DZIECKO WOJNY O SERCU ANIOŁA
Transkrypt
DZIECKO WOJNY O SERCU ANIOŁA
Janina Burmińska Hebda w swoim ogrodzie DZIECKO WOJNY O SERCU ANIOŁA Niektórzy są jak te gwiazdy, które zostały wysłane przez Stwórcę na ziemię, by swoim blaskiem rozjaśniać najciemniejsze strony życia. Gdy kiedyś przyjdzie im odejść, pozostawią po sobie trwały ślad. Janina Burmińska Hebda, była współpracownica Kardynała Karola Wojtyły, jest niewątpliwie taką gwiazdą, która swym blaskiem czyni świat piękniejszym i lepszym. Barbara Aleksandrowicz Janina Hebda, z domu Burmińska, urodziła się 25 maja 1930 roku w Kukowie, na przedmieściach Krzepic k. Częstochowy. Król Kazimierz Wielki zwykł zatrzymywać się w zamku w Krzepicach przy okazji polowań na grubą zwierzynę. Królowa Bona gościła tam w drodze powrotnej do Włoch. Położone na granicy z Niemcami Krzepice padły ofiarą licznych bombardowań przez niemieckie samoloty i stały się sceną okrucieństwa wojny. Państwo Burmińscy byli pierwszymi nauczycielami swojej córki Janiny wpajając jej najważniejsze wartości i będąc dla niej żywym przykładem. Janina wciela je potem w życie. „Jej rodzice byli wyjątkowymi ludźmi. Mama Janiny i jej siostra bliźniaczka, straciły obojga rodziców gdy miały zaledwie kilka lat. Ich niewiele starsza siostra przejęła obowiązki rodziców i wychowała je. W tamtych czasach nie było sierocińców ani też żadnych ośrodków pomocy dla sierot. Dzieci, które straciły rodziców były pozostawione na pastwę losu. Silniejsze przetrwały, te słabsze straciły życie. Polska była wówczas pod okupacją i szcześliwcem był ten kto przeżył kolejny dzień” – mówi mąż Janiny od 37 lat, Stanley Hebda. Wychowane przez starszą siostrę bliżniaczki wyrosły na wspaniałe kobiety i założyły rodziny. Dawny zamek w Krzepicach k. Częstochowy Rodzice Janiny Jak wspomina Janina, zanim wyszła za mąż, jej mama Anna udzieliła jej wiele cennych rad w sferze życia małżeńskiego, rodzinnego i w społeczeństwie. Wszystkie te rady Janina wzięła sobie głęboko do serca, okazały się one niebywale przydatne w późniejszym jej życiu. Ojciec Janiny był człowiekiem światowym, pozdróżował wiele po Europie Zachodniej w poszukiwaniu lepszej pracy. Podczas swoich podróży zgłębiał wiedzę w szkołach i uczył się obcych języków. Kiedy już zarobił pokaźną sumę pieniędzy, wrócił do swojej rodzinnej wioski, zakupił gospodarstwo, wybudował dom i ożenił się z ubogą sierotą, Janiny mamą. „Wielu nie mogło wtedy zrozumieć dlaczego zamożny i przystojny młodzieniec wybrał sobie na żonę sierotę skoro mógł się ożenić z jakąś bogatą panną. To świadczy o tym jakim był człowiekiem” – twierdzi Hebda. Zamek w Krzepicach dziś Ojciec Janiny, choćby był najbardziej zapracowany czy to we własnym gospodarstwie czy w biznesie, który prowadził, zawsze znalazł czas dla swoich dzieci - czterech synów i czterech córek. W każdą niedzielę cała rodzina zbierała się w izbie i przy jego akompaniamencie na skrzypcach, śpiewała patriotyczne pieśni. Bywało, że cała wieś schodziła się do nich, by wspólnie spędzić czas przy muzyce i skromnym, ale z serca ofiarowanym posiłku. Jakże pięknie te radosne niedziele wspomina w swoim wierszu „Tata”, który w Wielkim Konkursie Poezji zorganizowanym przez JPII Polish American Poets Academy otrzymał wyróżnienie, Janina Burmińska Hebda. Pamiętam te dni kiedy byłam mała i jak do ciebie z wyciągniętymi rękami leciałam, byś mnie objął. Nie było we mnie lęku, nie było obawy, że coś mi się stanie, bo ty mnie kryłeś w swoich ramionach. Dni płynęły beztrosko, wolno i wesoło. Tyle było śmiechu, radości i szczęścia, gdy na skrzypkach grywałeś swym dzieciom do tańca. Cała wieś się schodziła dzielić z nami szczęście. Młodzież w tany się puszcza, matki pięką placki. Ty wygrywasz na skrzypcach walce i oberki. A gdy księżyc wychylił swoją twarz srebrzystą i dzwon na Anioł Pański odezwał się z wieży, tyś zdjął czapkę – w modlitwie przewodzisz młodzieży. Potem sadzasz każdego za stołem, czym chata bogata, tym rada – dla wszystkich wystarczy, w tym domu pożywi się każdy – nawet pies kulawy. Gość w dom, Bóg w dom – często nam mówiłeś, więc przed nikim nigdy jedzenia nie kryłe. Nawet wtedy, gdy wróg nam wszystkim pozabierał. Jestem ci, Tato, wdzięczna za życia naukę, za wiarę, dobry przykład i za szczodrą rękę, którą każdego darzyłeś. Jak w życiu, tak w śmierci być przy mnie pragnąłeś. Tuliłam się w twoich ramionach, gdy mnie opuszczałeś, aż z żalu zasnęłam. Podobno sen jest bratem śmierci, śmierć jest matką życia, z niej wyrasta lilia co wszystkich zachwyca. Na jej śnieżnych płatkach odszedłeś w zaświaty. Dziś żyjesz w moim sercu, z nieba na mnie patrzysz. Cieszysz się moim szczęściem, a czasem zapłaczesz. Dziękuję ci, Tato. Czasy wojny i okupacji Dzień1 września 1939 r. zmienił wszystko. Gospodarstwo Burmińskich znajdujące się na granicy z Niemcami, stało się celem ataku wroga. 9-letnia Janina jest naocznym świadkiem straszliwej krzywdy wyrządzanej przez najeźdźców polskim dzieciom i ich rodzicom. Dała temu wyraz w wierszu „Matka zagłodzonych”, opowiadającym wstrząsającą, prawdziwą historię Marii Dary, kresowej matki. Jej mąż ułan, uczestnik Cudu nad Wisłą, został zamordowany przez bolszewików w swoim majątku k. Stanisławowa, który otrzymał za swoje zasługi dla Polski. Trzy ich córeczki zmarły z głodu w drodze na Sybir, dwaj synowie bliźniacy zdołali uciec. Zapisali się do Armii Andersa i obaj zginęli pod Monte Cassino. Ich matka, która w czasach dzieciństwa mieszkała po sąsiedzku z Janiną, przeżyła Sybir i osobiście opowiedziała Janinie swoją tragiczną historię. Oto wiersz autorstwa Janiny Burmińskiej Hebdy pt. „Matka zagłodzonych” O wpół do czwartej nad ranem Gdy księżyc już przetoczył swoje koło nad Kresami I w śpiącym Dniestrze oglądał swoje zimne oblicze, Do schludnej polskiej zagrody wpadła bolszewików zgraja. Zapruty w sztok komisar z butlą wódki w ręku Wydaje rozkazy, szturmują dom pijane sołdaty. „To za Obertyn, Smoleńsk, to za Cud nad Wisłą!” Padły drzwi pod kolbami, okna w drzazgi lecą. Swołocz rozbiega się po domu. Pierwszego dopadli gospodarza. On po szablę sięga. Nie zdążył, huknęły trzy muszkiety w samo serce mierząc. Wypuścił miecz z ręki Piłsudczyk – ułan malowany. Inni dopadli dzieci, już je na dwór wloką. Matka próżno zasłania, woła, błaga, prosi. Na wozy je ładują jak tę trzodę chlewną. Kierunek Archangielsk! Ryknął jak zwierz komisar. Najpierw zmarły z głodu dwie starsze dziwczynki. Matka tylko zamyka ich oczy i przy drodze grzebie. Nie ma czasu grobu kopać, oprawcy nie pozwolą. Kładzie je pod drzewem, gałązką przykrywa. Ostatnia córeczka – zaledwie trzy lata, Wydaje się być umarła. Matka czule tuli, oczka jej zamyka, Nagle mała otwiera oczy. „Mamo...Chleba...” I mała odchodzi do nieba. Dwaj synowie bliźniacy trzynaście wiosen liczą, Jednej nocy uciekli, Ojczyznę pomścić muszą. Trafili do Andersa, przeszli Teheran, Bliski Wschód, Włochy. Pod Monte Cassino w jednym grobie śpią bracia i śnią o Ojczyźnie. Została sama matka w nocach Archangielska. Karczuje lasy i przymiera głodem, Tyfus zżera jej ciało, ale się nie daje, Bo to Matka-Polka. Nikt jej nie pokona. Bezsilna czerwona potęga nie dała jej rady. Niezłomna Matko Polko, Matko naszej chwały. Jeszcze Polska nie zginęła póki Matka żyje. Ona kształtuje przyszłość co nigdy nie zginie. Kierunek: Sybir W latach 1940-1941 tj. w okresie tzw. pierwszego sowieta miały miejsce cztery masowe deportacje. Ale zsyłki Polaków trwały znacznie dłużej, nawet po zakończeniu drugiej wojny światowej, aż do 1956 roku. Pierwsza, najtragiczniejsza, niespodziewana i w środku zimy, miała miejsce 10 lutego 1940 roku. Wywieziono wówczas głównie rodziny osadników wojskowych: legionistów, służby leśne, rodziny aresztowanych funkcjonariuszy państwowych i samorządowych. Drugiej deportacji dokonano 13 kwietnia 1940 roku. Dotknęła ona ziemian, zamożnych rolników, działaczy społecznych oraz rodziny aresztowanych lub wziętych do niewoli funkcjonariuszy państwowych, oficerów i policjantów. Trzecia wywózka przeprowadzona w czerwcu 1940 roku objęła głównie uchodźców z zachodnich i centralnych województw polskich i inteligencję. Czwarta deportacja nastąpiła w przeddzień wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, w czerwcu 1941 roku. Deportowano wówczas rodziny kolejarzy, wykwalifikowanych rzemieślników i robotników, pozostałych zamożnych rolników. Największe miejsca zesłań to okolice Archangielska, Irkucka, Omska, Kazachstan, Krasnojarski Kraj, Atłajski Kraj i wiele innych. Najbardziej znane z okrucieństwa obozy pracy to Kołyma, Workuta, Norylsk, a było ich jeszcze tysiące. Ogółem w ciągu 20 miesięcy okupacji sowieckiej ze wschodnich ziem polskich wywieziono, co najmniej 1,3 mln obywateli. A przecież jeszcze kilkaset tysięcy polskich żołnierzy we wrześniu 1939 roku dostało się do niewoli sowieckiej. Dziesiątki tysięcy z nich zostało rozmieszczonych w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Wszyscy zostali zamordowani wyjątkowo okrutnie – strzałem w tył głowy, w wyjątkowo barbarzyński sposób. Wszystkie zsyłki odbywały się mniej więcej według tego samego scenariusza. Grupa uzbrojonych „enkawudzistów”, wspólnie z miejscową milicją dobijała się nocą do drzwi, budziła wystraszone ofiary. Potem dokładna rewizja, krótki czas na spakowanie i dojazd na stajcę kolejową, gdzie czekały już wagony towarowe, do których wtłaczano po 50-70 osób. Polacy przebywali na zesłaniu długo, nawet do 15 lat. Sybiracy w znakomitej większości dowiedli, iż są silni – swą wiarą i umiłowaniem Ojczyzny. Byli wierni Bogu i Polsce. Na wywózce starali się żyć zgodnie z miejscową ludnością, nauczyli się rozsądnie stawiać opór władzom i zyskiwać środki do przeżycia, nie wyrzekali się wartości wpajanych przez rodziców, szkoły, księży. Część z nich wyszła ze Związku Radzieckiego z wojskiem generała Andersa, część z generałem Berlingiem i jego I Armią Ludowego Wojska Polskiego, inni przyjechali po wojnie do Polski, nawet jeszcze w 1956 roku. Ale jak wielu pozostało jeszcze na Wschodzie? Ilu Rodaków mieszka za Uralem? Wielu też pozostało na „nieludzkiej ziemi”, ponosząc ofiarę najwyższą – ofiarę życia. Wszyscy cierpieli za Polskę, ukochaną Ojczyznę, za nią tracili zdrowie i życie. Ginęli z głodu, chorób, katorżniczej pracy ponad ludzkie siły, pozbawieni opieki lekarskiej i leków. Tragiczny jest rachunek deportacji. Co trzeci zesłany na Wschód pozostał na zesłaniu – ponosząc ofiarę najwyższą – ofiarę życia. Janina – naoczny świadek ludzkich tragedii Wojna niesie niewyobrażalne spustoszenie. Polska ziemia przesiąknięta jest krwią. Śmierć panoszy się wszędzie, gdzie pojawia się wróg. Janina, która w chwili wybuchu wojny ma zaledwie 9 lat, spotyka śmierć na każdym kroku. Ziemia usłana jest poległymi żołnierzami, brutalnie zamordowanymi cywilami i martwymi zwierzętami domowymi. Po dziś dzień widzi szeroko otwarte, martwe przerażone oczy, straszliwe rany, poszarpane, oderwane cześci ciała i krew, wiele krwi. Jest naocznym świadkiem ludzkiej nienawiści, świadkiem zadawania śmierci, świadkiem destrukcji, jest dzieckiem wojny...Jednym z dzieci wojny... Może to jeden z powodów dlaczego jej serce już wtedy było niebywale wrażliwe na ludzkie cierpienie i otwarte na pomoc dla tych w potrzebie. Nie potrafiła przejść obojętnie obok cierpienia. Będąc wtedy dzieckiem pomagała jak umiała. Wtedy też zrozumiała, że dobra materialne są niczym w obliczu wojny, tragedii, cierpienia i tak naprawdę nie czynią człowieka szczęśliwym. Pewnie dlatego nigdy w swoim dorosłym już życiu nie zabiegała o bogactwo i zadawalała się tym co posiadała. Mimo talentu i inteligencji jej oczekiwania nigdy nie były zbyt duże i aspiracje za wysokie. Chyba sam Bóg czuwał nad nią i jej najbliższymi, bo przecież jej rodzina mogła podzielić tragiczne losy innych ofiar wojny, którzy stracili życie. Bóg sprawił, że dane było im przeżyć. Jej ojciec był już prowadzony na śmierć po oskarżeniu go o szpiegostwo. Oszczędzono go niemal w ostatniej chwili, a tylko dlatego, że był przydatny jako tłumacz; znał biegle niemiecki i francuski. Ograbiono go jednak z posiadanego majątku. Jego gospodarstwo poszło w niemieckie ręce, a dom został kompletnie zniszczony. Najstarsi chłopcy zostali wysłani do ciężkich robót, a reszta rodziny pracowała najemczo dla niemieckiego gospodarza mieszkając w barakach i otrzymując wydzielane porcje żywności. W tych tragicznych czasach w jakich przyszło jej dorastać, Janina nie narzekała na brak zajęć. Dokarmiała głodnych, odwiedzała osamotnioncyh i potrzebujących, opatrywała rany żołnierzompartyzantom. Któregoś dnia podczas swojego codziennego obchodu, mała Samarytanka ujrzała kilka ciał na śniegu. Zamarła z przerażenia. Ojciec, matka i dwie kilkunastoletnie dziewczynki zostały rozstrzalane w stylu egzekucyjnym. Znała ich z kościoła. Teraz ich martwe ciała leżały na zamarzniętym śniegu. Niewiele myśląc szybko zdjęła swój płaszcz i nakryła ich bose stopy by nie marzły... Za jednym wrogiem Polski pojawił się drugi. Jakby nie dość było śmierci. Jakby nie dość było krwi. Nowy wróg uderzył również w samo serce i już tylko wiara trzymała naród polski przy życiu. Wiara, która pomogła przetrwać Polsce i Polakom przez całe tysiąclecie. Janina z historycznych Krzepic, której rodzice wpoili głęboką wiarę, znalazła się na Jasnej Górze przed obliczem Czarnej Madonny. Tam zbolałe serduszko Janiny, które widziało tyle cierpienia jakie przyniosła wojna, znalazło pociechę i ukojenie. Spotkanie z przyszłym świetym Po kilku latach pracy blisko Jasnej Góry, uczęszczania do szkół, porannych modlitw w kaplicy jasnogórskiej, Janina jest gotowa na kolejne wyzwanie. Tym razem jest jej dane znaleźć się w samym sercu Polski - królewskim Krakowie i kolebce artystów. Tu ma szczęście spotkać następcę św. Potra i przyszłego świętego – Karola Wojtyłę. „To była jedynie kwestia czasu by drogi obojga - Jana Pawła II i Janiny – skrzyżowały się i by wspólnie opracowali strategię zatrzymania ateistycznej propagandy w zalanej komunizmem Polsce. Krzyże zniknęły ze szkół, lekcje religii nie miały prawa odbywać się na terytorium szkół, katolicka Polska stawała się coraz bardziej świecka i oddalała się od Boga. Należało coś zrobić by bronić naszej wiary. Podobno najlepszą obroną jest atak. Janina zakasała rękawy i zabrała się do dzieła” - mówi z dumą Stanley Hebda. Z pomocą lokalnych duchownych i kilku oddanych przyjaciół, Janina opracowała plan strategiczny, który potem realizowała z grupą innych oddanych Bogu ludziom. Najpierw należało znaleźć jakiś lokal do wynajęcia w mieście, gdzie odbywały by się zajęcia nauki religii. Janina przyjęła w progi swego domu cztery bezdomne rodziny więc nie była w stanie by przeznaczyć go na ten cel. Udało jej się jednak znaleźć pokój do wynajęcia na Złotym Rogu. Wkrotce został on zamieniony w klasę, gdzie odbywały się zajęcia. Janina pomagała osobiście w nauczaniu dzieci religii. Jako cel postawiła teraz sobie wybudowanie kościoła. Msza św. w ktorej Janina uczestniczyła każdej niedzieli, odprawiana była w skromnej kaplicy. To było dla niej nie do przyjęcia. „Bóg zasługuje na większą świątynię” – uważała Janina. Skrzyknęła lokalnych duchownych, zaprosiła ich na spotkanie w swoim domu i w tajemnicy przed komunistyczną władzą, za zamkniętymi drzwiami, omawiała z nimi projekt budowy przyszłej świątyni. Miała stanąć w dzielnicy Krakowa - Bronowice Małe. Należało stworzyć komitet budowy kościoła. Aby uniknąć wszelkich reperkusji ze strony władz, projekt budowy kościoła musiał być trzymany w ścisłej tajemnicy i komitet mogły tworzyć jedynie osoby zaufane. Janina znała takie osoby. Wkrótce zawiązano komitet na którego czele stanęła Janina. Komitet budowy kościoła. Janina (z białą torebką w ręku) tuż obok ks. Kazia Komitet budowy kościoła stanął teraz przed poważnym wyzwaniem. Miał bowiem za zadanie załatwić jakimś cudem działkę pod budowę oraz zezwolenie na budowę. Janina wraz z dwoma innymi członkami komitetu podjęła się tego zadania. Cała trójka, zanim spotkała się z naczelnikiem miasta, który słynął z lojalności dla swojej partii, udała się do kościoła, gdzie przed Ukrzyżowanym modliła się o cud, bo tylko cud mógł sprawić, że projekt budowy kościoła zostanie zrealizowany. I stał się cud. Urzędnik udzielił zgody, choć nie mogł się nadziwić jak taką ładną, miłą kobietę może obchodzić budowa kościoła. Czyżby nie maiła nic ciekawszego do roboty? „Bóg jest dla mnie najważniejszy i zasługuje na dom, a kościół jest Jego domem” – odpowiedziała Janina. W drodze powrotnej do domu Janina i jej dwoje przyjaciół udało się ponownie do kościoła by tym razem podziękować za doznany cud. Teraz przyszła kolej na otrzymanie zezwolenia na budowę świątyni od ks. Kardynała oraz jego błogosławieństwo. Jego sekretarz musi też sporządzić specjalny dokument, który pozwoli komitetowi na zbiórkę pieniędzy na budowę nowego kościoła. Dzięki pomocy jednego z wpływowych duchownych, Janina zdołała uzyskać audiencję u ks. Kardynała. Przyjął komitet z otwartymi ramionami i szerokim serdecznym uśmiechem, którym tak urzekał każdego kogo spotkał na swej drodze. Janina była główną jego rozmówczynią. Powiedziała ks. Kardynałowi Wojtyle o potrzebie budowy światyni, o wymodlonym cudzie, o deklaracji mieszkańców Bronic Małych o udzieleniu finansowego wsparcia i co najważniejsze – o konieczności stawienia oporu niepokornym ateistom. Kardynał słuchał w milczeniu, po czym nagle bez słowa wyciagnął swoje ramiona i przytulił delegatów do serca. Odmówiono wspólnie modlitwę i ks. Kardynał udzielił delegatom błogosławieństwa. Następnie podszedł do Janiny, wziął w swoje dłonie jej dłonie i patrząc jej prosto w oczy, powiedział: „Ciesżę się, że jesteś po mojej stronie. Wracaj do miasta i umcniaj wiarę swoich braci”. Od tej chwili rozpoczął się prawdziwy maraton. Rozpoczęto ostrą kampanię zbiórki pieniędzy: od drzwi do drzwi, od kościoła do kościoła, od konwentu do konwentu. Proszono o wsparcie każdego kto stanął na drodze. „Janina poświęciła cały swój czas, wykorzystała swój wdzięk i charyzmę. Docierała wszędzie, gdzie mogła otrzymać jakieś datek - pieszo, autobusem, w dorożce, taksówce, w słoneczny dzień i w niepogodę. Niestety, nie obeszło się bez rzucania kłód pod nogi. Mimo wydanego zezwolenia na budowę świątyni, komunistyczna władza nie dała za wygraną. Dochodziło do prześladowań osób, które zajmowały się zbiórką pieniędzy, a także osób zaangażowanych bezpośrednio w budowę kościoła. Janina była oczywiście na celowniku. Śledzono ją, grożono więzieniem, karą, wyrządzeniem krzywdy jej i jej rodzinie. Pozostała jednak nieugięta. Im bardziej jej grożono, tym bardziej agresywnie realizowała swoje plany. Minęły lata i wreszcie Bronowice Małe mogły się cieszyć nowym kościołem. Nowy kościół św. Antoniego Poświecenia świątyni dokonał ks. Kardynał Karol Wojtyła. Janina jednak nie była świadkiem tego podniosłego wydarzenia, będącego uwieńczeniem je wysiłków Janiny, jak i wysiłków wielu innych ludzi. Los bowiem rzucił ją za ocean. Przyczynił się do tego system komunistyczny panujący wtedy w Polsce, a także uwarunkowania ekonomiczne-egzystencjonalne. Czasy amerykańskie Podobnie jak wielu innych imigrantów, Janina wylądowała w Chicago z 20-oma dolarami w kieszeni. Osoba, która odebrała ją z lotniska, okradła ją ze wszystkiego co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Ulokowano ją w ganku, w temp. 102F. Za poduszkę pod głowę posłuzyła jej mata dla psa. Często o głodzie, pracowła ciężko bez wynagrodzenia, za dach nad głową i łyżkę strawy. Z pomocą przyszedł Samarytanin w osobie żydowskiego lekarza, którego rodzina przygarnęła Janinę do siebie. I odtąd zacisnęły się trwałe więzy przyjaźni między lekarzem i jego rodziną a Janiną. Jak się okazało, Janina pochodziła z miejscowości w Polsce gdzie urodził się lekarz i gdzie uczęszczał do szkół. Janina pomogła doktorowi rozliczyć się z tragiczną przeszłością: stracił młodo ojca, matkę, kilkunastoletniego brata i kilkunastoletnią siostrę. Zostali oni schwytani przez SS podczas ukrywania się u polskich gospodarzy, załadowani na ciężarowkę i wywiezieni do lasu. Tak kazano im wykopać groby dla siebie, a następnie zostali rozstrzelani. 40 lat później podczas specjalnego przyjęcia wydanego na cześć Janiny, wnuczek doktora, Zachary, który właśnie ukończył Tulane University, ze łzami w oczach powiedział: „Janina, wszystko czym jestem i co osiągnąłem w życiu, a także moje poczucie pewności siebie i moje poczucie wartości wszystko to zawdzięczam tobie.” Janina Burmińska-Hebda podczas przyjęcia (Retirement Party) Pragnienie niesienia pomocy innym zostało przeniesione przez Janinę na grunt amerykański. W czasie weekendów i świąt, niezależnie od pogody, Janina pakowała żywność, lekarstwa i odzież do torby, wsiadała w autobus i jechała na drugi koniec miasta, gdzie mieszkali najubożsi imigraci. „Musiała przesiadać się do różnych autobusów. Ryzykowała własnym życiem bowiem niektóre dzielnice były wyjątkowo niebezpieczne, zwłaszcza po zapadnięciu zmierzchu. Wielu nie mogło zrozumieć pobudek jej działania. Przecież mogła przyjemnie spędzać czas w teatrze czy przytulnej restauracji zamiast przebywać w brudnych, ubogich dzielnicach wśród najbardziej potrzebujących, karmić ich, służyć pociechą i opatrując rany” – mówi o żonie Stanley Hebda, który otrzymał dyplom uznania od miasta Chicago za działalność na rzecz miasta. „Tak naprawdę to Janina bardziej zasłużyła na ten dyplom niż ja” – mówi skromnie Stanley Hebda. Z pomocą zaprzyjaźnionych osób, a także CETA Program, Janina wynajęła local w najbiedniejszej dzielnicy miasta i stworzyła Polish Cultural Center. Opustoszała i cieszącą się złą sławą 47 Ulica, gdzie często dochodziło do śmiertelnych porachunków między gangami, ożyła na nowo – teraz wypełniona muzyką i śmiechem. W centrum organizowano nieodpłatne lekcje nauki j. angielskiego, imprezy kulturalne dla dzieci oraz dancingi i przedstawienia. Delektowano się wybornym bigosem przyrządzanym przez samą Janinę. Janina Burmińska Hebda organizowała również wycieczki autokarowe dla imigrantów do Washingtonu, Filadelfii, Nowego Jorku i Niagara Falls. Pomagała imigrantom w zakładaniu konta bankowego w unii kredytowej, uzyskaniu pożyczki na samochód, dom i studia. „Janina wykonała tysiące telefonów w ich sprawach. Gdy załatwiła jedną sprawę, zajmowała się następną. Nigdy nie spoczywała na laurach” – twierdzi Stanley Hebda. Janina i Stanley są szczęśliwym małżeństwem od 37 lat “Janina jest naprawdę wyjątkową kobietą. Ktokolwiek ma szczęście spotkać ją na swojej drodze twierdzi, że to prawdziwa dama, z klasą i wielkim sercem. Wielka szkoda, że obecnie takich kobiet już nie robią” – żartuje Hebda. Mimo upływu lat wciąż są w sobie zakochani... Janina kocha poezję, od lat pisze wiersze, głównie patriotyczne. Od niedawna jest członkinią Polish American Poets Academy. Wolny czas spędza w ogrodzie, który za jej sprawą przypomina raj. Ma obecnie 84 lata, ale wygląda znacznie młodziej. I nadal pomaga innym. Służy radą i pociechą - . starszym i mlodym. Przepadają za nią dorośli, lgną do niej dzieci. Jej mąż uwielbia ją. Bo Janina dla każdego ma serce, dobre słowo, pomocną dłoń i usmiech. Jej piękno jest nadal żywe. Janina jest tą gwiazdą, która swoim blaskiem rozjaśnia najciemniejsze strony życia. Specjalne podziękowanie dla Stanleya Hebdy, dzięki któremu powstał ten artykuł.