dla itala sveva — w hołdzie

Transkrypt

dla itala sveva — w hołdzie
EUGENIO MONTALE
DLA ITALA SVEVA — W HOŁDZIE*
Italo Svevo, pisarz współczesny, który zaczyna budzić zainteresowanie
i podziw niejednego literata i „italianisty” zza Alp i do tej pory jest zupeł−
nie nieznany w ojczyźnie, stanowi zagadkę literacką, nie najmniejszą zgoła
z tych, jakie ta pierwsza ćwierć naszego wieku ma nam do zaoferowania.
Dziwnym wydać się może, że pisząc o rodzimym pisarzu, trzeba go
zaopatrywać w tego rodzaju listy uwierzytelniające, niezręczne być może,
a już na pewno ogólnikowe i niejasne; ważkie przyczyny nie pozwalają
nam jednak na razie powiedzieć więcej; z drugiej strony, należy od razu
rozproszyć podejrzenie, że chodzić tu może o kolejny imaginary portrait,
wzorowany na wspaniałych modelach Patera, co sugerować by mógł cień
skrywający nie tylko dzieło, ale i nazwisko powieściopisarza który każe
się nazywać Italo Svevo.
Ten pisarz, dla którego kapryśna Sława nie nadużyła, ba, nawet nie
zbliżyła do ust swego rogu, jest naprawdę osobą z krwi i kości, więcej, jed−
ną z najkonkretniejszych i najbardziej znaczących postaci literackich na−
szych czasów. Znaczących, bo Svevo, jak niewielu innych, odzwierciedla
impulsy i dewiacje duszy współczesnego człowieka, ale, co najbardziej za−
skakujące, pokazuje je w sposób naturalny, będący efektem sztuki, a nie
profetycznych czy polemicznych ambicji. Rzadko widuje się u nas pisarza
w równym stopniu pozbawionego instynktów kaznodziejskich i moraliza−
torskich. Dla Itala Sveva świat twórczości estetycznej jest najwyraźniej
światem samym w sobie i rządzące nim prawa poza tą strefą giną. Innymi
słowy, aktualność Sveva jest aktualnością każdego prawdziwego artysty
i trzeba ją rozumieć jako jego siłę wewnętrzną, a nie program. Nadal cały
* Eugenio Montale / Italo Svevo, Lettere con gli scritti di Montale su Svevo. Bari, De
Donato, 1966, s. 93–112. Szkic ten, ogłoszony w roku 1925 w piśmie „L’Esame” nr 11–12,
zapoczątkował literacką sławę Sveva we Włoszech.
51
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
i zdrowy, choć już niemłody, Svevo obdarzy nas jeszcze, być może, inny−
mi owocami swego talentu; taką mamy przynajmniej nadzieję; ale nie zda−
rzy się nigdy, by ze stronic jego powieści przemawiały postaci wyjątkowe,
upozowane na symbole i brzemienne w proroctwa. To ta właśnie siła
spontaniczna i szczera, ta zgodność obietnic z rezultatami, stanowią naj−
ważniejszy walor jego książek. W tym pisarzu — a narodził się, gdy dogo−
rywała mistyczno−erotyczna powieść Fogazzara, i nasza proza narracyjna
nie zdążyła się jeszcze zagubić w bogactwie dannuncjańskich dwuznacz−
ności, z których wyszła podzielona na twórczość komercyjną i mieszczań−
ską, z jednej; specyficzną i niezwykłą (autorzy piszący dialektem lub ab−
strakcyjni i „metafizyczni”), z drugiej strony — odradza się dawny i za−
wsze rzadki rodzaj sztuki zrodzonej z inspiracji, z ludzką twarzą i sercem,
posługującej się formą prostą, niekiedy ubogą. Mowa tu o latach dziś już
odległych: 1893, 1898! Nasze rozważania nie dotyczą zatem nielicznych
pisarzy dążących do osiągnięcia podobnych rezultatów dzisiaj.
Można by również powiedzieć, że Svevo dał nam przynajmniej jedną
z powieści o życiu i psychologii mieszczaństwa, takich, jakie próbował
tworzyć Verga, zanim znalazł własną drogę w owej epopei chłopskiej,
którą pewni pisarze, ze zmiennym szczęściem, po dziś dzień naśladują.
Ten pobieżny schemat, który nie pretenduje oczywiście do objęcia ca−
łej włoskiej literatury współczesnej, pomoże zrozumieć, jaka, naszym
zdaniem, jest sytuacja Itala Sveva. Ktoś mógłby tu nie bez racji pomyśleć
również o powieściach Orianiego. Ale choć dzieło Sveva jest skromniej−
sze objętościowo, a jego postać uboższa w znaczenia, które by wykracza−
ły poza nakreślone przez nas ramy, natura autora Jednego życia, Starości
i Zena Cosini jest bardziej przejrzysta i bardziej nam bliska pod względem
wymowy i wrażenia, jakie w nas budzą, a które dalej postaramy się bliżej
określić.
A teraz przejdźmy do właściwego tematu naszych rozważań.
Powieści Una vita [Jedno życie] i Senilità [Starość] ukazały się kolej−
no w latach 1893 i 1898 w triesteńskim wydawnictwie Ettore Vram; nie
wydrukowano na nich ceny, noszą jedynie napis: Magazyn Królewski
Bracia Drucker, Padwa. Trzecia powieść, La coscienza di Zeno [Zeno
Cosini], wydana została przez bolońską oficynę Cappelli w 1923 i jest
łatwiejsza do zdobycia. Między dwiema ostatnimi upłynęło zatem dwa−
dzieścia pięć lat! Kolejny drobny, lecz znaczący problem, do którego
wrócimy, z pełnym, rzecz jasna, poszanowaniem powściągliwości Sveva.
Jedno życie jest obszerną powieścią obejmującą kilka pierwszoplanowych
wątków, z których, jak się zdaje, żaden nie ma roli wiodącej: mamy tam
temat edukacji sentymentalnej, doublée studium katastrofalnego przypad−
ku przeniesienia się ze wsi do miasta. Mamy również bardzo drobiazgo−
wą i precyzyjną analizę środowiska urzędniczego. Jakby tego nie było
52
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
dosyć, autor odmalowuje życie domowe ubogiej drobnomieszczańskiej
rodziny i pełen szczegółów „powrót syna marnotrawnego” do rodzinnego
miasteczka.
Jeśli dodamy, że bohater powieści, Alfonso Nitti, jest romantycznym
chłopcem, niezdolnym do życia i podejmowania decyzji, zdominowanym
przez „sprawy, które go przerastają” i niszczą, stanie się jasne, że Jedno
życie jest przede wszystkim książką odważną.
Pomoże to zrozumieć krótkie streszczenie. Ale trzeba z góry
uprzedzić, że Svevo, co dla każdego, kto prześledził poprzednie uwagi
o naturze jego sztuki, musiało stać się jasne, jest pisarzem niemożliwym
do streszczenia.
Dwudziestoletni Alfonso Nitti, ubogi w pieniądze i doświadczenia, ale
bogaty w ideały książkowe, dobre przygotowanie gimnazjalne i niewielki
talent literacki, zostawia matkę w rodzinnym miasteczku i jedzie do Trie−
stu. Wynająwszy pokój u drobnomieszczańskiej i dość chciwej rodziny
Lanucci, zostaje, dzięki dobrej rekomendacji, przyjęty do pracy w Banca
Maller. Osobą, która mu tę pochlebną opinię wystawiła, jest stara przyja−
ciółka matki Nittiego, panna Francesca, kobieta w średnim wieku, ko−
chanka pana Mallera i wychowawczyni Annetty Maller, jedynej córki bo−
gatego właściciela Banku. W wyniku rozmaitych perypetii Nitti zostaje
wprowadzony do salonu Mallerów i, co ważniejsze, przyjęty do „klubu
środowego”, klanu dość przypadkowych wtajemniczonych, którzy gro−
madzą się wokół Annetty Maller w każdą środę wieczorem. Piękna, fry−
wolna, idealnie wtopiona w otoczenie i pozbawiona jakichkolwiek talen−
tów, Annetta skłania się od kilku miesięcy ku bardzo kiepskiej literaturze.
Między nią a Alfonsem Nitti rodzi się wkrótce rodzaj porozumienia,
wyrażającego się „współpracą” przy pisaniu książki jej pomysłu.
Dlaczego Annetta wybiera spośród innych niezręcznego i nietowarzy−
skiego Alfonsa, nietrudno zgadnąć: to pragnienie czegoś nowego, chęć obu−
dzenia zazdrości w innych (ciekawa postać kuzyna Macario), pewność cał−
kowitej dominacji i tak dalej. Związek nabiera, oczywiście, zabarwienia
erotycznego, ale do żadnych konkretnych faktów nie dochodzi. Nitti wikła
się z każdym dniem bardziej: dostatecznie inteligentny, by zdawać sobie
sprawę z braku polotu i z próżności swej przyjaciółki, próbuje ze zmiennym
powodzeniem stworzyć sobie jej odmienny wizerunek. Tymczasem sprawy,
z pomocą Franceski, która liczy na potknięcie Annetty, by móc samej po−
ślubić Mallera, przyjmują szybszy obrót. Za radą Franceski Alfonso zaczy−
na okazywać chłód i w rezultacie dziewczyna rzuca mu się w ramiona. Zdo−
bycie Annetty nie zmniejsza jednak, a wręcz powiększa dystans, jaki Alfon−
so wyczuwa między sobą a panną Maller: coraz surowiej ocenia jej osobę.
Teraz należałoby pracować usilnie nad tym, by Annetta nie otrząsnęła się
z pierwszych wrażeń: tymczasem na jej polecenie Alfonso ma wyjechać na
parę dni, aby ona mogła porozmawiać z ojcem, uzyskać jego zgodę i oszczę−
53
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
dzić Nittiemu pierwszych wybuchów gniewu. Francesca robi wszystko, by
nie dopuścić do wyjazdu Alfonsa: ona wie dobrze, że rozstanie równa się
przegraniu całej sprawy. Ale nadaremnie. Alfonso popadł w odrętwiającą,
infantylną inercję, Annetta stała się dla niego nieszczęsną niewolnicą
zmysłów i próżności. Wyjedzie, usłucha rozkazu. Będzie, jak ma być, on nie
zrobi nic, by to zmienić. Zostanie mężem Annetty, jeśli nie będzie to wyma−
gać żadnego gestu z j e g o strony. Przypadek o b o j ę t n o ś c i niemal,
powiedziałbym, fizycznej, który Svevo analizuje z wielkim kunsztem.
Nitti wyjeżdża, wraca do swego miasteczka, znajduje matkę umierają−
cą i zostaje przy niej przez dwa miesiące, aż do ostatniej chwili. Potem
sprzedaje rodzinny dom i wraca do miasta z niewielką sumą pieniędzy, by
podjąć swą pracę w Banca Maller. Jak było do przewidzenia, wszystko się
zmieniło. „Klub środowy” przestał istnieć, Annetta zaręczyła się z Maca−
riem, Alfonso, pod pierwszym lepszym pretekstem, przeniesiony został na
niższe stanowisko.
Wówczas wychodzi na jaw skrywany dotychczas pod skorupą obojęt−
ności czysto ludzki aspekt całej sprawy. Alfonso pojmuje nagle, co stra−
cił, światowe życie, jakie pędził jeszcze niedawno, wydaje mu się jasnym
przystankiem między dwiema ciemnymi podróżami. Pisze do panny Mal−
ler z prośbą, by pomogła mu chociaż zachować poprzednie stanowisko
w pracy. Na spotkanie jednak przychodzi tylko brat Annetty, Federico,
który, prowokując banalny incydent, policzkuje Alfonsa.
Ma się odbyć pojedynek, ale dla Nittiego to już za wiele. Kilka dni
wcześniej oddał prawie wszystkie pieniądze na posag dla córki swoich
gospodarzy, na którą stara Lanucci przez cały czas próbuje na wszelkie
sposoby, choć bez powodzenia, zwrócić jego uwagę. Nie mając już żad−
nych powiązań, nawet materialnych, ze światem, Nitti wraca do domu,
rozpala piecyk i zasypia spokojnie, idąc na spotkanie śmierci. I ta ostatnia
część, dotycząca desperacji Nittiego, relacjonowanej na zimno, jak gdyby
wszystko to, co zaszło, przydarzyło się innej osobie, napisana jest, jak
poprzednie, pewną ręką.
Jedno życie to książka godna uwagi: sądzę, że jak żadna inna z wło−
skich powieści przypomina Balzaka. Ten sam prosty i głęboki dar opowia−
dania i podobna maniera realistyczna, która tu jednak wydaje się lżejsza,
oczyszczona z wielu elementów. Jest tłum żywych postaci, jest upodoba−
nie do trudnych sytuacji i niejednoznacznych psychik. Jest też trochę na−
iwności i rozwlekłości. Niedociągnięciem Jednego życia wydaje się nam
pewne niezdecydowanie Sveva w stosunku do własnych bohaterów: nie
zawsze chyba autor zdystansował się dostatecznie do stworzonych przez
siebie postaci, nie zawsze jest jasne, na ile pisarz ocenia je i podporządko−
wuje własnej woli, a na ile podporządkowuje się im sam i, powiedziałbym
wręcz, bierze je na serio. Stąd antytezy, niespójności i epizody (jak choć−
by ten z White’ami) w stylu nieco vieillot, wprowadzające wiele nowych
54
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
wątków. Kto jednak ceni sztukę niejednoznaczną, nie całkiem jeszcze
wolną, ale i nie uzależnioną na szczęście od żadnej literackiej maniery,
polubi tę książkę, która, mimo pozorów, nie jest wcale łatwa.
O Starości, która wyszła pięć lat później, w 1898, można powiedzieć,
że nie tylko jest, być może, najlepszym dziełem Sveva, ale i książką o na−
prawdę rzadkiej sile wyrazu.
Pole widzenia zawęziło się na pozór, ale analiza sięgnęła głębiej.
W Starości Svevo nie przypomina już żadnego innego pisarza, przypomi−
na tylko siebie. Troje przyjaciół: Emilio Brentani, urzędnik, nieudany pi−
sarz, który zmierza ku przedwczesnej starości, nie poznawszy wcale, lub
prawie, życia; jego siostra Amalia, więdnąca obok niego pośród drobnych
domowych prac i wyrzeczeń, milcząca, trawiona daremnymi pragnienia−
mi; rzeźbiarz Balli, artysta mierny, lecz obdarzony wielką urodą, kochany
przez kobiety, mniej kochany przez mężczyzn, sprawujący przyjacielską
władzę nad Emiliem i starą panną, którzy stali się jego odbiciem. Potrój−
na starość ludzi czterdziestoletnich, zmierzających ku przystani mrocznej,
lecz spokojnej.
Niespodziewane zamieszanie w ich życie wprowadza Angiolina Zarri,
nieobliczalna modystka, piękna, zepsuta i pozornie naiwna, w której za−
kochuje się Brentani. Balli, po trosze próbując go wyleczyć, po trosze
z chęci sprawowania nad nim władzy absolutnej, zbliża się jeszcze bar−
dziej do Brentaniego; ale miłość Emilia stała się już faktem, który zburzył
spokój życia tej trójki ratés. Nawet Amalia czuje jej podmuch. Powraca−
jąc do domu pewnego wieczoru, Emilio słyszy, jak siostra wymawia przez
sen imię Ballego! Przerażony, a z drugie strony zazdrosny o przyjaciela,
któremu Angiolina nie szczędzi uśmiechów, oddala Ballego od siebie na
jakiś czas. I coraz bardziej grzęźnie w poniżającej i gwałtownej miłości:
wszelka próba nadania Angiolinie pozorów osoby mniej wulgarnej i ogra−
niczonej kończy się fiaskiem. Angiolina nie jest jasnowłosą Ange, kruchą
i prawie abstrakcyjną, którą Emilio próbuje stworzyć na swój i innych
użytek (mocna strona książki). Ona jest tylko Gioloną, wykpiwaną i źle
traktowaną przez Ballego; istotą z krwi i kości, beznadziejnie głupią
i zwierzęcą; kobietą sprzedajną, którą pół miasta zna i bierze za tę, kim
jest naprawdę. Miłość, którą Brentani ze śmiesznym uporem próbował
utrzymać w stadium sentymentalnym, traci wzniosłość pośród burzy zmy−
słów, w haniebnym współżyciu. Brentani obsuwa się w dół szczebel po
szczeblu; aż pewnej nocy, wracając do domu, zastaje siostrę nieprzytom−
ną, z wysoką gorączką, wzywającą w delirium Ballego. I nawet cyniczny
rzeźbiarz nadbiega, by chociaż spojrzeniem pocieszyć umierającą; ale ona
go nie poznaje. Etażerka pełna fiolek eteru uzmysławia obu mężczyznom
nałóg, w jaki popadła stara panna, by móc łudzić się dalej. Dotknięty tym
nowym cierpieniem, Brentani udaje się na spotkanie z Angioliną i tam
55
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
znajduje siłę, by wykrzyczeć jej całe swe obrzydzenie i pogardę. Po czym
wraca do domu; wraz z Ballim i sąsiadką asystuje przy śmierci Amalii.
A potem życie Brentaniego i Ballego, które na chwilę ogarnął i osmalił
wielki płomień, wraca do swego monotonnego biegu.
Niestety, Starość jest jeszcze trudniej opowiedzieć niż Jedno życie;
w rezultacie mamy tylko suchy i martwy schemat. A życia doprawdy nie
brak w tej pełnej ognia książce. Wspaniałe rysunki postaci, i to nie tylko
głównych bohaterów, świetne epizody, perfekcyjnie tym razem wpisane
w plan ogólny. Język, nie literacki, ale żywy i sprawny, który wchłania
i umie zużytkować wszelki okruch słowny, wyrównuje każde potknięcie.
Jakiś szczególny autentyzm, zwartość, harmonia między zapowiedzią,
rozwinięciem i konkluzją; autentyzm i koherencja tkwiące w duszy pisa−
rza, zanim jeszcze przelał je w słowa.
Nie wolno również przemilczeć — i dotyczy to wszystkich książek
Sveva — tego, co stanowi bodaj jego cechę najważniejszą: tej pasji dla
ludzkich prawd, nieustannej chęci zgłębiania, pod zewnętrzną postacią
zjawisk, tych podziemnych i mrocznych obszarów ludzkich możliwości,
gdzie ulegają zachwianiu i stają się mniej jasne wszelkie pewniki. Na tym
polega znaczenie Sveva, że wyprzedza tu — jako niemal jedyny u nas —
pewne z najbardziej znaczących tendencji sztuki europejskiej; tę na doda−
tek mając nad nimi przewagę, że u niego nie brak nigdy owej bezpo−
średniej obserwacji rzeczywistości, która kazała nam wspomnieć, choć
z pewną rezerwą, nazwisko Balzaka.
Między Starością a Zeno Cosinim, wydanym w 1923, upłynęło dwa−
dzieścia pięć lat. Jaki sekret kryje się za tym długim milczeniem? Niewie−
le wiemy na ten temat; ograniczymy się do wysunięcia pewnej hipotezy,
która jest również życzeniem. Ale gdybyśmy nawet byli lepiej poinformo−
wani o przyczynach owego milczenia, nie czulibyśmy się uprawnieni do
odsłaniania tajemnic istnienia pełnego godności i dyskrecji, potrafiącego
odsunąć swoje związki z literaturą w sferę osobistą, nie marginalną
wprawdzie (nie ma prawdziwej sztuki bez zaangażowania się i zatrace−
nia), ale zamkniętą w ściśle na pozór wytyczonych granicach.
Nie ma pisarza równie nieprofesjonalnego jak Svevo, który umiał zbu−
dować sobie nowe życie dla ochrony i opieki nad innym, dla wielu zgoła
nieoczekiwanym; i to też powinniśmy w nim cenić.
Wspomniana wyżej hipoteza polega właśnie na tym, że milczenie
Sveva wywodzi się z wewnętrznego stoicyzmu, z tej podskórnej, funda−
mentalnej „obojętności”, jaką obdarzył niejedno ze swoich literackich
dzieci. Obojętności człowieka, którego stworzył na własną miarę, zdolne−
go do niewykorzystywania sposobności, rezygnowania z dalszego rozwo−
ju, do przystosowywania się. Zazdrośnie strzegącego znaczenia jakości,
odrzucającego powtórzenia, kalki, przeróbki.
56
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
Przed zastrzeżeniami i wymaganiami takiej natury czulibyśmy się
w obowiązku pochylić głowę. Ale może, zwróci ktoś uwagę, to raczej at−
mosfera dyktatury dannuncjańskiej, za której narodziły się dwie pierwsze
książki Sveva i która przesądziła o ich niepowodzeniu, przekonała pisa−
rza, by nie upierał się przy przedsięwzięciu tak na pozór beznadziejnym.
Przez wiele lat estetyka źle pojętego nadczłowieka, nadmiernej dbało−
ści o styl i bizantynizmu panowała w naszym kraju w sposób niepodziel−
ny. Można stwierdzić, że d’Annunzio zaakceptowany został en bloc, za−
nim jeszcze ukazała się wnikliwa książka Gargiula, w porównaniu z którą
ostatnie enuncjacje Pasiniego i innych stanowią po prostu krok wstecz.
Niedostrzegany przez akolitów władcy, nie mógł również Svevo
spodziewać się uznania z drugiego brzegu, zamieszkanego przez zapóźnio−
nych purystów, kiepskich naśladowców Manzoniego, „spirytualistów” bez
gustu i innych przedstawicieli fauny literackiej.
Od tej hipotezy, niewątpliwie uzasadnionej i nie umniejszającej, jak
sądzimy, wartości pisarza, który nie może się spodziewać po swoich dzie−
łach żadnego oddźwięku, wolimy jednak pierwszą; bo niepowodzenie
bardzo rzadko odwodzi prawdziwego artystę od kroczenia obraną przez
niego drogą. I to jaką drogą, w tym wypadku, z taką wielką pewnością
i zdecydowaniem kontynuowaną, noszącą wyraźne ślady powołania i en−
tuzjazmu. Uszanujmy to długie milczenie, o którym trzeba było jednak
wspomnieć, i poświęćmy parę słów Zeno Cosiniemu, trzeciej i ostatniej
powieści Itala Sveva.
Kiedy w 1923 wyszedł, niedostrzeżony, Zeno Cosini, od dawna już
obecne były w sztuce te tendencje, których Svevo, obok kilku innych nie
naszych autorów, stał się do pewnego stopnia prekursorem; pojawiła się
sztuka żądna problemów całościowych i skrajności psychologicznych,
niezmordowanego sondowania najciemniejszych regionów świadomości.
Powieści starają się teraz odnaleźć poezję; posługując się starym
przepisem na tranche de vie, wszędzie sławi się współczesnego Ulissesa
i jego desperację, z trudem skrywaną pod maską uśmiechu. Tendencje
z pewnością niezbyt jasno sprecyzowane, wyrażające się bardziej w za−
mierzeniach niż w konkretnych dziełach sztuki, pasujące raczej do litera−
tur obcych niż do naszej, skazanej na ograniczoną liczbę tematów i pew−
ników. Niemniej realne; zaprzeczanie ich istnieniu równałoby się jawne−
mu wypaczeniu prawdy. Proszę pomyśleć o dwóch nazwiskach: Freuda
i Joyce’a. Nie zapominając o stosunkach osobistych łączących Joy−
ce’a i Sveva.
Można by powiedzieć, że poznawszy lepiej wspomniane wyżej prądy
literackie i uświadomiwszy sobie, ile z tych prądów antycypował w swo−
ich książkach, Svevo spróbował wyciągnąć pełniejsze konsekwencje
z młodzieńczych przesłanek i napisać poemat o naszym złożonym współ−
57
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
czesnym szaleństwie. Przełamawszy bariery powieści vieux style, która
skądinąd była dla niego źródłem inspiracji, Svevo otwiera drogę zagadko−
wemu i niejednoznacznemu prądowi psychoanalizy. Pisarz zdolny doko−
nywać surowych wyborów, teraz rejestruje, zapisuje i nie cofa się przed
żadnym ryzykiem. Książka musi wypływać z podświadomości, kształto−
wać i określać się sama. Sztuka zatem jako świadectwo i możliwość.
Istnieje jakaś materia sentymentalna, skupiona wokół centralnego punktu,
i zostaje ona wydobyta na zewnątrz, rzucona na tło zwodnicze niekiedy
i przypadkowe. Tutaj dotyka Svevo pewnego z najbardziej bolesnych
doświadczeń sztuki współczesnej; to z tego, między innymi, powodu
człowiek dzisiejszy, jak nikt inny przedtem, jest podatny na cierpienie.
Jak streścić Zena Cosiniego? To przedsięwzięcie beznadziejne,
a z drugiej strony książka jest łatwo dostępna, choć niebezpiecznie było−
by może zaczynać od niej właśnie swoją znajomość ze Svevem.
Zeno Cosini, bogaty, abuliczny neurastenik, cierpiący na mnóstwo
urojonych chorób, znalazłszy się na progu starości, na życzenie lekarza,
który leczy go metodą psychoanalityczną, pisze własną biografię.
Wraz z nim przebiegamy wstecz jego życie, wchodzimy do domu
Malfentich, gdzie są trzy panny na wydaniu; dwie w ciągu pół godziny
odrzucają oświadczyny Zena, wobec czego, z obawy, że te odmowy nie
pozwolą mu zasnąć w nocy, nie pozostaje mu nic innego, jak zaręczyć się
w chwilę później z trzecią z sióstr, Augustą.
Szczęśliwy związek małżeński Zena z Augustą; przygoda miłosna
z piękną Carlą, szykującą się do kariery śpiewaczki, której Zeno pomaga
i która zostaje jego kochanką; katastrofalne przedsięwzięcia handlowe Zena
i jego szwagra Guida, zakończone samobójstwem tego ostatniego — tworzą
oddzielne, popisowe części tej długiej powieści. Lustrem, „ogniskiem” sku−
piającym i porządkującym ten chaos jest właśnie świadomość Zena; tutaj ro−
dzą się udręki i poczucie niewinności, tortury niezliczonych i absurdalnych
chorób, które w końcu zbiegają się w jedną obsesję autoanalizy.
Książka kończy się wybuchem wojny, kiedy to Zeno po raz pierwszy
w życiu zaczyna robić pieniądze, co pozwala mu mniej zajmować się włas−
nymi chorobami i odstawić na bok analizy, sondowanie i autobiografię.
Są w tym Zenie Cosinim sytuacje i strony znakomite (że choćby przy−
pomnimy wrażenia z wojny na ostatnich stronach), sugestywne postaci,
zapisy bolesnego zgłębiania własnej świadomości. Chcielibyśmy przyto−
czyć tu epizod poprzedzający bliską już śmierć ojca, gdy zaczyna on roz−
myślać o sprawach podniosłych, o spokoju i wieczności, ale nie ma odwa−
gi otworzyć się przed ironicznym synem; ten jednak musi go rozumieć do
pewnego stopnia, skoro potrafi napisać:
„Gdy zostałem sam (to także dziwne!), nie myślałem o zdrowiu mego
ojca, ale ze wzruszeniem i — mogę to powiedzieć — z należnym synow−
skim szacunkiem ubolewałem nad tym, że tego rodzaju umysł, który mie−
58
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
rzył wysoko, nie znalazł możliwości zdobycia wyższej kultury. Dzisiaj,
kiedy to piszę i kiedy ja z kolei zbliżam się do wieku mojego ojca, wiem
z całą pewnością, że człowiek może mieć świadomość własnej inteligen−
cji, która nie objawia się inaczej jak tylko owym silnym poczuciem.
Wszystkimi władzami ogarnia się i podziwia całą naturę, taką, jaka jest,
i jaką, zawsze niezmienną, otrzymujemy w darze; tym sposobem objawia
się w nas ta sama inteligencja, jakiej wymagało dzieło stworzenia. U mego
ojca, w tym ostatnim świadomym momencie jego życia, poczucie własnej
inteligencji zrodziło się niewątpliwie z nagłego natchnienia religijnego.
Zaczął przecież ze mną rozmawiać na ten temat, gdy powiedziałem mu, że
dyskutowałem nad początkami chrześcijaństwa. T e r a z jednak wiem, że
owo poczucie było zarazem pierwszym symptomem
o b r z ę k u m ó z g u” (tłum. Zofia Ernstowa, Warszawa, PIW, 1966, s. 45).
Podkreślenie w ostatnim wierszu jest nasze: ma pokazać, jak Svevo,
niezadowolony z tego mistycznego przerywnika, powraca nagle do swo−
ich zwykłych złośliwości.
Zeno Cosini jest niewątpliwie najobszerniejszą i najbardziej znaczącą
powieścią Sveva; najważniejsze dla tego pisarza tematy doprowadzone
zostają w niej do ostatecznych konkluzji z godną podziwu konsekwencją
i odwagą. To również książka, w której autor najdalej posunął się w no−
watorstwie formalnym; to pewne, że język — niedokładny, nerwowy, nie−
mal dialekt, nie wolny od wad w składni, obecnych w dwóch pierwszych
tomach (tu także przychodzi na myśl wczesny Verga) — niełatwo będzie
autorowi wybaczony przez tę część naszej krytyki, która zajmuje się naj−
chętniej problemami abstrakcyjnie formalnymi, a nawet lingwistycznymi.
Co nie sądzę, aby było słuszne, zważywszy, że te niedociągnięcia formal−
ne dotyczą tylko powierzchownej warstwy pierwszych książek Sveva i ła−
two je wyłowić, niewykluczone zatem, że z drugiego wydania swoich to−
mów autor je usunie. Powinien się też zastanowić nad bogactwem wy−
krzykników, czyniącym niekiedy jego drugą powieść trudną w odbiorze.
Niewiele z tych uwag dotyczyć by mogło Zena Cosiniego, książki tak
złożonej, że nie łudzimy się, byśmy mogli choć w nikłym stopniu dać
o niej wyobrażenie. Niemniej owe zasługi, choć niemałe, nie są jeszcze
dostateczne, by nas przekonać, że Zeno jest najlepszą powieścią Sveva.
Bo nie możemy ukrywać, że w Zenie jest coś chłodnego i wyrozumowa−
nego, jakieś męczące rozchwianie, i wiele szczegółów, które nie wydają
się nam dopasowane i wtopione w ogólny ton. Jest w tej książce wiele nie−
potrzebnych stron; i cierpi na tym sztuka, choć „dokument ludzki” czer−
pie z tego z kolei coraz większe korzyści. Ale nie jest to chyba dostatecz−
na rekompensata, skoro potrzeba wewnętrzna wydaje się odepchnięta
przez przeciwne wiatry, skoro życie traci ciepło w analizach i rozkładaniu
na czynniki pierwsze. To fakt, że nawet w takiej postaci Zeno Cosini
pozostaje jedną z najlepszych naszych książek ostatnich lat i potrafimy
59
Eugenio Montale
Dla Itala Sveva — w hołdzie
schylić czoło przed racjami sztuki chaotycznej i totaliste, jaka się przed
nami objawia. Jesteśmy jednak przekonani, że od chaosu należy teraz
przejść do jakiegoś wyboru, jakiegoś porządku, który, aby być „nowym”,
nie musi być przez to mniej surowym i powściągliwym.
Można by wprawdzie wyolbrzymić walor ironicznych i niemal
parodystycznych tonów książki i widzieć w Zenie odejście od poetyki
zapowiedzianej, lecz nie całkiem — mimo wszystkich ich zalet —
urzeczywistnionej w pierwszych książkach. Ktoś, kto chciałby wystąpić
w roli adwokata diabła, mógłby wręcz stwierdzić, że całe dzieło Sveva
krąży wokół jakiejś wielkiej powieści, która nie została napisana lub zo−
stała napisana przez kogoś innego. Ale to nie jest nasze zdanie i chcieli−
byśmy, aby po przeczytaniu tych uwag nikt nie wątpił, że pragnęliśmy
wyraziście unaocznić wielką wartość niewielkiej objętościowo, lecz boga−
tej w znaczenia twórczości Sveva.
Nie wiemy, czy ta twórczość jest już zamknięta, czy może pewne
tendencje, jakie w Zenie ukazał autor, mają uzyskać bardziej precyzyjne
rozwinięcie w przyszłych powieściach. Nie czujemy się upoważnieni do
tego typu dociekań, życzeń czy przepowiedni. Nie możemy też przewi−
dzieć, czy nasze uwagi zapoczątkują zainteresowanie tym stojącym na
uboczu pisarzem. Jeśli „la” przyjdzie zza Alp, na co pewne znaki zdają się
wskazywać, pociągnie za sobą niechybnie jakiś sukces, choćby zrodzony
z ciekawości. Ale jeśli to nie nastąpi, hipoteza „powrotu” na scenę literac−
ką wydaje się mało prawdopodobna.
Wiadomo, w jakim stanie jest dzisiaj nasza krytyka literacka: akade−
micka lub merkantylna, podporządkowana modom i programom natury
pozornie „duchowej”. Nie można wymagać od tych dwóch czy trzech
osób, które jeszcze wierzą w to, co robią (i nie będziemy tu przytaczać
nazwisk, bo cytowaliśmy je już wiele razy), by wzięły na siebie jeszcze
więcej tej niemal heroicznej i niewdzięcznej pracy, jaką wykonują wśród
ogólnej obojętności.
Dla nich, i tych nielicznych, którzy śledzą z bliska ich pracę, przezna−
czone są te strony „Esame”, jedynego pisma, jakie dotychczas poświęciło
cały artykuł dziełu autora Starości. Jeśli pewnego dnia w naszych literac−
kich obyczajach przeważą inne tendencje, te słowa nie pozostaną może bez
echa i ktoś przypomni znowu nazwisko i książki Sveva. Trzeba czekać.
EUGENIO MONTALE
tłum. Halina Kralowa
60

Podobne dokumenty