Naturalność, rygor proporcji i piękno Rzeczy
Transkrypt
Naturalność, rygor proporcji i piękno Rzeczy
Prezentujemy realizację siedziby Centrum Giełdowego. Opis autorski oraz rozmowy z autorami sytuują ten ważny dla polskiej architektury obiekt w szerokim kontekście rozważań o artystycznym, społecznym i psychologicznym aspekcie architektury i projektowania. Naturalność, rygor proporcji i piękno Rzeczy Konkurs architektoniczny Konkurs (nr 771) odbył się w 1994 roku, za zaproszeniami dla kilku zespołów i jako otwarty dla oddziału warszawskiego SARP. Rozstrzygnięcie nastąpiło w lipcu tegoż roku. Pamiętam, że był to szczególny okres, jakże inny od paryskich dni lat osiemdziesiątych, zacienionych stanem wojennym w Polsce. Od prawie pięciu lat istniała już III Rzeczpospolita. Projekt konkursowy budynku Giełdy był przez nas rozumiany jako zadanie symboliczne, spinające reformy i inwestycje przedwojenne, dziedzictwo kultury materialnej międzywojnia z latami dziewięćdziesiątymi naszego wieku. I to wbrew tragedii wojennej i jej skutkom — bezpośrednim i pełzającym, ukrytym. Nastrój był uroczysto-odpowiedzialno-podniosły. To nieczęsto się zdarza. Program przewidywał wykonanie dwóch wersji projektu —jednej dla całego obecnego terenu i drugiej — dla około połowy obszaru. Praca była bardzo intensywna, wymagająca dyscypliny, koncentracji; czasu było mało, a zakres bardzo duży. Ekipa projektowa z tamtych dni to, oprócz nas dwóch [Stanisława Fiszera i Andrzeja M. Chołdzyńskiego — przyp. red.], sami młodzi architekci: Janusz Klikowicz, Artur Chołdzyński. Tomasz Głowacki i dwie osoby opracowujące projekt graficznie. Terenem dyskusji, czasem projektowych refleksji a najczęściej dających oddech wygłupów, była tania restauracja grecka w Dzielnicy Łacińskiej, która z czasem stała się nasza konkursową kantyną. Pamiętam, że z punktu widzenia funkcjonalnego, jednym z powracających pytań było położenie Parkietu: na samej górze budynku, czy na samym dole... Skończyło się zawieszeniem Sali Notowań nad holem głównym. Dużo czasu zajęło nam też uformowanie pierzei ulicy Książęcej i jej południowo-wschodniego narożnika. Natomiast trzeba stwierdzić, że „prawdziwy" narożnik pojawił się dopiero w projekcie budowlanym. 18 symbolika projektu „W naszym projekcie chodziło o przedstawienie instytucji solidnej, trwałej, budzącej respekt i reprezentującej w historii kraju zmianę sposobu myślenia o gospodarce i społeczeństwie. Z drugiej strony budynek ten powinien świadczyć o otwartości instytucji (Giełdy) na życie kraju, na dynamicznie zmieniające się społeczeństwo, na wszystkie światowe nowinki ekonomiczne i giełdowo-bankowe. Dlatego też, wydawało [...] się, że ten budynek powinien mieć strukturę i morfologię prostą i zrozumiała., tak jak struktury organizacji finansowej powinny być dla przeciętnego obywatela zrozumiale i przejrzyste, a nie zagmatwane i, jak na przykład w świecie [...] Kafki, ukryte i budzące nastrój zagrożenia. Budynek nasz zbudowany jest więc na regularnej, otwartej siatce słupów, ze stropami o dużych rozpiętościach, tak aby ktoś wchodzący doń mógł za pierwszym czy drugim spojrzeniem ogarnąć logikę tej struktury i opanować mentalnie [...] przestrzeń. Tak jak każdy obywatel [...] powinien dość łatwo zrozumieć, jak działają organizacje finansowe czy struktury państwowe — solidne, przejrzyste [...], otwarte instytucje, w których tenże obywatel istnieje i funkcjonuje. Nie bez znaczenia jest tu obecność naturalnego światła w najdalszym zakątku przestrzeni publicznych — jasnych i otwartych, wyznaczonych solidną i trwałą konstrukcją. [...]" Ten tekst autorski, opublikowany tuż po rozstrzygnięciu konkursu nie stracił wcale na aktualności wobec wzniesionego budynku; wręcz przeciwnie — nabrał rzeczywistego, udowodnionego przestrzennie wymiaru we wzniesionym gmachu. To bardzo dobrze, że udało się zrealizować publicznie ogłoszone zamiary. urbanistyka, morfologia budynku Budynek podzielony jest na dwie części. Większy, skonstruowany na bazie podstawowej formy dzińcem wewnątrz i mniejszy „Mały Budynek", zbliżony podstawą do kwadratu. „Mały Budynek" grzecznie i rytmicznie ustawia się w pierzei ulicy Książęcej, odnajdując zagubiony z czasem podział parcelacyjny i dialogując z delikatnie rozrzeźbioną kamienicą narożną z końca XIX wieku. Pomaga to ulicy Książęcej na nowo być ulicą miejską. „Duży Budynek" zajmuje natomiast naturalnie monumentalne miejsce na zwieńczeniu terenu przed Skarpą Warszawską, Ustawiony pod lekkim skosem w stosunku do pierzei ulicy Książęcej, otwiera niezakłócony widok z Placu Trzech Krzyży na romantyczny osiemna- stowieczny Park na Książecem nakreślony przez Szymona Bogumiła Zuga. Od strony parku elewacja budynku jest spójna, rytmiczna i dostojnie mineralno-szklana; wpuszcza zieleń parku i jego światło do przestrzeni publicznych. Sali Notowań i biur. Następuje kontekstualna wymiana jakości; „mineralna" pierzeja parku korzysta z wartości przyrodniczych, a kompozycja parku zyskuje przez kontrast z rytmiczną elewacją na swej przyrodniczej niezależności. Budynek Domu Partii wzniesiony w wyniku konkursu SARP przez „Tygrysów": Wacława Kłyszewskicgo, Jerzego Mokrzyńskiego i Tadeusza Wierzbickiego jest naszym bezpośrednim sąsiadem; nasz gmach rozmawia z nim bezustannie, będąc przekornie jego negatywem... Przeszklone, panoramiczne okna bazy naszego projektu wobec ciężkiego tarasu Domu Partii, korpus szklony przez okna od sufitu do podłogi wobec mozolnie, rytmicznie ułożonych otworów w kamiennej elewacji lekkie zwieńczenie z pawilonów szklanych patrzących w niebo wobec ciężkich, kamiennych, klasycyzujących zwieńczeń... to główne elementy tegoż dialogu. Nieco dalej stojący budynek Muzeum Narodowego dokończony z sukcesem przez T. Tołwińskiego wzrusza nieustannie obecnością modernistycznego klasycyzmu lub klasycznego modernizmu lat międzywojnia. Zamknąć perspektywę od Alej Jerozolimskich budynkiem godnym Muzeum to prawdziwe wyzwanie... Naturalnie, niedaleki budynek Banku Gospodarstwa Krajowego autorstwa prof. Świerczyńskiego swoją dyskretną obecnością i mistrzowską tektoniką dawał siły do pracy nad naszym detalem... Krótko o funkcji i wewnętrznej morfologii budynku widzianej przez „człowieka z ulicy". Wchodzimy wejściem południowym, od ulicy Książęcej, przez marmurowe schody paradne do rozległego holu, mającego wymiary około 30 na 60 metrów, którego ogromne okna otwierają przed nami Park na Książecem. W holu odbywać się będą zgromadzenia, wystawy, pokazy, debaty. Z holu duże, monumentalne schody ruchome zawiozą nas ku światłu, pod przezroczysty dach dziedzińca wewnętrznego, na poziom antresoli dla publiczności zawieszonej nad Salą Notowań. Odwiedzający budynek może od razu się zorientować, jaki jest układ funkcjonalny gmachu. Jadąc do góry, do „brzucha" budowli zobaczy po prawej stronie Salę Notowań, po lewej Sale, Informatyczną — mózg Giełdy, wyżej nad Salą Notowań patrzące na siebie Sale Rady Giełdy i Sale Publiczności. Jeszcze wyżej, nad szklanym dachem dziedzińca — piętra biurowe poszczególnych akcjonariuszy lub najemców. Widząc wszystko, nie będzie mógł jednak niczego dotknąć, słyszeć i być słyszanym — nie zakłóci intymności pracujących. Zaspokoiwszy swoją ciekawość, widz może zjechać z poziomu antresoli na powrót schodami ruchomymi lub szklaną windą panoramiczną. Ta podróż do wnętrza budowli mieści w sobie oczywiście funkcje poznawać, symboliczne i utylitarne. technika, rzemiosło Jest oczywiste, że pragnęliśmy aby refleksja nad funkcjonalnością z jednej strony i kontynuowaniem tradycji i przestrzeni miasta z drugiej pojawiły się jako rodzaj kośćca, dzięki któremu zaist- geometrycznej prostokąta, z prostokątnym dzieA&B październik 2000 19 CENTRUM GIEŁDOWE Warszawa, ul. Książęca INWESTOR Centrum Giełdowe S.A. AUTORZY PROJEKTU arch. Andrzej M. Chołdzyński arch. Stanisław Fiszer dla: „Zespół Projektowy Centrum Giełdowe St. Fiszer, Architekt – A.M. Chołdzyński, Architekt” Sp. Z o. o. i z zespołem arch. Bogumił Kidziak, szef projektu (we wszystkich fazach prócz konkursu) arch. Janusz Klikowicz (we wszystkich fazach projektu) arch. Piotr Bujnowski (we wszystkich fazach prócz konkursu) arch. Tomasz Burno (we wszystkich fazach prócz konkursu) arch. Artur Chołdzyński (w fazie projektu konkursowego i bud.-przetarg.) arch. Marta Gutweter (w fazie projektu wykonawczego) arch. Katarzyna Niewiadomska (w fazie projektu wykonawczego) stud. dypl. Tadeusz Głos (w fazie projektu wykonawczego) KONSTRUKCJA „Biuro Projektów (...) A i B" Sp. z o.o. dr inż. T. Perzyński, dr inż. A. Stańczyk „BWL-Projekt" Sp. z o.o. inż. J. Błażeczek, inż. A. Łoziński, inż. D. Wyżykowski „Jakpol" Sp. z o.o. — ściany szczelinowe, posadowienie: inż. A. Kulczycki, inż. K. Jaszczuk AUTORSKA KONCEPCJA ŚWIATŁA arch. Andrzej Marek Chołdzyński i Luxmat sp. z o.o.: Marian Okoń, Paweł Okoń AKUSTYKA inż. arch. Jan Rączy — „Zespół Projektowy Opery w Krakowie" PROJEKT DROGOWY inż. Stanisław Teofilak, inż. Marek Adamczyk WINDY l SCHODY RUCHOME — OTIS: Projekt autorski windy panoramicznej, wystroju i technologii Andrzej Marek Chołdzyński wraz z OTIS — inż. Andrzej Sznek GENERALNY WYKONAWCA Konsorcjum „Arge Budynku Giełdy BUDOKORPORR" s.c. Dyrektor Techniczny: inż. Piotr Halemba Dyrektor Finansowy: inż. Piotr Obernhuber Kierownik budowy: inż. Dariusz Kolasa 2 POWIERZCHNIE całkowita: Ok. 33 700 m 2 użytkowa: ok. 29 000 m 3 KUBATURA: ok. 120 000 m KALENDARIUM projekt konkursowy: 1994 projekt budowlany i przetargowy: 1996-1998 projekt wykonawczy: 1998-2000 realizacja: 1998-2000 nieje w sposób znaczący współczesna najnowocześniejsza technika oraz, na drugim biegunie, tradycyjne rzemiosło. Dialog piękna proporcji, szlachetnej gry światła w przestrzeni, materiałów i pracy nad nimi z udziałem lokalnych, jeśli to tylko było możliwe, rzemieślników i materiałów, wraz ze współczesną techniką i w sposób wzajemnie interaktywny, wydawało się stwarzać szansę zaistnienia wyrazu właściwego architekturze naszych dni. Ponad cztery tysiące punktów logicznych komkomputerowej sieci strukturalnej, wyjścia na zewnątrz poprzez system radiolinii i anten satelitarnych tworzące swoiste autostrady informatyczne działające w czasie realnym i łączące z każdym pożądanym miejscem, podniesione podłogi w całym budynku, scentralizowane zarządzanie budynkiem i wszystkimi jego witalnymi instalacjami elektroniczna centralna i strefowa kontrola dostępu oraz CCTV, klimatyzacja i ogrzewanie centralnie sterowane — to główne techniczne zespoły wyposażenia. Oddychająca w przenośni i w rzeczywistości skóra-elewacja budynku Giełdy nosząca w sobie poziome i pionowe dukty klimatyzacji, wentylacji, ogrzewania, pokryta chityna aluminiowych, fakturowych odlewów żeliwnych, inspirowanych i do złudzenia przypominających metalowo-szarą korę monumentalnego buka „wspartego" o elewację wschodnią może tu służyć jako przykład syntezy rzemiosła i techniki. Fakturowe teksty żeliwnych paneli, dla niektórych wyraźnie figuratywne, dla innych odbiorców poruszających się w innym wymiarze sztuki wyłącznie abstrakcyjne i teksturowe mogą być przyczynkiem do rozmów o tym co jest współczesną bibliae pauperum w budynku publicznym, w czasach kiedy umiejętność czytania i rozumienia obrazków figuralnych jest ta sama i powszechna... materiały, światło czeniach (piaskowiec i granit rodzimy, płomieniowany, groszkowany, polerowany, alabaster); stal w rożnych postaciach, łącznie z przedrdzewianą; siatki stalowe o gęstych splotach; mosiądz; najwyższej jakości szkło (hartowane, klejone, gięte), drewno masywne i płyty okleinowane; żelbet fakturowy groszkowany, konkurujący z płomieniowanym granitem i gładki — z szalunku, woskowany. Wszystko to w schematach statycznych prostych i zrozumiałych, dzięki pracy i zdrowemu rozsądkowi rzemieślników łączone w sposób naturalny, poddany jedynie rygorowi proporcji i piękna Rzeczy. Unikaliśmy „kolorów z tuby", danych raz na zawsze. Staraliśmy się polegać na zestawianiu materiałów posiadających własną barwę i fakturę, tak aby skąpane w zmiennym, naturalnym świetle zmieniały swoje barwy, tony i półtony w miarę zmiany położenia słońca i światła na nieboskłonie, dając nam nie jeden, ale trzy, pięć. dziesięć różnych budynków w ciągu doby. Mamy nadzieję, że poszczególne detale i plany nakładając się na siebie niczym laserunki, będą malować żyjącą przestrzeń widzianą przez widzące oko.. budowniczowie Zawsze o jakości skończonego budynku decydują budowniczowie i jakość pracy z nimi. Tak było i tym razem. Swoista seria „spotkań trzeciego stopnia" z budowniczym, zapoczątkowana w moim wypadku z Roberto Simonutti na budowie Teatru i Mediateki w St. Quentin-en-Yvelines, była tutaj kontynuowana dzięki Piotrowi Halembie (dyrektorowi technicznemu) wspomaganemu systematycznie przez Dariusza Kolasę (kierownika budowy). Budokor-Hochtief i PORR zaprezentowały swą codzienną kulturę techniczną i wyobraźnię i byli cały czas tuż obok. Andrzej M.CHOŁDZYŃSKI Fot.: Daniel Rumiancew Używaliśmy materiałów naturalnych, takich jak kamień różnych gatunków i w różnych wykoń- 20 A&B październik 2000 Wiara, pewność i odwaga rozmowa z Andrzejem M. Chołdzyńskim Andrzej M. Chołdzyński ur. 1960 r. Architekt, urbanista. Dyplom w 1988 w Politechnice Krakowskiej. Studia podyplomowe w Ecole d'Architecture Paris-Villemin i na Sorbonie w Paryżu. Od 1990 roku prywatna praktyka zawodowa w Polsce. Założyciel i współwłaściciel „JET Atelier" Sp. z o. o. W 1996 roku założył ze Stanisławem Fiszerem „Zespół Projektowy Centrum Giełdowe (...)". Prowadzi biura autorskie -AMC i Partnerzy". We Francji prowadzi indywidualną praktykę zawodową i należy do Izby Architektonicznej od końca 1993 roku. Jest autorem lub współautorem takich realizacji jak: zespół mieszkaniowy w Elancourt, całkowita przebudowa Instytutu Polskiego w Paryżu (ze St. Fiszerem), gmachy Mediateki i Teatru w St. Quentin-enYvelines (ze St. Fiszerem), zespół mieszkaniowy LSM w Lublinie, Centrum Szkolenia Toyota Motor w Warszawie (ze St. Fiszerem) oraz licznych nagradzanych projektów konkursowych, m.in.: nagroda młodych w konkursie SkrypijaNowickiego, I nagroda i realizacja w konkursie na hotel przy Rondzie Mogilskim w Krakowie (z K. i J. Ingardenami), nagroda Projekt Roku SARP za Centrum Kultury Japońskiej w Paryżu (z K. Ingardenem oraz Małgorzatą Włodarczyk i Marcinem Włodarczykiem). 26 — Realizował Pan swoje budynki we Francji — w innej kulturze wykonawczej, w innej rzeczywistości inwestorskiej; jak udało się zbudować taki budynek w nowych dla Pana warunkach? Po wygraniu konkursu początek był bardzo ciężki. Należało bowiem podjąć decyzję, gdzie ma powstawać projekt. Była koncepcja, że można pracować na miejscu w Paryżu, przywieźć projekt do biura w Warszawie, w którym są zaprzyjaźnieni koledzy — przy czym nie chodzi tu o podpis, obaj przecież [ze Stanislawem Fiszerem — przyp. red.] mamy tutejsze uprawnienia. Nie jest to sprawa papierów i podpisania. To jest sprawa tego, że jak się gdzieś mieszka i żyje, gdzie się ma rodzinę i wraca na noc, to tam ma się dom. Mój dom jest we Francji, tam jest moja żona, moje dziecko, tam jest moje drzewo, tam są moje ulubione kina, ulubione krajobrazy — te które po osiemnastu lalach mojego pobytu we Francji stały mi się szczególnie bliskie. Było więc pytanie, co robimy? Siedzimy w domu — w Paryżu, robimy projekt, przyjeżdżamy tutaj, gdzie koledzy mają swoje domy i mówimy: no to macie tutaj ten projekt, trzeba z niego zrobić projekt budowlany, później projekt przetargowy, a później projekt wykonawczy, chodzić na budowę itd. To my będziemy autorami, a wy nam pomóżcie, będziemy przyjeżdżać raz na dwa tygodnie i będziemy wam mówić, czy robicie dobrze czy źle. No i skończyło się tym, że przyjechałem do Warszawy na pięć lat, dlatego że podświadomie czułem, że trzeba, jak mówią Francuzi, „pilnować ziarna" — trzeba być na miejscu, bo inaczej się nie uda. Inaczej wyjdzie karykatura tego, co się chciało zrobić. Bałem się tego bardzo, ponieważ miałem ambicję, żeby było dobrze, bo to był ważny budynek, żeby wszystko było dobrze zorganizowane i by liczono na to, że wszystko dobrze się uda. Należało więc przyjechać i tego ziarna pilnować. Warszawa stała się moim drugim domem, a do Paryża jeździłem z krótkimi wizytami, kiedy tylko mogłem. — Ta wymagało chyba trochę odwagi, bo musiał Pan zaniedbać wszystkie tamtejsze sprawy? Tak, to wymagało odwagi. To było trochę takie rzucenie się głowa w przód, na zasadzie: albo się uda, albo stracę pięć lat życia. A to dlatego, że jak pana gdzieś nie ma, to o panu zapominają, zapominają o panu inwestorzy, koledzy architekci i po prostu wypada pan z obiegu; mówi się wtedy: wiesz, stary, głupio wyszło, ale cię nie było. W związku z tym straciło się to co się miało z tych rzeczy powierzchownych, rzeczy głębokie zostają zawsze... — Nie żałuje Pan? Nie. — Opłacało się? To nie jest kryterium opłacalności. Czasem trzeba stanąć wobec wyzwania, podjąć je i wtedy się okazuje, czy się przegrywa, czy się wygrywa, to przypomina sport. Ale jak się udaje, ma się wielką satysfakcję. A jakby się nie udało, to trzeba próbować jeszcze raz, tylko że wtedy się startuje z innego pułapu, z pułapu kogoś, komu się nie powiodło. Nie wiem, czy Polacy są teraz tacy jak Amerykanie. Tam człowiek, któremu się nie udało nie jest skazywany. Tam to jest fantastyczne, że jak ktoś jest przedsiębiorcą, przedsięweźmie coś i mu się nie uda, to mówią: no, nie udało mu się, ale następnym razem mu się uda. W związku z tym i do banku może wejść i go nie wyrzucą stamtąd i koledzy się od niego nie odwracają. Zawsze jest ta odnawialność, wstawanie z popiołów, realizowanie amerykańskiego snu, gdzie ludzie dorobek życia tworzą własnymi rękoma i własnym rozumem. We Francji jest inaczej. Tam trzeba bardzo uważać, żeby się nie potknąć. Raz to niedobrze, a drugi raz, to już jest skaza w karierze. Jeśli ktoś zajmuje się tam inwestycjami, jest człowiekiem z ulicy i pójdzie do banku — nic ma żadnych szans. Na przykład ma pan genialny pomysł, jest pan młodym Einsteinem, wynalazł A&Bpaździernik2000 pan prąd. Idzie pan do banku i mówi pan: proszą zobaczyć, tutaj dotykam, a tutaj się świeci. Proszę mi dać trochę pieniędzy, chciałbym produkować w fabryce takie rzeczy, które sprawią, że będzie się świecić. We Francji mała jest szansa na to, że zgromadzą fachowców, żeby zbadać, czy pana pomysł ma sens. Do tej pory przynajmniej we Francji tak było, że się pytało: a kogo pan zna, a kto pana tu przysłał, a skąd pan przyszedł, niech pan pokaże swój dyplom, najlepiej trzy dyplomy —z Politechniki albo ze Sciences Politiques. W Stanach mniej się interesują tą stroną formalną i stąd może się bierze ten amerykański sukces i to, że mit pucybuta się realizuje. — A o co tutaj Pana pytali? Tu nie było problemu bycia znanym lub bycia nieznanym, choć oczywiście byliśmy znani, zwłaszcza Stanisław [Fiszer], bo on jest architektem innego pokolenia. Tutaj był raczej problem znalezienia ludzi otwartych na świat i chcących się, czegoś dowiedzieć. I trzeba uznać, że znaleźliśmy sprzymierzeńców — u inwestora i w przedsiębiorstwie budowlanym. Najpierw u inwestora, żeby go przekonać, że to co się mówi trzeba robić, żeby miał do pana zaufanie równolegle z wykonawcą. To jest bardzo ważne, bo budynki budują ludzie z przedsiębiorstwa i inwestor... — ...ale inwestor ma sankcje. Tak, inwestor ma sankcje, ale polski system budowania jest dość specyficzny. Istnieje w nim funkcja inspektora nadzoru, który we Francji na szczęście nie istnieje, bo to architekt jest tym inspektorem nadzoru swego projektu. W Polsce kiedyś wymyślono, że jest ktoś, kto w pewnym momencie bierze od architekta dokumentację i występuje za niego. To tak jakby powiedzieć: to my już dziękujemy panu, wyprodukował pan dokumentacje i zyskał pozwolenie na budowę, ewentualnie projekt przetargowy, a teraz my będziemy sprawdzać, czy to co pan zaprojektował A&B październik2000 jest realizowane na budowie w ilości, jakości, którą pan opisał i policzył. To jest inspektor nadzoru. Jest to jakby z góry założony brak zaufania do architekta. Tak, ale architekci w naszym kraju oddali w pewnym momencie pole działania, które udaje im się czasem odebrać. Bywa, że zastrzegają sobie w kontrakcie rolę inspektora nadzoru, ale to nie zawsze i nie wszędzie. W wypadku Giełdy tak nie było, założono z góry, że jest służba inwestorska i że są inspektorzy nadzoru — czyli inżynierowie (niekoniecznie architekci) różnych specjalności — sanitarni, elektrycy etc. z różnych światów, z różnym bagażem wiadomości i doświadczeń. I nagle stają oni przed projektem, którego często zbyt dobrze nie znają, muszą się go szybko nauczyć i w codziennej pracy na budowie go wybronić. Tyle że ci ludzie mają zupełnie inne motywacje, nie są związani nazwiskiem, które przy dzielę stoi z racji prawa autorskiego. Formalnie jest to zorganizowane tak, że ich interes niekoniecznie jest zbieżny z interesem architekta, powinien być raczej zbieżny z interesem inwestora. I to już jest bardzo delikatne—co to jest interes inwestora. Bo czasem inwestor chce, żeby było tanio i używa takiego strasznego słowa „ładnie", które na dobrą sprawę nic nie oznacza i jest przykrywką dla wszystkiego. Natomiast gwarantem jakości, ilości i ceny powinien być architekt. Z założenia to on wie co znaczy magiczne stówo „ładnie" — żebyśmy już zostali przy tym szyderstwie do końca. Inspektor nadzoru dostaje pensję, nie jest umotywowany karami umownymi za jakość architektury i później wchodzą w grę różne jego powiązania — albo z inwestorem, albo z przedsiębiorstwem wykonawczym. On wydaje się być takim sędzią pośrodku tych wszystkich wydarzeń, tyle że jego interesem nadrzędnym nie jest jakość architektury! Jest jakość budynku w sensie technicznym — żeby nie ciekło, nie było krzywo, ilość balustrad żeby się zgadzała i schody były prosto wylane, żeby się nikt nie potykał — i jeśli tego dopilnuje, to jest sukces. No i tu jest problem... Przy inspektorze jest generalny wykonawca, którego głównym zadaniem jest zarabianie pieniędzy. No, oczywiście, życie jest po to żeby zarabiać pieniądze, żeby mieć co jeść i nie umrzeć z chłodu — fizjologia jest bezlitosna. Wszyscy zarabiają po to, żeby przeżyć, jest to takie męskie określenie, ale ono tak naprawdę nic nie tłumaczy. Bardziej światli przedsiębiorcy mówią, że trzeba funkcjonować w systemie ekonomicznym i zarabiać pieniądze, ale polityka firmy wymaga jeszcze, aby była ona uznawana i miała zamówienia na 10-15 lat, żeby budowała swoją opinię w oparciu o dobre realizacje — i to już jest bardziej światłe, renesansowe podejście, wtedy się łatwiej rozmawia. Ale jak zwykle, o wszystkim decydują ludzie. Ja miałem w swoim życiu zawodowym takie szczęście, że gdy mieliśmy we Francji jakąś budowę, to zawsze następowało spotkanie „trzeciego stopnia", które zadawało kłam stereotypowi „robola" i „budowlańca". Okazywało się, że nie ma żadnych roboli, nie ma żadnych budowlańców, tylko są wspaniali ludzie, z którymi wystarczy znaleźć teren porozumienia i wszystko idzie dobrze. I tutaj stała się bardzo podobna rzecz, bo spotyka pan ludzi, którzy odpowiadają za daną część pracy, którzy podejmują decyzje — dyrektorzy, kierownicy robót, inwestorzy. I ci wszyscy ludzie mają twarz i rozum. I mnie się wydaje po tych doświadczeniach, że zawsze do tych ludzi trzeba dotrzeć i dać im obraz tego co się zamierza zrobić i spowodować, żeby panu uwierzyli, co nie jest łatwe. Bo często ludzie nie wiedzą co będzie na końcu — oni muszą panu uwierzyć, że pan to wie. To jest duża odpowiedzialność i to jest pasja tego zawodu, to wymaga odwagi bycia pewnym, że to co jest finałem, to co pan sobie wyobraża jest warte tego, żeby tych wszystkich ludzi męczyć, żeby wracali spóźnieni do domu, żeby im żony tłukły na głowie garnki 27 itd. I zamiast powiedzieć o szóstej: cześć, wychodzę, oni dzwonią jeszcze raz w jakieś miejsce, jeszcze raz próbują i dowiadują się, czy w Polsce można zrobić odlewy żeliwne, bo w Niemczech powiedzieli, że to kosztuje tyle, ile połowa budynku. Normalny Niemiec, który tam był obok polskich dyrektorów budowy odkładał słuchawkę mówiąc: Das ist unmöglich, to niemożliwe, co w zamian? Mówimy: nic w zamian. — Jak to nic w zamian? W zagłębiu Ruhry powiedzieli, że to kosztuje tyle, ile połowa budynku. — A co nas to obchodzi, ma pan to w umowie, to proszę robić. — Pan oszalał, zaraz zadzwonię do inwestora i powiem, że to jest niemożliwe. I już wtedy ma pan inwestora przeciwko sobie, bo budowa się zatrzymuje, wszyscy są przeciwko panu i jest pan sam. Zostaje się samemu na budowie, ze swoim planem. To jest jak żeglowanie, trzeba dopłynąć, dojść, trzeba być bardzo upartym. I wtedy pan idzie do dyrektora polskiego, w tym wypadku chodziło o dyrektora Halembe z Budokoru i jego kierownika budowy Darka Kolasę i o kilku jeszcze Austriaków czy Niemców, którzy jak to się mówi — „kumali" o co chodzi, w każdym razie domyślali się, i mając ich sympatie i dobrze nawiązaną współpracę, trzeba ich przekonać, jeszcze raz obejrzeć ten obskurny zakład, w którym by pan nie umieścił produkcji no nie wiem czego, czegokolwiek, bo wydawałoby się, że się za chwile zawali, zresztą historyczny zakład działający od końca XIX w. Tu należy ubolewać nad upadkiem polskiego rzemiosła.,. — ...zniszczonego przez PRL. Tak pan sądzi, że PRL zabiła rzemiosło? Nie wiem, czy to PRL. Okres, który nastąpił po wojnie zniszczył rzemieślników-artystów, to prawda, natomiast największe budowy komunizmu robili bardzo dobrzy rzemieślnicy. A czy dla odmiany polski kapitalizm kształci rzemieślników? Nie — tak wiec, sytuacja jest trochę patowa, bo nie wiadomo skąd ich wziąć. Trzeba by się zastanowić dlaczego znikli i dlaczego nie pączkują — dlatego, że wszyscy zbierają katalogi zagraniczne. Ar- 28 chitekt teraz to jest taki człowiek, który zbiera dużo katalogów, wybiera na stronic 15 numer taki i taki, a jeśli nie zna katalogów, specyfikacji, to się pytają: co z pana za architekt, nie zna pan produktów? A jak architekt mówi, ze coś ma być z marmuru wytoczonego we Francji, to mówią, że jest wariatem i żeby sobie poszedł. I wtedy trzeba pójść do tych ludzi, trzeba jeszcze raz zadzwonić do tego zakładu na Woli, upewnić się, że wszystko wiedzą, a jak mówią, że potrzebują formę 1:1 to trzeba pójść do stolarza, pogadać z nim — to jest taka droga przez materię, która stawia opór, do tego trzeba być upartym. Jak się, wie o co chodzi, to można zmienić nawyki tych rzemieślników, ich małe umiejętności przemienić w coś bardzo wartościowego i ponadczasowego, jeśli się ma refleks — szybko można zmienić projekt pod kątem tego co oni umieją zrobić. Bardzo jest też ważne, żeby utrzymać ten nastrój przyjaźni i zaufania — tego, że oni panu wierzą. Oczywiście, to co ma pan narysować w dokumentacji jest bardzo ważne, to są tony rysunków, które rysowaliśmy przez półtora roku. Dzięki temu... — ...to rodzi zaufanie Tak, to rodzi zaufanie i pewien respekt, ale też trzeba w pewnym momencie pójść na grilla z robotnikami, napić się z nimi piwa, z niektórymi kieliszek wódki. Jak pan tego nie zrobi, to nie uda się panu czegoś zrealizować, być może czegoś bardzo istotnego. I to się tu na budowie wydarzyło... Wie pan, Polacy nie są ani narodem wybranym, ani niewybranym, w związku z tym statystycznie jest tu tak samo wielu zdolnych ludzi, jak gdzie indziej na świecie. Tak samo zdolnych, ambitnych, którzy chcą robić rzeczy wyjątkowe. I tak przeważnie ci ludzie są gdzieś na stanowiskach albo gdzieś w pobliżu, wypracowanie z nimi pewnej współpracy to tylko kwestia czasu. — Czy coraz więcej tego czasu przeznaczonego na projektowanie nie pochłania nam — bardziej niż we Francji—publiczna biurokracja? Zasadnicza różnica w tej kwestii między Francją i Polską polega na tym, że tam energia, woda, telefony są biznesem. Tak są w każdym razie traktowane — jeżeli ktoś tam coś sprzedaje, to się również do czegoś zobowiązuje i nie zawraca tym nikomu głowy. Z drugiej strony mamy tam gminy miejskie, które wspomagają uzbrojenie w sieci; tak jest w tzw. Nowych Miastach, ale to trochę inny schemat. U nas się dopiero do tego dąży np. w postaci opłat adjecenckich. Jest to już ujęte w kształcie ustawy i spowoduje, że nikt tutaj nie waży się zażądać uzbrojenia sieci publicznej na koszt inwestora. — Patrząc na ten budynek, tak bogaty formalnie, trudno nie zapytać o to czy to jest droga architektura i czy w ogóle da się ją zrobić taniej? To nie jest wcale drogi budynek. Jego budżet przetargowy w przeliczeniu na jeden metr kwadratowy wynosił tyle, co w innych budynkach klasy „A" — co by to nie znaczyło, bo na to nie ma konkretnych norm. W umowie była zresztą taka klauzula, że jeśli budżet zostanie przekroczony, to architekt nie dostaje zapłaty. Trzeba więc było trochę popracować, żeby się zmieścić bez początkowej dwudziestoprocentowej nadwyżki. Najwięcej w tym budynku kosztowała nasza praca, w zasadzie dużą jej część oddaliśmy prawie za darmo. — Czy ten budynek może się kiedyś zmienić, bo nie wiadomo jak będzie działała Giełda przyszłości? Jeden z wiceprezesów Giełdy ma pomysł na stworzenie studia mass-medialnego, które przeniosłoby to co się dzieje na Parkiecie w przestrzeń telewizji i internetu. Jest nadzieja, że ta funkcja wejdzie do budynku dość intensywnie i zapełni go swoją drugą warstwą, uczyni z niego pełen życia organizm. — Dziękuję za rozmowę rozmawiał Jan KUCZA-KUCZYŃSKI Fot: Daniel Rumiancew A&B październik 2000