SF lepsze od innych – A.Ulman
Transkrypt
SF lepsze od innych – A.Ulman
Anatol Ulman SF lepsza od innych Albo powiem obraźliwiej w stosunku do wielu płodów w tej dziedzinie: science-fiction uczłowieczona. Myślę o zbiorze opowiadań włoskiego pisarza Primo Leviego Najlepsza jest woda. Nie zamierzam ryzykować najtrafniejszej definicji literatury fantastyczno-naukowej. Z obfitej lektury tego typu utworów, w tym ogólnie cenionych najwyżej, zostaje mi jednak przekonanie, iż na ogół, wyjąwszy często wspaniałe wykonanie, recepta na nie nie jest skomplikowana: umieszcza się dzielnych facetów w skafandrach chroniących przed wpływem groźnego środowiska w różnych fruwających maszynkach lub na dziwacznych planetach, i oni walczą: rzadziej ze sobą, częściej z monstrualnymi wytworami kosmobiologii czy galaktycznej techniki. Bo, również z reguły, kosmiczny świat przyrody oraz przemysł Wszechświata wytwarza wyłącznie żądne zniszczenia ludzi potwory oraz urządzenia. A w istocie jest tak: nastawiony agresywnie wobec siebie, więc także wobec kosmosu, człowiek nie jest w stanie wykombinować tam innych cywilizacji niż łakomie krwiożercze, niszczycielskie oraz głupie, mimo że przyznaje im wspaniałe dokonania naukowe. Wiadomo: trudno jest pisarzowi SF przeskoczyć podłość ludzkiej natury. Z drugiej strony też znajdujemy pewnik: jeśli poza naszą układem słonecznym znajdują się same paradizy, to są one zwyczajnie nudne i nie nadające do opisywania. W sumie (aby się nie dać pożreć oponentom, zaznaczam, iż pogląd to subiektywny) jawi mi się cała SF jako nowoczesny western. Tyle że kowboje posiadają pistolety laserowe lub poręczniejsze anihilatory, cybernetyczne pojazdy miast kobył oraz błękitną prerię nieba do ścigania się po drańskich czynach. Trzeba więc wiele humanistycznej siły woli, a także bolesnego życiowego doświadczenia, żeby SF stała się inna, taka jak u Primo Leviego: katastroficzna w miarę, żartobliwa z tonami satyry, po ludzku ciepła. Liczący sobie obecnie sześćdziesiąt cztery lata Primo Levi jest z zawodu chemikiem. Wiedza oraz umiejętności Leviego w tym zakresie pozwoliły przyszłemu pisarzowi przetrwać obóz oświęcimski, do którego trafił w tamtych latach. Niemcy zatrudnili go w laboratorium obozowym. O tym, jak obóz koncentracyjny wżera się w świadomość, napisał Levi w książce Czy to jest człowiek?, wydanej u nas w 1978. Potem, gdyż wspomnianym dziełem debiutował autor w 1947, powstało jeszcze kilka książek. Przedstawiana właśnie polskiemu czytelnikowi stanowi wybór z dwu zbiorów opowiadań. Wydawałoby się, iż pisarz z takim doświadczeniem życiowym albo będzie tworzył w dziedzinie SF koszmarne wizje ogólnej zagłady, gdyż zna piekło od podszewki, albo ucieknie „w rajską dziedzinę ułudy”, by zapomnieć o pewnych zdolnościach człowieka, gdy organizuje on zbiorowe wychowanie innych. Tymczasem u Leviego ani wyposażonych w różne niszczące aparaty kosmicznych rakiet, ani spotworniałych w zadawaniu śmierci inteligentnych istot z dalekich planet. Raju również nie ma. Jego bladą replikę stanowi Park Narodowy, gdzie przebywają wymyślone przez pisarzy postaci literackie lub oni sami po śmierci, jeśli pisali dzieła autobiograficzne. W tym smutnym raczej i zwykłym jak powszednie życie parku bohaterowie owi trwają tylko tak długo, jak ich książki w świadomości społecznej (opowiadania Praca twórcza oraz W Parku). Akcja wszystkich utworów Leviego toczy się na Ziemi, w zwykłych warunkach i jest tylko w tej mierze sensacyjna, w jakiej cudowne wynalazki człowieka stanowią niezwykłość oraz warunkują niepowszednią puentę. Jawiąca się w tych utworach problematyka moralna przydaje im głębi oraz szlachetności. Przed nudziarstwem chroni subtelna ironia oraz specyficzny rodzaj czystego humoru. Właśnie w ten sposób autor uczłowieczył fikcję fantastyczno-naukową. Zręczne przemieszanie utworów o różnej tonacji, co zawdzięczamy tłumaczce Halszce Wiśniowskiej oraz wydawcy, sprzyja odbiorowi całości. Bo przecież nie brak opowiadań o nutce, która swój początek bierze z oświęcimskich doświadczeń pisarza. Przyczyną zjawisk o charakterze katastroficznym jest, jak słusznie sądzi Levi, wyłącznie człowiek, a nie kosmiczne inwazje. Więc profesor Leeb, uczony niemiecki, który prowadził doświadczenia nad przemianą więźniów w zwierzęta, konkretnie sępy (Angelica Farlalla). Także Wunderkleber, chemik, który wymyślił środek przemieniający ból w rozkosz, co oczywiście powoduje samounicestwienie zażywających (Versamina – opowiadanie o wielu „dnach”). Również producenci pozornie niezbędnych urządzeń, tacy jak fabrykanci skafandrów w rodzaju rycerskich zbroi, chroniących ponoć przed meteorytami, którzy wmawiają społeczeństwom różne potrzeby, aby tylko nie wstrzymywać procesu wytwarzania (Ochrona). I ci, którzy zatruwają środowisko, jak w tytułowym utworze. Ten, delikatny zresztą, dydaktyzm, ukryty w lekkiej formie, posiada poważne, ale wcale nie wydumane przesłania. Chyba najlepiej precyzuje je zakończenie utworu W drodze na zachód. Anna i Walter, naukowcy, wyodrębniają substancję, która zniechęca lemingi do ich powszechnie znanych, samobójczych wędrówek. Wynalazcy darowują lekarstwo Indianom uprawiającym aprobowane przez otoczenie samounicestwienie się, gdy z różnych powodów nie odpowiada im dalsze istnienie. „Lud Arundów, który niedługo nie będzie już ludem, pozdrawia was i dziękuje. Nie chcemy was obrazić, lecz odsyłamy wam lek, aby skorzystał z niego u was ten, kto tego zapragnie: my przenosimy wolność nad narkotyk, a śmierć nad złudzenie”. Dramatyczna to ale i piękna zasada życia w dobie, gdy różni uszczęśliwiacze próbują siłą zapędzić nas do raju. Są i inne poważne myśli oraz zamiary pisarza w tych opowiadaniach zawarte. Na przykład ta, że „droga ludzkości, bezbronnej i ślepej, będzie też moją drogą”. Gdyż na naszej planecie dużo jest jeszcze do poprawienia. Niemniej zbytnio punktując owe filozoficzno-moralne credo Leviego, można uczynić pisarzowi niedźwiedzią przysługę. Przeważają bowiem teksty z dużą dozą humoru, z ważną dla SF inwencją techniczno-naukową. Chociażby cztery opowiadania związane z panem Simpsonem, handlowym agentem amerykańskiej firmy NATCA we Włoszech. Koncern wytwarza różne cudowne maszynki, na przykład duplikatory, dzięki którym można powielić... swoją uroczą żonę i mieć dwie, co niekoniecznie jest fajne. Dostarczające wszelkich możliwości wrażeń aparaty nie zawsze są tym, czego naprawdę potrzebujemy. Mechaniczne szczęście dla człowieka wymarza sobie w swym ogromnym, przecież prymitywnym mózgu, wytworzonym samoistnie, bo ilość zawsze przechodzi w jakość, światowa sieć telefoniczna i... No, ale o tym trzeba osobiście przeczytać. Pełen rozmaitości tom utworów o tematyce fantastyczno-naukowej Leviego wydaje się mądrzejszy od innych. Te inne, w wielu przypadkach formalnie lepsze i przykuwające uwagę udramatyzowaną fabułą, nie są tak ludzkie. Być może robione są przez maszynę, którą Levi przedstawia jako Wersyfikator. Układa ona wiersze na zamówienie i potrafi także tworzyć prozę. Doskonałą prozęi wiersze w każdym żądanym stylu. Utwory takie zamawiać można w Punkcie Usług Poetyckich i Prozatorskich. Primo Levi Najlepsza jest woda Tłum. z włos. H. Wiśniowska Kraków 1983 WL Nowe Książki, nr 11/1983