9/2006 - Kalejdoskop Kulturalny Reymont

Transkrypt

9/2006 - Kalejdoskop Kulturalny Reymont
Numer 9/2006
"Kalejdoskop" nr 9/2006
Informator Kulturalny i Turystyczny Łodzi i województwa łódzkiego
Coraz trudniej mi pisać do Ciebie, coraz trudniej do Ciebie mi być - pisze o swojej "Trudnej miłości" do młodej polskiej
demokracji Andrzej Poniedzielski. Niełatwo pogodzić się też z faktem, że kolejne wakacje dopiero za rok. Na
nadchodzącą jesień Michał Jagiełło poleca spacery po podłódzkich lasach, w których każdy z nas może odnaleźć kulkę od
szrapnela, kopiejkę z 1901 roku czy hitlerowski fenig - bo prawdziwa historia nie porasta kurzem w muzeach ale jest w
naszych myślach, emocjach, wrażeniach ("Wakacje ze szrapnelem"). Nudzić nie będziemy się i w mieście, gdyż początek
sezonu kulturalnego zapowiada się interesująco.
Już 1 września rozpoczyna się V Festiwal Dialogu Czterech Kultur. - To jedyny festiwal w Europie, który swoim zasięgiem
obejmuje wiele rodzajów, gatunków sztuki i jest kierowany do różnych odbiorców - zapewnia dyrektor Maciej Okuński, z
którym rozmawiamy o tym, co się udało w dotychczasowych edycjach i jaka jest tegoroczna oferta festiwalu ("Pięć razy
cztery"). W "Kalejdoskopie" zamieszczamy również szczegółowy harmonogram imprez. Nowy sezon rozpoczynają
łódzkie teatry. Dyrektor Jerzy Zelnik reżyseruje w Teatrze Nowym "Rozbity dzban" Henricha von Kleista, "Logos"
przygotowuje premierę "Wygnanych" - przedstawienia opartego na motywach Orgii i Pasji Pasoliniego, zaś "Arlekin"
zaprasza na I Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych TrotuArt. - Coraz bardziej interesuje mnie teatr mówiący o
sprawach ważnych, trudnych a nawet bolesnych - mówi Waldemar Zawodziński, dyrektor artystyczny "Jaracza", z
którym rozmawiamy o najbliższych planach repertuarowych ("Tropy"). "Jakie muzeum?" chce prowadzić w Łodzi
Jarosław Suchan, nowy dyrektor Muzeum Sztuki? W placówce oglądać można salę polskiego fotomontażu z okresu
dwudziestolecia międzywojennego - powiększającą od lipca Międzynarodową Kolekcję Sztuki XX wieku - z dziełami m.in.
Janusza Marii Brzeskiego, Kazimierza Podsadeckiego, Stefana Themersona ("Narodziny Robota").
Poza zapowiedziami nowości mamy dla Czytelników i inne niespodzianki. Tylko u nas przeczytać można fragment
niedrukowanych wspomnień Kazimierza Kędzi, znanego łódzkiego artysty, ucznia Strzemińskiego, który opowiada o
burzliwych początkach łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych ("Autobiografia"). I nasz największy wrześniowy hit - nieznany
w Polsce wiersz Jana Lechonia dla Elżbiety Wittlin! Przywiozła go niedawno ze Stanów Zjednoczonych Maria
Kornatowska. Plonem jej wizyty w Waszyngtonie są także "Portrety" Wielkich Starców Emigracji: Zofii Korbońskiej i Róży
Nowatorskiej oraz "Tako pisze Woody Allen" - rzecz o filozofii... żywienia w perspektywie historycznej. Okazuje się
bowiem, że dziś kto żyw pisze książki kucharskie i wiekopomne diety.
"Przyrodnik czy artysta?" - o to, kim jest fotograf przyrody pytamy prezesa Okręgu Łódzkiego Związku Polskich
Fotografików Przyrody, Ryszarda Sąsiadka. Z kolei z nowym prezesem Okręgu Łódzkiego Związku Polskich Artystów
Plastyków, Grzegorzem Kalinowskim rozmawiamy o tym, dlaczego warto dziś należeć do związku i jak ożywić polski
rynek artystyczny ("Trzy procent sztuki"). "Silni mężczyźni", silne instrumenty, silny repertuar - gwarantują dobre
funkcjonowanie Orkiestry Dętej MPK już od 85-ciu lat. Na "Granat między książkami" można trafić w Księgarni
Odkrywcy, choć militaria to nie jedyna atrakcja tego niezwykłego miejsca, dodajmy, że prowadzonego przez kobiety...
I region. Czy historię Łowicza trzeba będzie cofnąć o ponad sto lat? Na to wskazują ostatnie badania archeologiczne,
przeprowadzone na ruinach prymasowskiego zamku ("Zamek za złotówkę"). Co, poza Rezerwatem Niebieskie Źródła,
przyciąga turystów do Tomaszowa Mazowieckiego - dowiemy się od Pełnomocnika do spraw Strategii i Rozwoju Urzędu
Miasta, Klaudiusza Wilmańskiego ("Muzeum bez kapci"). Ryszard Bonisławski opisuje uroki Zgierza, czyli "Miasta przy
trakcie" a Kalina Jerzykowska zdradza "Jak to się robi w Piotrkowie?" We wrześniu rusza projekt Łódzkiego Domu Kultury
"Pejzaż wszystkich świętych", dzięki któremu w dwunastu miejscach naszego województwa pojawią się tradycyjne
kapliczki przydrożne, zrekonstruowane przez artystów ludowych. Pierwsze obiekty zostaną konsekrowane w Szarbsku,
Klementynowie i Bąkowej Górze i znów święci: Hubert, Barbara, Rozalia, Jan Nepomucen chronić będą miejscową
ludność przez zarazami i innymi nieszczęściami... Także na wrzesień planowany jest Światowy Zjazd Aleksandrowian. W
programie są m.in. projekcje filmów realizowanych podczas zagranicznych warsztatów przez uczniów miejscowej szkoły
("W Aleksandrowie Łódzkim").
Polecamy również nasze miesięczne kalendarium, a w nim repertuar teatrów, muzeów i galerii Łodzi oraz województwa
a także propozycje innych miejskich placówek kulturalnych.
Michał B. Jagiełło
Wakacje ze szrapnelem
Lato za nami. Byli w Łodzi turyści, poznawali jej historię. Jak? Rutynowo. Jedno muzeum, drugie muzeum, spacer po
zabytkowych zakątkach. Historia to jest to, co było: ustawione w gablotkach, powieszone na ścianach, opisane w
przewodniku.
Mnie było dane zerknąć na historię, która żyje. Sierpniowy poranek w lesie pod Łodzią. Obok mnie stoją dwaj młodzi
ludzie z wykrywaczami metali. Mówią o sobie "odkrywcy". Szukają militariów z I wojny. Zagłębiamy się między drzewa.
Głośny pisk urządzenia: coś jest pod ziemią. W ruch idzie saperka. Niewypał, spory pocisk artyleryjski. W 1944 r. w
pobliżu wyleciał w powietrze niemiecki magazyn amunicji. Tuż przed wybuchem Powstania. Może zardzewiałe żelastwo
było przeznaczone dla Warszawy i szczęśliwie nie spełniło swojego zadania, kogoś nie zabiło, czegoś nie zburzyło?
Chłopcy przysypują pocisk. Niech leży.
Następny pisk. I jeszcze jeden. Coś małego. Ostrożne przesypywanie garści ziemi. Jedna stalowa kulka, druga, trzecia. To
zawartość szrapneli. Kiedy się rozrywały, kulki raziły ludzi. To listopad 1914 roku, bitwa o Łódź. No tak, w tym lesie
Niemcy rozbili rosyjską dywizję, poległo pół tysiąca sybiraków z Chabarowska. Trzymam w ręku wilgotną szarą kulkę,
nieco większą od ziarenka grochu, i nagle uświadamiam sobie, że dostałem z muzeum w Krasnojarsku listę żołnierzy
poległych pod Łodzią. Może to ta kulka uśmierciła Gerasima Fedotowa, lat 27, chłopa ze wsi Korowka, ojca trojga dzieci?
Na prawo od szrapneli znów sygnał wykrywacza. Tym razem moneta. Miedziana kopiejka. Zaśniedziała, ale czytelna:
1901 rok. Jakiś żołnierz zgubił ją w ucieczce przed szrapnelami. Może wypadła mu z kieszeni, kiedy padał śmiertelnie
ranny? Oczami wyobraźni widzę tę scenę: eksplozje, sołdaty uciekają w głąb lasu. Kulki i kopiejka wyznaczają kierunek.
Idziemy. Po kilku krokach mocny, wyraźny sygnał. Kopiemy. Łuski. Poszukiwacze mają wprawę. Powyginana zardzewiała
grudka jest dla nich jak książka. Łuska krótka i pękata jest od rosyjskiego karabinu typu mosin. Smuklejsza i węższa to
niemiecki mauzer. Jest jeszcze jedna moneta - hitlerowski fenig ze swastyką. To już czasy Litzmannstadt, II wojna. Ale
blaszany guzik okazuje się cennym znaleziskiem: to od carskiego munduru. A więc jestem na polu walki.
W tych szrapnelowych kulkach, łuskach, guzikach bitwa trwa do dziś. Nieco dalej chłopcy znajdują całe "łódki" z
nabojami. Regularnie co kilka metrów. Dopowiadam historię: wzdłuż okopów pędził wóz z amunicją, ktoś w pośpiechu
rzucał jej zapasy strzelającym żołnierzom. Nie mieli czasu sięgnąć po naboje - może zrywali się do ostatniego w życiu
ataku na bagnety? Aha, jest i sam bagnet - wąski, długi. Kojarzy się z rożnem. Ot, kawał żelaza. W domu zaczynam go
czyścić. Na początek - kąpiel w proszku do prania. Kiedy po pół godzinie zaglądam do zlewu, czuję zimny dreszcz. Woda
jest różowa. Nie od rdzy: proszek rozpuścił substancje organiczne. W zagłębieniach bagnetu musiały tkwić skamieniałe
grudki krwi. Zobaczyłem krew człowieka, który zetknął się z tym bagnetem 92 lata temu. Kim był? Niemcem?
Rosjaninem? Polakiem w mundurze obcej armii?
Potem sam zrobiłem dwumetrowy prawosławny krzyż i zatargałem go na plecach do lasu pełnego okopów. Brzozowy,
bo jak świat światem żołnierzom wszystkich armii stawiało się i stawia brzozowe. Stoi do dziś. Widziałem nawet, jak ktoś
się pod nim modlił. Raz leżały polne kwiatki.
Prawdziwa Historia nie porasta kurzem w muzeach. Jest w myślach, emocjach, wrażeniach. Idzie jesień. Zachęcam do
spaceru po podłódzkich lasach. Niech każdy znajdzie na ziemi swoją kulkę od szrapnela, która nawet dziś jest w stanie
trafić człowieka prosto w serce.
Tropy
Rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim, dyrektorem artystycznym Teatru im. S. Jaracza w Łodzi
Małgorzata Karbowiak: - Jaki będzie ten nowy sezon? Znakiem rozpoznawczym "Jaracza" od lat jest rozmowa o "dzisiaj".
Czasami aż boli. Ale coraz trudniej opisać polskie kompleksy i fobie. I jakim językiem, żeby nie był z lamusa ale i nie
przesadzał z "nowomową"?
Waldemar Zawodziński: - Trzeba uświadomić sobie za każdym razem, jaki teatr chce się "robić". Czy taki, który ma
pomagać w zrozumieniu nas samych i tego, co za oknem, czy taki, który będzie te rzeczywistości mistyfikował. Coraz
bardziej interesuje mnie teatr mówiący o sprawach ważnych, trudnych, a nawet bolesnych. A teatr umie o tym mówić i
mówi zajmująco.
- Można jednak preferować teksty uniwersalne, ponadczasowe albo pozycje w szczególny sposób rymujące się właśnie
w tym momencie z jakimiś aspektami naszej rzeczywistości. Jako przykład z minionego sezonu przywołam spektakle
"Widm" czy "Prześwitu", nie napisane w Polsce, ale przecież trafiające w samo sedno naszych zagrożeń...
- Bardzo często się zdarza, że dyrektor artystyczny i reżyserzy tworzący razem z nim oblicze teatru podobnie wyczuwają i
nazywają to, co może się wydarzyć.
Często śledząc mechanizmy społecznych zachowań teatr świadomie lub intuicyjnie wskazuje tropy rzeczywistości. W
"Widmach" na przykład artykułuje się przesłanie, że nie tak łatwo przeciąć "duchową pępowinę". Każdy z bohaterów
tego dramatu ma swoje widmo, od którego nie może się wyzwolić.
W "Prześwicie" to, co zdarzyło się między postaciami - próba powrotu do siebie po latach - to nie tylko dramat
psychologiczny, to również metafora postaw: być i mieć.
- Wróćmy do nadchodzącego sezonu.
- Niewielu jest już reżyserów, którym dyrektor artystyczny teatru mógłby "zlecić" wyreżyserowanie wybranego przez
siebie dramatu. Tylko wtedy bowiem, gdy reżyser głęboko identyfikuje się z wybranym przez siebie tekstem jest szansa,
że powstanie istotne przedstawienie. Najważniejsze to pozyskanie interesujących reżyserów, którzy pokażą widzom, w
jak złożonej i trudnej rzeczywistości przyszło im żyć.
To dzięki osobowości twórczej reżysera teatrowi udaje się mówić ze sceny o sprawach istotnych atrakcyjnym językiem.
Wybory reżyserskie muszą być bardzo osobiste. Dyrektor powinien umiejętnie dokonywać selekcji propozycji reżysera.
- Jacy więc reżyserzy będą decydowali o jakości najbliższego sezonu w "Jaraczu"?
- Mariusz Grzegorzek, Jacek Orłowski, Zbigniew Brzoza, Piotr Tomaszuk, Wojciech Kościelniak, Małgorzata Bogajewska,
Ireneusz Janiszewski, Katarzyna Deszcz i ja.
Już wkrótce zobaczymy dramat jednego z najciekawszych dramaturgów młodego pokolenia - Pawła Sali pt. "Szwaczki".
Ważny, bolesny tekst, a w Łodzi powinien zabrzmieć wyjątkowo dotkliwie. To nie tylko realistyczna opowieść o ludziach
żyjących w okrutnych warunkach, rozpaczliwie szukających cudu, to także metafora świata, w jakim żyjemy. Bez nadziei,
pełnego lęków, desperackich gestów.
"Pierścień obrony" Władimira Zujewa to kolejny dramat, którego prapremierę zobaczą widzowie jesienią na deskach
Teatru Jaracza. Ten interesujący dramaturg rosyjski znakomicie pokazuje, jak wojna budzi śpiące w ludziach demony.
Ale żeby nie było tylko dramatów - dla równowagi komedia, z której można wyczytać mądrości o naturze ludzkiej.
"Poskromienie złośnicy" Szekspira.
- Ten sezon był znakomity dla pana. Wrocław, Poznań, Łódź. Dramat - wspaniały "Niżyński" w macierzystym teatrze - i
opera. Reżyserowanie. Opracowanie projektów scenografii - o historycznym znaczeniu...
-W operze "Wolny strzelec" (scenografia do spektaklu w poznańskim Teatrze Wielkim - przyp. red.) udało mi się
stworzyć przestrzeń, która wyzwoliła się z kalki "romantycznego" oleodruku, a jednocześnie w nowoczesnym kształcie
zawarła ducha romantyzmu. Z kolei w poznańskim Teatrze Nowym, jak oceniono, dramat Calderona "Życie jest snem" w
mojej reżyserii i scenografii nie tracąc nic z filozoficznej przypowieści stał się dojmującą opowieścią o ludziach.
Wreszcie Opera Wrocławska i scenografia do "Zmierzchu bogów", ostatniej części tetralogii Wagnera. Prace nad całością
trwały parę lat i przez ten czas rozbudził się we mnie apetyt na reżyserię którejś z oper tego wybitnego kompozytora. I
gdybym otrzymał taką propozycję z wielką radością podjął bym się reżyserii, niewolny od lęku czy sprostam. Pamiętam
pierwsze zetknięcie ze światem Wagnera w Teatrze Wielkim w Łodzi wyreżyserowałem tam "Holendra tułacza". Więcej
w tej pracy było intuicji niż świadomości. Ale intuicja mnie nie zawiodła.
- Nikt lepiej od pana nie jest przygotowany do takiej realizacji. I to nie tylko w skali polskiej. Z takim doświadczeniem...A
może by tak w Łodzi?
Maria Kornatowska
Tako pisze Woody Allen
Najpopularniejszą formą literacką naszego wspaniałego stulecia są niewątpliwie przepisy kuchenne. Kto żyw pisze
kucharskie księgi lub tworzy wiekopomne diety. Nic tedy dziwnego, że znany ze skłonności do refleksji nad rozmaitymi
aspektami ludzkiej kondycji Woody Allen postanowił zająć się filozofią żywienia w perspektywie historycznej. Uczynił to,
mobilizując cały swój aparat intelektualny, w felietonie zamieszczonym w jednym z lipcowych numerów "New Yorkera",
a zatytułowanym znacząco "Tako jadał Zaratustra" . Felieton utrzymany, jak to zwykle w pismach Woody Allena, w tonie
najgłębszej powagi, rozpatruje w koniecznym skrócie poglądy wielkich filozofów na ontologiczne i poznawcze
fundamenty kunsztu żywienia, poczynając, jak przystało, od starożytnych Greków. Przy okazji dowiadujemy się, że nasz
wybitny nowojorski myśliciel wstąpił na nową ścieżkę wiedzy, odnajdując w trakcie podróży do Heidelbergu nieznane
dotąd, a bez wątpienia najbardziej odkrywcze dzieło Nietzschego "Księga diet".
Jak wiadomo, nie ma odżywiania bez odchudzania. Allen wspomina, że Ateńczycy mieli obsesję na punkcie idealnego
ciała i dla osiągnięcia ideału gotowi byli do największych poświęceń. W zaginionej tragedii Ajschylosa Klitemnestra łamie
złożoną bogom przysięgę, iż nigdy nie tknie jedzenia między posiłkami i widząc, że nie mieści się w swym kostiumie
kąpielowym, wykłuwa sobie oczy. Wprawdzie Zenon utrzymywał, że ciężar ciała jest złudzeniem zmysłów, Arystoteles
we wczesnym fragmencie "Etyki" stwierdził naukowo, że objętość każdego mężczyzny równa się jego obwodowi
pomnożonemu przez pi. Przekonanie to przetrwało - pisze Allen - aż do średniowiecza, kiedy to Tomasz z Akwinu
przełożył na łacinę zbiór najważniejszych diet. Pierwsze obrazy potępieńców z nadwagą, skazanych na piekielne męki
spożywania sałaty i jogurtu, znaleźć możemy w czternastowiecznym malarstwie religijnym. Szczególnym okrucieństwem
- dodaje nasz uczony autor - odznaczali się Hiszpanie. W okresie panowania inkwizycji nadziewanie awokado krabami
groziło śmiercią na stosie.
Problem poczucia winy związany z nadwagą rozwiązał w pewnym sensie Kartezjusz wprowadzając dualizm
konsumującego ciała i myślącego umysłu. Umysł mógł z całym spokojem odciąć się intelektualnie od ekscesów ciała.
Natomiast wybitnym, według Woody Allena, osiągnięciem Leibnitza było epokowe skądinąd odkrycie, że tłuszcz składa
się z monad. Dieta odchudzająca zatem, polegałaby - jak wynika z dzieł filozofa - na systematycznym pozbywaniu się
monad. Jest to jednak, niestety, niemożliwe. Człowiek, z istoty swej - dowodzili egzystencjaliści - cierpi na nadwagę,
musi więc przez całe życie odchudzać się, mając bolesną świadomość, iż nigdy nie osiągnie upragnionej niedowagi.
Libido - czyli instynkt zaspokajania głodu jest bowiem silniejszy niż wszystko inne - jak już słusznie zauważył Zygmunt
Freud.
Woody Allen jest, jak widać, znakomitym znawcą dziejów filozofii i jak mało kto potrafi w dawnych dziejach myśli
wyłowić aktualne wątki. Choćby i spostrzeżenie Schopenhauera, że w procesie odchudzania największą przeszkodą jest
nie tyle nadmierne objadanie się w trakcie posiłków, ile ciągłe podjadanie, np. podczas oglądania telewizji.
Na zakończenie swych cennych uwag Allen podaje ku rozwadze kilka mądrości. Pozwalam sobie przytoczyć jedną z nich:
"Epistemologia poddaje w wątpliwość przestrzeganie diety. Jeśli nic nie istnieje poza tym, co jest w moim umyśle, mogę
nie tylko zamawiać w restauracji to na co mam ochotę, ale i liczyć na nienaganną obsługę".
Maria Sondej
Granat między książkami
Do Księgarni Odkrywcy przyjechali saperzy. I choć nie mieli hełmów odpryskowych ani robota rozbrajającego pakunek z
bombą - wezwanie potraktowali serio. Na szczęście rzekomy niewypał okazał się przerdzewiałym na wylot granatem.
Poszukiwacze pamiątek
Sprawcą zamieszania był starszy pan, jeden z klientów. Nie dał wiary wyjaśnieniom personelu, że ten granat to tylko
skorupa. - Ale nie mam do niego pretensji. Dobrze, że ludzie są czujni - przekonuje Magdalena Zając, właścicielka
księgarni. Efektem saperskiej wizyty jest wisząca na ścianie tabliczka: "Informujemy, że wszystkie eksponaty znajdujące
się w Księgarni Odkrywcy są sprawdzone przez saperów i całkowicie bezpieczne".
Skąd granat między książkami? To prezent od klienta, jak i inne leżące na półkach militaria: nastawnica do pocisku,
dziewiętnastowieczny bagnet, kopia średniowiecznego topora. - Ale mamy też inne przedmioty, na przykład
przyniesioną ze złomowiska tabliczkę "Palenie surowo wzbronione" czy oryginalny sztandar Polskiej Partii Robotniczej,
znaleziony na strychu - mówi Karolina Rendak, pracująca w księgarni od pierwszego dnia jej istnienia.
Nazwa "Księgarni Odkrywcy" nawiązuje do ukazującego się w nakładzie 12 tysięcy egzemplarzy miesięcznika
"Odkrywca", poświęconego historii, jej tajemnicom i próbom rozwiązania zagadek z przeszłości, zwłaszcza z okresu
ostatniej wojny. Pismo wychodzi od dawna, łódzka księgarnia związała się z nim dopiero od momentu, gdy przejął je
obecny wydawca. W każdym numerze ukazuje się całostronicowe ogłoszenie, prezentujące nowości łódzkiej placówki.
Odzew jest spory. - Nasi klienci to bardzo specyficzne środowisko odkrywców, eksploratorów i poszukiwaczy wojennych
pozostałości. Wszyscy się znają - opowiada Karolina. Mówiąc o eksploratorach podkreśla, że to nie są "jaskiniowcy", ale
ludzie, którzy chodzą po bunkrach i szukają pamiątek po II wojnie światowej. Już wcześniej miała z nimi kontakt, ale
tylko przez Internet. Teraz przychodzą do księgarni przy ulicy Sienkiewicza i rozmawiają "na żywo".
Militaria to nie wszystko
Księgarnia powstała przed pięcioma laty. początkowo działała tylko w Internecie. - W "realu" jesteśmy od 4 sierpnia
2004 roku, kiedy to o godzinie 11 zaprosiliśmy pierwszych klientów - opowiada Karolina Rendak.
Militaria to tylko jeden z działów, według których pogrupowane są książki. W sumie tych działów jest aż 27. Wszystkie
pozycje dotyczą historii, nawet te dla dzieci. Zakres czasowy ogromny: od odkrywanej przez archeologię starożytności
po współczesność Na półkach dużo wyszukanych w antykwariatach książek o Łodzi. Nie do kupienia, można je tylko
poczytać na miejscu. Warunki ku temu są: wygodne fotele, kawa i herbata serwowana za darmo przez personel. I nic
dziwnego, że wielu klientów przychodzi jak do klubu: siadają w fotelu, czytają, umawiają się tu ze znajomymi. Ostatnim
hitem jest obszerna książka poświęcona serialowi "Czterej pancerni i pies". Drobiazgowy opis narodzin filmu, dużo zdjęć
z planu, nawet protokóły komisji kolaudacyjnej i rozmaite materiały uzupełniające na załączonej płycie.
Poza książkami jest trochę czasopism: "Gazeta Rycerska", "Do broni", "Militaria". Znaleźć też można kasety i płyty dvd z
filmami o tematyce wojennej ("Czterej pancerni", "Stawka większa niż życie", "Misja specjalna", "Orzeł" i wiele innych.
Same polskie), są również dokumentalne filmy sprowadzone z muzeum w Oświęcimiu.
Magdalena Zając, właścicielka tej nietypowej księgarni, jest młodą kobietą, zafascynowaną tajemniczymi budowlami,
pozostawionymi przez Niemców na polskich ziemiach. Kilka lat temu zaczęła gromadzić książki na ten temat, potem je
sprzedawała w Internecie. Do dziś, gdy tylko ma trochę czasu, osobiście uczestniczy w poszukiwaniach ukrytych tuneli
czy nieznanych podziemnych kompleksów, zwłaszcza zlokalizowanych w Górach Sowich. To jej sposób odkrywania
tajemnic historii. Jednak z przyczyn handlowych rozszerzyła zainteresowania na historię w ogóle. - Inaczej nasza oferta
zmieściłaby się w jednym regale - tłumaczy.
Kącik dla kobiet
Laikowi wydaje się, że taka placówka interesuje garstkę odbiorców. Nic bardziej mylnego! Księgarnia Odkrywcy ma kilka
tysięcy klientów internetowych, coraz więcej osób regularnie przychodzi do lokalu przy Sienkiewicza. - Jestem dumna,
bo wśród nich są nawet pracownicy IPN czy uniwersyteckich bibliotek. Już się przekonali, że u nas można znaleźć trudne
do "upolowania" gdzie indziej pozycje - cieszy się Magdalena Zając. Ale codziennością księgarni są zainteresowani
historią hobbyści, którzy wolą nie dojeść, byleby tylko kupić nową pozycję ze swojej dziedziny. I to kupić natychmiast!
Dlatego wysyłka książek odbywa się trzy razy w tygodniu, ci klienci nie potrafią czekać.
Pytam o przyszłość placówki, bo przecież hasło "odkrywca" jest bardzo pojemne. - Myślimy o rozszerzeniu asortymentu,
może na początek o przewodniki turystyczne. Ale tylko te z obszerną częścią historyczną - zdradza właścicielka. O szerzej
rozumianej turystyce nie myśli, bo musiałaby mieć sklep dwa razy większy i kilka razy więcej pieniędzy.
W najbliższym czasie Księgarnia Odkrywcy chce się dowiedzieć, czy kobiety interesują się historią. - Naszymi klientami w
98 procentach są mężczyźni. Dlaczego? Może kobiety o nas nie wiedzą? Albo może w historii interesują je tylko obyczaje
lub biografie? Chcemy się tego dowiedzieć - przekonuje pani Magdalena. A gdy już będą wiedziały, chcą stworzyć w
Księgarni Odkrywcy kącik dla kobiet. Przecież tę księgarnię prowadzą kobiety...
Kalina Jerzykowska
Jak to się robi w Piotrkowie
Kultura to nie żaden cud,
lecz zwykła świeczka.
K. I. Gałczyński
Kulturę w Polsce, zgodnie z obowiązującymi ustawami i procedurami, "ustawia i proceduje" ministerstwo, które ma na
szyldzie - poza ww. - sztukę i dziedzictwo narodowe (łącznie lub naprzemiennie). Sztukę stanowią dzieła artystów,
zachwycające pięknem lub siłą zamkniętej w nich idei.
Dziedzictwo narodowe to także dzieła i idee, ale oprócz tych wielkich, jak strofy wieszczów i frazy Chopina, także te,
które skromność walorów artystycznych rekompensują historycznymi zasługami i stażem.
A co z kulturą? Instytucjonalnie powinno to być zapewnienie obywatelom szerokiego kontaktu ze sztuką i historycznym
dziedzictwem, tak by mogli rozwijać swoją wrażliwość na piękno i szacunek dla tradycji. Kolejne ministerstwa kultury
starają się więc oświecić, a czasem nawet oślepić obywatela pochodniami i racami, zapominając o "zwykłej świeczce" skromnej, przyjaznej, dostępnej na co dzień.
Taką świeczkę zapaliła przed laty swoim podopiecznym ze szkolnej świetlicy Elżbieta Łągwa-Szelągowska z Piotrkowa
Trybunalskiego. Zamiast liczyć czas i oczka w robótce na drutach, jak to się zdarza wielu "paniom ze świetlicy",
wszczepiła im miłość do teatru - tej najbardziej magicznej, najwszechstronniej rozwijającej zabawy, która pięknie i
prosto potrafi przerodzić się w pasję i sposób na życie.
Było to lat temu ze dwadzieścia. Najpierw skromny, szkolny teatrzyk, potem gimnazjalny kabaret, wreszcie
Stowarzyszenie Busola dla Artystycznie Uzdolnionych Dzieci. Dziś Busola to kilka amatorskich teatrów skupiających
pasjonatów - od przedszkolaków do emerytów, to organizowanie na rzecz miasta, nieposiadającego zawodowej sceny,
spotkań, spektakli i dorocznych imprez "z importu", takich jak "Trybunały Kabaretowe" czy Festiwal Teatrów
Ogródkowych. I nieustająca "praca u podstaw" - artystyczno-edukacyjne spotkania z przedszkolakami. Nic dziwnego
więc, że piotrkowskie dzieci, zawiezione do Łodzi, do "prawdziwego teatru", nie gadają i nie chrupią chipsów, tylko w
skupieniu oglądają przedstawienie, potrafią o nim rozmawiać i je oceniać, a widząc na ulicy charakterystyczną sylwetkę
(burza włosów i powiewne szaty) pani Elżbiety mówią: "Idzie pani Teatrzycka!"
Czwartoklasiści sprzed dwudziestu lat - Magdalena Kociołek i Bartosz Gumulec - są dziś dyplomowanymi reżyserami
teatrów amatorskich. Na ich egzamin wyjechał z Piotrkowa do Wrocławia cały autokar artystów w różnym wieku.
Licealistom z teatru "Łysi i przyjaciele" zawdzięcza reżyserka Magda Kociołek dyplom na pięć, a dzięki połączonym siłom
małych "busoląt", członków Amatorskiego Teatru Dorosłych oraz poezji ks. Twardowskiego Bartek Gumulec ma szóstkę
na dyplomie.
Z "zawdzięczaniem" to może nie do końca jest tak, bo w tym towarzystwie wszyscy cały czas uczą się nawzajem od
siebie, co zgodnie przy każdej okazji podkreślają. I to nie tylko w "busolowym" gronie, bo na "Busoli" teatr amatorski w
Piotrkowie Trybunalskim się nie kończy: "Łysi..." i dorośli amatorzy działają pod egidą Miejskiego Ośrodka Kultury, gdzie
- oprócz Gumulca i Kociołek - także Małgorzata Kowalczyk prowadzi kilka zespołów, również nagradzanych na
ogólnopolskich festiwalach. Działa też w Osiedlowym Klubie Kultury "Jaskółczyn" Teatr "Deska" pod wodzą Lucyny
Jakubczyk, a i w niejednej piotrkowskiej szkole i przedszkolu życie teatralne kwitnie.
Kiedy piotrkowianie przyjeżdżają do Łodzi na "Dziatwę" lub "Konfrontacje", nie znikają po zejściu ze sceny. Oglądają
innych, biorą udział w warsztatach i dyskusjach. Cały czas się uczą. Mali i duzi, bo na tę naukę zawsze jest czas.
Teraz w "Busoli" wielka radość - dostali wreszcie (chwała decydentom!) własny lokal na próby, spotkania, kameralne
przedstawienia. Remontują go i przystosowują z zapałem. Tego jeszcze nie ma, z tamtego trzeba będzie zrezygnować,
ale już jest pięknie. I tak jakoś domowo, że ani dzieciom przychodzącym na zajęcia, ani przyprowadzającym ich rodzicom
nie chce się stąd wychodzić. A kiedy już się na to zdecydują, zabierają ze sobą małe, ciepłe światełko.
Bo kultura to nie żaden cud, tylko zwykłe życie, tyle że trochę jaśniejsze i mądrzejsze.
I dlatego z pełnym przeświadczeniem, że dobrze czynię, wysmażyłam ten panegiryk na cześć pań świetliczanek i ich
świeczek.