szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Gołas, długo, długo nic i reszta Tłem Pałac Kultury i fontanna. Do Pawlika, który jest z zawodu muzykiem a zarazem mężem sportsmenki, podchodzi bokser Gołas. Liże loda i w przerwach między jednym a drugim liźnięciem prawi tamtemu morały. Dla Gołasa umiejętność pisania symfonii nie ma najmniejszego znaczenia. Bokser patrzy na nieuprawiającego żadnego sportu kompozytora z politowaniem. Wymyka mu się słowo lebioda. Tego już Pawlik zdzierżyć nie jest zdolny i prawym sierpowym powala bezceremonialnego rozmówcę. Znokautował boksera! Ten lebioda! Ale mnie, wspominającego tę komedię sprzed 50 lat, tknęły owe lody. Ten „rożek obfitości” zbliżany przez aktora co chwila do ust. Kapitalna gierka reżyserska. Czy przez reżysera filmu podsunięta aktorowi? Jestem pewien, że to był pomysł samego Wiesława Gołasa. Takich jego zagrań, na scenie i na ekranie, mógłbym wymienić jeszcze z pięć. W tym samym filmie: gdy się ocknął na kolanach dziewczyny, do której czuł miętę, nastąpiło ponowne omdlenie – z rozkoszy. A oczy Gołasowe zbiegły się w niesamowitego zeza. Przysiągłbym, że ten zez to także inwencja aktora, genialnego komika. Nie ma w jego grze pustych, bezpłciowych miejsc, jest on absolutnym przeciwieństwem „gadającej głowy”. Kwestiom, które wypowiada, towarzyszą zawsze gierki, nie zniżające się do jąkania lub seplenienia; są zabawne, dyskretne, a przy tym wynikające niby z roztargnienia. Kilkanaście biesiadujących osób. Gołas umizga się do siedzącej po przeciwnej stronie stołu ładnej dziewczyny. Jego uśmiech zdradza zafascynowanie damską urodą, a słowa oznaczają, że gotów dla wybranki zrobić wszystko, nawet przywieźć jej z zagranicy kupon angielskiego materiału na sukienkę, ponieważ on, bokser jeżdżący na międzypaństwowe turnieje, ma większe niż przeciętny obywatel PRL możliwości. Podczas tej uwodzicielskiej gadki ręka Gołasa, uniesiona nad talerzem, jakby bezwiednie kłuje wykałaczką dzwonko śledzia. Miało być tylko jedno nakłucie i wprowadzenie śledzia do ust, ale Gołas niby stracił głowę i zapomniał, co robi. Awantura w gronie gangsterów. Jeden z nich, aby uciszyć ostrą dyskusję, rewolwerem terroryzuje tych najbardziej zacietrzewionych, a wśród nich Gołasa. Unoszą się ręce, zamykają usta. Po paru chwilach groźny incydent mija, ręce opuszczają się, wszystkie z wyjątkiem Gołasowych. Ten jakby o swoich uniesionych kończynach zapomniał. Z boku koleżka pociąga Gołasa za rękaw: „Już można...” Szmer rozbawienia rozchodzi się po widowni. Gołas w mundurze przedwojennego oficera. Prezentuje się imponująco. Ściśnięta w pasie smukła, wyprężona sylwetka, wspaniałe buty, tzw. oficerki, wyczyszczone do połysku. Pan porucznik przechadza się po scenie krokiem niemal defiladowym, brzęczą ostrogi, w każdym ruchu przejawia się rycerski szyk, wdzięk. Dumny honoroszczak nie zauważa jednak, że podłoga w pewnym miejscu obniża się. Stopa, nie znajdując oparcia, gwałtownie ląduje na tej części podłogi, która jest 20 cm niżej. Umundurowana figura chwieje się, łapie równowagę, cała parada na nic. To, że efekt diabli wzięli, publiczność skwitowała śmiechem. Usłyszałem z boku szept: „Czy on tak naprawdę?...” To moja matka chciała wiedzieć, czy Gołasowi trafiła się mała kompromitacja, czy też zagranie było zamierzone. Dzięki temu naiwnemu pytaniu wiem już teraz, że sztukę Jurandota Pamiątkowa fotografia obejrzałem nie sam, lecz w towarzystwie swojej mateczki. 1