opis
Transkrypt
opis
Dzień 9 - 15 września 2015 – WTOREK Zapowiedź Rainbow Tours Po śniadaniu wyjazd do Sumidero (ok. 4,5 godz.), Parku Narodowego, w którym popłyniemy rzeką Grijalva. Wspaniała przyroda, niezapomniane widoki, skały wznoszące się czasem nawet na wysokość 1000 m, różne gatunki ptaków - kormorany, jastrzębie i orły. Proszę zabrać ciepłe ubranie - na rzece może być chłodno! Wyjazd do San Juan Chamula ok. 15USD . Następnie San Cristobal - stolica „indiańskiego” stanu Chiapas, krótkie zwiedzanie między innymi „hiszpańskie centrum” skupione wokół głównego placu (zocalo), katedra, barokowy kościół Santo Domingo. Kolacja i nocleg w hotelu. Czekałem na dzisiejszą wyprawę na łono egzotycznej przyrody. Wjechaliśmy do stanu Chiapas bez blokady i w samo południe, upalne trzeba dodać dotarliśmy do przystani, gdzie nałożyliśmy kapoki i wsiedliśmy do szybkiej łodzi motorowej, by przemierzyć kanion Sumidero. Przewodnicy radzą ubrać się ciepło, bo tam może być zimno. Nie dziś. W skafanderku spociłem się tylko. Atrakcją kanionu są kolonie zwierząt. Na brzegu w pewnym miejscu wygrzewały się aligatory. Nikt się nie bał, ale zastanawiałem się, czy taki potwór nie może się rzucić na łódź. Nie wolno wkładać rąk do wody, bo wówczas można trafić na krokodyla. Te, które są uwidocznione na zdjęciach nie ruszały się. Po chwili widzieliśmy już kormorany i małpy, czepiaki. Podpłynęliśmy pod bardzo ciekawą skałę i wodospad. Wygląda jak świąteczna choinka. Podobno woda z wodospadu odmładza. Dwukrotnie przewodnik zafundował nam odmładzanie, ale co niewątpliwie się stało, to orzeźwienie w upale. Orzeźwieniem był też pęd powietrza, gdyż łodzie chwilami ostro pędziły. Wysadzono nas na chwilę na pomost, który był środkiem selwy, takiej tropikalnej puszczy. W sumie to zaliczyliśmy piękną podróż, o czym niech świadczą zdjęcia. Później pojechaliśmy do miejsca noclegu, do San Cristobal de las Casas. Miasto nosi nazwę patrona, duchownego katolickiego, dominikanina, który był w czasach po konkwiście obrońcą Indian. Nauczał, by Indian traktować, jak zasługują, jak ludzi. Przyczynił się do złagodzenia w traktowaniu Indian, choć specjalnie go tam pewnie nie słuchano. W San Cristobal wysadzeni zostali nieliczni, którzy nie chcieli wycieczki fakultatywnej do San Juan Chamula, indiańskiej osady, która ma swe specjalne prawa i dziwne zwyczaje. O tej osadzie pisał Arkady Radosław Fiedler. Za jego czasów nie wolno było robić żadnych zdjęć. Dziś jest kategoryczny zakaz fotografowania wnętrza słynnego kościoła, w którym dzieją się rzeczy niespotykane. Znalazłem jednak jedno zdjęcie, na stronie http://www.jedzmygdzies.pl/kolorowa-wioska-san-lorenzo-zincantan-i-pelna-tradycyjnychobrzedow-wioska-san-juan-chamula/ Gdy się tylko wyjdzie z autobusu, Indianki się Tobą zajmą. Jak zapowiadał przewodnik, przyszła do mnie kobietka i od razu rzekła: „Proszę kupić. Jak mass na imię?”. Przedstawiłem się, Włodek, a pani Indianka, Maria. „Kupisz? Bardzo tanio. Później?”. A po co później, teraz (bo podobno jak później, to cię w podziemiach znajdzie). Potargowałem się i za 20 peso otrzymałem ślicznie pleciony pasek, którym owinąłem czoło, by oznajmić wiosce, że ja już zakupy zrobiłem. Główną ulicą w dół zeszliśmy do kościoła, gdzie jak opowiadał przewodnik działo się to, co zwykle. W kościele jest mnóstwo świec, przy którym modlą się indiańskie rodziny. To są niby katolicy, nawet uznawani podobno przez Watykan, ale obok tej wiary uprawiają szamańskie praktyki. Modląc się, piją tequilę, co sam widziałem. Była też tam szamanka, która wykonywała konkretną usługę dla jakiejś rodziny, w jakiejś intencji. Kręciła ona kurą i coś mamrotała. Kurze tej na końcu podobno ukręca się łeb. Jeden z członków rodziny polał sobie sowicie, chlapnął i zapił jakąś fantą. I tu ciekawostka. Według mnie mężczyzna ten popełnił świętokradztwo. Otóż w pobliżu wsi jest wielka rozlewnia Coca Coli. Jest ona dlatego, że Indianie z Chamuli, którymi bezwzględnie rządzi rada starszych, zgodzili się, by ich napojem rytualnym stała się właśnie Coca Cola. No i tak jest, Indianin z Chamuli zapija tequilę Cocą. A ów mężczyzna wyraźnie pił coś innego. O Chamuli warto poczytać. W kościele w gablotach znajdują się święci, od deszczu, od kukurydzy, itp. Jeśli któryś z świętych nie sprowadzi deszczu wedle życzeń, wyciąga się go podobno na środek kościoła i grozi maczetami, by się poprawił. Dziś jedna z współuczestniczek była wyraźnie oburzona tym co widziała i natychmiast wyszła. Po opuszczeniu kościoła daliśmy trochę cukierków i pieniędzy dzieciom, zrobiliśmy sobie z nimi parę fotek i poszliśmy do autobusu. W drodze indiańskie dziewczynki jeszcze parę pasków nam sprzedały. Tuż przed opuszczeniem wioski jakaś pani z naszej wycieczki dała dzieciom czekoladę. Niestety była to czekolada gorzka z chili, specjalność może koneserów czekolady, ale nie dzieci. Dzieci lubią słodycze. Przeto dziewczynki po spróbowaniu czekolady, wyrzuciły ją na ulicę i stwierdziły, że jest niedobra. Po zwiedzeniu tej egzotycznej osady udaliśmy się do pobliskiego San Cristobal. Tam po długim spacerze po rynku, po zwiedzeniu kościoła Santo Domingo ( a jakże, gdzie go tam nie ma) zjedliśmy kolację. Urokliwe jest to San Cristobal. Mieszkaliśmy w starówce, więc wiele było uliczek z wysokimi krawężnikami, kolonialnymi budynkami, niektórymi pięknymi i innymi zaniedbanymi.