Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW

Transkrypt

Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW
Ł O J K O | S TA Ś K I E W I C Z | U R B A N I K | E T Y K A | K U LT U R A
ISSN 1897-4759
LEXU§
Miesięcznik Samorządu Studentów WPiA | nr 1 (12), marzec-kwiecień 2008
PRZEPROWADZKA
4
JAKA POLSKA? 20
Wiosna...
15 BI - KIERUNKOWI
22 HIPOKRATES W PALESTRZE
konferencja
KN Libertas et lex
Sprosto
W wybora
wał Micha
x
{LEXU§ 1/2009}
SPIS TREŚCI
Informacje
miejMY odwagę!
Odwaga. Przyszły prawnik nie nauczy się jej na ćwiczeniach czy
wykładach. Nauczyć możesz się tylko sam/a, a nauczycielem może
być tylko życie. Czy warto? Do odważnych świat należy. Tchórzy nikt
nie liczy, ani się z nimi nie liczy.
Odwaga jest kosztowna, wymaga pokonania najgorszego wroga – samego
siebie, strachu przed działaniem, przed stawianiem wyzwań, przed zdobywaniem szczytów.
I zapewne mało kto zapytany o swoją odwagę odpowiedziałby, że jest tchórzem. Ale jak
wiadomo, „jesteśmy warci tyle, ile nas sprawdzono”.
Przejdźmy więc do czynów. I tak w dokumencie o tytule „ZASADY I PROCEDURY
DOSKONALENIA JAKOŚCI PROCESU DYDAKTYCZNEGO NA WYDZIALE PRAWA I
ADMINISTRACJI UNIWERSYTETU WARSZAWSKIEGO” w § 21 pkt.2 (tu pozwolę sobie
na podziękowania dla tytana pracy nie tylko samorządowej Kuby „Arbeit” Chowańca, szefa
Komisji Dydaktycznej za przesłanie dokumentu i poradę prawną z nim związaną) czytamy:
„Student ma prawo do informacji na temat swoich osiągnięć podczas zajęć dydaktycznych i
uzasadnienia końcowej oceny z przedmiotu. „. Cóż to znaczy? Ni mniej ni więcej, tylko tyle,
iż mamy prawo prosić o uzasadnienie każdej oceny. A czyż nie ma lepszego uzasadnienia
niż pokazanie pracy/testu? Tym samym także Ci, którzy mimo otrzymania wysokiej noty
pragną zobaczyć swoją pracę będą mieli taką możliwość. Czy przepis ten, dość ogólny,
będzie działał w praktyce, zależy tylko od nas. Korzystanie ze swoich praw wymaga wszak
jednak odwagi.
Odwagi wymaga także bronienie swoich przekonań i idei. Odważni tylko są
w stanie postępować etycznie (zachęcam do lektury wywiadu z Dziekan dr Łojko, oraz
artykułu Weroniki Papucewicz). Odwaga jest czynnikiem koniecznym do zmieniania
świata – tacy ludzie jako Kolumb, Cortez, Pizzaro czy Galileusz nie byli by znani,
gdyby nie bezkompromisowość w dążeniu do celu wynikająca z ich odwagi. Nie każdy
musi jednak odkrywać Amerykę. O tym, że zmieniać rzeczywistość (a choćby jej mały
wycinek) może każdy z nas przekonuje Paulina Kabzińska w artykule „Stop rzezi fok”.
I tu też wymagana jest odwaga, zwłaszcza od prawników, by umieć przeciwstawić się
złu i okrucieństwu, chaosowi i bezprawiu. By umieć kroczyć wytyczoną ścieżką zgodnie
z własnymi przekonaniami, wbrew opinii tłumów i mas, wbrew hipokryzji i dulszczyźnie,
wbrew uciskowi i tyranii powszechności – kroczyć z podniesioną głową. By podążać
ścieżką prawdy i przekonań.
Przeprowadzka
Ulgi dla studentów
Wyzwani-wyzywający
Już po sesji?
10-lecie NATO
Wynajmę od zaraz
Aktywiści - epizod II
Bi-kierunkowi
Pomoc psychologiczna
Palikot na WPiA
Stop rzezi fok!
Dyskusja Lexu§a
Jaka Polska?
Hipokrates w palestrze
Jasna strona kryzysu
Prawnik - męska szownistyczna
świnia?
doc. dr Elżbieta Łojko
dr Jakub Urbanik
dr Wiesław Staśkiewicz
Łukasz Ciołko
s.27
s.28
s.30
s.41
Sprostowanie:
s.8
s.10
s.16
s.38
Koła Naukowe
KN Libertas et Lex
s.40
KN Prawa Rynków Kapitałowych
KN Mediacji i Negocjacji „KoMiN”
Kultura
Teatr Polski śni nocą letnią
Wujaszek Wania
Revolutionary road
Wiersze-wariacje
Ucho van Gogha
Miasto moje (piękne?)
Co z tą książką
Mały książę - wariacje
Widmo Sienkiewicza
„Czarownice” „Sunshine Boys”
Rzeczywistość zmityzowana
s.20
s.22
s.24
s.25
Wywiad
Reportaz
Na dachu świata czy sześć
stóp pod ziemią
U nas że Rossija
Oni tu są
Ankiety gronowe
s.4
s.5
s.6
s.7
s.7
s.13
s.14
s.15
s.19
s.26
s.31
s.32
s.32
s.33
s.33
s.34
s.34
s.35
s.35
s.36
s.37
s.39
W wyborach do organów samorządu studenckiego jako kandydat niezależny kandydował Michał SZAŁAS, nie zaś Michał Szotek. Za pomyłkę przepraszamy.
Redaktor Naczelny: Aleksander Jakubowski
Zastępcy Redaktora Naczelnego: Jerzy Bombczyński, Weronika Papucewicz, Maciej Bisch
Sekretarz Redakcji: Adam Jasiński
Szef Działu Wydarzenia: Edyta Matysiak | Szef Działu Kultura: Krzysztof Muciak | Szef Działu
Publicystyka: Piotr Siekierski | Szef Działu Informacje: Dominika Brzezińska | Szef Działu Misz-Masz:
Magda Olszewska
Korekta: Krystyna Stec, Piotr Hanusz, Adam Klimowski, Marcin Szwed, Michał Wawer
Autorzy: Michał Arabczyk, Ilona Augustyniak, Jan Bijas, Diana Bożek, Dominika Brzezińska, Jan
Dudzik, Aleksander Jakubowski, Paulina Kabzińska, Marta Klonek, Maksymilian Kokoszko, Przemysław
Krzemieniecki, Iwona Krzemińska, Tomasz Lewiński, Maciej Łapski, Jakub Majcherek, Edyta Matysiak,
Małgorzata Moch, Radosław Monia, Krzysztof Muciak, Magda Olszewska, Tomasz Sawczuk, Marek
Skrzetuski, Magda Szczepanowska, Michał Wawer, Jakub Wiśniewski, Robert Wodzyński, Tymoteusz
Zych
Nakład: 2000 sztuk | Okładka: w rolę pięknej Pani Wiosny wcieliła się studentka II roku prawa Paulina
Kabzińska. Fotografie wykonał Michał Wiliński.
DTP: Jerzy Bombczyński
[email protected]
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
3
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
PRZEPROWADZKA
-Marta KlonekCzy próbując poprawić kolokwium semestralne z
prawa konstytucyjnego odkryłeś/-aś drugie piętro w
Audytorium Maximum?
Czy poszukując pokoju w którym masz zaliczyć dyżur z prawa cywilnego dotarłeś do urzędu na Solcu?
Czy zauważyłeś w Bratniaku jeszcze większy bałagan niż zwykle, szumnie nazywany „pakowaniem”?
Jeśli tak, to niechybny znak że oto nadszedł czas
na…… PRZEPROWADZKĘ!
O
d grudnia 2008 do marca 2009 pod
budynek Collegium Iuridicum I podjeżdżają
duże samochody i silni mężczyźni, którzy
zajmą się wyprowadzeniem wszystkich (sic!)
z budynku, aby jak najszybciej rozpocząć wielki,
dawno planowany remont. Według planów władz
WPiA prace remontowe, mające na celu uczynić
z CI I „wizytówkę wydziału” mają potrwać półtora
roku, tak aby szczęśliwe żółtodzioby A.D. 2010 już
przed rozpoczęciem roku mogły podziwiać piękny,
nowoczesny budynek. Założenie, moim absolutnie
nieprofesjonalnym okiem ambitne, ponieważ, jak
wyjaśnia Dziekan Rączka, zmian w budynku do
przeprowadzenia co niemiara. Zróbmy więc mały
skok w przyszłość i zastanówmy się jak nasz
budynek wydziałowy będzie wyglądał za dwa lata.
Zgodnie z założeniami Dziekana,
najbardziej zauważalną zmianą ma być znaczne
powiększenie powierzchni użytkowej budynku. W
tym celu, przede wszystkim odgruzowana zostanie
piwnica, z której obecnie wykorzystywana jest
jedynie niewielka część w prawym skrzydle budynku
(siedziba ELSA i Szafot). W ten sposób na dole
powstaną normalne sale seminaryjne. Drugim
założeniem jest obniżenie stropu drugiego piętra o
80cm, dzięki czemu zyskamy poddasze użytkowe.
Według planów mają tam być gabinety pracowników
4
4 Instytutów, które mieściły się w CI I do tej pory
(Instytut Historii Prawa, Instytut Nauk o Państwie i
Prawie, Instytut Prawa Cywilnego i Instytut Prawa
Karnego). Kolejna ważna wiadomość – zostanie
zamontowana winda, do której wjazd będzie
znajdował się tuż obok recepcji. Niestety nie da rady
zmienić konstrukcji pomieszczeń w środku, ponieważ
większość ścian to ściany nośne. Wnętrze budynku
będzie całkowicie odnowione, łącznie z meblami i
sprzętem. Zgodnie z wizją władz naszego wydziału,
stylem ma nawiązywać do Collegium Iuridicum II.
Wróćmy jednak do rzeczywistości.
Aby remont mógł mieć miejsce konieczna jest
przeprowadzka całego wydziału w różne miejsca.
Oczywiście i pracownicy, i studenci, konieczność
„wyniesienia się” z budynku na czas trwania remontu
bardzo dobrze rozumieją, nie zmienia to jednak
faktu, że w większości są z niej niezadowoleni.
Studenci narzekają przede wszystkim na rezygnację
z tzw. krótkiego dyżuru pracowników naukowych,
co znacznie ogranicza możliwość kontaktu
z prowadzącymi poza zajęciami. Najbardziej
problematyczną kwestią było przydzielenie
wszystkim dotychczasowym „mieszkańcom” nowego
lokum na te półtora roku. Operacja przenosin
cały czas trwa, natomiast znane już są docelowe
miejsca przeprowadzki. Informacje na bieżąco są
udostępniane na stronie wydziałowej (www.wpia.
uw.edu.pl), ja pokrótce je wam przybliżę.
Do tej pory zostały przeniesione dwa
Instytuty: Nauk o Państwie i Prawie oraz Prawa
Cywilnego. Jeśli więc musicie zdobyć wpis z
logiki albo też poprawiacie kolokwium z prawa
konstytucyjnego, wystarczy że znajdziecie drugie
piętro w Audytorium Maximum a tam w pokojach 3338 znajdziecie potrzebną wam osobę. Instytut Prawa
Cywilnego został przeniesiony na ul. Solec 48,
natomiast wielu cywilistów ma swoje dyżury w CI II.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Jeśli chodzi o pozostałych rezydentów CI I, sprawa
przedstawia się następująco: Sekretariat Dziekana
i Prodziekan, zostanie przeniesiony do CIUWu,
natomiast Instytut Historii Prawa, Instytut Prawa
Karnego oraz np. Bratniak zostaną przeniesione
do mitycznych „baraków w BUWie”. I w tym
miejscu sprostowanie pana Dziekana – w ogrodach
Biblioteki Uniwersyteckiej zostanie postawiony
duży pawilon, wyposażony we wszelkie potrzebne
media, ogrzewanie i internet, a nawet 20-osobowe
sale seminaryjne. Studenci pierwszego roku będą
więc mogli zdać zerówkę z historii powszechnej na
zielonej trawce, a Zarząd Samorządu Studentów,
w ramach nie tylko duchowego wsparcia, może
przygotowywać dla nich grilla.
Pozostaje mi tylko życzyć szczęścia w
terminowym zakończeniu remontu, bo wszyscy
wiemy jak to z panami budowlańcami bywa…
”
Do tej pory zostały
przeniesione
dwa
Instytuty: Nauk o Państwie
i
Prawie
oraz
Prawa
Cywilnego (...)
Instytut
Prawa Cywilnego został
przeniesiony na ul. Solec 48
(...) Jeśli chodzi o pozostałych
rezydentów CI I, sprawa
przedstawia się następująco:
Sekretariat
Dziekana
i
Prodziekan,
zostanie
przeniesiony do CIUWu,
natomiast Instytut Historii
Prawa,
Instytut
Prawa
Karnego oraz np. Bratniak
zostaną przeniesione do
mitycznych „baraków w
BUWie”.
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
Przywracamy ulgi
dla studentów!
-Tomasz Lewiński-Magda Szczepanowska-Robert Wodzyński-
M.Sz.: Zacznę od pytania organizacyjnego. Kiedy
zaczęliście przeprowadzanie akcji na Wydziale?
R.W.: Przygotowania trwały od połowy grudnia, jednak zbieranie podpisów było możliwe dopiero po
UNIWERSYTET WARSZAWSKI przerwie świątecznej, skończylismy zaś 11 marca,
kiedy przekazałem nasze podpisy Zarządowi Samoiedawno na UW skończyła się wielka akcja rządu Studentów UW.
zbierania podpisów pod projektem ustawy o zmianie ustawy o uprawnieniach do bez- M.Sz.: A jak to wyglądało „od kuchni”?
płatnych i ulgowych przejazdów środkami publiczne- R.W.: Akcją na naszym wydziale zajmują się główgo transportu zbiorowego. Udało nam się zebrać 5 nie członkowie Komisji Informacyjnej oraz starosto383 podpisy. Osoby zbierające podpisy można było wie grup (osoby „kontaktowe” dla Samorządu i Wyspotkać wszędzie – w bibliotece, na wykładzie, na działu na I roku). Informację o niej umieściliśmy na
korytarzu przed egzaminem.
stronie internetowej i w serwisie Grono.net, a także
przesłaliśmy newsletterem. W przydzielonych nam
Akcja była organizowana już po raz drugi. Pierwsza budynkach rozwiesiliśmy plakaty wraz z informacją
w 2006 roku zakończyła się niepowodzeniem. Nie gdzie w danym budynku można złożyć podpis (szatudało się zebrać wystarczającej ilości podpisów. Tym nie, recepcje, bufety).
razem, dzięki ogromnemu zaangażowaniu wielu sa- morządów studentów w całej Polsce akcja zbierania M.Sz.: Co możesz powiedzieć na temat samego
podpisów odniosła sukces – 23 marca udało się sku- zbierania podpisów pod projektem?
tecznie złożyć na ręce Marszałka Sejmu ok. 130 tys. R.W.: Akcję na UW koordynuje samorząd uniwerzebranych pod projektem podpisów.
sytecki, z którym współpracują niektóre samorządy
Zniżki zostały zmniejszone w 2001 roku, za rządów jednostkowe, w tym nasz, któremu przydzielone zokoalicji SLD-PSL. Miała to być zmiana tymczasowa, stały budynki na terenie Kampusu Centralnego (CI
dopóki sytuacja finansowa państwa się nie poprawi. I, AudiMax) i w jego okolicach – przy ul. ul. BrowarTymczasem w okresie najwyższego wzrostu gospo- nej (IG, KH, KLF, ILS), Lipowej (CI II) i Oboźnej (CI
darczego nikt nie wyszedł z propozycją przywróce- III). Dodatkowo, członkowie Komisji Informacyjnej i
nia wyższej ulgi.
starostowie zbierają podpisy na zajęciach, a także
Do akcji włączyły się liczne organizacje pozarzą- wśród znajomych, rodziny etc. Szczególnie trudnym
dowe o różnym profilu społecznym oraz samorzą- przedsięwzięciem było zorganizowanie stałych dydy studenckie z uczelni w całym kraju. Wsparcie żurów w Audytorium Maximum podczas sesji, kiedy
wszystkich samorządów studenckich i organizacji nasi aktywiści mieli egzaminy albo chcieli jechać na
studenckich pozwoliło na osiągnięcie sukcesu.
ferie. Mimo więc niesprzyjającego terminu (Święta,
Pozostaje pytanie czy obecna sytuacja w kraju po- sesja, ferie) dajemy jakoś sobie radę.
zwala na przywrócenie ulg na poziomie 49%. O tym zdecydują posłowie. Miejmy nadzieję, że do czasu M.Sz.: Czy jesteś zadowolony z przebiegu akcji?
głosowania nad tą ustawą sytuacja ulegnie zna- Uważasz, że osiągnęliśmy sukces?
czącej poprawie i studenci będą mogli podróżować R.W.: Na tle całego Uniwersytetu wypadliśmy bardzo
taniej...
dobrze, zawsze jednak może być lepiej. Dziwi zachoAutor tekstu jest Przewodniczącym Zarządu Samo- wanie studentów odmawiających podpisania się pod
rządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego
projektem. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które
bojkotują akcję ze względów ideologicznych czy poAutor tekstu jest Przewodniczącym Zarządu Samorządu glądów na rolę państwa w gospodarce. Jednakże,
Studentów Uniwersytetu Warszawskiego
zdarzają się i tacy, którzy zbywają nas argumentami typu „To i tak nie przejdzie w Sejmie.” lub „Nie
będę podawał wam swoich danych osobowych!”, a,
WYDZIAŁ PRAWA
wierz mi, nie są to postawy odosobnione. Tym właI ADMINISTRACJI
śnie się dziwię, bo, jeszcze raz powtórzę, projekt
Samorząd Studentów naszego Wydziału aktywnie jest naprawdę korzystny dla studentów i możliwy do
włączył się w akcję zbierania podpisów pod obywa- przeforsowania. Chyba każdy cieszy się, gdy może
telskim projektem zmian w ustawie o uprawnieniach za coś płacić mniej.
do bezpłatnych i ulgowych przejazdów środkami pu- blicznego transportu zbiorowego. Jest to ogólnopol- M.Sz.: To jaki jest końcowy rezultat? Ile podpiska inicjatywa studencka przewidująca zwiększenie sów udało się zebrać na naszym Wydziale?
ulgi przysługującej studentom na przejazdy komuni- R.W.: Ostateczny wynik to 1236 podpisów z WPiA
kacją publiczną (kolejową i autobusową) z 37% na (ok. 6500 studentów), 5383 z całego UW (ok. 56 000
49%. Koordynatorem akcji na WPiA UW jest Robert studentów) i ok. 130 000 zebranych w całej Polsce
Wodzyński, przewodniczący samorządowej Komisji (ok. 2 mln studentów). Oznacza to, że przekroczyliInformacyjnej, z którym krótki wywiad przeprowadzi- śmy wymaganą prawem liczbę 100 000 podpisów.
ła Magdalena Szczepanowska.
Wszystkie podpisy zaś zostały skutecznie doręczo-
N
ne Marszałkowi Sejmu 23 marca. Chciałbym w tym
miejscu serdecznie podziękować osobom, które
poparły inicjatywę, bo wszystko wskazuje na to, że
staną się Oni współtwórcami tych przyjaznych studentowi zmian. Pozostaje nam tylko czekać na sejmową debatę.
M.Sz.: Dziękuję bardzo za wywiad.
W 2001 roku, za rządów
koalicji SLD-PSL, zmniejszono
ulgi na bilety środków komunikacji
publicznej kolejowej i autobusowej;
zmiana dotyczyła uprawnień m.in.
niepełnosprawnych, dzieci, studentów
i emerytów. Ulgi 50-proc. obniżono
do 37 proc., zaś 100- proc. do 78 proc.
Zniżka
przestała
obowiązywać
przejazdy koleją oraz autobusami
międzymiastowymi.
Zniżki miały zostać zlikwidowane na
krótko, dopóki sytuacja finansowa
państwa się nie poprawi. Tymczasem
w okresie najwyższego wzrostu
gospodarczego nikt nie wyszedł z
propozycją przywrócenia wyższej
ulgi.
W
2006 roku studenci rozpoczęli
starania o przywrócenie tej ulgi.
Wówczas nie udało się zebrać
odpowiedniej
liczby
podpisów.
Tym razem podpisy uda się zebrać.
Został jeszcze miesiąc zbierania. Na
Uniwersytecie Warszawskim jak do
tej pory zebrano około 3500 podpisów
i ta liczba na pewno będzie wzrastać.
Studenci w Polsce są dwumilionową
społecznością i na pewno uda się w
tej społeczności zebrać odpowiednią
liczbę podpisów.
Do akcji włączyły się liczne organizacje
pozarządowe o różnym profilu
społecznym oraz samorządy studencki
z uczelni w całym kraju. Wsparcie
wszystkich samorządów studenckich
i organizacji studenckich pozwoli
na osiągnięcie sukcesu w postaci
zebranych 100 tysięcy podpisów.
Pozostaje pytanie czy obecna sytuacja
w kraju pozwala na przywrócenie ulg
na poziomie 49%. O tym zdecydują
posłowie. Miejmy nadzieję, że do
czasu głosowania tej ustawy sytuacja
ulegnie znaczącej poprawie i studenci
będą mogli podróżować taniej.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
5
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
wyzwani - wyzywający
-Maksymilian
Kokoszko\
R
odzina, media i nauczyciele zachęcają
nas na każdym kroku byśmy spojrzeli
w szeroko otwarte oczy nowego,
2009 roku i starali się w nich odnaleźć nowe…
postanowienia. Są to tak zwane postanowienia
noworoczne, które najczęściej w rozumieniu
wyżej wymienionej trójki mogą, a nawet zawsze
są, utożsamiane z wyzwaniami. Z celami, które
sami sobie mamy stawiać (nieważne, że jest
już marzec), do których zupełnie samodzielnie
mamy dążyć, i z których osiągnięcia najczęściej
samemu musimy się radować. Za pomocą
prostej, acz przebiegłej sztuczki, magicznego,
Copperfield’owskiego triku, możemy jednak
zmienić tą rzeczywistość. Rok 2009 potraktujmy,
jako przestrzeń, w której to MY staniemy się
wyzywającymi – dzięki temu patrząc w ślepia
obecnego roku, czytając kolejną Rzepę, czy
przychodząc na kolokwium z najmniej lubianego
przedmiotu będziemy wyłącznie zastanawiać
się jak otaczający nas świat przetrzyma nasze
noworoczne wyzwania… Staniemy się Panami
własnego losu, a czyż nie o to zabiega niemal
każdy homo sapiens sapiens w Europie?
Na rok 2009 warto spojrzeć pod kątem tych dziedzin
naszego życia, które się
mają
poprawić oraz tych, które
mają ulec niekorzystnym dla
nas, studentów, zmianom.
Każdy z nas ma, co
prawda, swoje osobiste, indywidualne i
niepowtarzalne priorytety, zarówno w
życiu prywatnym jak i zawodowym,
według których oceniać będzie
nadchodzące miesiące, ale
niewątpliwie
więcej
nas
łączy aniżeli dzieli. Dlatego
proponuję najpierw przyjrzeć
się bliskiej przyszłości od strony najpopularniejszego
obszaru dla spekulacji, dyskusji i obaw.
Polityka – na minusie
W lipcu planowane jest rozpoczęcie budowy
niemiecko-rosyjskiego gazociągu bałtyckiego. Kraje
Skandynawskie aktywnie protestują przeciwko temu
przedsięwzięciu, ale de facto, nie będą miały wpływu
na ostateczne powstanie linii. Polska w dalszym ciągu
będzie przeciwna projektowi, jednak jeżeli dojdzie
on do skutku, Warszawa wyrazi swoje poparcie. Bo
nawet gdyby z niewyjaśnionych przyczyn odcięto nam
100% dostaw gazu, Niemcy zagwarantowały nam
zwiększone bezpieczeństwo energetyczne. Czy w
jego ramach możemy / będziemy mogli domagać się
wsparcia w budowie elektrowni atomowych? Nawet
twierdząca odpowiedź na to pytanie nie pociesza,
bo jak uważają eksperci, najwcześniej istnienia
jądrowych elektrowni w Polsce możemy spodziewać
się w roku 2020. Na szczęście w coraz większej
ilości domostw gaz przestaje odgrywać znaczącą
rolę i ustępuje miejsca elektryczności, coraz częściej
czysto wytwarzanej. Semper In altum.
6
Mówiąc o prognozach na rok 2009 nie sposób
zapomnieć o zmianach w USA. 20 stycznia urząd
prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki objął
Barack Obama. Czy możemy oczekiwać od niego
zdecydowanej postawy wobec Rosji? Czy na terenie
Polski i Czech powstanie tarcza antyrakietowa?
Przypuszczalnie… Gdyby prezydentem został
Mc Cain tak by się stało. Niezależnie jednak od
nazwiska głowy państwa amerykańskiego, dla nas
najważniejsza jest kwestia wiz. Może USA pójdzie
w ślady Kanady i w zamian za bezwizowy wjazd
zażąda jedynie paszportu biometrycznego? Byle
szybko, kto wie jak długo utrzymają się pokryzysowe
oferty wyprzedaży…
Polski rząd w 2009 roku będzie musiał rozdysponować
ponad 20 miliardów złotych (wizualizuję: 20000000000
zł) pochodzących z Unijnego budżetu i programów
wsparcia. To kwota bezwzględnie olbrzymia, choć
i w perspektywie Polskiej gospodarki, powiedzmy,
„niespotykana”. Nic tylko przyglądać się, które
biuro poselskie zaopatrzy się w nową, „potencjalnie
niskobudżetową” marmurową elewację. Choć o ile
scena polityczna odwróci się od iście rynsztokowych
porównań i afer wokół osób pokroju Palikota, a Pan
Prezydent i Premier nauczą się
dzielić
wspólnymi
zabawkami, być może
nareszcie przegonimy Trzecią Rzeszę, w której to
Adolf Hitler w 1944 roku odbierał tysięczny kilometr
Reichsautobahnen. Dla przypomnienia – dziś, po 65
latach, w Polsce oddanych do użytku zostało niecałe
800 km autostrad. A’propos…
Podróżowanie – na minusie
Skończyły się czasy niesamowitych ofert typu last
minute za 800 złotych i wyjazdów na ekstra-taniego
Złotego Bażanta. 17 Stycznia Słowacka Korona
przestała być akceptowanym środkiem płatniczym
i w jednym z naszych ulubionych celów zimowych
wyjazdów zagranicznych (obok Austrii i Włoch)
zapanowało na dobre Euro. Niestety żadna polityka
przeciwko sztucznemu zawyżaniu cen nie zatrzyma
ich naturalnego wzrostu. A kiedy Euro pojawi się w
Polsce? Miejmy nadzieję, że nieprędko. Europejska
waluta znana jest przecież ze sztucznego napędzania
wzrostu cen żywności, a to artykuły numer jeden
na liście zakupów każdego studenta. Za kilka,
kilkanaście lat Euro straci swoją siłę, wtedy wymiana
Złotych na Euro nie będzie już korzystna jedynie dla
gospodarki, ale i dla każdego, szarego obywatela.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
A czy budżet odżywiony hojnymi unijnymi
dofinansowaniami udźwignie ciężar konieczności
rozbudowy lotnisk w największych Polskich
miastach? O ile Okęcie i Balice same poradzą sobie
ze zwiększeniem przepustowości, to mniejsze porty
lotnicze bez zaplecza logistycznego olbrzymich
spółek i dobrze rozplanowanego wykorzystania
unijnych grantów mogą nie podołać potrzebom
najbliższych miesięcy czy lat. A nam przecież
chodzi jedynie o to, by nasze rodziny nie musiały
wykupywać wakacji z wylotem z Warszawy, gdy
mieszkamy w Szczecinie czy Zakopanem. Jak na
razie powinniśmy przyzwyczaić się do monopolu
stolicy na atrakcyjne wycieczki lotnicze.
Społeczeństwo – na plusie
Nadchodzą niezwykle doniosłe dla każdego Polaka
rocznice – 70 lat wybuchu drugiej wojny światowej i
20 lat upadku muru berlińskiego. O ile możemy, jak
co roku, liczyć na głośne uroczystości organizowane
z ramienia Państwa z okazji każdej rocznicy, to
prywatne inicjatywy w 2009 roku z pewnością
nabiorą bardziej, powiedzmy, Europejskiego
wymiaru. Procentowo coraz więcej z nas interesuje
s i ę
przeszłością swojego kraju nie tylko
biernie, ale i czynnie. Mimo
popularnej opinii, że wiedza
historyczna
większości
Polaków
ewoluuje
w
kierunku
nurtu
amerykańskiego
(nie
wiedzieć nic – mówić
dużo),
rzeczywistość
daje nam powody do
wierzenia, że Kochanowski
nie
byłby
zawiedziony
naszą świadomością narodową.
Zwłaszcza młodzi studenci z roku na rok
coraz chętniej wyznają zasadę wiem więcej – mówię
więcej. I to działa - zagraniczna prasa chętnie i
przychylnie komentuje podejście młodych Polaków
do tradycji i historii, a zapewne Ci z nas, którzy
mają okazję zaistnieć w inteligenckim środowisku za
granicą nie czują się już zawstydzeni istnieniem w
ich kraju domniemanego dualizmu. Ale czy ta grupa
będzie miała możliwość poszerzenia się o nowych
szczęśliwców?
Edukacja – na plusie
Niezwykle prężnie rozwija się program wymian
studenckich Erasmus. O ile w latach osiemdziesiątych
Uniwersytet był w stanie wysłać za granicę kilku –
kilkunastu studentów (dla porównania Politechnika
Warszawska i Krakowska wysyłały po kilkadziesiąt
studentów), to dziś jest to najbardziej rozbudowany
tego typu program w Europie Wschodniej szczególnie
efektywnie promowany i realizowany na naszej
Uczelni. 2009 rok przyniesie zwiększenie spektrum
uczelni, na które w ramach Programu będzie można
wyjechać i zapewne liczby miejsc przyznawanych
corocznie studentom. Częste zmiany w Zasadach
Studiowania to już norma i nic nie wskazuje, aby
miała ulec zmianie w najbliższym czasie. Pewnym
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
Są to tak zwane postanowienia noworoczne,
które najczęściej mogą, a
nawet zawsze są, utożsamiane z wyzwaniami. Z celami,
które sami sobie mamy stawiać (nieważne, że jest już
luty), do których zupełnie
samodzielnie mamy dążyć, i
z których osiągnięcia najczęściej samemu musimy się radować.
pocieszeniem mogą być regulacje dotyczące
obowiązkowych przedmiotów na maturach w
liceum mające wkrótce wejść w życie. Bo dobrze
było NIE zdawać matematyki (biorąc pod uwagę
jej poziom nauczania w szkołach średnich). Sądzę,
że warto też pamiętać o absolwentach naszego
Wydziału. Niewielkie ich Stowarzyszenia niewiele
mają wspólnego z chociażby Oksfordzkimi Alumni,
silniejszymi liczebnie, ale i organizacyjnie. W 2009
roku będzie dużo miejsca na innowacyjne studenckie
inicjatywy, w tym te dotyczące implementowania
Europejskich struktur w naszym kraju. Jest
wiele znakomitych, dla przykładu Londyńskich
uniwersytetów, z którymi przy niewielkim nakładzie
pracy (za to olbrzymim chęci) w najbliższym czasie
można by zorganizować współpracę. I nie mówię tu
o wymianie ulotek promocyjnych, raczej o organizacji
wspólnych konferencji opartych na integracji
Europejczyków, ludzi o tożsamości znacznie szerszej
niż czysto państwowa. Spytacie, – czemu Anglia?
Odpowiem – a jakim obcym językiem najlepiej
się posługujesz? . . . Dlatego właśnie uważam,
że powinniśmy pójść za ciosem – przygotowanie
swoistej ekspansji na Londyńskie uniwersytety
byłoby innowacyjne, oryginalne, efektywne (również
efektowne) i z pewnością przysporzyłoby morze
profitów obu stronom współpracy. Finansowa
strona medalu również staje się nam coraz bardziej
przyjazna…
Gospodarka – punkt widzenia leży na wprost…
Mamy za sobą drastyczne obniżki cen paliw – ostatnio, gdy widziałem stację benzynową cena za litr
ropy wynosiła 3, 11 zł (artykuł pisany w styczniu).
Ekstremalnie mało, uważam. Podobnie jest z nieruchomościami – ceny spadły znacząco na rynku zarówno wtórnym, jak i pierwotnym, ale największego
ich spadku spodziewałbym się w kwietniu. O ile nieliczni pośród nas, którzy zarabiają na tych obszarach
gospodarki już zaciskają pasa, większość studentów
zaciera ręce z radości. Niewątpliwie słusznie – kryzys uderzający w nowokształtujące się klasy średnie
ominął Polskę, pozostawiając nam prozaiczne, a jakże ważne, możliwości zakupienia interesującego telefonu czy pierwszego samochodu po niższej cenie.
A czy obecny kryzys uderzy w naszą przyszłość?
Miejmy nadzieję, że koledzy z SGH podołają skutkom tak niewielkiej recesji…
Uniwersytet – na plusie
Nadchodzący rok dla Uniwersytetu Warszawskiego
przyniesie, co najmniej jedno, przełomowe wydarzenie – mowa tu o sportowo-rekreacyjnym event-cie
pod nazwą UNIWERSIADA 2009 – kontynuacji znanej wszystkim Iurisiady. Kiedy bardziej politycznie
nastawione jednostki będą przedwcześnie rozliczać
nowego Dziekana z przeszło roku pracy, my będziemy mogli uczestniczyć w pierwszym tego typu
olbrzymim wydarzeniu sportowym w Polsce, otwartym dla ponad 60 000 studentów naszego Uniwersytetu wprowadzającym takie dyscypliny jak Urban
Volleybal, Frisbee czy uwielbiane przez przyszłych
prawników gokarty. I jak tu skupić się na doniosłym
zadaniu studiowania? Po odpowiedź odsyłam do
wstępu – wyzywać zanim zostanie się wyzwanym.
Wychodzić z inicjatywą.
2009 z hakiem
Poza ocenianiem 2009 roku, śmiało spójrzmy w
przyszłość – paliwa kopalne jeszcze za naszego
życia odejdą do lamusa na rzecz ogniw paliwowych
i ‘czysto’ uzyskiwanego prądu. Europa będzie się
rozszerzać i dążyć do stworzenia jak najbardziej zunifikowanej struktury, silnej militarnie. Powszechne
staną się paszporty biometryczne w postaci chip’a
wszczepianego pod skórę, wjazd do centrów miast
zostanie obłożony opłatą typu congestion charge, a
w Warszawie, co prawda, nie powstanie nowoczesny park wodny, ale ukończona zostanie budowa
Złota Tower. Osobiście, gdybym stosował jakąkolwiek formę obrządków, modliłbym się lub składał
liczne ofiary za przyjście do Polski domów towarowych typu Harrods oraz sieci Taco Bell i Wendy’s.
Bo jedzenie fundamentem jest studenckiego bytu i
jego szczęścia.
Już po sesji?
-Marek Skrzetuski-
10-lecie NATO
-Edyta Matysiak-
W
marcu obchodziliśmy dziesiątą
rocznicą przystąpienia Polski do
Sojuszu
Północnoatlantyckiego.
Z tej okazji w Warszawie odbyły się uroczystości
upamiętniające to wydarzenie, na które przybyli
przedstawiciele najwyższych władz państwowych.
Dzień rozpoczął się od odprawy wart przed
Grobem Nieznanego Żołnierza, w których udział
wzięli m.in. prezydent RP Lech Kaczyński, minister
MSZ Radosław Sikorski, szef MON Bogdan Klich,
marszałek Sejmu Bronisław Komorowski i marszałek
Senatu Bogdan Borusewicz.
Tego dnia uroczyste otwarcie miało również I Forum
Transatlantyckie zorganizowane z okazji 60-lecia
Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz 10-lecia wejścia
naszego państwa w jego struktury. Goszczono
na nim zastępcę Sekretarza Generalnego NATO
Jean-Francois Buremu, Radosława Sikorskiego,
Bogdana Kilcha oraz Szefa Sztabu Generalnego
WP gen. Franciszka Gągora. Zaproszono również
przedstawicieli ambasad wszystkich krajów
członkowskich NATO, jak również członków Kwatery
Głównej NATO z Brukseli. W ramach forum, utworzono
na dziedzińcu głównym naszego Uniwersytetu
„Miasteczko NATO”, gdzie zaprezentowano siły
zbrojne państw członkowskich. Zwiedzający mogli
zapoznać się z oprzyrządowaniem, z którego
armia korzysta na co dzień. Polska przedstawiła
bezzałogowy latający aparat rozpoznawczy oraz
wóz pancerny „KTO Rosomak”. „Miasteczko”
spotkało się z dezaprobatą wśród części studentów
Uniwersytetu Warszawskiego. Argumentując, że UW
nie jest uczelnią wojskową ani miejscem propagandy
wojskiego, zapowiedzieli swój protest na dziedzińcu
głównym.
Wszystkie egzaminy zdane? Wspaniale!
Rozejrzyj się więc wkoło siebie. Czas najwyższy
uprzątnąć to pobojowisko.
Zacznijmy od biurka. Zgarnij te dziesiątki
papierów z notatkami i poukładaj je w stosiki tematyczne. A teraz powkładaj do kolorowych teczek,
schowaj następni do szafy. Mogą być wartościowym
dodatkiem do książek, które będziesz sprzedawać
młodszym rocznikom.
Zajrzyj pod łóżko. Weź worek i pozbieraj
te butelki po napojach energetycznych. Można zajrzeć też raz jeszcze pod kapsle – a nuż czeka na
nas jakaś nagroda? Zgniecione butelki wyrzucamy
oczywiście do kontenera na surowce wtórne. Dbamy
o środowisko!
Warto by już odwiesić tę marynarkę na
wieszak. Na oparciu krzesła tylko się pogniecie.
Zerknij do indeksu, czy nie zdarzyło Ci się zapomnieć
o jakimś wpisie. Wszystko w porządku?
To podlej jeszcze kwiatki. Ich ziemia musiała z pewnością wyschnąć w czasie sesji.
No, dobra robota! Wreszcie z czystym
sumieniem można udać się do Auli H*, spotkać z
przyjaciółmi. Weź głęboki oddech – następna sesja
dopiero w czerwcu!
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
7
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
Warszawska elita
nie chce wręczać już łapówek
z doc. dr Elźbietą Łojko rozmawia
-Weronika Papucewiczw którą stronę powinien podążać. To durkheimowskie,
Rozmowa z doc. dr Elżbietą Łojko o tym jacy
jesteśmy. Do czego dążą studenci naszego Wydziału
i co nimi kieruje według przeprowadzonych przez
Panią prodziekan badań. Zadziwiającym jest, jak
zmienili się studenci prawa przez te ostatnie 10 lat.
Dlaczego zadzieramy nosa i skąd wzięła się w nas
chęć do podążania przez życie ścieżką wytyczoną
etycznymi zachowaniami.
Weronika Papucewicz: Informacje o Pani nowych
badaniach dotyczących studentów WPiA UW
ukazały się już w czerwcu ubiegłego roku, lecz
od tamtego czasu mieliśmy sesję egzaminacyjną
i wakacje stąd też dopiero teraz Lexuss może
w pełni się im poświęcić. W związku z tym
chciałabym się dowiedzieć, czy etyka jako
dziedzina wiedzy, albo nauka ma w XXI wieku
jeszcze rację bytu, czy też lepiej odłożyć ją już
na bok?
Doc. dr Elżbieta Łojko: Absolutnie nie mogę się z tym
zgodzić, aby etyka zdezaktualizowała się. Ma ona
wręcz coraz większe znaczenie. Świat współczesny
jest światem wielowymiarowym, w którym młodym
ludziom jest bardzo trudno znaleźć proste schematy
– drogowskazy. Jest to rzeczywistość, w której
ogromne tempo życia powoduje, że zanikają pewne
wartości. Współczesny człowiek przypomina często
kogoś, kto wychodzi na skrzyżowanie i szuka
właściwego kierunku, ale nie widzi znaków i nie wie,
8
albo mertonowskie rozumienie anomii. Następuje
osłabienie norm, oraz pewne rozchwianie kulturowo
narzuconych celów, do których społeczeństwo nas
skłania. Chce byśmy za nimi podążali, a także
korzystali ze ściśle określonych środków, dzięki
którym możemy te cele realizować. Dlatego też
myślę, że człowiek współczesny jest szczególnie
zagubiony i ma mnóstwo pokus i fałszywych dróg w
tym labiryncie. Sądzę, że etyka i zastanawianie się
nad wartościami jest dziś szczególnie ważne.
Politycy niejednokrotnie wspominają o tym, że
studentów należy uczyć etyki, lecz nie w taki
sposób jak robi się to teraz, gdyż stanowi ona dla
nich coś w rodzaju „mitów o etosie rycerskim”,
nie zaś nauki o wartościach. Czy młodzi ludzie
potrafią faktycznie wykorzystać wiedzę, jaką
otrzymują od swoich wykładowców i nauczycieli,
a która dotyczy etyki?
Etos rycerski jest przez polityków z pewnością
zaczerpnięty z twórczości prof. Marii Ossowskiej.
Odpowiedzią na to jest takie zdanie, które przypisuje
się Senece. Miał on stwierdzić, że najmniej czyni się
przez to co się mówi, nieco więcej przez to, co się
robi, ale najwięcej przez to, jakim się jest.
Myślę, że fakt, iż młodzi ludzie nie doceniają etyki to
nie jest dla nas żadne usprawiedliwienie. Dla nas, to
znaczy dla tych, którzy mają jakieś doświadczenie
życiowe, którzy sami mieli wiele dylematów, przechodzili w trakcie swojej drogi zawodowej mnóstwo
kryzysów i chwil, w których człowiek musiał
dokonywać wyborów
w świecie wartości,
gdy koniecznym było
opowiadanie się po tej,
czy po innej stronie.
Nie zwalnia nas to dziś
z tego by przekonywać
młodych ludzi, by korzystali z upowszechnianych przez nas wartości. Jest wiele takich
badań, które wskazują
na wzrost respektu młodzieży wobec wartości.
Przykładem mogą być
te dotyczące studentów
naszego Wydziału. 10
lat temu szokujące były
wyniki, mówiące o załamaniu się etosu prawnika. Wydaje się, że
przez te lata zaczęliśmy
więcej wagi przywiązywać do rozmów z młodzieżą o wartościach, o
etyce. To jest stała praca z naszej strony, która
przyniosła efekt.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Czy przyczyną takiego zainteresowania się z
Pani strony etyką był fakt ukończenia dwóch
kierunków – zarówno prawa, jak i socjologii?
Muszę przyznać, że gdy googluje się Pani
nazwisko, największa liczba stron jest związana
z Pani osiągnięciami w dziedzinie etyki właśnie.
Wynika to być może z moich ostatnich publikacji, albo
z tego, że poprzednie prace tworzone były w czasie,
gdy Internet nie był tak bardzo powszechny. Stąd
moja wcześniejsza twórczość naukowa, na przykład
na temat samorządu nie jest tam uwzględniana.
Studia socjologiczne to był bardzo ciekawy moment
mojego życia. Byłam osobą, którą wszystko
interesowało. To nie jest dobra cecha, bo trudno jest
później dokonywać ważnych życiowych wyborów.
Jeszcze w X klasie zastanawiałam się, czy nie
studiować na politechnice, bo szalenie lubiłam
matematykę. Wybierając prawo myślałam, że
jest to taki kierunek, który niczego w moim życiu
nie zamyka. Już na I roku miałam do czynienia z
wybitnym socjologiem Winnicjuszem Narojkiem.
Wtedy też uświadomiłam sobie, że ja się nie do
końca spełniam w tych przedmiotach, które prawo mi
oferuje. Decyzję o dalszych planach odłożyłam do II
roku. Zdecydowałam się na specjalizację karną. Był
to szczególny rok 1968 i to skłoniło mnie do myślenia,
że funkcjonowanie społeczeństwa jest tematem
niebywale interesującym. Podjęłam wówczas drugi
kierunek, czyli socjologię.
Kiedy stawia się obok siebie dwa słowa
– prawo i etykę wydźwięk jest zazwyczaj
negatywny. Społeczeństwo nie łączy prawników
z zachowaniami etycznymi. Istnieją różne
stereotypy – choćby nieuczciwego adwokata.
Jak Pani myśli, z czego bierze się taki obraz?
Myślę, że wynika to przede wszystkim z tego, co
znakomici nasi przyjaciele, socjologowie prawa
ze środowiska krakowskiego podnoszą w swoich
publikacjach. Wszystko zależy od tego jak widzi się
zawód prawnika. Czy ma być to zajęcie dla artysty,
czy też rzemieślnika.
Dla tego drugiego, etyka jest co najwyżej dalekim
tłem do działania. Jeśli się dąży do tego, aby być
mistrzem w prawie to właśnie etyka staje się
bardzo ważnym punktem odniesienia, bo jest to
szukanie wartości, które prawo uosabia, a także nie
traktowanie prawa w sposób czysto instrumentalny,
lecz próba zrozumienia zasad jego skutecznego
działania.
Nasz Wydział promuje osoby, które chcą zostać
artystami, mają zamiar reprezentować sobą coś
więcej. Jednak mimo to wielu spośród nas nie
myśli w ten sposób. Przedmioty takie jak historia,
doktryny, czy filozofia stanowią jedynie materiał
do egzaminu, który trzeba zaliczyć. Cała rzesza
studentów nie chce podejmować działań, które
miałyby na celu udoskonalenie siebie i własnych
wartości.
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
Czy my was uczymy,
że jesteście elitą? Ja
jestem przekonana, że nią
jesteście. Stanowicie grupę
ludzi, która przejmie na swoje
barki
odpowiedzialność
za losy kraju. To nie jest
kwestia Warszawy, tą elitą
są prawnicy jako tacy.
Nadmierna skromność jest
infantylna.
Człowiek musi znać swoją
wartość. Musi zdawać sobie
sprawę, jak wiele jest w
zakresie jego możliwości.
Z badań robionych w 2008 roku wynika, że istnieje
duża aprobata studentów dla przedmiotów ogólno
humanistycznych. Ich zdaniem poszerzają one
horyzonty intelektualne i są potrzebne. Dla części
studentów sytuacja może być odmienna. Powody
tego są rozmaite. Na przykład presja sytuacji
rodzinnej, kiedy w zasadzie najważniejsze jest, aby
jak najszybciej te studia skończyć i znaleźć pracę.
Może to też być nastawianie się na sukces w tym
sensie, że po ukończeniu studiów trzeba dostać się
na aplikację, potem bardzo szybko zacząć pracę w
kancelarii. Dopiero wtedy, gdy zdobędę jakąś pozycję
będę mógł zacząć się bawić w „bardziej wykwintne”
sposoby uprawiania zawodu prawnika.
Większość kadry naukowej, a z pewnością ta ogromna
rzesza ludzi, z którymi ja jestem zaprzyjaźniona na
tym Wydziale, to są jednak ludzie, którzy nie patrzą
obojętnie na wartości etyczne, jak i moralne. Jako
nauczyciele wykonujemy swoje zadania lepiej,
lub gorzej, często w wyniku obowiązku omówienia
danego materiału nie mamy czasu, aby ze studentami
dyskutować o poważnym wymiarze etycznym pracy
zawodowej prawnika. Jednak jest tutaj zdecydowane
przekonanie kadry, że młodzież należy uwrażliwiać
na problemy wartości. Zawsze zastanawiam się o jaki
model absolwenta nam chodzi: czy to ma być osoba
tylko doskonale znająca prawo, czy też człowiek
określonego wymiaru. Spośród ludzi wszechstronnie
wykształconych, czy to prawników, czy lekarzy, z
punktu widzenia historycznego, pozostają w pamięci
ci o pewnym typie wrażliwości etycznej.
Czy etyki da się nauczyć?
Można poszerzać wiedzę ludzi o etyce. Natomiast
nie ma prostego przełożenia, że jeżeli ktoś wie jak
powinien się zachować, to od tego zacznie być
bardziej etyczny. To tak jak z wychowaniem dziecka.
Fakt, że mamusia tylko mówi dziecku, że ma być
grzeczne, nie spowoduje, że dziecko tak będzie
się zachowywać. Jest to cały złożony proces. Jeżeli
my będziemy mówili młodym ludziom, że mają
być etyczni, a potem w środowisku zawodowym,
czy uczelnianym będą widzieli osoby, które są
bezwzględne, cyniczne, nastawione tylko na
robienie własnej kariery, to właściwie ta etyka jest
zawieszona w próżni. Dla jednych system wartości
jest kwintesencją życia, źródłem ich tożsamości, a
postępowanie przeciw zasadom jest śmiercią cywilną.
Dla innych nie ma to zaś większego znaczenia.
Wielu studentów ma okazję zobaczyć pracę
w palestrze od wewnątrz. Są na praktykach,
bądź aplikują. Część dochodzi do wniosku,
że postępowanie etyczne nie opłaca się.
Najważniejsze jest zadowolenie klienta i to, by
być skutecznym.
Wszystko to zależy od tego co rozumiemy pod
słowem „opłaca się”. W sensie finansowym, być
może czasami faktycznie nie jest to opłacalne, ale
trzeba też na to patrzeć z pewnym dystansem.
Ja bardzo lubię takie stwierdzenie, że trumna nie
ma kieszeni i właściwie człowiek może zarabiać
dużo, tylko pytanie po co? Czy potrafi sensownie
te pieniądze wykorzystywać? To jest już jednak
problem na inną rozmowę.
Opłaca się zawsze dla człowieka. Dla wielu nie
ma takiej ceny, za którą mogą zaprzedać duszę
diabłu. To jest unicestwienie siebie jeśli służy się
innym bożkom, czy też bóstwom. To jest kwestia
wyboru – jesteśmy wolnymi ludźmi. Ponosimy
odpowiedzialność za to jak żyjemy.
Często studenci naszego Wydziału traktują siebie
jako bardziej wartościowych – przez to gdzie
studiują i kto ich uczy mają się za lepszych. Dzięki
temu, że mają dostęp do największych kancelarii
i na bieżąco śledzą zmiany w polskim wymiarze
sprawiedliwości stawiają się ponad studentami
innych wydziałów prawa w Polsce. Uważają się
za elitę, ale czy jest to właściwe myślenie?
Trochę chcecie sobie dodać prestiżu – podnieść
własną samoocenę i może się za bardzo puszycie.
Mówi się, że prawników warszawskich nie lubią
koledzy z innych wydziałów na naszej uczelni, a
także i studenci prawa z Polski. Po pierwsze myślę,
że Warszawa daje ogromne możliwości, których
niestety nie mają studenci innych wydziałów, bo tutaj
są najważniejsze instytucje i ci najbardziej znaczący
prawnicy. Dla niektórych, samo otarcie się o takie
osoby, to jest wielkie wyróżnienie, więc w tym sensie
macie większe możliwości.
Jako studenci musicie
się przede wszystkim
uczyć, uczyć i jeszcze raz
uczyć. Jest ogromna ilość
tego materiału i im więcej
będziecie wiedzieli, tym
większe
będzie
wasze
poczucie niezależności.
Kiedy człowiek jest mądry, to
nawet jeśli nie pozna się na
nim pracodawca, to on sam
zna swoją wartość i znajdzie
pracę, w której jego wiedza
zostanie doceniona.
W przytoczonych przez Rzeczpospolitą i Gazetę
Wyborczą wynikach Pani badań znalazły się
komentarze dotyczące tego, że jedna trzecia
studentów w 1997 roku była skłonna wręczyć
łapówkę, więc skąd to pojęcie elitarności
przypisywane uczniom WPiA UW?
W 1997 roku byliśmy jedynymi, którzy zrobili takie
badania i w 2008 roku też myślę, że na niewielu
wydziałach prawa w Polsce były robione tego typu
ankiety. Ten wynik był dla nas samych szokiem, ale
nie zachowaliśmy się w sposób niewłaściwy. Nie
schowaliśmy tego pod dywan. Doszliśmy do wniosku,
że sytuacja jest zła i trzeba coś z tym zrobić. I tak
badania z 2008 roku pokazują, że po 10 latach wiele
zmieniło się na lepsze. Jednak nie ma pewności, iż
skoro studenci inaczej myślą o problemach etyki to,
przy wejściu w życie zawodowe będą przestrzegać
tych reguł, ale może przynajmniej częściej będą się
zastanawiać nad tym jak powinni postępować
Czy my was uczymy, że jesteście elitą? Ja jestem
przekonana, że nią jesteście. Stanowicie grupę ludzi,
która przejmie na swoje barki odpowiedzialność za
losy kraju. To nie jest kwestia Warszawy, tą elitą
są prawnicy jako tacy. Nadmierna skromność jest
infantylna. Człowiek musi znać swoją wartość. Musi
zdawać sobie sprawę, jak wiele jest w zakresie jego
możliwości. Wy musicie wiedzieć, że poradzicie
sobie w życiu, a takie przekonania są w stanie pchać
nasz kraj ku rozwojowi.
Studenci zarówno z I, III jaki i V roku zastanawiają
się jak maja się zachowywać, by kierować się
wartościami, ale jednocześnie nie uchodzić za
nieudaczników życiowych, osoby, które boją
się trudnych decyzji, by nie być uznanymi za
nieetyczne?
Jako studenci musicie się przede wszystkim uczyć,
uczyć i jeszcze raz uczyć. Jest ogromna ilość
tego materiału i im więcej będziecie wiedzieli, tym
większe będzie wasze poczucie niezależności. Kiedy
człowiek jest mądry, to nawet jeśli nie pozna się na
nim pracodawca, to on sam zna swoją wartość i
znajdzie pracę, w której jego wiedza zostanie
doceniona. Nie ma lepszej inwestycji w życiu niż
we własną wiedzę. Można nam wszystko odebrać,
ale to, co mamy w głowie nie. Życzę państwu siły
charakteru, poczucia niezależności. Nie chcę być
na tyle naiwną, by przekonywać was, że życie
nie wymaga od nas pewnych kompromisów, ale
należy walczyć o to by nie były one podejmowane
za wszelką cenę. Kompromis nie może unicestwiać
człowieka. Chciałbym, aby absolwenci naszej uczelni
mieli mądrość podejmowania właściwych wyborów.
Tego można się częściowo nauczyć z książek, z
obcowania z autorytetami. Niestety świat nie jest
czarno – biały, a życie nie sprowadza się tylko do
prostych wyborów między tym co dobre, a tym co
złe. Im człowiek jest starszy tym wyraźniej widzi, że
życie jest najczęściej dyskusją o odcieniach szarości
i to jest element mądrości życiowej. Na tym polega
właśnie etyczne rozumowanie i podejmowanie
etycznych działań
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
9
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
,,Erasmus to nie tylko studiowanie prawa,
ale i nabywanie innych doświadczeń"
z dr Jakubem Urbanikiem rozmawia
-Edyta MatysiakCzy ten wyjazd miał wpływ na późniejsze koordyPanie Doktorze, jak to się stało, że związał Pan
swoją przyszłość z prawem rzymskim i naszym
Uniwersytetem?
Trochę przypadkiem... Gdy jeszcze chodziłem do
liceum w ramach lekcji z historii starożytnej, odbyły
się zajęcia o prawie rzymskim poprowadzone przez
prof. Zabłocką. Po tym, jak mój historyk opowiedział
jej o moich zainteresowaniach, zaprosiła mnie na
konsultacje. Szczerze mówiąc, idea prawa wydawała mi się wtedy zupełnie mglista, prawo rzymskie
nie kojarzyło mi się sympatycznie, mnie pasjonowała
starożytność rzymska od strony czysto historycznej
– choć bardzo niewiele o niej wiedziałem. Postanowiłem jednak spróbować, zacząłem przychodzić,
Prof. Zabłocka zadawała mi książki do przeczytania, a potem o nich rozmawialiśmy i tak już zostało.
Zdając później na prawo wiedziałem już, że historia
prawa i prawo rzymskie to są rzeczy, którymi chciałbym się zajmować. Od pierwszego roku chodziłem
więc na seminarium, dostawałem kolejne projekty do
wykonania. Prof. Zabłocka, której jestem uczniem,
zaproponowała mi poznawanie takiej gałęzi prawa
rzymskiego, która w owych czasach leżała trochę
odłogiem, a mianowicie papirologii prawniczej. W
pewnym momencie na wydziale pojawiły się możliwości wyjazdów zagranicznych.
Czy skorzystał Pan z takiego wyjazdu?
Tak: plan był taki, że skoro interesuję się prawem
rzymskim, to koniecznie muszę nauczyć się włoskiego i pojechać do dobrej biblioteki. Moi mentorzy
w związku z tym pomysł wyjazdu gorąco popierali.
Umowami programu Tempus – bo tak nazywał się
ówczesny odpowiednik Erasmusa - na naszym wydziale opiekował się wówczas prof. Wołodkiewicz i
to on w zasadzie zadecydował, że mam jechać do
Neapolu. Wyjechałem na pięć miesięcy. Po powrocie, obroniłem się na czwartym roku, poprowadziłem
zajęcia z prawa rzymskiego i dalej zaproponowano
mi staranie się o studia doktoranckie.
Umowami programu
Tempus na naszym
wydziale opiekował się
wówczas prof. Wołodkiewicz
i
to
on
w
zasadzie
zadecydował, że mam jechać
do Neapolu. Wyjechałem na
pięć miesięcy. Po powrocie,
obroniłem się na czwartym
roku, poprowadziłem zajęcia
z prawa rzymskiego i dalej
zaproponowano mi staranie
się o studia doktoranckie.
10
nowanie programem LLP Erasmus?
Tak, a wszystko zaczęło się, kiedy przyjechał do
nas pierwszy student zagraniczny, w 1998 roku.
Na wydziale nie było wówczas żadnych zajęć w
obcym języku, a on po polsku mówił bardzo słabo.
Wyjazdy koordynował wtedy mój kolega z katedry dr
Jerzy Krzynówek i ja mu w tym czasem asystowałem, opiekowałem się przyjeżdżającymi studentami.
Chyba dlatego, że wiedziałem jak to jest mieszkać
w zupełnie obcym kraju, nie znając języka. Mnie
różni ludzie w Neapolu pomagali i wydawało mi się
to naturalne, że taką pomoc należy również dawać
studentom do nas przyjeżdżającym. I wsiąkłem. Jakiś czas później wyjechałem do Kolonii i w związku
z tym nie zajmowałem się Erasmusem. Po moim
powrocie, w którymś momencie Jerzy chciał się bardziej poświęcić pracy naukowej i ówczesny dziekan
prof. Tomaszewski uznał, że dobrze będzie, jeśli ja
przejmę koordynowanie programu.
Na czym polega praca koordynatora?
Jest ona przede wszystkim pracą na okrągło, włączając w to nawet wakacje. Najbardziej gorącym
okresem jest jednak czas rekrutacji. Od początku
grudnia stale informujemy na dyżurach, mailem jak
wygląda rekrutacja, później w ramach komisji złożonej z przedstawicieli samorządu studentów pod przewodnictwem prodziekan ds. studenckich przydzielamy poszczególne stypendia. Gdy już rekrutacja się
zakończy, musimy przesłać informację o zakwalifikowanych osobach naszym partnerom i zacząć nadzorować ich wyjazdy: monitorujemy korespondencję,
pomagamy nawiązywać kontakty, jeśli uczelnia tego
wymaga przesyłamy Transcript of Records (wypis z
dokonań nominata – E.M.) oraz wstępnie uzgadniamy program studiów. Potem akcja wyjazdowa trochę
spowolnia na czas wakacji. Od września, kiedy nasi
studenci wyjeżdżają za granicę, rolą koordynatora
jest już konkretne ustalenie z nimi programu studiów
na uczelni przyjmującej, by mogli oni złożyć swoje
Learning Agreement (porozumienie o programie studiów – E.M.). W całej tej pracy, pomaga mi Asystent
Programu Erasmus Piotr Korzec.
Co wyjazd na Erasmusa daje studentowi, co
wnosi w jego życie?
Mogę powiedzieć to na swoim przykładzie: te pół
roku w Neapolu to było mój pierwszy krok w dorosłe życie. Nauczyłem się włoskiego, poznałem sporo
ludzi, z którymi nadal utrzymuję kontakty. Zrobiłem
wiele naukowo, nauczyłem się rzeczy, których nie
miałbym możliwości nauczyć się w Warszawie.
Myślę, że wyjazd na Erasmusa pomaga w karierze
naukowej, pokazuje, że człowiek może być samodzielny, umie się odnaleźć w nowej sytuacji. Wymaga otwarcia się na nowych ludzi, wymusza wchłonięcie w siebie nowych kultur, obyczajów, tolerancji, to
naprawdę ważne. Daje początek do tworzenia siatki
znajomości – network – która w większości zawodów
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
prawniczych na pewno będzie się przydawała. Warto
pamiętać, że Erasmus to nie tylko studiowanie prawa, ale i nabywanie innych doświadczeń, gdzie tylko
się da: na uczelni, w nowym mieście, kraju, społeczności, w której się znajdujemy.
Gdy przeglądałam fora internetowe przed rekrutacją, podało bardzo wiele pytań dotyczących
średniej, która umożliwi zakwalifikowanie się na
stypendium. Czy przeciętny student WPiA ma
szansę na taki wyjazd?
Powiem tak: wyjazd zależy od jakości składanego przez kandydatów dossier. System jego oceny
uwzględnia średnią, ale tak naprawdę jej znaczenie
minimalizuje, zwłaszcza jej rozbieżność „po przecinku”. Jest to jednak istotne, czy ktoś ma średnią powyżej 4,00 czy nie. Mnożymy ją przez 10, ale do tego
dodajemy maksymalnie 35 punktów za prezentację
samego siebie i wybór uczelni, 10 za dokonania naukowe (w tym na przykład 2 punkty za studia równoległe), 10 za działania społeczne i wreszcie 5 bonusowo za teczki szczególnie dobre, kiedy widać, że
człowiek jest niezwykle interesujący, a z jego dossier
wynika bardzo spójna osobowość studenta prawa z
szerokimi zainteresowaniami. Żeby jednak wrócić do
Pani pytania, trzeba się zastanowić nad tym, co to
znaczy, że student jest przeciętny? Średnia nie do
końca nam mówi, czy ktoś jest wybitny, czy nie. Powiedzmy sobie szczerze, część ocen przytrafia nam
się dość przypadkowo: możemy mieć gorszy dzień
czy trafić w nie to pytanie. Dla całej komisji dużo
ważniejsze niż średnia są punkty dodatkowe. Złota
zasada zatem taka: im więcej ciekawych rzeczy robisz, tym bardziej się nimi pochwal niezależnie od
tego, jaką masz średnią. Niepokojące jest jednak to,
że od dwóch, trzech lat wiele złożonych teczek nie
było bardzo ciekawych. Nie wiem, skąd to się bierze,
czy dobrzy studenci nie są zainteresowani Erasmusem czy po prostu nie umieją się pochwalić rzeczami, które robią?
Było zatem tak, że studenci nie wykazali się żadnymi zainteresowania poza studiami?
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
Z naszej strony oferowaliśmy 147 miejsc
stypendialnych, w tym 59
do krajów anglojęzycznych,
z czego 3 poza programem
Erasmus do Indiana State
University. W tym roku na
wyjazd aplikowało 136 osób,
ale należy pamiętać o tym, że
będzie jeszcze druga tura. 94
osoby uzyskały stypendium
w pierwszej turze rekrutacji.
Tak, takie teczki sprowadzały się to tego: studiuję na
prawie, mam średnią powyżej 4,00 i nic poza tym
nie robię, chodzę na ten Uniwersytet, zdaję całkiem
przyzwoicie egzaminy i tyle. A powód wyjazdu? „Bo
chcę wyjechać, bo lubię podróżować”. To oczywiście
jest argument, ale nie powinien być jedynym.
Jakie było więc zainteresowanie Erasmusem w
tym roku?
Z naszej strony oferowaliśmy 147 miejsc stypendialnych, w tym 59 do krajów anglojęzycznych, z czego
3 poza programem Erasmus do Indiana State University. W tym roku na wyjazd aplikowało 136 osób,
ale należy pamiętać o tym, że będzie jeszcze druga
tura. 94 osoby uzyskały stypendium w pierwszej turze rekrutacji plus 4 osoby, które nie wybrały miejsca
stypendium, ale mają do tego prawo.
Czyli w zasadzie każdy mógł pojechać?
Jeśli spojrzymy na samą liczbę miejsc: teoretycznie
tak. Trzeba jednak pamiętać, że aby rekrutacja była
sensowna, musi się odbywać się w ramach stref
językowych. W tym roku do strefy anglojęzycznej
mieliśmy ponad 70 teczek, znakomitą większość.
Zostały natomiast wolne miejsca w mniej popularnych obszarach językowych.
Które kraje cieszyły się w tym roku największą
popularnością?
Z całą pewnością, jak co roku, kraje anglojęzyczne, z
naciskiem na Wielką Brytanię. Powodzeniem cieszył
się również Rotterdam, pewnie dlatego, że jest to
stypendium jednosemestralne. Mniejsze zainteresowanie wzbudzały – co nas zaskoczyło – doskonałe
uniwersytety skandynawskie.
Czy studenci w większości dostają stypendia do
miejsc, do których najbardziej chcieli wyjechać?
Tego nie da się niestety dokładnie powiedzieć. Na
pewno górna część skali, w przypadku strefy anglojęzycznej jakieś 20-25 osób, dostała to, co sobie wymarzyła najbardziej. Z Hiszpanią było niestety gorzej,
dlatego, że większość aplikujących wybierała jedynie
między Walencją, Granadą czy Madrytem. W związku z tym jedynie 5-6 osób było w pełni usatysfakcjonowanych, reszta musiała zdecydować później.
Ale tym rządzi zawsze przypadek. Dla przykładu: w
zeszłym roku nikt nie chciał jechać do Bergen, tym
roku bardzo wiele osób aplikowało na ten Uniwersytet. Wcześniej Aix-Marsylia była często pierwszym
wyborem, teraz dopiero nasta osoba podała jako
swój pierwszy wybór Uniwersytet w tym mieście.
Co się dzieje ze studentami, którzy nie otrzymali
stypendium?
Mają oni szansę podejść do drugiej tury rekrutacji,
wzbogacając swoje dossiers. Po tej turze natomiast,
kiedy przekazujemy naszych kandydatów do BWZ
-u, odbywa się trzecia tura ogólnouniwersytecka.
BWZ orientuje się, ile miejsc zostało w skali całego
Uniwersytetu i można na nie aplikować pod warunkiem, że uda się przekonać Uniwersytet partnerski
do przyjęcia konkretnej osoby na przykład z naszego
Wydziału w ramach umowy zawartej na kierunkach
pokrewnych. Ta trzecia tura jest o tyle gorsza, że
osoby, które w ramach niej skorzystają z wyjazdu,
nie otrzymują wsparcia finansowego. Jeżeli jednak
osoba odrzucona przez komisję WPiA nie skorzysta
z tej opcji, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w następnym roku aplikowała kolejny raz.
Na spotkaniu w grudniu pojawiły się pytania
dotyczące podziału stypendium dziesięciomiesięcznego pomiędzy dwie osoby. Czy taka możliwość istnieje?
Podział w zasadzie jest niemożliwy, ale tak naprawdę nie ma co do tego zasady ogólnej. Niektóre
uczelnie, np. nasza, nie mają żadnych problemów,
aby przyjmować więcej studentów niż jest w umowie zapisanych. Inne bronią się przed tym rękami i
nogami, bo w rzeczywistości podział 10 miesięcy na
połowę to nie jest dokładnie to samo, co wysłanie
jednego studenta na cały okres. Trzeba wtedy znaleźć już dwa miejsca w akademikach, na zajęciach,
należy zapewnić podwójną opiekę. Ważne jest również to, czy wykładane przedmioty są kwartalne, semestralne czy roczne. Wszystko to jest uzależnione
od decyzji uczelni przyjmującej.
Zdarzały się jednak takie sytuacje, że nasi wracali wcześniej ze swoich wyjazdów. Dlaczego?
Były przypadki, że studenci po pierwszym semestrze
stwierdzali, że nie są w stanie z różnych względów:
rodzinnych, zdrowotnych, czy innych, zostać i chcą
wrócić wcześniej. Procedura wtedy jest standardowa,
należy złożyć podanie do BWZ-u, koordynator musi
je zaopiniować. Należy zadbać jednak o to, żeby z
tego jednego semestru przywieść wyniki. Mieliśmy
również taką sytuację, że nasza studentka wróciła
z wyjazdu po dwóch tygodniach, argumentując, że
jest nieszczęśliwa i niezadowolona. Jednak co do
ogólnej zasady, takie sytuacje nie powinny się wydarzyć, bo te pieniądze przepadają i co więcej, można
w ten sposób przez swoją rezygnację po semestrze
odebrać wyjazd komuś, kto chciał za granicą spędzić
cały rok. Pieniądze ze stypendium osoby rezygnującej wracają do ogólnej puli i są dzielone pomiędzy
wszystkich uczestników programu Erasmus. Aby
jednak zrównoważyć to, co powiedziałem, dużo więcej jest takich sytuacji, że studenci wyjeżdżają na semestr i stają na uszach, żeby te wyjazdy przedłużyć,
co pokazuje, że program spełnia swoją funkcję.
A jest taka możliwość?
Tutaj po raz kolejny jesteśmy uzależnieni od decyzji
uczelni przyjmującej. Zarówno nasz Wydziału, jak i
BWZ są takim podaniom przychylne: wychodzimy
bowiem z założenia, że lepiej jest wyjechać na rok
niż na pół roku. Osoba, która chciałaby zostać na
dłużej musi zapracować na jak najlepsze wyniki, by
partner nie miał wątpliwości, że przedłużenie umowy
naszemu studentowi będzie wartością pozytywną
również dla niego samego.
Czy gdy partner się zgodzi, student otrzymuje
stypendium na dodatkowy semestr?
Nie, wtedy już nie. Musi się liczyć z tym, że te dodatkowe miesiące będzie musiał opłacić we własnym
zakresie.
Jak kształtuje się wysokość stypendium na Erasmusie i ile student faktycznie musi dołożyć z
własnej kieszeni do swojego wyjazdu?
Przyjmuje się, że stypendium nie powinno być niższe niż 200€, ale to jest uzależnione od algorytmu
podziału środków Erasmusa ustalonego przez Narodową Agencję LLP Erasmus. Nasz Wydział do
wyjazdu dopłaca zryczałtowane koszty podróży. To
kwota około 400 złotych, nie jest to bardzo dużo, ale
zawsze coś, nie wszystkie bowiem wydziały współfinansują w ten sposób wyjazd. W tym roku stypendia
są dużo wyższe, ponad 300€, bo tak akurat udało się
podzielić pieniądze. Jeśli chodzi o koszty utrzymania,
to bardzo zależy od miejsca, pokój w Neapolu będzie
tańszy niż w Mediolanie czy Rzymie, koszty życia w
Madrycie czy Bilbao - San Sebastian są wyższe niż
w Granadzie czy w Oviedo. Postawiłbym taką tezę:
jeśli ktoś nie pochodzi z Warszawy i musi się w niej
utrzymać sam, wynająć pokój, zapłacić za życie,
opłacić komunikację miejską, wyjść raz czy dwa w
tygodniu i coś wydać, to jak się do tego doda te przykładowe 300€ to myślę, że różnice w kosztach życia
między Warszawą a wieloma europejskimi miastami
nie są takie wielkie. Zwłaszcza, że w wielkich miejscach można pracować i to też jest wychowawczoedukacyjna funkcja Erasmusa.
Jaki wpływ na nasz tok studiów ma taki wyjazd
za granicę?
Zasada jest taka, że Erasmus nie powinien w żaden
sposób zaburzyć toku studiów. Z tej przyczyny od
zeszłego roku nie udziela się już urlopów naukowych
na czas wyjazdu jak również nie ma możliwości
wyjazdu po piątym roku studiów. Erasmus nie może
wydłużyć czasu studiowania, semestr za granicą ma
być taki sam jak studia w Warszawie. Oczywiście
to jest czysta teoria - diabeł tkwi w szczegółach.
Błogosławieństwem studiów prawniczych jest to, że
ich program jest bardzo giętki i pozwala doskonale
ująć, przynajmniej w Warszawie, wyjazdy Erasmusa.
Najlepiej jest wyjechać na czwartym lub piątym roku,
bo wtedy nie ma już przedmiotów obowiązkowych.
Wszystkie zaliczone zagranicą przedmioty włączane
są do warszawskich wyników studiów. Punkty przez
nas zdobyte na wyjeździe wliczane są w większości
do grupy C. Nie ma większych problemów, by zaliczyć
rok warszawski: wystarczy z Erasmusa przywieźć
liczbę punktów ECTS potrzebą do zaliczenia roku;
jeśli ktoś ma ochotę zdawać jakieś typowo polskie
egzaminy, może to także uczynić bez problemów, na
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
11
{LEXU§ 1/2009}
przykład w sesji jesiennej. Kolejną ważną kwestią
są seminaria, które są obowiązkowe. Wykładowcy
wychodzą jednak na przeciw naszym studentom
i umożliwiają im zaliczenie za pomocą prac czy
wystąpień podczas pobytu w Warszawie. Tylko
pod tymi wszystkimi warunkami zapewniającymi
zachowanie jednolitego toku studiów student może
wziąć udział w wyjeździe na Erasmusa.
Na spotkaniu grudniowym padło pytanie
dotyczące uwzględnienia matury rozszerzonej
z języka obcego jako zaświadczenia o jego
znajomości na poziomie C1. Czy zapadły już
jakieś decyzje w tej kwestii?
Tak, konsultowałem się już w tej sprawie.
Zdecydowaliśmy się jednak nie uwzględnić
matury jako podstawy świadczącej o znajomości
języka. Pozostajemy nadal przy tych, które zostały
uwzględnione w rozporządzeniu Rektora.
O jakich najciekawszych sytuacjach z życia
studentów z okresu ich wyjazdów Pan słyszał?
WYWIAD
Myślę, że największą trudnością było sprawne
połączenie autoprezentacji z listem motywacyjnym.
Często studenci pytali mnie, czym mają się chwalić,
a czym nie. Ale muszę powiedzieć, że to szło w miarę
rozsądnie. Prosiliśmy, aby pokazywać nam to, co jest
naprawdę bardzo istotne, a nie zasypywać komisji
zbytnią ilością informacji. Piotr Korzec miał w tym
roku świetny pomysł: przez ostatni czas rekrutacji
działał numer hotline: Piotr kupił numer komórkowy i
praktycznie stale odpowiadał na pytania studentów.
Panie Doktorze, jaka jest recepta na dobre
przygotowanie się do wyjazdu, na co należy
zwrócić szczególną uwagę?
Na pewno porozmawiać i poznać się z osobami,
które już tam były, by nie jechać zupełnie w ciemno.
Na szczęście w ramach większości wydziałów
funkcjonują teraz Students Networks, gdzie działają
studenci, którzy sami kiedyś byli na Erasmusie i
teraz pomagają swoim kolegom. To już nie jest tak,
jak kiedy z Agnieszką Kacprzak jechaliśmy przed
Bardzo wiele studentów, zarówno wyjeżdżających
od nas jak i przyjeżdżających na nasz Uniwersytet
wiązało później przyszłość z państwem, w którym byli
na Erasmusie. Kilka lat temu była u nas studentka z
kraju Basków, poznała Polaka, wyszła za niego za
mąż i teraz jest adwokatem w Warszawie. Kilka takich
sytuacji się powtarzało. Mamy kilkoro Włochów,
którzy kierując się względami sercowymi wrócili
do Warszawy. Był u nas również student z Padwy,
który dostał później stypendium rządu polskiego
i obecnie pracuje w kancelarii warszawskiej. Raz
nawet zdarzyło mi się pożyczać smoking jednemu ze
studentów Erasmusa, Niemcowi, który potrzebował
go na bal.
12
Myślę, że to drugie. Takich przypadków nie było dużo
i zapewne powody tych sytuacji w każdym przypadku
mogły być różne. Wyobrażam sobie, że mogła to
być słabość studenta, w innych niefrasobliwość,
zachłyśnięcie się, nieprzystosowanie się. Studenci
mogą mieć problemy z regularnym uczeniem się,
pisaniem dużych prac pisemnych, co w części
północno-zachodnich państw jest normalnym
sposobem zaliczania zajęć. U nas nie wymusza się
rozwijania umiejętności pisania takich prac i może
się pojawić problem.
Czy nasz Uniwersytet wzbudza w Europie duże
zainteresowanie jako miejsce na spędzenie
swojego Erasmusa?
Teraz mamy około 60 osób i ta liczba z roku na rok
stale się powiększa. Wielu jest studentów, którzy
przyjeżdżają do nas, bo mają polskie korzenie, ale
co mnie najbardziej cieszy, stale rośnie liczba osób,
które autentycznie chciały przyjechać do Polski.
Wśród studentów przyjeżdżających najliczniejsza
jest zazwyczaj jest grupa z Niemiec, jest też wielu
Włochów, Portugalczyków. W tym roku największą
grupą narodowościową są Hiszpanie – 16 osób.
Wszyscy są zadowoleni z wyjazdu i ta fama o naszym
Uniwersytecie idzie coraz bardziej po świecie. Stale
dostaję maile od ludzi, którzy są zainteresowani
Warszawą i bardzo chcieliby tu przyjechać. Na
pewno wielką rolę odgrywa w tym tak wielka liczba
kursów po angielsku oferowanych przez nasz
Wydział – jest to bez wątpienia najbogatsza oferta
w pośród polskich wydziałów prawa.
Jakie są plany rozwoju Erasmusa na naszym
Wydziale na przyszłość? Czy zostanie
zwiększona liczba miejsc?
Co w tegorocznych podaniach najbardziej
zaskakiwało komisję?
Bardzo pozytywnie był udokumentowany udział
naszych studentów w życiu Erasmusów w Warszawie
w ramach działalności w Erasmus Student Network.
Nowych pozytywnych rzeczy nie było jednak wiele.
Wśród pozytywnie ocenianych dokonań naszych
studentów znalazły się m. in. prace w Czerwonym
Krzyżu, Klinice Prawa, Academii Iuris czy udział w
sekcji sportowej AZS i nagrody sportowe. Było również
wiele rzeczy, które nas rozczarowały. Studenci
nie sprawdzali, co mogą studiować na wybranym
uniwersytecie, argumentowali chęć wyjazdu jedynie
swoimi zainteresowaniami podróżami. Przy niezłych
wynikach w nauce brak pasji, brak życia społecznego
czy kulturalnego. Zdarzały się w podaniach również
błędy ortograficzne.
laty do Neapolu i praktycznie nie wiedzieliśmy,
co się z nami tam stanie. Dobrze jest poczytać
opinie o danych uniwersytetach. Trzeba również w
miarę szybko zacząć szukać mieszkania, przede
wszystkim zgłosić się tam, gdzie są akademiki.
Nie ma już bowiem takiego kraju, gdzie wystarczy
w nich miejsc dla wszystkich. Jak już się jedzie na
miejsce, to zadbałbym o to, żeby raczej nie mieszkać
z Polakami, a raczej szukać miejscowych. To później
bardzo ułatwia życie i sprawia, że nie znajdziemy się
w takim erasmusowym getcie.
Jakimi dokonaniami naukowymi mogli pochwalić
się aplikujący studenci?
Jak na tle innych zagranicznych studentów
prezentują się osoby z naszego Wydziału?
Byli wśród nich tacy, którzy mieli całkiem
zaawansowane życie naukowe. Osoby te pisały
artykuły do ważnych czasopism prawniczych,
uczestniczyły we współwydawaniu książek,
referowali na konferencjach naukowych, nie tylko
studenckich.
Zazwyczaj nieźle. Bardzo często otrzymuję
pochwały za poziom naukowy, językowy, za
zainteresowanie zajęciami naszych studentów.
Również ich przywożone oceny pokazują, że nie są
tam przeciętnymi studentami. Zdarzają się jednak
i przypadki oblewanych egzaminów, ale są to na
szczęście wyjątki.
Jakie problemy i wątpliwości miały najczęściej
osoby biorące udział w tym roku w rekrutacji?
Powodem złych ocen jest niedostateczna
znajomość języka czy zachłyśnięcie się
zagranicą?
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
W ciągu ostatnich lat nawiązaliśmy ponad trzydzieści
nowych umów. W tym roku i w zeszłym nie było
wystarczająco chętnych by objąć wszystkie wolne
miejsca, tak więc na razie nie planujemy rozszerzenia
oferty. Wyjątkiem jest jednak Wielka Brytania, która
cieszy się największym zainteresowaniem, i związku
z tym chętnie rozważymy nowe propozycje. Jeśli
chodzi o Francję, Niemcy czy Włochy myślę, że
mamy dobrą równowagę pomiędzy proponowaną
przez nas ofertą, a zainteresowaniem studentów.
Mnie osobiście ciekawią kierunki środkowo- i
wschodnioeuropejskie – gdybym miał teraz
decydować o wyjeździe najbardziej pewnie
starałbym się o rok w Stambule – ale zauważyłem,
że nie cieszą się one jednak taką popularnością
wśród osób aplikujących jak Zachodnia Europa. Inną
kwestią jest zwiększanie miejsc na naszym Wydziale
dla osób z innych krajów. W związku z tym, że WPiA
dysponuje co roku coraz większą liczbą zajęć w
języku angielskim, jesteśmy bardzo zainteresowani
podpisywaniem umów tego rodzaju.
Koordynator Programu Erasmus:
dr Jakub Urbanik - [email protected]
Dyżur:
Nowy Świat 69, IV piętro, pok.41.
poniedziałki: 13.30-14.30 wtorki, godz. 12.00–13.30
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
WYNAJMĘ od ZARAZ
-Dominika Brzezińska-Ogłoszenie już nieaktualne? - odkładam więc
słuchawkę i po raz kolejny wertuję gazetę w
poszukiwaniu mieszkania, które sprosta nie tylko
moim, wygórowanym być może, oczekiwaniom,
ale i średnio zasobnej objętości portfela. Jak
ciężko będzie oba te kryteria spełnić, mam się
dopiero przekonać.
A
myślałam że „polowanie na mieszkanie”
jest już daleko za mną, gdy w pierwszych dniach lipca udało mi się wynająć świetnie
położony i stosunkowo niedrogi lokal w centrum
Warszawy. Przepełniona poczuciem satysfakcji i
wykorzystania nadarzającej się okazji, z błogim
spokojem obserwowałam szumne protesty studentów
przeciw tragicznej sytuacji na rynku mieszkaniowym.
Okazało się jednak, że fortuna rzeczywiście kołem
się toczy. Jak w kiepskiej komedii, właściciel mojego
mieszkania traci dużą sumę pieniędzy w związku
z wszechobecnym kryzysem finansowym, (stając
się tym samym kolejnym dowodem na postępujący
proces globalizacji) i zmuszony zostaje do sprzedaży
lokalu, co mnie, zgodnie z wynikaniem logicznym,
zmusza do owego lokalu opuszczenia. Natomiast
zgodnie z wynikaniem tragicznym, najgorsze dopiero
przede mną.
Zabieram się do wszystkiego z entuzjazmem. Kupuję
cały stos gazet z ogłoszeniami, spędzam godziny
przed komputerem ucząc się na pamięć zawartości
strony internetowej z angielskią wersją nazwy
„drzewo” w adresie, wydaję fortunę na telefony do
potencjalnych wynajmujących. Działanie przynosi
rezultaty.
Już pierwszego dnia wyruszam, aby na własne
oczy przekonać się co to znaczy standard „średni”.
Z zewnątrz budynek przedstawia się nadzwyczaj
zachęcająco, co bynajmniej nie jest zasługą jego
przytłaczającej wysokości. To obecność kilku
Już pierwszego dnia
wyruszam, aby na
własne oczy przekonać się co
to znaczy standard „średni”.
Z
zewnątrz
budynek
przedstawia się nadzwyczaj
zachęcająco.
(...)Proszę właściciela o możliwość oglądnięcia mieszkania i na własne oczy przekonuję się, że standard „średni”
na pewno nie uwzględnia
produktów importowanych z
Chin i nowoczesnej armatury, właściwie ... w ogóle mało
co uwzględnia.
przytulnie wyglądających restauracji (przez okna
których mogłabym poobserwować od czasu
do czasu jak jadają ludzie sukcesu), a przede
wszystkim widok mieniącego się niebieskim
światłem Carrefoura, który w swoim asortymencie
posiada fantastyczną serię produktów za złotówkę,
nastraja mnie bardzo optymistycznie. I skłonna
jestem uwierzyć, że „trzynastka” oznaczająca w tym
wypadku numer piętra, wbrew wszelkim przesądom,
okaże się szczęśliwa. Moje wizje o świetlanej
przyszłości rozwiewa jednak kolejka oczekujących
„zwiedzających” i spóźniający się już pół godziny
właściciel. W końcu i on się pojawia, wypowiada
magiczne słowo „korki”, na co zbulwersowani jeszcze
przed chwilą oczekujący, jak na komendę kiwają
głowami, starając się wyrazić współczucie i okazać
zrozumienie. Właściciel natomiast, wręcz przeciwnie,
nie ukrywa zaskoczenia ilością przybyłych, a w
dodatku zapewnia, że „nie ma czego oglądać”.
Biorąc to za przekorę lub akt fałszywej skromności
potencjalni najmujący ofiarnie wciskają się do windy,
tworząc coś na kształt sardynek w bardzo dużej
puszce. Szczęśliwy oglądający z numerem jeden
zostaje wytypowany i wchodzi na apartamenty.
Pozostali czekają. Oczekiwanie niebezpiecznie się
przedłuża, a po chwili staje się wręcz nienaturalne.
„Czyżby w ogłoszeniu zapomniano wspomnieć
o komnatach wyściełanych chińskim jedwabiem,
złotych tarasach i łazienkach z jacuzzi?” myślę,
lecz przerywa mi wiadomość, że oferta jest już
nieaktualna. Klient z numer jeden zdecydował
się lokal wynająć. Pod wpływem szoku proszę
właściciela o możliwość oglądnięcia mieszkania i na
własne oczy przekonuję się, że standard „średni” na
pewno nie uwzględnia produktów importowanych z
Chin i nowoczesnej armatury, właściwie ... w ogóle
mało co uwzględnia.
Nie zrażona pierwszym niepowodzeniem, z
rosnącym zainteresowaniem śledzę pojawiające
się co kilka minut oferty. Moją uwagę przykuwa
romantycznie brzmiąca nazwa „Stare Miasto” i
występujące tuż obok wyrażenie „stacja metra”. O ile
jestem dobrze poinformowana, w mieście, w którym
przyszło mi mieszkać od miesiąca, zestawienie tych
słów na papierze bynajmniej nie przekłada się na
ich bliskość w sensie geograficznym. Chyba jakiś
tydzień wcześniej obiła mi się o uszy wiadomość
o zakończeniu budowy pierwszej linii metra i, o ile
się nie mylę, wydarzenie to świętowane było na
miarę „cudu nad Wisłą”. Pewnie jednak nie jestem
dobrze poinformowana i dlatego, pomimo wszelkich
wątpliwości, postanawiam na własnej skórze
przekonać się co też znaczy wyraz „bliskość”. Okazuje
się mianowicie, że jest to pojęcie z gruntu relatywne.
Wyjaśnia mi to sam właściciel wspomnianego wyżej
mieszkania na Starym Mieście, mówiąc, że tak
naprawdę „wszystko zależy od tego, jak kto szybko
chodzi”. Cóż, doprawdy ciężko zaprzeczyć. Okaże
się jednak, że jest to dopiero pierwsza z wielu jego
cennych uwag. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
właściciel stanowi kogoś na kształt ucieleśnienia
bułhakowskiego Wolanda, a wrażenie to potęguje
jeszcze obecność wielkiego czarnego kota.
Przecieram oczy, ale bynajmniej nie okazuje się on
być „milczącą halucynacją”, lecz najprawdziwszym
desygnatem nazwy „kot” z krwi, kości i znacznych
pokładów sierści. Właściciel, widząc moje zdumienie,
śpieszy z uprzejmym wyjaśnieniem, że „kot
oczywiście w mieszkaniu zostaje, bo się tu urodził”.
I po raz kolejny udaje mu się zamknąć mi usta
argumentem nie do zbicia. Dowiaduję się jeszcze, że
zlew w łazience jest wynalazkiem zbytecznym, gdyż
wanna jest właściwie rzecz biorąc „dużym zlewem”
i spełnia zadanie zlewu znacznie lepiej niż mógłby
to robić sam zlew. Upraszczając: każda wanna
jest zlewem, i żaden zlew nie jest wanną. I w tym
wypadku, mimo długotrwałych rozmyślań, nie udaje
mi się znaleźć kontrargumentów. Na zakończenie
przedłużającej się rozmowy, właściciel uprzejmie
informuje mnie, że skoro studiuję prawo, z pewnością
polegnę na logice. Nie wiem czy „legenda logiki” jest
powszechnie znana mieszkańcom Starego Miasta,
czy też właściciel posiada niezwykłą zdolność
przewidywania przyszłości, mam jednak nadzieję,
że w tym konkretnym przypadku jego nadzwyczaj
przenikliwy przecież umysł okaże się omylny.
W toku poszukiwań nabieram doświadczenia, staję
się nieczuła na sformułowania typu „fantastyczna
lokalizacja” i „lokal świeżo po remoncie”, a od
spotkań z kolejnymi wynajmującymi zaczynam
wręcz oczekiwać czegoś, co uczyni zwykłe oglądanie
mieszkania czynnością, jeśli nie fascynującą, to
zaskakującą na pewno. Jeszcze wielokrotnie to
oczekiwanie ma się pokryć z rzeczywistością.
„Fantastyczną lokalizację”, która oznacza bliskie
sąsiedztwo Pałacu Kultury i Nauki, zmuszona jestem
porzucić z powodu nie wspomnianej w ogłoszeniu
obecności lokatorów - karaluchów, których eksmisja
może okazać bardziej niemożliwa niż odkrycie
niewypału z czasów II Wojny Światowej na terenie
uniwersyteckiego „ogródka”. Innym razem dowiaduję
się, że szeroko rozumiana „odzież i przedmioty
codziennego użytku” prawowitych właścicieli muszą
pozostać w potencjalnie najmowanym przeze mnie
mieszkaniu, zajmując przy okazji 1/3 powierzchni
lokalu. Dzieje się tak, gdyż właściciel, mimo
posiadania (jak na podstawie faktu „wynajmowania”
jestem skłonna domniemywać) co najmniej dwóch
mieszkań, nie znalazł jeszcze dla nich żadnej
alternatywnej przestrzeni.
Jednak mimo wszelkich niepowodzeń i w związku
z faktem, że po prostu nie mam innego wyjścia
(który to fakt w zaistniałych okolicznościach działa
niezwykle motywująco) usilnie staram się nie
poddawać. Dlatego aby wydobyć z siebie skrywane
gdzieś głęboko pokłady optymizmu, za każdym
razem gdy przeglądam oferty przypominam sobie
piosnkę o „małym mieszkanku na Mariensztacie”,
a wyruszając z domu w celu odnalezienia ulicy w
terenie, podśpiewuję cicho, że „Warszawa da się
lubić”. W większości przypadków, w miarę jak zbliżam
się do odnalezionego w końcu bloku, mój optymizm
uparcie maleje. Zmusza mnie to do wykorzystywania
siły autosugestii i wmawiania sobie, że pozory mylą.
Niestety, za każdym niemal razem wychodząc z
oglądanego mieszkania na pocieszenie sięgam
do idealistycznej, bądź co bądź, piosnki o tym,
że jeszcze będzie przepięknie i jeszcze będzie
normalnie. Wierzę w nią w końcu nie ja jedna.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
13
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
BI-k
Aktywiści - epizod II
-Weronika PapucewiczTeatrzyk Zielona Gęś
ma zaszczyt przedstawić:
„Dyskusję”
Dyrektor-Najmniejszego-Teatru-Świata:
Oto macie charakterystyczny przykład dyskusji,
gdzie każdy mówi na inny temat, a wszyscy nie na
temat. Posłuchajcie...
Przewodniczący:
Otwieram niniejszym dyskusję nad prelekcją kol.
Pomidora pt. „Moje wrażenia z podróży do Świdra”.
Królikowski:
Co do mnie, mieszkam w Milanówku i się dziwię, że
ob. Pomidor nie wspomniał ani słowem o Milanówku. Ja cały czas notowałem. O Milanówku ani
słowa. Nas nie dostrzega, co?!
Świerszcz:
Ja właściwie nie umiem przemawiać, ale pozwólcie
państwo, że... (tu następuje dwugodzinny wybuch
wulkanu wymowy, nie mający nic wspólnego z
tematem)
Macierzanka:
Ja chciałabym dwa słowa na temat Balzaka.
Dlaczego np. w jednej księgami jest Balzak, a w
księgami naprzeciwko nie ma Balzaka? Dlaczego?
Skończyłam.
Siłacz:
Ze względu na spóźnioną porę proponuję zamknięcie dyskusji.
Przewodniczący:
Ze względu na spóźnioną porę zamykam dyskusję.
Cały szereg osób:
(budzi się i wychodzi)
KURTYNA
Konstanty Ildefons Gałczyński
1950
C
hciałabym zacząć od tego, że gazeta Lexuss
ma za zadanie wspierać wszelką dyskusję.
Jedynym warunkiem, jaki stawia jest wymóg
merytorycznie uzasadnionych argumentów. Takie
było również założenie napisanego przeze mnie
tekstu „Aktywiści?”. Nie było moim celem wychwalanie studentów naszego Wydziału za to jacy są, co
sobą reprezentują i do czego dążą. Nie tym razem.
Ile peanów na temat przyszłych prawników można
wygłaszać? Choć mój tekst nie spodobał się wielu
osobom, został opublikowany. Mam wrażenie, że
ruch naukowy stał się ostatnio tematem na czasie
i tabu zarazem. Na czasie, bo wielu chce do kół należeć i czytać o ich sukcesach. Tabu, gdyż niemal
każde krytyczne zdanie w tym temacie spotyka się z
natychmiastowym ostracyzmem.
14
Dyskusje z nim związane są wyjątkowo ożywione,
czego przykładem może być ostatnie wydanie Lexussa. Świadczy to o tym, że mimo wszystko mój
tekst spełnił swoje zadanie. Mam nadzieję, że ostra
wymiana zdań, jaką teraz wszyscy możemy zaobserwować zmieni się z bezsensownego kluczenia z
dala od sedna problemu w konkretne rozwiązania.
Najistotniejszym, przynajmniej dla mnie, jest brak
rzeczywistego i bezinteresownego zaangażowania
studentów w to co robią, a nie wzajemne obrzucanie
się inwektywami. Chciałam zaprotestować przeciwko
marazmowi, ale zostało to przez niektórych, szczególnie związanych z ruchem naukowym, opacznie
zrozumiane.
Chcę zaznaczyć, że koła naukowe były jedynie przykładem, jednym z kilku, na to co kieruje studentami
w działaniu na rzecz Wydziału. Obok choćby Samorządu. Rozumiem, że krytyczne słowa, jakich użyłam
mogły być różnorako odebrane. Poniekąd zgodzę się
z tym, że dobór moich rozmówców był subiektywny.
Moim zadaniem nie było jednak wychwalanie działalności kół naukowych – bo o tej wszyscy słyszeli
po stokroć. Zarzut nieobecności na zebraniach RKN
wydaje mi się również nie na miejscu. Nie interesuje
mnie bowiem i nigdy nie będzie, zabawa w politykę, jaka ma na nich miejsce. Stąd też skierowałam
swoje kroki ku Łukaszowi Ciołko – liczyłam na merytoryczne odpowiedzi, a nie przepychanki. I takie
uzyskałam. Nikt inny jak właśnie Łukasz powiedział
mi, że reformy przez niego proponowane nie zyskają
poparcia, ponieważ prezesi kół nie widzą w nich natychmiastowych profitów.
Chciałam zwrócić uwagę na niedoskonałości w tym,
jak działają i zachowują się studenci. Czy nieprawdą
jest, że część z kół to fikcja? Fakt, zdarzają się spotkania naukowe, na które przybywa 200 studentów
i brakuje miejsc. Jest to jednak, wyjątkowy wynik.
Niestety. Głównym zarzutem jaki stawiam studentom jest brak umiejętności i chęci do współpracy.
Chciałam opisać to, co kieruje jednostkami – zarówno tymi z kół naukowych, z Samorządu, Parlamentu,
czy udzielających się w jakikolwiek inny sposób w
życiu Wydziału. Martwi mnie bierność i gra pozorów.
Gdy jednak ktoś ośmieli się na to zwrócić uwagę, nie
tylko może mieć problem z publikacją, ale również
z pewnego rodzaju odrzuceniem. Każdy tekst, który
dotyczyłby pracy Samorządu, Listy Żółtej, Rady Kół
Naukowych, czy słynnych już studenckich przedstawicieli do Rady Wydziału, a byłby krytyczny, wywołuje niechęć, a nawet agresję ze strony tych, którym
nie w smak jest merytoryczna dyskusja. Wielokrotnie
już zdążyłam usłyszeć, że pewne tematy powinny
zostać przemilczane – dla dobra ogółu.
Zgodzę się z Olkiem Jakubowskim – najtrudniej
napisać prawdę. Pomimo zarzutów jakie są mi stawiane na szczęście nie wzbiera się we mnie jeszcze
ślina do oplucia samej siebie. Nie pozostaje mi nic
innego, jak podyskutować z anonimowymi rozmówcami poprzez Internet, bo dopóki nie znane są ich
imiona i nazwiska, nie boją się postawić sprawy jasno i poddać elity krytyce. Szkoda, że tylko oni.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
-Małgorzata Moch-
W
iększości studentom studiowanie
tylko na naszym wydziale wystarcza
w zupełności. Wiedzą czego mogą
się spodziewać (mniej więcej, nie zapominajmy
o USOSIE), życie ich płynie względnie spokojnie
od kampusu do Lipowej i odwrotnie. Jednak są
wśród nas ONI, bigamiści, bikierunkowi, których
studiowanie samego prawa nie zaspakaja. W biegu
między WPiA, SGH a WDiNP znaleźli chwile by
opowiedzieć mi o swoich związkach, tych z miłości
i tych z rozsądku.
Prawo + dziennikarstwo
Drugiego wyboru w tym roku dokonała Ola. Będąc
na trzecim roku dziennikarstwa zdecydowała się
pójść na prawo. „Jeśli miałabym przedstawić to
w takiej kategorii to na dziennikarstwo poszłam
z miłości, a na prawo z rozsądku.” Jak sama
mówi prawo stanowi dla niej dopełnienie studiów
na dziennikarstwie. „W przyszłości chciałabym
mieć własny program publicystyczny. Myślę, że
studiując prawo łamię stereotyp niezbyt dokładnie
wykształconego dziennikarza. Niektóre przedmioty
z politologii czy stosunków międzynarodowych mam
na dziennikarce, więc nie kalkulowało się iść na
któryś tych kierunków. A zaciekawiło mnie prawo
prasowe i wybór stał się prosty.” Ola studiowanie
dwóch kierunków godzi z pracą w mediach, ponadto
działa w komisjach przy samorządzie studentów
WPIA. „Ja nie potrafię siedzieć w miejscu, jestem
bardzo aktywną osobą i zastój, nicnierobienie jest
po prostu wbrew mojej naturze” Na szczęście plan
ma dobry, wiec potrafi wszystko pogodzić ze sobą.
„Najbardziej hardcorowe mam poniedziałki, gdy od
8 do 15 co 1,5 godziny przemieszczam się między
Lipową a kampusem, a od 15 do 20 jestem na
Nowym Świecie.” Jakieś ale? „Zdecydowanie nie
żałuje. Na prawie poznałam fantastycznych ludzi”
Prawo + stosunki międzynarodowe
Koncepcja Agaty jest dosyć intrygująca, ale muszę
przyznać, że pasująca i dla mnie, a mianowicie
Agata gdy ma za dużo wolnego czasu to nie potrafi
go konstruktywnie wykorzystać i go marnuje. Więc na
drugim roku prawa zdecydowała się pójść na stosunki
międzynarodowe. „Docelowo chciałam iść na dwa
kierunki, więc to była tylko kwestia czasu. A że nie
chciałam sobie przedłużać studiów, zdecydowałam
się na drugim roku.” W sesji letniej 10 egzaminów,
wyścigi Krakowskie Przedmieście-Żurawia w 15
minut, żadnego dnia wolnego, ale „okienka’ w ciągu
dnia. „Muszę mieć czas dla znajomych. W przerwie
mogę się z kimś spotkać, pogadać. Nie mogłabym bez
nich wytrzymać.” Kwestia wyboru kierunku nie była
dylematem: „ Nie potrafię jasno, albo nawet w części
powiedzieć, który kierunek wybrałam z rozsądku czy
z miłości. Raczej obydwa z zainteresowań, zawsze
chciałam to studiować i tak jest.”
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
I-kierunkowi
Prawo + socjologia
Diana od razu na pierwszym roku zdecydowała
się iść na dwa kierunki. Łączy prawo z socjologią.
„Na otrzęsinach ISNS-U w Klubie Dziennikarza
(bardzo mała i kameralna impreza w porównaniu
z otrzęsinami WPIA w Miragu ) podszedł do mnie
kolega i powiedział >>Ty jesteś też na prawie i
taka normalna jesteś<< Ludzie różnie odbierają
stosunki międzynarodowe i robi obowiązkowy
przedmiot MISH-U – semiotykę logiczną. „Wydaję
się być tego bardzo dużo, ale to tylko kwestia
ułożenia planu. Mam dwa dni wolne w tygodniu.” W
tym roku składał już 24 podania (!), ale domyślam
się, że to jeszcze nie koniec. „W sesji letniej mam 10
egzaminów, jako dwukierunkowy mam o tyle łatwiej,
że jeśli będą mi się pokrywały terminy to nie będę
miał problemu z ich zmianą”
Prawo+ historia
Studiowanie samej historii nie wystarczało też
Łukaszowi i na trzecim roku zdecydował się pójść na
prawo. „Historię wybrałem z miłości a prawo raczej
ze względów pragmatycznych, żeby być bardziej
konkurencyjnym na rynku pracy. Jeśli chodzi o wybór
kierunku to zastanawiałem się nad psychologią,
ale w końcu zdecydowałem się na prawo”. Instytut
Historyczny mieści się na kampusie stad większych
podróży po Warszawie nie musi odbywać, giełda była
dla niego łaskawa i na plan nie narzeka. „Na prawie
nie mam jakiejś paczki znajomych, pojedynczych
owszem, działam w NZS-ie i tam poznałem wiele
ludzi. Jeśli chodzi o wolne dni to nie mam żadnego,
ale zdarzają mi się okienka między zajęciami.” W
sesji letniej poza egzaminami na prawie ma kolokwia
z wykładów, egzamin z historii nowożytnej i prace
roczną do napisania: „Na jaki temat? Jeszcze się
zastanawiam”
prawo+socjologia
studiowanie prawa.” Diana o tyle ma lepiej od
innych dwukierunkowych, że udało jej się uniknąć
podróży między wydziałami, bo mieszka w połowie
drogi między nimi: „Ale mimo wszystko nadal
nie wiem jak w 15 minut przetransportować się z
Lipowej na Żurawią, więc nie chodzę na wykład z
antropologii, bo prowadzący nie toleruje spóźnień,
w moim przypadku nie do uniknięcia.” U Diany o
wyborze od razu dwóch kierunków na pierwszym
roku także zadecydowały zainteresowania: „Gdy na
przykład mam mało czasu a dużo do zrobienia na
oba kierunki to raczej wybieram prawo. Socjologia
to jest coś, co mnie zawsze interesowało, nie
żałuję, że tak wybrałam.” Trzeba jeszcze znaleźć
czas na lektoraty i wf miedzy prawem i socjologią:
„Zapisałam się na język włoski, bo zawsze chciałam
się uczyć tego języka i siłownie, bo mam blisko. Było
ciężko z dopasowaniem terminów, ale udało się. W
drugim semestrze będę chodziła na jazdę konną na
poziomie względnie zaawansowanym. Jest w piątki
o 7.40 pod Konstancinem. Zgroza.”
Prawo + MISH
Sposób studiowania Michała na pierwszy rzut oka
wydaję się być trochę skomplikowany. WPIA i MISH.
„Studiuję prawo na WPIA i w ramach MISH-U. Poza
przedmiotami z pierwszego roku prawa mam jeszcze
z drugiego i trzeciego roku, mianowicie prawo
konstytucyjne i międzynarodowe publiczne.” Studiuje
Prawo+ SGH
Podobno połączenie prawa na WPIA UW i studiów
na SHG niesamowicie procentuje na przyszłość.
Takiego wyboru na pierwszym roku dokonał Waldek.
„Prawo jest dla mnie na pewno ważniejsze niż
ekonomia. Dlatego, że łączy się z historią, którą
bardzo lubię, stąd mogę powiedzieć, że prawo
wybrałem z zainteresowań. Dodatkowo ukończenie
tego kierunku daje duże możliwości wykonywania
dobrze płatnej i satysfakcjonującej pracy.” Na
wydziale prawa jest tylko w czwartki, resztę czasu
spędza na SGHu. „Zdecydowałem się zdawać
matematykę na maturze. W świecie prawa często
bardziej niż gdziekolwiek indziej ważne są kontakty
czy znajomości, to też chciałem mieć alternatywę
w postaci SGH.” Waldek otwarcie przyznaje, że
nie jest łatwo łączyć te dwa kierunki, nie twierdzi
także, że nie będzie musiał zrezygnować z któregoś
w przyszłości. „Jak na razie daję radę i muszę
powiedzieć, że warto czegoś takiego spróbować,
choćby po to, żeby poznać wielu ciekawych ludzi
Wielu studentów nieśmiało ma ochotę pójść
na drugi kierunek, odkładają
tą myśl na później ze strachu,
że sobie nie poradzą, nie zaliczą jednego, nie będą mieli
czasu na nic.
prawo+dziennikarstwo
czy poszerzyć swoje horyzonty myślowe.” Dla niego
USOS także okazał „ludzką” stronę siebie (o ile
tak to można określić:) i giełda zadziałała. „Muszę
umiejętnie zarządzać swoim czasem, bo jak dotąd
parę imprez w akademiku mnie ominęło”
Może chcą podwójnie kosztować studenckiego
życia? Dwa razy więcej nauki, dwa razy więcej
znajomych, dwa razy więcej książek, dwa
razy więcej imprez wydziałowych i wyjazdów
integracyjnych, dwa indeksy, dwa USOSY (!),
bycie przez dwa lata pierwszakiem. Często nie
wiemy, że nasi znajomi z grupy robią jeszcze drugi
kierunek. Ktoś powie: nie widać tego po nich. A
przepraszam, co ma być widać?:) Oni nie mówią
o tym, bo po co się chwalić. Dla nich to już norma.
W Polsce ok.20% studentów decyduje się na dwa
kierunki. Duża część pracodawców i rekruterów ceni
„podwójnych” studentów. Tacy studenci to zazwyczaj
osoby bardzo dobrze zorganizowane. Pracodawca
widząc w CV dwa fakultety może się spodziewać,
że pracownik będzie ambitny, z dobrą organizacją
czasu. Ukończenie dwóch kierunków sprawia, że
taka osoba ma szersze, bardziej wszechstronne
podejście do danych problemów oraz szybciej i łatwiej
potrafi radzić sobie w dynamicznie zmieniającym się
otoczeniu.
Wielu naszych studentów nieśmiało ma ochotę pójść
na drugi kierunek, odkładają tą myśl na później ze
strachu, że sobie nie poradzą, nie zaliczą jednego,
nie będą mieli czasu na nic. Myślę, że to kwestia
zrobienia listy plusów i minusów takiego posunięcia,
przemyślenia i narad, no i oczywiście odwagi. Moi
rozmówcy przyznają, że początkowo się wahali, mieli
małe obawy, najbliżsi dosyć sceptycznie podchodzili
to ich pomysłu, lecz dla chcącego nic trudnego,
pokazali sobie i innym, że chcieć to móc.
Czasem narzekają na brak czasu na naukę, dochodzą
niektórym jeszcze lektoraty, wf, praca. Spotykamy
się czasem, na imprezach. Mam wrażenie i nie jest
ono chyba mylne, że trzymają się starej mądrości, że
egzaminy powtórkowe są, ale imprez powtórkowych
nie ma…
Dalej takiego zapału i zaangażowania w swoje
podwójne życie- tego pozostaje im życzyć.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
15
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
,,Mimo wszystko idzie k
O prawie, prawoznawstwie, zawodowym rozdwojeniu i ormiańskich
świątyniach z dr Wiesławem Staśkiewiczem rozmawia
-Diana Bożekinstrumentalni i wierzą, że regulacje prawne mogą ideologii stosowania
Panie doktorze, jest Pan prawnikiem, ale i
socjologiem. Czy taki „dualizm zawodowy”
sprawia, że jakoś inaczej niż Pańscy Koledzy
z Wydziału Prawa patrzy Pan na porządek
prawny?
Patrzę inaczej. Mniej etatystycznie i przywiązuję
mniejszą wagę do spraw formalnych, bardziej mnie
interesują społeczne funkcje instytucji prawnych.
Prawnik i socjolog to są dwie dosyć schizofreniczne
role społeczne. Socjologowie i prawnicy nie
przepadają za sobą. Prawnicy stanowią oazę
rozsądku, spokoju i kultywują wizję rzeczywistości
zgodnej z przepisami i oczekiwaniami państwa, a
socjologowie zazwyczaj nie utożsamiają prawa z
przepisami. To dwie różne postawy badawcze.
Więc bardziej prawnik, czy bardziej socjolog?
Osoba, która ukończyła studia prawnicze i
socjologiczne, mimo wszystko jest bardziej
socjologiem; ma inne spojrzenie na możliwości prawa
i jego rolę społeczną, które nie zawsze znajduje
zrozumienie u prawników. Mam też przewagę nad
kolegami socjologami, którzy nie ukończyli wydziału
prawa, gdyż zazwyczaj wiem dlaczego prawnicy
głoszą określone poglądy i dlaczego są tak bardzo
kreować rzeczywistość. Czasami jednak bycie
socjologiem wśród prawników bywa frustrujące.
A co jest najtrudniejsze w pogodzeniu tych wizji
świata?
Prawnik nie może odrzucić założenia o racjonalności
ustawodawcy, spójności czy zupełności systemu
prawa, stanowią one o istocie jego pracy. Socjolog
wręcz przeciwnie, musi je wszystkie odrzucić, co
więcej jest pewny, że jest dokładnie odwrotnie –
ustawodawca jedynie bywa racjonalny, system
prawny jest sprzeczny i niezupełny, a jednocześnie
stara się zrozumieć dlaczego mimo to system prawa
funkcjonuje. Towarzyszy temu przekonanie, że
tylko badania empiryczne mogą potwierdzić jego
przypuszczenia, ale przecież nie można zbadać
całego systemu prawa. I to jest frustrujące. Na
marginesie - nie trzeba udowadniać, że ustawodawca
polski jest nieracjonalny, wystarczy spojrzeć na
liczbę nowelizacji. Generalnie wiedza socjologiczna
nie ułatwia życia prawnikowi – z pewną ironią
można stwierdzić, że czasami lepiej mniej wiedzieć,
bo wtedy łatwiej podejmuje się decyzje. Niemniej
jednak ogląd prawa, zarówno w sferze stosowania,
jak i tworzenia, jest pełniejszy, gdy się jest również
socjologiem.
I co wtedy widać wyraźniej?
Na przykład to, ze polski system
prawny nie jest w żadnym razie
całością, składa się z coraz bardziej
niezależnych od siebie instytucji, że
w ostatnich latach powiększyła się
władza dyskrecjonalna prawników,
że coraz większą rolę odgrywają
precedensy, że elektroniczne bazy
danych o prawie wywarły znacznie
większy wpływ na stosowanie
i tworzenie prawa niż się to
dostrzega, że przywiązywanie
przez polskich polityków zbyt
wielkiej wagi do prawa karnego i
jego wręcz sakralizacji obnaża ich
brak przygotowania do pełnienia
roli polityków.
Więc nie zgodziłby Pan się
z tezą profesor Łętowskiej
o
multicentryczności,
tylko
opowiadał
za
fragmentaryzacja?
Teza
o
multicentryczności
polskiego
systemu
prawa
związana jest bezpośrednio
z oddziaływaniem na prawo
polskie prawa europejskiego i
wyciągnięciu wniosków ze zmiany
16
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
prawa. To, że współcześnie
systemy prawa nie są monocentryczne jest
oczywiste. Natomiast w naszym raporcie z badań
nad orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego
– wspólnie z Janem Winczorkiem i Tomaszem
Staweckim - postawiliśmy tezę dalej idącą: polski
system prawa obecnie jest nie tyle multicentryczny,
co niestety jedynie sfragmentaryzowany. Gdybyśmy
przyjęli twierdzenie o multicentryczności, tudzież
policentryczności, prawa, to trzeba byłoby również
założyć, że istnieje silna więź między ośrodkami
tworzącymi i stosującymi prawo – ma miejsce
wymiana poglądów i przepływ idei. Systemy
multicentryczne mogą działać tylko wtedy, gdy jest
jakaś zgoda między podmiotami co do naczelnych
zasad – to szczególny pluralizm działań organów
stosujących prawo przy zachowaniu jedności zasad
prawa.
A w Polsce tej zgody nie ma?
Badając wpływ Trybunału Konstytucyjnego na
polski porządek prawny dostrzegaliśmy czasem
strukturalne różnice w działaniach aktorów: brak
współpracy między nimi, odrębne interpretacje
zasad prawa, lekceważenie orzecznictwa innego
niż własne - pochodzącego z innych ośrodków.
Multicentryczność w Polsce staje się modna, ale
jak dotychczas niewiele pozytywnego z tego faktu
wynika. Po zniesieniu wykładni legalnej Trybunału
w 1997 roku doszło do sytuacji, w której każdy
z trzech ośrodków stosowania prawa i Sejm, jako
organ tworzący prawo, robi swoje, nie oglądając się
na pozostałych. W następstwie pozycja Trybunału
jest słabsza. Sąd Najwyższy realizuje własną
linię orzeczniczą, która ma znacznie silniejsze
oddziaływanie niż orzecznictwo Trybunału. SN ma
lepsze zaplecze kadrowe, warsztatowe i dorobek
historyczny. Przekazana kadrom prawniczym, mimo
przeszkód, tradycja sędziowska II Rzeczpospolitej
stanowi największą potęgę polskiej myśli prawniczej,
zwłaszcza jeśli porównamy to z innymi krajami obozu
socjalistycznego. Sąd Najwyższy jest na pewno
potężnym ośrodkiem wykładni prawa, ze świetnymi
sędziami, co powodowało, że w jakiejś mierze
zawsze czuł się niezależny. Co za tym idzie – relacje
Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego
bywają napięte.
A Naczelny Sąd Administracyjny?
NSA fragmentaryzuje system prawa inaczej. Wynika
to ze specyfiki uzasadniania wyroków sądów
administracyjnych – dominuje w nich wykładnia
językowo-logiczna będąca pochodną modelu
sylogistycznego stosowania prawa w administracji.
Jak Pan myśli, co jest przyczyna tych rozbieżności
w orzecznictwie?
Gdyby było tak, że wszystkie typy sądów posługują
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
e ku lepszemu''
się tylko wykładnią językowo-logiczną, to cały
problem polegałby na dekodowaniu prostych
tekstów prawnych, bo wszyscy jesteśmy wychowani
w tym samym kanonie pozytywizmu prawniczego.
Natomiast w momencie, gdy sądy poza stosowaniem
reguł prawnych tworzą zasady prawa – pojawia się
rozbieżność. Skrótowo powiedzieć można, że każdy
z tych sądów formułuje niejako własny katalog zasad
albo własną linię orzeczniczą.
A jak się w tym całym porządku sytuuje Sejm?
Najtrudniej jest właśnie odpowiedzieć na pytanie, czy
cały ten dorobek orzeczniczy jest brany pod uwagę
przy tworzeniu prawa. Trudność tej odpowiedzi
bierze się stąd, że gdy analizuje się opinie prawne
dotyczące tworzenia prawa, to odwołań do wyroków
Trybunału jest tyle, ile komputer „wyrzuci”(czyli dużo).
Odwołania się pojawiają, bo jest to dobrze widziane
w opiniach prawnych. Tylko niestety często bywa tak,
że przywołania są chybione i pełnią jedynie funkcję
prawniczego dekoru. Bywa też gorzej, mimo odwołań
do orzecznictwa politycy je lekceważą, zwłaszcza,
gdy ich poglądy są sprzeczne z poglądami Trybunału
Konstytucyjnego.
Przy tworzeniu prawa ustawodawca powinien bardzo
dokładnie wytłumaczyć się z celów projektowanego
aktu– tzn. określić jakie wartości dana ustawa ma
realizować. Ten typ myślenia jest obcy polskiemu
ustawodawcy, który uważa, że może wszystko, a
zatem nie musi się też tłumaczyć ze swoich racji
- nie musi dzielić się z obywatelami, ani z innymi
podmiotami refleksją „dlaczego to robię”. Po prostu
tworzy prawo a o jego formę mają dbać urzędnicy
– stąd słynne „zapisy ustawy”, czyli urzędnicze
zapiski złotych myśli prawnych posłów. Nie musi się
też liczyć z ograniczeniami które wynikają z „ducha
prawa” czyli zasad, a jedynie z jego literą, której
bronią legislatorzy odwołując się do kanonów zasad
techniki legislacyjnej podnoszonej tym samym do
godności konstytucji.
I Pana doświadczenie jako Dyrektora Biura
Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu potwierdza
tę opinię?
Nie są to sprawy, o których chciałbym rozmawiać,
ale prawdą jest , że towarzyszyłem od początku
przekształcaniu polskiego systemu nie tylko
prawnego, lecz i społecznego w dość szczególnej
roli - urzędnika. Problem polega na tym, że część
posłów była i jest święcie przekonana, że oni tworzą
prawo, a nie uchwalają projekty ustaw. Jest to
koncepcja zupełnie obca Europie i bliższa koncepcji
amerykańskiego Kongresu. Stanowienie prawa
przez parlamenty ma różne oblicza, ale polski model
jest jednym z najgorszych. Po 15-20 latach możemy
stwierdzić, że ta działalność nie prowadzi do niczego
co służyłoby dobremu prawu.
Polski system legislacji nie jest planowy, trudno
zorientować się dlaczego niektóre ustawy
się nowelizuje, a inne nie (nie nowelizuje się
przykładowo ustaw, choć taki obowiązek wynika
z wyroków TK). Nikt nie panuje nad procesem
legislacyjnym w wymiarze dłuższym niż najbliższe
posiedzenia Sejmu (którego porządek ustalany
jest praktycznie na dzień przed posiedzeniem), a
przecież w parlamentach zachodnich planowany jest
z wyprzedzeniem rocznym.
rozporządzeń, dyrektyw UE, podpisanych umów
czy systemu notyfikacji projektów ustaw. W tym
stanie rzeczy sam proces legislacyjny musi być
inaczej zorganizowany – dotychczasowy jest jedynie
spetryfikowanym demokratycznym rytuałem.
Czy wejście do Unii Europejskiej nie unormowało
jakoś tej sytuacji?
Jak wygląda porównanie pracy w administracji
rządowej i pracy ze studentami?
Po 1 maja 2004 r. w procesie legislacyjnym zmieniło
się i bardzo wiele i nic zarazem. Posłowie zdają się
zupełnie nie zauważać zmian, co gorsza – rząd
również nie do końca zdał sobie z tego sprawę, a
syndromy zmian stają się coraz bardziej widoczne
choćby w liczbie wniosków kierowanych przez
Komisję Europejską do Trybunału Luksemburskiego.
Nie można tworzyć prawa tak jak przed wstąpieniem
do Wspólnoty – nie tylko dlatego, ze nasz porządek
prawny jest teraz zakotwiczony w dorobku Unii
Europejskiej – on w dużej mierze jest porządkiem
prawa europejskiego. Czas przestać straszyć
Unią obywateli i zrzucać na nią odpowiedzialność
za niepowodzenia– należy wyciągnąć wnioski z
nowej sytuacji i zmienić model tworzenia prawa. Z
formalnego punktu widzenia nasz porządek prawny
staje się coraz bardziej pluralistyczny w wyniku
To są zupełnie odmienne doświadczenia. Myślę, że
to, że pracowałem w administracji było możliwe tylko
dlatego, że pracowałem jednocześnie ze studentami.
Wbrew pozorom studenci są bardziej wymagającymi
klientami niż polscy politycy, są również znacznie
wdzięczniejszymi odbiorcami, bo ma miejsce
przepływ informacji, co w przypadku polityków nie
jest regułą. Z drugiej strony, kierowałem Biurem
Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu, czyli biurem
związanym z pracą naukową – nie była to praca
typowo urzędnicza.
Powoli przynajmniej
część studentów zdaje
sobie sprawę, ze może warto
coś doczytać, czymś się
zainteresować, co daje ten
efekt, że na trzecim-czwartym
roku ci ludzie już wiedzą
czym się chcą zajmować
Ma Pan jakąś opinię o studentach?
Jednej oczywiście nie mam. Mogę tylko opowiedzieć
o moich obserwacjach z dystansu. Mniej jest na
szczęście obecnie takich postaw, które w latach
90 obserwowaliśmy ze zgrozą: „po trupach” , by
tylko coś osiągnąć - racjonalizacja kosztów przy
maksymalizacji zysków. Czasem trochę na bakier
z etyką, z kolegami, prawie „przejechanie czołgiem”
przez Wydział, by mieć swoje.
Powoli przynajmniej część studentów zdaje sobie
sprawę, że może warto coś doczytać, czymś się
zainteresować, co daje ten efekt, że na trzecimczwartym roku ci ludzie już wiedzą czym się chcą
zajmować, a nie tylko że „pracować na studiach w
jak najlepszej kancelarii, a później się zobaczy”.
Na pewno nie są tacy jak studenci innych wydziałów.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
17
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
Są różni, co jest typowe dla tak masowego wydziału,
część jest sfrustrowana, bo przyszli na prawo, gdyż
na WPiA nie było matematyki, ale nie rozwiązało
to ich oczekiwań wobec studiów. Obecnie i oni i
Minister Sprawiedliwości mają problem. Jak przy
ponad 12 tysiącach absolwentów tego kierunku
rocznie i około 2 tysięcy etatów, które państwo może
rocznie zapewnić absolwentom rozwiązać problem
10 tysięcy pozostałych. Samodzielne odnalezienie
się w tej przykrej rzeczywistości jest frustrujące.
zresztą jestem odosobniony. Musiałoby to zmienić
podejście kadry naukowej do studentów i studentów
do kadry. Nie wiem zresztą, czy studenci chcieliby
mieć nad sobą kogoś, kto śledzi przebieg ich kariery
przez wszystkie lata studiów i ma znaczący głos przy
końcowej o nich opinii, choć służy im jednocześnie
pomocą w sprawach studiów. Być może USOS jako
tutor jest bardziej przekonywujący. Jednak gdy nie
ma stałych grup studenckich, budynki wydziałowe
są rozproszone, niezbędny jest jakiś czynnik
integrujący i - nie ukrywajmy - czynnik wydziałowej
kontroli społecznej.
A co odróżnia prawników in spe od innych
studentów?
Studenci WPiA mają dziwny stosunek do polityki,
czego się nie da uniknąć w przypadku prawnika.
Przecież prawnicy to ludzie dworu. W ostatnich
latach studenci bardzo się „zatrzasnęli w sobie”,
niechętnie ujawniają własne opinie. Czasami trudno
dowiedzieć się nawet czy bardziej skłanialiby się ku
liberalizmowi, czy ku jakiejś wersji komunitaryzmu, a
jest to dosyć istotne w sporach o postawy życiowe. A
może właśnie tak ma być, że prowadzimy politykę na
własnym podwórku (w samorządzie), a w kwestiach,
na które nie mamy wpływu nie zabieramy głosu.
Ale prawa nie da się od polityki oddzielić, czy to się
nam podoba czy też nie. To prychanie na politykę,
udawanie, że jej nie ma, zemści się w przyszłości.
No i studenci prawa wiedzą wszystko lepiej.
Jak Pana zdaniem koła naukowe wpływają na życie
intelektualne Wydziału? Pytam nieprzypadkowo,
sam jest Pan przecież opiekunem jednego z
nich…
„Ratio Legis” to młode koło, grupa pełnych zapału
młodych ludzi i moja rola polega tylko na tym, by
im w jakiś sposób pomagać. W jakiejś więc mierze
wszystko przed nimi i chwała im za to, że robią
coś „ponad”, tak, jak wiele innych kół. Chodzi o
to, by studenci widzieli sens wymiany informacji,
doświadczeń i poglądów. Czasami mam jednak
wrażenie, że kół jest za dużo, że wiele z nich
służy jedynie karierom ich przewodniczących
uwidocznionym później w CV, że są zbyt słabe by
zorganizować obozy naukowe czy badania.
Jako opiekun koła mam też świadomość tego,
że piłka jest po obu stronach boiska i że dobre
funkcjonowanie kół to także problem kadry naukowej.
Mimo że staramy się być coraz bardziej dostępni,
to ciągle za mało czasu poświęcamy konkretnemu
studentowi.
Skoro już doszliśmy do rozmów o zajęciach…
(...) jestem zwolennikiem powołania stanowisko tutora, aczkolwiek
nie jest to zapewne pogląd
szeroko popierany: od kadry
wymaga to zupełnie innego
podejścia
(...) ja myślę, ze jednak nie
ma odwrotu.
18
Spełnia się Pan w dydaktyce, nauczając?
Trudne pytanie, bo ciągle nie jestem skupiony na
dydaktyce, przez lata inne obowiązki były dominujące.
Zresztą w takich dyscyplinach jak socjologia czy
filozofia prawa zawsze pozostaje wrażenie, że robi
się wszystko niezupełnie tak, jak by należało. Czy
mam satysfakcję? Tak, choć mniejszą, niż bym
oczekiwał, ciągle mam wrażenie, ze zajęcia można
poprowadzić lepiej.
Co odpowiedziałby Pan na zarzuty studentów,
którzy wstęp do prawoznawstwa uważają za
kontynuacje wiedzy o społeczeństwie z liceum,
niepotrzebny właściwie przedmiot?
Czym teraz zajmuje się dr Staśkiewicz –
oczywiście poza pytaniem na zerówkach? Czy
jest Pan zaangażowany w badania Katedry
Socjologii Prawa, dotyczące ekskluzji prawnej?
Nie wierzę, to już raczej gruba przesada, chyba
że podstawą do takich ocen jest uczenie się z
internetowej bazy wiedzy skrótowej typu ściąga.
pl. To prawda, że przedmiot ten zawiera elementy
encyklopedii prawa i państwa, ale przede wszystkim
uczy czym jest prawo – pokazuje (co na pierwszym
roku jest bardzo trudne) skutki przyjmowania założeń
różnych szkół filozofii prawa oraz uczy technik
interpretacyjnych prawa. Jeżeli to wszystko ktoś
traktuje jako bajki o państwie i prawie, to nie wróżę
mu kariery prawniczej.
Tak, odpowiadam za fragment dotyczący wykluczenia
w sferze stosowania prawa i systemu państwowego,
nie ukrywam, że ciężko nad tym pracuję. Jeśli się
bada wykluczenie, to trzeba przyjąć, że prawo jest
mechanizmem wykluczającym, co z jednej strony nie
jest żadnym novum, ale z drugiej – konceptualizacja
tego tematu jest trudna. Jeżeli obywatele uzyskują
coraz szerszy krąg praw (zwłaszcza socjalnych), to
większość członków społeczeństwa jako ekskluzję
traktuje niemożność realizacji tych praw, albo
niezrealizowanie ich w takim wymiarze w jakim
by chcieli. To jest zagadnienie trudne badawczo
i pochłaniające dużo czasu. Ponadto, po raz
pierwszy w semestrze letnim prowadzę też wykład
„Legisprudencji”, którego przedmiotem jest tworzenie
prawa.
Więc jak podejść do prawoznawstwa?
Jeśli student nie wejdzie w tę całą materię, nie
doczyta i nie będzie starał się zrozumieć, to
potraktuje ten przedmiot jako pewien rodzaj
wyliczanki do wyklepania. Ale przecież to nieprawda.
Jeżeli się nie zrozumie pewnych konstrukcji
przejętych wszak z prawa rzymskiego, założeń
ideologii stosowania prawa i wynikających z tego
następstw, to wcześniej czy później okaże się, że nie
można należycie studiować dogmatyk prawniczych.
Trudno jest później pogodzić wątki teoretyczne
z czysto technicznymi. Dla części studentów nie
stanowi to problemu, poruszają się świetnie w obu
typach wątków, widać, że będą naprawdę dobrymi
prawnikami. Są też tacy, którzy swoją wiedzę o
prawie sprowadzają do przepisów i wyliczanek nie
rozumiejąc ich istoty - wątpię czy będą świetnymi
prawnikami. .
Ma Pan jakąś idealną wizję studiowania na
WPiA?
Dziś jest lepiej niż w latach 90. i myślę, że to będzie
zmierzało do modelu bardziej europejskiego,
tzn. takiego w którym studenci i nauczający nie
będą anonimowi. Ja w ogóle jestem zwolennikiem
powołania na wydziale stanowiska tutora, w czym
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
A wypoczynek, wyjazdy, z których jest Pan
znany?
Bez przesady, nie jest to zresztą czas na wypoczynek
Tak w ogóle to interesują mnie problemy Armenii i
pewnie pojadę oglądać świątynie ormiańskie wokół
jeziora Van - planuję to już trzeci rok.
A czy w swoich podróżach zwraca Pan uwagę na
kulturę prawną odwiedzanych miejsc?
Czy czuję się antropologiem prawnym? Nie jestem
małym Malinowskim. Oczywiście, pewne rzeczy
zauważam, wychwytuję, niektóre nawet wykorzystuję
w dydaktyce, ale poznanie obcych kultur prawnych
wymaga znajomości ich kodu kulturowego, a do tego
dochodzi jeszcze bariera językowa i zbyt krótki okres
pobytu.
Dziękuje bardzo za rozmowę i życzę, by w nowym
roku wszystkie plany – także te dotyczące
wypoczynku – udało się zrealizować.
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
POMOC PSyCHOLOGICzNA
DLA STUDENTóW
-Krzystof Paczkowski-
S
tudia, wedle powszechnie panującej
opinii, to najlepszy czas w życiu, okres
nieustannego imprezowania, wyjazdów,
poznawania nowych ludzi, rozwijania swoich
zainteresowań i pasji, z rzadka tylko przerywany
nauką. Niestety, nie dla wszystkich.
Wiele osób po prostu sobie nie radzi.
Powody mogą być różne. Konieczność pogodzenia
pracy i studiów (bo przecież za coś trzeba je, a nieraz
i mieszkanie, opłacić), uzależnienie (swoje lub kogoś
bliskiego), trudna sytuacja rodzinna, wyścig szczurów
czy trudności związane z adaptacją na uczelni to
tylko niektóre z nich. Tutaj trzeba pamiętać, że każdy
z nas jest inny: to, co dla jednego będzie tragedią,
dla drugiego może być tylko mało znaczącym
wydarzeniem. Nie ma bezwzględnej hierarchii
problemów. Nie można siebie, lub, co gorsza,
innych, oskarżać, że przejmują się mało ważnymi
rzeczami-to błędne koło, które do niczego dobrego
nie prowadzi. A gdy do tego wszystkiego przyplącze
się jakaś depresja lub nerwica, nieszczęście
murowane. Ale i bez tego nasza psychika może w
końcu powiedzieć „dość!”.
Szczególnie, że większość osób nie
szuka pomocy. Tutaj również powody mogą być
różne: wstyd, uprzedzenia w stosunku do psychologii
i psychiatrii, czy po prostu nieświadomość tego, że
można i należy jej szukać oraz gdzie i do kogo się
w tej sprawie zwrócić. A to tylko pogarsza sprawę,
bo takie problemy z czasem zazwyczaj tylko się
nasilają.
Po części odpowiedzialna jest za to
niska społeczna świadomość dotycząca problemów
psychicznych- są one zazwyczaj tematem tabu,
psychologów i psychiatrów często uznaje się za
szarlatanów i darmozjadów, a same zaburzenia
Wiele osób po prostu
sobie nie radzi.
Powody mogą być różne.
Konieczność
pogodzenia
pracy i studiów (bo przecież
za coś trzeba je, a nieraz
i
mieszkanie,
opłacić),
uzależnienie (swoje lub kogoś
bliskiego), trudna sytuacja
rodzinna, wyścig szczurów
czy trudności związane z
adaptacją na uczelni to tylko
niektóre z nich.
za niepoddające się leczeniu. Nie jest to prawdą,
dlatego warto zapamiętać, że zgodnie z powszechnie
przyjmowanym dzisiaj „M a n i f e s t e m K a n d
e l a” wszystkie zaburzenia psychiczne są wynikiem
zaburzenia struktur mózgu i mogą być leczone
zarówno w formie farmako jak i psychoterapii. I
tak np. depresja spowodowana jest zaburzeniem
poziomu serotoniny i noradrenaliny w mózgu. Należy
więc raz na zawsze przyjąć do wiadomości, że są to
normalne choroby, tyle, że dotyczące funkcjonowania
mózgu. Że (niestety) nadal słabo poznane, to inna
sprawa.
Kiedy więc powinniśmy szukać pomocy u
specjalisty? Bezwzględnie wtedy, gdy przez dłuższy
czas (kilka tygodni) towarzyszy nam poczucie
smutku, apatia, drażliwość, narastająca agresja. Gdy
mamy myśli samobójcze, zaczynamy mieć problemy
z radzeniem sobie z najmniejszymi problemami, a
znajomi mówią nam, że zachowujemy się inaczej niż
zwykle. Natręctwa, fobie, lęk(zarówno napadowy, jak
i stały) również powinny skłonić nas do wizyty.
Psychika ma wpływ na funkcjonowanie
całego ciała, jeżeli więc chodzimy po lekarzach
skarżąc się na bezsenność, bóle głowy, żołądka,
kręgosłupa, kołatanie serca, zawroty głowy, utratę
apetytu, ciągłe zmęczenie i inne zaburzenia, a
diagnozy jak nie było tak nie ma, to warte sprawę
przedyskutować z psychologiem/psychiatrą, bo
nasze dolegliwości mogą nie mieć organicznego
podłoża.
A także z a w s z e wtedy, gdy czujemy, że
sobie z czymś nie radzimy, cokolwiek by to nie byłonieszczęśliwa miłość, niezdane egzaminy, kłopoty w
domu. To nie jest żaden powód do wstydu, fakty są
bowiem takie, że w większym lub mniejszym stopniu
dotyczy to większości osób- mało kto jednak jest
w stanie o tym otwarcie mówić, co tylko pogarsza
sprawę. Powiedzmy więc jasno i otwarcie: nie ma
w tym nic niewłaściwego, każdy z nas ma prawo z
czymś sobie nie radzić, szukać pomocy i oczekiwać
od otoczenia wsparcia. I tak jak na logikę warto iść,
żeby przekonać się, jak nieprecyzyjnie formułują
swoje myśli ludzie, tak do psychologa warto się
przejść po to, żeby zobaczyć do czego takie p o z
o r n i e logiczne myślenie może doprowadzić i jak
często jest ono oparte na schemacie „błędnego
koła”.
No właśnie, otoczenie. Nawet jeżeli
opisane wyżej problemy nas nie dotyczą, warto
mieć o nich jako-takie pojęcie, a przynajmniej nie
odwracać się od osób nimi dotkniętych. Natura wielu
dolegliwości( w szczególności tyczy się to zaburzeń
odżywiania: anoreksji i bulimii, ale także „wstydliwych
problemów” jak przemoc czy alkoholizm w domu)
jest bowiem taka, że prawdopodobieństwo, iż dana
osoba sama zwróci się o pomoc, jest bliskie zera.
Oczywiście, żeby pomoc była skuteczna, taka osoba
musi jej chcieć- ale czasem po prostu konieczny jest
impuls z zewnątrz. Dlatego należy mieć oczy otwarte
i nie bagatelizować żadnych oznak. A gdy nie wiemy
jak danej osobie pomóc, warto się zwrócić po
poradę do kogoś bardziej kompetentnego. Często
jednak sama rozmowa i odrobina zrozumienia i
współczucia potrafią zdziałać cuda. Należy jednak
pamiętać, że w wielu przypadkach słowa „nie jesteś
w stanie mnie zrozumieć” będą prawdziwe- nie są
one jednak równoważne słowom „ nie jesteś mi w
stanie pomóc”.
A co zrobić, jeżeli taki problem dotyczy
bezpośrednio nas? Przede wszystkim: nie załamywać
się i zwrócić się o pomoc. Znaleźć sobie chociaż
jedną osobę(niekoniecznie rodziców) której można
będzie wszystko powiedzieć-bo zamykanie się w
sobie w niczym nie pomoże. Unikać wszelkiej maści
for psychologicznych(co najwyżej znaleźć sobie na
nich jedną, dwie osoby z podobnym problemem,
jeżeli potrzebujemy zrozumienia)- piszą na nich
zazwyczaj osoby w najgorszym stanie, lub też na
samym początku terapii, co skutkuje zdecydowanie
negatywną atmosferą, potęgującą tylko poczucie
beznadziei i braku wyjścia. Unikać alkoholu i innych
używek-to nie jest rozwiązanie. I być dobrej myśli-to
prawda, że nie wszystkie problemy da się rozwiązać,
ale z a w s z e można sobie w jakimś stopniu pomóc.
I nie zrażać się brakiem efektów-te mogą przyjść
nawet po paru tygodniach.
A gdzie zwrócić się o
pomoc? Poniżej lista
kilku bezpłatnych placówek
w Warszawie:
Mokotów Poradnia Zdrowia
Psychicznego
- ul.Chełmska 13/17 tel. (22)
8412642
Śródmieście Poradnia Zdrowia Psychicznego
- ul.Twarda 1 tel. (22) 6208302
Wola Poradnia Zdrowia
Psychicznego
- ul.Płocka 49 tel. (22) 6328681
Ochota Poradnia Zdrowia
Psychicznego
- ul.Pawińskiego 2 tel. (22)
8221488
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
19
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
Jaka POlska?
-Maciej Łapski-
W
łączam telewizor. Widzę Palikota.
Otwieram gazetę. Widzę Palikota.
Wchodzę na Grono – trwa dyskusja
z cyklu „Palikot Pasterzem mym, nie brak mi
niczego”.
Nic więc dziwnego, że przeciętny obywatel nie
interesuje się polityką. Bo niby czym ma się
interesować – rajdowymi wyczynami posła
Kurskiego? A może „chorobą
filipińską”
prezydenta
Kwaśniewskiego?
Nie
angażuje się również
w
sprawy
lokalne,
zdominowane przez klikę
miejscowych urzędników.
Czuje, że nie ma
żadnego wpływu na
władzę. Poddaje się bez
walki i zajmuje się swoim
prywatnym życiem. Musi
przecież pracować, wyżywić
rodzinę, a jeszcze syn mu
zawraca głowę o nowe
ciuchy (Justin Timberlake
takie nosi, tato). I jeszcze ta
wycieczka szkolna, kolejny
wydatek... W takiej sytuacji pan
Iksiński znowu musi wziąć
nadgodziny. Przychodzi do
domu styrany („zmęczony” –
to za mało powiedziane) i na nic nie
ma już ochoty. Jego rozrywką, a zarazem
jedynym kontaktem z (bardzo) szeroko
rozumianą „kulturą” jest najnowszy program Joli R.
Później ogląda jeszcze razem z żoną serial, który,
jak sama nazwa wskazuje, „RozczUla”. Żona jest
kasjerką w Tesco. Wcześniej pracowała w małym
osiedlowym sklepiku. Niestety, „Koniczynka” nie
wytrzymała rywalizacji z gigantem. Teraz pani
Iksińska zarabia mniej, ale i tak się cieszy – dla jej
koleżanek ze sklepiku już nie starczyło etatów w
supermarkecie. Tam też robi zakupy. Niby miało być
taniej, ale po wykoszeniu konkurencji ceny poszły w
Aż 10,5 mln Polaków
osiąga dochody niższe
niż 10 euro dziennie, a 2,6 mln
z nas zarabia mniej niż 5 euro
dziennie. Podane dane te są
zebrane w raporcie „Sytuacja
społeczna w Unii Europejskiej
w 2007 r. Na drodze do
spójności społecznej dzięki
wyrównywaniu szans”.
20
górę. Państwu Iksińskim żyje się ciężko, ale mają
nadzieję, że ich syn pójdzie na studia, dorobi się i
„wyjdzie na swoje”. Czy jednak na pewno tak będzie?
Z Europy Zachodniej już dochodzą do nas sygnały
o Pokoleniu 1000 Euro. Czy u nas przypadkiem
nie powstaje właśnie Pokolenie 1500 Złotych? Bez
problemu pracę można znaleźć w call center lub w
pizzerii, o taką zgodną z naszymi oczekiwaniami
już
dużo
trudniej.
Syn
państwa
Iksińskich
chciałby
pewnie po
dochodów nie w „prawdziwych” euro, ale w umownych
jednostkach siły nabywczej (PPS), które pozwalają
nabyć określoną ilość dóbr i usług w każdym
porównywanym kraju. Warto również wspomnieć,
że 2/3 z nas zarabia poniżej średniej krajowej.
Co piąty obywatel osiąga dochody poniżej tzw.
progu ubóstwa względnego. 35% Polaków nie
stać na obfity posiłek przynajmniej raz na 2 dni, a
25% ma trudności z regularną spłatą zobowiązań
(np. czynszu). Jak widać wcale nie jest tak dobrze,
jakby się nam
wydawało.
Dobrze, ale przecież nie
wszyscy są w tak ciężkiej
sytuacji. Są przecież
p r z e d s i ę b i o r c y,
adwokaci, notariusze,
biznesmeni, ogólnie
rzecz biorąc tzw.
ludzie sukcesu.
studiach
zamieszkać razem
ze swoją ukochaną
narzeczoną.
Ceny mieszkań są jednak strasznie wygórowane. W
sytuacji kryzysu finansowego i gospodarczego strach
kupować cokolwiek na kredyt. Poza tym musieliby
go spłacać przez kilkadziesiąt lat. Na razie pozostaje
wynajem „po studencku”, później może uda się im
zredukować liczbę lokatorów do dwóch.
Niektórzy z Was czytają pewnie te moje wypociny i
myślą sobie: „Co ten człowiek za brednie wypisuje?”.
Otóż te „brednie” znajdują oparcie w faktach. Aż
10,5 mln Polaków osiąga dochody niższe niż
10 euro dziennie, a 2,6 mln z nas zarabia mniej
niż 5 euro dziennie. Podane dane te są zebrane
w raporcie „Sytuacja społeczna w Unii Europejskiej
w 2007 r. Na drodze do spójności społecznej dzięki
wyrównywaniu szans”. Podczas wszelkich porównań
między krajami uwzględniano różnice siły nabywczej
ich obywateli. Było to możliwe dzięki wyrażaniu ich
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Jak
może
wyglądać dzień
takiego człowieka?
Wstaje o 6. rano,
a godzinę później
wsiada w swojego
nowego
Lexusa.
Wyjeżdża
z
podziemnego
garażu
ze
swojego
zamkniętego
osiedla.
J e d z i e
do
pracy.
Następną godzinę
spędza w korkach,
ale przecież nie będzie
jechał tramwajem. Nie po
to kupował sobie auto za 400
tys., żeby teraz dojeżdżać
do pracy jak zwykły
śmiertelnik. Na szczęście
udaje
mu
się dotrzeć na czas,
wjeżdża swoim cackiem do podziemnego garażu
warszawskiego drapacza chmur. Zaczyna się
kolejny ciężki dzień, tysiące telefonów, spotkań,
wypełniania świstków. Nerwówka. Oczywiście musi
zostać po godzinach, żeby wszystko ogarnąć. Po
pracy udaje się do hipermarketu po zakupy. Jest to
jedyny moment, kiedy ma kontakt z ludźmi o gorszej
sytuacji materialnej od niego. Jakoś wytrzymuje.
Wyjeżdża z pełnym koszykiem sztucznej żywności;
wszystko gotowe, wystarczy tylko odgrzać (później
i tak połowę z tego wyrzuci). Nie ma jednak tego
złego, co by na dobre nie wyszło. W domu czeka
go romantyczny wieczór w towarzystwie ukochanej
żony. Kolejny odcinek serialu, który „RozczUla”
aż do łez. Oczywiście projekcja odbywa się na
gigantycznej plazmie. Dzieci państwa Bogackich
również są szczęśliwe – mają naprawdę szybkie
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
Żona jest kasjerką
w Tesco. Wcześniej
pracowała
w
małym
osiedlowym
sklepiku.
Niestety, „Koniczynka” nie
wytrzymała rywalizacji z
gigantem. Teraz pani Iksińska
zarabia mniej, ale i tak się
cieszy – dla jej koleżanek ze
sklepiku już nie starczyło
etatów w supermarkecie.
komputery, świetnie się ubierają i uczęszczają do
elitarnych szkół. Tej rodzinie nie brakuje pieniędzy,
ale czy tak naprawdę ma wyglądać nasze życie?
Kariera, wysokie zarobki, prestiżowy samochód i
adres, który budzi respekt. Czy w życiu nie chodzi
o coś więcej?
Diagnoza
Postawmy więc diagnozę. Obydwie rodziny mają
jedną cechę wspólną – ciężko je nazwać rodzinami.
Zarówno wewnątrz tych rodzin, jak i w ich kontaktach zewnętrznych, obserwujemy rozpad więzi międzyludzkich. Nasze życie coraz częściej skupia się
na rzeczach materialnych. Ciągle za czymś gonimy.
Bierzemy udział w nieustającym wyścigu szczurów.
Część z nas stara się z niego wyrwać (niektórym się
udaje), ale niektórzy po prostu nie mogą tego zrobić, z przyczyn materialnych. Niektórych natomiast
ten wyścig pochłania. Brak również w naszym społeczeństwie jakiejkolwiek solidarności. W Unii Europejskiej jesteśmy krajem o najwyższych nierównościach dochodowych, obok Portugalii, Litwy i Łotwy.
We wskazanych przeze mnie przykładach uderza
również izolacja poszczególnych grup społecznych.
Żyjąc w zamkniętych, strzeżonych osiedlach ciężko
jest dostrzec ciężki los innych ludzi. Bardzo ważną
kwestią, którą poruszyłem na początku tego tekstu i
do której chcę teraz wrócić – jest brak zainteresowania polityką i zupełny brak społeczeństwa obywatelskiego, które jest podstawą państwa demokratycznego. Ciężko więc jest się nie zgodzić w tej sytuacji
z prof. Jadwigą Staniszkis, że żyjemy w postkomunizmie, parodii demokracji. O ile zamożniejsza część
społeczeństwa śledzi bieżące wydarzenia, głosuje
i czasami próbuje swych sił w polityce, o tyle przeważająca większość Polaków kompletnie się nią nie
interesuje. Zajmujemy niechlubne ostatnie miejsce
wśród państw UE i daleko odbiegamy od średniej,
jeśli chodzi o polityczną aktywność niepartyjną. Organizacje pozarządowe w Polsce raczej nie zabierają głosu w sprawach polityczno-gospodarczych, brak
społecznej partycypacji. Wyniki najnowszego badania stowarzyszenia Klon-Jawor pokazują, że aktywność społeczna Polaków spadła w ciągu dwóch
lat z 23,2% do 14,2%, a liczba osób angażujących
się w działalność społeczną spadła w tym samym
czasie o 61 %. Polacy zajmują pod tym względem
drugie od końca miejsce pośród 16 krajów Europy.
Tylko 23% naszych obywateli uważa, że można ufać
innym ludziom. Zdumiewający jest również fakt, że
w kraju, który odrodził się dzięki sile „Solidarności”,
związki zawodowe są bardzo słabe. Wbrew medialnej demagogii należy uczciwie stwierdzić, że istnienie silnych związków zawodowych jest konieczne do
sprawnego funkcjonowania gospodarki rynkowej.
Związki są podstawowym środkiem nacisku świata
pracy na kapitał. Jeśli są słabe, tworzą się gospodarki niskich płac. Nieliczna grupa skupia w swoich
rękach całe bogactwo. Gospodarka rozwija się, jeśli
jest nastawiona przede wszystkim na zaspokajanie
wewnętrznych potrzeb. Nie zaspokaja ich, jeśli rynek wewnętrzny nie tworzy wystarczająco dużego
popytu. Bogaci nie są w stanie konsumować tyle, by
pobudzić całą gospodarkę do wzrostu. Silne związki są więc nam bardzo potrzebne. Do związków
zawodowych należy 6% ogółu dorosłych Polaków,
czyli około 16% pracowników najemnych. Znowu
lokujemy się na końcu europejskiej stawki. Do tego
wszystkiego dochodzi jeszcze komercjalizacja naszego życia i pochłonięcie kultury przez rozrywkę. W
telewizji brak ambitnych programów, brak kultury alternatywnej, brak kultury wyższej. Dostęp do niej jest
ograniczony. Zabierana jest nam również przestrzeń
publiczna. Świat wokół nas staje się prywatny. Centra handlowe, strzeżone osiedla, prywatne ośrodki
kultury. Owszem, i takie mogą istnieć, ale musi istnieć również coś wspólnego. Musi istnieć Polska.
Nie potrzeba nam Che Guevary
„Inny świat jest możliwy”, przekonują alterglobaliści.
Powinniśmy w to wierzyć także my, potomkowie
„Solidarności”. To, czy ta wizja się spełni, zależy
tylko od nas. Wiele udało się nam już osiągnąć,
ale też wiele szans zostało zaprzepaszczonych.
Trzeba również przyznać, że nie mieliśmy szczęścia.
Pół wieku w systemie autorytarnym, a później na
dokładkę Plan Balcerowicza... Nie ma jednak sensu
użalać się nad sobą, musimy działać. Teraz, a nie
jutro.
Stwórzmy prawdziwe społeczeństwo. Odbudujmy
więzi międzyludzkie. Wyłączmy telewizor, wyjdźmy z
domu. Odwiedźmy sąsiada, porozmawiajmy z panią
na bazarze, wybierzmy się z rodziną na łyżwy. Zaangażujmy się w rozwój naszej lokalnej społeczności.
Zacznijmy od małych rzeczy. Może to być chociażby
propozycja wspólnego grillowania dla mieszkańców
naszej ulicy. Być może podczas pieczenia kiełbasek
narodzi się jakiś pomysł? Być może zauważymy, że
mamy jakieś wspólne interesy, których warto razem
bronić. Może okaże się, że możemy rozkręcić lokalny biznes, dajmy na to – spółdzielnię przetwórstwa
owocowego, jeśli w naszej okolicy jest wiele sadów.
„Inny
świat
jest
możliwy”, przekonują
alterglobaliści. Powinniśmy
w to wierzyć także my,
potomkowie „Solidarności”.
To, czy ta wizja się spełni,
zależy tylko od nas. Wiele
udało się nam już osiągnąć,
ale też wiele szans zostało
zaprzepaszczonych.
Społeczeństwo obywatelskie to nie masa, często nic
nie robiących, organizacji pozarządowych (NGOs),
ale ludzie, którzy chcą współpracować, którym po
prostu zależy.
Udało się nam zaktywizować lokalną społeczność,
spróbujmy teraz odzyskać samorząd. Radni często
są ludźmi, którzy nie budzą dużego zaufania, nierzadko też nie posiadają odpowiednich kwalifikacji
do decydowania o naszych losach. Polityka burmistrza też wywołuje kontrowersje. Weźmy sprawy w
swoje ręce! Skorzystajmy z dobrodziejstw demokracji bezpośredniej, poprzez lokalne referenda w kluczowych sprawach, oraz dążmy do przyznania nam
uprawnień z zakresu demokracji uczestniczącej.
Stanowi ona „złoty środek” pomiędzy demokracją
przedstawicielską, a demokracją bezpośrednią. Dobrym przykładem wykorzystania jej mechanizmów
jest brazylijskie miasto Porto Alegre (cała aglomeracja liczy ponad 4 mln mieszkańców), w którym po raz
pierwszy na świecie wykorzystano instytucję budżetu partycypacyjnego. Oznacza ona oddolny proces
definiowania priorytetów budżetowych i wskazywanie przez obywateli, które inwestycje i projekty nale-
Jednak
to
nie
wystarczy,
musimy
jeszcze
odzyskać
nasze
państwo i ekonomię.
Ekonomię, która nie jest nauką techniczną, lecz społeczną. Powinna więc podlegać
prawom demokracji.
ży realizować w ich miejscowości. Demokratyzacja
zaczyna się od rad osiedlowych, a kończy na wspólnym głosowaniu radnych i delegatów budżetowych.
Badania naukowe potwierdzają, że to rozwiązanie
pozwala istotnie podwyższać jakość życia lokalnych
społeczności (np. poprzez wzrost jakości usług publicznych), zwiększa społeczną kontrolę nad działaniami lokalnych decydentów, a także udział obywateli
w życiu publicznym i ich edukację pod tym kątem.
Jednak to nie wystarczy, musimy jeszcze odzyskać
nasze państwo i ekonomię. Ekonomię, która nie jest
nauką techniczną, lecz społeczną. Powinna więc
podlegać prawom demokracji. Musimy sobie uświadomić, że los każdego z nas spoczywa w jej rękach.
Stare i „jedynie słuszne” receptury rodem z „Dzikiego
Zachodu” się po prostu nie sprawdzają. Spekulacje
na rynkach finansowych, koncentracja kapitału w
rękach najbogatszych i prywatne monopole najwyraźniej nam nie sprzyjają.
Jak o to wszystko walczyć? Możemy zaangażować
się na wiele sposobów, począwszy od działalności w
różnego rodzaju stowarzyszeniach, oddolnych inicjatywach czy ruchach społecznych poprzez masowe
protesty, działalność związkową lub partyjną, aż do
bezpośredniego startu w wyborach parlamentarnych
i zmieniania Polski „od góry”. Na początku jednak
sami musimy się zmienić i – przede wszystkim – musimy tego chcieć. Amen.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
21
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
HIPOKRATES W PALESTRZE
-Weronika Papucewicz-
To, czym człowiek kieruje się w swoim życiu bywa
uzależnione od wielu czynników. Jedni stosują
się do szeroko pojętej zasady słuszności, zaś inni
chcą podążać drogą wyraźnie wyznaczoną przez
zasady, reguły i zamkniętą w sztywnych ramach
kodeksu. Dla każdego kroku i decyzji szukają
uzasadnienia w odpowiednim paragrafie. Jak
należy postępować w sytuacji, gdy wyznacznikiem
- linią według, której należy działać ma być etyka?
Czy każdą dziedzinę życia można oceniać wedle
pewnych wartości moralnych, bądź etycznych?
Jeśli przyjmiemy, że tak, to które z uniwersalnych
treści powinny przyświecać jednostce ludzkiej
starającej się funkcjonować w rzeczywistości XXI
wieku?
W
szystkie te pytania zadawane są również w sytuacjach bardziej przyziemnych, aniżeli egzystencjalne spekulacje nad losem jednostki. „Wyraźnemu rozszerzeniu
podległo pole aktywności ludzkiej, poddane moralnemu wartościowaniu. Jest charakterystyczne, że etyka
z reguły kierowała swą uwagę na te czyny i postawy,
które wydawały się powszechne, typowe i dla jakichś
powodów ważne. (…) Stąd też obecność w katalogach
moralnych tak wielu cnót liczących się w rzemiośle
wojennym, w państwie oraz stosunkach rodzinnych
i prywatno-sąsiedzkich, zupełna zaś nieomal pustka
aksjologiczna wokół pracy i człowieka pracującego.
Wprowadzenie etyki na teren pracy poszerza niepomiernie zakres jej stosowalności (…).” 1 Idąc za słowami profesora filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim
Józefa Lipca, etyka zyskała nowy wymiar. Działem,
który szczególnie dokładnie zajmuje się kwestiami
zachowań etycznych na gruncie pracy stała się deontologia. Jako teoria powinności została wprowadzona
na grunt rozważań filozoficznych przez wybitnego
myśliciela doby oświecenia Jeremiego Benthama. Ten
prekursor prawniczego pozytywizmu dostrzegł normy
etyczne, jako czynnik decydujący o moralnej wartości
czynów ludzkich. Na kanwie jego rozważań współczesna filozofia stara się ułożyć reguły, które można by
określić terminem „etyki zawodowej”.
Deontologia jest jedną z wielu ścieżek, jakie daje nam współczesny świat, a dzięki której możemy przeanalizować zasady naszego postępowania.
Otrzymujemy swoisty poradnik-kodeks jak być dobrym
człowiekiem. Kodeks, ponieważ całość jego treści ujęta jest w formie pewnych kategorycznych zakazów i
nakazów, ale i poradnik, ze względu na brak wyraźnych sankcji za nieprzestrzeganie zaleconych norm
postępowania. Etyka zawodowa dostarcza wzory ról
jakie człowiek może wykonywać. Owe role stanowią
idealne wzory, szablony jednostek, którymi powinno
się sugerować w trakcie codziennych rozterek zawodowych.
Całość norm etycznych, którymi dana grupa zawodowa ma się posługiwać ujęta jest w pewien
system, jakim jest kodeks. Nie tylko grupy zawodowe,
takie jak lekarze, celnicy, czy hotelarze posiadają swoje kodeksy, ale i firmy, czy instytucje publiczne tworzą
własne zbiory zasad postępowania. Pytanie, jaki jest
w tym cel? Otóż, mają one w pewien sposób ułatwić
funkcjonowanie w środowisku społeczno-gospodar-
22
czym i wskazać, które zachowania są poprawne, a
za które mogą grozić różnorakie konsekwencje. Poza
tym dają jednostkom szansę na internalizację. Choć
wielu publicystów i naukowców mówi o kodeksach etyki zawodowej jako o jakieś „modzie”, towarzyszyły one
ludzkości od zarania dziejów. Oczywistym przykładem
jest słynna Przysięga Hipokratesa. Taki zbiór wspólnych dla członków danej organizacji wartości pozwala
na wskazanie obszarów działalności, które mogą być
nieetyczne, bądź konfliktowe. To zaś ułatwia wszelkie
procesy jakie mają miejsce między ludźmi.
Powstaje jednak pytanie, które zawody
powinny posiadać takowe kodeksy. Z zasady zależy
to od prestiżu danej profesji. Prestiż ten ujawnia się
przede wszystkim w wartościach najbardziej cenionych w społeczeństwie, a które są przedmiotem
działania przedstawicieli danego zawodu. Szczególne
znaczenie mają tu zawody zaufania publicznego, których zadaniem jest ochrona zdrowia, życia, czy wolności człowieka.
Każdy ma za zadanie przykładać się do
pracy, którą wykonuje, jednak „(...) społeczeństwa
przywiązują dużą wagę do wyróżnionych przez siebie
zawodów, (…) reprezentanci tych profesji powinni
spełniać także dodatkowe wymagania, czyniące ich
zawód właściwie powołaniem.” 2 Fakt istnienia konkretnego kodeksu etyki zawodowej stwarza ramy,
werbalne granice, wedle których podmiot, jakim jest
przedstawiciel danej profesji ma się poruszać. Normy,
które są przyjęte powszechnie w społeczeństwie dla
wybranej grupy zawodowej stają się szczególnie ważne. Ot, choćby wolność człowieka. Każdy ma moralny
obowiązek dbać o to, by innym nie odbierać ich wolności, ale nikt inny jak właśnie prawnik stoi na straży
wolności swego klienta.
Analizując sens istnienia kodeksów etyki
zawodowej nasuwa się pytanie o to, co powinny
takie kodeksy zawierać. Nie mam na myśli treści
aksjologicznych, ale dziedziny, które są przez nie
regulowane. Przy uwzględnieniu tradycji danej
profesji i położeniu jej w realiach rzeczywistej sytuacji
politycznej powstają zręby systemu norm, które
muszą określić zasady jakimi należy się kierować
przy zastanych sytuacjach codziennego dnia pracy.
Sieć powiązań każdej jednostki jest tak ogromna,
że jej regulacja może przysparzać wiele problemów.
Stąd kodeksy etyki odzwierciedlają wyłącznie część
wzorców zachowań, tak by uniknąć nadmiernej
kazuistyki.
Oczywistym jest, że wyłącznie zawód, którego specyfika jest niejednoznaczna, skomplikowana
i co więcej może prowokować nieetyczne sytuacje,
wymaga unormowania w postaci kodeksu.
Sytuacje moralnie wątpliwe wiążą się z relacjami międzyludzkimi i rolami społecznymi jakie odgrywają jednostki. Istnieje kilka płaszczyzn stosunków,
które mogą dotyczyć każdego człowieka, który pracuje. Mianowicie wewnątrz grupy zawodowej, w stosunku do władz państwowych, czy wreszcie między grupą
a osobami wobec, których wykonawca danej profesji
świadczy swoje usługi. Przedmiotem zainteresowania
dużej ilości artykułów poszczególnych kodeksów są
stosunki koleżeńskie jakie panują pośród przedstawicieli różnych profesji. I tak na przykład Kodeks etyki
adwokackiej ma ich 11, Zasady etyki architekta, podobnie jak Kodeks etyki hotelarza 10. Ilość taka jest
znacząca w porównaniu z objętością całych kodyfika-
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
cji, które zazwyczaj nie przekraczają kilkudziesięciu
artykułów.
Pytanie dlaczego właśnie ta kwestia jest
dla twórców kodeksów tak istotna wśród ogromnej
ilości zasad etycznych, wydaje się być dość prostym.
Otóż, stosunki panujące wewnątrz grupy zawodowej,
która ma wyraźne przywileje na tle całej społeczności,
mogą cechować się patologicznym zabarwieniem,
któremu należy zapobiegać. Kręgosłup etyczny
niejednokrotnie zostaje nagięty w przypadkach, gdy
na szali staje dobro kolegi z pracy. Jednocześnie takie
stosunki mają pewne cechy systemu kastowego.
Przedstawiciele prestiżowych profesji, takich jak wszelkie zawody prawnicze, czy medyczne
zazdrośnie strzegą do nich dostępu. Swoistą barierą
dla osób chcących wykonywać zawody zaufania publicznego, są między innymi bardzo wysokie standardy etyczne, jakie są na nich nakładane. Pozostaje,
jednak problem, czy do tych standardów dopasowują
się ci, którzy je ustalają. Czy można powiedzieć, że
grupy tworzące kodeksy etyki sami ich przestrzegają?
Kwestia monopolu na stanowiska, hermetyczności i niejasnych stosunków wewnątrz grupy zawodowej jest niejednokrotnie podnoszona w stosunku
do profesji prawniczych. Według badań prowadzonych
wśród studentów prawa UW przez dr Elżbietę Łojko,
młodzi ludzie uważają zawód sędziego za najbardziej
prestiżowy i cieszący się największym poważaniem
wśród społeczeństwa. Taki wynik nie dziwi. Jednak
ci sami studenci nie chcą go wykonywać ze względu
na małe zarobki. W ich mniemaniu najbardziej atrakcyjna ma być adwokatura, lub praca radcy prawnego.
Dlaczego tak jest? Przede wszystkim ze względu na
pieniądze. Konsumpcjonizm i pęd za osiąganiem jak
najwyższych standardów powoduje, że zawód adwokata staje się marzeniem wielu adeptów sztuki prawniczej. Problemem staje się kwestia motywacji, która
kieruje rzeszami przyszłych prawników. Przekłada się
to później na ich stosunek wobec pracy, klientów, a
także swoich współpracowników.
Podjętych zostało wiele działań mających
na celu rozpoczęcie dyskursu społecznego, który
miałby za zadanie uregulowania zasad deontologii
wewnątrz środowiska prawniczego. Jedną z takich
inicjatyw był cykl debat Fundacji Batorego. Jedno ze
spotkań zatytułowane: Zawody prawnicze — kryzys
zaufania, które miało miejsce 25 kwietnia 2002 roku,
dotyczyło środowisk prawniczych. Podczas tej debaty
głos zabrały takie znakomitości palestry, jak Ryszard
Kalisz – adwokat, czy prof. Andrzej Zoll ówczesny
rzecznik praw obywatelskich. Jedną z kwestii podjętych w trakcie dyskusji była transparentność stosunków między kolegami wykonującymi ten sam zawód.
Jedną z opinii był głos Teresy Boguckiej,
publicystki Gazety Wyborczej, członka Komitetu Helsińskiego w Polsce a także współzałożycielki Komitetu
Obrony Robotników. Według niej, mnóstwo możliwości do nadużyć stwarza instytucja „korporacyjnej
solidarności.”„(…) Ilekroć media donoszą o tych wydarzeniach [nadużyciach ze strony prawników], to reakcją jest korporacyjna solidarność. To nią osłania się
wszystko, od niekompetencji, przez drobne uchybienia, jak prowadzenie po pijanemu, po przestępstwa.
A jeżeli już owa korporacyjna solidarność nie chroni
przed nadużyciami, nie podtrzymuje etosu zawodowego, to czy przynajmniej osłania przed naciskiem
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
władzy politycznej?(…)” 3
Korporacja, jako twór, który zarządza sprawami swoich członków bywa niejednokrotnie tarczą ochronną
dla nieetycznych poczynań. Oczywistym jest, że kolega – współpracownik jest osobą, której należy bronić i
wspierać, ale gdzie są tego granice? „(…) Mój ojciec,
adwokat, bronił kiedyś swojego kolegę w jakiejś sprawie dyscyplinarnej. I po dziś dzień pamiętam wygrawerowane na papierośnicy mego ojca słowa tej treści:
„Drogiemu koledze z podziękowaniem za obronę
godności stanu adwokackiego”. Kto dzisiaj słyszał w
swojej korporacji o godności stanu adwokackiego, o
godności stanu radcowskiego?” 4 – to słowa Teresy
Romer, sędzi Sądu Najwyższego, a także prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
Problemem z jakim borykają się przedstawiciele wszelkich profesji prawniczych jest kwestia
honoru. Dla wielu to pojęcie zniknęło wraz z etosem
rycerskim i godnością szlachecką. Z drugiej strony duża część palestry uważa się za wyróżnionych
spośród ogółu, a co więcej społeczeństwo aprobuje
taki stan rzeczy. Honor winien być w tym momencie
wskaźnikiem jakości. Godność przysługiwała od zarania dziejów tylko wybranej, arystokratycznej grupie,
która nie parała się pracą fizyczną, ale stawała ponad
resztą ludności. Dziś owy honor w przypadku zawodów takich jak adwokat, czy radca prawny powinien
bazować na „(…) dążeniu do perfekcjonizmu w wykonywaniu zadań. Nie powinna mieć na to wpływu sytuacja, w jakiej pracownik się znajduje. Perfekcjonizm
przejawia się przede wszystkim w ambicji zawodowej
i ubieganiu się o społeczną aprobatę” 5. Odnosi się to
również do relacji, jakie panują w samym środowisku
prawniczym.
Kodeksy etyki zarówno adwokackiej, jak i
radcowskiej postawiły wyraźne ramy dla stosunków,
które występują pomiędzy kolegami z pracy. Ta sfera
aktywności zawodowej budzi mnóstwo wątpliwości.
Bywa jedną z przyczyn niechęci pozostałej części
społeczeństwa wobec prawników. Często można
przeczytać w prasie o tak zwanym „kolesiostwie”,
układach, czy nepotyzmie. Zarówno Kodeks etyki
adwokackiej, jak i Zasady etyki radcy prawnego poświęcają sporo miejsca na to by jasno wyłożyć najistotniejsze kwestie współpracy. Już pierwsze artykuły
znajdujące się w tych zbiorach dotyczące stosunków
miedzy adwokatami i radcami wskazują na to, że:
„Adwokat powinien przestrzegać w stosunku do kolegów zasad uprzejmości, lojalności i koleżeństwa”
6
. Przynależność do korporacji stwarza konieczność
współpracy. Mecenasowie powinni się wspierać, a nie
rywalizować ze sobą. Wszelkie wzajemne animozje
nie powinny uwłaczać godności, na jakiej zbudowany
jest etos magistra praw. Mimo tak wyraźnych nakazów wielu nie widzi w tych normach nic więcej poza
pustymi słowami, które często wywołują wyłącznie
uśmiech na twarzach osób, które powinny się do nich
stosować.
Niejednokrotnie prawnicy nie tylko się nie
szanują, ale i podkradają sobie klientów, albo nie zawiadamiając przeciwnika zwyczajnie nie pojawiają się
na wyznaczonej uprzednio rozprawie.
„Art. 33 Radcowie prawni powinni udzielać sobie
pomocy i służyć radą w sprawach związanych z wykonywaniem zawodu o ile nie szkodzi to interesom
podmiotów, na rzecz których świadczą pomoc prawną”7. Najwięksi wrogowie palestry niejednokrotnie
podnoszą głosy sprzeciwu wobec tego, że adwokaci i
radcowie zbyt mocno dbają o interesy swoich korporacji i o siebie samych, aniżeli o klientów, stąd pytanie
po co taki przepis? Uniwersalną wartością jest pomoc
drugiemu człowiekowi, zaś kodeks etyczny konkretnej
profesji ma za zadanie stanowić nadbudowę wobec
etyki jednostek żyjących w społeczeństwie. Wyrazem
tego ma być bezinteresowność w dzieleniu się własna
wiedzą z innymi prawnikami, czy aplikantami, którzy
potrzebują nabyć pewnego doświadczenia nim sami
pojawią się na sali sądowej.
Kwestią istotną związaną z tym artykułem
może być problem patronatu. Kiedyś młodzi adepci sztuki prawniczej mogli nauczyć się tego jak być
dobrym prawnikiem, nie tylko podczas studiów, czy
aplikacji, lecz dzięki pomocy swego mentora. Wielcy
mecenasowie wspierali swoich podopiecznych tłumacząc im nie tylko zawiłości kodeksów, czy niuanse płynące z orzecznictwa sądów, ale także prowadząc ich
poprzez meandry etyki zawodowej. Pokazywali czym
jest honor, tłumaczyli jak ciężko jest podjąć decyzję
zgodną z własnym sumieniem. Dziś ciężko znaleźć
takich nauczycieli. Jak mówi Ryszard Kalisz: „(…)
inna jest sytuacja wolnych zawodów prawniczych.
One bardzo się zmerkantylizowały. Od początku lat
90-tych młodzi ludzie bardziej chcą zarabiać pieniądze
niż dbać o wartości. A władze korporacyjne - zwłaszcza w adwokaturze - nie potrafiły znaleźć sposobu, by
tym młodym ludziom wpoić zasady deontologii. One
nie tyle są odrzucane, co odstawiane na bok.” 8
Poruszona przeze mnie kwestia podkradania sobie klientów jest zaznaczona jako niedopuszczalna w obu kodeksach. To jest wedle prawników
nieetyczne, by pozbawiać swoich kolegów źródła dochodu jakim jest każda prowadzona sprawa, ale także
by traktować klienta jak przedmiot. Prawnik powinien
być oddany swojej pracy, stąd też petenci kancelarii
powinni być traktowani indywidualnie, a nie jako towar, którym można handlować. Stąd uważam, że te
punkty kodeksów bronią nie tylko palestry, ale i potencjalnych klientów, gdyż to oni mają prawo wyboru
zastępcy procesowego, a nie odwrotnie.
Wszystkie opisane przeze mnie artykuły
nie wywołują tylu emocji, ile kwestia wyrażania opinii
przez adwokata, czy radcę prawnego na temat osób
wykonujących ten sam zawód. „Art.38 1. Niedopuszczalne jest wypowiadanie przez radcę prawnego wobec osób trzecich negatywnej opinii o pracy zawodowej innego radcy prawnego z zastrzeżeniem ust. 2 i
ust. 3.
2. Radca prawny, do którego zwrócono się o wydanie
opinii o innym radcy prawnym, obowiązany jest
wysłuchać opiniowanego radcę prawnego, a przy
sporządzaniu opinii opierać się na dokumentach,
znanych mu faktach oraz zachować obiektywizm i
rzeczowość.
3. Wydanie negatywnej opinii o radcy prawnym, także
co do jego pracy zawodowej, jest dopuszczalne,
jeżeli opinia taka jest oparta na faktach, a potrzeba
albo obowiązek jej wydania wynikają z zadań lub
uprawnień służbowych bądź samorządowych.” 9
Zacytowany artykuł zamyka usta
wszystkim, którzy mają ochotę podważyć
profesjonalizm swoich kolegów. Nawet jeśli pewne
osoby uważane są w swoim środowisku za prawników
źle wykonujących zawód nie ma przyzwolenia na
wyrażanie niepochlebnych opinii na ten temat.
Sprawa etycznego podejścia do tej kwestii
była istotnie nagłośniona przez media przy sprawie
dr Zofii Szychowskiej. Kodeks etyki lekarskiej również nie przewiduje w art. 52 możliwości wyrażania
niepochlebnych osądów na temat innych lekarzy.
Doktor Szychowska, pracownik Akademii Medycznej
we Wrocławiu sprzeciwiła się tej zasadzie. Publicznie
oskarżyła swoich współpracowników o to, że punkcje
lędźwiowe robione przez nich małym pacjentom nie
mają żadnego uzasadnienia w leczeniu, a służą tylko
do badań naukowych. W dodatku zabiegi wykonywano bez zgody rodziców tych dzieci. Sprawa dotarła aż
do Trybunału Konstytucyjnego. W kwietniu tego roku
Trybunał wydał orzeczenie, w którym stwierdzono, że
zakaz rzeczowej krytyki kolegów przez innych lekarzy łamie Konstytucję. To całkowicie zmienia dotychczasowe, moim zdaniem nieco wypaczone, pojęcie
lojalności zawodowej. Lekarz, adwokat, czy sędzia
ma chronić interesy swoich współpracowników, ale
najważniejszą powinna być prawda, do której należy
dążyć za wszelką cenę.
Kodeksy etyki określają również sposoby
rozstrzygania sporów koleżeńskich. Prawnicy, którzy
albo złamią zasady kodeksu naruszając dobro swoich współpracowników, lub renomę korporacji staną
przed sądem. Podstawową zasadą jest uprzednie wykorzystanie wszelkich środków polubownych rozwiązania konfliktu. Sąd jaki ma rozpatrzyć spór pomiędzy
przeciwnymi stronami jest sądem koleżeńskim, co
stanowi pewien przywilej. Wynika to po części z tego,
że adwokat chce być sadzony tylko przez równego
sobie. Dzięki temu środowisko może szybko rozwiązać wszelkie kwestie sporne we własnym gronie i z
korzyścią dla samych zainteresowanych.
Kodeksy etyki zawodów takich jak adwokat, czy radca prawny nie są moim zdaniem prawami
jakim rządzi się wyłącznie pewna kasta, stanowiąc
tym samym o nietykalności członków. Uważam, że
mają one za zadanie zmusić jednostki działające w
danej profesji do samodoskonalenia. Pokazują wedle
jakich zasad należy funkcjonować i na co zwracać
uwagę podczas codziennych obowiązków. Szczególnie ważnymi są normy dotyczące stosunków z kolegami z pracy. Wyraźne widoczne jest tu odwołanie się
do zasad jakimi posługiwał się średniowieczny kodeks
rycerski. Dziś zamiast pojedynku, jest sąd koleżeński.
Serca adwokat nie oddaje damie, lecz Temidzie z
opaską na oczach. To wartości takie jak cnota, honor,
czy lojalność powinny przemawiać przez prawników.
Pozycja jaką mecenasowie zajmują w społeczeństwie
jest na tyle wyjątkowa, że to oni sami powinni
dawać wzory zachowania. Przeglądając kodeksy
etyki adwokata i radcy prawnego widać, że ludzie
wykonujący te zawody muszą cechować się nie tylko
nienagannym wykształceniem, ale i nieskazitelnym
charakterem. Pomocą w dążeniu do doskonałości
powinny być właśnie zbiory norm etycznych
stworzonych specjalnie dla danej profesji. Tak jak
kiedyś przysięga Hipokratesa, etyczne normy mają
przyświecać całe życie w wykonywaniu zawodu.
„Jeśli wypełnię tę przysięgę i jej nie złamię, niech
będzie mi dane w moim życiu i w mojej sztuce zajść
daleko, i zyskać poważanie u ludzi na wsze czasy;
jeśli ją jednak przekroczę i złamię, niech spotka mnie
los przeciwny”.
Przypisy:
1. J. Lipiec, Koło etyczne, Kraków 2005,
2. S. Konstańczyk, Odkryć sens życia w swej pracy, Słupsk 2000,
3. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/
program/forum/prawnicy.pdf,
4. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/
program/forum/prawnicy.pdf,
5. S. Konstańczyk, Odkryć sens życia w swej pracy, Słupsk 2000,
6. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006,
7. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006,
8. Na podstawie witryny internetowej Fundacji Batorego, www.batory.org.pl/ftp/
program/forum/prawnicy.pdf,
9. G. Sołtysiak, Kodeksy etyczne w Polsce, Warszawa 2006.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
23
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
JASNA STRONA KRYZYSU
-Jan Bijas-
Salomon Finance
R
osnące bezrobocie. Spadająca produkcja.
Malejące inwestycje. Objawy są wyraźne,
stan pacjenta nie budzi wątpliwości KRYZYS. Dalszymi skutkami tej przypadłości będą
spadek dynamiki płac i wzrost niezadowolenia
społecznego. Czy jednak słusznie z kryzysem wiąże
się nierozerwalnie uczucie obawy i złości? Jak się
okazuje, kryzys ma również inne oblicze.
Lata 2006-2007, kiedy ceny mieszkań rosły w tempie
30-50% rocznie odeszły dzisiaj już w niepamięć. W
tym roku przewiduje się, że, w zależności od regionu
i typu nieruchomości, sprzedający obniżą swoje
oczekiwania o 5-25%. Obniżka cen na rynku mieszkań
cieszy przede wszystkim osoby młode. Marzenia
o własnym M2, czy M3 znowu stają się bardziej
realne, a przecież nie ma to jak własne gniazdko.
Jest z czego wybierać – prawie we wszystkich
polskich miastach podaż lokali przewyższa popyt, co
oznacza, że osoby szukające nieruchomości
mają wiele alternatyw.
Na pomoc naszym marzeniom mieszkaniowym
ruszy także Rada Polityki Pieniężnej. Spadek
presji inflacyjnej pozwoli na obniżenie
stóp procentowych (RPP obcięła stopy już
dwukrotnie w ubiegłych miesiącach), co wpłynie
na koszt pieniądza w gospodarce. Tym samym
obniży się oprocentowanie kredytów. Niższe
oprocentowanie oznacza wyższą zdolność
kredytowa w rodzimej walucie i możliwość
skredytowania nieruchomości nawet przez
osoby dopiero rozpoczynające pracę, nie
wykazujące znacznych dochodów.
Spadająca inflacja sprawi, że wolniej drożeć będą
produkty konsumpcyjne. Nasze babcie będą rzadziej
narzekały, że jajka drogie, a mleko znowu podrożało
o 30 gr.
W okresie kryzysu wzrośnie znaczenie jakości.
Spadnie marnotrawstwo. Konsumenci będą bardziej
wrażliwi na to, co kupują, i jaka będzie przydatność
danego przedmiotu. Takie podejście prowadzi do
Eksperci przewidują,
że kurczący się rynek
pracy przyczyni się do wzrostu
bezrobocia o kilka punktów
procentowych. Również ta
statystyka ma jednak swój
pozytywny
wydźwięk.
Osoby nie mogące znaleźć
zatrudnienia w firmach, w
wielu przypadkach zdecydują
się na założenie własnych
przedsiębiorstw.
24
bardzo ważnego zjawiska towarzyszącego kryzysowi
– sanacji gospodarki. Dzięki sanacji (łac. sanatio –
uzdrowienie) przedsiębiorstwa, które dostarczają
produkty np. o niższej jakości, odpadają z rynku.
Pozostają te, które są w stanie dostarczyć nam
produkt wysokiej jakości po relatywnie niskiej cenie.
Powodów do radości dostarcza nam również, wbrew
pozorom, giełda. Osoby, które straciły swój majątek
na spadkach w okresie VII.2007-XI.2008, pozostaną
oczywiście niepocieszone. Jednak racjonalna
wycena oparta o analizy ekonomiczno-finansowe
pokazuje, że duża część kursów akcji jest obecnie
bardzo atrakcyjna. „Tanio jak w Biedronce” – pada
coraz częściej w kuluarach finansowych. Inwestycje
na GPW wymagają nie mniej pewnego przełamania
się – jesteśmy istotami stadnymi i podejmowanie
decyzji innej niż większość nie przychodzi nam łatwo.
Zgodnie z maksymą Warrena Buffetta „Bój się, kiedy
inni są chciwi. Bądź chciwy, kiedy inni się boją.” na
tym jednak polega prawdziwe inwestowanie.
Osobom, których nie stać jeszcze na własne
mieszkanie, a lokum wynajmują, kryzys sprawił
będziemy czerpali wiedzę z portalu Kredytopedia.
pl, zamiast uparcie twierdzić, że najlepsze banki to
PKO BP i Polbank. Jako przyszli emeryci przestanie
nam być obojętne, w którym OFE jesteśmy, tylko
dokładnie sprawdzimy, które na jakie papiery w
portfelu. Będziemy dokonywali na co dzień decyzji
bardziej rozważnych i świadomych. Zarówno
finansowych, jak i życiowych.
kolejną miłą niespodziankę.
Najnowsze badania rynku
wykazały, że ceny najmu spadły
na początku roku o 2% i będą
w
trakcie najbliższych miesięcy kontynuowały
ten trend. Jest to informacja dość zaskakująca,
ponieważ eksperci przewidywali wzrost cen najmu ze
względu na ograniczenie akcji kredytowej przez banki
i przerzucenie popytu z rynku kupna nieruchomości
na rynek najmu. Ten sam fakt spowodował jednak,
że sprzedający lokale, postanowili przeczekać okres
spadających cen i wolą wynająć nieruchomość, niż
sprzedać ją o 10-20% taniej. To zwiększyło podaż i
tym samym wpłynęło na zmniejszenie cen. Drugim
czynnikiem sprzyjającym obniżkom jest niepewna
sytuacja zarobkowa Polaków. Wynajmujący
często wolą obniżyć pobierane stawki i zatrzymać
regularnie płacących i sprawdzonych lokatorów, niż
podejmować ryzyko związane z nowymi.
Pozostaje się więc zastanowić, jaki
ostatecznie wydźwięk ma dla nas kryzys. Czy
jest rzeczywiście największym złem, jakie może
spotkać gospodarkę światową? Czy też jest
lekarstwem na wszelkie anomalie ekonomiczne
w postaci piramid finansowych, kredytów dla osób
bezrobotnych i baniek spekulacyjnych? Zapominamy,
że okres prosperity, dał nam nie tylko wzrost
zatrudnienia i zyski na giełdzie, ale i doprowadził
do podwojenia cen mieszkań i skoku cen paliwa do
prawie 5 złotych za litr. W tym świetle chyba zbyt
ostro oceniamy kryzys.
Podejście do ryzyka zmienią nie tylko wynajmujący
mieszkania. Kryzys przyczyni się, oprócz do
wspomnianej sanacji ekonomicznej, również do
sanacji nas samych. Ograniczy rozbudzoną w
czasach hossy chciwość i pozwoli dojść do głosu
rozumowi. Jako inwestorzy zaczniemy kupować
gazetę Parkiet i dokładniej przeanalizujemy spółkę,
nim ulokujemy w niej kapitał. Jako kredytobiorcy
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
W czasach prosperity szerzą się w pracy
niegospodarność, marnotrawstwo i rozrzutność.
Okres spowolnienia gospodarczego przyczynia się
do wzrostu wydajności i efektywności pracy. Rośnie
rola ludzi, którzy znają się na rzeczy, promowane są
jednostki o największym zaangażowaniu. Gdy więc
denerwuje Cię to, że w Twoim biurze Ty wykonujesz
120% planu, a koleżanka obok układa w tym czasie
pasjansa, to nie przejmuj się – niedługo będzie
układała go… w domu.
Eksperci przewidują, że kurczący się rynek pracy
przyczyni się do wzrostu bezrobocia o kilka punktów
procentowych. Również ta statystyka ma
jednak swój pozytywny wydźwięk. Osoby nie
mogące znaleźć zatrudnienia w firmach, w
wielu przypadkach zdecydują się na założenie
własnych przedsiębiorstw. I to mimo ciężkiej
sytuacji na rynku. Człowiek postawiony
w sytuacji zagrożenia bytu jest bardziej
kreatywny i wykazuje się większą inwencją.
W nowych warunkach gospodarczych
kwitną m.in. nowe inicjatywy internetowe
– oprócz klonów naszej-klasy pojawiły się
takie innowacyjne portale jak 100ludzi.pl,
Kokos.pl, czy wspomniana już Kredytopedia.
pl. W ich ślad pójdzie wiele innych.
Na koniec pocieszająca informacja dla tych, którzy
nie dali się przekonać żadnej z rewelacji zawartych
w tym artykule. Kryzys jest jedną z faz z cyklu
koniunkturalnego. Cykle koniunkturalne mają swój
początek i koniec, więc również kryzys ma swój
początek, jak i koniec.
Czy za rok, czy za dwa - przyjdzie taki moment,
kiedy wskaźniki zaczną się wspinać na nowe
szczyty, w pracy będzie można znowu częściej zająć
się układaniem pasjansa, a giełda ponownie będzie
maszynką do robienia pieniędzy.
Jednak świat będzie wtedy na pewno mniej ciekawym
miejscem.
{LEXU§ 1/2009}
DYSKUSJA
PRAWNIK
- MĘSKA
SZOWINISTYCZNA ŚWINIA ?
-Iwona KrzemińskaCo raz częściej ostatnio mam wrażenie, że panom
na naszym wydziale przydałby się kurs savoirvivru na poziomie podstawowym.
Ć
wiczenia z prawa konstytucyjnego. Temat
– prawo wyborcze. Pierwsze skojarzenie,
które przychodzi mi na myśl przy zestawieniu
tego tematu z płcią piękną, to przyznanie kobietom
praw wyborczych. Jednak nie to zagadnienie było
przedmiotem zajęć i niestety zupełnie co innego
zapadło mi po nich w pamięć, a w konsekwencji
stało się inspiracją do napisania tego tekstu. Otóż
rozważaliśmy możliwości głosowania poza obszarem
swojego obwodu, w tym za granicą. Jeden z kolegów
postanowił podzielić się swoim wspomnieniami o tym,
jak głosował w Wilnie. Otóż oddając tam swój głos
został poproszony jedynie o dowód osobisty, a tego
samego dnia wrócił jeszcze do kraju, więc mógłby
zagłosować ponownie w swoim obwodzie Pytanie
kolegi brzmiało: czy członek komisji wyborczej w
Wilnie postąpił słusznie prosząc tylko o dowód. Pan
doktor odpowiedział również pytaniem: „A czy to była
kobieta?”. Grupa zareagowała, jakże by inaczej –
śmiechem. Na twarzach płci pięknej raczej był to
uśmiech pełen ironii... Zwłaszcza, że przecież na
tym właśnie przedmiocie większą uwagę niż na
każdym innym należałoby poświęcić konstytucyjnie
gwarantowanemu równouprawnieniu płci.
Powyższa uwaga pana doktora
szczególnie mnie nie zirytowała, wszakże przez
cały pierwszy rok na ćwiczeniach z Historii Państwa i
Prawa Polski regularnie pan profesor nas (studentki)
motywował do komentowania źródeł wezwaniami
w stylu: Siostry feministki nie pozwólcie by ten
gorszy od was mężczyzna mógł się wypowiedzieć.
Z czasem, gdy zmieniłam swoje podejście do tych
zajęć na sugerowane przez prowadzącego, by nie
traktować go poważnie, (o czym zresztą można było
przeczytać na łamach Lexusa w wywiadzie z panem
profesorem) stały się one dla mnie zdecydowanie
przyjemniejsze. Nie mniej jednak pewne urazy w
sferze psychicznej pozostały.
Jeden
z
kolegów
postanowił podzielić
się swoim wspomnieniami o
tym, jak głosował w Wilnie.
(...) Pytanie kolegi brzmiało:
czy członek komisji wyborczej
w Wilnie postąpił słusznie
prosząc tylko o dowód.
Pan doktor odpowiedział
również pytaniem: „A czy to
była kobieta?”.
I kolejna sytuacja. Niewinna rozmowa z
kolegą – nota bene najlepszym studentem pierwszego
roku – o tym z kim ma ćwiczenia. Podsumował, że
po zeszłorocznych doświadczeniach zapisał się
tylko do grup, które prowadzą mężczyźni. Dodał,
że jedną panią profesor wspomina pozytywnie.
Cóż, z punktu widzenia statystyki, badanie jakości
nauczania zostało przeprowadzone na zbyt małej
liczbie prób, by jego wynik mógł być wiarygodny. Nie
mniej jednak, kolega pozostaje w przekonaniu, że
kobiety po prostu się do tego fachu nie nadają.
Wracając jeszcze na chwilę do tematu
wyborów. W zeszłym roku stojąc w kolejce do
szatni w AudiMaxie, rozmawiałam z innym kolegą o
wyborach, które miały miejsce w poprzedni weekend.
Zapytał na kogo głosowałam. Odparłam, że na
kobiety. Zareagował z pełnym zażenowaniem, nie
kryjąc jednocześnie swojego zdziwienia. Cóż, szybko
sprostowałam, że nie chodzi mi o partię Partię Kobiet.
Kolega się uspokoił, ale nadal jego komentarze były
iście ironiczno-kpiarskie. I szczerze powiedziawszy
nadal ich nie rozumiem, bo co w tym złego, że
jestem za zwiększeniem współczynnika feminizacji w
Parlamencie. Nie przeczę, że nie wszystkie posłanki
godnie wypełniają swoje funkcje, ale wydaje mi się,
że nie ma rozbieżności między ogólnym poziomem
reprezentowanym przez posłów i panie posłanki. A
tak na marginesie i ad vocem poprzedniego numeru
Lexusa postuluję o zmniejszenie współczynnika
feminizacji w Dziekanacie!
Wracając do ad remu, jak wiemy
od wieków kobiety brały udział w sprawowaniu
władzy – fakt, często pośrednio poprzez osobisty
wpływ na władców. W drugiej połowie XVI wieku
gdy prawnik Jean Bodin ogłosił, że kobiety z racji
przyrodzonej im słabości intelektualnej, moralnej i
duchowej powinny zostać całkowicie wykluczone ze
sfery polityki, utraciły one i tak ograniczone prawo
dziedziczenia dóbr i tytułu. Mimo całego repertuaru
stereotypów, które uprawomocniało prawo salickie,
kobiety nie zrezygnowały ze swoich dążeń i ambicji.
Paradoksalnie, w żadnym innym okresie historii
Europy tak wielka liczba kobiet - córek, sióstr,
żon, matek i kochanek - nie wpływała tak silnie na
politykę. Wystarczy, że wymienię faworyty Henryka
IV - Gabrielle d`Estrées i Henriette d`Entragues,
luksusową kurtyzanę - panią du Barry, żonę
Franciszka I - Małgorzatę Nawarską. Dziś pozycja
kobiet na polu nauki, biznesu, sztuki i polityki jest
niepodważalna. A co więcej kobiety sprawują
swoje funkcję, już nie poprzez manipulowanie
władcami, lecz samodzielnie, mając ku temu pełnie
kompetencji.
Dlatego wydaje mi się, że nie ma żadnych
przesłanek ku temu by w codziennych relacjach i to
zwłaszcza w środowisku prawniczym pozycja kobiet
była kwestionowana. Uregulowania na poziomie
europejskim mówią o równouprawnieniu kobiet i
mężczyzn (art. 13 Karty Praw Podstawowych), jednak
co raz częściej ostatnio mam wrażenie, że panom na
naszym wydziale przydałby się kurs savoir-vivru na
poziomie podstawowym. Nieprzypadkowo nieraz na
myśl nasuwa mi się określenie męska szowinistyczna
świnia, które trafiło do mojego słownika, gdy
oglądałam Ally McBeal. Zresztą sam zwrot jest
pośród tych najbardziej spopularyzowanych przez ów
serial, na którego sukces w Polsce złożył się w dużej
mierze jego trafny przekład. Z racji tego, że film ma
już swoje lata – pierwsza seria 1997, trzecia 19992000, a od jego czasu doczekaliśmy się i rodzimych
produkcji, których bohaterkami są prawniczki,
to przypomnę, że główna bohaterka – młoda,
niezależna, nieco neurotyczna została ogłoszona
przez magazyn Time symbolem nowoczesnych,
wyzwolonych seksualnie kobiet, które nabrały
dystansu do feminizmu. Z kolei sam serial nadał
nowy tok myśleniu o roli kobiet w telewizji, wzbudził
liczne dyskusje poświęcone miejscu pracy, śmierci
feminizmu. Z kolei jego twórca zapytany o reakcję na
Podczas sesji plenarnej
vice-prezydent FISU
podkreślił, że kobiety są mądrzejsze i pracują lepiej. Na
początku nie byłam pewna
czy dobrze usłyszałam, ale
kwestię tę pan Calude-Louis
Gallien powtórzył kilkakrotnie, a została ona przyjęta bez
znacznego poruszenia.
fakt, że Ally nazwano Feministką Roku odpowiedział
„Myślę, że to bzdura”.
Sama bynajmniej za feministkę się nie
uważam, a tytuł tego tekstu wydaje mi się adekwatny
do wspomnianych wyżej zachowań. Słownik
Kopalińskiego użyty zwrot definiuje „mężczyzna
uważający kobiety za płeć niższą lub gorszą (...)
nie zwracający uwagi na wybitne zalety ich serc
i umysłów”. Zatem sformułowanie to ani nie jest
obraźliwe ani w kontekście opisanych sytuacji użyte
na wyrost. Na co dzień mam ponadto porównanie
środowiska prawniczego ze sportowym. W ostatnie
wakacje pracowałam przy organizacji Forum FISU, w
którym uczestniczyli wybitni sportowcy i działacze z
ponad 90 krajów świata. Podczas sesji plenarnej viceprezydent FISU podkreślił, że kobiety są mądrzejsze
i pracują lepiej. Na początku nie byłam pewna czy
dobrze usłyszałam, ale kwestię tę pan Calude-Louis
Gallien powtórzył kilkakrotnie, a została ona przyjęta
bez znacznego poruszenia. Zastanawia mnie jeszcze
fakt czy większe znaczenie ma tu narodowość pan
Gallien’a – Francuz czy sportowe środowisko, które
reprezentuje. Na korzyść tego drugiego przemawia
fakt, że prawa wyborcze Francuzki otrzymały 26 lat
później niż w Polsce.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
25
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
PALIKOT NA WPIA
-Jakub Wiśniewski-
s
potkanie z posłem i byłym przewodniczącym
komisji “Przyjazne państwo”, Januszem
Palikotem odbyło się 22 stycznia. Jak
można się było po barwnym polityku spodziewać,
padło wiele kontrowersyjnych słów i sformułowań,
które podburzyły niektórych widzów.
Janusz Palikot odwiedził studentów WPiA na
zaproszenie
organizatora
spotkania
„Koła
Naukowego Analizy Prawa Ratio Legis”, a w
moderatora dyskusji wcielił się wiceprzewodniczący
tego koła i redaktor naczelny “Lexussa” Aleksander
Jakubowski. Miała to być konferencja podsumowująca
ponadroczną działalność nadzywczajnej komisji
sejmowej “Przyjazne państwo”. Pierwszą jej
część poświęcono na zreferowanie przez gościa
dotychczasowej działalności komisji, natomiast
w drugiej wystawiono polityka pod ostrzał często
ostrych i ciętych pytań studentów. Spotkaniu
dodatkowego smaczku dodawał fakt, że odbyło
się ono wkrótce po odwołaniu Palikota z funkcji
przewodniczącego komisji. Dlatego też sam gość
przedstawił się tak: wiceprzewodniczący Janusz
Palikot, wiceprzewodniczący komisji Palikota.
Znany z umiejętności gry na emocjach słuchaczy i
widzów, poseł rozpoczął “z grubej rury”. Pierwsze
jego słowa polegały bowiem na zacytowaniu
pewnego oczywistego bubla prawnego. By to art. 86
ust. 4 pkt. 2 Ustawy o podatku od towarów i usług,
który podawał kuriozalne wskazówki dotyczące
homologacji ciężarowej pojazdów. W ten zgrabny
sposób, wzbudzając powszechną wesołość, Palikot
przeszedł do krytyki absurdów występujących w
polskim prawie. “Taki przepis ktoś wprowadził do
ustawy VATowskiej. Takich przepisów jest całe
morze, w trzech tysiącach ustaw, które regulują
życie”. Najgorszy, według eksperta od wszelkich bubli
i absurdów, był fakt, że to nie władza z zamierzchłych
czasów PRL, nie Bank Światowy, ani nawet nie Putin
nie zmusili nas do wprowadzenia tego konkretnego
kuriozum. “To my sami, Polacy, bez żadnego dyktatu
Brukseli, Waszyngtonu i Moskwy (...), jako wolny kraj,
wprowadziliśmy język idiotów do naszego prawa”.
26
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Generalnie rzecz biorąc, Janusz Palikot swój
monolog oparł na wskazywaniu wszelkich retorycznie
atrakcyjnych absurdów naszego prawa, z lubością
podając przykłady jego ofiar: takich jak Roman Kluska
czy pewien piekarz z Głuchowa, który przekazywał
chleb biednym, za co miał później problemy z
fiskusem. A dlaczego nasze prawodawstwo obfituje
w tego rodzaju sformułowania? Wiceprzewodniczący
Palikot spieszy z wyjaśnieniem: “Założenie było
bardzo proste: każdy obywatel jest potencjalnym
złodziejem i, jak będzie mógł, to ukradnie:
wyprowadzi majątek, sprzeda go, zastawi. W związku
z tym, że obywatele są złodziejami w swojej masie,
wprowadzamy zabezpieczenie - żeby nie kradli!”.
Jednak nie tylko o bublach była mowa. Spotkanie
odbyło się wkrótce po zaprzysiężeniu Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki,
dlatego też i to tego faktu nawiązał Janusz Palikot,
porównując naszą kulturę polityczną, do tej zza oceanu. W swojej dygresji, wspomniał o nieprawdopodobnej energii, która emanowała wręcz ze wszystkich uczestników amerykańskiej uroczystości (“jakby
im urosły skrzydła”). “My nie potrafiliśmy z naszej
zmiany (po wyborach w 2007 roku - dop. JSW) zbudować do końca tej energii”. Jednakże gość nie ograniczył się tylko do krytykowania swoich politycznych
przeciwników. Przypomniał kolejną świeżą wtedy
sprawę - dymisję ministra sprawiedliwości Zbigniewa
Ćwiąkalskiego. “Sam stał w tej wielkiej sali pałacu
prezydenckiego, nie było obok niego premiera, a na
przeciwko - pluton egzekucyjny Lecha Kaczyńskiego”. Oczywiste, że tak sprawny retor nie mógł sobie
pozwolić na zbytnie odbiegnięcie od tematu, dlatego
też wkrótce wyjaśnił do czego zmierzał: “Te sprawy
(przepis z ordynacji podatkowej, zaprzysiężenie
Obamy i dymisja Ćwiąkalskiego - dop. JSW) na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jest pewien
ten sam duch, niebycia wspólnotą, który zakładała
ta ordynacja podatkowa i ten sposób traktowania się
nawzajem przez poltyków”.
Janusz Palikot nie byłby sobą bez pewnych elementów show, dlatego też w pewnym momencie zaordynował swojemu asystentowi, aby ten rozdał zgromadzonym sfinansowaną
przez siebie grę - hasłowe sprawozdanie z
prac komisji, okraszone oczywiście pewną
dozą humoru. “W ten
sposób popularyzuję
prace komisji” - przekonywał jej wiceprzewodniczący, wskazując
co ciekawsze pola na
planszy. I w ten sposób
dowiedzieliśmy się na
przykład, że po wyrzuceniu na kostce do
gry trójki, lądujemy na
polu: “świętujesz wpro-
wadzenie nowej ordynacji podatkowej i uzyskujesz
dodatkowy rzut kostką”. Jednak prace komisji torpedowane były przez jej wrogów, przez co znajdziemy
na planszy też inne pola. “PiS zmienia porządek obrad - zamiast dyskusji nad twoim wnioskiem, będzie
debata o ustanowieniu dnia urodzin Lecha i Jarosława Kaczyńskich dniem wolnym od pracy - dyskusja
trwa miesiąc, tracisz dwie kolejki” - w ten sposób poseł opowiadał o sfinansowanej przez siebie grze.
Następnym etapem spotkania były pytania od zgromadzonych, to wtedy Palikot rozwinął skrzydła. Według założeń organizatorów rozpoczęta wtedy dyskusja miała dotyczyć prac komisji, jednak obsypujący
kontrowersyjnego gościa gradem pytań studenci,
nie mieli zamiaru trzymać się tej konwencji. Pytali
o to, z czego Palikot słynie i na co najbardziej lubi
odpowiadać. To wtedy Janusz P. przyznał się, że jest
lesbijką, bo podobają mu się kobiety, po raz kolejny
docinał PiSowi, a w szczególności Jarosławowi Kaczyńskiemu. “Mi w ogóle nie przeszkadza czy ktoś
jest gejem, pełniąc rozmaite funkcje publiczne. Tak
długo, jak nie dotyczy to przypadku szefa formacji
narodowo - katolickiej”. Jednak największy kunszt
oratorski wykazał odpowiadając na pytanie: po co to
wszystko? Prosiak w TVN24, mówienie o prostytuowaniu się posłanki Gęsickiej, konferencja z wibratorem. Możliwość odpowiedzi na tak postawione
pytanie wyraźnie ucieszyła posła Palikota, który natychmiast zabrał się do opisywania ze szczegółami
haniebnego zachowania się lubelskiego policjanta i
strażnika miejskiego, którzy wykorzystali piętnastoletnią dziewczynę. Cała ta przykra opowieść, z (jeśli
można tak to nazwać), happy endem, który polegał
na ukaraniu sprawców wywarła na zgromadzonych
wielkie wrażenie i spontaniczny wybuch braw pod
koniec wypowiedzi.
Jednak fakt, że polityk skupił się tylko na jednym
aspekcie tego pytania jasno pokazał jego niezwykłą
zdolność do wywrócenia (Pali)kota ogonem. Całe
spotkanie, a w szczególności odpowiedź na przytoczone pytania pokazały, że obcujemy z dwiema
twarzami wiceprzewodniczącego Janusza Palikota:
showmana z TVN24, przynoszącego do studia łeb
martwej świni i tą drugą: refleksyjnego, poważnego i
zaaferowanego ludzkimi problemami gościa studentów WPiA.
{LEXU§ 1/2009}
REPORTAŻ
Na dachu świata czy
sześć stóp pod ziemią
czyli
o kondycji czwartej władzy n-tej RP
-Magda Olszewska„RADCZYNI
Pańska praca: rzecz serio,
a pan takim przekreśla ją gestem,
tak ją wspomina niemile,
tę rzecz serio.
DZIENNIKARZ
Rzeczy serio nie ma;
wszystko jest prowizoryczne:
przekonania, opinie, twierdzenia.”
„Wesele” S. Wyspiański
„Miranda Priestley is the single most influence
women in the fashion industry, and clearly one of the
most prominent magazine editors in the world. The
world! The chance to work for her, to watch her edit
and meet with famous writers and models, to help
her achieve all she does each and every day well, I
shouldn’t need to tell you that it’s a job a million girls
would die for.”
“Diabeł ubiera się u Prady” Lauren Weisenberg
Z
aczęło się zgoła niewinnie, a nawet przyjemnie
bo od nagrody. W corocznym plebiscycie
miesięcznika Press na Dziennikarza Roku,
zaszczytny ów tytuł w Anno Domini 2008 otrzymał
Bogdan Rymanowski. Rymanowskiego przedstawiać
nikomu raczej nie trzeba, bo to dziennikarz znany i
lubiany, od lat związany z TVN-em, gospodarz takich
programów jak „Kawa na ławę”, czy „24 godziny”.
Rymanowski ucieszył się z nagrody, odbierając ją
wybąkał słów kilka, że „mu się nie należy”, co jak
wiemy jest warunkiem sine qua non wszelkich
przemówień dziękczynnych laureatów wszelakich
w polskiej rzeczywistości i stanowi zarazem wyraz
czystej kurtuazji. Po czym Rymanowski zszedł
ze sceny. I wtedy rozpętało się piekło. Najpierw
uderzył Piotr Pacewicz, dziennikarz „Gazety
Wyborcze”, który wytoczył istne działa artyleryjskie
pisząc artykuł zatytułowany „Niedziennikarz
roku”. Pacewicz „niedziennikarzem roku” nazywa
oczywiście Rymanowskiego, argumentując: „Cóż
to za dziennikarstwo? Co takiego ważnego Bogdan
Rymanowski ma do przekazania Polakom? Na
czym się zna? Jakich wartości broni? Co ujawnia,
czego byśmy nie wiedzieli?”. Pacewicz odmawia
więc Rymanowskiemu prawa do nagrody i tytułu,
tłumacząc, że przyznanie mu tejże jest wyrazem
postępującej tabloidyzacji mediów. W artykule
wyraźne pobrzmiewa również ton oburzenia na
uporczywe pomijanie przy przyznawaniu tego tytułu
dziennikarzy prasowych, którzy – według Pacewiczsą prawdziwymi dziennikarzami, czego nie można
powiedzieć o dziennikarzach(tfu) telewizyjnych.
Artykuł wywołał istną burzę, Pacewicz posądzono
o zazdrość i „samozakochanie”. W obronie
Rymanowskiego wystąpili laureaci Grand Pressów
z lat poprzednich, m.in.: Jacek Żakowski, Monika
Olejnik, Kamil Durczok, Janina Paradowska, Anna
Marszałek, Justyna Pochanke, Andrzej Morozowski
i Tomasz Sekielski. Na to odezwały się głosy
potępiające, a wśród nich Adam Wajrak, który
swoje obiekcje wyłuszczył w tekście pod tytułem:
„Wstydźcie się tuzy dziennikarstwa”. „Tuzami”
Wajrak nazywa poprzednich Dziennikarzy Roku,
narzekając przy tym zarazem na tabloidyzację
mediów i pisząc, że w CNN, BBC czy „Guardanie”
lepiej się dzieje niż w polskich mediach. Swoje trzy
grosze dodał również Kamil Durczok, który wycofał
się z walki o nagrodę telewizyjnego Wiktora w
kategorii „Prezenter telewizyjny”, bo nie chciał być
stawiany w jednym rzędzie z Kasią Cichopek, Kingą
Rusin i Krzysztofem Ibiszem. Afera nabrała kolorków
i zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Jak napisał
w „Polityce” Jacek Żakowski: „Dziennikarze pokłócili
się o dziennikarstwo. Nareszcie.” Pytanie tylko: co z
tego wyniknie?
Polacy tymczasem biedzą się i trudzą, drapią po
głowach i zerkają smętnie w sufit. Zastanawiają się,
wahają, dyskutują. Polacy nie gęsi swój język mają
i swój rozum też. Tyle, że wśród tylu głosów, odezw
i apeli ciężko jest wyrobić sobie zdanie i pogląd i
zorientować się w temacie. W końcu na najprostsze,
wydawałoby się pytanie, czyli jak jest, ciężko jest
odpowiedzieć. Nikt już nie wie, czy w polskich
mediach jest dobrze czy źle.
Kiedy zapyta się studentów dziennikarstwa,
jakim dziennikarzem chcieli by być, to niewątpliwie
znajdzie się paru Kapuścińskich, paru Lisów,
kilka Olejnik. Większość chciałaby pracować w
„Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „ Polityce”,
„Wproście”, czy „Newsweeku”. Każdy chciałby być
poważany, opiniotwórczy i wpływowy, najlepiej
prasowy, ewentualnie poważnie telewizyjny,
polityczny, wojenny ewentualnie społeczny i
koniecznie z zadęciem literackim. Co zabawne
niewielu znalazłoby się Urbańskich i Chajzerów
czy Mołek i Drzyzg. Pomimo, iż z przyjemnością
włączamy sobie dla relaksu „Rozmowy w toku”, czy
„Milionerów” i doprawdy nie możemy się powstrzymać
przed obejrzeniem „Szymon Majewski show”,
zaś co środę z wypiekami na twarzach śledzimy
kolejną odsłonę „You can dance”, to wyniośle
udajemy przed światem, że gdyby chodziło tylko o
nas, to funkcja rozrywkowa mediów mogłaby nie
istnieć. Ta sytuacja przypomina mi historię jednego
z bohaterów książki„Ulica marzycieli” autorstwa
Roberta McLiama Wilsona, któremu, mimo iż był już
w pełni dorosłym i samodzielnym człowiekiem, matka
kupowała papier toaletowy, bo wstydził się przyznać
przed ekspedientką, że defekuje. W tym przypadku
jest podobnie – snobujemy się na „wyższe”
dziennikarstwo, na dziennikarstwo „misyjne” i
odmawiamy prawa do miana dziennikarstwa
rozrywce, którą wymienia się przecież jako jedną
z konstytutywnych funkcji mediów. Oczywiście nie
namawiam, broń Boże, żeby w jednym rzędzie
stawiać Wildsteina z Prokopem, czy Parandowską
ze Smoktunowicz. Ale jak to jest, że o ile Amerykanie
zupełnie otwarcie uwielbiają swoją Oprah, podziwiają
Anne Wintour i z niekłamanym zapałem zaczynają
codzienna prasówkę od Page Six, o tyle my
czujemy się jacyś zakompleksieni i zawstydzeni gdy
przyznajemy się do oglądania Kuby Wojewódzkiego
czy czytania felietonów Agaty Passent?
Jest jednak druga strona medalu. Z całej
dyskusji dotyczącej dziennikarstwa wyłania się
bowiem problem podstawowy. Mianowicie, na czym
to poważne dziennikarstwo powinno polegać i jak
odróżnić je od kultury masowej? Problemem nie
jest fakt, że rozrywka jest każdemu człowiekowi
potrzebna i nieodzowna, zapewnia mu ona bowiem
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
27
{LEXU§ 1/2009}
zdrowy balans wobec ważkich spraw tego świata.
Problemem nie jest też to, że tej rozrywki w mediach
jest nieporównywalnie więcej w stosunku do
programów informacyjnych czy publicystycznych.
Problemem staje się powoli kwestia odróżnienia
jednego od drugiego – rozrywki od faktów. W
momencie kiedy nie wiemy już czy w kwestiach
politycznych lepiej jest ufać Wojewódzkiemu, Lisowi,
a może Semce – powinien nam się włączyć alarm.
„Houston, mamy problem”. Może więc jednak jest coś
na rzeczy w tej dyskusji o dziennikarstwie? W naszych
umysłach dochodzi do swoistego rozdwojenia. Z
jednej strony bawi nas „prokuratorska” forma w
jakiej Olejnik „przesłuchuje” swoich respondentów. Z
drugiej strony tęsknimy za starą, kulturalną techniką
wywiadu, jaką stosuje chociażby Michał Komar w
wywiadzie-rzece z Władysławem Bartoszewskim.
Z jednej stronie łakniemy krwi polityków w „Teraz
My”, z drugiej strony napawa nas niesmakiem
fortel Siekielskiego i Morozowskiego w rozmowie z
ministrem Drzewieckim. Z wyrazem oszołomienia
na twarzach staramy się wciąż zorientować, ocenić,
dotrzeć do sedna, ale ogarnia nas tylko wściekłość,
której nie powstydziłaby się sama Oriana Fallaci.
Okazuje się bowiem, że w polskim dziennikarstwie
nic nie jest całkowicie czarne, ani całkiem białe –
operujemy wciąż w półcieniach i szarościach.
Niebawem na ekrany kin wejdzie film „Frost/
Nixon”, opowiadający historię grupy dziennikarzy,
którzy postanowili przeprowadzić serię wywiadów z
byłym prezydentem Richardem Nixonem. Wywiady
rozpoczęto w marcu 1977 roku, w 3 lata po aferze
Watergate, a partnerem do rozmowy dla prezydenta
Nixona był brytyjski dziennikarz David Frost. W
pierwszej odsłonie tej serii wywiadów, Frost rozpoczął
rozmowę od pytania: „ Dlaczego nie spalił Pan kaset?”,
zaś apogeum nastąpiło w momencie, gdy na pytanie
o legalność działań Nixona jako prezydenta, padła
odpowiedź: „Jeżeli prezydent coś robi, to znaczy, że
jest to legalne.” Premierowy odcinek serii, składającej
się z czterech 90-minutowych części, pobił rekord
oglądalności– oglądało go bowiem aż 45 milionów
widzów. Badania opinii publicznej, przeprowadzone
po zakończeniu emisji wywiadów, pokazały, że aż
72 procent ankietowanych uznaje Nixona winnego
naruszenia prawa, zaś 75 procent uważa, że nie
powinien on pełnić żadnej funkcji w życiu publicznym.
Niewątpliwie amerykańskie media udowodniły
tym samym nie tyle potęgę „czwartej władzy”, ale
wręcz konieczność postrzegania ich jako pierwszej
władzy – tej najgroźniejszej i najbardziej wpływowej.
Tymczasem my musimy się chwilowo ucieszyć li
i tylko stachanowskim przodownictwem polskiej
felietonistyki, którą parodystycznie „wychwala”
Danel Passent: „Nadajemy Dziennik Wieczorny.
Dziś jak zwykle w czwartek Bywalec kończy felieton
i za chwilę złoży meldunek naczelnemu redaktorowi,
przedstawicielom kolegium redakcyjnego, a za ich
pośrednictwem wszystkim czytelnikom o oddaniu
do użytku nowego tekstu. Przedmieście stolicy
Falenica-przybrało odświętny wygląd. Ulice barwnie
udekorowane transparentami: ”Każdy felieton
przybliża nas do celu”. Polska felietonistyka znajduje
się w czołówce europejskiej. Ilość felietonów wzrosła
w ciągu 10 lat o 168% (dla porównania w Finlandii
o37% w Japonii o ca 60%, a w Wielkie Brytanii mimo
rzekomego dobrodziejstwa EWG nawet spadek o
11% w porównaniu z rokiem 1963 kiedy to u władzy
byli laburzyści).”
28
REPORTAŻ
U nas ż
-Radosław Monia-
W tym kraju nic nie jest takie, jak gdzie indziej.
Niezmierzone przestrzenie, wielkie bogactwa
obok wielkiej biedy. Na ile nasze wyobrażenia o
Rosji to prawda , a na ile stereotypy? Jaka jest
rzeczywiście Rosja i jej mieszkańcy? Tak wiele
pytań, tak mało odpowiedzi. Może warto przyjrzeć się naszemu wschodniemu sąsiadowi.
Rosja w liczbach
P
rzedstawiając Rosję, nie wypada nie
wspomnieć o warunkach geopolitycznych
tego kraju. Jest to największe państwo na
naszym globie, zajmuje powierzchnię ok. 17 mln
km2, co stanowi w przybliżeniu 1/6 powierzchni
lądowej kuli ziemskiej. Monstrualne rozmiary tego
kraju powodują, że cechuje go wielka różnorodność
klimatyczna (średnia temperatura w styczniu waha
się od 0˚ C na zachodzie kraju do –50˚ C na dalekim
wschodzie!).
Same dane dotyczące geografii nie są jednak w
stanie oddać specyfiki Rosji. Państwo przecież
to nie tylko pewien obszar, ale także ludzie go
zamieszkujący oraz władza, która sprawuje nad
wszystkim pieczę.
Rozmieszczenie ludności na obszarze kraju nie
jest równomierne. Najlepiej obrazuje to fakt, że
europejską część Rosji, która stanowi zaledwie 25%
powierzchni kraju, zamieszkuje aż 80% ludności.
W wyniku takich dysproporcji na Syberii istnieją
obszary, gdzie mieszka 0,02 osób/km2.
Mimo że przygniatająca część obywateli Federacji
Rosyjskiej to Rosjanie(79,8%), państwo zamieszkują
setki mniejszości. Największe to: Tatarzy (3,8%),
Ukraińcy(2%), Baszkirzy(1,2%), Czuwasze(1,1%),
Czeczeni(0,9%). Istnieją też grupy etniczne na
wymarciu, które zgodnie ze spisem z 2002 roku
liczą po pięć, sześć osób. Są to między innymi:
Kerekowie, Kajtagcowie czy Czamałałowie. Dużym
problemem jest ujemny przyrost naturalny, który jest
jednym z najniższych w Europie . Problem ten nie
dotknął jednak całego kraju w jednakowy sposób.
Istnieją bowiem obszary, szczególnie na południu,
gdzie przyrost naturalny przyjmuje nawet wartości
dodatnie. Te tereny zamieszkują narody kaukaskie,
co prowadzi do dwóch zjawisk: zmiany proporcji
między obywatelami Federacji o narodowości
rosyjskiej a pozostałymi nacjami oraz do ekspansji
islamu . Innym zmartwieniem Rosji jest nielegalna
imigracja Chińczyków. Według oficjalnych danych
jest ich zaledwie 30 tysięcy, jednak rzeczywistość
pokazuje zupełnie co innego . Na przykład w
dwustutysięcznym mieście Ussuryjsk, leżącym 30
km od granicy z Chinami, 20-30% mieszkańców
to Chińczycy. Większość z nich przebywa tu
nielegalnie.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Kraj kontrastów
Żadne uśrednione dane statystyczne nie są jednak w
stanie oddać rosyjskiej rzeczywistości, a wynika to z
tej prostej przyczyny, że Rosja jest skupiskiem wielu
kontrastów. Z jednej strony Moskwa to największe
miasto Europy, będące jednocześnie najdroższym
miastem świata, gdzie metro przewozi najwięcej,
bo aż 9 milionów pasażerów dziennie, a przepych
i bogactwo sklepów uderza. Z drugiej strony Andyr,
stolica Czukotki, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu
mieszkało 170 000 osób, a obecnie 70 000. Miasto
bez perspektyw, na dalekim wschodzie, niegdyś
ważny punkt strategiczny, obecnie zapomniane.
Ogromne dysproporcje pojawiają się też wśród
samych Rosjan. Duża część mieszkańców
prowincji żyje bardzo ubogo, nie wspominając już
o mniejszościach etnicznych zamieszkujących
Syberię. Stosują one jeszcze gospodarkę naturalną.
Powstała też grupa tzw. „Nowych Ruskich”. Są to
ludzie, którzy w latach 90 dorobili się ogromnych
majątków, nie zawsze w uczciwy sposób. Dzięki
nim Moskwa jest miastem skupiającym największą
liczbę milionerów. Wśród „Nowych Ruskich” można
wyróżnić grupę tzw. Oligarchów, których majątki
sięgają miliardów dolarów.
Warstwa średnia zaczyna się powoli kształtować w
większych ośrodkach miejskich, co łagodzi nieco
kontrast między bogatymi i biednymi.
Oczywiście nie należy zapominać o kontrastach
wynikających z wielkości kraju, a związanych z
różnorodnością klimatu, szaty roślinnej oraz kultury.
Żyją na terenie Rosji na przykład takie narody , które
w ogóle nie piją alkoholu, co - myśląc stereotypowo
- wydawałoby się niemożliwe.
Russkaja
dusza
czyli
psychologiczny Rosjanina
portret
U nas po drugomu, czyli u nas inaczej. Tak
często mawiają Rosjanie, widząc zdziwienie na
twarzach gości z zagranicy. Rzeczywiście wiele
jest tu zjawisk , zachowań, które cudzoziemca
wprawiają w osłupienie. Sporo na temat mentalności
mieszkańców największego państwa świata mogą
powiedzieć ich przysłowia.
Czużoje gorje – trojnaja radost
Cudze nieszczęście – potrójna radość. W pierwszym
momencie można by pomyśleć, że Rosjanie są
bardziej zawistni niż inni ludzie, ale nie tak należy
odczytywać to przysłowie . Chodzi przede wszystkim
o szczerość aż do bólu i proste postrzeganie świata,
w którym wróg zawsze jest wrogiem, a przyjaciel
przyjacielem.
Nie imiej sto rubliej, a imjej sto druzjej
Nie miej stu rubli, a miej stu przyjaciół. To przysłowie
wyraźnie pokazuje, jak wiele dla Rosjan znaczy
{LEXU§ 1/2009}
REPORTAŻ
że Rossija!
przyjaźń. Istnieją w Rosji wsie i miasteczka,
oddalone od innych osad ludzkich nawet o czterysta
kilometrów. Powoduje to, że sąsiad musi ufać
sąsiadowi, a człowiek nie może zawieść człowieka.
W tak ekstremalnych warunkach powstają prawdziwe
przyjaźnie .
Normalno
Powiedzenie podobne do amerykańskiego „ok.”.
Niezależnie od tego, jak się w danej chwili Rosjanin
czuje, jaki ma nastrój, zawsze może odpowiedzieć
normalno. W ich naturze leży to, że nie lubią
przyznawać się do słabości , narzekać. Po prostu
codziennie wstają, idą do pracy i robią co muszą .
Po prostu normalno.
U nas że Rossija!
Tego chyba nie trzeba tłumaczyć . Często tym
słowom towarzyszy wzruszenie ramionami. To
powiedzenie ukazuje ich bezradność, a raczej
myśl, że tak naprawdę na nic nie mają wpływu.
Taka postawa jest wynikiem historycznych dziejów
Rosji. Poczynając od najazdów Mongołów, poprzez
despotyzm carów, aż do okresu komunizmu, zwykły
szary człowiek nie miał znaczenia, był traktowany jak
nikt . Władza od zawsze była daleka i niedostępna.
Kto się jej przeciwstawiał był srogo karany. Z
jednej strony strach, a z drugiej uwielbienie, wręcz
ubóstwianie panującego, wsiąkły tak głęboko w
mentalność Rosjanina, że nie potrafi on żyć bez
władcy rządzącego twardą ręką . Widać to wyraźnie w
obecnych czasach, gdzie pomimo ogromnej niechęci
do polityków, premier Władimir Putin cieszy się
wysokim poparciem społecznym. Rosjanie zatęsknili
za stabilizacją, starym porządkiem, a przywileje
władzy traktują jako coś oczywistego, co nie razi ich
w żaden sposób. Owe przywileje jednak utrudniają
przekształcenia w społeczeństwie. „Jest wiele
przepisów, ktore należy zmienić, aby dać Rosjanom
pełną wolność. Władza tego nie robi, bo nie ma ku
temu presji społecznej nie licząc antyputinowskiej
opozycji, a społeczeństwo się nie zmienia, bo nie
ma takiej potrzeby i woli. Myślę, że społeczeństwo
musi dojrzeć jeszcze do zmian. My też niedawno
nie mieliśmy społeczeństwa obywatelskiego i chyba
do dzisiaj nie mamy go ukształtowanego do końca
.” Powiedział Kuba Chowaniec , sekretarz koła
naukowego krajów WNP.
Łuszcze Rossii niet niczewo, swiataja priewyższie
wsiewo
„Nad wspaniałą Rosję nie ma niczego, święta Rosja
jest lepsza od wszystkiego”. Plakaty z takim hasłem
były kiedyś rozwieszone w moskiewskim metrze.
Rosjanie zawsze patrzyli na swoją historię tylko
przez pryzmat zwycięstw wielkiego i niepokonanego
mocarstwa. O porażkach na lekcjach historii nigdy
się nie mówiło. II Wojna Światowa równała się
Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i trwała w latach 1941
– 1945. Ta permanentna indoktrynacja doprowadziła
do wielu negatywnych zmian w świadomości Rosjan.
W ostatnich latach widoczne są działania państwa
zmierzające do rozbudzenia nacjonalizmu. Pojawiają
się zachowania rasistowskie. Przykładem takich
zachowań jest negatywne nastawienie do ludzi o
rysach kaukaskich. Kojarzy się ich z bandytami ,
brudasami i nieudacznikami.
Cechą, która wyraźnie wyróżnia Rosjan jest
przesądność. W tym kraju aż roi się od ogłoszeń
wróżek, okultystów, magów. Podobno jest ich tu
aż 500 000. Rosjanie potrafią złożyć w ofierze
jakiś drobny pieniążek lub inny podarek, by móc
bezpiecznie przejechać w miejscu uważanym za
pechowe.
Picie - czy rzeczywiście problem
Chyba najbardziej znanym stereotypem jest, że każdy
Rosjanin to pijak. Z pewnością jest on nieprawdziwy.
Nie zmienia to faktu, że nadużywanie alkoholu jest
dużym problemem. Rosjanie zajmują pierwsze
miejsce w rankingu ilości wypitego czystego alkoholu
w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Jak wynika z
badań przeciętnie jeden Rosjanin wypija go 16 litrów
rocznie . Nie każdy jednak sądzi, że pijaństwo jest
problemem. Niektórzy uważają je za nieodzowną
W tym kraju nic nie
jest takie, jak gdzie
indziej.
Niezmierzone przestrzenie,
wielkie bogactwa
obok
wielkiej biedy.
cechę narodową. Roman Pawliuczenko, piłkarz
kupiony niedawno przez angielski zespół Tottenham
Londyn, nie wstydzi się przyznawać do swoich
alkoholowych ekscesów. Akceptacja pijaństwa przez
dużą część społeczeństwa nie zmienia faktu, że
alkohol negatywnie wpływa na zdrowie i jest jednym
z głównych powodów niskiej średniej długości życia
w Rosji.
Należy jednak zauważyć, że istnieje wśród
Rosjan ogromna kultura picia. Po pierwsze każde
wychylenia kieliszka musi być obowiązkowo
poprzedzone toastem, który jest świętością . Po
drugie wódki nie pije się bez czegoś do zagryzienia.
Rosjanie nie popijają wódki sokami, jak Polacy, co
zresztą wychodzi im na dobre, bo wolniej się upijają.
Ponadto wódkę pije się w kieliszkach 100 g, a nawet
w szklankach.
Coraz częściej Rosjanie wybierają inne trunki.
Statystyki wskazują, że spożycie słabych trunków
wzrasta z roku na rok . Przykładowo miliarder Roman
Abramowicz pije wyłącznie czerwone wino.
A w czasie wolnym
Z pewnością w tak wielkim państwie, gdzie mieszka
ok. 140 milionów ludzi sposobów na spędzanie
wolnego czasu jest wiele, napiszę więc tylko o tych,
które z Rosją kojarzą się najbardziej.
Podobno każdy szanujący się mieszkaniec Moskwy
posiada daczę, czyli działkę z domkiem letniskowym.
Daczę traktuje się jako miejsce, w którym można
odpocząć od wielkomiejskiego hałasu, stresu i
problemów dnia codziennego. Biedniejsi uprawiają
na niej warzywa i owoce by w ten sposób oszczędzić
na kupnie jedzenia. Bogaci natomiast posiadają ją
wyłącznie w celach rekreacyjnych. Najsłynniejsze
osiedle dacz znajduje się na Nikolinej Górze pod
Moskwą. Tu mają swoje działki najwięksi bogacze,
politycy, ludzie kultury i nauki.
Prawdziwym lekarstwem dla rosyjskiej duszy jest
bania. Jest to rodzaj łaźni, składający się z trzech
elementów: rozbieralni, w której można porozmawiać,
coś zjeść i czegoś się napić, basenu z lodowatą
wodą oraz pariłki. Praiłka jest to pomieszczenie, w
którym znajduje się piec z rozgrzanymi kamieniami.
Kamienie polewa się wodą, by pariłka zapełniła
się parą . Czasem do wody dodaje się kilka kropel
olejku eukaliptusowego lub sosnowego, by aromat
dodatkowo odprężył. Wielu Rosjan nie potrafi
wyobrazić sobie tygodnia bez pobytu w bani. Pozwala
ona, podobnie zresztą jak dacza, zapomnieć o
zmartwieniach dnia codziennego, oczyścić duszę i
ciało.
Jedną z pozytywnych pozostałości okresu
komunizmu jest wysokie zainteresowanie Rosjan
szeroko rozumianą kulturą. Obywatel ZSRR miał
być człowiekiem kultury sowieckiej i tę kulturę mu
wpajano. Każde większe miasto stara się mieć co
najmniej jeden teatr. Sale teatrów i oper są wypełniane
po brzegi. Prości ludzie czytają klasyczne dzieła
literatury pięknej . Z pewnością kultura masowa
zaczyna wypierać te pozytywne przyzwyczajenia,
ale póki co nie do końca się tak stało.
O Rosji można byłoby jeszcze długo pisać, a i tak
człowiek nie jest w stanie w pełni oddać charakteru
tego kraju. Trafne wydają się słowa Karola Wróbla,
autora książki „Planeta Rosja”: „Rosja jest przygodą
i wyzwaniem . Przyciąga i odpycha. Sama jest
prześladowcą i ofiarą. Trudno ją zrozumieć i
opowiedzieć. Jednocześnie krzyczy, tupie nogami i
płacze. Trudno wobec niej zachować obojętność.”
Na koniec chciałbym zachęcić wszystkich
zainteresowanych Rosją do działalności w Kole
Naukowym Prawa Krajów WNP. Powstało ono w
marcu tego roku i już podjęło szereg inicjatyw, a
planuje nowe, takie jak współorganizacja wymiany
studenckiej między naszym a jednym z rosyjskich
uniwersytetów czy wyjazd do Rosji . Jeżeli macie
jakieś pytania odnośnie działalności koła, możecie je
kierować pod adres [email protected].
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
29
{LEXU§ 1/2009}
REPORTAŻ
ONI TU SĄ
-Ilona Augustyniak-
N
a pierwszy rzut oka niczym się nie
wyróżniają. Potrafią dobrze wtopić
się w tłum. Wyglądają i zachowują się
jak zwyczajni ludzie. Przebojowi, niepozorni,
bezpośredni, nieśmiali, kobiety i męzczyźni, studenci,
pracownicy, dyrektorzy. Być może o tym nie wiesz,
ale oni tu są. Spotykasz ich na codzień - należą do
grona Twoich znajomych czy przyjaciół. Działają po
cichu, często w ukryciu, za Twoimi plecami. Jak ich
rozpoznać? Powinieneś wiedzieć, iż na pozór są
kompletnie różni, lecz łaczy ich jedna wspólna cecha:
bezinteresowność. Nie lubią bierności. Kochają za
to walkę o lepszy, sprawiedliwy świat. Pomagają
tym najsłabszym. Chorym, głodującym, biednym,
niepełnosprawnym, opuszczonym, samotnym,
ludziom, jak i zwierzętom. Wierzą, że człowiek ma
tyle z życia, ile potrafi dać innym. Kim oni są? Nie
wiesz? To proste, mowa o wolontariuszach.
Ktokowiek widział, ktokolwiek wie...
Na czym tak naprawdę polega praca wolontariusza?
Na początek garść najważniejszych informacji.
Słownikowa definicja wolontariatu określa go
jako świadomą ? dobrowolną i bezpłatną pracę
na rzecz innych osób lub całego społczeńtwa,
wykraczającą poza zwiąki rodzinno- przyjacielskie
(def. Stowarzyszenia Centrum Wolontariatu). W
Polsce powojennej związany był przede wszystkim
z działalnośią Zwiąku Harcerstwa Polskiego, w
okresie transformacji ustrojowej rozwinął się wraz z
powstawaniem organizacji pozarządowych. Szacuje
się, iż obecnie około cztery miliony Polaków (10 %
całgo społczeństwa) pracuje jako wolontariusze. W
porównaniu z innymi państwami Europy to niewiele.
Pod względem zaangażowania w działalność
społeczną Polska zajmuje przedostatnie miejsce,
przegrywając między innymi z krajami Europy
Śodkowo-Wschodniej takimi jak Słowacja (18%
wolontariuszy) czy Estonia (24% wolontariuszy).
Procent wolontariuszy jest w naszym kraju trzy razy
mniejszy niż w Hiszpanii i pięć razy mniejszy niż w
Norwegii - przodującej pod tym względem w Europie.
Największy odsetek wolontariuszy stanowią osoby z
wyższym wykształeniem. W wolontariat angażują
(...) wolontariat jest
czynnikiem łączącym
jednostki i grupy społeczne,
formą kształtowania gotowości do działania i sposobem
tworzenia i wzmacniania
wiezi międzyludzkich.
Jego działanie ma znaczenie
- zarówno dla tych najsłabszych, jak i dla samych pomagających
30
się przede wszystkim ludzie młodzi - studenci i
uczniowie. Część z nich działa na własną rękę,
reszta zrzeszona jest w jednostkach wolontariackich.
Organizacją o najszerszym zasięgu, gromadzącą
najwięcej wolontariuszy, jest w Polsce Centrum
Wolontariatu. Do jego priorytetów należy promocja
i rozwój wolontariatu na poziomie mięzynarodowym
i lokalnym.
Wielka i... od święta?
Niewąpliwie najpopularniejszą, darzoną największym
zaufaniem społecznym fundacją charytatywną
w Polsce jest Wielka Orkiestra Świątecznej
Pomocy. Do form jej działalności należy coroczna,
ogólnopolska impreza rozrywkowo-medialna, której
towarzyszy publiczna kwesta na ulicach miast
prowadzona przez szerokie masy wolontariuszy.
Nazwa fundacji, choć związana z porą roku, w
której odbywa się jej finał, przewrotnie oddaje
charakter polskiej dobroczynności. Dla znakomitej
więszości Polaków dzień finału WOŚP jest jedynym
w roku, kiedy są skłonni do działań o charakterze
wolontariackim, czy charytatywnym. Angażują się
jedynie „od święta” - przy okazji, bo tak wypada, a
brak charakterystycznego czerwonego serduszka
- „zapłaty” za grosik wrzucony do puszki, stanowi
towarzyskie faux pas. Oczywiście to przejaskrawione,
ale prowadzące do prostej konkluzji stwierdzenie motorem dobroczynnej działalności Polaków jest
zazwyczaj impuls, spontaniczne działnie. Niewątpliwe
brakuje nam codziennego zaangażowania w sprawy
potrzebujących. Należałoby się tu zastanowić, co
jest przyczyną tej społcznej bierności i a contrario dlaczego niektórzy angażują się bardziej niż inni?
Dlaczego nie?
Autorki raportu „Wolontariat, filantropia i 1 %”*
przyczyn słabnącego zaangażowania społecznego
Polaków szukają między innymi w poprawiającej
się sytuacji na rynku pracy. Wskazują, iż problem
ten dotyczy szczególnie osób młodych, dla których
wolontariat dotychczas był najłatwiej dostępnym
sposobem na zdobycie doświadczenia zawodowego.
Wraz z rozwojem gospodarczym i wzrostem pozycji
Polski na arenie międzynarodowej pojawiły się nowe
i bardziej interesujące formy podniesienia kwalifikacji
i zwiększenia swoich szans na rynku pracy, co stało
sie naturalną konsekwencją spadku znaczenia
wolontariatu wśród młodego pokolenia. Analizując
przyczyny słabego zainteresowania wolontariatem
w Polsce należy także sięgnąć wstecz - ustrój
Rzeczpospolitej Polskiej do roku 1989 nie sprzyjał
aktywności obywatelskiej. Bierne społeczeństwo nie
zaktywowało się do działania w czasie transformacji
ustrojowej -widać to między innymi w niskiej frekwencji
wyborczej. Brak zaangażowania i inicjatywy w sferze
politycznej przełożył się niejako na obojętność i
bierność w sytuacjach społecznych. W takiej sytuacji
należy się zastanowić, co jest motorem działania
dość nielicznej grupy osób angażujących się w akcje
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
charytatywne i działania o charakterze wolontariatu.
Potrzeba serca? Chęć działania? Entuzjazm?
Statystycznie rzecz ujmując, najczętszym powodem
pracy społecznej są dla wolontariuszy ich moralne,
religijne, a nawet polityczne przekonania. Znaczącą
grupę stanowią zaangażowani ze względu na swoje
zainteresowania i przyjemność z jej wykonywania,
cześć osób angażuje się licząc na odwzajemnienie
pomocy w razie potrzeby. Jakkolwiek by nie było,
praca na rzecz bliźnich ze względu na swój doniosły
charakter powinna zyskiwać szerokie poparcie w
społeczeństwie. Dlaczego więc nie zawsze tak jest?
Wolontariat kojarzy się z pracą, z której nic się nie
ma. Ludzie żyją coraz szybciej, ukierunkowani
na osiąganie sukcesów oraz dążacy do rozwoju
osobistego nie mają czasu ani ochoty na działanie
na rzecz bliźnich. Istnieje powszechne przekonanie
o niskiej skuteczności aktów o charakterze
charytatywnym. Jedną z przyczyn tego zjawiska
jest namnożenie organizacji wolontariackich - ludzie
stają się zobojętniali w obliczu ciągle rosnącej liczby
potrzebujących. Najbardziej radykakalni przeciwnicy
wolontariatu są zwolennikami selekcji naturalnej
- wyznają przekonanie iż społeczeństwo powinno
eliminować najsłabsze jednostki, a każdy troszczyć
wyłącznie o samego siebie.
Działania o charakterze wolontariackim nie są
pozbawione wad - czasem słabo zorganizowanie,
z małym zapleczem finansowym i ograniczonymi
możliwościami dotarcia do wszystkich potrzebujących,
nie zawsze spełniają swoją rolę. Czy warto w takim
razie się w nie angażować?
Dlaczego tak?
Należy pamiętać, że wolontariat jest czynnikiem
łączącym jednostki i grupy społeczne, formą
kształtowania gotowości do działania i sposobem
tworzenia i wzmacniania wiezi międzyludzkich.
Jego działanie ma znaczenie - zarówno dla tych
najsłabszych, jak i dla samych pomagających.
Każde, nawet najmniej pozorne działanie ma sens.
Mały chłopiec podnosi jakieś przedmioty wyrzucane
przez wodę na brzeg morza i wrzuca je z powrotem.
Jakiś człowiek podchodzi się do niego i widzi, że tymi
przedmiotami, które chłopiec wrzuca do morza są
rozgwiazdy. - Dlaczego wrzucasz te rozgwiazdy do
wody? - pyta dorosły. - Jeżeli rozgwiazdy zostaną na
plaży kiedy woda odpłynie, a słońce będzie świeciło
wysoko na niebie, wszystkie poumierają - odpowiada
chłopiec. - To jest bzdura. Jest tysiące kilometrów
plaży i miliony rozgwiazd morskich. Nie myślisz
chyba, że przez to co robisz możesz cokolwiek
zmienić, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Młody
człowiek podnosi następną rozgwiazdę - milczy
przez chwilę i wrzucając rozgwiazdę w fale morskie
mówi: - To ma znaczenie dla tej jednej, którą teraz
wrzucam.
*Wolontariat, filantropia i 1% - raport z badań 2007, Stowarzyszenie Klon/
Jawor, Warszawa 2008
{LEXU§ 1/2009}
INFORMACJE
STOP RZEZI FOK!
-Paulina Kabzińska-
N
iedawno, niedawno temu, daleko od nas, o
mil setki, za wielką kojącą wodą gdzie lód
pod stopami w mgnieniu oka wyrasta. Wśród
różowych, zórz polarnych i rajskich nocy jasnych jak
blask porannego słońca maluje się czarny scenariusz
życia. Na krach zmrożonych mieszka ból i cierpienie,
którego wyrazić się nie da, choćby nie wiem, jak kto
pięknie słowami zmysły oddawał.
Kanada, Północna Ameryka. Rok w rok odbywa się tu dramat tysięcy fok. Kra pęka pod wpływem
miarowych uderzeń naostrzonych hapików (patrz zdjęcia) bezlitośnie przebijających focze ciało. Co dzień
mroźny wiatr niesie jednostajne „łup, łup” i focze głuche wołanie o pomoc. Czy ktoś usłyszeć je zdoła?
Zostaw mnie, ocal życie, tak niewiele proszę - wyszeptała kiedyś młoda foczka, której malutki,
czarny jak węgielek nosek chwile później przestał oddychać. Jej siostra nie miała tyle szczęścia. Niewielkie serduszko biło cichutko aż do końca. Płaty skóry
rozdzierano na jej drobnym grzbiecie. Łzy z krwią się
mieszały i w męczarni oczka patrzeć przestały. Bierność, cecha wspólna ludzi interesownych i tchórzy.
Niektórym wydaje się to niedorzeczne, by przypisywać
takie wyobrażenie stworzeniom żyjących wokół nas.
Oczywistym jest fakt, że człowiek stojący na szczycie
piramidy rozwoju ma monopol na wszystko, wszędzie.
Brutalne mordowanie fok? Kakofonia. Od zalania dziejów zabija się stworzenia niższego szczebla niż homo
sapiens. Przywyknąć, rada by żyło się lepiej. Coś jednak na rzeczy siedzi skoro sprawę nagłaśniają.
Kim tak naprawdę jest FOKA? Foka grenlandzka, zwana grenlandzką miłośniczką lodu mierzy
ok. 2 metry długości i średnio waży ponad 150kg. Żyje
stadnie. Odbywa wiosenną migrację w lutym i marcu.
W tym okresie samice rodzą swoje młode, które mają
szansę dożyć nawet 35 lat. Rokowania ogranicza największy drapieżnik, człowiek.
Ofiarą kłusowniczych polowań, a raczej
wynaturzonych praktyk zabijania padają najczęściej
3msc. maluchy. Foczki nie są w stanie się bronić.
Nie potrafią uciekać, nie umieją pływać, a brak odwetu stanowi pewną śmieć. Ich delikatne główki są
roztrzaskiwane, kute przez hapiki, noże. Mechanizm
obronny naturalnie walczy o przetrwanie. Oprawcy
katują bezbronne piszczące ssaki patrząc w ich małe
szklące błagające o litość oczka. Jeszcze żadne się jej
nie doprosiło. Ciosy zadawane są kilkakrotnie. Mocne,
mocniejsze, a w miarę upływu czasu, gdy foka przestaje walczyć ręka oprawcy naturalnie odpuszcza siły.
I nastaje moment gdzie wymęczone starciem i oblane
krwią zwierze pada. Pada nie znaczy umiera. Najgorsze dopiero przed nim. Szacuje się, iż 79 proc. łowców
nie sprawdza, czy foka jest martwa, zanim obedrze
ją ze skóry. 42% czaszek nie miało w ogóle lub miało
minimalne pęknięcia, co sugeruje, że były świadome
podczas obdzierania ze skóry (na podstawie badań
przeprowadzonych przez niezależnych weterynarzy.)
Myśliwy, wróg nr. 1 na foczej liście. Pobliski rybak dorabiający do pensji. Pieniądze, czy dają
szczęście? Kardynał Stefan Wyszyński, mawiał „Ludzie ratują wartość pieniądza, ale nie umieją ratować
wartości życia.”
Przez pięć ostatnich lat organizacja IFAW
zgromadziła 660 sfilmowanych dowodów naruszeń
polowań. Do dziś oskarżenia nie zostały postawione.
Wartość futra, mięsa, tłuszczu, a nawet penisów (rynek
azjatycki) wyzwalają w człowieku psychopatyczne
zamysły. Bezkompromisowość, brutalność, kajanie się
we krwi i patrzenie jak zwierze dogorywa w męczarni.
Cierpienie? Nie ma znaczenia ile foka walczy, musi
zginąć. Katuje się ją póki nie skona. Nie wyzionęła
ducha? I tak zginie przy oprawianiu. Nie ma czasu
na sprawdzanie pulsu, w kolejce czekają kolejne
osobniki.
Idąc śladem mistrza Leonarda da Vinci
śmiało mogę powtórzyć „Zaprawdę człowiek jest królem zwierząt, gdyż przewyższa je w okrucieństwie. Ale
przyjdzie czas, kiedy człowiek będzie traktował mordowanie zwierząt w ten sam sposób, w jaki traktuje
zabijanie ludzi. Ten, kto nie szanuje i nie ceni życia, nie
zasługuje, aby żyć.”
I choć zwolennicy polowań zasłaniają się
tym, iż gatunek ma bardzo dużą liczebność, oto dane
na stronach Empatii Według Kanadyjskiej Partii Zielonych, zanim europejczycy zasiedlili te tereny, populacja fok liczyła ok. 24 milionów zwierząt. Równowaga,
jeśli chodzi o liczbę ryb nie była zakłócona. Obecnie
żyje ok. 5 mln fok.
W zeszłym roku w Kanadzie zabito ponad 217,000 fok, z których
99.8% stanowiły szczenięta poniżej 3 miesiąca życia
Mimo aprobaty rządu kanadyjskiego ponad 3/4 społeczeństwa sprzeciwia się praktyką bezlitosnych polowań. Proponowany zakaz znajduje szerokie poparcie
społeczeństwa, co wykazano w niedawno przeprowadzonym badaniu opinii publicznej. Globalny kryzys
ekonomiczny odbija się również na przemyśle związanym z polowaniem na foki. Ceny foczych futer mają
ponownie spaść w tym roku, zaś popyt na nie jest bardzo niski na całym świecie. Proponując wprowadzenie
zakazu polowania na foki, Senator Mac Harb podkreśla
nie tylko okrucieństwo polowań, ale również czynniki
ekonomiczne i twierdzi, że nadszedł czas na zapewnienie możliwości przejścia paru tysięcy ludzi związanych z tym przemysłem do innych zawodów z bardziej
obiecującą przyszłością. Senator wystąpił z inicjatywą
wprowadzenia zakazu komercyjnego polowania na
foki w Kanadzie. Wyjątkiem mają być tylko polowania
rdzennej ludności na te zwierzęta. Proponowany za-
kaz ma być nowelizacją Ustawy o Rybołówstwie.
Amerykańska organizacja People for the Ethical Treatment of Animals (PETA) postanowiła zwrócić się do
Komitetu Olimpijskiego w sprawie rzezi fok w Kanadzie. Igrzyska Olimpijskie 2010 przypadają Kanadzie
jako gospodarzowi, rzeź zwierząt kładzie cień na pozytywnym pokojowym wizerunku tego kraju
Stop rzezi fok wypowiedziały już Luksemburg, Meksyk, USA, Niemcy, Holandia, Belgia, Wielka
Brytania. Przeciw opowiedziała się nawet Grenlandia,
jeden z największych
importerów foczych skór, wstrzymała handel z powodu
okrucieństwa, które ma miejsce na polowaniach.
26 stycznia 2007 roku Komisja Europejska
odrzuciła apel Parlamentu Europejskiego o całkowity
zakaz importu kanadyjskich produktów z fok na terenie
UE. Nadal jednak obowiązuje postanowienie z 1983
roku o zakazie importu produktów pochodzących z
uboju fok „whitecoat” i „blueback” (młodych fok). Ale
jest nadzieja! Komisja Parlamentu Europejskiego
popiera bezwarunkowy zakaz handlu produktami z
fok! 2 marca 2009, Komisja Rynku Wewnętrznego i
Ochrony Konsumentów (jedna z komisji Parlamentu
Europejskiego) przeprowadziła głosowanie, w wyniku
którego poparła całkowity zakaz handlu produktami z
fok w Unii Europejskiej. Komisja przekaże swoją opinię
na posiedzenie plenarne Parlamentu Europejskiego.
Nawet kraj opływający w lubowaniu się „luksusowymi”
produktami Rosja mówi NIE!Sam premier Władimir Putin wypowiada się w tej sprawie tak: „jest to tak krwawe polowanie, iż nie ma wątpliwości, że należało tego
zakazać już dawno temu”. 26 lutego 2009 ogłoszono
w Rosji porozumienie między Ministerstwem Zasobów
Naturalnych i Środowiska, a Krajowym Komitetem ds
Rybołówstwa w sprawie całkowitego zakazu polowania na tzw. whitecoats (szczenięta foki grenlandzkiej
do ok. 11 dnia życia). Czy będzie to pierwszy krok na
drodze wprowadzenia całkowitego zakazu polowania?
Miejmy nadzieje że tak. Polska była do niedawna znaczącym importerem foczych skór. W 2002 i 2003 r.
zajmowaliśmy odpowiednio 4 i 3 miejsce na świecie,
jeśli chodzi o wartość importu. Według danych HSUS
w 2004 roku do Polski trafiło aż 80.000 foczych skór.
Kanada się wstydzi, Polska też powinna! Dążmy do
zakazu importu i eksportu foczych produktów! Obecnie czekamy na odpowiedź Ministra Gospodarki na
interpelację nr 2262 złożoną 27 marca 2008 przez
V-ce Marszałka Szmajdzińskiego w sprawie importu
foczych skór i produktów z fok do Polski.
Jak czytamy na jej stronie internetowej,
poseł do Parlamentu Europejskiego Urszula Gacek,
zgodnie z obietnicą przekazaną podczas akcji w Warszawie, złożyła pisemne zapytanie do Komisji Europejskiej: „’Jakie kroki podejmuje Komisja Europejska aby
zakończyć to barbarzyństwo?’’ . Gratulujemy Pani Poseł, każde działania w tej sprawie są godne pochwały.
I Ty możesz pomóc! Podpisz petycję Stop
rzezi fok, znajdziesz ją na stronie http://empatia.pl/str.
php?dz=105. Każdy głos na wagę złota. A może jest
ktoś, kogo znasz, kto kupuje focze produkty? Zareaguj!
Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką
katorgę przeżywają foki by trafić na rynek. Z własnego
doświadczenia wiem w ilu osobach zaszczepić można
informacje, o których wcześniej nie mieli pojęcia.
Nie masz żadnej szansy, ale ją wykorzystaj.
Obojętność zabija. Dlaczego pozwolić, by wszystko
toczyło się swoim biegiem wydarzeń? Człowieka różni
od zwierząt mowa, która dana, a niewykorzystana staje się bezużyteczna.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
31
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
Teatr Polski śni nocą letnią
-Konstancja Puławska-
S
en nocy letniej” to jedna z najradośniejszych komedii Wiliama Szekspira. Jak pisze Stanisław Barańczak, nazwana została
snem, ponieważ nieprawdopodobne wydarzenia
składające się na jej fabułę wydają się zarówno widzom, jak i samym bohaterom dramatu, czymś, co
może się tylko przyśnić.
Jednakże sztuka ta jest nie tylko baśnią, pełną
zaklęć i magicznych postaci, ale także, a może
przede wszystkim, opowieścią o miłości.
Historię czworga młodych kochanków, których
przygody w zaczarowanym lesie stanowią główny
zrąb akcji, można aktualnie obejrzeć na deskach
Teatru Polskiego w Warszawie. Przedstawienie,
którego premiera odbyła się 23 maja 1998 roku, wraca
w „odmłodzonej” obsadzie i klasycznej stylizacji.
Nie ma w nim żadnych nowatorskich pomysłów:
bohaterek jeżdżących na rolkach, młodzieżowego
slangu, aluzji do kultury masowej lub co gorsza,
polityki. Tylko stary, poczciwy Szekspir. Wierszem.
Ale koneserów i tak to przekona, a zagorzałych
wielbicieli twórczości wyżej wymienionego być może
nakłoni do zakupu biletów na drugie przedstawienie
Teatru Polskiego, czyli kolejną komedię Wiliama
Szekspira – „Jak Wam się podoba”…
Na zachętę dodam jeszcze, że w postać króla elfów
Oberona wcielił się pamiętny książę Bogusław z
„Potopu” w reżyserii Jerzego Hoffmana – Leszek
Teleszyński, a odtwórcom ról młodych kochanków
nie brakuje ani talentu, ani urody.
Polecam, polecam, polecam!!!
Znakomity ,,Wujaszek Wania'' w
Teatrze Polskim w Warszawie
R
osyjski reżyser Wieniamin Filsztynskij
wreszcie przedstawił polskiej publiczności
interpretację dramatu Antoniego Czechowa odartą zczułostkowości, szczerą i bezlitosną dla
jego bohaterów.
Po ostatniej dekadzie w naszym teatrze wydawało
się, że takie przedstawienie nie ma już prawa powstać. Nie ma prawa frapować, nie znajdzie publiczności. A jednak. „Wujaszek Wania” w warszawskim
Teatrze Polskim jest zaskoczeniem. I wielką radością.
… Niesłychanie rzetelne aktorstwo psychologiczne,
sceniczny dialog, prawdziwe postacie(…).Filsztynskij pokazuje wreszcie bohaterów „Wujaszka Wani”
bezlitośnie i w ostrzejszym świetle. Nie są jedynie
nieszczęśliwi i heroiczni w znoszeniu tego, co przyniosło im życie. (…)Tomasz Borkowski (pierwsza
wspaniała rola w Teatrze Polskim po kilku sezonach
pauz i aktorskich wpadek) gra Astrowa bardzo ostro.
Chłopski gest, szorstkość obejścia, nawet jakiś knajacki ton we wszystkim, co mówi ten rzekomo subtelny człowiek, a wreszcie czysta biologiczność jego
uczucia do Heleny. Astrów traktuje ją jak obiekt do
zaliczenia, jak młode atrakcyjne ciało, ale z pewnością żaden obiekt duchowych uniesień... Podobnie
kilkuwymiarowa jest postać tytułowego wujaszka
Wani zagrana przez Mariusza Wojciechowskiego,(…) Prawdziwie tragiczny jest w kulminacyjnej
scenie, pomysł Sieriebriakowa na sprzedaż posiadłości ostatecznie go łamie, nie będzie już chłopięcych
gestów. Pozostała tylko twarz niemłodego już, ałe
wciąż przystojnego mężczyzny, twarz ściągnięta w
maskę bólu. Świetna rola Krzysztofa Kumora jako
Sieriebriakowa, studium
egoizmu i zadowolonej z
siebie głupoty, wspaniała
Łucja Żarnecka jako niania
i Małgorzata Lipmann jako
Helena. Szereg wielkich
aktorskich niespodzianek
- tych aktorów w takiej
formie nie widzieliśmy w
Polskim od wielu lat.
„Teatr Polski odniósł wielki
artystyczny sukces” - pisze Tomasz Mościcki w
Dzienniku.
32
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Czy we współczesnej Polsce rodzina to
spółka z ograniczoną odpowiedzialnością? Klatka,
w której jest duszno? Zbiór samotników, dla których
siedzenie przy wspólnym stole to tortura? Moralność
to pojęcie obojętne, coś czego nie ma, nawet w
tytule? A odpowiedzialność to kwestia wyboru?
Czy żyjemy w kraju „40 milionów
kołtunów”, w którym z pokolenia na pokolenie
przekazujemy sobie „dulszczyznę”, niczym chorobę
genetyczną? Zgadzamy się na to? Wszyscy, czy
tylko niektórzy? Przekażemy ją dalej?
W sto lat od prapremierowego
wystawienia Moralności Pani Dulskiej pytania
Gabrieli Zapolskiej są nadal aktualne. A odpowiedzi
bolesne. Niejednoznaczne. Albo nie istnieją.
WUJASZEK WANIA
(Diadia Wania)
sceny z życia ziemian w czterech aktach
W położonym na zapadłej prowincji dworze, gdzie
mieszkają pani Wojnicka, jej syn Iwan i jego siostrzenica Sonia, życie biegnie utartym rytmem codziennych obowiązków. Każdy zna swoje miejsce i
pokornie godzi się z losem. Lekarz Astrow topi egzystencjalne rozterki w kieliszku, zubożały sąsiad Tielegin snuje się po kątach z gitarą, na której wygrywa
smętne melodie, stara niania wraz z panią Wojnicką
dobrocią i wyrozumiałością ratują dom od upadku, a
jego mieszkańców od zwątpienia, zaś Iwan, zwany
wujaszkiem Wanią i Sonia ciężko pracują w majątku.
Wysyłając pieniądze właścicielowi dóbr, profesorowi
historii sztuki Sieriebriakowowi - ojcu dziewczyny,
wierzą, że choć sami niewiele mają z życia, to swoim
poświęceniem i oddaniem gwarantują wielkiemu intelektualiście możliwość prowadzenia pracy naukowej. Nieoczekiwany przyjazd profesora z drugą żoną
- młodą, piękną Heleną, brutalnie burzy spokój serc
i sumień mieszkańców dworu. I choć z pozoru, po
wyjeździe profesora nic się nie zmienia to w rzeczywistości nic już nie jest takie jak było...
Bohaterowie Czechowa, choć osadzeni w konkretnej
rzeczywistości rosyjskiej prowincji XIX stulecia - z
charakterystyczną dla niej rodzajowością społeczną i psychologiczną, nie są pozbawieni cech uniwersalnych. Bezradność wobec życia, niepewność
jutra, chęć działania i równocześnie doskwierająca
niemożność zmobilizowania się do czynu.... Wielkie
dramaty zwykłych ludzi -- dramaty nieobce nam do
dziś. Strach przed czymś czego nie umie się nazwać,
a czego nadejście nieustannie się przeczuwa. Tęsknota za czymś czego nie umie się określić, a czego
chciałoby się najbardziej na świecie. Czekanie na
coś, o czym wie się tylko i aż tyle, że rozpaczliwie i
uparcie się na to czeka. Ot życie...
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
Revolutionary Road
-Jakub Majcherek-
D
roga do szczęścia” to wyjątkowa i
zarazem wyjątkowo dramatyczna opowieść
o życiowych wyborach, dylematach,
poszukiwaniu szczęścia, prawdy i inspiracji do życia.
Film jest również o tym jak w ciągu chwili może
zawalić się sielankowe życie, gdy wspomnianej
inspiracji zabraknie. Pierwsza część filmu
przedstawia udane i wzorcowe życie małżeństwa
Wheelerów, którzy wiodą powierzchownie szczęśliwe
życie w nadmorskim stanie Connecuit, w małym
uroczym domku przy Revolutionary Road. Jednak
czegoś do pełni szczęścia im brakuje. Pani Wheeler
jest aktorką, jednak dni świetności ma już za sobą,
natomiast Pan Wheeler nie przepada za swoją
pracą. Pewnego dnia młode małżeństwo podejmuje
szokującą dla otoczenia decyzję, aby przenieść się
do Paryża i tam poszukać natchnienia do życia.
Tu należy na chwilę pochylić się nad
obsadą filmu. W rolach głównych wystąpiła bowiem
para skojarzona na srebrnym ekranie już w 1997
roku przy okazji niezapomnianego „Titanica”. Chodzi
oczywiście o Kate Winslet i Leonardo Di Caprio.
Jeżeli jednak ktoś spoglądając na obsadę liczy na
kontynuację losów bohaterów filmu o imponującym
statku i miłości (kolejność dowolna)- to z pewnością
się jej nie doczeka. W doborze obsady tkwi sukces
produkcji. Kate Winslet wystąpiła w wyjątkowo
chłodnej i zrównoważonej kreacji. Otrzymała za tą
role nagrodę Złotego Globa. Więcej należy jednak
napisać o przełomowej- uważam- roli Di Caprio.
Po raz pierwszy aktor kojarzony, moim zdaniem
niesłusznie z postaciami kochanków i słodkich
chłopców (choć przeważają w jego karierze role
wstrząsające i wyraziste, np. „Co gryzie Gilberta
Grape’a”) wcielił się w odpowiedzialną głowę rodziny.
Mężczyznę statecznego, powątpiewającego w
romantyczne, bezstresowe życie w Europie. Można
by nawet powiedzieć, pozbawionego wyobraźni,
którą tak doskonale zaprezentował nam w innych
filmach (mam na myśli „Totalne Zaćmienie”, czy
„Aviator”). Na to zbierało się długo. Po dosyć
nowatorskich kreacjach w „Infiltracji” i w „W sieci
kłamstw”, miłośnicy DiCaprio zaczęli zauważać, że
nasz ekscentryczny młodzieniec, urodzony w Las
Vegas, dorósł, zmężniał i teraz przyszedł czas w
jego karierze na zmianę wizerunku. Uważam, że rola
w tym filmie to punkt zwrotny w różnorodnej karierze
mojego ulubionego aktora. DiCaprio jeszcze nigdy
nie był tak autentyczny, tak wzburzony i statyczny
zarazem. Polecam film szczególnie ze względu na tę
przemianę. Odnoszę wrażenie, że to właśnie aktorzy
wykreowali tak głęboki dramatyzm opowiedzianej
historii a nie sama jej treść. Ostatecznie bohaterom nie udaje
się przenieść do Paryża. Taki obrót sprawy
doprowadza ich do głębokiej frustracji, utraty nadziei
a w ostateczności do zupełniej ruiny emocjonalnej
bohaterów. Bohaterowie stają się sobie zupełnie
obojętni. Fabuła jest szokiem nie mniejszym niż
powrót słynnej pary. Film- jak każdy z DiCaprio
polecam. Polecam zarówno miłośnikom refleksji,
autentyzmu bijącego z ekranu jak i dramatu w
czystej postaci i silnej dawce. Szczególnie polecam
go młodym ludziom, którzy staną wkrótce przed
wyborami. Dylemat przedstawiony w filmie jest
bardziej złożony niż klasyczne „być czy mieć” lecz
również traktuje o decyzjach w życiowo istotnych.
WIersze i wariacje
-Maksymilian KokoszkoJakyj to się na socjology prawa działo
I
Proszę,
już to pokazuje jak tu PiS
się prezentuje,
ledwo
do połowy zajęć się kieruje,
a Kurskiego
już
(mocno i obleśnie)
wszyscy śmiechem, głosem
obesmaro-hurra-wali,
taki mu tu
niekorzystny
obraz, do buzieńki, przypisali.
Tak, ja tam byłem
i Kurskiego też w twarz biłem.
II
Skala ‘ef’,
i oczy malejące.
Komponentów morza z grzywą,
już ci pięty chyżo strzygą,
nie strzyga, a czarodziej,
socjologia, bólu, gdzieś się podziej.
I projekcje, i uczucia,
obrzydliwe nieletniego seksu
kłucia
bo to jest dewiacja –
racja –
ale czy to wina jest;
czy czasu, piasku, kolokacja?
III
Role społeczne
i margines swobody
dylematy odwieczne,
socjologiczne gody…
Matki i ich rola,
godne są,
ważne, mądre,
taka ich jest ziemska
ciężka
dola.
Kwiaty
Kwiaty pokój niosą,
prawdą,
być może,
że nie zawsze są to
dary Boże,
ale wszędy
pokoju znaki
to są…
Oblane poczas
wieczny
hardą rosą.
Przyjaciel, wróg,
prosząc pada Ci do nóg,
… i te słowa cicho już podnoszą…
… załatw, sędziego, załatw, proszą…
A może leki
wiktuały
tak dziś mózg mi
skierowały,
że Herberta
dziedzi-piękne-ctwo zadały
i poezji
nuty w morzu pełnym frezji
wśród mrocznych i cudacznych
stworków, ha,
podały
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
33
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
UCHO VAN GOGHA- recenzja Miasto moje
-Krzysztof Muciak-
O
wadach i zaletach mordowania małżonków
słów kilka, w jednym akcie prozą (ze
wstawkami lirycznymi o charakterze
gimnazjalnej grafomanii) zamkniętych. Spektakl
„Ucho van Gogha” w teatrze Bajka to wyjątkowa
komedia, którą bez niestrawności sumienia polecić
mogę każdemu miłośnikowi czegokolwiek. To po
prostu winno się zobaczyć.
Teatr Bajka, we współpracy ze spółką ŻEBROWSKI
& KORIN ProSkene, cieszą widza nowym
przedstawieniem w reżyserii Eugeniusza Korina,
w doborowej obsadzie: Michał Żebrowski, Jolanta
Fraszyńska oraz Piotr Machalica. Spektakl, na
podstawie scenariusza niemieckiego dramaturga,
Freda Apke, jest komedią paradoksów,
doskonale zrealizowaną i odegraną, przepełnioną
prześmiesznymi dialogami i wyjątkową ekspresją
sceniczną, jakiej można oczekiwać od czołowych
polskich aktorów teatralnych.
Na scenie rozgrywa się epizod z życia sąsiedzkiego.
Wiolonczelista w sile wieku, Bonsch (Żebrowski), w
pełni oddaje się muzyce. Ćwiczenia utworów Bacha,
ulubionego z klasyków, wypełniają jego życie po tym,
jak odeszła od niego żona i dzieci. Niespełniony artysta unika kontaktu z ludźmi, bywa opryskliwy i drażliwy. Pewnego deszczowego wieczora na jego progu
staje piękna sąsiadka, pani Kobald (Fraszyńska),
która zwraca się do niego o pomoc w dość nietypowej sprawie. Szuka bowiem u sąsiada porady dotyczącej morderstwa, jakie rzekomo właśnie popełniła
na swoim mężu. Ot, tyle. Stosunki między dwojgiem
tych ludzi zyskują ciekawy charakter nerwowej konspiracji, próby rozwiązania podejmowane przez Bonscha i „lekko”, jak się wydaje, zachwiana hierarcha
wartości oraz skłonność do popadania w rozpacz
pani Kobald tworzą ciekawą mieszankę nastrojów,
które, po obfitym skropieniu przednim, urodzinowym
trunkiem, prowadzą do niespodziewanego finału.
Zwłaszcza, kiedy okazuje się, że mąż pani Kobald
wcale nie jest tak martwy, za jakiego go uważano…
Spektakl w teatrze Bajka zachwyca bogactwem
przekazywanych treści w kontraście z raczej minimalistycznym ich przedstawieniem. Oprócz niezwykle ekspresywnej gry aktorskiej i mocno prze-
rysowanych postaci mamy bowiem do czynienia ze
skromną, ale stylową scenografią (warta odnotowania drugoplanowa rola rybek w akwarium), zaś bank
rekwizytów swoją objętością dąży do pantomimy,
jako że aktorzy posługują się wyimaginowanymi
przedmiotami, opatrzonymi odtwarzanymi z taśmy
efektami dźwiękowymi. Tutaj należą się również
wielkie brawa dla obsługi akustycznej spektaklu, za
perfekcyjną synchronizację (mam nadzieję, że to
reguła, a nie wyjątkowy sukces na spektaklu, który
akurat widziałem).
„Ucho van Gogha” wyróżnia się także pierwszej klasy
humorem, we wszystkich jego postaciach. Występują tu doskonałe żarty językowe, elementy komizmu
postaci, komizmu sytuacyjnego, spośród których
większość bazuje na kontraście i paradoksalnych
zachowaniach osób dramatu. Lekko psychopatyczna pani Kobald jest w pewnym sensie stereotypem
kobiety, Bonsch z kolei posiada cechy everymana;
zachowuje się tak, jak każdy mężczyzna starałby
się zachować w podobnej sytuacji. Każdy z widzów,
mogąc utożsamić się z męskim, bądź z żeńskim charakterem, nie ma wyjścia – musi dobrze się bawić,
obserwując bohaterów w niesamowitej sytuacji, w
której na pewno sam nie chciałby się znaleźć.
Opisywany spektakl jest komedią. W satyryczny
sposób ukazuje stosunki międzyludzkie, w
szczególności stosunki sąsiedzkie, relacje
małżeńskie, w brawurowy sposób odegrana zostaje
również alkoholowa burza nastrojów, w wykonaniu
świeżo upieczonej wdowy pospołu z rozwodnikiem.
Komedia ta jednak potrafi również wzruszyć. Kiedy
wśród bezsensownych, komicznych działań widz
zaczyna dostrzegać głęboko skrywaną potrzebę
miłości i akceptacji, emocje, okraszane panierką
szaleństwa, w ogólny smak dramatu wkrada się nutka
goryczy. Dzięki temu spektakl „Ucho van Gogha” jest
jeszcze bardziej pożywny i wartościowy.
Jeśli ktoś oczekiwał, w związku z tytułem, rozważań
na temat holenderskiego impresjonizmu, niestety zawiedzie się całkowicie. Ale za to będzie mógł posłuchać fragmentów suit J.S. Bacha na wiolonczelę,
które udawał będzie, że gra, Michał Żebrowski. Zachęcam do skorzystania, u progu nowego semestru,
z dobrodziejstwa wolnego czasu, i do odwiedzenia
teatru Bajka, w celu spędzenia miłego wieczoru ze
sztuką. W sensie, że na spektaklu.
Na marginesie chciałbym jeszcze dodać, że Michał Żebrowski ukazuje w pełni swój kunszt
aktorski w wypowiadanych od
czasu do czasu przekleństwach.
Tak cudownie, dźwięcznie i lirycznie intonowanych słów, które
znamy przecież z życia codziennego (nie ma co się wypierać!),
doprawdy słucha się z przyjemnością, a serce rośnie w piersi,
jako w pieśni Kochanowskiego.
Ale to tylko margines taki, jak
wcześniej zaznaczyłem.
34
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
(piękne?)
-Marek Skrzetuski-
K
iedy przyjechałem do Warszawy na studia,
pierwszą rzeczą, która mnie boleśnie
uderzyła, była jakość miejskiej przestrzeni.
Przestrzeni okrutnie ograniczonej, zblazowanej,
chaotycznej. Po kilku dniach zrozumiałem co
dokładnie wywołało we mnie takie smutne wrażenie.
Reklamy. Bez ładu i składu. Wszechogarniający kicz.
Sto kolorów na minutę, co gorsza nijak się do siebie
mających. Pozaklejane słupy i lampy, billboardy
zasłaniające kamienice, „wielki format” na co drugim
wieżowcu Śródmieścia. Coś, o czym na Manhattanie
nikt nigdy by nie pomyślał.
Czy wyobrażacie sobie takie plandeki reklamowe
na przykład – na wieży Eiffela? Na Big Benie?
Na rzymskim Koloseum? Tymczasem w Polsce
zasłanianie Muzeum Narodowego, Zamku
Królewskiego czy choćby naszego nieszczęsnego
Pałacu Kultury jest na porządku dziennym.
Jakże inaczej wyglądałaby Warszawa, miasto bogate
we wszystkie style architektoniczne nowożytnej
Europy, gdyby ją wydobyć spod tej reklamowej
skorupy. Niestety, łatwe do obejścia prawo pozwala
na wieszanie reklam nawet bez konsultacji z
mieszkańcami, którym zasłonić mają okna. Do tego
dochodzi nieudolność służb odpowiedzialnych za
oczyszczanie miasta z setek plakatów, powieszonych
w miejscach jak najmniej stosownych (i oczywiście
nieprzepisowych). Dlatego warto wziąć sprawy w
swoje ręce i spróbować wspólnie uwolnić przestrzeń
miasta. Jak? Choćby wyrażając swoje poparcie dla
inicjatywy na stronie:
www.MiastoMojeAwNim.pl
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
CO Z TĄ KSIĄZKĄ?
-Jan Dudzik-
“Bardzo wiele książek należy przeczytać po to, aby
sobie uświadomić, jak mało się wie.”
Mikołaj Gogol
P
odczas lektury grudniowego Lexusa, moją
uwagę przyciągnął tekst Ilony Augustyniak
“Cierpienia młodego czytelnika”. O ile nie
podzielam fascynacji Żeromskim, to w ostatnim
czasie uświadomiłem sobie istnienie problemu
zauważonego przez szanowną koleżankę. Patrząc
na życie realistycznie, nie spodziewałbym się
zainteresowania górnolotną literaturą wśród
przeciętnych pasażerów warszawskiego metra.
Ciężko się jednak pogodzić z faktem, że sprawy
mają się podobnie z przyszłymi prawnikami. Jakiś czas temu, kolega z grupy zauważył, że nie
czytam Radwańskiego, lecz Dostojewskiego i w
znacznym stopniu zdumiony zapytał “masz czas
na czytanie?”, odpowiedziałem, że jest go bardzo
mało, ale się staram. Brak czasu nie stanowi jednak
dla wielu osób przeszkody w regularnym śledzieniu
losów bohaterów wątpliwej jakości produkcji
telewizyjnych. Na podstawie obserwacji odważę się
stwierdzić, iż po odłożeniu podręcznika większość
z nas chętniej sięgnie po raczej po plotkarski
magazyn, lub co najwyżej któryś z dzienników, niż
książkę. Niegodziwością byłoby pisanie, iż problem
ten dotyka wszystkich studentów. Nie jest z nami aż
tak źle ;)
Rzecz jasna, znajdzie się ktoś, kto powoła się
na łacińskie powiedzenie i oskarży mnie, iż nie
szanując cudzych gustów, narzucam innym własny
pogląd na sprawę. Wydaje się jednak, że stawka
całego zamieszania jest o wiele większa. W moim
przekonaniu, czytanie nie stanowi jedynie rozrywki,
lecz pomaga nam kształtować osobowość. Czy jako
przyszli prawnicy, lub po prostu przedstawiciele
inteligencji możemy zaniedbywać dobrowolnie
swój rozwój umysłowy? Czy sędziowie in spe nie
pozbawiają się na własne życzenie niezbędnej dozy
wrażliwości i źródła poznania drugiego człowieka, nie
sięgając po Dostojewskiego? Niewiele rzeczy może
stanowić podstawę do intelektualnego wyzwania,
czy acyciekawej dyskusji,w tym stopniu co książka.
Do czytania zachęcał na jednym z pierwszych w
tym roku wykładów z prawa konstytucyjnego (wtedy
jeszcze sala była względnie zapełniona, więc ktoś
może pamięta) dr Ryszard Piotrowski twierdząc,
iż uczy to krytycyzmu i daje narzędzie do walki z
głupotą. Człowiekowi oczytanemu trudniej wmówić
bowiem brednie różnego rodzaju, czy zmusić do
podświadomego postępowania i wierności chorej
idei. Czyż obywatelom Oceanii, z Roku 1984 Orwella
niebyłoby sie łatwiej zbuntować, gdyby Partia nie
paliła sukcesywnie wszystkich książek? Jak wynika z
aforyzmu Gogola, czasem warto czytać, aby poznać
gorzką prawdę o własnej niewiedzy, zmobilizować
się do poznawania świata.
Mam nadzieję, iż nie zostanie to uznane za banał, ale
twierdzę, że warto wyrwać się z okowów ignorancji,
dać odpocząć podręcznikowi, uzmysłowić sobie
wielkość zasobów BUWu i odkryć literaturę piękną.
Na
Małego
Księcia
temat
wariacja, WIERSZE I WARIACJE
dodatkiem do całości zacnej tej lektury -Maksymilian Kokoszkostać się mogąca
-Maksymilian Kokoszko-
M
ały Książę trafił wreszcie do słynnego
Podróżnika, na jego słynną planetę.
Planetę Podróżnika. Człowieka, którego
nigdy niemal nie było w domu, a to dlatego, że wciąż
podróżował. Kiedy tylko powrócił z jednej eskapady
natychmiast wyruszał w kolejną, i tak odkąd istniał
Świat. Książę postanowił przycupnąć na maleńkim
stołeczku przed domem Podróżnika i zaczekać na
jego mieszkańca. A czekał bardzo długo…
- Czemu śpisz, mały człowieczku, hm? – nad głową
Małego Księcia rozległ się niski, męski głos.
Książę obudził się, wstał, szybko przetarł zaspane
jeszcze oczy i spoglądając na wysoką postać stojącą
tuż przed jego nosem dzielnie odpowiedział:
- Jestem Małym Księciem, chciałem Pana poznać.
Na dzieci
Wychowanie dzieci jest
łucznictwem
i rzemiosłem
nawet…
Dzieci, tak jak strzały, lecą,
a nie chciały, i celują,
a nie pytały.
- Dlatego też śpisz?
Mądrość
- Spałem… bo… przybyłem Pana poznać.
- Ja zaś goniłem dziś Słońce, tą dużą i jasną
gwiazdę…
- Przecież nie można złapać Słońca! – oburzył
się Książę.
- Podobnie nie można odnaleźć mnie i poznać
we śnie. Czasem myślimy, że naprawdę
pragniemy celu do którego dążymy, a nie
dostrzegamy, że to właśnie droga do niego
jest spełnieniem sama w sobie. Nasza gonitwa
za Słońcem…
„Nie rozumiem dorosłych.” – pomyślał Mały
Książę. „Po co gonić, przecież każdy chce
łapać!”
Ale w głębi duszy wiedział, że on również
bardziej radował się z przebiegu swoich
przygód, niż z ich zakończenia.
Wielka niewiadoma
bytu naszego
powszedniego
jest zagadka
przestrzeni
pośród
świateł
i śmierci cieni
Pośmiewisko dziś (artystyczną prozą) jest usłane
Czy w tworzeniu szkodzić może
ten kto
dalej, lepiej, więcej, widzi stworzeń?
On i tak
nie rozumie,
hen,
w słabnących czerni kropel tłumie
leży martwy w niebytu trumnie
i trzymając w górze głowę dumnie,
śpi snem szczęścia; wróci do mnie…
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
35
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
WIDMO SIENKIEWICZA
-Michał Wawer-
W
śród polskich pisarzy jest jeden o
szczególnej pozycji, zachowujący
przez dziesięciolecia niesłabnący
wpływ na kulturę - Henryk Sienkiewicz, chyba
najczęściej cytowany i dyskutowany autor naszego
kraju. To nazwisko, a także związane z nim tytuły
regularnie pojawiają się w rozmaitych felietonach
czy powieściach, rankingach popularności książek
wśród Polaków oraz niekończących się dyskusjach
na temat kanonu lektur szkolnych. To właśnie
temu ostatniemu zagadnieniu chciałbym się
przyjrzeć, zadając podstawowe pytanie - czy dzieła
Sienkiewicza kształtują postawy pożądane przez
nowoczesne państwo narodowe?
Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba zrozumieć, że nie
ma jednej, uniwersalnie dobrej wersji świadomości
narodowej. Sienkiewiczowski model polskości był
dokładnie tym, czego Polacy potrzebowali,
gdy nie mieli własnego państwa: kiedy ich
tożsamość narodowa była na przeszło sto
lat podana w wątpliwość. Ale te ciężkie
czasy dobiegły końca i kształtowanie
kolejnych pokoleń tymi samymi lekturami
jest po prostu poważnym błędem
edukacyjnym. Najlepiej pokazuje
to przykład opowiadania „Latarnik”
Sienkiewicza: istotą tego tekstu jest
historia Polaka, który pomimo utraty
swojego państwa zachowuje je w pamięci,
w różnych częściach świata walczy i cierpi
za ideały, które kojarzą mu się z utraconą Polską.
Przesłanie „Latarnika” da się streścić w kilku
słowach: „pamiętajcie o Polsce, kiedy jej nie będzie”.
Kształtowanie młodych Polaków przy pomocy takiej
lektury to więcej niż błąd - to edukacyjna zbrodnia.
Połowa uczniów takiej lektury w ogóle nie rozumie, i
to jest ta lepsza połowa; bo druga kończy omawianie
„Latarnika” z myślą: „Jeśli Polska zginie, to ja będę
o niej pamiętał”. A każdy dorosły Polak myślący
w ten sposób to porażka państwa narodowego -
Problemem w kształtowaniu nowoczesnej
tożsamości narodowej jest
właśnie fakt, że samo usunięcie Sienkiewicza ze szkół to
zaledwie drobny krok na długiej drodze prowadzącej do
zmiany wizerunku Polaków
w ich własnych oczach. Sienkiewiczowski obraz będzie
przenosił się z pokolenia na
pokolenie nawet bez wsparcia ze strony szkół - tkwi głęboko w świadomości znakomitej większości Polaków.
36
ponieważ dopuszcza sytuację, w której państwo
narodowe przestaje istnieć. Sposób myślenia, który
lektury szkolne powinny kształtować, ująć można
następująco: „Polska dała mi wszystko, i ja chcę tę
Polskę każdego dnia budować, poprawiać, walczyć
o nią i, jeśli trzeba, zginąć za nią”. Nie przygotowuje
się planów awaryjnych na wypadek utraty
niepodległości
- i dlatego „Latarnik” jest
dzisiaj
szkodliwy.
Inną „żelazną” pozycją na liście lektur jest „Potop”.
Tutaj Polacy mają państwo, walczą o nie, i nawet
składają mu w ofierze swoje prywatne szczęście.
Wydawać by się mogło, że samo to już wystarczy,
by uczynić z „Potopu” odpowiednią lekturę. Problem
polega jednak na tym, że cała szkolna literatura
batalistyczna powtarza wzory sienkiewiczowskie.
Mamy garstkę bohaterskich szlachciców stawiających
czoła miażdżącej przewadze Szwedów, rok 1655
- i garstkę bohaterskich powstańców stawiających
czoła miażdżącej przewadze Niemców, rok 1944.
Gdzieś po drodze kanon lektur szkolnych zgubił
odsiecz wiedeńską, Księstwo Warszawskie, Legiony
Piłsudskiego... Owocem takiego postępowania jest
niemożność wyobrażenia sobie, że nasz kraj jest
silny. Czujemy się słabi, na arenie międzynarodowej
przywiązujemy wagę do pustych gestów, a nie
realnych sukcesów - całkiem przecież możliwych
(jesteśmy najsilniejszym ekonomicznie krajem
Europy Środkowej), ale trudnych do osiągnięcia bez
nacisku polskiej opinii publicznej. Oczywiście, te wady
nie są wyłącznie efektem czytania Sienkiewicza i
można wymienić wiele innych przyczyn - ale związek
istnieje.
Problemem
w
kształtowaniu
nowoczesnej
tożsamości narodowej jest właśnie fakt, że samo
usunięcie Sienkiewicza ze szkół - samo w sobie
niemal nieosiągalne - to zaledwie drobny krok na
długiej drodze prowadzącej do zmiany wizerunku
Polaków w ich własnych oczach. Sienkiewiczowski
obraz będzie przenosił się z pokolenia na pokolenie
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Teraz
jednak,
dziewięćdziesiąt lat po
odzyskaniu niepodległości,
twórczość Sienkiewicza jest
widmem
prześladującym
polską edukację (...)
nawet bez wsparcia ze strony szkół - tkwi głęboko
w świadomości znakomitej większości Polaków.
Pokazuje to na przykład alergiczna reakcja na
rosyjski film „Rok 1612”, w którym polscy żołnierze
i ich przywódca zostali pokazani jako uosobienie
cech stereotypowego najeźdźcy - byli brutalni,
okrutni, usiłowali narzucić pokonanym Rosjanom
własną kulturę i religię. Obraz niezbyt pochlebny, ale
w polskiej kinematografii zobaczyć można bardzo
podobny obraz Szwedów, Turków, Rosjan czy
Niemców w bezliku filmów poświęconych najazdom
na Polskę. W taki sposób po prostu ukazuje się
wrogów, i w zasadzie niewiele ma to wspólnego z tym,
czy dany naród w dzisiejszych czasach nadal jest
śmiertelnym wrogiem. Tymczasem „Rok 1612”
padł ofiarą wielostronnej, agresywnej krytyki,
opierającej się często na wyszukiwaniu w
filmie scen, w których Polacy zrobili coś
złego - upili się, przeklinali, nakrzyczeli na
rosyjskiego chłopa, i tak dalej... Żeby nakręcić
kampanię roku 1612 w sposób zadowalający
dla Polaków, rosyjski reżyser powinien chyba
przedstawić armię najeźdźców jako nacierającą pod
sztandarami Zbawienia i jedynego Boga, walczących
z Rosjanami bez zadania komukolwiek jednej rany.
Innym argumentem przeciwko rosyjskiemu filmowi
było przedstawianie go jako odpowiedzi na „Katyń”.
W tym może być ziarno prawdy, ale... Ja, jako Polak, po obejrzeniu świetnego, ale przygnębiającego
i smutnego „Katynia”, z dużą przyjemnością popatrzyłem na „Roku 1612”, jak Polacy biją Rosjan na
ulicach Moskwy. I była to moim zdaniem całkowicie
naturalna reakcja - oba filmy w pewien sposób się
uzupełniają i nie ma powodu, żeby na któryś nakładać polityczną ekskomunikę z życia publicznego.
Podobne przykłady alergicznych reakcji polskiej
opinii publicznej i swoistego narodowego egocentryzmu można mnożyć - i wszystkie są przejawem powszechnego sposobu myślenia, który swój początek
bierze od czynienia z literatury sienkiewiczowskiej
obowiązującego kanonu pisania o Polsce.
Henryk Sienkiewicz był pisarzem genialnym na swoje
czasy - czasy, w których tożsamość narodową trzeba było podtrzymać mimo braku państwa polskiego.
Teraz jednak, dziewięćdziesiąt lat po odzyskaniu
niepodległości, twórczość Sienkiewicza jest widmem
prześladującym polską edukację i utrudniającą stworzenie nowoczesnego narodu, przygotowanego na
wyzwania zupełnie inne niż w drugiej połowie dziewiętnastego wieku.
{LEXU§ 1/2009}
KULTURA
Nie straszne ,,Czarownice" i
,,Sunshine boys" zimową porą
-Małgorzata Moch-
D
wa chwytliwe tytuły w repertuarze Teatru
Powszechnego, „Czarownice z Salem” i
„Słoneczni chłopcy” wywołały u mnie dwa
odmienne wrażenia. To, czego dziś szukamy teatrze,
poza jakimś ponadczasowym katharsis, to dawka
jakieś pozytywnej energii i humoru. Wiele zależy
od oczekiwań, które ma się co do przedstawienia.
Niemniej jednak z racji sesji zimowej lub (wersja dla
niektórych) z racji braku sesji zimowej i być może
pewnego stopnia bezhołowia umysłowego polecam
dwie niżej (subiektywnie) opisane sztuki.
Bez zbytniej ekscytacji ogląda się te
pierwsze. Jeśli widz oczekuje spektakularnych akcji
rozczarują go „Czarownice”. Sztuka amerykańskiego
klasyka XX wieku Arthura Millera opowiada o
„polowaniu na czarownice”, masowej histerii i
oskarżeniach o czary w purytańskiej Ameryce końca
XVII w. Widowisko skłania do ogólnych refleksji nad
naturą uprawiania polityki, jej patologiom i mrocznym
zakamarką. Do bólu dydaktyczna i ciężka. Brakuje jej
dystansu do tematu prześladowania, lustracji. Brakuje
poczucia humoru. Unika tego, co powszechnie
rozumie się pod słowem „czary”, kończy bez puenty
i pozostawia wiele spraw niewyjaśnionych. Plusem
przedstawienia jest natomiast to, że mówi o potrzebie
obrony prawdy, pokazuje mechanizmy manipulacji
przeradzającej się w fanatyzm i nietolerancje. Jak
z błahej sytuacji rodzi się krwiożercza machina
sądowa. Sztuka ukazuje obłęd ludzi władzy. Jak w
sytuacjach kryzysowych bierze górę plotka, zemsta,
zawiść, korzyści własne. Choć nie tego oczekiwałam
od „Czarownic”, dochodzę do wniosku, że temat
ten był tylko pretekstem do opowiedzenia czegoś
jeszcze, jakby na marginesie sztuki. Reżyserka,
Izabella Cywińska, pominęła istotny wątek
feministyczny z utworu Millera, a postacie kobiece
są nieciekawe, w tym główna bohaterka ( w tej roli
Eliza Borowska) sprowadzona do roli zawziętego i
prostackiego, choć całkiem sprytnego i chytrego
babsztyla. Inaczej odbiera się sztukę, gdy idzie się
z odpowiednim nastawieniem, licząc na niewielki
wysiłek, „ Czarownice” należałoby jednak obejrzeć
w szczytowej formie umysłowej :)
Odmienne wrażenie wywołało u mnie
lekkie i przyjemne przedstawienie „Słoneczni
chłopcy”. Samo słowo „chłopcy” to zabieg dość
przewrotny bo rzecz jest o dwóch już mocno
starszych jegomościach. Neil Simon pytany, czy jego
sztuka jest komedią, czy też dramatem, odpowiadał:
„A życie czym jest, komedią czy dramatem? Życie
jest i jednym i drugim. Dlatego nie widzę żadnego
powodu, aby w moich sztukach nie mieszało się
jedno z drugim.” Dość prowokująca komedia o
dwóch dawnych gwiazdach variétés ( duet Zbigniewa
Zapasiewicza i Franciszka Pieczki), których lata
świetności dawno minęły. Spotykają się by powtórzyć
cieszący się olbrzymim powodzeniem kilkanaście lat
wcześniej skecz. Wracają dawne animozje i dawne
przyjaźnie. Bystry dialog obfituje w sarkazm, ironie i
złośliwości, ale skrywa głębiej ukryty sentymentalizm
ludzi, którzy mimo starości i chorób, trzymają
fason. Zgryźliwy humor pomaga ukryć bohaterom
pustkę starości. Duma nie pozwalająca zapomnieć
o dawnych urazach oraz niechęć do przyznania
się, że życie nie potoczyło się wg młodzieńczych
planów, stwarza wiele zabawnych sytuacji. Maciej
Wojtyszko, reżyser spektaklu, dał pole do popisu
dwóm znakomitym aktorom, którzy wcielając się
w przeciwnych charakterologicznie bohaterów,
mistrzowsko tworzą wyraziste dzieło. Myślę, że żeby
szerzej zrozumieć sarkastyczny oddźwięk sztuki
wypada przywołać topos błazna, zwierający raz
tragiczne, raz śmieszne, raz ludyczne raz groźne
odcienie. Ciągle żywy kult starych kabaretów i
skeczy nie pozawala odejść w niepamięć starym
komikom. Bo czyż nie śmiejemy się ciągle z tych
samych rzeczy? „Słoneczni chłopcy” obok licznych
przedstawień teatralnych na całym świecie miały
także dwie ekranizacje filmowe przyjęte z dużym
entuzjazmem przez krytyków (w ekranizacji z 1975 w
postać jednego z komików wcielił się Woody Allen).
Rzeczywistość zmityzowana
bo nie tylko fantastyka pozwala rzucić wodze wyobraźni
-Marek Skrzetuski-
W
e współczesnej literaturze pięknej
wyróżnić można pewien nietypowy
kierunek. Odwołuje się on z jednej
strony do rzeczywistości, zdawałoby się najbardziej
prozaicznej, z drugiej do wyobraźni, w stopniu znacznie głębszym niż fantastyka. Brzmi to paradoksalnie
– tak, jakby pogodzić ogień z wodą. A jednak na tym
właśnie polega mityzacja rzeczywistości, będąca
istotą tego nurtu.
Twórcą tego pojęcia jest polski pisarz
pochodzenia żydowskiego, Bruno Schulz. W swoich pracach literaturoznawczych przekonywał, że
wszystkie dzisiejsze pojęcia i idee mają swoje źródło
w dawnych mitach, legendach. Niestety, współczesny świat zdaje się o nich zapominać, wyjaławia z
tajemniczego uroku codzienność, zamyka nas w
klatce szarości. Lekarstwo na ten stan rzeczy Schulz
podaje w swoich opowiadaniach.
O jego twórczości, najwyższej klasy
prozie poetyckiej, napisano już grube tomy. Nie wystarczy na to miejsca w tym artykule. Warto jednak
zwrócić przynajmniej uwagę na te elementy, które z
perspektywy prostego czytelnika są najciekawsze.
Czyli to, jak ukazany świat - niezauważalnie i stopniowo - nabiera cech magicznych. Punktem wyjścia
staje się dziecięca wyobraźnia i fascynacje bohatera. Choćby w jednym z opowiadań ze zbioru „Sanatorium pod klepsydrą”, w oczach młodego chłopca
cech nadprzyrodzonych nabiera klaser na znaczki.
Ten prosty przedmiot staje się dla niego „Księgą”
pisaną wielką literą; Autentykiem dającym prawdziwą wiedzę o świecie. Jest to pretekst, aby opowiedzieć historię ubraną w baśniowe szaty. Wydarzenie
przestają nabierać cech mitycznych – stają się za to
urzeczywistnieniem nowego mitu, mitu o księdze.
Dodać to tego trzeba, że Schulz ma
niesamowity dar przedstawiania codziennego świata za pomocą pełnej tęczy kolorów. Już sam język
fascynuje liczbą barwnych synonimów, określeń
niespotykanych w języku potocznym. W ten sposób
potrafi wydobyć piękno z opisu nawet zakurzonej,
przemysłowej „Ulicy Krokodyli”. Także i w tej dzielnicy współczesności, w rodzinnym mieście autora,
Drohobyczu, można odnaleźć mity, tworzone przez
zabieganych, duszących się w pośpiechu ludzi.
Echa tych idei można dostrzec także u
kolumbijskiego noblisty, Gabriela Garcia Marqueza.
Za przykład weźmy jego pierwszą powieść „Szarańcza”. Podobieństwo wyraża się już w warstwie
fabularnej. Teatrem wydarzeń jest, tak jak u Schulza, małe, prowincjonalne miasteczko, wyniszczone
przez Kompanię Bananową. Przebywając w tym,
zdawałoby się, najnudniejszym miejscu na świecie,
w przeciągu ledwie kilku godzin poznajemy rządzące
nim mity. Nietypowy sposób prowadzenia narracji pozwala nam poznać wydarzenia z perspektywy trzech
osób o jakże różnej wiedzy i spojrzeniu na świat.
Tu pretekstem dla fabuły staje się śmierć jednego
z mieszkańców. Przez nią to właśnie rzeczywistość,
będąc wciąż tą samą rzeczywistością, nabiera cech
nietypowych, magicznych. Wątki te rozwijane będą
także w kolejnych opowiadaniach pisarza zwieńczo-
nych (jakże znaną) powieścią „Sto lat samotności”.
Również w najnowszej literaturze polskiej podejmuje się próby mityzacji rzeczywistości. Najbardziej
szanowaną przedstawicielką tego nurtu jest Olga
Tokarczuk, zdobywczyni już trzech nagród Nike, w
tym ostatniej z 2008 roku. W jednej ze swoich powieści (czy może raczej zbiorów opowiadań) opisuje
mityczny Prawiek – miejsce leżące między drogą z
Kielc do Tarnowa a zakolem rzeki Białki. I w miejscu
tym rzeczywistość przenika się z zakorzenionymi w
tradycji wierzeniami, lokalnymi mitami. Zwyczajne
zdarzenia przybierają nadzwyczajny obrót, a historie
często balansują na granicy jawy i marzenia (a niekiedy także koszmaru) sennego.
Ten typ literatury wymaga od nas dużego
zaangażowania. Czytelnik nieuważny często nie jest
w stanie zaakceptować przemian zachodzących w
świecie przedstawionym. Jest tu wiele niedopowiedzeń, a dla fabuły istotne jest każde słowo. Każdy
kolor, kształt, każda czynność bohatera, a w szczególności jego myśl może wpływać na odbiór rzeczywistości, kształtować ją w zupełnie nowy sposób.
Nie są to lektury na letnie popołudnia. Po oderwaniu się od książki jeszcze przez długie chwile trudno
jest czytelnikowi powrócić do normalnego postrzegania świata. Bo i w naturze ludzkiej jest ten stały
pierwiastek, który każe nam wierzyć w mity, legendy,
baśnie. Nie znika on razem z końcem dzieciństwa
– zmienia się tylko treść tych mitów. Warto je sobie
uświadomić, odnaleźć w sobie. Choćby korzystając
z tej literatury.
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
37
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
W pogoni za normalnością
z Łukaszem Ciołko rozmawia
-Aleksander
JakubowskiAleksander Jakubowski: Mówić do Ciebie
„padre”? (śmiech)
Łukasz Ciołko: Padre ?
AJ: Łukasz, obiecałeś szczerą rozmowę.
Niektórzy nazywają Cię Ojcem Chrzestnym... ?
ŁC: No dobrze… nie zaprzeczam. Jestem ojcem
chrzestnym… najmłodszego członka klanu Ciołko,
Mikołaja, uroczy chłopak. (śmiech)
AJ: Przez cześć ludzi z samorządu i ruchu
naukowego bywasz jednak traktowany, o zgrozo,
prawie jak Ojciec Chrzestny studentów WPiA,
aż zastanawiam się czemu to nie Ty sygnowałeś
okładkę numeru dla I roku. Z czego to wynika?
ŁC: Mam nadzieję, że nie są mi przypisywane
wszystkie przymioty Ojca Chrzestnego… Owszem
widzę jedną wspólną cechę: podobnie jak on, nie
potrafię mówić bliskim osobom „nie”. No i może
ta budząca respekt postura … (śmiech) A tak na
poważnie - takie opinie są bardzo miłe, ale skąd
wynikają, to pytanie nie do mnie. Nie robię nic
nadzwyczajnego. Lubię rozmawiać, utrzymywać
relacje oparte na przyjaźni, lojalności i szczerości.
Staram się słuchać i reagować na problemy. A poza
tym mam po prostu dużo sympatii do ludzi.
AJ: Czy dla młodszych kolegów i koleżanek
masz uniwersalną receptę jak najlepiej przejść
przez studia?
ŁC: Oczywiście, że nie. Poznawanie akademickiego
świata to fascynująca przygoda. Ale trzeba mieć
chęć stania się cząstką Wydziału. Może są tacy,
którzy traktują studia jak supermarket, w którym
wybiera się półprodukty, a potem wrzuca do
mikrofalówki i otrzymuje tytuł magistra. Ale czasem
jedyną, a zarazem najprostszą drogą do sukcesu,
jest po prostu zdobywanie wiedzy, godziny spędzone
w bibliotekach oraz poszukiwanie i rozwijanie pasji.
Ważna może być także aktywność społeczna.
AJ: W czasie studiów byłeś działaczem
samorządu, kierowałeś Radą Kół Naukowych, do
tego głośnym echem odbiły się w Liście Żółtej
Twoje postulaty zmian mające doprowadzić tę
organizację do demokratyzacji i transparentności
oraz poprawić jej wizerunek oraz przede
wszystkim relacje wewnętrzne - zwane potocznie
„Lex Ciołko”. Czujesz się spełniony?
ŁC: Owszem,
zaspokoiłem swoją próżność.
(śmiech)
AJ: Ironia?
ŁC: Rzeczywiście - to było trochę z przekąsem.
Niestety gorzka prawda o nas, studenckich
aktywistach, a może i szerzej, o nas - studentach
prawa jest taka, że mamy tendencję do hiperbolizacji.
Jak nam wychodzi, to ogłaszamy mega-sukcesy,
jak idzie źle, szukamy winnych żądając ich głów.
Jednocześnie wypatrujemy cudownych reform
mianując je później np.„Lex Ciołko” - wszystko z
potężną dawką patosu i bufonady. Pytanie tylko: po
co?
38
AJ: Dopiero teraz zdobywasz się na dystans?
ŁC: Nigdy nie miałem problemu z dystansem do
siebie, choć czasem irytowałem się, że ludzie
postrzegają mnie jakoś tak opacznie. Prawda
jest taka, że mała liczba studentów interesuje się
samorządem czy działalnością kół naukowych,
a jeszcze mniejsza docenia aktywistów. Łatwiej
przychodzi im oczywiście krytyka. Ale to nie powód,
żeby rwać sobie głosy z głowy. Niektórzy czerpią
radość z pomagania innym, z pracy na rzecz
wspólnego dobra. Dla innych źródłem radości jest
wyjście do kina czy przeczytanie książki. Gdyby
każdy wykonywał swoje obowiązki, a poza tym robił
to, co przynosi mu samospełnienie i nie potępiał
tych, którzy mają inne podejście, wtedy nie byłoby
ani zawiści ani bufonady.
AJ: Dziś odcinasz kupony, na które zapracowałeś
podczas tych lat pracy dla studentów i Wydziału.
Warto było?
ŁC: W ogóle nie oceniam swojej działalności w
aspekcie profitów. O odcinaniu kuponów również
nie ma mowy. Po prostu nie wyobrażam sobie, że
mogłoby mnie nie być tam, gdzie coś się działo! Z
pewnością ogromnie dużo się nauczyłem, poza tym
poznałem wielu fantastycznych ludzi, przekonałem
się na kim mogę polegać, a z kim mogę co najwyżej
pójść na kawę. (śmiech)
Ale szczerze mówiąc bywały też różne momenty
zwątpienia, chęć zrezygnowania z tej społecznej
aktywności..
AJ: Była deklaracja dymisji z funkcji szefa RKNu
złożona w maju 2008. Klasyczny PR.
ŁC: Owszem, ale w celu zwrócenia uwagi na
potrzebę sanacji.
AJ: Oddałeś się do dyspozycji Rady Kół
Naukowych tydzień po zakończonym III
Ogólnopolskim Zjeździe Kół Naukowych, który
zdaniem większości, okazał się sukcesem w
wymiarze organizacyjnym i merytorycznym…
ŁC: Wykonałem misję. Zeszło wielomiesięczne
napięcie. Przyszedł dobry moment na refleksję.
Z Krzyśkiem Wawrzyniakiem żartowaliśmy, że
dużo nauczyliśmy się w tym okresie nie tyle
o zarządzaniu projektami, ale o zarządzaniu
kryzysem. Nastąpił cały szereg nieprzewidywalnych
wydarzeń utrudniających nam organizację Zjazdu,
a dodatkowo zupełnie pomyliłem się co do
szerokiego wsparcia przedstawicieli wszystkich kół.
Oczywiście potwierdziła się stara zasada, że więcej
jest chętnych do krytyki niż do zaangażowania się.
Dziś usta malkontentów są zamknięte, a osoby,
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
Prawda jest taka, że
mała liczba studentów
interesuje się samorządem czy
działalnością kół naukowych,
a jeszcze mniejsza docenia
aktywistów.
które włożyły swoją energię w organizację Zjazdu,
takie jak wspomniany Krzysiek Wawrzyniak,
Kasia Mikołajczyk, Piotrek Kieloch, Paulina
Kuczyńska, Agatka Szafraniuk, Kuba Chowaniec
czy Basia Ubowska oraz osoby odpowiedzialne za
poszczególne panele, a także wiele innych mogą
być z tego dumne. Jednak Zjazd się zakończył i
trzeba było dobitnie wskazać nowy kierunek prac
RKNu – reformy.
AJ: Raz promujesz koła a innym razem
krytykujesz ich przedstawicieli a nawet
opiekunów naukowych. Wspierasz samorząd,
ale masz całą listę zastrzeżeń. Skąd wynika tak
częsta zmiana retoryki ?
ŁC: Pierwsza kwestia to możliwości jakie dają
studentom liczne organizacje. To bezsporne, że mogą
stanowić pole rozwoju. Podobnie z pracownikami
naukowymi: nikt nie zaprzeczy że mamy wielu
wybitnych uczonych oraz liczne autorytety.
Osobiście mam mnóstwo pozytywnych doświadczeń
związanych z działalnością w kołach naukowych
i w samorządzie. Niejednokrotnie stykałem się z
wykładowcami, którzy mnie inspirowali i wiem, że
podobnie ma bardzo wielu aktywistów.
Ale zgłaszali się także studenci, którzy skarżyli
się na niedostępność pracowników naukowych i
na brak wsparcia dla nowatorskich przedsięwzięć
studenckich. Zaś z
drugiej strony głośno było
o plotkach, że bycie opiekunem koła jest dobrze
postrzegane w środowisku wydziałowym.
Podobnie działacze kół i samorządu, z reguły
maja wspaniałe projekty, ale czasem obserwujemy
przerost formy nad treścią. Stąd też, jak w każdej
rodzinie, trzeba dbać i o morale i o dyscyplinę.
(śmiech)
AJ: Cofnijmy się w czasie. Kiedyś to Ty w cyklu
„Rozmowy w szafocie” przeprowadzałeś wywiady
do Bratniaka, który poprzedzał Lexussa, dziś
siedzisz po drugiej stronie. Jak wspominasz
swój redaktorski epizod?
ŁC: Bratniak ma dla mnie duże znaczenie z dwóch
powodów. Po pierwsze jako szef komisji informacyjnej
w ekipie Bartka Kowalewskiego odpowiadałem za
jego wydawanie. Można powiedzieć, że metodą
prób i błędów uczyłem się wszystkich niezbędnych
rzeczy potrzebnych w działalności samorządowej.
Oczywiście nie obyło się bez rozbijania o mielizny.
Po drugie, obserwując losy samorządu na
przestrzeni ostatnich 5 lat mogę śmiało zaryzykować
stwierdzenie, że przekształcenie się „Bratniaka” w
„Lexussa” stanowi swoiste spoiwo między dwoma
okresami samorządu. „Bratniak” oddawał ducha
romantycznego samorządu, z jego twórczym
nieładem, działaniami ad hoc, prostą formą ale
jednocześnie zapałem, wrażliwością i wydaje mi
się, że również ściślejszymi więzami koleżeństwa
między działaczami. Natomiast Lexuss to pismo
profesjonalne, rzetelnie redagowane, posiadające
estetyczną formę graficzną i, co najważniejsze,
ukazujące się regularnie. To znak czasu wskazujący
na potrzebę samorządu zorganizowanego,
działającego permanentnie, przypominającego
bardziej aparat administracyjny niż grupę przyjaciół
{LEXU§ 1/2009}
WYWIAD
połączonych pasją robienia czegoś dla
wspólnego dobra.
AJ: Wiele osób podziela Twoje
poglądy o samorządzie i ruchu
naukowym, ale są także ludzie mniej
życzliwi, którzy mimo mijających
lat patrzą na Ciebie co najmniej
krytycznie, a bywa że i zawistnie –
może teraz jest ich mniej, ale takich
„przeciwników” nigdy Ci chyba nie
brakowało?
ŁC: „Jednym z najmilszych doświadczeń
w życiu jest być celem, nie będąc
trafionym” – stwierdził Winston Churchill.
Dziś ja myślę podobnie. Zdaję sobie
sprawę z tego, że budziłem wiele emocji,
ale nikogo z moich konkurentów czy
krytyków nie nazwałbym przeciwnikiem.
W końcu wszyscy zaangażowani w
działalność na rzecz studentów czy
Wydziału mają na uwadze szczytne cele.
Tylko do celów chcą dochodzić różnymi
drogami. Wbrew pozorom, to właśnie
głosy krytyków stanowią dla mnie
największą motywację. Tym bardziej, że
tymi krytykami z reguły bywali ludzie inteligentni.
Czasem zmuszali do weryfikacji poglądów a czasem
do ich utwierdzenia. Ich obecność pozwala poczuć
smak zwycięstwa a zdarzało się, że zmuszała do
przyjęcia lekcji pokory.
AJ: Dajmy im wobec tego jakąś satysfakcję…
czego Łukasz Ciołko żałuje? Gdzie dostrzega
swoje błędy?
ŁC: Myślę, że bardziej bym żałował będąc biernym
czy trzymając swoje pomysły w szufladzie. A błędy
starałem się na bieżąco naprawiać lub przekazywać
wnioski z nich swoim następcom.
Takim moim niedosytem, a może nawet porażką
jest to, że nie zdążyłem doprowadzić do kodyfikacji
swoich postulatów reformatorskich w RKNie.
Funkcjonowanie na podstawie prawa zwyczajowego
było interesujące i dość efektywne, ale było też
podstawą wielu wykańczających dyskusji a nawet
kłótni. Mam tylko nadzieję, że standardy o których
wprowadzenie zabiegałem, zostaną skodyfikowane
jak najszybciej.
AJ: W tym kontekście chciałbym powrócić
do pytania o postrzeganie Ciebie jako Ojca
Chrzestnego właśnie w tej ponurej konotacji:
człowieka, który w sposób bardzo twardy,
zdecydowany i nie znoszący sprzeciwu kierował
Radą Kół Naukowych. Dla wielu , w tym dla osób
chcących założyć nowe koła naukowe, byłeś
prawie dyktatorem, który blokuje studenckie
inicjatywy. Czy był to kreowany wizerunek czy
raczej druga natura Łukasza Ciołko ?
ŁC: Jeżeli skupiamy się na mojej działalności w RKNie
to należy pamiętać, że po moich poprzednikach
odziedziczyłem pokaźny bagaż doświadczeń i po
prostu kontynuowałem linię dbania o jakość kół
naukowych. Oczywiście dorzuciłem do tego trochę
własnych przemyśleń, co w połączeniu z wadami
oraz zaletami mojego charakteru dało efekt taki,
jaki teraz wiele osób ocenia.
Nie chcę brać udziału w tych dyskusjach. Wyrażając
wolę przewodniczenia Radzie godziłem się na to
że moja działalność będzie poddana krytyce. Nie
ukrywam, że kierowałem się zasadą tyle kompetencji
ile odpowiedzialności, tyle odpowiedzialności ile
kompetencji. Z tego też wynikał mój zapał do walki
o jakość ruchu naukowego i nazywania rzeczy po
imieniu bez zbędnego dbania o konwenanse.
Z perspektywy czasu błędem wydaje się moje
twarde stanowisko wobec inicjatyw powstawania
nowych kół naukowych. Z obserwacji wiedziałem,
że wiele tego typu planów bardziej opartych jest
na słomianym zapale niż na realnym oszacowaniu
możliwości. Jednak młodzi, ambitni i uparci ludzie
maja to do siebie, że nie słuchają argumentów i
ostrzeżeń, ale wolą się sparzyć sami. RKN czuwa,
więc większych konsekwencji w rejestrowaniu
nowych kół nie ma, dlatego mogliśmy uniknąć wielu
emocjonujących spektakli. (śmiech)
Żal mi tylko tych młodych zapaleńców, którzy
szkodzą nie tyle studenckiemu ruchowi naukowemu,
co sami sobie. Niesmak niezrealizowanych planów
pozostaje na długo, a nic nie warte wpisy w CV tylko
o nim przypominają.
AJ: Tajemnicą poliszynela jest aktywność, a
raczej jej niski poziom, wśród studentów WPiA.
ŁC: Nie można obrażać się na rzeczywistość. Każdy
podąża własnymi ścieżkami. Prawdą jest, że spośród
konferencji studenckich popularnością cieszą
się tylko te z udziałem polityków lub medialnych
osobowości. Tymczasem nauka powstaje w
zaciszu bibliotek, a nie w błysku fleszy.
AJ:
Należy
zrezygnować
z
dużych
przedsięwzięć
ŁC: Myślę, że chodzi o bardziej rozsądne rozłożenie
akcentów. Na pierwszym miejscu powinno być
tworzenie podłoża do rozwoju naukowego członków
poprzez współpracę z opiekunem naukowym,
zapoznawanie się z warsztatem pracy, z tematyką
podejmowanych badań. W dalszej kolejności
kameralne spotkania, wymiana poglądów,
dzielenie się zdobytą wiedzą. Dopiero później,
o ile wystarczy czasu i sił, można popisywać się
przed szeroką publicznością efektami. Z obserwacji
wynika, niestety, że wielkie konferencje interesują
studentów głównie ze względów kulinarnych.
Myślę, że zdobycie uznania w kategorii „catering
roku” nie rekompensuje ciężaru pracy włożonego
w organizację i promocję samych wydarzeń,
przynajmniej z nazwy, naukowych.
AJ: Czy reformy studenckiego ruchu naukowego
mogą być przyczynkiem do podniesienia
poziomu Wydziału?
ŁC: Już od dawna popieram podejście do
studenckiego ruchu naukowego jak do alternatywnej
formy realizowania programu nauczania. Ale
mówienie o reformach jest trochę na wyrost. Chodzi
o wspólny wysiłek, który ułatwi studentom rozwój
naukowy, ograniczy biurokrację do minimum oraz
utrudni życie osobom szukającym łatwych i szybkich
korzyści. Zmiana przepisów musi wiązać się ze
zrozumieniem celów jakie przed sobą stawiamy.
AJ: Szczycimy się, że wraz z UJ jesteśmy najlepsi
w Polsce, ale ostatnie badania zdawalności
na aplikacje udowodniły, że nie jest jednak za
dobrze. Co można zrobić, zmienić, by WPiA na
bieżąco sprostało każdemu wyzwaniu?
ŁC: Co do zasady nie przykładam większej wagi
do jakichkolwiek rankingów. Masowość naszego
Wydziału powoduje, że rzetelna ocena jego
studentów i absolwentów jest właściwie niemożliwa.
Mam wrażenie, że sporo absolwentów może czuć
niejaki niedosyt. Najlepszy Wydział w kraju nie
gwarantuje bowiem przepustki do świata palestry.
Daje jedynie szansę, którą można wykorzystać lub
też nie. Pod względem możliwości nie mamy sobie
równych: świetna infrastruktura, wielu wybitnych
wykładowców, piękne tradycje, bieżący kontakt z
rynkiem pracy. To niewątpliwe atuty, ale też naturalne
atuty wynikające z przewagi jaką daje stolica. Od
stołecznego wydziału prawa możemy oczekiwać
wyznaczania nowych trendów, innowacyjności, a
przede wszystkim większego zaangażowania w
proces podnoszenia prawniczych standardów.
A w następnym numerze Łukasz Ciołko o :
samorządzie, aktywności studentów i kondycji
Wydziału czyli „w pogoni za normalnością… ”
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
39
{LEXU§ 1/2009}
KOŁA NAUKOWE
KOłO NAUKOWE KOŁO NAUKOWE
LIBERTAS ET LEX PRAWA RYNKÓW
KAPITAŁOWYCH
-Tymoteusz Zych-
S
tudenci o III Rzeczpospolitej – interdyscyplinarna konferencja naukowa na UW
Mija 20 lat od obrad Okrągłego Stołu i pierwszych
częściowo wolnych wyborów do Parlamentu –
wydarzeń, które położyły kres PRL oraz wyznaczyły
początek nowej, demokratycznej Polski. To czas
podsumowań, w których wezmą udział także
studenci naszej uczelni i wydziału.
Stan polskiego społeczeństwa, życia publicznego
i gospodarki w ostatnim dwudziestoleciu jest
przedmiotem całego spektrum ocen – począwszy
od pełnej afirmacji dorobku odrodzonego państwa, a
skończywszy na głębokiej krytyce formacji społecznej
i politycznej, jak powstała w Polsce po upadku
komunizmu. Większość z nich ma jednak charakter
czysto publicystyczny. Ciekawie na tym tle rysuje się
inicjatywa studentów naszego Uniwersytetu, którzy
podejmują próbę stworzenia bilansu funkcjonowania
państwa, w którym się wychowali i spędzili większość
swojego życia w sposób naukowy, z wykorzystaniem
wiedzy zdobytej na swoich kierunkach studiów i
merytorycznej pomocy pracowników UW.
W programie wydarzenia przewidziane są referaty
obejmujące najważniejsze dziedziny życia
publicznego w III RP – zarówno dyskurs polityczny,
pozycję międzynarodową, udział naszego kraju
w procesie integracji europejskiej, gospodarkę,
rynek mediów, przekształcenia elit, jak i aksjologię
systemu. Szczególną rolę będą na konferencji
odgrywać zagadnienia prawnicze, którym zostanie
poświęcona blisko połowa referatów. Zostaną
przedstawione m.in tematy z zakresu prawa
konstytucyjnego, prawa rynków kapitałowych, prawa
handlowego czy sprawy z elementem polskim, które
były rozstrzygane dotychczas przez ETS. W wielu
referatach wykorzystano kryteria ekonomicznej
analizy prawa i dokonano oceny komparatystycznej
rozwiązań przyjętych w Polsce oraz innych krajach
Europy i świata. Po każdym z przewidzianych
paneli przewidziana jest dyskusja z udziałem gości
i pracowników naukowych naszej uczelni.
Konferencja odbędzie się 11 maja w godzinach 9-18
w Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów – Potockich.
Organizatorzy zapraszają do udziału w niej i do
dyskusji o polskim dwudziestoleciu wszystkich
studentów WPiA UW.
Konferencja odbędzie
się 11 maja w godzinach
9-18 w Sali Balowej Pałacu
Tyszkiewiczów – Potockich.
Organizatorzy zapraszają do
udziału w niej i do dyskusji
o polskim dwudziestoleciu
wszystkich studentów WPiA.
40
-Michał Arabczyk-Przemysław Krzemieniecki-
KOŁO NAUKOWE
MEDIACJI I NEGOCJACJI
,,KOMIN''
-Marta Klonek-
K
oło Naukowe Prawa Rynków Kapitałowych
(KNPRK) jest jednym z najmłodszych kół
działających na naszym Wydziale. Oficjalnie zostaliśmy zarejestrowani pod koniec listopada
2008r., ale dyskusje na temat rynku kapitałowego,
jego struktury i przyszłości zaczęły się znacznie
wcześniej. Na pomysł założenia koła naukowego o
tej tematyce i wypełnienia swoistej luki w studenckim ruchu naukowym wpadliśmy w marcu 2008 r.
Z tym pomysłem udaliśmy się do prof. Aleksandra
Chłopeckiego, kierownika Pracowni Prawa Rynku
Kapitałowego w Instytucie Prawa Cywilnego, który
zgodził się zostać Opiekunem Koła. Jednakże szybki
start uniemożliwiły prace organizacyjne, związane z
rejestracją, które zajęły kilka miesięcy.
Na początku grudnia odbyło się Walne Zebranie Koła. Prezes Zarządu został wybrany
Przemysław Krzemieniecki. Walne Zebranie wybrało
także Zarząd: Michał Arabczyk (sekretarz), Karolina
Szmit, Kamil Kozubek, Tomasz Kruszyński, Łukasz
Machalski, Artur Siestrzewitowski i Roman Wilk.
Mimo iż nasze koło ledwo co powstało,
od razu zaangażowaliśmy się w rozwój studenckiego ruchu naukowego UW. W dniach 5-7 grudnia aktywnie uczestniczyliśmy w V Kongresie Kół Naukowych Uniwersytetu Warszawskiego, który odbył się
w Radzikowie. Podczas Kongresu przedstawiliśmy
prezentację nt. zmian w prawie rynku kapitałowego, związanych z implementacją unijnych dyrektyw.
Zjazd kół naukowych okazał się świetnym polem do
wymiany wzajemnych poglądów na przyszłość ruchu
naukowego UW. Nawiązaliśmy współpracę z Kołem
Naukowym Strategii Gospodarczej z Wydziału Nauk
Ekonomicznych, co zaowocowało pomysłem na wydawanie wspólnego magazynu o tematyce prawnoekonomicznej.
Spotkania koła będą przybierać dwojaką
formę: dyskusji na tematy związane z prawem rynku kapitałowego oraz całodziennych konferencji z
udziałem zaproszonych gości. Na przełomie kwietnia
i maja planujemy zorganizować wspólnie z Kołem
Naukowym z UKSW także zajmującym się podobną
tematyką dwudniową konferencję poświęconą najnowszym zmianom w regulacjach. W planach mamy
także zorganizowanie projektu badawczego z zakresu prawa rynku kapitałowego.
Spotkania koła są przewidziane na
czwartki godz. 18.30, oczywiście pod okiem naszego opiekuna prof. Aleksandra Chłopeckiego.
Szczegółów szukajcie na gronie oraz na naszej
stronie www.knprk.wpia.uw.edu.pl (wkrótce będzie
dostępna). Jeżeli jesteście zainteresowani działalnością w Kole, to zapraszamy do kontaktu
- [email protected]
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
K
ażdy z nas codziennie staje w obliczu
mniejszych i większych konfliktów, dlatego tak ważne jest, by wiedzieć, jak radzić
sobie w takiej sytuacji. Codziennie też musimy negocjować - czy to wybór filmu w kinie, czy termin
kolokwium. Jako prawnicy powinniśmy także poznać
możliwości, jakie daje proces mediacyjny jako alternatywa dla postępowania sądowego. Tego wszystkiego nauczysz się na spotkaniach Koła Naukowego
Mediacji i Negocjacji KoMiN.
Koło Naukowe Mediacji i Negocjacji
*KoMiN *zaprasza wszystkich studentów zainteresowanych tematyką mediacji i negocjacji na nasze
spotkania, które od semestru letniego 2009 r. będą
się regularnie odbywać w każdy czwartek o godz.
18.30. Przygotowaliśmy dla was gry negocjacyjne a
także dyskusje i wykłady pracowników naukowych
naszego wydziału, zajmujących się tą tematyką,
m.in. dr Ewy Gmurzyńskiej, dr Rafała Morka oraz
dr Pawła Waszkiewicza. Chcemy także poinformować, że 16 grudnia 2008r. został wybrany nowy zarząd koła, w składzie: Łukasz Batory (prezes), Jerzy
Bombczyński i Katarzyna Gutek (v-ce prezesi). Od
stycznia tego roku KoMiN zyskał też drugiego opiekuna naukowego. Został nim dr Rafał Morek.
II Dni Mediacji i Negocjacji:
Obecnie, we współpracy z Centrum Rozwiązywania Sporów i Konfliktów przy WPiA zajmujemy się przygotowaniem II Dni Mediacji i Negocjacji a
także III Ogólnopolskiego Turnieju Negocjacyjnego.
Jest to zakrojony na szeroką skalę trzydniowy projekt, obejmujący prezentacje, szkolenia o raz wspomniany turniej. Naszym celem jest szerzenie wśród
studentów różnych kierunków wiadomości o mediacji
jako sposobie rozwiązywania konfliktów we wszystkich dziedzinach życia. Zaprosiliśmy do współpracy
wiele ośrodków mediacyjnych. Ich przedstawiciele
poprowadzą szkolenia na tematy związane z mediacją i negocjacjami. Planujemy także zorganizować
na Kampusie Głównym wiele punktów informacyjnych oraz serię scenek odzwierciedlających procesy
powstawania i rozwiązywania konfliktów. Wszelkie
informacje o II DMiN będą na bieżąco udostępniane
studentom na naszej stronie internetowej www.komin.wpia.uw.edu.pl.
Serdecznie zapraszamy do uczestnictwa
w KoMiN studentów wszystkich roczników, niezależnie od waszego wcześniejszego doświadczenia w
dziedzinie mediacji i negocjacji.
Więcej informacji: www.komin.wpia.uw.edu.pl
Opiekun Koła: prof. Józef Okolski, dr Rafał Morek
Prezes: Łukasz Batory
{LEXU§ 1/2009}
REPORTAŻ
ANKIETY GRONOWE
-Krzysztof Muciak-
N
astał złoty wiek dla socjologii! Popularny
polski serwis internetowy, Grono.net,
wprowadził funkcję tworzenia ankiet.
Teraz każdy może sprawdzić, co myśli każdy. A
przynajmniej, co każdy chce, żeby inni sprawdzili,
że myśli.
Nasze polskie grono, „Internetowa Społeczność
Przyjaciół”, usiłuje upodabniać się do zagranicznych
serwisów społecznościowych. W związku z tym,
w kolejnych aktualizacjach dodawane są nowe
możliwości, oparte na mniej lub bardziej trafionych
pomysłach. Tak więc od pewnego czasu możemy z
poziomu swojej strony głównej obserwować niemal
całą działalność naszych znajomych – to, co wpisali
w statusie, to, z kim się zaprzyjaźnili, to, do jakiego
forum dołączyli, to, jakie zdjęcia dodali do swojej
galerii itp. Ha! Co tam, strony głównej! Możemy się
o tym dowiedzieć z poziomu każdej strony serwisu,
na której się znajdujemy, dzięki wyskakującym
powiadomieniom. Nic to jednak. Do pewnego
momentu cała sprawa prezentowała się całkiem
nieszkodliwie. Prawdziwe pandemonium rozpoczęło
się z chwilą, kiedy pomiędzy winogronkami zakwitł
pomysł, aby umożliwić użytkownikom portalu
możliwość zabawy w OBOP.
Z początku nieśmiało, a z czasem coraz częściej
wśród rozmaitych informacji o poczynaniach
ziomków zaczęły zakwitać monity pt. „Paweł
zagłosował na:”, „…:::JuraS:::… zagłosował
na:”, „KaSiEńKa zagłosowała na:”, po których
następowała intrygująca treść pytania badawczego.
Z czystej ludzkiej ciekawości zdarzało się
niektórym osobom (w tym także i mnie, a jakże!)
zaglądać do wyżej wspomnianej ankiety i dorzucać
swoje kliknięcie do bazy danych. O tym, z kolei,
dowiadywali się wszyscy moi znajomi, a niektórzy
z nich również dawali się skusić na zagłosowanie.
Tym sposobem lawinowo przyrastała ilość oddanych
głosów. Jakby tego było mało - wyskakujące monity
na bieżąco informowały ludzi o kolejnych ankietach,
odwiedzonych przez ich znajomych. Wygodne linki
w owych monitach pozwalały na płynne przejście od
jednej ankiety do drugiej, a potem, dlaczego nie!,
do kolejnej. Twórcy ankiet przeżywali niesamowity
szok, kiedy, skonstruowawszy na swoim profilu
minisondę dla dwudziestu znajomych, orientowali
się, że pół województwa
mazowieckiego
wyraziło
swoje
zdanie
na
temat:
„Czy
uważasz, że
powinienem
ściąć włosy?
Ta k / N i e ” .
Nad samym
wypełnianiem
pól
przy
odpowiedziach
można
strawić
długie
godziny,
a
wzrastająca
popularność ankiet
na gronie napędza
kreatywność
k o l e j n y c h
użytkowników,
którzy
postanawiają dowiedzieć się
czegoś o swoich znajomych,
a z rozpędu – również o ich
znajomych oraz o znajomych
ich znajomych.
Ewolucja sond wykształciła
kilka ich typów. Pierwszym z nich
są ankiety dotykające problemów
ogólnych: społecznych, politycznych,
aksjologicznych. Wśród nich pojawiały się pytania
typu „Czy Lech Kaczyński jest dobrym prezydentem
RP”, „Czy homoseksualiści powinni mieć dostęp do
wszystkich zawodów”, „Czy palenie w miejscach
publicznych powinno być całkowicie zakazane”. Drugi
nurt dotyka bardziej osobistych kwestii. Można zatem
wypowiedzieć się w sprawie preferowanego stylu
ubierania się kobiet/mężczyzn, wybrać spośród kilku
możliwości piosenkę, którą najchętniej usłyszałoby
się (?) na swoim pogrzebie, przyznać się do tego,
jakie wyrażenie spontanicznie nasuwa się na język w
momencie potknęcia się o nierówność podłoża, czy
też określić, który ze Smurfów odpowiada najbardziej
naszemu rysowi charakterologicznemu. Trzeci nurt
jest nurtem awangardowym, gdzie wśród odpowiedzi
na (przykładowe) pytanie o reakcję na zaczepkę
przedstawiciela płci przeciwnej na imprezie, zgodnie
współegzystować mogą: kopnięcie w krocze,
spontaniczny stosunek płciowy, niekontrolowany
wybuch śmiechu, bezwiedna defekacja oraz
przejażdżka konno. Jako czwarty nurt, wciąż jeszcze
niszowy (choć jego znaczenie stopniowo wzrasta),
wyodrębniłbym ankiety zupełnie abstrakcyjne, które
konstruowane są na zasadzie prostych skojarzeń
fonetycznych lub znaczeniowych. Ich celem jest
osiągnięcie efektu humorystycznego, jednak rezultat
ten nie zawsze udaje się twórcy osiągnąć. Ćwiczyć,
ćwiczyć! Tyle mogę doradzić.
Przedstawiając krótką charakterystykę różnych
typów gronowych ankiet, warto zwrócić uwagę na ich
faktyczną
użyteczność
w
życiu
codziennym.
Odpowiednio
zadane pytanie, a
najlepiej – zadane przez
kogo innego i umożliwiające
iluzorycznie
anonimową
odpowiedź (iluzorycznie, gdyż
istnieje na gronie niezwykle przydatna
opcja podglądu tego, jak głosowali w danej
sondzie Twoi znajomi), może być niezastąpionym
środkiem dowodowym w rozmaitych sporach,
może ułatwić zakup prezentu urodzinowego, może
rozbić związek („jak to?! Najbardziej lubisz kobiety
z miseczkami D?! a co z moim B, draniu?!”), może
pozwolić na poznanie skrywanych części charakteru
lub skłonności znajomego („Gdybyś mógł popełnić
przestępstwo bez konsekwencji prawnych, j a k i e
przestępstwo byś popełnił?”), zrozumieć pewne
jego/jej zachowania („Twoja najgorsza trauma z
dzieciństwa to:”) czy w ogóle zainteresować się
którymś z dalszych znajomych („Twój największy
seksualny fetysz to:”).
Oczywiście, istnieje duże prawdopodobieństwo,
że odpowiedzi zaznaczane przez znajomych są
odpowiedziami fałszywymi. Ale prawdopodobieństwo
owo również da się ocenić, dzięki sprawdzeniu
(po wcześniejszym dyskretnym „podsunięciu”
znajomemu) ankiety „Jak często zaznaczasz prawdę
w ankietach?”. W ramach ciekawostki przytoczę
wynik tego badania (stan na dzień 30 stycznia 2009):
„Zawsze” – 31%, „Nigdy” – 2%, „Czasami” – 33%,
„C*** cię to obchodzi” – 34%...
Miejsce na Twoje wnioski:
...…………………………………………………………
……………………………………………………………
………………………………….………………………
……………………………………………………………
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
41
{LEXU§ 1/2009}
KOMIKS
-Tomasz Pastuszka-
42
WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUSS
KOMIKS
ABC Aplikacji
fot. Dominika Helios - Komisja Praktyk
R
E
K
L
A
M
A
... a nauki tyle ...

Podobne dokumenty