13 rue Therese 145x205.indd
Transkrypt
13 rue Therese 145x205.indd
Sentir et ressentir V Dzisiaj (wtorek) Xavier Langlais jest w dziwnym nastroju: dostał niezwykły list. Choć to anonim, nie czuje szczególnego niepokoju, ponieważ jego treść nie zawiera gróźb; niemniej list jest niebywale intrygujący i całkowicie nieoczekiwany. Zajrzał do skrzynki, wychodząc do szkoły; kamienica, w której mieszka, leży tuż za rogiem poczty, na samym początku codziennej drogi listonosza; dzięki temu otrzymał korespondencję jako pierwszy już rano. W skrzynce leżała tylko jedna koperta, zaadresowana do niego – tak lekka, że w pierwszej chwili pomyślał, iż nic w niej nie ma, ale było: kartka kiepskiej jakości papieru z nabazgraną wiadomością od Bóg Wie Kogo, ale najwyraźniej od kobiety. Wiadomość zawierała słowo „cudzołóstwo”, a ponieważ nie pozostawia go ono obojętnym, mężczyzna wkłada świstek papieru z powrotem do koperty, a następnie, zamiast go wyrzucić – do wewnętrznej kieszonki marynarki. Przez cały dzień, gdy uczy, liścik pozostaje w marynarce ogrzewany ciepłem jego ciała. Dziś wygłasza w ostatniej klasie interesujący wykład. Czyta głośno poemat prozą Charles’ a Baudelaire’ a zatytułowany 98 Półkula we włosach. Pyta chłopców, co o nim myślą. Twierdzą, że im się podoba, ale nie potrafią tego uzasadnić. Usiłuje im pomóc. – Poeta wyraża swoje myśli w zachwycający sposób. Widzicie? Słowa są tak wieloznaczne, że przywodzą na myśl dowolne obrazy. Pasują do wszystkiego, co zechcecie. Spójrzcie, „zanurza” twarz we włosach ukochanej, jakby nurkował w wodzie. A potem, gdy porusza jej włosami, „wypuszcza wspomnienia w powietrze”; w ten sposób zapach włosów tworzy kolejne wspomnienia. Czy to nie osobliwe? Xavier milknie na chwilę i ogarnia wzrokiem klasę. Jeden z chłopców wzrusza ramionami, inny kiwa głową. Wykładowca kontynuuje: – W drugiej strofie poeta „widzi” i „słyszy” coś w jej włosach. Więcej – on je czuje. Do czego zmierza? On gdzieś wyrusza. A dokładnie: jego „dusza podróżuje na zapachu jak dusze innych ludzi na muzyce”! Włosy są wodą... i muzyką... Jestem zaintrygowany. A wy? Znów podnosi wzrok. Wpatrzeni w niego ucichli; w końcu to grzeczni chłopcy. – Zobaczcie, w jak odległe kraje podróżuje! Zaprasza nas w morską podróż, byśmy doświadczyli nasyconego błękitu wody i nieba, śpiewów żeglarzy, zapachu kwiatów, wilgotnego żaru tropików. Czujecie to? Popuśćcie wodze wyobraźni w tych zamorskich krainach. Skoro poemat powstał przed około osiemdziesięciu laty, statek, którym płyniecie, zapewne jest drewniany. Słyszycie, jak skrzypi, kołysząc się na falach? Gdzie jesteście? Na jakiej półkuli? Zauważa z zadowoleniem, że nareszcie wzbudził zainteresowanie. Chłopiec, który przedtem kiwał głową, pochyla 99 się do przodu i zastyga w bezruchu. W klasie zalega cisza jak makiem siał. – A w przedostatniej zwrotce, cóż takiego wdycha w tym „płonącym ognisku” kobiecych włosów? Otóż tytoń, cukier, i co jeszcze? Opium! Opium, moi drodzy. Przenosimy się na Wschód. Tak daleko, że sami czujemy opisywane wonie: „smołę, piżmo i olej kokosowy”. Ale skąd ten zapach? Czy piżmo wydziela kobieca głowa? A ta „smoła”14 to musi być coś, czym uszczelniają kadłub statku, aby nadawał się do żeglugi, czyż nie? Ale oznacza również substancję do usztywniania kołnierzyków. Być może on wciąga w nozdrza zapach jej karku. Być może po prostu w swojej sypialni we Francji rozbiera kobietę, obwąchując ją jak pies. Ale tego nie możemy wiedzieć, nieprawdaż? Słowa „rozbiera kobietę” niczym promieniujące kule seksu elektryzują wszystkich chłopców; któremu nie wpadłaby w ucho taka sekwencja? – Wreszcie przeczytajmy ostatnią strofę. Poeta mówi, że „zjada wspomnienia”. Dlaczego? Ponieważ gryzie włosy swej ukochanej! Rzeczywiście niczym pies: on ją gryzie! A jej warkocze są długie, czarne i ciężkie – być może pochodzi z Orientu! A zatem kocha się z kobietą ze Wschodu – co za skandal! Czyż to nie cudowne? Tylko nikomu nie mówcie. Śmieje się teraz z czystą rozkoszą, a chłopcy mu wtórują. Wszystkie samce w klasie odbierają na tej samej fali, wszystkie samce nagle rozkwitają męskością. 14 Francuskie słowo goudron oznacza zarówno „smołę”, jak i „kroch- mal”. 100 – Kimże jest ta kobieta? – pyta głośno swych uczniów nauczyciel. Sam już się rozgrzał. Sam się ożywił. – Proszę nam powiedzieć! – krzyczy chłopak siedzący z tyłu. – Otóż ona jest Orientem! Ciałem pochodzącym z Orientu, orientalnym ciałem. Orient jest jej ciałem... Wszystko tu ze sobą współgra, rozumiecie? Zachód jest mężczyzną, a Orient kobietą, widzicie? Zachód musi zdobywać, ujarzmiać, musi posiadać i kształtować Orient wedle swego upodobania! A Orient musi oddać swe bogactwa... dla własnego dobra! To mroczne, niebezpieczne i tajemnicze miejsce trzeba ucywilizować. To jest słuszne. To nasz obowiązek: brzemię prawdziwych mężczyzn. Na tym polega nasza wyjątkowa siła. Xavier właśnie zakończył i umilkł. Jego zarumieniona twarz przybrała kolor ciemnej purpury. Nieświadom tego, co robi, zdejmuje marynarkę i bezwiednie zarzuca ją na oparcie krzesła. Raptem w sali zrobiło się duszno. Czyżby szwankował system ogrzewania? Nauczyciel opiera się o masywne drewniane biurko i patrzy na swoich uczniów. Wykład spowodował, że oszołomieni zamilkli, choć być może nie zrozumieli wszystkiego. Nie ma nic więcej do powiedzenia, to wystarczy. Musi zadać im nową lekturę na przyszły tydzień. Skoro przerabiają XIX wiek, zamierzał polecić jakieś wielowątkowe dzieło Victora Hugo. Ale raptem zmienił zdanie; olśniony Orientem, poleca trudniejszą powieść: Salambo Gustave’ a Flauberta, rozgrywającą się w Kartaginie, w epoce przed Chrystusem, tak nasyconą krwią i zmysłowością, że obawia się skarg od niektórych bardziej oczytanych rodziców; być może narazi się na małe kłopoty z władzami szkoły? 101 Kariera jego nie jest jednak zagrożona; uczy od wielu lat, jest utalentowanym i odpowiedzialnym nauczycielem. Zresztą może udawać niewinne zaskoczenie. Nawet gdyby miał wpaść w tarapaty, z jakiegoś powodu mało go to dziś jednak obchodzi. [Nb.: To nie jest część dokumentacji; to tylko rozłożone strony książki]. Une femme dévergondée comme ça V Tego dnia (nadal jest wtorek) Louise przez całe popołudnie ciężko pracowała, przygotowując wykwintny posiłek. Podaje go trzem mężczyznom; wszyscy są jubilerami i mają wąsy: jej ojciec, jej mąż i ich przyjaciel, Pierre Cleper. Na pierwsze danie serwuje zupę z fenkuła. Mężczyźni sączą ją małymi łyżkami i gawędzą. – Dlaczego się nie ożenisz? – ojciec Louise pyta Pierre’a nieco zmieszany. – Naprawdę powinieneś. Pomyśl o tych wszystkich wdowach i samotnych dziewczętach w naszym udręczonym narodzie! Tyle jest kobiet, a nie dość mężczyzn, którzy daliby im dzieci. – Właśnie z tego prostego powodu się nie żenię – oświadcza Pierre. – Nie oczekujcie, że porzucę takie obfite łowisko! – Ależ z ciebie łajdak! – Louise się śmieje. – To prawda. Wszyscy parskają śmiechem. Kobieta obserwuje łuk górnej wargi Pierre’a, gdy ten dmucha delikatnie na pełną łyżkę, aby ją ostudzić. Wciąga zupę do ust, przełyka, a potem pyta ojca Louise: – A ty? Dlaczego ty się nie żenisz? Wdowiec ma przecież prawo do jakiejś wdówki, no nie? – Być może, ale ja już nie jestem zainteresowany małżeń- 103 stwem. Zresztą potrzebuję tylko jednej kobiety, a tą jest moja mała Louisette! – To mówiąc, sięga przez stół po rękę córki i przelotnie ją ściska. Ona przygląda mu się przez chwilę i uśmiecha z widocznym wysiłkiem. – Jeden raz wystarczy, co? – pyta Henri trochę żartem, a trochę z prawdziwej ciekawości, ponieważ jego teść rzadko rozmawia o zmarłej żonie (i nigdy o zmarłym synu). – Tak sądzę – odpowiada tamten cicho. – Dlaczego więc mnie namawiasz? – dziwi się Pierre, a potem zwraca się do Louise: – Nie chodzi o to, że te kobiety nie są wspaniałe, rozumiesz, ale obawiam się, że ja nie nadaję się dla żadnej. – Cóż, być może tak jest lepiej. Nie wyobrażam sobie kobiety, której byś odpowiadał – odpiera Louise kąśliwie. – Z tej to nadzwyczajna sztuka! – mówi Pierre do Henriego, wskazując jego żonę dwoma palcami, gdy ta wstaje i sprząta puste talerze ze stołu. Idąc do kuchni, słyszy, jak mąż oświadcza pełen radości i dumy: – Dlatego się z nią ożeniłem... W kuchni przygotowuje drugie danie i wykłada je do naczyń stołowych. To boeuf bourguignon z kartoflami, ulubiona potrawa Henriego. Lubi tych trzech mężczyzn razem; ojca, Henriego i Pierre’ a łączy niewątpliwie jakaś chemia. Podczas wspólnych spotkań dużo się śmieją, a ich rozmowy nie są pozbawione pikanterii. Louise całą zasługę przypisuje Pierre’ owi. Uważa, że jest niesamowity, i lubi jego towarzystwo, ale jednocześnie męczy ją, jeśli się zasiedzi zbyt długo. Spotkania ojca z Henrim zazwyczaj przebiegają bardziej spokojnie, są mniej ożywione i śmiertelnie przyzwoite. Dziwne, że w jej życiu przewija się tylu mężczyzn, zwa- 104 żywszy nadmiar kobiet po wojnie, o czym przed chwilą dyskutowali. Ma szczęście. Wie o tym. Uwielbia ich dobrze karmić i mieć po prostu dla siebie. Najpierw w dużej salaterce przynosi kartofle, a potem wraca z białą wazą malowaną w niebieski wzór, wypełnioną mięsem z warzywami, w której stoi sztywno duża łyżka do serwowania. – Ach! – Henri wzdycha z lubością. – Kochanie, pachnie cudownie. Louise się uśmiecha, umieszczając swe kulinarne dzieło pośrodku stołu. Mężczyźni czekają, aż usiądzie, i Henri zaczyna wszystkim nakładać: najpierw Pierre’owi, potem swemu teściowi, następnie żonie, a na końcu sobie. Przez chwilę jedzą w milczeniu. Wszystko ma doskonałą konsystencję: kartofle rozpadają się pod naciskiem widelca, wołowina rozpływa w ustach zaledwie przy poruszeniu językiem; jarzyny są miękkie, ale nie rozgotowane. – Potrawa jest wyśmienita. Aż robi się ciepło na sercu – mówi ojciec. Louise się rumieni, słysząc ten kwiecisty komplement. – Toast za naszą kucharkę! – Pierre podnosi kieliszek. Pozostali mężczyźni przyłączają się i upijają łyk wina. Oczywiście jest to aromatyczny burgund, pasujący do głównego dania. Rozmowa toczy się dalej, ale już mniej wartko: drugie danie wymaga większej uwagi niż zupa. Louise jest nawet zdziwiona, że pochłonęli całą zawartość wazy: liczyła, że zostanie coś na jutrzejszy lunch. Cóż, pomyśli o czymś innym. Usatysfakcjonowani siedzą w miłym odurzeniu, wreszcie ojciec dopomina się o sery. 105