Lourie_Wstret do tulipanow.indd

Transkrypt

Lourie_Wstret do tulipanow.indd
Richard
Lourie
Wstręt
do tulipanów
Przekład:
Mieczysław Godyń
Wydawnictwo Znak
Kraków 2013
1
– Jestem twoim bratem – powiedział nieznajomy
w drzwiach.
W pierwszej chwili myślałem, że to jeden z tych ewangelików, co chodzą od domu do domu, handlując zbawieniem, ale gdy przyjrzałem się bliżej jego twarzy, zobaczyłem spoglądające na mnie oczy mojej matki.
– Wejdź – powiedziałem.
Nie padliśmy sobie w ramiona ani nie uścisnęli dłoni –
jedno za dużo, drugie za mało. Nie widzieliśmy się od
sześćdziesięciu lat. Cóż z tego, że byliśmy braćmi?
Przytrzymałem mu drzwi, a kiedy wchodził, zerknąłem na niego z profilu. „Willem musi mieć teraz sześćdziesiąt pięć lat” – pomyślałem.
Ale nie wyglądał na tyle. Twarz, która niewiele widziała. Siwowłosy chłopiec. Amerykanin.
– Nie bardzo mam cię czym przyjąć – powiedziałem. – Piwo. Trochę szynki, ser, chleb.
11
– Świetnie.
– Mieszkam sam. Nie robię zapasów.
– Nigdy się nie ożeniłeś? – spytał z troską w głosie.
– Nie.
Nie zapytałem go o to samo. Nie musiałem.
– Mnie się poszczęściło – powiedział. – Znalazłem
właściwą kobietę, i to wcześnie. Dwoje dzieci. Pięcioro
wnucząt. Najstarsza, Cindy…
– Zaraz wrócę z piwem.
Nie chciałem słuchać ich imion, oglądać zdjęć. Willem
miał wszystko. Kiedy pod koniec wojny nasza matka odeszła
od ojca z kanadyjskim żołnierzem, zabrała z sobą właśnie
małego Willema; miał więc wszystko: ją, rodzinę, Amerykę.
– Holenderskie piwo najlepsze – powiedział, pociągnąwszy spory łyk.
– Czyli lubisz się napić?
– Odkąd pierwszy raz spróbowałem.
– Ma się to we krwi – uśmiechnąłem się i on uśmiechnął
się także, choć wiedziałem, że uśmiechamy się z różnych
powodów.
– Musisz już mieć z sześćdziesiąt pięć lat, Willemie –
powiedziałem.
– Zgadza się – odparł. – Nie wiem, gdzie się ten czas
podział, lata lecą.
Wiedziałem, że mówi o swoim życiu, o tym, jak człowiek pewnego dnia budzi się stary, ale on chciał się też
usprawiedliwić, że przez te sześćdziesiąt lat, odkąd matka
12
wywiozła go z Holandii, ani razu nie odwiedził własnego brata.
– W jakim zawodzie pracowałeś, Willemie?
– Byłem optykiem. A ty?
– Robiłem w branży spożywczej, jak mój ojciec. Nasz
ojciec. Musisz wybaczyć, że czasem mówię „mój ojciec”,
a nie „nasz ojciec”. Długoletni nawyk.
– Jasne – powiedział Willem z wyrazem bólu na twarzy, który miło mi było zobaczyć – jasne, rozumiem.
– Ale nie byłem kucharzem jak nasz ojciec. Pracowałem w hurcie: magazynowanie, dystrybucja.
– Teraz już na emeryturze?
– Od kilku lat.
Wiedziałem, że zaraz spyta, co robię z wolnym czasem,
ale jakoś się nie kwapił. Może siedząc po przeciwnej stronie stołu, widział kawałek mojego wnętrza.
Ludzie, którzy nie mają sekretów, wyobrażają je sobie jako coś mrocznego i ukrytego. Jest właśnie na odwrót. Sekrety są jasne. Rozjarzają człowieka od środka.
Jak goła żarówka paląca się dzień i noc w celi, nie dają
spokoju.
Właściwie to dziwię się, że Willem nie widział mnie
jak na dłoni; czuję się tak przejrzysty.
A może on po prostu zastanawiał się, czy dobrze zrobił,
przychodząc tutaj, przyjeżdżając do mnie z wizytą. Najwyraźniej czuł się trochę nieswojo w moim mieszkaniu,
które było czyste, ale nijakie.
13
Dokończyliśmy pierwsze piwo, rozmawiając o drobiazgach – jak mu minęła podróż, w którym hotelu się
zatrzymał, jak długo zamierza zostać w Amsterdamie.
– Co najmniej tydzień – powiedział. – Wiesz, mnóstwo rzeczy do zobaczenia, do zrobienia. I obiecałem
wnukom, że im wszystko nagram na wideo. Jedna z wnuczek robi w szkole projekt pod tytułem „Moje dziedzictwo”, ta, o której zacząłem ci opowiadać, Cindy… zaczekaj chwilę, chcę ci coś pokazać. Powiedz mi – mówił,
wyciągając z kieszeni portfel i otwierając go tam, gdzie
były zdjęcia – powiedz, czy Cindy nie wygląda jak nasza matka.
Nienawidziłem go. To była nasza matka odrodzona
jako nastoletnia Amerykanka. I choć fryzurę miała w amerykańskim stylu, wciąż były to gęste jasne włosy naszej
matki, i jej oczy też były takie same, a nawet miała taką
samą zielonkawą żyłkę na skroni. Nie dość więc, że Willem miał dla siebie naszą matkę przez całe dzieciństwo,
to teraz znów była jego, jako wnuczka.
Najwidoczniej jednak nie jestem przejrzysty; w każdym razie on chyba niczego nie zauważył.
– Cindy to wspaniały dzieciak. Jest miła, uczynna, pogodna, ma dobre serce. I z wszystkich dzieci i wnucząt ona
najbardziej interesuje się swoim holenderskim pochodzeniem. Czyta wszystko, co jej wpadnie w ręce.
– Trzeba ją było przywieźć z sobą.
– Może następnym razem – powiedział głosem, w którym zabrzmiała nuta smutku.
14
„Może ma jakąś poważną chorobę – pomyślałem – i dlatego postanowił odbyć tę podróż i zobaczyć swojego brata,
choć jak dotąd ani razu nie zwrócił się do mnie po imieniu”.
– Powinna tu przyjechać – powiedziałem. – Holandia
ma mnóstwo do zaoferowania. Ale przekaż jej od stryjka
jedną rzecz.
– Co takiego?
– Żadnych „ochów” i „achów”, jeśli chodzi o tulipany.
Nienawidzę tulipanów. Są zbyt piękne, kiedy są żywe,
i wyglądają strasznie martwo, kiedy zwiędną. Ale tak naprawdę to nienawidzę ich dlatego, że wiem, jak smakują.
W czasie wojny, pod koniec, gdy niczego już nie było, jedliśmy je, jedliśmy cebulki tulipanów.
– Nie pamiętam tego – przyznał. – Niewiele pamiętam. A nawet w przypadku tych paru wspomnień, które
rzeczywiście mam, nie mogę być pewien, czy są prawdziwe, czy też po prostu opowiadała mi o tym moja…
nasza matka.
– To szczęściarz z ciebie.
– Ale ja chcę wiedzieć, co się zdarzyło. Podczas wojny.
I potem.
– Po co?
– Znasz to uczucie, gdy ktoś ci zaczyna opowiadać jakąś dobrą historię, a potem, ledwo się rozkręci, dochodzi
do wniosku, że nie powinien jej opowiadać, i po prostu
przerywa. A ty próbujesz go przekonać, że jak się zaczyna
opowiadać, to trzeba skończyć, bo inaczej nie jest to
uczciwe. Większość ludzi ulega namowom, ale niektórzy
15
nie, i wtedy krew cię zalewa. No, więc tak właśnie jest
z moim życiem, tyle tylko że ja nie znam nawet początku.
– I dlatego tu przyjechałeś?
– Dlatego tu przyjechałem, Joop.
– Może ty też mógłbyś mi opowiedzieć parę historii.
– Może i mógłbym. Oprócz kilku pocztówek od matki
i listu, który przysłałeś, gdy umarła, niewiele do mnie
docierało.
– Wiem – powiedział, spuszczając wzrok. – Przepraszam.
– Jeszcze jedno piwo?
– Przydałoby się.
Przez chwilę spędzoną w kuchni nie chciałem wracać do stołu, do mojego brata, do przeszłości i wszystkich jej smutków.
Wyjrzałem przez okno. Niebo było jasnobłękitne z kilkoma szarymi deszczowymi chmurami. Jakaś młoda kobieta jechała na czarnym rowerze, rozmawiając przez telefon komórkowy.
Gdybym przed trzema laty umarł w szpitalu, nic z tego
wszystkiego by się nie zdarzyło – mój brat, deszczowa
chmura, dziewczyna na rowerze. Ale nie umarłem.
Wróciłem do pokoju.
Willem pociągnął długi łyk piwa. Ta część historii,
którą znał – nasza matka opuszczająca ojca, który zaraz po wojnie dostał udaru i zniedołężniał – nie była
zbyt przyjemna, a część, której nie znał, nie była ani trochę przyjemniejsza.
16
Łyknij sobie porządnie, mój amerykański bracie szczęściarzu, który masz tak niewiele złych wspomnień, że przyjechałeś aż do Holandii, żeby ich trochę zdobyć.
– Wiesz, kto to Anna Frank?
– Oczywiście – odparł, jakbym uraził jego inteligencję i holenderską dumę.
– Kiedy po nią przyszli, od razu trafili do jej kryjówki.
– Wiem.
– A to znaczy, że ktoś ją wydał.
– Ale kto? – spytał.
– Ty.
2
Słuchaj, po prostu słuchaj, opowiem ci wszystko.
Będę nazywał naszego ojca „moim ojcem”, bo ciebie
nie było jeszcze wtedy na świecie. A więc mój ojciec to
był kawał ponuraka, kiedy był trzeźwy, ale jak pił, robił
się pogodniejszy. Ja jestem taki sam.
Gdy byłem chłopcem, zawsze lubiłem patrzeć, jak nalewa sobie coś do picia. Dzięki tym obserwacjom dowiadywałem się, ile czasu potrzebuje dany napój, żeby rozpogodzić
ojca. Im jaśniejszy miał kolor, tym szybciej to następowało.
Mijając drzwi od kuchni, szybkim spojrzeniem oceniałem, czy twarz ojca już się rozjaśniła. Później podchodziłem do niego. Ale nigdy wcześniej.
W przeciwnym razie mógł mi przyłożyć. Nie był duży,
lecz miał silne ręce pokryte bliznami po oparzeniach
i skaleczeniach.
Pewnego dnia poprosiłem, żeby mi powiedział, jak się
nazywa brunatny napój w szklance.
18
– Piwo – odparł zadowolony, jak zawsze wtedy gdy
pytałem go o nazwę czegoś do jedzenia czy picia.
– Ono cię uszczęśliwia zbyt wolno.
Przez moment wyglądał na zaskoczonego tym, co powiedziałem, i przestraszyłem się, że go rozgniewałem. Ale
potem uśmiechnął się, otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Cholernie bystra uwaga, Joop – powiedział.
Zawsze lubiłem, kiedy mówił do mnie po imieniu.
Miłość i pochwała razem – to się rzadko zdarzało.
– Tak – potwierdził – piwo jest wolniejsze. Ale dobrze
się je pije. Wiesz, kto wynalazł piwo?
– Kto?
– Egipcjanie. Ci sami, co zbudowali piramidy.
Wydawało mi się niewiarygodne, żeby ci sami tajemniczy ludzie, których zawsze sobie wyobrażałem jako chodzących bokiem, mogli wynaleźć piwo. Ale tak mówił ojciec, więc była to prawda.
Wiedział wszystko o jedzeniu i piciu. Był kucharzem
hotelowym i szczycił się swoim fachem. Nauczył się go
we Francji i lubił o tym opowiadać. W jednej z francuskich kuchni, w których pracował, był napis głoszący:
WYBRALIŚCIE SZLACHETNE ZAJĘCIE. Niekiedy
wypowiadał to po francusku: „Vous avez choisi un métier
noble”, ponieważ dźwięk tych słów odświeżał w jego pamięci dawne dni.
Nie żeby lubił Francuzów. „Najgorsze sknery na
świecie”.
19
Tamtego dnia ojciec wskazał na swoją szklankę.
– Spróbuj, Joop – zachęcił mnie. – Napij się łyczka.
Spojrzałem prędko na niego, żeby zobaczyć, czy mówi
poważnie. Skinął głową.
Podniosłem szklankę obydwiema rękami, żeby nie
uronić ani kropli i nie zepsuć nastroju. Smakowało jak
gorzka pszenica.
Powiedziałem ojcu, że dobre, ale on się roześmiał, bo
widział moje skrzywione usta.
Schwyciłem szklankę i pociągnąłem długi łyk, na co
ojciec znów się roześmiał, choć w inny sposób.
Nieco później wyszedłem przed dom. Nie wiem, co
to sprawiło – czas spędzony z ojcem, piwo – lecz przez
kilka chwil wszystko, kanał, drzewa, niebo, było jak
witrażowe okno z wlewającym się przezeń światłem.
Jakby Bóg podszedł na skraj tamtej strony nieba i dostrzegł mnie.
Kochałem matkę, kiedy śpiewała razem z radiem i kiedy
była dla mnie dobra, ale nienawidziłem jej, gdy źle się
odnosiła do ojca. Nie zawsze rozumiałem, co do niego
mówi, zawsze jednak umiałem wyczuć w jej głosie złość
czy, co gorsza, pogardę. Oczywiście była dla niego miła,
kiedy ją gdzieś zabierał albo dawał jej pieniądze. Uwielbiała wychodzić do miasta i ładnie się ubierać. Czasem
mówiła o sobie tak, jakby była inną osobą: „Masz najładniejszą dziewczynę w szkole i ona nie chce przez całe życie nosić domowych łachów”.
20
Jeśli ojciec akurat pił, to tylko śmiał się i mówił: „I tak
jest najładniejsza. Ale nie zabiorę jej do miasta… póki
nie kupi sobie nowej sukienki”. I podsuwał jej kilka guldenów.
Gdy jednak nie miał nic do picia, głowa opadała mu
na piersi, aż w końcu podnosił ją z wściekłością i wyrzucał z siebie stek przekleństw. Nigdy w życiu nie słyszałem,
żeby ktoś umiał tak przeklinać jak on.
Potem kłócili się, krzyczeli, rzucali przedmiotami. Zawsze wtedy wychodziłem przed dom, przeciskając się za
rowerami w sieni.
Wciąż jeszcze pamiętam lekki trzask zamykających się
za mną drzwi, ceglane domy przed oczami, nagie drzewa,
zamarznięte kanały, po których ślizgali się na łyżwach
ludzie. Chciałem odjechać z nimi po lodzie i nigdy nie
wrócić.
Zapominałem o tym, gdy tylko ojcu znów przychodziła ochota ze mną porozmawiać. „Nawet królowa budzi się głodna” – mawiał z upodobaniem. Nie całkiem
rozumiałem, co ma na myśli. Oczywiście, że królowa budzi się głodna, bo przecież jak śpi, to nie je. Potem zobaczyłem, że klucz do całej sprawy tkwi w słowie „nawet”. Królowa to osoba absolutnie wyjątkowa, ale nawet
ona wstaje rano głodna, co znaczyło, że nawet ona jest
jak każdy inny. Cały świat jest po przebudzeniu głodny.
I dlatego mój ojciec wybrał najlepszy zawód na świecie.
Powiedziałem mu to wszystko, a on rzekł:
– Joop, jutro pójdziesz ze mną.
21
Następnego dnia wziął mnie na targ z żywnością. Pomidory, ułożone w stos, wydawały się jeszcze czerwieńsze. Ojciec pokazał mi, jak rozpoznawać różne rodzaje
ryb i które z nich nadają się do kupienia.
Wszyscy handlarze pozdrawiali go, niektórzy dlatego
że go lubili, inni po prostu dlatego że u nich kupował.
Przedstawiał mnie, mówiąc: „Mój syn, Joop”, „Mój chłopak, Joop”.
– A jak myślisz, co królowa jadła dziś na śniadanie? –
spytał.
– Mleko i pomidory.
Roześmiał się, po czym kupił trochę śledzi, a także parę
swoich ulubionych kanapek z tatarem wołowym. Sam
popił jedzenie piwem, ale mnie nie zaproponował, choć
byłem teraz większy i próbowałem piwa już wcześniej.
Mimo wszystko był to kolejny szczęśliwy dzień. Wróciliśmy wolnym krokiem do domu.