Relacja ze spływu kajakowego Doliną Baryczy członków V Oddziału
Transkrypt
Relacja ze spływu kajakowego Doliną Baryczy członków V Oddziału
Relacja ze spływu kajakowego Doliną Baryczy członków V Oddziału ZPS w dniach 31.05 – 1.06.2014 r. W nawiązaniu do ubiegłorocznego udanego spływu pontonowego Przełomem Bardzkim / relacja na stronie internetowej Oddziału i w nr 71 Spadochroniarza /, Zarząd V Oddziału ZPS idąc „za ciosem„ , zaproponował tym razem dwudniowy spływ kajakowy Doliną Baryczy. Propozycja wypracowana w trakcie jesiennego cyklicznego spotkania członków naszego Oddziału przy ognisku na Rakowie, zamieszczona na stronie internetowej, spotkała się z żywym zainteresowaniem. Później te wstępne deklaracje jakoś zaczęły wyparowywać, niektóre z przyczyn obiektywnych, ale i tak udało się skompletować grupę w ilości 16 osób, co wydaje się i tak dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę fakt, że dla niektórych, obawy związane z logistyką dwudniowej imprezy, mogły okazywać się za trudne do przezwyciężenia, podczas gdy te nie okazują się szczególnie uciążliwe. W takiej to okoliczności, po wcześniejszej rezerwacji kajaków i skorzystaniu w tym względzie z usług profesjonalnej firmy Kayak Tours (www.kayaktours.pl organizującej również spływy komercyjne na innych rzekach) oraz po zapewnieniu bazy noclegowej w Miasteczku Country w Sułowie, gdzie przewidziano zakończenie I etapu, grupa wczesnym popołudniem 31 maja 2014 r., przy pięknej słonecznej pogodzie, pojawiła się w Miliczu. Zaparkowano pojazdy w pobliżu mostu nad rzeką Barycz, sprawnie przeładowano podręczny sprzęt własny do wodniackich worków, większy bagaż pozostawiając w autach lub przekazując do busa firmy Kayak Tours, którym zabezpieczano spływ i który przewiózł je na miejsce noclegu. Każdy uczestnik został zaopatrzony w indywidualną kamizelkę ratunkową, dostał wiosło do ręki i po zajęciu miejsc w kajakach można było mieszać wodę. Zapowiadający się dość leniwie i bez większych atrakcji spływ rzeką Barycz, wcale się takim nie okazał. Po pierwsze nurt, przynajmniej miejscami, był całkiem przyzwoity ze względu na wyższy stan wody powodowany ostatnimi intensywnymi opadami deszczu, a i włączył się duch sportowej rywalizacji, czy walki, który zawsze gdzieś pozostaje w naszej mentalności, po wtóre na trasie spływu pojawiało się sporo przeszkód, jak zwalone drzewa, zmuszające niekiedy do chowania się wręcz w kokpicie kajaka, by przecisnąć się pomiędzy nimi, a lustrem wody dla uniknięcia w ten sposób tzw. przenoski linią brzegową. Z kolei dość liczne gałęzie, czy konary drzew znajdujące się poniżej lustra wody, to kolejne przeszkody wymagające uwagi i jej czytania, określanej mianem locji. Niekiedy wąskie przesmyki do przepłynięcia powodowane zatorami z osadzających się gałęzi, liści i innej roślinności na podwodnych przeszkodach, czy przepływanie pod mostami dopełniały obrazu. Oczywiście bez klasycznych przenosek ze względu na przeszkody stałe, jak tamy i inne uniemożliwiające przepłynięcie nurtem rzeki, również się nie obyło. Jednym słowem nie było nudno i w dobrym tempie i humorach przemieszczaliśmy się do przodu. Po drodze były i ładne widoki na powszechnie docenianą krajobrazowo Dolinę Baryczy, ale odnosząc to znanego powiedzenia, że i w górach ładne są widoki tylko góry je zasłaniają, tu bardziej obiektywnie, co oczywiste, najczęściej to czyniły dość wysoko położone wały nabrzeżne rzeki. Nie przeszkadzało to jednak w żaden sposób delektowaniem się widokiem przelatującej czapli szarej, jastrzębia, czy bielika nawet, jak i głosem natury w postaci śpiewu ptaków, czy rechotu żab, chyba, że w tym zakresie z kolei nasz załogant uwziął się, by dorzucać swoje tzw. pięć groszy. Na wodzie, ale i nie tylko można było liczyć na ratownika WOPR Szymona Krupę z Kayak Tours, który przy punkcie wodowania udzielił krótkiego instruktażu z zakresu pływania na kajaku i zasad bezpieczeństwa na rzece, a płynąc z nami udzielał cennej pomocy przy taktyce pokonywania przeszkód, jak i asekuracji przy stabilizacji kajaków w momencie dobijania do brzegu i związanego z tym ich opuszczania i zajmowania w nich miejsc. Wymienionemu zawdzięczamy również, że wskazując na walory krajoznawcze rzeki Młynówki i kusząc perspektywą konsumpcji smacznej ryby w smażalni nadwodnej w Rudzie Sułowskiej, przekonał do kontynuowania dziennej trasy, całość uczestników. Oczywiście, jak się w takich sytuacjach okazuje ze smacznej ryby nic nie wyszło, albowiem smażalnia okazała się być zamknięta ze względu na prace przy zbiornikach wodnych i przerwy w odłowie ryb, ale w pozostałej części wskazywany 6-ci kilometrowy odcinek spływu rzeczywiście okazał się najładniejszą jego częścią, pomijając jej ostatni kilometr. Okazało się, że dla wszystkich była to świetna zabawa. Trasa pełna meandrów w malowniczym otoczeniu, wąskie koryto, a co za tym idzie bliskość brzegów, rozległe trzciny i szuwary, przypominające klimaty znad Biebrzy, których w tym miejscu trudno było się spodziewać, pozwalały na pełny relaks i podziwianie widoków wyłaniających się za kolejnym załomem, sama zaś rzeka uczy wręcz ciągłego i prawidłowego manewrowania pomiędzy dającymi się ominąć przeszkodami. Z całą pewnością wielu, jeżeli nie wszyscy, pomijając zmęczenie, było zadowolonych z tegoż odcinka spływu. Wówczas mogliśmy też docenić logistyczną obsługę spływu, gdy busem firmy Kayak Tours kierowcy zostali od razu przewiezieni do Milicza po swoje auta, którymi zabrali następnie swoich współpasażerów do Sułowa na miejsce noclegu, po czym przy wykorzystaniu tego samego busa, by uczestnicy nie musieli zbędnie tracić czasu, zostały dopiero przez obsługę spływu załadowane i przewiezione na miejsce kolejnego etapu, kajaki, specjalnie do tego celu przystosowaną przyczepą. Na kempingu w Sułowie też daliśmy radę, choć standard domków i tak jeden z wyższych dla tej miejscowości, mógł być poniżej wartości oczekiwanych, to z każdą godziną nocnej Polaków rozmowy, przy specjałach z grilli, miało to coraz mniejsze znaczenie, no może poza tymi, co wcisnąć się musieli na najwyższą gałąź / po jednym piętrowym łóżku w każdym domku /, ale wydaje się, że nikt zmęczony, nie musiał się tam gramolić, o czym świadczy brak wydarzeń nadzwyczajnych dnia następnego. Klimat wieczornych rozmów po wcześniejszym wysiłku, jest niezapomniany, do tego sami mieliśmy jeszcze we władaniu Miasteczko Country, a że w pobliżu na terenie Ośrodków Wypoczynkowych była dyskoteka, to i tam stanęły kroki naszych przedstawicieli, w czym nie zawiódł również nasz ratownik Szymon i kolega z jego teamu. Rano, po śniadaniu dało się słyszeć głosy, że i tak było całkiem fajnie na kempingu. Drugi dzień spływu rozpoczęliśmy o godz. 11.00 od pobliskiego jazu w Sułowie do m. Żmigród. Za nami startowały następne ekipy, dzięki czemu uzyskaliśmy potwierdzenie, że poza relaksem wola walki też była – nikt nas nie wyprzedził. Po przenosce przy jazie NIezgoda tzw. Tamie Goeringa, wydawało się, że spokojnie dopłyniemy już do miejsca zakończenia spływu, kiedy to w miejscu wartkiego przewężonego nurtu ukazało się zwalone drzewo znajdujące się tuż nad wodą, bezpośrednio za którym, na linii wody znajdowało się kolejne drzewo z minimalnym trudnym do przepłynięcia przesmykiem przy prawym brzegu. W takiej okoliczności większość kajaków dobiła do brzegu i przenoska w bagnie – błocie po kostki, była gotowa. Płynący na końcu Ryszard Olszowy Prezes naszego V Oddziału ZPS-u, zachował jednak klasę jak przystało też na komandora spływu i nie brodząc w błocie, albowiem był to spływ rzeczny , jakąś ekwilibrystyką pokonał tą przeszkodę po linii wodnej. Inna z kolei załoga, balansując na wspomnianym drzewie, przerzuciła kajak górą. Warto odnotować też, że dalszą konsolidację, czy integrację mieliśmy również na rzece, kiedy to tworząc wodny relative work całej grupy i dokując kajaki burta do burty, płynęliśmy taką platformą przez dłuższy czas, snując opowieści, aż wpłynęliśmy w trzciny. Po godz. 15.00 zabawa na wodzie się skończyła, pozostało to samo co wyżej opisane działanie związane z udaniem się po samochody i powrót do domu uczestników spływu, dla części z symbolicznym piwkiem na pobliskiej imprezce, czy obiadem w jakiejś knajpce po drodze. Pokonaliśmy trasę o długości 18 km w pierwszym i 21 km w drugim dniu. Pozostały wyniesione wrażenia, spotkania i wspomnienia. Do zobaczenia na następnych imprezach, zachęcamy do udziału, czy warto – wystarczy zapytać uczestników spływu kajakowego. Jan Nowiński