I stanie się Ciemność. Strach, Ból, Cierpienie zawładną światem

Transkrypt

I stanie się Ciemność. Strach, Ból, Cierpienie zawładną światem
I stanie si Ciemno .
Strach, Ból, Cierpienie
zawładn wiatem.
Ksi
Ciemno ci zasi dzie na tronie
skazuj c wszystko na wieczn m k .
Lecz nadejdzie wiatło
- Ogie po ród Nocy,
niejeden Zły stanie si Dobrym,
Słaby pokona Pot nych.
Ksi ga Przepowiedni 17, 11-19
Pierwszy dzie lata. W całej prowincji dzie ten był wolny od pracy. Chyba w ka dym
mie cie organizowane były ró ne festyny. Nie inaczej było w Cladree. Od samego rana
słycha było odgłosy krz taniny. Mieszka cy sprz tali, dekorowali swoje domy – ogólnie
panowało wielkie poruszenie. Głównym sprawc tego zamieszania miał by niejaki Themisto
– gnomi iluzjonista, o którego wyst p zabiegał sam burmistrz Cladree – Shelard Greenberg.
Jednak nie wszystkim udzielił si ten nastrój. W małym domku na skraju miasta mieszkał
pewien niziołek.
- Uuaa… czemu tu tak jasno? – wymamrotał Lyle jednocze nie przeci gaj c si . Od dawna
czekał na ten dzie . Wreszcie mógł si spokojnie wyspa i, co najwa niejsze, nie musiał i
do pracy, której wr cz nienawidził. Posada pomocnika w sklepie zielarskim na pierwszy rzut
oka wydawała si lekka, łatwa, przyjemna i ciekawa. Wszystko by si zgadzało gdyby
zielarzem nie był zrz dliwy starzec o imieniu Egbert, który nie znosił Lyle’a i zmuszał go do
coraz ci szej pracy. Mały hobbit musiał spełnia wszelkie zachcianki starca i „zamyka
uszy” na do cz ste docinki a niekiedy nawet obelgi. Jednak dzi miało do tego nie doj
wi c Lyle obudził si w bardzo dobrym humorze. Wstał i zacz ł si ubiera . Wło ył to co
zwykle: ciemno-br zowe, znoszone spodnie, wyci gni t , biał koszul i specjalnie na dzi
przygotowane i wyczyszczone br zowe trzewiki. Nie powodziło mu si dobrze ale sowim
wygl dem przypominał szlachcica a gdyby nie jego dojrzała twarz - szlacheckie dziecko.
Miał bowiem 23 lata. Gdyby nie niski wzrost nie przypominałby hobbista, poniewa nie lubił
zarostu. Swoje czarne włosy strzygł krótko i regularnie si golił. Wi kszo ludzi miała si z
niego i jego dumnego wygl du. Lyle za wszelk cen chciał pokaza , e w jego yłach płynie
szlachecka krew. Wiedział jednak, e to nieprawda. Jego rodzice byli zwykłymi
mieszczanami. Matka, Verna, zmarła w kilka dni po jego narodzinach. Do 14 roku ycia
mieszkał z ojcem Eldonem. Wtedy Eldon razem z wszystkimi dorosłymi hobbitami musiał
stawi si do pobliskiego fortu w celu uzupełnienia armii przed prawdopodobn wojn z
buntownikami z regionów przygranicznych. Lyle’em zaj ła si s siadka, Gladiola, u której
sp dził kilka lat, poniewa ojciec został uznany za zaginionego i do tej pory nie powrócił.
Lyle długo czekał na powrót Eldona ale po kilku latach pogodził si z tym, e nigdy wi cej
go nie zobaczy. W wieku 19 lat uciekł z domu zabieraj c wszystkie warto ciowe rzeczy:
troch pieni dzy, komplet srebrnych sztu ców i przedmiot przechodz cy z ojca na syna: star ,
ci k kusz . Lyle strze e jej jak oka w głowie i nie dopuszcza do siebie my li, e mógłby j
kiedy straci . To ona kilka razy uratowała mu ycie podczas tułaczki po niebezpiecznych
regionach prowincji. Na ycie „zarabiał” okradaj c najpierw drobnych kupców i mieszczan,
potem zacz ł nawet włamywa si do domów. Jednak nigdy nie zabrał wi cej ni było mu
potrzebne. Kradzie stała si nie tylko jego zawodem ale i pasj . Uwielbiał emocje jakie
towarzyszyły mu przy niebezpieczniejszych „wypadach” a tak e satysfakcj jak czuł po
perfekcyjnie wykonanej pracy. Kiedy dotarł do Cladree dopisało mu szcz cie, poniewa od
razu znalazł wolne mieszkanie po jakim starym hobbicie a kilka dni pó niej nieszcz sn
ofert pracy u zielarza. Zdawał sobie spraw , e ze wzgl du na jego obecn sytuacj nie mo e
jej rzuci . Nie porzucił jednak swojego dawnego zawodu. Nadal troch kradł ale robił to od
czasu do czasu, kiedy nadawała si okazja i kiedy naprawd potrzebował pieni dzy.
Dzisiejszy dzie był jednym z tych szczególnych. Na festynie zbierze si na pewno du o
ludzi, wi c Lyle b dzie miał pole do popisu. Umył si , uczesał i szybkim krokiem wyszedł z
domu kieruj c si w stron karczmy. Dochodziło południe, chyba nikt nie pozostał w domu –
ulice wypełnione były lud mi, prawie ka da chata była wspaniale przystrojona.
- Lyle! – krzykn ł pewien wysoki młodzieniec – Idziesz dzisiaj na rynek?
- Eee… Ale po co? – odpowiedział Lyle zatrzymuj c si .
- Jak to po co? Przecie dzisiaj ma wyst pi Wielki Themisto Iluzjonista! Zapomniałe ? –
zdziwił si Halldor. Był to jeden z niewielu przyjaciół niziołka. Miał on krótkie,
ciemnobr zowe włosy i zielononiebieskie oczy. Ubrany był w czarne spodnie i biał koszul ,
na nogach miał czarne trzewiki.
- Nie, nie zapomniałem. Nie bardzo chce mi si tam i . Nie interesuje mnie takie czarymary, zwłaszcza w wykonaniu gnoma.
- Eee, chłopie, nie mo esz nie pój . Wszyscy id , a jak wszyscy to wszyscy… - na jego
twarzy ukazał si szelmowski u mieszek.
- Yyy…no…mo e przyjd , ale … nie wiem czy si wyrobi … - wymigiwał si Lyle.
- Nie „mo e” tylko na pewno. Znajd ci i sił przyprowadz . Troch rozrywki ci nie
zaszkodzi. – stanowczo powiedział Halldor.
- Taa, haha, zobaczymy… - roze miał si hobbit i powoli ruszył w stron karczmy.
- No zobaczymy, zobaczymy… tego gnoma.
Lyle nie usłyszał tych słów. Powoli zbli ał si do „Królewskiego Kufla”. Widział ju szyld,
na którym widniał srebrny kufel a obok niego połyskiwała korona. To jedyna karczma w
Cladree. Lyle bywał w niej kilka razy dziennie, poniewa był tak leniwy, e nie robił sobie
niada , obiadów, kolacji, podwieczorków i wielu innych posiłków. Strasznie du o jadł a
mimo tego był szczupły. „Królewski Kufel” był całkiem spor tawern . W rodku znajdowało
si sze prawie prostok tnych stołów po cztery miejsca przy ka dym. Wn trze nie było
specjalnie udekorowane: na cianach wisiało kilka ozdobnych pater i talerzy. Z prawej strony
stał kontuar a obok znajdowały si schody prowadz ce na gór . Na pi trze było kilka małych
lecz wygodnych pokojów przeznaczonych do wynaj cia, które rzadko były puste, poniewa
Cladree le y na trasie jednego z wi kszych szlaków handlowych. Lyle wszedł do rodka.
Karczma była prawie pusta. W k cie siedziało trzech oprychów po dobrych kilku kolejkach
(tu b dzie jaka nazwa tego słynnego trunku) – dumy Thorima. Był on całkiem wysoki jak na
krasnoluda. Miał dług , rud brod i takie same w sy. Z pocz tku ludzie nie ufali mu i cz sto
próbowali go oszukiwa . Jednak od dłu szego czasu jest jednym z najbardziej szanowanych,
wpływowych i najbogatszych mieszka ców. Od razu polubił Lyle’a, bo jak stwierdził:
„dziwacy musz trzyma si razem”. Thorim miał bowiem mani na punkcie swojej
niezwykle okazałej brody. Całymi dniami potrafił zanudza swoich klientów opowie ciami o
niej. Lyle pewnym krokiem skierował si w stron krasnoluda, który sprawiał wra enie
dziwnie zmartwionego.
- <eek> To znowu ten wir, Goodbarrel… – dobiegło z k ta sali.
- Witam, panie szlachcic. Znowu na piechot ? – zadrwił jeden z oprychów.
- A gdzie si zapodziała <eek> pa ska kareta? – dodał drugi.
- Hahahaha!! – wszyscy wybuchn li gromkim miechem.
- Thorim! <eek> Dawaj jeszcze kolejeczk ! – krzykn ł kolejny prawie osuwaj c si na
ziemi . Krasnolud szybko przyniósł trzy kufle pełne (trunek).
- 3 srebrniki. – powiedział stanowczo.
- Jutro <eek> ci zapłacimy.
- 3 srebrniki. – powtórzył niewzruszony.
- Przecie nas znasz. <eek> Wiesz, e <eek> zawsze płacimy. – tłumaczył si pijaczyna.
- Znam was i dlatego macie mi zapłaci . Inaczej nic nie dostaniecie. – jego głos był coraz
gło niejszy.
- Dawaj, <eek> bo inaczej <eek> pogadamy! – krzykn ł jeden z oprychów. Tego było ju za
wiele dla Thorima. Nikt nie b dzie mu groził w jego własnej karczmie a tym bardziej kilku
głupich, pijanych wie niaków.
- Wynocha!! I ebym was tu wi cej nie widział!! – krasnolud a poczerwieniał ze zło ci.
Złapał za kołnierz dwóch rzezimieszków i jednym, pot nym ruchem skrócił im drog do
wyj cia o dobre kilka metrów. Cała trójka szybko wybiegła na zewn trz krzycz c:
- Jeszcze si policzymy karle! Zabieraj swoj zawszon brod z naszego miasta!!
Thorim chciał za nimi pobiec jednak w ostatniej chwili opanował si , poniewa wymy lił ju
sposób jak dopiec moczymordom. Troch spokojniejszy wrócił do rodka. Lyle ze
zdenerwowaniem przygl dał si tej sytuacji. Jego złodziejski instynkt podpowiadał mu, e
interwencja troch by go zabolała. Kiedy było ju po wszystkim wdrapał si na stołek,
specjalnie dopasowany do wzrostu niziołka.
- Te pijaczyny chyba nigdy nie dadz mi spokoju. – alił si Thorim – Widz , e ciebie te
zaczepiaj . – dodał.
- Eee, nie zwracam na to uwagi. Nie b d zni ał si do ich poziomu. – ze spokojem
odpowiedział Lyle.
- Masz racj . S inne sposoby na pozbycie si ich. – w oku krasnoluda ukazał si tajemniczy
błysk.
- Co masz na my li? – hobbit od razu dostrzegł to spojrzenie. Mimo, i wiedział o co mniej
wi cej chodzi był ciekaw w jaki sposób Thorim chce uprzykrzy ycie uci liwym bywalcom
karczmy. Nie godzi si przecie , eby takie incydenty miały miejsce w „Królewskim Kuflu” –
najlepszej gospodzie w promieniu wielu kilometrów.
- Mam pewien plan ale jeszcze go nie dopracowałem. Obiecuj , e b dziesz pierwsz osob ,
która si o nim dowie.
- Heh, prawie zapomniałem po co tu przyszedłem. Jeszcze nie jadłem dzi niadania. Podaj
mi to co zwykle. – poprosił Lyle. Nie mógł uwierzy , e zapomniał o tak wa nej rzeczy.
Thorim przyniósł mu kilka sucharów i troch miodu.
- A co do tej awantury: gdzie si podział stra nik? Przecie zawsze kto tu pilnował
porz dku. – zapytał hobbit.
- No tak, zawsze kto tu był ale niestety dzi jest pierwszy dzie lata – wszyscy maj wolne.
Nie mogłem nic zrobi . Ehh, dlatego troch boj si o karczm . – westchn ł – Wprawdzie to
tylko jeden dzie ale wiesz jak to jest. Mnóstwo pijanych ludzi b dzie si pał tało po ulicach.
Jeszcze zachce im si tu przyj i narobi bałaganu. Najbardziej obawiam si tych trzech. Po
tym co si dzisiaj stało na pewno wróc . Wiedz te , e to jedna z niewielu okazji, kiedy nie
ma stra nika… - Thorim wydawał by si załamany.
- Mo e ci w czym pomóc? Przecie wiesz, e zawsze mo esz na mnie liczy . – powiedział
Lyle przegryzaj c suchara – Mo e nie jestem silny ale na zabezpieczeniach si znam. Halldor
pewnie te b dzie zainteresowany. Rozmawiałem z nim dzisiaj. Bardzo narzekał na brak
rozrywki – hobbit u miechn ł si – Ta banda pospolitaków nie ma szans w starciu z nami.
Lyle wiedział, e zbyt du a pewno siebie mo e go zgubi . Jednak nigdy nie potrafił
powstrzyma si od takich komentarzy.
- Hmm… nie wiem, pomy l i dam ci zna . Chciałem zgłosi to do burmistrza ale najpierw
musz jako przetrwa ten dzie . – krasnolud nie był ju tak rozmowny jak zawsze. Nawet
nie miał ochoty rozmawia o swojej brodzie. Lyle doko czył je i szykował si do wyj cia.
- To porozmawiam z Halldorem. Przyjdziemy tu niedługo to co wymy limy. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – odpowiedział Thorim nadal wyra nie zmartwiony.
Min ło południe. Ju prawie całe ulice były udekorowane. Lyle poszedł w stron rynku. Z
daleka widział spory tłum. „Czy by ju si zacz ło” pomy lał i przy pieszył kroku. Po drodze
mijał wielu mieszka ców tak e id cych w tamt stron . Nie rozumiał ich zadowolenia. „Jak
mo na mia si z jakich głupich sztuczek jeszcze głupszego gnoma?” Kiedy dotarł ju na
rynek prawie zamarł z wra enia. Nigdy nie widział takiego wielkiego tłumu. Wsz dzie gwar,
krzyki, piewy. Dookoła porozstawiane były stragany z tandetnymi wiecidełkami,
kolorowymi tkaninami, zagranicznymi ziołami. Oczywi cie wszystko było bardzo drogie.
„Ludzie s dziwni. Jak mo na kupi tak tandet za takie pieni dze?” pomy lał Lyle z
pogard . Podszedł do straganu z ziołami a przynajmniej tak mu si wydawało, poniewa nie
do , e był niski to jeszcze wokół stoiska tłoczyło si około trzydziestu ludzi. „Mo e maj tu
co ciekawego?” Nagle co w tłumie przykuło jego uwag . To była sakiewka. Wisiała sobie
spokojnie u boku jakiego grubego mieszczanina próbuj cego dopcha si do straganu. Stan ł
jak wryty. Cały czas wpatrywał si w ow sakiewk . Nie słyszał nic oprócz brz ku monet w
kołysz cej si sakwie. Przez chwil był jakby sparali owany. Patrzył si i słuchał. Wydawało
mu si , e co go woła.
- Lyyyyyleeeeeeee – słyszał to jakby w zwolnionym tempie. Nie potrafił si poruszy . Cały
czas stał i słyszał tylko d wi k uderzaj cych o siebie srebrników i swoje imi . Nie potrafił
powiedzie sk d dochodzi owo wołanie. Kto lub co go woła? W ci gu tej chwili zadał sobie
to pytanie chyba tysi c razy. Ta chwila była dla niego wieczno ci . Widział zamazane
sylwetki mieszka ców, jakie bardzo jasne wiatło biło mu prosto w oczy, które zacz ły mu
ju łzawi . Powoli zacz ł opada z sił. Poczuł jak uginaj mu si nogi, nie potrafił tego
powstrzyma . Oczy prawie mu si ju zamkn ły ale i tak prawie nic nie widział poprzez łzy.
Wydawało mu si , e zaraz upadnie na ziemi . Wołanie ju prawie ustało. Jeszcze resztki
echa obijały mu si o uszy. Nie słyszał te brz ku pieni dzy. Zapanowała wielka cisza a w
niej on, sparali owany, zacz ł upada . Nagle poczuł ból w plecach. W jednej chwili ogromne
ci nienie uderzyło mu do głowy. Wielki ból przeszedł całe jego ciało. Nie był w stanie tego
wytrzyma . Run ł na ziemi jak pora ony.
- Gdzie si pchasz, mały?! – krzykn ł zdenerwowany wie niak. Lyle w jednej chwili
otrz sn ł si , wstał i nadal nie wiedział co si dzieje. Po chwili dotarło do niego, e jest w
samym rodku wielkiego tłumu. Naprzeciw niego stał wysoki m czyzna.
- I co si tak gapisz?! Kolejka obowi zuje! – usłyszał. Troch oszołomiony rzucił ostre
spojrzenie mieszka cowi i ruszył mi dzy g szczem dziesi tek nóg w stron straganu z
ziołami. Słowa wie niaka uznał za zniewag i jakiego rodzaju wyzwanie. Chciał pokaza , e
mimo, i nie zamierza nic kupi , wci nie si do kolejki. Podniecony parł do przodu. Zr cznie
omijał nogi klientów i unikał kopniaków. Nagle jego wzrok znów przykuła ta sama sakiewka.
W pierwszym momencie bał si , e powtórzy si to, co stało si przed chwil . Nadal nie miał
poj cia co to było. Nie był w stanie teraz o tym my le . Był bardzo zm czony i czuł potworny
ból na całym ciele. Mimo to zachowywał si normalnie a przynajmniej tak mu si wydawało.
Widział tego samego grubego człowieka i t sam sakiewk . „Hmm... to nie b dzie trudne...”
pomy lał. W jednej chwili wyci gn ł r k i ostro nie odpi ł sakw od wie niackiego pasa.
Szybko schował łup do kieszeni. W tym momencie odczuł ogromn satysfakcj . Dawno nie
kradł i mimo, i nikt nie mógł go zobaczy a cała sztuka ograniczała si tylko do umiej tnego
i ostro nego odpi cia sakwy, poczuł wielk ulg . Wiedział, e dawno tego nie robił i nie był
pewny swoich umiej tno ci. Troch go to uspokoiło i na chwil zapomniał o dziwnym
wydarzeniu z przed kilku minut. Znów ruszył w stron straganu. Kiedy udało mu si ju
dopcha ujrzał do spory stół, przykrytym bł kitnym obrusem w ółte wzory. Wydawało mu
si , e mog by to jakie runy ale nie był pewien, bo nie znał si na tym. Troch uczył go
Egbert ale były to jedynie dziwne nazwy ziół, których i tak nie potrafił zapami ta . Na stole
le ało kilkadziesi t szklanych pojemników. W niektórych le ały kawałki ró nych ro lin w
innych dziwne zmielone składniki. Przygl dał si im przez dłu sz chwil ale nie mógł
rozpozna adnej znajomej ro linki. „Hmm... a mo e jednak co kupi ? Nigdy nie widziałem
takich ziół.” pomy lał i rzucił w stron sprzedawcy, staraj c si przekrzycze zebrany tłum:
- Daj mi troch tego, kupcze! – rzekł, wskazuj c gdzie na rodek stołu.
- 6 srebrników! – odpowiedział redniego wzrostu, wychudzony człowiek. Jego twarz
nabrała dziwnego grymasu jakby nie chciał sprzeda tego hobbitowi. Zapakował do torebki
kilkadziesi t listków i podał w kierunku Lyle’a. Niziołek ostro nie wło ył r k do kieszeni –
próbował otworzy skradzion wcze niej sakiewk i wyj z niej troch pieni dzy. Nie
wiedział jednak czy jest tam a 6 srebrników. Nie miał przy sobie wi cej pieni dzy ale liczył
na to, e teraz ju sta go na taki zakup. Okazało si , e w rodku była potrzebna mu suma a
nawet troch wi cej. Podał pieni dze kupcowi, wzi ł torebk i schował j do kieszeni.
Odszedł od stoiska, co wcale nie było łatwiejsze ni dopchanie si na pocz tek kolejki. Lyle
ruszył dalej. Mijał kolejne stragany.
- Wielki Themisto Iluzjonista! Zapraszamy na wspaniały pokaz sztuk magicznych! Ju dzi
wieczorem! Wielki Themisto Iluzjonista! – krzyczał jaki człowiek ubrany w kolorowe szaty.
Obok niego dwóch innych błaznów skakało, ta czyło, miało si . Ogólnie rzecz bior c starali
si zabawia publiczno , która i tak ich ignorowała. Lyle nadal nie miał ochoty tego ogl da .
Nie tylko nie lubił gnomów ale tak e brzydził si magi . Wolał konwencjonalne metody.
Popatrzył chwil na błaznów i poszedł dalej próbuj c znale co godnego uwagi. „Mo e
znajd gdzie Halldora? Thorimowi przyda si ka da pomoc.” Chodził po rynku miedzy
straganami rozgl daj c si za przyjacielem. Jednak w tłumie nie sposób było go znale .
„Chyba nic z tego. Id do Thorima, mo e Halldor b dzie gdzie w okolicy.” pomy lał Lyle i
skierował si w kierunku południowej cz ci miasteczka. Po jakim czasie udało mu si
wreszcie opu ci rynek. Wysoka temperatura coraz bardziej dawała mu si we znaki. W ród
tłumu z ka d chwil słabł. Miał wra enie, e niedługo zemdleje. Kiedy wyszedł z placu
szybko skierował si do cienia. Przyjemny chłód przeszył jego ciało. W jednej chwili
oprzytomniał i poczuł si o wiele lepiej. Szedł tak przez kilka minut a w oddali ujrzał pewn
posta id c w jego kierunku. Wydało mu si to dziwne, poniewa prawie wszyscy
mieszka cy byli na rynku i owa posta była jak na razie jedyn osob , któr spotkał w drodze
do karczmy Thorima. Mimo wszystko szedł dalej nie zwracaj c na to wi kszej uwagi. Jednak
po przej ciu kilkunastu metrów rozpoznał Halldora. Obaj przy pieszyli kroku.
- Lyle! Gdzie si tak włóczysz? Szukam ci ju od dłu szego czasu. – powiedział Halldor
rozpoczynaj c rozmow .
- Jak to gdzie? Przecie sam chciałe mnie wyci gn na ten głupi pokaz… - odpowiedział
Lyle.
- Widziałem ci tam przez chwil i wołałem ale nie słyszałe . My lałem, e poszedłe do
domu.
- To ty mnie wtedy wołałe ?? – spytał Lyle, przypominaj c sobie t dziwn sytuacj . Był
do zaskoczony. Jeszcze przed chwil był w stanie uwierzy , e nie było to zwykłe
zasłabni cie. Jednak Halldor rozwiał troch jego w tpliwo ci. Mimo wszystko Lyle’a
ciekawił jeszcze jeden szczegół. „Je li to Halldor mnie wtedy wołał to prawdopodobnie
musiałem zemdle ... W ko cu było troch duszno. Tylko dlaczego słyszałem jeszcze d wi k
obijaj cych si o siebie monet? Było... było tak gło no a ja potrafiłem to usłysze ... hmm...
dziwne...”
- To jednak słyszałe ? Czemu si nie odwróciłe ? – zapytał lekko podenerwowany
młodzieniec.
- Tak....nie...chyba nie...zreszt nie wa ne. – Lyle był troch zdezorientowany – Narzekałe
na brak rozrywki, tak? By mo e dzi nadarzy si okazja. Trzeba pomóc Thorimowi.
- Brak rozrywki? Pomóc Thorimowi? O czym ty mówisz? – pytał zaskoczony Halldor.
- Tak, trzeba mu pomóc chroni „Królewski Kufel”. Dzi wszyscy maj wolne, stra nik te ,
wi c karczma zostaje bez ochrony. Thorim martwi si , e dzi na ulicach b dzie wielu
pijanych i mog troch narozrabia . Szczególnie tych trzech oprychów, których dzi wyrzucił.
– wyja nił Lyle.
- Wyrzucił? Szkoda, e tego nie widziałem!
- Po pieszmy si . – przerwał mu hobbit – Nie wiemy ile mamy jeszcze czasu.
- No dobra, chod my.
Poszli w stron karczmy.
- A jak mo emy mu pomóc? – zapytał Halldor.
- Nie wiem. Miał co wymy li . Wiem, e pó niej chciał i z tym do burmistrza. Na pewno
by co wskórał – to w ko cu Thorim. – odparł Lyle.
- Zupełnie nie rozumiem tych wie niaków. Przecie wiedz , e Thorim cieszy si wielkim
szacunkiem władz, wi c czemu z nim zacz li? Na pewno kara ich nie ominie. – dziwił si
młodzieniec.
- Na pewno. – zgodził si hobbit – Problem w tym, e maj jeszcze dzisiejszy wieczór i cał
noc, eby jeszcze bardziej da si Thorimowi we znaki.
- Ciekaw jestem co wymy li. Sami raczej nie damy rady im trzem.
- Hmm… Wolałbym, eby jednak sko czyło si na strachu. Na pewno jest jaki sposób, eby
ich powstrzyma , ale jednak lepiej, eby do niczego nie doszło. – odparł Lyle.
- Mo liwe, e niepotrzebnie si martwimy. Ci trzej pewnie poszli na rynek. Jest tam par
kramów z trunkami. Kto wie czy nie le teraz nieprzytomni w jakim zaułku.
- A mo e gdzie indziej narozrabiali i zaj ła si nimi stra ? Wszystko jest mo liwe. Jednak
lepiej by przygotowanym na wszystko.
- Masz racj . – potwierdził Halldor – Chod my szybciej, ju nie mog si doczeka .
Po kilku chwilach ujrzeli szyld „Królewskiego Kufla”. Z wewn trz słycha było krzyki,
miech, czasem kto zaczynał piewa . Weszli do rodka. Rzeczywi cie było do tłoczno. W
karczmie go ciło bowiem około dwudziestu ludzi. Pili, piewali, grali w karty – jak to w
ka dej gospodzie. Za kontuarem stał zniecierpliwiony Thorim. Gdy tylko zauwa ył przyjaciół
krzykn ł:
- Lyle! Halldor! Chod cie szybko!
W jednej chwili podbiegli do krasnoluda.
- My lałem, e ju nie przyjdziecie. – rzekł karczmarz – Musicie mi pomóc.
- Masz racje. – powiedział Halldor rozgl daj c si dookoła – Przydałaby ci si ochrona.
- Domy lam si , e masz ju jaki plan. – stwierdził Lyle
- No.. ekhm, trudno to nazwa planem ale wymy liłem „co ”. Długo si nad tym
zastanawiałem lecz ze wzgl du na moj sytuacj i brak czasu b dzie to chyba najlepsze i
najrozs dniejsze rozwi zanie.
- No powiedz co mamy zrobi . – wtr cił zniecierpliwiony Halldor.
- Pod ajcie za mn : czego si obawiam? – spytał Thorim.
- Pijaków..., e ci rozwal karczm – odpowiedział Lyle.
- A czemu boj si ich akurat teraz?
- Bo nie ma stra nika...
- Tak. A gdzie jest stra nik? – karczmarz pytał dalej.
- Jak to gdzie? Wszyscy s na rynku.
- Czemu s na rynku?
- Nie mów, e chcesz znale jak stra ? Przecie to jeden z niewielu dni wolnych od pracy.
Nikt si nie zgłosi… - powiedział Halldor.
- No wła nie. Chyba nie chcesz i na rynek i szuka jakiego naiwniaka? – dodał Lyle.
- Nie, nie. Nie zamierzam nigdzie i . Oni sami tu przyjd . – na twarzy Thorima pojawił si
u miech.
- Co?! Chyba artujesz? Jak chcesz to zrobi ?!
- Normalnie. W ko cu miałem wymy li plan, wi c go wymy liłem. A wy mi w tym
pomo ecie.
- Dobra, przecie po to tu przyszli my. – rzekł młodzieniec.
- Powiedz co mamy zrobi . – dodał niziołek.
- Słuchajcie uwa nie. eby sprowadzi tu stra trzeba w jaki sposób ich zach ci . Najlepiej
było by znale jakiego barda lub błazna i przyprowadzi ich do karczmy. Do tego dzi
(trunek) stra nicy b d mogli kupi za pół ceny. Wiem, e niewielu ludzi oprze si takiej
propozycji. Gdyby jeszcze znalazł si jaki bard… Wystarczyłoby gdyby piewał w pobli u
„Królewskiego Kufla”. W ten sposób stra była by blisko. Mam zadanie dla was obu. Jeden z
was pomo e mi zrobi odpowiedni tabliczk a drugi przejdzie si po rynku i poszuka jakich
bardów, błaznów i stra ników.
- Ja mog si rozejrze za jak stra . – zgłosił si Lyle.
- To w takim razie ja pomog ci z t tabliczk . – powiedział Halldor.
- Lyle, tylko si po piesz. Nie mamy zbyt wiele czasu. – rzekł Thorim do zbli aj cego si do
wyj cia hobbita.
- Nie martw si . Za chwil nie b dziesz si mógł op dzi od stra ników! – krzykn ł niziołek
wychodz c z karczmy.
Lyle szybko ruszył w kierunku rynku. Był troch zawiedziony, poniewa chciał si troch
rozerwa a takie szukanie stra y nie jest zbyt pasjonuj cym zaj ciem. „Ehh... my lałem, e
Thorim lepiej(bardziej?) si postara...” Po kilku minutach był ju na rynku. Zr cznie
przedzierał si przez ogromny tłum ludzi jaki zgromadził si na głównym placu miasta.
Rozgl dał si na wszystkie strony w poszukiwaniu stra y lub bardów lecz z jego wzrostem
nie było to łatwe. Usiłował znale sobie jakie miejsce, z którego mógłby wypatrzy
„ofiar ”. W pewnej chwili przypomniał sobie, e w okolicach rodka rynku znajduje si
studnia, na któr z łatwo ci mógłby si wdrapa . Rozejrzał si wokół siebie próbuj c znale
jaki punkt orientacyjny, dzi ki któremu dowiedziałby si , w którym miejscu placu si
znajduje. Po chwili wiedział ju , w któr stron ma si kierowa , eby doj do studni. W ród
panuj cego ogromnego gwaru dało si usłysze pie ni i muzyk ulicznych grajków a tak e
krzyki handlarzy.
- Najlepsze tkaniny w całej okolicy(zmieni na nazw regionu jak j wymy le :P )! Tylko u
(imi ), najta sze ceny, najlepsza jako ! Doskonały jedwab!
- Kupujcie u (imi )! Najlepsze zioła z (nazwa inszej krainy)!
- Wielki Themisto Iluzjonista! Ju dzi wieczorem wspaniały pokaz sztuk magicznych!
Lyle kontynuował poszukiwania. Coraz sprawniej przedzierał si poprzez tłum, który z ka d
chwil g stniał. Mimo to niziołkowi szło si du o lepiej i szybciej, bez wi kszych problemów
unikał kopniaków i zderze . Nie min ła chwila a jego oczom ukazała si upragniona studnia.
Przy pieszył kroku i po chwili wdrapywał si ju na murowan konstrukcj . Wspi ł si na
sam szczyt i rozejrzał wokoło. Znajdował si mniej wi cej w centrum rynku. „Taaak, co
teraz?” pomy lał. „Hmm... Wlazłem na studni tylko po co? Stra y kr ci si troch w pobli u
ale jak zejd st d to strac ich z oczu a w tym tłumie ci ko b dzie si szybko dopcha ... Uh,
pozostaje mi tylko jedno” u miechn ł si do siebie i zacz ł krzycze ile miał tylko sił:
- (trunek Thorima) prawie za darmo! Tylko dzi w Królewskim Kuflu wielka zni ka dla
mundurowych(?)!

Podobne dokumenty