Medal z róża

Transkrypt

Medal z róża
Pultusk24
Medal z róża
Co powinien emeryt? Powinien wylegiwać się całymi dniami z psem na kanapie, rozwiązując krzyżówki, albo
czytać to, na co nie miał czasu przez poprzednie lata. Może to być „Nad Niemnem” (dopiero teraz bowiem ma tyle
samozaparcia, że przebrnie przez opisy nadniemeńskiej przyrody i porówna je z nadnarwiańską) „Mein Kampf”
(dopiero teraz, bo ten stek bzdur nie jest go w stanie do niczego poderwać) czy „Wyznania” św. Augustyna (dopiero
teraz, bo życie pokazało mu cel, który wcześniej był zbyt odległy).
Nic z tego. Choć jestem na tzw. zasłużonej emeryturze nie mam czasu zająć się sobą i tym, co lubię najbardziej.
Wynika to z mojego braku asertywności, więc skoro w redakcji każą mi coś zobaczyć, napisać, skomentować – robię
to, bo młodszym – jak mawiał pewien znajomy bawidamek - się nie odmawia.
I dlatego w ostatnią karnawałową sobotę miast hulać, szaleć, nadużywać i coś tam jeszcze, musiałem uczestniczyć
w żenującej uroczystości, ponieważ, jak stwierdzono w redakcji, nikt tak jak ja nie pasował do grona staruszków,
którzy byli beneficjentami owego wydarzenia. Chodziło o wręczenie parom małżeńskim medali za długoletnie
pożycie. By taki medal otrzymać - nawet niebrzydki, z małą różyczką na awersie - trzeba z żoną lub mężem
przemęczyć się minimum 50 lat. Skórka za wyprawkę, ponieważ z medalem tym nie wiążą się żadne profity, nawet
darmowa wizyta u psychiatry. Na dobrą sprawę – wręczanie tych medali jest, li tylko, wyrazem szyderstwa organów
państwowych z ludzi starszych.
Jakie pożycie? Po pięćdziesięciu latach małżeństwa? Zresztą nie chodzi tylko o erotykę, czy jak to mówią już
przedszkolacy – seks. Idzie o całokształt. Jak można wypominać ludziom starszym, których powinno się szanować, że
przeżyli ze sobą, a raczej obok siebie, połowę wieku. Czy ci od rozdawania medali zastanowili się co robią? Normalny
człowiek zwariowałby przecież, gdyby 50 lat wpatrywał się we wcale nie tak ładną Mona Lisę czy nawet, żywą jak
teledysk, „Bitwę pod Grunwaldem”. A tu kobitka, lub facet, patrzy przez 50 lat na te samą osobę, z którą los zetknął
go na ogół przez przypadek, na coraz bardziej siwiejącego i garbiącego się, na coraz mniej słyszącego, a więcej
sepleniącego gościa, który jeszcze domaga się, by ziółka miały odpowiednią temperaturę. Do tego to mlaskanie
niedopasowanej protezy...
Przecież takiego „czegoś” nie można kochać, takie „coś” można tylko z trudem tolerować. Jak można choćby
szanować kogoś, kto przez 50 lat nie nauczył się wyjmować z tego samego kubka łyżeczki przy piciu herbaty. Jak
można cenić kogoś, kto mimo zaleceń lekarzy pali śmierdzące papierochy i do tego w łóżku. Jak można liczyć na
kogoś, kto przez 50 lat, nauczył się tylko krajać, ale grubo chleb i nie potrafi usmażyć nawet jajecznicy. Jak można
traktować serdecznie kogoś, kto przez te wszystkie lata nigdy nie posłał po sobie łóżka. Taka jest prawda...
Może więc ten medal przyznawany jest za przypadek chorobowy, czyli za to, że jeden człowiek potrafił tyle lat
wytrzymać z drugim. Taka stałość jest przecież nienormalna. Przeczy zasadom rozwoju. Bo rozwój, obojętne czego i
kogo, to ciągłe zmiany. Jeden z klasyków mawiał przecież, że „ruch jest wszystkim”. Zmiana partnerów i pościeli,
zmiana mieszkań i meldunku, zmiana pracy i bielizny pozwala lepiej poznać człowieka, innych ludzi, ich zwyczaje,
upodobania, miejscowości. Gdy się jest z jedną osobą przez 50 lat, człowiek niczego nie poznaje, bywa że nawet
siebie samego w lustrze.
Powie ktoś oczywiście, przytaczając wyświechtany frazes, że skoro człowiek przyzwyczaja się do starych,
rozklapanych kapci, to tym bardziej przyzwyczaja się do drugiej osoby. Ale przecież przychodzi taki moment, że i
stare kapcie trzeba wyrzucić. Jeśli nie na śmietnik, to choćby do komórki. Chyba, że ktoś kolekcjonuje starocie.
Mimo, że kilku osobom może to nie odpowiadać, uważam, że mam prawo wyrazić jasno swoje stanowisko w
sprawie długoletniego pożycia małżeńskiego.
Bo jestem w tej dziedzinie fachowcem.
Choćby dlatego, że w tym roku miną 42 lata od naszego ślubu.
strona 1 / 1