I życie, i śmierć są darem - Gimnazjum nr 12 w Szczecinie
Transkrypt
I życie, i śmierć są darem - Gimnazjum nr 12 w Szczecinie
Spotkanie z hospicjum ,,I życie, i śmierć są darem…” ,,Życie to przedziwny dar” wspomina główny bohater powieści Erica Emmanuela Schmitta ,,Oskar i pani Róża”. I rzeczywiście- w ciągłej pogoni za światem jakże często każdy zapomina o tym, jak życie ludzkie jest kruche. Nikt nie chce myśleć o śmierci, będąc przekonanym, że ma przed sobą jeszcze wiele pięknych lat. Warto jednak pamiętać, że jest ona nieodzownym elementem naszej ziemskiej pielgrzymki. Przypominam sobie o tym fakcie podczas mojej wizyty w szczecińskim Hospicjum im. Jana Ewangelisty przy ul. Pokoju. Jest szare, listopadowe popołudnie, 16 dzień miesiąca bieżącego roku. Barwne liście, niczym złoty deszcz spadają na zmrożoną chłodnym powietrzem ziemię, mieniąc się w promieniach popołudniowego słońca. Całą okolicę otula puchowa kołderka z gęstej mgły. Tego dnia postanawiam odwiedzić wyjątkowe miejsce, gdzie można uczestniczyć w tajemnicy przechodzenia z życia doczesnego do wiecznego. Około godziny 14.00 przybywam do hospicjum. Już od samego początku towarzyszy mi uczucie niepewności, które jednak zostaje zdominowane wielką ciekawością. Serce wali mi jak oszalałe. Po chwili wahania naciskam na domofon. Moment niepewności. Do oszklonych drzwi zbliża się szczupła, wysoka postać. Otwiera młody, uśmiechnięty chłopak, ubrany w seledynowy fartuch. Na pierwszy rzut oka wydaje się sympatyczny, a w jego niebieskich oczach kryje się ciepło i dobroć. Jak się później dowiedziałem, jest to wolontariusz- człowiek, który bezinteresownie potrafi ofiarować potrzebującym to, co ma najcenniejszego- swój wolny czas. Na myśl od razu przychodzi mi, że jestem w pięknym domu, ponieważ miejsce to w żaden sposób nie przypomina szpitala. Trafiam akurat na moment rozdawania posiłków. W powietrzu unosi się miła woń pysznych obiadów. Na korytarzu czekam na panią Ewę, z którą jestem umówiony. Jest to pielęgniarkawyjątkowo ciepła osoba w sile wieku. Jej kasztanowe włosy zdają się tworzyć całość z łososiowym mundurkiem. Patrzę w jej duże, brązowe, pełne dobroci oczy i całe moje zdenerwowanie znika. W jego miejsce pojawia się ogromna radość z możliwości spotkania się z panią Ewą oraz jeszcze większa niż na początku chęć poznania tego wyjątkowego miejsca. Rozpromieniona pielęgniarka oprowadza mnie po hospicjum, pokazując wiele jego ciekawych zakątków, o których istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia. Na początku zwiedzam wielki, jak kort tenisowy taras, gdzie w cieplejsze dni chorzy przewożeni na swych łóżkach, mogą wsłuchiwać się w śpiew ptaków i wśród kwiatów, mogą choć na chwilę zapomnieć o swym cierpieniu i chorobie. Aby ułatwić komunikację pacjentów w hospicjum, wykorzystuje się przestronną, wygodną windę. Cały czas czuję w sercu satysfakcję z możliwości zobaczenia hospicjum od środka i pogłębienia swego doświadczenia. Następnie z panią Ewą przechodzimy do łazienki, w której, ku mojemu zdziwieniu, znajduje się nowoczesna wanna, przystosowana do mycia podopiecznych, w szczególności tych, którzy o własnych siłach nie mogą już wykonać tej podstawowej czynności. Za zgodą pielęgniarki robię kilka zdjęć. Teraz z panią Ewą wychodzę z powrotem na korytarz. Siadamy na kanapie, gdzie w spokoju możemy kontynuować naszą rozmowę. W pewnym momencie kobieta przyznaje mi się, że czuje się spełniona zawodowo, a świadomość niesienia pomocy bliźniemu daje jej wielką satysfakcję. Pielęgniarka, z wyczuwalną zadumą w głosie wspomina także, że każde odejście pacjenta przeżywa inaczej. - Absolutnie nie można powiedzieć, że dwa zgony są do siebie podobne…tłumaczy .- Przecież każdy człowiek ma swoją jedyną i niepowtarzalną historię. Sens istnienia hospicjum tkwi w zapewnieniu pacjentom komfortu psychicznego i godnej śmierci.- mówi dalej moja rozmówczyni- Należy również pamiętać, że gdy choruje człowiek, razem z nim choruje cała jego rodzina i bliscykomentuje- staramy się przekazać pacjentowi prawdę, jednak nie każdy chory chce ją przyjąć. Dowiaduję się również, że pobyt w hospicjum dla ludzi w ostatniej fazie życia jest nieodpłatny, o czym wcześniej nie wiedziałem. Hospicjum utrzymuje się z datków jednego procenta i akcji ,,Żonkil”. Wiem także, że Gimnazjum nr 12, do którego uczęszczam, również brało udział w tej zaszczytnej akcji. Rozwój placówki wspiera także wielu darczyńców. Jest tam tylko 25 łóżek i długa kolejka oczekujących, dla których miejsce zwalnia się drogą naturalną. Tutaj wiek, wiara, status społeczny nie mają najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko człowiek z całą swoją godnością i dostojeństwem. Opiekę paliatywną w hospicjum świadczy się pacjentom, którzy zakończyli wszelkie leczenie. W trakcie rozmowy z panią Ewą moją uwagę przykuwają kolorowe prace plastyczne, które ozdabiają pastelowe ściany korytarza i nadają wyjątkowy charakter temu miejscu. Zaciekawiony tajemniczością obrazów, pytam pielęgniarkę o źródło ich pochodzenia. - To są prace pacjentów, którzy pragnęli zostawić tu cząstkę siebie- tłumaczy. Nagle ogarnia mnie smutek, któremu towarzyszy zaduma. Myślę, że to fascynujące, że historię całego życia człowieka, magię każdej najdrobniejszej chwili, można wyrazić w jednym obrazie. Niezwykłość tego zjawiska tkwi we wspomnieniach, które powracają za każdym razem, gdy spojrzy się na dzieło człowieka, którego już nie ma. Jedna z podopiecznych postanowiła przed odejściem zasadzić na podwórzu świerk, by wszyscy uczestnicy ostatnich chwil jej życia ciepło ją wspominali. Dowiaduję się również, że bardzo ważnym wydarzeniem w domu ulgi w cierpieniu jest obchodzona wspólnie z chorymi wigilia Bożego Narodzenia. W pewnym momencie panią Ewę wzywają obowiązki. Zostaję na beżowej, aksamitnej kanapie. Chwilę czasu wolnego wykorzystuję na zebranie myśli i uporządkowanie tańczących we mnie uczuć. Dopiero teraz stopniowo uzmysławiam sobie, jakie mam szczęście, mogąc spotkać się z tak szlachetnymi ludźmi i czerpać od nich drogocenne wskazówki życiowe. Sięgam po ulotkę, która leży w zasięgu mojego wzroku. Czytam: ,, Medycyna paliatywna jest to dział medycyny , który obejmuje leczenie i opiekę nad nieuleczalnie chorymi, znajdującymi się w okresie terminalnym śmiertelnej choroby. Celem działań medycyny paliatywnej nie jest zatrzymanie procesu chorobowego oraz jego wyleczenie, ale poprawienie jakości życia osób w tej fazie choroby oraz ich bliskich. Uzyskuje się to przez: • • • - złagodzenie objawów choroby, zapobieganie cierpieniu, niesienie ulgi, - eliminowanie bólu i duszności, - wsparcie psychiczne i duchowe chorego i jego najbliższych. Dział medycyny paliatywnej obejmuje świadczeniami głównie pacjentów w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej. Opieka paliatywna powinna być sprawowana przez wykwalifikowany zespół wielodyscyplinarny, posiadający bogate doświadczenie medyczne oraz niemedyczne, zapewniając choremu kompleksową pomoc w rozwiązywaniu problemów wraz ze wsparciem dla jego rodziny. Świadczenia w opiece paliatywnej i hospicyjnej udzielane są w warunkach: • • stacjonarnych – na oddziale medycyny paliatywnej oraz w hospicjum stacjonarnym; taki tryb jest przeznaczony przede wszystkim dla pacjentów z trudnymi do kontroli objawami, bez nadziei na wyleczenie, w schyłkowym okresie życia;. domowych – w hospicjum domowym; taką opieką są objęci pacjenci z zaawansowanymi, postępującymi, zagrażającymi życiu chorobami przewlekłymi o złym rokowaniu. Pacjentom objętym opieką przysługują w zależności od potrzeb: o porady lekarskie, nie rzadziej niż dwa razy w miesiącu, o wizyty pielęgniarskie, nie rzadziej niż dwa razy w tygodniu. Wizyty innych członków zespołu hospicjum domowego (psychologa, fizjoterapeuty) ustalane są przez lekarza sprawującego opiekę indywidualnie, w zależności od potrzeb pacjenta; • ambulatoryjnych – w poradni medycyny paliatywnej sprawowana jest opieka nad chorymi, których stan ogólny jest stabilny i którzy mogą przybyć do poradni oraz nad chorymi, którzy ze względu na ograniczoną możliwość poruszania się wymagają wizyt domowych. Chorzy mogą skorzystać z porady lub wizyty dwa razy w tygodniu” Lekturę broszurki przerywa głos, dobiegający z końca korytarza: ,,Zaproście tu tego młodego dżentelmena.” Nagle serce zaczyna mi mocniej bić, a krew napływa do mózgu. Wiem, że chodzi o mnie. Idę w kierunku pani Ewy, która wprowadza mnie do sali chorych. Przed wejściem zwracam uwagę, że każdy pokój nosi imię jednego z apostołów. Ku mojemu zdziwieniu panuje tu domowa atmosfera. Jest kolorowo, przyjaźnie i bardzo czysto. Wystrój sprzyja ciszy i odpoczynkowi. Pod sufitem zawieszony jest telewizor plazmowy. Podchodzę do łóżka pani Joli. Jest to blada, drobna kobieta, chora na stwardnienie rozsiane Jak się później dowiaduję, jest to przewlekła, zapalna choroba centralnego układu nerwowego, która prowadzi do uszkodzenia tkanki nerwowej. Mimo swego losu chora jest spokojna i pogodzona z nieuchronnością zdarzeń. Z uśmiechami na twarzach rozpoczynamy rozmowę. Szybko przekonuję się, że jest bardzo komunikatywna i otwarta na ludzi. Rozmawia nam się dobrze, jakbyśmy znali się dosyć długo. Mimo że ciało całkowicie odmówiło jej posłuszeństwa, na bladej twarzy nie widać oznak cierpienia. Na pytanie o marzenia, pani Jola odpowiada: - Bardzo chciałabym opalać się na plaży, beztrosko wsłuchując się w szum fal. Czasami zdarza mi się również marzyć o kopaniu mojego ogródka- wspomina z nutką zawiedzenia w głosie- Chciałabym też spędzać wolny czas z wnukami, czuć ich bliskość. Nagle czuję głębokie wzruszenie, które z trudem udaje mi się opanować. Wydaje mi się to niezwykłe, że najprostsze czynności, na które wielu ludzi nie zwraca szczególnej uwagi, dla innych mogą być niemalże nieosiągalnym marzeniem. Podczas dalszej konwersacji z kobietą tak ciężko doświadczaną przez los, rozmówczyni zwierza mi się, że w trakcie pobytu w hospicjum, człowiek uczy się pokory wobec życia i zdobywa tak szlachetne cnoty, jak cierpliwość i wyrozumiałość. Pani Jola zwraca również szczególną uwagę na docenianie wartości człowieka jako drugiej osoby. - Wolontariusze, dodają nam otuchy, wspierają nas w trudnych chwilach. Pomimo fachowej opieki medycznej, bez tych młodych, pełnych miłosierdzia ludzi czegoś by tu brakowało. mówi – Oni pomagają tworzyć w naszym hospicjum tę sielską, domową atmosferę. Kobieta podkreśla także, że każdemu podopiecznemu natychmiast spełniane są zachcianki i kaprysy kulinarne. Obok kuchni i pralni jest tu także miejscowa wędzarnia, z której zapach wdziera się przez uchylone okno. Panią Jolę zadziwia, że czternastolatek pochyla się nad tak głębokim tematem, jakim jest życie w hospicjum. -Jest to zagadnienie ponadczasowe i niepospolite. Zagłębiając się w nie, człowiek może nauczyć się dystansu i pokory wobec życia. Dlatego właśnie w mojej pracy postanowiłem je podjąć. Inspiracją była dla mnie również książka ,,Oskar i pani róża”- tłumaczę. W tym momencie twarz kobiety oblewa się delikatnym rumieńcem, a mętne dotąd oczy wypełnia blask tysiąca świec. Chora wspomina, że czasem, wspólnie z wolontariuszami, pacjenci czytują tę opowieść. Rozmawiamy jeszcze przez kilka minut, podczas których rośnie moje zaciekawienie osobą pani Joli. Myślę, że to zadziwiające, w jak prosty, ale zarazem głęboki w swojej prostocie sposób, pogodzona ze zbliżającą się śmiercią osoba może o niej mówić. I znowu czuję nadchodzącą falę znajomego uczucia- smutku zmieszanego z zamyśleniem nad przemijalnością. Na koniec naszej rozmowy pytam moją rozmówczynię, czy mógłbym zrobić sobie z nią pamiątkowe zdjęcie. Kobieta, z uśmiechem na twarzy, się zgadza. Żegnam się i wychodzę z sali chorych. Ta krótka, lecz bardzo treściwa konwersacja wzbogaciła mnie wewnętrznie i pozwoliła choć częściowo zrozumieć wymiar cierpienia. Szybkim krokiem zmierzam w kierunku dyżurki, gdzie czeka na mnie pani Ewa. Pielęgniarka prowadzi mnie w kierunku wyjścia. Po drodze postanawiamy wstąpić jeszcze do tutejszej kaplicy- miejsca, gdzie chorzy na własne życzenie, codziennie o godzinie piętnastej mogą uczestniczyć w liturgii mszy świętej i wypraszać potrzebne łaski dla siebie i swoich bliskich. Wbrew moim wyobrażeniom, jest to przestronne, jasne i czyste miejsce. W oknach zamiast szyb powstawiane są kolorowe, mieniące się ciepłymi barwami witraże, przedstawiające sceny biblijne. Szybko zauważam, że oprócz drewnianych, solidnych krzeseł jest tu także sporo wolnej przestrzeni. Pani Ewa tłumaczy, że została pozostawiona celowo, by każdy chory mógł wygodnie zmieścić się wraz ze swoim łóżkiem. Po chwili zadumy nad sensem życia i cierpienia, w towarzystwie pielęgniarki opuszczam hospicjum- dla mnie to jakiś wymiar świętości. Cieszę się, że mogłem zawitać do tak niezwykłego miejsca, w którym daje się wyczuć wzajemne przenikanie światów i spotkać się z wartościowymi, pełnymi dobroci ludźmi. Tu słowa są niepotrzebne- w zamian wystarczy dotyk dłoni i milczenie. Uważam się za szczęściarza, ponieważ nie każdemu dane jest odwiedzić miejsce godne umierania, gdzie wszystko poza drugim człowiekiem przestaje mieć znaczenie. Pacjenci zostawiają wszystkie sprawy dokończone i niedokończone; kończy się ich służba wobec drugiego człowieka, ich praca, marzenia i troski. Wierzący oczekują rychłego spotkania z Bogiem- twarzą w twarz. Niewierzący – nie wiem. Pożegnanie jest bolesne- ale to część życia. Jestem ubogacony i zadumany. ,,(...) życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć.” (E.E.Schmitt)