Nr 12 (14) 2011 rok II - parafia świętej rodziny
Transkrypt
Nr 12 (14) 2011 rok II - parafia świętej rodziny
Pielgrzymka – wiara w Kościół D laczego ludzie pielgrzymują, skoro Boga można spotkać wszędzie? Czy trzeba jechać do odległego o setki lub tysiące kilometrów sanktuarium, by przeżyć coś szczególnego? Czy parafialny kościół albo przydrożna kapliczka nie wystarczą? Od razu odpowiem: nie wystarczą, jeśli myślimy o wierze dojrzałej, przeżywanej radykalnie we wszystkich wymiarach. Po pierwsze, pielgrzymka jest metaforą ludzkiego życia. Bardziej lub mniej uświadamiamy sobie, że wszyscy jesteśmy w drodze i że ruch, bardziej niż wszelka stabilizacja, wyraża prawdę ludzkiego losu. Po drugie, pielgrzymka to metafora wiary, która jest niekończącym się procesem. Towarzyszą jej wzloty i upadki, poczucie uszczęśliwiającej bliskości Boga, ale też niejednokrotnie odczuwanie totalnej pustki i osamotnienia. Po trzecie, używając słów bł. Jana Pawła II, istnieje genius loci – fenomen miejsca. Dane miejsce przemawia bardziej niż wszystkie inne i powoduje coś, czego nie można osiągnąć gdziekolwiek. Po czwarte i najważniejsze – pielgrzymka jest doskonałą szkołą odkrywania bogactwa i różnorodności Kościoła, wręcz uczy wiary w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Wielu ma z tym ogromny problem. Wielu nie wierzy w Kościół. Wielu nie odkrywa i nie odczuwa obecności Boga w Kościele. Dla nich szczególnie pielgrzymka może być doskonałą okazją odkrycia piękna, mądrości i świętości Kościoła. Może stać się szkołą wspólnoty, która trwa mimo niełatwej przecież historii. Jak czasem mówią złośliwi wykładowcy w sutannach i habitach, ludzie Kościoła zrobili wiele, żeby go zniszczyć. Jeśli więc trwa, jeśli bramy piekielne go nie przemogły, znaczy to, że nosi w sobie „gen niezniszczalności” od Ducha Świętego. Kiedy jest się np. w katedrze lub w murach uniwersytetu w Salamance, jednego z najstarszych na świecie (po Paryżu, Oxfordzie i Bolonii), to absurdalne wydają się zarzuty, że średniowiecze to ciemnogród. Epoka, która wydobywa ze swoich trzewi takie dzieła; która rodzi wielkie reguły zakonne oraz ideały rycerstwa; która promuje honor i stawia na piedestał dziewictwo; która daje podwaliny koncepcji nowożytnego państwa i zadaje pytania, jakich nie zadała nawet antyczna filozofia; epoka, która swoje duchowe korzenie upatruje w Ewangelii, o czym świadczy choćby klasztor hieronimitów z pięknymi nagrobkami L. Camoesa i Vasco da Gamy; epoka, która zostawiła po sobie księgi pisane ręcznie przez kilkadziesiąt lat każda; która ostatecznie zdobywa się na odkrycie Nowego Świata, zwyczajnie nie może być ciemnogrodem! Ci, którzy tak myślą, dyskwalifikują się nie tylko w swojej europejskości, ale przede wszystkim w swojej inteligencji! Jeśli nawiedzi się Santiago de Compostela i stanie przed portykiem chwały, arcydziełem sztuki romańskiej, na którym miliony pielgrzymów zostawiło swoje ślady, próbując odnaleźć Boga i samych siebie, zastanawia się człowiek, kto się myli: tamci ludzie ze swoją wiarą czy ja ze swoim wątpieniem? To prawda, jedni wychodzili na szlak św. Jakuba, żeby pokutować, a inni, żeby okradać pokutujących. Upadłe kobiety na tym samym szlaku świadczyły usługi seksualne, a jeszcze inni stworzyli zakon rycerski, by chronić pielgrzymów przed przyczajonym na szlaku złem. Pokutny szlak św. Jakuba pokazuje, jak świętość zmaga się z grzesznością. To dwie natury jednego Kościoła lub mówiąc inaczej, to święty Kościół grzesznych ludzi. Jeśli ktoś nawiedzi Fatimę, jedno z najurokliwszych, najbardziej rozmodlonych, a zarazem najcichszych sanktuariów Europy; jeśli ktoś przejdzie na kolanach liczącą kilkaset metrów „drogę pokutną”, jeśli ktoś stanie w miejscu objawienia się Maryi zwykłym dzieciom i skojarzy z całą sekwencją zdarzeń najnowszej historii: wojnami światowymi, komunizmem, powstaniem Solidarności, obaleniem muru berlińskiego i ocaleniem papieża Polaka w zamachu, to trudno nie odkryć, że Bóg pisze prosto na krzywych liniach, że potrzebuje Kościoła i przez Kościół uobecnia się najbardziej. Pielgrzymka pozwala popatrzeć na Kościół nie tylko przez pryzmat jednej parafii i jednego księdza. Pozwala na doświadczenie głębi, która całymi latami bywa ukryta dla tysięcy zagubionych i zmęczonych wszystkim katolików i ich duszpasterzy. Pielgrzymka każe odkryć ogromne dziedzictwo przeszłości i tajemnicę świętych obcowania, czyli obecności tych, którzy słuchając tej samej Ewangelii i przyjmując te same Sakramenty Święte, wydali owoce o wiele większe od naszych. Pielgrzymka pomaga zrozumieć, jak bardzo mylił się Marcin Luter mówiąc: „Sola fides, sola Scriptura, sola gratia – tylko wiara, tylko Biblia, tylko łaska”. Kościół oparty jest w konkretny sposób także na Tradycji, czyli doświadczeniu pokoleń. Kiedy to odkrywamy, stajemy się nieskończenie bogatsi. ks. Ryszard Winiarski Słowa zakazane prawem © rkw M inisterstwo spraw wewnętrznych Malezji podało, że nie pozwoli na druk katolickiej gazety, jeśli w jakimkolwiek materiale pojawi się słowo „Allah”. Redakcja katolickiego pisma „Christian Herald” ma kłopoty odkąd jej dziennikarze w sądzie próbowali dowieść, że arabskie słowo „Allah” oznacza boga w ogólności i jest starsze niż islam, który powstał dopiero w VII w. po Chrystusie. Walka o to jedno słowo trwa. Pod koniec 2007 r. rząd zdecydował, że są słowa, które powinny być zarezerwowane tylko dla muzułmanów i używane wyłącznie w kontekście islamu. Również słowa „salat” (modli- twa) i „Kaaba” (święty czarny kamień w Mekce) są obwarowane podobnymi obostrzeniami. Religijna cenzura w krajach muzułmańskich jest normą. Tylko w Europie, opartej na wolności słowa, muzułmanie mogą bez problemów wyznawać swoje przekonania religijne. Szkoda, że Unia Europejska nie jest zainteresowana walką o wolność religijną w krajach, w których chrześcijanie nie tylko stanowią mniejszość, ale mniejszość prześladowaną! red. 1 Imię, którego nie wolno wymawiać P akistańska Agencja Telekomunikacyjna nakazała sieciom telefonii komórkowej blokować imię „Jezus” w każdym prywatnym esemesie wysyłanym przez pakistańskich obywateli. Jest to według niej jedno z ponad tysiąca zakazanych „wulgarnych, obscenicznych lub szkodliwych” słów. To tylko jeden z wielu przejawów dys- kryminacji chrześcijan, stanowiących mniej niż 2 proc. populacji Pakistanu. Oto „muzułmańska tolerancja”. Jak to się ma do tysięcy meczetów i szkół koranicznych chronionych prawem w krajach Europy? Muzułmanie najwyraźniej stosują dwie miary wolności religijnej zapisane w Koranie: jak długo są mniejszością, mają się stosować do obowiązujących praw, gdy osiągną większość w jakiejś społeczności, mają wprowadzić koraniczne prawo szariatu. Pakistańska Agencja Telekomunikacyjna nie doczytała nawet tego, że wedle Koranu Jezus jest jednym z proroków. Ignorancja czy ideologiczna poprawność? red. Przypowieść dla każdego P Czy lepiej dla człowieka? Czy lepiej dla wszystkich? Czy z punktu widzenia wiary opowieść adwentowa Anno Domini 2011 będzie lepsza od poprzednich? Czy damy się urzec i ponieść tej opowieści? Czy z poprzednich adwentów wyciągnęliśmy jakieś wnioski? Czy może nuży nas i męczy to samo przesłanie? Czy podświadomie nie oczekujemy, że Kościół wreszcie coś zmieni; że może coś doda albo z czegoś zrezygnuje? Że pozwoli na więcej lub mniej będzie zakazywał! Pokusa jest wielka, zwłaszcza w trudnych czasach. Np. Episkopat Portugalii całkiem niedawno podjął decyzję, „która ma wyjść naprzeciw wyzwaniom wielkiego kryzysu”. Zniósł dwa ważne święta kościelne: Boże Ciało i Wniebowzięcie NMP. Portugalscy katolicy nie będą musieli uczestniczyć w liturgii Mszy Świętej, za to będą mogli dłużej pracować. Można i tak. Ale rodzą się natarczywe pytania: Kto kogo ma prowadzić? Kto wobec kogo ma mieć zmysł proroczy? Czy gdy powróci hossa, portugalscy biskupi odzyskają te święta dla Chrystusa, dla Jego Matki, która wybrała Fatimę i dla prawych sumień wiernych, za których są odpowiedzialni przed Bogiem? Powróćmy do przypowieści otwierającej tegoroczny adwent. Tajemniczy gospodarz powierza sługom trzy rzeczy: swoją własność, czas i wolność. I znika, choć oczywistym jest, że nie na zawsze. Kiedyś powróci! W pierwszej chwili można się zachłysnąć bogactwem darów. Można się poczuć beztroskim. Można rozsiąść się w fotelu gospodarza, można przeszukiwać jego szuflady i przymierzać jego stroje. Można zajrzeć do jego korespondencji i archiwum. Można stawać przed jego lustrem i małpować jego miny i gesty. Można próbować jego dań i trunków. Co gorsza, można się do tego przyzwyczaić. Nikt nie widzi, a ci, którzy widzą, robią dokładnie to samo, jeśli nie jawnie, to skrycie. Z łatwością można znaleźć podobnych sobie! Z łatwością można się zatracić się w powierzonym dobrobycie i poczuciu bezkarności! Trzeba jasno powiedzieć, że nieobecność gospodarza nie zmienia statusu sług. Sługa dalej pozostaje tylko sługą i nikim więcej! Tylko czy my chcemy być sługami? Czy nasze ego akceptuje wyznaczoną przez Boga rolę, czy nie marzy nam się zamiana ról? Czy nie marzy się nam awans i zmiana statusu? Pytanie więc, kim mielibyśmy być? Kim miałby być człowiek, który nie chce być sługą, a nie może stać się gospodarzem? Hybrydą?! Módlmy się o szacunek do powierzonego nam dobra i dóbr. Módlmy się, abyśmy nie marnowali czasu, bo w nim otrzymujemy i pomnażamy wszystko inne. Módlmy się, aby wolność nie stała się dla nikogo z nas źródłem wewnętrznej anarchii. Tak łatwo się zniewolić wolnością w dzisiejszym świecie, także wolnością używaną w imię najświętszych rzeczy. Także w imię samego Boga. Przypowieść jest adresowana do wszystkich. Nikogo nie pomija i nie zostawia samemu sobie. I o to chodzi, by nikt nie czuł się zwolniony z odpowiedzialności. Pan powróci. Dzisiaj jesteśmy bliżej tej chwili niż wczoraj. Rodzina Lucyny i Ryszarda Montusiewiczów spędziła w Izraelu 16 lat. Teraz pomaga innym pielgrzymować po Ziemi Świętej ks. Ryszard Winiarski © rkw rzez wieki filozofowie zastanawiali się co bardziej oddaje istotę i dynamizm historii: linia czy koło? Jedni uważali, że losy ludzkie zamknięte są w tajemniczym kole sansary, w którym obowiązują wieczne powroty. Każde następne wcielenie jest konsekwencją uczynków poprzedniego. Świat naznaczony piętnem przeznaczenia i reinkarnacji wydaje się mało ludzki. Tajemnicza mroczna siła uruchamia wszystko, a człowiek nie może przeciwstawić jej swojej wolności. Zamiast wyboru jest niezrozumiała konieczność! Kolista koncepcja czasu czyni go wiecznym zakładnikiem. Z pomocą przychodzi objawienie biblijne, które ukazuje linię ludzkiego życia mającą początek (alfa) i koniec (omega). Nic się nie powtarza. Z każdą chwilą zarówno każdy z nas, jak i otaczający świat jest inny. Chwila chwili nie podobna! Stworzenie to przecież coś zupełnie innego niż koniec świata. Apokalipsa to nie to samo, co Genezis! Adwent, tak jak cały rok liturgiczny, ukazuje nam niezwykły dynamizm historii. Kościół uobecnia te same tajemnice wiary, te samy dogmaty i wynikające z nich te same prawdy moralne, ale ciągle w nowym czasie, nowym pokoleniom. Właściwie mówi to samo, tyle że ciągle inaczej. Pytanie tylko, czy lepiej? 2 S łowa modlitwy są nam potrzebne, aby przypomnieć sobie i uzmysłowić, o co powinniśmy prosić. Nie sądźmy, że pouczymy słowami pana lub nakłonimy do spełnienia naszej woli. Gdy mówimy: „Święć się Imię Twoje”, ożywiamy w sobie pragnienie, aby Imię Boga, które zawsze jest święte, było również przez ludzi uznawane za święte, to jest, aby nie było przez nich znieważane. To zresztą przynosi pożytek nie Bogu, lecz ludziom. samym, o co powinniśmy prosić i co powinniśmy czynić, aby zasłużyć na wysłuchanie. Gdy mówimy: „ I nie wódź nas na pokuszenie”, zachęcamy się do modlitwy, abyśmy pozbawieni Bożej mocy nie ulegli pokusie, dając się zwieźć błędom lub załamać na skutek przeciwności. Kiedy mówimy: „Ale nas zbaw ode złego”, przypominamy sobie, ze nie posiadamy jeszcze tego dobra, w którym nie dotknie nas żadne nieszczęście. Ta © rkw Modlitwa niczym źródło Modlitwa zawsze jest krzyżowaniem się własnych projekcji z wolą Bożą Kiedy zaś mówimy: „Przyjdź królestwo twoje”, które – chcemy czy nie chcemy – przyjdzie na pewno, budzimy w sobie pragnienie, aby przyszło ono do nas i abyśmy zasłużyli na królowanie w nim. Kiedy mówimy: „Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, prosimy Boga o posłuszeństwo, abyśmy spełniali Jego wolę tak, jak spełniają ją aniołowie w niebie. Kiedy mówimy: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, przez słowo „dzisiaj” rozumiemy „czas obecny” i prosimy dlań bądź o to wszystko, co jest nam potrzebne, wymieniając rzecz najważniejszą, czyli chleb, bądź tez Eucharystię, sakrament wierzących, który jest konieczny w tym życiu do osiągnięcia szczęścia nie tylko doczesnego, ale i wiecznego. Kiedy mówimy: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, przypominamy sobie ostatnia prośba jest tak wszechogarniająca, że każdy chrześcijanin, w jakimkolwiek znajdzie się cierpieniu, może jej słowami wypowiedzieć swój smutek, jej słowami może płakać, zaczynać modlitwę, trwać w niej i ją kończyć. Wszystkie bowiem słowa, które wypowiadamy czy to zawczasu kształtując uczucie modlitewne, aby stało się bardziej żywe, czy też później, wzywając do skupienia, aby się stało pełniejsze, niczego innego nie wyrażają, jak tylko to, co się zawiera w Modlitwie Pańskiej, jeżeli modlimy się należycie i uważnie. Ktokolwiek modli się słowami, które nie mają związku z tą ewangeliczną modlitwą, tego modlitwa, choć dopuszczalna, z pewnością jest cielesna. A nie wiem, czy rzeczywiście jest dopuszczalna, skoro modlitwa tych, którzy zostali odrodzeni z Ducha Świętego, powinna być wyłącznie duchowa. św. Augustyn, List do Proby (130, 11,21–12,22) Humor żydowski W trakcie wieczerzy zgromadzeni z rozrzewnieniem wspominają dawne czasy, kiedy obyczaje były całkiem inne i ze zgrozą mówią o obecnym zepsuciu moralnym młodzieży. Jedynie osiemdziesięcioletnia matrona Rebeka zachowuje stoicki spokój i napomina uczestników szabasu: – Czego wy właściwie od nich chcecie? Ta dzisiejsza młodzież jest dużo lepiej wychowana niż kiedyś. Ja pamiętam, że za dawnych czasów młodzi ludzie nie dawali mi spokojnie przejść ulicą. A jakie słowa do mnie mówili! Do czego mnie namawiali! A teraźniejsi młodzi ludzie to mnie wcale nie zaczepiają. *** Ubogi krewniak ulokował się na dobre u bogatej ciotki. Nie ma wcale ochoty zrezygnować z wygodnego łóżka i dobrego jedzenia. Pewnego dnia pani domu zagaduje go delikatnie: – Bawisz u nas już ponad miesiąc. Czy nie tęsknisz za swoją piękną żoną? Twarz młodzieńca rozpromieniła się radośnie: – Dziękuję wam, ciociu, z całego serca! Jeszcze napiszę do żony, żeby czym prędzej przyjechała! *** Pewien kupiec jechał na targ. Po drodze spotkał go jakiś Żyd i pyta: – Co sprzedajesz? Kupiec wychyla się z wozu i szepcze mu do ucha: – Owies. – Dlaczego szepczesz mi do ucha? – pyta zdziwiony Żyd. – Cóż to za tajemnica, że handlujesz owsem? – Ciszej, proszę. Jeszcze koń usłyszy! *** Rabin, wzburzony faktem, że wierni przebywają w synagodze z odkrytymi głowami, wywiesił na drzwiach kartkę następującej treści: „Każdy, kto wchodzi do świątyni bez nakrycia głowy, to tak, jakby cudzołożył”. Na drugi dzień ktoś odpisał: „Próbowałem jednego i drugiego. Różnica jest kolosalna”. Wielki kawalarz żydowski, wybór i opracowanie M. Rychlewski VESPER, Poznań 2006 3 Adwentowa tęsknota człowieka W ielu ludzi uważa, że ich życie jest puste, a jego pełnię nie tak łatwo odnaleźć. Są tacy, którzy pustkę wypełniają chipsami i colą, oglądaniem seriali i ciułaniem człowiekowi swoje Słowo, pragnąc, by człowiek je usłyszał, zrozumiał i przyjął na wzór Maryi; by pozwolił zstąpić na siebie Duchowi Świętemu, który napełni go łaską i pozwoli rodzić dobro, jak Maryja Syna Bożego. W pewien sposób każdy z nas jest w sytuacji podobnej do Maryi i jak Ona powinien być zdolny do przyjęcia Słowa – Jezusa. Pośród tysięcy dźwięków, słów i obrazów, jakie nieustannie nas otaczają, mamy odnaleźć Słowo, które kieruje do nas Duch Święty. A ponieważ odróżnienie Słowa Bożego w tej masie informacji wydaje się trudne, powinniśmy stwarzać okazje, które pozwolą nam je usłyszeć. Może trzeba uciec choć na chwilę od codziennych trosk, skupić się, aby Bóg mógł do nas swobodnie mówić i wcale nie trzeba lękać się trudu nawrócenia ani Bożych wymagań, nie obawiać się swoich małości ani słabości, ponieważ razem ze Słowem Duch Święty obdarza nas łaską. „Nadzieja […] budząc w nas tęsknotę za niebem i posiadaniem Boga, rozpala w nas zapał, energię i gorliwość, by osiągnąć pożądane dobro” (ks. Michał), ale łatwo mówić o nadziei, kiedy wszystko układa się po naszej myśli – gdy bez trudu udaje się realizować swoje plany, gdy spełniają się marzenia, a podjęty wysiłek przynosi oczekiwane rezultaty. Natomiast kiedy okazuje się, że nad ni- pieniędzy, a nasze pomysły na życie rzadko zgadzają się z planami Boga, dlatego wcześniej czy później czujemy się spustoszeni, a serce uwikłane w kompromisy nie widzi znaków, jakie Pan Bóg daje w codzienności. Zajmujemy się planowaniem własnego życia, a to kosztuje ogrom energii, nerwów, lęków. Nie rozumiemy tego, co do nas mówi Bóg, a On chce przemawiać do naszych serc szczególnie podczas tegorocznego adwentu, który dany nam został nie po to, by zdążyć zrobić karierę czy zapisać się w pamięci u potomności, lecz byśmy przez naszą codzienność weszli w relację z nadchodzącym Jezusem. Adwent to czas tęsknoty za przychodzącym Bogiem, bowiem „tęsknota adwentowa – jak pisze ks. Sopoćko – przenika nas do głębi duszy, która się żali, płacze, tęsknym okiem spogląda w niebo i błaga: »Rorate coeli desuper«”. Wybierzmy więc Boga, On czeka… Adwent przypomina nam nieprzerwane pragnienie Boga, który chce zamieszkać w człowieku. Przez najróżniejszych posłańców ciągle zwiastuje 4 © J. Kurlej Błogosławiony ks. M. Sopoćko głęboko tkwiące w sercu przekonanie, że nie wszystko zależy od nas, ale nad wszystkim czuwa Bóg. On pomaga patrzeć w przyszłość bez strachu. Bóg, który przychodzi do nas, domaga się zajęcia stanowiska. Można Go przyjąć lub odrzucić – nie ma trzeciej możliwości. Przyjmujemy Wcielone Słowo Boga, doświadczamy Jego mocy i rodzi się w naszym życiu Chrystus, budzący w nas zdolność do miłości, a wtedy – jak mówił św. Franciszek – stajemy się „Matkami Jezusa” i będziemy Go mogli w sobie zanosić do ludzi, jak Maryja zaniosła Go do Elżbiety. Napełnieni nadzieją i szczęściem ofiarujemy wówczas Boga jak chleb, jak pochodnię – ucząc radosnego dzielenia się Stwórcą, który jak zakochany czeka u drzwi człowieczych na nasze ludzkie „tak”. Przeżywany czas ostrzega, że niektórych spraw nie należy odkładać na ostatnią chwilę, zwłaszcza tych dotyczących naszej relacji z Bogiem. Chcąc być gotowym na spotkanie z Panem, uczmy się już teraz przyjmować Go przychodzącego do nas w Bożym Słowie i sakramentach, tak jak Maryja przyjęła Go z pełnym nadziei oczekiwaniem, wielką miłością i czystym sercem, bowiem „miała tak dalece pogrążyć się w Bogu i złączyć się z Nim w miłości, że Słowo Przedwieczne miało wziąć z Niej Drzwi średniowiecznej katedry niczym oczodoły Boga czym nie mamy kontroli, gdy pojawiają się przeciwności i cierpienie, wtedy zostaje tylko (a może aż) nadzieja – to ciało i krew dla siebie” (ks. Sopoćko). Maryja powiedziała Bogu swoje „fiat” na dobre i na złe, na teraźniejszość zakrystian, brzdąkając kluczami i kościół otworzył. Zmarzłem niepomiernie, ale się ucieszyłem, że mogłem być pierwszy tego dnia u spowiedzi”. Adwent to także dla nas właściwy czas na znalezienie odpowiedzi na pytania: czy posprzątałem już stajnię mojej duszy, do której ma przyjść Zbawiciel? Choć nasze serce oddaliśmy Chrystusowi, ciągle przyłapujemy się na tym, że chcemy żyć po swojemu. Wciąż usprawiedliwiamy się, że mamy jeszcze na to dużo czasu, będą przecież rekolekcje, roraty, spowiedź przedświąteczna, a tymczasem co z zakamuflowaną pychą, usprawiedliwianymi wciąż kłamstwami, zastarzałą zazdrością? Całe życie w duchu Ewangelii jest przecież zbudowane na prostowaniu ścieżki swego życia, na czuwaniu, na tęsknocie za Tym, który ma Moc. Chrystus może przyjść kiedykolwiek – z różnych stron. Adwent więc wzywa nas do czujności, ma w nas obudzić trzeźwe przeżywanie tego, co nas uświęca, by nie zasnąć z nudy na kazaniu, ale z gorącym sercem i otwartą buzią słuchać głoszonego Słowa Bożego. Oby ten dany nam święty czas nie był rozminięciem się z Panem, koszmarnym doświadczeniem ospałości, rutyny i obojętności. Oby nasze modlitwy nie przypominały marudzenia dewotek, a spowiedzi grzecznościowych przeprosin za nieuważne nadepnięcie na odcisk. Nie wolno nam przegapić przyjścia Pana. Starajmy się czuwać z tęsknotą w sercu, bo tylko wówczas możemy usłyszeć, kiedy On zakołacze do naszego serca, tak bardzo zmęczonego i twardego, które pragnie miłości i ciepła Małego Dziecka. Ile więc będzie Bożego Narodzenia w Bożym Narodzeniu – zależy od nas samych. Sami decydujemy o tym, czy ważniejsze będzie urządzenie świątecznej szopki czy raczej pójście za pasterzami do Betlejem, by zobaczyć, co się tam właściwie stało. Nie tylko ich, ale i nasze całe życie, jak stwierdza ks. Michał, „jest wędrówką do Betlejem, bo życie jest dla nas wędrówką do ogląda- nia Boga”. To nie przypadek, że prości, biedni, niewykształceni pasterze byli pierwszymi odkrywcami tajemnicy Bożego Narodzenia. Ubodzy mają krótszą drogę do Betlejem. Rozpoznają Zbawcę w Dziecku z Betlejem, bo stają przed Nim z pustymi rękami; nie trzymają w nich kurczowo bogactwa, władzy czy wiedzy. Chociaż największy cud dokonał się bez rozgłosu, bez cudowności, pasterze nie byli zawiedzeni; wręcz przeciwnie, szczęśliwi chwaląc Boga, wrócili na swoje pastwiska, ale już nie sami. Odkryli, że ich ludzki, niełatwy przecież los dzieli z nimi Bóg, którego nie muszą się obawiać. Aby zobaczyć sens Bożego Narodzenia, trzeba przejść drogę pasterzy. Zostawić choć na chwilę swoje pastwisko – zmartwienia, genialne pomysły… Wiara pasterzy jest dziecięco prostym zaufaniem Bogu. Oni najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli – my chcielibyśmy odwrotnie. Domagamy się od Boga nadzwyczajnych dowodów Jego obecności, a Boga widzą tylko ci, którzy wpierw słuchają Go pośród swojej codzienności i wierzą Jego Słowu. Rozpoznać Boga w dziecku mogą tylko ci, którzy sami mają w sobie coś z dziecka. Tylko dziecko jest w stanie zrozumieć dziecko i „by wejść do nieba, trzeba się dostroić do prostoty dziecięcej” (ks. Michał). Bóg stał się mały, aby nas – małych – uczynić wielkimi. Tak można streścić sens tajemnicy przyjścia Boga na świat. Pan upodobał sobie w ludziach i pragnie dać swój pokój. Chce nam ofiarować świat bardziej ludzki, wolny od nienawiści, strachu, zakłamania. Jest to możliwe pod warunkiem, że nie zapomnimy o chwale Boga, którego majestat i piękno rozbłyska w każdym człowieku. Warto zobaczyć boski blask w ludzkiej twarzy, uwierzyć, że Bóg jest blisko naszych ludzkich spraw, dać się pokochać tej niepojętej, bezbronnej Miłości, wziąć na ręce i przytulić Dziecko. Wtedy wydarzy się prawdziwy cud – Boże Narodzenie. s. Maksymiliana Kroczak, ZSJM © rkw i nieznane później. Ona przyjęła i niosła Skarb Tajemnicy: Boga – Człowieka, którego chroniła i strzegła, dlatego od Maryi musimy uczyć się odwagi, żeby tak miłować i nieść swój Skarb przez codzienność prób i doświadczeń. Czuwajmy więc wraz z Maryją i na Jej wzór z zapaloną roratką naszej wiary pilnujmy, aby płomień ten nigdy w nas nie przygasł. Maryja przyjmowała siebie jako wybraną przez Pana. Dlaczego właśnie Ona? Otóż, jak pisze ks. Sopoćko, „w Niej miało być tyle wielkości i głębokości, tyle wzniosłości i piękności, tyle łaskawości i miłosierdzia, iż miała stać się godną być Matką Boga, przyjąć Słowo Przedwieczne, zamknąć je w swoim łonie, podzielić się z Nim krwią swoją, karmić mlekiem i zadowolić swą słodką i tkliwą miłością matki”. Maryja poprzez swój przykład i poprzez swoje wstawiennictwo zaprasza nas do wejścia w tajemnicę Bożej bezinteresowności i miłości, jedynie prawdziwego źródła pojednania i pokoju na ziemi. W świecie, który często mówi o „zabijaniu miłosierdzia”, Maryja ukazuje nam prawdziwe współczucie, zakorzenione w tajemnicy Bożego, nieskończonego miłosierdzia. Nawet wśród niedoli i utrapień jesteśmy podtrzymywani na duchu przez prostotę życia Maryi, Jej zawierzenie, miłość i nadzieję. Wchodząc w Jej osobistą modlitwę, w Jej życie, z Nią i Jej Synem, możemy stawać się coraz bardziej pokornymi i dobrymi jak chleb. Zarówno Matka Jezusa, jak i bł. ks. Michał odnaleźli drogę do spotkania z Tym, który pierwszy „przychodzi nam z pomocą”. Dla niego adwent był świętym czasem otrzymanym od Boga w darze, by wyprostować ścieżki swego życia i godnie przygotować się na przyjęcie Pana, który, jak to rozumiał od najmłodszych lat, rodził się podczas każdej Eucharystii i mógł w nim się narodzić w każdorazowej Komunii Św. Pragnął, aby i do niego Jezus mógł powiedzieć słowa skierowane do św. Faustyny: „dobrze mi przy sercu twoim” (Dz. 1481). W jednym ze wspomnień tak opisuje pragnienie spotkania czystym sercem z Jezusem podczas Adwentu 1903 r.: „... chciałem na Niepokalane Poczęcie pójść na roraty. Nie mając zegarka i nie chcąc niepokoić gosposi, prosząc ją o obudzenie o 6, wstałem zaraz po przebudzeniu się, przypuszczając, że już jest godzina 6 i po ubraniu się szybkim wyszedłem [...] ulice były puste. Kościół zastałem zamknięty. Przypuszczając, że prędko otworzą, spacerowałem po cmentarzu przy 10-stopniowym mrozie. Przeszła godzina, dwie, trzy i wreszcie przyszedł 5 Józef – święty drugiego planu © rkw Widzimy dalej Józefa umocnionego słowem od anioła w drodze do Betlejem. Jest przy narodzinach Jezusa. Za poleceniem anioła ucieka z Maryją i Dzieckiem do Egiptu. Po ustaniu zagrożenia w związku ze śmiercią Heroda wraca i osiada wraz z rodziną w Nazarecie. Po raz ostatni widzimy Józefa, gdy przestraszony zaginięciem Jezusa szuka Go wraz z Maryją. Odnajduje Go w świątyni pośród uczonych w Piśmie. I tyle. Tradycja ikonograficzna ukazuje Józefa w czasie kolejnego trudnego egzaminu wiary – na ikonie Narodzenia Jezusa, pełen wątpliwości, staje wobec faktu wcielenia Boga (Ikona Narodzenia Chrystusa, „Wspólnota Puławska”, nr 3/2010). Józef jest potomkiem królewskiego rodu. Pochodzi z plemienia Judy, które wyda Mesjasza. Król Dawid, Salomon i inni królowie Judy są jego przodkami. Po nich dziedziczy Jezus godność królewską. Zubożały opiekun Jezusa pracował fizycznie jako cieśla. Bóg wchodzi realnie w historię jego życia, gdy poślubiona mu kobieta (nie mieszkali jeszcze razem) mówi Bogu „Tak”. Dla nas po latach to oczywiste. Nie uświadamiając sobie depozytu wiary, traktujemy to wydarzenie jako rzecz nieistotną. Ale czy to „Tak” było w tym samym stopniu oczywiste dla Józefa? Co wtedy czuł? Czy zachwiało to jego wiarą? Jak później wyglądały relacje Józefa z Maryją? Czy jej ufał? 6 Maryja i poczęte Dziecko zdani są na łaskę Józefa. Mógł oddalić Maryję potajemnie, by jej nie zniesławić i uchronić od konsekwencji, z kamienowaniem włącznie. Anioł mówi do serca Józefa, zwiastuje mu też umacniające Słowo – „Nie bój się, z Boga są te sprawy!” To przekroczyło możliwości rozumienia i akceptacji Józefa, dlatego wątpliwościom w duchu wiary odpowiada Bóg. Józef uznaje Bożego Syna za swoje dziecko. Nie robi na nas już żadnego wrażenia, gdy mówimy o Maryi „Najświętsza Panienka”. Bez Józefa faktycznie Maryja byłaby „Panną z Dzieckiem”. Żydzi po latach wypomną zresztą Jezusowi Jego „niepewne” pochodzenie – „Jak Ty śmiesz pytać nas o to, czyimi jesteśmy dziećmi, nas, dzieci Abrahama. Popatrz na siebie!”(J 8,41b) Aby przyjąć Jezusa, Józef musiał pogrzebać swoje plany, marzenia, osobistą wizję wspólnego życia z Maryją. Mamy naiwne wyobrażenie, że życie wiarą jest łatwe, gładkie i przyjemne. Trudno to potwierdzić, gdy patrzy się na losy życia Maryi i Józefa. Jezus wzrastał w rodzinie otoczony opieką Mamy i Taty – czułość i wola. Czy sposób mówienia do Boga „Tato – Abba” nie jest znakiem ludzkich, ziemskich więzów z Józefem? Kto nauczył Jezusa modlić się? Chodzić w sobotę do synagogi? Czytać Pismo? Uczestniczyć w świętach? Pracować? Obserwować przyrodę? Kto wprowadził go w świat rzeczy Bożych? Od kogo słyszał historie, które potem natchnął życiem, budzącym się w tych, którzy ich słuchają? Boskością raczej bym wszystkiego nie tłumaczył. Jezus widział jako dziecko u swoich rodziców wzór życia. I poprzez wychowanie przejął czułość i wolę od Maryi i Józefa właśnie. W relacjach rodzinnych odkrył i nazwał relację do Boga – Ojca. Postać Józefa intryguje i skłania do przemyśleń. Czy Józef jest pomocą i wzorem dla współczesnego wierzącego mężczyzny? Patrząc na fakty z jego życia, do jakich możemy dojść wniosków? Nie lubię „wyzłoconych” świętych. Złota folia, choć cienka, jednak usztywnia i oddala. Wątpiący Józef dla mnie jest prawdziwym, żywym Józefem, którego mogę naśladować. Szczęście czy wiara? Czy szczęściem jest wola Boga? Józef pozwala mi znaleźć odpowiedzi na te pytania, które stawia mąż i ojciec ze swoją historią i w obliczu trudnych faktów, abym z wiarą dostrzegł w nich Boga. Wędrując po starych kościołach zauważyłem, że zawsze jest w nich przedstawienie świętego Józefa. Pamiętam Wadowice i klasztor karmelitów. Józef uśmiechnięty, nie „odpustowy wymoczek i ciepły kluch”, ale właśnie zadowolony, silny mężczyzna i mały Jezus, który czule trzyma go za szyję. Obaj patrzą na Ciebie. Myślę sobie, Jezusowi dobrze jest na rękach spracowanego cieśli. Stoję przed obrazem Świętej Rodziny w Kościele we Włostowicach. Na pierwszym planie Matka i szczęśliwe Dziecko. Święty Józef w tle, a jakże! I dobrze mu z tym. Kompozycja i narracja malarska jego osoby jest tak poprowadzona, że gdyby zrezygnować z partii osobowych, postać Józefa byłaby li tylko niepozornym sztafażem. Jedyne słowa, które wypowiedział, to te po bar micwie jego przybranego Syna w świątyni, gdy im się zgubił – „Synu, z Matką baliśmy się o Ciebie!” I tyle. Zaopiekował się Dzieckiem, „nie zakrył” sobą, nie wybił się przy okazji. Zrobił to, co odkrył w wydarzeniach, w które wprowadził go Bóg. Cichy patron i opiekun Kościoła. © rkw Ś więty Józef w przekazie biblijnym pojawia się w kontekście genealogii Jezusa. Po zwiastowaniu widzimy go targanego wątpliwościami co do prawości Maryi, która będąc mu przeznaczoną staje się brzemienną. Przez Józefa mam sentyment do stolarzy. Pracowałem z nimi. Widziałem ich ręce. Przeważnie zawsze mają blizny po głębokich skaleczeniach. Chciałbym kiedyś przybić piątkę ze świętym Józefem, popatrzeć Mu w oczy i nic nie mówić. Święty Józefie, módl się za nami! Wojciech Kostecki C óż zatem powiem? Widzę cieślę i żłób, widzę także dziecko, pieluszki i chusty, Dziecko zrodzone z Dziewicy, pozbawione rzeczy najpotrzebniejszych, wszystko uciemiężone ubóstwem, w największej nędzy. Czyś widział kiedykolwiek bogactwo w skrajnej nędzy? W jaki sposób On, bogaty, stał się dla nas ubogi? Czemuż to nie miał łóżka, miejsca do spania, ale Go położono w ubogim żłobie? swe źródła w miłości. Miłość kazała mu się uniżyć! św. Bernard, opat Humor ojców pustyni Wielka tajemnica wcielenia Pana zawsze pozostaje tajemnicą. Bo jakże się to dzieje, że Słowo jest istotowo zjednoczone z ciałem, a równocześnie całe istotowo istnieje w Ojcu? W jaki sposób Ten, który całą swą naturą jest Bogiem, staje się całkowicie człowiekiem przez ludzką naturę? A w tym połączeniu © rkw Ojcowie Kościoła nauczają o Bożym Narodzeniu Miejsce narodzenia Jezusa, Betlejem O ubóstwo, które jest źródłem bogactwa! Dziecię leży w żłobie, a porusza całym światem; zawinięty w pieluszki, a rozrywa łańcuchy grzechu; jeszcze po dziecinnemu nie gaworzy, a już poucza Mędrców, nakłaniając ich do nawrócenia. św. Jana Chryzostom, biskup Bóg jest w ciele, by zabić śmierć w nim ukrytą. Jak lekarstwo usuwa zepsucie, gdy złączy się z ciałem, i jak ciemność pierzcha po wniesieniu światła, tak i panująca w ludzkiej naturze śmierć musiała ustąpić przed obecnością Boskości. św. Bazyli, biskup Cóż bardziej uwydatnia miłosierdzie Pana, jak przyjęcie naszego stanu wołającego o miłosierdzie? I czyż może być większa dobroć niż ta, która Słowo Boże sprowadziła z wysokości do takiego uniżenia? „O Panie, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz” i „zwracasz ku niemu swe serce?” (por. Ps 8,5; Hbr 2,6). Poznaj, człowieku, jak Bóg troszczy się o ciebie, jak o tobie myśli i co wobec ciebie czuje. Nie patrz na swoje cierpienia, ale na to, co On wycierpiał. Po tym, co dla ciebie przeszedł, zobacz, co dla ciebie uczynił, a przez to ujrzysz jego dobroć, mającą żadna z natur nic nie traci, ani Boska, w której jest Bogiem, ani ludzka, przez którą staje się człowiekiem. Tylko wiara przenika owe tajemnice, ona, która jest dowodem i poręką rzeczywistości przekraczających wszelkie wyczucie i zrozumienie ludzkiego umysłu. św. Maksym Wyznawca, opat Dołącz się do tych, którzy z radością przyjęli z nieba Pana! Myśl o oświeconych pasterzach, o obdarowanych darem proroctwa kapłanach, o weselących się kobietach, o Maryi, kiedy uradowała się powiadomiona przez Gabriela, i o Elżbiecie, w której Jan podskoczył z radości (por. Łk 1,44). Anna opowiadała wesołą nowinę (por. Łk 2,38), Symeon wziął na ręce Dziecię i obydwoje wielbili w Nim wielkiego Boga (por. Łk 2, 28), nie gardzili tym, co widzieli, ale wielbili w Nim wielkość Jego Bóstwa. Jak światło przez szklane szyby, tak Boska potęga rzucała promienie przez ludzkie ciało i oświecała tych, co zachowali czystość serca. Obyśmy znaleźli się z nimi i z odkrytym obliczem, jak w lustrze, mogli patrzeć na majestat Pana, byśmy się przemieniali z jasności w jasność (por. 2Kor 3,18). św. Bazyli Wielki, biskup Jeden z mnichów powiedział kiedyś: – Kobieta jest istotą bardzo powierzchowną. – To prawda – odpowiedział starzec – ale nie ma nic bardziej nieprzeniknionego niż powierzchowność kobiety. *** – Jesteś bardzo surowy wobec naszych młodych kobiet – pewnego dnia skarcił starca jakiś światowy człowiek. – Wszystkie są bardzo dobrymi córkami. Starzec odparł: – Jeśli wszystkie są bardzo dobrymi córkami, to skąd się biorą złe żony? *** Jakiś złodziej spenetrował nocą celę pewnego mnicha. Gdy przetrząsnął wszystko, usłyszał głos: – Przyjacielu, dlaczego szukasz w ciemności tego, czego nie mógłbyś znaleźć nawet przy świetle słońca? *** Pewnego dnia jakiś starzec, którego diabeł dręczył przez melancholię, powiedział do innego starca: – Jakże smutną rzeczą jest starzenie się! – Czyżby? – usłyszał odpowiedź. – Przecież to jedyny sposób, aby żyć długo. *** Pewien starzec zauważył: – Takie jest życie: gdy urośliśmy na tyle, by móc sięgnąć po słoik z miodem, to już nie mamy na to ochoty! *** Masz znacznie słabszą pamięć – powiedział jeden z braci do starca. – Wiem – odpowiedział – i bardzo na tym korzystam: często cieszę się po raz pierwszy z tych samych rzeczy. Cytaty z książki: R. Kern, Humor ojców pustyni, KERYGMA, Lublin, 1991 7 Przeżyłem piekło o nazwie in vitro O podczas której lekarze sugerują im nawet godzinę stosunku, zalecają stosowanie specjalnych prezerwatyw, w których zbiera się nasienie do badań; kiedy robi się to niemal co do minuty w określonym czasie, w określonych warunkach. Cały autorytet gdzieś wtedy pryska. I trzeci element, nadzieja. Ona też podczas tego procesu gdzieś się gubi. dkryłem, że in vitro to po prostu taśma produkcyjna. Mam dziś wspaniałego syna, ale moje stosunki z żoną bardzo się ochłodziły. Nie widujemy się już codziennie. Z perspektywy czasu widzę, że przeszliśmy z żoną piekło pod nazwą in vitro. Temat pojawił się, jak w większości małżeństw, od problemów z zajściem w ciążę. Po 5 latach oboje zaczęliśmy się bardzo niepokoić. Zaczęliśmy przechodzić taką samą drogę krzyżową jak wiele małżeństw: najpierw wszystkie badania, związane z poszukiwaniem przyczyn tego stanu rzeczy, próby inseminacji, a w końcu zabieg in vitro. Dziś wiem, że nigdy nie powtórzyłbym tego procesu, pomimo że mam wspaniałego syna dzięki zabiegowi in vitro. Presja na żonę Myślę, że etap dochodzenia do decyzji o in vitro jest we wszystkich małżeństwach podobny. Czas mija. Szczególnie Z pojemnikiem w toalecie 8 © rkw Żegnaj, tajemnico Na powiększenie rodziny byliśmy nastawieni od samego ślubu. Szczególnie żona. Ja, bardzo zaangażowany w sprawy zawodowe, w ciągu pierwszych lat małżeństwa nie myślałem o tym na co dzień. Żona zaczęła się niepokoić szybciej niż ja, po drugim, trzecim roku małżeństwa. Nie wpływało to jednak negatywnie na relacje między nami. Dopóki nie przechodzi się pewnej granicy związanej z tymi badaniami, myślę, że tego typu problemy nie są przyczyną jakichkolwiek niesnasek w małżeństwie, nie atomizują związku. Dopiero problemy, które są skutkiem korzystania z metody in vitro stwarzają prawdziwy problem w małżeństwie. Sposób postępowania przy poszczególnych etapach tej procedury jest złożony i przykry dla małżonków. Tak mocno odziera z tajemnicy całą istotę poczęcia dziecka, że po zakończeniu procedury miałem wrażenie, że coś między nami się skończyło, coś pękło. Dostojewski pięknie powiedział, że podłożem pozytywnych relacji między ludźmi, nie tylko zresztą w rodzinie, są często trzy elementy: tajemnica, autorytet i nadzieja. Patrzę z perspektywy na proces, który przeszliśmy, i myślę: cóż to za tajemnica zostaje po tym, gdy żona widzi mnie z pojemnikiem na nasienie pod tak zwanym pokojem pobrań? Albo kiedy ja widzę małżonkę, która ciągle jest badana w miejscach intymnych? Tajemnica wtedy pęka. Podobnie jest z autorytetem. Jaki małżonkowie mogą mieć dla siebie autorytet po przejściu tej procedury, istocie powinny sprawiać przyjemność i wzajemny pociąg, żeby korzystać z tych mechanizmów. A nie robić tego na zamówienie, o konkretnej godzinie, którą wskaże lekarz. Na przykład inseminację, czyli wprowadzenie męskiego nasienia do pochwy kobiety, robi się o konkretnej godzinie, nawet minucie. W kolejkach, w których wystawaliśmy po klinikach, obserwowaliśmy wiele par z podobnymi problemami jak nasz. Często były to małżeństwa jeszcze starsze od nas. To charakterystyczne, że zazwyczaj przedstawiają sobą obraz wielkiego niepokoju, nerwowości, oczekiwania na cud. Nie warto być szczęśliwym za cenę poczucia winy żeńska część małżeństwa z miesiąca na miesiąc funkcjonuje pod coraz większą presją. Lekarze jeszcze odpowiednio ją podgrzewają, informując, że kobieta do 30. roku życia jest w najlepszym okresie, więc trzeba się śpieszyć, trzeba coś robić. Jak wszyscy wiemy, jest w Polsce cały wielki przemysł związany z metodami sztucznego poczęcia. I jak w każdej branży jest jakiś lobbing, żeby taśma produkcyjna się posuwała. Bo tak in vitro wygląda po odarciu z pięknych słów: to po prostu taśma produkcyjna. W mojej rodzinie proces dochodzenia do poczęcia dziecka zakończył się sukcesem. Sukces został jednak okupiony przez bardzo techniczne spojrzenie na ten fakt. Byliśmy też tak po ludzku zmęczeni tym procesem. Myślę, że Bóg po to stworzył pewne mechanizmy między kobietą i mężczyzną, które w swojej Przed rozpoczęciem procedury in vitro rozważaliśmy z żoną adopcję dziecka. Dziś wiem, że sprawy związane z adopcją, choć z początku wydają się trudne i żmudne, w rzeczywistości są o wiele mniej bolesne, znacznie krótsze i bez tych wszystkich skutków ubocznych, które w naszym małżeństwie zaistniały. Mam też świadomość, że w klinice ciągle są pozostałe zarodki. Komórki jajowe są zawsze zapładniane w większej ilości. Dziś wiem, że to jest życie. Z jednego z takich zarodków rozwinął się mój syn, który teraz biega po domu, śmieje się i jest wspaniałym dzieckiem. Te zarodki, które pozostały, de facto nie różnią się niczym od tego, który akurat został wybrany. Małżonka wywodzi się z głęboko wierzącej, chrześcijańskiej rodziny. Ja też. Jakiś korzeń religijno-moralny zawsze był w naszym życiu. Decydując się na in vitro nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy z konsekwencji, które wynikają z użycia tej metody. Ta świadomość zaczyna doskwierać z czasem. Myślę, że kobiety są silniejsze w przejściu do porządku dziennego nad takimi sprawami. Żona myśli już teraz przede wszystkim o sprawach dnia codziennego związanych z dzieckiem. Wcale się nie dziwię, bo mamy wspaniałego syna. Ja jestem bardziej rozdarty. Bo z jednej strony już wiem, że procedura in vitro jest piekłem, ale z drugiej strony kocham mojego syna. Zbudowaliśmy na siłę dom. Jest tylko pytanie, czy nie powstał na piasku. Wydaje mi się, że tak. Moje stosunki z żoną bardzo się ochłodziły. Rozumiem dlaczego, kiedy wspominam okres naszej procedury in vitro. Gdybym patrzył na siebie oczyma mojej żony, to wiele by się zmieniło w perspektywie autorytetu i pewnej nieokreślonej tajemnicy, która często jest spoiwem związku. W lepszych klinikach są jako takie warunki, jednak my przeszliśmy wszystkie rodzaje takich placówek. W najgorszych czekałem nieraz z pojemnikiem na nasienie przed drzwiami do toalety. Ktoś wychodził, ja wchodziłem... Wychodziłem, żona czekała na zewnątrz. Czy w takim małżeństwie może być dobrze? Kiedy myślę o mojej żonie i o samym sobie w tych sytuacjach, o których wspominałem, widzę to w ciemnych barwach. To degradacja duszy, serca. Formalnie jesteśmy razem. Jednak wiele rzeczy między mną i żoną się zmieniło. Nasz związek cementuje w pewnym sensie wspaniały syn. Ale nie widujemy się codziennie. Jest między nami jakaś nieuchwytna bariera. S tanisław Wyspiański przed wielu laty pisał: „Listopad to dla Polski niebezpieczna pora”. W listopadową noc 1830 roku podchorążowie ze Szkoły Piechoty w Warszawie pod dowództwem Piotra Wysockiego dali hasło do powstania, największego, bojowego, romantycznego zrywu. W listopadzie 1917 roku spełniło się marzenie tych, którzy przez 123 lata wierzyli, marzyli, tęsknili i walczyli o niepodległą, ukochaną, umiłowaną ojczyznę. Jest zatem listopad wpisany w naszą historię, tradycję, a nawet biografię narodowego wieszcza Adama Mickiewicza. zasłuchani, gdy w czasie akademii rozbrzmiewały fragmenty III części Dziadów. Patrzyłam na nich, słuchając słynnego cytatu: Nasz naród jak lawa Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. (A. Mickiewicz, Dziady, cz. III) Przyglądałam się też obchodom Święta Niepodległości w Warszawie. Po raz pierwszy czuję, że to święto, moje święto, unurzane jest w błocie. Czuję przykrość, niesmak, potem wściekłość. Brudne ideologie Z belferskiego notatnika Mówię o tym otwarcie, żeby przestrzec przed in vitro innych małżonków, zachęcić ich, żeby skorzystali na przykład z adopcji dziecka. Zdrowiej by było dla mnie jak najszybciej zapomnieć o sprawie. Ale jak tu zapomnieć, skoro mam świadomość, że w klinice są zmagazynowane nasze zamrożone zarodki? Proszę zauważyć, że nawet słownictwo nie pasuje do tej sfery. To są przecież zmagazynowane ludzkie istnienia. Nie mogę zapomnieć, kiedy media wciąż donoszą o wynikach śledztw, że na przykład jakaś klinika w Anglii wyrzuciła zarodki albo użyła ich niezgodnie z procedurami. Stosując in vitro, człowiek zapiera się – w takim sensie jak zaparł się św. Piotr – nadziei i tego, że Pan Bóg ma względem nas jakieś plany. Czy mamy na siłę, stosując in vitro, te plany naruszać? Dziękuję, że mogę o tym publicznie opowiedzieć. W ten sposób jest mi dane, choć w minimalnym stopniu, zadośćuczynić temu, co zrobiłem. Kiedy pan Adam z województwa śląskiego wypowiadał te słowa w katowickim radiu eM, pod koniec audycji głos zaczął lekko drżeć nawet prowadzącemu wywiad dziennikarzowi. Pan Adam składa świadectwo odważnie, nie ukrywając swojego nazwiska. Tekst opublikowany w gazecie, inaczej niż w radiu, będzie jednak dostępny w Internecie przez wiele lat. Ze względu na dobro dziecka pana Adama, „Gość” zachowuje więc jego nazwisko do swojej wiadomości. Wysłuchał Łukasz Tura, tekst za „Gość Niedzielny” 22 III 2009 r. © rkw Nasze zarodki, nasze dzieci Kompania honorowa WP w czasie beatyfikacji ks. M. Sopoćki 26 listopada poeta umiera niespodziewanie w Konstantynopolu, gdzie swoim autorytetem i obecnością miał wspierać akcję formowania oddziałów kozaków otomańskich, którzy mieli wziąć udział w walce z Rosją. 11 listopada 1918 to z kolei wyśniony sen o wolnej Polsce, spełnione marzenia o ojczyźnie, ojcowiźnie, za którą przelewali krew nasi ojcowie i dziadowie. Czy w takim razie warto być patriotą? Pan Cogito postanowił wrócić na kamienne łono ojczyzny... Cóż takiego niezwykłego, swoistego jest w słowie ojczyzna, Polska – jakże często plugawionym, nadużywanym, wykorzystywanym do celów wątpliwej jakości? Co jest dziś wyznacznikiem patriotyzmu? Kto to jest patriota? Przyglądałam się w tym roku gimnazjalnej młodzieży, która bez nakazu, przypominania w przeddzień Święta Niepodległości przywdziała odświętny strój z biało-czerwonymi wstążeczkami wpiętymi w mundurki. Zadumani, To nie tak! Co to jest? Popłoch, panika, policja, pałki, gazy, bijatyka, ktoś siedzi i broczy krwią, rodziny z dziećmi w panice uciekające i szukające schronienia. I tradycyjnie – nie ma winnego, nie ma odpowiedzialnego, bo każdy się od odpowiedzialności wykręca, każdy jest patriotą (w swoim, rzecz jasna, rozumieniu). Zabierzcie swe plugawe łapska od najświętszych dla Polaka wartości! Przestańcie wlepiać swą brudną ideologię i doktryny wszelkiej maści w narodowe rocznice. Nie macie najmniejszego nawet prawa, najmniejszego! Szli krzycząc: Polska! Polska! – wtem jednego razu Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu; Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna Szli dalej krzycząc: Boże ! ojczyzna! ojczyzna! Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka? (Juliusz Słowacki, Szli krzycząc Polska) Renata Miłosz 9 Gdzie ziemia spotyka się z niebem W świecie katedr, sanktuariów i piękna natury Nasze wypłynięcie na głębię rozpoczęło się w Święto Niepodległości. Kiedy w Warszawie miały miejsce hańbiące Polaków zamieszki, na pokładzie samolotu 10 do Lizbony wznieśliśmy toast za Ojczyznę i podniebnym lotem wyruszaliśmy szukać – każdy swojej – wewnętrznej „niepodległości” wobec naszych grzechów, słabości i ułomności człowieczych. Pomóc nam w tym miało obcowanie z kulturą chrześcijańską, która w Portugalii i Hiszpanii wydała swoje „przepyszne” owoce. Tętniące niegdyś życiem i modlitwą katedry oraz sanktuaria czy klasztory – dziś dla wielu Europejczyków bardziej muzea niż świątynie – pozwoliły przeżyć niesamowitą wędrówkę, która była spotkaniem z najwyższą estetyką i sztuką, ludzkim geniuszem i boskim natchnieniem, religijnością ludzi dawnych wieków, dla których Bóg i sacrum pozostawały fak- z kościołem św. Antoniego, katedrą i klasztorem Hieronimitów oraz stylowymi żółtymi tramwajami jeżdżącymi po wąskich uliczkach stolicy. Pewnie przeciwnicy krzyża nie pamiętają, że 13 XII 2007 r. właśnie przed klasztornym portalem podpisano Traktat Lizboński. Z fasady patrzył na wszystko Chrystus Pantocrator, Michał Archanioł i wielu świętych. Innych zachwyciła Coimbra, a w niej klasztor Santa Clara z grobem św. Elżbiety Portugalskiej – wiernej żony niewiernego męża, klasztor karmelitanek, gdzie żyła siostra Łucja de Santos czy majestatyczny uniwersytet posiadający jedną z najpiękniejszych bibliotek Europy. Wielu urzekło Porto nocą z Cais tycznie świętością. Przez ten niesamowity świat z wielką wiedzą i wdziękiem poprowadziła nas pilotka Ania – bezdyskusyjnie mistrzyni w swoich fachu. Nasza pielgrzymia wędrówka miała swoją niezwykłą dramaturgię, którą wyznaczyły dwa style w sztuce średniowiecznej Europy. Początkowo zachwycały nas kościoły i katedry romańskie z punktem kulminacyjnym w Zamorze – hiszpańskim „romańskim mieście”. Obserwowaliśmy wprawdzie od samego początku wpływy innych stylów – gotyckiego, renesansowego czy barokowego, ale przekroczenie progu katedry w Salamance, budowanej ponad 220 lat, zaparło ostatecznie dech w piersiach. Gotyk „pnący się ku niebu” swoimi ostrołukami i bogactwem krzyżowo-żebrowych sklepień, które oglądaliśmy zasłuchani w nieziemską muzykę organową, olśnił wszystkich. Było to miejsce wieńczące w sposób dosłowny i symboliczny nasze pielgrzymowanie ku Bogu i po raz kolejny pozwoliło ziemi spotkać się z niebem – tym razem w miejscu stworzonym genialną ręką człowieka. Trasa pielgrzymki była tak różnorodna i bogata, że każdy znalazł miejsce, które zrobiło na nim największe wrażenie. Dla jednych była to Lizbona da Ribeira i Torre Dos Clerigos. Inni pozostali pod urokiem spowitego mgłą Sanktuarium Bom Jesus do Monte, do którego jechaliśmy kolejką szynową czy Sanktuarium Maryjnego w Sameiro. Jednym z ważniejszych miejsc było oczywiście Santiago de Compostela – trzeci po Rzymie i Ziemi Świętej – cel pielgrzymek średniowiecznej Europy. Zachwycający złoty ołtarz główny z centralną postacią św. Jakuba, z którym każdy z nas przywitał się osobiście w geście przytulenia, grób Apostoła czy Plac Obradoiro i oczywiście nocny spacer po starym mieście, charakteryzującym się średniowieczną i barokową zabudową – to niezapomniane wrażenia. A na koniec jeszcze kapelusz z muszlą kupiony i noszony przez jednego z uczestników jako symbol pielgrzymowania. Oddzielnie należałoby wspomnieć Fatimę. Przyjęła nas ona deszczem, który być może obmył niejedną duszę. Tak wielu przeżyć dostarczyło pielgrzymom to niewielkie miasto uświęcone namacalną obecnością Maryi – różaniec w Kaplicy Objawień i nocna procesja światła, droga pokutna, którą niektórzy przeszli na kolanach, Bazylika MB Różańcowej z grobami pastuszków, droga krzyżowa w Valinhos i zwiedzanie © rkw S tanąć tam, gdzie przez wiele wieków dla mieszkańców Europy kończył się świat, a zaczynała bezkresna woda; dotknąć stopami miejsca, w którym ziemia spotyka się z niebem – takie niezwykłe doświadczenie dane było pielgrzymom z Krasnegostawu, Puław i Lublina w jeden z listopadowych dni, gdy pielgrzymi szlak zawiódł nas na Capo da Roca – najdalej wysunięty na zachód kraniec Starego Kontynentu. Chodząc po skalistym wzniesieniu i patrząc w bezmiar Oceanu Atlantyckiego, można było nie tylko podziwiać piękno i majestat natury, ale odczuć głęboką więź stworzenia ze swoim Stwórcą, gdyż właśnie w takich miejscach obcujemy z pierwotnym obrazem świata stworzonego przez Boga ku dalszemu istnieniu jednym: „Niech się stanie…”. Jednoczą się tu bowiem trzy żywioły – woda, powietrze oraz ziemia i nic nie zakłóca naszego doświadczania doskonałości świata niejako w chwili boskiej kreacji. Niemalże dotykalnie objawia się wtedy Bóg, którego tchnienie po prostu czuć w tej potędze żywiołów. W ten oto sposób dokonuje się niezwykłe spotkanie – sacrum i profanum – dając zarazem człowiekowi impuls, aby szukać czegoś więcej w swoim życiu i skruszyć ograniczający nas mur stagnacji. Podobnym spotkaniem na granicy dwóch światów – boskiej doskonałości i ludzkiej słabości – jest też niewątpliwie pielgrzymowanie, które staje się drogą grzesznego człowieka ku Bogu, wymagającą wypłynięcia na głębię, zanurzenia się w tajemnicy świata, oderwania od stałego lądu naszych przyzwyczajeń, gdy wzywa nas pragnienie poszukiwania sacrum. Trzeba nam wówczas stanąć na krańcu naszego dotychczasowego życia, aby wyruszyć ku czemuś nowemu, choć nieznanemu i być może napawającemu lękiem. Pielgrzym powtarza zatem gest odwagi wielkich portugalskich i hiszpańskich żeglarzy, którzy z owych zachodnich krańców ziemi wypuścili się w nieznane, aby odkryć nowe lądy, nie zdając sobie jeszcze sprawy z ich istnienia, lecz przeczuwając ich obecność. Aljustrel – wioski rodzinnej Franciszka, Hiacynty i Łucji. Fatima to swoista „klamra” rozpoczynająca i kończąca naszą drogę pielgrzymią, a tym samym ofiarująca nam błogosławieństwo Matki Bożej, której figurki czy wizerunki wielu z nas przywiozło ze sobą do rodzinnych domów. Wspaniały okazał się też rejs statkiem wzdłuż przełomu rzeki Duero pośród skał o wysokości ok. 400 metrów w rejonie Parque Natural Arribes del Duero. Dzika przyroda, orły, kondory, czarne bociany, a na koniec pokaz tresury drapieżnych ptaków połączony z degustacją wina Porto – niezapomniane! Szlak wędrówki przekonał nas o potędze, pięknie, doskonałości i mądrości kryjącej się w sztuce tworzonej przed wiekami przez tysiące chrześcijan – genialnych architektów, rzeźbiarzy, snycerzy, skrupulatnych rzemieślników i zwykłych budowniczych w pocie czoła wznoszących niezwykły świat katedr, których dziś nikt już nie buduje, tak jakby ludziom przestały być nagle potrzebne. Bez nich jednak trudno ziemi spotykać się z niebem, dlatego szkoda, że uskrzydlona niegdyś dusza Europy rozsiada się dziś wygodnie w fotelach samolotów, aby być wiezioną, zamiast sama unosić się w przestworzach, szukając Bożego nieba. Jak pielgrzym z pielgrzymem W drodze powrotnej na lotnisku w Lizbonie, kiedy staliśmy w tasiemcowej i krętej kolejce do odprawy, ks. Ryszard podzielił się ciekawym spostrzeżeniem. Zauważył bowiem, że nasze życie to ciągłe mijanie się ludzi, a nie ich spotykanie. Otóż myślę, że nasza pielgrzymka była jednak wyjątkiem od tej reguły – prawdziwym spotkaniem człowieka z człowiekiem. Niemożliwym okazało się poznać wszystkich, ale bliskie spotkanie nawet z kilkoma osobami to już dar bezcenny i wystarczy, by ubogacić człowieka, dostarczyć wielu emocji. Zgodnie z zamysłem Boga spotkali się ze sobą ci, którzy spotkać się mieli. Odbyły się ważne i mniej istotne rozmowy, padły takie, a nie inne słowa. Nic nie było przypadkowe. Utkwiły mi w pamięci zaciekłe dyskusje z ks. Grzegorzem o źródłach wiary – uczuciu i rozumie, afektach i roztropności. „Wierzę, abym rozumiał” czy „rozumiem, aby wierzyć” – pozostało nierozstrzygnięte, choć w odpowiedzi na stwierdzenie: „Pan Bóg cię kocha” padło słowo: „Wiem”, a nie: „Czuję”. Emocjonujące były spory o Św. Inkwizycję i jej rolę w Europie, o Torquemadę i Corteza, aż w końcu o odpowiedzialność „za stosy” państwa i kościoła czy też polemika na temat możliwości zbawienia pasterza, który ma „głupie i krnąbrne owce”. Pamiętam krótką rozmowę z Bogusławem o demonie, szarlatanach, wróżbach i bioenergoterapeutach, rozważania Ani o tym, jak szukać Woli Bożej, odczytywać natchnienia i znaki od Boga, opowieść Basi o angielskim przedszkolu katolickim, w którym małe dzieci chodzą na co dzień w mundurkach czy też z życia wziętą znakomitą anegdotę Leszka o filozofii życia pewnej babci spod Krasnegostawu, wędrującej niejako autostopem w myśl zasady, że „jakiś osiołek zawsze się znajdzie”. W Santiago de Compostela okazało się też niespodziewanie, że niektórzy już kiedyś przemknęli przez nasze życie niepostrzeżenie, żeby spotkać się bliżej dopiero hic et nunc – w mieście św. Jakuba. Inni natomiast na tej pielgrzymce mignęli nam tylko w oczach, aby być może poznać się z nami lepiej w innym miejscu i w innym czasie – któż to wie?! Niewątpliwie jednoczyły nas także wykwintne i smakowite posiłki spożywane wspólnie często przy okrągłych stołach, toasty wznoszone codziennie za kogo innego, radosny śpiew Plurimos annos, wielkie fotografowanie wszystkiego i wszystkich, aż wreszcie spotkania na zakupach czy przy kawie. Rozśmieszały błyskotliwe dowcipy ks. Ryszarda czy też definicja „wieśniaka”, która stała się w pewnym momencie swoistym leitmotiv pielgrzymki. Takie prawdziwe bycie z drugim człowiekiem okazało się także spotkaniem ziemi z niebem, bo bliskość, ciepło, życzliwość, zainteresowanie towarzysza podróży, uśmiech, dobre słowo – czasem poważne, czasem żartobliwe – to właśnie niebo pozwalające się dotknąć i uobecnić w drugim człowieku. Obyśmy zatem zawsze na drogach naszego życia spotykali się z ludźmi jak pielgrzym z pielgrzymem, a nie mijali jedynie jak obcy z obcym na lotniskach wielkich metropolii. Głos Boga Ostania odsłona naszej niecodziennej wędrówki do Portugalii i Hiszpanii niech stanie się tą najważniejszą, zgodnie zresztą z biblijną nauką, iż ostatni będą pierwszymi, bo pielgrzymka to przecież nade wszystko szukanie Boga i słuchanie Jego głosu, który w czasie tej wędrówki przemawiał do nas wielokrotnie i bardzo dobitnie. Rozbrzmiewał on w kontemplowanej sztuce czy naturze, ale przede wszystkim wybrzmiał w ustach naszego duchowego przewodnika – księdza Ryszarda – w czytanym przez niego Słowie Bożym, w modlitwach, pieśniach, w sprawowanej każdego dnia Eucharystii, ale także we wspaniałych homiliach i katechezach głoszonych z niestrudzonym zapałem. Co powiedział nam Bóg? Myślę, że do każdego przemówił indywidualnie, w różny sposób i swoim boskim językiem. Wszyscy natomiast usłyszeliśmy już pierwszego dnia pielgrzymki wezwanie do przemiany dotychczasowego życia, gdy otworzyło się nam Słowo o przemienieniu Chrystusa na górze Tabor. Natomiast w ostatnim dniu Jezus przemówił do nas przykładem kobiety, która dzięki swej pokorze i wierze została obdarowana przez Boga cudem uzdrowienia córki i zgodnie ze słowami Chrystusa miała się o tym przekonać po powrocie do domu. Jakże wymowne słowa dla powracających pielgrzymów! Być może w tym momencie dla wielu stały się już faktem. Być może po powrocie do domu ktoś zastał inną – odmienioną rzeczywistość, oczyszczoną z jakiegoś grzechu czy cierpienia. A może przemiana dokonała się za przyczyną obdarzonego łaską powracającego wędrowca, który inaczej spojrzał na problemy w swojej rodzinie czy pracy i nagle znalazło się genialne rozwiązanie. Odpowiedzi na te pytania pozostawmy jednak pielgrzymom, niech pozostaną tajemnicami ich dusz i rodzin, chyba że ktoś zechce się nimi podzielić. Ważne były niewątpliwie katechezy o współczesnym Kościele, jego problemach i możliwości odnalezienia się w nim zwykłego człowieka. Bardzo przeżyliśmy wszyscy adorację Krzyża w Sanktuarium Bom Jesus do Monte czy też drogę krzyżową w Fatimie prowadzoną na przemian przez ks. Ryszarda i ks. Grzegorza. Ciągle brzmią w uszach powtarzane między stacjami słowa ślepca spod Jerycha: „Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Głos Boga, słyszany na różne opisane tu sposoby, przemienił czas tej pielgrzymki w swoiste misterium rozgrywające się na granicy sacrum i profanum. Oto zrodzony z prochu ziemi człowiek mógł dotknąć świętej tajemnicy swego Stwórcy, stojąc na ziemi, sięgnąć choć na chwilę nieba, aby jego cząstkę zachować w sercu jak drogocenny skarb i zanieść ją do naszej codzienności. Może listopadowa pielgrzymka do Portugalii i Hiszpanii pozostanie w nas znakiem, że jest coś więcej niż stary ląd naszego życia, trzeba tylko odważnie „wypłynąć” na spotkanie światów, które ma moc uczynienia nas „nowym człowiekiem”. Joanna Kurlej 11 Pieniądze które Kościół oddaje państwu Podatek zryczałtowany Duchowni, którzy osiągają przychody z działalności duszpasterskiej, są płatnikami podatku zryczałtowanego. Księża wikariusze i proboszczowie zostali potraktowani przez państwo podobnie jak osoby fizyczne, które prowadzą pozarolniczą działalność gospodarczą (Dz. U. z 1998 r., nr 144, poz. 930). Obowiązuje ich podatek dochodowy w formie ryczałtu od przychodów z ofiar otrzymywanych w związku z pełnionymi funkcjami o charakterze duszpasterskim. Wysokość ryczałtu ustalana jest odrębnie na każdy rok podatkowy przez urząd skarbowy właściwy dla miejsca wykonywania funkcji o charakterze duszpasterskim. Kwartalne stawki ryczałtu zamieszczone są w załącznikach do ustawy (nr 5 i 6) i stosuje się je odpowiednio do osób duchownych innych wyznań, którzy sprawują porównywalne funkcje. Przewidziano stawki ryczałtu dla duchownych kierujących parafią i wikariuszy, w zależności od wielkości parafii (liczy się liczba mieszkańców) i miejsca zamieszkania. Statystyczny proboszcz płaci obecnie 344 zł, a wikary 259 zł kwartalnie. Można oszacować, że w sumie księża płacą co najmniej 35 mln zł podatku dochodowego rocznie. Co ciekawe, księża płacą podatek od liczby mieszkańców parafii, a nie od faktycznej liczby wiernych. W ten sposób system podatkowy podkreśla misyjność Kościoła i odpowiedzialność duszpasterską za wszystkich ludzi. Umowy o pracę Jeśli jednak księża, siostry zakonne i zakonnicy są zatrudnieni na etacie, to wówczas płacą podatek dochodowy i podlegają takim samym zasadom, jak inni pracownicy. Najczęściej wykonywane prace to katecheta, nauczyciel, wykładowca, pomoc medyczna, kurialista. W 2009 r. pracowało w Polsce 33 492 katechetów, w tym 18 348 katechetów świeckich, 11 382 księży diecezjalnych, 1152 księży zakonnych i 2610 sióstr zakonnych. Jeżeli przyjmiemy średnią pensję katechety w wysokości 3 tys. zł. brutto, to realnie płacony podatek wynosi ok. 380 zł. Rocznie daje to 69 mln zł podatku PIT od pensji osób duchownych 12 zatrudnionych w szkołach, nie licząc innych duchownych płacących tę formę podatku. Działalność gospodarcza Instytucje, czyli parafie, kurie, klasztory, mogą, ale nie muszą prowadzić działalności gospodarczej. Jeżeli prowadzą działalność gospodarczą, muszą ją zarejestrować i płacą takie same podatki CIT, PIT, VAT, jak wszystkie podmioty gospodarcze. Co prawda kościelne osoby prawne nie płacą podatku dochodowego od dywidendy, ale w podobnej sytuacji są inne instytucje działające na rzecz społeczeństwa, np. ochotnicza straż pożarna czy kluby sportowe. Ulgi i zwolnienia Ulgi i zwolnienia podatkowe względem Kościoła i jego instytucji zamieszczone w regulacjach prawnych mają przede wszystkim na celu wspieranie Kościoła w prowadzeniu przez niego różnych dzieł religijnych, charytatywno-opiekuńczych, oświatowych i wychowawczych, które służą dobru człowieka. Instytucje kościelne, które nie prowadzą działalności gospodarczej, nie płacą podatku dochodowego i są traktowane tak jak fundacje, które wykonują ważne zadania dla społeczeństwa i nie prowadzą działalności gospodarczej. Podatki od nieruchomości Ustawa o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego zwalnia kościelne osoby prawne od opodatkowania i od świadczeń na fundusz gminny oraz fundusz miejski z tytułu posiadanej nieruchomości, o ile są one przeznaczone na kult religijny lub cele edukacyjne (szkoły, seminaria). Zwolnione są również: klasztory, kurie i zabytki. Za użytki rolne i lasy Kościół płaci takie same podatki jak każdy inny właściciel. Inne formy wspierania budżetu państwa przez Kościół Wkład Kościoła do budżetu to nie tylko płacone podatki, ale także prowadzenie różnych instytucji wypełniających zadania państwa. Świeccy katolicy i instytucje kościelne finansują kilkaset przedszkoli i ok. 600 szkół dla kilkudziesięciu tysięcy dzieci. Rodzice, którzy posyłają dzieci do katolickiej szkoły, nie dostają zwrotu podatku (kiedyś częściowo dostawali), tak więc płacą dwa razy za edukację. Można oszacować, że jest to co najmniej 200 zł od dziecka miesięcznie. Daje to kwotę 120 mln zł rocznie. Olbrzymi jest wkład Kościoła w pomoc potrzebującym i najuboższym, co wydatnie wspomaga system państwowej pomocy społecznej. Caritas w 2010 r. przekazała osobom potrzebującym pomoc materialną o wartości 500 mln zł. Caritas prowadzi 9 tys. punktów pomocy, w których na zasadzie wolontariatu pracuje ponad 100 tys. Polaków. Wartość ich pracy to setki milionów złotych rocznie. Obok Caritas działają setki ośrodków pomocy. Same zakony, instytuty życia konsekrowanego i stowarzyszenia prowadzą w Polsce 450 placówek opiekuńczo-leczniczych. Są to: domy samotnej matki, ośrodki pomocy rodzinom, domy dziecka, ośrodki wychowawcze, placówki dla upośledzonych dzieci i dorosłych, domy starców, placówki dla osób uzależnionych, hospicja, ośrodki leczniczo-rehabilitacyjne, przychodnie, schroniska dla bezdomnych, noclegownie i kuchnie dla ubogich. Duży wysiłek finansowy Kościoła dla społeczeństwa to utrzymanie zabytków. Większość zabytkowych budynków w Polsce to kościoły, których jest kilka tysięcy. Na utrzymanie kościoła i parafii przeznaczone są pieniądze zbierane na tacę. Środki te z trudem wystarczają na sprzątanie, ogrzewanie, oświetlenie, ubezpieczenie, drobne naprawy i malowanie. Na remonty czy zabezpieczenie przed pożarem i kradzieżą trzeba szukać dotacji, sponsorów. Utrzymanie kościoła kosztuje co najmniej 2–3 tys. zł miesięcznie, a z remontami to wielokrotnie więcej. W skali kraju daje to ponad miliard złotych rocznie. Szacując finansowe zaangażowanie katolików na rzecz społeczeństwa i państwa mówimy o miliardach złotych rocznie. Instytucje i wspólnoty Kościoła katolickiego stanowią dużą część „trzeciego sektora”. Gdyby państwo miało przejąć te zadania, kosztowałoby to wiele miliardów złotych rocznie. rkw za co jest chwalone. Rozmawiajmy z nim o sytuacji, która była przyczyną nagrodzenia, działajmy na jego wyobraźnię, podpowiadajmy, jakie zachowanie jest dobre i dlaczego. Ułatwiamy mu w ten sposób rozeznanie, co jest właściwe, a co nie. Będzie wiedziało na przyszłość, jak ma postępować, aby zasłużyć na nagrodę. Musimy jednak uważać, aby nie przesadzać z nagrodami. Nadmierna ich ilość, bez odpowiedniego uzasadnienia, demoralizuje i demobilizuje. Dziecku przestaje Dylemat: karać czy nagradzać? niać pozytywnie, niż karać i to dla obu stron, nagradzającego i nagradzanego. Każdy człowiek, mały czy duży, lubi być nagradzany, chciałby, żeby jego wysiłek był zauważony. Wyzwala to bowiem aktywność i kształtuje prawidłowy stosunek do obowiązków. Dziecko w ten sposób utwierdza się w przekonaniu, że postępuje właściwie, czuje się zachęcone do kontynuacji takiego zachowania. Poza tym nabiera wiary w siebie oraz zaufania do własnych możliwości. Nagradzając dziecko, dajemy mu sygnał, że spełnia nasze oczekiwania, jest kochane i akceptowane. Nagradzanie nie polega tylko na dostarczaniu dziecku prezentów w postaci zabawek, słodyczy, książek, ubrań. Nagrodą jest także pochwała, pieszczota, wyrażenie aprobaty. Może nią być także wycieczka, spacer, zaproszenie kolegów do domu, wspólna zabawa. Nagradzając dziecko, należy mu dokładnie wyjaśnić, zależeć na nagrodzie, bo nauczyło się, że bez podejmowania większego wysiłku i tak ją dostanie. Wartość nagrody wtedy maleje, skuteczność nagradzania także. Dużym błędem przy nagradzaniu jest także opóźnienie wzmocnień, czyli odroczenie nagrody. Wzmocnienie powinno nastąpić bezpośrednio po wysiłku. Jeśli obiecaliśmy jakąkolwiek nagrodę, należy dziecku od razu po spełnieniu określonych warunków ją ofiarować. Każde dziecko potrzebuje dowodów prawdziwego uznania ze strony rodziców i przejawów docenienia go. Bez tego nie ma ono żadnej pewności, że jest dobre, potrzebne, kochane i chciane. Dziecko szuka miłości ze strony rodziców, pragnie, aby byli z niego zadowoleni, oczekuje od nich pomocy, zapewnienia mu spokoju i szczęścia. O stosowaniu kar i ich skutkach w następnym numerze. Ania Różycka Modlitwa pająka © W. Olech O statnio jedna z mam moich wychowanków przyszła do mnie z zapytaniem, czy tak małe dziecko można karać i czy mówić mu o tym, że jest ukarane? To wydarzenie spowodowało, że zaczęłam zastanawiać się nad zagadnieniem karania i nagradzania dzieci. Problem kar i nagród w wychowaniu wywołuje wiele dyskusji, wątpliwości, sporów wśród rodziców i wychowawców. Każdy ma tu swoje własne doświadczenia i przekonania. Na pewno dużo przyjemniej jest nagradzać, czyli wzmac- Niestrudzona prządka, rozczapierzam łukiem moje długie łapki – i wielbię Cię, mój Boże! Huśtany powiewem wiatru, tkwiąc w samym środku mej wielkiej jedwabnej sieci, kruchej i mocnej, czekam na swój codzienny kąsek – i wielbię Cię, mój Boże! Pajęczyną rozsnutą wśród gałązek w ogrodzie łowię krople szronu lub rosy. W zakamarkach umarłych izb, na strychach i mrocznych poddaszach łowię szarzyznę życia, jego samotność i pustkę – i wielbię Cię, mój Boże! W ciszy tętniącej życiem, przędę nić zwiewnych marzeń i geometrycznych rojeń – i wielbię Cię, mój Boże, mówiąc Ci zawsze: Amen. Carmen Bernos de Gasztold, Modlitwy zwierząt, „W drodze” Poznań 1989 Powrót do źródeł wiary S eminarium Odnowy Wiary jest formą rekolekcji trwających 10 tygodni. Uczestniczyć w nim mogą zarówno młodzi, jak i starsi – każdy, kto chce odnowić swoją wiarę i poczuć jej smak na nowo. Każdy tydzień ma określony temat, związany z najważniejszymi kwestiami dotyczącymi życia duchowego: powrót do źródeł modlitwy, osobista relacja z Bogiem, problem grzechu i nawrócenia, przebaczenie i uzdrowienie wewnętrzne, rozeznawanie duchowe, zawierzenie Jezusowi, Osoba i działanie Ducha Świętego w naszym życiu, relacja do Maryi, wspólnota Kościoła. Uczestnicy seminarium są zaproszeni do uczestnictwa w cotygodniowych spotkaniach, na które składają się: wspólna modlitwa (czas wspólnego stawania przed Panem Bogiem i otwierania się na działanie Jego łaski), konferencja (wprowadzenie w temat kolejnego tygodnia seminarium), spotkanie w grupach (dzielenie się swoim doświadczeniem w kontekście danego tematu). Kontynuacją i dopełnieniem wspólnego spotkania jest indywidualna modlitwa z Pismem Świętym, którą podejmują uczestnicy seminarium w ciągu tygodnia (według zaproponowanych tekstów biblijnych). W czasie seminarium ma miejsce modlitwa o uzdrowienie wewnętrzne, a wydarzeniem wieńczącym całe seminarium jest modlitwa o większe otwarcie się na Ducha Świętego i o przyjęcie Jego darów. ks. Łukasz Kachnowicz 13 Nie do końca zabawa opracowanie: Renata Weronika Zadanie 1. Jaką Dobrą Nowinę ogłosił anioł przebywającym w polu pasterzom? Do rozwiązania zadania użyj kodu. P Ł R N Ę S O B ewnego roku dzieci wraz ze swoją panią katechetką wystawiały jasełka. Nadeszła scena, kiedy to Józef wraz z Maryją szukali schronienia w Betlejem. Grześ grający rolę gospodarza zajazdu powiedział słowa: „Nie ma dla was miejsca w tej gospodzie”. Zasmucony Józef przytulił do siebie Maryję, która oparła głowę na jego ramieniu. Poczuła się słabiej i usiadła na czymś podobnym do fotela. Według scenariusza, w tym momencie chłopiec zdecydowanym głosem miał powiedzieć: – No już! Nie przeszkadzajcie mi. Idźcie sobie! Ale ku zaskoczeniu wszystkich przedstawienie zaczęło zmieniać swój bieg: – Nie odchodź Józefie! Przyprowadź Maryję. Przecież... przecież możecie zająć mój pokój! Według niektórych ten dziecinny Grzesio zawalił całe jasełka. Ale dla innych, a właściwie dla większości, miało ono najbardziej bożonarodzeniowy charakter ze wszystkich, jakie kiedykolwiek się odbyły. Drogi młody czytelniku! Czy ty też zawołasz: Nie odchodź Józefie. Przyprowadź Maryję? A jeśli zamienisz słowo pokój na serce, poszukujący schronienia Józef, Maryja i maleńki Jezus pod Jej sercem otrzymają od ciebie piękną ofertę: Przecież możecie zająć moje 14 Z A E L W D M C I serce. To jest sens Bożego Narodzenia – przyjąć Jezusa w gościnę u siebie. Niech się narodzi! Niech zamieszka! Niech zaprowadzi miłość, pokój i radość! Hm... Jak mam przyjąć Jezusa, skoro Pan Jezus już dawno jest w niebie? Pomyślałeś tak? Odpowiedź jest naprawdę prosta. Pomogę ci. Przeczytaj historię. Najlepiej z kimś starszym, żebyście mogli potem porozmawiać. Opowiadanie Mała Wiktorka ogromnie lubiła chodzić z babcią po sprawunki, szczególnie przed świętami Bożego Narodzenia. Przede wszystkim dlatego, że babcia była bardzo wrażliwa na jej prośby... (wiecie o co chodzi). Ilekroć dziewczynka wychodziła z babcią, wracała do domu z jakimś ładnym podarunkiem: nowa książką, szkicownikiem do kolorowania, jajkiem niespodzianką czy kolejnym konikiem do kolekcji... Wiktoria bardzo chętnie pobawiłaby się z innymi dziećmi, gdy babcia kupowała coś w piekarni... warzywniaku, ale wszystkie dzieci, które spotykała miały znudzone twarze i żadnej ochoty do zabawy. Nawet babcia szybciutko załatwiała zakupy, gdyż w sklepach nie było nikogo, z kim można by zamienić dwa słowa, naprawdę nikogo, kto miałby czas porozmawiać. W drodze powrotnej babcia i wnuczka milczały, trzymając się za rękę, a śnieg powolutku zaczął padać. W domu babcia usiadła w swoim ulubionym fotelu. Nazywała go „pomyślunkiem”. Trochę pomyślała, potem zdecydowanie wstała i poszła do komórki. Powróciła po chwili trzymając w ręku wspaniałą paczuszkę, owiniętą w złocisty papier i zawiązany czerwoną wstążką. Wiktoria chętnie by ją otworzyła, by zobaczyć co się w niej znajduje, ale babcia dała do zrozumienia, że paczuszka jest tajemnicą. Następnego ranka babcia i wnuczka wyszły wcześnie niosąc paczkę błyszczącą złocistym papierem. Pierwszą napotkaną osobą był pan Eugeniusz, gderliwy stróż o ogromnych wąsach. Był to typ, który nikomu nie ufał i mieszkał sam. Babcia zbliżyła się do niego i wręczyła pakunek. – Co mam z nią zrobić? – zapytał zdziwiony pan Eugeniusz. – To dla pana – powiedziała Wiktoria. Stróż zdumiał się – A co tam jest? – spytał. – Przyjaźń i szczęście – powiedziała babcia i uścisnęła mu rękę. – Widziałaś babciu, jaki był zadowolony? – powiedziała uradowana Wika. Wrócimy do domu i zrobimy inne podarki? Babcia zaprzeczyła – Nie Wikuś. Jeden wystarczy. Wreszcie i ja mam przyjaciół w mieście – pomyślał pan Eugeniusz i maszerował raźniej z gorętszym sercem. Po drodze spotkał pana Leszka, zamiatacza ulic, nieśmiałego, gdyż dzieci wyśmiewały się z niego. Zamiatacz, gdy zobaczył stróża, skrył się za wózkiem. Ale pan Eugeniusz podał mu paczkę mówiąc: – To dla ciebie. – Dziękuję wyszeptał niedowierzająco, ale uradowany. I tak stróż i śmieciarz zostali przyjaciółmi. Pan Leszek nie otworzył paczki. „Zrobię prezent Patrysi” – pomyślał. Patrycja była chudą dziewczynką o blond włosach, zaplecionych w warkoczyki, jedyna, która mówiła mu „Dzień dobry”. Patrycja leżała chora na grypę i pan Leszek podał podarek jej mamusi. Ta poczęstowała go kawą. Gdy Patrycja Pani uśmiechnęła się, gdy znalazła na biurku takie ładne „coś”. Tego dnia lekcje nie wydawały się takie męczące i godziny minęły w śpiewającym nastroju. Powróciwszy do domu pani Renia zaniosła paczuszkę pani Joli, staruszce, której dzieci mieszkały daleko, a ona często płakała w samotności. Wiecie co? Nawet pani Jola nie zatrzymała paczuszki dla siebie. I tak przechodziła ona z rąk do rąk i wszyscy, którzy ją sobie dawali, uśmiechali się do siebie i rozmawiali ze sobą. Po kilku dniach babcia i Wika powróciwszy do domu z zakupów stwierdziły, że w sklepach słyszały wesołe rozmowy i że dzieci bawiły się teraz chętnie. Pewien pan pozdrowił babcię i opowiedział, co wydarzyło się tu i tam, i że ludzie od pewnego czasu byli szczęśliwsi dzięki jakiejś tajemniczej paczce. Gdy babcia szukała w torebce kluczy od mieszkania, podeszła do niej pani Genowefa, która mieszkała piętro niżej i nigdy dotąd się do niej nie odzywała. – Chciałabym złożyć pani życzenia Wesołych Świąt – powiedziała i podała piękną paczuszkę w złocistym papierze opasaną czerwoną kokardą. – Dziękuję – powiedział babcia, uśmiechając się. – Może pani wejdzie i porozmawiamy trochę? – Hurra! – krzyknęła Wiktoria, gdy zostały same w domu. – Paczuszka wróciła do nas! A teraz babciu powiedz mi, co tam jest w środku? – Nic specjalnego – odpowiedziała babcia. – Jedynie trochę miłości. Zadanie 2. Jeśli już wiesz co aniołowie powiedzieli pasterzom (Ew. Łukasza 2:8–14), znajdź na rysunku 10 gwiazd, 4 gołębie, 3 aniołów z trąbami, 2 z gitarami, 3 śpiewających oraz 1 owieczkę. Pokoloruj je. otrzymała śliczną paczkę zaraz poczuła się lepiej. Głaskała piękny złocisty papier i czerwoną wstążkę, i myślała „Musi to być uroczy prezent. Poślę go Natalce, aby zapanowała między nami zgoda”. Natalka była najlepszą przyjaciółką Patrycji, ale przed dwoma dniami Bruno Ferrero, Historie piękne, Wydawnictwo Salezjańskie 1997 w szkole pokłóciły się i przezwały siebie czarownicą i pindą grochową. Gdy Natalka dostała paczuszkę, pobiegła do Patrycji, wyściskała ją, a potem razem postanowiły, że taki ładny prezent ucieszy panią Renatę, nauczycielkę muzyki, która od pewnego czasu była smutna. Teraz już wiesz? Rozumiesz? Pan Jezus naucza: „Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Mędrcy rozpoczęli swoją podróż, ponieważ zobaczyli . 1 Spytali się 3 4 6 2 5 8 o nowego króla. Kiedy znaleźli 11 9 10 7 5 6 , cieszyli się. 0 9 2 12 13 6 Zadanie 3. Rozwiąż zadania (z dodawania) znajdujące się wewnątrz darów, które przynieśli Trzej Królowie (np. 5 + ile? = 13). Otrzymana cyfra oznacza literę, przy której jest wpisana (np. cyfra 8 oznacza literę Ę). Przy użyciu tych liter uzupełnij zdania. 15 Cud pokornej Miłości A dwent i Boże Narodzenie to czas zamyślenia nad cudem, jakim jest życie każdego z nas. Jesteśmy owocem miłości Boga do człowieka już od pierwszej sekundy życia. On pragnie każdego z nas, tak jak pragnął przed wiekami narodzin Syna. Nasze stulecie jest wiekiem dziecka. Wiele się o nim mówi i dla niego wiele się czyni. Deklaracja Praw Dziecka mówi, że „ludzkość powinna dać dziecku, co ma najlepszego”. A to może zapewnić tylko rodzina. Od niej zależy, czy będzie się je traktowało jako dar Boży. – jak pisze ks. Sopoćko – winien być [...] przedmiotem ich zabiegów i trosk szczególniejszych, by biorąc udział w akcie stwórczym Boga, nie wykoślawiać jego planów, lecz tylko współdziałać z jego życiodajną mocą”. Wojna o Dziecko trwa... Tymczasem „straszliwa wojna z nienarodzonymi dziećmi trwa” – mówił podczas Kongresu Bożego Miłosierdzia dr Antoni Zięba. Na szczęście coraz więcej osób budzi się z letargu! Przecież to nasza powinność, by chronić dziecko i jego matkę przed zagrożeniem. „Prawo Boże najwyraźniej piętnuje wszystkie sposoby zapobiegawcze jako bardzo ciężkie przewinienia, a poronienie czy przerywanie ciąży w jakimkolwiek okresie utożsamia z zabójstwem niewinnego człowieka” (bł. ks. Sopoćko). Czasem, niestety, musimy chronić dziecko przed samą matką, chcącą zabić swoje dziecko – życie, którego sobie nie znalazła w kapuście, tylko poczęło się w akcie miłości. Wojna o dziecko trwa od dwóch tysięcy lat. I wtedy, tak jak dziś, świat sprzysiągł się przeciwko prawdzie i życiu. Gdzie nie raz tryumfowała zdrada i tchórzostwo, właśnie tam wydała Owoc wiara Maryi! Chociaż mogła oczekiwać, że Ojciec zatroszczy się o swojego Syna, że w wyraźny i przekonujący sposób przyzna się do Niego i nie będzie potrzebna grota betlejemska, ucieczka do Egiptu, rzeź niewiniątek, to jednak uwierzyła, że widocznie Bóg potrzebował Jej ubóstwa i pokory. Jej siłą było nieugięte i niezachwiane niczym zaufanie do Boga. I my miejmy zawsze wzrok utkwiony w Jezusie tak jak Maryja, która czuwała przy śpiącym Dzieciątku, zawsze wierna, zawsze miłująca, czuła na każde poruszenie tego „kruchego” Życia. Bądźmy jak Ona wierni Bogu, poddani Jego Woli. Obraz betlejemskiej szopki niech uczy nas, że Człowiek rodzi się nagi, bezbronny, słaby. Chroni go miłość matki i ojca. Ich troska przekłada się na niezliczoną ilość pieluch, kaszek oraz na to, co niewypowiedziane. Owa miłość jest czymś oczywistym dla dziecka. Ono nie rozumie, że może jej zabraknąć lub zwyczajnie nie być. Jak bowiem można nie kochać kogoś, kto jest darem od Boga, darem dla rodziców, dla świata. „Opatrzność miłosierna składa w ręce rodziców nowego człowieka, przeznaczając go do Królestwa Bożego” (bł. ks. Sopoćko). Jaką więc wartość stanowi dziecko? Odpowiedzi bywają różne: „dziecko stanowi dla mnie sens życia – podporę w jego jesieni”, „jest kimś, bez kogo życie byłoby wypełnione pustką”, „pozwala odkryć w nas nowe wartości”… „Kochać to przede wszystkim wyjść z samego siebie i udzielać się innym, to żyć z dziećmi i dla dzieci” (ks. Sopoćko). Rodzice potrzebują dziecka. Mały człowiek zbliża do siebie rodziców, wzbogaca i uszlachetnia ich miłość. Dla niego żyją i poświęcają się, on potwierdza ich dojrzałość, zapewnia poczucie dumy, radość i pełnię życia. On daje rodzicom nieporównywalnie więcej niż wszystkie razem wartości czy przyjemności: nowy samochód, awans zawodowy, swoboda, luksus. Gdy dziecko pojawi się w rodzinie, małżonkowie nie mogą być zapatrzeni tylko w siebie, ono wymaga od nich ofiarnej, bezinteresownej miłości. Dzieci są siłą scalającą związek małżeński, w chwilach jego kryzysu, niejednego załamania w życiu często ratują rodzinę przed rozpadem. W niektórych przypadkach rodzice decydując się na dalsze wspólne życie dla dobra dziecka, na nowo odkrywają miłość, która ich łączy, bowiem dziecko „owoc miłości 16 © rkw Owoc miłości takie szczyty zawierzenia sprowadzają na ziemię samego Boga. Uwierz w miłość Spójrz w niebo – czy nie jaśnieje już pierwsza gwiazda? Ona jest cichym przewodnikiem, prowadzi do Tego, któremu spodobało się złączyć ze swym ludem. Niech wskazuje drogę, podobnie jak ta, która prowadziła Mędrców ze Wschodu. Dziś Bóg puka i do naszych drzwi, przychodzi w niemej nocy, a usłyszeć Go można nawet w milczeniu gwiazd. Już słychać kolędy, już pachnie świętami. Syn Boży się rodzi w betlejemskiej grocie, w żłóbku, na sianie. Chce zamieszkać pośród nas, wypełnić nasze serca miłością i radością. Siedząc przy świątecznej choince, spójrz oczyma wiary na Jezusa – cud Wcielenia, Jezusa obecnego w chwalebnym Ciele jako bezbronne Dziecię ukryte w tabernakulum. I otwórz wpierw drzwi swojego serca – raźniej wam będzie we dwoje. Jeśli czekasz na Niego, czekaj z pokorą, jak Maryja, bo nic, co ciche, nie zapuka głośno do drzwi w taką noc. Pomyśl o tych, co nigdy nie spacerują w twych myślach i zanuć kolędę. Przy wigilijnym stole posadź nieprzyjaciół, chorych, smutnych, zaparz im herbatę i opowiadaj ociemniałym o gwiaździstym niebie. Dla każdego z nich i Ty bądź drogowskazem życia, gwiazdą, która prowadzi do Boga. Jednak nade wszystko „pomódlmy się w Noc Betlejemską, w Noc Szczęśliwego Rozwiązania, by wszystko się nam rozplątało, węzły, konflikty, powikłania” (ks. J. Twardowski). Niech te święta będą dla Ciebie niezapomnianym czasem spędzonym bez pośpiechu, trosk i zmartwień. Słyszysz, jak wiatr życzenia niesie? Nie? To zamknij oczy, niech świat z dzieciństwa znów wkroczy w nasze życie... s. Maksymiliana Kroczak, ZSJM M ija kolejny adwent w naszym życiu. Czas radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie. Wielu z nas zrobiło już świąteczne porządki, kupiło prezenty i zaplanowało przebieg świąt w swoich rodzinach. Można powiedzieć, że wszystko powoli zapina się na ostatni guzik. Jeszcze może rekolekcje, które większość katolików stara się odprawić. Jest to okazja do zatrzymania się na chwilę w swoim życiu, usłyszenia ciekawego Słowa, przemyślenia naszego postępowania i uwieńczenia rekolekcji spowiedzią świętą. No tak, spowiedź – wyjątkowy sakrament! Niestety, u wielu rodzi się niechęć, wręcz awersja do spowiedzi świętej. kapłan, którym się zasłoniłem i tak się odsłaniaj w spowiedzi, jako przede Mną, a duszę twoją napełnię światłem Moim” (Dz 1725). Szatanowi bardzo zależy, żeby zdeprecjonować ten sakrament. Szczera spowiedź uwalnia nas od niego, wprowadza nas na drogę dzieci Bożych, w objęcia samego Jezusa, który zapewnia nas o tym, mówiąc św. Faustynie: „Córko, kiedy przystępujesz do spowiedzi świętej, do tego źródła miłosierdzia Mojego, zawsze spływa na twoją duszę moja krew i woda, która wyszła z serca mojego i uszlachetnia twą duszę. Za każdym razem, jak się zbliżasz do spowiedzi świętej, zanurzaj nie korzystają z tego cudu miłosierdzia Bożego; na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno.” (Dz 1448). Dajmy się ponieść Bożemu Miłosierdziu, a poprzez spowiedź otrzymamy same łaski. Przede wszystkim uleczenie duszy. Ten cudowny natychmiastowy spokój naszego serca, który potem następuje. Nawet medycyna nie zapewnia takiej błyskawicznej ulgi. Następnie wychowanie duszy, która potrzebuje ciągłego wychowania poprzez słowo spowiednika. Wsłuchujmy się uważnie w każde słowo, które mówi do nas kapłan – a przez niego Duch Święty. Potem w naszym życiu postarajmy się wykonać to, czego od nas oczekuje. Niezasłużona łaska pojednania Po pierwsze – wstyd. Ciekawe, że w chwili popełniania grzechu nie wstydzimy się tego, co robimy. Skąd więc potem ten wstyd przed powiedzeniem prawdy o sobie? To jest właśnie umiejętne manipulowanie szatana. Trwać w grzechu to rzecz diabelska, gdyż zrywamy wówczas naszą relację z Bogiem. Diabłu o to chodzi. Po drugie – jak tu klękać przed człowiekiem, który może nawet jest bardziej grzeszny niż my? Nie zdajemy sobie sprawy, że są to podszepty szatana przeciw spowiednikom, które także nie omijały św. Faustyny: „Kiedy zaczęłam się przygotowywać do spowiedzi świętej, uderzyły na mnie silne pokusy przeciwko spowiednikom. Nie widziałam szatana, ale go czułam, jego straszną złość – Tak, to zwykły człowiek. – Ale nie zwykły, bo ma moc Bożą. – Tak, oskarżyć się z grzechów, to nie jest trudno, ale odsłonić najtajniejsze tajniki serca, zdawać sprawę z działania łaski Bożej, mówić o każdym żądaniu Bożym, to wszystko, co się dzieje pomiędzy mną a Bogiem – mówić to człowiekowi, to jest ponad siły. I czułam, że walczę z mocami i zawołałam: O Chryste, Ty i kapłan – to jedno, zbliżę się do spowiedzi jako do Ciebie, a nie do człowieka. Kiedy przystąpiłam do kratki, najpierw odkryłam swoje trudności. Kapłan powiedział, że lepiej nie mogłam zrobić, jak na sam przód wyjawiając te ciężkie pokusy. Jednak po spowiedzi wszystkie gdzieś pierzchły, dusza moja cieszy się pokojem” (Dz 1715). Potem sam Jezus uspakajał Faustynę mówiąc: „Córko moja, jak się przygotowujesz w mojej obecności, tak się i spowiadasz przede Mną; kapłanem się tylko zasłaniam. Nie rozbieraj, jaki jest ten się cała w Moim miłosierdziu z wielką ufnością, abym mógł zlać na duszę twoją hojność swej łaski. Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem Miłosierdzia. Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność będzie ich wielka, hojności mojej nie ma granic. Strumienie mej łaski zalewają dusze pokorne. Pyszni zawsze są w ubóstwie i nędzy, gdyż łaska moja odwraca się od nich do dusz pokornych.” (Dz 1602). Dlatego wykorzystajmy czas rekolekcji i spowiedzi świętej. Klęknijmy przy konfesjonale bez pretensji i z pokornym sercem, powiedzmy szczerze całe zło, nie księdzu, lecz najczulszemu Ojcu – Bogu, który kocha nas bezgranicznie. Wyrzućmy z siebie to wszystko, co w chwilach słabości oddaliło nas od Niego, a im bardziej będziemy szczerzy w tym donosie na samych siebie, tym bardziej otoczy On nas swoją miłością tak, jak obiecał Świętej: „Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia; tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawiać dalekiej pielgrzymki, ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni. O biedni, którzy W tym będzie przejawiało się nasze posłuszeństwo Bogu. Codziennie szukamy jakichś znaków od Stwórcy, co mamy robić i jak iść przez życie. Nie szukajmy cudów i obecności Boga daleko, kiedy mamy je na wyciągnięcie ręki w spowiedzi świętej. Maryja w Ewangelii też mówi: „Uczyńcie wszystko, co wam mówi Syn”. Nie odnośmy tych słów tylko do Kany Galilejskiej. Dzisiaj Jej Syn mówi do nas poprzez sakramenty. Gdyby każdy z nas zastosował w swoim życiu to, co usłyszał na spowiedzi świętej, jak szybko wszyscy doszlibyśmy do świętości, a przecież każdy po śmierci chce być w niebie. Potem niech nadejdą święta. Życzę wszystkim, żeby Jezus nie musiał na nas czekać, jak żali się św. Faustynie: „Ach, jak mnie to boli, że dusze tak mało się łączą ze Mną w Komunii Świętej. Czekam na dusze, a one są dla Mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one Mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze Mną, jak z czymś martwym, a przecież mam serce pełne miłości i miłosierdzia. – Abyś poznała choć trochę mój ból, wyobraź sobie najczulszą matkę, która bardzo kocha swe dzieci, jednak te dzieci gardzą miłością matki; rozważ jej ból, nikt jej nie pocieszy. To słaby obraz i podobieństwo mojej miłości” (Dz 1447). Wierzę, że u każdego z nas Boże Narodzenie dokona się w jego sercu, bo tam po przyjęciu Boga w Komunii Świętej narodzi się nasz Zbawiciel, a miłość Jego z naszego serca będzie promieniowała na wszystkich wokół. Po prostu – ufajmy Panu! Parafianka Miłosierdzia Bożego 17 W zwierciadle literatury Dramat niespełnienia „Idź, szczęścia twojego, póki czas szukaj...” N 18 Marek” – nieśmiało poprawił ją uczeń. „A czy to nie wszystko jedno!” – usłyszał w odpowiedzi. Otóż myślę, że to „nie wszystko jedno”, bo imię to część naszej tożsamości, niektórzy twierdzą, że określa nawet nasz charakter. Zatem dramat bohaterki powieści Kuncewiczowej warto byłoby rozważyć zaczynając od faktu, iż Żabczyńska ma dwa imiona i dwa życia. Pierwsze – Róża - to synonim życia ledwie rozpoczętego, krótkiego, ale prawdziwego, które zamyka się w kluczowych słowach: „kwiat, miłość © rkw aturalnym pragnieniem człowieka jest dążenie do szczęścia, sięganie po marzenia i szukanie dla nich możliwości spełniania się. Literatura, którą tworzą przecież zawsze konkretni ludzie, idący przez życie ze swoim bagażem doświadczeń i podążający za swoimi osobistymi pragnieniami, pozostaje w tych poszukiwaniach bliska nam wszystkim. Już starożytni szukali recepty na „życie szczęśliwe”, wystarczy wspomnieć chociażby Horacego i jego słynne „carpe diem” czy „aurea mediocritas” („złoty środek”) albo stoicką równowagę ducha. W życiowej praktyce takie jasno sprecyzowane, logiczne, zdawałoby się niepodważalne zasady często przynosiły jednak bolesne rozczarowanie. Gdy nadchodził czas trudnej życiowej próby, jedna po drugiej okazywały się nieskuteczne, po prostu nie zdawały egzaminu w obliczu autentycznego ludzkiego cierpienia. „Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony // I między insze, jeden z wiela, policzony” – pisał w Trenie IX wielki poszukiwacz „życia szczęśliwego” – Jan Kochanowski, pogrążając się w egzystencjalnej rozpaczy i przeżywając kryzys swojej optymistycznej filozofii. Co to jest szczęście? – pytamy zatem od wieków, rozważamy je na setki możliwych sposobów, dlatego to abstrakcyjne pojęcie ma chyba najwięcej z możliwych definicji i w tej liczbie wyraża się niewątpliwie łapczywe pragnienie dosięgnięcia często niedostępnego, ale przecież niezakazanego owocu. Maria Kuncewiczowa podjęła się natomiast innego zadania, spojrzała na ten sam problem, ale niejako „z drugiej strony medalu”. Zaprezentowała w swojej psychologicznej powieści studium „męczarni serca” kobiety niespełnionej i piekła, którego doświadczyła zbudowana przez nią rodzina. Dokonała wnikliwej, przeszywającej do głębi analizy „filozofii” życia [...] nieszczęśliwego. Cudzoziemka to powieść, wobec której nie można przejść obojętnie, bo owa „cudzoziemskość”, doświadczana tak boleśnie przez bohaterkę, może niszczyć całkiem nieświadomie również i nasze życie... Kiedyś na lekcji matematyki w liceum nauczycielka zwróciła się do mojego kolegi: „Jacku”. „Mam na imię Drzewa umierają stojąc – Alejandro Casona i nieszczęście”. Drugie – Ewelina – to smutny znak jej życiowego piekła, imię wymyślone, które sama określa, akcentując paradoks swojego losu, w ten oto sposób: „szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy”. Wyraża się w tym dwoistość natury kobiety, która gubi swą tożsamość i staje się przez to „człowiekiem, który się urodził i nie żył”, a właściwie żył, ale tylko krótką chwilę. Przyjrzyjmy się temu momentowi, który diametralnie zmienia życie pięknej i uzdolnionej kobiety, aby zatrzymać ją w miejscu, nie pozwolić szukać i realizować swojego szczęścia. Ciekawą interpretację tego dość powszechnego zjawiska psychologicznego, z jakim mamy i tu do czynienia, proponuje Paulo Coelho w powieści Zahir, używając pojęcia akomodator na określenie „takiego momentu w naszym życiu, w którym rezygnujemy z dalszej drogi” i przestajemy się rozwijać. Zdarzenie stające się w czyimś życiu akomodatorem to zwykle psychiczny wstrząs, porażka, a nawet niekiedy źle odczytany sukces, który każe spocząć na laurach. Z tym motywem łączy się z kolei tytułowy „zahir”, nazywający osobę lub przedmiot, który potrafi zawładnąć naszymi myślami do tego stopnia, że determinuje nasze całe życie, staje się obsesją, natrętnie powracającą i nieustannie zniewalającą człowieka. Takim akomodatorem i zarazem zahirem staje się dla Róży zdrada, której doświadcza jako młoda dziewczyna u progu swego dorosłego życia. Michał – jej młodzieńcza miłość – to człowiek, który najpierw wydobywa z niej słodycz kobiecości, pozwala jej rozkwitnąć jak kwiat, a następnie porzuca dla rosyjskiej kursistki. Słowa owego mężczyzny, komplementujące piękny nos bohaterki, pozostają w jej myślach na całe życie, a oderwana od ich autora, niczym ścięty przedwcześnie kwiat, więdnie w swym sercu i nie potrafi już obudzić w sobie tamtej kobiety. Problem ukazywany przez Kuncewiczową jest głęboko osadzony w doświadczeniach, myślę, wielu ludzi skrzywdzonych i upokorzonych w swych uczuciach. Takie zadry są trwalsze od innych traumatycznych przeżyć i niejednemu człowiekowi rujnują całkowicie życie. Cudzoziemka staje się książką, którą w dojrzałym wieku czyta się w wielu przypadkach jak powieść o sobie, dlatego często rodzi niepokój wewnętrzny, bo odbija nasze życie, które zatrzymało się z jakiegoś powodu, a my nie potrafimy wyzwolić się, jak mówi znów Coelho, ze „źle opowiedzianej historii”. Jeżeli czujesz się nieszczęśliwy, zapytaj samego siebie, co uwięziło Twoją duszę, co nie pozwala Ci żyć, a każe wegetować, aż wreszcie - co odebrało Ciebie Tobie samemu! Takich przyczyn może być bardzo dużo, bo co życie – to inna, często bolesna, historia. Błąd Róży, a zarazem wielu innych ludzi, polega na tym, że nie potrafimy zakończyć w sobie tego, co wydarzyło się w przeszłości - niedawno bądź lata temu. Ciągniemy za sobą jakiś ból, krzywdę, niespełnienie, nieraz złudzenie, które niszczą nas samych i rodzą lęk przed życiem, a w ten sposób właśnie idziemy zgubnymi śladami naszej bohaterki, marnując szanse na prawdziwe szczęście „hic et nunc”. Historia Żabczyńskiej odsłania jeszcze inne konsekwencje niepogodzenia się ze zdradą. Oto upokorzona kobieta postanawia zemścić się na świecie. Taką formą odwetu staje się jej małżeństwo, któremu nigdy nawet nie dała szans spełnienia się, poślubiając mężczyznę niekochanego, ale też nie próbując nawet obdarzyć go później jakimkolwiek uczuciem. Wzięła odwet na niewinnych ludziach, bo dołączyli jeszcze później synowie (jeden zmarł w dzieciństwie) i córka. Męża upokarzała swym cielesnym pięknem, które było dla niego niedostępne, syna Władysława uczyniła człowiekiem na całe życie uzależnionym od toksycznej, jak dziś mówimy, matki, natomiast córkę Martę najpierw odrzuciła jako zbyt podobną do ojca, a później odkrywając jej muzyczny talent, z jednej strony pchnęła na wyżyny sztuki, a z drugiej unieszczęśliwiła w jej prywatności. Chłodna, despotyczna, uszczypliwa, złośliwa, czasami wręcz okrutna, wiecznie niezadowolona malkontentka we własnym domu stworzyła piekło, którego sama też stała się ofiarą. Wizerunek postaci, jak przystało na powieść psychologiczną, nie jest jednak uproszczoną czy karykaturalną wizją kolejnej Dulskiej, ale akcentuje głęboki dramat kobiety pokonanej przez kompleksy. Róża czuje się wszędzie obca. Jej biografia czyni z niej cudzoziemkę gdziekolwiek się znajdzie. W Rosji uważano ją za Polkę i odnoszono się do niej z pogardą, w Polsce traktowano jak Rosjankę, na prowincji patrzono na nią jak na damę z miasta, a z kolei w Warszawie była zwykłą prowincjuszką. Nie miała szans nigdzie się zakorzenić i to także spowodowało rozmydlenie się jej tożsamości i dojmujące poczucie kolejnej życiowej krzywdy. Ten fakt rodzi skojarzenia, które pozwalają ujrzeć pod postacią Róży całe rzesze polskich emigrantów przeżywa- jących podobne rozterki. Na przestrzeni naszych dziejów dominowały oczywiście emigracje polityczne, konieczne i zarazem tragiczne, ale emigracje współczesne mają już inny, bardziej ekonomiczny charakter i można byłoby ich w wielu przypadkach uniknąć. Daleka od potępiania kogokolwiek zwracam jedynie uwagę na fakt psychicznego i kulturowego wyobcowania na cudzej ziemi oraz na to, że co wrażliwsi płacą za swoje wyjazdy cenę podobną do tej, która musiała zapłacić bohaterka Kuncewiczowej, zresztą też urodzonej w Rosji i mającej doświadczenia emigracyjne. Róża Żabczyńska to także niespełniona skrzypaczka, której zabrakło talentu, aby zrealizować się w muzyce na miarę swoich pragnień. Sztuka pozostała jednak jedyną miłością jej życia, wielkim metafizycznym przeżyciem przenoszącym ją do świata wyższego, ponad wszelkie powszednie przyziemności. Nasza bohaterka to zatem również projekcja artystycznej osobowości, często chimerycznej, trudnej w relacjach z innymi, ale intrygującej i fascynującej zarazem. Z artystą trudno żyć, niemniej wzbudza podziw i szacunek. Róża przypomina trochę „poetę przeklętego”, o którym Zygmunt Krasiński w Nie-Boskiej komedii powiedział: „Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością”, bo dramat artysty często wypływa z przepaści, jaka dzieli jego niedoskonałe, niekiedy wręcz haniebne życie od ideału sztuki, która kryje w sobie przecież boski pierwiastek. Kto decyduje się żyć z artystą, musi mieć świadomość, że będzie z człowiekiem egzystującym na pograniczu dwóch światów, a do jednego z nich nie będziemy mieć w ogóle dostępu i to on może okazać się tym najważniejszym w życiu śpiewaka, malarza czy aktora. I jeszcze jeden rys osobowości Róży, który czyni ją pożądaną w oczach domowników, zabiegających mimo wszystko o jej względy, a każdy uśmiech traktujący jako dar i zaszczyt, niosący najwyższą radość i szczerą ekscytację. To swoista samowystarczalność bohaterki, która, zdaje się, nie potrzebuje ludzi, nie zależy jej na nich, nie musi się starać, bo to inni zabiegają o jej aprobatę i miłość. To zjawisko psychologiczne można niejednokrotnie zauważyć w różnych relacjach ludzkich i trudno wyjaśnić jego przyczynę. Myślę, że tkwi ona w silnej osobowości takich ludzi i w ich niezależności oraz wyzwoleniu z wszelkich obaw przed porażką w kontaktach z innymi, którzy nie są dla takiej osoby niezbędni do życia. Niespełnienie życiowe jednej osoby często determinuje życie innych, głównie jej bliskich. W naszym zwierciadle w twarzach członków rodziny Róży odbijają oblicza zapewne wielu z nas. Jest niekochany i upokarzany mąż – człowiek porządny, ale uległy, nie potrafiący okiełznąć rozchwianej osobowości żony, paraliżowany strachem przed jej reakcją. Pojawia się syn, który nie potrafi przeciąć przysłowiowej pępowiny, poddaje się despotycznym decyzjom matki, rezygnując z małżeństwa ze swoją pierwszą wybranką, a późniejsze życie małżeńskie podporządkowując wielokrotnie humorom matki. Wreszcie widzimy córkę rozdartą między czułą miłością do ojca, a podszytą strachem fascynacją matką, która w pewnym momencie niejako „kradnie” ją mężowi, aby urzeczywistniła jej nigdy niespełnione artystyczne marzenia, a za obcowanie ze sztuką każe jej płacić byle jakim małżeństwem, w którym brak namiętności gwarantuje pełne poświęcenie się sztuce. Zapętleni w skomplikowanej i nacechowanej dramatyzmem osobowości Róży spójrzmy z nadzieją na zakończenie historii życia kobiety, którą być może jest niejedna z nas. Oto okazuje się, że można było jej pomóc, należało mieć tylko odwagę i prostą mądrość życiową, jakiej nie brakuje Gerhardtowi – lekarzowi, do którego bohaterka trafia u schyłku życia. On jeden nie boi się Róży, gniewnych reakcji czy dąsów i pokazuje jej drogę, co skutkuje później refleksją samej bohaterki: „Ani ambicja, ani sztuka, ani podróże, ani bogactwo – uśmiech jest niezbędny do życia. Taki uśmiech, który z sytego serca płynie”. Gerhardt pozyskuje ją też nieświadomie powtórzonymi słowami Michała o jej pięknym nosie, dzięki czemu Róża powraca do momentu, w którym zatrzymała swe prawdziwe życie. Znowu czuje się młodą dziewczyną, przed którą właśnie otwiera się świat. I dopiero teraz odrzuca wszelkie kompleksy i obsesyjne tęsknoty, oczyszcza swoje serce ze zgorzknienia i zadawnionego bólu, powraca do życia, ale dostaje od Boga na to, niestety, tylko jeden dzień, niemniej on wystarczy, aby naprawić wyrządzone zło, pogodzić się ze wszystkimi i okazać im prawdziwą czułość. Róża umiera, pozostawiając córce życiową mądrość, z której sama nie zdążyła już w pełni skorzystać: „[...] idź, szczęścia twojego, póki czas szukaj [...]”, a ja dokończę tę myśl słowami Edwarda Stachury: „Gdy droga przed tobą, a sam jesteś w tle”. Joanna Kurlej 19 © rkw © rkw © W. Olech Informacje kancelaryjne Parafia św. Józefa Parafia św. Brata Alberta Chmielowskiego 24-100 Puławy, ul. Włostowicka 61 tel. (81) 888 47 27 24-100 Puławy, ul. Słowackiego 32 tel. (81) 887 93 53 email: [email protected], www.albert.pulawy.pl Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: poniedziałek–sobota 800–900, 1700–1800. Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: codziennie z wyjątkiem środy, niedzieli i świąt 900–1000, 1600–1745 (w okresie wakacji 730–800 i 1600–1745). Rekolekcje adwentowe 2–4 XII 2011 r. prowadzi ks. Jacek Jakubiec • 2 XII – 900, 1215, 1800 Msza Św. z nauką ogólną; Skowieszyn – 1600. • 3 XII (dzień spowiedzi) – 900–1300, 1500–1800 spowiedź, 18 00 Msza św. z nauką ogólną; Skowieszyn – 1500–1600 spowiedź, 1600 Msza św. z nauką. • 4 XII (odpust św. Barbary) –730, 900, 1030, 1215, 1600; Skowieszyn – 1800. 24-120 Kazimierz Dolny, ul. Zamkowa 6 tel. (81) 881 08 70 email: [email protected], www.kazimierz-fara.pl Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: codziennie 900–1000, 1600– 1730 (w sprawie rejestracji grobów: wtorek i piątek 900–1100 i 1600–1730). Rekolekcje adwentowe 11–14 XII 2011 r. prowadzi ks. dr Marek Szymański • 11 XII – 600, 900 dla młodzieży, 1030, 1200 dla rodziców z dziećmi, 1800 dla dorosłych. • 12 XII – 600, 1000, 1500, 1800; 1630 Wierzchoniów. • 13 XII – 600 (Wierzchoniów), 1630 Msze św.; 930, 1500, 1730 nabożeństwa pokutne ze spowiedzią. • 14 XII – 600, 1000, 1500, 1800. © rkw Rekolekcje adwentowe 8–11 XII 2011 r. prowadzi ks. dr Waldemar Sądecki • 8 XII – 730, 900, 1630 dla dzieci, 1800 dla dorosłych, 1930 dla młodzieży. • 9 XII – 900 dla dorosłych, 1100 dla chorych, 1630 dla dzieci, 1800 dla dorosłych, 1930 dla młodzieży. • 10 XII (dzień spowiedzi) – 600, 1800 Msza św. z nauką. • 11 XII – 730, 900, 1200, 1030 dla dzieci, 1600 dla młodzieży, 1800 dla dorosłych. Parafia św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja Apostoła (Fara) © rkw 24-100 Puławy, ul. Aignera 1 tel. (81) 887 45 33 e-mail: [email protected] www.parafiawnmppulawy.republika.pl Parafia Matki Bożej Różańcowej 24-100 Puławy, ul. Lubelska 7a tel. (81) 88 83 414 Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: wtorek–piątek 830–1000 i 1600–1745, sobota 830–1000. Rekolekcje adwentowe 18–20 XII 2011 r. prowadzi ks. prałat Ryszard Winiarski • 18 XII – 700, 830, 1000, 1130, 1300, 1630, 1800 Msze św. z nauką. • 19 XII (dzień spowiedzi) – 600 (roraty), 800, 1000, 1200, 1600, 1800 Msze św. z nauką. • 20 XII (dzień spowiedzi) – 600 (roraty), 800, 1000, 1200, 1600, 1800 Msze św. z nauką. 20 Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: codziennie (oprócz środy i świąt) 900–1100 i 1600–1800. Rekolekcje adwentowe 8–11 XII 2011 r. prowadzi ks. kan. Ryszard Rak • 8–9 XII – 900 dla dorosłych, 1000–1300 dla Zespołu Szkół Katolickich, 1630 dla dzieci, 1800 dla dorosłych i młodzieży, 1900 liturgia słowa z nauką dla młodzieży. • 10 XII (dzień spowiedzi) – 600 roraty z nauką, 700 Msza św., 1800 Msza św. z nauką; 900–1300, 1500–1800 spowiedź, 1200 spowiedź dzieci, 1700 spowiedź młodzieży. • 11 XII – 700, 900, 1030 dla młodzieży, 1200 dla dzieci, 1800. © rkw Parafia pw. Wniebowzięcia NMP Parafia Św. Rodziny 24-100 Puławy, ul. Saperów Kaniowskich 2 tel. (81) 887 20 30 e-mail: [email protected] www.pulawy-swrodziny.kuria.lublin.pl Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: poniedziałek–sobota 730–800 i 1730–1830 (oprócz świąt). Rekolekcje adwentowe 5–8 XII 2011 r. prowadzi o. Piotr Stasiński OFM Cap. • 6 00, 12 00, 16 00 dla dzieci, 17 00, 19 00 dla młodzież. • Spowiedź: 700–800, 900–1230, 1530 dla dzieci, 1600–1900. • Dzień odwiedzin chorych w domach – 2 XII. © rkw T Parafia Miłosierdzia Bożego 24-100 Puławy, ul. M. Kowalskiego 1 tel. (81) 886 80 94 email: [email protected] www.pulawy-milosierdzia.kuria.lublin.pl Kancelaria parafialna • godziny przyjęć: codziennie 900–1100,1600– 1800, z wyjątkiem środy, niedzieli i uroczystości kościelnych. ęsknota za adorowaniem Jezusa we wspólnocie przynagliła mnie, do udziału w seminarium. Od pierwszego spotkania zadziwiła mnie ta delikatna łączność w grupie osób w różnym wieku i z różnych parafii. Zrodziło to radosną pewność, że tak jak mnie, tak i pozostałych Pan sobie przyprowadził i On wie, czego oczekuje, co chce w nas zmienić i czym obdarować. Bo prawdziwie Bożym darem było to zgromadzenie, dane nie tylko uczestnikom seminarium, ale mam przekonanie, że jego owoce będą sięgać szerzej. Pierwszy tydzień modlitwy kierował nas na „przyglądanie się” jak modlił się Jezus. Pozwoliło to nie tylko znowu zachwycić się pięknem i głębią modlitwy Pana, ale też uchwycić pewne braki i konieczność ożywienia własnej modlitwy. Inni też dzieliły się takimi spostrzeżeniami podczas spotkań w grupach. Jezusa – nauczył mnie przebaczać! Już od jakiegoś czasu było to dla mnie takie zwyczajne, ale dopiero teraz doceniłam wartość tego daru i radość, jaką ze sobą niesie. Bo bez przebaczenia niemożliwa jest miłość, a bez umiłowania Kościoła niemożliwe jest podążanie za Jezusem, jego Panem. Są to znane prawdy, ale co innego jest odkryć je w sobie, we wspólnocie, która się ze mną modli. Bez tego trudno porządkować miłość do drugiego człowieka. Na notatniku uczestnika seminarium zamieszczono jako motto fragment z Dziejów Apostolskich: „I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym...” (Dz.2,4a). I tak się działo podczas spotkań, a szczególnie w czasie trzydniowej Oazy Modlitwy w Księżomierzy, która była uwieńczeniem całego seminarium. Doświadczyłam, że Duch Święty jest też Duchem wspólnoty i zgromadził nas Zwyczajnie wielkie dzieło Boże Rekolekcje adwentowe 11–14 XII 2011 r. prowadzi o. Jerzy Kielech – paulin • 11 XII – 600, 900, 1000 dla dzieci ,1030, 1200, 1315, 1600, 1800. • 12–14 XII – 600, 800, 1000, 1400 dla dzieci, 1500 dla młodzieży, 1600, 1800, 1915 dla młodzieży starszej w kaplica św. Faustyny. • Dni spowiedzi 13–14 XII – 830–1300, 1400– 1930. • Dzień odwiedzin chorych w domach – 13 XII. KAPELAN SZPITALA SPECJALISTYCZNEGO W PUŁAWACH Ks. Ryszard Winiarski tel. 605 242 671 e-mail: [email protected] www kapelan.pulawy.pl D y ż u r d u s z p a s t e r s k i w p o ko j u 1 1 1 (parter), poniedziałek 1000–1200. Wizyty na oddziałach Poniedziałek, wtorek, środa, piątek: 1000–1230 i 1500–1700 W zagrożeniu życia – na wezwanie telefoniczne. Msza Święta w Kaplicy św. Karola Boromeusza • poniedziałek, wtorek, środa, piątek: 1900. • czwartek 1000 • niedziele i święta: – wrzesień–czerwiec 1100, – lipiec–sierpień 1900. Hospicjum im. Bł. Matki Teresy z Kalkuty Msza Św. w kaplicy: – w niedziele i święta 1500. Rekolekcje adwentowe 21–23 XII 2011 r. prowadzi ks. Grzegorz Kiciak • w kaplicy szpitalnej o 1000 i 1900. • w kaplicy hospicyjnej o 1500. Serdecznie zapraszamy. Dwa następne tygodnie rozważania Słowa Bożego i analizowania treści konferencji pomogły mi odpowiadać na pytania, które od dawna chodziły mi po głowie: Dlaczego nas, chrześcijan, cechuje jakieś skrępowanie w otwartym, wobec wszystkich, uwielbianiu Boga? Czy nie powinniśmy krzyczeć na całe gardło? Dlaczego zgromadzeni w kościele tak nieśmiało wyznajemy wdzięczność swemu Stwórcy za tyle dobra i łask?! Dotarło do mnie, że aby to przełamać, trzeba uwierzyć, że Bóg nas kocha takimi, jacy jesteśmy. Trzeba zaufać tej Miłości, że ona zawsze pragnie dla nas dobra. Chyba nie ma w życiu takiego etapu, w którym nasze zawierzenie Bogu nie wymagałoby udoskonalenia, czystej odnowy. Cały ten czas Jezus prawdziwie wzywał mnie do ponawiania tego zawierzenia każdego dnia, aby ono było żywe, bo tylko wtedy możliwa jest przyjaźń z Bogiem. Pomyślałam wtedy, że takie seminaria przydałyby się w każdej parafii. Podczas modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne przejrzałam wszystkie etapy mojego życia – te w upadkach i te w radości powstawania. Odkryłam jak wielki podarunek otrzymałam od tam jak jedną rodzinę. Oprócz radości (aż do łez) z odnowienia w sobie przekonania, że Bóg mnie kocha, prowadzi i ja Jemu wreszcie coraz bardziej ufam, spotkały mnie i inne radości. Zobaczyłam ofiarność kapłanów i innych osób podczas modlitwy nad każdym z osobna, aż do „zapracowania się”, bo było nas niemało. Spotkałam młodych ludzi rozmiłowanych w Panu, cieszących się wiarą. Wszyscy byli mi bliscy i tacy piękni. Myślę, że z takich cegiełek modlitwy buduje się najpewniejszą tarczę przeciw nienawiści i pogardzie drugiego człowieka, a tego bardzo potrzebuje nasza ojczyzna i cały świat. Nie wiem tylko, czy księża wiedzą, że gdy się widzi w ich oczach radość z udanych spotkań modlitewnych oraz wysiłek włożony w takie dzieło, to głęboko zapada ludziom w serca i staje się żywą ewangelizacją. Prowadzenie tego zwyczajnego, a wielkiego dzieła Pan powierzył Diecezjalnej Diakonii Modlitwy, księdzu Markowi Urbanowi i klerykowi Łukaszowi Kachnowiczowi. Pomagali też inni księża przez celebrację Eucharystii, konferencje i modlitwę. Wszystkim Bóg zapłać. Janina 21 Chrześcijaństwo w pigułce Sprawdź, czy żyjesz – test dla chrześcijan N grzesznika zaprasza cię dziś do pięknej „przygody wiary”. Chce cię wyrwać z letargu powierzchownej religijności i poprowadzić do wiary żywej, która da ci smak tego, co robiłeś od dziecka, może z czystego przyzwyczajenia. Czym jest żywa wiara? Albo: czym się różni od zwykłej religijności? Monika jest nauczycielką. Codziennie przed pracą jest na porannej Eucharystii. Pewnego razu grupa młodzieży, po półtoragodzinnej, bardzo intensywnej modlitwie uwielbienia, pyta mnie: „Dlaczego tak krótko?” Ewa przysyła mi natomiast smsa: „Znalazłam mój psalm. Bóg mi odpowiedział”. Maciek, w trakcie © rkw iejeden rodzic-chrześcijanin zadaje sobie pytanie, co stało się z jego dzieckiem, które od maleńkiego prowadził do kościoła, uczył pacierza, a ono teraz mówi: „Kościół to przeżytek”, „Ja tam wierzę po swojemu”, „Niech mama odmawia te swoje różańce, a ja będę żył po swojemu”, „Już wyrosłem z paciorka i Bozi”. Dlaczego ludzie opuszczają Kościół, często po latach w nim spędzonych? Przyczyn można szukać wszędzie: w „takich czasach”, w kryzysie ekonomicznym, w grzechach księży. Inni powiedzą, że to wina rządu, Unii Europejskiej lub masowych migracji na Wyspy. Tymczasem powód nie jest ani za kanałem La Manche, ani w Warszawie, ani nawet w Watykanie. Znacznie bliżej. W ich sercu. Wiara tych ludzi nigdy nie była wiarą żywą! I problem ten, drogie mamy i ojcowie, nie dotyczy tylko waszych dzieci. To też WASZ problem! Zróbmy krótki teścik: – Czy niedzielna Eucharystia daje Ci zawsze radość? – Czy kiedy się nie pomodlisz, czujesz zawsze głód modlitwy? – Czy modliłeś się kiedyś tak, że nie chciało Ci się kończyć? – Czy masz taki fragment Biblii, o którym możesz powiedzieć, że został napisany specjalnie dla Ciebie? – Czy pod wpływem Słowa Bożego zrobiłeś kiedyś coś wbrew sobie? – Czy widzisz, że praktykowana wiara zmienia Ciebie i twoich najbliższych? No i sprawdzamy. Jeśli wszystkie odpowiedzi były pozytywne, to najprawdopodobniej nie żyjesz i jesteś już w niebie. Jeżeli miałeś pół na pół tych „na tak” i tych „na nie”, to jesteś na dobrej drodze do wiary żywej, ale jeszcze sporo kilometrów przed tobą. A jeśli udzieliłeś samych odpowiedzi negatywnych, to dziękuj dzisiaj Bogu, bo w Swojej wielkiej miłości do Ciebie jako Rodzice powinni się uczyć odczytywania znaków wiary i zwątpienia pozostawianych przez ich dzieci w różnym czasie i miejscach – graffiti młodych anarchistów z Coimbry (Portugalia) świetnej zabawy na Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie pyta mnie, czy zdąży jeszcze w sierpniu, zaraz po powrocie, złożyć papiery do seminarium. Zamiast zażywać hiszpańskiego słońca i myśleć, gdzie spędzić przyszłe wakacje, on chce zostawić wszystko dla Chrystusa. Krzysiek i Agnieszka wraz ze swoim sześciorgiem dzieci postanawiają zostawić polskie pielesze i pojechać na misje, pomagając tworzyć żywy Kościół na Bałkanach. Wiolka, wychowana wśród świadków Jehowy, poruszona przykładem życia rodziny chrześcijań- skiej przychodzi i mówi: „Ja też chcę być ochrzczona jak oni”. Czy widzisz już różnicę? Czego ci brakuje? Jeśli chcesz doświadczać wiary żywej, a nie być tylko uczestnikiem rytuałów, z których niewiele rozumiesz, potrzebujesz nowego życia w Duchu Świętym, aby twoja wiara była ożywiana przez Jego tchnienie, żeby była bliskością, więzią miłości, a nie tylko zobowiązaniem. Gwarantuje to Duch Święty, którego masz w sobie przez sakramenty chrztu i bierzmowania. Apostołowie po Zesłaniu Ducha Świętego w Dzień Pięćdziesiątnicy nie pytali, ile razy w roku mają być na Mszy; czy można tańczyć w adwencie; dlaczego Msza tak długo trwa (a wtedy była jeszcze dłuższa niż dzisiaj); jak się zachować, kiedy przychodzi ksiądz po kolędzie. Ich wiara nie była zniewolona schematami. Zostali porwani! Wyszli na ulice, głosili Ewangelię, ujawniały się charyzmaty, głoszeniu Słowa Życia towarzyszyły znaki i cuda, było wiele nawróceń. To czynili ci bardzo ułomni pierwsi wyznawcy Chrystusa. Duch Święty ich niósł. Bóg był realnie obecny w mocy ich ust i rąk. I ty masz tego samego Ducha Świętego. W bierzmowaniu doświadczyłeś swojej Pięćdziesiątnicy. Dlaczego zatem nie przeżywasz swojej wiary tak, jak apostołowie? Bo Duch Święty nie został w tobie obudzony. Drzemie w tobie moc! Moc żywej wiary, a może też moc głoszenia Słowa Bożego i czynienia znaków. Nie interesuje cię to? Dobrze jest tak, jak jest? To znak, że śpisz, że tym bardziej potrzebujesz Nowej Pięćdziesiątnicy! „Zbudź się, o śpiący i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus!” Nie dawaj za wygraną i proś, aby Duch Święty ożywiał twoją wiarę. Jak to konkretnie zrobić? O tym w następnym numerze. ks. Michał Zybała Serdecznie przepraszamy Stanisławę Marek i Siostrę Maksymilianę za pomyłkowy podpis pod artykułem Lament nieczytanej Biblii. Obie autorki mogły się poczuć oszukane. Przepraszamy – redakcja Adres redakcji: ul. Kowalskiego 1, 24-100 Puławy, tel. 605 242 671, [email protected], [email protected] Zespół redakcyjny: ks. Ryszard Winiarski (red. prowadzący), Jolanta Frycz, ks. Jacek Jakubiec, Anna Kiełpsz, ks. Mariusz Kamiński, Agnieszka Kawka, Wojciech Kostecki, Daniel Krawczyk, Joanna Kurlej, Stanisława Marek, Elżbieta Mech, Renata Miłosz, Agnieszka Moniuszko, Robert Och, Wojciech Olech (grafika), Kazimierz Parfianowicz, Jacek Prończuk, Marek Remiszewski (korekta), Anna Różycka, Krzysztof Szczepaniak, Anna Szewczyk (korekta), Andrzej Wojtowicz, ks. Michał Zybała. Rada programowa: ks. prob. Tomasz Lewniewski, ks. prob. Henryk Olech, ks. prob. Andrzej Sternik, ks. prob. Adam Szponar, ks. prob. Piotr Trela, ks. kapelan Ryszard Winiarski, ks. prob. Aleksander Zeń, ks. prob. Waldemar Żyszkiewicz. 22 RES SACRA MISER Człowiek cierpiący jest świętością Dodatek Duszpasterstwa Chorych Droga do Ziemi Obiecanej Z w swej kondycji jak biblijni Izraelici, również wsłuchała się w głos Boga i wyruszyła na spotkanie z Chrystusem. Naszym „Mojżeszem” był ks. Andrzej Sternik. To on, jak silny i dobrotliwy pasterz, miał przeprowadzić nas przez pustynię. Nie lada zaufaniem należy obdarzyć człowieka, by pozwolić mu wyprowadzić się na pustynię własnego serca i bezdroża poznania. W tej trudnej wewnętrznej drodze śladami Chrystusa naszą siłą miała być modlitwa, a w chwilach zwątpienia pamięć Dekalogu i celu, który nam towarzyszył. Gdyby ktoś zapytał mnie, co najbardziej pamiętam z podróży do Ziemi Świętej, szybko odpowiedziałbym, że właśnie atmosferę skupienia i modlitwy. Nasz pasterz, nie bacząc na szemrania pielgrzymujących, niezadowolonych z noclegu i braku innych wygód, stale podkreślał, iż dążymy tam i jesteśmy tu, gdzie ludzie od wieków spotykali się z Bogiem żywym. Ze zdumiewającą delikatnością ks. Krzysztof rozprawiał się ze wszystkimi zakorzenionymi w nas stereotypami, uprzedzeniami... Nie narzucając żadnej z ustalonych wersji wydarzeń, sięgając do fragmentów Pisma Świętego, objaśniał to, co zapisane na jego kartach, w miejscach, które były świadkami historii biblijnych. „Kto ma uszy, niechaj słucha” – to, co usłyszeliśmy, w każdym z nas działa inaczej, ale z pewnością rodzi nową jakość odbioru Ewangelii. Podobno części podróżnym przybywającym do Izraela wydaje się, że o ludziach i stosunkach tam panujących wiedzą już prawie wszystko. Dłuższy pobyt w strefach dzielonych przez Palestynę i Izrael sprawia, że człowiek dokonuje rewizji wszystkiego, co wydawało mu się pewne. Opisywany szeroko w mediach konflikt jest najlepszym przykładem tego, że czasem nie najważniejsze jest, by mieć rację, bo prowadzi to do © rkw awsze zastanawiało mnie, co popycha człowieka do tego, by opuścił swój rodzinny dom i udał się w wędrówkę. Co skłania nas, byśmy porzucili bezpieczne, oswojone zmysłami przestrzenie i udali się w podróż? Pytanie to nieustannie towarzyszyło mi w czasie podejmowania decyzji o udziale w pielgrzymce do Ziemi Świętej, organizowanej przez Parafię Miłosierdzia Bożego w Puławach. Po ludzku bałem się przelotów samolotem, ludzi, których spotkam na swojej drodze, wydatku, a przede wszystkim tego, że to jeszcze nie jest mój czas na tak symboliczną podróż i że zwyczajnie zostanie on przeze mnie zmarnowany. Wiedziałem jednak, że, by odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania, muszę spakować walizkę i wyruszyć! Dodatkowym atutem miał być fakt, że w przeciwieństwie do wędrówki Izraelitów zmierzających do Ziemi Obiecanej czterdzieści lat, nasza podróż miała trwać zaledwie pięć godzin. Zaglądając do ksiąg Starego Testamentu widzimy, że Izrael również niezbyt chętnie podjął wezwanie do opuszczenia ziemi egipskiej. Mojżesz długo zwlekał z decyzją o wyprowadzeniu swego ludu i gdy odważył się pójść za głosem Najwyższego, napotkał ogromny opór Izraelitów. Życie w domu niewoli było dość wygodne, bo do niewoli też można się przyzwyczaić. Nie umierali z głodu, wiedzieli, gdzie spocznie ich głowa wieczorową porą, a Mojżesz otwierał przed nimi perspektywę wędrówki przez groźną pustynię. Należeli do różnych plemion, które niejednokrotnie nie darzyły się sympatią, a które teraz odpowiedziały na głos Pana. Dokładnie nie wiemy, ile trwała wędrówka do Ziemi Obiecanej. Prawdopodobnie czterdzieści lat – to liczba symbolizująca długość życia jednego pokolenia. Niemniej zarówno dla nich, jak i dla nas była to podróż życia. Gdy Izrael odpowiedział na wezwanie Boga, dążył do spotkania z ziemią „miodem i mlekiem płynącą”, która wołała do niego przez pustynię. Nasza pielgrzymkowa grupa łącząca w sobie kilka „parafialnych plemion”, tak samo słabych Kościół Galli Cantu (zaparcia się Piotra) – Jerozolima Ksiądz Proboszcz dzielił trud prowadzenia tych duchowych rekolekcji z ks. Krzysztofem Naporą – kapłanem studiującym w Izraelu, a pochodzącym z ziemi puławskiej. Ksiądz Krzysztof stał się naszym tłumaczem kultury, Biblii i historii ludu żyjącego na tej ziemi natchnionej niezwykłą mistyką. Ludzi wielkich wiarą i intelektem często cechuje niezwykła skromność i pokora wobec drugiego człowieka. Takich kapłanów Bóg postawił na drodze naszego pielgrzymowania. niekończących się sporów. Zobrazował bowiem zwaśnione narody jako dwa związane ogonami osły, które próbują kroczyć w przeciwną stronę i nie mogą ruszyć się z miejsca. Kolejny raz każdy pielgrzym stawia sobie pytanie: „Co jest takiego w tej Ziemi, że czyni ją wartą rozlewu rzeki krwi?”. Obserwując zmieniający się krajobraz Tyberiady i Betlejem, trudno dostrzec obiecane przez Boga bogactwo „mlekiem i miodem płynącej krainy”. Bóg, przygotowując Izraelitów na wyj- 23 ście z Egiptu, powiedział do Mojżesza: „Zstąpiłem, aby go [Izraela] wyrwać z rąk Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód” (Wj 3,8). Mleko i miód były przysłowiowymi pokarmami oznaczającymi, że w Kanaanie są podstawowe i konieczne do życia produkty. Była to ziemia „pszenicy, jęczmienia, winorośli, figowca i drzewa granatu [...], oliwek, oliwy i miodu [...], gdzie nie odczuwając niedostatku, nasycisz się chlebem, gdzie ci niczego nie zabraknie [...], której kamienie zawierają żelazo, a z jej gór wydobywana jest miedź” (Pwt 8,8–9). Podróżny dostrzega zamiast tego suchy i kamienny krajobraz, miejsca, w których wartością cenniejszą niż złoto staje się woda. Tereny Izraela, jak olbrzymia tkanka połączona siecią naczyń krwionośnych, opleciona jest żyłami rur nawadniających, które doprowadzają życiodajną wodę do każdej zasadzonej rośliny. Tam, gdzie sięga system nawadniający, rozkwita życie, poza nim obserwujemy kamienne nieprzyjazne pustynie. Bóg dał Izraelitom Dekalog, który miał ich nauczyć szacunku i miłości do drugiego człowieka. Dzięki niemu Izraelita, strudzony walką o Ziemię Obiecaną, mógł zaufać drugiemu współplemieńcowi i zobaczyć w nim człowieka [...] Jedność w pokonywaniu trudności, której owocem było wyjście z niewolnictwa, sprawiła, iż ta ziemia zaczęła żyć nowym życiem. Takiej jedności w walce o przetrwanie w ekstremalnych warunkach powinniśmy się, jako Polacy, uczyć od Izraela. Na terenach granicznych zdumiewa mur oddzielający tereny sporne, ale nie mniejsze zdumienie wywołują uśmiechnięci młodzi ludzie w mundurach wojskowych, zdyscyplinowani, uzbrojeni w karabiny, którzy te tereny patrolują. Młodzież szkolna podążająca do szkół w mundurkach, studenci odbywający służbę wojskową wzbudzają we mnie, jako nauczycielu, pewną tęsknotę za tak naturalną na tamtych terenach dyscypliną, którą jako środek wychowawczy gdzieś w naszym systemie zatracono. Na swojej drodze spotykamy ludzi w egzotycznych dla nas strojach, ortodoksyjnych Żydów, mniejszości koptyjskie, Palestyńczyków w arafatkach – wszystko wymieszane kaskadą barwnych strojów, odurzających zapachów i dźwięków. Przemierzając kolejne miejsca, człowiek nabiera przekonania, iż każdy kamień na tej ziemi jest po coś i niesie ze sobą określoną historię. Ksiądz Krzysztof często prosił, byśmy sobie w miejscu ruin wyobrazili świetność danego miejsca. Czas i natura 24 wygrywają z dziełem rąk człowieka. Stąd też uważam, że kluczem do właściwego przeżycia pielgrzymki do Ziemi Świętej jest tylko nastawienie się na kontemplację Słowa Bożego i próba odczucia go wszystkimi zmysłami – w innym wypadku wyjazd ten może okazać się stracony. Nasi duchowi „nomadzi” słowem i modlitwą tak pokierowali naszymi sercami, że całkowicie zatopiliśmy się i zespoliliśmy w aurze tego wyjątkowego miejsca. Paradoksalnym doświadczeniem jest również to, że jako katolicy wyruszamy w miejsca, które w namacalny sposób mają potwierdzić naszą wiarę. „W tym miejscu przemawiał Chrystus, tu a tu dokonał cudu” – myślimy wychowani w określonej wierze i tradycji. Okazuje się szybko, że jesteśmy na tej ziemi jednymi z nielicznych, którzy tę pewność mają. Chrześcijanie są na tych terenach mniejszością i to o wątpliwej reputacji. Może to bulwersować, ale może też prowadzić do głębszej konkluzji. Jezus Chrystus cały czas jest obecny na tych terenach, obecny w świadomości jako śmiertelny człowiek, odszczepieniec, za którym w ciągu tysiąclecia poszły tłumy. Jak wiemy, bibliści różnych wyznań studiujący zapisy Świętych Ksiąg poddają w wątpliwość różne dogmaty, wykazują, że miejsca uznawane za te, w których działał Jezus, wcale nie muszą być tymi, za jakie je uważamy. [...] Niezwykle wzruszający był akt odnowienia chrztu w wodach Jordanu, którego strumienie weselą się, bo Pan Zbawiciel nadchodzi; pełna ciepła i czułości scena wyznania miłości małżeńskiej w Kanie Galilejskiej i zaskakująca wizyta w wieczerniku, w którym Chrystus dał nam ciało swe i krew jako pokarm i wskazał tych, którzy nim karmić będą. Nie dziwię się osobom zapadającym na „syndrom jerozolimski”, który objawia się zaburzeniem polegającym na tym, że osoby pod wpływem obecności w miejscach związanych z historią biblijną doznają psychicznego szoku, utożsamiają się z postaciami biblijnymi. Psychiatrzy przyczyn choroby upatrują w zderzeniu własnych wyobrażeń pielgrzymów oraz ich oczekiwań dotyczących wizyty w Ziemi Świętej z rzeczywistością. Oczywiście sam miałem lekkie obawy, by nie stać się jego ofiarą, ponieważ wzruszenie towarzyszące każdemu dniowi pobytu sięga sfer najwyższych z najwyższych. Momentem kulminacyjnym jest tu droga krzyżowa, którą jako pielgrzymi odbywaliśmy, niosąc krzyż wąskimi ulicami Jerozolimy. Podążając wśród tłumu turystów, handlarzy i mieszkańców, możemy odczuć samotność Chrystusa, samotność, która dotyka i nas, niosących ciężar codzienności. Cierpieć, upadać i podnosić się wraz z Nim. Wiele osób płakało w czasie tej wędrówki na Golgotę. Końcem i początkiem wszystkiego staje się doświadczenie pustego grobu, które trudno zamknąć w ramy jakiegokolwiek języka. Gdy uczestniczyliśmy we Mszy Świętej wieńczącej ten przedostatni dzień pielgrzymowania, nasz ksiądz przewodnik – rekolekcjonista powiedział do nas słowa niezwykle zapadające w pamięć. „Zobaczyliście miejsca, w których Słowo stało się ciałem i w których Słowo się wypełniło. Bez wiary w zmartwychwstanie nasza religia jest zbiorem pustych prawd, a sakramenty, które przyjmujemy tracą swą wartość. Bez tej wiary jesteśmy grupą naiwniaków, którzy podporządkowali fałszywej ideologii swoje życie. Wiara, że to, co zobaczyliśmy, jest prawdą i Chrystus zmartwychwstał, daje nam wolność i sens życia. Wybór, którą drogą pójdziecie, zależy tylko od Was”. Nie jestem w stanie oddać dokładnie słów katechezy głoszonej przez księdza Krzysztofa, ale mam nadzieję, że uchwyciłem jego przesłanie. Na końcu ludzkiego poznania pozostaje człowiekowi wiara. Mimo wątpliwości, każdy z nas musi się opowiedzieć na co dzień, na nowo i zaufać Bogu, który nakazał wyruszyć Izraelowi do Ziemi Obiecanej, by odkrył sens wolności i radość w jej celebrowaniu. Chrześcijanie wyruszają do Ziemi Świętej, by umocnić się w wierze i odkryć na nowo wolność, którą daje Chrystus. Trudno jest opisać wszystko, czego człowiek wierzący doświadcza w czasie trwania pielgrzymki do tych świętych miejsc. Po części rozumiem znajomych, którzy po powrocie na moje pytania odpowiadali „Tego się nie da opisać”. Jako „miś o małym rozumku” próbowałem sklecić tych kilka zdań wspomnień, by oddać wrażenia i emocje, które, mam nadzieję towarzyszyły nie tylko mnie. Ten wspaniały czas pozostanie na długo w moim sercu, tak jak pamięć o radosnych i pomocnych siostrach zakonnych, dowcipnych i pełnych werwy chórzystkach, małżeństwach przeżywających wspólnie ten mistyczny czas, dzielnych siostrach seniorkach i wszystkich siostrach i braciach w podróży, których ciepłe słowo i uśmiech każdego dnia przypominało, że Pan jest z nami. Jeżeli ktoś ma obawy, czy wyruszyć w podróż do Ziemi Świętej i nie czuje się godny, to radzę – niech jedzie, by się przekonać, jakie cuda działa łaska wiary w Chrystusa Zmartwychwstałego. Michał Chmielnicki