Kulturystyka 03

Transkrypt

Kulturystyka 03
Kulturystyka 03
POKAŻ MI SWOJĄ SKÓRĘ
Skóra niejedno ma imię. Kultowy charakter tego naturalnego surowca objawił mi się po
raz pierwszy w dalekiej Casablance, gdzie w zatłoczonych uliczkach nagabywano mnie
co kilka kroków słowami: Stasiu – skóra!
Nie miałem pojęcia dlaczego tubylcy kłaniają mi się przy tym do pasa, zastanowiło mnie też,
skąd znają moje drugie imię. Zapewne tłumaczy to fakt, że prócz sprzedawców skóry było tam
wielu wróżbitów.
Podczas innych podróży – mniej egzotycznych – widywałem ludzi ubranych w skóry (zawsze
czarne, zazwyczaj wybijane nitami), ale ci nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Ich kultowy
stosunek do skóry manifestował się tym, że nie mieli na sobie nic innego. Podejrzewając (jak
miało się okazać niezupełnie słusznie), że jestem na tropie tajemnego związku, postanowiłem
wkraść się w skórzane szeregi jego członków przy pomocy arabskiego zaklęcia. Ale gdy
napomknąłem ostrożnie że to ja jestem „Stasiu z Casablanki”, odwrócili się ode mnie
zdegustowani. Mieli na głowie kolorowe kolce, dzięki którym przypominali dinozaury.
Skórzane tradycje w moim kraju ojczystym nie były zbyt chwalebne. Choć bywały – toż
Sienkiewicz już w „Ogniem i mieczem” napisał, że „głowa od tego, żeby o skórze myślała”.
Bardzo żałuję, że postulat ten nie urósł do rangi ogólnonarodowego wzorca.
Pewną odmianę przyniosły ostatnie dekady. W ponurych latach siedemdziesiątych drogę na
warszawskie lotnisko rozweselał górujący nad ul. Żwirki i Wigury billboard (jeden z pierwszych
w kraju) reklamujący (uwaga!) Skin From Poland. Przypominam, że skin to po angielsku skóra,
owszem – ale wyłącznie ludzka! Podejrzewałem, że to niezamierzona makabreska, gafa
językowa, popełniona przez jakiegoś przysięgłego (może zaprzysiężonego?) tłumacza systemu.
Dziś jednak, w dobie gabinetów masażu i agencji zwanych towarzyskimi, lecz świadczących
usługi zgoła powierzchowne, reklama polskiej skóry dla obcokrajowców nabiera zupełnie innej
wymowy.
Skóra nieuchronnie kojarzy się z seksem – zwłaszcza skóra ludzka, choć nie tylko. Praktyki
sado-masochistyczne wymagają skóry zwierzęcej (czarnej) jako niezbędnego rekwizytu
wyuzdanych igraszek dla zaawansowanych. Obok nieodłącznego pejcza (też skóra) kajdanek,
łańcuchów i czegoś do popicia. „Bez skóry nie zabawisz się do bólu” – powiada
starogermańskie porzekadło. Ale odejdźmy od seksu. Wielu młodym ludziom skóra kojarzy się
po prostu z pochwą (do finki, popularnego wśród harcerzy noża lapońskich myśliwych). Skóra
to także buty, np. kultowe „Martensy”, których nazwa stała się w Polsce określeniem pokolenia
(tu wyjaśnię, że ta część generacji „Martensów”, która znalazła zatrudnienie na Woronicza, nosi
1/2
Kulturystyka 03
nazwę „Pampersów”). Przypomina mi się reklama tych ręcznie szytych butów, znaleziona w
amerykańskim magazynie. Przedstawiała pracującego w skupieniu starego szewca, a podpis
głosił: Ten człowiek robi buty Dr Martena od 50 lat – nowicjusz! Reklamy „Pampersów” są do
d… i tak wracamy do skóry.
Najbardziej kultowym przedmiotem ze skóry, jaki zna kultura masowa, jest kurtka. Skórzane
kurtki nosili Elvis Presley i Marlon Brando, a w Polsce Zbyszek Cybulski. Elvis miał na sobie
kurtkę we wszystkich filmach, których akcja nie działa się ani w Acapulco, ani na Hawajach
(pocił się – dobra skóra nie przepuszcza wody). Marlon nosił czarną kurtkę w filmach, w których
jeździł na motocyklu (m.in. „Na wybrzeżu” Kazana, 1954), stał się więc idolem motocyklowych
gangów, których członkowie nie wyobrażali sobie jazdy na motorze bez kurtki (dobra skóra
łagodzi opór powietrza). W filmie „Ostatnie tango w Paryżu” (Bertolucci, 1972) Brando jeździ
bezpośrednio na skórze (dobrej!), dzięki czemu porusza się bez oporu, zaś pot łagodzi tarcie.
Innym kultowym przedmiotem ze skóry jest tzw. pilotka – nakrycie głowy idiotyczne, nawet na
tle pikielhauby i cylindra, a w dodatku znienawidzone przez pilotów, którym w skórzanych
pilotkach było zimno w głowę i szybko zastąpili je pilotkami z futerka. Modę na pilotki
podtrzymali przedwojenni cykliści (wzbudzając odrazę u elementów nacjonalistycznych), a dziś
kultywują ją ci właściciele zabytkowych samochodów, którzy w dobie poprawności politycznej
nadal żywią wstręt do cyklistówek. Nikt nie wyglądał w skórzanej pilotce lepiej (tzn. gorzej) niż
aktor Marty Feldman w filmie „Nieme kino” (Mel Brooks, 1976). Ale wdzięku przydawał mu zez
rozbieżny…
Z rozważań tych wyłania mi się pewien skórzany typ idealny. Ma na głowie pilotkę, w dłoni
pejcz. Skórzana kurtka zakrywa na lewym biodrze część pochwy (do finki), naciągniętej na
szeroki skórzany pas. Na nogach „Martensy”. I śpiewa wniebogłosy: „Ten w skórze to drań!” (Sk
óra
– hymn grupy Aya RL z orwellowskiego roku 1984).
Ja sam odnoszę się do ubierania skóry z rezerwą, zaś konwencja noszenia na sobie wyłącznie
wyrobów skórzanych raczej mi nie odpowiada. I całe szczęście, bowiem mam jedynie skórzane
buty, pas oraz pasek do zegarka. Gdybym więc spróbował wyjść na ulicę ubrany w same skóry
z pewnością nie zaszedłbym daleko…
[URODA, 2000]
2/2