Recenzja w Chicago Dziennik E Zyman - 5-narodzin-i

Transkrypt

Recenzja w Chicago Dziennik E Zyman - 5-narodzin-i
Edward Zyman
Bo szczęście jest drogą
Opisać swoje życie. Wydawałoby się nic prostszego, zwłaszcza, gdy los sprawił, że byliśmy świadkami, bądź
uczestnikami niecodziennych, historycznych wydarzeń. W takich przypadkach ciekawa biografia – można by sądzić –
„pisze się sama”, bez naszego większego wysiłku. Że jest inaczej przekonało się wielu spośród tych, którzy podjęli wysiłek,
by przybliżyć swój los innym. Nagle to, co wydawało się przedsięwzięciem pozornie nieskomplikowanym, ukazywało swoje
liczne pułapki. Bo przecież nie chodzi tylko o przelanie na papier tego, co podpowiada nam nasza, zawodna często, pamięć,
bądź zanotowane w swoim czasie notatki. Rzecz w tym, by uczynić to w sposób na tyle interesujący i ciekawy, by czytelnik
zechciał podążyć śladem zawartych w książce rozważań, by z własnego wyboru towarzyszył narracji, która bilansując nasze
życie, przekazuje spostrzeżenia, uwagi i refleksje – ważne również dla niego.
Celestyn Bachorz, autor obszernego tomu wspomnień Pięć narodzin i requiem1, warunek ten spełnił. O tym, że tak
jest informują nas już pierwsze fragmenty książki, które tworzą intelektualno-historyczną ramę tych fascynujących, bogatych
w wydarzenia, wspomnień. W podrozdziale Wstępu zatytułowanym „Dlaczego pamiętnik?”, autor przedstawia wyjątkowość
XX wieku (największe rewolucje w historii ludzkości, powstanie i upadek imperiów, potrojenie się liczby ludności na
świecie, trauma dwój wojen światowych, długa lista odkryć naukowych i technicznych wynalazków, których
ukoronowaniem jest lot na księżyc i internet), ale także kres wypracowanych przez niego cywilizacyjnych kodów. „W
chaosie pojęć i wydarzeń – pisze – które zarysowują się na horyzoncie, powstaje, rodzi się nowa rzeczywistość, jeszcze nie
zrozumiała, ale uporczywa, nieodwracalna”. Jej najbardziej doniosłe osiągnięcia i problemy będą miały miejsce już „poza
zasięgiem naszej warty”.
I właśnie dlatego autor książki, będący nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem dwudziestowiecznej cywilizacji,
postanowił, zgodnie z sugestią Platona, zdać rachunek ze swego życia. Jedna z sentencji starożytnego filozofia mówi
bowiem, że byt nieprzeanalizowany nie jest pełnowartościowy. Książka Celestyna Bachorza będąc ważnym bilansem jego
losów i dokonań, pragnie być ( i jest) istotnym impulsem dla innych, którzy traktują swe życie poważnie. Z myślą o nich
autor przedstawia podstawowe składniki swej egzystencjalnej filozofii, pisze o roli genów i ekogenów, czyli genów nabytych
w procesie uspołecznienia jednostki, oddziaływania na nią systemu kultury, w którym żyje, a więc także symboli przeszłości,
nade wszystko zaś podkreśla znaczenie i wagę wyobraźni, przedsiębiorczości, dyscypliny, motywacji i woli. Życie, stwierdza
autor, jest jednym wielkim zadaniem o wielu niewiadomych, które jednak da się ująć w precyzyjny wzór:
Wizor + rygor + wigor = wiktor
Przytoczony wzór znaczy, że sukces życiowy wymaga wizji, świadomej dyscypliny i strategii działania,
wytrwałości, energii i intensywnego wysiłku. Na potwierdzenie swej tezy przytacza opinię Paderewskiego, że „sukces to 5%
1
Les Celestyn Bachorz: Pięć narodzin i requiem, Wydawnictwo Adama Marszałek, Toruń 2009, s. 638.
1
natchnienia, a 95% to praca, praca i praca” oraz wypowiedź Edisona, który wyraził to jeszcze dobitniej: „Geniusz to 1%
wzlotu, a 99 % potu”.
A skoro padły już te dwa nazwiska stwierdźmy, że lista znaczących postaci jest znacznie dłuższa. W tomie
wspomnień wybitnego inżyniera, architekta i budowniczego, człowieka ponadprzeciętnych sukcesów, autora bądź
współautora ponad 650 wielkich projektów architektonicznych i budowlanych: mostów, wieżowców, nowatorsko
zaprojektowanych osiedli mieszkaniowych, znajduje się imponująca kolekcja przywołań wielkich myślicieli, artystów,
pisarzy, wybitnych przedstawicieli nauki, polityki i kościoła.Wymieńmy tylko nazwiska niektórych z nich: Albinoni,
Bonaparte, Chopin, Dalajlama, Dostojewski, Freud, Górecki, Jan Paweł II, Lutosławski, Mickiewicz, Mozart, Nietsche,
wspomniani wcześniej Paderewski i Platon, Shaw, Słowacki, Spinoza, Świętochowski, Leonardo da Vinci, Tuwim,
Wyszyński.
Lista ta nie dziwiłaby w książce filozofa czy eseisty, w tomie przedstawiciela nauk ścisłych, technicznych świadczy o
niezwykłej skali zainteresowań i pasji wiedzy, która narodziła się w małym chłopcu mieszkającym na głębokiej prowincji, z
dala od wielkich metropolii, któremu siła wyobraźni, woli i determinacji miały utorować niebawem drogę w wielki świat, nie
tylko w sensie geograficznym, ale także w sensie realizacji jego ambitnych pragnień i zamierzeń.
Bo kim jest bohater książki? Wiejskim chłopcem spod Grzybowa w Poznańskiem, który doświadcza licznych
niedostatków i ograniczeń wynikających z nie najwyższych standardów ekonomicznych jego rodziny, ale który równocześnie
czerpie od nabliższych bezcenną wiedzę na temat mądrego i uczciwego życia. To właśnie przyswojony w domu rodzinnym
system zasad i wskazań etycznych okaże się wektorem, który wyznaczy mu w sposób konsekwentny główne cele oraz sposób
postępowania w jego przyszłym życiu.
Podczas okupacji, jako kilkunastolatek, włączy się w działalnośc konspiracyjną. Zagrożony aresztowaniem, w dniu 6
marca 1940 roku podejmie karkołomną decyzję o przedostaniu się na Zachód. Jak się okazało była to decyzja, która
zadecydowała o dalszych jego losach. Pokonując nieprawdopodobne trudności, zdołał przekroczyć tereny okupowane przez
hitlerowskie Niemcy, lecz w Rawie Ruskiej, gdzie przebigała granica niemiecko-sowiecka, dostał się w ręce NKWD.
Wkrótce trafił do słynnych Brygidek we Lwowie, potem do Kijowskich „Łukianek”, gdzie przymierał głodem i ciężko
zachorował. Z całą pewnością młodzieńczy organizm nie wytrzymałby trudów więziennego życia, gdyby nie pomoc
współwięźniów, którzy otrzymywali paczki i ich zawartością dzielili się z nim w najtrudniejszych chwilach. Paradoks polegał
na tym, że więźniami tymi byli pułkownik NKWD oraz wyższy rangą oficer sowieckiej armii, którzy wkrótce zostali
rozstrzelani.
Przeszedł serię męczących przesłuchań, by wreszcie z wyrokiem 8 lat łagrów wylądować w obozie rozdzielczym w
Starobielsku na Ukrainie, gdzie dwa miesiące przed nim przebywał jego ulubiony profesor z gimnazjum we Wrześni, Robert
Krupa. Jako podporucznik rezerwy podzielił los tysięcy polskich oficerów – został zamordowany w lasach Katynia. Ze
Starobielska zesłano go w głąb syberyjskiej Tajgi. To, że przeżył tam wiele miesięcy graniczyło z cudem. Nadzieja przyszła z
najmniej spodziewanej strony. Atak Hitlera na swego niedawnego sojusznika sprawił, że powstały warunki, które pozwoliły
tysiącom więzionych Polaków opuścić nieludzką ziemię. Trafił do armii generała Andersa. Na jego szlaku życia pojawiły się
2
Buzułuk, Tockoje, Szachriziabs, Krasnowodzk, Pahlevi, Kanakhin, podchorążówka i... następny cud: dzięki pułkownikowi, a
później generałowi Leopoldowi Okulickiemu znalazł się w grupie przyszłych lotników. W ten sposób trafił do Anglii, gdzie
zrealizował najskrytsze ambicje swego dzieciństwa: po dwóch latach intensywnego szkolenia uzyskał licencję pilota. W
lotach bojowych udziału już jednak nie wziął. Przeszkodziło mu w tym zakończenie wojny.
Był to okres, w którym musiał dokonać swego najważniejszego życiowego wyboru. Miał świadomość, że stosunek
Anglików do polskich żołnierzy, niedawnych aliantów, którym zawdzięczali tak wiele, uległ radykalnej zmianie. Gdy trwały
walki, byli bohaterami, teraz w borykającej się z licznymi problemami Anglii stali się kłopotliwym balastem. Programując
konsekwentnie swe życie, ukończył więc studia inżynierskie, rozpoczynając naukę w Textile Technical College. Nie był to
kierunek jego zainteresowań, ale okazał się dobrym punktem zaczepienia. Po wielu próbach udało mu się w końcu podjąć
właściwe studia w niewielkiej miejscowości w Walii, by następnie ukończyć je w Londynie.
W Anglii, mimo dobrej pracy rządowej, wytrwał jeszcze tylko dwa lata. Pobyt w Londynie był dla niego niezwykle
ważny także z tego względu, że mógł korzystać z bogatej oferty kulturalnej tej wielkiej metropolii. Pogłębiał i doskonalił nie
tylko swoją wiedzę techniczną, ale także ogólną. Uczęszczał na dodatkowe kursy z psychologii, był stałym bywalcem
bibliotek, odwiedzał muzea i sale koncertowe. Delektował się znakomitymi wykonaniami muzyki Bethowena i Chopina,
Czajkowskiego i Wagnera. W stolicy Anglii po raz pierwszy obejrzał „Cyganerię” Pucciniego, „Cyrulika Sewilskiego”
Rossiniego, „Borysa Godunowa” Musorgskiego. Odkrył też urok baletu, oglądając tak genialne spektakle jak „Śpiąca
królewna” i „Jezioro łabędzie” wspomnianego Czajkowskiego. Wszystko to jednak nie zmieniło jego planów życiowych i
mimo, że w Londynie miał wielu przyjaciół i dziewczynę, postanowił wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Podczas
podróży zatrzymał się w Kanadzie, która niespodziewanie okazała się w jego życiu punktem docelowym.
Po latach dzieciństwa spędzonych w Grzybowie i Wrześni, po wojnie i pobycie w Anglii, były to jego czwarte
narodziny. Tu, w wyniku niezwykle intensywnej, pełnej poświęcenia i wytrwałości pracy, odniósł swe wielkie sukcesy
zawodowe. Został autorem bądź współautorem 650 wielkich projektów architektonicznych i budowlanych: mostów,
wieżowców, nowatorsko zaprojektowanych osiedli mieszkaniowych. Połączył dotychczas rozdzielone funkcje projektowe i
budowlane. Wcześniej kto inny obiekt projektował, a kto inny go budował. On udowodnił, wymuszając w konsekwencji
zmianę obowiązujących przepisów, że można to wszystko, nie wyłączając zarządzania i finansowania, połączyć w jedno. W
ten sposób powstał Project Management, który stał się wkrótce modelem powszechnie obowiązującym. Wszystko to
pozwala stwierdzić, że jest człowiekiem życiowego sukcesu, którego on sam nie sprowadza do standardów materialnych. Na
wstępie swej książki cytuje maksymę: „Bo szczęście jest drogą, pogonią, szczęście nie ma domu”. W jego pojęciu sukces,
szczęście to przede wszystkim konsekwentne dążenie do wyznaczonych celów, samorealizacja. Dlatego najważniejsze dlań
jest to, że jest otoczony bliskimi. Że niezależnie od wielu prestiżowych budowli, takich m. in. jak London Towers, obiektu,
który składa się z dwóch wież luksusowych apartamentów, trzech tysięcy metrów kwadratowych sklepów, biur i
pomieszczeń rozrywkowych z pokojami dla gości, krytym basenem i lądowiskiem dla helikoptera, wzbudzających podziw
osiedli Frontenac Village w Kingston, Regent Court w Sudbury czy Strathcona Mews w Toronto, zbudował „Chatę”, dom,
3
który nazywa swoją świątynią; że dzieli w niej życie z ukochaną żoną i partnerem – Leną. Źródłem jego największej
satysfakcji jest jednak to, że stara się być pożyteczny dla innych.
Obszerny, liczący około siedemdziesięciu stron rozdział książki zatytułowany „Powrót do korzeni” (piąte
narodziny) mówi o ścisłej więzi autora z Polską i jego małą ojczyzną – Grzybowem, Wrześnią, Wielkopolską. Jest to
rozdział budujący i przygnębiający zarazem. Budujący, bo świadczy o tym, że przymusowy emigrant, mimo upływu
dziesiątków lat, pozostał w silnych związkach emocjonalnych z krajem swego pochodzenia, przygnębiający, bo dostarcza
dowodów, że ów kraj potrafi tak łatwo i nierozważnie rezygnować z bezinteresowanej pomocy tych, którzy osiągnąwszy
sukces, jego efektów nie chcą zachować wyłącznie dla siebie. Śmiałe, przynoszące pożytek społeczny projekty budowlane,
rozbiły się o szczelny mur korupcji. W tej sytuacji autor książki, zdecydował się na zaprojektowaną z wielkim rozmachem
działalność charytatywną. Jej najważniejszym przedsięwzięciem miała być Akademia Internetowa we Wrześni. W
najgłębszym przeświadczeniu jej projektodawcy niosła ona ogromne możliwości i szanse głównie dla młodego pokolenia
miasta. Była już nie tylko wspaniała idea, ale także konkretna struktura organizacyjna, precyzyjnie opracowany – przy
udziale wybitnych specjalistów, wykładowców wyższych uczelni – program działania. Założona przez autora książki w
latacvh 90. ubiegłego wieku Fundacja Dzieci Wrzesińskich zadeklarowała, że przekaże niezbędny sprzęt, czyli komputery,
władze gminy natomiast miały udostępnić odpowiedni budynek. Był nawet taki obiekt, który Fundacja chciała
wyremontować na własny koszt, ale władze gminy nie wyraziły na to zgody.
W ten sposób upadła jedna z piękniejszych inicjatyw w Poznańskiem, zainspirowana przez emigranta z Kanady. Po
początkowej, obiecującej współpracy w pierwszym okresie, póżniej pojawiły się liczne i nie do końca zrozumiałe trudności.
Zakwestionowano nawet pojęcie Akademii, argumentując, że może być Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie, Akademia
Medyczna w Poznaniu, ale Akademia we Wrześni to bluźnierstwo. Autor książki przytacza bolesne i wprawiające w
zdumienie fakty, ale przyczyn niepowodzenia swej inicjatywy, którą żył wiele lat nie szuka w niechęci czy braku
zrozumienia u ludzi, którzy mogli i powinni mu pomóc. Najbardziej obwinia samego siebie. Przecież miał wystarczająco
wiele zasobów, żeby potrzebny budynek kupić, a jednak, rozżalony, nie uczynił tego. Na szczęście nie wyhamowało to jego
działalności charytatywnej. Życzliwe mu środowiska doceniły jego bezinteresowne wysiłki, honorując go tytułem
„Wielopolanina Roku” oraz „Honorowym Obywatelem Wrześni”, w Toronto, w uznaniu jego zasług, przyznano mu
natomiast ceniony medal „Sursum Corda”.
Choć powołana przez niego Fundacja Dzieci Wrzesińskich działa i dobrze służy społeczności jego małej ojczyzny,
autor książki bardzo żałuje, że idea Akademii Internetowej w pewnych kręgach nie znalazła potrzebnego zrozumienia. Boli
go to tym bardziej, że w 1996 roku, gdy wystąpił z jej projektem, była to jedna z pionierskich myśli tego typu, podczas gdy
dzisiaj można znaleźć miliony stron internetowych na ten temat.
Bilansując swe długie i pełne różnorakich zdarzeń, sytuacji i wyborów życie, autor książki mówi, że pozostał wierny
maksymie Mickiewicza: starał się sięgać, gdzie wzrok nie sięga. A więc stawiać sobie ambitne cele, marzyć i podejmować
wysiłki, by marzeniom tym nadać kształt praktyczny. Jest niewątpliwe, że znaczna część z nich, z pożytkiem dla innych
ludzi, zwłaszcza chorych i potrzebujących, została zrealizowana. Ważną funkcję pełnić będzie Fundusz Wieczysty Fundacji,
4
który autor Pięciu narodzin stara się stworzyć we Wrześni. Jego nienaruszalny kapitał stworzy podstawę finansową, której
odsetki, przekazywane na cele społeczne i charytatywe, zgodne z ideą Fundacji, utrwalą jego związki z ukochaną przezeń
Wielkopolską.
W jednym z ostatnich zdań swej książki Celestyn Bachorz pisze: „Żal mi, że nie dokonałem więcej, bo nie mogłem.”
W tym jednym stwierdzeniu mieści się istota filozofii jego życia i najgłębsza zarazem wartość książki. Jest nią skromność,
pokora wobec tajemnicy egzystencji, wdzięczność za przekazany mu dar życia, które potrafił nasycić tak niezwykłą radością
i mądrością, obdzielając nimi innych.
Powróć do:- Recenzje Wywiady
5

Podobne dokumenty