W akademiku Uniwersytetu Illinois, w lokalu 303 naprzeciwko windy

Transkrypt

W akademiku Uniwersytetu Illinois, w lokalu 303 naprzeciwko windy
III
W akademiku Uniwersytetu Illinois, w lokalu 303 naprzeciwko
windy na trzecim piętrze Tarik Hasib wiedzie życie odmierzane
wskazówkami zegara. Samotny, szczupły, zdyscyplinowany, napięty
– podąża naprzód w niezmiennym, równym rytmie. Codziennie od
ósmej rano do trzeciej po południu krąży między salami wykładowymi, laboratoriami i biblioteką. Potem wraca do swojego mieszkania,
żeby zjeść obiad przed telewizorem i dwie godziny się zdrzemnąć.
Punktualnie o siódmej wieczorem – a Tarik Hasib nigdy, choćby się
waliło i paliło, nie zmienia swoich nawyków ani na jotę – wyłącza
telefon komórkowy, nastawia w pokoju płytę z delikatną muzyką
i przyjmuje pozycję, w której spędził większość swojego trzydziestopięcioletniego życia. Pochyla się nad niewielkim biurkiem i powtarza
lekcje, a raczej wypowiada bezlitosną wojnę informacjom, walczy
z nimi, aż zatriumfuje i zarejestruje je w mózgu tak, że nic ich stamtąd
już nie usunie. Rozkłada przed sobą książki i notatki, wpatruje się
w nie dużymi, lek­ko wyłupiastymi oczami, marszczy brwi, zaciska
cienkie wargi. Mięśnie jego bladej twarzy kurczą się; na niej samej
rysuje się taka zaciętość, jakby Tarik cierpliwie znosił jakiś ból. Kiedy
skupienie sięga szczytu, mężczyzna całkowicie odcina się od otoczenia, nie zwraca wówczas uwagi nawet na dzwonek do drzwi, zapomina o pozostawionym na gazie czajniczku z herbatą, tak że woda
wyparowuje i naczynie się przypala. I tak bez końca... Niekiedy zrywa
się nagle na nogi i wydaje głośny okrzyk lub zaczyna okładać pięściami wyimaginowanego przeciwnika i miotać w niego paskudnymi
obelgami. Czasem wyrzuca ręce w górę i wykonuje niepohamowany
taniec, szalejąc po całym pokoju. W taki sposób daje wyraz radości,
32
A l a
a l - A s w a n i
kiedy uda mu się pojąć jakiś problem naukowy, który dotąd był dla
niego zbyt trudny.
Z taką właśnie determinacją Tarik Hasib chodzi w swoim codziennym świętym kieracie. Wyjątkiem jest niedziela. Przeznacza ją na
obowiązki, które mogłyby go oderwać od nauki w ciągu tygodnia.
Robi najpotrzebniejsze zakupy w supermarkecie, pierze w pralni przy
akademiku, odkurza mieszkanie, gotuje na cały tydzień i chowa jedzenie do papierowych pojemników, żeby łatwiej je było odgrzać. To ten
wojskowy dryl pozwolił mu na utrzymanie się na szczycie, co wcale
nie było prostym zadaniem. A przecież jako uczeń szkoły podstawowej zajął pierwsze miejsce w okręgu kairskim, w gimnazjum – trzecie,
a w szkole średniej w rankingu ogólnokrajowym – ósme z wynikiem
99,8 procent. Tarik był prymusem również przez pięć kolejnych lat
w Akademii Medycznej. Ponieważ jednak nie udało mu się w tym
czasie nawiązać odpowiednich znajomości, skierowano go na dalszą
naukę do Zakładu Histologii, a nie na chirurgię ogólną, o której zawsze
marzył. Szybko jednak przezwyciężył smutki i na nowo poświęcił się
pracy. Zdobył dyplom magisterski magna cum laude z histologii, a następnie wytypowano go na zagraniczne stypendium doktoranckie.
Podczas dwóch lat studiów na Uniwersytecie Illinois Tarik nadal się
wyróżniał, zbierając same piątki od góry do dołu.
Czy to znaczy, że Tarik Hasib nie ma żadnych rozrywek?
Nic podobnego. Tarik ma swoje drobne przyjemności, na przykład
basbusę1, której składniki sprowadza z Egiptu i którą po mistrzowsku
przyrządza. Potem kładzie gotowe ciasto na stole w kuchni i jeśli nauka
przebiega w zadowalający sposób, nagradza się przepysznym kawałkiem słodkości, którego wielkość jest współmierna do ilości wykonanej
pracy. Co wieczór, nawet podczas sesji egzaminacyjnej, przestrzega
również godziny relaksu, składającej się z dwóch części: wrestlingu
i fantazjowania. Nie pójdzie spać, zanim nie obejrzy na kanale sportowym całego pojedynku zapaśniczego. Od samego początku bierze
stronę większego zawodnika. Kiedy ten wymierza ciosy w twarz przeciwnika, aż tryska krew, kiedy chwyta go w pasie i ciska na matę ringu
albo kiedy ściska jego głowę mocarnym ramieniem, a potem rzuca na
1
Basbusa – rodzaj bardzo słodkiego ciasta z kaszy manny, wymieszanej z syropem z roztopionego
masła, cukru, mleka i miodu.
C h i c a g o
33
bandę, jakby tamten był melonem mającym się zaraz rozpęknąć, Tarik
zaczyna klaskać, skakać jak szalony i wydzierać się niczym widz, który
zatracił się w muzyce na koncercie Umm Kulsum2: „O Boże! Ty dzika
bestio! Żłop jego krew! Zmiażdż mu łeb! Wykończ go dzisiaj!” Pod
koniec rozgrywki Tarik opada bez tchu na łóżko, leje się z niego pot,
jakby to on sam stoczył pojedynek. Jednak to „coś” tkwiące głęboko
w jego wnętrzu zostało już zaspokojone (może jakieś marzenie o sile
– wszak od dziecka był chudy i wątłego zdrowia).
Gdy minie uciecha z wrestlingu, nadchodzi chwila na fantazje,
sekretną przyjemność, za którą tęskni do utraty tchu, a gdy o niej
myśli, uderzenia serca wprawiają go w silne drżenie. Wyciąga płytę
kompaktową ze skrytki w dolnej szufladzie biurka, wkłada ją do komputera i zaraz otwiera się przed nim magiczny świat nadzwyczajnej
urody: pociągające, czarujące blondynki o gładkich nogach, ponętnych
udach, fantastycznych piersiach różnej wielkości, a wszystkie ze sterczącymi wyraźnie brodawkami. Już sam ten widok doprowadza go
do szaleństwa... Wkrótce pojawiają się krzepcy, atletycznie zbudowani
mężczyźni z długimi, nabrzmiałymi członkami w stanie wzwodu,
lśniącymi jak starannie wykute, gigantyczne stalowe młoty. Chwilę
później wszyscy oddają się nadzwyczaj zgodnej kopulacji; wznoszą
się frywolne, chrapliwe odgłosy i lubieżne jęki. Kamera koncentruje
się na twarzy kobiety, która krzyczy z największej rozkoszy i przygryza dolną wargę. Tarik jest zdolny do opanowania podniecenia tylko
przez kilka minut. Zaraz potem pędzi do łazienki, jakby brał udział
w wyścigu albo spieszył ugasić pożar. Staje przed umywalką i daje
upust rozkosznemu napięciu. Stopniowo uspokaja się i odzyskuje
równowagę. Bierze gorącą kąpiel, wykonuje ablucje, odmawia wieczorną modlitwę – łącząc raki parzyste z nieparzystymi3 – a w końcu...
naciąga na głowę damską pończochę, którą przywiózł z Egiptu, w celu
wygładzenia włosów na rano i przykrycia nimi w miarę możliwości
stale powiększającej się łysiny. Gasi światło i, biorąc przykład z sunny
2
Umm Kulsum (1904–1975) – największa egipska śpiewaczka, uwielbiana po dziś dzień w całym
świecie arabskim.
3
Raka – sekwencja modlitewna złożona ze skłonów, wyprostów, czołobicia, w sumie z siedmiu
ruchów. Każda z pięciu codziennych modlitw muzułmańskich składa się z innej liczby rak (raki
wykonywane w układzie parzystym zwane są szaf, a w nieparzystym – witr); najczęściej modlitwa
liczy od dwóch do czterech rak.
34
A l a
a l - A s w a n i
Proroka – pokój Mu i modlitwa – układa się w łóżku na prawym boku4,
a potem szepce pokornym głosem: „Boże, poddałem się Tobie, skierowałem twarz ku Tobie, oddałem moje sprawy Tobie, powierzyłem mój
kark Tobie, z tęsknoty za Tobą i z bojaźni przed Tobą. Nie ma ucieczki
i pomocy, jak tylko w Tobie. Uwierzyłem w Księgę, którą objawiłeś,
i Proroka, którego posłałeś”5. Potem zasypia.
***
Prawdopodobieństwo zepsucia się maszyny rośnie wraz ze stopniem
jej złożoności. Jedno silne uderzenie wystarczy, by zniszczyć komputer, choćby był wyposażony w najnowocześniejszy system. Tarikowi
Hasibowi wymierzono taki cios w zeszłą niedzielę. Jednak żeby zrozumieć, co się stało, musimy najpierw zobaczyć, jak Tarik obchodzi
się z kobietami.
Kiedy mężczyźnie podoba się kobieta, zabiega o jej względy tkliwymi słówkami, raduje jej serce umizgami i komplementami lub po
prostu ją rozśmiesza i zabawia ciekawymi opowieściami. Taka jest
bowiem natura człowieka i zwierzęcia, ba, nawet owada: jeśli samiec
chce złączyć się w akcie płciowym z samicą, musi najpierw delikatnie
i łagodnie pogładzić jej czułki – wtedy ta zmięknie i mu się odda. To
prawo natury nie dotyczy niestety Tarika Hasiba; jest on wręcz jego
zaprzeczeniem. Jeżeli jakaś kobieta przypadnie mu do gustu, zaczyna
traktować ją wrogo, usiłuje za wszelką cenę wprawić ją w zakłopotanie i zdenerwowanie. A im bardziej mu się podoba, tym bardziej jej
dokucza. Dlaczego tak się zachowuje? Tego nie wie nikt. Cóż, możliwe, że chce w ten sposób zamaskować przesadne onieśmielenie, jakie
odczuwa w towarzystwie kobiet. A może to pociąg do kobiety sprawia, że Tarika ogarnia przy niej jakieś osłabienie i próbując nad tym
zapanować, przypuszcza na nią druzgocący atak. Albo wreszcie żyjąc
w osamotnieniu, na podobieństwo sępa, i tocząc bezwzględną walkę
o pierwszeństwo, opiera się po prostu jakiemukolwiek uczuciu, które
4
Sunna – zbiór informacji na temat życia i postępowania proroka Mahometa, w którym muzułmanie
szukają odpowiedzi na różne problemy życiowe; w sunnie znajdują się zalecenia dotyczące również
rzeczy dosyć prozaicznych, na przykład tego, na którym boku należy układać się do snu, którą ręką
sięgać po pożywienie i tak dalej.
5
Według sunny tę modlitwę (du’a) odmawiał prorok Mahomet przed snem, leżąc na prawym boku.
C h i c a g o
35
mogłoby go oderwać od pracy. To osobliwe piętno doprowadziło już
zresztą do zniszczenia wielu inicjatyw małżeńskich, które Tarik podejmował z najszczerszymi intencjami; wszystkie jednak kończyły się
pożałowania godnymi wypadkami. Ostatni z nich wydarzył się dwa
lata przed jego wyjazdem na stypendium. Udał się wówczas z matką
do domu pewnego emerytowanego generała, aby poprosić o rękę jego
córki. Spotkanie rozpoczęło się w sympatycznej atmosferze, podano
schłodzone napoje i słodycze, wymieniono uprzejmości. Przyszła
panna młoda, o imieniu Rasza, absolwentka kierunku hiszpańskiego
na wydziale językoznawstwa, była naprawdę piękna – miała długie,
czarne, proste włosy, czarujący uśmiech, który ukazywał równiutkie
białe zęby, ujmujące dołeczki w policzkach i urzekającą twarz o jasnej
cerze. Jej pełne, delikatne ciało tryskało energią i rozsyłało w przestrzeń
podszyte seksapilem wibracje; zdekoncentrowało ono na chwilę Tarika,
gdy wyobraził sobie, że posiadł je na własność i wyczynia z nim różne
cuda. Jednak dosyć szybko jego zachwyt przeistoczył się, jak zwykle,
w skłonność do agresji. Początkowo próbował nad nią zapanować, ale
nie zdoławszy, skapitulował. Ojciec „panny młodej” – jak to w takich
okazjach bywa – rozprawiał o córce z miłością i podziwem. Rzekł
zatem z pewną dumą:
– Rasza jest naszą jedyną córką. Zrobiliśmy co w naszej mocy,
żeby zapewnić jej najlepsze wykształcenie. I, dzięki Bogu, przez całe
życie pobierała nauki w szkołach językowych. Od przedszkola do
liceum.
Tarik zerknął na niego swoimi trochę wyłupiastymi oczami i zapytał
z kpiącym uśmieszkiem na poczerwieniałej twarzy:
– Przepraszam, baszo6. Do której mianowicie szkoły chodziła panna
Rasza?
Generał zamilkł na chwilę, bo pytanie go cokolwiek zaskoczyło, ale
zaraz odpowiedział uśmiechnięty i wciąż przychylnie nastawiony:
– Do szkoły Amona.
Tak oto Tarik znalazł się przed bramką i zaraz silnym kopnięciem
posłał do niej piłkę. Na twarzy wykwitł mu lekki uśmiech, który starał
się ukryć dla spotęgowania efektu:
6
Basza – inaczej pasza; oryginalnie nazwa wysokiego urzędu w imperium osmańskim; obecnie
w Egipcie tytuł grzecznościowy kierowany do osób starszych lub wyższych rangą.
36
A l a
a l - A s w a n i
– O, przepraszam, panie generale. Liceum Amona nigdy w swojej
historii nie było szkołą językową. To placówka eksperymentalna, czyli
zwyczajna szkoła państwowa, ale pobierająca symboliczne czesne.
Oblicze rozmówcy przybrało wyraz niepewności, która zaraz przedzierzgnęła się w niezadowolenie. I tak generał wdał się z Tarikiem
w ostrą dyskusję na temat różnicy między szkołami eksperymental­
nymi a szkołami językowymi. Matka Tarika próbowała wtrącić mitygujące słówko; kilkakrotnie, marszcząc brwi i zaciskając usta, dawała
synowi dyskretne znaki, żeby zamilkł. Jednak jego irytacja już znajdowała ujście, już nie mógł jej powstrzymać. Zaczął ostro odpierać
argumenty ojca „panny młodej”, podjąwszy decyzję o zadaniu mu
ostatecznej klęski w bezpośrednim starciu. Oznajmił zatem, wzdychając, jakby był zmęczony rozmową o sprawach oczywistych:
– Z całym szacunkiem, proszę pana, ale jest pan w oczywistym
błędzie. Różnica między szkołą Amona a szkołami językowymi jest
zasadnicza. Szkół nauczających języków obcych jest niewiele w Egipcie
i są one dobrze znane. Nie każdy może ot, tak się do nich zapisać.
– Co pan ma na myśli? – zapytał generał, którego twarz zdążyła już
spurpurowieć z wściekłości.
Tarik odczekał chwilę, zanim zadał decydujące uderzenie:
– Dokładnie to, co powiedziałem.
Kilka chwil upłynęło w milczeniu. Generał nie szczędził wysiłków
(prawie słyszalnych w jego oddechu), żeby zapanować nad gniewem.
W końcu odwrócił się do matki Tarika, siedzącej na prawo od niego,
i wiercąc się w miejscu, odezwał się znaczącym głosem, obwieszczającym koniec wizyty i zarazem narzeczeństwa:
– Szanowna pani, to był zaszczyt i łaska.
Droga powrotna bardzo się ciągnęła. W taksówce między Tarikiem
a jego matką zawisło ciężkie milczenie. Kobieta z okazji zaręczyn
włożyła swoją najlepszą kreację: długi granatowy kostium i kapelusz
w tym samym kolorze, ozdobiony złocisto-srebrzystymi cekinami
i kryształowymi perełkami. Życzyła sobie, żeby jej syn zaręczył się
przed podróżą do Ameryki. Ale on – jak to on – zepsuł wszystko,
tracąc szansę na ślub. Zrezygnowała już nawet z udzielania mu rad.
Wielokrotnie przecież powtarzała mu, że co prawda jest szanowanym i wyglądanym kandydatem na męża, że wszystkie dziewczęta
go pragną, lecz jego prowokacyjny sposób bycia wywołuje u ludzi
37
C h i c a g o
przekonanie, iż jest agresywny i ekscentryczny, a to wzbudza u nich
lęk o córki.
Tarik, jak gdyby wyczuł, o czym myśli jego matka, rzucił nagle:
– Widziałaś, mamo, tych zakłamanych ludzi? Mówią, że szkoła
Amona jest szkołą językową!
Matka przyglądała się mu przez dłuższą chwilę, w końcu odparła
łamiącym się głosem, w którym mieszała się czułość z naganą:
– Kochanie, temat nie był tego wart. Ten człowiek miał tylko zamiar
pochwalić się swoją córką... Przecież to naturalne!
Tarik przerwał jej ostro:
– Owszem, ma prawo chwalić się swoją córką, ale niechże nas nie
okłamuje! Mówiąc, że Amon to szkoła językowa, za nic ma naszą inteligencję. A ja mu na to nie pozwolę.
***
Kiedy tamtego wieczoru Tarik Hasib obudził się z drzemki, postanowił najpierw skończyć zadanie ze statystyki, a później udać się po
cotygodniowe sprawunki. Zajął się rozwiązywaniem problemów statystycznych, wytężał umysł i zapisywał liczby, z niepokojem zerkał na
koniec książki, za każdym razem mając nadzieję, że jego odpowiedź
jest prawidłowa. Wtem w całym akademiku rozległ się dźwięk syren
alarmowych, z radiowęzła zaś dobiegł głos ostrzegający przed pożarem w budynku i wzywający lokatorów do jak najszybszego opuszczenia mieszkań. Umysł Tarika wypełniały cyfry, więc chwilę zajęło
mu uświadomienie sobie, co się dzieje. Błyskawicznie poderwał się
z miejsca i wypadł na schody pomiędzy przestraszonych studentów.
Po całym budynku rozproszyli się już strażacy, którzy sprawdzali, czy
lokatorzy z wszystkich pięter zostali ewakuowani. Potem naciskali
specjalne włączniki w ścianach, żeby opuścić stalowe, ognioodporne
drzwi. Podnieceni studenci zebrali się w hallu przy wejściu, śmiejąc się
i szepcząc nerwowo. Większość zeszła już w piżamach, dzięki czemu
Tarik – mimo całej grozy sytuacji – miał rzadką okazję przyjrzenia się
odkrytym nogom dziewcząt. Nagle w najdalszym kącie sali pojawiły
się trzy osoby zmierzające w ich kierunku, z każdym krokiem rysy
ich twarzy stawały się wyraźniejsze: nadchodziło dwóch funkcjonariuszy policji Chicago – biały, raczej krępy i tęgawy oraz czarny,
wysoki i umięśniony; w środku maszerowała Szajma Muhammadi we
38
A l a
a l - A s w a n i
flanelowym dżilbabie, którego nie miała czasu zmienić. Trójka dotarła
w końcu do recepcji. Biały policjant wyjął kawałek papieru i odezwał
się oficjalnym głosem:
– Moja panno, podpisze pani oświadczenie, że odpowiada za wszelkie szkody, które mogą ujawnić się w przyszłości z powodu wywołanego przez panią pożaru. Musi pani również podpisać zobowiązanie,
że już nigdy coś takiego się nie powtórzy.
Szajma wbiła wzrok w twarz białego mundurowego, jakby nie rozumiejąc, o co chodzi. Czarny policjant wyglądał na kogoś, kto zaraz
rzuci obraźliwy żart:
– Droga przyjaciółko, nie wiem, co się jada w twoim kraju, ale radzę
ci, żebyś zmieniła swoją ulubioną potrawę, bo prawie puściłaś z dymem uniwersytet! – zarechotał, wyraźnie niespeszony, podczas gdy
jego kolega usiłował ukryć uśmieszek za dobrymi manierami.
Szajma pochyliła się i w milczeniu podpisała dokument. Policjanci
wymienili jeszcze parę słów i odeszli. Niedługo potem podano, że
zagrożenie minęło, i studenci zaczęli się rozchodzić do swoich mieszkań. Szajma jednak nadal stała przed biurem recepcji. Blada jak śmierć,
trzęsła się i oddychała głęboko, próbując wziąć się w garść, jak ktoś,
kogo obudził przerażający koszmar. Miała wrażenie, że odebrano jej
duszę i że wszystko, co się wydarzyło, to nieprawda. Ponadto obezwładniało ją poczucie wstydu na myśl o tym, że obejmował ją strażak;
plecy wciąż ją bolały od nacisku jego dłoni.
Tymczasem Tarik Hasib stał i dokładnie jej się przyglądał. Potem
dwukrotnie obszedł ją wokół, badawczo taksując wzrokiem, jak zwierzę obwąchujące osobnika nieznanego gatunku. Zrazu spodobała się
mu, ale szybko zachwyt przemienił się, jak zawsze, w przesadne oburzenie. Znał jej imię, widywał ją już w Katedrze Histologii, lecz udawanie, że nie ma pojęcia, kim jest, sprawiało mu przyjemność. Podszedł
do niej powoli, a gdy znalazł się dokładnie naprzeciwko, obrzucił ją
bacznym, karcącym, podejrzliwym spojrzeniem, przeznaczonym dla
studentów medycyny w Kairze, których pilnował podczas egzaminów
pisemnych. Dopiero wtedy zapytał ze wzgardą:
– Jest pani Egipcjanką?
Potwierdziła, kiwając głową w udręce, ale zaraz, niczym grad pocisków, posypały się na nią kolejne pytania: „Co pani studiuje? Gdzie
pani mieszka? Jak wywołała pani pożar?” Szajma odpowiadała ledwo
C h i c a g o
39
słyszalnym głosem, unikając patrzenia mu w oczy. Na moment zapadła
cisza i wówczas Tarik znalazł dogodną okazję do niespodziewanego
ataku:
– Niech mnie pani posłucha, siostro Szajmo. Jest pani w Ameryce,
a nie w Tancie. Musi się pani zachowywać w cywilizowany sposób.
Popatrzyła na niego w milczeniu. Co miałaby mu powiedzieć? Że
to, co zrobiła, dowodzi jej głupoty i zacofania? Zastanawiała się nad
odpowiedzią, kiedy przybliżył się do niej, gotowy ją uciszyć i ostatecznie pogrążyć.

Podobne dokumenty