobą i zastój, nicnierobienie jest po prostu wbrew mojej naturze” Na szczęście plan ma dobry, wiec potrafi wszystko pogodzić ze sobą. „Najbardziej hardcorowe mam poniedziałki, gdy od 8 do 15 co 1,5 godziny przemieszczam się między Lipową a kampusem, a od 15 do 20 jestem na Nowym Świecie.” Jakieś ale? „Zdecydowanie nie żałuje. Na prawie poznałam fantastycznych ludzi” Prawo + stosunki międzynarodowe Koncepcja Agaty jest dosyć intrygująca, ale muszę przyznać, że pasująca i dla mnie, a mianowicie Agata gdy ma za dużo wolnego czasu to nie potrafi go konstruktywnie wykorzystać i go marnuje. Więc na drugim roku prawa zdecydowała się pójść na stosunki międzynarodowe. „Docelowo chciałam iść na dwa kierunki, więc to była tylko kwestia czasu. A że nie chciałam sobie przedłużać studiów, zdecydowałam się na drugim roku.” W sesji letniej 10 egzaminów, wyścigi Krakowskie Przedmieście-Żurawia w 15 minut, żadnego dnia wolnego, ale „okienka’ w ciągu dnia. „Muszę mieć czas dla znajomych. W przerwie mogę się z kimś spotkać, pogadać. Nie mogłabym bez nich wytrzymać.” Kwestia wyboru kierunku nie była dylematem: „ Nie potrafię jasno, albo nawet w części powiedzieć, który kierunek wybrałam z rozsądku czy z miłości. Raczej obydwa z zainteresowań, zawsze chciałam to studiować i tak jest.” {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE I-kierunkowi Prawo + socjologia Diana od razu na pierwszym roku zdecydowała się iść na dwa kierunki. Łączy prawo z socjologią. „Na otrzęsinach ISNS-U w Klubie Dziennikarza (bardzo mała i kameralna impreza w porównaniu z otrzęsinami WPIA w Miragu ) podszedł do mnie kolega i powiedział >>Ty jesteś też na prawie i taka normalna jesteś<< Ludzie różnie odbierają stosunki międzynarodowe i robi obowiązkowy przedmiot MISH-U – semiotykę logiczną. „Wydaję się być tego bardzo dużo, ale to tylko kwestia ułożenia planu. Mam dwa dni wolne w tygodniu.” W tym roku składał już 24 podania (!), ale domyślam się, że to jeszcze nie koniec. „W sesji letniej mam 10 egzaminów, jako dwukierunkowy mam o tyle łatwiej, że jeśli będą mi się pokrywały terminy to nie będę miał problemu z ich zmianą” Prawo+ historia Studiowanie samej historii nie wystarczało też Łukaszowi i na trzecim roku zdecydował się pójść na prawo. „Historię wybrałem z miłości a prawo raczej ze względów pragmatycznych, żeby być bardziej konkurencyjnym na rynku pracy. Jeśli chodzi o wybór kierunku to zastanawiałem się nad psychologią, ale w końcu zdecydowałem się na prawo”. Instytut Historyczny mieści się na kampusie stad większych podróży po Warszawie nie musi odbywać, giełda była dla niego łaskawa i na plan nie narzeka. „Na prawie nie mam jakiejś paczki znajomych, pojedynczych owszem, działam w NZS-ie i tam poznałem wiele ludzi. Jeśli chodzi o wolne dni to nie mam żadnego, ale zdarzają mi się okienka między zajęciami.” W sesji letniej poza egzaminami na prawie ma kolokwia z wykładów, egzamin z historii nowożytnej i prace roczną do napisania: „Na jaki temat? Jeszcze się zastanawiam” prawo+socjologia studiowanie prawa.” Diana o tyle ma lepiej od innych dwukierunkowych, że udało jej się uniknąć podróży między wydziałami, bo mieszka w połowie drogi między nimi: „Ale mimo wszystko nadal nie wiem jak w 15 minut przetransportować się z Lipowej na Żurawią, więc nie chodzę na wykład z antropologii, bo prowadzący nie toleruje spóźnień, w moim przypadku nie do uniknięcia.” U Diany o wyborze od razu dwóch kierunków na pierwszym roku także zadecydowały zainteresowania: „Gdy na przykład mam mało czasu a dużo do zrobienia na oba kierunki to raczej wybieram prawo. Socjologia to jest coś, co mnie zawsze interesowało, nie żałuję, że tak wybrałam.” Trzeba jeszcze znaleźć czas na lektoraty i wf miedzy prawem i socjologią: „Zapisałam się na język włoski, bo zawsze chciałam się uczyć tego języka i siłownie, bo mam blisko. Było ciężko z dopasowaniem terminów, ale udało się. W drugim semestrze będę chodziła na jazdę konną na poziomie względnie zaawansowanym. Jest w piątki o 7.40 pod Konstancinem. Zgroza.” Prawo + MISH Sposób studiowania Michała na pierwszy rzut oka wydaję się być trochę skomplikowany. WPIA i MISH. „Studiuję prawo na WPIA i w ramach MISH-U. Poza przedmiotami z pierwszego roku prawa mam jeszcze z drugiego i trzeciego roku, mianowicie prawo konstytucyjne i międzynarodowe publiczne.” Studiuje Prawo+ SGH Podobno połączenie prawa na WPIA UW i studiów na SHG niesamowicie procentuje na przyszłość. Takiego wyboru na pierwszym roku dokonał Waldek. „Prawo jest dla mnie na pewno ważniejsze niż ekonomia. Dlatego, że łączy się z historią, którą bardzo lubię, stąd mogę powiedzieć, że prawo wybrałem z zainteresowań. Dodatkowo ukończenie tego kierunku daje duże możliwości wykonywania dobrze płatnej i satysfakcjonującej pracy.” Na wydziale prawa jest tylko w czwartki, resztę czasu spędza na SGHu. „Zdecydowałem się zdawać matematykę na maturze. W świecie prawa często bardziej niż gdziekolwiek indziej ważne są kontakty czy znajomości, to też chciałem mieć alternatywę w postaci SGH.” Waldek otwarcie przyznaje, że nie jest łatwo łączyć te dwa kierunki, nie twierdzi także, że nie będzie musiał zrezygnować z któregoś w przyszłości. „Jak na razie daję radę i muszę powiedzieć, że warto czegoś takiego spróbować, choćby po to, żeby poznać wielu ciekawych ludzi Wielu studentów nieśmiało ma ochotę pójść na drugi kierunek, odkładają tą myśl na później ze strachu, że sobie nie poradzą, nie zaliczą jednego, nie będą mieli czasu na nic. prawo+dziennikarstwo czy poszerzyć swoje horyzonty myślowe.” Dla niego USOS także okazał „ludzką” stronę siebie (o ile tak to można określić:) i giełda zadziałała. „Muszę umiejętnie zarządzać swoim czasem, bo jak dotąd parę imprez w akademiku mnie ominęło” Może chcą podwójnie kosztować studenckiego życia? Dwa razy więcej nauki, dwa razy więcej znajomych, dwa razy więcej książek, dwa razy więcej imprez wydziałowych i wyjazdów integracyjnych, dwa indeksy, dwa USOSY (!), bycie przez dwa lata pierwszakiem. Często nie wiemy, że nasi znajomi z grupy robią jeszcze drugi kierunek. Ktoś powie: nie widać tego po nich. A przepraszam, co ma być widać?:) Oni nie mówią o tym, bo po co się chwalić. Dla nich to już norma. W Polsce ok.20% studentów decyduje się na dwa kierunki. Duża część pracodawców i rekruterów ceni „podwójnych” studentów. Tacy studenci to zazwyczaj osoby bardzo dobrze zorganizowane. Pracodawca widząc w CV dwa fakultety może się spodziewać, że pracownik będzie ambitny, z dobrą organizacją czasu. Ukończenie dwóch kierunków sprawia, że taka osoba ma szersze, bardziej wszechstronne podejście do danych problemów oraz szybciej i łatwiej potrafi radzić sobie w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu. Wielu naszych studentów nieśmiało ma ochotę pójść na drugi kierunek, odkładają tą myśl na później ze strachu, że sobie nie poradzą, nie zaliczą jednego, nie będą mieli czasu na nic. Myślę, że to kwestia zrobienia listy plusów i minusów takiego posunięcia, przemyślenia i narad, no i oczywiście odwagi. Moi rozmówcy przyznają, że początkowo się wahali, mieli małe obawy, najbliżsi dosyć sceptycznie podchodzili to ich pomysłu, lecz dla chcącego nic trudnego, pokazali sobie i innym, że chcieć to móc. Czasem narzekają na brak czasu na naukę, dochodzą niektórym jeszcze lektoraty, wf, praca. Spotykamy się czasem, na imprezach. Mam wrażenie i nie jest ono chyba mylne, że trzymają się starej mądrości, że egzaminy powtórkowe są, ale imprez powtórkowych nie ma… Dalej takiego zapału i zaangażowania w swoje podwójne życie- tego pozostaje im życzyć. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 15 {LEXU§ 1/2009} WYWIAD ,,Mimo wszystko idzie k O prawie, prawoznawstwie, zawodowym rozdwojeniu i ormiańskich świątyniach z dr Wiesławem Staśkiewiczem rozmawia -Diana Bożekinstrumentalni i wierzą, że regulacje prawne mogą ideologii stosowania Panie doktorze, jest Pan prawnikiem, ale i socjologiem. Czy taki „dualizm zawodowy” sprawia, że jakoś inaczej niż Pańscy Koledzy z Wydziału Prawa patrzy Pan na porządek prawny? Patrzę inaczej. Mniej etatystycznie i przywiązuję mniejszą wagę do spraw formalnych, bardziej mnie interesują społeczne funkcje instytucji prawnych. Prawnik i socjolog to są dwie dosyć schizofreniczne role społeczne. Socjologowie i prawnicy nie przepadają za sobą. Prawnicy stanowią oazę rozsądku, spokoju i kultywują wizję rzeczywistości zgodnej z przepisami i oczekiwaniami państwa, a socjologowie zazwyczaj nie utożsamiają prawa z przepisami. To dwie różne postawy badawcze. Więc bardziej prawnik, czy bardziej socjolog? Osoba, która ukończyła studia prawnicze i socjologiczne, mimo wszystko jest bardziej socjologiem; ma inne spojrzenie na możliwości prawa i jego rolę społeczną, które nie zawsze znajduje zrozumienie u prawników. Mam też przewagę nad kolegami socjologami, którzy nie ukończyli wydziału prawa, gdyż zazwyczaj wiem dlaczego prawnicy głoszą określone poglądy i dlaczego są tak bardzo kreować rzeczywistość. Czasami jednak bycie socjologiem wśród prawników bywa frustrujące. A co jest najtrudniejsze w pogodzeniu tych wizji świata? Prawnik nie może odrzucić założenia o racjonalności ustawodawcy, spójności czy zupełności systemu prawa, stanowią one o istocie jego pracy. Socjolog wręcz przeciwnie, musi je wszystkie odrzucić, co więcej jest pewny, że jest dokładnie odwrotnie – ustawodawca jedynie bywa racjonalny, system prawny jest sprzeczny i niezupełny, a jednocześnie stara się zrozumieć dlaczego mimo to system prawa funkcjonuje. Towarzyszy temu przekonanie, że tylko badania empiryczne mogą potwierdzić jego przypuszczenia, ale przecież nie można zbadać całego systemu prawa. I to jest frustrujące. Na marginesie - nie trzeba udowadniać, że ustawodawca polski jest nieracjonalny, wystarczy spojrzeć na liczbę nowelizacji. Generalnie wiedza socjologiczna nie ułatwia życia prawnikowi – z pewną ironią można stwierdzić, że czasami lepiej mniej wiedzieć, bo wtedy łatwiej podejmuje się decyzje. Niemniej jednak ogląd prawa, zarówno w sferze stosowania, jak i tworzenia, jest pełniejszy, gdy się jest również socjologiem. I co wtedy widać wyraźniej? Na przykład to, ze polski system prawny nie jest w żadnym razie całością, składa się z coraz bardziej niezależnych od siebie instytucji, że w ostatnich latach powiększyła się władza dyskrecjonalna prawników, że coraz większą rolę odgrywają precedensy, że elektroniczne bazy danych o prawie wywarły znacznie większy wpływ na stosowanie i tworzenie prawa niż się to dostrzega, że przywiązywanie przez polskich polityków zbyt wielkiej wagi do prawa karnego i jego wręcz sakralizacji obnaża ich brak przygotowania do pełnienia roli polityków. Więc nie zgodziłby Pan się z tezą profesor Łętowskiej o multicentryczności, tylko opowiadał za fragmentaryzacja? Teza o multicentryczności polskiego systemu prawa związana jest bezpośrednio z oddziaływaniem na prawo polskie prawa europejskiego i wyciągnięciu wniosków ze zmiany 16 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS prawa. To, że współcześnie systemy prawa nie są monocentryczne jest oczywiste. Natomiast w naszym raporcie z badań nad orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego – wspólnie z Janem Winczorkiem i Tomaszem Staweckim - postawiliśmy tezę dalej idącą: polski system prawa obecnie jest nie tyle multicentryczny, co niestety jedynie sfragmentaryzowany. Gdybyśmy przyjęli twierdzenie o multicentryczności, tudzież policentryczności, prawa, to trzeba byłoby również założyć, że istnieje silna więź między ośrodkami tworzącymi i stosującymi prawo – ma miejsce wymiana poglądów i przepływ idei. Systemy multicentryczne mogą działać tylko wtedy, gdy jest jakaś zgoda między podmiotami co do naczelnych zasad – to szczególny pluralizm działań organów stosujących prawo przy zachowaniu jedności zasad prawa. A w Polsce tej zgody nie ma? Badając wpływ Trybunału Konstytucyjnego na polski porządek prawny dostrzegaliśmy czasem strukturalne różnice w działaniach aktorów: brak współpracy między nimi, odrębne interpretacje zasad prawa, lekceważenie orzecznictwa innego niż własne - pochodzącego z innych ośrodków. Multicentryczność w Polsce staje się modna, ale jak dotychczas niewiele pozytywnego z tego faktu wynika. Po zniesieniu wykładni legalnej Trybunału w 1997 roku doszło do sytuacji, w której każdy z trzech ośrodków stosowania prawa i Sejm, jako organ tworzący prawo, robi swoje, nie oglądając się na pozostałych. W następstwie pozycja Trybunału jest słabsza. Sąd Najwyższy realizuje własną linię orzeczniczą, która ma znacznie silniejsze oddziaływanie niż orzecznictwo Trybunału. SN ma lepsze zaplecze kadrowe, warsztatowe i dorobek historyczny. Przekazana kadrom prawniczym, mimo przeszkód, tradycja sędziowska II Rzeczpospolitej stanowi największą potęgę polskiej myśli prawniczej, zwłaszcza jeśli porównamy to z innymi krajami obozu socjalistycznego. Sąd Najwyższy jest na pewno potężnym ośrodkiem wykładni prawa, ze świetnymi sędziami, co powodowało, że w jakiejś mierze zawsze czuł się niezależny. Co za tym idzie – relacje Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego bywają napięte. A Naczelny Sąd Administracyjny? NSA fragmentaryzuje system prawa inaczej. Wynika to ze specyfiki uzasadniania wyroków sądów administracyjnych – dominuje w nich wykładnia językowo-logiczna będąca pochodną modelu sylogistycznego stosowania prawa w administracji. Jak Pan myśli, co jest przyczyna tych rozbieżności w orzecznictwie? Gdyby było tak, że wszystkie typy sądów posługują {LEXU§ 1/2009} WYWIAD e ku lepszemu'' się tylko wykładnią językowo-logiczną, to cały problem polegałby na dekodowaniu prostych tekstów prawnych, bo wszyscy jesteśmy wychowani w tym samym kanonie pozytywizmu prawniczego. Natomiast w momencie, gdy sądy poza stosowaniem reguł prawnych tworzą zasady prawa – pojawia się rozbieżność. Skrótowo powiedzieć można, że każdy z tych sądów formułuje niejako własny katalog zasad albo własną linię orzeczniczą. A jak się w tym całym porządku sytuuje Sejm? Najtrudniej jest właśnie odpowiedzieć na pytanie, czy cały ten dorobek orzeczniczy jest brany pod uwagę przy tworzeniu prawa. Trudność tej odpowiedzi bierze się stąd, że gdy analizuje się opinie prawne dotyczące tworzenia prawa, to odwołań do wyroków Trybunału jest tyle, ile komputer „wyrzuci”(czyli dużo). Odwołania się pojawiają, bo jest to dobrze widziane w opiniach prawnych. Tylko niestety często bywa tak, że przywołania są chybione i pełnią jedynie funkcję prawniczego dekoru. Bywa też gorzej, mimo odwołań do orzecznictwa politycy je lekceważą, zwłaszcza, gdy ich poglądy są sprzeczne z poglądami Trybunału Konstytucyjnego. Przy tworzeniu prawa ustawodawca powinien bardzo dokładnie wytłumaczyć się z celów projektowanego aktu– tzn. określić jakie wartości dana ustawa ma realizować. Ten typ myślenia jest obcy polskiemu ustawodawcy, który uważa, że może wszystko, a zatem nie musi się też tłumaczyć ze swoich racji - nie musi dzielić się z obywatelami, ani z innymi podmiotami refleksją „dlaczego to robię”. Po prostu tworzy prawo a o jego formę mają dbać urzędnicy – stąd słynne „zapisy ustawy”, czyli urzędnicze zapiski złotych myśli prawnych posłów. Nie musi się też liczyć z ograniczeniami które wynikają z „ducha prawa” czyli zasad, a jedynie z jego literą, której bronią legislatorzy odwołując się do kanonów zasad techniki legislacyjnej podnoszonej tym samym do godności konstytucji. I Pana doświadczenie jako Dyrektora Biura Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu potwierdza tę opinię? Nie są to sprawy, o których chciałbym rozmawiać, ale prawdą jest , że towarzyszyłem od początku przekształcaniu polskiego systemu nie tylko prawnego, lecz i społecznego w dość szczególnej roli - urzędnika. Problem polega na tym, że część posłów była i jest święcie przekonana, że oni tworzą prawo, a nie uchwalają projekty ustaw. Jest to koncepcja zupełnie obca Europie i bliższa koncepcji amerykańskiego Kongresu. Stanowienie prawa przez parlamenty ma różne oblicza, ale polski model jest jednym z najgorszych. Po 15-20 latach możemy stwierdzić, że ta działalność nie prowadzi do niczego co służyłoby dobremu prawu. Polski system legislacji nie jest planowy, trudno zorientować się dlaczego niektóre ustawy się nowelizuje, a inne nie (nie nowelizuje się przykładowo ustaw, choć taki obowiązek wynika z wyroków TK). Nikt nie panuje nad procesem legislacyjnym w wymiarze dłuższym niż najbliższe posiedzenia Sejmu (którego porządek ustalany jest praktycznie na dzień przed posiedzeniem), a przecież w parlamentach zachodnich planowany jest z wyprzedzeniem rocznym. rozporządzeń, dyrektyw UE, podpisanych umów czy systemu notyfikacji projektów ustaw. W tym stanie rzeczy sam proces legislacyjny musi być inaczej zorganizowany – dotychczasowy jest jedynie spetryfikowanym demokratycznym rytuałem. Czy wejście do Unii Europejskiej nie unormowało jakoś tej sytuacji? Jak wygląda porównanie pracy w administracji rządowej i pracy ze studentami? Po 1 maja 2004 r. w procesie legislacyjnym zmieniło się i bardzo wiele i nic zarazem. Posłowie zdają się zupełnie nie zauważać zmian, co gorsza – rząd również nie do końca zdał sobie z tego sprawę, a syndromy zmian stają się coraz bardziej widoczne choćby w liczbie wniosków kierowanych przez Komisję Europejską do Trybunału Luksemburskiego. Nie można tworzyć prawa tak jak przed wstąpieniem do Wspólnoty – nie tylko dlatego, ze nasz porządek prawny jest teraz zakotwiczony w dorobku Unii Europejskiej – on w dużej mierze jest porządkiem prawa europejskiego. Czas przestać straszyć Unią obywateli i zrzucać na nią odpowiedzialność za niepowodzenia– należy wyciągnąć wnioski z nowej sytuacji i zmienić model tworzenia prawa. Z formalnego punktu widzenia nasz porządek prawny staje się coraz bardziej pluralistyczny w wyniku To są zupełnie odmienne doświadczenia. Myślę, że to, że pracowałem w administracji było możliwe tylko dlatego, że pracowałem jednocześnie ze studentami. Wbrew pozorom studenci są bardziej wymagającymi klientami niż polscy politycy, są również znacznie wdzięczniejszymi odbiorcami, bo ma miejsce przepływ informacji, co w przypadku polityków nie jest regułą. Z drugiej strony, kierowałem Biurem Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu, czyli biurem związanym z pracą naukową – nie była to praca typowo urzędnicza. Powoli przynajmniej część studentów zdaje sobie sprawę, ze może warto coś doczytać, czymś się zainteresować, co daje ten efekt, że na trzecim-czwartym roku ci ludzie już wiedzą czym się chcą zajmować Ma Pan jakąś opinię o studentach? Jednej oczywiście nie mam. Mogę tylko opowiedzieć o moich obserwacjach z dystansu. Mniej jest na szczęście obecnie takich postaw, które w latach 90 obserwowaliśmy ze zgrozą: „po trupach” , by tylko coś osiągnąć - racjonalizacja kosztów przy maksymalizacji zysków. Czasem trochę na bakier z etyką, z kolegami, prawie „przejechanie czołgiem” przez Wydział, by mieć swoje. Powoli przynajmniej część studentów zdaje sobie sprawę, że może warto coś doczytać, czymś się zainteresować, co daje ten efekt, że na trzecimczwartym roku ci ludzie już wiedzą czym się chcą zajmować, a nie tylko że „pracować na studiach w jak najlepszej kancelarii, a później się zobaczy”. Na pewno nie są tacy jak studenci innych wydziałów. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 17 {LEXU§ 1/2009} WYWIAD Są różni, co jest typowe dla tak masowego wydziału, część jest sfrustrowana, bo przyszli na prawo, gdyż na WPiA nie było matematyki, ale nie rozwiązało to ich oczekiwań wobec studiów. Obecnie i oni i Minister Sprawiedliwości mają problem. Jak przy ponad 12 tysiącach absolwentów tego kierunku rocznie i około 2 tysięcy etatów, które państwo może rocznie zapewnić absolwentom rozwiązać problem 10 tysięcy pozostałych. Samodzielne odnalezienie się w tej przykrej rzeczywistości jest frustrujące. zresztą jestem odosobniony. Musiałoby to zmienić podejście kadry naukowej do studentów i studentów do kadry. Nie wiem zresztą, czy studenci chcieliby mieć nad sobą kogoś, kto śledzi przebieg ich kariery przez wszystkie lata studiów i ma znaczący głos przy końcowej o nich opinii, choć służy im jednocześnie pomocą w sprawach studiów. Być może USOS jako tutor jest bardziej przekonywujący. Jednak gdy nie ma stałych grup studenckich, budynki wydziałowe są rozproszone, niezbędny jest jakiś czynnik integrujący i - nie ukrywajmy - czynnik wydziałowej kontroli społecznej. A co odróżnia prawników in spe od innych studentów? Studenci WPiA mają dziwny stosunek do polityki, czego się nie da uniknąć w przypadku prawnika. Przecież prawnicy to ludzie dworu. W ostatnich latach studenci bardzo się „zatrzasnęli w sobie”, niechętnie ujawniają własne opinie. Czasami trudno dowiedzieć się nawet czy bardziej skłanialiby się ku liberalizmowi, czy ku jakiejś wersji komunitaryzmu, a jest to dosyć istotne w sporach o postawy życiowe. A może właśnie tak ma być, że prowadzimy politykę na własnym podwórku (w samorządzie), a w kwestiach, na które nie mamy wpływu nie zabieramy głosu. Ale prawa nie da się od polityki oddzielić, czy to się nam podoba czy też nie. To prychanie na politykę, udawanie, że jej nie ma, zemści się w przyszłości. No i studenci prawa wiedzą wszystko lepiej. Jak Pana zdaniem koła naukowe wpływają na życie intelektualne Wydziału? Pytam nieprzypadkowo, sam jest Pan przecież opiekunem jednego z nich… „Ratio Legis” to młode koło, grupa pełnych zapału młodych ludzi i moja rola polega tylko na tym, by im w jakiś sposób pomagać. W jakiejś więc mierze wszystko przed nimi i chwała im za to, że robią coś „ponad”, tak, jak wiele innych kół. Chodzi o to, by studenci widzieli sens wymiany informacji, doświadczeń i poglądów. Czasami mam jednak wrażenie, że kół jest za dużo, że wiele z nich służy jedynie karierom ich przewodniczących uwidocznionym później w CV, że są zbyt słabe by zorganizować obozy naukowe czy badania. Jako opiekun koła mam też świadomość tego, że piłka jest po obu stronach boiska i że dobre funkcjonowanie kół to także problem kadry naukowej. Mimo że staramy się być coraz bardziej dostępni, to ciągle za mało czasu poświęcamy konkretnemu studentowi. Skoro już doszliśmy do rozmów o zajęciach… (...) jestem zwolennikiem powołania stanowisko tutora, aczkolwiek nie jest to zapewne pogląd szeroko popierany: od kadry wymaga to zupełnie innego podejścia (...) ja myślę, ze jednak nie ma odwrotu. 18 Spełnia się Pan w dydaktyce, nauczając? Trudne pytanie, bo ciągle nie jestem skupiony na dydaktyce, przez lata inne obowiązki były dominujące. Zresztą w takich dyscyplinach jak socjologia czy filozofia prawa zawsze pozostaje wrażenie, że robi się wszystko niezupełnie tak, jak by należało. Czy mam satysfakcję? Tak, choć mniejszą, niż bym oczekiwał, ciągle mam wrażenie, ze zajęcia można poprowadzić lepiej. Co odpowiedziałby Pan na zarzuty studentów, którzy wstęp do prawoznawstwa uważają za kontynuacje wiedzy o społeczeństwie z liceum, niepotrzebny właściwie przedmiot? Czym teraz zajmuje się dr Staśkiewicz – oczywiście poza pytaniem na zerówkach? Czy jest Pan zaangażowany w badania Katedry Socjologii Prawa, dotyczące ekskluzji prawnej? Nie wierzę, to już raczej gruba przesada, chyba że podstawą do takich ocen jest uczenie się z internetowej bazy wiedzy skrótowej typu ściąga. pl. To prawda, że przedmiot ten zawiera elementy encyklopedii prawa i państwa, ale przede wszystkim uczy czym jest prawo – pokazuje (co na pierwszym roku jest bardzo trudne) skutki przyjmowania założeń różnych szkół filozofii prawa oraz uczy technik interpretacyjnych prawa. Jeżeli to wszystko ktoś traktuje jako bajki o państwie i prawie, to nie wróżę mu kariery prawniczej. Tak, odpowiadam za fragment dotyczący wykluczenia w sferze stosowania prawa i systemu państwowego, nie ukrywam, że ciężko nad tym pracuję. Jeśli się bada wykluczenie, to trzeba przyjąć, że prawo jest mechanizmem wykluczającym, co z jednej strony nie jest żadnym novum, ale z drugiej – konceptualizacja tego tematu jest trudna. Jeżeli obywatele uzyskują coraz szerszy krąg praw (zwłaszcza socjalnych), to większość członków społeczeństwa jako ekskluzję traktuje niemożność realizacji tych praw, albo niezrealizowanie ich w takim wymiarze w jakim by chcieli. To jest zagadnienie trudne badawczo i pochłaniające dużo czasu. Ponadto, po raz pierwszy w semestrze letnim prowadzę też wykład „Legisprudencji”, którego przedmiotem jest tworzenie prawa. Więc jak podejść do prawoznawstwa? Jeśli student nie wejdzie w tę całą materię, nie doczyta i nie będzie starał się zrozumieć, to potraktuje ten przedmiot jako pewien rodzaj wyliczanki do wyklepania. Ale przecież to nieprawda. Jeżeli się nie zrozumie pewnych konstrukcji przejętych wszak z prawa rzymskiego, założeń ideologii stosowania prawa i wynikających z tego następstw, to wcześniej czy później okaże się, że nie można należycie studiować dogmatyk prawniczych. Trudno jest później pogodzić wątki teoretyczne z czysto technicznymi. Dla części studentów nie stanowi to problemu, poruszają się świetnie w obu typach wątków, widać, że będą naprawdę dobrymi prawnikami. Są też tacy, którzy swoją wiedzę o prawie sprowadzają do przepisów i wyliczanek nie rozumiejąc ich istoty - wątpię czy będą świetnymi prawnikami. . Ma Pan jakąś idealną wizję studiowania na WPiA? Dziś jest lepiej niż w latach 90. i myślę, że to będzie zmierzało do modelu bardziej europejskiego, tzn. takiego w którym studenci i nauczający nie będą anonimowi. Ja w ogóle jestem zwolennikiem powołania na wydziale stanowiska tutora, w czym WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS A wypoczynek, wyjazdy, z których jest Pan znany? Bez przesady, nie jest to zresztą czas na wypoczynek Tak w ogóle to interesują mnie problemy Armenii i pewnie pojadę oglądać świątynie ormiańskie wokół jeziora Van - planuję to już trzeci rok. A czy w swoich podróżach zwraca Pan uwagę na kulturę prawną odwiedzanych miejsc? Czy czuję się antropologiem prawnym? Nie jestem małym Malinowskim. Oczywiście, pewne rzeczy zauważam, wychwytuję, niektóre nawet wykorzystuję w dydaktyce, ale poznanie obcych kultur prawnych wymaga znajomości ich kodu kulturowego, a do tego dochodzi jeszcze bariera językowa i zbyt krótki okres pobytu. Dziękuje bardzo za rozmowę i życzę, by w nowym roku wszystkie plany – także te dotyczące wypoczynku – udało się zrealizować. {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE POMOC PSyCHOLOGICzNA DLA STUDENTóW -Krzystof Paczkowski- S tudia, wedle powszechnie panującej opinii, to najlepszy czas w życiu, okres nieustannego imprezowania, wyjazdów, poznawania nowych ludzi, rozwijania swoich zainteresowań i pasji, z rzadka tylko przerywany nauką. Niestety, nie dla wszystkich. Wiele osób po prostu sobie nie radzi. Powody mogą być różne. Konieczność pogodzenia pracy i studiów (bo przecież za coś trzeba je, a nieraz i mieszkanie, opłacić), uzależnienie (swoje lub kogoś bliskiego), trudna sytuacja rodzinna, wyścig szczurów czy trudności związane z adaptacją na uczelni to tylko niektóre z nich. Tutaj trzeba pamiętać, że każdy z nas jest inny: to, co dla jednego będzie tragedią, dla drugiego może być tylko mało znaczącym wydarzeniem. Nie ma bezwzględnej hierarchii problemów. Nie można siebie, lub, co gorsza, innych, oskarżać, że przejmują się mało ważnymi rzeczami-to błędne koło, które do niczego dobrego nie prowadzi. A gdy do tego wszystkiego przyplącze się jakaś depresja lub nerwica, nieszczęście murowane. Ale i bez tego nasza psychika może w końcu powiedzieć „dość!”. Szczególnie, że większość osób nie szuka pomocy. Tutaj również powody mogą być różne: wstyd, uprzedzenia w stosunku do psychologii i psychiatrii, czy po prostu nieświadomość tego, że można i należy jej szukać oraz gdzie i do kogo się w tej sprawie zwrócić. A to tylko pogarsza sprawę, bo takie problemy z czasem zazwyczaj tylko się nasilają. Po części odpowiedzialna jest za to niska społeczna świadomość dotycząca problemów psychicznych- są one zazwyczaj tematem tabu, psychologów i psychiatrów często uznaje się za szarlatanów i darmozjadów, a same zaburzenia Wiele osób po prostu sobie nie radzi. Powody mogą być różne. Konieczność pogodzenia pracy i studiów (bo przecież za coś trzeba je, a nieraz i mieszkanie, opłacić), uzależnienie (swoje lub kogoś bliskiego), trudna sytuacja rodzinna, wyścig szczurów czy trudności związane z adaptacją na uczelni to tylko niektóre z nich. za niepoddające się leczeniu. Nie jest to prawdą, dlatego warto zapamiętać, że zgodnie z powszechnie przyjmowanym dzisiaj „M a n i f e s t e m K a n d e l a” wszystkie zaburzenia psychiczne są wynikiem zaburzenia struktur mózgu i mogą być leczone zarówno w formie farmako jak i psychoterapii. I tak np. depresja spowodowana jest zaburzeniem poziomu serotoniny i noradrenaliny w mózgu. Należy więc raz na zawsze przyjąć do wiadomości, że są to normalne choroby, tyle, że dotyczące funkcjonowania mózgu. Że (niestety) nadal słabo poznane, to inna sprawa. Kiedy więc powinniśmy szukać pomocy u specjalisty? Bezwzględnie wtedy, gdy przez dłuższy czas (kilka tygodni) towarzyszy nam poczucie smutku, apatia, drażliwość, narastająca agresja. Gdy mamy myśli samobójcze, zaczynamy mieć problemy z radzeniem sobie z najmniejszymi problemami, a znajomi mówią nam, że zachowujemy się inaczej niż zwykle. Natręctwa, fobie, lęk(zarówno napadowy, jak i stały) również powinny skłonić nas do wizyty. Psychika ma wpływ na funkcjonowanie całego ciała, jeżeli więc chodzimy po lekarzach skarżąc się na bezsenność, bóle głowy, żołądka, kręgosłupa, kołatanie serca, zawroty głowy, utratę apetytu, ciągłe zmęczenie i inne zaburzenia, a diagnozy jak nie było tak nie ma, to warte sprawę przedyskutować z psychologiem/psychiatrą, bo nasze dolegliwości mogą nie mieć organicznego podłoża. A także z a w s z e wtedy, gdy czujemy, że sobie z czymś nie radzimy, cokolwiek by to nie byłonieszczęśliwa miłość, niezdane egzaminy, kłopoty w domu. To nie jest żaden powód do wstydu, fakty są bowiem takie, że w większym lub mniejszym stopniu dotyczy to większości osób- mało kto jednak jest w stanie o tym otwarcie mówić, co tylko pogarsza sprawę. Powiedzmy więc jasno i otwarcie: nie ma w tym nic niewłaściwego, każdy z nas ma prawo z czymś sobie nie radzić, szukać pomocy i oczekiwać od otoczenia wsparcia. I tak jak na logikę warto iść, żeby przekonać się, jak nieprecyzyjnie formułują swoje myśli ludzie, tak do psychologa warto się przejść po to, żeby zobaczyć do czego takie p o z o r n i e logiczne myślenie może doprowadzić i jak często jest ono oparte na schemacie „błędnego koła”. No właśnie, otoczenie. Nawet jeżeli opisane wyżej problemy nas nie dotyczą, warto mieć o nich jako-takie pojęcie, a przynajmniej nie odwracać się od osób nimi dotkniętych. Natura wielu dolegliwości( w szczególności tyczy się to zaburzeń odżywiania: anoreksji i bulimii, ale także „wstydliwych problemów” jak przemoc czy alkoholizm w domu) jest bowiem taka, że prawdopodobieństwo, iż dana osoba sama zwróci się o pomoc, jest bliskie zera. Oczywiście, żeby pomoc była skuteczna, taka osoba musi jej chcieć- ale czasem po prostu konieczny jest impuls z zewnątrz. Dlatego należy mieć oczy otwarte i nie bagatelizować żadnych oznak. A gdy nie wiemy jak danej osobie pomóc, warto się zwrócić po poradę do kogoś bardziej kompetentnego. Często jednak sama rozmowa i odrobina zrozumienia i współczucia potrafią zdziałać cuda. Należy jednak pamiętać, że w wielu przypadkach słowa „nie jesteś w stanie mnie zrozumieć” będą prawdziwe- nie są one jednak równoważne słowom „ nie jesteś mi w stanie pomóc”. A co zrobić, jeżeli taki problem dotyczy bezpośrednio nas? Przede wszystkim: nie załamywać się i zwrócić się o pomoc. Znaleźć sobie chociaż jedną osobę(niekoniecznie rodziców) której można będzie wszystko powiedzieć-bo zamykanie się w sobie w niczym nie pomoże. Unikać wszelkiej maści for psychologicznych(co najwyżej znaleźć sobie na nich jedną, dwie osoby z podobnym problemem, jeżeli potrzebujemy zrozumienia)- piszą na nich zazwyczaj osoby w najgorszym stanie, lub też na samym początku terapii, co skutkuje zdecydowanie negatywną atmosferą, potęgującą tylko poczucie beznadziei i braku wyjścia. Unikać alkoholu i innych używek-to nie jest rozwiązanie. I być dobrej myśli-to prawda, że nie wszystkie problemy da się rozwiązać, ale z a w s z e można sobie w jakimś stopniu pomóc. I nie zrażać się brakiem efektów-te mogą przyjść nawet po paru tygodniach. A gdzie zwrócić się o pomoc? Poniżej lista kilku bezpłatnych placówek w Warszawie: Mokotów Poradnia Zdrowia Psychicznego - ul.Chełmska 13/17 tel. (22) 8412642 Śródmieście Poradnia Zdrowia Psychicznego - ul.Twarda 1 tel. (22) 6208302 Wola Poradnia Zdrowia Psychicznego - ul.Płocka 49 tel. (22) 6328681 Ochota Poradnia Zdrowia Psychicznego - ul.Pawińskiego 2 tel. (22) 8221488 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 19 {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA Jaka POlska? -Maciej Łapski- W łączam telewizor. Widzę Palikota. Otwieram gazetę. Widzę Palikota. Wchodzę na Grono – trwa dyskusja z cyklu „Palikot Pasterzem mym, nie brak mi niczego”. Nic więc dziwnego, że przeciętny obywatel nie interesuje się polityką. Bo niby czym ma się interesować – rajdowymi wyczynami posła Kurskiego? A może „chorobą filipińską” prezydenta Kwaśniewskiego? Nie angażuje się również w sprawy lokalne, zdominowane przez klikę miejscowych urzędników. Czuje, że nie ma żadnego wpływu na władzę. Poddaje się bez walki i zajmuje się swoim prywatnym życiem. Musi przecież pracować, wyżywić rodzinę, a jeszcze syn mu zawraca głowę o nowe ciuchy (Justin Timberlake takie nosi, tato). I jeszcze ta wycieczka szkolna, kolejny wydatek... W takiej sytuacji pan Iksiński znowu musi wziąć nadgodziny. Przychodzi do domu styrany („zmęczony” – to za mało powiedziane) i na nic nie ma już ochoty. Jego rozrywką, a zarazem jedynym kontaktem z (bardzo) szeroko rozumianą „kulturą” jest najnowszy program Joli R. Później ogląda jeszcze razem z żoną serial, który, jak sama nazwa wskazuje, „RozczUla”. Żona jest kasjerką w Tesco. Wcześniej pracowała w małym osiedlowym sklepiku. Niestety, „Koniczynka” nie wytrzymała rywalizacji z gigantem. Teraz pani Iksińska zarabia mniej, ale i tak się cieszy – dla jej koleżanek ze sklepiku już nie starczyło etatów w supermarkecie. Tam też robi zakupy. Niby miało być taniej, ale po wykoszeniu konkurencji ceny poszły w Aż 10,5 mln Polaków osiąga dochody niższe niż 10 euro dziennie, a 2,6 mln z nas zarabia mniej niż 5 euro dziennie. Podane dane te są zebrane w raporcie „Sytuacja społeczna w Unii Europejskiej w 2007 r. Na drodze do spójności społecznej dzięki wyrównywaniu szans”. 20 górę. Państwu Iksińskim żyje się ciężko, ale mają nadzieję, że ich syn pójdzie na studia, dorobi się i „wyjdzie na swoje”. Czy jednak na pewno tak będzie? Z Europy Zachodniej już dochodzą do nas sygnały o Pokoleniu 1000 Euro. Czy u nas przypadkiem nie powstaje właśnie Pokolenie 1500 Złotych? Bez problemu pracę można znaleźć w call center lub w pizzerii, o taką zgodną z naszymi oczekiwaniami już dużo trudniej. Syn państwa Iksińskich chciałby pewnie po dochodów nie w „prawdziwych” euro, ale w umownych jednostkach siły nabywczej (PPS), które pozwalają nabyć określoną ilość dóbr i usług w każdym porównywanym kraju. Warto również wspomnieć, że 2/3 z nas zarabia poniżej średniej krajowej. Co piąty obywatel osiąga dochody poniżej tzw. progu ubóstwa względnego. 35% Polaków nie stać na obfity posiłek przynajmniej raz na 2 dni, a 25% ma trudności z regularną spłatą zobowiązań (np. czynszu). Jak widać wcale nie jest tak dobrze, jakby się nam wydawało. Dobrze, ale przecież nie wszyscy są w tak ciężkiej sytuacji. Są przecież p r z e d s i ę b i o r c y, adwokaci, notariusze, biznesmeni, ogólnie rzecz biorąc tzw. ludzie sukcesu. studiach zamieszkać razem ze swoją ukochaną narzeczoną. Ceny mieszkań są jednak strasznie wygórowane. W sytuacji kryzysu finansowego i gospodarczego strach kupować cokolwiek na kredyt. Poza tym musieliby go spłacać przez kilkadziesiąt lat. Na razie pozostaje wynajem „po studencku”, później może uda się im zredukować liczbę lokatorów do dwóch. Niektórzy z Was czytają pewnie te moje wypociny i myślą sobie: „Co ten człowiek za brednie wypisuje?”. Otóż te „brednie” znajdują oparcie w faktach. Aż 10,5 mln Polaków osiąga dochody niższe niż 10 euro dziennie, a 2,6 mln z nas zarabia mniej niż 5 euro dziennie. Podane dane te są zebrane w raporcie „Sytuacja społeczna w Unii Europejskiej w 2007 r. Na drodze do spójności społecznej dzięki wyrównywaniu szans”. Podczas wszelkich porównań między krajami uwzględniano różnice siły nabywczej ich obywateli. Było to możliwe dzięki wyrażaniu ich WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Jak może wyglądać dzień takiego człowieka? Wstaje o 6. rano, a godzinę później wsiada w swojego nowego Lexusa. Wyjeżdża z podziemnego garażu ze swojego zamkniętego osiedla. J e d z i e do pracy. Następną godzinę spędza w korkach, ale przecież nie będzie jechał tramwajem. Nie po to kupował sobie auto za 400 tys., żeby teraz dojeżdżać do pracy jak zwykły śmiertelnik. Na szczęście udaje mu się dotrzeć na czas, wjeżdża swoim cackiem do podziemnego garażu warszawskiego drapacza chmur. Zaczyna się kolejny ciężki dzień, tysiące telefonów, spotkań, wypełniania świstków. Nerwówka. Oczywiście musi zostać po godzinach, żeby wszystko ogarnąć. Po pracy udaje się do hipermarketu po zakupy. Jest to jedyny moment, kiedy ma kontakt z ludźmi o gorszej sytuacji materialnej od niego. Jakoś wytrzymuje. Wyjeżdża z pełnym koszykiem sztucznej żywności; wszystko gotowe, wystarczy tylko odgrzać (później i tak połowę z tego wyrzuci). Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W domu czeka go romantyczny wieczór w towarzystwie ukochanej żony. Kolejny odcinek serialu, który „RozczUla” aż do łez. Oczywiście projekcja odbywa się na gigantycznej plazmie. Dzieci państwa Bogackich również są szczęśliwe – mają naprawdę szybkie {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA Żona jest kasjerką w Tesco. Wcześniej pracowała w małym osiedlowym sklepiku. Niestety, „Koniczynka” nie wytrzymała rywalizacji z gigantem. Teraz pani Iksińska zarabia mniej, ale i tak się cieszy – dla jej koleżanek ze sklepiku już nie starczyło etatów w supermarkecie. komputery, świetnie się ubierają i uczęszczają do elitarnych szkół. Tej rodzinie nie brakuje pieniędzy, ale czy tak naprawdę ma wyglądać nasze życie? Kariera, wysokie zarobki, prestiżowy samochód i adres, który budzi respekt. Czy w życiu nie chodzi o coś więcej? Diagnoza Postawmy więc diagnozę. Obydwie rodziny mają jedną cechę wspólną – ciężko je nazwać rodzinami. Zarówno wewnątrz tych rodzin, jak i w ich kontaktach zewnętrznych, obserwujemy rozpad więzi międzyludzkich. Nasze życie coraz częściej skupia się na rzeczach materialnych. Ciągle za czymś gonimy. Bierzemy udział w nieustającym wyścigu szczurów. Część z nas stara się z niego wyrwać (niektórym się udaje), ale niektórzy po prostu nie mogą tego zrobić, z przyczyn materialnych. Niektórych natomiast ten wyścig pochłania. Brak również w naszym społeczeństwie jakiejkolwiek solidarności. W Unii Europejskiej jesteśmy krajem o najwyższych nierównościach dochodowych, obok Portugalii, Litwy i Łotwy. We wskazanych przeze mnie przykładach uderza również izolacja poszczególnych grup społecznych. Żyjąc w zamkniętych, strzeżonych osiedlach ciężko jest dostrzec ciężki los innych ludzi. Bardzo ważną kwestią, którą poruszyłem na początku tego tekstu i do której chcę teraz wrócić – jest brak zainteresowania polityką i zupełny brak społeczeństwa obywatelskiego, które jest podstawą państwa demokratycznego. Ciężko więc jest się nie zgodzić w tej sytuacji z prof. Jadwigą Staniszkis, że żyjemy w postkomunizmie, parodii demokracji. O ile zamożniejsza część społeczeństwa śledzi bieżące wydarzenia, głosuje i czasami próbuje swych sił w polityce, o tyle przeważająca większość Polaków kompletnie się nią nie interesuje. Zajmujemy niechlubne ostatnie miejsce wśród państw UE i daleko odbiegamy od średniej, jeśli chodzi o polityczną aktywność niepartyjną. Organizacje pozarządowe w Polsce raczej nie zabierają głosu w sprawach polityczno-gospodarczych, brak społecznej partycypacji. Wyniki najnowszego badania stowarzyszenia Klon-Jawor pokazują, że aktywność społeczna Polaków spadła w ciągu dwóch lat z 23,2% do 14,2%, a liczba osób angażujących się w działalność społeczną spadła w tym samym czasie o 61 %. Polacy zajmują pod tym względem drugie od końca miejsce pośród 16 krajów Europy. Tylko 23% naszych obywateli uważa, że można ufać innym ludziom. Zdumiewający jest również fakt, że w kraju, który odrodził się dzięki sile „Solidarności”, związki zawodowe są bardzo słabe. Wbrew medialnej demagogii należy uczciwie stwierdzić, że istnienie silnych związków zawodowych jest konieczne do sprawnego funkcjonowania gospodarki rynkowej. Związki są podstawowym środkiem nacisku świata pracy na kapitał. Jeśli są słabe, tworzą się gospodarki niskich płac. Nieliczna grupa skupia w swoich rękach całe bogactwo. Gospodarka rozwija się, jeśli jest nastawiona przede wszystkim na zaspokajanie wewnętrznych potrzeb. Nie zaspokaja ich, jeśli rynek wewnętrzny nie tworzy wystarczająco dużego popytu. Bogaci nie są w stanie konsumować tyle, by pobudzić całą gospodarkę do wzrostu. Silne związki są więc nam bardzo potrzebne. Do związków zawodowych należy 6% ogółu dorosłych Polaków, czyli około 16% pracowników najemnych. Znowu lokujemy się na końcu europejskiej stawki. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze komercjalizacja naszego życia i pochłonięcie kultury przez rozrywkę. W telewizji brak ambitnych programów, brak kultury alternatywnej, brak kultury wyższej. Dostęp do niej jest ograniczony. Zabierana jest nam również przestrzeń publiczna. Świat wokół nas staje się prywatny. Centra handlowe, strzeżone osiedla, prywatne ośrodki kultury. Owszem, i takie mogą istnieć, ale musi istnieć również coś wspólnego. Musi istnieć Polska. Nie potrzeba nam Che Guevary „Inny świat jest możliwy”, przekonują alterglobaliści. Powinniśmy w to wierzyć także my, potomkowie „Solidarności”. To, czy ta wizja się spełni, zależy tylko od nas. Wiele udało się nam już osiągnąć, ale też wiele szans zostało zaprzepaszczonych. Trzeba również przyznać, że nie mieliśmy szczęścia. Pół wieku w systemie autorytarnym, a później na dokładkę Plan Balcerowicza... Nie ma jednak sensu użalać się nad sobą, musimy działać. Teraz, a nie jutro. Stwórzmy prawdziwe społeczeństwo. Odbudujmy więzi międzyludzkie. Wyłączmy telewizor, wyjdźmy z domu. Odwiedźmy sąsiada, porozmawiajmy z panią na bazarze, wybierzmy się z rodziną na łyżwy. Zaangażujmy się w rozwój naszej lokalnej społeczności. Zacznijmy od małych rzeczy. Może to być chociażby propozycja wspólnego grillowania dla mieszkańców naszej ulicy. Być może podczas pieczenia kiełbasek narodzi się jakiś pomysł? Być może zauważymy, że mamy jakieś wspólne interesy, których warto razem bronić. Może okaże się, że możemy rozkręcić lokalny biznes, dajmy na to – spółdzielnię przetwórstwa owocowego, jeśli w naszej okolicy jest wiele sadów. „Inny świat jest możliwy”, przekonują alterglobaliści. Powinniśmy w to wierzyć także my, potomkowie „Solidarności”. To, czy ta wizja się spełni, zależy tylko od nas. Wiele udało się nam już osiągnąć, ale też wiele szans zostało zaprzepaszczonych. Społeczeństwo obywatelskie to nie masa, często nic nie robiących, organizacji pozarządowych (NGOs), ale ludzie, którzy chcą współpracować, którym po prostu zależy. Udało się nam zaktywizować lokalną społeczność, spróbujmy teraz odzyskać samorząd. Radni często są ludźmi, którzy nie budzą dużego zaufania, nierzadko też nie posiadają odpowiednich kwalifikacji do decydowania o naszych losach. Polityka burmistrza też wywołuje kontrowersje. Weźmy sprawy w swoje ręce! Skorzystajmy z dobrodziejstw demokracji bezpośredniej, poprzez lokalne referenda w kluczowych sprawach, oraz dążmy do przyznania nam uprawnień z zakresu demokracji uczestniczącej. Stanowi ona „złoty środek” pomiędzy demokracją przedstawicielską, a demokracją bezpośrednią. Dobrym przykładem wykorzystania jej mechanizmów jest brazylijskie miasto Porto Alegre (cała aglomeracja liczy ponad 4 mln mieszkańców), w którym po raz pierwszy na świecie wykorzystano instytucję budżetu partycypacyjnego. Oznacza ona oddolny proces definiowania priorytetów budżetowych i wskazywanie przez obywateli, które inwestycje i projekty nale- Jednak to nie wystarczy, musimy jeszcze odzyskać nasze państwo i ekonomię. Ekonomię, która nie jest nauką techniczną, lecz społeczną. Powinna więc podlegać prawom demokracji. ży realizować w ich miejscowości. Demokratyzacja zaczyna się od rad osiedlowych, a kończy na wspólnym głosowaniu radnych i delegatów budżetowych. Badania naukowe potwierdzają, że to rozwiązanie pozwala istotnie podwyższać jakość życia lokalnych społeczności (np. poprzez wzrost jakości usług publicznych), zwiększa społeczną kontrolę nad działaniami lokalnych decydentów, a także udział obywateli w życiu publicznym i ich edukację pod tym kątem. Jednak to nie wystarczy, musimy jeszcze odzyskać nasze państwo i ekonomię. Ekonomię, która nie jest nauką techniczną, lecz społeczną. Powinna więc podlegać prawom demokracji. Musimy sobie uświadomić, że los każdego z nas spoczywa w jej rękach. Stare i „jedynie słuszne” receptury rodem z „Dzikiego Zachodu” się po prostu nie sprawdzają. Spekulacje na rynkach finansowych, koncentracja kapitału w rękach najbogatszych i prywatne monopole najwyraźniej nam nie sprzyjają. Jak o to wszystko walczyć? Możemy zaangażować się na wiele sposobów, począwszy od działalności w różnego rodzaju stowarzyszeniach, oddolnych inicjatywach czy ruchach społecznych poprzez masowe protesty, działalność związkową lub partyjną, aż do bezpośredniego startu w wyborach parlamentarnych i zmieniania Polski „od góry”. Na początku jednak sami musimy się zmienić i – przede wszystkim – musimy tego chcieć. Amen. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 21 {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA HIPOKRATES W PALESTRZE -Weronika Papucewicz- To, czym człowiek kieruje się w swoim życiu bywa uzależnione od wielu czynników. Jedni stosują się do szeroko pojętej zasady słuszności, zaś inni chcą podążać drogą wyraźnie wyznaczoną przez zasady, reguły i zamkniętą w sztywnych ramach kodeksu. Dla każdego kroku i decyzji szukają uzasadnienia w odpowiednim paragrafie. Jak należy postępować w sytuacji, gdy wyznacznikiem - linią według, której należy działać ma być etyka? Czy każdą dziedzinę życia można oceniać wedle pewnych wartości moralnych, bądź etycznych? Jeśli przyjmiemy, że tak, to które z uniwersalnych treści powinny przyświecać jednostce ludzkiej starającej się funkcjonować w rzeczywistości XXI wieku? W szystkie te pytania zadawane są również w sytuacjach bardziej przyziemnych, aniżeli egzystencjalne spekulacje nad losem jednostki. „Wyraźnemu rozszerzeniu podległo pole aktywności ludzkiej, poddane moralnemu wartościowaniu. Jest charakterystyczne, że etyka z reguły kierowała swą uwagę na te czyny i postawy, które wydawały się powszechne, typowe i dla jakichś powodów ważne. (…) Stąd też obecność w katalogach moralnych tak wielu cnót liczących się w rzemiośle wojennym, w państwie oraz stosunkach rodzinnych i prywatno-sąsiedzkich, zupełna zaś nieomal pustka aksjologiczna wokół pracy i człowieka pracującego. Wprowadzenie etyki na teren pracy poszerza niepomiernie zakres jej stosowalności (…).” 1 Idąc za słowami profesora filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim Józefa Lipca, etyka zyskała nowy wymiar. Działem, który szczególnie dokładnie zajmuje się kwestiami zachowań etycznych na gruncie pracy stała się deontologia. Jako teoria powinności została wprowadzona na grunt rozważań filozoficznych przez wybitnego myśliciela doby oświecenia Jeremiego Benthama. Ten prekursor prawniczego pozytywizmu dostrzegł normy etyczne, jako czynnik decydujący o moralnej wartości czynów ludzkich. Na kanwie jego rozważań współczesna filozofia stara się ułożyć reguły, które można by określić terminem „etyki zawodowej”. Deontologia jest jedną z wielu ścieżek, jakie daje nam współczesny świat, a dzięki której możemy przeanalizować zasady naszego postępowania. Otrzymujemy swoisty poradnik-kodeks jak być dobrym człowiekiem. Kodeks, ponieważ całość jego treści ujęta jest w formie pewnych kategorycznych zakazów i nakazów, ale i poradnik, ze względu na brak wyraźnych sankcji za nieprzestrzeganie zaleconych norm postępowania. Etyka zawodowa dostarcza wzory ról jakie człowiek może wykonywać. Owe role stanowią idealne wzory, szablony jednostek, którymi powinno się sugerować w trakcie codziennych rozterek zawodowych. Całość norm etycznych, którymi dana grupa zawodowa ma się posługiwać ujęta jest w pewien system, jakim jest kodeks. Nie tylko grupy zawodowe, takie jak lekarze, celnicy, czy hotelarze posiadają swoje kodeksy, ale i firmy, czy instytucje publiczne tworzą własne zbiory zasad postępowania. Pytanie, jaki jest w tym cel? Otóż, mają one w pewien sposób ułatwić funkcjonowanie w środowisku społeczno-gospodar- 22 czym i wskazać, które zachowania są poprawne, a za które mogą grozić różnorakie konsekwencje. Poza tym dają jednostkom szansę na internalizację. Choć wielu publicystów i naukowców mówi o kodeksach etyki zawodowej jako o jakieś „modzie”, towarzyszyły one ludzkości od zarania dziejów. Oczywistym przykładem jest słynna Przysięga Hipokratesa. Taki zbiór wspólnych dla członków danej organizacji wartości pozwala na wskazanie obszarów działalności, które mogą być nieetyczne, bądź konfliktowe. To zaś ułatwia wszelkie procesy jakie mają miejsce między ludźmi. Powstaje jednak pytanie, które zawody powinny posiadać takowe kodeksy. Z zasady zależy to od prestiżu danej profesji. Prestiż ten ujawnia się przede wszystkim w wartościach najbardziej cenionych w społeczeństwie, a które są przedmiotem działania przedstawicieli danego zawodu. Szczególne znaczenie mają tu zawody zaufania publicznego, których zadaniem jest ochrona zdrowia, życia, czy wolności człowieka. Każdy ma za zadanie przykładać się do pracy, którą wykonuje, jednak „(...) społeczeństwa przywiązują dużą wagę do wyróżnionych przez siebie zawodów, (…) reprezentanci tych profesji powinni spełniać także dodatkowe wymagania, czyniące ich zawód właściwie powołaniem.” 2 Fakt istnienia konkretnego kodeksu etyki zawodowej stwarza ramy, werbalne granice, wedle których podmiot, jakim jest przedstawiciel danej profesji ma się poruszać. Normy, które są przyjęte powszechnie w społeczeństwie dla wybranej grupy zawodowej stają się szczególnie ważne. Ot, choćby wolność człowieka. Każdy ma moralny obowiązek dbać o to, by innym nie odbierać ich wolności, ale nikt inny jak właśnie prawnik stoi na straży wolności swego klienta. Analizując sens istnienia kodeksów etyki zawodowej nasuwa się pytanie o to, co powinny takie kodeksy zawierać. Nie mam na myśli treści aksjologicznych, ale dziedziny, które są przez nie regulowane. Przy uwzględnieniu tradycji danej profesji i położeniu jej w realiach rzeczywistej sytuacji politycznej powstają zręby systemu norm, które muszą określić zasady jakimi należy się kierować przy zastanych sytuacjach codziennego dnia pracy. Sieć powiązań każdej jednostki jest tak ogromna, że jej regulacja może przysparzać wiele problemów. Stąd kodeksy etyki odzwierciedlają wyłącznie część wzorców zachowań, tak by uniknąć nadmiernej kazuistyki. Oczywistym jest, że wyłącznie zawód, którego specyfika jest niejednoznaczna, skomplikowana i co więcej może prowokować nieetyczne sytuacje, wymaga unormowania w postaci kodeksu. Sytuacje moralnie wątpliwe wiążą się z relacjami międzyludzkimi i rolami społecznymi jakie odgrywają jednostki. Istnieje kilka płaszczyzn stosunków, które mogą dotyczyć każdego człowieka, który pracuje. Mianowicie wewnątrz grupy zawodowej, w stosunku do władz państwowych, czy wreszcie między grupą a osobami wobec, których wykonawca danej profesji świadczy swoje usługi. Przedmiotem zainteresowania dużej ilości artykułów poszczególnych kodeksów są stosunki koleżeńskie jakie panują pośród przedstawicieli różnych profesji. I tak na przykład Kodeks etyki adwokackiej ma ich 11, Zasady etyki architekta, podobnie jak Kodeks etyki hotelarza 10. Ilość taka jest znacząca w porównaniu z objętością całych kodyfika- WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS cji, które zazwyczaj nie przekraczają kilkudziesięciu artykułów. Pytanie dlaczego właśnie ta kwestia jest dla twórców kodeksów tak istotna wśród ogromnej ilości zasad etycznych, wydaje się być dość prostym. Otóż, stosunki panujące wewnątrz grupy zawodowej, która ma wyraźne przywileje na tle całej społeczności, mogą cechować się patologicznym zabarwieniem, któremu należy zapobiegać. Kręgosłup etyczny niejednokrotnie zostaje nagięty w przypadkach, gdy na szali staje dobro kolegi z pracy. Jednocześnie takie stosunki mają pewne cechy systemu kastowego. Przedstawiciele prestiżowych profesji, takich jak wszelkie zawody prawnicze, czy medyczne zazdrośnie strzegą do nich dostępu. Swoistą barierą dla osób chcących wykonywać zawody zaufania publicznego, są między innymi bardzo wysokie standardy etyczne, jakie są na nich nakładane. Pozostaje, jednak problem, czy do tych standardów dopasowują się ci, którzy je ustalają. Czy można powiedzieć, że grupy tworzące kodeksy etyki sami ich przestrzegają? Kwestia monopolu na stanowiska, hermetyczności i niejasnych stosunków wewnątrz grupy zawodowej jest niejednokrotnie podnoszona w stosunku do profesji prawniczych. Według badań prowadzonych wśród studentów prawa UW przez dr Elżbietę Łojko, młodzi ludzie uważają zawód sędziego za najbardziej prestiżowy i cieszący się największym poważaniem wśród społeczeństwa. Taki wynik nie dziwi. Jednak ci sami studenci nie chcą go wykonywać ze względu na małe zarobki. W ich mniemaniu najbardziej atrakcyjna ma być adwokatura, lub praca radcy prawnego. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim ze względu na pieniądze. Konsumpcjonizm i pęd za osiąganiem jak najwyższych standardów powoduje, że zawód adwokata staje się marzeniem wielu adeptów sztuki prawniczej. Problemem staje się kwestia motywacji, która kieruje rzeszami przyszłych prawników. Przekłada się to później na ich stosunek wobec pracy, klientów, a także swoich współpracowników. Podjętych zostało wiele działań mających na celu rozpoczęcie dyskursu społecznego, który miałby za zadanie uregulowania zasad deontologii wewnątrz środowiska prawniczego. Jedną z takich inicjatyw był cykl debat Fundacji Batorego. Jedno ze spotkań zatytułowane: Zawody prawnicze — kryzys zaufania, które miało miejsce 25 kwietnia 2002 roku, dotyczyło środowisk prawniczych. Podczas tej debaty głos zabrały takie znakomitości palestry, jak Ryszard Kalisz – adwokat, czy prof. Andrzej Zoll ówczesny rzecznik praw obywatelskich. Jedną z kwestii podjętych w trakcie dyskusji była transparentność stosunków między kolegami wykonującymi ten sam zawód. Jedną z opinii był głos Teresy Boguckiej, publicystki Gazety Wyborczej, członka Komitetu Helsińskiego w Polsce a także współzałożycielki Komitetu Obrony Robotników. Według niej, mnóstwo możliwości do nadużyć stwarza instytucja „korporacyjnej solidarności.”„(…) Ilekroć media donoszą o tych wydarzeniach [nadużyciach ze strony prawników], to reakcją jest korporacyjna solidarność. To nią osłania się wszystko, od niekompetencji, przez drobne uchybienia, jak prowadzenie po pijanemu, po przestępstwa. A jeżeli już owa korporacyjna solidarność nie chroni przed nadużyciami, nie podtrzymuje etosu zawodowego, to czy przynajmniej osłania przed naciskiem {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA władzy politycznej?(…)” 3 Korporacja, jako twór, który zarządza sprawami swoich członków bywa niejednokrotnie tarczą ochronną dla nieetycznych poczynań. Oczywistym jest, że kolega – współpracownik jest osobą, której należy bronić i wspierać, ale gdzie są tego granice? „(…) Mój ojciec, adwokat, bronił kiedyś swojego kolegę w jakiejś sprawie dyscyplinarnej. I po dziś dzień pamiętam wygrawerowane na papierośnicy mego ojca słowa tej treści: „Drogiemu koledze z podziękowaniem za obronę godności stanu adwokackiego”. Kto dzisiaj słyszał w swojej korporacji o godności stanu adwokackiego, o godności stanu radcowskiego?” 4 – to słowa Teresy Romer, sędzi Sądu Najwyższego, a także prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Problemem z jakim borykają się przedstawiciele wszelkich profesji prawniczych jest kwestia honoru. Dla wielu to pojęcie zniknęło wraz z etosem rycerskim i godnością szlachecką. Z drugiej strony duża część palestry uważa się za wyróżnionych spośród ogółu, a co więcej społeczeństwo aprobuje taki stan rzeczy. Honor winien być w tym momencie wskaźnikiem jakości. Godność przysługiwała od zarania dziejów tylko wybranej, arystokratycznej grupie, która nie parała się pracą fizyczną, ale stawała ponad resztą ludności. Dziś owy honor w przypadku zawodów takich jak adwokat, czy radca prawny powinien bazować na „(…) dążeniu do perfekcjonizmu w wykonywaniu zadań. Nie powinna mieć na to wpływu sytuacja, w jakiej pracownik się znajduje. Perfekcjonizm przejawia się przede wszystkim w ambicji zawodowej i ubieganiu się o społeczną aprobatę” 5. Odnosi się to również do relacji, jakie panują w samym środowisku prawniczym. Kodeksy etyki zarówno adwokackiej, jak i radcowskiej postawiły wyraźne ramy dla stosunków, które występują pomiędzy kolegami z pracy. Ta sfera aktywności zawodowej budzi mnóstwo wątpliwości. Bywa jedną z przyczyn niechęci pozostałej części społeczeństwa wobec prawników. Często można przeczytać w prasie o tak zwanym „kolesiostwie”, układach, czy nepotyzmie. Zarówno Kodeks etyki adwokackiej, jak i Zasady etyki radcy prawnego poświęcają sporo miejsca na to by jasno wyłożyć najistotniejsze kwestie współpracy. Już pierwsze artykuły znajdujące się w tych zbiorach dotyczące stosunków miedzy adwokatami i radcami wskazują na to, że: „Adwokat powinien przestrzegać w stosunku do kolegów zasad uprzejmości, lojalności i koleżeństwa” 6 . Przynależność do korporacji stwarza konieczność współpracy. Mecenasowie powinni się wspierać, a nie rywalizować ze sobą. Wszelkie wzajemne animozje nie powinny uwłaczać godności, na jakiej zbudowany jest etos magistra praw. Mimo tak wyraźnych nakazów wielu nie widzi w tych normach nic więcej poza pustymi słowami, które często wywołują wyłącznie uśmiech na twarzach osób, które powinny się do nich stosować. Niejednokrotnie prawnicy nie tylko się nie szanują, ale i podkradają sobie klientów, albo nie zawiadamiając przeciwnika zwyczajnie nie pojawiają się na wyznaczonej uprzednio rozprawie. „Art. 33 Radcowie prawni powinni udzielać sobie pomocy i służyć radą w sprawach związanych z wykonywaniem zawodu o ile nie szkodzi to interesom podmiotów, na rzecz których świadczą pomoc prawną”7. Najwięksi wrogowie palestry niejednokrotnie podnoszą głosy sprzeciwu wobec tego, że adwokaci i radcowie zbyt mocno dbają o interesy swoich korporacji i o siebie samych, aniżeli o klientów, stąd pytanie po co taki przepis? Uniwersalną wartością jest pomoc drugiemu człowiekowi, zaś kodeks etyczny konkretnej profesji ma za zadanie stanowić nadbudowę wobec etyki jednostek żyjących w społeczeństwie. Wyrazem tego ma być bezinteresowność w dzieleniu się własna wiedzą z innymi prawnikami, czy aplikantami, którzy potrzebują nabyć pewnego doświadczenia nim sami pojawią się na sali sądowej. Kwestią istotną związaną z tym artykułem może być problem patronatu. Kiedyś młodzi adepci sztuki prawniczej mogli nauczyć się tego jak być dobrym prawnikiem, nie tylko podczas studiów, czy aplikacji, lecz dzięki pomocy swego mentora. Wielcy mecenasowie wspierali swoich podopiecznych tłumacząc im nie tylko zawiłości kodeksów, czy niuanse płynące z orzecznictwa sądów, ale także prowadząc ich poprzez meandry etyki zawodowej. Pokazywali czym jest honor, tłumaczyli jak ciężko jest podjąć decyzję zgodną z własnym sumieniem. Dziś ciężko znaleźć takich nauczycieli. Jak mówi Ryszard Kalisz: „(…) inna jest sytuacja wolnych zawodów prawniczych. One bardzo się zmerkantylizowały. Od początku lat 90-tych młodzi ludzie bardziej chcą zarabiać pieniądze niż dbać o wartości. A władze korporacyjne - zwłaszcza w adwokaturze - nie potrafiły znaleźć sposobu, by tym młodym ludziom wpoić zasady deontologii. One nie tyle są odrzucane, co odstawiane na bok.” 8 Poruszona przeze mnie kwestia podkradania sobie klientów jest zaznaczona jako niedopuszczalna w obu kodeksach. To jest wedle prawników nieetyczne, by pozbawiać swoich kolegów źródła dochodu jakim jest każda prowadzona sprawa, ale także by traktować klienta jak przedmiot. Prawnik powinien być oddany swojej pracy, stąd też petenci kancelarii powinni być traktowani indywidualnie, a nie jako towar, którym można handlować. Stąd uważam, że te punkty kodeksów bronią nie tylko palestry, ale i potencjalnych klientów, gdyż to oni mają prawo wyboru zastępcy procesowego, a nie odwrotnie. Wszystkie opisane przeze mnie artykuły nie wywołują tylu emocji, ile kwestia wyrażania opinii przez adwokata, czy radcę prawnego na temat osób wykonujących ten sam zawód. „Art.38 1. Niedopuszczalne jest wypowiadanie przez radcę prawnego wobec osób trzecich negatywnej opinii o pracy zawodowej innego radcy prawnego z zastrzeżeniem ust. 2 i ust. 3. 2. Radca prawny, do którego zwrócono się o wydanie opinii o innym radcy prawnym, obowiązany jest wysłuchać opiniowanego radcę prawnego, a przy sporządzaniu opinii opierać się na dokumentach, znanych mu faktach oraz zachować obiektywizm i rzeczowość. 3. Wydanie negatywnej opinii o radcy prawnym, także co do jego pracy zawodowej, jest dopuszczalne, jeżeli opinia taka jest oparta na faktach, a potrzeba albo obowiązek jej wydania wynikają z zadań lub uprawnień służbowych bądź samorządowych.” 9 Zacytowany artykuł zamyka usta wszystkim, którzy mają ochotę podważyć profesjonalizm swoich kolegów. Nawet jeśli pewne osoby uważane są w swoim środowisku za prawników źle wykonujących zawód nie ma przyzwolenia na wyrażanie niepochlebnych opinii na ten temat. Sprawa etycznego podejścia do tej kwestii była istotnie nagłośniona przez media przy sprawie dr Zofii Szychowskiej. Kodeks etyki lekarskiej również nie przewiduje w art. 52 możliwości wyrażania niepochlebnych osądów na temat innych lekarzy. Doktor Szychowska, pracownik Akademii Medycznej we Wrocławiu sprzeciwiła się tej zasadzie. Publicznie oskarżyła swoich współpracowników o to, że punkcje lędźwiowe robione przez nich małym pacjentom nie mają żadnego uzasadnienia w leczeniu, a służą tylko do badań naukowych. W dodatku zabiegi wykonywano bez zgody rodziców tych dzieci. Sprawa dotarła aż do Trybunału Konstytucyjnego. W kwietniu tego roku Trybunał wydał orzeczenie, w którym stwierdzono, że zakaz rzeczowej krytyki kolegów przez innych lekarzy łamie Konstytucję. To całkowicie zmienia dotychczasowe, moim zdaniem nieco wypaczone, pojęcie lojalności zawodowej. Lekarz, adwokat, czy sędzia ma chronić interesy swoich współpracowników, ale najważniejszą powinna być prawda, do której należy dążyć za wszelką cenę. Kodeksy etyki określają również sposoby rozstrzygania sporów koleżeńskich. Prawnicy, którzy albo złamią zasady kodeksu naruszając dobro swoich współpracowników, lub renomę korporacji staną przed sądem. Podstawową zasadą jest uprzednie wykorzystanie wszelkich środków polubownych rozwiązania konfliktu. Sąd jaki ma rozpatrzyć spór pomiędzy przeciwnymi stronami jest sądem koleżeńskim, co stanowi pewien przywilej. Wynika to po części z tego, że adwokat chce być sadzony tylko przez równego sobie. Dzięki temu środowisko może szybko rozwiązać wszelkie kwestie sporne we własnym gronie i z korzyścią dla samych zainteresowanych. Kodeksy etyki zawodów takich jak adwokat, czy radca prawny nie są moim zdaniem prawami jakim rządzi się wyłącznie pewna kasta, stanowiąc tym samym o nietykalności członków. Uważam, że mają one za zadanie zmusić jednostki działające w danej profesji do samodoskonalenia. Pokazują wedle jakich zasad należy funkcjonować i na co zwracać uwagę podczas codziennych obowiązków. Szczególnie ważnymi są normy dotyczące stosunków z kolegami z pracy. Wyraźne widoczne jest tu odwołanie się do zasad jakimi posługiwał się średniowieczny kodeks rycerski. Dziś zamiast pojedynku, jest sąd koleżeński. Serca adwokat nie oddaje damie, lecz Temidzie z opaską na oczach. To wartości takie jak cnota, honor, czy lojalność powinny przemawiać przez prawników. Pozycja jaką mecenasowie zajmują w społeczeństwie jest na tyle wyjątkowa, że to oni sami powinni dawać wzory zachowania. Przeglądając kodeksy etyki adwokata i radcy prawnego widać, że ludzie wykonujący te zawody muszą cechować się nie tylko nienagannym wykształceniem, ale i nieskazitelnym charakterem. Pomocą w dążeniu do doskonałości powinny być właśnie zbiory norm etycznych stworzonych specjalnie dla danej profesji. Tak jak kiedyś przysięga Hipokratesa, etyczne normy mają przyświecać całe życie w wykonywaniu zawodu. „Jeśli wypełnię tę przysięgę i jej nie złamię, niech będzie mi dane w moim życiu i w mojej sztuce zajść daleko, i zyskać poważanie u ludzi na wsze czasy; jeśli ją jednak przekroczę i złamię, niech spotka mnie los przeciwny”. Przypisy: 1. J. Lipiec, Koło etyczne, Kraków 2005, 2. S. Konstańczyk, Odkryć sens życia w swej pracy, Słupsk 2000, 3. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/ program/forum/prawnicy.pdf, 4. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/ program/forum/prawnicy.pdf, 5. S. Konstańczyk, Odkryć sens życia w swej pracy, Słupsk 2000, 6. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006, 7. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006, 8. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/ program/forum/prawnicy.pdf, 9. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 23 {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA JASNA STRONA KRYZYSU -Jan Bijas- Salomon Finance R osnące bezrobocie. Spadająca produkcja. Malejące inwestycje. Objawy są wyraźne, stan pacjenta nie budzi wątpliwości KRYZYS. Dalszymi skutkami tej przypadłości będą spadek dynamiki płac i wzrost niezadowolenia społecznego. Czy jednak słusznie z kryzysem wiąże się nierozerwalnie uczucie obawy i złości? Jak się okazuje, kryzys ma również inne oblicze. Lata 2006-2007, kiedy ceny mieszkań rosły w tempie 30-50% rocznie odeszły dzisiaj już w niepamięć. W tym roku przewiduje się, że, w zależności od regionu i typu nieruchomości, sprzedający obniżą swoje oczekiwania o 5-25%. Obniżka cen na rynku mieszkań cieszy przede wszystkim osoby młode. Marzenia o własnym M2, czy M3 znowu stają się bardziej realne, a przecież nie ma to jak własne gniazdko. Jest z czego wybierać – prawie we wszystkich polskich miastach podaż lokali przewyższa popyt, co oznacza, że osoby szukające nieruchomości mają wiele alternatyw. Na pomoc naszym marzeniom mieszkaniowym ruszy także Rada Polityki Pieniężnej. Spadek presji inflacyjnej pozwoli na obniżenie stóp procentowych (RPP obcięła stopy już dwukrotnie w ubiegłych miesiącach), co wpłynie na koszt pieniądza w gospodarce. Tym samym obniży się oprocentowanie kredytów. Niższe oprocentowanie oznacza wyższą zdolność kredytowa w rodzimej walucie i możliwość skredytowania nieruchomości nawet przez osoby dopiero rozpoczynające pracę, nie wykazujące znacznych dochodów. Spadająca inflacja sprawi, że wolniej drożeć będą produkty konsumpcyjne. Nasze babcie będą rzadziej narzekały, że jajka drogie, a mleko znowu podrożało o 30 gr. W okresie kryzysu wzrośnie znaczenie jakości. Spadnie marnotrawstwo. Konsumenci będą bardziej wrażliwi na to, co kupują, i jaka będzie przydatność danego przedmiotu. Takie podejście prowadzi do Eksperci przewidują, że kurczący się rynek pracy przyczyni się do wzrostu bezrobocia o kilka punktów procentowych. Również ta statystyka ma jednak swój pozytywny wydźwięk. Osoby nie mogące znaleźć zatrudnienia w firmach, w wielu przypadkach zdecydują się na założenie własnych przedsiębiorstw. 24 bardzo ważnego zjawiska towarzyszącego kryzysowi – sanacji gospodarki. Dzięki sanacji (łac. sanatio – uzdrowienie) przedsiębiorstwa, które dostarczają produkty np. o niższej jakości, odpadają z rynku. Pozostają te, które są w stanie dostarczyć nam produkt wysokiej jakości po relatywnie niskiej cenie. Powodów do radości dostarcza nam również, wbrew pozorom, giełda. Osoby, które straciły swój majątek na spadkach w okresie VII.2007-XI.2008, pozostaną oczywiście niepocieszone. Jednak racjonalna wycena oparta o analizy ekonomiczno-finansowe pokazuje, że duża część kursów akcji jest obecnie bardzo atrakcyjna. „Tanio jak w Biedronce” – pada coraz częściej w kuluarach finansowych. Inwestycje na GPW wymagają nie mniej pewnego przełamania się – jesteśmy istotami stadnymi i podejmowanie decyzji innej niż większość nie przychodzi nam łatwo. Zgodnie z maksymą Warrena Buffetta „Bój się, kiedy inni są chciwi. Bądź chciwy, kiedy inni się boją.” na tym jednak polega prawdziwe inwestowanie. Osobom, których nie stać jeszcze na własne mieszkanie, a lokum wynajmują, kryzys sprawił będziemy czerpali wiedzę z portalu Kredytopedia. pl, zamiast uparcie twierdzić, że najlepsze banki to PKO BP i Polbank. Jako przyszli emeryci przestanie nam być obojętne, w którym OFE jesteśmy, tylko dokładnie sprawdzimy, które na jakie papiery w portfelu. Będziemy dokonywali na co dzień decyzji bardziej rozważnych i świadomych. Zarówno finansowych, jak i życiowych. kolejną miłą niespodziankę. Najnowsze badania rynku wykazały, że ceny najmu spadły na początku roku o 2% i będą w trakcie najbliższych miesięcy kontynuowały ten trend. Jest to informacja dość zaskakująca, ponieważ eksperci przewidywali wzrost cen najmu ze względu na ograniczenie akcji kredytowej przez banki i przerzucenie popytu z rynku kupna nieruchomości na rynek najmu. Ten sam fakt spowodował jednak, że sprzedający lokale, postanowili przeczekać okres spadających cen i wolą wynająć nieruchomość, niż sprzedać ją o 10-20% taniej. To zwiększyło podaż i tym samym wpłynęło na zmniejszenie cen. Drugim czynnikiem sprzyjającym obniżkom jest niepewna sytuacja zarobkowa Polaków. Wynajmujący często wolą obniżyć pobierane stawki i zatrzymać regularnie płacących i sprawdzonych lokatorów, niż podejmować ryzyko związane z nowymi. Pozostaje się więc zastanowić, jaki ostatecznie wydźwięk ma dla nas kryzys. Czy jest rzeczywiście największym złem, jakie może spotkać gospodarkę światową? Czy też jest lekarstwem na wszelkie anomalie ekonomiczne w postaci piramid finansowych, kredytów dla osób bezrobotnych i baniek spekulacyjnych? Zapominamy, że okres prosperity, dał nam nie tylko wzrost zatrudnienia i zyski na giełdzie, ale i doprowadził do podwojenia cen mieszkań i skoku cen paliwa do prawie 5 złotych za litr. W tym świetle chyba zbyt ostro oceniamy kryzys. Podejście do ryzyka zmienią nie tylko wynajmujący mieszkania. Kryzys przyczyni się, oprócz do wspomnianej sanacji ekonomicznej, również do sanacji nas samych. Ograniczy rozbudzoną w czasach hossy chciwość i pozwoli dojść do głosu rozumowi. Jako inwestorzy zaczniemy kupować gazetę Parkiet i dokładniej przeanalizujemy spółkę, nim ulokujemy w niej kapitał. Jako kredytobiorcy WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS W czasach prosperity szerzą się w pracy niegospodarność, marnotrawstwo i rozrzutność. Okres spowolnienia gospodarczego przyczynia się do wzrostu wydajności i efektywności pracy. Rośnie rola ludzi, którzy znają się na rzeczy, promowane są jednostki o największym zaangażowaniu. Gdy więc denerwuje Cię to, że w Twoim biurze Ty wykonujesz 120% planu, a koleżanka obok układa w tym czasie pasjansa, to nie przejmuj się – niedługo będzie układała go… w domu. Eksperci przewidują, że kurczący się rynek pracy przyczyni się do wzrostu bezrobocia o kilka punktów procentowych. Również ta statystyka ma jednak swój pozytywny wydźwięk. Osoby nie mogące znaleźć zatrudnienia w firmach, w wielu przypadkach zdecydują się na założenie własnych przedsiębiorstw. I to mimo ciężkiej sytuacji na rynku. Człowiek postawiony w sytuacji zagrożenia bytu jest bardziej kreatywny i wykazuje się większą inwencją. W nowych warunkach gospodarczych kwitną m.in. nowe inicjatywy internetowe – oprócz klonów naszej-klasy pojawiły się takie innowacyjne portale jak 100ludzi.pl, Kokos.pl, czy wspomniana już Kredytopedia. pl. W ich ślad pójdzie wiele innych. Na koniec pocieszająca informacja dla tych, którzy nie dali się przekonać żadnej z rewelacji zawartych w tym artykule. Kryzys jest jedną z faz z cyklu koniunkturalnego. Cykle koniunkturalne mają swój początek i koniec, więc również kryzys ma swój początek, jak i koniec. Czy za rok, czy za dwa - przyjdzie taki moment, kiedy wskaźniki zaczną się wspinać na nowe szczyty, w pracy będzie można znowu częściej zająć się układaniem pasjansa, a giełda ponownie będzie maszynką do robienia pieniędzy. Jednak świat będzie wtedy na pewno mniej ciekawym miejscem. {LEXU§ 1/2009} DYSKUSJA PRAWNIK - MĘSKA SZOWINISTYCZNA ŚWINIA ? -Iwona KrzemińskaCo raz częściej ostatnio mam wrażenie, że panom na naszym wydziale przydałby się kurs savoirvivru na poziomie podstawowym. Ć wiczenia z prawa konstytucyjnego. Temat – prawo wyborcze. Pierwsze skojarzenie, które przychodzi mi na myśl przy zestawieniu tego tematu z płcią piękną, to przyznanie kobietom praw wyborczych. Jednak nie to zagadnienie było przedmiotem zajęć i niestety zupełnie co innego zapadło mi po nich w pamięć, a w konsekwencji stało się inspiracją do napisania tego tekstu. Otóż rozważaliśmy możliwości głosowania poza obszarem swojego obwodu, w tym za granicą. Jeden z kolegów postanowił podzielić się swoim wspomnieniami o tym, jak głosował w Wilnie. Otóż oddając tam swój głos został poproszony jedynie o dowód osobisty, a tego samego dnia wrócił jeszcze do kraju, więc mógłby zagłosować ponownie w swoim obwodzie Pytanie kolegi brzmiało: czy członek komisji wyborczej w Wilnie postąpił słusznie prosząc tylko o dowód. Pan doktor odpowiedział również pytaniem: „A czy to była kobieta?”. Grupa zareagowała, jakże by inaczej – śmiechem. Na twarzach płci pięknej raczej był to uśmiech pełen ironii... Zwłaszcza, że przecież na tym właśnie przedmiocie większą uwagę niż na każdym innym należałoby poświęcić konstytucyjnie gwarantowanemu równouprawnieniu płci. Powyższa uwaga pana doktora szczególnie mnie nie zirytowała, wszakże przez cały pierwszy rok na ćwiczeniach z Historii Państwa i Prawa Polski regularnie pan profesor nas (studentki) motywował do komentowania źródeł wezwaniami w stylu: Siostry feministki nie pozwólcie by ten gorszy od was mężczyzna mógł się wypowiedzieć. Z czasem, gdy zmieniłam swoje podejście do tych zajęć na sugerowane przez prowadzącego, by nie traktować go poważnie, (o czym zresztą można było przeczytać na łamach Lexusa w wywiadzie z panem profesorem) stały się one dla mnie zdecydowanie przyjemniejsze. Nie mniej jednak pewne urazy w sferze psychicznej pozostały. Jeden z kolegów postanowił podzielić się swoim wspomnieniami o tym, jak głosował w Wilnie. (...) Pytanie kolegi brzmiało: czy członek komisji wyborczej w Wilnie postąpił słusznie prosząc tylko o dowód. Pan doktor odpowiedział również pytaniem: „A czy to była kobieta?”. I kolejna sytuacja. Niewinna rozmowa z kolegą – nota bene najlepszym studentem pierwszego roku – o tym z kim ma ćwiczenia. Podsumował, że po zeszłorocznych doświadczeniach zapisał się tylko do grup, które prowadzą mężczyźni. Dodał, że jedną panią profesor wspomina pozytywnie. Cóż, z punktu widzenia statystyki, badanie jakości nauczania zostało przeprowadzone na zbyt małej liczbie prób, by jego wynik mógł być wiarygodny. Nie mniej jednak, kolega pozostaje w przekonaniu, że kobiety po prostu się do tego fachu nie nadają. Wracając jeszcze na chwilę do tematu wyborów. W zeszłym roku stojąc w kolejce do szatni w AudiMaxie, rozmawiałam z innym kolegą o wyborach, które miały miejsce w poprzedni weekend. Zapytał na kogo głosowałam. Odparłam, że na kobiety. Zareagował z pełnym zażenowaniem, nie kryjąc jednocześnie swojego zdziwienia. Cóż, szybko sprostowałam, że nie chodzi mi o partię Partię Kobiet. Kolega się uspokoił, ale nadal jego komentarze były iście ironiczno-kpiarskie. I szczerze powiedziawszy nadal ich nie rozumiem, bo co w tym złego, że jestem za zwiększeniem współczynnika feminizacji w Parlamencie. Nie przeczę, że nie wszystkie posłanki godnie wypełniają swoje funkcje, ale wydaje mi się, że nie ma rozbieżności między ogólnym poziomem reprezentowanym przez posłów i panie posłanki. A tak na marginesie i ad vocem poprzedniego numeru Lexusa postuluję o zmniejszenie współczynnika feminizacji w Dziekanacie! Wracając do ad remu, jak wiemy od wieków kobiety brały udział w sprawowaniu władzy – fakt, często pośrednio poprzez osobisty wpływ na władców. W drugiej połowie XVI wieku gdy prawnik Jean Bodin ogłosił, że kobiety z racji przyrodzonej im słabości intelektualnej, moralnej i duchowej powinny zostać całkowicie wykluczone ze sfery polityki, utraciły one i tak ograniczone prawo dziedziczenia dóbr i tytułu. Mimo całego repertuaru stereotypów, które uprawomocniało prawo salickie, kobiety nie zrezygnowały ze swoich dążeń i ambicji. Paradoksalnie, w żadnym innym okresie historii Europy tak wielka liczba kobiet - córek, sióstr, żon, matek i kochanek - nie wpływała tak silnie na politykę. Wystarczy, że wymienię faworyty Henryka IV - Gabrielle d`Estrées i Henriette d`Entragues, luksusową kurtyzanę - panią du Barry, żonę Franciszka I - Małgorzatę Nawarską. Dziś pozycja kobiet na polu nauki, biznesu, sztuki i polityki jest niepodważalna. A co więcej kobiety sprawują swoje funkcję, już nie poprzez manipulowanie władcami, lecz samodzielnie, mając ku temu pełnie kompetencji. Dlatego wydaje mi się, że nie ma żadnych przesłanek ku temu by w codziennych relacjach i to zwłaszcza w środowisku prawniczym pozycja kobiet była kwestionowana. Uregulowania na poziomie europejskim mówią o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn (art. 13 Karty Praw Podstawowych), jednak co raz częściej ostatnio mam wrażenie, że panom na naszym wydziale przydałby się kurs savoir-vivru na poziomie podstawowym. Nieprzypadkowo nieraz na myśl nasuwa mi się określenie męska szowinistyczna świnia, które trafiło do mojego słownika, gdy oglądałam Ally McBeal. Zresztą sam zwrot jest pośród tych najbardziej spopularyzowanych przez ów serial, na którego sukces w Polsce złożył się w dużej mierze jego trafny przekład. Z racji tego, że film ma już swoje lata – pierwsza seria 1997, trzecia 19992000, a od jego czasu doczekaliśmy się i rodzimych produkcji, których bohaterkami są prawniczki, to przypomnę, że główna bohaterka – młoda, niezależna, nieco neurotyczna została ogłoszona przez magazyn Time symbolem nowoczesnych, wyzwolonych seksualnie kobiet, które nabrały dystansu do feminizmu. Z kolei sam serial nadał nowy tok myśleniu o roli kobiet w telewizji, wzbudził liczne dyskusje poświęcone miejscu pracy, śmierci feminizmu. Z kolei jego twórca zapytany o reakcję na Podczas sesji plenarnej vice-prezydent FISU podkreślił, że kobiety są mądrzejsze i pracują lepiej. Na początku nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam, ale kwestię tę pan Calude-Louis Gallien powtórzył kilkakrotnie, a została ona przyjęta bez znacznego poruszenia. fakt, że Ally nazwano Feministką Roku odpowiedział „Myślę, że to bzdura”. Sama bynajmniej za feministkę się nie uważam, a tytuł tego tekstu wydaje mi się adekwatny do wspomnianych wyżej zachowań. Słownik Kopalińskiego użyty zwrot definiuje „mężczyzna uważający kobiety za płeć niższą lub gorszą (...) nie zwracający uwagi na wybitne zalety ich serc i umysłów”. Zatem sformułowanie to ani nie jest obraźliwe ani w kontekście opisanych sytuacji użyte na wyrost. Na co dzień mam ponadto porównanie środowiska prawniczego ze sportowym. W ostatnie wakacje pracowałam przy organizacji Forum FISU, w którym uczestniczyli wybitni sportowcy i działacze z ponad 90 krajów świata. Podczas sesji plenarnej viceprezydent FISU podkreślił, że kobiety są mądrzejsze i pracują lepiej. Na początku nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam, ale kwestię tę pan Calude-Louis Gallien powtórzył kilkakrotnie, a została ona przyjęta bez znacznego poruszenia. Zastanawia mnie jeszcze fakt czy większe znaczenie ma tu narodowość pan Gallien’a – Francuz czy sportowe środowisko, które reprezentuje. Na korzyść tego drugiego przemawia fakt, że prawa wyborcze Francuzki otrzymały 26 lat później niż w Polsce. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 25 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE PALIKOT NA WPIA -Jakub Wiśniewski- s potkanie z posłem i byłym przewodniczącym komisji “Przyjazne państwo”, Januszem Palikotem odbyło się 22 stycznia. Jak można się było po barwnym polityku spodziewać, padło wiele kontrowersyjnych słów i sformułowań, które podburzyły niektórych widzów. Janusz Palikot odwiedził studentów WPiA na zaproszenie organizatora spotkania „Koła Naukowego Analizy Prawa Ratio Legis”, a w moderatora dyskusji wcielił się wiceprzewodniczący tego koła i redaktor naczelny “Lexussa” Aleksander Jakubowski. Miała to być konferencja podsumowująca ponadroczną działalność nadzywczajnej komisji sejmowej “Przyjazne państwo”. Pierwszą jej część poświęcono na zreferowanie przez gościa dotychczasowej działalności komisji, natomiast w drugiej wystawiono polityka pod ostrzał często ostrych i ciętych pytań studentów. Spotkaniu dodatkowego smaczku dodawał fakt, że odbyło się ono wkrótce po odwołaniu Palikota z funkcji przewodniczącego komisji. Dlatego też sam gość przedstawił się tak: wiceprzewodniczący Janusz Palikot, wiceprzewodniczący komisji Palikota. Znany z umiejętności gry na emocjach słuchaczy i widzów, poseł rozpoczął “z grubej rury”. Pierwsze jego słowa polegały bowiem na zacytowaniu pewnego oczywistego bubla prawnego. By to art. 86 ust. 4 pkt. 2 Ustawy o podatku od towarów i usług, który podawał kuriozalne wskazówki dotyczące homologacji ciężarowej pojazdów. W ten zgrabny sposób, wzbudzając powszechną wesołość, Palikot przeszedł do krytyki absurdów występujących w polskim prawie. “Taki przepis ktoś wprowadził do ustawy VATowskiej. Takich przepisów jest całe morze, w trzech tysiącach ustaw, które regulują życie”. Najgorszy, według eksperta od wszelkich bubli i absurdów, był fakt, że to nie władza z zamierzchłych czasów PRL, nie Bank Światowy, ani nawet nie Putin nie zmusili nas do wprowadzenia tego konkretnego kuriozum. “To my sami, Polacy, bez żadnego dyktatu Brukseli, Waszyngtonu i Moskwy (...), jako wolny kraj, wprowadziliśmy język idiotów do naszego prawa”. 26 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Generalnie rzecz biorąc, Janusz Palikot swój monolog oparł na wskazywaniu wszelkich retorycznie atrakcyjnych absurdów naszego prawa, z lubością podając przykłady jego ofiar: takich jak Roman Kluska czy pewien piekarz z Głuchowa, który przekazywał chleb biednym, za co miał później problemy z fiskusem. A dlaczego nasze prawodawstwo obfituje w tego rodzaju sformułowania? Wiceprzewodniczący Palikot spieszy z wyjaśnieniem: “Założenie było bardzo proste: każdy obywatel jest potencjalnym złodziejem i, jak będzie mógł, to ukradnie: wyprowadzi majątek, sprzeda go, zastawi. W związku z tym, że obywatele są złodziejami w swojej masie, wprowadzamy zabezpieczenie - żeby nie kradli!”. Jednak nie tylko o bublach była mowa. Spotkanie odbyło się wkrótce po zaprzysiężeniu Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, dlatego też i to tego faktu nawiązał Janusz Palikot, porównując naszą kulturę polityczną, do tej zza oceanu. W swojej dygresji, wspomniał o nieprawdopodobnej energii, która emanowała wręcz ze wszystkich uczestników amerykańskiej uroczystości (“jakby im urosły skrzydła”). “My nie potrafiliśmy z naszej zmiany (po wyborach w 2007 roku - dop. JSW) zbudować do końca tej energii”. Jednakże gość nie ograniczył się tylko do krytykowania swoich politycznych przeciwników. Przypomniał kolejną świeżą wtedy sprawę - dymisję ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. “Sam stał w tej wielkiej sali pałacu prezydenckiego, nie było obok niego premiera, a na przeciwko - pluton egzekucyjny Lecha Kaczyńskiego”. Oczywiste, że tak sprawny retor nie mógł sobie pozwolić na zbytnie odbiegnięcie od tematu, dlatego też wkrótce wyjaśnił do czego zmierzał: “Te sprawy (przepis z ordynacji podatkowej, zaprzysiężenie Obamy i dymisja Ćwiąkalskiego - dop. JSW) na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jest pewien ten sam duch, niebycia wspólnotą, który zakładała ta ordynacja podatkowa i ten sposób traktowania się nawzajem przez poltyków”. Janusz Palikot nie byłby sobą bez pewnych elementów show, dlatego też w pewnym momencie zaordynował swojemu asystentowi, aby ten rozdał zgromadzonym sfinansowaną przez siebie grę - hasłowe sprawozdanie z prac komisji, okraszone oczywiście pewną dozą humoru. “W ten sposób popularyzuję prace komisji” - przekonywał jej wiceprzewodniczący, wskazując co ciekawsze pola na planszy. I w ten sposób dowiedzieliśmy się na przykład, że po wyrzuceniu na kostce do gry trójki, lądujemy na polu: “świętujesz wpro- wadzenie nowej ordynacji podatkowej i uzyskujesz dodatkowy rzut kostką”. Jednak prace komisji torpedowane były przez jej wrogów, przez co znajdziemy na planszy też inne pola. “PiS zmienia porządek obrad - zamiast dyskusji nad twoim wnioskiem, będzie debata o ustanowieniu dnia urodzin Lecha i Jarosława Kaczyńskich dniem wolnym od pracy - dyskusja trwa miesiąc, tracisz dwie kolejki” - w ten sposób poseł opowiadał o sfinansowanej przez siebie grze. Następnym etapem spotkania były pytania od zgromadzonych, to wtedy Palikot rozwinął skrzydła. Według założeń organizatorów rozpoczęta wtedy dyskusja miała dotyczyć prac komisji, jednak obsypujący kontrowersyjnego gościa gradem pytań studenci, nie mieli zamiaru trzymać się tej konwencji. Pytali o to, z czego Palikot słynie i na co najbardziej lubi odpowiadać. To wtedy Janusz P. przyznał się, że jest lesbijką, bo podobają mu się kobiety, po raz kolejny docinał PiSowi, a w szczególności Jarosławowi Kaczyńskiemu. “Mi w ogóle nie przeszkadza czy ktoś jest gejem, pełniąc rozmaite funkcje publiczne. Tak długo, jak nie dotyczy to przypadku szefa formacji narodowo - katolickiej”. Jednak największy kunszt oratorski wykazał odpowiadając na pytanie: po co to wszystko? Prosiak w TVN24, mówienie o prostytuowaniu się posłanki Gęsickiej, konferencja z wibratorem. Możliwość odpowiedzi na tak postawione pytanie wyraźnie ucieszyła posła Palikota, który natychmiast zabrał się do opisywania ze szczegółami haniebnego zachowania się lubelskiego policjanta i strażnika miejskiego, którzy wykorzystali piętnastoletnią dziewczynę. Cała ta przykra opowieść, z (jeśli można tak to nazwać), happy endem, który polegał na ukaraniu sprawców wywarła na zgromadzonych wielkie wrażenie i spontaniczny wybuch braw pod koniec wypowiedzi. Jednak fakt, że polityk skupił się tylko na jednym aspekcie tego pytania jasno pokazał jego niezwykłą zdolność do wywrócenia (Pali)kota ogonem. Całe spotkanie, a w szczególności odpowiedź na przytoczone pytania pokazały, że obcujemy z dwiema twarzami wiceprzewodniczącego Janusza Palikota: showmana z TVN24, przynoszącego do studia łeb martwej świni i tą drugą: refleksyjnego, poważnego i zaaferowanego ludzkimi problemami gościa studentów WPiA. {LEXU§ 1/2009} REPORTAŻ Na dachu świata czy sześć stóp pod ziemią czyli o kondycji czwartej władzy n-tej RP -Magda Olszewska„RADCZYNI Pańska praca: rzecz serio, a pan takim przekreśla ją gestem, tak ją wspomina niemile, tę rzecz serio. DZIENNIKARZ Rzeczy serio nie ma; wszystko jest prowizoryczne: przekonania, opinie, twierdzenia.” „Wesele” S. Wyspiański „Miranda Priestley is the single most influence women in the fashion industry, and clearly one of the most prominent magazine editors in the world. The world! The chance to work for her, to watch her edit and meet with famous writers and models, to help her achieve all she does each and every day well, I shouldn’t need to tell you that it’s a job a million girls would die for.” “Diabeł ubiera się u Prady” Lauren Weisenberg Z aczęło się zgoła niewinnie, a nawet przyjemnie bo od nagrody. W corocznym plebiscycie miesięcznika Press na Dziennikarza Roku, zaszczytny ów tytuł w Anno Domini 2008 otrzymał Bogdan Rymanowski. Rymanowskiego przedstawiać nikomu raczej nie trzeba, bo to dziennikarz znany i lubiany, od lat związany z TVN-em, gospodarz takich programów jak „Kawa na ławę”, czy „24 godziny”. Rymanowski ucieszył się z nagrody, odbierając ją wybąkał słów kilka, że „mu się nie należy”, co jak wiemy jest warunkiem sine qua non wszelkich przemówień dziękczynnych laureatów wszelakich w polskiej rzeczywistości i stanowi zarazem wyraz czystej kurtuazji. Po czym Rymanowski zszedł ze sceny. I wtedy rozpętało się piekło. Najpierw uderzył Piotr Pacewicz, dziennikarz „Gazety Wyborcze”, który wytoczył istne działa artyleryjskie pisząc artykuł zatytułowany „Niedziennikarz roku”. Pacewicz „niedziennikarzem roku” nazywa oczywiście Rymanowskiego, argumentując: „Cóż to za dziennikarstwo? Co takiego ważnego Bogdan Rymanowski ma do przekazania Polakom? Na czym się zna? Jakich wartości broni? Co ujawnia, czego byśmy nie wiedzieli?”. Pacewicz odmawia więc Rymanowskiemu prawa do nagrody i tytułu, tłumacząc, że przyznanie mu tejże jest wyrazem postępującej tabloidyzacji mediów. W artykule wyraźne pobrzmiewa również ton oburzenia na uporczywe pomijanie przy przyznawaniu tego tytułu dziennikarzy prasowych, którzy – według Pacewiczsą prawdziwymi dziennikarzami, czego nie można powiedzieć o dziennikarzach(tfu) telewizyjnych. Artykuł wywołał istną burzę, Pacewicz posądzono o zazdrość i „samozakochanie”. W obronie Rymanowskiego wystąpili laureaci Grand Pressów z lat poprzednich, m.in.: Jacek Żakowski, Monika Olejnik, Kamil Durczok, Janina Paradowska, Anna Marszałek, Justyna Pochanke, Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski. Na to odezwały się głosy potępiające, a wśród nich Adam Wajrak, który swoje obiekcje wyłuszczył w tekście pod tytułem: „Wstydźcie się tuzy dziennikarstwa”. „Tuzami” Wajrak nazywa poprzednich Dziennikarzy Roku, narzekając przy tym zarazem na tabloidyzację mediów i pisząc, że w CNN, BBC czy „Guardanie” lepiej się dzieje niż w polskich mediach. Swoje trzy grosze dodał również Kamil Durczok, który wycofał się z walki o nagrodę telewizyjnego Wiktora w kategorii „Prezenter telewizyjny”, bo nie chciał być stawiany w jednym rzędzie z Kasią Cichopek, Kingą Rusin i Krzysztofem Ibiszem. Afera nabrała kolorków i zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Jak napisał w „Polityce” Jacek Żakowski: „Dziennikarze pokłócili się o dziennikarstwo. Nareszcie.” Pytanie tylko: co z tego wyniknie? Polacy tymczasem biedzą się i trudzą, drapią po głowach i zerkają smętnie w sufit. Zastanawiają się, wahają, dyskutują. Polacy nie gęsi swój język mają i swój rozum też. Tyle, że wśród tylu głosów, odezw i apeli ciężko jest wyrobić sobie zdanie i pogląd i zorientować się w temacie. W końcu na najprostsze, wydawałoby się pytanie, czyli jak jest, ciężko jest odpowiedzieć. Nikt już nie wie, czy w polskich mediach jest dobrze czy źle. Kiedy zapyta się studentów dziennikarstwa, jakim dziennikarzem chcieli by być, to niewątpliwie znajdzie się paru Kapuścińskich, paru Lisów, kilka Olejnik. Większość chciałaby pracować w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „ Polityce”, „Wproście”, czy „Newsweeku”. Każdy chciałby być poważany, opiniotwórczy i wpływowy, najlepiej prasowy, ewentualnie poważnie telewizyjny, polityczny, wojenny ewentualnie społeczny i koniecznie z zadęciem literackim. Co zabawne niewielu znalazłoby się Urbańskich i Chajzerów czy Mołek i Drzyzg. Pomimo, iż z przyjemnością włączamy sobie dla relaksu „Rozmowy w toku”, czy „Milionerów” i doprawdy nie możemy się powstrzymać przed obejrzeniem „Szymon Majewski show”, zaś co środę z wypiekami na twarzach śledzimy kolejną odsłonę „You can dance”, to wyniośle udajemy przed światem, że gdyby chodziło tylko o nas, to funkcja rozrywkowa mediów mogłaby nie istnieć. Ta sytuacja przypomina mi historię jednego z bohaterów książki„Ulica marzycieli” autorstwa Roberta McLiama Wilsona, któremu, mimo iż był już w pełni dorosłym i samodzielnym człowiekiem, matka kupowała papier toaletowy, bo wstydził się przyznać przed ekspedientką, że defekuje. W tym przypadku jest podobnie – snobujemy się na „wyższe” dziennikarstwo, na dziennikarstwo „misyjne” i odmawiamy prawa do miana dziennikarstwa rozrywce, którą wymienia się przecież jako jedną z konstytutywnych funkcji mediów. Oczywiście nie namawiam, broń Boże, żeby w jednym rzędzie stawiać Wildsteina z Prokopem, czy Parandowską ze Smoktunowicz. Ale jak to jest, że o ile Amerykanie zupełnie otwarcie uwielbiają swoją Oprah, podziwiają Anne Wintour i z niekłamanym zapałem zaczynają codzienna prasówkę od Page Six, o tyle my czujemy się jacyś zakompleksieni i zawstydzeni gdy przyznajemy się do oglądania Kuby Wojewódzkiego czy czytania felietonów Agaty Passent? Jest jednak druga strona medalu. Z całej dyskusji dotyczącej dziennikarstwa wyłania się bowiem problem podstawowy. Mianowicie, na czym to poważne dziennikarstwo powinno polegać i jak odróżnić je od kultury masowej? Problemem nie jest fakt, że rozrywka jest każdemu człowiekowi potrzebna i nieodzowna, zapewnia mu ona bowiem WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 27 {LEXU§ 1/2009} zdrowy balans wobec ważkich spraw tego świata. Problemem nie jest też to, że tej rozrywki w mediach jest nieporównywalnie więcej w stosunku do programów informacyjnych czy publicystycznych. Problemem staje się powoli kwestia odróżnienia jednego od drugiego – rozrywki od faktów. W momencie kiedy nie wiemy już czy w kwestiach politycznych lepiej jest ufać Wojewódzkiemu, Lisowi, a może Semce – powinien nam się włączyć alarm. „Houston, mamy problem”. Może więc jednak jest coś na rzeczy w tej dyskusji o dziennikarstwie? W naszych umysłach dochodzi do swoistego rozdwojenia. Z jednej strony bawi nas „prokuratorska” forma w jakiej Olejnik „przesłuchuje” swoich respondentów. Z drugiej strony tęsknimy za starą, kulturalną techniką wywiadu, jaką stosuje chociażby Michał Komar w wywiadzie-rzece z Władysławem Bartoszewskim. Z jednej stronie łakniemy krwi polityków w „Teraz My”, z drugiej strony napawa nas niesmakiem fortel Siekielskiego i Morozowskiego w rozmowie z ministrem Drzewieckim. Z wyrazem oszołomienia na twarzach staramy się wciąż zorientować, ocenić, dotrzeć do sedna, ale ogarnia nas tylko wściekłość, której nie powstydziłaby się sama Oriana Fallaci. Okazuje się bowiem, że w polskim dziennikarstwie nic nie jest całkowicie czarne, ani całkiem białe – operujemy wciąż w półcieniach i szarościach. Niebawem na ekrany kin wejdzie film „Frost/ Nixon”, opowiadający historię grupy dziennikarzy, którzy postanowili przeprowadzić serię wywiadów z byłym prezydentem Richardem Nixonem. Wywiady rozpoczęto w marcu 1977 roku, w 3 lata po aferze Watergate, a partnerem do rozmowy dla prezydenta Nixona był brytyjski dziennikarz David Frost. W pierwszej odsłonie tej serii wywiadów, Frost rozpoczął rozmowę od pytania: „ Dlaczego nie spalił Pan kaset?”, zaś apogeum nastąpiło w momencie, gdy na pytanie o legalność działań Nixona jako prezydenta, padła odpowiedź: „Jeżeli prezydent coś robi, to znaczy, że jest to legalne.” Premierowy odcinek serii, składającej się z czterech 90-minutowych części, pobił rekord oglądalności– oglądało go bowiem aż 45 milionów widzów. Badania opinii publicznej, przeprowadzone po zakończeniu emisji wywiadów, pokazały, że aż 72 procent ankietowanych uznaje Nixona winnego naruszenia prawa, zaś 75 procent uważa, że nie powinien on pełnić żadnej funkcji w życiu publicznym. Niewątpliwie amerykańskie media udowodniły tym samym nie tyle potęgę „czwartej władzy”, ale wręcz konieczność postrzegania ich jako pierwszej władzy – tej najgroźniejszej i najbardziej wpływowej. Tymczasem my musimy się chwilowo ucieszyć li i tylko stachanowskim przodownictwem polskiej felietonistyki, którą parodystycznie „wychwala” Danel Passent: „Nadajemy Dziennik Wieczorny. Dziś jak zwykle w czwartek Bywalec kończy felieton i za chwilę złoży meldunek naczelnemu redaktorowi, przedstawicielom kolegium redakcyjnego, a za ich pośrednictwem wszystkim czytelnikom o oddaniu do użytku nowego tekstu. Przedmieście stolicy Falenica-przybrało odświętny wygląd. Ulice barwnie udekorowane transparentami: ”Każdy felieton przybliża nas do celu”. Polska felietonistyka znajduje się w czołówce europejskiej. Ilość felietonów wzrosła w ciągu 10 lat o 168% (dla porównania w Finlandii o37% w Japonii o ca 60%, a w Wielkie Brytanii mimo rzekomego dobrodziejstwa EWG nawet spadek o 11% w porównaniu z rokiem 1963 kiedy to u władzy byli laburzyści).” 28 REPORTAŻ U nas ż -Radosław Monia- W tym kraju nic nie jest takie, jak gdzie indziej. Niezmierzone przestrzenie, wielkie bogactwa obok wielkiej biedy. Na ile nasze wyobrażenia o Rosji to prawda , a na ile stereotypy? Jaka jest rzeczywiście Rosja i jej mieszkańcy? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Może warto przyjrzeć się naszemu wschodniemu sąsiadowi. Rosja w liczbach P rzedstawiając Rosję, nie wypada nie wspomnieć o warunkach geopolitycznych tego kraju. Jest to największe państwo na naszym globie, zajmuje powierzchnię ok. 17 mln km2, co stanowi w przybliżeniu 1/6 powierzchni lądowej kuli ziemskiej. Monstrualne rozmiary tego kraju powodują, że cechuje go wielka różnorodność klimatyczna (średnia temperatura w styczniu waha się od 0˚ C na zachodzie kraju do –50˚ C na dalekim wschodzie!). Same dane dotyczące geografii nie są jednak w stanie oddać specyfiki Rosji. Państwo przecież to nie tylko pewien obszar, ale także ludzie go zamieszkujący oraz władza, która sprawuje nad wszystkim pieczę. Rozmieszczenie ludności na obszarze kraju nie jest równomierne. Najlepiej obrazuje to fakt, że europejską część Rosji, która stanowi zaledwie 25% powierzchni kraju, zamieszkuje aż 80% ludności. W wyniku takich dysproporcji na Syberii istnieją obszary, gdzie mieszka 0,02 osób/km2. Mimo że przygniatająca część obywateli Federacji Rosyjskiej to Rosjanie(79,8%), państwo zamieszkują setki mniejszości. Największe to: Tatarzy (3,8%), Ukraińcy(2%), Baszkirzy(1,2%), Czuwasze(1,1%), Czeczeni(0,9%). Istnieją też grupy etniczne na wymarciu, które zgodnie ze spisem z 2002 roku liczą po pięć, sześć osób. Są to między innymi: Kerekowie, Kajtagcowie czy Czamałałowie. Dużym problemem jest ujemny przyrost naturalny, który jest jednym z najniższych w Europie . Problem ten nie dotknął jednak całego kraju w jednakowy sposób. Istnieją bowiem obszary, szczególnie na południu, gdzie przyrost naturalny przyjmuje nawet wartości dodatnie. Te tereny zamieszkują narody kaukaskie, co prowadzi do dwóch zjawisk: zmiany proporcji między obywatelami Federacji o narodowości rosyjskiej a pozostałymi nacjami oraz do ekspansji islamu . Innym zmartwieniem Rosji jest nielegalna imigracja Chińczyków. Według oficjalnych danych jest ich zaledwie 30 tysięcy, jednak rzeczywistość pokazuje zupełnie co innego . Na przykład w dwustutysięcznym mieście Ussuryjsk, leżącym 30 km od granicy z Chinami, 20-30% mieszkańców to Chińczycy. Większość z nich przebywa tu nielegalnie. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Kraj kontrastów Żadne uśrednione dane statystyczne nie są jednak w stanie oddać rosyjskiej rzeczywistości, a wynika to z tej prostej przyczyny, że Rosja jest skupiskiem wielu kontrastów. Z jednej strony Moskwa to największe miasto Europy, będące jednocześnie najdroższym miastem świata, gdzie metro przewozi najwięcej, bo aż 9 milionów pasażerów dziennie, a przepych i bogactwo sklepów uderza. Z drugiej strony Andyr, stolica Czukotki, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu mieszkało 170 000 osób, a obecnie 70 000. Miasto bez perspektyw, na dalekim wschodzie, niegdyś ważny punkt strategiczny, obecnie zapomniane. Ogromne dysproporcje pojawiają się też wśród samych Rosjan. Duża część mieszkańców prowincji żyje bardzo ubogo, nie wspominając już o mniejszościach etnicznych zamieszkujących Syberię. Stosują one jeszcze gospodarkę naturalną. Powstała też grupa tzw. „Nowych Ruskich”. Są to ludzie, którzy w latach 90 dorobili się ogromnych majątków, nie zawsze w uczciwy sposób. Dzięki nim Moskwa jest miastem skupiającym największą liczbę milionerów. Wśród „Nowych Ruskich” można wyróżnić grupę tzw. Oligarchów, których majątki sięgają miliardów dolarów. Warstwa średnia zaczyna się powoli kształtować w większych ośrodkach miejskich, co łagodzi nieco kontrast między bogatymi i biednymi. Oczywiście nie należy zapominać o kontrastach wynikających z wielkości kraju, a związanych z różnorodnością klimatu, szaty roślinnej oraz kultury. Żyją na terenie Rosji na przykład takie narody , które w ogóle nie piją alkoholu, co - myśląc stereotypowo - wydawałoby się niemożliwe. Russkaja dusza czyli psychologiczny Rosjanina portret U nas po drugomu, czyli u nas inaczej. Tak często mawiają Rosjanie, widząc zdziwienie na twarzach gości z zagranicy. Rzeczywiście wiele jest tu zjawisk , zachowań, które cudzoziemca wprawiają w osłupienie. Sporo na temat mentalności mieszkańców największego państwa świata mogą powiedzieć ich przysłowia. Czużoje gorje – trojnaja radost Cudze nieszczęście – potrójna radość. W pierwszym momencie można by pomyśleć, że Rosjanie są bardziej zawistni niż inni ludzie, ale nie tak należy odczytywać to przysłowie . Chodzi przede wszystkim o szczerość aż do bólu i proste postrzeganie świata, w którym wróg zawsze jest wrogiem, a przyjaciel przyjacielem. Nie imiej sto rubliej, a imjej sto druzjej Nie miej stu rubli, a miej stu przyjaciół. To przysłowie wyraźnie pokazuje, jak wiele dla Rosjan znaczy {LEXU§ 1/2009} REPORTAŻ że Rossija! przyjaźń. Istnieją w Rosji wsie i miasteczka, oddalone od innych osad ludzkich nawet o czterysta kilometrów. Powoduje to, że sąsiad musi ufać sąsiadowi, a człowiek nie może zawieść człowieka. W tak ekstremalnych warunkach powstają prawdziwe przyjaźnie . Normalno Powiedzenie podobne do amerykańskiego „ok.”. Niezależnie od tego, jak się w danej chwili Rosjanin czuje, jaki ma nastrój, zawsze może odpowiedzieć normalno. W ich naturze leży to, że nie lubią przyznawać się do słabości , narzekać. Po prostu codziennie wstają, idą do pracy i robią co muszą . Po prostu normalno. U nas że Rossija! Tego chyba nie trzeba tłumaczyć . Często tym słowom towarzyszy wzruszenie ramionami. To powiedzenie ukazuje ich bezradność, a raczej myśl, że tak naprawdę na nic nie mają wpływu. Taka postawa jest wynikiem historycznych dziejów Rosji. Poczynając od najazdów Mongołów, poprzez despotyzm carów, aż do okresu komunizmu, zwykły szary człowiek nie miał znaczenia, był traktowany jak nikt . Władza od zawsze była daleka i niedostępna. Kto się jej przeciwstawiał był srogo karany. Z jednej strony strach, a z drugiej uwielbienie, wręcz ubóstwianie panującego, wsiąkły tak głęboko w mentalność Rosjanina, że nie potrafi on żyć bez władcy rządzącego twardą ręką . Widać to wyraźnie w obecnych czasach, gdzie pomimo ogromnej niechęci do polityków, premier Władimir Putin cieszy się wysokim poparciem społecznym. Rosjanie zatęsknili za stabilizacją, starym porządkiem, a przywileje władzy traktują jako coś oczywistego, co nie razi ich w żaden sposób. Owe przywileje jednak utrudniają przekształcenia w społeczeństwie. „Jest wiele przepisów, ktore należy zmienić, aby dać Rosjanom pełną wolność. Władza tego nie robi, bo nie ma ku temu presji społecznej nie licząc antyputinowskiej opozycji, a społeczeństwo się nie zmienia, bo nie ma takiej potrzeby i woli. Myślę, że społeczeństwo musi dojrzeć jeszcze do zmian. My też niedawno nie mieliśmy społeczeństwa obywatelskiego i chyba do dzisiaj nie mamy go ukształtowanego do końca .” Powiedział Kuba Chowaniec , sekretarz koła naukowego krajów WNP. Łuszcze Rossii niet niczewo, swiataja priewyższie wsiewo „Nad wspaniałą Rosję nie ma niczego, święta Rosja jest lepsza od wszystkiego”. Plakaty z takim hasłem były kiedyś rozwieszone w moskiewskim metrze. Rosjanie zawsze patrzyli na swoją historię tylko przez pryzmat zwycięstw wielkiego i niepokonanego mocarstwa. O porażkach na lekcjach historii nigdy się nie mówiło. II Wojna Światowa równała się Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i trwała w latach 1941 – 1945. Ta permanentna indoktrynacja doprowadziła do wielu negatywnych zmian w świadomości Rosjan. W ostatnich latach widoczne są działania państwa zmierzające do rozbudzenia nacjonalizmu. Pojawiają się zachowania rasistowskie. Przykładem takich zachowań jest negatywne nastawienie do ludzi o rysach kaukaskich. Kojarzy się ich z bandytami , brudasami i nieudacznikami. Cechą, która wyraźnie wyróżnia Rosjan jest przesądność. W tym kraju aż roi się od ogłoszeń wróżek, okultystów, magów. Podobno jest ich tu aż 500 000. Rosjanie potrafią złożyć w ofierze jakiś drobny pieniążek lub inny podarek, by móc bezpiecznie przejechać w miejscu uważanym za pechowe. Picie - czy rzeczywiście problem Chyba najbardziej znanym stereotypem jest, że każdy Rosjanin to pijak. Z pewnością jest on nieprawdziwy. Nie zmienia to faktu, że nadużywanie alkoholu jest dużym problemem. Rosjanie zajmują pierwsze miejsce w rankingu ilości wypitego czystego alkoholu w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Jak wynika z badań przeciętnie jeden Rosjanin wypija go 16 litrów rocznie . Nie każdy jednak sądzi, że pijaństwo jest problemem. Niektórzy uważają je za nieodzowną W tym kraju nic nie jest takie, jak gdzie indziej. Niezmierzone przestrzenie, wielkie bogactwa obok wielkiej biedy. cechę narodową. Roman Pawliuczenko, piłkarz kupiony niedawno przez angielski zespół Tottenham Londyn, nie wstydzi się przyznawać do swoich alkoholowych ekscesów. Akceptacja pijaństwa przez dużą część społeczeństwa nie zmienia faktu, że alkohol negatywnie wpływa na zdrowie i jest jednym z głównych powodów niskiej średniej długości życia w Rosji. Należy jednak zauważyć, że istnieje wśród Rosjan ogromna kultura picia. Po pierwsze każde wychylenia kieliszka musi być obowiązkowo poprzedzone toastem, który jest świętością . Po drugie wódki nie pije się bez czegoś do zagryzienia. Rosjanie nie popijają wódki sokami, jak Polacy, co zresztą wychodzi im na dobre, bo wolniej się upijają. Ponadto wódkę pije się w kieliszkach 100 g, a nawet w szklankach. Coraz częściej Rosjanie wybierają inne trunki. Statystyki wskazują, że spożycie słabych trunków wzrasta z roku na rok . Przykładowo miliarder Roman Abramowicz pije wyłącznie czerwone wino. A w czasie wolnym Z pewnością w tak wielkim państwie, gdzie mieszka ok. 140 milionów ludzi sposobów na spędzanie wolnego czasu jest wiele, napiszę więc tylko o tych, które z Rosją kojarzą się najbardziej. Podobno każdy szanujący się mieszkaniec Moskwy posiada daczę, czyli działkę z domkiem letniskowym. Daczę traktuje się jako miejsce, w którym można odpocząć od wielkomiejskiego hałasu, stresu i problemów dnia codziennego. Biedniejsi uprawiają na niej warzywa i owoce by w ten sposób oszczędzić na kupnie jedzenia. Bogaci natomiast posiadają ją wyłącznie w celach rekreacyjnych. Najsłynniejsze osiedle dacz znajduje się na Nikolinej Górze pod Moskwą. Tu mają swoje działki najwięksi bogacze, politycy, ludzie kultury i nauki. Prawdziwym lekarstwem dla rosyjskiej duszy jest bania. Jest to rodzaj łaźni, składający się z trzech elementów: rozbieralni, w której można porozmawiać, coś zjeść i czegoś się napić, basenu z lodowatą wodą oraz pariłki. Praiłka jest to pomieszczenie, w którym znajduje się piec z rozgrzanymi kamieniami. Kamienie polewa się wodą, by pariłka zapełniła się parą . Czasem do wody dodaje się kilka kropel olejku eukaliptusowego lub sosnowego, by aromat dodatkowo odprężył. Wielu Rosjan nie potrafi wyobrazić sobie tygodnia bez pobytu w bani. Pozwala ona, podobnie zresztą jak dacza, zapomnieć o zmartwieniach dnia codziennego, oczyścić duszę i ciało. Jedną z pozytywnych pozostałości okresu komunizmu jest wysokie zainteresowanie Rosjan szeroko rozumianą kulturą. Obywatel ZSRR miał być człowiekiem kultury sowieckiej i tę kulturę mu wpajano. Każde większe miasto stara się mieć co najmniej jeden teatr. Sale teatrów i oper są wypełniane po brzegi. Prości ludzie czytają klasyczne dzieła literatury pięknej . Z pewnością kultura masowa zaczyna wypierać te pozytywne przyzwyczajenia, ale póki co nie do końca się tak stało. O Rosji można byłoby jeszcze długo pisać, a i tak człowiek nie jest w stanie w pełni oddać charakteru tego kraju. Trafne wydają się słowa Karola Wróbla, autora książki „Planeta Rosja”: „Rosja jest przygodą i wyzwaniem . Przyciąga i odpycha. Sama jest prześladowcą i ofiarą. Trudno ją zrozumieć i opowiedzieć. Jednocześnie krzyczy, tupie nogami i płacze. Trudno wobec niej zachować obojętność.” Na koniec chciałbym zachęcić wszystkich zainteresowanych Rosją do działalności w Kole Naukowym Prawa Krajów WNP. Powstało ono w marcu tego roku i już podjęło szereg inicjatyw, a planuje nowe, takie jak współorganizacja wymiany studenckiej między naszym a jednym z rosyjskich uniwersytetów czy wyjazd do Rosji . Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie działalności koła, możecie je kierować pod adres [email protected]. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 29 {LEXU§ 1/2009} REPORTAŻ ONI TU SĄ -Ilona Augustyniak- N a pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniają. Potrafią dobrze wtopić się w tłum. Wyglądają i zachowują się jak zwyczajni ludzie. Przebojowi, niepozorni, bezpośredni, nieśmiali, kobiety i męzczyźni, studenci, pracownicy, dyrektorzy. Być może o tym nie wiesz, ale oni tu są. Spotykasz ich na codzień - należą do grona Twoich znajomych czy przyjaciół. Działają po cichu, często w ukryciu, za Twoimi plecami. Jak ich rozpoznać? Powinieneś wiedzieć, iż na pozór są kompletnie różni, lecz łaczy ich jedna wspólna cecha: bezinteresowność. Nie lubią bierności. Kochają za to walkę o lepszy, sprawiedliwy świat. Pomagają tym najsłabszym. Chorym, głodującym, biednym, niepełnosprawnym, opuszczonym, samotnym, ludziom, jak i zwierzętom. Wierzą, że człowiek ma tyle z życia, ile potrafi dać innym. Kim oni są? Nie wiesz? To proste, mowa o wolontariuszach. Ktokowiek widział, ktokolwiek wie... Na czym tak naprawdę polega praca wolontariusza? Na początek garść najważniejszych informacji. Słownikowa definicja wolontariatu określa go jako świadomą ? dobrowolną i bezpłatną pracę na rzecz innych osób lub całego społczeńtwa, wykraczającą poza zwiąki rodzinno- przyjacielskie (def. Stowarzyszenia Centrum Wolontariatu). W Polsce powojennej związany był przede wszystkim z działalnośią Zwiąku Harcerstwa Polskiego, w okresie transformacji ustrojowej rozwinął się wraz z powstawaniem organizacji pozarządowych. Szacuje się, iż obecnie około cztery miliony Polaków (10 % całgo społczeństwa) pracuje jako wolontariusze. W porównaniu z innymi państwami Europy to niewiele. Pod względem zaangażowania w działalność społeczną Polska zajmuje przedostatnie miejsce, przegrywając między innymi z krajami Europy Śodkowo-Wschodniej takimi jak Słowacja (18% wolontariuszy) czy Estonia (24% wolontariuszy). Procent wolontariuszy jest w naszym kraju trzy razy mniejszy niż w Hiszpanii i pięć razy mniejszy niż w Norwegii - przodującej pod tym względem w Europie. Największy odsetek wolontariuszy stanowią osoby z wyższym wykształeniem. W wolontariat angażują (...) wolontariat jest czynnikiem łączącym jednostki i grupy społeczne, formą kształtowania gotowości do działania i sposobem tworzenia i wzmacniania wiezi międzyludzkich. Jego działanie ma znaczenie - zarówno dla tych najsłabszych, jak i dla samych pomagających 30 się przede wszystkim ludzie młodzi - studenci i uczniowie. Część z nich działa na własną rękę, reszta zrzeszona jest w jednostkach wolontariackich. Organizacją o najszerszym zasięgu, gromadzącą najwięcej wolontariuszy, jest w Polsce Centrum Wolontariatu. Do jego priorytetów należy promocja i rozwój wolontariatu na poziomie mięzynarodowym i lokalnym. Wielka i... od święta? Niewąpliwie najpopularniejszą, darzoną największym zaufaniem społecznym fundacją charytatywną w Polsce jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Do form jej działalności należy coroczna, ogólnopolska impreza rozrywkowo-medialna, której towarzyszy publiczna kwesta na ulicach miast prowadzona przez szerokie masy wolontariuszy. Nazwa fundacji, choć związana z porą roku, w której odbywa się jej finał, przewrotnie oddaje charakter polskiej dobroczynności. Dla znakomitej więszości Polaków dzień finału WOŚP jest jedynym w roku, kiedy są skłonni do działań o charakterze wolontariackim, czy charytatywnym. Angażują się jedynie „od święta” - przy okazji, bo tak wypada, a brak charakterystycznego czerwonego serduszka - „zapłaty” za grosik wrzucony do puszki, stanowi towarzyskie faux pas. Oczywiście to przejaskrawione, ale prowadzące do prostej konkluzji stwierdzenie motorem dobroczynnej działalności Polaków jest zazwyczaj impuls, spontaniczne działnie. Niewątpliwe brakuje nam codziennego zaangażowania w sprawy potrzebujących. Należałoby się tu zastanowić, co jest przyczyną tej społcznej bierności i a contrario dlaczego niektórzy angażują się bardziej niż inni? Dlaczego nie? Autorki raportu „Wolontariat, filantropia i 1 %”* przyczyn słabnącego zaangażowania społecznego Polaków szukają między innymi w poprawiającej się sytuacji na rynku pracy. Wskazują, iż problem ten dotyczy szczególnie osób młodych, dla których wolontariat dotychczas był najłatwiej dostępnym sposobem na zdobycie doświadczenia zawodowego. Wraz z rozwojem gospodarczym i wzrostem pozycji Polski na arenie międzynarodowej pojawiły się nowe i bardziej interesujące formy podniesienia kwalifikacji i zwiększenia swoich szans na rynku pracy, co stało sie naturalną konsekwencją spadku znaczenia wolontariatu wśród młodego pokolenia. Analizując przyczyny słabego zainteresowania wolontariatem w Polsce należy także sięgnąć wstecz - ustrój Rzeczpospolitej Polskiej do roku 1989 nie sprzyjał aktywności obywatelskiej. Bierne społeczeństwo nie zaktywowało się do działania w czasie transformacji ustrojowej -widać to między innymi w niskiej frekwencji wyborczej. Brak zaangażowania i inicjatywy w sferze politycznej przełożył się niejako na obojętność i bierność w sytuacjach społecznych. W takiej sytuacji należy się zastanowić, co jest motorem działania dość nielicznej grupy osób angażujących się w akcje WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS charytatywne i działania o charakterze wolontariatu. Potrzeba serca? Chęć działania? Entuzjazm? Statystycznie rzecz ujmując, najczętszym powodem pracy społecznej są dla wolontariuszy ich moralne, religijne, a nawet polityczne przekonania. Znaczącą grupę stanowią zaangażowani ze względu na swoje zainteresowania i przyjemność z jej wykonywania, cześć osób angażuje się licząc na odwzajemnienie pomocy w razie potrzeby. Jakkolwiek by nie było, praca na rzecz bliźnich ze względu na swój doniosły charakter powinna zyskiwać szerokie poparcie w społeczeństwie. Dlaczego więc nie zawsze tak jest? Wolontariat kojarzy się z pracą, z której nic się nie ma. Ludzie żyją coraz szybciej, ukierunkowani na osiąganie sukcesów oraz dążacy do rozwoju osobistego nie mają czasu ani ochoty na działanie na rzecz bliźnich. Istnieje powszechne przekonanie o niskiej skuteczności aktów o charakterze charytatywnym. Jedną z przyczyn tego zjawiska jest namnożenie organizacji wolontariackich - ludzie stają się zobojętniali w obliczu ciągle rosnącej liczby potrzebujących. Najbardziej radykakalni przeciwnicy wolontariatu są zwolennikami selekcji naturalnej - wyznają przekonanie iż społeczeństwo powinno eliminować najsłabsze jednostki, a każdy troszczyć wyłącznie o samego siebie. Działania o charakterze wolontariackim nie są pozbawione wad - czasem słabo zorganizowanie, z małym zapleczem finansowym i ograniczonymi możliwościami dotarcia do wszystkich potrzebujących, nie zawsze spełniają swoją rolę. Czy warto w takim razie się w nie angażować? Dlaczego tak? Należy pamiętać, że wolontariat jest czynnikiem łączącym jednostki i grupy społeczne, formą kształtowania gotowości do działania i sposobem tworzenia i wzmacniania wiezi międzyludzkich. Jego działanie ma znaczenie - zarówno dla tych najsłabszych, jak i dla samych pomagających. Każde, nawet najmniej pozorne działanie ma sens. Mały chłopiec podnosi jakieś przedmioty wyrzucane przez wodę na brzeg morza i wrzuca je z powrotem. Jakiś człowiek podchodzi się do niego i widzi, że tymi przedmiotami, które chłopiec wrzuca do morza są rozgwiazdy. - Dlaczego wrzucasz te rozgwiazdy do wody? - pyta dorosły. - Jeżeli rozgwiazdy zostaną na plaży kiedy woda odpłynie, a słońce będzie świeciło wysoko na niebie, wszystkie poumierają - odpowiada chłopiec. - To jest bzdura. Jest tysiące kilometrów plaży i miliony rozgwiazd morskich. Nie myślisz chyba, że przez to co robisz możesz cokolwiek zmienić, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Młody człowiek podnosi następną rozgwiazdę - milczy przez chwilę i wrzucając rozgwiazdę w fale morskie mówi: - To ma znaczenie dla tej jednej, którą teraz wrzucam. *Wolontariat, filantropia i 1% - raport z badań 2007, Stowarzyszenie Klon/ Jawor, Warszawa 2008 {LEXU§ 1/2009} INFORMACJE STOP RZEZI FOK! -Paulina Kabzińska- N iedawno, niedawno temu, daleko od nas, o mil setki, za wielką kojącą wodą gdzie lód pod stopami w mgnieniu oka wyrasta. Wśród różowych, zórz polarnych i rajskich nocy jasnych jak blask porannego słońca maluje się czarny scenariusz życia. Na krach zmrożonych mieszka ból i cierpienie, którego wyrazić się nie da, choćby nie wiem, jak kto pięknie słowami zmysły oddawał. Kanada, Północna Ameryka. Rok w rok odbywa się tu dramat tysięcy fok. Kra pęka pod wpływem miarowych uderzeń naostrzonych hapików (patrz zdjęcia) bezlitośnie przebijających focze ciało. Co dzień mroźny wiatr niesie jednostajne „łup, łup” i focze głuche wołanie o pomoc. Czy ktoś usłyszeć je zdoła? Zostaw mnie, ocal życie, tak niewiele proszę - wyszeptała kiedyś młoda foczka, której malutki, czarny jak węgielek nosek chwile później przestał oddychać. Jej siostra nie miała tyle szczęścia. Niewielkie serduszko biło cichutko aż do końca. Płaty skóry rozdzierano na jej drobnym grzbiecie. Łzy z krwią się mieszały i w męczarni oczka patrzeć przestały. Bierność, cecha wspólna ludzi interesownych i tchórzy. Niektórym wydaje się to niedorzeczne, by przypisywać takie wyobrażenie stworzeniom żyjących wokół nas. Oczywistym jest fakt, że człowiek stojący na szczycie piramidy rozwoju ma monopol na wszystko, wszędzie. Brutalne mordowanie fok? Kakofonia. Od zalania dziejów zabija się stworzenia niższego szczebla niż homo sapiens. Przywyknąć, rada by żyło się lepiej. Coś jednak na rzeczy siedzi skoro sprawę nagłaśniają. Kim tak naprawdę jest FOKA? Foka grenlandzka, zwana grenlandzką miłośniczką lodu mierzy ok. 2 metry długości i średnio waży ponad 150kg. Żyje stadnie. Odbywa wiosenną migrację w lutym i marcu. W tym okresie samice rodzą swoje młode, które mają szansę dożyć nawet 35 lat. Rokowania ogranicza największy drapieżnik, człowiek. Ofiarą kłusowniczych polowań, a raczej wynaturzonych praktyk zabijania padają najczęściej 3msc. maluchy. Foczki nie są w stanie się bronić. Nie potrafią uciekać, nie umieją pływać, a brak odwetu stanowi pewną śmieć. Ich delikatne główki są roztrzaskiwane, kute przez hapiki, noże. Mechanizm obronny naturalnie walczy o przetrwanie. Oprawcy katują bezbronne piszczące ssaki patrząc w ich małe szklące błagające o litość oczka. Jeszcze żadne się jej nie doprosiło. Ciosy zadawane są kilkakrotnie. Mocne, mocniejsze, a w miarę upływu czasu, gdy foka przestaje walczyć ręka oprawcy naturalnie odpuszcza siły. I nastaje moment gdzie wymęczone starciem i oblane krwią zwierze pada. Pada nie znaczy umiera. Najgorsze dopiero przed nim. Szacuje się, iż 79 proc. łowców nie sprawdza, czy foka jest martwa, zanim obedrze ją ze skóry. 42% czaszek nie miało w ogóle lub miało minimalne pęknięcia, co sugeruje, że były świadome podczas obdzierania ze skóry (na podstawie badań przeprowadzonych przez niezależnych weterynarzy.) Myśliwy, wróg nr. 1 na foczej liście. Pobliski rybak dorabiający do pensji. Pieniądze, czy dają szczęście? Kardynał Stefan Wyszyński, mawiał „Ludzie ratują wartość pieniądza, ale nie umieją ratować wartości życia.” Przez pięć ostatnich lat organizacja IFAW zgromadziła 660 sfilmowanych dowodów naruszeń polowań. Do dziś oskarżenia nie zostały postawione. Wartość futra, mięsa, tłuszczu, a nawet penisów (rynek azjatycki) wyzwalają w człowieku psychopatyczne zamysły. Bezkompromisowość, brutalność, kajanie się we krwi i patrzenie jak zwierze dogorywa w męczarni. Cierpienie? Nie ma znaczenia ile foka walczy, musi zginąć. Katuje się ją póki nie skona. Nie wyzionęła ducha? I tak zginie przy oprawianiu. Nie ma czasu na sprawdzanie pulsu, w kolejce czekają kolejne osobniki. Idąc śladem mistrza Leonarda da Vinci śmiało mogę powtórzyć „Zaprawdę człowiek jest królem zwierząt, gdyż przewyższa je w okrucieństwie. Ale przyjdzie czas, kiedy człowiek będzie traktował mordowanie zwierząt w ten sam sposób, w jaki traktuje zabijanie ludzi. Ten, kto nie szanuje i nie ceni życia, nie zasługuje, aby żyć.” I choć zwolennicy polowań zasłaniają się tym, iż gatunek ma bardzo dużą liczebność, oto dane na stronach Empatii Według Kanadyjskiej Partii Zielonych, zanim europejczycy zasiedlili te tereny, populacja fok liczyła ok. 24 milionów zwierząt. Równowaga, jeśli chodzi o liczbę ryb nie była zakłócona. Obecnie żyje ok. 5 mln fok. W zeszłym roku w Kanadzie zabito ponad 217,000 fok, z których 99.8% stanowiły szczenięta poniżej 3 miesiąca życia Mimo aprobaty rządu kanadyjskiego ponad 3/4 społeczeństwa sprzeciwia się praktyką bezlitosnych polowań. Proponowany zakaz znajduje szerokie poparcie społeczeństwa, co wykazano w niedawno przeprowadzonym badaniu opinii publicznej. Globalny kryzys ekonomiczny odbija się również na przemyśle związanym z polowaniem na foki. Ceny foczych futer mają ponownie spaść w tym roku, zaś popyt na nie jest bardzo niski na całym świecie. Proponując wprowadzenie zakazu polowania na foki, Senator Mac Harb podkreśla nie tylko okrucieństwo polowań, ale również czynniki ekonomiczne i twierdzi, że nadszedł czas na zapewnienie możliwości przejścia paru tysięcy ludzi związanych z tym przemysłem do innych zawodów z bardziej obiecującą przyszłością. Senator wystąpił z inicjatywą wprowadzenia zakazu komercyjnego polowania na foki w Kanadzie. Wyjątkiem mają być tylko polowania rdzennej ludności na te zwierzęta. Proponowany za- kaz ma być nowelizacją Ustawy o Rybołówstwie. Amerykańska organizacja People for the Ethical Treatment of Animals (PETA) postanowiła zwrócić się do Komitetu Olimpijskiego w sprawie rzezi fok w Kanadzie. Igrzyska Olimpijskie 2010 przypadają Kanadzie jako gospodarzowi, rzeź zwierząt kładzie cień na pozytywnym pokojowym wizerunku tego kraju Stop rzezi fok wypowiedziały już Luksemburg, Meksyk, USA, Niemcy, Holandia, Belgia, Wielka Brytania. Przeciw opowiedziała się nawet Grenlandia, jeden z największych importerów foczych skór, wstrzymała handel z powodu okrucieństwa, które ma miejsce na polowaniach. 26 stycznia 2007 roku Komisja Europejska odrzuciła apel Parlamentu Europejskiego o całkowity zakaz importu kanadyjskich produktów z fok na terenie UE. Nadal jednak obowiązuje postanowienie z 1983 roku o zakazie importu produktów pochodzących z uboju fok „whitecoat” i „blueback” (młodych fok). Ale jest nadzieja! Komisja Parlamentu Europejskiego popiera bezwarunkowy zakaz handlu produktami z fok! 2 marca 2009, Komisja Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów (jedna z komisji Parlamentu Europejskiego) przeprowadziła głosowanie, w wyniku którego poparła całkowity zakaz handlu produktami z fok w Unii Europejskiej. Komisja przekaże swoją opinię na posiedzenie plenarne Parlamentu Europejskiego. Nawet kraj opływający w lubowaniu się „luksusowymi” produktami Rosja mówi NIE!Sam premier Władimir Putin wypowiada się w tej sprawie tak: „jest to tak krwawe polowanie, iż nie ma wątpliwości, że należało tego zakazać już dawno temu”. 26 lutego 2009 ogłoszono w Rosji porozumienie między Ministerstwem Zasobów Naturalnych i Środowiska, a Krajowym Komitetem ds Rybołówstwa w sprawie całkowitego zakazu polowania na tzw. whitecoats (szczenięta foki grenlandzkiej do ok. 11 dnia życia). Czy będzie to pierwszy krok na drodze wprowadzenia całkowitego zakazu polowania? Miejmy nadzieje że tak. Polska była do niedawna znaczącym importerem foczych skór. W 2002 i 2003 r. zajmowaliśmy odpowiednio 4 i 3 miejsce na świecie, jeśli chodzi o wartość importu. Według danych HSUS w 2004 roku do Polski trafiło aż 80.000 foczych skór. Kanada się wstydzi, Polska też powinna! Dążmy do zakazu importu i eksportu foczych produktów! Obecnie czekamy na odpowiedź Ministra Gospodarki na interpelację nr 2262 złożoną 27 marca 2008 przez V-ce Marszałka Szmajdzińskiego w sprawie importu foczych skór i produktów z fok do Polski. Jak czytamy na jej stronie internetowej, poseł do Parlamentu Europejskiego Urszula Gacek, zgodnie z obietnicą przekazaną podczas akcji w Warszawie, złożyła pisemne zapytanie do Komisji Europejskiej: „’Jakie kroki podejmuje Komisja Europejska aby zakończyć to barbarzyństwo?’’ . Gratulujemy Pani Poseł, każde działania w tej sprawie są godne pochwały. I Ty możesz pomóc! Podpisz petycję Stop rzezi fok, znajdziesz ją na stronie http://empatia.pl/str. php?dz=105. Każdy głos na wagę złota. A może jest ktoś, kogo znasz, kto kupuje focze produkty? Zareaguj! Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką katorgę przeżywają foki by trafić na rynek. Z własnego doświadczenia wiem w ilu osobach zaszczepić można informacje, o których wcześniej nie mieli pojęcia. Nie masz żadnej szansy, ale ją wykorzystaj. Obojętność zabija. Dlaczego pozwolić, by wszystko toczyło się swoim biegiem wydarzeń? Człowieka różni od zwierząt mowa, która dana, a niewykorzystana staje się bezużyteczna. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 31 {LEXU§ 1/2009} KULTURA Teatr Polski śni nocą letnią -Konstancja Puławska- S en nocy letniej” to jedna z najradośniejszych komedii Wiliama Szekspira. Jak pisze Stanisław Barańczak, nazwana została snem, ponieważ nieprawdopodobne wydarzenia składające się na jej fabułę wydają się zarówno widzom, jak i samym bohaterom dramatu, czymś, co może się tylko przyśnić. Jednakże sztuka ta jest nie tylko baśnią, pełną zaklęć i magicznych postaci, ale także, a może przede wszystkim, opowieścią o miłości. Historię czworga młodych kochanków, których przygody w zaczarowanym lesie stanowią główny zrąb akcji, można aktualnie obejrzeć na deskach Teatru Polskiego w Warszawie. Przedstawienie, którego premiera odbyła się 23 maja 1998 roku, wraca w „odmłodzonej” obsadzie i klasycznej stylizacji. Nie ma w nim żadnych nowatorskich pomysłów: bohaterek jeżdżących na rolkach, młodzieżowego slangu, aluzji do kultury masowej lub co gorsza, polityki. Tylko stary, poczciwy Szekspir. Wierszem. Ale koneserów i tak to przekona, a zagorzałych wielbicieli twórczości wyżej wymienionego być może nakłoni do zakupu biletów na drugie przedstawienie Teatru Polskiego, czyli kolejną komedię Wiliama Szekspira – „Jak Wam się podoba”… Na zachętę dodam jeszcze, że w postać króla elfów Oberona wcielił się pamiętny książę Bogusław z „Potopu” w reżyserii Jerzego Hoffmana – Leszek Teleszyński, a odtwórcom ról młodych kochanków nie brakuje ani talentu, ani urody. Polecam, polecam, polecam!!! Znakomity ,,Wujaszek Wania'' w Teatrze Polskim w Warszawie R osyjski reżyser Wieniamin Filsztynskij wreszcie przedstawił polskiej publiczności interpretację dramatu Antoniego Czechowa odartą zczułostkowości, szczerą i bezlitosną dla jego bohaterów. Po ostatniej dekadzie w naszym teatrze wydawało się, że takie przedstawienie nie ma już prawa powstać. Nie ma prawa frapować, nie znajdzie publiczności. A jednak. „Wujaszek Wania” w warszawskim Teatrze Polskim jest zaskoczeniem. I wielką radością. … Niesłychanie rzetelne aktorstwo psychologiczne, sceniczny dialog, prawdziwe postacie(…).Filsztynskij pokazuje wreszcie bohaterów „Wujaszka Wani” bezlitośnie i w ostrzejszym świetle. Nie są jedynie nieszczęśliwi i heroiczni w znoszeniu tego, co przyniosło im życie. (…)Tomasz Borkowski (pierwsza wspaniała rola w Teatrze Polskim po kilku sezonach pauz i aktorskich wpadek) gra Astrowa bardzo ostro. Chłopski gest, szorstkość obejścia, nawet jakiś knajacki ton we wszystkim, co mówi ten rzekomo subtelny człowiek, a wreszcie czysta biologiczność jego uczucia do Heleny. Astrów traktuje ją jak obiekt do zaliczenia, jak młode atrakcyjne ciało, ale z pewnością żaden obiekt duchowych uniesień... Podobnie kilkuwymiarowa jest postać tytułowego wujaszka Wani zagrana przez Mariusza Wojciechowskiego,(…) Prawdziwie tragiczny jest w kulminacyjnej scenie, pomysł Sieriebriakowa na sprzedaż posiadłości ostatecznie go łamie, nie będzie już chłopięcych gestów. Pozostała tylko twarz niemłodego już, ałe wciąż przystojnego mężczyzny, twarz ściągnięta w maskę bólu. Świetna rola Krzysztofa Kumora jako Sieriebriakowa, studium egoizmu i zadowolonej z siebie głupoty, wspaniała Łucja Żarnecka jako niania i Małgorzata Lipmann jako Helena. Szereg wielkich aktorskich niespodzianek - tych aktorów w takiej formie nie widzieliśmy w Polskim od wielu lat. „Teatr Polski odniósł wielki artystyczny sukces” - pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku. 32 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Czy we współczesnej Polsce rodzina to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością? Klatka, w której jest duszno? Zbiór samotników, dla których siedzenie przy wspólnym stole to tortura? Moralność to pojęcie obojętne, coś czego nie ma, nawet w tytule? A odpowiedzialność to kwestia wyboru? Czy żyjemy w kraju „40 milionów kołtunów”, w którym z pokolenia na pokolenie przekazujemy sobie „dulszczyznę”, niczym chorobę genetyczną? Zgadzamy się na to? Wszyscy, czy tylko niektórzy? Przekażemy ją dalej? W sto lat od prapremierowego wystawienia Moralności Pani Dulskiej pytania Gabrieli Zapolskiej są nadal aktualne. A odpowiedzi bolesne. Niejednoznaczne. Albo nie istnieją. WUJASZEK WANIA (Diadia Wania) sceny z życia ziemian w czterech aktach W położonym na zapadłej prowincji dworze, gdzie mieszkają pani Wojnicka, jej syn Iwan i jego siostrzenica Sonia, życie biegnie utartym rytmem codziennych obowiązków. Każdy zna swoje miejsce i pokornie godzi się z losem. Lekarz Astrow topi egzystencjalne rozterki w kieliszku, zubożały sąsiad Tielegin snuje się po kątach z gitarą, na której wygrywa smętne melodie, stara niania wraz z panią Wojnicką dobrocią i wyrozumiałością ratują dom od upadku, a jego mieszkańców od zwątpienia, zaś Iwan, zwany wujaszkiem Wanią i Sonia ciężko pracują w majątku. Wysyłając pieniądze właścicielowi dóbr, profesorowi historii sztuki Sieriebriakowowi - ojcu dziewczyny, wierzą, że choć sami niewiele mają z życia, to swoim poświęceniem i oddaniem gwarantują wielkiemu intelektualiście możliwość prowadzenia pracy naukowej. Nieoczekiwany przyjazd profesora z drugą żoną - młodą, piękną Heleną, brutalnie burzy spokój serc i sumień mieszkańców dworu. I choć z pozoru, po wyjeździe profesora nic się nie zmienia to w rzeczywistości nic już nie jest takie jak było... Bohaterowie Czechowa, choć osadzeni w konkretnej rzeczywistości rosyjskiej prowincji XIX stulecia - z charakterystyczną dla niej rodzajowością społeczną i psychologiczną, nie są pozbawieni cech uniwersalnych. Bezradność wobec życia, niepewność jutra, chęć działania i równocześnie doskwierająca niemożność zmobilizowania się do czynu.... Wielkie dramaty zwykłych ludzi -- dramaty nieobce nam do dziś. Strach przed czymś czego nie umie się nazwać, a czego nadejście nieustannie się przeczuwa. Tęsknota za czymś czego nie umie się określić, a czego chciałoby się najbardziej na świecie. Czekanie na coś, o czym wie się tylko i aż tyle, że rozpaczliwie i uparcie się na to czeka. Ot życie... {LEXU§ 1/2009} KULTURA Revolutionary Road -Jakub Majcherek- D roga do szczęścia” to wyjątkowa i zarazem wyjątkowo dramatyczna opowieść o życiowych wyborach, dylematach, poszukiwaniu szczęścia, prawdy i inspiracji do życia. Film jest również o tym jak w ciągu chwili może zawalić się sielankowe życie, gdy wspomnianej inspiracji zabraknie. Pierwsza część filmu przedstawia udane i wzorcowe życie małżeństwa Wheelerów, którzy wiodą powierzchownie szczęśliwe życie w nadmorskim stanie Connecuit, w małym uroczym domku przy Revolutionary Road. Jednak czegoś do pełni szczęścia im brakuje. Pani Wheeler jest aktorką, jednak dni świetności ma już za sobą, natomiast Pan Wheeler nie przepada za swoją pracą. Pewnego dnia młode małżeństwo podejmuje szokującą dla otoczenia decyzję, aby przenieść się do Paryża i tam poszukać natchnienia do życia. Tu należy na chwilę pochylić się nad obsadą filmu. W rolach głównych wystąpiła bowiem para skojarzona na srebrnym ekranie już w 1997 roku przy okazji niezapomnianego „Titanica”. Chodzi oczywiście o Kate Winslet i Leonardo Di Caprio. Jeżeli jednak ktoś spoglądając na obsadę liczy na kontynuację losów bohaterów filmu o imponującym statku i miłości (kolejność dowolna)- to z pewnością się jej nie doczeka. W doborze obsady tkwi sukces produkcji. Kate Winslet wystąpiła w wyjątkowo chłodnej i zrównoważonej kreacji. Otrzymała za tą role nagrodę Złotego Globa. Więcej należy jednak napisać o przełomowej- uważam- roli Di Caprio. Po raz pierwszy aktor kojarzony, moim zdaniem niesłusznie z postaciami kochanków i słodkich chłopców (choć przeważają w jego karierze role wstrząsające i wyraziste, np. „Co gryzie Gilberta Grape’a”) wcielił się w odpowiedzialną głowę rodziny. Mężczyznę statecznego, powątpiewającego w romantyczne, bezstresowe życie w Europie. Można by nawet powiedzieć, pozbawionego wyobraźni, którą tak doskonale zaprezentował nam w innych filmach (mam na myśli „Totalne Zaćmienie”, czy „Aviator”). Na to zbierało się długo. Po dosyć nowatorskich kreacjach w „Infiltracji” i w „W sieci kłamstw”, miłośnicy DiCaprio zaczęli zauważać, że nasz ekscentryczny młodzieniec, urodzony w Las Vegas, dorósł, zmężniał i teraz przyszedł czas w jego karierze na zmianę wizerunku. Uważam, że rola w tym filmie to punkt zwrotny w różnorodnej karierze mojego ulubionego aktora. DiCaprio jeszcze nigdy nie był tak autentyczny, tak wzburzony i statyczny zarazem. Polecam film szczególnie ze względu na tę przemianę. Odnoszę wrażenie, że to właśnie aktorzy wykreowali tak głęboki dramatyzm opowiedzianej historii a nie sama jej treść. Ostatecznie bohaterom nie udaje się przenieść do Paryża. Taki obrót sprawy doprowadza ich do głębokiej frustracji, utraty nadziei a w ostateczności do zupełniej ruiny emocjonalnej bohaterów. Bohaterowie stają się sobie zupełnie obojętni. Fabuła jest szokiem nie mniejszym niż powrót słynnej pary. Film- jak każdy z DiCaprio polecam. Polecam zarówno miłośnikom refleksji, autentyzmu bijącego z ekranu jak i dramatu w czystej postaci i silnej dawce. Szczególnie polecam go młodym ludziom, którzy staną wkrótce przed wyborami. Dylemat przedstawiony w filmie jest bardziej złożony niż klasyczne „być czy mieć” lecz również traktuje o decyzjach w życiowo istotnych. WIersze i wariacje -Maksymilian KokoszkoJakyj to się na socjology prawa działo I Proszę, już to pokazuje jak tu PiS się prezentuje, ledwo do połowy zajęć się kieruje, a Kurskiego już (mocno i obleśnie) wszyscy śmiechem, głosem obesmaro-hurra-wali, taki mu tu niekorzystny obraz, do buzieńki, przypisali. Tak, ja tam byłem i Kurskiego też w twarz biłem. II Skala ‘ef’, i oczy malejące. Komponentów morza z grzywą, już ci pięty chyżo strzygą, nie strzyga, a czarodziej, socjologia, bólu, gdzieś się podziej. I projekcje, i uczucia, obrzydliwe nieletniego seksu kłucia bo to jest dewiacja – racja – ale czy to wina jest; czy czasu, piasku, kolokacja? III Role społeczne i margines swobody dylematy odwieczne, socjologiczne gody… Matki i ich rola, godne są, ważne, mądre, taka ich jest ziemska ciężka dola. Kwiaty Kwiaty pokój niosą, prawdą, być może, że nie zawsze są to dary Boże, ale wszędy pokoju znaki to są… Oblane poczas wieczny hardą rosą. Przyjaciel, wróg, prosząc pada Ci do nóg, … i te słowa cicho już podnoszą… … załatw, sędziego, załatw, proszą… A może leki wiktuały tak dziś mózg mi skierowały, że Herberta dziedzi-piękne-ctwo zadały i poezji nuty w morzu pełnym frezji wśród mrocznych i cudacznych stworków, ha, podały WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 33 {LEXU§ 1/2009} KULTURA UCHO VAN GOGHA- recenzja Miasto moje -Krzysztof Muciak- O wadach i zaletach mordowania małżonków słów kilka, w jednym akcie prozą (ze wstawkami lirycznymi o charakterze gimnazjalnej grafomanii) zamkniętych. Spektakl „Ucho van Gogha” w teatrze Bajka to wyjątkowa komedia, którą bez niestrawności sumienia polecić mogę każdemu miłośnikowi czegokolwiek. To po prostu winno się zobaczyć. Teatr Bajka, we współpracy ze spółką ŻEBROWSKI & KORIN ProSkene, cieszą widza nowym przedstawieniem w reżyserii Eugeniusza Korina, w doborowej obsadzie: Michał Żebrowski, Jolanta Fraszyńska oraz Piotr Machalica. Spektakl, na podstawie scenariusza niemieckiego dramaturga, Freda Apke, jest komedią paradoksów, doskonale zrealizowaną i odegraną, przepełnioną prześmiesznymi dialogami i wyjątkową ekspresją sceniczną, jakiej można oczekiwać od czołowych polskich aktorów teatralnych. Na scenie rozgrywa się epizod z życia sąsiedzkiego. Wiolonczelista w sile wieku, Bonsch (Żebrowski), w pełni oddaje się muzyce. Ćwiczenia utworów Bacha, ulubionego z klasyków, wypełniają jego życie po tym, jak odeszła od niego żona i dzieci. Niespełniony artysta unika kontaktu z ludźmi, bywa opryskliwy i drażliwy. Pewnego deszczowego wieczora na jego progu staje piękna sąsiadka, pani Kobald (Fraszyńska), która zwraca się do niego o pomoc w dość nietypowej sprawie. Szuka bowiem u sąsiada porady dotyczącej morderstwa, jakie rzekomo właśnie popełniła na swoim mężu. Ot, tyle. Stosunki między dwojgiem tych ludzi zyskują ciekawy charakter nerwowej konspiracji, próby rozwiązania podejmowane przez Bonscha i „lekko”, jak się wydaje, zachwiana hierarcha wartości oraz skłonność do popadania w rozpacz pani Kobald tworzą ciekawą mieszankę nastrojów, które, po obfitym skropieniu przednim, urodzinowym trunkiem, prowadzą do niespodziewanego finału. Zwłaszcza, kiedy okazuje się, że mąż pani Kobald wcale nie jest tak martwy, za jakiego go uważano… Spektakl w teatrze Bajka zachwyca bogactwem przekazywanych treści w kontraście z raczej minimalistycznym ich przedstawieniem. Oprócz niezwykle ekspresywnej gry aktorskiej i mocno prze- rysowanych postaci mamy bowiem do czynienia ze skromną, ale stylową scenografią (warta odnotowania drugoplanowa rola rybek w akwarium), zaś bank rekwizytów swoją objętością dąży do pantomimy, jako że aktorzy posługują się wyimaginowanymi przedmiotami, opatrzonymi odtwarzanymi z taśmy efektami dźwiękowymi. Tutaj należą się również wielkie brawa dla obsługi akustycznej spektaklu, za perfekcyjną synchronizację (mam nadzieję, że to reguła, a nie wyjątkowy sukces na spektaklu, który akurat widziałem). „Ucho van Gogha” wyróżnia się także pierwszej klasy humorem, we wszystkich jego postaciach. Występują tu doskonałe żarty językowe, elementy komizmu postaci, komizmu sytuacyjnego, spośród których większość bazuje na kontraście i paradoksalnych zachowaniach osób dramatu. Lekko psychopatyczna pani Kobald jest w pewnym sensie stereotypem kobiety, Bonsch z kolei posiada cechy everymana; zachowuje się tak, jak każdy mężczyzna starałby się zachować w podobnej sytuacji. Każdy z widzów, mogąc utożsamić się z męskim, bądź z żeńskim charakterem, nie ma wyjścia – musi dobrze się bawić, obserwując bohaterów w niesamowitej sytuacji, w której na pewno sam nie chciałby się znaleźć. Opisywany spektakl jest komedią. W satyryczny sposób ukazuje stosunki międzyludzkie, w szczególności stosunki sąsiedzkie, relacje małżeńskie, w brawurowy sposób odegrana zostaje również alkoholowa burza nastrojów, w wykonaniu świeżo upieczonej wdowy pospołu z rozwodnikiem. Komedia ta jednak potrafi również wzruszyć. Kiedy wśród bezsensownych, komicznych działań widz zaczyna dostrzegać głęboko skrywaną potrzebę miłości i akceptacji, emocje, okraszane panierką szaleństwa, w ogólny smak dramatu wkrada się nutka goryczy. Dzięki temu spektakl „Ucho van Gogha” jest jeszcze bardziej pożywny i wartościowy. Jeśli ktoś oczekiwał, w związku z tytułem, rozważań na temat holenderskiego impresjonizmu, niestety zawiedzie się całkowicie. Ale za to będzie mógł posłuchać fragmentów suit J.S. Bacha na wiolonczelę, które udawał będzie, że gra, Michał Żebrowski. Zachęcam do skorzystania, u progu nowego semestru, z dobrodziejstwa wolnego czasu, i do odwiedzenia teatru Bajka, w celu spędzenia miłego wieczoru ze sztuką. W sensie, że na spektaklu. Na marginesie chciałbym jeszcze dodać, że Michał Żebrowski ukazuje w pełni swój kunszt aktorski w wypowiadanych od czasu do czasu przekleństwach. Tak cudownie, dźwięcznie i lirycznie intonowanych słów, które znamy przecież z życia codziennego (nie ma co się wypierać!), doprawdy słucha się z przyjemnością, a serce rośnie w piersi, jako w pieśni Kochanowskiego. Ale to tylko margines taki, jak wcześniej zaznaczyłem. 34 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS (piękne?) -Marek Skrzetuski- K iedy przyjechałem do Warszawy na studia, pierwszą rzeczą, która mnie boleśnie uderzyła, była jakość miejskiej przestrzeni. Przestrzeni okrutnie ograniczonej, zblazowanej, chaotycznej. Po kilku dniach zrozumiałem co dokładnie wywołało we mnie takie smutne wrażenie. Reklamy. Bez ładu i składu. Wszechogarniający kicz. Sto kolorów na minutę, co gorsza nijak się do siebie mających. Pozaklejane słupy i lampy, billboardy zasłaniające kamienice, „wielki format” na co drugim wieżowcu Śródmieścia. Coś, o czym na Manhattanie nikt nigdy by nie pomyślał. Czy wyobrażacie sobie takie plandeki reklamowe na przykład – na wieży Eiffela? Na Big Benie? Na rzymskim Koloseum? Tymczasem w Polsce zasłanianie Muzeum Narodowego, Zamku Królewskiego czy choćby naszego nieszczęsnego Pałacu Kultury jest na porządku dziennym. Jakże inaczej wyglądałaby Warszawa, miasto bogate we wszystkie style architektoniczne nowożytnej Europy, gdyby ją wydobyć spod tej reklamowej skorupy. Niestety, łatwe do obejścia prawo pozwala na wieszanie reklam nawet bez konsultacji z mieszkańcami, którym zasłonić mają okna. Do tego dochodzi nieudolność służb odpowiedzialnych za oczyszczanie miasta z setek plakatów, powieszonych w miejscach jak najmniej stosownych (i oczywiście nieprzepisowych). Dlatego warto wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować wspólnie uwolnić przestrzeń miasta. Jak? Choćby wyrażając swoje poparcie dla inicjatywy na stronie: www.MiastoMojeAwNim.pl {LEXU§ 1/2009} KULTURA CO Z TĄ KSIĄZKĄ? -Jan Dudzik- “Bardzo wiele książek należy przeczytać po to, aby sobie uświadomić, jak mało się wie.” Mikołaj Gogol P odczas lektury grudniowego Lexusa, moją uwagę przyciągnął tekst Ilony Augustyniak “Cierpienia młodego czytelnika”. O ile nie podzielam fascynacji Żeromskim, to w ostatnim czasie uświadomiłem sobie istnienie problemu zauważonego przez szanowną koleżankę. Patrząc na życie realistycznie, nie spodziewałbym się zainteresowania górnolotną literaturą wśród przeciętnych pasażerów warszawskiego metra. Ciężko się jednak pogodzić z faktem, że sprawy mają się podobnie z przyszłymi prawnikami. Jakiś czas temu, kolega z grupy zauważył, że nie czytam Radwańskiego, lecz Dostojewskiego i w znacznym stopniu zdumiony zapytał “masz czas na czytanie?”, odpowiedziałem, że jest go bardzo mało, ale się staram. Brak czasu nie stanowi jednak dla wielu osób przeszkody w regularnym śledzieniu losów bohaterów wątpliwej jakości produkcji telewizyjnych. Na podstawie obserwacji odważę się stwierdzić, iż po odłożeniu podręcznika większość z nas chętniej sięgnie po raczej po plotkarski magazyn, lub co najwyżej któryś z dzienników, niż książkę. Niegodziwością byłoby pisanie, iż problem ten dotyka wszystkich studentów. Nie jest z nami aż tak źle ;) Rzecz jasna, znajdzie się ktoś, kto powoła się na łacińskie powiedzenie i oskarży mnie, iż nie szanując cudzych gustów, narzucam innym własny pogląd na sprawę. Wydaje się jednak, że stawka całego zamieszania jest o wiele większa. W moim przekonaniu, czytanie nie stanowi jedynie rozrywki, lecz pomaga nam kształtować osobowość. Czy jako przyszli prawnicy, lub po prostu przedstawiciele inteligencji możemy zaniedbywać dobrowolnie swój rozwój umysłowy? Czy sędziowie in spe nie pozbawiają się na własne życzenie niezbędnej dozy wrażliwości i źródła poznania drugiego człowieka, nie sięgając po Dostojewskiego? Niewiele rzeczy może stanowić podstawę do intelektualnego wyzwania, czy acyciekawej dyskusji,w tym stopniu co książka. Do czytania zachęcał na jednym z pierwszych w tym roku wykładów z prawa konstytucyjnego (wtedy jeszcze sala była względnie zapełniona, więc ktoś może pamięta) dr Ryszard Piotrowski twierdząc, iż uczy to krytycyzmu i daje narzędzie do walki z głupotą. Człowiekowi oczytanemu trudniej wmówić bowiem brednie różnego rodzaju, czy zmusić do podświadomego postępowania i wierności chorej idei. Czyż obywatelom Oceanii, z Roku 1984 Orwella niebyłoby sie łatwiej zbuntować, gdyby Partia nie paliła sukcesywnie wszystkich książek? Jak wynika z aforyzmu Gogola, czasem warto czytać, aby poznać gorzką prawdę o własnej niewiedzy, zmobilizować się do poznawania świata. Mam nadzieję, iż nie zostanie to uznane za banał, ale twierdzę, że warto wyrwać się z okowów ignorancji, dać odpocząć podręcznikowi, uzmysłowić sobie wielkość zasobów BUWu i odkryć literaturę piękną. Na Małego Księcia temat wariacja, WIERSZE I WARIACJE dodatkiem do całości zacnej tej lektury -Maksymilian Kokoszkostać się mogąca -Maksymilian Kokoszko- M ały Książę trafił wreszcie do słynnego Podróżnika, na jego słynną planetę. Planetę Podróżnika. Człowieka, którego nigdy niemal nie było w domu, a to dlatego, że wciąż podróżował. Kiedy tylko powrócił z jednej eskapady natychmiast wyruszał w kolejną, i tak odkąd istniał Świat. Książę postanowił przycupnąć na maleńkim stołeczku przed domem Podróżnika i zaczekać na jego mieszkańca. A czekał bardzo długo… - Czemu śpisz, mały człowieczku, hm? – nad głową Małego Księcia rozległ się niski, męski głos. Książę obudził się, wstał, szybko przetarł zaspane jeszcze oczy i spoglądając na wysoką postać stojącą tuż przed jego nosem dzielnie odpowiedział: - Jestem Małym Księciem, chciałem Pana poznać. Na dzieci Wychowanie dzieci jest łucznictwem i rzemiosłem nawet… Dzieci, tak jak strzały, lecą, a nie chciały, i celują, a nie pytały. - Dlatego też śpisz? Mądrość - Spałem… bo… przybyłem Pana poznać. - Ja zaś goniłem dziś Słońce, tą dużą i jasną gwiazdę… - Przecież nie można złapać Słońca! – oburzył się Książę. - Podobnie nie można odnaleźć mnie i poznać we śnie. Czasem myślimy, że naprawdę pragniemy celu do którego dążymy, a nie dostrzegamy, że to właśnie droga do niego jest spełnieniem sama w sobie. Nasza gonitwa za Słońcem… „Nie rozumiem dorosłych.” – pomyślał Mały Książę. „Po co gonić, przecież każdy chce łapać!” Ale w głębi duszy wiedział, że on również bardziej radował się z przebiegu swoich przygód, niż z ich zakończenia. Wielka niewiadoma bytu naszego powszedniego jest zagadka przestrzeni pośród świateł i śmierci cieni Pośmiewisko dziś (artystyczną prozą) jest usłane Czy w tworzeniu szkodzić może ten kto dalej, lepiej, więcej, widzi stworzeń? On i tak nie rozumie, hen, w słabnących czerni kropel tłumie leży martwy w niebytu trumnie i trzymając w górze głowę dumnie, śpi snem szczęścia; wróci do mnie… WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 35 {LEXU§ 1/2009} KULTURA WIDMO SIENKIEWICZA -Michał Wawer- W śród polskich pisarzy jest jeden o szczególnej pozycji, zachowujący przez dziesięciolecia niesłabnący wpływ na kulturę - Henryk Sienkiewicz, chyba najczęściej cytowany i dyskutowany autor naszego kraju. To nazwisko, a także związane z nim tytuły regularnie pojawiają się w rozmaitych felietonach czy powieściach, rankingach popularności książek wśród Polaków oraz niekończących się dyskusjach na temat kanonu lektur szkolnych. To właśnie temu ostatniemu zagadnieniu chciałbym się przyjrzeć, zadając podstawowe pytanie - czy dzieła Sienkiewicza kształtują postawy pożądane przez nowoczesne państwo narodowe? Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba zrozumieć, że nie ma jednej, uniwersalnie dobrej wersji świadomości narodowej. Sienkiewiczowski model polskości był dokładnie tym, czego Polacy potrzebowali, gdy nie mieli własnego państwa: kiedy ich tożsamość narodowa była na przeszło sto lat podana w wątpliwość. Ale te ciężkie czasy dobiegły końca i kształtowanie kolejnych pokoleń tymi samymi lekturami jest po prostu poważnym błędem edukacyjnym. Najlepiej pokazuje to przykład opowiadania „Latarnik” Sienkiewicza: istotą tego tekstu jest historia Polaka, który pomimo utraty swojego państwa zachowuje je w pamięci, w różnych częściach świata walczy i cierpi za ideały, które kojarzą mu się z utraconą Polską. Przesłanie „Latarnika” da się streścić w kilku słowach: „pamiętajcie o Polsce, kiedy jej nie będzie”. Kształtowanie młodych Polaków przy pomocy takiej lektury to więcej niż błąd - to edukacyjna zbrodnia. Połowa uczniów takiej lektury w ogóle nie rozumie, i to jest ta lepsza połowa; bo druga kończy omawianie „Latarnika” z myślą: „Jeśli Polska zginie, to ja będę o niej pamiętał”. A każdy dorosły Polak myślący w ten sposób to porażka państwa narodowego - Problemem w kształtowaniu nowoczesnej tożsamości narodowej jest właśnie fakt, że samo usunięcie Sienkiewicza ze szkół to zaledwie drobny krok na długiej drodze prowadzącej do zmiany wizerunku Polaków w ich własnych oczach. Sienkiewiczowski obraz będzie przenosił się z pokolenia na pokolenie nawet bez wsparcia ze strony szkół - tkwi głęboko w świadomości znakomitej większości Polaków. 36 ponieważ dopuszcza sytuację, w której państwo narodowe przestaje istnieć. Sposób myślenia, który lektury szkolne powinny kształtować, ująć można następująco: „Polska dała mi wszystko, i ja chcę tę Polskę każdego dnia budować, poprawiać, walczyć o nią i, jeśli trzeba, zginąć za nią”. Nie przygotowuje się planów awaryjnych na wypadek utraty niepodległości - i dlatego „Latarnik” jest dzisiaj szkodliwy. Inną „żelazną” pozycją na liście lektur jest „Potop”. Tutaj Polacy mają państwo, walczą o nie, i nawet składają mu w ofierze swoje prywatne szczęście. Wydawać by się mogło, że samo to już wystarczy, by uczynić z „Potopu” odpowiednią lekturę. Problem polega jednak na tym, że cała szkolna literatura batalistyczna powtarza wzory sienkiewiczowskie. Mamy garstkę bohaterskich szlachciców stawiających czoła miażdżącej przewadze Szwedów, rok 1655 - i garstkę bohaterskich powstańców stawiających czoła miażdżącej przewadze Niemców, rok 1944. Gdzieś po drodze kanon lektur szkolnych zgubił odsiecz wiedeńską, Księstwo Warszawskie, Legiony Piłsudskiego... Owocem takiego postępowania jest niemożność wyobrażenia sobie, że nasz kraj jest silny. Czujemy się słabi, na arenie międzynarodowej przywiązujemy wagę do pustych gestów, a nie realnych sukcesów - całkiem przecież możliwych (jesteśmy najsilniejszym ekonomicznie krajem Europy Środkowej), ale trudnych do osiągnięcia bez nacisku polskiej opinii publicznej. Oczywiście, te wady nie są wyłącznie efektem czytania Sienkiewicza i można wymienić wiele innych przyczyn - ale związek istnieje. Problemem w kształtowaniu nowoczesnej tożsamości narodowej jest właśnie fakt, że samo usunięcie Sienkiewicza ze szkół - samo w sobie niemal nieosiągalne - to zaledwie drobny krok na długiej drodze prowadzącej do zmiany wizerunku Polaków w ich własnych oczach. Sienkiewiczowski obraz będzie przenosił się z pokolenia na pokolenie WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Teraz jednak, dziewięćdziesiąt lat po odzyskaniu niepodległości, twórczość Sienkiewicza jest widmem prześladującym polską edukację (...) nawet bez wsparcia ze strony szkół - tkwi głęboko w świadomości znakomitej większości Polaków. Pokazuje to na przykład alergiczna reakcja na rosyjski film „Rok 1612”, w którym polscy żołnierze i ich przywódca zostali pokazani jako uosobienie cech stereotypowego najeźdźcy - byli brutalni, okrutni, usiłowali narzucić pokonanym Rosjanom własną kulturę i religię. Obraz niezbyt pochlebny, ale w polskiej kinematografii zobaczyć można bardzo podobny obraz Szwedów, Turków, Rosjan czy Niemców w bezliku filmów poświęconych najazdom na Polskę. W taki sposób po prostu ukazuje się wrogów, i w zasadzie niewiele ma to wspólnego z tym, czy dany naród w dzisiejszych czasach nadal jest śmiertelnym wrogiem. Tymczasem „Rok 1612” padł ofiarą wielostronnej, agresywnej krytyki, opierającej się często na wyszukiwaniu w filmie scen, w których Polacy zrobili coś złego - upili się, przeklinali, nakrzyczeli na rosyjskiego chłopa, i tak dalej... Żeby nakręcić kampanię roku 1612 w sposób zadowalający dla Polaków, rosyjski reżyser powinien chyba przedstawić armię najeźdźców jako nacierającą pod sztandarami Zbawienia i jedynego Boga, walczących z Rosjanami bez zadania komukolwiek jednej rany. Innym argumentem przeciwko rosyjskiemu filmowi było przedstawianie go jako odpowiedzi na „Katyń”. W tym może być ziarno prawdy, ale... Ja, jako Polak, po obejrzeniu świetnego, ale przygnębiającego i smutnego „Katynia”, z dużą przyjemnością popatrzyłem na „Roku 1612”, jak Polacy biją Rosjan na ulicach Moskwy. I była to moim zdaniem całkowicie naturalna reakcja - oba filmy w pewien sposób się uzupełniają i nie ma powodu, żeby na któryś nakładać polityczną ekskomunikę z życia publicznego. Podobne przykłady alergicznych reakcji polskiej opinii publicznej i swoistego narodowego egocentryzmu można mnożyć - i wszystkie są przejawem powszechnego sposobu myślenia, który swój początek bierze od czynienia z literatury sienkiewiczowskiej obowiązującego kanonu pisania o Polsce. Henryk Sienkiewicz był pisarzem genialnym na swoje czasy - czasy, w których tożsamość narodową trzeba było podtrzymać mimo braku państwa polskiego. Teraz jednak, dziewięćdziesiąt lat po odzyskaniu niepodległości, twórczość Sienkiewicza jest widmem prześladującym polską edukację i utrudniającą stworzenie nowoczesnego narodu, przygotowanego na wyzwania zupełnie inne niż w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. {LEXU§ 1/2009} KULTURA Nie straszne ,,Czarownice" i ,,Sunshine boys" zimową porą -Małgorzata Moch- D wa chwytliwe tytuły w repertuarze Teatru Powszechnego, „Czarownice z Salem” i „Słoneczni chłopcy” wywołały u mnie dwa odmienne wrażenia. To, czego dziś szukamy teatrze, poza jakimś ponadczasowym katharsis, to dawka jakieś pozytywnej energii i humoru. Wiele zależy od oczekiwań, które ma się co do przedstawienia. Niemniej jednak z racji sesji zimowej lub (wersja dla niektórych) z racji braku sesji zimowej i być może pewnego stopnia bezhołowia umysłowego polecam dwie niżej (subiektywnie) opisane sztuki. Bez zbytniej ekscytacji ogląda się te pierwsze. Jeśli widz oczekuje spektakularnych akcji rozczarują go „Czarownice”. Sztuka amerykańskiego klasyka XX wieku Arthura Millera opowiada o „polowaniu na czarownice”, masowej histerii i oskarżeniach o czary w purytańskiej Ameryce końca XVII w. Widowisko skłania do ogólnych refleksji nad naturą uprawiania polityki, jej patologiom i mrocznym zakamarką. Do bólu dydaktyczna i ciężka. Brakuje jej dystansu do tematu prześladowania, lustracji. Brakuje poczucia humoru. Unika tego, co powszechnie rozumie się pod słowem „czary”, kończy bez puenty i pozostawia wiele spraw niewyjaśnionych. Plusem przedstawienia jest natomiast to, że mówi o potrzebie obrony prawdy, pokazuje mechanizmy manipulacji przeradzającej się w fanatyzm i nietolerancje. Jak z błahej sytuacji rodzi się krwiożercza machina sądowa. Sztuka ukazuje obłęd ludzi władzy. Jak w sytuacjach kryzysowych bierze górę plotka, zemsta, zawiść, korzyści własne. Choć nie tego oczekiwałam od „Czarownic”, dochodzę do wniosku, że temat ten był tylko pretekstem do opowiedzenia czegoś jeszcze, jakby na marginesie sztuki. Reżyserka, Izabella Cywińska, pominęła istotny wątek feministyczny z utworu Millera, a postacie kobiece są nieciekawe, w tym główna bohaterka ( w tej roli Eliza Borowska) sprowadzona do roli zawziętego i prostackiego, choć całkiem sprytnego i chytrego babsztyla. Inaczej odbiera się sztukę, gdy idzie się z odpowiednim nastawieniem, licząc na niewielki wysiłek, „ Czarownice” należałoby jednak obejrzeć w szczytowej formie umysłowej :) Odmienne wrażenie wywołało u mnie lekkie i przyjemne przedstawienie „Słoneczni chłopcy”. Samo słowo „chłopcy” to zabieg dość przewrotny bo rzecz jest o dwóch już mocno starszych jegomościach. Neil Simon pytany, czy jego sztuka jest komedią, czy też dramatem, odpowiadał: „A życie czym jest, komedią czy dramatem? Życie jest i jednym i drugim. Dlatego nie widzę żadnego powodu, aby w moich sztukach nie mieszało się jedno z drugim.” Dość prowokująca komedia o dwóch dawnych gwiazdach variétés ( duet Zbigniewa Zapasiewicza i Franciszka Pieczki), których lata świetności dawno minęły. Spotykają się by powtórzyć cieszący się olbrzymim powodzeniem kilkanaście lat wcześniej skecz. Wracają dawne animozje i dawne przyjaźnie. Bystry dialog obfituje w sarkazm, ironie i złośliwości, ale skrywa głębiej ukryty sentymentalizm ludzi, którzy mimo starości i chorób, trzymają fason. Zgryźliwy humor pomaga ukryć bohaterom pustkę starości. Duma nie pozwalająca zapomnieć o dawnych urazach oraz niechęć do przyznania się, że życie nie potoczyło się wg młodzieńczych planów, stwarza wiele zabawnych sytuacji. Maciej Wojtyszko, reżyser spektaklu, dał pole do popisu dwóm znakomitym aktorom, którzy wcielając się w przeciwnych charakterologicznie bohaterów, mistrzowsko tworzą wyraziste dzieło. Myślę, że żeby szerzej zrozumieć sarkastyczny oddźwięk sztuki wypada przywołać topos błazna, zwierający raz tragiczne, raz śmieszne, raz ludyczne raz groźne odcienie. Ciągle żywy kult starych kabaretów i skeczy nie pozawala odejść w niepamięć starym komikom. Bo czyż nie śmiejemy się ciągle z tych samych rzeczy? „Słoneczni chłopcy” obok licznych przedstawień teatralnych na całym świecie miały także dwie ekranizacje filmowe przyjęte z dużym entuzjazmem przez krytyków (w ekranizacji z 1975 w postać jednego z komików wcielił się Woody Allen). Rzeczywistość zmityzowana bo nie tylko fantastyka pozwala rzucić wodze wyobraźni -Marek Skrzetuski- W e współczesnej literaturze pięknej wyróżnić można pewien nietypowy kierunek. Odwołuje się on z jednej strony do rzeczywistości, zdawałoby się najbardziej prozaicznej, z drugiej do wyobraźni, w stopniu znacznie głębszym niż fantastyka. Brzmi to paradoksalnie – tak, jakby pogodzić ogień z wodą. A jednak na tym właśnie polega mityzacja rzeczywistości, będąca istotą tego nurtu. Twórcą tego pojęcia jest polski pisarz pochodzenia żydowskiego, Bruno Schulz. W swoich pracach literaturoznawczych przekonywał, że wszystkie dzisiejsze pojęcia i idee mają swoje źródło w dawnych mitach, legendach. Niestety, współczesny świat zdaje się o nich zapominać, wyjaławia z tajemniczego uroku codzienność, zamyka nas w klatce szarości. Lekarstwo na ten stan rzeczy Schulz podaje w swoich opowiadaniach. O jego twórczości, najwyższej klasy prozie poetyckiej, napisano już grube tomy. Nie wystarczy na to miejsca w tym artykule. Warto jednak zwrócić przynajmniej uwagę na te elementy, które z perspektywy prostego czytelnika są najciekawsze. Czyli to, jak ukazany świat - niezauważalnie i stopniowo - nabiera cech magicznych. Punktem wyjścia staje się dziecięca wyobraźnia i fascynacje bohatera. Choćby w jednym z opowiadań ze zbioru „Sanatorium pod klepsydrą”, w oczach młodego chłopca cech nadprzyrodzonych nabiera klaser na znaczki. Ten prosty przedmiot staje się dla niego „Księgą” pisaną wielką literą; Autentykiem dającym prawdziwą wiedzę o świecie. Jest to pretekst, aby opowiedzieć historię ubraną w baśniowe szaty. Wydarzenie przestają nabierać cech mitycznych – stają się za to urzeczywistnieniem nowego mitu, mitu o księdze. Dodać to tego trzeba, że Schulz ma niesamowity dar przedstawiania codziennego świata za pomocą pełnej tęczy kolorów. Już sam język fascynuje liczbą barwnych synonimów, określeń niespotykanych w języku potocznym. W ten sposób potrafi wydobyć piękno z opisu nawet zakurzonej, przemysłowej „Ulicy Krokodyli”. Także i w tej dzielnicy współczesności, w rodzinnym mieście autora, Drohobyczu, można odnaleźć mity, tworzone przez zabieganych, duszących się w pośpiechu ludzi. Echa tych idei można dostrzec także u kolumbijskiego noblisty, Gabriela Garcia Marqueza. Za przykład weźmy jego pierwszą powieść „Szarańcza”. Podobieństwo wyraża się już w warstwie fabularnej. Teatrem wydarzeń jest, tak jak u Schulza, małe, prowincjonalne miasteczko, wyniszczone przez Kompanię Bananową. Przebywając w tym, zdawałoby się, najnudniejszym miejscu na świecie, w przeciągu ledwie kilku godzin poznajemy rządzące nim mity. Nietypowy sposób prowadzenia narracji pozwala nam poznać wydarzenia z perspektywy trzech osób o jakże różnej wiedzy i spojrzeniu na świat. Tu pretekstem dla fabuły staje się śmierć jednego z mieszkańców. Przez nią to właśnie rzeczywistość, będąc wciąż tą samą rzeczywistością, nabiera cech nietypowych, magicznych. Wątki te rozwijane będą także w kolejnych opowiadaniach pisarza zwieńczo- nych (jakże znaną) powieścią „Sto lat samotności”. Również w najnowszej literaturze polskiej podejmuje się próby mityzacji rzeczywistości. Najbardziej szanowaną przedstawicielką tego nurtu jest Olga Tokarczuk, zdobywczyni już trzech nagród Nike, w tym ostatniej z 2008 roku. W jednej ze swoich powieści (czy może raczej zbiorów opowiadań) opisuje mityczny Prawiek – miejsce leżące między drogą z Kielc do Tarnowa a zakolem rzeki Białki. I w miejscu tym rzeczywistość przenika się z zakorzenionymi w tradycji wierzeniami, lokalnymi mitami. Zwyczajne zdarzenia przybierają nadzwyczajny obrót, a historie często balansują na granicy jawy i marzenia (a niekiedy także koszmaru) sennego. Ten typ literatury wymaga od nas dużego zaangażowania. Czytelnik nieuważny często nie jest w stanie zaakceptować przemian zachodzących w świecie przedstawionym. Jest tu wiele niedopowiedzeń, a dla fabuły istotne jest każde słowo. Każdy kolor, kształt, każda czynność bohatera, a w szczególności jego myśl może wpływać na odbiór rzeczywistości, kształtować ją w zupełnie nowy sposób. Nie są to lektury na letnie popołudnia. Po oderwaniu się od książki jeszcze przez długie chwile trudno jest czytelnikowi powrócić do normalnego postrzegania świata. Bo i w naturze ludzkiej jest ten stały pierwiastek, który każe nam wierzyć w mity, legendy, baśnie. Nie znika on razem z końcem dzieciństwa – zmienia się tylko treść tych mitów. Warto je sobie uświadomić, odnaleźć w sobie. Choćby korzystając z tej literatury. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 37 {LEXU§ 1/2009} WYWIAD W pogoni za normalnością z Łukaszem Ciołko rozmawia -Aleksander JakubowskiAleksander Jakubowski: Mówić do Ciebie „padre”? (śmiech) Łukasz Ciołko: Padre ? AJ: Łukasz, obiecałeś szczerą rozmowę. Niektórzy nazywają Cię Ojcem Chrzestnym... ? ŁC: No dobrze… nie zaprzeczam. Jestem ojcem chrzestnym… najmłodszego członka klanu Ciołko, Mikołaja, uroczy chłopak. (śmiech) AJ: Przez cześć ludzi z samorządu i ruchu naukowego bywasz jednak traktowany, o zgrozo, prawie jak Ojciec Chrzestny studentów WPiA, aż zastanawiam się czemu to nie Ty sygnowałeś okładkę numeru dla I roku. Z czego to wynika? ŁC: Mam nadzieję, że nie są mi przypisywane wszystkie przymioty Ojca Chrzestnego… Owszem widzę jedną wspólną cechę: podobnie jak on, nie potrafię mówić bliskim osobom „nie”. No i może ta budząca respekt postura … (śmiech) A tak na poważnie - takie opinie są bardzo miłe, ale skąd wynikają, to pytanie nie do mnie. Nie robię nic nadzwyczajnego. Lubię rozmawiać, utrzymywać relacje oparte na przyjaźni, lojalności i szczerości. Staram się słuchać i reagować na problemy. A poza tym mam po prostu dużo sympatii do ludzi. AJ: Czy dla młodszych kolegów i koleżanek masz uniwersalną receptę jak najlepiej przejść przez studia? ŁC: Oczywiście, że nie. Poznawanie akademickiego świata to fascynująca przygoda. Ale trzeba mieć chęć stania się cząstką Wydziału. Może są tacy, którzy traktują studia jak supermarket, w którym wybiera się półprodukty, a potem wrzuca do mikrofalówki i otrzymuje tytuł magistra. Ale czasem jedyną, a zarazem najprostszą drogą do sukcesu, jest po prostu zdobywanie wiedzy, godziny spędzone w bibliotekach oraz poszukiwanie i rozwijanie pasji. Ważna może być także aktywność społeczna. AJ: W czasie studiów byłeś działaczem samorządu, kierowałeś Radą Kół Naukowych, do tego głośnym echem odbiły się w Liście Żółtej Twoje postulaty zmian mające doprowadzić tę organizację do demokratyzacji i transparentności oraz poprawić jej wizerunek oraz przede wszystkim relacje wewnętrzne - zwane potocznie „Lex Ciołko”. Czujesz się spełniony? ŁC: Owszem, zaspokoiłem swoją próżność. (śmiech) AJ: Ironia? ŁC: Rzeczywiście - to było trochę z przekąsem. Niestety gorzka prawda o nas, studenckich aktywistach, a może i szerzej, o nas - studentach prawa jest taka, że mamy tendencję do hiperbolizacji. Jak nam wychodzi, to ogłaszamy mega-sukcesy, jak idzie źle, szukamy winnych żądając ich głów. Jednocześnie wypatrujemy cudownych reform mianując je później np.„Lex Ciołko” - wszystko z potężną dawką patosu i bufonady. Pytanie tylko: po co? 38 AJ: Dopiero teraz zdobywasz się na dystans? ŁC: Nigdy nie miałem problemu z dystansem do siebie, choć czasem irytowałem się, że ludzie postrzegają mnie jakoś tak opacznie. Prawda jest taka, że mała liczba studentów interesuje się samorządem czy działalnością kół naukowych, a jeszcze mniejsza docenia aktywistów. Łatwiej przychodzi im oczywiście krytyka. Ale to nie powód, żeby rwać sobie głosy z głowy. Niektórzy czerpią radość z pomagania innym, z pracy na rzecz wspólnego dobra. Dla innych źródłem radości jest wyjście do kina czy przeczytanie książki. Gdyby każdy wykonywał swoje obowiązki, a poza tym robił to, co przynosi mu samospełnienie i nie potępiał tych, którzy mają inne podejście, wtedy nie byłoby ani zawiści ani bufonady. AJ: Dziś odcinasz kupony, na które zapracowałeś podczas tych lat pracy dla studentów i Wydziału. Warto było? ŁC: W ogóle nie oceniam swojej działalności w aspekcie profitów. O odcinaniu kuponów również nie ma mowy. Po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie nie być tam, gdzie coś się działo! Z pewnością ogromnie dużo się nauczyłem, poza tym poznałem wielu fantastycznych ludzi, przekonałem się na kim mogę polegać, a z kim mogę co najwyżej pójść na kawę. (śmiech) Ale szczerze mówiąc bywały też różne momenty zwątpienia, chęć zrezygnowania z tej społecznej aktywności.. AJ: Była deklaracja dymisji z funkcji szefa RKNu złożona w maju 2008. Klasyczny PR. ŁC: Owszem, ale w celu zwrócenia uwagi na potrzebę sanacji. AJ: Oddałeś się do dyspozycji Rady Kół Naukowych tydzień po zakończonym III Ogólnopolskim Zjeździe Kół Naukowych, który zdaniem większości, okazał się sukcesem w wymiarze organizacyjnym i merytorycznym… ŁC: Wykonałem misję. Zeszło wielomiesięczne napięcie. Przyszedł dobry moment na refleksję. Z Krzyśkiem Wawrzyniakiem żartowaliśmy, że dużo nauczyliśmy się w tym okresie nie tyle o zarządzaniu projektami, ale o zarządzaniu kryzysem. Nastąpił cały szereg nieprzewidywalnych wydarzeń utrudniających nam organizację Zjazdu, a dodatkowo zupełnie pomyliłem się co do szerokiego wsparcia przedstawicieli wszystkich kół. Oczywiście potwierdziła się stara zasada, że więcej jest chętnych do krytyki niż do zaangażowania się. Dziś usta malkontentów są zamknięte, a osoby, WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS Prawda jest taka, że mała liczba studentów interesuje się samorządem czy działalnością kół naukowych, a jeszcze mniejsza docenia aktywistów. które włożyły swoją energię w organizację Zjazdu, takie jak wspomniany Krzysiek Wawrzyniak, Kasia Mikołajczyk, Piotrek Kieloch, Paulina Kuczyńska, Agatka Szafraniuk, Kuba Chowaniec czy Basia Ubowska oraz osoby odpowiedzialne za poszczególne panele, a także wiele innych mogą być z tego dumne. Jednak Zjazd się zakończył i trzeba było dobitnie wskazać nowy kierunek prac RKNu – reformy. AJ: Raz promujesz koła a innym razem krytykujesz ich przedstawicieli a nawet opiekunów naukowych. Wspierasz samorząd, ale masz całą listę zastrzeżeń. Skąd wynika tak częsta zmiana retoryki ? ŁC: Pierwsza kwestia to możliwości jakie dają studentom liczne organizacje. To bezsporne, że mogą stanowić pole rozwoju. Podobnie z pracownikami naukowymi: nikt nie zaprzeczy że mamy wielu wybitnych uczonych oraz liczne autorytety. Osobiście mam mnóstwo pozytywnych doświadczeń związanych z działalnością w kołach naukowych i w samorządzie. Niejednokrotnie stykałem się z wykładowcami, którzy mnie inspirowali i wiem, że podobnie ma bardzo wielu aktywistów. Ale zgłaszali się także studenci, którzy skarżyli się na niedostępność pracowników naukowych i na brak wsparcia dla nowatorskich przedsięwzięć studenckich. Zaś z drugiej strony głośno było o plotkach, że bycie opiekunem koła jest dobrze postrzegane w środowisku wydziałowym. Podobnie działacze kół i samorządu, z reguły maja wspaniałe projekty, ale czasem obserwujemy przerost formy nad treścią. Stąd też, jak w każdej rodzinie, trzeba dbać i o morale i o dyscyplinę. (śmiech) AJ: Cofnijmy się w czasie. Kiedyś to Ty w cyklu „Rozmowy w szafocie” przeprowadzałeś wywiady do Bratniaka, który poprzedzał Lexussa, dziś siedzisz po drugiej stronie. Jak wspominasz swój redaktorski epizod? ŁC: Bratniak ma dla mnie duże znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze jako szef komisji informacyjnej w ekipie Bartka Kowalewskiego odpowiadałem za jego wydawanie. Można powiedzieć, że metodą prób i błędów uczyłem się wszystkich niezbędnych rzeczy potrzebnych w działalności samorządowej. Oczywiście nie obyło się bez rozbijania o mielizny. Po drugie, obserwując losy samorządu na przestrzeni ostatnich 5 lat mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że przekształcenie się „Bratniaka” w „Lexussa” stanowi swoiste spoiwo między dwoma okresami samorządu. „Bratniak” oddawał ducha romantycznego samorządu, z jego twórczym nieładem, działaniami ad hoc, prostą formą ale jednocześnie zapałem, wrażliwością i wydaje mi się, że również ściślejszymi więzami koleżeństwa między działaczami. Natomiast Lexuss to pismo profesjonalne, rzetelnie redagowane, posiadające estetyczną formę graficzną i, co najważniejsze, ukazujące się regularnie. To znak czasu wskazujący na potrzebę samorządu zorganizowanego, działającego permanentnie, przypominającego bardziej aparat administracyjny niż grupę przyjaciół {LEXU§ 1/2009} WYWIAD połączonych pasją robienia czegoś dla wspólnego dobra. AJ: Wiele osób podziela Twoje poglądy o samorządzie i ruchu naukowym, ale są także ludzie mniej życzliwi, którzy mimo mijających lat patrzą na Ciebie co najmniej krytycznie, a bywa że i zawistnie – może teraz jest ich mniej, ale takich „przeciwników” nigdy Ci chyba nie brakowało? ŁC: „Jednym z najmilszych doświadczeń w życiu jest być celem, nie będąc trafionym” – stwierdził Winston Churchill. Dziś ja myślę podobnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że budziłem wiele emocji, ale nikogo z moich konkurentów czy krytyków nie nazwałbym przeciwnikiem. W końcu wszyscy zaangażowani w działalność na rzecz studentów czy Wydziału mają na uwadze szczytne cele. Tylko do celów chcą dochodzić różnymi drogami. Wbrew pozorom, to właśnie głosy krytyków stanowią dla mnie największą motywację. Tym bardziej, że tymi krytykami z reguły bywali ludzie inteligentni. Czasem zmuszali do weryfikacji poglądów a czasem do ich utwierdzenia. Ich obecność pozwala poczuć smak zwycięstwa a zdarzało się, że zmuszała do przyjęcia lekcji pokory. AJ: Dajmy im wobec tego jakąś satysfakcję… czego Łukasz Ciołko żałuje? Gdzie dostrzega swoje błędy? ŁC: Myślę, że bardziej bym żałował będąc biernym czy trzymając swoje pomysły w szufladzie. A błędy starałem się na bieżąco naprawiać lub przekazywać wnioski z nich swoim następcom. Takim moim niedosytem, a może nawet porażką jest to, że nie zdążyłem doprowadzić do kodyfikacji swoich postulatów reformatorskich w RKNie. Funkcjonowanie na podstawie prawa zwyczajowego było interesujące i dość efektywne, ale było też podstawą wielu wykańczających dyskusji a nawet kłótni. Mam tylko nadzieję, że standardy o których wprowadzenie zabiegałem, zostaną skodyfikowane jak najszybciej. AJ: W tym kontekście chciałbym powrócić do pytania o postrzeganie Ciebie jako Ojca Chrzestnego właśnie w tej ponurej konotacji: człowieka, który w sposób bardzo twardy, zdecydowany i nie znoszący sprzeciwu kierował Radą Kół Naukowych. Dla wielu , w tym dla osób chcących założyć nowe koła naukowe, byłeś prawie dyktatorem, który blokuje studenckie inicjatywy. Czy był to kreowany wizerunek czy raczej druga natura Łukasza Ciołko ? ŁC: Jeżeli skupiamy się na mojej działalności w RKNie to należy pamiętać, że po moich poprzednikach odziedziczyłem pokaźny bagaż doświadczeń i po prostu kontynuowałem linię dbania o jakość kół naukowych. Oczywiście dorzuciłem do tego trochę własnych przemyśleń, co w połączeniu z wadami oraz zaletami mojego charakteru dało efekt taki, jaki teraz wiele osób ocenia. Nie chcę brać udziału w tych dyskusjach. Wyrażając wolę przewodniczenia Radzie godziłem się na to że moja działalność będzie poddana krytyce. Nie ukrywam, że kierowałem się zasadą tyle kompetencji ile odpowiedzialności, tyle odpowiedzialności ile kompetencji. Z tego też wynikał mój zapał do walki o jakość ruchu naukowego i nazywania rzeczy po imieniu bez zbędnego dbania o konwenanse. Z perspektywy czasu błędem wydaje się moje twarde stanowisko wobec inicjatyw powstawania nowych kół naukowych. Z obserwacji wiedziałem, że wiele tego typu planów bardziej opartych jest na słomianym zapale niż na realnym oszacowaniu możliwości. Jednak młodzi, ambitni i uparci ludzie maja to do siebie, że nie słuchają argumentów i ostrzeżeń, ale wolą się sparzyć sami. RKN czuwa, więc większych konsekwencji w rejestrowaniu nowych kół nie ma, dlatego mogliśmy uniknąć wielu emocjonujących spektakli. (śmiech) Żal mi tylko tych młodych zapaleńców, którzy szkodzą nie tyle studenckiemu ruchowi naukowemu, co sami sobie. Niesmak niezrealizowanych planów pozostaje na długo, a nic nie warte wpisy w CV tylko o nim przypominają. AJ: Tajemnicą poliszynela jest aktywność, a raczej jej niski poziom, wśród studentów WPiA. ŁC: Nie można obrażać się na rzeczywistość. Każdy podąża własnymi ścieżkami. Prawdą jest, że spośród konferencji studenckich popularnością cieszą się tylko te z udziałem polityków lub medialnych osobowości. Tymczasem nauka powstaje w zaciszu bibliotek, a nie w błysku fleszy. AJ: Należy zrezygnować z dużych przedsięwzięć ŁC: Myślę, że chodzi o bardziej rozsądne rozłożenie akcentów. Na pierwszym miejscu powinno być tworzenie podłoża do rozwoju naukowego członków poprzez współpracę z opiekunem naukowym, zapoznawanie się z warsztatem pracy, z tematyką podejmowanych badań. W dalszej kolejności kameralne spotkania, wymiana poglądów, dzielenie się zdobytą wiedzą. Dopiero później, o ile wystarczy czasu i sił, można popisywać się przed szeroką publicznością efektami. Z obserwacji wynika, niestety, że wielkie konferencje interesują studentów głównie ze względów kulinarnych. Myślę, że zdobycie uznania w kategorii „catering roku” nie rekompensuje ciężaru pracy włożonego w organizację i promocję samych wydarzeń, przynajmniej z nazwy, naukowych. AJ: Czy reformy studenckiego ruchu naukowego mogą być przyczynkiem do podniesienia poziomu Wydziału? ŁC: Już od dawna popieram podejście do studenckiego ruchu naukowego jak do alternatywnej formy realizowania programu nauczania. Ale mówienie o reformach jest trochę na wyrost. Chodzi o wspólny wysiłek, który ułatwi studentom rozwój naukowy, ograniczy biurokrację do minimum oraz utrudni życie osobom szukającym łatwych i szybkich korzyści. Zmiana przepisów musi wiązać się ze zrozumieniem celów jakie przed sobą stawiamy. AJ: Szczycimy się, że wraz z UJ jesteśmy najlepsi w Polsce, ale ostatnie badania zdawalności na aplikacje udowodniły, że nie jest jednak za dobrze. Co można zrobić, zmienić, by WPiA na bieżąco sprostało każdemu wyzwaniu? ŁC: Co do zasady nie przykładam większej wagi do jakichkolwiek rankingów. Masowość naszego Wydziału powoduje, że rzetelna ocena jego studentów i absolwentów jest właściwie niemożliwa. Mam wrażenie, że sporo absolwentów może czuć niejaki niedosyt. Najlepszy Wydział w kraju nie gwarantuje bowiem przepustki do świata palestry. Daje jedynie szansę, którą można wykorzystać lub też nie. Pod względem możliwości nie mamy sobie równych: świetna infrastruktura, wielu wybitnych wykładowców, piękne tradycje, bieżący kontakt z rynkiem pracy. To niewątpliwe atuty, ale też naturalne atuty wynikające z przewagi jaką daje stolica. Od stołecznego wydziału prawa możemy oczekiwać wyznaczania nowych trendów, innowacyjności, a przede wszystkim większego zaangażowania w proces podnoszenia prawniczych standardów. A w następnym numerze Łukasz Ciołko o : samorządzie, aktywności studentów i kondycji Wydziału czyli „w pogoni za normalnością… ” WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 39 {LEXU§ 1/2009} KOŁA NAUKOWE KOłO NAUKOWE KOŁO NAUKOWE LIBERTAS ET LEX PRAWA RYNKÓW KAPITAŁOWYCH -Tymoteusz Zych- S tudenci o III Rzeczpospolitej – interdyscyplinarna konferencja naukowa na UW Mija 20 lat od obrad Okrągłego Stołu i pierwszych częściowo wolnych wyborów do Parlamentu – wydarzeń, które położyły kres PRL oraz wyznaczyły początek nowej, demokratycznej Polski. To czas podsumowań, w których wezmą udział także studenci naszej uczelni i wydziału. Stan polskiego społeczeństwa, życia publicznego i gospodarki w ostatnim dwudziestoleciu jest przedmiotem całego spektrum ocen – począwszy od pełnej afirmacji dorobku odrodzonego państwa, a skończywszy na głębokiej krytyce formacji społecznej i politycznej, jak powstała w Polsce po upadku komunizmu. Większość z nich ma jednak charakter czysto publicystyczny. Ciekawie na tym tle rysuje się inicjatywa studentów naszego Uniwersytetu, którzy podejmują próbę stworzenia bilansu funkcjonowania państwa, w którym się wychowali i spędzili większość swojego życia w sposób naukowy, z wykorzystaniem wiedzy zdobytej na swoich kierunkach studiów i merytorycznej pomocy pracowników UW. W programie wydarzenia przewidziane są referaty obejmujące najważniejsze dziedziny życia publicznego w III RP – zarówno dyskurs polityczny, pozycję międzynarodową, udział naszego kraju w procesie integracji europejskiej, gospodarkę, rynek mediów, przekształcenia elit, jak i aksjologię systemu. Szczególną rolę będą na konferencji odgrywać zagadnienia prawnicze, którym zostanie poświęcona blisko połowa referatów. Zostaną przedstawione m.in tematy z zakresu prawa konstytucyjnego, prawa rynków kapitałowych, prawa handlowego czy sprawy z elementem polskim, które były rozstrzygane dotychczas przez ETS. W wielu referatach wykorzystano kryteria ekonomicznej analizy prawa i dokonano oceny komparatystycznej rozwiązań przyjętych w Polsce oraz innych krajach Europy i świata. Po każdym z przewidzianych paneli przewidziana jest dyskusja z udziałem gości i pracowników naukowych naszej uczelni. Konferencja odbędzie się 11 maja w godzinach 9-18 w Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów – Potockich. Organizatorzy zapraszają do udziału w niej i do dyskusji o polskim dwudziestoleciu wszystkich studentów WPiA UW. Konferencja odbędzie się 11 maja w godzinach 9-18 w Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów – Potockich. Organizatorzy zapraszają do udziału w niej i do dyskusji o polskim dwudziestoleciu wszystkich studentów WPiA. 40 -Michał Arabczyk-Przemysław Krzemieniecki- KOŁO NAUKOWE MEDIACJI I NEGOCJACJI ,,KOMIN'' -Marta Klonek- K oło Naukowe Prawa Rynków Kapitałowych (KNPRK) jest jednym z najmłodszych kół działających na naszym Wydziale. Oficjalnie zostaliśmy zarejestrowani pod koniec listopada 2008r., ale dyskusje na temat rynku kapitałowego, jego struktury i przyszłości zaczęły się znacznie wcześniej. Na pomysł założenia koła naukowego o tej tematyce i wypełnienia swoistej luki w studenckim ruchu naukowym wpadliśmy w marcu 2008 r. Z tym pomysłem udaliśmy się do prof. Aleksandra Chłopeckiego, kierownika Pracowni Prawa Rynku Kapitałowego w Instytucie Prawa Cywilnego, który zgodził się zostać Opiekunem Koła. Jednakże szybki start uniemożliwiły prace organizacyjne, związane z rejestracją, które zajęły kilka miesięcy. Na początku grudnia odbyło się Walne Zebranie Koła. Prezes Zarządu został wybrany Przemysław Krzemieniecki. Walne Zebranie wybrało także Zarząd: Michał Arabczyk (sekretarz), Karolina Szmit, Kamil Kozubek, Tomasz Kruszyński, Łukasz Machalski, Artur Siestrzewitowski i Roman Wilk. Mimo iż nasze koło ledwo co powstało, od razu zaangażowaliśmy się w rozwój studenckiego ruchu naukowego UW. W dniach 5-7 grudnia aktywnie uczestniczyliśmy w V Kongresie Kół Naukowych Uniwersytetu Warszawskiego, który odbył się w Radzikowie. Podczas Kongresu przedstawiliśmy prezentację nt. zmian w prawie rynku kapitałowego, związanych z implementacją unijnych dyrektyw. Zjazd kół naukowych okazał się świetnym polem do wymiany wzajemnych poglądów na przyszłość ruchu naukowego UW. Nawiązaliśmy współpracę z Kołem Naukowym Strategii Gospodarczej z Wydziału Nauk Ekonomicznych, co zaowocowało pomysłem na wydawanie wspólnego magazynu o tematyce prawnoekonomicznej. Spotkania koła będą przybierać dwojaką formę: dyskusji na tematy związane z prawem rynku kapitałowego oraz całodziennych konferencji z udziałem zaproszonych gości. Na przełomie kwietnia i maja planujemy zorganizować wspólnie z Kołem Naukowym z UKSW także zajmującym się podobną tematyką dwudniową konferencję poświęconą najnowszym zmianom w regulacjach. W planach mamy także zorganizowanie projektu badawczego z zakresu prawa rynku kapitałowego. Spotkania koła są przewidziane na czwartki godz. 18.30, oczywiście pod okiem naszego opiekuna prof. Aleksandra Chłopeckiego. Szczegółów szukajcie na gronie oraz na naszej stronie www.knprk.wpia.uw.edu.pl (wkrótce będzie dostępna). Jeżeli jesteście zainteresowani działalnością w Kole, to zapraszamy do kontaktu - [email protected] WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS K ażdy z nas codziennie staje w obliczu mniejszych i większych konfliktów, dlatego tak ważne jest, by wiedzieć, jak radzić sobie w takiej sytuacji. Codziennie też musimy negocjować - czy to wybór filmu w kinie, czy termin kolokwium. Jako prawnicy powinniśmy także poznać możliwości, jakie daje proces mediacyjny jako alternatywa dla postępowania sądowego. Tego wszystkiego nauczysz się na spotkaniach Koła Naukowego Mediacji i Negocjacji KoMiN. Koło Naukowe Mediacji i Negocjacji *KoMiN *zaprasza wszystkich studentów zainteresowanych tematyką mediacji i negocjacji na nasze spotkania, które od semestru letniego 2009 r. będą się regularnie odbywać w każdy czwartek o godz. 18.30. Przygotowaliśmy dla was gry negocjacyjne a także dyskusje i wykłady pracowników naukowych naszego wydziału, zajmujących się tą tematyką, m.in. dr Ewy Gmurzyńskiej, dr Rafała Morka oraz dr Pawła Waszkiewicza. Chcemy także poinformować, że 16 grudnia 2008r. został wybrany nowy zarząd koła, w składzie: Łukasz Batory (prezes), Jerzy Bombczyński i Katarzyna Gutek (v-ce prezesi). Od stycznia tego roku KoMiN zyskał też drugiego opiekuna naukowego. Został nim dr Rafał Morek. II Dni Mediacji i Negocjacji: Obecnie, we współpracy z Centrum Rozwiązywania Sporów i Konfliktów przy WPiA zajmujemy się przygotowaniem II Dni Mediacji i Negocjacji a także III Ogólnopolskiego Turnieju Negocjacyjnego. Jest to zakrojony na szeroką skalę trzydniowy projekt, obejmujący prezentacje, szkolenia o raz wspomniany turniej. Naszym celem jest szerzenie wśród studentów różnych kierunków wiadomości o mediacji jako sposobie rozwiązywania konfliktów we wszystkich dziedzinach życia. Zaprosiliśmy do współpracy wiele ośrodków mediacyjnych. Ich przedstawiciele poprowadzą szkolenia na tematy związane z mediacją i negocjacjami. Planujemy także zorganizować na Kampusie Głównym wiele punktów informacyjnych oraz serię scenek odzwierciedlających procesy powstawania i rozwiązywania konfliktów. Wszelkie informacje o II DMiN będą na bieżąco udostępniane studentom na naszej stronie internetowej www.komin.wpia.uw.edu.pl. Serdecznie zapraszamy do uczestnictwa w KoMiN studentów wszystkich roczników, niezależnie od waszego wcześniejszego doświadczenia w dziedzinie mediacji i negocjacji. Więcej informacji: www.komin.wpia.uw.edu.pl Opiekun Koła: prof. Józef Okolski, dr Rafał Morek Prezes: Łukasz Batory {LEXU§ 1/2009} REPORTAŻ ANKIETY GRONOWE -Krzysztof Muciak- N astał złoty wiek dla socjologii! Popularny polski serwis internetowy, Grono.net, wprowadził funkcję tworzenia ankiet. Teraz każdy może sprawdzić, co myśli każdy. A przynajmniej, co każdy chce, żeby inni sprawdzili, że myśli. Nasze polskie grono, „Internetowa Społeczność Przyjaciół”, usiłuje upodabniać się do zagranicznych serwisów społecznościowych. W związku z tym, w kolejnych aktualizacjach dodawane są nowe możliwości, oparte na mniej lub bardziej trafionych pomysłach. Tak więc od pewnego czasu możemy z poziomu swojej strony głównej obserwować niemal całą działalność naszych znajomych – to, co wpisali w statusie, to, z kim się zaprzyjaźnili, to, do jakiego forum dołączyli, to, jakie zdjęcia dodali do swojej galerii itp. Ha! Co tam, strony głównej! Możemy się o tym dowiedzieć z poziomu każdej strony serwisu, na której się znajdujemy, dzięki wyskakującym powiadomieniom. Nic to jednak. Do pewnego momentu cała sprawa prezentowała się całkiem nieszkodliwie. Prawdziwe pandemonium rozpoczęło się z chwilą, kiedy pomiędzy winogronkami zakwitł pomysł, aby umożliwić użytkownikom portalu możliwość zabawy w OBOP. Z początku nieśmiało, a z czasem coraz częściej wśród rozmaitych informacji o poczynaniach ziomków zaczęły zakwitać monity pt. „Paweł zagłosował na:”, „…:::JuraS:::… zagłosował na:”, „KaSiEńKa zagłosowała na:”, po których następowała intrygująca treść pytania badawczego. Z czystej ludzkiej ciekawości zdarzało się niektórym osobom (w tym także i mnie, a jakże!) zaglądać do wyżej wspomnianej ankiety i dorzucać swoje kliknięcie do bazy danych. O tym, z kolei, dowiadywali się wszyscy moi znajomi, a niektórzy z nich również dawali się skusić na zagłosowanie. Tym sposobem lawinowo przyrastała ilość oddanych głosów. Jakby tego było mało - wyskakujące monity na bieżąco informowały ludzi o kolejnych ankietach, odwiedzonych przez ich znajomych. Wygodne linki w owych monitach pozwalały na płynne przejście od jednej ankiety do drugiej, a potem, dlaczego nie!, do kolejnej. Twórcy ankiet przeżywali niesamowity szok, kiedy, skonstruowawszy na swoim profilu minisondę dla dwudziestu znajomych, orientowali się, że pół województwa mazowieckiego wyraziło swoje zdanie na temat: „Czy uważasz, że powinienem ściąć włosy? Ta k / N i e ” . Nad samym wypełnianiem pól przy odpowiedziach można strawić długie godziny, a wzrastająca popularność ankiet na gronie napędza kreatywność k o l e j n y c h użytkowników, którzy postanawiają dowiedzieć się czegoś o swoich znajomych, a z rozpędu – również o ich znajomych oraz o znajomych ich znajomych. Ewolucja sond wykształciła kilka ich typów. Pierwszym z nich są ankiety dotykające problemów ogólnych: społecznych, politycznych, aksjologicznych. Wśród nich pojawiały się pytania typu „Czy Lech Kaczyński jest dobrym prezydentem RP”, „Czy homoseksualiści powinni mieć dostęp do wszystkich zawodów”, „Czy palenie w miejscach publicznych powinno być całkowicie zakazane”. Drugi nurt dotyka bardziej osobistych kwestii. Można zatem wypowiedzieć się w sprawie preferowanego stylu ubierania się kobiet/mężczyzn, wybrać spośród kilku możliwości piosenkę, którą najchętniej usłyszałoby się (?) na swoim pogrzebie, przyznać się do tego, jakie wyrażenie spontanicznie nasuwa się na język w momencie potknęcia się o nierówność podłoża, czy też określić, który ze Smurfów odpowiada najbardziej naszemu rysowi charakterologicznemu. Trzeci nurt jest nurtem awangardowym, gdzie wśród odpowiedzi na (przykładowe) pytanie o reakcję na zaczepkę przedstawiciela płci przeciwnej na imprezie, zgodnie współegzystować mogą: kopnięcie w krocze, spontaniczny stosunek płciowy, niekontrolowany wybuch śmiechu, bezwiedna defekacja oraz przejażdżka konno. Jako czwarty nurt, wciąż jeszcze niszowy (choć jego znaczenie stopniowo wzrasta), wyodrębniłbym ankiety zupełnie abstrakcyjne, które konstruowane są na zasadzie prostych skojarzeń fonetycznych lub znaczeniowych. Ich celem jest osiągnięcie efektu humorystycznego, jednak rezultat ten nie zawsze udaje się twórcy osiągnąć. Ćwiczyć, ćwiczyć! Tyle mogę doradzić. Przedstawiając krótką charakterystykę różnych typów gronowych ankiet, warto zwrócić uwagę na ich faktyczną użyteczność w życiu codziennym. Odpowiednio zadane pytanie, a najlepiej – zadane przez kogo innego i umożliwiające iluzorycznie anonimową odpowiedź (iluzorycznie, gdyż istnieje na gronie niezwykle przydatna opcja podglądu tego, jak głosowali w danej sondzie Twoi znajomi), może być niezastąpionym środkiem dowodowym w rozmaitych sporach, może ułatwić zakup prezentu urodzinowego, może rozbić związek („jak to?! Najbardziej lubisz kobiety z miseczkami D?! a co z moim B, draniu?!”), może pozwolić na poznanie skrywanych części charakteru lub skłonności znajomego („Gdybyś mógł popełnić przestępstwo bez konsekwencji prawnych, j a k i e przestępstwo byś popełnił?”), zrozumieć pewne jego/jej zachowania („Twoja najgorsza trauma z dzieciństwa to:”) czy w ogóle zainteresować się którymś z dalszych znajomych („Twój największy seksualny fetysz to:”). Oczywiście, istnieje duże prawdopodobieństwo, że odpowiedzi zaznaczane przez znajomych są odpowiedziami fałszywymi. Ale prawdopodobieństwo owo również da się ocenić, dzięki sprawdzeniu (po wcześniejszym dyskretnym „podsunięciu” znajomemu) ankiety „Jak często zaznaczasz prawdę w ankietach?”. W ramach ciekawostki przytoczę wynik tego badania (stan na dzień 30 stycznia 2009): „Zawsze” – 31%, „Nigdy” – 2%, „Czasami” – 33%, „C*** cię to obchodzi” – 34%... Miejsce na Twoje wnioski: ...………………………………………………………… …………………………………………………………… ………………………………….……………………… …………………………………………………………… WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS 41 {LEXU§ 1/2009} KOMIKS -Tomasz Pastuszka- 42 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS KOMIKS ABC Aplikacji fot. Dominika Helios - Komisja Praktyk R E K L A M A ... a nauki tyle ...