Pobierz gazetkę - Zespół Szkół Podstawowo
Transkrypt
Pobierz gazetkę - Zespół Szkół Podstawowo
OD „POLAKÓWKI”… … DO ZSPG NR 2 W NOWYM SĄ 1907 Ludowa pospolita jednoklasowa szkoła w Zawadzie I 1914 Dwuklasowa (z 5 oddziałami) Szkoła Powszechna w Zawadzie I I 1931 Trzyklasowa Publiczna Szkoła Powszechna w Zawadzie I I 1936 Czteroklasowa Publiczna Szkoła Powszechna w Zawadzie I I 1940 Publiczna Szkoła Powszechna w Zawadzie – wprowadzenie klasy siódmej I I 1965 Szkoła Podstawowa w Zawadzie - prowadzenie klasy ósmej I I 1977 Szkoła Podstawowa nr 16 w Nowym Sączu I I 2001 Szkoła Podstawowa nr 16 i Gimnazjum nr 10 w Nowym Sączu I I 2002 Zespół Szkół Podstawowo – Gimnazjalnych nr 2 w Nowym Sączu JUBILEUSZOWA 15-16 MAJA 2008 GAZETKA SZKOLNA GIMNAZJUM NR 10 W ZESPOLE SZKÓŁ PODSTAWOWO-GIMNAZJALNYCH NR 2 W NOWYM SĄCZU 110000 LLA AT T SSZ ZK KO OLLN NIIC CT TW WA A W W Z ZA AW WA AD DZ ZIIEE W numerze: Od zabawy pod jaworem do gabinetu dyrektora Od „Polakówki” do ZSPG nr 2 w Nowym Sączu O szkole lirycznie O ogórkach z dyrektorskiej spiżarni Sylwetki dyrektorów Szkolne psoty i żarciki Wywiad z Profesorem Sinusem A SINUS DOWODZI… ŻE TO NIC NIE SZKODZI... Dnia 2 kwietnia bieżącego roku odwiedziliśmy w domu Pana Wilhelma Majocha wieloletniego nauczyciela matematyki w Zawadzie, najstarszego żyjącego pracownika szkoły, człowieka - legendę. Naszego rozmówcę udało się nam namówić na wspomnienia dotyczące nie tylko pracy zawodowej, ale też młodości, lat okupacji, pasji. Prezentujemy obszerne fragmenty tej interesującej rozmowy. Redakcję DYCHY reprezentowała Iga Kowalik. W.M.: Jak ktoś bardzo przeszkadzał, zgłaszało się dyrektorowi. Dyscyplina na lekcji musiała być. Tu znów Profesor Sinus się rozmarzył i z rozrzewnieniem wspominał swych uczniów. Posypały się nazwiska ( Chudzik, Ledniowski, Osiński ps. Rogaś, Popardowski ) i opowieści o wybrykach, których tu nie przytoczymy, z wiadomych względów. I.K.: Jeździł pan ze swoimi klasami na wycieczki? W.M.: Na każdej byłem. I.K.: A gdzie najczęściej się wtedy jeździło? W.M.: Do Zakopanego i do Krakowa. To były takie główne kierunki. I.K.: Miał pan dobry kontakt ze swoimi wychowankami? W.M.: Ano tak. Znałem dobrze historię, rozmaite anegdotki, które im opowiadałem. Na przykład o tym, jak to Hitler telefonował do Mussoliniego: Benito, Benito, podobno cię zbito. Na to Mussolini odpowiedział: Adolfie, Adolfie, nie udawaj Greka, ciebie też to czeka. Dużo takich historyjek znałem, a uczniom się to bardzo podobało. I.K.: Którego przedmiotu lubił pan uczyć najbardziej - historii czy matematyki? W.M.: Historii. I.K.: Czy za pana czasów uczniowie próbowali oszukać nauczyciela i korzystać ze ściąg? W.M.: Ściągawki były, są i będą. I.K.: U pana też odpisywali? W.M.: U każdego. I.K.: Być może dotknę bolesnego tematu, ale chciałam zapytać o II wojnę światową. Jak wtedy potoczyły się pana losy? W.M.: Powiedziałem, że jestem rolnikiem. Jako rolnik pomagałem ojcu w gospodarstwie. Nie przyznałem się, że jestem nauczycielem. Wszystkich moich kolegów nauczycieli zlikwidowali. Umiałem też trochę po niemiecku i dzięki temu uszedłem z życiem. Chodziłem po wsi jako sekretarz. I.K.: Bardzo często można pana zobaczyć w oknie swojego pokoju przyglądającego się z zainteresowaniem otoczeniu. W.M.: To moje okno na świat. Obserwuję rozmaite wydarzenia, auta, rowery, panie z pieskami i panie bez piesków. Jak jest ciepło, to panienki półnagie chodzą po ulicy. Powinno być zakazane takie chodzenie, prawda? (to pytanie skierowane było do towarzyszącego nam księdza Tomasza) I.K.: Tęskni pan za nauczaniem? W.M.: Nie, teraz już nie. I.K.: Gdyby pan miał taką możliwość, czy jeszcze raz wybrałby pan zawód nauczyciela? W.M.: Raczej nie. To bardzo trudny zawód. Wymaga wielkiego zaangażowania. Wybrałbym pracę urzędnika. I.K.: Czy na zakończenie mógłby pan skierować kilka słów do uczestników obchodów jubileuszowych? W.M.: Wypełniajcie polecenia swoich przełożonych! Nauczyciele to przełożeni dla uczniów. I.K.: Dziękujemy bardzo za przekazanie nam tylu ciekawych informacji i podzielenie się wspomnieniami. Życzymy jeszcze wielu lat w zdrowiu i pomyślności i zapraszamy gorąco w progi naszej szkoły. W.M.: Trochę to było chaotyczne, ale pamięć już nie ta. Ja jestem rocznik 1914, jeszcze 6 lat i też będę obchodził stulecie. Ale ja się nie przejmuję. To nic nie szkodzi... I.K.: Na początku naszej rozmowy chcieliśmy gorąco podziękować, że zgodził się pan z nami porozmawiać w przededniu święta szkoły, która w tym roku obchodzi jubileusz 100lecia. Czy mógłby nam pan opowiedzieć, czego pan uczył, gdzie mieściła się ówczesna szkoła i jak wyglądało nauczanie w tamtych czasach? W.M.: Uczyłem matematyki i historii. Stara szkoła była zaraz za cegielnią, a druga w Domu Ludowym. I.K.: Z pewnością niejednokrotnie pełnił pan funkcję wychowawcy klasy. Czy wspomina pan swoich uczniów? A może któryś szczególnie zapadł panu w pamięć? W.M.: Janusz Chruślicki, obecny dyrektor szkoły. Był moim uczniem. Pamiętam, że on i Krystyna już w szkole podstawowej się skumali. Był wspaniałym uczniem, oboje bardzo dobrze się uczyli. I.K.: Czy szkoła w Zawadzie była jedyną, w jakiej pan pracował? W.M.: Nie. Tych szkół było wiele. Zaczynałem ma Śląsku, na Zaolziu. Potem był Olsztyn, Iława. Następnie przyjechałem do Nowego Sącza, do szkoły krawieckiej, tej przy starym cmentarzu. Potem pracowałem w Nawojowej w Technikum Rolniczym, w szkole w Jamnicy i wreszcie w Zawadzie, skąd w 1974 roku przeszedłem na emeryturę. W tym momencie Pan Wilhelm zamyślił się na moment, a potem wypytywał z zaciekawieniem o matematyków obecnie uczących w naszej szkole; przywoływał też nazwiska koleżanek nauczycielek: pani Habelowej, pani Ferencowej... Zaskoczony był liczebnością grona pedagogicznego i uczniów. Jak już byłem na emeryturze, uczyłem na Lwowskiej tych gałganów z Piekła. Nie wiem, czy dziś też tak się mówi... I.K.: Rozumiem, że głównie matematyki. W.M.: Trochę też niemieckiego, ale to już prywatnie. Uczyłem się też łaciny i greki. Tu nasz sympatyczny rozmówca wyrecytował z pamięci fragmenty "Iliady" i "Odysei", oczywiście po grecku, czym wprawił nas w niemałe zdumienie i jeszcze większy zachwyt. I.K.: Dziś uczniowie narzekają na matematykę, że jest trudna, że muszą ją znów zdawać na maturze. Jak na przestrzeni tych lat wyglądało nauczanie tego przedmiotu? Z czym młodzież miała problem? W.M.: Z twierdzeniem Talesa. A matematyka jest królową nauk! Tak trzeba powiedzieć! I.K.: Często nauczycielom matematyki przypisuje się jakieś przezwiska. Jednych nazywa się Talesem, innych Pitagorasem. Czy pana też obdarzono jakimś przydomkiem? W.M.: Byłem Sinusem. I.K.: Był pan łagodnym nauczycielem czy może surowym? W.M.: Raczej to drugie. I.K.: A czy pamięta pan rodziców obecnego dyrektora szkoły, Michalinę i Józefa Chruślickich? W.M.: Tak, pamiętam. Pracowaliśmy razem. Pan Józef uczył geografii. I.K.: A jak za pana czasów radzono sobie z dyscypliną na lekcji? Podczas naszego spotkania Profesor Sinus wyrecytował z pamięci oryginalny wiersz, który pamięta z czasów swojej matury, bo stanowił jego zadanie egzaminacyjne. Należało wykazać słuszność bądź niesłuszność danego wyrażenia: Kiedy Kara Mustafa - słynny wódz Krzyżaków Prowadził swe zastępy przez Alpy na Kraków, Do obrony swych granic zawsze będąc skory, Pobił go pod Grunwaldem król Stefan Batory. Ambitny ten rycerz, tęgi jak opoka Gonił z wielkim zapałem chorągwie proroka Uciekającego w całym pędzie koni Aż do Macedonii, Gdzie Królowa Pompadour, pani wielkiej cnoty, Gościła go w swoim zamku przez cztery soboty. Tymczasem na Saharze, w słynnym kraju futer, Głosił swoją naukę doktor Marcin Luter. A pracując tak szczerze piórem i wymową, Umarł wraz z Homerem w noc Bartłomiejową, Którą aby okazać moc swojej tyranii, Królowa Maria Stuart urządziła w Danii. A był to czas polarnych wypraw Kopernika, Co parowcem objechał Ziemię wzdłuż równika. Zaś socjalista Kolumb, mierząc świata końce, Orzekł, że wokół Ziemi obraca się Słonce. Choć do matury jeszcze kawałek, może spróbujecie zmierzyć się z tym wyzwaniem? Kto z Was wyprostuje te historyczne meandry? Wspomnienia ze szkolnej ławki… Szkoła to miejsce, które każdy z nas pamięta i wspomina ... Jedni uważają, że jest to czas beztroski, inni natomiast mówią źle i nie chcieliby do niej wracać. Nauczycieli uczących zazwyczaj się pamięta. Ulubiony przedmiot i prowadzący go nauczyciel jest chętniej wspominany, niż ten, za którym nie przepadaliśmy. Większość osób jeszcze długo po zakończeniu nauki szczerze uśmiecha się do ulubionych nauczycieli. Z czasów szkolnych większość osób pamięta jakąś anegdotę czy śmieszną historię. Niektóre z nich były złośliwe dla innych i przyniosły wiele nieprzyjemnych konsekwencji. Były również sytuacje śmieszne i mało znaczące. To jednak właśnie tego typu wybryki uprzyjemniały szkolny czas. Większość ludzi chciałaby się wrócić do szkolnej ławki, siąść przed tablicą i bać się, myśląc: „żeby mnie dziś tylko nie pytano...„ lub „mam nadzieję, że nie będzie kartkówki”. Często wspominamy te chwile... być może niektóre nawet z rozrzewnieniem. W końcu to tam spędziliśmy sporą część swojego życia. refleksje Natalii Stanek, uczennicy III a G Wspominam ją dobrze, szczególnie nasze wybryki, których było co niemiara - zwierzenia pana Martiszka, lekarza stomatologa. „ Nasz nauczyciel języka polskiego, pan Jerzy Smoter, był najbardziej lubiany przez uczniów w szkole. Najzabawniejsze było jedno z jego powiedzonek, które powtarzał, gdy miał pytać: „ na dobry, na dobry początek - i wtrącał nagle, urywając – na bardzo dobry początek”. Stosował te powiedzenia zarówno przed wyborem kandydata do odpowiedzi, jak i w trakcie odpytywania. Gdy jednak uczniowi szło źle, mówił: „na zły początek – 3” Czasami, chcąc podwyższyć ocenę, pytał o zawód w rodzinie: „ Ojciec kolejarz ? Jeśli usłyszał odpowiedź „tak”, to wtrącał: „ 3 na szynach”. wspomnień wysłuchał Grzegorz Jaworecki Ib G Kiedy chodziłem do Szkoły Podstawowej w Zawadzie, wtedy nie miała jeszcze ona nazwy - opowiada pan Janusz Zaręba. „Dyrektorem szkoły była pani Michalina Chruślicka. W klasach 1-3 wychowawczynią była pani Leszyńska, a od klasy czwartej do skończenia szkoły pani E.Ujejska. Uczyłem się języka rosyjskiego. Religię mieliśmy w salach katechetycznych przy kościele, dostawaliśmy też osobne świadectwa. Lekcje wychowania fizycznego odbywały się na boisku sportowym w Zawadzie. Ponieważ byłem w klasie sportowej, miałem 6 godzin tego przedmiotu. Nosiliśmy chałaty z białymi kołnierzykami, ale tylko przez pierwsze cztery lata. Uczyli mnie nauczyciele, którzy bardzo dużo wymagali od uczniów i których młodzież się bała. Pani Kozikowej od rosyjskiego, pani Popielowej – nauczycielki języka polskiego i pani Kopieńskiej z matematyki. Nadawaliśmy swoim nauczycielom różne przydomki. Z tego, co pamiętam, uczniowie często nazywali pana od matematyki „Pitagoras”, a pana Smotra - „Wujek Wieża”, gdyż był bardzo wysoki. Na zakończenie jeszcze jedna informacja - pan Smoter miał też wystrugany kij, który nosił do szkoły. Nazywał go „ szablą Kmicica” i używał jako „dyscyplinkę” na lekcji. wspomnień wysłuchała Monika Zygmunt IIIa G Kiedy chodziłem do szkoły, było inaczej niż teraz -mówi tata Kingi Migacz, uczennicy III a G. „ Oceny dostawaliśmy w skali od 2-5. Lekcje odbywały się w przechodnich salach, to znaczy, że idąc na zajęcia, musieliśmy przejść przez trzy inne pomieszczenia, by znaleźć się w tej właściwej. Za karę dostawaliśmy „dyscyplinką”, czyli linijką po rękach. Innym razem stawaliśmy w kącie z książką na głowie. Mieliśmy przezwiska. Ja byłem Misiu. Nauczyciel mówił do mnie: „Nie rób zadań, Misiu, po co będziesz robił zadania, Misiu? Teofila nazywaliśmy „Żyd”. Sam nie wiem, dlaczego. Był jeszcze „ Wylizany”, ponieważ czesał się na każdej przerwie. Miał idealnie wyczesane włosy. Najbardziej z kolegów lubiłem Staszka Pasonia. Na długiej przerwie graliśmy w „dołki”. Robiliśmy w ziemi dołek na ok.2-3cm i rzucaliśmy do niego monety z odległości 5m. Wygrywał ten, kto trafił do dołka. Nie chodziliśmy na wagary. Opuszczaliśmy tylko pojedyncze lekcje. Bardzo dobrze wspominam szkołę. Co prawda nie lubiłem się uczyć, ale z chęcią chodziłem do szkoły. wspomnień wysłuchała Kinga Migacz III a G SZKOŁA W OCZACH BABCI I DZIADKA Wystarczyły dwie książki : elementarz i podręcznik do matematyki – wspomina dziadek. Przez pół roku pisało się ołówkiem, potem dopiero piórem ze stalówką maczanym w kałamarzu. Kałamarz mieścił się w specjalnym otworze w ławce, a nauczyciel co jakiś czas dolewał do niego atramentu z wielkiej butli. Za złe zachowanie pani biła linijką po łapach, stawiała do kąta albo kazała pisać 100 razy: „Nie będę…” Zostawiano też po lekcjach („po kozie”). Skala ocen była czterostopniowa – od dwói do piątki. Do szkoły chodziło się również w soboty. Noszono też mundurki, zwane fartuchami albo chałatami, z białym kołnierzykiem i tarczą na rękawie. Oprócz długich paznokci, kolczyków i makijażu nie wolno też było nosić rozpuszczonych włosów. Ubrania wierzchnie zostawiało się w drewnianych szafkach na korytarzu (jedna na trzy osoby). Dyżurni sprawdzali obuwie na zmianę i tarcze. Zapominalscy wracali do domów. Szkoła mieściła się w dwóch budynkach. Trzeba się było sprężać, bo na niektóre lekcje przechodziło się z budynku do budynku. Lekcje religii zaś odbywały się na cmentarzu – w kaplicy. Z zajęć pozalekcyjnych najważniejsze było harcerstwo. Jako języka obcego uczyliśmy się rosyjskiego. Nigdy nie zapomnę, jak w jednym z przedstawień szkolnych grałam Lenina – dodaje babcia. POETYCKI ZAUŁEK Szkoła. Szkoła? Szkoła! Okna błyszczące jak tafla W słońcu lśniące złote mury Od wieków już nas woła Otoczona otchłanią szmaragdowej natury ... Szkoła Radości, smutki, wzloty i upadki Po ławkach skaczące trudności Zrozpaczone po wywiadówkach matki I dzieci wołające „litości” Szkoła? Tak, to żarty, bzdury i brednie Stuletnia tradycja zobowiązuje przecie Każdy absolwent to powie : „Nasza szkoła jest najlepsza w powiecie ...” Szkoła! /Kinga Migacz, Monika Zygmunt z III a G/ Uśmiech szkoły Kiedy wchodzę do naszej szkoły .. Widzę radosne twarze i smutne ... Czuję zapach ciasta rozchodzący się wzdłuż korytarzy. Wchodząc do klasy spoglądam przez okno, na wyniosłe drzewa, Co konarami sięgają do białych, maleńkich chmur. Twarz się śmieje, a słońce ją oświeca i dotyka promieniami uczniów .. Nagle zadzwoni dzwonek ... Spieszmy do swoich miejsc ... być może niechętnie.. I wchodzi nauczyciel z uśmiechem witając... I cieszy się z nami, wyglądając przez okno i widząc bawiących się radośnie na boiskach dzieci i już każdy z nas wie .....że najpiękniejszą rzeczą w szkole jest uśmiech ... /Agata Martiszek Ib G/ Czy wiesz, że... - pierwsza wzmianka źródłowa o szkole w Zawadzie pochodzi z 1907 roku, - samodzielna jednoklasowa szkoła w Zawadzie (tzw. „Polakówka” – nazwa pochodzi od właściciela budynku, Bernarda Polaka) działała przez 2-3 lata; drewniany dworek, w którym się mieściła, zawalił się końcem lat 30., - wybudowany w 1909 roku budynek szkoły dziś pełni rolę przedszkola, - pierwszy piec w tej szkole ( oczywiście kaflowy) wybudowano dopiero w 1929 roku, a we wszystkich salach znalazły się one dopiero w 1964 roku, - kierujący szkołą w latach trzydziestych Mieczysław Szurmiak zginął w Oświęcimiu, - od roku 1936 na potrzeby szkoły oddano kilka pomieszczeń w nowo wybudowanym Domu Ludowym (obecnie szkoła muzyczna), - w latach I i II wojny światowej wielu uczniów szkoły umarło z powodu czerwonki, odry i szkarlatyny, - tuż po wojnie, aby nadrobić zaległości, uczniowie mieli po 6 godzin geografii i historii tygodniowo, - w roku 1946 biblioteka szkolna miała zaledwie 69 woluminów (i tak przez 10 lat), - gdyby starania Komitetu Budowy Szkoły w latach pięćdziesiątych zakończyły się sukcesem, dziś Twoja szkoła mieściłaby się na terenie kortów tenisowych obok obwodnicy, - przez kolejne lata od 1907 do 1965 szkoła przekształcała się stopniowo z jednoklasowej po ośmioklasową, - Społeczny Komitet Budowy Szkoły wymusił na władzach KC PZPR w Warszawie zgodę na budowę nowego budynku szkoły, „grożąc bojkotem wyborów przez miejscową ludność”, - kamień węgielny pod budowę obecnej szkoły wmurowano w 1969 roku, a już w 1970 oddano ją do użytku, - przyszkolne boiska sportowe mają już 33 lata, - numer 16 Szkole Podstawowej nadano w 1977 roku po włączeniu Zawady w obręb Nowego Sącza, - aż dziewięcioro nauczycieli pracujących obecnie w naszej szkole jest jej absolwentami (pan dyrektor też). KIEROWNICY I DYREKTORZY SZKOŁY W ZAWADZIE JAN POTOCZEK ~~ JÓZEF STACHOWICZ ~~ MIECZYSŁAW SZURMIAK ~~ ALEKSANDER JARONCZYK ~~ TADEUSZ OSIOWSKI ~~ PAWEŁ KOZICKI ~~ ANTONI MORANSKI ~~ JANINA MORANSKA ~~ JÓZEF CHRUŚLICKI ~~ MICHALINA CHRUŚLICKA ~~ HELENA WŁODARCZYK ~~ JANUSZ CHRUŚLICKI HIGIENA I ĆWICZENIA CIELESNE Aby klimat minionych lat w szkole w Zawadzie był pełen, publikujemy wykaz przedmiotów szkolnych z lat 30. i 50. Z pewnością niektóre z nich wydadzą się wam intrygujące. 1932/33 - odział drugi religia język polski rachunki z geometrią rysunki roboty ręczne śpiew ćwiczenia cielesne 1936/1937 – odział szósty religia język polski rysunki z geometrią przyroda żywa higiena geografia i nauka o Polsce współczesnej historia rysunek zajęcia praktyczne śpiew ćwiczenia cielesne roboty kobiece 1956/57 - klasa szósta język polski język rosyjski historia biologia geografia matematyka rysunek prace ręczne śpiew wychowanie fizyczne religia (nadobowiązkowo) Tyle było dni do utraty sił Do utraty tchu tyle było chwil… M. Grechuta Mylny jest stereotyp, że w czasach, kiedy nasi rodzice lub dziadkowie chodzili do szkoły, wszyscy grzecznie się uczyli i nie sprawiali kłopotów. Nie oszukujmy się – to tylko nasi opiekunowie tak twierdzą. Jeśli się ich trochę podpyta, wychodzi na jaw, jakie z nich były urwisy… Chowanie dzienników (dziś – zeszytów uwag) odziedziczyliśmy w genach po naszych przodkach. W tamtych czasach dochodziło do tego częściej niż dziś. Tak wtedy, jak i dziś zawsze znalazła się jakaś „uprzejma osoba”, która wydała winnego. Dowcipnisiowi kazano ujawnić miejsce skrytki, którym okazał się jakiś… strych. Trzeba przyznać, oryginalne. Raz doszło do tego, że jeden śmiałek właściwie uderzył nauczyciela. Uczniowie rzucali w siebie gąbkami w momencie, gdy do Sali wchodziła pani od przyrody. Pewien chłopiec zamachnął się i wycelował wprost w panią Leszynską! Jej wcale nie było do śmiechu… Wyobrażam sobie, co działoby się teraz, gdyby ktoś coś takiego zrobił… Za samo zamachniecie już dostałby naganę! Założę się, że niewielu z was zna historię spiżarni. Rodzina dyrektora Chruślickiego mieszkała w szkole (obecne przedszkole). Obok siebie znajdowały się pokoje mieszkalne, salka z pomocami i mapami oraz spiżarnia. Uczniowie, idąc po mapy, niby przypadkiem odwiedzali ją, wynosząc głównie słoiki z ogórkami kiszonymi oraz wędliny. Jak to wytrzymał budżet rodziny dyrektora, nie wiem… Mało kto z was wie, ze dyrektor Józef Chruślicki pięknie grał na skrzypcach. Zabawiał tym dzieci na przerwach i czasem na początku lekcji. To właśnie z tym kojarzy go większość absolwentów. Przeczytałam ten tekst kilka razy, zastanawiając się, jak go zakończyć. Przyszedł mi do głowy jeden wniosek – nieważne, czy urodziliśmy się w roku 1940 czy 1990, czas spędzony w szkolnej ławce zawsze będzie najwspanialszym okresem w naszym życiu. Postarajmy się, abyśmy wspominali go z uśmiechem na twarzy… Kinga Lelito IIb Już jako dziecko bawiłam się pod jaworem w szkołę Iga Kowalik, uczennica III d, przeprowadziła wywiad z długoletnią nauczycielką i dyrektorem naszej szkoły - dziś już emerytką – panią mgr Michaliną Chruślicką . Spotkanie to miało charakter wyjątkowy, bo odbywało się przed naszym świętem, które obchodzimy 15 V br. Jest to jubileusz 100 - lecia szkolnictwa na terenie Zawady. I.K.: .Przez wiele lat była Pani nauczycielem tej szkoły, następnie kierowała Pani tą placówką, kontynuując tym samym działalność swojego męża, pana dyrektora Józefa Chruślickiego. Z jakimi wyzwaniami wiązała się ta praca? M.Ch.: Przede wszystkim byłam polonistką, ale na pewien czas przerwałam nauczanie, by zająć się organizacją biblioteki, następnie świetlicy na terenie szkoły. Gdybym nie wykorzystała otrzymanych funduszy, świetlica by nie powstała. Pierwszy rok organizowałam pracę świetlicową, a więc douczanie uczniów, imprezy, zajęcia wypełniające wolny czas młodzieży. Potem ponownie wróciłam do nauczania i w 1974r objęłam po moim mężu kierownictwo szkoły, które sprawowałam do 1988r. Przepracowane 25 lat uważam nie tylko za pracochłonne, ale również obfite w wydarzenia. To lata, w których ja spełniałam swoje zainteresowania i realizowałam potrzeby tutejszego środowiska szkolnego. Mnie to wszystko pasjonowało. Wyzwań było wiele. Na początku zorganizowałam Towarzystwo Przyjaciół Dzieci i dwa zespoły muzyczne (mandolinistów, akordeonistów), by dzieci rozwijały zainteresowania i nie musiały dojeżdżać do MDK. Reaktywowałam pracę koła gospodyń wiejskich, które przestało dawno istnieć, założyłam Uniwersytet Wiedzy Powszechnej dla rodziców. W ramach tego uniwersytetu realizowane były tematy związane ze szkołą i służące potrzebom środowiska. Organizowałam również zabawy środowiskowe. W Domu Ludowym powstał amatorski zespół teatralny, który wystawiał sztuki dla środowiska, ale również przyjeżdżali ludzie z zewnątrz, by je oglądać. Gdy zaszła potrzeba, byłam nawet aktorką - grałam w dramacie Jerzego Szaniawskiego. W tym czasie, chcąc pozyskać fundusze na rozwój szkoły, trzeba było udzielać się politycznie. Środki na budowę ogrodzenia wokół szkoły uzyskaliśmy dzięki temu, że napisaliśmy do władz, iż mieszkańcy Zawady nie pójdą do wyborów, jeżeli nie będzie ogrodzenia. Byliśmy trzykrotnie wyróżniani w konkursie przodujących szkół . Byliśmy jedyną szkołą na terenie Nowego Sącz, która przystąpiła do tego typu zmagań. Dzięki takim działaniom można było rozwijać różne inicjatywy uczniów oraz wzbudzić u nich chęć poszerzania wiedzy. Z pieniędzy gminnych wybudowaliśmy boiska szkolne, dzięki czemu uczniowie rozwijali zainteresowania i talenty sportowe. Organizowałam również salę audiowizualną i izbę pamięci. I.K.: Czy uczniowie byli tak niesforni jak dzisiaj? M.Ch.: To było różnie. Byli „wyskokowi", trudni uczniowie, którym trzeba było pomóc. Po latach, kiedy spotkałam się z nimi, dowiedziałam się, że mają dobrą pracę, nawet zwierzali mi się, jak im się pracuje, opowiadali o wszystkich bolączkach tego świata . Chcieli zobaczyć dziennik z wpisami uwag nauczycieli. Ponieważ miałam do niego dostęp, to im pokazałam. Na zakończenie powiem tak: Już jako dziecko bawiłam się pod jaworem w szkołę. Urządzaliśmy przedstawienia w jednym z pomieszczeń dla miejscowych. To, co wymarzyłam sobie w dzieciństwie, zrealizowałam. I.K.: Wykonywaliście Państwo wspólnie z mężem wspólną profesję. Czy to miało wpływ na charakter życia rodzinnego? M.Ch.: Na szczęście nam się udało. Nie było specjalnych rozdźwięków między nami. Przez to, że ja byłam bardzo zaangażowana w działalność szkolną i środowiskową, nasze dzieci szybko się usamodzielniły. Muszę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, że nie zeszły na złą drogę, ukończyły studia i dobrze im się powodzi w życiu. I.K..: Czy doradza Pani czasem synowi – panu dyrektorowi - w sprawach dotyczących szkoły? M.Ch.: Nie potrzebuje rad, jest wszechstronny pedagogicznie. Cechy te odziedziczył po ojcu, niektóre po mnie. Przejął po nas te zalety. Nie widziałam u niego jakichś słabości. Muszę przyznać, że wzrastał w takiej atmosferze, że kiedy pierwsze lata pracował w Łabowej, to już doradzał dyrektorowi gminnemu, jak prowadzić radę pedagogiczną. Kiedy przyszedł do nas do pracy, to miał już wyrobioną bardzo dobrą opinię. Tu by powiedzieli, że matka mu ją wyrobiła. I.K..: Co chciałaby Pani przekazać uczestnikom jubileuszu? M.Ch.: Wyrażam zadowolenie z tego, że to, co zaczęłam, jest kontynuowane i rozwijane. Pragnę podziękować młodzieży za prężność i duży wkład pracy w przygotowanie różnych uroczystości. Życzę im, by rozwijali zdolności i zainteresowania, umieli podejmować słuszne decyzje w wielu sprawach dotyczących przyszłości. I.K..: Dziękuję za rozmowę. Zapraszamy Panią do częstszych odwiedzin w naszej szkole.