Sto lat "Czarnego Kwadratu"
Transkrypt
Sto lat "Czarnego Kwadratu"
Artykuł opublikowany w Trybunie nr.40 z dnia 26 - 28 lutego 2016 r. S T O L A T „C Z A R N E G O K W A D R A T U” Stulecie temu, 2 stycznia 1916 roku (w Rosji, używającej jeszcze kalendarza juliańskiego, był wtedy 20 grudnia roku poprzedniego) w tzw. Domu Adaminiego przy Polu Marsowym w Piotrogrodzie została otwarta ekspozycja pod nazwą „Ostatnia futurystyczna wystawa obrazów 0,10”. Wśród ponad półtorej setki dzieł czternaściorga znanych rosyjskich artystów trzydzieści dziewięć swoich prac, pod wspólnym tytułem „Suprematyzm malarski”, pokazał Kazimierz Malewicz. Wśród tych prac był podwieszony – jak ikona w wiejskiej izbie – wysoko w narożniku sali „Czarny kwadrat”, powstały w moskiewskiej pracowni artysty latem 1915 roku. „Kwadrat nie jest formą podświadomości – pisał Malewicz w wydanej z okazji wystawy broszurze „Od kubizmu do suprematyzmu. Nowy realizm malarski” – Jest twórczym dziełem rozumu intuicyjnego. To oblicze nowej sztuki! Żywy kwadrat, wybraniec bogów. Pierwszy krok czystej twórczości w sztuce”. I w innym miejscu: „Ostrą krawędzią dzielimy czas; stawiamy na pierwszej stronie płaszczyznę w postaci czarnego kwadratu, tajemnica płaszczyzny patrzy na nas ciemnością, tak jak gdyby kryła w sobie nowe strony przyszłości. Będzie znamieniem naszego czasu, gdziekolwiek ją powieszą, nie zatraci swego oblicza”. Narodziny suprematyzmu, operującego wyłącznie najprostszymi figurami geometrycznymi radykalnego kierunku malarstwa abstrakcyjnego, stały się w dziejach światowej sztuki kamieniem milowym, a dzieło Malewicza okazuje swój wpływ i prowokuje odwołania po dziś dzień. Najważniejsze suprematystyczne obrazy artysty powstały między 1915 a 1919 rokiem; sam Malewicz dzielił suprematyzm na trzy okresy „według ruchu kolorów”. Jak to syntetycznie ujmuje Andrzej Turowski, okres pierwszy, reprezentowany przez „Czarny kwadrat”, symbolizował geometryczną organizację świata; barwne i dynamiczne formy drugiego okresu, zwanego niekiedy czerwonym, znaczyły rewolucję, czyli definitywną dekompozycję całej przeszłości; biel trzeciego okresu („Białe na białym”) określała sublimację czystego odczucia w bezprzedmiotowej przestrzeni. „Czarny kwadrat” malował artysta jeszcze trzy razy – w 1923, 1929 i 1932 roku; wszystkie cztery wersje znajdują się dziś w Rosji – dwie w Moskwie i dwie w Petersburgu. A z pochodzenia był Malewicz, jak wiadomo, Polakiem – ze środowiska zubożałej szlachty, urodzonym w Kijowie, z ojca Seweryna Malewicza, z zawodu cukrownika i matki Ludwiki z Galinowskich. Podczas swojej jedynej w życiu podróży za granicę udało mu się też Polskę odwiedzić – w 1927 roku już jako bardzo poważany artysta spędził niemal miesiąc w Warszawie, wystawiając w salach Polskiego Klubu Artystycznego w hotelu „Polonia” trzydzieści kilka swych prac i wygłaszając w języku polskim wykład „Analiza nowych kierunków w sztuce”. Na tej warszawskiej wystawie znalazł się też „Czarny kwadrat” – ale w jeszcze innej, ołówkowej, pochodzącej prawdopodobnie z 1927 roku, a później zaginionej wersji. „Czarny kwadrat” z 1929 roku zaś wraz z czterema innymi płótnami Malewicza gościł w Warszawie w roku 2004 podczas zorganizowanej w Zachęcie wielkiej ekspozycji „Warszawa – Moskwa 1900-2000”. Choć na temat życia i twórczości Malewicza dysponujemy w Polsce niejednym wartościowym opracowaniem wspomnianego Andrzeja Turowskiego (zwłaszcza książką „Malewicz w Warszawie. Rekonstrukcje i symulacje”), wyczerpującej monografii o artyście u nas brak; nie uzupełniliśmy też tej luki przekładami opracowań rosyjskich (ostatnie, pióra znanej pisarki Kseni Bukszy, wyszło w Moskwie trzy lata temu). A kiedy w 2004 roku organizator Sezonu Rosyjskiego w Polsce – Instytut Adama Mickiewicza zwrócił się do władz Warszawy z propozycją nadania imienia Malewicza jednej ze stołecznych ulic, przez ekipę ówczesnego prezydenta miasta Lecha Kaczyńskiego został pouczony, że przecież na swą ulicę w Warszawie czeka tylu bohaterów narodowych… *** W wielkiej rewolucji artystycznej, która dokonała się na początku XX stulecia i która diametralnie odmieniła oblicze światowej literatury i sztuki oraz stworzyła nowe paradygmaty estetyczne we wszystkich ich dziedzinach, naprawdę ważki i kreatywny w międzynarodowym wymiarze udział miało spośród artystów, w których żyłach płynęła polska krew, tylko trzech. Obok Malewicza (1879-1935) byli nimi tancerz i choreograf Wacław Niżyński (1889-1950) oraz poeta Wilhelm Apolinary Kostrowicki czyli Guillaume Apollinaire (1880-1918). Niżyński, który jak Malewicz urodził się w Kijowie (rodzicami była para polskich tancerzy) i jak Malewicz wychował się i dojrzał jako twórca w kręgu kultury rosyjskiej i zdobył uznanie w Rosji i na świecie jako artysta rosyjski, swoje najważniejsze, genialnie nowatorskie dzieło stworzył w zespole Baletów Rosyjskich w Paryżu – a była nim choreografia baletu „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w 1913 roku. W Polsce szczęściło się Niżyńskiemu w ostatnich latach cokolwiek więcej niż Malewiczowi – na przykład swoją ulicę w stolicy (pasaż Niżyńskiego koło hotelu Victoria) otrzymał jeszcze w 1990 roku (może bohaterów narodowych było wówczas mniej, a może zaważył fakt, że w Warszawie Niżyński został ochrzczony, choć później tu już nigdy nie bywał). Bardzo dbał o przywrócenie Niżyńskiemu należnego miejsca w naszej narodowej pamięci nieżyjący już wiceminister kultury Wacław Janas, niejednokrotnie powracał do jego dorobku warszawski Teatr Wielki, między innymi dając niedawno premierę rekonstrukcji paryskiego „Święta wiosny” w zestawieniu z niemal równie już legendarną wersją autorstwa Maurice’a Bejarta i współczesną inscenizacją Emanuela Gata. Tadeusz Nasierowski opublikował znakomitą monografię artysty. Szef „Iskier” Wiesław Uchański nie szczędził sił i pieniędzy, by w 2000 roku wydać w przekładzie piszącego te słowa napisany po rosyjsku słynny „Dziennik” Niżyńskiego z 1919 roku – jedyne w swoim rodzaju świadectwo stanu ducha wielkiego artysty w chwili, gdy poczyna staczać się w otchłań choroby psychicznej (bez kontaktu z otaczającą rzeczywistością Niżyński spędził ostatnie całe trzydzieści lat swego życia); powstały na podstawie tych „Dzienników” monodram w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego i w wykonaniu Kamila Maćkowiaka był przez kilka lat pokazywany w Łodzi na scenie Teatru im. Jaracza i w Warszawie na scenie Teatru Polskiego, a także na przykład w Petersburgu. Wciąż jednak nie mamy polskiego przekładu opublikowanych po angielsku wspomnień siostry Wacława, niemal równie jak on utalentowanej Bronisławy Niżyńskiej (1891-1972), tancerki i choreografki czynnej przez lata i w Rosji, i na zachodzie Europy, i w Polsce, i w Ameryce. *** A co do trzeciego z naszych tytanów awangardy – wychowanego i tworzącego we Francji syna polskiej arystokratki Guillaume’a Apollinaire’a, powiedzmy tu tylko tyle, że otrzymaliśmy niedawno związany z nim arcyciekawy upominek. Oto tak bardzo zasłużony w dziele przyswajania nam literatury i kultury francuskiej Wacław Sadkowski podarował czytelnikom we własnym przekładzie wybór intymnych listów poety pisanych przed stuleciem z frontu I wojny światowej do dwóch swoich ukochanych, gdzie antologista co chwila wstępuje też w rolę samego autora owej korespondencji i jakby w jego imieniu okrasza ją różnymi dopowiedzeniami, wspominkami, komentarzami, świetnie dopełniającymi wyłaniający się z listów obraz zarówno osobowości młodego prawodawcy francuskiej awangardy, jak i atmosfery Francji tych lat. Obficie też inkrustowane liryką miłosną swego bohatera, oryginalne gatunkowo i frapujące w lekturze „Rozdroża miłości Guillaume’a Apollinaire’a” (bo tak Sadkowski zatytułował swą książkę) są godne zainteresowania tym bardziej, że zdobyć tomik wierszy Apollinaire’a nie jest dziś wcale u nas łatwo – w XXI wieku w prowincjonalizującej się intelektualnie III RP wydajemy go wyraźnie rzadziej i w znacznie mniejszych nakładach niż niegdyś w Polsce Ludowej… Grzegorz Wiśniewski