S. Wanda Boniszewska

Transkrypt

S. Wanda Boniszewska
Ks. Jan Pryszmont, Ukryta stygmatyczka, Siostra Wanda
Boniszewska (1907-2003)
Fundacja „Nasza Przyszłość”, Szczecinek 2003.
SPIS TREŚCI:
Silna swoją bezsiłą ............................................................................................................................... 2
Przedmowa ........................................................................................................................................... 4
Wprowadzenie ..................................................................................................................................... 6
Rozdział I. Sylwetka siostry Wandy i główne jej przeżycia ................................................................ 8
1. Życiorys ....................................................................................................................................... 8
2. Życie duchowe ............................................................................................................................. 9
3. Cierpienia ................................................................................................................................... 10
4. Prześladowania ze strony szatana .............................................................................................. 12
5. Stygmaty i ekstazy ..................................................................................................................... 14
6. Znaki nadzwyczajne ................................................................................................................... 16
Rozdział II. Posłannictwo siostry Wandy .......................................................................................... 19
1. Przygotowanie do posłannictwa................................................................................................. 19
2. Słowa Pana Jezusa i Matki Bożej do siostry Wandy o jej posłannictwie .................................. 22
Rozdział III. Idea cierpień siostry Wandy za kapłanów i zakony ...................................................... 27
1. Przyjęcie cierpień za kapłanów przez siostrę Wandę ................................................................ 27
2. Wypowiedzi Pana Jezusa o kapłaństwie i życiu zakonnym ...................................................... 28
Rozdział IV. Pamiętnik więzienny siostry Wandy ............................................................................ 33
Dodatek .............................................................................................................................................. 54
1
SILNA SWOJĄ BEZSIŁĄ
Na początku drogi mojego życia Bóg postawił dwie świątobliwe siostry zakonne. Pierwszą
widziałem, kiedy w wieku 4 lat byłem z moją ciotką na spacerze. Szliśmy ulicą Autokolską w
Wilnie. W pewnym momencie pojawiły się przed nami dwie zakonnice w czarnych habitach do
ziemi. Ciotka pozdrowiła je, a pochyliwszy się, powiedziała do mnie szeptem: „Popatrz na
zakonnicę idącą z prawej strony – to święta. Rozmawia z nią Pan Jezus”. Nie zrobiło to na mnie
wrażenia, bo z kimże ma rozmawiać Pan Jezus, jak nie z zakonnicami? Była to s. Faustyna
Kowalska ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Już nigdy za życia jej nie spotkałem.
Drugą była s. Wanda Boniszewska ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Znała ją moja matka.
Wiem, że się przyjaźniły i że może z tego powodu zostałem wybrany do wygłoszenia wiersza na
powitanie metropolity wileńskiego ks. abp. Romualda Jałbrzykowskiego, kiedy składał wizytę w
domu zakonnym Sióstr od Aniołów w Pryciunach.
W latach następnych s. Wanda była moją katechetką. Zawdzięczam jej wiele. To właśnie ona
nauczyła mnie służenia do Mszy świętej. Przygotowała moją siostrę Wacławę i mnie do Pierwszej
Komunii Świętej. Utrzymywaliśmy kontakty w okresie nauki w szkole podstawowej i średniej, jak
również za okupacji, w czasie moich studiów w Wyższym Seminarium Duchownym w Wilnie (a po
roku 1945 w Białymstoku), aż doszedłem do kapłaństwa i otrzymałem sakrę biskupią.
Wspominam te czasy, bo s. Wanda w życiu naszej rodziny i krewnych była zawsze „dobrze
obecna”. Kiedy przeżywaliśmy dni pomyślne, mówiono u nas: „Ale by się siostra Wanda
cieszyła!…” Kiedy zaś przychodziły trudności, mama wzdychała: „Trzeba siostrę Wandę prosić o
modlitwę. Jej Bóg wysłuchuje…”
Młodzież nic wtedy nie wiedziała o stanach mistycznych s. Wandy. Na życzenie ks. abp.
Jałbrzykowskiego wszystko było otoczone sekretem. Dopiero ks. prof. Władysław Rusznicki
powiedział mi o przeżywanych przez nią cierpieniach. A po moich święceniach więcej szczegółów
ujawnił ks. proboszcz Czesław Barwicki. Obu tych kapłanów diecezji wileńskiej ks. arcybiskup
wyznaczył do komisji rzeczoznawców, której zadaniem była obserwacja zjawisk mistycznych.
Widywałem s. Wandę jako biskup po jej powrocie z katorgi w ZSRR. Najpierw gdy mieszkała
w Białymstoku, a następnie w Częstochowie. Szanowałem posłuszeństwo siostry okazywane
władzom duchownym. Nigdy nie ośmieliłem się pytać o doświadczane przez nią stany mistyczne.
Opanowywałem moją ciekawość, szanując jej osobiste przeżycia.
Bogu dziękuję, że na drodze mojego kapłaństwa pozwolił spotkać tyle ubogaconych
nadprzyrodzonymi darami osób. Przekazały mi one wiele dobrego. Siostra Wanda Boniszewska
nauczyła mnie szacunku do każdego człowieka. Mimo swoich cierpień miała radosne usposobienie.
Umiała pochylić się z dobrocią nad małym dzieckiem i z powagą słuchać problemów ludzi
utrudzonych pracą i życiem. Dziś rozumiem, że nauczył ją takiej postawy sam Chrystus. Bo
przecież to Bóg szanuje każde swoje stworzenie i prowadzi ku właściwym celom.
Pamiętam, jak w trakcie przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej tłumaczyła nam, że
miłość Boga należy widzieć nie tylko w darze życia, które jest naszym udziałem na ziemi, ale też
cieszyć się tym, że po ziemskim wędrowaniu czeka On na nas w niebie. Aby to wędrowanie było
pomyślne na wieczność, każdy z nas otrzymuje od Boga Anioła Stróża. Zatem pokazując szacunek
Boga do osoby ludzkiej, uczyła dzieci poszanowania każdego człowieka. Te lekcje – tak zwyczajne,
ale potwierdzone jej osobistym przykładem – do dnia dzisiejszego są w mojej pamięci żywe.
Staram się ją naśladować.
Świętej pamięci siostra Wanda to człowiek cierpienia, który nigdy nie okazał swojego bólu.
Często zapomniana, a jednak szczęśliwa – dzięki świadomości, że Chrystus jest obecny w jej duszy.
By jakoś przybliżyć tę świetlaną postać, chyba trzeba o niej powiedzieć: była mocarzem wiary i
ufności; była „silna swoją bezsiłą”. Domyślam się, że na swojej cierniowej drodze życia musiała
często powtarzać za św. Pawłem Apostołem: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Bóg
umacniał ją przez długich 95 lat. Zabrał do siebie wiosną 2003 roku, w 25-lecie pontyfikatu Jana
Pawła II. To nie przypadek, skoro na ołtarzu cierpienia tak jak Papież złożyła siebie Bogu za
Kościół Święty.
2
Wrocław, 7 października 2003r.
† Henryk Kardynał Gulbinowicz
Arcybiskup Metropolita Wrocławski
3
PRZEDMOWA
Sobór Watykański II w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele poucza: „Duch Święty nie tylko
przez sakramenty i posługi uświęca i prowadzi Lud Boży i przyozdabia cnotami, ale «udzielając
każdemu tak, jak chce» (1Kor 12,11) swoich darów, rozdziela między wiernych w każdym stanie.
(…) «Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra» (1Kor 12,7). Ponieważ wszystkie te
charyzmaty, zarówno niezwykłe, jak i te bardziej zwyczajne, szerzej rozpowszechnione, są bardzo
stosowne i potrzebne Kościołowi, dlatego trzeba przyjmować je z wdzięcznością i radością” (KK
12).
We współczesnych czasach również spotykamy chrześcijan cieszących się charyzmatami. Do
najznamienitszych współczesnych charyzmatyków należy stygmatyk św. Ojciec Pio z Pietrelcina,
który już za życia pociągał do siebie ludzi z całego świata. Po śmierci, a jeszcze bardziej po
beatyfikacji i kanonizacji jego grób nieustannie przyciąga miliony ludzi. Można powiedzieć, że
ciągle jest na ustach całego świata.
Bywają jednak sytuacje paradoksalne, gdy chrześcijanie obdarzeni niezwykłymi darami Bożymi
przez całe życie pozostają w ukryciu. O szczegółach ich życia i nadzwyczajnych darach Bożych
dowiadujemy się dopiero po ich śmierci.
Książka „Ukryta stygmatyczka”, opracowana przez Ks. prof. dr. hab. Jana Pryszmonta, którą
otrzymujemy do rąk, ukazuje taką właśnie Postać. Jest nią Siostra Wanda Boniszewska,
stygmatyczka ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Była to niewiasta wybrana, żyjąca przez 95 lat
w promieniach miłości Jezusa, który często do niej przemawiał. Orędzie otrzymane przez nią od
Jezusa ma w sobie jakąś niepowtarzalną i duchowo przekonywającą specyfikę. W tym co
przekazała, jak Czytelnik będzie mógł się przekonać, wszystko tchnie autentyzmem. Szczególnie
znamienna jest jej misja modlitwy za kapłanów i osoby zakonne. Niekiedy w jej sformułowaniach
można spotkać paradoksy. Jednak trzeba pamiętać, że bohaterka tej książki ciągle przemawia
językiem modlitwy i miłości.
Przez całe długie życie była człowiekiem cierpienia. Doświadczała go stale, a w szczególny
sposób w okresie pobytu w więzieniu sowieckim w latach 1950-1956. W pozostawionym
„Pamiętniku więziennym” o tych bolesnych przeżyciach mówi bardzo dyskretnie: „siedziało kilku
«Piłatów» – tak porównuję, bowiem tak ze mną postępowali”; „Naczelnik skopał mnie butami”;
„Będą mnie karać, jak nie karano nikogo”. Ale gdziekolwiek się znalazła, była z Jezusem i Jego
głosiła. Wszędzie miała odwagę modlić się z więźniarkami. Jak pisze w swym „Pamiętniku”:
„Szukałam Boga w ścianach więziennych”. I były owoce tego szukania. Naczelnik, który ją skopał,
przyszedł potem i prosił o przebaczenie, mówiąc. „Wiecie, teraz przekonałem się, że Bóg jest, bo
sumienie nie daje mi spokoju”. Kolejni lekarze nie potrafili rozpoznać i zrozumieć jej chorób,
dlatego wyśmiewali się z niej. Jednak w duszach tych ateistów budziła trwogę i szacunek. Relacja
siostry Wandy o przebytym więzieniu bogata jest w niepowtarzalne obserwacje, jakie trudno jest
spotkać w relacjach innych więźniów, którzy cierpieli za wiarę.
Mamy przed sobą niezwykłą charyzmatyczkę, naznaczoną stygmatami i obdarzoną wieloma
innymi nadzwyczajnymi darami. Ale za życia pozostawała ukryta, wiedzieli o niej jedynie nieliczni.
Społeczność wiernych dowiedziała się zaś dopiero po śmierci Siostry. Można pytać – dlaczego tak
się stało?
Siostra Wanda na pewno należała do grona osób wybranych, autentycznie pokornych,
przeżywała głębokie poczucie własnej ułomności. Ofiarowane jej przez Pana dary i charyzmaty
chciała ukryć i prosiła o to Pana Jezusa. Nie można wykluczyć, że święte posłuszeństwo zakonne, o
którym czytamy w życiorysach świętych, miało na to swój wpływ. Nie do nas jednak należy
wyrokowanie o tajemnicach Bożych. Raczej należy uwielbiać działanie łaski Bożej w słabym
człowieku i za nią dziękować. Należy żywić przekonanie, że siostra Wanda, aczkolwiek ukryta na
ziemi, swoją świętością spełniła wielką misję. Tę misję, jak wierzymy, teraz na pewno wypełnia z
nieba.
W tym miejscu należy wyrazić głęboki szacunek i uznanie Ks. prof. Janowi Pryszmontowi za
ukazanie tej pięknej, dotąd nieznanej postaci. Stronice tej książki przekazują nam mocny acz
łagodny głos Osoby, która żyła w naszych czasach, w okresie rozszalałej burzy, gromadząc w
4
swym wnętrzu wszystek ból tej ziemi i jednocześnie ukazując blask nieba. Czytając tę książkę,
pozostaje się pod wielkim wrażeniem tej wybranej, wspaniałej siostry zakonnej – przedstawicielki
instytutów życia konsekrowanego.
Warszawa 23 listopada 2003r.
w Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata.
O. Gabriel Bartoszewski OFMCap
5
WPROWADZENIE
Nadzwyczajne zjawiska religijne budzą na ogól duże zainteresowanie w szerokich kręgach.
Niewątpliwie należy do nich stygmatyzacja. Od czasu św. Franciszka z Asyżu, który pierwszy
otrzymał te znaki Męki Pańskiej, można odnotować sporą liczbę osób, które otrzymały ten dar.
Niektóre z tych obdarowań odbiły się dość głośnym echem. Przykładowo można wymienić
Katarzynę Emmerich, Teresę Neumann, a już w ostatnich czasach św. Ojca Pio i Martę Robin.
Zamiarem obecnej publikacji jest zapoznanie z przypadkiem stygmatyzacji w naszym kraju. Łaską
tą została wyróżniona s. Wanda Boniszewska ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Fakt ten był
dotąd nieznany ogółowi, gdyż zdecydowanie zastrzegła, żeby całą sprawę zachować w tajemnicy
do jej śmierci.
W niniejszym opracowaniu przedstawimy życiorys s. Wandy wraz z charakterystyką jej
mistycznych przeżyć, a więc jej życia duchowego, cierpień i znaków nadzwyczajnych. Dla
lepszego naświetlenia tej postaci dołączymy dwa szkice o zagadnieniach szczególnej wagi, a
mianowicie o jej wybraniu przez Chrystusa i posłannictwie oraz o idei jej cierpień za kapłanów i
zakony. Przytoczone w tych szkicach słowa Chrystusa skierowane do s. Wandy są bardzo
wymowne dla naświetlenia jej życia wewnętrznego. Na uwagę szczególnie zasługują też słowa
Pana Jezusa o godności kapłana i surowym osądzie jego niewierności. Natomiast wzruszające są
słowa o gotowości Pana Jezusa do przebaczania kapłanom, gdy okażą żal i gotowość nawrócenia.
Źródłem dla tej pracy jest dziennik s. Wandy, w którym odnotowała także kierowane do niej
słowa Chrystusa. Główną pomoc stanowią opracowania jej spowiedników – ks. Czesława
Barwickiego i o. Antoniego Ząbka TJ. Istniały także notatki pierwszego jej spowiednika i dobrego
znawcy mistyki ks. Tadeusza Makarewicza, z których korzystali również tamci. Niestety, te zapiski
zaginęły. Gdy niedługo przed śmiercią ks. Makarewicza (zm. 1959r.) zapytałem o jego zdanie na
temat s. Wandy, odpowiedział, że sprawę jej uważa za poważną. Jako uzasadnienie zaś tego podał
fakt, że ona bardzo dużo cierpi i że idea jej cierpień, tj. za kapłanów i zakony, jest spotykana u
wielu mistyków ostatniej doby.
Przy tym decydujące znaczenie miały dla nas prace ks. Barwickiego, który sprawie s. Wandy
poświęcił całe swoje życie. Jako kapelan sióstr przepisał znaczną część jej dziennika, a siostry
podczas repatriacji przewiozły go do Polski, ratując w ten sposób od zniszczenia. Sam bowiem
dziennik wraz z wieloma fotografiami i dokumentami został zniszczony przez władze sowieckie po
wydaniu wyroku skazującego o. Ząbka i siostry.
Ksiądz Barwicki zgromadził też wiele informacji na podstawie opowiadań s. Wandy, własnych
obserwacji i zasłyszanych o niej opinii. Pozostawił trzy wersje obszernych opracowań i szereg
przyczynków, skupiając się na ważniejszych zagadnieniach. W obecnej publikacji niektóre akapity
zostały wręcz zaczerpnięte z jego prac. Jednak trzeba było zrezygnować z zaznaczenia tutaj ich
miejsca, a częściowo i daty ze względu na brak dokładnego i systematycznego uporządkowania
dokumentacji.
Pewne znaczenie ma moja znajomość z s. Wandą. Trwała ona od 1948r., gdy zostałem
proboszczem w Bujwidzach, w której to parafii siostry z jej Zgromadzenia miały swój dom w
miejscowości Pryciuny. Parafia ta znajduje się w odległości 40 km od Wilna, w kierunku
północnym i 20 km od Niemenczyna. Początkowo dojeżdżałem co drugą niedzielę do Pryciun,
gdzie w kaplicy sióstr w ich domu odprawiałem Mszę św. dla okolicznych mieszkańców. Po kilku
latach władze sowieckie zakazały mi tego, gdyż nie było oficjalnego zatwierdzenia tego „miejsca
kultu”. Siostry jednak zapraszały mnie od czasu do czasu ze Mszą św. dla nich, zwłaszcza ze
względu na chorą s. Wandę oraz by nie wzbudzać podejrzeń, że ukrywają o. Ząbka. Obserwując
wtedy s. Boniszewską, widziałem wyraźne sine blizny na jej rękach, a także jak zmieniał się wyraz
jej twarzy po przyjęciu Komunii św. (na jej policzki wstępowały wtedy charakterystyczne żywe
rumieńce).
Po aresztowaniu o. Ząbka i sióstr wzmogło się zainteresowanie radzieckich organów bezpieki
moją osobą (wiedziałem o tym, że ojciec ukrywa się u sióstr) i wzrosła moja obawa przed
aresztowaniem. Ten niepokój był uzasadniony. Jego potwierdzenie znalazłem w aktach sądowych
o. Ząbka i sióstr, przechowywanych obecnie w archiwum MGB w Wilnie. Prowadząc kwerendę w
6
tym archiwum, przekonałem się, że gdy zapadł wyrok w ich sprawie, MGB wydało oświadczenie,
że jeszcze szereg innych osób było w to zamieszanych i że wobec nich będzie się dalej toczyło
śledztwo. Na tej liście, na której znajdowały się m.in. nazwiska pięciu księży, moje figurowało na
drugim miejscu. I tylko odwilż polityczna w Związku Radzieckim uchroniła mnie przed
aresztowaniem.
Siostrze Wandzie posyłałem paczki do więzienia, posługując się nazwiskiem pani Łakis,
parafianki i sąsiadki z Pryciun. Po jej zwolnieniu stale podtrzymywałem z nią kontakt i
odwiedzałem ją tak w Białymstoku, jak i w Częstochowie. Za moją sugestią została przewieziona z
Częstochowy do Chylic, gdzie co tydzień lub co dwa regularnie ją odwiedzałem. Słyszałem, jak
ciągle powtarzała, iż bardzo tęskni za niebem. Czasem widywałem ją w ekstazie, gdy nie spała, a
jednak była „nieobecna”. Jednak w ostatnich latach jej życia rozpoznawanie tych stanów było
niemożliwe ze względu na jej zaawansowaną sklerozę.
Wreszcie jako dokument szczególnej wagi został dołączony pamiętnik s. Wandy z więzienia.
Napisała go po powrocie na polecenie swojego spowiednika. Jest to dobitne świadectwo
martyrologii Polaków mieszkających na terenach dawnych Kresów Wschodnich. Autorka
przebywała w więzieniu sowieckim prawie 6 lat i 7 miesięcy, od 11 kwietnia 1950r. do 15
października 1956r., włączając okres pobytu w punkcie przesiedleńczym w Bykowie. Przeszła
przez całą machinę metod śledczych i wymyślnych szykan. Przeżyła tam szereg niezwykle ciężkich
chorób. Była poddawana bardzo trudnym badaniom (nawet jeden raz przy zastosowaniu szoku
elektrycznego) i dotkliwym karom, takim jak karcer czy umieszczanie w celach z więźniarkami
ciężko chorymi psychicznie oraz upokarzającemu poniżaniu.
Proste i zwięzłe w swej formie, wspomnienia z pobytu w więzieniu są wstrząsające. Na tym tle
podkreślanie każdego odruchu ludzkiego współczucia u lekarzy i służby sanitarnej – karane surowo
przez władze więzienne, przenoszące natychmiast takie osoby do innych oddziałów, niezwykłe
nawrócenia służby nadzorczej, nawet niektórych funkcjonariuszy władz więziennych, równie
surowo karane – pozwala też dostrzec ślady sumienia u osób uwikłanych w przerażający i nieludzki
system powszechnego terroru i strachu.
Pamiętnik więzienny s. Wandy nie tylko ukazuje udręki więzień sowieckich, ale jest także
potwierdzeniem głębi jej życia wewnętrznego. Szukała oparcia i siły w modlitwie i w odczuciu
ciągłej obecności Jezusa cierpiącego i Jego Matki. Ocieramy się tu ustawicznie o przeżycia
mistyczne zakonnicy, o stany opuszczenia i doznanie ostatecznego osamotnienia, które nazywa
„czyśćcem”, a nawet „piekłem”, o stany ekstatyczne i wizje, których nie opisuje, a tylko o nich
mówi w sposób prosty, jakby to były rzeczy zupełnie zwyczajne. Stany te i rany krwawiące na
nogach, rękach i boku bardzo interesowały i niepokoiły władze MGB – nie tylko ze względu na ich
niezwykłość i niezrozumiałość, ale i ze względu na wpływ, jaki wywierało to zjawisko oraz
postawa s. Wandy na innych więźniów, na służbę sanitarną więziennego szpitala, a nawet na
niektórych przedstawicieli władz więziennych (zwłaszcza po śmierci Stalina). Toteż mnożyły się
szykany, kary, odosobnienia, tortury fizyczne, a jednocześnie coraz częściej zdarzały się odruchy
współczucia i nawrócenia.
Autorka pisze o tym wszystkim bardzo oszczędnie, językiem prostym, w którym jest wiele
błędów językowych, zwłaszcza w języku rosyjskim; staraliśmy się je jak najmniej poprawiać,
zachowując tym samym autentyzm wypowiedzi – może niekiedy nieporadnych stylistycznie, ale jej
własnych.
Przekazujemy ten tekst w przekonaniu, że czytelnicy, którzy go wezmą do ręki i przeczytają
uważnie, raz i drugi – nieprędko zapomną tę postać i jej proste słowa, opisujące wstrząsające i
niezwykłe przeżycia.
Trzeba jednak zaznaczyć, że obecna publikacja ma tylko wstępny charakter, gdyż skala przeżyć
s. Wandy i bogaty zakres wydarzeń związanych z jej życiem oraz głębia słów Chrystusa Pana
skierowanych do niej wymagają dalszego i bardzo wnikliwego naświetlenia przez dobrych
znawców mistyki. Tutaj natomiast zostaną przedstawione, jakby urywkowo, nie do końca
opracowane wyjątki pewnych ujęć i wypowiedzi, które powinny być poddane dokładniejszej
analizie i bardziej dojrzałej syntezie.
7
ROZDZIAŁ I. SYLWETKA SIOSTRY WANDY I GŁÓWNE JEJ PRZEŻYCIA
Aby przybliżyć sylwetkę s. Wandy, wypadnie przedstawić koleje jej życia, następnie zapoznać
z jej życiem duchowym, a dalej omówić cierpienia, w tym także ze strony szatana, zjawisko
stygmatów i ekstaz oraz znaki nadzwyczajne.
1. Życiorys
Wanda Boniszewska urodziła się 20 maja (według starego stylu) 1907r. w folwarku Nowa
Kamionka k. Nowogródka. Dziadek Wandy, Michał, za udział w powstaniu styczniowym został
pozbawiony majątku w Talkowie k. Trok. Ojciec Franciszek w niespełna rok po ślubie wyjechał do
Ameryki, gdzie wstąpił do seminarium duchownego, prawdopodobnie greckokatolickiego. Kiedy z
niego wystąpił, pracował na farmie, a po powrocie do kraju za zarobione pieniądze nabył folwark
Nowa Kamionka o powierzchni 50 ha, pracował zaś u hr. Grabowskiego jako nadleśniczy.
Matka Helena pochodziła z Wilna. Była córką Abrama i Fajgi Anolik, adoptowaną przez
rodzinę Turowskich. Przyjęła chrzest przed zawarciem małżeństwa w wieku 16 lat. Była gorliwą
praktykującą katoliczką i dobrą, pracowitą matką, oddaną całą duszą rodzinie.
Pierwszą Komunię Świętą Wanda przyjęła w Zielone Świątki 31 maja 1918r. w kościele św.
Michała w Nowogródku, a sakrament bierzmowania otrzymała z rąk bp. Zygmunta Łozińskiego 29
października 1921r. W lipcu 1924r. zgłosiła się do Zgromadzenia SS. od Aniołów przy ul. Trockiej
w Wilnie. Było to Zgromadzenie założone przez abp. Wincentego Kluczyńskiego, aby służyć
pomocą kapłanom w pracy duszpasterskiej. Miało swoją placówkę w Nowogródku, a dom
generalny i kilka pracowni noszących nazwę „Labor” w Wilnie. Ponieważ Zgromadzenie to zostało
założone jako ukryte, często utożsamiano je z tą nazwą. Matka generalna Maria Moniuszko
odmówiła przyjęcia ze względu na młody wiek kandydatki. 6 stycznia 1925r. przyjęto ją na próbę,
później jednak skierowano na roczny kurs gospodarczo-ogrodniczy w Ustroniu (20 km od Wilna).
W roku 1926r. Wanda Boniszewska została przyjęta do nowicjatu w Kalwarii Wileńskiej. Jej
kierownikiem duchowym został ks. Makarewicz. Wobec trudności, jakie napotkała będąc w
Zgromadzeniu, w 1927r. starała się – aczkolwiek bez skutku – o przyjęcie do innych zakonów
(bernardynek, benedyktynek). Nadal w łączności ze Zgromadzeniem Sióstr od Aniołów uczęszczała
na kursy gotowania, do szkoły powszechnej, którą ukończyła 15 maja 1928r., a później do szkoły
ogrodniczej na Sołtaniszkach w Wilnie. Pierwsze śluby zakonne złożyła 2 sierpnia 1927r. Po roku
je odnowiła, zaś w 1930r. złożyła śluby na trzy lata i odtąd stale przebywała w domach
Zgromadzenia. 2 sierpnia 1933r. złożyła śluby wieczyste w Kalwarii Wileńskiej przed ks.
Stanisławem Miłkowskim.
W 1946r., gdy siostry, w tym także i z Pryciun, wyjeżdżały do Polski, s. Wanda zgodziła się
pozostać w tym domu. Ksiądz Barwicki, kapelan sióstr w Pryciunach od 1941r., który w 1944r.
objął parafię w Łuczaju (Białoruś), 10 sierpnia 1948r. został aresztowany. 9 kwietnia 1950r., w
pierwszy dzień Wielkanocy, aresztowano o. Ząbka, który od paru lat ukrywał się w domu sióstr w
Pryciunach, i s. Rozalię Rodziewicz, a 11 kwietnia także i s. Wandę, a później szereg innych sióstr.
Siostra Wanda została umieszczona w gmachu MGB przy ul. Ofiarnej w Wilnie, ale okres śledztwa
spędzała przeważnie w szpitalu więziennym na Łukiszkach. Badania śledcze zostały ukończone 19
września 1950r. i wyrokiem specjalnego posiedzenia sądu przy MGB Związku Radzieckiego na
mocy paragrafów 58-1a, 58-10 cz.2, 58-11 KK RSFSR została skazana na 10 lat więzienia (o.
Ząbek na 25 lat). Jako chora, a więc nienadająca się do pracy została przewieziona do więzienia w
Wierchnie Uralsku, podczas gdy inne osoby wysłano do łagrów. Tam spędziła wiele czasu w
szpitalu więziennym. W dniu 26 sierpnia 1956r. została zwolniona z więzienia jako bezpodstawnie
skazana, po czym przewieziona do punktu repatriacyjnego w Bykowie pod Moskwą. Po powrocie
do Polski przebywała kolejno w Chylicach, w Białymstoku, od 2 września 1964r. w Lutkówce k.
Warszawy, a następnie od 13 grudnia 1966r. w Częstochowie, najpierw przy ul. Jasnogórskiej u
Braci Dolorystów razem z s. Rodziewicz, gdzie spełniały obowiązki gospodyń, dalej w paru
domach własnego Zgromadzenia. W dniu zaś 29 kwietnia 1988r. została przewieziona do Chylic
8
(Konstancin-Jeziorna). W ostatnich latach życia była poddana niemocy związanej z kalectwem i
wiekiem. Odeszła do Pana 2 marca 2003r.
2. Życie duchowe
O charakterze życia duchowego s. Wandy może świadczyć następująca wypowiedź Chrystusa
Pana do niej: SZUKAŁEM DLA SERCA MEGO OFIARY, KTÓRA BY CHCIAŁA POŚWIĘCIĆ SIĘ JAK HOSTIA
DLA WYPEŁNIENIA MOICH ZAMIARÓW. W TWYM SERCU CHCE SPOCZĄĆ MOJA MIŁOŚĆ, KTÓRĄ ŚWIAT
GARDZI, ZNIEWAŻA, ODRZUCA. NIE ŻAŁUJ ZŁOŻYĆ OFIARY Z SIEBIE. NIE MYŚL DŁUGO, JESTEŚ
NICZYM, MNIEJ NIŻ NICZYM, BO TYLKO NĘDZĄ, I TO OBCIĄŻONĄ GRZECHAMI.
To zalecenie oddania się Chrystusowi s. Wanda potraktowała z całą powagą i poświęceniem od
najmłodszych lat. Już w siódmym roku życia uświadomiła sobie swoje błędy, wady i trudności
wrodzonego charakteru, jak to, że była uparta, popędliwa, skora do zapalczywego gniewu, a nawet
zemsty. Światło Boże rozjaśniało jej duszę i wskazywało, jak wyrzec się wszelkich
nieuporządkowanych przywiązań i oddać się Jezusowi. Wydała wówczas sobie wojnę bez
najmniejszej litości: dyscyplina, suchy post, twarde spanie, ograniczenie snu do kilku godzin i wiele
innych umartwień. Wszystko bez wiedzy rodziców. Skutkiem zaś była silna anemia, która zmusiła
ją do pozostawania w łóżku przez całą zimę.
Praktyka umartwienia towarzyszyła jej przez całe życie w rozmaitych formach. Wyrazem jej
była praca i uczynność w domu rodzinnym, ale szczególnie później w Zgromadzeniu. Obok
umartwień cielesnych starała się świadczyć rozmaite usługi bliźnim, odpłacać się dobrym za złe,
czuwać nad językiem, okazywać posłuszeństwo najpierw rodzicom, a potem siostrom,
przełamywać siebie, przyjmując zajęcia przykre i niekonieczne.
Wyjątkowe miejsce w jej wewnętrznym nastawieniu zajmuje cześć dla Eucharystii. Świadczy o
tym pragnienie małej Wandzi przyjęcia Komunii św., gdy klękała przy kratkach w czasie jej
udzielania. Niezwykle poruszające przeżycie stanowiło przystąpienie do Pierwszej Komunii
Świętej. Chętnie przystępowała do niej i później. Głębia jej przeżyć znajduje odzwierciedlenie w jej
myślach: „Dziś od wczesnego rana czuję, jak wielkie pali mnie pragnienie Komunii św. Odbywam
rozmyślanie na temat: Co skłoniło Jezusa do przyjścia na ten świat? W duszy tęsknota, jakieś
ciemności zalegają. Pragnienie wzrasta coraz silniejsze, aż w ból się zamienia. Czuję głód Ciebie,
napój, proszę, Krwią Przenajświętszą. Czuję już tak ogromny ból, że opisać nie potrafię, chyba
można go porównać do męki duszy czyśćcowej, którą chwila jeszcze dzieli od miłości wiecznej z
Jezusem. Widzę, jak Jezus łączy się z kapłanem przy Ofierze Mszy św. Gdy się obudziłam, to
ujrzałam Dzieciątko Jezus w Tabernakulum, jak zapraszało mnie do siebie. Prędko wówczas
zerwałam się ze «snu» i poszłam do kaplicy, gdzie odbyłam spowiedź św. Jezus raczył złączyć się
ze mną w Eucharystii. Teraz było mi dobrze i wesoło” (24 grudnia 1941r.).
Siostra Wanda boleśnie przeżywała, gdy nie mogła przyjąć Komunii św. z rozmaitych
przyczyn, np. z powodu wewnętrznych rozterek albo gdy siostry dały jej wody do wypicia ze
względu na jej stan zdrowia; później abp Jałbrzykowski zezwolił jej przyjmować Komunię św.
także po wypiciu wody. Od lat najmłodszych bolała nad samotnością Chrystusa w Najświętszym
Sakramencie i długie nieraz godziny spędzała modląc się przed Tabernakulum.
Mówiąc o życiu duchowym s. Wandy, trzeba podkreślić jej szczególną więź z Chrystusem.
Świadczy o tym z jednej strony jej gotowość do ofiarności na rzecz Chrystusa, a z drugiej strony to,
że On miał w niej upodobanie: zapowiadając cierpienia, skłaniał do ich przyjęcia – ale były też
chwile, gdy w tych cierpieniach podnosił ją na duchu, dodawał sił i wzmacniał, czasem wręcz
zwracając się do niej w pieszczotliwy sposób. Ksiądz Barwicki znalazł ok. 40 takich zwrotów. Oto
kilka z nich: DUSZO WYBRANA, SIOSTRO ANIELSKA, SIOSTRO SERAFINO, ISKRO KAPŁANÓW, WANDZIU
OD RANY MEGO SERCA (niekiedy siostra tak siebie nazywała). MOJA UMIŁOWANA OBLUBIENICO,
MOJA KRÓLEWNO, NARZĘDZIE CAŁOPALNE, POCIECHO MOJA, UKOCHANIE MOJE.
Rysem szczególnym jej duchowości było żarliwe nabożeństwo do Matki Bożej, która jej się
ukazywała i pouczała. Warto podać kilka przykładów, rzucających światło na przebywanie s.
Wandy pod szczególną opieką Maryi.
W roku 1942 s. Boniszewska odbyła podróż do Wilna, do Ostrej Bramy. Oto urywki z jej
relacji: „W poniedziałek 21 grudnia wyjechałam do Wilna. Dziwnie duchowo i fizycznie czułam się
źle. (…) Chciałam niektóre bóle powiedzieć kierownikowi [ks. Barwickiemu], ale mówiłam Matce
9
Bożej (…). Usnęłam już przed Ostrą Bramą i tu Ona mi przyszła z ulgą jak duszy, tak i ciała.
Czułam się tak błogo, że oddychałam nadzieją powrotu dusz, dusz kapłańskich i zakonnic.
Błagałam o ich całkowite nawrócenie, tłumaczyłam ich, ale to było wszystko zbyteczne, bo Ona
wyprzedzała moje myśli. Powiedziała: «Jestem Matką miłosierdzia dla grzeszników». Matka
Najświętsza tchnęła niepokalanością, stąd powstało zrozumienie czystości serc, nie tylko własnego,
ale i tych kapłanów i zakonnic. Im większa czystość serca, tym większa rozpala się miłość (…). Po
chwili uśnięcia w Maryi, wracałam do prawdziwej jeszcze jazdy do Wilna.
(…) Pytam Niepokalaną, czy dusze te, o które głównie mi chodziło, będą zbawione. Milczenie.
Ufam jednak, polecam raz jeszcze. (…)”
O roli Matki Najświętszej w swoim życiu s. Wanda pisze: „W chwilach doświadczeń,
ciemności w duszy albo trwogi Matka Boża była (…) moją radością, Świecą, Gwiazdą,
Pośredniczką, Adwokatem. Dzięki Matce Bożej otrzymywałam pomoc w wysławianiu się przy
konfesjonale przed kierownikiem, przez którego otrzymywałam od Niej żywe słowa
przypieczętowane w prawdzie, że to jest od Boga (…)” (28 grudnia 1967r.).
A oto późniejsze świadectwo stygmatyczki na ten temat: „(…) Od zamieszkania w
Częstochowie (13 grudnia 1966r.) mój kontakt z Panią Jasnogórską był bardzo wyraźny. Często po
Komunii św. czułam się uszczęśliwioną, bo obok Najukochańszego Zbawiciela w swej ogromnej
miłości stawała i Najświętsza Jego Matka, Współodkupicielka, otaczająca (…) miłością specjalną
swoich synów – kapłanów. Moje rozmyślania czy audiencje były radosne i cierpiące, bo
Niepokalane Serce Matki pragnie pomagać kapłanom i zakonom, Kościołowi i całemu światu.
Matka Boża mocno bolała nad obojętnością, słabą wiarą i brakiem miłości…” (1980r.).
3. Cierpienia
Życie s. Wandy było jednym ciągłym pasmem niezwykle dotkliwych, prawdziwie dojmujących
cierpień i bólów. Dopiero uważnie wczytując się w wydarzenia jej życia, można ocenić ogromną
skalę bolesnych przeżyć. Należały do nich zarówno cierpienia fizyczne, jak i rozterki duchowe.
Niektórych z nich chyba nie byłaby w stanie znieść, gdyby nie wsparcie z nieba.
Poza mistycznymi cierpieniami i stygmatami, o których będzie mowa w następnym punkcie,
zajmiemy się tutaj sprawą przeżywania chorób. Wypada zacząć od przyjmowania chorób innych
osób na siebie, co datuje się od dzieciństwa. I tak np. gdy ojciec Wandy z powodu czyraków nie
mógł poruszać głową podczas polowych prac i cierpiał, ona przyjęła je na siebie, tak że ojcu
polepszyło się, a dziewczynkę obsypały czyraki. Innym razem sąsiadka z kilkorgiem dzieci
zaniemogła i nie miała kim się wyręczyć w pracy. Wandzie żal się jej zrobiło i przejęła tę chorobę.
Kiedy indziej, gdy ksiądz wikary w Nowogródku nie mógł mówić kazań z powodu bólu gardła,
Wanda wzięła to na siebie, a on żartował, że sam tak szybko się wyleczył, ona zaś nie może. Z kolei
s. Rozalia opowiedziała 7 lutego 1941r., że gdy miała przejść operację, s. Wanda obiecała jej
cierpienia przyjąć na siebie. Była to poważna operacja, skoro chora musiała złożyć podpis pod
oświadczeniem, że zgadza się na nią na własną odpowiedzialność. Siostra Rozalia stwierdziła, że
ani w czasie operacji, ani po jej zakończeniu nie odczuwała żadnych bólów. Idea przejmowania
chorób towarzyszyła s. Wandzie przez całe życie, ale za kogo i jakie dolegliwości przejęła, tego nie
można ustalić, ponieważ zwykle pozostawało to jej tajemnicą.
Od najmłodszych lat ciągle zapadała na najrozmaitsze choroby. Już w dzieciństwie kilkakrotnie
przechodziła zapalenie płuc. Jednym razem nabawiła się go wskutek przeziębienia, gdy na lekcji
religii u prawosławnego duchownego z całą stanowczością zaoponowała jemu, kiedy powiedział
coś przeciwko papieżowi, a on za karę zamknął ją w zimnym składziku i niefrasobliwie o tym
zapomniał.
Wiele przeszła wskutek niezrozumienia jej stanów mistycznych i prób leczenia przez
rozmaitych lekarzy, różnie oceniających jej stan zdrowia. Już same te badania były dla niej nieraz
upokarzające i bolesne. Najdotkliwiej odczuła przypisanie jej gruźlicy, której oczywiście nie miała,
choć otoczeniu wydawało się, że jest już w ostatnim stadium tej choroby, tak że spodziewano się jej
śmierci (przygotowano nawet suknię na śmierć i udzielono sakramentu chorych). Jeden z lekarzy
doradzał jej odmę. Spowodowało to nakaz przystępowania jako ostatnia do Komunii św., żeby
kapłan przez dotykanie jej warg nie przeniósł zarazków na inne osoby. Z tym łączy się również
10
całkowity zakaz uczęszczania do refektarza na wspólne posiłki, przebywania w towarzystwie
innych sióstr, darowywania im czegokolwiek, np. owoców, cukierków.
Szczególnie wiele chorób zniosła w więzieniu, o czym wspomina w swoim pamiętniku. Już po
powrocie do Polski, w Lublinie (20 października – 17 listopada 1962r.), została poddana operacji
guza na mózgu – oponiaka wielkości ziemniaka. Do Lublina została przetransportowana samolotem
z Białegostoku, ponieważ tamtejsza klinika neurochirurgiczna była w remoncie. Wydaje się, że
operacja ta to skutek przyjęcia choroby jednego z kapłanów. Natomiast 29 listopada 1985r. siostra
Wanda przy wysiadaniu z autobusu została potrącona przez przyczepę i doznała złamania szyjki
biodrowej. Długi czas leżała w szpitalu z nogą na wyciągu, ale kość nie zrosła się należycie i 11
maja 1981r. przeszła siedmiogodzinną trudną i skomplikowaną operację, po której znowu nastąpiło
długie leżenie z nogą na wyciągu. Noga dalej pozostała źle zrośnięta, sztywna, umożliwiając
zaledwie poruszanie się o kulach.
Osobliwą sprawą w życiu s. Wandy jest przyjmowanie leków. Zażywała je z posłuszeństwa, ale
najwidoczniej na nią nie oddziaływały. Poza okresem późnej starości, zazwyczaj nie tolerowała
lekarstw i prawie natychmiast je wydalała, poprzez wymioty.
Samo przebywanie we wspólnocie sióstr niosło ze sobą wiele ciężkich doświadczeń. Zapewne u
podstaw tego stanu rzeczy leżało przede wszystkim niepojmowanie jej przeżyć mistycznych, które
niekiedy stawały się powodem odosobnienia, nieuczestniczenia w spotkaniach, a nawet w
ćwiczeniach duchowych. Często była nierozumiana przez współsiostry oraz przez przełożone,
wskutek czego spotykała się z krytyką, czasem dość ostrą. Zdarzały się pewne kłopotliwe sytuacje.
Na przykład Matka Generalna, która była świadkiem ekstazy, cierpień i modlitw w intencji
uchybień niektórych sióstr, później niebacznie zwróciła tym siostrom uwagę, wywołując ich
oburzenie i pretensje wobec s. Wandy. Wiele cierpkich doznań stwarzało niezadowolenie
przełożonych z wykonywania prac, które jej zlecano. Gdy zaś sama została przełożoną domu w
Pryciunach, troskliwie starała się o jego należyte prowadzenie, co jednak nie zawsze spotykało się z
uznaniem innych sióstr.
Te nieporozumienia i wewnętrzne rozterki były utrudnieniem w życiu Zgromadzenia. Stąd
przełożone, żeby sprawę uprościć, wr. 1944 przeniosły ją do przytułku dla nieuleczalnie chorych w
Wilnie. Liczyły na to, że rodzona siostra Wandy, Urszula, która kierowała tym zakładem, będzie w
stanie zapewnić jej należytą opiekę. Na tę decyzję wpłynąć mogło również pogorszenie warunków
lokalowych. Siostra Wanda odczuła to jednak bardzo przykro, gdyż odczytała tę zmianę jako
odsunięcie od życia we wspólnocie Zgromadzenia. Jest rzeczą znaną, że Pan Bóg w przedziwny
sposób prowadzi osoby wybrane drogą ciężkich prób i ofiar. Jednocześnie obdarza je szczególnymi
łaskami. Z jednej strony, s. Wanda czuła się w przytułku zapomniana, z drugiej – doznała tu wielu
może bardziej intensywnych przeżyć mistycznych. Z czasem oswoiła się z otoczeniem i pogodziła
ze swoim losem. Toteż kiedy Matka Generalna zaproponowała jej przeniesienie na ul. Świętojańską
lub pozostanie w przytułku, s. Wanda ze względu na kaplicę wybrała tę drugą możliwość. W 1959r.
została umieszczona w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy i dopiero dzięki zdecydowanej i
szybkiej interwencji s. Rodziewicz mogła go już po tygodniu opuścić.
Cierpień s. Wandzie przysporzyła też sprawa pisania dziennika, który rozpoczęła 25 marca
1935r. Pan Jezus polecił jej zapisywać Jego wypowiedzi i wskazania. Nakazywali to również
spowiednicy, którzy czytali dzienniczek. Siostra Wanda pisze: „Mam wielką trudność pisać
dzienniczek. Ale jeżeli mi spowiednik każe, to będę pisać, uważając to za głos Boży. W tej chwili,
kiedy to piszę, to myślę, że źle wytłumaczyłam spowiednikowi i dlatego on mnie nie zrozumiał i z
pisania mnie nie zwalnia. Dręczyła mnie myśl, że to wszystko, co napisałam, jest kłamstwem i to,
co chcę pisać, też jest kłamstwem i że to wszystko mnie dyktował duch czarny, a ja uważałam za
Boże i że te ostatnie myśli pochodzą od Ducha Świętego. Tak powiedziałam i spowiednikowi, ale
ten i to mnie kazał napisać. Ale u mnie nie powstała najmniejsza chęć, tylko zostawało już
posłuszeństwo spowiednikowi i obiecałam, że dobrze” (kwiecień 1942). A 7 lat wcześniej (25
marca 1935r.) pisała: „Trudno mi zdobyć się na pisanie pamiętnika, ale skoro Ty, Boże, [tego] ode
mnie żądasz, to ufam, że i dopomożesz. Myślę, że pisać będę, co będzie dla większej Twojej
chwały, a mnie dla umartwienia za grzechy. Duchu Święty, oświeć mój rozum, prowadź moją rękę
w pisaniu i w szczerości, w takiej, w jakiej trzeba, bo wolę być ukrytą, nieznaną i mianą za nic”.
11
Do kłopotów w pisaniu dziennika przyczynił się też „czynnik ludzki”. Otóż w 1938r. ks.
Makarewicz, pragnąc uzmysłowić Matce Generalnej trudności, jakie przeżywała siostra w
Zgromadzeniu, dał jej do przeczytania fragment z tych zapisków, zobowiązując do zachowania
sekretu. Mimo to Matka przekazała pewne uwagi innym siostrom, w jakiejś mierze modulując ich
treść. Kiedy zaś te zaczęły czynić s. Wandzie przykre wyrzuty, ona – nie mówiąc niczego
spowiednikowi – zniszczyła dzienniczek i na kilka lat przerwała pisanie, chociaż Pan Jezus jej
polecał.
Wiele też przeżyć i cierpień przynosiła s. Wandzie sprawa spowiedzi. Szczególnie w młodości,
ale zdarzało się to i w późniejszym życiu, spowiednicy nie wierzyli jej, nieraz dość ostro traktowali,
a nawet kiedyś przypadkowy spowiednik początkowo nie chciał jej dać rozgrzeszenia jako
psychicznie chorej, a później udzielił go warunkowo. Nawet w pierwszych latach życia zakonnego
jej stały spowiednik, ks. Makarewicz, też był powodem wewnętrznego niepokoju. Kazał jej bowiem
przeżycia mistyczne uważać za złudzenia, które polecał odsuwać i ich unikać. W niektórych zaś
wypadkach zwlekał z udzieleniem wyraźnej rady i wydaniem jasnego osądu. Czasem znowu siostra
Wanda nie była należycie rozumiana przez spowiednika, albo nie potrafiła niekiedy wskutek
wewnętrznych rozterek zdobyć się na pełną szczerość, a zdarzały się wypadki, gdy czuła, że po
prostu szatan jakoś zamyka jej usta. W niektórych okresach życia była pozbawiona stałego
kierownictwa duchowego. Stąd nietrudny wniosek, że przy bogatej palecie doznań mistycznych i
ciężkich przejść, powiększało to jej rozterki i wahania.
Zdarzało się, że trudnych przeżyć dostarczały s. Wandzie okoliczności nie do przewidzenia. Na
przykład sam autor tej publikacji stał się też kiedyś ich przyczyną. Odwiedzając s. Wandę w
Białymstoku, dowiedziałem się, że z powodu dużej odległości do kościoła siostra miała trudności z
uczestniczeniem we Mszy św. i przyjmowaniem Komunii św., a także, że nie miała stałego
spowiednika. 29 marca 1960r. skierowałem w tej sprawie pismo do Kardynała Wyszyńskiego.
Ksiądz Kardynał zwrócił się do ks. biskupa w Białymstoku o wyznaczenie spowiednika, a moje
pismo przesłał do Matki Generalnej. Ta zaś udzieliła s. Wandzie upomnienia, pisząc 6 kwietnia
1960r.: „Źle zrobiłyście, opowiadając o tym, co się u nas dzieje ks. Pryszmontowi. Przecież to jest
tajemnica na mocy ślubu. Mam dowód na to, jak to jest szkodliwe. Tego robić nie wolno”. Siostra
Wanda boleśnie to przeżyła, wyjaśniła jednak Matce, iż to nie była jej inicjatywa – po czym sprawa
ucichła.
Natomiast ks. Barwicki w sposób dość mocny zwrócił mi uwagę, że nie będąc do tego
upoważnionym, poruszam tę kwestię. Po pewnym jednak czasie zmienił zdanie i powiedział, że
dobrze się stało, gdyż będzie to jeszcze jeden dowód na ciężar doświadczeń s. Wandy, na to, co
musiała przejść w swoim środowisku.
Osobną kartę stanowią cierpienia, które znosiła w więzieniu i później podczas pobytu w
Bykowie, o czym czytelnik może się przekonać z pamiętnika zamieszczonego na końcu tej
publikacji. Zresztą w więzieniu była nieraz tak słaba, że np. już po zniesieniu wyroku lekarze byli
przeciwni, by wysyłać ją w podróż powrotną, gdyż według nich nie było nadziei, że podróż
przetrzyma.
4. Prześladowania ze strony szatana
Mówiąc o cierpieniach s. Wandy, nie sposób pominąć ich szczególnego rodzaju, jakim były
napaści szatana, który często zadawał jej rozmaite i liczne, nieraz bardzo ciężkie udręki, czasem z
ogromną siłą. Potwierdzeniem tego, jak wiele doświadczyła ich w swoim życiu, jest m.in. fakt, że
omówieniu tego zagadnienia ks. Barwicki poświęcił blisko 100 stron swoich opracowań.
Ukazując się s. Wandzie, szatan przybierał różne postaci, np. anioła czy osób świętych.
Udręczenia szatańskie przybierały rozmaite formy. I tak np. mącił jej w głowie, starając się
podważyć jej ustalone przekonania i skłonić do opacznego postępowania. Naśmiewał się z jej
dotychczasowego pobytu w Zgromadzeniu. Diabelskie podszepty miały skłonić, by nie
przystępowała do spowiedzi lub nie była szczera, mówiąc o swoich objawieniach, gdyż one nie są
grzechem, a więc nie ma potrzeby wyznawania ich na spowiedzi. Nie powinna też pytać o radę
spowiednika, czy też być posłuszna jego zaleceniom. Namawiał, by nie przystępowała do Komunii
św., bo jest pilna praca do wykonania.
Oto przykłady podszeptów szatana:
12
„Księdzu nie wolno wszystkiego mówić, Kościół św. jest omylny, Ojciec Święty to zwykły
człowiek” (9 października 1941r.).
„To nie jest wolą Bożą, żebyś cierpiała za kapłanów, to jest miłość własna, precz z cierpieniami.
Jeden Bóg cierpiał, obecnie nie cierpi, kapłan to Chrystus, cierpieć nie trzeba, co to znaczy «ofiara
do zniszczenia»? Precz z cierpieniami” (30 października 1941r.).
„Obłudnicą jesteś, kłam zadajesz Przenajświętszej Eucharystii, Boskiemu Majestatowi,
zaćmioną jesteś, kłam zadajesz sobie, ja kapłan, ja Jego zastępca” (19 lutego 1942r.).
Nieraz s. Wanda przeciwstawiała się podszeptom szatana, głosząc swoje zdanie. Kiedy nazwał
ją obłudnicą, odparła: „Choćby i obłudnicą, kochać Go będę, prawdziwego Jezusa,
Najukochańszego Boga, ksiądz nasz tak mówi”. A szatan na to: „Do ciebie należy? Chyba nie.
Wszyscy kapłani do mnie należą. Jeśli nie wrócisz z tej drogi, na wieki zginiesz”. Wanda zaczęła
się modlić: „Święty Michale Archaniele, odpędź go”. Na to szatan: „Wszyscy aniołowie do mnie
należą, jeśli nie wrócisz z drogi, natychmiast, zginiesz na wieki”. Siostra Wanda: „Śliczne niebo
pokazuje i mówi, że na złej drodze jestem. Dobrze, choćby i na złej drodze, ale wszystko dla
Najukochańszego”. Szatan: „Upartą jesteś, upór do piekła prowadzi, miałaś o tym dziś na
rozmyślaniu. Pisać będziesz nieprawdę” [mowa o „Dzienniczku” pisanym na zlecenie kierownika].
Siostra Wanda stwierdza: „Posłuszną być muszę, choćby i nieprawda”. Szatan: „Zaniechaj tego, on
też źle tobie radzi i mówi”. Następuje egzorcyzm. Siostra oczy otwiera, łzy spływają (18 września
1941r.).
Do bólu s. Wandy dochodzą namowy szatana, by skróciła sobie życie: „Nie pytaj księdza, ale
oddaj swe życie w nasze ręce, a skracając je, zbawisz kapłanów bez cierpienia”.
Napaści szatańskie przybierały nieraz postaci bardzo gwałtowne, a jego działanie wyrażało się
w ostrej formie. Stąd przeżycia s. Wandy w tej dziedzinie należy zaliczyć do tych, które ją bardzo
wiele kosztowały. Nieraz dochodziło do tego, że szatan posuwał się aż do jej pobicia. Siostra
Wanda krótko opowiada: „Ten wysłannik (tzn. diabeł) stał się wstrętny. Uderzył mnie w policzek,
wyciągnął za włosy przez drzwi, trzasnął o topolę. Matka [Boża] mnie uratowała. I znowu nie
wiem, jak znalazłam się na łóżku, przytuliłam się do Niepokalanego Serca Maryi”.
Znamienny charakter przybierała walka z szatanem, gdy mścił się na niej za ratowanie jakiegoś
kapłana dzięki cierpieniom ofiarowanym za niego. Oto jeden z takich przypadków: Po zaciętym
dialogu z szatanem następuje scena cierpienia. Wanda widzi grube powrozy, które założone na
szyję, mogą ją udusić. Następuje okropne duszenie się, łykanie śliny, oczy otwarte, brak oddechu,
krztuszenie się, łzy, oblicze czerwone. Na sekundę chwyciła oddech i wymówiła: „Wierzę w
Niego…” Znowu duszenie się, oblicze posiniało. Drugi oddech i znowu męczarnia, usta całkiem
zsiniałe. Siostra Wanda: „Wierzę w Niego, Jezusa Chrystusa, wierzę”. Oddech głęboki,
uspokojenie, martwota. Pan Jezus zwraca się do niej: URATOWAŁAŚ GO OD POWIESZENIA SIĘ.
Zapytany, wymienia imię księdza i nazwę jego zakonu.
Inny przykład opisuje o. Ząbek: „Pewnego razu zwróciła uwagę, że coś zbyt wcześnie odeszła z
kaplicy. Zastano ją w łóżku w dziwnym nastroju, ni to trzeźwa, ni to w zamodleniu. Zdradzała jakąś
wewnętrzną walkę. Twarz miała surową, mrukliwą. Nie żądała, by sobie ksiądz poszedł. Po pół
godziny przyszedł ponownie i zobaczył Wandę z wyraźną walką wewnętrzną. Po paru minutach
ujawniło się jakieś wyraźne duszenie, chwytanie powietrza, głowa cofnięta wstecz, oczy wpatrzone
ostro przed siebie, szeroko otwarte, policzki ściągnięte jak przy jakimś zmaganiu się. Ksiądz
zrozumiał, że to jakaś obsesja, więc nie namyślając się, zrobił nad Wandą znak Krzyża św. i
wymówił łacińską formułę egzorcyzmu: Per istam sanctam Crucem – exi ab ea immunde spiritus!
Skutek był taki, że męczoną podrzuciło, odetchnęła, wyraz twarzy przybrał wygląd naturalny, ale
ruchy rąk pod kołdrą niespokojne, widać jakieś skubanie na sobie i gdy obsunęła kołdrę z piersi,
pokazało się, że jest przewiązana powrozem (…), a ona chciała go rozluźnić, gdyż ją okrutnie dusił.
Nie chcąc własną ręką jej się dotykać i cokolwiek koło niej grzebać, wezwałem przebywającą w
tym czasie w Pryciunach s. Reginę Orłowską, która oswobodziła Wandę od tego powrozu. Był
lniany, długi [na] ok. 5 m i dziwnie skręcony na pasie, jak się nakręca drut na kiju. W domu nikt
tego powrozu nie widział, nie miał śladu, że był używany. Wanda zapytana, co to wszystko ma
znaczyć, opowiedziała, że jakiś ksiądz na dalekiej północy chciał się powiesić, ale Wanda wyrwała
13
go kusicielom, a z zemsty za wyrwanie im ofiary szatani chcieli ją udusić. Sznur schowano, ale
przepadł później przy uwięzieniu”.
5. Stygmaty i ekstazy
Szczególnie jednak charakterystyczny wyraz cierpień i przeżyć s. Wandy to łaska stygmatów.
Zapowiedzią ich było odczuwanie bólu w rękach i nogach, w miejscach przebicia gwoździami u
Pana Jezusa. Doznała tego bólu przy Pierwszej Komunii Świętej oraz biorąc udział w procesji na
uroczystość św. Michała w kościele św. Michała w Nowogródku. Bardzo silne bóle owładnęły nią
już na początku obchodzenia stacji Męki Pańskiej w Kalwarii, gdy brała udział w pielgrzymce do
Wilna na uroczystość przeniesienia relikwii św. Kazimierza. Przeżycie to tak ją zaabsorbowało, że
zagubiła się i odłączyła od swojej grupy.
Doznania te pojawiały się także gdy była w nowicjacie. I tak np. kiedy uczestniczyła we Mszy
św. w kościele w Kalwarii, klęcząc przed wielkim krzyżem w głównym ołtarzu, wyraźnie odczuła
życzenie Pana Jezusa, by zadośćuczynić za grzechy przez takie cierpienia fizyczne, które sprawiały
Mu największy ból. Przy tym zrozumiała, że Pan Jezus chce ją obdarzyć takimi ranami, jakie
otrzymał przy ukrzyżowaniu. Tymczasem bez znaków zewnętrznych odczuwała bóle dookoła
głowy, w prawym i lewym boku, w rękach i nogach. W czwartki za kapłanów, a w piątki i środy za
zakony i swoje Zgromadzenie. Większego bólu doznawała przy rozmyślaniu nad Męką Zbawiciela,
w czasie Mszy św. i po Komunii św. oraz w karnawale. W trakcie ośmiodniowych rekolekcji
prosiła Pana Jezusa o dowód, że to, czego chce od niej, pochodzi od Niego. Niech np. odczuje ból
Serca Bożego. I otrzymała dowód. Miecz boleści przeszył jej klatkę piersiową, co odczytała jako
potwierdzenie, że te doznania pochodzą od Pana Jezusa. Rozmyślając o Chrystusie Ukrzyżowanym,
wczuwając się w Jego święte Rany, doznawała silniejszego bólu nie tylko w rękach i nogach, ale i
w głowie. Ból był bardzo dotkliwy, tak że zdawało się jej, iż przekracza on miarę wytrzymałości.
Ofiarowała go za dusze, które najwięcej leżą na Sercu Jezusa. I znowu zastrzegła Panu Jezusowi, że
chętnie będzie cierpieć, byleby te znaki nie ujawniały się na zewnątrz.
4 marca 1932r. pierwszy raz przyznała się na spowiedzi ks. Makarewiczowi, że odczuwa bóle w
miejscach, gdzie Pan Jezus miał gwoździe oraz w boku, pomimo że brak znaków zewnętrznych.
W Wielki Czwartek 1934r., w nocy, gdy modliła się w łóżku, gdyż ze względu na stan zdrowia
nie zezwolono jej udać się do kościoła czy kaplicy, w ekstazie ujrzała Zbawiciela konającego z
pragnienia zbawienia dusz, szczególnie najbardziej obdarzonych łaskami, które pragnie mieć
najbliżej Swego Serca. Wiedząc, że podobnej ofiary Pan pragnie i od niej, zgodziła się na wszystko,
ale znowu z zastrzeżeniem ukrycia tego przed ludźmi, w obawie przed swoją pychą. Ale z twarzy
Jezusa wyczytała niezadowolenie z braku pełnej gotowości do ofiary, podczas gdy On byłby gotów
po raz drugi umrzeć dla dobra dusz.
W następnych okresach przeżywała te cierpienia, a zwłaszcza w pierwsze czwartki i piątki
cierpiała bardzo, choć widocznych śladów nie było. Zewnętrzne stygmaty pojawiły się dopiero w
Adwencie 1934r. 7 grudnia przy spowiedzi zemdlała, upadła, odczuwając w miejscach gwoździ
przeszywający ból, a ostre żelazo ukośnie przeszywało klatkę piersiową. Niepokoiła się przy tym,
czy potrafi skorzystać z tych łask, upokarzając się, że sam Pan Jezus zniża się do grzesznicy i
obdarza Swoimi Ranami. Starannie się ukrywała ze stygmatami do 3 stycznia 1935r., gdy przy
udzielaniu sakramentu namaszczenia chorych dostrzegł je spowiednik ks. Makarewicz. Była tym
faktem bardzo zmartwiona. Duchowo jednak poczuła się szczęśliwa i uspokojona, Pan Jezus
całkowicie owładnął jej duszą. Zwolniła też swego spowiednika od tajemnicy spowiedzi, gdyby
zaszła rozumna potrzeba. 5 kwietnia tegoż roku jej pielęgniarka s. Rodziewicz dostrzegła stygmaty
i dopytywała o ich znaczenie, co dla s. Wandy było kłopotliwe i bolesne. Odtąd s. Rozalia była
taktowną, roztropną i bardzo troskliwą opiekunką dla stygmatyczki, świadcząc jej wszelką możliwą
pomoc (także w praniu zakrwawionej bielizny) i dyskretnie strzegąc tajemnicy. Natomiast s. Wanda
skrzętnie i z wielką starannością ukrywała wszystkie rany. Według ks. Barwickiego, do tych
bolesnych znaków zewnętrznych u s. Wandy trzeba zaliczyć: krwawy pot, ranę prawego boku, ranę
lewego boku, ranę nad lewą piersią, ranę prawej ręki, ranę lewej ręki, ranę prawej nogi, ranę lewej
nogi, 13 ranek dokoła głowy, krwawe łzy, ranę prawego ramienia, ranę lewego ramienia, szramy po
biczowaniu, bolące guzy na głowie i innych częściach ciała, sińce na ciele od pobicia, ranę
14
momentu rozmowy z Panem Jezusem (do wymienionych s. Wanda dodała bowiem jeszcze i ten
znak duchowy).
Stygmaty pojawiały się przede wszystkim w Wielkim Poście, a zwłaszcza w Wielkim
Tygodniu. Skala cierpień towarzyszących przeżywaniu stygmatów była w przypadku s. Wandy
bardzo wielka, o czym świadczą wspomnienia jej opiekunki, s. Rozalii. Opowiadała ona, że „krwi
płynęło bardzo dużo. Na nogi i do boku przykładałam np. sześć razy złożone płótno i wszystko
przesiąkało krwią. Widziałam, jak w czasie przeżyć z rąk i nóg krew żywo tryskała. Widziałam, jak
krew płynęła z oczu i często z głowy… Przy biczowaniu musiałam ją trzymać, by nie spadła z
łóżka, bo przy każdym uderzeniu był silny wstrząs”.
Przed aresztowaniem w 1950r. stygmaty zaczęły zanikać. W więzieniu, jak się wydaje,
pojawiały się sporadycznie, rzadziej także po zwolnieniu i powrocie. Zanikanie było stopniowe, w
tym sensie, że pewne objawy przestały występować, a inne jeszcze występowały. W 1980r. pisała
spowiednikowi, że sześć lat już nie było zewnętrznych oznak, tylko rana boku i rany głowy
pozostały. Mimo to bóle i cierpienia nadal towarzyszyły s. Wandzie, tylko w rozmaitych odstępach
czasu. Jak się wydaje, przeważnie w nocy, gdyż zwykle nie sypiała.
Cierpienia i boleści, zwłaszcza te związane z darem stygmatów i łączącymi się z nimi
przeżyciami, miały u s. Wandy wyraźnie określony cel. Został on jej ukazany przez Pana Jezusa już
w najmłodszych latach, a ona go przyjęła. Było nim poświęcenie się za kapłanów, zakony i własne
Zgromadzenie. Stawiając ten cel przed s. Wandą, Pan Jezus przekazał wiele głębokich i ważkich
prawd o godności, zadaniach kapłanów, o Jego szczególnej miłości wobec nich, o wadze zadań,
które na nich nakłada, o ogromnym bólu, jaki sprawiają ich grzechy oraz o specjalnej łasce wielkiej
gotowości przebaczania im.
W sposób znamienny objawiało się przeżycie męki i śmierci Chrystusa. Ojciec Ząbek opisuje je
dość obszernie w swoich notatkach z 1947r.:
„Pewnego Pierwszego Piątku po południu Wanda leżała w łóżku bez reagowania na przybysza. Po chwili
obserwowania jej, łagodnie skierowała swój wzrok ku górze, trochę w bok, jakby się w coś wpatrywała. Stopniowo
twarz przybrała wyraz dziwnej powagi. Rysy się wydłużyły i nadały twarzy dziwnie piękny wygląd,
proporcjonalny, z ustami skróconymi, nie jak to jej wytykano «od ucha do ucha», nos przybrał formę niezwykle
regularną, zatracił swoją stałą budowę łękowatości z nasadą na końcu, która teraz gdzieś znikła. W ogóle nigdy
takiej nie widziano. Otwarte oczy tkwiły w jakimś zjawisku pod sufitem. Patrząc na nią, mimo woli szukało się pod
sufitem tego «czegoś», co ją przykuwało. Ten wyraz oczu był zdumiewająco interesujący, bo wyrażał podziw i
tęsknotę, niewypowiedziane napięcie, jakby chciała wchłonąć oglądane zjawisko, a równocześnie jakby jakiś żal,
że to zjawisko przed nią ucieka. Może to trwało minutę, dwie, ale było tak przejmujące, rozkoszne, omal czarujące,
a przy tym robiło wrażenie skamieniałego życia najpełniejszego, nie martwoty. Zupełnie inaczej niż w innych
ekstazach, w których oczy bywały jakby zamglone. Tutaj tryskała z nich czarująca świeżość. W patrzącym budziło
się zdumienie, jak ona może z takim napięciem tak długo patrzeć i nie drgnąć ani odrobinę. Ks. Makarewicz też
opisał taką chwilę i nie znajdował słów dla wyrażenia takiego przeżycia. Podobne wrażenia skreślili świadkowie
śmierci św. Stanisława, św. Teresy z Lisieux (…).
Po owej minucie Wanda opuściła powieki i zupełnie naturalnie spojrzała na obecnego przy niej świadka, ale
bez zdziwienia czy niezadowolenia, że się ją chwyciło na jakimś gorącym uczynku. Zapytana, czy nie ma o to żalu,
(…) odrzekła: «Owszem, dobrze, że Ojciec tu był». Znając jednak jej wstrzemięźliwość i trudność w wywnętrzaniu
się, brakło mi śmiałości ciągnąć za język i dochodzić treści jej przeżycia. Można się było tylko domyśleć, że
wpatrywała się w Ukrzyżowanego i Jego miłość, nad którą niejednokrotnie się unosiła, boć to był piątek po
południu. W patrzącym ożywiało to wiarę i było zachętą na przyszłość.
Inne objawy ekstazy wystąpiły na przykład w przeżyciu Męki Chrystusowej na początku Wielkiego Postu
1947 roku. Przed udaniem się na sen s. Rózia sprawdzając, czy p. Wandzie czegoś nie potrzeba, zobaczyła ją
siedzącą na łóżku i przechylającą się to w tę, to w drugą stronę na bok, jakby poddawała się razom i nic nie
zareagowała na przybycie s. Rózi, której się zdawało, że Wanda przechodzi właśnie biczowanie. Wezwała więc o.
Antoniego i s. Stachę. Przechylanie się i kurczenie trwało dalej. Nie towarzyszyły im żadne jęki ani westchnienia.
Była tak głęboko skupioną, że robiła wrażenie jakby spała. Inne szczegóły uchodziły uwagi. Nie wiadomo było, jak
to długo potrwa, co będzie dalej. Nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy są jakieś ślady uderzeń. Właśnie s.
Rózia, więcej wtajemniczona, objaśniła, że to jest biczowanie. Wrażenie jakiegoś wielkiego cierpienia udzielało się
obecnym bardzo dosadnie.
Ucisku cierniowej korony oraz dźwigania krzyża nie zauważono, a może nie umiano uchwycić. Nie wszystko
z tej mimiki świadkowie zrozumieli, bo to wszystko przesuwało się dosyć szybko. Natomiast niezatarte wrażenie
wywierało konanie na krzyżu. Leżąc na wznak (…) na łóżku z nakryciem pod szyję, ręce trzymała sztywno
rozpięte na kształt krzyża. Palce były trochę skurczone, blizn na dłoniach ani krwi nie zauważono. Korpus cały był
skrzywiony. Wyraz twarzy przejmował śmiertelnym, wychudzonym, wybladłym wyglądem. Wrażenie konania
było tak naturalne, a zarazem ciężkie, iż się wydawało, że Wanda naprawdę w tej chwili kończy życie. Ciężkim
oddechem, rozchylonymi umiarkowanie ustami jakby chwytała powietrze. Ten oddech przy podnoszących się
15
wysoko piersiach stawał się coraz rzadszy, taki umęczony, aż miażdżący serce widza, wreszcie skłonienie głowy i
koniec. Z lekko uchylonych ust wyszła ślina, jakby wyraz szczytowego wysiłku. Parę sekund leżał przed nami
prawdziwy, wychudzony jakby długą chorobą, wyniszczony, wybladły, z bardzo głęboko zapadłymi i zamglonymi
oczyma oraz z posiniałymi wargami nieboszczyk. Ręce rozciągnięte, jakby zawieszone na krzyżu, głowa
pochylona. Czy i dzisiaj dusza z niej wyszła?
Po chwili, jeszcze nie zdążono się napatrzeć, bez wstrząsu, bez jakiegokolwiek podrywu, bez jakiegoś
oryginalnego przejścia, ale też bez śladu jakiejś granicy między życiem i śmiercią, bez przecierania oczu, bez
przeciągania się jak po obudzeniu ze snu, z na pozór zmarłej zrobiła się żywa Wanda, spokojnie patrząca na nas.
Lecz wybladła, wychudzona. Nie ogląda się, by sprawdzić, gdzie się znajduje, nie pyta, co tu robimy, tylko
występuje jakiś dysonans między tak tragicznie przeżytym skonaniem a w tej chwili jakby chęcią jakiegoś
zbagatelizowania przed świadkami tak wielkiego przeżycia. Wyraz twarzy wracającej do normalnej przytomności
tak rażąco kłóci się z obrazem skonanej od zamęczenia Wandy. Jeśli pierwszą część można było rozszyfrować, to
ta druga jakoś zagadkowa, jeżeli nie przyjąć przypuszczenia, że tu ważną rolę odegrała stała tendencja Wandy, [by]
pozostać za wszelką cenę jak najbardziej ukrytą. Jeszcze raz drastycznie podkreśla, że jej nie zależy na ocenie i
opinii ludzi, choćby najbliższych. Szkoda, że się świadkowie w tej chwili nie usunęli za drzwi i przez jakąś szparkę
czy otwór nie obserwowali z ukrycia jej miny.
Po niektórych ekstazach miała jakąś trudność z powrotem do normalnego stanu, więc przechodziła w stan
przejściowy, co i u fatimskich dzieci zauważono po ich wizjach. Usposobienie jej wtedy było nienaturalne,
tajemnicze, bardziej wylewne i skore do otwartego wypowiadania swego dopiero co zakończonego przeżycia, czyli
do takich wywnętrzeń, na jakie nie mogła była się zdobyć przy naturalnej przytomności. Wtedy i wyraz twarzy był
oryginalny, usiłowała zminoryzować co tylko przeżyte tajemnice, chciała udać wesołą, choć jej to nie wychodziło.
Właśnie to chwilowe udawanie gorszyło kiedyś matkę Konradę Iżycką, która w pisemnej ocenie przeżyć s. Wandy
wypowiedziała powątpiewanie o nadprzyrodzoności tych przeżyć, gdyż jej się wydawało, że z tak żywego wczucia
się w tragedię Męki Chrystusowej każdy wierzący nie może się łatwo otrząsnąć”.
Podobne doznania mistyczne miewała s. Wanda w więzieniu, gdyż jak wspomniała 2 stycznia
1990r., gdy ją o to zapytano, wynoszono ją tam czasem do łazienki jako umarłą, kiedy lekarka nie
mogła wyczuć pulsu. Gdy następnie lekarka wchodziła i znajdowała ją żywą, na nogach i na całym
ciele widoczne były sine plamy. Na wzmocnienie otrzymywała krew, ale prosiła o wodę, gdyż była
bardzo spragniona.
6. Znaki nadzwyczajne
W życiu s. Wandy zachodziło wiele zjawisk o charakterze nadzwyczajnym. Wprawdzie nie
udało się badającym jej życiorys ustalić, kiedy miała miejsce pierwsza wizja, ale niewątpliwie
występowały od pierwszych lat życia. Już od wczesnego dzieciństwa jej najbliżsi obserwowali
zastanawiające zdarzenia i epizody. Gdy Wanda miała rok i wcale jeszcze nie chodziła, usłyszała,
że Bozia w dniu Bożego Ciała będzie chodzić po ulicach miasta Nowogródka. Widocznie poczuła
wtedy w sobie taką siłę, że wstała i zaczęła normalnie chodzić. Kiedy zmarł jej młodszy braciszek
Napoleon i leżał w trumience, mała zaczęła wołać: „O, braciszek wstaje!” – i widziała go w
otoczeniu aniołków, co ojciec wziął za przywidzenie.
Jeszcze w okresie przedszkolnym, gdy rodzice poszli do kościoła, a Wanda pozostała w domu i
płakała, zjawiła się piękna dziewczynka, która się z nią bawiła. Przychodziła ona zresztą nie raz i
kiedyś powiedziała: „Wiesz, Wandziu, ja jestem aniołkiem i stale czuwam nad tobą, to mój
obowiązek”.
W dniu Pierwszej Komunii Świętej zamiast postaci księdza ujrzała Pana Jezusa w otoczeniu
wspaniałego orszaku, a On pierwszy raz do niej przemówił wyraźnym głosem. Podobnie w roku
następnym, w czasie Mszy św. ks. dziekana Bukraby zobaczyła nie księdza, lecz samego Pana
Jezusa i przeżyła całą Jego mękę. Kiedy zaś z ks. bp. Łozińskim pielgrzymowała do Wilna, na jego
Mszy św. widziała jakby ręce biskupa płonęły i po nich jakby płomienie z ognia spływały. A gdy
podczas obchodzenia dróg w Kalwarii w ekstazie odłączyła się od pątników i błądziła, jakiś
chłopaczek – według Wandy jej Anioł Stróż – zaprowadził ją do grupy.
Tych kilka przykładów nadzwyczajnych zjawisk w dzieciństwie to zapowiedź ciągłych doznań
mistycznych. Należy do nich przede wszystkim ukazywanie się Pana Jezusa, który do niej
przemawiał i przekazywał Swoje wezwania: do przyjęcia cierpień i składania ofiar. Okazywał
Swoją miłość i podtrzymywał ją na duchu. Pewnego razu sam przyszedł do niej w Komunii św. Oto
jak sama siostra, poproszona przez spowiednika, opisuje szczegóły dotyczące widzeń
objawiającego się jej Chrystusa:
„Widziałam Go wiele razy i w różnych postaciach. Gorzej, że zawsze z tym objawem musiałam walczyć, bo
tak miałam zalecone przez spowiednika. Parę razy widziałam [Go] w czasie Mszy św. podczas Podniesienia Hostii.
16
Zamiast Hostii, ździebełko wyżej, postać Chrystusa-Człowieka, przeogromne Serce zranione, z którego mogłam
zrozumieć, czego ode mnie pragnie. Pan Jezus wyglądał jak młodzieniec w moim wieku, może był trochę starszy
(ja wówczas miałam 24 lata). Płaszcz miał bladoognisty, a Serce Jego więcej rozpalone, podobnie jak kula
słoneczna podczas wschodu słońca, rana czerwona jak nasza krew i spływała do kielicha, który kapłan podniósł w
czasie Mszy św.”
„Czy siostra może wyrazić – pytał 22 kwietnia 1941r. spowiednik – choć w przybliżeniu, jak
obecnie, już nie zmysłowo, ale odczuciem ujmuje Chrystusa?” Siostra Wanda odpowiedziała:
„To trudne do wypowiedzenia. Obecnie poznaję, właściwie ujmuję tylko duszą i tonę niby w bezdennej
miłości. On mnie wchłania w Ranie Serca Swego. Rozumiem Jego miłość w Przenajświętszej Trójcy względem
Niepokalanej, Aniołów i dusz naszych tu jeszcze na ziemi. Gdyby można było przyrównać siebie, to jak ukochane
dziecko względem ojca, który pozwala przytulić się do serca i czyni swoją własnością (niewolnicą miłości). Daje
się poznawać łatwiej i nawet [wyjawia to], jakie ma pragnienia wobec ukochanych przez Siebie dusz. Czasem
prześwietla dusze innych dla dodania mi wzmocnienia, by w dalszym ciągu cierpieć i wynagradzać za nich. W
podobnych chwilach czuję się naprawdę Jego całkowitą niewolnicą, bo kochać, prosić i przepraszać mogę tylko
tak, jak On chce. Życie, obcowanie z innymi staje się męką, a pragnienie połączenia się z Nim jest ogromne. Nie
szczędzi mi światła co do mojej własnej duszy. Widzę doskonale swoje grzechy i przeszłe, i teraźniejsze, i
skłonności do złego, ale daje mi też i wzmocnienie ducha, aby się nie przygnębiać, a stale pracować i upodabniać
się do Niego.
Przy wizji wzrokowej łatwiej wszystko ująć i opisać, ale dusza mniej jest własnością Jego i więcej czuje się
obcą, mniej rozumie osobę Ducha Świętego, więcej może osobę Syna Bożego jako człowieka. Więcej może
narzucać swoje zdanie, więcej może prosi i wyprasza się i więcej używa wolnej woli, której Pan Bóg nigdy nie
krępuje.
Teraz jest inaczej. Osoba Syna Bożego ściślej łączy się nie tylko z Duchem Świętym, ale i z osobą Boga Ojca,
i tu tworzy się jeden Najświętszy Majestat, jak Kościół św. uczy nas, Przenajświętsza Trójca, gdzie dusza znajduje
wszystko. Nazywam to «przebłyskiem nieba»”.
Chrystus objawiał się jej w niektórych okresach życia, dość często, co odnotowała w
„Dzienniku”. Potwierdzają to również relacje jej spowiedników. Oto przykład:
„Po Komunii św. uskarża się, że jej ciężko pogodzić łaski Boże z jej wadami i że jej nikt nie
rozumie, bo ma już opinię najgorszą. Jezus dodał otuchy. Zobaczyła jasno, co jej najwięcej
przeszkadza i utrudnia: za wiele rachuje na własne siły i za wiele ma w sobie miłości własnej. Jezus
radził, żeby szczerze o sobie powiedziała spowiednikowi i Matce Generalnej, tej przyszłej. «A
której?» – Wanda widzi Matkę Konradę i słyszy głos: «Konrada»” (30 sierpnia 1932r.).
Podobnie było z widzeniami Matki Bożej, o których siostra Wanda pisze:
„Najświętsza Maryja Panna przedstawia [mi] się wonnością Nieba. Największa miłośnica Przenajświętszej
Trójcy. Dusza nim Jej nie znajdzie, czuje się jak kwiat bez życia (bez wody więdnie). Jezus jest Jej posłuszny i za
Jej wstawiennictwem dużo przebacza i wyrozumiewa nędzę naszą. Rozumiem, może źle, że [gdyby] wszystkich
Aniołów i Świętych zebrać razem miłość, jaką pałają względem Przenajświętszej Trójcy, to Niepokalana ma
większą, a więc po Bogu pierwsze miejsce zajmuje w Niebie. Przez Nią więcej dusz wchłania Niebo. Najwięcej
wchłania dusze czyste, a jednocześnie cierpiące dla Nieba. Nawzajem od nich odbiera też miłość jako Królowa
Nieba. Aniołowie też stale adorują ją i stale miłują, jako Świątynię Ducha Świętego, co słusznie jest symbolem
Kościoła św. na ziemi.
Wygląda Matka Najświętsza cudnie. Twarz, oczy Boże, tj. podobieństwo do osoby Pana Jezusa, tchną Duchem
Świętym i łatwiej można je spostrzec i określić, gdy w duszy nie ma śmieci, tj. najmniejszego grzechu. Dziś mi jest
gorzej opisać, bo mam grzechy niecierpliwości.
Matuchnę może najłatwiej poznaję w pokusach, bo zawsze przychodzi mi na pomoc, szczególnie kiedy
«czarny» przez jakąś złość chciał splamić moją sukienkę niewinności (…) Wówczas wyraźnie kryłam się pod
płaszcz Niepokalanej. (…) Kusił również przeciw wierze i wytrwaniu, tylko Niepokalana mnie wzmacnia”.
Matka Boża nieustannie nad nią czuwała. W 1927r., gdy ważyły się jej losy co do pozostania w
Zgromadzeniu, wymknęła się do Ostrej Bramy. Uklękła na chodniku przed kaplicą i utonęła w
modlitwie. Po południu spostrzegła, że Matka Boża z obrazu daje jej znak, by weszła na górę do
środka. Zamykając kaplicę, zakrystian nie zauważył w mroku, że pozostała tam jakaś osoba.
Dopiero rankiem ze zdumieniem zobaczył ją pod ścianą, nie wspartą. Trącił ją lekko i zapytał, czy
nie jest chora. Wanda spostrzegła, że już ranek i przygotowują ołtarz na Mszę św. Po Mszy
powróciła do sióstr. Tego dnia miało się odbyć głosowanie nad tym, czy Wanda zostanie w
Zgromadzeniu. Dzięki modlitwie w Ostrej Bramie siostra nabrała wewnętrznej pewności, że tu jest
jej miejsce. Była spokojna. Zgodnie z przyjętymi procedurami, na zwołanej radzie głosowano,
rzucając do kubka białe i czarne fasolki. Po wysypaniu ich na stół okazało się, że wszystkie są białe.
Oznaczało to, że Wanda może pozostać. Wtedy jedna z głosujących (Raczyńska) miała powiedzieć:
„Jak to możliwe, ja to uważnie robiłam i wiem, że rzuciłam fasolę nie białą”…
Siostra Wanda miała bardzo silne pragnienie Nieba. W piątek, 21 maja 1943r., wspomina:
17
„Jednego razu zbolała odwiedzam kaplicę, a Matka Boska z tej nowej figury mówi: «Proś mnie, o co chcesz,
wysłucham». A ja od razu: «Matko, zabierz mnie do siebie»”.
Odnotować tu też trzeba widzenia aniołów, świętych, abp. Wincentego Kluczyńskiego
(założyciela Zgromadzenia), matki założycielki Bronisławy Stankowiczówny, dusz zmarłych, czy
też ukazanie się szeregu biednych kobiet, które prosiły o pomoc w cierpieniach czyśćcowych.
Siostra wiele razy stwierdzała, kto już opuścił czyściec i jest szczęśliwy u Pana. Umiała także
czytać w sercach ludzkich. Siostra Rodziewicz wyraźnie mówiła, że s. Wanda zna i czyta jej
sumienie, zupełnie dokładnie. Kilka razy na prośbę s. Rozalii wyjawiła jej wnętrze. Ta sama siostra
opowiadała, że gdy była u abp. Jałbrzykowskiego, otrzymała rozmaite pytania o s. Wandę.
Arcypasterz zapowiedział, że osobiście odwiedzi Pryciuny. Prosił jednak, by tego nie wyjawiać s.
Wandzie. Gdy s. Rozalia wróciła do domu, s. Wanda z detalami przytoczyła przebieg rozmowy z
arcybiskupem.
Ponadto posiadała wiedzę o zdarzeniach zachodzących w odległych miejscach. 17 lipca 1942r.,
gdy s. Wanda dochodziła do świadomości po ekstazie, powiedziała, że Romuald Szulc, krewny s.
Rozalii z Ameryki (o którym ta nie miała od dawna żadnych wiadomości, a którego poleciła
modlitwom siostry Wandy, gdy przed laty dowiedziała się, że aspirował do stanu duchownego)
został wyświęcony na kapłana. Kiedy zaś siostry odmawiały wieczorne modlitwy 3 czerwca 1963r.,
s. Wanda nagle je przerwała i zaczęła odmawiać Anioł Pański za zmarłego papieża Jana XXIII. O
jego śmierci dowiedziały się siostry z radia dopiero rankiem następnego dnia.
Siostra Wanda otrzymała łaskę poznawania przyszłych wypadków. Miała widzenie swojego
przyszłego spowiednika, przepowiedziała aresztowanie tak ks. Barwickiego, jak i własne.
Oznajmiła w 1949r., w dniu swoich imienin, że w przyszłym roku nie będą już obchodzić jej
imienin w Pryciunach, ponieważ dom zostanie zlikwidowany i zapowiedziała, które siostry będą
aresztowane.
Z relacji s. Rozalii z dnia 27 lutego 1941r. dowiadujemy się, że nauczyciel szkoły w
Pryciunach, wielki przeciwnik religii, długo walczył ze wszystkim, co tchnie pobożnością. Za
największą swoją przeszkodę uważał s. Wandę. Pewnego razu przysłał jej koszyczek czarnych
jagód. Siostra od razu powiedziała: „Zatrute!” Kiedy jedna z dziewczynek, którymi się opiekowała,
chciała zjeść jagody, z całą stanowczością nie pozwoliła na to. Sama jednak uczyniła nad nimi znak
krzyża św. i zjadła. Gdy nauczyciel dowiedział się, że Wanda spożyła jego dar, wyrzekł: „Jestem
pokonany, nic jej nie bierze”.
Zresztą przypomnieć należy i inne zjawiska, jak chociażby to, że niespodzianie przekazała nowe
banknoty dla załatwienia pewnych spraw, czy znalazła miód, choć zapas był przedtem wyczerpany.
Poza tym potrafiła nakarmić sporą grupę (ok. 20 osób) kawałkiem kury, gdy nie można było w
niedzielę kupić pożywienia.
Znamiennym fenomenem w życiu s. Wandy jest długotrwałe obywanie się bez pokarmu.
Jednakże przy wspólnych posiłkach, albo gdy polecano jej przyjęcie pożywienia, starała się okazać
posłuszeństwo i jeść, chociaż możliwie jak najmniej. Zauważono, że to, co zjadła, po niedługim
czasie zwracała, z krwią. Wydaje się, że w pewnej mierze zjawisko to występowało także w okresie
pobytu w więzieniu. Bardzo trudno wydać miarodajny osąd w tej sprawie, ponieważ s. Wanda
niezwykle starannie się z tym ukrywała. Pomagała jej w tym zresztą s. Rozalia, np. przynosząc z
kuchni posiłki, których jej podopieczna nie spożywała. W ostatnich latach życia s. Wanda
odżywiała się jednak raczej normalnie.
Przywołaliśmy pewne fakty z bogatej biografii s. Wandy. Trudno je poddać jednoznacznemu
osądowi, tym bardziej że siostra bardzo skrupulatnie unikała wszelkiego rozgłosu i prosiła o
zachowanie dyskrecji. W swej pokorze wiele rzeczy starała się zachować w najgłębszej tajemnicy.
18
ROZDZIAŁ II. POSŁANNICTWO SIOSTRY WANDY
Istotnym elementem w życiu s. Wandy było jej wybranie do wypełnienia specjalnej misji
powierzonej przez Chrystusa. Miało nią być przyjęcie cierpień za kapłanów i zakony. Do tego
posłannictwa przygotowywał ją Pan Jezus przez lata, a ona była Mu posłuszna. Ponieważ jest to
zagadnienie kluczowe w życiu s. Wandy, został mu poświęcony obecny szkic.
W pierwszym punkcie omawiamy przygotowanie s. Wandy przez Pana Jezusa do wypełnienia
tego wielkiego zadania i jej posłuszne poddanie się Jego woli. Ponieważ słowa Chrystusowego
wybraństwa są charakterystyczne i szczególnie dobitnie wyrażają posłannictwo s. Wandy,
przytaczamy je w punkcie drugim.
1. Przygotowanie do posłannictwa
Swoje wybranie Pan Jezus przekazywał wielokrotnie i w sposób bardzo wyraźny. Już matce s.
Wandy, gdy ją pod sercem nosiła, ukazała się we śnie Matka Boża i zapowiedziała, że z tego
dziecka będzie miała dużą pociechę. W dzieciństwie Wanda też odczuwała zachęty, by ofiarować
się Panu Jezusowi i wyrażała gotowość pozytywnej odpowiedzi na Jego wezwanie. Dość wcześnie
pojawiała się u niej myśl o wstąpieniu do klasztoru.
Jak już wspomniano, w dniu Pierwszej Komunii Świętej Pan Jezus po raz pierwszy przemówił
wyraźnym głosem do Wandzi. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu mówił do niej o Swym
Boskim pragnieniu dusz i zachęcał do przyjęcia cierpień, które w przyszłości miały ją spotkać.
Mówił o braku zrozumienia wiary świętej, nawet w duszach szczególnie Jemu oddanych. Wszystko
to głęboko zapadło w jej serce, a miłość względem Boga potęgowała się. „Ach, jak słodko –
wyznaje Wanda – było spędzać te chwile na rozmowie z Panem”.
Po otrzymaniu sakramentu bierzmowania uczuła w duszy dalsze ciche nawoływania do ofiary,
do większej miłości bliźnich, wyzbycia się własnych zachcianek, ODDAJ SIĘ CAŁKOWICIE MNIE.
„Całkowicie” – rozumiała wtedy jako wezwanie do posłuszeństwa rodzicom. I nie myliła się, bo w
duszy czuła radość i zadowolenie, nawet wówczas, gdy rodzice jej nie rozumieli. Ale czasem
przychodziły i trudne chwile, wręcz coś strasznego. Może to od diabła? Wołała o ratunek do Pana
Jezusa. Nawet w Komunii św. nie czuła tego ognia miłości co zwykle, tylko jakąś ciszę i chłód, a
także powtarzające się słowa: TWOJE ŻYCIE BĘDZIE NA KRZYŻU, CZUWAJ, BYŚ Z NIEGO NIE
SCHODZIŁA, BO NIEPRZYJACIEL ZASTAWIA WOJSKO.
W czasie rekolekcji w Zgromadzeniu, przed powtórną próbą, po odbyciu spowiedzi przed ks.
Makarewiczem, którego dotąd nie znała (a on również nie znał jej), te słowa o ciężkich cierpieniach
nie schodziły z jej duszy i myśli. Gdy przed obrazem Serca Bożego uczyniła wybór, że pragnie być
w tym Zgromadzeniu, w sercu rozpętała się burza. Znowu odczuła, że w tym życiu wiele trzeba
będzie cierpieć. Przecież Jezus mówił o tym wyraźnie: MAM ZAMIAR UCZYNIĆ Z CIEBIE OFIARĘ. A w
duszy jakieś szamotania, sprzeciwy, wyrywanie się słów, że w tym Zgromadzeniu nie będzie mogła
zadośćuczynić pragnieniom Jezusowym, że tu nie potrafi się uświęcić, że musi iść gdzie indziej.
Ale gdy spojrzała na obraz Serca Bożego, usłyszała cichy, łagodny głos: CHCĘ, ABYŚ DLA MNIE
UCZYNIŁA TĘ OFIARĘ I TU ZOSTAŁA. DAM CI ŁASKĘ WYTRWANIA. IDŹ, DOKĄD WSKAZUJĘ. ŻYCIE W
„LABORZE”.
Jednocześnie ujrzała inną drogę, mniej ciernistą, życie w klasztorze benedyktynek. I znowu
wewnątrz wyraźny głos: POZOSTAŃ TU, JEŚLI KOCHASZ UKRZYŻOWANEGO JEZUSA. Odpowiedziała:
„Dobrze”.
Gdy mijał okres sześciomiesięcznej próby, zdawało się, że dotychczasowe cierpienia w
Zgromadzeniu wyczerpały ją do ostatka. Ale zrozumiała, że to tylko cień tego, co ma nastąpić. W
dniu obłóczyn w Wilnie, w domowej kaplicy przy ul. Trockiej, przed Mszą św. odprawianą przez
misjonarza ks. Piaseckiego odczuła i dokładnie usłyszała słowa o tym, co czeka ją na tym świecie.
Gdy kapłan podawał krzyż do ręki, w duszy rozległ się głos Pana Jezusa: CHCĘ, ABYŚ ZOSTAŁA
UKRZYŻOWANA ZA TYCH, KTÓRZY NIE CHCĄ ZNAĆ KRZYŻA. A SZCZEGÓLNIE CHCĘ UKRZYŻOWAĆ
CIEBIE DLA TYCH, KTÓRYM ŁASK NIE SKĄPIĘ.
19
Była w nowicjacie. W Kalwarii Wileńskiej w piątki Pan Jezus był wyjątkowo uroczyście
czczony w Najświętszym Sakramencie. Grupa nowicjuszek, w dowód wdzięczności za łaski,
postanowiła śpiewać w czasie Mszy św., gdy Pan Jezus był wystawiony w monstrancji. Pierwszą,
która podała ten projekt, była Wanda. Stale się jednak wymawiała, prosząc o zwolnienie od śpiewu,
że to niby kaszel, albo jeszcze coś innego. A wszystko dlatego, że wpadała w czasie adoracji w
głęboką kontemplację. Pewnego razu w czasie Komunii św. usłyszała skargę Zbawiciela, że jest
skąpa w składaniu Mu ofiarek. Poczuła się wtedy bardzo zawstydzona i upokorzona.
Wanda dostała zapowiedź wewnętrzną, że jej kierownikiem duszy będzie ks. Makarewicz.
Boskie Serce zapewniało, że przez niego sam Jezus będzie do niej mówił oraz że z chwilą zbliżenia
się do konfesjonału powinna wierzyć i być przekonaną, że wtedy słucha jej sam Pan Jezus. Nie
będzie On dla niej szczędził łask. Ale czy w tym Zgromadzeniu zdoła je wykorzystać? Może raczej
udać się za klauzurę? Zapowiedź Jezusowa wydała się jej straszna. Świadczy to dobitnie o
ogromnych wewnętrznych rozterkach, które poprzedzały podjęcie ostatecznej decyzji. Głębokie,
uporczywe i dość długo trwające wahania były dla siostry bardzo męczące. Wyrażały się w
powracającym pytaniu: Czy nie odmówić Panu stanowczo – że nie może tego przyjąć, że to
posłuszeństwo nie dla niej? Miłość własna borykała się z losem: BĘDZIESZ CAŁE ŻYCIE ZA NIC
MIANA, NIEZROZUMIANA. BĘDĄ CIĘ USUWAĆ. BĘDZIESZ NAPASTOWANA PRZEZ SZATANÓW I ZŁYCH
LUDZI. OGARNĄ CIĘ CIEMNOŚCI WEWNĘTRZNE, TE SAME, KTÓRYCH JUŻ DOZNAWAŁAŚ I JESZCZE
WIĘKSZE. ALE JA CIĘ WSPOMOGĘ. Przygnębiona, poszła już nawet żegnać się z mistrzynią. Ta ją
zatrzymała, mówiąc, że taka ucieczka jest to pułapka szatana. Więc została. Podziękowała Panu.
Po pierwszych ślubach zakonnych, gdy przez pewien czas zastanawiała się, czy nie opuścić
Zgromadzenia Sióstr od Aniołów, uczestniczyła we Mszy św. w kościele św. Michała w Wilnie,
gdzie było całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Posłyszała głos: CHCĘ, BYŚ
CIERPIAŁA DLA MNIE. WYBRAŁEM CIĘ DLA WYNAGRADZANIA ZNIEWAG, KTÓRYCH DOZNAJĘ OD DUSZ
MNIE POŚWIĘCONYCH. CHCĘ RÓWNIEŻ. ABYŚ CIERPIAŁA ZA ZGROMADZENIE. Starała się te słowa
odrzucić, gdyż spowiednik zabronił jej o takich rzeczach myśleć i nakazał je odsuwać jako
złudzenia.
Ucząc się w Wilnie w szkole ogrodniczej na Sołtaniszkach, napisała list do swego kierownika
duchowego i wyznała słowa, które słyszała na modlitwie. TWOJE POSTĘPOWANIE, KTÓRYM JA SAM
RZĄDZĘ, KIERUJĘ, BĘDZIE POTĘPIONE I ZGANIONE, SPOTWARZANE I PRZEDSTAWIONE W NAJGORSZYM
ŚWIETLE PRZEZ ZGROMADZENIE. LECZ NA TO NIE ZWAŻAJ, BO ŻYJESZ DLA CZCI NAJŚWIĘTSZEGO
SAKRAMENTU!
Innym razem po Komunii św. usłyszała: CZY CHCESZ TAK SIĘ PODDAĆ MOJEJ WOLI, ABY CIĘ NIC
NIE MOGŁO POWSTRZYMAĆ OD JEJ SPEŁNIENIA W OBECNYM ZGROMADZENIU W NAJMNIEJSZYCH I
WIĘKSZYCH RZECZACH? JEDNAKŻE ZAWSZE ZA WIEDZĄ SPOWIEDNIKA!
Uskarżała się przed Panem Jezusem, dlaczego nie pozwala jej iść do nieba drogą zwyczajną.
Pan Jezus odpowiedział: IDŹ TĄ DROGĄ, KTÓRĄ WSKAZUJĘ. Ujrzała przed sobą cel, do którego ma
dążyć. Droga prowadząca do niego przeraziła ją do ostatka. Nie znajdowała słów do jej opisania.
Odwróciła wzrok duszy, aby nie widzieć. Zamknęła uszy, aby nie słyszeć. I co wtedy ujrzała? –
przepaść, do której raczej wołałaby już wpaść, niż zmierzać do wskazanego celu.
W czasie jednej adoracji Najświętszego Sakramentu usłyszała w duszy głos wyraźny i miły:
ZGROMADZENIE, W KTÓRYM JESTEŚ, PRZEJDZIE PRZEZ MORZE WZBURZONE! WIELE UTRACI I WIELE
ZNAJDZIE. Zrozumiała, że Pan Jezus będzie doświadczał Zgromadzenie i wiele sióstr wystąpi, ale i
wiele, które zostaną, skorzysta z łask.
Przełożona w Pryciunach, widząc brak chęci ze strony siostry Wandy do większej szczerości w
wyznawaniu zachodzących u niej objawów, nie przyszła do chorej na noc z czwartku na piątek.
Siostra Wanda bała się, że tej nocy może umrzeć. Podrażniona pycha tym większy wywołała u niej
ból. Trwoga przed nocą się wzmogła. Wzywa Jezusa. Wzywa Ducha Świętego na oświecenie.
Niech wszystko będzie na większą chwałę Bożą. Serce jej gotowe na wszystko, ale prosi o ulgę.
Swoją wolę pragnie zjednoczyć z Wolą Jezusową, a Wola Jezusowa niech będzie jej wolą.
Nie pamięta, w jaki sposób nastąpiła ekstaza. Światłość Ducha Świętego dała jej ujrzeć nie
tylko Pana, ale i niskość jej duszy. Zrozumiała słowa, chociaż głosu wyraźnego nie słyszała:
WANDZIU, CZEKAJ – SKORO DOPUSZCZĘ NA CIĘ SWE KARCĄCE ZAMIARY, WANDZIU, NIE ZRYWAJ SIĘ Z
KRZYŻA, MUSISZ NA NIM KONAĆ.
20
Nieraz nie mogła określić osobowego Boga, bo dusza, gdy z Nim się łączy, o wszystkim
zapomina, a tylko miłośnie z Nim przebywa, ujmuje jakby rąbek Nieba. Chwila to ognista, błoga.
Tu siostra Wanda zaznacza, że takiej chwili nie umie oddać ani na papierze, ani w słowach.
Wyraźnych słów nie słyszy, a tylko ujmuje duszą, od czego trudno odstąpić albo mieć inne
przekonanie. Nieraz oderwane zdanie nie wystarcza jej do zrozumienia istoty zagadnienia.
Na jednej ze swych modlitw odczuła, jak ogień miłości Trójcy Świętej zlewał łaski na swych
kapłanów. A ją coś pociąga, żeby nie kłaść granic dla miłości. Przez życie oddane cierpieniu żyć w
miłości. MUSISZ BYĆ ODNOWICIELKĄ WIARY. Siostra Wanda ma nadzieję, że na zawsze złączy się z
Najukochańszym. PRAGNIE CIEBIE PAN JEZUS, BYŚ CZERPIĄC TĘ MIŁOŚĆ PRZEPOIŁA WSZYSTKIE
CZYNNOŚCI SWEGO ŻYCIA CODZIENNEGO I DUSZE INNE. Dzięki Światłu widzi głęboko nędzę własną i
przewrotność ludzką. Miłość przekształca się w męczarnię pod wpływem światła, gdy przeszkadza
temu inny przedmiot. Wewnątrz stale jest przekonana, że ze względu na Miłosierdzie Boże musi
być ofiarą powoli konającą, dla wypełnienia zamiarów Bożych.
Często rozum stoi bezradny i nie potrafi wytłumaczyć natury tej miłości. Pan Jezus wycierpiał
Swoje opuszczenie na krzyżu. Ona również czuje się opuszczona, zawieszona między niebem a
ziemią, ogołocona ze wszystkiego, jakby bez pomocy Bożej, wystawiona na szyderstwo jednych,
prześladowanie, niezrozumienie i brak pociechy drugich. Całkowicie oddana Jezusowi. Z tej
śmierci ma powstać życie. Tabor przyjdzie po Golgocie. STANIESZ SIĘ NARZĘDZIEM BOŻYM DLA
KORZYŚCI INNYCH.
W roku 1936 słyszy takie słowa: DZIECKO MOJE, JA KONAM I KONAĆ BĘDĘ, AŻ KAPŁAN WRÓCI Z
DROGI BŁĄDZĄCEJ. CHCĘ, ABYŚ MI W TYM KONANIU BYŁA POCIECHĄ. MASZ CZYNIĆ ZADOŚĆ TAK
DŁUGO, JAK DŁUGO CHCĘ. NAJWIĘCEJ CIERPIĘ OD DUSZ NIEZDECYDOWANYCH I ŁATWO
WCHODZĄCYCH NA BŁĘDNE DROGI. WIDZISZ MOJE KONANIE, TO GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA, A TY
TYLKO CZUJESZ ICH MALUTKĄ CZĄSTECZKĘ: GRZECH BISKUPÓW, KAPŁANÓW, ZAKONNIKÓW I
ZAKONNIC. WIĘCEJ NIE ZNIESIESZ I NIE PROŚ MNIE O ZWIĘKSZENIE CIERPIEŃ. A GDY BĘDĘ UWAŻAŁ ZA
POTRZEBNE, TO SAM UCZYNIĘ, CO CHCĘ.
Podobne słowa dawały się słyszeć często, nawet kilka razy dziennie, a szczególnie po Komunii
duchowej lub w czasie rozmyślania. Były chwile, kiedy przychodził do niej jakiś „pan” nieznajomy
i mówił jej o Getsemani, Golgocie, Taborze, czyśćcu, piekle i niebie:
WSZYSTKICH TYCH MIEJSCACH BĘDZIESZ I ODCZUJESZ, PRZYNAJMNIEJ TAK JAK JA SIĘ TAM
CZUŁEM. ALE WSZYSTKIE TE CHWILE MIŁE I BOLESNE MASZ OFIAROWAĆ ZA KAPŁANÓW I ZAKONY.
BĘDZIESZ DWA RAZY WYRWANA JESZCZE Z ZIEMI. RAZ ZNAJDZIESZ SIĘ W NIEBIE, A DRUGI RAZ W
SILNYM PRAGNIENIU I TĘSKNOCIE. WSZELKI DUCH BĘDZIE MIAŁ PRAWO DO CIEBIE. A WADY TWOJE
BĘDĄ SIĘ BUNTOWAŁY. JEŻELI BĘDZIESZ WIERNA DLA MNIE, TO BĘDĘ ZAWSZE CIEBIE BRONIĆ. I
POWIERZĘ SPECJALNIE MOJEJ MATCE I TAM ZNAJDZIESZ SCHRONIENIE. WÓWCZAS, GDY BĘDZIESZ
PORWANA, PRZEJDZIESZ OPUSZCZENIE WIELKIE NIE TYLKO OD ZGROMADZENIA, ALE I ODE MNIE,
OPUSZCZENIE WIELKIE.
NA
DOŚWIADCZAĆ
BĘDĘ, BO PRAGNĘ SWOJE PLANY PRZEPROWADZIĆ PRZEZ CIEBIE. JESZCZE JESTEŚ
NITECZKĄ PAJĘCZĄ, ALE CHCĘ, BYŚ BYŁA SZYNĄ, PO KTÓREJ POCIĄG JEDZIE. SZYNĄ, PO KTÓREJ
KAPŁANI I ZAKONY POJADĄ DO CELU. SZYNA ŻELAZNA, ŻEBY RDZA NIE PRZEJADŁA, STALE MUSI BYĆ
POSŁUSZNA I CZYSTA, NIEWINNA. KOLEJARZEM JA BĘDĘ, TY ZA SIEBIE NIE ODPOWIESZ. MASZ
KIEROWNIKA I MUSISZ BYĆ JEMU POSŁUSZNA. BĘDZIESZ ROZUMIAŁA W PRZYSZŁYM ROKU, DZIŚ NIE
MOŻESZ ROZUMIEĆ, BO WĄTPISZ, KTO MÓWI DO CIEBIE. PRECZ ZE ZWĄTPIENIEM. CHCĘ, BYŚ SIĘ
WZMOCNIŁA NA WIĘKSZE CIERPIENIA. CHCĘ, BYŚ KONAŁA TAK DŁUGO, JAK DŁUGO MOŻNA, ABY
PRZEBŁAGAĆ MÓJ GNIEW.
GDY ŚWIAT ZACHŁYŚNIE SIĘ GORĄCĄ KRWIĄ, JA CHCĘ ZACHŁYSNĄĆ SIĘ PRAGNIENIEM ŚWIĘTOŚCI
DUSZ MNIE POŚWIĘCONYCH. DWA RAZY DUSZA TWOJA WYJDZIE Z CIAŁA, AŻ ZA TRZECIM RAZEM
ZŁĄCZY SIĘ NA WIEKI. DWA RAZY ZOSTAWIĘ CI WYBÓR DECYDUJĄCY TWOJEJ WŁASNEJ WOLI. CIERP,
MOJE PIÓRKO. O CUDACH MYŚLEĆ JEST NIEPOTRZEBNIE. WIĘKSZEGO SZCZĘŚCIA DAĆ CI NIE MOGĘ NAD
SWOJĄ MIŁOŚĆ I CZĘŚCIOWE JEJ POZNANIE W PRZENAJŚWIĘTSZEJ TRÓJCY. MASZ TY MIEĆ RÓWNIEŻ
21
TAKĄ MIŁOŚĆ WZGLĘDEM NAS I WZGLĘDEM BLIŹNICH, A SZCZEGÓLNIE TWOICH NAJBLIŻSZYCH, JAK
RODZICÓW, PRZEŁOŻONYCH, ITP.
28 września 1938r. s. Wanda pisze do ks. Makarewicza, że współczuje Kościołowi św. w
pewnym smutnym wypadku. Szatan z ogromnym wysiłkiem stara się zwodzić dusze, które były i są
wybrane dla Boga. Wydawało się, że to na nią piekło się wściekło. CZUWAJCIE WY, CO DLA MNIE
DUSZE ZDOBYWACIE.
W roku 1940 Jezus ukazuje s. Wandzie księdza, który w przyszłości przyjedzie do Pryciun: ON
MA BYĆ TWOIM KIEROWNIKIEM DUSZY KRÓTKO, ALE ZDROWY SĄD WYDA I PO TWOJEJ ŚMIERCI. UŻYJĘ
GO ZA NARZĘDZIE PRZECIW BURZY, JAKĄ BĘDZIESZ MUSIAŁA PRZEJŚĆ Z POWODU KAPŁANÓW. STANIE
W TWOJEJ OBRONIE KILKANAŚCIE RAZY I TYLEŻ RAZY ZWĄTPI O TOBIE. PRZECIWNIK NASZ BĘDZIE
POSYŁAŁ CAŁE SWOJE GRONO PRZECIW NIEMU I TOBIE, UŻYWAJĄC TAKŻE OSÓB MNIE POŚWIĘCONYCH.
Innym razem Anioł Stróż wskazał siostrze Wandzie Jezusa Oblubieńca. Chociaż Go nie
widziała, ale zrozumiała, co do niej mówił: TO JA JEZUS W TEJ HOSTYJCE CZEKAŁEM NA CIEBIE I
NIOSĘ CI WIELE MIŁOŚCI. POLECAM SPRAWĘ WYRWANIA DUSZ KAPŁANÓW Z RĄK NASZEGO
NIEPRZYJACIELA. Ujrzała straszny stan ich dusz. Jezus chciał, aby za nich ofiarować cierpienia
duszy. Siostra Wanda wie, że trzeba się zgodzić, ale jednocześnie boi się i odrzuca to jako złudną
pokusę. Wątpiąc, powtarzała, że chyba to nie Boże, precz ze wszystkim!
Rok 1941. DUSZO MOJA, ROZPOCZYNASZ NOWY ROK ŻYCIA. A JA CI GOTUJĘ NOWE CIERPIENIA I
INNE ŁASKI, TYLKO BĄDŹ POWOLNA MEMU DZIAŁANIU. Zgodnie z zapowiedzią, 1 lutego 1941 roku
przyjechał do Pryciun jej nowy spowiednik ks. Czesław Barwicki.
2. Słowa Pana Jezusa i Matki Bożej do siostry Wandy o jej posłannictwie
Po informacjach o stopniowym i troskliwym przygotowywaniu s. Wandy przez Pana Jezusa do
przyjęcia posłannictwa składania ofiar za kapłanów, wypada przytoczyć wypowiedzi Pana Jezusa o
samej istocie jej powołania, gdyż one dobitniej jeszcze ukazują Jego zamierzenia i pragnienia oraz
sposób, w jaki powinna je realizować:
PRAGNĘ CZYSTOŚCI TWEGO SERCA. MASZ ZAJAŚNIEĆ JAK TA ŚWIECA, INNA OD INNYCH, BO ŁASK
CI NIE SZCZĘDZĘ. (…) KSIĄDZ TEN (mowa o przyszłym spowiedniku) MA BYĆ MOIM NARZĘDZIEM
UŻYTYM DLA CIEBIE. BĘDZIESZ MIAŁA TRUDNOŚCI W OTWORZENIU MU DUSZY. TO UŻYJĘ INNYCH
SPOSOBÓW. OTWARCIA PRAGNĘ, CHOĆBY Z TEGO POWODU POWSTAŁY CIERPIENIA ZE STRONY
OTOCZENIA CZY SPOWIEDNIKA. NIECHAJ WSZYSTKO BĘDZIE OŚWIECONE, BO TYLKO W ŚWIATŁOŚCI
POZNAJĄ, GDZIEM JEST (2 lutego 1941r., Matki Bożej Gromnicznej).
WANDZIU OD MOJEJ RANY: ŁĄCZĘ STALE OFIARĘ MIŁOŚCI WE MSZY ŚW. I CIEBIE UKOCHAŁEM
DLA TYCH OTO DUSZ. NIE TRWÓŻ SIĘ. ALE BIERZ TEN KRZYŻ I DAJ SIĘ PRZYBIĆ ZUPEŁNIE. JA STALE
JESTEM Z TOBĄ. UCZYĆ BĘDĘ SAM WSZELKIEJ MĄDROŚCI. ROZUM PODDAJ MEMU ROZUMOWI. ALE TO
WSZYSTKO ZAMYKAM W CAŁKOWITYM POSŁUSZEŃSTWIE.
MYŚLAŁEM O TOBIE WCZEŚNIEJ, ANIŻELI TY O MNIE, WCZEŚNIEJ NIŻ PRZYJĄŁEM
CZŁOWIECZEŃSTWO. MYŚLAŁEM O KAŻDEJ POSZCZEGÓLNEJ DUSZY I PRAGNĘ ICH SZCZĘŚCIA (29
sierpnia 1941r.).
WANDZIU, CHCĘ, ABYŚ MNIE NAŚLADOWAŁA W PRZYJĘCIU NIEZROZUMIENIA I POGARDY. CHCĘ
WYCISNĄĆ NA TOBIE MOJĄ MIŁOŚĆ WZGLĘDEM KAPŁANÓW PRZEZ KRZYŻ! MASZ SIĘ ODDAĆ W RĘCE
MOJE ZUPEŁNIE. WANDZIU, PRZYJDZIE CHWILA, KIEDY BĘDĘ ZMUSZONY ODEJŚĆ OD CIEBIE, ALE TO Z
MIŁOŚCI CZĘSTO BĘDĘ CZYNIŁ, A CZASEM DLA ZADOŚĆUCZYNIENIA. CHCĘ I PRAGNĘ, ABYŚ ŻYŁA I
UMIERAŁA DLA WONNOŚCI CNOTY CZYSTOŚCI. I DLATEGO CHCĘ, ABY WSZELKIE ZABRUDZENIA BYŁY
ZMYTE OSTATECZNIE PRZEZ CIEBIE KRWIĄ GORĄCĄ. CZYSTOŚCI STRZEŻ JAK ŹRENICY OKA. KONAJ Z
MIŁOŚCI DUSZ KAPŁAŃSKICH Z POLSKIEJ ZIEMI, A TOŃ W MOJEJ MIŁOŚCI AŻ NA WIEKI. CAŁOPALNA
OFIARA MUSI BYĆ DLA OŻYWIENIA MOJEJ WIARY MUSISZ TONĄĆ W KIELICHU GORYCZY.
22
KONANIE TWOJE PRZEDŁUŻĘ DO OSTATECZNEJ MĘKI I ŚMIERCI. WYRWAĆ MASZ DUSZE Z RĄK
SZATAŃSKICH. A SAMA PONIESIESZ KONSEKWENCJE. ODKRYJĘ W POTRZEBIE STAN ICH DUSZY, ABYŚ
WIEDZIAŁA O CELU TWEGO ŻYCIA NA ZIEMI! PRAGNĘ, ABYŚ ZROZUMIAŁA SAKRAMENT KAPŁAŃSTWA,
A TY MASZ BYĆ KROPLĄ OŻYWCZĄ NA ICH NĘDZĘ (2 lutego 1941r.).
JESTEŚ NA BURZLIWYM MORZU. PRZYSTAŃ BLISKO. WYZNACZYŁEM CI TAM MIEJSCE. MIEJSCE TO
MASZ ZAPEŁNIĆ DUSZAMI KAPŁANÓW, OSÓB ZAKONNYCH. NIE BÓJ SIĘ. JESTEM PRZY TOBIE W
SAKRAMENTACH ŚWIĘTYCH. PRZYJDĄ GORSZE PRZEŚLADOWANIA. NIE WAHAJ SIĘ, IDŹ PROSTO,
KRZYŻA NIE ZRZUCAJ Z SIEBIE. JESTEŚ DROGA DLA MNIE… ZOSTAWIAM CI WOLNĄ WOLĘ. GDY CI
BĘDZIE ZIMNO, IDŹ POD PŁASZCZ MEJ MATKI NIEPOKALANEJ. KOCHAJ TAK JAK ANIOŁOWIE. BĘDZIESZ
MUSIAŁA DAĆ SIĘ POZNAĆ KAPŁANOM, MOŻE BĘDZIESZ JUŻ U MNIE. JESZCZE SETKI MASZ WYRWAĆ Z
RĄK SZATANA. JA CI W TYM POMOGĘ!
UMOCNIJ WIARĘ, MIŁOŚĆ W KSIĘDZU X, A ZA KSIĘŻY NIEWIERNYCH POŚWIĘCAJ SIĘ. OŚWIECAJ ICH.
PRZYGNĘBIAJ SIĘ BRAKIEM UZNANIA U LUDZI, BO TAK CHCIAŁEM, NIE PRZENIKNIESZ MOICH
TAJEMNIC. DOŚWIADCZĘ JESZCZE TWOJEJ WIARY, NADZIEI, MIŁOŚCI.
NIE
MYŚLĘ
O TOBIE, JAK GDYBYŚ BYŁA JEDNA. KAŻDEGO KAPŁANA KOCHAM MIŁOŚCIĄ JAK CIEBIE.
WE WSZYSTKIE CZWARTKI SKŁADAJ OFIARĘ ZA KAPŁANÓW. W TYM DNIU USTANOWIŁEM
KAPŁAŃSTWO. CHOĆBY I ŚMIERĆ, TEŻ OFIARUJ ZA NICH. WIĘCEJ CIERPIAŁEM W CZWARTEK NIŻ W
PIĄTEK NA KRZYŻU. DROGI JEST DLA MNIE TEN DZIEŃ (27 sierpnia 1941r.).
KAZAŁEM CI JUŻ DAWNO POWIEDZIEĆ SPOWIEDNIKOWI, ŻE JESTEŚ WYBRANĄ OFIARĄ ZA
KAPŁANÓW I ZAKONY. NIE JESTEŚ JESZCZE DOJRZAŁA. PRAGNĘ CIERPIEŃ. MODLITWA BEZ CIERPIENIA
JEST MARTWA. DLA WZMOCNIENIA TWOICH SIŁ – COFAM JE DZIŚ (29 sierpnia 1941r.).
MASZ WYZBYĆ SIĘ TEGO, CO DLA MNIE JEST NIEMIŁE. INACZEJ STANIESZ SIĘ NIEZROZUMIAŁA DLA
OTOCZENIA. NIE ZWRACAJ UWAGI NA LUDZKIE WZGLĘDY, IDŹ ZA MNĄ STALE. BĄDŹ SZCZERA WOBEC
MOJEGO ZASTĘPCY. MASZ W SOBIE DUŻO MIŁOŚCI NIE MOJEJ. JESTEŚ MARNOTRAWNA W MOICH
ŁASKACH I DARACH. ZA MAŁO JESTEŚ MI WDZIĘCZNA ZA TYLE ŁASK. DO CELU MASZ DOJŚĆ.
ODRYWAJ SERCE OD STWORZEŃ I OD LUDZI, CHWILAMI ZAPOMINASZ O MNIE. SŁYSZAŁAŚ UJEMNE
ROZMOWY A NIE ZAPRZECZYŁAŚ.
TAJEMNIC MOICH NIE PRZENIKNIESZ. WIDZĘ WSZYSTKO, SŁYSZĘ KAŻDE UDERZENIE TWEGO
SERCA. WSZYSTKO DO MNIE NALEŻY, DO CIEBIE NIC. JESZCZE CHWILA, A ZWOLNIĘ CIĘ Z CIERPIEŃ.
WRÓCISZ NA ZIEMIĘ, BY SKŁADAĆ CIĄGŁĄ OFIARĘ. KONAĆ MASZ STALE, SKONASZ, GDY BĘDZIESZ
PODOBNA DO MNIE. PAMIĘTAJ, JAKI MASZ CEL, DLA KTÓREGO CIĘ STWORZYŁEM. SĄDÓW MOICH
SĄDZIĆ NIE POWINNAŚ. WYBRAŁEM, BO CHCIAŁEM, KRYJ SIĘ W MYM SERCU. MASZ MNIE UKOCHAĆ
DO SZALEŃSTWA I DLA MNIE UMRZEĆ. ZA MNIE MASZ ODDAĆ ŻYCIE. MASZ IŚĆ ŚMIAŁO ZE MNĄ DO
MNIE.
MOJA
UMIŁOWANA OBLUBIENICO, UKOCHAM CIEBIE I DAM CI MIŁOŚĆ, ALE WPIERW MUSISZ
UPODOBNIĆ SIĘ DO MNIE PRZEZ OFIARĘ CAŁKOWITĄ. MUSISZ MIEĆ CZYSTOŚĆ DUSZY. INACZEJ NIE
MOŻESZ BYĆ MOJĄ PRZYJEMNOŚCIĄ, ALE PRZECIWNIE – MOIM SMUTKIEM. PRAGNĘ I CHCĘ, ŻEBYŚ
BYŁA MOIM PIÓREM, PIÓREM POSŁUSZNYM (29 sierpnia 1941).
MASZ BYĆ NARZĘDZIEM, CHOĆ KRÓTKO, ALE ILE CHCĘ. JESTEŚ WZMOCNIENIEM KAPŁANÓW,
ZAKONÓW. WZGARDZĄ TOBĄ, NIE ZROZUMIEJĄ. PÓŹNIEJ UKOCHAJĄ, WEZMĄ. MUSIAŁEM
DOŚWIADCZYĆ, LECZ NIE PRZENIKNIESZ MOICH TAJEMNIC. MUSIAŁEM, BO UKOCHAŁEM KAPŁANÓW.
CO PISZĘ, NIE TWOJA RZECZ. JESTEŚ PIÓREM. MYŚL MOJA, DZIEŁO MOJE, TY MUSISZ ZOSTAĆ
POSŁUSZNYM PIÓREM W MYM RĘKU. WEZMĘ NA PRÓBĘ OSTATECZNĄ. Z ZIEMI ODEJDZIESZ
NIEZROZUMIANA. PRĘDKO Z MIŁOŚCI UMRZEĆ MUSISZ. UMIERAJ I KONAJ STALE.
23
ŻYĆ BĘDZIESZ WE MNIE NA WIEKI. JESTEŚ NA BURZLIWYM MORZU. OTO ŻYCIE. POWTARZAM CI,
ĆWICZ SIĘ W POKORZE. MUSISZ WYTRWAĆ, WYTRWASZ NA WIEKI W MYM SERCU. ZACHOWAŁEM CIĘ
OD BRUDU. W RANIE SERCA CIĘ ZACHOWAŁEM. GDY SIĘ ZGODZIŁAŚ, SPEŁNIŁEM MOJE PRAGNIENIE
WOBEC KAPŁANÓW.
JESTEŚ
WŁASNOŚCIĄ NIEBA, ALE DLA MOICH CELÓW POZOSTAWIAM CIĘ JESZCZE TU NA ZIEMI.
JESTEM MAŁO ROZUMIANY I PRAGNĘ CIEBIE TAKĄ MIEĆ. TAJEMNIC MOICH NIE PRZENIKNIESZ. TY,
WANDZIU OD ANIOŁÓW, POZOSTANIESZ TAJEMNICĄ DLA INNYCH. PISZ WSZYSTKO, BO TO JESZCZE
POCZĄTEK MOJEJ MYŚLI DALSZEGO ODRODZENIA WIARY: CHRYSTUS-KAPŁAN. WIEM, ŻE BĘDZIESZ
MIAŁA WSTRĘT I BĘDZIESZ SŁYSZAŁA NAMOWY NASZEGO NIEPRZYJACIELA, ALE IDŹ MĘŻNIE I PROŚ
MNIE O MĘSTWO, ZAWSZE W POSŁUSZEŃSTWIE I W POKORZE. BYŁAŚ OD DAWNA W MOICH MYŚLACH.
OD WIEKÓW MYŚLAŁEM O TOBIE. O KAŻDYM KAPŁANIE MYŚLAŁEM OD WIEKÓW. WYBRAŃSTWO
NAJWIĘKSZE. (…) KONANIE KRÓTKIE, ALE CIĘŻKIE. MUSZĘ DOŚWIADCZYĆ. ŁÓDKA TWEGO ŻYCIA
DOBIEGA DO KOŃCA. (…) PÓJDZIESZ DO MNIE DROGĄ PROSTĄ, W MYŚL KOŚCIOŁA, DROGĄ MIŁOŚCI I
CIERPIENIA (17 września 1941).
WICHRY DOPUSZCZAM NA WZMOCNIENIE WIARY W TOBIE I KAPŁANACH. JESTEM NIEOMYLNĄ
PRAWDĄ W KOŚCIELE ŚWIĘTYM. WIERZ, PYTAJ, UFAJ, PISZ, PRZYSTAŃ BLISKO. WYMAGANIA
STAWIAM CI WIĘKSZE, BO MIŁOŚĆ ROZPIERA SERCE. PRZEZ CIEBIE MIŁOŚĆ MUSZĘ ZLEWAĆ NA
KAPŁANÓW. DAM IM SIĘ POZNAĆ.
PRAGNĘ, ABYŚ ODCZUŁA CHWILE MEGO BÓLU W OGRODZIE. MASZ WYZBYĆ SIĘ TEGO, CO MNIE
ZASŁANIA. SIOSTRO CHERUBINO, PRZEJDZIESZ KATUSZE NIEZROZUMIENIA, ODRZUCENIE OD
WSZYSTKICH, INNEGO RODZAJU NIŹLI MIAŁAŚ PRZED DWOMA DNIAMI. POMNIJ, MOŻESZ PROSIĆ O
ZWOLNIENIE, WOLNEJ WOLI NIE KRĘPUJĘ.
CAŁKIEM ZAPOMNIEĆ MASZ O SOBIE. ŻYĆ MASZ WE MNIE. WYNAGRADZAĆ ZA ZNIEWAGI
WYRZĄDZONE W NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENCIE I W KRZYŻU. WYZBYĆ SIĘ MASZ WSZYSTKIEGO, CO
MNIE ZASŁANIA. INACZEJ USPOKOJENIA SERCA NIE DOZNASZ. W ŚWIĘTYCH REKOLEKCJACH MASZ
ODDAĆ MI WSZYSTKO. OTWÓRZ DUSZĘ RAZ OSTATNI, SAM DALEJ BĘDĘ PROWADZIŁ, AŻ DO
PRZYSTANI. WCHŁONĘ W RANĘ MEGO SERCA, KRZYŻEM OPIECZĘTOWANA JESTEŚ.
ANIOŁEM MASZ BYĆ. TO MOJE PRAGNIENIE, ALE NAD ANIOŁY CIĘ UMIESZCZĘ. WOLNEJ WOLI NIE
KRĘPUJĘ. UPAŚĆ MOŻESZ W KAŻDEJ CHWILI. RÓB RACHUNEK SUMIENIA OD POCZĄTKU SWEGO ŻYCIA.
JAK ODPOWIADAŁAŚ NA MOJE WEZWANIA? JAK DAWAŁAŚ DOSTĘP MEMU DUCHOWI?… NIE
SPEŁNIAŁAŚ MOICH POLECEŃ CO DO PRZEKAZANIA KAPŁANOM. NIEPOTRZEBNIE SIĘ
USPRAWIEDLIWIAŁAŚ WOBEC PRZEŁOŻONYCH, KIEROWAŁAŚ SIĘ WZGLĘDEM LUDZKIM. NIE CHCIAŁAŚ
MNIE PRZYJĄĆ DO SWEGO SERCA. WIEDZIAŁAŚ, ŻE MÓWIŁEM, TŁUMACZYŁAŚ SIĘ, ŻE TO ZŁUDZENIE.
NIE PODDAWAŁAŚ SIĘ POD SĄD SPOWIEDNIKA NI PRZEŁOŻONYCH.
WSZYSTKO, CO ZACIEMNIA MOJĄ POSTAĆ I NIE DAJE CI POZNAĆ, TO NIE CHMURY. JESTEM
TYSIĄCKROĆ INNYM NIŻ CZUJESZ. UMARŁABYŚ Z WRAŻENIA. CZUJESZ, ALE NIE CAŁKOWICIE! (…)
WANDZIU, IDĘ ZA TOBĄ I PROSZĘ O POWRÓT KAPŁANÓW. KIEDY WIDZĘ ICH PRAWDZIWĄ SKRUCHĘ,
PRZEBACZAM I UŚCISKAM W MYCH OJCOWSKICH RAMIONACH MIŁOŚCI (17 września 1941r.).
MIŁOŚĆ MOJA RÓWNO IDZIE Z OFIARĄ KRZYŻA. MIŁOŚĆ U KAPŁANÓW PRZEZ CIEBIE MAM
WSKRZESZAĆ. WANDZIU, PODAJ MI SWOJE RAMIONA, A SAM ZDECYDUJĘ O CIĘŻARZE. REGULOWANIE
DO MNIE NALEŻY. CIERPIENIA TWOJE MINĄ JAK BŁYSKAWICA. ŻYĆ BĘDZIESZ WIECZNIE DLA MNIE.
CZUWAJ, BYŚ NIE DAŁA SIĘ PORWAĆ, BYŚ NIE ZBOCZYŁA Z TEJ DROGI KOLCZASTEJ, Z DROGI KRZYŻA,
TEJ DROGI WŚRÓD ANIOŁÓW (21 maja 1942r.).
WANDZIU, SIOSTRO ANIELSKA, CHCĘ, ŻEBYŚ BYŁA PRAWDZIWĄ MOJĄ WODĄ OŻYWCZĄ W
PRAGNIENIU DUSZ KAPŁAŃSKICH, ZAKONNYCH. PRAGNĘ MIŁOŚCI, ALE NIE MA, KTO BY MI PODAŁ NA
PRAGNIENIE ODROBINĘ WODY, WIĘC WYBRAŁEM CIEBIE! BĄDŹ MI OSŁODĄ I OCHŁODĄ W PRAGNIENIU.
24
Z PRZEPYCHEM PIEKŁA. PRECZ Z NAMOWAMI KU WSZYSTKIEMU, CO RODZI PIEKŁO.
NIEPOKOJEM, PRECZ Z WĄTPLIWOŚCIAMI… MÓJ CEL POZOSTAĆ Z WAMI DO KOŃCA ŚWIATA.
PRECZ
PRECZ
Z
OŁTARZ, NA KTÓRYM PONAWIAM MOJE ŻYCIE ZIEMSKIE. KALWARIA. A LAMPKA – TO MA
BYĆ STAŁA TWOJA MIŁOŚĆ WZGLĘDEM MNIE. I CHCĘ, ŻEBY STALE PŁONĘŁA W MIŁOŚCI JEDYNIE
MOJEJ. TABERNAKULUM TO TWÓJ TABOR. OŁTARZ TO KALWARIA, A LAMPKA TO TWOJE ŻYCIE (12
OTO
czerwca 1942r.).
Godzina 3 po południu, 26 czerwca 1942r. Siostra Wanda porządkowała kwiaty na ołtarzu.
Zeschłe konwalie wyniosła do ogrodu, by je wyrzucić. Tu wpadła w ekstazę z suchymi kwiatami w
ręku: OTO JESTEŚ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ. CZY JESTEŚ ZESCHŁA? – NIEPRAWDA. JEŚLI TAK, TO CIEBIE
OŻYWIĘ. WIĘCEJ MIEJ WYROZUMIAŁOŚCI I CIERPLIWOŚCI WOBEC CNÓT, JAKICH WYMAGAM OD CIEBIE I
OD SIÓSTR. Jak pogodzić wady siostry z łaskami, jakie otrzymuje? MOJE MIŁOSIERDZIE I MOJA
CIERPLIWOŚĆ NIE MA GRANIC. NIE CZYNIĘ GWAŁTU. STALE PROSZĘ, BŁAGAM, PRZEBACZAM.
NIE DLA ŚWIATA JESTEŚ. PRAGNĘ OD CIEBIE W TYCH MIESIĄCACH, BYŚ WYKAZAŁA PODEJŚCIA
ZŁEGO DUCHA DO DUSZ KAPŁAŃSKICH, DO DUSZ ZAKONNYCH.
Siostra Wanda: „Wszystko mi Jezus dziś po Komunii św. wyjaśnił”. KOCHANE DZIECI,
KOCHANA SIOSTRO OD ANIOŁÓW, WANDZIU. TO JA PRZYCHODZĘ ZE ZRANIONYM SERCEM. BRAK MI
KAPŁANÓW, BRAK MI DUSZ OFIARNYCH. BRAK WIARY, ALE BĘDĘ DALEJ ŻEBRAKIEM, BYŚ BYŁA ISKRĄ
KAPŁANOM. PRZEBACZAM STALE. LŻEJ MI PRZEBACZYĆ NIŻ ODRZUCIĆ. CIERPIĘ WIĘCEJ NIŻ MYŚLISZ,
NIŻ CZUJESZ. OTO MAJESTAT MÓJ OBRAŻONY. TU EUCHARYSTIA. ODDAJĘ SIĘ.
Siostra Wanda przy żniwach. O zwykłej godzinie po południu usiadła pod snopami i „zasnęła”.
Na pytanie ks. Barwickiego, co Pan Jezus dzisiaj mówił, odpowiada: „Najukochańszy Jezus ukazał
mi drogę krzyża, oparł krzyż na moich ramionach i dał mi się poznać, Kim jest”: OTO SIOSTRO
CHERUBINO POMNIJ, ŻE ZIEMIA JĘCZY Z BÓLU, PRAGNIE MNIE POZNAĆ. WYNAGRADZAJ ZA ZNIEWAGI
MEGO MAJESTATU. TEN BÓL SKUPIA SIĘ W KRZYŻU. MASZ KRZYŻ, Z KTÓRYM PÓJDZIESZ, NIE UPADAJ
NA DUCHU. ŁĄCZ SIĘ Z CHERUBINAMI. NIE WIDZISZ ANIOŁÓW, CHOĆ CZUJESZ ICH MIŁOŚĆ WZGLĘDEM
MNIE. JUTRO ODCZUJESZ, JAK JEST WIELKA. BĘDZIESZ MILCZEĆ PRZEZ GODZINĘ, NIM ZDOŁASZ
WYPOWIEDZIEĆ.
DZIECIĘ MOJE, CZYŃ MOJE PRAGNIENIE, BYŚ ŻYŁA TYLKO DLA MOJEJ POCIECHY, BYŚ ŻYŁA TYLKO
DLA NAJWIĘKSZEJ CHWAŁY NIEBIAN I MAJESTATU. BYŚ ŻYŁA DLA PRZESZKÓD NAWAŁNICOM
PIEKIELNYM… NIE MASZ ZAPORY INNEJ NIŻ CIERPIENIE, OFIARA. MASZ BYĆ ZAPORĄ, PRZESZKODĄ,
KANAŁEM, Z KTÓRYM ŁĄCZĘ BÓL KRZYŻA. MASZ BYĆ MOJĄ, [I TO] CAŁKOWITĄ OFIARĄ. MASZ
UMRZEĆ DLA SIEBIE, ŻYĆ DLA MNIE. ŻYCIE [TWOJE] MA BYĆ TYLKO DLA ŻYCIA MEGO. ŻYCIE MOJE
JEST MIESZKAĆ Z WAMI. MASZ BYĆ ISKRĄ DLA WYKRYCIA ZASADZEK SZATAŃSKICH. WYJAWIĆ,
ZNISZCZYĆ ICH PODEJŚCIA. MASZ BYĆ ŚWIECĄ, PŁONĄĆ W CIEMNOŚCIACH KAPŁANÓW. ZNISZCZYĆ SIĘ
AŻ DO KOŃCA. SPŁONĄĆ. PISZĘ SWOJE PLANY PRZEZ CIEBIE. TY – PIÓRO. TAJEMNIC MOICH NIE
PRZENIKNIESZ (20 sierpnia 1942r.).
MOJA WANDZIU, OBLUBIENICO, MOJE DZIECIĘ, MASZ BYĆ NARZĘDZIEM W MYM RĘKU. PRECZ Z
MYŚLĄ, JAKĄ JESTEŚ. MOJA RZECZ SĄDZIĆ. JESTEM ŚWIATŁOŚCIĄ, PRZENIKAM DUSZE WASZE.
WCHODZĘ PRZEZ NIKŁĄ POSTAĆ CHLEBA. PRZENIKAM WAS. NIE WY BIERZECIE MNIE DO SERCA, ALE
JA WAS TULĘ. ODDYCHAM SWOBODNIE W DUSZACH POKORNYCH. W DUSZACH UPODOBNIONYCH DO
ŻYCIA MEGO EUCHARYSTYCZNEGO. PRZEWODNIK TWÓJ MA BYĆ PODOBNY DO EUCHARYSTII
UKRYTEJ. JA ŻYJĘ W NIM, W NIM RZĄDZĘ, PRZEZ NIEGO MÓWIĘ. PYTAJ GO. TO POKORA, NIC
BEZPOŚREDNIO NIE POWIEM (25 sierpnia 1942r.).
CZYŃCIE KRZYŻ PRZED BURZĄ. CZYŃCIE KRZYŻ Z DALEKA, A BURZA USTAĆ MUSI. WSZELKIE
BURZE, JAKIE PORYWAŁY SIĘ NA WASZE DUSZE, PRZEZ KRZYŻ USTAĆ MUSIAŁY. TY, SIOSTRO ANIOŁÓW
BYŁAŚ PORYWANA NIEZLICZONE RAZY, ALE KRZYŻ PRZEZ CIEBIE CZYNIONY OCHRONIŁ DUSZE
25
KAPŁANÓW! KRZYŻ NA CZTERY STRONY ŚWIATA. TO KRZYŻ PAŃSKI, UCIEKAJCIE SZATANY,
ZWYCIĘŻYŁ LEW Z POKOLENIA JUDY. OTO KRZYŻ W NIEBIE – NA ZIEMI KRZYŻ (14 września 1942r.).
WSZELKIE
BÓLE CIAŁA SKŁADAJ U STÓP KRZYŻA. PRZYJMUJĘ [JE] JAKO WYNAGRODZENIE ZA
DUSZE KAPŁANÓW. WSZELKIE CIERPIENIA, OSZCZERSTWA NIESŁUSZNE, MOŻE ZBYT BOLESNE
ZARZUTY, SKŁADAJ TU U STÓP KRZYŻA. STALE BĘDĘ CZEKAŁ. TU GŁÓD MAM OFIAR TWOICH. MASZ
ŁAMAĆ WSZYSTKO TO, CO NIE JEST CNOTĄ, ZDOBYWAĆ TO, CO NIE JEST WONNOŚCIĄ KRZYŻA. MASZ
PRZYOZDABIAĆ MÓJ KRZYŻ ZAMIAST W CIERNIE, W CNOTY. ZAMIAST SPLUGAWIENIA, WŁASNĄ KRWIĄ
ZMYĆ. MASZ WYKAZAĆ, ŻE KAPŁAN TO UKRZYŻOWANY – TO WIDZIALNY CHRYSTUS NA KRZYŻU.
DZIEŃ ODDAJ SIĘ PRACY ZEWNĘTRZNEJ SIOSTROM, A NOC MA BYĆ DLA MNIE. WSZYSTKIE
CHWILE DLA MNIE. PRAGNĘ, BYŚ ZROZUMIAŁA, CZEGO CHCĘ. TERAZ BŁAGAJ O PRZEBACZENIE NIE
TYLKO DLA SIEBIE, ALE I DLA DUSZ SZARPANYCH PRZEZ ŚWIAT. BĘDĘ PRZEŚLADOWAŁ CIEBIE WADAMI
TWYMI, WSZYSTKO MASZ USUNĄĆ. DAM CI ŁASKĘ DO WYTRWANIA. MASZ BYĆ WIERNA W RZECZACH
MAŁYCH. MASZ ZLAĆ SWOJĄ WOLĘ Z WOLĄ MOJĄ, TAK JAK JA ZLAŁEM [SWOJĄ] Z WOLĄ OJCA
PRZEDWIECZNEGO. MASZ BYĆ ISKRĄ, PŁONĄĆ NIE GASNĄC, ISKRĄ PŁONĄCĄ NA MOJĄ CHWAŁĘ, AŻ
DO ZNISZCZENIA.
W
WANDZIU, DZIECKO MOJE, DUCH W TOBIE JEST MÓJ. PRAGNĘ, BYŚ BYŁA ZNANA, DLATEGO, ŻE
JESTEŚ DZIŚ POGARDZANA. ALE BĄDŹ MI WIERNA. OTO SERCE, KTÓRE TAK UMIŁOWAŁO LUDZI, A
PRZEDE WSZYSTKIM KAPŁANÓW I CIEBIE, WANDZIU, CHERUBIE MÓJ, NIE SMUĆ MNIE (25 września
1942r.).
Odnotować też trzeba słowa Matki Bożej do siostry Wandy, w których popiera Ona i dopełnia
zalecenia Pana Jezusa dotyczące jej posłannictwa:
„Na przestrzeni jeszcze życia ziemskiego masz przejść bóle, masz przejść oszczerstwa, niezrozumienia, masz
przejść niesłuszne zarzuty, podobne do tych wobec Mego Syna. Przejdziesz, tylko ufaj mocno. U źródła czerp
życie. Oto Przenajświętsza Trójca. Najmniejszym brudem ziemskim nie kalaj duszy. Pragnę czystości, niewinności.
To Mój płaszcz. Okryję cię. Nie masz prawa zejść w wir świata, nie jesteś swoją własnością. Jesteś narzędziem
Mego Syna. Będziesz wzorem dla kapłanów. Nic z siebie. Jesteś nędzą, wszystko co masz, od Nas masz. Oto
zamykam w Eucharystycznym Sercu Jezusa. Oto mój płaszcz otulę cię”. Siostra Wanda otwiera oczy, składa ręce:
„Matko… Pod Twoją obronę… Odczuwam w rękach i nogach [ból]”.
Dziś cały dzień siostra Wanda chodzi jakby w półśnie. Wczoraj wieczorem długo rozmawiała z
Najświętszą Maryją Panną, która nazwała sierpień miesiącem Serca Niepokalanego Najświętszej
Maryi Panny. Zapowiedziała, żeby siostra Wanda przyszła jutro na godzinę 12 w dzień na „lekcję”.
Oto urywek z tej lekcji:
„Od dziś będziesz więcej cierpieć, więcej pragnąć, ale uważaj to za miejsce pragnień, choć tu na ziemi. Masz
być przeszkodą przed upadkiem dusz kapłańskich. Masz być tą, o którą uderzy duch ciemności. Z Mego Serca
Niepokalanego czerpaj, zachowasz się od brudu. Ciebie ochronię, pod Mój płaszcz się kryj. Im wierniejsza
będziesz, tym więcej zdobywać będziesz dusz dla chwały Nieba. Radość Przenajświętszej Trójcy spływać będzie
na Kościół św., na Ojca Św., biskupów, kapłanów, Zgromadzenia, Dom wasz w Pryciunach, który będę
doświadczać. Więcej wiary, więcej cnót. Sama będę wszędzie zastępować ciebie. Twoje serce ma być wolne, bo
dla Mego Syna stworzone. Od dziś pójdziesz za Jezusem Ukrzyżowanym. Wyjdziesz z Getsemani. Pójdziesz drogą
bolesną, po drodze będą napastowali [cię] nieprzyjaciele, ludzie. Mój Syn został wydany przez najbliższych” (1
sierpnia sobota 1942r.).
Powyższe słowa Pana Jezusa, dopełnione wypowiedziami Maryi, dość dobitnie wyrażają Jego
wolę, aby s. Wanda przyjęła posłannictwo, któremu ma się całkowicie poświęcić. Ma być żertwą
składaną za kapłanów i zakony. Widzimy tu zarówno głębię wymaganej od niej ofiary, jak i
trudności, przez które musi przejść, dźwigając przeznaczony dla niej krzyż.
O doniosłości powołania s. Wandy świadczą szczególne łaski, jakimi obdarzył ją Pan Jezus,
wybierając właśnie ją, by podjęła się tej ważnej misji. Wskazał jej drogę, na której może
urzeczywistniać Jego pragnienia. Najistotniejszym zaś rysem tego posłannictwa miało być
przyjmowanie i znoszenie cierpień, w czym Chrystus obiecał siostrze Swoje wsparcie.
26
ROZDZIAŁ III. IDEA CIERPIEŃ SIOSTRY WANDY ZA KAPŁANÓW I
ZAKONY
Chcąc bardziej przybliżyć czytelnikowi postać s. Wandy i jej przeżycia mistyczne,
przedstawimy obecnie szkic poświęcony idei jej cierpień za kapłanów i zakony. Wątek ten ma
kluczowe znaczenie dla życia s. Wandy. Jest także ogromnie ważny nie tylko ze względu na
wielkość jej cierpień mistycznych, lecz także z racji głębi wypowiedzi Pana Jezusa na temat
kapłaństwa, a mianowicie – o niezwykłej jego godności, o potrzebie świętości kapłanów, o ciężarze
ich grzechów i niewierności oraz o szczególnych łaskach i wielkiej gotowości Pana Jezusa do
przebaczania im, gdy wyrażą skruchę. Najpierw więc zechcemy zwięźle przedstawić relacjonowany
przez s. Wandę opis cierpień za kapłanów, by następnie podać wypowiedzi Pana Jezusa dotyczące
kapłaństwa.
1. Przyjęcie cierpień za kapłanów przez siostrę Wandę
Ksiądz Barwicki, spowiednik s. Wandy, polecił jej opisać, jak odbierała zalecenia Pana Jezusa o
przyjęciu cierpień za kapłanów oraz jak je przeżywała. Mistyczka przedstawiła to na piśmie w dniu
22 kwietnia 1941r.:
„Cierpienia przychodzą na mnie za niewierności powołanych do szczególniejszej służby Bożej, na przykład
kapłanów, zakonników i zakonnic, i dawanie przez nich zgorszenia innym. Przed kilku laty widziałam Chrystusa
cierpiącego częściej w takim porządku, jak mówią Ewangeliści o Jego męce i jednocześnie żywo odczuwałam
każdy szczegół na swoim ciele. W ostatnich latach jest inaczej. Tłuszcza, która rzucała się na Niego, rzuca się na
mnie, a On wówczas umieszcza mnie w Ranie Swego Serca i w okropnych bólach wzmacnia mnie.
Rozumiem Jego ból odnawiany przez wybranych, a ode mnie żąda i pragnie zadośćuczynienia. Co się ze mną
dzieje w czasie bolesnego przeżycia, na przykład, że otwierają się stygmaty rąk, że od biczowania zostają ślady na
ciele, doskonale rozumiem, tylko nie wiem, jak się [wtedy] zachowuję i co mówię na zewnątrz.
Rany się otwierają, gdy ostrze zagłębia się do serca, nóg czy rąk, a całe ciało boli od rzucania, kopania, a
czasem i bicia sznurkami drucianymi albo kolczastymi rózgami.
Moje cierpienia za kapłanów i zakony datują się od roku 1934 w Wielki Czwartek, ale nie były stałe. Dopiero
w roku 1935 Najukochańszy zapragnął (…) stałego cierpienia za kapłanów. Cierpienia moje były bolesne, więcej
duchowe. Prześladowanie ze strony najbliższych, (…) oszczerstwa potwierdzone dowodami nieprawdziwymi, noce
nieraz na walce z «czarnym». W kolejnym etapie całą mękę Chrystusową odczułam na własnym ciele. Modlitwę
Pana Jezusa w Getsemani połączoną z męką duchową i konaniem specjalnie musiałam przeżyć i ofiarować za
kapłanów. Krępowanie Najukochańszego i odzieranie z szat – za zakony.
Najukochańszy pragnie zadośćuczynienia za kapłanów «letnich» i za «zimnych», za zakony więcej
umartwienia. Z polecenia Ducha Świętego rozumiem, że mam wynagradzać za kapłanów i zakony w Polsce, a
najczęściej z naszej diecezji, ale niekiedy i z innych państw, jak: Włochy, Grecja, Jugosławia.
Osoby, które potrzebują wsparcia, Najukochańszy sam stawia przed oczy mojej duszy, dając zrozumieć stan
ich dusz i co Mu się najbardziej nie podoba, jakiej pragnie ofiary i jakich cierpień, czyli zadośćuczynienia Swemu
Majestatowi za wyrządzone zniewagi. Najukochańszy Zbawiciel martwi się najwięcej tlejącą, czyli gasnącą wiarą
w Jego obecność w Najświętszym Sakramencie, przy sprawowaniu Mszy św., dawaniem zgorszenia młodszym,
niedocenianiem łaski kapłaństwa i brudzeniem [kapłaństwa], grzechem nieczystym, i wiele innych.
Oprócz cierpień muszę czynić to, czego On chce ode mnie”.
Dnia 3 października 1941r.:
„Rozpoczęłam nowennę Pierwszych Piątków. Niebo, mój Boże, jedno westchnienie w miłości (…). Jak
szybko mijają chwile przy Tabernakulum! Na ziemi daje Jezus odczuwać chwile pragnień, czasem trwogę albo
ostry ból, to jest chwila przed Ogrodem Getsemańskim. Powtarzam słowa Zbawiciela: «Nie moja, ale Twoja wola
niech się stanie»”.
„Wyczuwam, że dziś muszę zadośćuczynić za kapłanów i zakony. Przychodzą chwile wątpliwe, czy to nie jest
jakieś naigrawanie się [nade mną] ze strony tłuszczy. Kapłani tak postępują jak z najgorszym stworzeniem: kopią
butami, drwią ze mnie, a właściwie z mojej ofiary. Jezu, proszę dać, aby to prędzej nastąpiło, co ma nastąpić. Ty
byłeś Bogiem, ja nędznym stworzeniem. Naśladować chcę [Ciebie], lecz z Tobą. Jezu, Ciebie Judasz zdradził, a tu
kapłani. Ach, jak strasznym jest splugawienie kapłaństwa, zbezczeszczenie Sakramentu Kapłaństwa!
Najukochańszy Jezu, bądź ze mną, boję się chwili pojmania. Widzę słup, widzę sznury i druty, trwożę się jeszcze
gorzej, bo wiem, co mnie czeka. Dziś Kościół czci św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Proszę ją o wstawiennictwo za
jednego z kapłanów. Proszę Cię, Jezu, przebacz mu i umieść w Swym Boskim Sercu”.
„Widzę miasto Nowogródek, niedaleko Pińsk i miasteczko X mocno zniszczone, chyba przez wojnę, a może
przez grzechy. Widzę, jak szatańska zawierucha miota jednym z księży. W imię Boże bronię go, bo [to] kapłan, a
(…) [kapłan] nawet w piekle odznacza się. Tłumaczę mu, że kapłaństwo jest sakramentem niezmazalnym, bo
Chrystus krwią Swoją przypieczętował. Och, burza szatańska rzuca się na mnie. Ogarnia mnie okropny strach.
27
Mówię im: «Do mnie nie macie prawa, jestem własnością Jezusa», pokazuję krzyż Tego, co umarł na krzyżu.
Proszę, aby odeszli ode mnie. Na nic moja prośba. Nagle ktoś jeszcze silniejszy zrywa się, niby wydaje
rozporządzenia, aby uczynić nade mną zemstę. Słyszę [jednak] słowa: «Exorciso te immunde…» Straszny popłoch,
silny wiatr, który zahacza i o mnie, zadając ból. Odrzucają w jakiś dół, niby przez uderzenie krzyżem”.
„Ktoś (…) dowodzi, że piekła nie ma, ale ja w to uwierzyć nie mogę, bo wierzę Kościołowi, że piekło istnieje.
Widzę śliczną postać podobną do Jezusa… Oczom śliczny, majestatyczny, szata złocista, przetykana czerwonymi
wstęgami, mieniąca się w oczach. Znowu jakiś niepokój. Anioł naszego księdza, czyniąc krzyż święty i exorciso…
– zaciemnia go. Oburza mnie, że krzyż przeszkadza w tej chwili widzieć Jezusa. Ale to był szatan. Następny krzyż
zmusił [go] do ucieczki, a uciekając, plunął cuchnącą śliną mnie w twarz. Precz…”
10 października 1941r., w piątek, siostra Wanda napisała:
„Góra wysoka, ale iść trzeba. Trwoga, że nie wejdę. Duchu Święty, polecam Ci Twoją i moją sprawę. Błagam
Jezusa i Świętych Aniołów. Wczoraj pozwoliłam krzyż zabrać, a dzisiaj go udźwignąć nie mogę. Czuję, że
Najukochańszy Jezus włożył sam krzyż na moje barki i od dzisiaj będzie on cięższy.”
Słowa Jezusa: WANDZIU OD MOJEJ RANY, PRAGNĘ MĘCZEŃSTWA NIE TYLKO CIAŁA, LECZ I
DUSZY. OD 3 LAT DO CIEBIE PRZEMAWIAM. JEŻELI NIE WIESZ, KTO MÓWI, ZAPYTAJ MEGO ZASTĘPCY W
KONFESJONALE.
2. Wypowiedzi Pana Jezusa o kapłaństwie i życiu zakonnym
Ze wszech miar godne uwagi są słowa Pana Jezusa skierowane do s. Wandy na temat
kapłaństwa i życia zakonnego. Podajemy je w porządku chronologicznym:
JESTEŚCIE STWORZENI DLA MOJEJ CHWAŁY, DROGĄ MOJĄ IŚĆ TRZEBA. DROGA KRZYŻA,
GOLGOTY. TAM, GDZIE WIĘCEJ ŚWIATŁA, WIĘCEJ WYMAGAM. CZASU CI NIE OKREŚLAM. Z KRZYŻEM
ZOSTAWIAM.
Siostra Wanda: „Piekło wścieka się na mnie, chodzi o duszę jednego kapłana (…)” Pan Jezus:
PRZEBACZAM KSIĘDZU WSZYSTKO. PORWĘ [GO] DO SWOJEJ MIŁOŚCI. NIE ODEJDZIE JUŻ ODE MNIE DO
KOŃCA, AŻ PRZYJMĘ GO NA WIEKI.
Dalszy dialog s. Wandy z Panem Jezusem: „O Jezu, bądź ze mną, chwila jest ciężka, konanie
zbliża się. Ofiaruję wszystko Tobie na przebłaganie”. JA KOCHAM SERCA CZYSTE, SZLACHETNE, W
BRUDNYCH CZUJĘ SIĘ ŹLE. „Rozumiem, że Ty jesteś pełen dobroci, łagodności, miłości, cichości”.
KAPŁAN – TO JA. (…) JA KONAM Z MIŁOŚCI, Z KAPŁANEM RAZEM (…) BIERZCIE I JEDZCIE, TO JEST
CIAŁO MOJE. BIERZCIE I PIJCIE, TO JEST KREW MOJA. TO NIE SŁOWA KAPŁANA, ALE MOJE. POMIMO
GRZECHÓW WYBRAŁEM APOSTOŁÓW. SĄ BLIŻSI I DALSI, A WYBRAŃSTWO RÓWNE. JEDEN Z NICH MA
ODEJŚĆ Z WIECZERNIKA. WOLNA WOLA (6 listopada 1941).
ZAKONY ROBIĄ MI PRZYJEMNOŚCI, NIŹLI ŚWIAT. ZATYKAJĄ USZY NA MÓJ GŁOS. NIE
PAMIĘTAJĄ O MNIE. NIE JEST MOJĄ ROZKOSZĄ W NICH MIESZKAĆ.
WYBRAŁEM [OSOBY KONSEKROWANE]. JESTEM OBRAŻANY, NIEZNANY, ZOSTAŁEM WYRZUCONY
PRZEZ ZAKONY. NAJBLIŻSZY ZAKON NAJWIĘKSZĄ RANĘ MI SPRAWIA. NIE ZNACIE MNIE. JA WAS
ZNAM. OD NAJBLIŻSZYCH NAJWIĘCEJ BOLI. NIC NIECZYSTEGO NIE WNIJDZIE DO MEGO KRÓLESTWA.
NAJBLIŻSZYCH, UKOCHANYCH ZMYŁEM WŁASNĄ KRWIĄ, NIEWINNYCH KREW SPŁYNĘŁA PO ZIEMI
NASZEJ OJCZYZNY NA DUSZE WPIERW WYBRANYCH (7 listopada 1941r.).
MNIEJ
PRAGNĘ WASZEJ MIŁOŚCI. SZCZYTU NAJWYŻSZEJ DOSKONAŁOŚCI WYMAGAM OD KAPŁANÓW
ZAKONNYCH, A WYŚCIE LODEM.
PRAGNĘ MIŁOŚCI WASZEJ. PRAGNĘ CAŁKOWITEGO ODDANIA SIĘ, PRAWDZIWIE, ODDANIA SIĘ
POSŁUSZNEGO, JAK JA SIĘ ODDAŁEM NA KRZYŻU. PRAGNĘ [TO] SWE PRAGNIENIE PRZELAĆ NA
KAPŁANÓW, NIECH ONI RÓWNIEŻ PRAGNĄ (21 listopada 1941r.).
UKOCHAŁEM
DUSZE POKORNE KAPŁAŃSKIE. DAŁEM SAM PRZYKŁAD POKORY, ZNIŻYŁEM SIĘ DO
NATURY LUDZKIEJ. WSPÓŁDZIAŁAJCIE Z ŁASKAMI, NIE ZATWARDZAJCIE SERC WASZYCH NA WOŁANIE
MOJE. UKOCHAŁEM WAS PONAD CAŁY ŚWIAT. DAJCIE MIŁOŚĆ ZA MIŁOŚĆ. KAPŁANIE, ZNIŻYŁEM SIĘ
DO EUCHARYSTII, ZNIŻYŁEM SIĘ DO CIEBIE.
28
[KAPŁANIE], NIC MI NIE DAJESZ, JESTEŚ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ. ŻYJ ŻYCIEM MOIM. NIE MASZ
PRAWA ŻYĆ ŻYCIEM ŚWIATA. STALE KRZYŻ I EUCHARYSTIA – TO ŻYCIE TWOJE. OJCIEC MÓJ
PRZEDWIECZNY ZNIŻYŁ SIĘ DO MNIE, W WAS SIĘ ZAMIENIŁEM. KAPŁANIE, WE MSZY ŚW. NIE JESTEŚ
TY, LECZ JA. JESTEŚ SZAFARZEM ŁASK. NIE KALAJ MNIE GRZECHAMI. (…) NIE KALAJ MEGO
PRZYBYTKU. MIESZKAM W TOBIE, MAM PRAWO DO CIEBIE. NIE WIDZISZ MNIE, LECZ CZUJESZ MOJĄ
OBECNOŚĆ. WSZYSTKO, CO CZYNISZ, PŁYNIE Z KRZYŻA EUCHARYSTYCZNEGO. MIESZKANIE OBRAŁEM
NIE W KRZYŻU, NIE W TABERNAKULUM, NIE W HOSTII, LECZ W WAS.
OBLUBIENICO, KTO TY JESTEŚ, CZY MASZ TĘ MIŁOŚĆ, JAKĄ ŚWIAT MA DO OBLUBIEŃCA SWEGO?
ZAKONNICE, NIE ZAGŁUSZAJCIE GŁOSU SERCA WASZEGO, GŁOSU OBLUBIEŃCA. DAŁEM [WAM] WIĘCEJ
ŚWIATŁA, PRAGNĘ WIĘCEJ MIŁOŚCI. ZAKONNICE, KIM JESTEŚCIE, DO CZEGO WASZE SERCE
PRZYWIĄZANE, CZY DO MNIE? SPÓJRZCIE NA ŚWIAT I MIŁOŚĆ MAŁŻONKÓW. MIJAJĄ GODZINY, MIJAJĄ
DNI, MIJAJĄ TYGODNIE – PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI NIE DOZNAJĘ OD WAS. ODEJŚĆ BĘDĘ MUSIAŁ. DAJĘ
STALE, UCHYLACIE SIĘ, NIE CHCECIE, ODRZUCACIE ŁASKI MOJE. MARNOWAĆ [ICH] NIE BĘDĘ (19
grudnia 1941r.).
PO CO ZOSTAJĘ W TABERNAKULUM, DLA KOGO? NA CZYJ GŁOS PRZYCHODZĘ?
JESTEM. PRAGNĘ SERC CZYSTYCH KAPŁAŃSKICH (4 lutego 1942r.).
POSŁUSZNY
ŻYCIE KAPŁANA TO ŻYCIE MOJE – NIESTETY ZBRUKALI (6 lutego 1942r.).
ZLEWAM
STALE ŁASKI, [KAPŁANI] NIE PRZELEWAJĄ NA LUD MNIE NIEZNAJĄCY, BRUKAJĄ.
MIŁOSIERDZIE PRZEBACZY. W NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENCIE, W EUCHARYSTYCZNYM SERCU
SCHRONI WAS. MIŁOSIERDZIE W SAKRAMENCIE POKUTY OMYJE WAS. WIĘCEJ PRZEBACZAM, NIŻ
MYŚLISZ.
PRAGNĘ KAPŁANÓW ROZPALIĆ MIŁOŚCIĄ, [ABY] ZAPALALI LUD. MIŁOSIERDZIE DLA KAPŁANÓW
WIĘKSZE NIŻ DLA LUDZI NIEZNAJĄCYCH MNIE (19 lutego 1942r.).
PRAGNĘ, BY KAPŁAN BYŁ WCHŁONIĘTY PRZEZ ANIOŁÓW! KAPŁAN-ANIOŁ (22 lutego 1942r.).
ODWRACAJĄ SIĘ ODE MNIE KAPŁANI DO ŚWIATOWYCH ZŁUDZEŃ, WYRYWAJĄ SIĘ Z MEGO SERCA
(12 marca 1947r.).
NIE USTANIE KARANIE. NIM NIE BĘDZIE GORĄCEGO ZWROTU [OSÓB MI POŚWIĘCONYCH]. ZAKON
MOJĄ WŁASNOŚCIĄ, KONSEKROWANY KAPŁAN TO JA W HOSTII (20 marca 1942r.).
WIĘCEJ MNIE BOLI NIEWIARA WŚRÓD WYBRANYCH – BRAK PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI.
WSZYSTKIM, KTÓRYCH UKOCHAŁEM, DAŁEM ŚWIATŁO. [TERAZ OD NICH] OFIARY ŻĄDAM. DLA
WIERNOŚCI WIERNYCH PRZEBACZĘ NIEWIERNYM, CIERPIENIE WSPÓLNE. CZYŃCIE KAPŁANI KRZYŻ,
ROZMYŚLAJĄC O TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ. TO NAJWAŻNIEJSZA MODLITWA WŚRÓD BURZY
PIEKIELNEJ (5 kwietnia 1942r.).
[WANDO], PRAGNĘ OD CIEBIE (…), BYŚ WYKAZAŁA PODEJŚCIA ZŁEGO DUCHA DO DUSZ
KAPŁAŃSKICH, DO DUSZ ZAKONNYCH. TRZYMAJ SIĘ MOJEJ RĘKI, TA RĘKA TO TWÓJ KIEROWNIK.
PRZYCHODZĘ ZE ZRANIONYM SERCEM, BRAK MI KAPŁANÓW, BRAK MI DUSZ OFIARNYCH, BRAK
WIARY, ALE BĘDĘ DALEJ ŻEBRAKIEM, BYŚ BYŁA ISKRĄ KAPŁANOM – DZIŚ [OFIARUJ SIĘ ZA
ZAKONNYCH] (12 czerwca 1942r.).
NIE KARA, TO MIŁOSIERDZIE MOJE, MIŁOSIERDZIE MEGO SYNA.
CZYSTYCH. PRAGNIE NIEBO, BY BÓG BYŁ UWIELBIONY PRZEZ KAPŁANÓW (…)
TO
NIEBO PRAGNIE DUSZ
(16 lipca 1942r.).
TO NIE DOŚWIADCZENIE, TO MIŁOŚĆ, JAKĄ UMIŁOWAŁEM KAPŁANÓW, MIŁOŚĆ BOLESNA, MIŁOŚĆ
CIERPIĄCA. BÓG OJCIEC – KOCHAJĄC – MNIE WYDAŁ, A JA – KAPŁANÓW.
29
ZA CHWILĘ, NA SŁOWO KAPŁANA, MUSZĘ PRZYJŚĆ TU. ON MA GRZECH, ZWĄTPIŁ W MIŁOSIERDZIE,
NIEPRZEBRANĄ MIŁOŚĆ MATKI MOJEJ. BEZ WIARY MARTWE UCZYNKI. JEDNAK NA [JEGO] SŁOWO
SCHODZĘ (22 lipca 1942r.).
O WY, KAPŁANI, KRZYŻEM MACIE PIECZĘTOWAĆ DUSZE I Z TĄ PIECZĘCIĄ BĘDĄ WPUSZCZONE DO
SERCA MEGO. TU U STÓP KRZYŻA WZMACNIAJCIE SIĘ RAZEM Z MATKĄ MOJĄ. ONA TU STAŁA,
WSPÓŁBOLAŁA. PRAGNĘ OD WAS OFIARY CAŁOPALNEJ AŻ DO ZNISZCZENIA. PRZELAŁEM KREW, A OD
WAS ŻĄDAM OFIARY AŻ DO SZALEŃSTWA, OFIARY DLA MIŁOŚCI MOJEJ. POZYSKUJCIE DUSZE DLA
MEGO SERCA, BO MI [ICH] STALE BRAK. GŁODNY JESTEM DUSZ. GŁÓD CZUJĘ TAK, JAK WY [CZUJECIE
GŁÓD] POKARMU ZIEMSKIEGO. BRAK MI DUSZ, KTÓRE ODKUPIŁEM KRWIĄ WŁASNĄ. OTO KRZYŻ,
NIECH TEN KRZYŻ NIE ZEJDZIE Z UMYSŁÓW WASZYCH. Z KRZYŻEM [ROZ]POCZYNAJCIE KAŻDĄ CHWILĘ
DNIA. KRZYŻ NIECH BĘDZIE PRZEDNIĄ MYŚLĄ WASZĄ. KRZYŻ TO JEST ORĘŻ KAPŁANA. KRZYŻ GROMI
BURZE, NAWAŁNICE NA WASZE DUSZE. KRZYŻ JEST OSTOJĄ, FILAREM ŻYCIA ZIEMSKIEGO, PROWADZI
AŻ DO MNIE, DO SERCA W WIECZNEJ CHWALE.
PRAGNĘ, PRAGNĘ WAS KARMIĆ SWOIM CIAŁEM I KRWIĄ. WY NIE CHCECIE, ODCHODZICIE. JA NIE
MAM, KOGO BYM KARMIŁ. NAWZAJEM ŻĄDAM OD WAS MIŁOŚCI, MIŁOŚCI, MIŁOŚCI. WY KARMICIE
MNIE NIEWIARĄ, BEZCZESZCZENIEM MOICH PRZYBYTKÓW ŚWIĘTYCH! OTO [CO OTRZYMUJĘ] W
ZAMIAN MIŁOŚCI. ALE NIE GNIEWAM SIĘ, WIERZCIE, ŻE NIE, PROSZĘ I BŁAGAM, BYŚCIE ZECHCIELI
PRZYJŚĆ DO MNIE. (…) BŁAGAM DŁUGO, ŁASK NIE SZCZĘDZIŁEM.
PRAGNĘ TE CHWASTY USUNĄĆ Z SERC KAPŁAŃSKICH. INACZEJ NIE MOGĘ BYĆ OGRODNIKIEM, NIE
MOGĘ ZASIEWAĆ CNÓT, NIE MOGĘ (…) [UZYSKAĆ] PLONU. ON [PEWIEN KSIĄDZ] WĄTPIĆ ZACZYNA W
KAPŁAŃSTWO, POWOŁANIE. MASZ MU POWIEDZIEĆ, ŻE KAPŁAŃSTWO JEST DROGIE NA ZIEMI. BĘDZIE
SZUKANE ZE ŚWIECĄ. POWTÓRZ SŁOWAMI: KSIĄDZ JEST WŁASNOŚCIĄ BOGA, MA POCIĄGNĄĆ TYSIĄCE
ZA SOBĄ, INACZEJ ŚWIĘTY PIOTR NIE WPUŚCI [GO] DO NIEBA (25 września 1942r.).
NIE CHCECIE ZROZUMIEĆ MOJEJ PRZEOGROMNEJ MIŁOŚCI DLA MOICH NAJUKOCHAŃSZYCH
KAPŁANÓW. TO LUDZIE MAJĄ BYĆ NIE Z TEGO ŚWIATA (25 października 1942r.).
PRAGNĘ DAĆ IM [LUDOWI] SIĘ POZNAĆ PRZEZ KAPŁANÓW, PRZEZ ZAKONY. PRAGNĘ, BY KAPŁAN
STAŁ SIĘ MOIM NARZĘDZIEM DO POZNANIA MNIE DLA TYCH, CO MNIE NIE ZNAJĄ (17-18 grudnia
1942r.).
TĘSKNIĆ BĘDZIESZ ZA UŚCISKIEM MOIM. ALE TĘ TĘSKNOTĘ OFIARUJ ZA KAPŁANÓW, ZA KTÓRYMI
STALE TĘSKNIĘ. OTRZYMUJĘ ZAMIAST UŚCISKÓW – POLICZEK: I OD WAS [ZAKONÓW], I OD NICH
[KAPŁANÓW]. JESTEM ZGŁODNIAŁY MIŁOŚCI KAPŁAŃSKIEJ I ZAKONNEJ, A GŁÓD MÓJ ZASPOKAJAJĄ
BRUDAMI (30 stycznia 1943r.).
JESTEM PRAWDĄ, JESTEM PANEM SERC KAPŁAŃSKICH I ZAKONNYCH (15 lutego 1943r.).
WIARY, NIE MASZ MIŁOŚCI DO OBLUBIEŃCA, SERCE ROZDWOJONE DO OBLUBIEŃCÓW
FAŁSZYWYCH, FAŁSZYWE PRZYWIĄZANIE DO RZECZY ZIEMSKICH. UBÓSTWO NIEZACHOWANE.
RZĄDZENIE SIĘ BEZ WIEDZY PRZEŁOŻONYCH. NIE MASZ ZAPARCIA SIĘ SIEBIE. BRAK POKORY.
MARNOWANIE ŁASK. (…) PLUGAWIENIE, CO BOŻE. OTO, CO OBCIĄŻA KRZYŻ. NIE JESTEM KRÓLEM
ICH SERC, LECZ ŻEBRAKIEM. MIŁOŚĆ MOJA NIENASYCONA (18 lutego 1943r.).
RUTYNA
CHCĘ OFIARY OD NAJBLIŻSZYCH. KAPŁANI NIE SĄ ULEGLI KOŚCIOŁOWI, NIE MASZ JEDNOŚCI. (…)
(10 marca 1943r.).
TĘSKNIĘ ZA WASZYM ZGROMADZENIEM SIÓSTR ANIOŁÓW. O, JAK OBOJĘTNIE MNIE PRZYJMUJĄ
DUSZE. NIE CHCĄ ROZUMIEĆ MOJEJ OFIARY, MEGO STAŁEGO PRZEBYWANIA (17 marca 1943r.).
30
WSZYSTKICH KAPŁANÓW UKOCHAŁEM PRZEZ CIERPIENIE, WIĘZIENIE (…). PRAGNĘ UCZYNIĆ
KLUCZAMI OTWIERAJĄCYMI ŹRÓDŁO MOICH ŁASK. PRAGNĘ PRZEZ NICH PRZELEWAĆ ŁASKI NA DUSZE
MNIE NIEZNAJĄCE (26 marca 1943r.).
(…) ŁATWIEJ JEST WYROZUMIAŁY OJCIEC NIEBIESKI, NIŻ CZŁOWIEK ŻYJĄCY W ŚWIECIE. ŁATWIEJ
GŁADZI CIĘŻKIE GRZECHY KAPŁANOM, NIŻ LUDZIOM ŻYJĄCYM W ŚWIECIE. ŁATWIEJ CHWYTA W
OBJĘCIA DUSZE WIERNE ZAKONNE, NIŻ ŻYJĄCE W ŚWIECIE. ŁATWIEJ PRZEBACZY NAWRÓCONEMU
KAPŁANOWI, ZAKONNIKOM, NIŻ LUDZIOM W ŚWIECIE. (…) ŁATWIEJ PRZEBACZA, ALE WIĘCEJ
PIECZĘTUJE KRZYŻEM. KRZYŻ – DOWÓD MIŁOŚCI, DOWÓD STOPNIA MIŁOŚCI WIECZNEJ.
NIE
MYŚL, DUSZO KAPŁAŃSKA, ŻE CIEBIE OPUSZCZĘ. MIŁOŚĆ MOJA W EUCHARYSTII JEST
GORĄCA, PŁONĄCA STALE, SPECJALNIE DLA CIEBIE, KAPŁANIE. WYTRWASZ JEDYNIE NA KRZYŻU,
WYTRWASZ WE MNIE. (…) NIE JESTEM ZIMNIEJSZY DLA CIEBIE. (…) JESTEM LEPSZY NIŻ MYŚLISZ.
JESTEM OJCEM NAD OJCAMI. JESTEM SPECJALNIE W TEJ EUCHARYSTII DLA CIEBIE, KAPŁANIE. (…)
PRZEZ MOJĄ MATKĘ ZWALCZAM PIEKŁO. PRZEZ MOJĄ MATKĘ ODDASZ DUSZE MNIE NA WŁASNOŚĆ.
TAM ZROZUMIESZ MNIE CAŁKOWICIE PRZEZ MARYJĘ (4 maja 1943r.).
(…) KAPŁAN
SZEREGI MARYI,
KAŻDY BEZ RÓŻNICY NARODOWOŚCI, WIEDZY I STANOWISKA MUSI STAWAĆ W
TO ZNACZY MIEĆ SZATĘ NIESKALANĄ GRZECHEM CIĘŻKIM. JEŻELI UPADNIE, A
WZBUDZI ŻAL DOSKONAŁY I ZMYJE [SWÓJ GRZECH] MOJĄ KRWIĄ PRZENAJŚWIĘTSZĄ W SAKRAMENCIE
POKUTY, ODPRAWI OFIARĘ MSZY ŚW. – PRZYJMUJĘ GO DO PIERWOTNEJ MIŁOŚCI, TYLKO MIŁOŚCI JUŻ
GORĘTSZEJ, BO BOLESNEJ I MOCNIEJSZEJ. KAŻDY KAPŁAN JEST TĄ POWŁOKĄ, JAKĄ SĄ PRZAŚNE
CHLEBY, CO KRYJĄ MNIE W HOSTII. (…) NIECH PRZYNAJMNIEJ TERAZ ZECHCE ZROZUMIEĆ, JAKĄ
MIŁOŚCIĄ ODWIECZNĄ UMIŁOWAŁ GO [OJCIEC], ŻE SWEGO SYNA W NIM KRYJE. NIECH KAŻDY KAPŁAN
WIERZY, ŻE NIEPOKALANA STALE PROSI MAJESTAT BOŻY, BY KAPŁAN WSZYSTKIE MIŁOŚCI ZIEMSKIE
(…) SKIEROWAŁ TYLKO DO OBLUBIENICY MARYI I PRZEZ MARYJĘ DO NIEBA.
PRAGNĘ, ABY KAPŁANI WIĘCEJ DZIĘKOWALI ZA WYBRAŃSTWO ICH Z ZIEMI I PRZEZNACZENIE ICH
DO PIERWSZYCH OBŁOKÓW, DO NAJMILSZEJ MI NUTY MIŁOŚCI W NIEBIE. KAPŁAN – TO SÓL ZIEMI,
KAPŁAN – TO SŁOŃCE ZIEMSKICH DUSZ. KAPŁAN NIE JEST WŁASNOŚCIĄ SWOJĄ, ALE MOJĄ. JA SAM
TYLKO MAM DO NIEGO PRAWO (12 sierpnia 1943r.).
CHCĘ, ABY KAŻDY KAPŁAN BYŁ MOIM PRAWDZIWYM OBRAZEM. KAPŁAN JEST MOIM ŻYCIEM W
KOŚCIELE MOIM.
Maryja mówi: „Ja wydałam na świat Syna Bożego. Wszystkie Jego zniewagi, odebrane od
świata całego nosiłam w bolesnej Duszy Mojej. Dziś każdy biskup czy kapłan jest Moim synem.
Odbieram od nich ból podwójny” (26 marca 1944r.).
Zamykając ten punkt, odczuwamy naturalnie duży niedosyt. Na jego treść składają się bowiem
w znacznej mierze wybrane fragmenty, tak że brak systematycznego i uporządkowanego wykładu.
Można by sobie życzyć uwydatnienia wiodących wątków i klarownego ujęcia zasadniczych idei. Z
drugiej strony, wiele względów tłumaczy taki właśnie układ niniejszego rozdziału. Podjęliśmy
wstępną próbę ukazania zarówno sylwetki s. Wandy, jak i jej przedziwnych przeżyć mistycznych.
Nie można wykluczyć, że zostaną podniesione wątpliwości, na ile wiernie i dokładnie siostra
przekazywała swoje doznania, gdy o nich pisała lub opowiadała, jak również, czy bliskie jej osoby
potrafiły obiektywnie przedstawiać jej stany i wypowiedzi.
Mając na względzie te i inne rozterki, uważamy jednak, że w przeżyciach s. Wandy oraz w
przekazanych jej słowach Chrystusa ludziom dobrej woli uda się odkryć wiele bardzo
interesujących i zadziwiających swoją głębią myśli, szczególnie na temat kapłaństwa. Jakże
dobitnie ukazana jest wielka rola kapłaństwa, jego waga i znaczenie w życiu chrześcijańskim. W
słowach, które skłaniają do poważnej refleksji, zawarta jest wielka i niezwykła siła przekonywania.
Zatem mimo pewnych słabości, niedociągnięć – warto chyba to wszystko wziąć do serca.
31
Niechybnie więc w przytoczonych wypowiedziach Pana Jezusa można spotkać niemało
istotnych myśli, osnutych wokół kapłaństwa i życia konsekrowanego. Tematyka ta ma znaczenie
zasadnicze w życiu Kościoła i nie tylko nie traci na aktualności, lecz przeciwnie, w czasach
obecnych powinna być tym bardziej ceniona.
***
Ze względu na bogactwo zsyłanych jej łask Bożych, siostra Wanda Boniszewska jest
niewątpliwie pociechą i szczególnym darem dla Kościoła w Polsce i jego kapłanów oraz dla osób
konsekrowanych, a zwłaszcza dla Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Uzasadnia to wyraźna wola
Boża, by wstąpiła do tego właśnie Zgromadzenia.
Zatem nie bez powodu postać s. Wandy i koleje jej życia winny napełniać nas otuchą i radością.
Ułatwiają one zrozumienie przedziwnych dróg działania Bożego. Nadzwyczajność tego działania
jest dobrą ilustracją do zrozumienia nauczania Chrystusa Pana, który dusze wybrane prowadzi
drogą Jego naśladowania także poprzez cierpienie. Oby dzieje s. Wandy były także światłem w
naszym dążeniu do Boga, zachętą do modlitwy o łaskę wytrwałej realizacji naszego zbawienia.
Pozwalają one z ufnością prosić s. Wandę o wstawiennictwo. Siostra Wanda, która nazywała siebie
„konwalią leśną”, obiecywała bowiem, że z nieba będzie miała większe możliwości pomagać
ludziom i wypraszać im łaski, niejako zrzucając stamtąd płatki konwalii. Obyśmy mogli w
przyszłości podziwiać obfitość łask i darów udzielanych przez Boga dzięki jej pośrednictwu.
32
ROZDZIAŁ IV. PAMIĘTNIK WIĘZIENNY SIOSTRY WANDY
„SPRAWA SUMIENIA” [ta adnotacja oznaczała, że zgodnie z zastrzeżeniem siostry, tekst ten
miał pozostać w ścisłej tajemnicy do jej śmierci – przyp. red.]
Piątek, 8.08.1958r. – Powrót do Polski mojego Kierownika duchowego. W niedzielę, tj. 10
sierpnia, spowiadałam się u niego…
Przyrzekłam mu w Imię Boże, że będę mu posłuszną, co się tyczy opisania „CZYŚĆCA”
przebytego przeze mnie w Rosji…
Jeśli to ma być na większą chwałę Bożą i może jeszcze komuś z żyjących na ziemi będzie
potrzebne…
Tegoż dnia, 10.08.1958r., wyjechałam z nim do Chylic, gdyż chciał odwiedzić nasze siostry.
W tym czasie odbywały się rekolekcje 8-dniowe. Ja nie mogłam uczestniczyć w rekolekcjach,
tylko wysłuchałam wszystkich konferencji i odbyłam spowiedź generalną, dostając jako pokutę
przez cały rok odmawiać: „Jezu, Tobie serce, ludziom nieść uśmiech i radość, a sobie krzyż”.
Wymawiałam się przed Matką Generalną od obowiązku przełożeństwa w domu białostockim…
W IMIĘ OJCA I SYNA, I DUCHA ŚWIĘTEGO. AMEN.
Rozpoczynam od znaku Krzyża św., żeby napisać tak, jak Jezus chce i zgodnie z zaleceniami
mojego Kierownika ks. Czesława Barwickiego.
I Ciebie Matko Boża, Pośredniczko Łask, błagam o pomoc i światło Ducha Św. w kierowaniu
tym piórem pod Twoje dyktando.
„CZYŚCIEC” – WIĘZIENIE. Rok 1950 – 1956
W Wielkanoc, 9 kwietnia 1950r., o godz. 3 rano w Pryciunach siostry wstawały, ażeby pójść do
Bujwidz na rezurekcję. Pierwsza wstała s. Stacha [Mikołajczyk] i otwierając drzwi od podwórka, z
przestrachu krzyknęła przeraźliwym głosem. Ponieważ było jeszcze dość ciemno, więc nie
rozpoznała ludzkich postaci, z których jedna wpadła do pokoju, a inne, chwyciwszy ją za ręce, z
powrotem wpychały do pokoju. Byli to trzej cywile w kapeluszach – tajniacy, którzy pytali, która z
nas jest „choziajka” [gospodyni domu]. Była nią s. Rózia Rodziewicz. Kazali jej się ubrać i razem z
nią rozpoczęli w całym domu „obysk” [rewizję] – „U was musi być «wor» [złodziej], który u nas
ukradł 20 tysięcy «dienieg» [pieniędzy]”, itp.
W drugim domu, gdzie się ukrywał o. Ząbek – jego to właśnie szukano i znaleziono – a w jego
schronie odkryto również wszystkie nasze papiery i dokumenty, na podstawie których później
wykryto wszystko – i nasze Zgromadzenie, i osoby z nim związane, m.in. Medarda Gajewskiego i
Franusia Maculewicza.
W tych dniach przebywała u nas Hania Dubawik, która na szczęście nic nie wiedziała o
ukrywającym się o. Ząbku, ją też od razu zatrzymano i przy zabieraniu o. Ząbka wzięto jako
świadka (po paru dniach przesłuchiwania puszczono ją do domu).
Ojca Ząbka i s. Rózię od razu aresztowano i wraz z rzeczami o. Ząbka zabrano do autobusu,
którym przyjechało pełno wojska i milicji. Oddziały te obstawiły wszystkie nasze zabudowania
oraz zabudowania sąsiadów – Rodziewiczów. Autobus odjechał razem z żołnierzami, zabierając ze
sobą o. Ząbka, s. Rózię i tę właśnie Hanię Dubawik. Była to już godzina ok. 12 w południe.
Pytam Jezusa Zmartwychwstałego: – „Co się stało? Gdzie jesteś?” Ból ciała stępiał, ale ból
duszy okrutny: „TĘSKNOTA TERAZ BĘDZIE RÓWNAĆ SIĘ TĘSKNOCIE DUSZ CZYŚĆCOWYCH, TRWAĆ
BĘDZIE PONAD 6 LAT – PRZEJDZIESZ W TYM CZASIE I BLUŹNIERSTWA, PODOBNE DO BLUŹNIERSTW
PIEKIELNYCH, ALE TRWAJ PRZY MNIE, BĘDĘ Z TOBĄ, POŚLĘ CI ANIOŁÓW POCIESZYCIELI – BĘDZIESZ
KUSZONA JESZCZE WIĘCEJ, ALE Z ŁASKĄ MOJEJ MATKI MASZ ODNIEŚĆ ZWYCIĘSTWO…” I było
jeszcze coś więcej, czego słowami uchwycić nie mogłam i nawet pamiętać trudno. Zeszli się ludzie
– sąsiedzi, zaczęli rozbierać nasze rzeczy i chować po różnych kątach.
33
Mnie pytają o przyczynę mego spokoju, nie umiem odpowiedzieć. O nic nie troszczę się…
Radzą, żeby mnie gdzieś ukryć. „Nie” – odpowiadam obojętnie.
Odmawiam oficjum, różaniec, rozmyślanie, przyjmuję Go [Jezusa] duchowo do serca.
Wzbudzam akty żalu, wiary, nadziei i miłości. Czuję obecność Jego, ale ból w duszy zamienia się w
trwogę przed zapowiedzianym „czyśćcem ziemskim” i przed bluźnierstwami piekielnymi – czy
będę wierna łaskom i czy wytrwam?
I tak pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych minął. W nocy żadna z nas usnąć nie mogła. Ja
starałam się więcej modlić, ale Najukochańszy zamilkł. Jakieś przeobrażenie u mnie w duszy, czego
i w tej chwili określić nie umiem.
Drugi dzień Wielkanocy minął, jakby to wszystko, co wczoraj zaszło, było nieprawdą i tylko
fantazją, a dzień drugi rzeczywistym snem, bo oczy były już zmęczone i od łez, i bez prawdziwego
snu.
Na rozmyślaniu znowu zrozumiałam, że do jakiejś wielkiej ofiary jestem przygotowywana, bo
pojmuję Go [Jezusa] już naprawdę błyskawicznie, ale mocniejszą i pewniejszą się czuję co do
wytrwania. Obecność Jego staje się żywsza, ale wywołuje jeszcze mocniejszą tęsknotę. Owszem,
chwilami przychodzą straszne myśli, że za to, co się stało, „ty ponosisz winę, że o. Ząbek, s. Rózia i
Hania D. zostali uwięzieni z twojej winy”; różne inne myśli przeszkadzały mi na modlitwie. Takie i
podobne myśli mnie tak męczyły, gorzej niż późniejsze bicie głową o ścianę lub rzucanie na ziemię
[w czasie przesłuchań – przyp. red.].
W trzecim dniu Wielkanocy, 11 kwietnia 1950r., o godz. 3 po południu zajechała ciężarówka
zakryta brezentem z kilkoma żołnierzami i dwoma „panami” w cywilu – byli to tajniacy, a jeden z
nich okazał się późniejszym śledczym; przyjechali mnie aresztować. Najpierw jeden z nich kazał,
żebym poszła z nimi pokazać schron, gdzie był ukryty o. Ząbek. Gdy wyszłam z domu, kazał mi
stanąć obok żołnierza z karabinem, a drugi fotografował nas. Potem fotografował schron, każdy kąt,
owce z jagniętami, kury i całe podwórko. Na koniec kaplicę i dom szkolny.
Po ukończeniu fotografii kazał mi wziąć koc ze sobą, że niby na jedną noc muszą mnie zabrać
dla sprostowania niektórych wątpliwości dotyczących o. Ząbka i s. Rózi. Zwrócił się do p. Stefci
[Harasimowicz] i powiedział, żeby mi dała coś do jedzenia [na drogę]. Żegnałam się z siostrami,
więc powiedział jeden z nich, że jutro powrócę do domu, a że siostry płakały, więc dał im adres,
gdzie mogą po mnie przyjechać: Wilno, ul. Giedymina [Ofiarna], Ministerstwo G.B.
Odjechałam, ale dobrze sobie sprawy nie zdawałam, że odjeżdżam na stałe. Po drodze
zajechano do Niemenczyna, gdzie przebywała s. Rózia z Hanią Dubawik. Były one od pierwszego
dnia Wielkanocy w Niemenczynie na milicji na badaniu, a mnie od razu wieźli do Wilna. W czasie
wspólnej jazdy już nam swobodnie rozmawiać nie pozwolono, więc modlę się i znowu pytam
Zmartwychwstałego: „Co się stało? Gdzie nas wiozą?” Cisza w duszy… Rozumiem Boga
duchowo, już inaczej niż Go wpierw pojmowałam. Teraz bardziej migawkowo czy błyskawicznie,
co wzbudza jeszcze boleśniejszą tęsknotę za Nim. Zaczynam rozmyślanie na temat Jego życia w
więzieniu w tabernakulum: więc teraz chce dzielić ze mną nie cierpienia Krzyża, ale cierpienia w
więzieniu eucharystycznym. Porównuję moją tęsknotę i Jego. Rozumiem, że On o wiele mocniej
tęskni za duszami, za ich wzajemną miłością. Pojmuję to w błyskawicznym zrozumieniu Jego życia
wśród nas w kościołach. „Ja zostaję więźniem aż do końca świata i ludzkości żyjącej, a tobie daję
tylko kilka lat, do końca twego życia, żebyś tęskniła za Mną” (Więc tu już źle zrozumiałam, bo w
więzieniu koniec mojego życia nie nastąpił). Zrozumiałam, że tę tęsknotę będę odczuwała tylko w
więzieniu, które będzie podobne do czyśćca, a nawet do męki piekielnej… Jak to dalej rozumiałam,
już teraz nie mogę pamiętać.
Przywieziono nas do Wilna, do ministerstwa na Ofiarną. Z autobusu wyszłyśmy razem
wszystkie trzy: s. Rózia, Hania i ja, w asyście żołnierzy i cywilów. Idąc, obejmuję s. Rózię i Hanię,
i żegnam się z nimi, a żołnierze drwią z nas: „Przecież razem żyć będziecie albo zaraz powrócicie
do Pryciun”. Lecz niestety, gdy nas wprowadzono do dużego domu, na 3 – 4 piętro, rozdzielono
każdą do innego pokoju. Hanię po krótkim przebadaniu podobno jeszcze tego wieczora puszczono
do domu, o s. Rózi już nic nie wiedziałam, a mnie wprowadzono do dużego pokoju, gdzie była
miękka kanapa i pozwolono położyć się, ale ja, wiedząc, że moje życie musi być teraz upodobnione
do życia Więźnia Miłości, nie położyłam się, lecz siedziałam na krześle. Po chwili weszło do tego
pokoju kilku panów, by mi się przyjrzeć. „Naczalstwo” zaczęło ze mnie drwić: „świataja”,
34
„oszustka” – i jeszcze jakieś słowa, już nie pamiętam, a potem po rusku brzydko zagadali grube
słowa i wyszli.
Zostało tylko dwóch, ale ja jeszcze nie wszystko rozumiałam w języku rosyjskim, więc
przywołali jakąś Żydówkę, która była tłumaczką.
Zaczęło się moje badanie w nocy z 11 na 12 kwietnia 1950r. Więc życiorys i wszelkie badania,
nieprawdziwe zarzuty, obelżywe słowa, uderzenia w twarz, kopnięcia nogami pod kolana, co
spowodowało, że upadłam na podłogę. Badanie trwało do rana.
Na stole stała karafka z wodą, proponowano mi, żebym się napiła, ja – chociaż byłam bardzo
spragniona – odmówiłam. Wtedy coś takiego zrobili, że karafka zaczęła skakać po stole – niby że to
duch „światoj”. Wreszcie odprowadzono mnie do malutkiej celki, gdzie stała smrodliwa „parasza”
[kubeł do załatwiania potrzeb fizjologicznych]. Przyszło mi na myśl, że chyba tak Pan Jezus czuje
się w duszach grzesznych, które Go przyjmują do serc nieprzygotowanych albo świętokradzko.
Następnie weszła do mnie do celi niewiasta umundurowana i kazała mi rozbierać się do naga.
Myślałam, że ona zwariowała, ale gdzie tam; czegoś szuka, każdą szmatkę przeszukuje – „Igołki
imiejetie?” [Szpilki macie?]. Po chwili stałam przed nią obnażona. Tak przypomniała mi się stacja
X Drogi Krzyżowej – Jezus z szat obnażony – i ja stoję naga. Coś jeszcze mówiła ta kobieta, ale ja
nic zrozumieć nie mogłam. Wtedy zaczęła „rugać się” [wymyślać mi]. Odebrała ode mnie
wszystkie medaliczki, różaniec, krzyżyk, gumy do pończoch, zatrzaski, haczyki, spinki do włosów,
sznurowadła od butów, itp. Zostałam rozpięta, rozczochrana. – Co mam robić? – Rozpłakałam
się… „Nie szumitie, a to pojdiotie w karcer” [Nie hałasujcie, bo pójdziecie do karceru]. Ta
niewiasta wyszła, a wszedł jakiś żołnierz i wniósł „tapczan”, i na nim kazał się położyć –
„Lożyties” – bez materaca i bez poduszki; miałam swój koc, więc nim się przykryłam, a palto
podłożyłam pod głowę.
Co się działo ze mną w tym pierwszym dniu w więzieniu, nie mogę pamiętać. Tylko wiem ze
słów śledczego, że „wracz” [lekarz] był u mnie, „ukoł zdiełał” [zrobił zastrzyk] i powiedział:
„Skoro ja was odprawlu w bolnicu” [Wyślę was szybko do szpitala].
Pamiętam, że prowadził mnie żołnierz do fotografii i do odbijania wszystkich palców u rąk.
Pamiętam, że gdy prowadził, to podtrzymywał mnie pod rękę, bo po schodach na 4. piętro iść mi
było bardzo ciężko. Kilka razy, idąc po schodach, padałam, więc lekarz przynaglał do odprawienia
mnie do szpitala, ale zanim wysłano mnie do szpitala, kazał mi śledczy leżeć w celi; wstawałam
tylko na badania, ale badania były dość krótkie i prowadzone nawet po ludzku, bardziej niż później
w Rosji na Uralu i we Włodzimierzu pod Moskwą.
Raz czy dwa razy miałam ciężkie „doprosy” [badania]. Został przywołany jeszcze jeden major,
który nie znając mego stanu zdrowia, postąpił ze mną po zwierzęcemu. Nie pozwolił siedzieć, kazał
stać, potem „rugał” [łajał] ubliżającymi dla niewiasty słowami. Bił pod kolana, co uniemożliwiało
utrzymywanie się na nogach.
Dokładnie nie pamiętam, tylko wiem, że po takim badaniu kazał śledczy żołnierzowi prowadzić
mnie pod rękę; „Wieditie jejo miedlenno i wyzowitie wracza, potomu czto ona oczen’ słabaja”
[Prowadźcie ją powoli i wezwijcie lekarza, gdyż ona jest bardzo słaba]. A do mnie zwrócił się: „Ja
wam rozrieszaju zawtra w kamierie leżat’ ” [Pozwalam wam jutro leżeć w celi].
W kilka dni później przewieziono mnie na pl. Łukiszki, gdzie było kilka domów, tzw. korpusów
więziennych, i między nimi był blok 4, specjalny dla chorych – szpitalny, tam właśnie zostałam
ulokowana. Chorowałam na przeróżne choroby, jak: zapalenie miedniczek nerkowych, zapalenie
woreczka żółciowego, zapalenie otrzewnej bardzo ciężkie, kilka razy na grypę z anginą, na serce,
często traciłam przytomność, a w końcu w Adwencie: „Ona dla wraczej stała nieissledowannoj –
kakije to żylaki upornyje: wremia od wremieni protiekajuszczyje krowju” [Na chorobę, która
pozostała dla lekarzy niezrozumiała – określili ją jako „żylaki, które od czasu do czasu krwawią”].
[Chodzi o stygmaty na rękach, nogach i na lewym boku, co pewien czas otwierające się i
krwawiące – przyp. red.]
Tak słyszałam, jak powiedzieli mojemu śledczemu, który bardzo interesował się stanem mojego
zdrowia, bo musiał zakończyć moje „dieło” [sprawę]. Gdy poczułam się trochę lepiej, to
sanitariuszki wynosiły mnie na noszach do kancelarii szpitalnej, gdzie właśnie w dalszym ciągu
byłam badana przez śledczego, który już obchodził się delikatniej, bo nie krzyczał, nie wymyślał,
35
nie trzeba było przed nim stać, bo leżałam na noszach opartych o jakieś stołki. Proponował mi
„kurit’ ” [zapalić] albo od silnego kaszlu dawał „konfiety” [cukierki].
Takie badanie powtarzało się kilka razy, a później, gdy już mogłam chodzić, dyżurna
prowadzała mnie do drugiego „korpusu”, gdzie był inny śledczy i ten jeszcze sprawdzał „doprosy”
[badania] pierwszego śledczego. Ten drugi to właściwie był „prokurorem” [prokuratorem] i w jego
obecności miałam prawo skarżyć się na niesłuszne zarzuty śledczego, ale on mi nie wierzył i kazał
podpisać jakiś szpargał (§ 206 czy może coś innego jeszcze, nie pamiętam już) i powiedział: „Ot,
wasze dieło zakonczeno” [Wasza sprawa zakończona]. Chociaż jeszcze parę razy prowadzono mnie
do śledczego w związku z innymi „diełami”…
Będąc w więziennym szpitalu na wspólnej i dużej sali chorych, starałam się nieść pomoc
bardziej cierpiącym i swoje porcje mleka, masła i białego chleba oddawałam innym cierpiącym.
Odmawiałam różaniec wspólnie, co było ostro zabronione, i przy „obyskach” [rewizjach] nasze
różańce i krzyżyki robione z chleba zabierano i niszczono, ale pod tym względem byłam
niepoprawna i robiłam znowu swoje…
Wskutek tych przeróżnych chorób ciała stałam się inna w stosunku do Najukochańszego, to
znaczy bardziej śmiała, może nawet, że się tak wyrażę, „natrętna”. Z najmniejszą drobnostką
zwracałam się do Niego, o wszystkim Mu mówiłam. Do Matki Jego, do Świętych i Aniołów
Stróżów. Żal mi było uwięzionych tylu młodych ludzi, którzy byli już osądzeni i skazani przez sądy
– trybunały wojskowe, na rozstrzelanie. Wszystko to przedstawiałam Niebu. I co? Niebo głuche nie
pozostało… Skarżyłam się Najukochańszemu, że za bardzo milczy, a przecież moce ciemności
porywają tylu młodych ludzi, którzy często sami sobie odbierali życie, np. wybije okno i kawałkiem
szkła poprzecina żyły, i po paru godzinach ratowania w szpitalu „kończył się”, albo „kończyła się”
– takie wieści dochodziły do moich uszu. „Ach, jaka szkoda, Jezu! Czy słyszysz?” Tej nocy znowu
słychać, wywożą umarłych ze szpitala, a co Jezus na to? – Rozumiem, że też cierpi, jak Go martwe
dusze przyjmują do swoich cuchnących wnętrz… To zrozumienie cierpień Więźnia
Eucharystycznego oddziaływało na mnie bardziej boleśnie niż bóle ciała, przy tym rodziła się w
mojej duszy tak żywa obecność Boża, że przynosiła ulgę w chwilach bardzo ciężkich smutków
duszy.
Po kilku miesiącach leżenia w szpitalu lekarze powiedzieli mi tak: „Sowsiem was uże wyleczit’
nikakaja miedicina nie możet, potomu czto wy oczen’ nierwnaja i swierchczuwstwitielnaja na kriest
– eto wasz psichoz” [Całkowicie wyleczyć nie potrafi was już żadna medycyna, ponieważ jesteście
bardzo nerwowa i w najwyższym stopniu wrażliwa na krzyż – to wasza psychoza]. Pomyślałam
sobie: „Et, głupi wy jesteście, choć lekarze”, ale po chwili pojawił się wyrzut sumienia, że tak nie
wolno myśleć, więc od razu uderzam się w piersi: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznej”. Takie i
tym podobne były moje przewinienia i akty skruchy. W każdym razie zauważyłam, że
Najukochańszy nic mi darować nie chciał, zanim nie będę skora w naprawianiu złego. Przychodziły
też i inne wątpliwości – „A czy te stałe upomnienia pochodzą wszystkie od Nieba? Czy szatan pod
pozorem dobrego nie wprowadza we mnie zbyt trwożliwego sumienia? Gdzie i u kogo mam to
sprawdzić?” W takich myślach zwracałam się do Matki Bożej i nabierałam zdecydowanego
przekonania, że to wszystko pochodzi od Nieba.
Na sali, gdzie się znajdowałam, pojawiło się kilka kobiet umysłowo chorych, które biły się,
rzucały czym popadło w inne chore, nawet w lekarza, w siostry pielęgniarki lub sanitariuszki,
wybijały okna, wylewały „parasze”, itp. Dziwnie się ich bałam i prosiłam lekarzy, żeby mnie
odwieźli z powrotem na Ofiarną do ministerstwa. Owszem, zostałam wysłuchana, ale nie na
Ofiarną mnie przeniesiono, tylko na inny „korpus” (pierwszy). Tam musiałam zastosować się do
ogólnego reżimu: „od padjoma do odboja” [od momentu wstania do końca dnia] siedzieć. Długo
tam nie mogłam być, bo zachorowałam na zapalenie opon mózgowych. Silny ból głowy w
okolicach skroni, temperatura niewielka: 38-38,3 stopni. Przez kilka dni nie wierzono mi, aż po
wykonaniu punkcji i stwierdzeniu lekarskim, że to może być nawet śmiertelne, umieszczono mnie z
powrotem w szpitalu. Dłuższy czas miałam zanik pamięci, tak opowiadały sąsiadki ze wspólnej
sali: „Wraczi mienia spasli” [Uratowali mnie lekarze]…
Już przy końcu mojego leczenia i pobytu w szpitalu przyprowadzono chorą s. Reginę Orłowską,
którą powitałam jak we śnie. Byłam z nią, zdaje się, 2 lub 3 tygodnie. W tym czasie ogłoszono nam
wyrok sądu, który odbył się w Moskwie zaocznie, bez naszego udziału, za tzw.
36
osobosowieszczanijem [na posiedzeniu specjalnym]. Więc s. Regina została zasądzona na 10 lat
„isprawitielnogo łagiera po statjam 58, 11, 1” [obozu poprawczego zgodnie z paragrafem 58, 11, 1],
a wydaje mi się, że było także 58, 10, ale dobrze nie pamiętam, a ja zostałam zasądzona „po statii
58, 10, 11 i kak tiażołyj priestupnik i opasnyj dla ludiej, budiet 10 let w tiuremnom zakluczenii”
[według paragrafu 58, 10, 11 i jako ciężki przestępca, niebezpieczny dla ludzi, będzie przebywać 10
lat w więzieniu]… Coś tam jeszcze czytano, ale już mało pamiętam: „biez konfiskacji
imuszczestwa” [bez konfiskaty majątku]… Toteż zapisałam moje rzeczy na rzecz p. Boguckiego
jako „sielsowieta” [przewodniczącego Rady Gromadzkiej]. Zrzekł się on ich potem na rzecz kogoś
innego, ale podobno nic tam z moich rzeczy już nie było, bo wszystko rozkradziono. Zapytałyśmy,
czy nas prędko wywiozą do Rosji, na co odpowiedzieli, że „czeriez niedielu” [za tydzień], jeśli
„wraczi” [lekarze] zwolnią nas ze szpitala.
Wtedy s. Regina zaproponowała mi, żebyśmy wspólnie odbyły 8-dniowe rekolekcje, i tak też
zrobiłyśmy. Jako główny temat rekolekcji obrałyśmy Jezusa – Więźnia w tabernakulach i czym jest
Msza św. Jakie stąd łaski dla nas i dla ludzkości? O tęsknocie naszej w porównaniu z tęsknotą
Więźnia Miłości.
W czasie tych ćwiczeń byłam nawiedzana kilkakrotnie przez silne pokusy, że to ja jestem
główną przyczyną uwięzienia i cierpień wszystkich sióstr i kapłanów oraz Medarda Gajewskiego i
Franusia Maculewicza. Przez parę dni walczyłam ze sobą, aż się zwierzyłam s. Reginie, a ta mi
oświadcza, że ona właśnie wyrzuca sobie to, że zapoznała o. Ząbka z Pryciunami. Ach, jeśli tak, to
lepiej uznajmy to wszystko za czysty dopust Boży. Następnie i już do końca tych rekolekcji miałam
spokój ducha. Rozmyślania odbywałyśmy, leżąc na jednym łóżku i tak, szeptem, to jedna, to druga
z nas mówiła coś do Więźnia Miłości, a Jezus bardzo delikatnie dawał do poznania, że jest z nas
zadowolony. Wśród innych rozważań rozmyślałyśmy o Matce Bożej, jak cierpiała, gdy Jezus był
męczony i ukrzyżowany, gdy stała pod Krzyżem. W czasie tych rekolekcji znowu czułam, że moja
dusza przeobraża się w innego człowieka i że opanowuje mnie tęsknota nie do opisania za
połączeniem się z Nim nie tylko w Eucharystii, ale na wieki. Z drugiej strony przychodziło
zrozumienie (jak to na początku zaznaczyłam – „błyskawiczne”) mojej niegodności i nawet pewien
wyrzut, że nie wykorzystałam łask Bożych, jakie Bóg na mnie zlewał i wciąż zlewa. Jaśniej tak:
„Wielu moich kropli krwawego potu i ty nie uczciłaś”… Zrozumiałam, że łaski darmo mi dane
zmarnowałam. Oj!!! Co za ból duszy, coś się rozdziera. Formalnie jęczę, aż wstyd! Ból ten już
został, niczym niezatarty, i na samo wspomnienie rumienię się.
Siostrze Reginie lekarze też nie mogli postawić diagnozy co do jej choroby, choć w ciągu paru
tygodni przeprowadzali różne badania, takie jak prześwietlania wnętrza, analizy – i nic ustalić nie
umieli; tak ją i zostawiłam w szpitalu i do obecnej chwili nie wiem, jak określono jej chorobę.
10 lutego 1951 roku. Rano badało mnie kilku lekarzy, którzy ustalili, że można pozwolić na
wyjazd na Sybir, tym bardziej że wyrok sądu już zapadł. Przyszła więc jedna z sanitariuszek,
zabrała mnie i odprowadziła do poczekalni, gdzie zbierano więźniów na „etap”. W poczekalni
spostrzegłam stojącą moją ukochaną kilkuletnią pielęgniarkę s. Rózię. Źle wyglądała, była
wychudzona, cerę miała wybladłą, żal mi się jej zrobiło, ale wiedząc i będąc mocno przekonana, że
to plan Boży, uspokoiłam się.
Najukochańszy Jezus tak nas złączył, że jechałyśmy razem aż do Moskwy. W drodze cały czas
opiekowała się mną, a ja już tylko Go uwielbiałam za wszystkie łaski. Ile dni byłyśmy razem na
punkcie rozdzielczym [„pieriesylnyj punkt”], nie pamiętam. Pamiętam, że dni te dla mnie były
ciężkie, bo był to okres Wielkiego Postu – ale względnie znośne.
W nocy z czwartku na piątek zostałam z s. Rózią rozłączona i wysłana rzekomo łagodniejszym
pociągiem dla „bolnych” [chorych] i bez „pieriesyłok” [punktów etapowych] aż do Czelabińska. W
Czelabińsku znowu spotkałam się z s. Rózią, ale tylko na kilka godzin, bo w nocy przyjechała i
rano, po śniadaniu, odjechała na dalszy Sybir. Co do mnie, to lekarze po badaniach naradzali się i
ustalili, że dalszej drogi nie wytrzymam. Zostałam jeszcze kilka dni na miejscu, a potem
odprawiono mnie do nowo wybudowanego miasta Magnitogorska, skąd już czarnymi „woronami”
[„czarne kruki” – tak nazywano czarne samochody transportujące więźniów – przyp. red.]
odwieziono nas w Góry Uralskie, gdzie były ogromne „korpusy” dla więźniów politycznych –
„Wierchnij Ural”.
37
W Niedzielę Palmową przywieziono nas do przeznaczonego więzienia. „Obysk” [rewizja] i
następnie mnie jako chorą w „sieparatku zakluczeno” [zamknięto w osobnej celi] na 40 dni na tzw.
„karantin” [kwarantannę]. Byłam sama jedna, leżałam chora na „nieizwiestnuju bolezn’ ” [na
nieznaną chorobę]. Chwilami nie pamiętałam, co ze mną było, tylko pamiętam, że pierwszej nocy
prowadziła mnie gdzieś sanitariuszka do wanny, a później do jakiegoś pokoju, gdzie siedziało kilku
„Piłatów” (tak porównuję, bo tak ze mną postępowali).
W ten pierwszy Wielki Tydzień dobrze mi tu było, jakkolwiek byłam w więzieniu, ale mocniej
Go [Jezusa] kochałam i miałam wrażenie, że On mnie też mocniej jeszcze do krzyża przygważdża.
Parę razy doznałam silnych pokus, że Jezus mnie nie lubi i że lepiej byłoby skrócić sobie życie:
tylko znowu wiedziałam, że kto skróci sobie życie, ten będzie Judaszem; bo słyszałam, że
więźniowie wieszali się. Takie straszne myśli nawiedzały mnie dwa razy. Wtedy żegnałam się i
odmawiałam akty do Matki Boskiej i Św. Aniołów Stróżów. Potem żałowałam mocno, że takie
grzeszne myśli mogły powstać w mojej głowie. Prawdziwa wewnętrzna tortura, bo myślałam, że
Jezus mi tego nie przebaczy, ale znowu przypominałam sobie, że nawet św. Piotr zgrzeszył, a
potem mocno żałował i mu Jezus przebaczył. Płakałam i ja chyba, aż oczy bolały, a dyżurne
myślały, że ja zwariowałam i nawet mnie już nie uspokajały. Żadnego pożywienia, nawet wody nie
przyjmowałam. Chcieli mnie „iskustwienno” [sztucznie] odżywiać, ale jakoś tylko na
zapowiedziach się skończyło.
Po 40 dniach – a w tym czasie chorowałam na zapalenie „lochanok poczecznych” (miedniczek
nerkowych) i choroby duszy, i podobna byłam do szkieletu – przeprowadzono mnie na „obszczuju
palatu bolnych” [ogólną salę chorych]. Tu ujrzałam wszystkich innych też w ubraniu „pałasatym”
[pasiastym]. Oj! Ojejej! Tak powitałam wszystkich, a mnie również podobnie: „Kakaja
istoszczennaja! Skażytie, pożałujsta, otkuda was k’nam priwiezli? Kakoj srok? Kakoj wy
nacjonalnosti?” [Jaka wyniszczona! Powiedzcie, skąd was przywieźli do nas? Jaki wyrok? Jakiej
jesteście narodowości?], itp.
Posypały się różne pytania. Inne znowu przestrzegają mnie, że „zdies’ jest’ stukaczki” [tutaj są
donosicielki]. Nie mogłam tego ostatniego zrozumieć, żeby jedna drugą jeszcze dobijały, ale fakty
były; to już trudno.
Po kilku dniach wszyscy mnie tu niby polubili, może i dlatego, że porcja mojej „goriaczej
piszczi” [gorącej strawy] była zjadana przez współtowarzyszki w nieszczęściu.
Nie byłam długo we wspólnej sali. Zostałam przydzielona do „inostranok” [cudzoziemek]:
Austriaczek i Niemek, Jugosłowianek, Czechosłowaczek, Rumunek i jednej Finki. W takim
towarzystwie byłam sama i tylko mogłam modlić się, bo więźniarki mówiły różnymi językami, a ja
ich nie rozumiałam. Najlepiej jeszcze pojmowałam niemiecki, bo kiedyś trochę uczyłam się tego
języka, więc powoli prawie wszystko już rozumiałam, a nawet i łamanym językiem coś niecoś
mówiłam.
W nocy zostałam wezwana do naczelnika – „opieratiwnika”. Tym razem był bardzo
„wieżliwyj” [uprzejmy]. Obiecywał mi wiele nieprawdopodobnych rzeczy, chciał tylko, żebym mu
o wszystkich zdawała sprawozdanie, a ja, długo nie myśląc, odpowiedziałam mu tak: „To chotitie
mienia zdiełat’ stukaczkoj. Niet, etot nomier nie projdiot” [Chcecie ze mnie zrobić donosicielkę.
Nie, ten numer nie przejdzie]. Zaczął się tłumaczyć, że wcale nie chodzi o „stukaczkę”, tylko żeby
mu pomóc w orientowaniu się co do charakterów „inostranok”, itp.
W końcu jego dobroć i „wieżliwost’ ” [uprzejmość] zamieniła się w straszną złość. Wezwał
dyżurnego i kazał mnie od razu odprowadzić do karceru, że ja mu niby ubliżyłam, choć to było
nieprawdą i taki raport na mnie został sporządzony, ja go jednak nie podpisałam i ściągnęłam na
siebie „rugatielstwo” [połajankę].
Długo w karcerze nie siedziałam, bo zachorowałam na „nieizwiestnuju bolezn’ ” – chodziło o
rany w boku i nad lewą piersią, bo nogi i ręce to były „żylaki”. W czasie tej choroby coś
powiedziałam, czego sama nie pamiętam, wiem tylko, że ten naczelnik „opieratiwnik” został moim
najlepszym „zaszczitnikom” [obrońcą] i „potomu jego iz partii iskluczyli i z roboty oswobodili” [z
tego powodu usunięto go z partii i zwolniono z pracy].
Na miejsce mojego „zaszczitnika” przyjechał inny, bardziej ostry i gruby w słowach, ale i ten
po pewnym czasie wyjechał, a było to tak: byłam pod bardzo ścisłym „nabludienijem” [nadzorem]
władz więziennych i niektórzy z nich przekonywali się nawet wśród sanitariuszek i pielęgniarek,
38
nie mówiąc o lekarzach, że ich wiedza jest w pieluchach wobec tej choroby: „Etuju żenszczinu
czort znajet, czto eto za żenszczina i czto za bolezn’, ja otkazywajus’ jejo leczit’ ” [Diabeł wie, co
to za kobieta i co to za choroba, nie podejmuję się jej leczyć]. Nazywali ją „bolezn’
nieobyknowiennaja” [choroba niespotykana, niezwykła].
Jeden naczelnik był „po rieżimie” [od przestrzegania przepisów więziennych] i ten nade mną się
znęcał, bił głową o ścianę; prawda, że naruszałam „prawiła tiuriemnyje” [przepisy więzienne]:
rozmawiałam morsem przez wystukiwanie w ścianę i karmiłam ptactwo, sypiąc przez lufcik
okruchy chleba.
Nagle w nocy drzwi się otworzyły i wszedł ten „rieżimnik” i zaczął prosić mnie o
„proszczenije” [przebaczenie], że bił moją głową o ścianę, i powiedział tak: „Znajetie, siejczas ja
uwierien, czto Bog jest’, ibo sowiest’ nie dajot mnie pokoja, i dołżen był kriestit’sia. Moja mat’ to
wierujuszczaja, no ja siejczas choczu toże wierit’ tak kak wy i jeśli was oswobodiat, to budietie u
mienia, ja budu was smotriet’ kak rodnuju siestru, choroszo?” [Wiecie, teraz przekonałem się, że
Bóg jest, bo sumienie nie daje mi spokoju i musiałem się żegnać znakiem krzyża. Moja matka jest
wierząca, ja teraz także chcę być wierzącym tak jak i wy; jeżeli was wypuszczą na wolność, to
przyjedźcie do mnie, będę się wami opiekował jak rodzoną siostrą, dobrze?]. Na to ja: „Oczen’
choczu, cztoby wy byli wierujuszczyje i wasza wsia siemja” [Bardzo pragnę, abyście odzyskali
wiarę i wy, i cała wasza rodzina]. On mówił dalej: „A wy znajetie, czto wy rasskazywali pro Stalina
i Bieriju, Awakumowa? Eto jest’ uż izwiestno, czto oni czerti…” [A wiecie, co mówiliście o
Stalinie, o Berii i Abakumowie? To już wiadomo, że były to diabły…]. Ale ktoś go wywołał, ja
myślałam, że mają jakieś sprawy, aż później mi sanitariuszka szepnęła, że jego „uże iz partii
iskluczili i każetsja, czto zdies’ rabotat’ nie budiet, ibo skazał, czto wy niezakonno sużdionnaja i
skazał, czto diejstwitielno Bog jest’ i ot i wsio” [wyrzucili z partii i podobno nie będzie już tu
pracował, gdyż powiedział, że wy bezprawnie zostaliście osądzona, twierdził też, że Bóg naprawdę
istnieje, i tyle]. Podobno „czeriez sutki uże ujechał” [wyjechał w ciągu doby]. Po śmierci Stalina
napisał do mnie list i przysłał na cukier 100 rb.
W kilka dni później przyszedł pożegnać się nowy „opieratiwnik”, pozwolił mi napisać list i
„czeriez dieżurnogo pieriedat’ jemu” [przekazać mu przez strażnika]. W celi zostawił mi trochę
cukru i cukierków i prosił, żeby modlić się za niego i za jego rodzinę.
Gdy miałam takie zewnętrzne radości, to wtedy w duszy milczenie – nic a nic zrozumieć nie
mogłam, ale modliłam się. Skorzystałam z pozwolenia i z udzielonego mi kawałka papieru i
koperty, i napisałam do Hani i Loni Łakis, prosząc o przysłanie mi pieniędzy na cukier i na suszone
owoce – „izium” [rodzynki], żebym mogła jako tako życie podtrzymywać. Czyż to nie Opatrzność
Boża?
Po kilku dniach w nocy zawołano: „na bukwu «B» sobierities’ ” [na literę „B” – zbierajcie się].
„Doprosy” [badanie]. Musiałam stać, ale niedługo; usiadłam na podłogę i wtedy naczelnik skopał
mnie butami w lewą pierś i przeciął skórę do krwi. Choć nie bolało mocno, ale ja krzyczałam, gdy
zobaczyłam, że płynie krew. Zaraz przyszedł dyżurny lekarz. Ja się poskarżyłam, że butami mnie
kopał i z nosa też krew płynęła, chociaż w nos mnie nikt nie bił, tylko pod brodę trochę dostałam,
gdy się broniłam.
Lekarz zaczął tłumaczyć naczelnika, ale straciłam przytomność; musiał też i mnie bronić, bo
dowiedziałam się, że został zwolniony z pracy przy więźniach politycznych.
Wskutek uderzenia na lewej piersi zrobił się duży guz, który trzeba było usuwać operacyjnie.
Przy operacji już byli nowi lekarze i pytali mnie: „Od czego połucziłas’ u was eta opuchol?” [Z
czego powstał ten guz?]. Opowiedziałam im, lecz oni nie chcieli mi wierzyć…
Po wyleczeniu piersi byłam chodzącą w szpitalnej sali i pomagałam ciężko chorym w ich
niedołęstwie. Znowu odmawiałam z nimi różne modlitwy – niektórych nauczyły mnie ruskie
„monaszki” [zakonnice], np.: „Ja ustała, idu w pokój; Boże, oczy mnie zakroj. I z lubowju bud’ so
mnoj, bud’ zaszczitnik wiernyj moj. Ja siegodnia niesomnienno winowata pieried Toboj. Daj
griecham moim proszczenije, tiełu son, a duszy pokoj. Amin” [Jestem zmęczona, udaję się na
spoczynek; Boże, oczy mi zamknij. Ty z miłością przy mnie bądź, bądź obrońcą wiernym mym.
Jestem wobec Ciebie pełna win. Grzechów odpuszczenie daj, ciału sen, a duszy pokój. Amen].
Umiałam też inne modlitewki w języku litewskim i niemieckim. Nauczyłam się ich, gdy
katolickie Austriaczki i Litwinki odmawiały, ale już ich dziś nie pamiętam.
39
One ode mnie również nauczyły się trochę po polsku i tak mijały ciężkie dni w szpitalnej sali.
Porobiłyśmy sobie różańce i krzyżyki z chleba i miałyśmy pewne zadowolenie. Tymczasem wśród
nas była „stukaczka”, którą często wzywano niby na zastrzyki czy inne zmyślone zabiegi do pokoju
„naczalnika sanczasti” [naczelnika oddziału sanitarnego]. Ona to oskarżyła Wandę Boniszewską, tj.
mnie.
Wezwano mnie więc: „Na bukwu «B» bystro sobierities’ s wieszczami!” [Na literę „B” –
szybko zbierajcie się z rzeczami!]. A ponieważ „bystro” nie mogłam, więc dyżurny grubo „zarugał”
na mnie, weszła sanitariuszka, pomogła mi i prowadząc na „lestnicy” [po schodach], cichutko mi
powiedziała: „Kak mnie was żałko – wy sama winowata, poczemu molities’ głasno, etaja swołocz
stukaczka, ona bytowaczka, wam jejo naroczno dajut w pałatu waszuju i wam budut dobawlat’
srok” [Jakże mi was żal, ale wyście sobie sama winna, dlaczego modlicie się głośno? To ta podła
donosicielka, co jest na usługach, wam ją umyślnie dają do waszej sali – przedłużą wam wyrok], i
coś jeszcze mówiła, ale bardzo cicho, że nie posłyszałam, a dyżurny zrobił uwagę, że „miedlenno
ona mnie wiediot” [zbyt wolno mnie prowadzi].
Sanitariuszka wprowadziła mnie do mocno oświetlonego dużego pokoju o miękkich krzesłach,
posadziła w miękkim fotelu i sama wyszła. Naczelników było kilku z różnymi odznakami. Jeden
zaczął mnie pytać i od razu sam odpowiadać, ale w tym, co mówił, nie było nic z prawdy, wszystko
zupełnie pokręcono. Np. „Wy gotowitie na nas kakoj to zagowor i podstriekajete zakluczonnych
protiw nas…” [Przygotowujecie jakiś spisek na nas i podburzacie więźniów przeciwko nam…], itp.
Odpowiedziałam, że wspólnie modlę się i pomagam słabszym. „Nie writie, my wsio znajem… Ot,
opiat’ budietie sużdionnaja…” [Nie kłamcie, my wiemy wszystko… Będziecie sądzona
powtórnie…].
Odpowiedziałam niegrzecznie: „A to uże wasza takaja rabota” i przytoczyłam słowa z Pisma
św.: „Nie mielibyście władzy, jeśliby wam z góry nie była dana”. Potem kazali mi jakiś papier
podpisać, więc prosiłam, aby mi go przeczytano. Odezwał się drugi: „Podumajesz, kakaja naszłas’
ptica” [Widzisz, jaki ptaszek się znalazł]. Inny znowu dodał od siebie: „Wot wam i swiataja…
fokusnica. Uże rasskazywajet pro Stalina… Podochnietie zdies’… Wam uże rodiny nie widiet’ ”
[Ot wam i święta… kuglarka. Opowiada o Stalinie… Zdechniesz tutaj… Nie zobaczysz już
ojczyzny], itp. Mówili jeden przez drugiego i każdy wymyślał coś gorszego.
Powtarzam w duchu: „Boże, odpuść im, bo nie wiedzą, co mówią”. Wreszcie – dzięki Ci Boże!
– umilkli i mówili coś szeptem, czego nie dosłyszałam, bo już w głowie mocno dzwoniło i
szumiało. W końcu kazali mi stać, ale niedługo, bo już była późna godzina i czas „rabotu” [pracę]
skończyć. Nie pamiętam, jak znalazłam się w celi na łóżku, a przy mnie lekarz. Myślę, że musiałam
zemdleć albo usnęłam – nie pamiętam.
Po kilku tygodniach przyszedł nowy „naczalnik” i przeczytał mi jeszcze nowy paragraf
„dobawiony” do dawnych – 58, 1a: „Odinoczku biez prawa pieriepiski” [Pojedyncza cela bez prawa
korespondencji].
W duszy jakaś pustka i trwoga, o niczym myśleć nie mogę… Czarne myśli przechodzą po
głowie: wszystko jest nieprawdą, oszukiwałaś ludzi i siebie samą. Nie tylko, że „rodiny nie
widiet’ ” [ojczyzny nie zobaczysz], ale i niebo nie dla mnie. Wszelkie poznanie nadprzyrodzone
było kłamstwem… Nie śmiem się modlić, bo to jest nieuszanowanie, w więzieniu Boga wcale nie
ma, tu tylko życie w przedsionku piekła, ale piekło nie jest wieczne, więc i więzienie nie wieczne…
Co robić? Najlepiej skrócić sobie życie, to będzie lżej, a w więzieniu będą mnie długo męczyć…
Trudno mi w tej chwili opisać męki duszy. Oj! jak ciężko… Pytam się, co to jest? Co się stało?
Imię „Jezus” – to było wszystko: i rozmyślanie, i modlitwa… Kiedy indziej byłam zdolna
wymówić tylko: „Maryjo bez grzechu poczęta” – i trochę jakoś lżej było. Noce bezsenne, straszne,
długie i przy czerwonym malutkim światełku, które i oczy psuje, i patrzeć trudno. Ten okres mogę
porównać z piekłem. W podobnym stanie męczyłam się chyba ponad rok, dokładnie nie pamiętam.
Odczuwałam straszny głód – chleba i wody, ale mało mi dawano, a i tego sama zjadać nie mogłam,
bo za oknem głodne ptactwo dobijało się do mnie. Rzucałam im za okno i stąd pewna pociecha, że
ptaki dziobały, ale i za to musiałam odsiedzieć karne karcery, bo naruszałam „prawiła tiuriemnyje”.
Jeżeli przychodziło jakieś „naczalstwo” jako komisja i pytano: „Woprosy jest’?” [Macie
pytania?], odpowiadałam arogancko… np. „Łuczsze nie sprasziwajtie, wy wsie odinakowyje, czto
wam po moim żałobam…” [Lepiej nie pytajcie, wszyscy jesteście jednakowi, co was obchodzą
40
moje skargi…], itp. Wychodzili i mówili: „Czto ona sumasszedszaja, czto li?” [Czy ona psychicznie
chora, czy co?]. Ja zaś płakałam, szukając w ścianach więziennych Pana Boga. I znalazłam, ale
zanim znalazłam, to była męka nie do opisania. Myślę, że już i w czyśćcu gorzej nie będzie (opiszę
o tym oddzielnie). Boże, jak ciężko żyć bez Boga! O! biedni ci ludzie, którzy Go nie znają!… Tak
chciał jeszcze Bóg dać mi odczuć życie duszy bez Niego… Nie życzę nikomu (O Boże, jakie to
straszne!…).
Cały ten czas przebywałam w więziennym szpitalu i w karcerach. Karcery były najczęściej
niesłuszne, bardzo ciężkie i upokarzające, bo rozbierano mnie z ubrania wierzchniego i zostawiano
tylko w bieliźnie. Latem to nie tak źle, bo chłód mniej dokucza, ale w zimie to naprawdę
zamarzałam i dostawałam wysokiej temperatury. Prawie po każdym takim zimnym karcerze
leczono mnie parę dobrych miesięcy. Dlaczego nie umarłam?… Chyba jeszcze coś muszę zrobić
dobrego dla Zgromadzenia.
Ciężko przeżywałam jeden z ostatnich okresów wielkopostnych – gdy otworzyły się krwawiące
rany na zewnątrz. Wprowadziłam w zakłopotanie nowych lekarzy – byli to Żydzi, którzy
przeprowadzali na mnie różne doświadczenia (byłam wtedy w separatce). Musiałam dużo mówić o
Stalinie, Berii, Abakumowie, których wcale nie znałam. Wnioskowałam z nowych badań i nocnych
„doprosów”. Ohydne, brutalne i obelżywe „rugatielstwo”. Wyśmiewano się z mojej miłości do
Ukrzyżowanego i ze stanu zakonnego. Muszę zaznaczyć, że nawet niewiele mnie bito i że
„obraszczalis’ po choroszemu” [traktowali mnie dobrze]. Prosili mnie, żebym im dała „czestnoje
słowo, czto ja pro nich niczego nie znaju” [słowo honoru, że ja nic o nich nie wiem]. „A otkuda ja
mogu znat’ ” [A skąd ja mogę wiedzieć], będąc od kilku już lat „w zakluczenii” [w więzieniu]?
Mówią mi, że słyszeli na własne uszy, jak ja „czeriez son rasskazywała” [mówiłam przez sen].
Wtedy powiedziałam im, że to znaczy, że przez moje usta mówił mój Anioł Stróż, w którego wy
„wierit’ nie chotitie” [nie chcecie wierzyć]. Więc jeden z nich odpowiedział: „Ładno. No my wsio
nie poniali, rasskażytie nam siejczas sami, kogda wy nie sonnyje” [No dobrze, ale my nie
zrozumieliśmy wszystkiego, opowiedzcie nam teraz, kiedy już nie jesteście śpiąca]. A ja: „Siejczas
figu znaju, niczego nie znaju” [Teraz to ja figę wiem, nic nie wiem].
Inny „naczalnik” straszył, że będą mnie karać tak, jak jeszcze nie karano dotąd nikogo. Potem
wprowadzili mnie do jakiejś szafy i sznurami elektrycznymi coś manipulowali i już dalej nic nie
pamiętam, aż znalazłam się na miękkiej kanapie i w białych fartuchach stało nade mną kilku
lekarzy i „naczalstwo”. Zaczęłam już słyszeć, gdy jeden z lekarzy powiedział: „Bolsze ukołow nie
nada, uże puls poszoł rabotat’ ” [Więcej zastrzyków nie trzeba, tętno już zaczęło pracować]. Jeszcze
jakieś „kapli” [krople], lekarstwa do ust. Potem przyszły sanitariuszki i przy ich pomocy odniesiono
mnie do separatki, a do dyżurnego powiedzieli, „cztoby nabludał czeriez kormuszku – otkrytuju
fortoczku, bolsze wozducha wam budiet” [żeby obserwował przez otwarte okienko, będzie więcej
powietrza].
Nazajutrz przyniesiono mi gorącej, czarnej, prawdziwej kawy i kazano wypić. Jedna z
pielęgniarek powiedziała: „Wy oczen’ słabaja żenszczina” [Jesteście bardzo słabą kobietą]. A
potem lekarka Rosjanka – niby to osłuchując moje serce – cichutko wyszeptała: „Pomolities’ i za
mienia, i moich dietiej” [Pomódlcie się za mnie i za moje dzieci.]. Już jej więcej nie widziałam…
Innym razem znowu była bardzo dobra pielęgniarka. Często dawała mi parę sztuk więcej
witamin i bardzo miała serce szlachetne dla chorych, ale też niedługo taka w więzieniu mogła
pracować. Najgorsze było to, że nas zaliczono do więźniów politycznych i obchodzono się z nami
jak z zapowietrzonymi…
Kiedyś, dobrze nie zdając sobie sprawy, że jestem w Rosji w więzieniu, coś dodatnio
powiedziałam o jednym z „naczalnikow”, a i on podobno często mówił na mój temat. Więc za to
został z partii usunięty i z pracy przy więźniach też zwolniony.
Przez jakiś czas do mojej celi żaden naczelnik przychodzić nie mógł inaczej jak tylko z paru
innymi świadkami. Otóż przyszła mi raz w czasie modlitwy myśl, że gdy raz jeszcze przyjdzie taka
„asysta”, to „biez nikakich” [wprost] będę im śmiało mówić, dlaczego wy się mnie boicie; wy
wszyscy niedługo będziecie „wierujuszczymi” [wierzącymi], bo wam „sowiest’ ” [sumienie]
spokoju nie da.
Prawie każdy lekarz dziwił się, że ja jeszcze wciąż żyję. Wszystkie dane wskazywały, że życie
moje liczyło się na dni i że walczę ze śmiercią, a tymczasem ja wciąż żyłam…
41
Słyszę, że Stalin umarł. Już trochę lżej; obchodzono się z nami jak z ludźmi. Już po nocach
mnie nie prowadzili na żadne „doprosy”. Jeżeli chcieli o coś pytać czy sprawdzić, to zawsze
przychodzili do celi szpitalnej, i to z lekarzem, i zadawali pytania wtedy, gdy doktor uznał, że ja
jestem przy „soznanii” [przytomna], a jeśli „potieriała soznanije” [straciłam świadomość], to potem
mnie za jakiekolwiek gadanie nie karano, tylko powtarzali mi później: „Wsio, czto wy goworili, to
obman, czepucha, użas…” [Wszystko, o czym mówiliście, to oszustwo, głupstwa, zgroza…], itp.
„Aktirowka” [zwalnianie, sprawdzanie] nieuleczalnie chorych, którzy nie są zdolni do
odbywania więziennych kar. Tak słychać w więzieniu.
Szpitalne „pałaty” [sale] i separatki pustoszeją, a ja jeszcze wciąż zostaję. Lekarskie komisje
jedna po drugiej orzekają, że moja choroba „nieizleczimaja” [nieuleczalna], ale [ja] „oczen’ slabaja,
dorogi nie wydierżyt” [bardzo słaba, nie wytrzyma podróży].
Tymczasem zjawił się nowy lekarz w komisji i obiecał: „Daju wam czestnoje słowo, jeśli
naczniotie bolsze kuszat’, na rodinu ujedietie” [Daję wam słowo honoru, że jeśli zaczniecie więcej
jeść, pojedziecie do ojczyzny] – i zaraz wypisał mi, zamiast „kuchnia łacińska”, to pić vinum,
witaminy, kakao, mleko w proszku, glukozę w proszku i jakieś zastrzyki „sacharu” dodatkowego; a
to wszystko było z licznych paczek z Austrii, Niemiec i Ameryki. Nawet czekoladę i cukierki.
Później paczki, które mi posyłał ksiądz z Bujwidz [Pryszmont], były mi oddawane w całości;
zaczęłam sama jeść. Pomimo tego odżywiania siły mnie zaczęły opuszczać; czy to właśnie dlatego
że zaczęłam się intensywniej odżywiać? Nie mogłam się na nogach utrzymać – leżałam dzień i noc
w łóżku. Owszem, bardzo troskliwie opiekowała się mną lekarka i dzięki jej ofiarności i dobremu
sercu chciał Jezus pokazać, że widziała owoc swego poświęcenia. Później mi wyznała: „Znajetie,
Boniszewska, czto wy byli sowsiem beznadiożno bolnaja i nie tolko mojo eto było zamieczanije, no
wsiech wraczej, kotoryje was smotrieli i daże chotieli was pustit’ domoj, no w takom sostojanii
zdorowja sowsiem niewozmożno było, oczen’ wy byli słabaja… Kogda my brali waszuju krow, to
ona była oczen’ płochaja, a to, czto wy ujezżajetie domoj, to sława Bogu i znajetie siejczas i ja wam
skażu, czto wy diejstwitielno nieobyknowiennaja” [Wiecie, Boniszewska, nie było nadziei, żebyście
przeżyli; było to nie tylko moje zdanie, lecz wszystkich lekarzy, którzy was badali i chcieli was
odesłać do domu, ale nie można było w tym stanie zdrowia… Gdy pobieraliśmy krew, skład jej był
bardzo zły, a to, że obecnie wyjeżdżacie do domu, to chwała Bogu, ale mogę wam powiedzieć, że
wy jesteście naprawdę niezwykłą osobą].
Mówiła jeszcze coś więcej, ale już nie pamiętam. Powiedziałam: „Spasibo – ja wam oczen’
błagodarnaja i obieszczaju za was molit’sia, cztoby i wy byli w niebiesach i waszyje riebionki”
[Dziękuję – jestem wam bardzo wdzięczna i obiecuję się za was modlić, żebyście i wy, i wasze
dzieci dostały się do nieba]. A ona odpowiedziała: „Ja eto jeszczo wierujuszczaja, tolko moi dieti i
muż – i dla kuska chleba ja toże kogda molus’, to priaczus’. Znajetie, Boniszewska, czto wam
aktirowku otkazali, potomu czto komisja wraczej uznała, czto wy s uma stronutyja, i czto wy
krugom bolnaja i jeśli leczit’ u was odno, to drugomu budiet wriedit’. I czto wy żywyje uże nie
dojedietie w Polszu, ili w Vilnius… Czeriez nieskolko miesiacew budiet komissija Wierchownogo
Sowieta i jeśli dożywiotie, to nawierno was otprawiat domoj i my was budiem prowożat’. Wy
słychali, kak siegodnia noczju umier wasz sosied – admirał niemieckij, i u niego mnogo ostałos’
sachara, konfiet, miodu zmieszanogo so sliwocznym masłom, pieczenija, suchije śliwy,
poroszkowannogo mołoka, kakao. Jeśli wy briezgat’sia nie budietie, to ja wam eto wsio pieriedam.
U niego infiekcji nikakoj nie było, umier od bolszogo dawlenija, no i był oczen’ istaszczon” [Ja
jestem wierząca, ale moje dzieci i mąż – a dla kawałka chleba i ja także kiedy się modlę, to się
ukrywam. Wiecie, że wam odmówiono zwolnienia, ponieważ komisja lekarska orzekła, że wy
jesteście nienormalna i że cały wasz organizm chory – jeśli leczyć u was jedno, to drugiemu będzie
szkodzić… że wy nie dojedziecie żywa ani do Polski, ani do Wilna… Za kilka miesięcy będzie
komisja Rady Najwyższej i jeżeli dożyjecie, to was z pewnością odeślą do domu i my będziemy
wam towarzyszyć… Słyszeliście, że dziś w nocy zmarł wasz sąsiad – niemiecki admirał, zostało po
nim dużo cukru, cukierków, miodu zmieszanego z masłem, ciastek, suszonych śliwek, mleka w
proszku, kakao. Jeśli nie będziecie się brzydzić, to ja wam wszystko to przekażę. On nie był niczym
zarażony, umarł z powodu wysokiego ciśnienia, był ponadto bardzo wyniszczony].
Owszem, prosiłam, żeby podzieliła między innych i mnie „niemnożko”, a ona mi odpowiada:
„Znajetie, czto zdies’ iz żenszczin wy ostalis’ tolko odna, wsie uże Awstrijki i Niemki ujechali na
42
toczku inostrancew pod Moskwoj do Bykowa i ottuda ujedut domoj, jesli siebia budut wiesti
choroszo” [Wiecie, że z kobiet pozostaliście tu sama. Austriaczki i Niemki wyjechały na punkt dla
cudzoziemców do Bykowa pod Moskwę i stamtąd wyjadą do domu, jeśli będą się dobrze
sprawować]. Po paru godzinach przyniosła mi siostra pielęgniarka to wszystko, co doktor obiecała.
Znowu komisja lekarska – „pieriesmotr dieła, dobawlenyj paragraf” [przegląd sprawy,
dodatkowy paragraf] – wszystko tak się złożyło, że zachorowałam już poważnie na głowę i to już
tym razem było całkowite i beznadziejne zapalenie opon mózgowych po raz drugi: „meningitis
gołownogo mozga”.
Czas ten był dość długi, bo podobno około miesiąca leczono mnie tylko zastrzykami penicyliny
i odżywczo glukozą. Mało z tego pamiętam, ale już pamięć moja została słabsza; choć pamięć
duszy stała się jeszcze mocniejszą, może inaczej nazwę – stanowczą czy upartą: „Nikt mi nie będzie
wmawiał inaczej niż to, co zrozumiałam od Najukochańszego”. Moja dawna fałszywa pokora
przekształciła się w otwartość. Nie wymawiałam się już swoją niepewnością co do łask Bożych.
***
Po śmierci Stalina już częściej przebywałam w celi z innymi chorymi, bo moja „odinoczka”
była przekreślona, a „stukaczki” powodzenie już miały mniejsze. Byłyśmy oddzielone od
„ugołownych” [kryminalistów], tzn. że politycznych więźniów nie łączono już z bandytami,
złodziejami czy innej natury więźniami.
Dłuższy czas byłam w celi, gdzie leżała ciężko chora sparaliżowana luteranka, której gdy tylko
mogłam, to pomagałam w jej niedołęstwie. Była też bardzo delikatna co do różnicy naszej wiary i
na ten temat rozmawiać wcale nie chciała. Bardzo do mnie się przywiązała i gdy nas rozłączono, to
ona potrafiła ogłosić głodówkę, żeby tylko ją przydzielić do mojej celi. Niedługo byłyśmy razem,
bo w pierwszym rzędzie została ona „aktirowana” [zwolniona i odesłana do domu], już w kilka
miesięcy po śmierci Stalina. Dano mi Austriaczki, z których jedna zmarła [cioteczna siostra Hitlera
– Maria Kopensztein], druga odjechała na punkt „inostrancew”. Zostałam sama, bo więcej chorych
niewiast już nie było.
Nowy lekarz zaczął odnosić się do mnie „chałatno” [niedbale, lekceważąco]. Słyszałam, jak
powiedział: „Etaja żenszczina możet nieskolko dniej jeszczo posuszczestwujet – skoro konczitsia.
Iz etich stienok tiuremnych żywaja uże nie ujdiot, sama siebia dobiła, niczego nie kuszajet – oczen'
płocho uże jej sierdce rabotajet” [Ta kobieta pożyje jeszcze kilka dni, szybko umrze. Nie wyjdzie
żywa z tych murów więziennych, sama siebie dobiła, nic nie je – serce jej bardzo słabo pracuje].
Tymczasem inni, młodsi, silniejsi umierają, a ja jeszcze wciąż żyję, a umrzeć szczerze
chciałabym, tylko w więzieniu nie bardzo. Więc wprost rozdarcie serca. Starałam się modlić
natarczywiej i nawet głośno rozmawiałam z całym Niebem, bo byłam sama jedna. Dyżurny zrobił
mi parę razy „zamieczanije” [uwagę]: „Potisze, cztoli tronulis’ s uma?” [Ciszej, czyście
zwariowali?]. Ale ja mu posłuszną już nie byłam. Od chwili, gdy zrozumiałam, że więzienie to jest
„czyściec”, moje wewnętrzne ustosunkowanie się do pojmowania życia Jezusa w tabernakulach
uwięzionego aż do końca istnienia świata zmieniło się całkowicie i pojmowałam je zupełnie
inaczej, niż to było przed uwięzieniem. Bardzo często odczuwałam Jego osamotnienie i On niejako
skarżył się przede mną, ale ja teraz zamiast wynagradzać i współcierpieć, tłumaczyłam się, że Jego
życie jest wprawdzie życiem więźnia, ale jako Wszechmoc i potęga nie cierpi tak bardzo jak ja –
człowiek o naturze skłonnej do złego… Wiele Mu mówiłam, aż poczułam zapach kwiatów, których
przez kilka lat nie widziałam. Powiedziałam: „Jezu, masz kwiaty blisko siebie, a ja ich nie widzę”.
O Boże! Jakaż tęsknota, aż serce zdawało się, że pęknie. Ale gdzie tam! Nic mu nie szkodzi.
Porównywałam się do dusz w czyśćcu, które płoną i nie spalają się.
Pamiętam jeden z momentów w mojej modlitwie, gdy nic już ustnie odmawiać nie mogłam ani
nawet rozmyślać, tylko jak prawdziwy pasożyt zachłysnęłam się Nim przez Maryję i wszystko
przez Maryję. Może to był czas, kiedy Ojciec Święty ogłosił dogmat o Maryi jako pośredniczce
wszystkich łask [jest to nieścisłe wyrażenie s. Wandy, ponieważ ta prawda nie jest ogłoszona jako
dogmat wiary – przyp. red.]. Ojej! co za odpoczynek od żywej pamięci, że jeszcze żyję. Nazwałam
to momentem, bo to tak szybko, błyskawicznie minęło, ale przy pamięci ziemskiej to podobno
trwało kilka dni. Później lekarze określili, że to moje obezwładnienie i senność pochodziły z bardzo
43
wielkiego wycieńczenia organizmu i lekarze prawie że się nie mylili, bo faktycznie byłam duchowo
wyczerpana.
Podobno w tym moim tzw. śnie „naczalstwo” badało mnie co do Stalina, Berii, Abakumowa i
innych „drani”. Pamiętać – nic nie pamiętam, choć potem mi niektóre rzeczy powtarzali, że to moje
słowa, ale ja powiedziałam, że to moje usta wypowiedziały, ale ta wiedza była nie moja, dlatego że
ja w tej chwili nic nie pamiętam. „Prorokować czy przepowiadać może i najlichsze stworzenie, ale
jeżeli przez moje usta wyście usłyszeli, to znaczy, że Pan Bóg chce, żebyście milionów ludzi nie
męczyli, ale te piekielne wrota więzienne pootwierali, toż tyle młodzieży żyje jak zwierzęta, jedni
życie sobie odebrali, inni powariowali…” Dużo im mówiłam, aż – dzięki Ci Jezu! – usłuchali.
***
Szkoda mi było, że znowu zmienili naczelników: „opieratiwnika”, „reżimnika”
[administracyjnego, odpowiedzialnego za prowadzenie spraw, za zachowanie reżimu] i samego
naczelnego całej „tiurmy”, i doktora z pielęgniarką, nawet dyżurnych, co stoją na korytarzach.
Znowu rozpoczynała się moja męka badania – „doprosy”: „Na bukwu «B» dawajtie bystro”.
Odpowiadałam, że „bystro” nie mogę. Wtedy wchodziła sanitariuszka i pomagała mi wstępować po
„lestnicy”. Zaczynała się moja Kalwaria. Idąc, zawsze prosiłam Najukochańszego i Matkę
Najświętszą oraz Anioła Stróża – i mego, i naczelników, a do sanitariuszki mówiłam, żeby się za
mnie modliła, bo „oczen’ bojus’ ” [bardzo się boję]. Wchodzę do dużego pokoju, mocno
oświetlonego, naczelników jest kilku. Twarze nieznane, ale oni mnie doskonale znają, bo mają na
stole różne papiery, z których coś wyczytują, a co już od dawna inni pozapisywali.
Na razie ironia: „No, Boniszewska, swiataja, bożestwiennaja fokusnica – i do tego brzydkie
słowa dodali – jesli nam prawdy nie rasskażetie, to posmotritie, ostanioties’ biez głaz, biez grudiej,
biez nosa, biez ruk, wsia budietie okaleczennaja” [No, Boniszewska, wy święta, cudowna kuglarko
(…), jeśli nie powiecie nam prawdy, to zobaczycie, zostaniecie bez oczu, bez piersi, bez nosa, bez
rąk, cała będziecie okaleczona]. A jeden z nich trzymał w ręku malutki rewolwer: „A ot i etim
prikonczim was – poniali?” [A tym was wykończymy – zrozumieliście?].
Rozpłakałam się i drżałam, bo byłam przekonana, że będą mnie kaleczyć, bo jeszcze do tego
czasu takich zapowiedzi nie słyszałam. Jeden zaczął mnie uspokajać, żebym „nie wołnowałas’ ”
[nie przejmowała się] i zwrócił się do innych, że ja „budu” odpowiadać na jego „woprosy”, a więc:
„Kto wam wsio rasskazywał pro Stalina, Bieriju, Awakumowa, Mołotowa i wraczej Jewriejew i
drugich?” [Kto wam to wszystko opowiadał o Stalinie, Berii, Abakumowie, Mołotowie, o lekarzach
– Żydach i innych?]. Odpowiadam, że nikt. „To otkuda wy znajetie pro etich najczestniejszych
liudiej iz naszego sowietskogo Prawitielstwa?” [To skąd macie wiadomości o tych
najszlachetniejszych ludziach z naszego sowieckiego rządu?]. Odpowiadam: „Jesli znaju i czto
nibud’ prawilno skazała, to ot Gospoda, a jesli nie Gospod’ – to moj Angieł, on wsio znajet, a ja
griesznyj czełowiek tak kak wy, ja pro siebia «figu» tolko znaju” [Jeżeli coś wiem i trafnie
powiedziałam, to od Boga albo od mojego Anioła – on wszystko wie, a ja jestem grzeszny
człowiek, podobnie jak wy, sama z siebie nie wiem nic]. Głośno wraz zaśmiali się wszyscy: „No,
wy nie zamużnaja, wy monaszka, wy jeszczo nie grieszyli” [Wy nie jesteście zamężna, wy
zakonnica, wyście jeszcze nie grzeszyli]. Potem ze sobą szeptali i jeden drugiemu coś odpowiadał,
pisząc na kartkach, żebym ja nic nie mogła zrozumieć, a ja naprawdę nic a nic nie rozumiałam, nad
czym oni się naradzają. Po paru może minutach jeden wstał z krzesła i podszedł do mnie jak zwierz
i strasznie rzucił się na mnie, zaczął bić i krzyczał jak diabeł: „Wriosz, gowori prawdu, swiataja
ptica! Obman…” [Kłamiesz, mów prawdę, ty święty ptaszku! To oszustwo…]. Musiałam upaść na
podłogę, bo drugi kopnął butem i kazał wstać, a ja z bólu wstać nie mogłam, bo mocno uderzył w
same nerki, aż zmoczyłam się i wstyd mi było wstać wobec mężczyzn, wolałam siedzieć na
podłodze; choć bałam się, że jak jeszcze raz kopnie, to będzie naprawdę koniec. Skończyło się
jednak na tym i zaraz weszła ta sama sanitariuszka, a ja jej szepnęłam, żeby przyniosła najpierw
ścierkę, bo nieszczęście się stało i zmoczyłam podłogę, ale ona jakoś wcale się nie zdziwiła i
powiedziała: „Eto ze stakana nawierno wam dawali pit’ ” [To pewno ze szklanki wam dawali pić].
Ot i wytłumaczyła mnie na lepsze. Wróciłam do celi i zaczęłam płakać z bólu i ze wstydu, i tak mi
ciężko było przeżyć to badanie…
44
W czasie tych „doprosów” jeden z badających powiedział, że odda mnie żołnierzom dyżurnym,
żeby „izdiewalis” [pastwili się] nade mną, ale nie wiem, jak to należało rozumieć? Wszystko to
było bardzo ciężkie. Przyszła mi myśl, żeby prosić lekarza o śmiertelny zastrzyk, ale doktor
odpowiedziała: „Niet, nam etogo diełat’ nie lzia, my klatwu dajom, cztoby czełowieku żyzn’
spasat’. Prawda, czto wy uże nie poczytajeties’ za ludiej – bo zakluczonnyje i opasnyje dla
gosudarstwa, no my starajemsia zabywat’ pro waszyje priestuplenija i leczim tak kak wsiech ludiej
bolnych” [Nie, nam tego zrobić nie wolno, my składamy przysięgę, że będziemy ratować ludzkie
życie. Wprawdzie was już nie uznaje się za ludzi, bo wy więźniowie i niebezpieczni dla państwa,
ale my staramy się nie pamiętać o waszych przestępstwach i leczymy was tak jak wszystkich
chorych]. Nie przypominam sobie już większych i cięższych badań. Jakaś karta odwróciła się i było
lżej. „Naczalstwo” zrobiło się bardzo dobre dla mnie; prosili o „izwinienije” [przebaczenie] i
obiecali, że „skoro ujedietie w Moskwu” [niedługo pojedziecie do Moskwy], zobaczycie „mietro
oczen’ choroszoje” [bardzo piękne metro]. Później, jadąc do kraju, widziałam – prawda, że piękne.
Przejeżdżałam z jednego „wokzała” [dworca] na drugi pociągiem metra.
Były też chwile ciężkie, bo Najukochańszy zdawało się, że zagniewał się na mnie i gdzieś się
ukrył, ale nie przestawał obsypywać łaskami swoimi, choćby i to, że żywa wiara, ufność i miłość
ożywiały moją duszę wśród czarnych myśli szatańskich, m.in. żeby skrócić sobie życie. Obecność
Boża czy Matki Bożej z myśli mi jednak nie schodziły. W takich chwilach mogłam myślami
przenosić się do jakiegoś kościoła, gdzie Jezusowi było smutno w Tabernakulum, albo gdy na
niegodnie wypowiedziane słowa kapłana Jezus zstępował posłusznie w nikłe postacie Hostii.
Często starałam się przynajmniej w myślach łączyć się z duchami Aniołów Eucharystii, aby
uwielbiać Go we Mszy św. Wtedy lżej mi było znosić moje podwójne więzienie, bo i ciała, i
więzienia na obczyźnie.
Kilka razy miałam wrażenie, że Jezus Eucharystyczny był w moim sercu, choć może to moja
fantazja, ale ja czułam się tak, jakbym Go przyjmowała. Tylko w jaki sposób? Pielęgniarka mi
podawała lekarstwo, ale zamiast lekarstwa była Komunia Św. Co za radość! Wtedy „zasypiałam”
na dłuższy czas. Po takiej Komunii Św. kilka dni byłam niby w uścisku Najukochańszego. Co za
Miłość! Odpoczęłam i zdawało się, że nabrałam sił już na całe moje pozostałe życie w więzieniu…
Eucharystia uwięziona i ja w więzieniu; ale dla myśli i obecności Boga Wszechmocnego wszystko
jest możliwe. Pośredniczką naszą była Maryja i tylko Maryja.
Po całkowitym wyzdrowieniu, po ostatnim ciężkim zapaleniu opon mózgowych, miałam raz
jeszcze bolesną punkcję dla sprawdzeń lekarskich i dla praktyk rosyjskich absolwentek akademii
medycznej. Stwierdzono wprost „niebywałyj słuczaj” [niezwykły przypadek], że w warunkach
więziennych zostałam wyleczona. Doktor Druszynkowa została nagrodzona jakąś odznaką wyższej
zdaje mi się rangi – „majora” – „za spasienije zdorowja i żyzni zakluczonnoj Boniszewskoj” [za
uratowanie zdrowia i życia uwięzionej Boniszewskiej], która „była bolnaja tiażeło i bieznadiożno”
[była ciężko i beznadziejnie chora].
Gdy powróciłam do pamięci całkowitej, lekarz dał „prikaz” [polecenie], aby mnie umieszczono
oddzielnie od umysłowo chorych. Zostałam więc umieszczona we wspólnej „pałatie” [sali] dla
normalniejszych chorych, ale nie na długo. Po paru tygodniach, nie wiem z jakiego powodu,
przeprowadzono mnie na oddział prawdziwie anormalnych. Straszny krzyk, jęki, bo niektóre
musiały być związane, jedne tłukły w drzwi, inne wybijały okna, inne konały.
„Ruganija” [wymyślania] dyżurnych i chorych nawzajem. O Boże! Ziemskie piekło. Żeby
modlić się tu wspólnie – mowy być nie mogło. To jedno wołałam: „Jezu, ratuj nas więźniów!
Matko Najświętsza, zetrzyj głowę szatanowi i ratuj dusze! Pośredniczko nasza, bądź między nami z
Jezusem i otwórz te więzienne bramy żelazne! Ratuj i moją duszę!” Tak wołałam na głos przez
kilka dni i nocy. Gdy zmieniali się dyżurni, to ja stukałam do drzwi, żeby mi dali wody, bo było
bardzo ciężko i sucho w ustach, a dyżurni bali się otworzyć okienko, bo zaliczyli mnie także do
„sumasszedszych” [psychicznie chorych], a takie wypadki podobno już były, że gdy dyżurny
otworzył, to wariatki rzucały się na niego jak dzikie zwierzęta.
Później przyszła komisja lekarska i badano, która z chorych nie jest wariatką – takie
przeprowadzano do spokojniejszych. Ja prosiłam bardzo lekarzy, aby mnie od wariatów przenieśli.
Wtedy jeden z oficerów powiedział: „Eto ona nawierno czeriez oszybku zdies’ pieriewiediena”
[Ona z pewnością została tu umieszczona przez pomyłkę.]. Napojono mnie jakimiś lekarstwami i
45
wodą. Słyszałam, jak któryś z lekarzy powiedział do kolegi: „Oczen’ płocho robotajet sierdce”
[Serce bardzo źle pracuje], a odchodząc, zwrócił się do dyżurnego: „Łuczsze jejo pieriewieditie w
sieparatku i nabludajtie – możet i tak skonczitsia” [Lepiej przenieście ją do separatki i obserwujcie
– może i tak wnet umrze], a dyżurny ku memu zdziwieniu odpowiedział: „Oczen’ żałko, eto
choroszaja żenszczina, puskaj, żywiot, a to jejo zamuczat eti sumasszedszyje” [Bardzo szkoda, to
dobra kobieta, niechby sobie żyła, a tutaj zamęczą ją te wariatki].
Chyba byłam słaba, bo sanitariuszki na noszach przeniosły mnie do separatki, a dyżurny
otworzył „karmuszku” [otwór służący do podawania jedzenia] i rozmawiał o Polsce, bo wiedział, że
ja jestem Polką; opowiadał, że on bronił Warszawy. Wiedział, że ja jestem mocno wierząca, więc
prosił, żebym – gdy umrę – tam „u Gospoda” i za niego pomodliła się; dalej mówił, że on
„czustwujet, czto diejstwitielno Bog jest’ ” [czuje, że Bóg rzeczywiście istnieje], tylko boi się
stracić pracę i dlatego jeszcze milczy. Widział podobno, jak ja „potieriała pamiat’ ” [straciłam
pamięć] i z Bogiem rozmawiałam i był przy mnie „wracz i nowyje naczalniki. Zrazu ispugalis’, bo
slozy w głazach byli krowawyje – no i skazali pro was, czto wy choroszaja i czeriez sutki uże
oswobodili ich iz raboty, a was chotieli pieriewiesti w Moskwu, no wraczi skazali, czto wasze
sierdce nie wydierżyt takoj puti i dorogi. Ja dumaju, czto mnie toże oswobodiat, bo uże spraszywali
pro was, a znajetie, u mienia sowiest’ pokoja nie dajot, sowiest’ eto Bog i znajetie, czto waszyje
głaza so slozami iz uma nie schodiat” [lekarz i nowi naczelnicy. Z początku zlękli się, bo łzy w
waszych oczach były krwawe – a on powiedział o was, że wy dobra i za dzień zwolnili go z pracy, a
was chcieli przewieźć do Moskwy, lekarze jednak orzekli, że serce wasze nie wytrzyma takiej
drogi. Myślę, że mnie także zwolnią, bo pytali już, co ja o was myślę, a mnie sumienie nie daje
spokoju, a sumienie to Bóg i wiecie, że oczy wasze ze łzami nie schodzą mi z pamięci]. Wtem ktoś
krzyknął: „Zakrojtie fortku bystro!” [Zamknijcie szybko okienko!]. Okienko zamknęło się i z
hałasem zasuwy i kluczy otworzyły się drzwi: weszło kilku naczelników w pięknych mundurach z
różnymi odznakami. Mieli strasznie złe oczy. „Wy opiat’ wiediotie nielegalnyje razgowory –
siejczas pojdiotie w karcer na 20 sutok – my nie posczitajemsja z waszoj bolezniu i to tak
razdieniem, tolko w trusikach ostawim – jak to często bywało – budietie pomnit’. Takaja to
swiataja!” [Wy znowu prowadzicie niedozwolone rozmowy, zaraz pójdziecie do karceru na 20 dni
– nie będziemy się liczyć z waszą chorobą, rozbierzemy i zostawimy tylko w majtkach (…),
zapamiętacie sobie. Ot, święta!]. I dodając słowa grube, „rugatielskie” (nie piszę, bo mocno
brzydkie) – wyszli. Myślałam, że to był tylko postrach, lecz nie, niestety. Przyszła niewiasta
umundurowana: „Na bukwu «B» sobierities”, a ponieważ sama nie mogłam „sobrat’sia”, to dyżurna
i sanitariuszka rozebrały mnie i zostawiły tylko „w trusikach” i w szpitalnym chałacie w paski
(„pałasatyj” był nasz ubiór): „Idiomtie w podwał w karcer!” [Idźmy do piwnicy do karceru!].
Dyżurna była ludzka, dobra i idąc, szeptem powiedziała mi: „Napiszytie zajawlenije, czto wy
bolnaja i w karcere sidiet’ nie budietie, oni takich bolnych nie imiejut prawa sażat’ – chotiaby wy i
prawiła naruszyli” [Napiszcie podanie, że jesteście chora, to was z karceru zwolnią, oni nie mają
prawa takich chorych wsadzać do karceru, choćbyście i naruszyli przepisy].
Dostarczyła mi kawałek papieru i ołówek i nawet podyktowała. Tak też i stało się. Siedziałam
tylko jeden dzień, bo gdy dla wszystkich był „otboj” [sygnał na koniec dnia], to „korpusnyj”
otworzył „fortku” i powiedział: „Na bukwu «B» sobierities”, a ponieważ byłam słaba, więc wziął
mnie pod rękę i prawie wniósł po schodach, gdzie na 3. piętrze była moja „kamiera”[celka].
Po pewnym czasie lekarka polubiła mnie, a ja ją. Pielęgniarki też nadzwyczaj lubiłam, bo tylko
z bardzo rzadkimi wyjątkami można by było poskarżyć się na którąś z nich. Były w swej pracy
pełne poświęcenia i wykonywały swoje obowiązki bez zarzutu. Np. gdy wcale jeść nie mogłam, to
doktor kazała mi dawać odżywcze „ukoły glukoza” [zastrzyki z glukozy], oprócz tego różne
witaminy, a najważniejsze to słowa pocieszające, np.: „Wy, Wanda, wierujuszczaja, molities’, to
skoro ujedietie domoj na swoju rodinu, tolko siłoj zastawlajtie siebia kuszat’ i w waszeje okoszko
wzojdiot sołnyszko” [Wy, Wanda, jesteście wierząca, módlcie się, to niedługo pojedziecie do
domu, do swojej ojczyzny, tylko przymuszajcie się do jedzenia, to i w wasze okienko słoneczko
wzejdzie].
Dyżurny stojący za drzwiami był to niedobry człowiek, oskarżył lekarkę o to, że „wieła
razgowor z zakluczonnoj” [prowadziła rozmowę z więźniarką] i doktor została przeniesiona na
drugą „pałatę” [izbę] chorych, bo już do mnie więcej nie przyszła. Ja otrzymałam „strogij
46
wygowor” [ostre upomnienie] od naczelnika więzienia, a wieczorem zostałam wezwana do
„opieratiwnika”, który mnie obrugał, tak po rusku – brzydko, i powiedział przy końcu:
„Proszczajties’ so swobodoj, uże so stienok tiuriemnych żywaja nie wyjdietie” [Pożegnajcie się z
wolnością, nie wyjdziecie żywa z murów więziennych]. Gdy on mówił spokojnie, to ja stałam, a
gdy posypały się „rugatielstwa”, to ja usiadłam i to go rozzłościło – zawołał dyżurnego i kazał mnie
rozebrać i robić, co będzie tylko chciał, i jeszcze dodał: „Ona każetsia jeszczo jest niewinnaja”
[Wydaje się, że ona jeszcze niewinna]. Na te słowa zaczęłam już w głos wzywać Maryję i Niebo
całe, bo mogli mnie zgwałcić, gdyż byłam w ich rękach i bardzo słaba fizycznie – więc i bardzo
mnie nie bito, tylko szturchańcami od ściany do ściany i na podłogę, aż znalazłam się na łóżku
szpitalnym, a przy mnie dwie dobre sanitariuszki opowiedziały mi wszystko, co zaszło; dyżurny
lekarz przyszedł ze strzykawką od zastrzyków. Słyszałam, jak powtarzały: „Gospodi, Gospodi, kak
ona jeszczo żywiot? Eto użas” [Boże, Boże, jakże ona jeszcze żyje? To straszne].
Na drugi dzień rano wcale nie mogłam się podźwignąć z łóżka. Przyszły sanitariuszki sprzątać i
dać mi wody do umycia się; jedna z nich, sprzątając, obejrzała się na okienko – „głazok”, czy kto
nie obserwuje, i szeptem powiedziała do mnie: „Boniszewska, poczemu wy wsio rasskazywajetie
pro Stalina, wied’ etogo nie lzia; smotritie za soboj, oni was wykonczat skoro i na swobodu nie
ujdiotie, a wsiech bolnych oswobożdajut, uże wy odna ostalis’ iz żenszczin” [Boniszewska,
dlaczego wy opowiadacie wciąż o Stalinie, przecież tego nie wolno; uważajcie na siebie, oni was
wykończą i nie wyjdziecie na wolność, a wypuszczają już wszystkich chorych, wyście jedna została
z kobiet]. Wyszły, a na korytarzu słychać było, jak w dalszym ciągu Boniszewska „była w robocie”.
Mówił chyba strażnik: „Znajetie, czto Bog jest’, potomu czto ja wsiu nocz spat’ nie mog, sowiest
mnie pokoja nie dajot, zaczem ja nad etoj bolnoj żenszczinoj izdiewałsia. Stało mnie jejo oczen’
żałko, dołżen był wstat’ i utrom idti k’niej, i prosit’sia proszczenija. Aż stało kakto łuczsze i prosił o
molitwy i za siebia, i za żenu i moich dietiszek. Prosił, cztoby Gospod’ mienia k’czertiam nie brosił
– wy prawyje, wsio czto rasskazali pro Stalina, Abakumowa, Bieriju: eto byli swołoczy –
krowopijcy” [Wiecie, że Bóg jest, dlatego że ja całą noc nie mogłem spać, sumienie nie daje mi
spokoju, dlaczego ja znęcałem się nad tą chorą kobietą? Zrobiło mi się jej bardzo żal, musiałem
rano wstać i iść do niej, i prosić o przebaczenie. Przyniosło mi to ulgę i poprosiłem o modlitwę za
mnie i za żonę, i moje dzieci. Prosiłem, żeby mnie Bóg nie strącił pomiędzy diabłów – wszystko, co
mówiliście o Stalinie, Abakumowie i Berii to prawda, byli to łajdacy i zbrodniarze] i jeszcze dużo
brzydko na nich mówił.
Po kilku może dniach tenże sam strażnik przyszedł pożegnać się i powiedział, że wyjeżdża do
Moskwy, do generalnego prokuratora i zawiezie spisany mój „razgowor” [rozmowę]. Jeszcze coś
mówił, ale nie pamiętam – w każdym razie już źle byli nastawieni do „Staliniaków”.
Bardzo mnie zachęcał, abym po oswobodzeniu zechciała jechać do niego, do Moskwy: „Wy
sogłaszajeties’?” [Wy zgadzacie się?]. „Niet, ja choczu na swoju rodinu” [Nie, chcę do swojej
ojczyzny]. I tak rozstaliśmy się.
Upłynęło chyba pół roku czasu, jak miałam pociechę, że „opieratiwnik”, który kiedyś był
przyczyną, że mnie „sapogami” [butami] kopali na podłodze i pobili do krwi, stał się
„wierujuszczyj” i „toże zakluczen” [także zamknięty w więzieniu], a po oswobodzeniu – bo siedział
tylko parę miesięcy – napisał do mnie list (otrzymałam go drogą nielegalną) i podał mi swój adres,
żebym do niego napisała: czy „Bog prostit jemu wsie griechi” i czy „lubit siejczas jego pokajanije”
[czy „Bóg przebaczy mu wszystkie grzechy” i czy „podoba Mu się jego skrucha”] – tak jak ja go
kiedyś podobno zapewniałam (ale ja tego nie pamiętałam). Owszem, odpisałam do niego, ale gorzej
było z cenzurą, a jeszcze gorzej to, że uznali, że ja uprawiam agitację „religioznuju” [religijną]
wśród ich pracowników. Zrobiono mi „obysk” i znaleziono u mnie list, różaniec z chleba zrobiony i
krzyżyk na szyi. Zabrano [mnie] i spisano na mnie raport do karceru, że niby naruszyłam „prawiła
tiuremnyje” [przepisy więzienne] i – jak się wyraziła kobieta przeprowadzająca rewizję – „Wy
nawierno w karcerie i podochnietie. Sami siebia brosajetie w karcer” [Wy na pewno zdechniecie w
karcerze. Sami siebie skazujecie na karcer]. Rozebrano mnie i zostawiono tym razem w okryciu
szpitalnym, ale boso na kamiennej posadzce. Strasznie było zimno. Nic nie przyjęłam do jedzenia.
„Gołodowka” – to było wśród więźniów modne, a ja uważałam, że kara karceru była niesłuszna.
Na szósty dzień przyszedł mnie nawracać jeden z oficerów dyżurnych. Zaczął od słów:
„Woprosy imiejetie?” [Macie jakieś pytania?]. Odpowiadam: „K’wam nie imieju, tolko k’wraczu,
47
bo mnie oczen’ chołodno nogam” [Do was nie, tylko do lekarza, bo mi bardzo zimno w nogi]. A on
dalej: „Skażytie, Boniszewska, prawdali to, czto wy uże s niedielu, kak wy nie prinimajetie
kuszanija, daże i wody?” [Powiedzcie, Boniszewska, czy to prawda, że wy już od tygodnia nie
przyjmujecie jedzenia, także i wody?]. Odpowiadam: „Tak”. Wtedy on: „A czto wy diełajetie,
zaczem wy siebia ubiwajetie – razwie wy nie wierujuszczaja? Wy pomnitie, czto my plakat’ nie
budiem i wy nam nie nużnyje. Choroszo znaju, czto my wam toże nie nużnyje, no nawierno
imiejetie rodnych, ktoto na was żdiot, i możet dast Gospod’, czto wiernioties’ domoj. Jeśli wy
wierujuszczaja, to łuczsze pomolities’ i naczynajtie kuszat’, pit’ – ładno?” [Co wy robicie, dlaczego
siebie zabijacie – czyż wy nie jesteście wierząca? Wiedzcie, że my nie będziemy płakać (jeśli
umrzecie – przyp. red.) i wy nam nie jesteście potrzebna. Dobrze wiem, że my wam także nie
jesteśmy potrzebni, ale macie z pewnością krewnych, którzy na was czekają, i może Bóg da, że
wrócicie do domu. Jeżeli jesteście wierząca, to lepiej pomódlcie się i zacznijcie jeść, pić – dobrze?].
Odpowiedziałam: „Dobrze, ale proszę wyprowadzić mnie z karceru i oddać moje kriestiki i
różaniec”, a on mi na to: „Nużno było choroszen’ko spriatat’ ” [Trzeba było dobrze schować].
Wyszedł i zaraz przyszła lekarka z pielęgniarką – osłuchała serce, zbadała puls – skarżyłam się, że
mi bardzo zimno i mocno głowa boli. Doktor z siostrą wyszli i na korytarzu długo pod moimi
drzwiami szeptali. Po godzinie przyszła sanitariuszka i zaprowadziła mnie do wanny, a z wanny do
łóżka, gdzie już bez karceru przeleżałam kilka miesięcy. Wszystko mnie bolało. Podobno
odchodziłam od zmysłów – „biez soznanija” [bez przytomności]. Godziny stawały się długie i
ciężkie. Noce bezsenne i pełne męki. Było to wiosną i czas był przed Wielkanocą,
najprawdopodobniej był to Wielki Post. Który to był rok? – nie pamiętam. Pamiętam, że byłam w
tym czasie przeniesiona do innej sali chorych – był to już trzeci dzień Wielkanocy, o czym
dowiedziałam się od innych chorych, które jako ostatnie przybyły jeszcze z wolności. Wśród
chorych najwięcej było Austriaczek, które ze sobą rozmawiały po niemiecku i były wyznania
rzymskokatolickiego. Spostrzegłam to przy żegnaniu się. Ogólnie starałam się wcale nie kryć, że
jestem katoliczką – byłam jedyną Polką. Lubiły mnie wszystkie, nawet jedna Litwinka wyraziła się
w ten sposób: „Chociaż Polaków nienawidzę, to «iskluczitielno Wanda milejszaja»” [wyjątkowo
Wanda jest bardzo miła]. Ona to przestrzegała mnie, żebym była ostrożna wobec pewnej
„stukaczki”, bo ona najmniejszy żart donosi do naczelników, szczególnie do „opieratiwnika”, który
„możet dobawit’ srok tiurmy” [może przedłużyć termin uwięzienia]. Prawda, że ona każdego
prawie dnia do niego chodziła, a powracając, przynosiła papierosy, cukierki, kiełbasę i inne rzeczy.
Razu pewnego jedna z chorych potrzebowała więcej powietrza i była może w silnej gorączce
lub może ze złości wybiła szybę w oknie. W podobnych wypadkach winę bierze na siebie cała sala.
Umówiłyśmy się winowajczyni nie wydawać – solidarność więźniów tak praktykuje. Tymczasem
„stukaczka” wydała ją. Wtedy wszystkie chore postanowiły poprzez głodówkę żądać usunięcia z
naszej sali „stukaczki”. Gdy tylko ją „z wieszczami” [z rzeczami] wyprowadzono, to za parę minut
wezwano mnie do naczelnika reżymu i „opieratiwnika”. Ci naczelnicy rzucili się na mnie jak piraci:
„Kakije wy tam uprawlajetie molebiny? Chotitie połuczit’ jeszczo wtoroj srok – mało-li wam dali,
czto?” [Co za nabożeństwa urządzacie? Chcecie otrzymać jeszcze jeden termin – mało wam dali,
co?] – i posypały się brudne ruskie rugania, a ja już ścierpieć nie mogłam i powiedziałam: „Wam,
kulturnym naczalnikam griaznym ruganijem oskorblat’ mnie żenszczinu, eto nie choroszo i żałko
etich waszych zwiozdek; prostym sołdatom – dieżurnym, ja proszczaju, no wam nie mogu” [Nie
wypada wam, kulturalnym naczelnikom, obrażać mnie, kobietę, brudnymi połajankami i nie
przystoi to waszym oficerskim gwiazdkom; wybaczyć mogę prostym żołnierzom – strażnikom,
wam nie mogę]. Od razu zamilkli, trochę się zawstydzili.
Miałam też malutki krzyżyk zaszyty w „buszłatie” – tak nazywano kurtki-watówki. Wiedzieli i
o tym moim „skarbie” i kazali „wybrosit’ ” [wyrzucić], a ja odpowiedziałam: „Nigdy” i dalej
mówiłam, bo czułam takie jakby natchnienie, i mówiłam dużo, co się tyczy ich przyszłości. Na
razie śmiali się, a potem kazali mi „mołczat’, gadina” [milczeć, gadzino]. Dyżurny odprowadził
mnie do sali szpitalnej, stąd do separatki, jako „opasnuju” [niebezpieczną] dla otoczenia.
Tymczasem jedna z chorych przyszła do mnie i prosiła władzę więzienną, aby ją przenieśli do
mnie. Została wysłuchana dopiero po pięciu dniach „gołodowki” [głodówki]. Chora ta była całkiem
sparaliżowana, więc tylko ja mogłam usłużyć w jej niedołęstwie. Byłam z nią chyba ponad rok.
Potem ją „aktirowali” [uwolnili z więzienia] i odwieźli do domu, a ja zostałam.
48
Także i ja kilka razy praktykowałam zupełną głodówkę, choć to mnie mało kosztowało, ale o co
prosiłam, to otrzymywałam. Na przykład dano mi do celi umysłowo chorą, która rzucała się, by
stłuc okno i kawałkiem szkła przecinała sobie żyły, albo mnie biła, czym popadło, albo próbowała
dusić się. Dużo sił mi zabrało to towarzystwo, ale dziś dziękuję Jezusowi, że mam już te chwile za
sobą; gorzej tylko, że za mało z tych chwil skorzystałam. Przypominam sobie ten okres, jakby to
był sen lub przeczytana książka. Oszczędzał mnie Pan Bóg w ten sposób, że gdy przechodziłam
większe męki – czy to duchowe, czy fizyczne, w podobnych chwilach posyłał mi Anioła
Pocieszyciela, tzn. rodziła się wtedy we mnie silna wiara, że tak długo trwać nie może. Odbywałam
wtedy rozmyślania o Jego strasznych chwilach opuszczenia w czasie modlitwy w Ogrodzie
Oliwnym – w nocy ok. godz. 11-12 i o tej godzinie dawał mi prawie stale żywo odczuć i rozumieć
Go więcej niż cała moja męka razem wzięta: i duszy, i ciała.
W takich godzinach kilka razy byłam wzywana na „doprosy” do „opieratiwnogo” naczelnika,
aby mógł mnie besztać, albo do jeszcze gorszego naczelnika „po reżimie”, który twarz miał
podobną do Judasza, a później ku mojemu zdziwieniu nawrócił się, co przypisać można Matce
Bożej, bo za niego odmawiałam dużo różańców. Potem to ja go już lubiłam, bo został usunięty z
partii i z pracy i stał się „wierujuszczyj”. Odjeżdżając, wpadł do mojej celi i prosił o „proszczenije”
[przebaczenie] za niesłusznie zadawane mi kary karceru. Rozpytywał też bardzo szczegółowo o
Stalina, Berię, Abakumowa i mówił: „Wy prawyje, czto eti swołoczy miliony niewinowatych ludiej
zakluczyli i tolko griechi bolszyje” [Macie rację, że ci dranie miliony niewinnych ludzi uwięzili i
tylko przez to większe grzechy], których dopuszczają się więźniowie, spadają na „rukowoditielej”
[rządzących]. Nie rozumiałam dobrze niektórych słów z tego „ruganija” i sama zaczęłam je
powtarzać, ale zwróciła mi uwagę doktor, żebym nie powtarzała i lepiej nie chciała znać ich
znaczenia. Powiedziała mi, żebym „słow rugatielskich nie izuczała” [nie uczyła się tych wyrażeń],
bo są to „griaznyje ruskije ruganija” [brudne rosyjskie wyzwiska].
Naczelnik, odjeżdżając, podał mi rękę i chciał mnie całować, ale ja powiedziałam: „Nie” i
odwróciłam twarz od niego. Powiedział: „Izwinitie” [Wybaczcie] – i wyszedł. Po chwili otworzył
okienko, kazał mi podejść i cichutko szepnął: „Was skoro oswobodiat” [Wkrótce was zwolnią], i
podając swój adres, dodał: „Prijezżajtie ko mnie” [Przyjeżdżajcie do mnie], na co ja: „Niet –
łuczsze w tiurmie, k’wam nie choczu” [Nie, wolę być w więzieniu, nie chcę do was]. „Ładno, to
molities’ ” [Dobrze, to módlcie się (za mnie)]. Już go więcej nie widziałam…
Po pewnym czasie zostałam wezwana do nowego naczelnika „reżimu”, no i jak zawsze drwiny:
„To wy takaja zagipnotizirowanaja ili uważajeties’ za swiatuju? Jeśli tak, choroszo, wot ja imieju w
karmanie riewolwier, ugadajtie w kotorom – w prawom ili w lewom?” [To wy taka
zahipnotyzowana, czy też uważacie się za świętą? Jeśli tak, dobrze, mam w kieszeni rewolwer,
zgadnijcie, w której – w prawej czy w lewej?]. Odpowiedziałam, że nie wiem – bo naprawdę nie
miał go w kieszeni, a ja nie chciałam z nim rozmawiać. „No wot i prawilno, czto wy tolko
obmanszczica, fokusnica” [No i zgadza się, że jesteście tylko oszustką, kuglarką] – i zarugał się
bardzo grubymi słowami. Na to złość mnie porwała, nie mogłam się opanować i powiedziałam: „A
wy jeszcze chuże obmanywajetie, bo w karmanie u was niet riewolwiera, a tolko dierżytie «figu»”
[Wy jeszcze bardziej oszukujecie, nie macie w kieszeni żadnego rewolweru]. Na co on powiedział
do siedzącego obok oficera: „Ot, czort” [Do diabła!]. A ja zapytałam: „A gdie żywiot czort?”
[Gdzie mieszka diabeł?]. On: „U was w kamierie” [W waszej celi]. Ja na to: „U mienia żywiot
Bog” [W mojej (celi) mieszka Bóg]. Dalej ze mną nie chciał rozmawiać, ale nie bił mnie wcale,
tylko zatelefonował po dyżurnego, aby mnie odprowadził „w kamieru”.
Rano przyszedł pewien oficer i znowu z jakimś „ugadajtie” [zgadnijcie]. Teraz nic zrozumieć
nie mogłam, bo szczerze mówiąc, nie zawsze mam światło od Boga do widzenia tego, co się kryje
przed moimi oczyma czy uszami. Powiedziałam więc: „Daju wam czestnoje słowo – nie znaju”
[Zapewniam was – nie wiem], a oficer nie uwierzył i sporządził na mnie raport „na 7 sutok karcera”
[na 7 dni karceru], obwiniając mnie za to, że rzekomo mu ubliżyłam. Raport musiałam zwykle
podpisać, ale w tym wypadku nie zgodziłam się i nie podpisałam.
Dyżurna zabrała mnie do karceru, ale to nie był prawdziwy karcer, tylko druga „kamiera”, z tym
tylko, że była trochę ciemniejsza. Siedziałam tam tylko pół doby. Lekarz po zbadaniu stanu mego
zdrowia kazał mnie położyć do łóżka szpitalnego.
49
Takie i tym podobne były udręki aż do śmierci Stalina i odsunięcia od władzy jego
zwolenników. Później wszelkie badania nocne zostały zniesione. Prawda, że później to sama byłam
winna i na kary słusznie zasługiwałam, bo „nie sobludała prawił tiuremnych” [nie przestrzegałam
przepisów więziennych], np. stukałam w ścianę i rozmawiałam morsem, sypałam okruchy
ptaszkom przez lufcik. Takie rzeczy jak wystukiwanie morsem czy karmienie ptasząt były
naruszeniem przepisów więziennych, które karano karcerem.
W ostatnim okresie przebywania w więzieniu można było otrzymywać paczki i pieniądze, z tym
że pieniędzy do rąk nie oddawano, lecz powiadamiano, że na moje konto wpłynęły pieniądze, ale
od kogo, też nie można było wiedzieć. Za te pieniądze można było prosić o kupienie czegoś do
jedzenia albo z ubrania. Tylko nie zawsze sumiennie rzeczy zakupione oddawano – w większości
ginęły. Z paczek też nie wszystko oddawano.
Pieniądze przez kilka lat posyłała mi matka Iżycka – po 50 rb. miesięcznie; później, nie wiem,
dlaczego, odesłano z powrotem i odpisano, że „adresata niet” [adresat nieznany]. Ponadto
otrzymywałam od Łakisów i od ks. J. Pryszmonta i pieniądze, i paczki, dzięki czemu mogłam siły
fizyczne podtrzymywać, bo więziennego jedzenia wcale jeść nie mogłam.
Powiadomiono nas, że w krótkim czasie będzie Komisja „Wierchownogo Sowieta” z Moskwy i
że będą przeglądać „dieła” wszystkich więźniów politycznych i odprawiać do domu. Otóż 22
sierpnia 1956r., w dzień Serca Maryi, zostałam wezwana przed Komisję. Ponieważ byłam w
szpitalu, więc w szpitalnym „pałasatym” jeszcze uniformie, przyprowadziła mnie siostra
pielęgniarka do Sądu, czyli na „pieriesmotr mojego dieła” [rewizję mojej sprawy] przed Komisję.
Przeogromna jakaś sala. Stół okrągły, duży, zielono przykryty. Wokoło siedzieli panowie w
cywilu, dalej stały stoły długie i przy tych stołach siedzieli naczelnicy z różnymi odznakami
wyższej rangi, a jeszcze dalej oficerowie – jako straż posługująca i wreszcie na samych końcach
zwykli żołnierze.
Dla mnie było przygotowane krzesełko w pobliżu drzwi. Siostra pielęgniarka musiała wyjść i
czekać za drzwiami na korytarzu, razem z dyżurnymi oficerami.
Jeden z dostojników siedzących przy okrągłym stole, tzw. Priedsiedatiel [przewodniczący]
Komisji, zapytał mnie o „familię i imię” [nazwisko i imię], „skolko srok” [wiek], „skolko siditie i w
czom was obwiniali?” [jak długo siedzicie i o co was oskarżano?]. Odpowiedziałam, że po
zapaleniu opon mózgowych nie pamiętam – bo mnie pouczono, żeby tak powiedzieć.
I szczerze mówiąc, to i nie pamiętałam dobrze „w czom” mnie obwiniono. A jeszcze jednym
dowodem słabej mej pamięci było to, że gdy podpisywałam protokoły w języku rosyjskim, nie
wszystko było jeszcze dla mnie zrozumiałe, jak np.: „Wy podpisalis’, czto sczitali siebia za
nieobyknowiennuju” [Podpisaliście, że uznajecie siebie za niezwykłą (istotę)]. A ja tego wcale nie
pamiętałam i słowa „nieobyknowiennaja” nie rozumiałam. Inny znowu z siedzących sędziów
zapytał mnie: „A czy „imiejetie rodnych” [czy macie krewnych], do których moglibyście stąd
odjechać?” Odpowiedziałam: „W Polsze” [W Polsce]. Na co on: „Ładno” [Dobrze]. Wówczas
przewodniczący zwrócił się do naczelnika naszego więzienia i powiedział: „Wy uże dołżny
pozabotit’sia czeriez Ministierstwo Wnutriennych Dieł i z wraczami, cztoby otstawit’ jejo w
Polszu” [Powinniście się zatroszczyć z pomocą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i lekarzy, żeby
ją odstawić do Polski]. A potem przewodniczący zwrócił się do mnie i powiedział: „Was sudili
niezakonno i siejczas Komissija Wierchownogo Sowieta pieriesmotrieła waszyje dieła i
oswobożdajet was domoj, no znajetie, czto jeszczo dołżny was oformit’ i pieriedat’ włastiam Polszy
– eto nie tak bystro; a wy jeszczo oczen’ słabaja – to was otstawiat na pieriesyłku inostrancew i tam
starajties’ bolsze podkriepit’ siły, cztoby wydierżali put’ w Polszu – poniali?” [Osądzono was
niezgodnie z prawem i obecnie Komisja Rady Najwyższej przejrzała waszą sprawę i zwalnia was
do domu, ale rozumiecie, że należy jeszcze załatwić formalności i przekazać władzom Polski – nie
odbywa się to tak szybko; a wy jeszcze jesteście bardzo słaba – przeniosą was na punkt dla
cudzoziemców i tam starajcie się wzmocnić siły, żeby wytrzymać drogę do Polski –
zrozumieliście?].
Odpowiedziałam najpierw w duszy: „Serce Maryi, Tobie dziękuję”, a potem głośno: „Da,
spasibo wam” [Tak, dziękuję wam] i zaraz weszła ta sama siostra pielęgniarka, i wzięła mnie pod
rękę, i zaprowadziła do szpitalnej celi; była bardzo rada i winszowała mi „so swobodoj”.
50
Potem wszedł jeden z oficerów i dał mi wzór i papier, w jaki sposób mam napisać do
„Ministierstwa Wnutriennych Dieł” [Ministerstwa Spraw Wewnętrznych] i „Ministierstwa
Inostrannych Dieł” [Ministerstwa Spraw Zagranicznych] w sprawie odesłania mnie do Polski.
Dawał mi jeszcze jakieś wskazówki, ale już w tej chwili nie pamiętam. Pamiętam tylko dobrze, że
wciąż myślami zwracałam się do Serca Niepokalanej i pytałam, czy to jest rzeczywistość, że
powrócę do Zgromadzenia, czy też jest to sen? Jednak zostawałam jeszcze pod kluczem przez parę
dni i to mnie wprowadzało w błąd, czy jestem już po sądzie Komisji „Wierchownogo Sowieta”. Z
sąsiednich cel zaczęto do mnie stukać i pytać morsem, czy ja oswobodzona, czy nie.
Odpowiadałam, że dobrze nie wiem, chociaż na Komisji byłam, bo siostra pielęgniarka mi
towarzyszyła i twierdzi, że za parę dni pojadę pod Moskwę, do punktu dla „inostrancew”, do
Bykowa.
W nocy modliłam się szczególnie za tych, którzy poumierali w chwili, gdy usłyszeli, że są
wolni; żal mi ich było szczerze, że aż płakałam – wiele wśród nich to były Austriaczki i katoliczki.
Jedna z nich dostała nerwowego wstrząsu i ulokowano ją w domu dla umysłowo chorych w Rosji.
Lekarka mówiła, żeby się mężnie trzymać i nie poddawać się: „Wołnowat’sia nie nada.
Wierujuszczyje pust’ molatsia i Gospoda prosiat o zdorowje, o sczastliwyj put’. A to siegodnia uże
skolko umierło… Nie uspieli wyjti czeriez worota i uże skonczalis’… Ponimaju – jeśliby eto było
oswobożdienije wasze nieożydanno, a to uże was prieduprieżdali, czto skoro budiet Komissija i
oswobodiat was domoj. Jeśli nie budietie umieli siebia wiesti, to i budietie prodołżat’ tiuremnoje
zakluczenije, choroszo? Czto Boniszewska?” [Nie wolno się wzruszać. Wierzący niech się modlą i
proszą Boga o zdrowie, o szczęśliwą podróż. Dziś już tylu zmarło… Nie zdążyli wyjść za bramę i
już skończyli życie… Rozumiem – gdyby to było uwolnienie nieoczekiwane, ale was uprzedzano,
że wnet będzie Komisja i że zwolnią was do domu. Jeżeli nie będziecie potrafili odpowiednio się
zachować, to będziecie przedłużać swój pobyt w więzieniu. Co Boniszewska?]. Ja na to: „Niet, ja
choczu domoj” [Nie, ja chcę do domu].
Doktor dała mi jakieś lekarstwo, które nie podziałało, bo była bardzo zdziwiona i przy
obchodzie dnia następnego powiedziała do pielęgniarki: „Niczego nie ponimaju, tak słabyj puls, a
lekarstwa nie diejstwujut na Boniszewskuju. Jeśli tak, to i w Polszu dojediet” [Nic nie rozumiem,
tak słabe tętno, a leki na Boniszewską nie działają. Jeżeli tak, to dojedzie i do Polski].
W nocy weszła do mnie sanitariuszka i pomogła mi się ubrać do drogi do Moskwy, a właściwie
za Moskwę, bo przez Moskwę tylko przejechaliśmy na inny dworzec. Wyjeżdżało jeszcze kilka
Austriaczek i Austriaków, bo rozmawiali ze sobą w języku niemieckim. Jechało nas około 30 osób
razem z „prowożajuszczimi” [konwojującymi]: doktorem, oficerami i sanitariuszkami. W drodze
mieliśmy opiekę już nie więzienną, ale jeszcze nie jako w pełni wolni.
Gdyśmy przyjechali do Moskwy, to od razu wprowadzono nas na ruchome schody prowadzące
do tunelu metra. Tam jechaliśmy wagonem aż do następnego dworca. Z dworca pociągiem
podmiejskim – „elektriczką” – do samego majątku Bykowo. Miejscowość ładna, bo lasy sosnowe,
domy duże, murowane, z nowoczesnymi urządzeniami. Ogrzewanie centralne, łaźnie i wanny,
ubikacje czyściutkie. Duże sale, dla chorych czyste i wygodne łóżka, stołówki wspólne dla
zdrowych, sale dla zabaw i zebrań z telewizorem. Kuchnie, pralnie, piekarnie, składy z różnymi
zapasami amerykańskimi, jak ubrania szpitalne z napisami angielskimi. Słowem, nie wierzy się, że
to, co widzimy, jest rzeczywiste. Ale fakt pozostaje faktem, że to, co człowiek widzi, nie jest snem,
ale rzeczywistością.
Dzień pierwszy w Bykowie jest znowu dniem Matki Boskiej Częstochowskiej – 26 sierpnia.
Rozmyślam o Niej i widzę niby we śnie Częstochowę i Maryję zachęcającą mnie do jeszcze
gorliwszego czuwania nad sobą i do uciekania się pod Jej płaszcz opiekuńczy i ukrycia się przed
napaściami piekielnymi, jakie w krótkim czasie będą mnie zagrażać… Jakoś niewiele mogłam
zrozumieć, o jakie to „piekło” chodzi, jeżeli jest nadzieja prędkiego wyjazdu do Polski?
Okazało się, że jest to piekło w całym tego słowa znaczeniu. Mężczyźni zaczęli gwałcić młode
dziewczyny. Ja krzykiem wołałam o ratunek dla nich. I co? Zostałam zbita przez Austriaków i
Niemców, i zagrożono mi, że mnie zabiją i oczy wykłują, jeżeli będę wzywać naczelników i
oskarżać ich przed nimi.
Zbita leżałam w separatce i gdy przyjechała komisja lekarska, opowiedziałam im o „Sodomie i
Gomorze”. „Eto biezobrazije, i eto inostrancy tak siebia wiedut” [To bezeceństwo, i to cudzoziemcy
51
tak się zachowują]. Wśród nas było kilku zakonników już w starszym wieku i ci również toczyli
walkę z „biezobrazijem”, ale i oni byli za to bici, bodaj bardziej jeszcze niż ja.
Pewnego razu zostałam zaatakowana przez Jugosłowian, którzy chcieli zemścić się na mnie i
tylko w cudowny sposób zostałam uratowana przez Płaszcz Maryi, bo gdy zmawiali się, żeby mnie
napaść, to chociaż nie rozumiałam ich języka, powiedziałam: „Czestnoje słowo daju wam, czto za
eto was Bog nakażet i etogo diełat’ nie lzia” [Zapewniam was, że Bóg was za to ukaże i tego robić
nie wolno].
Oni to zamęczyli pewną młodą dziewczynę na śmierć, a ja ich zbrodni ukryć nie mogłam, i
zagroziłam, że powiem o tym naczelnikom, jeżeli ofiary nie zostawią. Za to właśnie ja miałam być
tą ofiarą, gdyby nie Maryja. Do pokoju, gdzie leżałam chora, przyszło ich kilku późnym wieczorem
i mówią: „Uże wsio, proszczajties’ so swoim griechom” [Żegnajcie się już ze swoim grzechem
(niewinnością)] i jeden z Jugosłowian wszedł do mego łóżka, drugi zakrył mi usta, żebym nie
mogła krzyczeć, a jeszcze inny bił mnie po twarzy, bo niby pierwszy chciał całować.
„Spasali wy mołodych – to dawajtie siebia siejczas – eto wsio” [Ratowaliście młode
dziewczyny – to dawajcie teraz siebie – to wszystko]. Wtedy zobaczyłam jakby lekarkę i
powiedziałam do niej: „Maryjo, ratuj! Zetrzyj głowę węża!” i z dziwną jakąś siłą wyrwałam się z
rąk napastników i depcząc po nich, w nocnym szlafroku pobiegłam do lekarki, budząc ją ze snu
(gdyż ona wcale u mnie nie była, to taką postać przybrał Płaszcz Maryi). Doktor natychmiast
przyszła ze mną do mego łóżka, gdzie napastnicy stali spłoszeni i powiedzieli lekarce, że jeszcze
„nie uspieli” [nie zdążyli] mnie skrzywdzić – oni „oczen’ bolnyje, bo im choczetsia diewoczek” [są
bardzo chorzy, bo im chce się dziewcząt], a „po oszybkie” [przez pomyłkę] przyszli do mnie, ale ja
„udrała” [uciekłam] i po ich głowach stąpałam.
Doktor mnie pochwaliła i powiedziała: „Oczen’ choroszo Boniszewska zdiełała, a wam nada
jeszczo pribawit’ srok i odprawit’ opiat’ w tiurmu” [Boniszewska bardzo dobrze postąpiła, a wam
należy jeszcze wyrok przedłużyć i odesłać do więzienia]. Groziła, że jeżeli będzie choć jedna
skarga, to wszyscy ci, co niemoralnie i „stydno” siebie prowadzą, odjadą do więzienia na powrót.
Z tego wstrząsu i ze strachu dostałam silnego ataku sercowego i ciężko złożyło mnie do łóżka.
Ponieważ bałam się sama być w sali, lekarka poleciła mnie jednemu z zakonników niemieckich,
żeby nade mną czuwał i żeby nikt mnie „nie napugał” [nie przestraszył]. Takiego opiekuna miałam
dobrego, którego nazywałam „papasza” [ojczulek], a on mnie „doczen’ka” [córeczka]. Prowadził
mnie po lasku i z otrzymywanych paczek dawał różne witaminy i czekolady.
Po kilku może tygodniach mój „papasza” odjechał do Niemiec, ale i „paskudnicy” też odjechali
i zostałam już pod opieką Francuzów, ale dobrych katolików; tylko jeden z nich był bardzo głuchy i
stary, to ja często musiałam głośno krzyczeć, aż usłyszy. Po kilku dniach oni też wyjechali i
odjechały wszystkie niewiasty z wyjątkiem kilku. Znowu klęska, bo przyjeżdżają nowi mężczyźni i
rzucają się jak zwierzęta na nas, by gwałcić. Byli to Irańczycy, nieubłagani ludzie. Wprawdzie
oddzielono nas, niewiasty, i umieszczono w innym domku, ale to nie stanowiło dla nich
przeszkody. Leźli nie tylko przez okna, wyrywając haczyki w nich, ale i dorabiali klucze do drzwi.
Nie było dla nich przeszkód. O Boże! Nie mam słów do opisania napadów na kilka ostatnich
dziewcząt. Mowy być nie mogło, żeby je uratować. Ja sama, pomimo moich starych lat i brzydoty,
choroby i wyschniętych piersi, byłam chwytana, gryziona i całowana i tylko cudem wyrywałam się,
krzycząc: „Maryjo bez grzechu poczęta, ratuj mnie od szatanów!” Zostałam uratowana i dziś swą
niewinność mogę tylko Jej zawdzięczać; a tak już momentu brakowało do zgwałcenia i mnie. Mogę
tu wyznać, że silnych pokus w życiu prawie wcale nie doznałam, ale rozumiem doskonale, że
zwalczone pokusy cielesne liczą się do rzędu męczeństwa i w nagrodę w Niebie są umieszczone w
pierwszym Kręgu Miłości.
Poznałam tam też jednego z rodaków – porządnego człowieka, którego nazwałam moim bratem
(p. Lubicz). Był on jednak tylko parę dni, bo go odprawiono do Polski. Zostawił mi swój zeszyt z
różnymi modlitwami. Zeszyt ten był tylko wypożyczony i gdy powróciłam do Polski, odesłałam mu
z podziękowaniem. Zostawił mi wiele drobnych rzeczy potrzebnych, jak: igły, nici i z jedzenia:
konserwy, cukier, suszone jabłka, rodzynki. Dał mi też wiele wskazówek braterskich, bo mu
opowiedziałam, że teraz, gdy nie ma młodych dziewcząt, to mężczyźni rzucają się i czyhają na
mnie. Prawda, byłam głupia, bo na zapytanie: czy jestem mężatka, przyznałam się, że jestem
dziewicą, i tym gorzej zrobiłam, bo chcieli mi zabrać moje dziewictwo i dlatego czyhali jak psy.
52
Prosiłam Moskwę, żeby mnie prędzej odesłano do Polski albo na powrót do więzienia, bo tu mi jest
bardzo źle ze względu na napady ze strony mężczyzn… A gdy mi odpowiedziano, że „wy tu uże
nachodities’ na choroszom wozduchie i łuczszeje imiejetie pitanije” [przebywacie na świeżym
powietrzu i otrzymujecie lepsze odżywianie], to odpowiadałam: „Eto wsio [To wszystko] głupstwo
wobec niemoralności, jaka zdies’ [tutaj] panuje”. „Ładno, skoro uże ujedietie w Polszu, no wraczi
jeszczo goworiat, czto wam nużno ułuczszit’ siły; inacze puti w Polszu nie wydierżytie i was takich
chudych Polsza nie primiet” [Dobrze, już niedługo wyjedziecie do Polski, ale lekarze twierdzą, że
powinniście nabrać sił; inaczej nie wytrzymacie podróży do Polski i tak wychudzonych Polska was
nie przyjmie], itp. Odpowiedziałam: „Wsio eto pustyje waszyje razgowory” [Wszystko to puste
słowa wasze].
15 października 1956r., w dzień św. Teresy, „etap w Polszu i Boniszewska toże ujezżajet…”
[wyjazd do Polski i Boniszewska wyjeżdża również…]. Deo gratias!
Rano o godzinie 5 jeszcze ciemno, zbudzono nas, „zawtrak” [śniadanie], na autobus i „do
swidanija” [do widzenia]!
Jechaliśmy jedną dobę i stanęliśmy na granicy Polski w Brześciu. Polska delegacja przyjęła nas
i przeprowadziła na drugą stronę dworca. Ulokowała w najlepszych wagonach w pociągu.
Przywiozła do Terespola, a z Terespola autobusami do Białej Podlaskiej.
W Białej Podlaskiej przyjęto nas bardzo miło. Łaźnia, kolacja, lekarz i czyste łóżko. Nazajutrz
fotografia do karty repatrianta. Zaprowadzono nas do sklepów i kupiono ubranie za 1200 zł. Oprócz
ubrania 1000 zł gotówką i bilet aż do Warszawy-Chylic.
Do Warszawy przyjechało nas kilka osób, bo każdy jechał do innej miejscowości, tak że na
Główny Dworzec przyjechałam tylko z jedną współtowarzyszką. Moja towarzyszka, Grażyna,
miała krewnych i odjechała, żeby dowiedzieć się (czegoś?) o nich, z tym, że jeśli znajdzie kogoś z
nich, to przyjedzie i mnie na noc zabierze do krewnych swoich (było późno, godzina 11
wieczorem). Ja, siedząc na dworcu, modliłam się i usnęłam, aż we śnie słyszę, że ktoś mnie woła –
widzę tę samą Grażynę i jeszcze jakąś nieznajomą panią, które mnie zabrały do siebie na noc.
Nieznajoma pani to była p. doktor Krawczuk, która zaopiekowała się mną jak własnym dzieckiem,
bo od razu wanna, lekarstwo, kolacja i czyste łóżko.
Nazajutrz, tj. 18.10.1956r., wynajęła taksówkę i odwiozła mnie sama do Chylic. W Chylicach
przyjęto mnie bardzo serdecznie, choć mało pamiętam, bo byłam bardzo zmieszana Miłosierdziem
Bożym i tymi wszystkimi wydarzeniami w moim życiu.
Niech będą Panu Bogu za wszystko dzięki!
Na tym mniej więcej mój „Czyściec” się kończy. Zaczął się inny, może bardziej dotkliwy, bo od
najbliższych.
***
O wszelkich łaskach otrzymanych od Boga za przyczyną s. Wandy Boniszewskiej prosimy
informować:
Zgromadzenie Sióstr od Aniołów
ul. Broniewskiego 28/30
05-510 Konstancin-Jeziorna
tel. (022) 756 44 60
tel. (022) 756 30 55
e-mail: [email protected]
53
DODATEK
Wanda Boniszewska w wieku 16 lat.
Z rodzicami i siostrami: Józefą, Franciszką i Kazimierą w Nowej Kamionce, 1948r. (Wanda
pierwsza z lewej).
54
Dom Sióstr od Aniołów w Pryciunach, 1943r.
Przy pracach gospodarskich w Pryciunach, 1943r. (siostra Wanda pierwsza z lewej).
Wnętrze kaplicy w Pryciunach.
55
Siostra Wanda w ekstazie. Pryciuny 1939r. Fot. ks. Makarewicz.
Stygmaty stóp. Pryciuny 1939r. Fot. ks. Makarewicz.
56
Uskarżała się przed Panem Jezusem, dlaczego nie pozwala jej iść do nieba drogą zwyczajną. Pan
Jezus odpowiedział: „Idź tą drogą, którą wskazuję”. Siostra Wanda w godzinie cierpienia, 1941r.
„Rozumiem Jego ból odnawiany przez wybranych, a ode mnie żąda i pragnie zadośćuczynienia. Co
się ze mną dzieje w czasie bolesnego przeżycia, na przykład, że otwierają się stygmaty rąk, że od
biczowania zostają ślady na ciele, doskonale rozumiem, tylko nie wiem, jak się [wtedy] zachowuję i
co mówię na zewnątrz. Rany się otwierają, gdy ostrze zagłębia się do serca, nóg czy rąk, a całe
ciało boli od rzucania, kopania, a czasem i bicia sznurkami drucianymi albo kolczastymi rózgami”.
Cierpienia stygmatyczki, 1941r.
57
Fot.10
Nakaz aresztowania Wandy Boniszewskiej z 12 kwietnia 1950r., wydany przez MGB Litewskiej
Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Zarzucano jej m.in. wpajanie dzieciom pojęć religijnych i
mistycznych, udawanie osoby niezwykłej, która w swoich pamiętnikach pisała o swoim obcowaniu z
życiem pozagrobowym i duszami zmarłych; a ponadto – przepowiadanie losów różnych narodów
europejskich oraz uprawianie „religijnego szarlataństwa”. „W pamiętnikach, które chowała w tym
samym bunkrze, w którym ukrywał się o. Ząbek, Boniszewska wykładała swoje antyradzieckie
nacjonalistyczne poglądy”.
Fot.11
Odpis z protokołu nr 58 Rady przy ministrze bezpieczeństwa państwowego ZSRR z 16 grudnia
1950r. z decyzją uwięzienia Wandy Boniszewskiej na 10 lat „za udział w organizacji
antyradzieckiej i za propagandę antyradziecką”.
Fot.12
Odpis z protokołu nr 20298 z 27 września 1954r. z posiedzenia Centralnej Komisji Rewizyjnej,
która przeglądała sprawy skazanych za przestępstwa kontrrewolucyjne, przebywających w
więzieniach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zesłanych oraz więzionych w łagrach i obozach.
Komisja wydała decyzję odmowną co do możliwości rewizji wyroku w sprawie Wandy
Boniszewskiej.
Fot.13
Pierwsza strona rękopisu „Pamiętnika więziennego” siostry Wandy.
58
Po powrocie z więzienia, 13 lutego 1957r.
Fot.15
Wyjątki z wymierzonego w Kościół katolicki artykułu „Pryciuńscy apostołowie ciemnoty”
autorstwa A. Wabałasa. „Czerwony Sztandar” z 24 listopada 1960r., nr 277(2276).
59
Siostra Wanda z siostrą Rozalią w Białymstoku, 1959r. Siostra Rozalia była taktowną, roztropną i
bardzo troskliwą opiekunką dla stygmatyczki, świadcząc jej wszelką możliwą pomoc i dyskretnie
strzegąc tajemnicy.
Ostatnie lata życia siostra Wanda spędziła w Domu Sióstr od Aniołów w Chylicach (KonstancinJeziorna). 2001r. □
60

Podobne dokumenty