Porzucony kielich - Nie chcę iść bez ciebie, tatusiu – płakała
Transkrypt
Porzucony kielich - Nie chcę iść bez ciebie, tatusiu – płakała
Porzucony kielich - Nie chcę iść bez ciebie, tatusiu – płakała Elizabeth, trzymając swojego pluszowego króliczka za jedną łapkę. - Kochanie, obiecuję ci, że niedługo znów się zobaczymy – próbowałem ją pocieszyć - tylko nie płacz już więcej, dobrze? Rzuciła mi się w ramiona i przytuliła najmocniej, jak potrafiła. - Skarbie, idź pożegnać się jeszcze z Persem – powiedziałem, wskazując na naszego psa siedzącego przy drzwiach - a ja porozmawiam z mamą. - Kocham cię tato – wyszeptała, patrząc na mnie swoimi zapłakanymi oczkami i odbiegła. Wstałem z ziemi i podszedłem do Anabelle. - Kochanie, chciałem… - Nic nie mów, Elijah – przerwała mi - obiecaj tylko, że nas z tego wyciągniesz – uśmiechnęła się smutno, jakby na pożegnanie. Objęła dłońmi moją twarz i pocałowała. Patrzyłem jak odchodzą. Byłem wściekły, że straż więzienna zabrała je, zamiast mnie. Musiałem szybko pomyśleć nad jakimś rozwiązaniem. Postanowiłem udać się po pomoc do mojego przyjaciela, Kola. Opowiedziałem mu o wszystkim, co się wydarzyło. - Wiesz, jest pewien sposób, aby je wydostać. - Jaki? Mówiłem ci już, że nie mam na tyle pieniędzy, aby je wykupić. - Jest legenda… legenda, która mówi o skarbie. Gdybyś go znalazł, miałbyś wystarczającą sumę, aby je uwolnić. Wiedz, że nie masz nic do stracenia. Nie warto zaryzykować? - Mamy XVIII wiek. Przecież to oczywiste, że ktoś odnalazł już ten skarb – odpowiedziałem. - Nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować! – mówił coraz bardziej podekscytowany. Umilkłem, zastanawiając się nad słowami Kola. Rzeczywiście, miał racje. Przecież życie bez mojej kochanej rodziny nie ma najmniejszego sensu. Umówiliśmy się więc następnego dnia w porcie, przygotowani na pełną niebezpieczeństw wyprawę. Wyruszyliśmy o świcie. Byliśmy świadomi, że możemy już nie wrócić, a znalezienie tego skarbu to jedyne wyjście. Czułem jednak, że nam się uda. Popłynęliśmy na wyspę łodzią Kola. Gdy dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy ekwipunek i udaliśmy się w głąb lasu. Zbliżała się noc, a my byliśmy wykończeni długą wędrówką. Musieliśmy gdzieś przenocować, więc, gdy znaleźliśmy odpowiednie miejsce, rozłożyliśmy nasze rzeczy i rozpaliliśmy ognisko. - Elijah, pójdę do lasu poszukać jeszcze gałęzi do ogniska, dobrze? – zapytał Kol. - Uważaj na siebie. Nie wiadomo, co czai się za drzewami – odparłem. Księżyc był dziś w pełni. Przedzierał się przez niewielkie chmury, rozświetlając zamglony las. Patrzyłem się uważnie w dal, nie dostrzegłem jednak nic, poza roślinnością. Panowała głucha cisza. Byłem przerażony, ale jednocześnie zaciekawiony tajemniczością natury. Niebo wydawało się bardziej gwieździste niż zawsze, a powietrze chłodniejsze, mimo że siedziałem tuż obok ogniska. Liście na drzewach falowały na delikatnie powiewającym wietrze. Iskry, unoszące się nad ogniskiem, wydawały się tańczyć, wznosząc się do góry, by zaraz potem, w jednej chwili, zniknąć. Siedziałem tak jeszcze długi czas, patrząc na otaczającą mnie, pełną niebezpieczeństw i sekretów, leśną krainę. Ciszę przerwał biegnący w moim kierunku przerażony Kol. - Oni tu są! Widziałem ich! – krzyknął z wyrazem przerażenia w oczach. - Kto tu jest? Kol, opanuj się – próbowałem go uspokoić. - Inni, którzy też szukają skarbu! Oni nas zabiją! Zabiją nas! – zaczął panikować jeszcze bardziej. - Nikt nas nie zabije! Chyba że dalej będziesz tak głośno – powiedziałem zdenerwowany. Ale Kol miał racje. Rzeczywiście mogli zrobić nam krzywdę, nie mówiąc już o odebraniu szansy na ocalenie mojej rodziny. Musieliśmy zrezygnować z odpoczynku i ruszyć dalej. Szybko spakowaliśmy rzeczy, zgasiliśmy ognisko i porozrzucaliśmy drewno, aby nie było widać, że tu byliśmy. Szliśmy znacznie szybciej niż wcześniej. Przestraszeni i zdenerwowani nie czuliśmy zmęczenia. Wiedzieliśmy, że musimy dotrzeć do skarbu przed nimi. Po długiej wędrówce znaleźliśmy jaskinię, w której, według legendy, był on ukryty. Byliśmy szczęśliwi, że udało nam się tego dokonać i czym prędzej udaliśmy się w głąb. Gdy weszliśmy do środka, zauważyłem, że nie było żadnego przejścia. - I co teraz? – zapytałem zrozpaczony. - Teraz musimy znaleźć coś, co nie pasuje do tego miejsca, coś, co nie występuje naturalnie w przyrodzie. Mam na myśli jakiś obrazek, napis lub… lub idealny okrąg! – powiedział, wpatrując się w ułożoną z ziarenek piasku figurę. – To tutaj, chodź pomóż mi! - Jak niby mam ci pomóc? - Wyciągnij nóż. - Nóż? Po co ci nóż? – zdenerwowałem się. - Zaufaj mi – powiedział, wskazując palcem na torbę. Zrobiłem, co kazał i patrzyłem, jak powoli rozcina swoją dłoń. Chciałem go zatrzymać, ale miałem wrażenie, że rzeczywiście wie, co robi. Gdy krople jego krwi spadły na piach, usłyszałem coś za moimi plecami. Przerażony odwróciłem się i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Kamienie rozsunęły się, odsłaniając podziemne przejście. Kol otrząsnął się i szybko ruszył w jego stronę, a ja pobiegłem za nim. Weszliśmy do pomieszczenia i omal nie krzyknęliśmy z radości. Wokół nas leżały złote monety, biżuteria, naczynia. Wszystko, co warte było więcej niż byłbym w stanie zarobić przez całe swoje życie. Zacząłem pakować przedmioty do toreb, gdy nagle przerwał mi głos mojego przyjaciela. - Eliah… - Czego chcesz Kol? – odwróciłem się i upuściłem ładunek z zaskoczenia. Ludzie, których wcześniej widział w lesie, stali naprzeciwko mnie. Złapali go. Wiedziałem, że nie ma dla nas ratunku. - Oddaj nam skarb – powiedział jeden z nich. - Nigdy tego nie zrobię – powiedziałem, udając pewnego siebie. - Oddaj skarb albo wrócisz do domu bez swojego przyjaciela, jeżeli w ogóle – próbował mnie zastraszyć. - Możemy się przecież podzielić. Skarbu jest naprawdę wystarczająco dużo by… - Oddawaj skarb! – krzyknął przystawiając Kolowi nóż do gardła. - Dobrze już! Przestańcie! Proszę, tylko zostawcie go – powiedziałem, wysypując z torby złoto. Mężczyzna popchnął Kola w moją stronę i usatysfakcjonowany ruszył w głąb jaskini po inne przedmioty. Reszta z nich związała nas i wówczas mogliśmy tylko patrzeć, jak zabierają jedyną szansę na ocalenie mojej rodziny. Gdy odeszli z okrzykami radości i zwycięstwa, mogliśmy się uwolnić. Nie pozostawili nic, prócz jednego, marnego kielicha. Wziąłem go do ręki. Widziałem, jak Kol próbował mi coś powiedzieć, jednak ja chciałem być sam, więc odszedłem bez słowa. Chodziłem po ciemnym lesie, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwa, które mogłyby się mi przytrafić. Nie dałem rady ocalić mojej rodziny, byłem zrozpaczony. W końcu doszedłem do klifu znajdującego się na wyspie. Usiadłem na skale i patrzyłem bezmyślnie na horyzont. Zawiodłem was, przepraszam, powiedziałem, patrząc w niebo, mając dziecięcą, ufną nadzieję, że to usłyszą. Rozpłakałem się. Łzy leciały mi niczym wodospad. Dopiero po chwili dostrzegłem coś dziwnego. Zamiast zwyczajnego odgłosu spływania łez, słyszałem tylko ciche stukanie. Spojrzałem w dół i dostrzegłem coś nieprawdopodobnego - wokół mnie leżały perły. Zrozumiałem już, co się dzieje. Jeszcze nigdy nie czułem się tak szczęśliwy! Pobiegłem do Kola, aby mu o tym powiedzieć. Obaj ucieszyliśmy się jeszcze bardziej, gdy zrozumieliśmy, że teraz mamy nieograniczoną ilość pieniędzy. Pobiegliśmy w kierunku łodzi, by popłynąć do domu. Pereł wciąż przybywało. Tym razem były to jednak łzy szczęścia. Wszystkie zgromadzone były w worku, który był tak ciężki, że musieliśmy go zanieść we dwóch. Udaliśmy się do więzienia, daliśmy torbę strażnikowi i jedyne, co pozostało mi do zrobienia, to uściskać Anabelle i Elizabeth tak mocno, jak nigdy dotąd. Katarzyna Moliszewska