Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
Transkrypt
Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
„Nowa Konfederacja” nr 47, 28 sierpnia–3 września 2014 www.nowakonfederacja.pl Imperium na (ośmioletnim) urlopie MIchał Kuź Redaktor „Nowej Konfederacji” Napoleon powiedział kiedyś, że rządzący we Francji lokalni prefekci to „cesarze z małymi stopami”. A co, jeśli Obama to taki Donald Tusk, tyle że ze „stopą” znacznie większą? Często dopatrujemy się we wszystkich niemal politycznych ruchach wykonywanych przez Baracka Obamę części większego, rozpisanego na dekady globalnego planu. Tymczasem USA, owszem, mają geopolityczne interesy. Każdy prezydent ma jednak też swoją politykę, która może tym interesom służyć lepiej lub gorzej. Polityk na odpowiedzialnym stanowisku nie jest bowiem tylko bezwolnym trybikiem w wielkim systemie polityczno-gospodarczym. Nawet jeśli nim nie steruje, a jedynie przyspiesza bądź hamuje pewne procesy, to i tak może zrobić lub zepsuć dość dużo. Chcemy myśleć, że przywódcy potężnych krajów muszą być zawsze lepsi, bardziej racjonalni, a przynajmniej bardziej przebiegli niż nasi. Istotnie, klasa polityczna w Polsce ma swoje specyficzne patologie. Ameryka też miewa jednak liderów, którzy chcą tylko bezkonfliktowo dotrwać do końca kariery rozdając polityczne prebendy i postępowo łechcąc mieszczuchów zniesmaczonych tym, co też o nich mówią za granicą przez tego złego Kaczyńskiego/Busha (niepotrzebne skreślić). Napoleon powiedział kiedyś, że rządzący we Francji lokalni prefekci to „cesarze z małymi stopami”. A co, jeśli Obama to taki Donald Tusk, tyle że ze „stopą” znacznie większą? Nie robić niczego „Don’t do stupid shit!” [Nie rób niczego głupiego; „niczego” to eufemizm] – tak Barack Obama podsumował swoją politykę zagraniczną w rozmowie z dziennikarzem, który leciał z nim niedawno do Azji. Prezydent był tak pewny siebie i zachwycony tą myślą, że po tym jak ją wypowiedział, odwrócił się podobno do innych obecnych w samolocie żurnalistów i jak przedszkolanka odpytująca maluchy zapytał: „No więc jaka jest moja polityka zagraniczna?”. „Nie rób niczego głupiego!” – powtórzyli chórem dziennikarze. Słowa nieopatrznie wypowiedziane w momencie rozluźnienia szybko jednak zaczęły żyć własnym życiem. Trudno się zresztą dziwić, bo padły w czasie, kiedy 1 „Nowa Konfederacja” nr 47, 28 sierpnia–3 września 2014 Putin dokonuje podboju Ukrainy, Chiny planują zdominowanie Azji, a w Iraku powstaje kalifat, którego żołnierze sprzedają chrześcijańskie dziewczęta na targu niewolnic. W tym kontekście wielu komentatorów stwierdziło, że ze zdania wypowiedzianego przez prezydenta można spokojnie wyrzucić słowo „głupiego”. Mottem jego polityki powinno bowiem być po prostu „nie rób niczego”. Co ciekawe, prezydenta skrytykowała również ostrząca sobie zęby na jego fotel Hillary Clinton, była sekretarz stanu z ekipy Obamy. Warto bowiem dodać, że na razie zła polityczna sytuacja Partii Republikańskiej sugeruje, iż następnym prezydentem USA będzie znowu demokrata lub demokratka (po dwóch kadencjach nie może nim już naturalnie być Obama). www.nowakonfederacja.pl teraz z tym co się dzieje w Iraku trzeba rzeczywiście coś zrobić. W przeciwnym razie powstanie tam państwo-potwór przy którym Afganistan za czasów talibów będzie się wydawał krajem cichym i pokojowo nastawionym. Obama twardo jednak obstaje przy logice, która przyniosła mu zwycięstwo. Nie reaguje, gdy w Libii ginie jego ambasador. Pozwala, by w Syrii zostały przekroczone kolejne „czerwone linie”. Reaguje raczej niemrawo na wydarzenia na Ukrainie, choć do zdecydowanych działań zobowiązują go podpisane przez USA traktaty. Utrzymuje wreszcie, że kolejnej wojny w Iraku nie będzie, choć gołym okiem widać, iż nie da się jej uniknąć. No chyba, że usunięcie Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIL) pozostawi się do załatwienia Iranowi. A wtedy na Bliskim Wschodzie powstanie albo sunnicka wylęgarnia radykalizmu, albo potężne szyickie imperium ze stolicą w Teheranie. Być może do tego czasu oddziały rosyjskie będą się zaś już zapuszczać aż po lasy Podkarpacia w poszukiwaniu pozostałości po armii ukraińskiej. Zwrot w stronę Pacyfiku nie jest wynalazkiem Baracka Obamy. Pytanie, czy obecny prezydent go spowalnia, czy też przyspiesza? Co z tym pivotem? „Wielkie narody potrzebują zasad organizujących ich politykę, »nie rób niczego głupiego« taką zasadą nie jest”, powiedziała Clinton. Cóż, narody być może potrzebują zasad. By zdobyć w kampanii punkty za politykę zagraniczną, Obama musiał jednak tylko umieć odpowiednio skrytykować swojego poprzednika – George’a Busha Jr. Bush ośmieszył się bowiem w oczach opinii publicznej jako przywódca, który do Iraku wybrał się szukać broni masowego rażenia, podczas gdy jej tam nie było. Krytyka interwencjonizmu wtedy wydawała się i ława i słuszna. Tyle, że Naturalnie, nawet potężne imperia nie mogą być wszędzie. Oficjalna wersja wydarzeń, którą podtrzymuje sama amerykańska administracja, jest więc taka, że USA liczą na bardziej aktywną rolę innych krajów NATO, bo same muszą się skupić na Pacyfiku. Pacyfik i Azja są naturalnie ważne dla USA nie od dziś. Zwrot (pivot) w tamtą stronę nie jest wynalazkiem Baracka Obamy. Pytanie, czy obecny prezydent go spowalnia, czy przyspiesza? Po pierwsze, cięcia wydatków zbrojeniowych Azji nie ominęły. Już w tym roku dużym redukcjom podlegają bazy 2 „Nowa Konfederacja” nr 47, 28 sierpnia–3 września 2014 w Japonii. Analitycy, w tym Jacek Bartosiak, mówią wprawdzie, że znajdowały się zbyt blisko chińskich rakiet, które mogłyby je w razie konfliktu natychmiast zniszczyć. Nie wiadomo jednak, jak szybko zostaną przeniesione gdzie indziej. Optymiści mówią o przeprowadzce z Okinawy na Guam (Hawaje) w 2020 roku, inni twierdzą, że cięcia budżetowe mogą tę datę jeszcze bardziej przesunąć. Fakt pozostaje faktem: w tej chwili żołnierzy w Japonii już jest mniej, a nowych baz jeszcze nie ma. Po drugie, kluczowa dla dominacji nad Pacyfikiem flota marynarki wojennej również przechodzi restrukturyzację. Lotniskowce, dotychczas stanowiące trzon marynarki wojennej, według oświadczeń sekretarza także mają zostać zredukowane, choć, podobno, po uprzedniej modernizacji. Tylko liczba okrętów podwodnych może wzrosnąć. Nie zostaną jednak wprowadzone do użycia najnowsze i najdroższe maszyny klasy Sea Wolf, marynarka będzie polegać na zmodernizowanej wersji starych konstrukcji. Jacek Bartosiak podkreśla, że prawdziwe cięcia skupią się siłach lądowych, a na Pacyfiku nadal będzie dominować Ameryka. Być może, na razie jednak kolejne daty wprowadzania do użytku nowych okrętów i typów broni są przesuwane. Chiny zaś w tym samym czasie zwiększają swoją obecność na morzu i budują nowe jednostki. Nie jest to oczywiście takie wycofanie, z jakim mamy do czynienia gdzie indziej, za prezydentury Obamy widać jednak wyraźnie spowolnienie realizacji układanych od dawna planów zbrojeniowych - w tym również pivotu. Wyraźnie widzą to też członkowie amerykańskiej administracji. „Przyglądamy się koncepcji zwrotu ku Pacyfikowi, www.nowakonfederacja.pl bo, mówiąc zupełnie szczerze, nie może on teraz nastąpić [z powodu cięć budżetowych]”. Powiedziała tak w marcu Katherine McFarland, sekretarz ds. wydatków w Sekretariacie Obrony Narodowej. Po feralnej wypowiedzi została oczywiście natychmiast wezwana na dywanik i swoje oświadczenie zdementowała zasłaniając się tym, że niedokładnie zacytowała swojego szefa (Chucka Hagela). Hagel istotnie mówił o „trudnych decyzjach”, do jakich zmusza zwrot ku Azji. Jak jednak powiadał słynny rosyjski dyplomata Aleksander Gorczakow, nie należy nigdy dawać wiary „niezdementowanym informacjom”. „Gotowi na Hillary” Oczywiście, Kongres przez ostatnie lata był raczej izolacjonistyczny i niechętny zwiększaniu wydatków na zbrojenie. Wkrótce może to jednak ulec zmianie. Interesy gospodarcze Ameryki są bowiem trwale związane z jej siłą militarną. Co więcej, zarówno niepokoje w Iraku jak i wojna na Ukrainie, mogą się stać realnym zagrożeniem dla obywateli USA. I to nie tylko tych znajdujących się w obszarze działań. Terroryzm i broń, która trafia do rąk opłacanych przez Rosję rzezimieszków, to przecież dość ważne zagrożenia o charakterze międzynarodowym. Jak zaś zauważył już Tocqueville, demokracje są z reguły niechętne wojnom i zbrojeniom. Kiedy jednak już poczują się zagrożone, to okazują się przeciwnikiem niezwykle zdeterminowanym, by nie powiedzieć, że okrutnym. Biały Dom musi jednak sam zabiegać o to, by Kongres i społeczeństwo pojęło pewne zagrożenia oraz by móc zachować twarz przed swoimi sojusznikami. W przeciwnym razie izolacjonistyczne postawy utrzymają się niejako siłą inercji. 3 „Nowa Konfederacja” nr 47, 28 sierpnia–3 września 2014 W tym kontekście Barack Obama jest jednak dla świata bardzo niewygodnym prezydentem. Do końca kadencji zostało mu 2,5 roku i zgodnie z konstytucją jest to jego kadencja ostatnia. Pakowanie się w operacje, które w razie niepowodzenia mogą zrujnować historyczny opis jego spuścizny (tzw. legacy) jest więc dla niego zwyczajnie nieopłacalne. Odchodzący prezydent o raczej pokojowym nastawieniu nie chce być przecież tym, który rozpoczyna wojny. A o reelekcję i tak walczyć nie będzie. To nic, że np. eurazjatycki chińskorosyjsko-niemiecki sojusz mógłby teoretycznie podważyć ład światowy. To nic, że w Iraku powstaje potężna stolica islamskiego radykalizmu. To wszystko rozstrzygnie się później. Niech geopolityką zajmie się następca, on chce odejść w spokoju. Jako pierwszy czarny prezydent i tak ma zapewnione miejsce w podręcznikach historii. Na szczęście dla świata, ludzie którzy w polityce amerykańskiej rozdają naprawdę grube pieniądze zaczynają rozumieć, że niezależnie od ograniczeń fiskalnogospodarczych następca Baracka Obamy będzie musiał zacząć prowadzenie polityki zagranicznej od tego, że komuś „da mocno w zęby”. Dlatego właśnie obecnie promowana jest znana z raczej agresywnego stylu Hillary Clinton. Przypomnijmy chociażby, że w odróżnieniu od Obamy jako senator głosowała konsekwentnie za wprowadzeniem wojsk do Iraku i Afganistanu. Kiedy zaś walczyła o nominację z obecnym prezydentem, wyraźnie akcentowała swoją www.nowakonfederacja.pl stanowczą postawę wobec zagranicznych wrogów i konkurentów USA, co zapewne wtedy nie przysporzyło jej zwolenników. Teraz, w miarę jak imperialne elity drżą o swoją pozycję w światowym ładzie, Hillary ma coraz mniej problemów ze znalezieniem sponsorów. Powstał już tzw. super pack, czyli fundacja powołana do generowania materiałów kampanijnych, o wdzięczniej nazwie „Ready For Hillary” [„Gotowi na Hillary”]. W zarządzie zasiada zaś zupełnie oficjalnie nie kto inny, tylko… George Soros. Czy trzeba mówić więcej? Sama Hillary na razie agresywnie promuje swoją nowowydaną książkę. Właśnie wynajęła też olbrzymią przestrzeń biurową w centrum Nowego Jorku. Zdaniem mediów, oficjalnej deklaracji o gotowości do kampanii można się spodziewać w przeciągu kilku najbliższych tygodni. Styl ma znaczenie Jeśli dodać do tego coraz wyraźniejsze przyspieszenie gospodarcze, to widać, że Stany nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa i wciąż mogą świat jeszcze zaskoczyć. Niestety, styl sprawowania władzy ma w globalnej polityce znacznie większe znaczenie niż chcieliby tego specjaliści od systemowych analiz geopolitycznych. Dlatego też na bardziej zdecydowane ruchy w amerykańskiej polityce będziemy musieli poczekać przynajmniej do stycznia 2017 roku, czyli do zaprzysiężenia nowego prezydenta. Obyśmy wszyscy w dobrym zdrowiu tego czasu doczekali. 4