pobierz
Transkrypt
pobierz
Agnieszka Bodziony Cisza w sercu Iga szła wolnym krokiem przez parkową aleję i wdychała jesienne powietrze. Kolorowe liście drzew fruwały w około niej, plątając się w jej kręcone włosy. Na twarzy wyskoczyły delikatne rumieńce, a brązowe oczy załzawiły się od chłodnej temperatury. W uszach miała słuchawki, przez które wsłuchiwała się w medytacyjne melodie, które nadawały rytm jej życiu. Dziewczyna usiadła na drewnianej ławeczce pod bukiem i patrzyła na otaczający ją świat. Poprawiła chusteczkę w około szyi i zapatrzyła się na gniazdo ptaków, które pięknie wyglądało w gałęziach dębu. Wzięła głęboki oddech i włożyła ręce do kieszeni u kurtki. Słońce schowało się za chmurami, które zabrały magię dzisiejszego dnia. Iga wyciągnęła pomadkę i posmarowała wargi, które spierzchły od chłodu. Wstała z ławki i zaczęła zbierać kolorowe liście, wybierając te największe i najpiękniejsze. Kucnęła przy drzewie, a jej twarz wyrażała wielkie zamyślenie, chyba medytowała… Lekki powiew wiatru sprawił , że jej włosy poczęły tańczyć, jakby natchnione własnym życiem. Nagle zaczęło się jej kręcić w głowie. Przytrzymała się drzewa obok i pomału zaczęła wstawać. Ogarnęło ją wielkie osłabienie. Mięśnie jakby odmówiły posłuszeństwa, a nogi poczęły jej drżeć. To było chwilowe, ale dało się odczuć. Podeszła znowu do ławki, usiadła na niej i odnawiała siły. Spojrzała w bok i ujrzała fontannę, której krople wody rozbijały się o betonowe dno. Przeszły ją dreszcze. W ręce nadal trzymała różnobarwne liście, które potem zaczęła dokładnie oglądać. Słońce delikatnie wychyliło się zza ciemnych chmur, a jego promienie padały prosto na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się, teraz poczuła się zdecydowanie silniej. Wstała i ruszyła w stronę domu. Leciutko stąpała po ziemi, a muzyka wprawiała ją w lekkie zawirowanie. Przeszedł obok niej młody mężczyzna, potem jakieś małżeństwo z wózkiem, które wybrało się na niedzielny spacer. Dziewczyna szła prosto, a świat wokół niej jakby na chwilę zatrzymał się. Uśmiechała się do ludzi w około niej, ale nie czekała na odwzajemnienie tego gestu. Potem skręciła w boczną uliczkę, na której znajdował się jej dom. Idąc po schodach, zauważyła karteczkę, na której napisane było: Jesteśmy u cioci Ani, jak coś, to dzwoń. Klucze są tam gdzie zawsze. Zmięła kartkę, otworzyła drzwi, rozebrała się i szybko wstawiła wodę na herbatę. Znowu poczuła osłabienie. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Usiadła spokojnie na fotelu i głęboko oddychała. Po chwili ten stan zniknął. Wstała, zrobiła herbatę z cytryną i poszła do swojego pokoju. To był jej azyl, schronienie. Tam czuła się bardzo szczęśliwa. Morski kolor ścian uspokajał ją, nadawał siły, wzmacniał w walce z przeciwnościami losu. Łóżko miała małe, ale wygodne. W kącie stał duży wazon z kilkudziesięcioma zeschłymi różami przystrojonymi różnego koloru wstążeczkami. Ładnie to wyglądało na tle jasnych ścian. Na środku pokoju znajdował się nieduży, szklany stolik, a na nim leżały jakieś gazety dla nastolatek. W około ułożone były trzy wygodne pufki. Najciekawszym i najlepszym według Igi miejscem w jej pokoju był Kącik Poezji, który sama zaprojektowała. Z sufitu zwisała fotelowa huśtawka, na której dziewczyna przesiadywała połowę swojego wolnego czasu i tworzyła. Lubiła pisać wiersze i książki. To ją odprężało, odreagowywała przy tym. Naprzeciw wisiał duży obraz, który przedstawiał krajobraz dzikiej natury: las porośnięty gęstym mchem, kręty strumyczek i poświatę słońca, która próbowała wbić się do wnętrza, pomimo oporu kolosalnych drzew. Mahoniowe meble ładnie do drewnianych kasetonów na suficie. Laptop wraz z drukarką leżał na biurku obok olbrzymiego lustra na pół ściany. Iga kochała tańczyć. Jej kręcenia bioderkami były niepowtarzalne, fascynujące. Drugą połowę swojego wolnego czasu poświęcała właśnie tańcu. W przyszłości chciałaby wykonywać „belly dance”. Muzyka – to dla niej najbardziej uzależniający narkotyk. Przy tym żadne leczenia, odtrutki nie pomagały. To właśnie muzyka była odtrutka na cały ból tego świata. Pozwalała jej odpłynąć… frunąć po niebie, nie bać się tego, co się miało wydarzyć. I jak baletnica wirowała wśród obłoków, mając uśmiech na twarzy. Odlatywała z ptakami, biegła z wiatrem, tańczyła z marzeniami… i już nic nie było w stanie tego przerwać. Zamykała oczy, ale widziała przez nie dużo więcej – raj, jej królestwo, jej świat. Iga była niezwykłą nastolatką. Potrafiła znaleźć piękno w zwykłych rzeczach. Świat był dla niej tajemnicą, wielką niewiadomą. Uwielbiała smakować nowych wyzwań, przygód. Często wpadała w stany zamyślenia, wywołane nowymi odkryciami lub chodziła z wisielczym humorem. Do szczęścia potrzebna była jej kartka i jakieś pióro. Wyniki w szkole miała wysokie, choć nie przesiadywała nad książkami. Jej grono koleżanek wynosiło pięć dziewczyn, które zawsze sobie pomagały, bez względu na konsekwencje. Iga wcale nie była fanką telewizji. Nie interesowały ją jakiś love story, w których zawsze był happy end. To nie trafiało w jej gusta. Dziewczyna wyrastała na mądrego filozofa. Jej głębokie patrzenie na wszystko w około wyróżniało ją z tłumu. Była raczej poukładana, choć czasem wybuchała jak wulkan. Miła, sympatyczna, odpowiedzialna, kulturalna, a przede wszystkim szczera. Wiedziała, że kłamstwo do niczego dobrego nie prowadzi, a jedynie może tylko pogorszyć daną sytuację. Zawsze miała odwagę przyznać się do popełnionego błędu. Wpatrywała się w głąb siebie samej, wyszukując wad i podejmując się próby zmiany na lepsze. Żałowała błędów, które popełniła, gdy była w wieku dorastania emocjonalnego. Milczała, kiedy czuła się źle i lubiła budzić się w środku nocy, i płakać – łzy oczyszczają sumienie. Cieszyła się każdą chwilą spędzoną ze swoimi bliskimi i z cierpliwością czekała na spełnienie swoich marzeń. Była, jaka była… Pociągnęła mały łyk herbaty i poszła do kuchni, włożyć liście do jakiegoś ładnego wazoniku. Wybrała fioletowy, aby pasował pod kolor ścian. Meble były kremowe z szarymi uchwytami. Lodówka stała pomiędzy oknami, które Iga właśnie przysłoniła śliwkowymi żaluzjami. Ciemnofioletowy narożnik i cztery stołki otaczały brązowy stół, przy którym cała rodzina co niedzielę jadła wspólne śniadanie i wspólny obiad. Ta tradycja była u niej w domu już od stuleci. Wróciła do pokoju, włączyła muzykę, napiła się parę łyków napoju i zaczęła tańczyć. Wykonywała to z taką pasją i oddaniem… Jej spontaniczne ruchy układały się w ciekawy układ. Każdy jej krok był precyzyjnie dopracowany. Twarz wyrażała radość, zadowolenie, spełnienie, aż wreszcie podekscytowanie. Kolejny ruch sprawiał jej tyle szczęścia, ile okazuje dziecko, gdy dostanie nową zabawkę. I to wcale nie było sztuczne, wręcz prosto z serca. Rozbolała ją głowa. Wyłączyła muzykę, wzięła piżamę i poszła się kąpać. Ciepłe kropelki spływały po jej idealnie wyrzeźbionym ciele. Poczuła się odprężona, taka ”czysta” od zmartwień i lekka. Delikatna gra jej mięśni była widoczna nawet w najmniejszym ruchu. Po chwili siedziała już na swoim łóżku i balsamowała sobie nogi. Potem uklękła, wyciszyła się i zaczęła się modlić następującymi słowami: Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy bądź mi zawsze ku pomocy. Strzeż duszy, ciała mego, zaprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen. Skończywszy, położyła się wygodnie, przykryła kołdrą i wtuliła swoją gładka twarz w miękką poduszkę, i zasnęła. Oddychała głęboko i była na początku jakaś niespokojna, ale potem uspokoiła się i oddała się w senną ekstazę. W szkole czuła się dobrze. Na lekcjach była aktywna, choć często odpływała w nieznane. Siedziała ze swoją dobrą koleżanką, a nawet można powiedzieć przyjaciółką – Oliwią. Dziewczyna zgrabna, mierząca 162 centymetry. Miła szare tęczówki, a delikatny makijaż akcentował ich piękno. Idealnie proste brązowe włosy spinała w kok albo kucyk. Miała mały, prosty nosek i wydepilowane brwi. Wystające kości policzkowe podkreślały całą jej niepowtarzalność. Interesowała się sportem, a w szczególności siatkówką. Uczyła się dobrze. Ubierała się w stonowane kolory: szary sweterek, pod to jakaś bluzeczka, a do tego jeansy. Na szyi nosiła srebrny łańcuszek, na którym wisiało nieduże serduszko z brylantem w środku. To był jej talizman, chronił ją. Była feministką. Mężczyźni irytowali ją, ale tatę uważała za swojego najlepszego przyjaciela – taka ”córeczka tatusia”. Chodził z nią na zakupy, pomagał jej w nauce, wspierał ją w trudnych chwilach… po prostu zawsze mogła na niego liczyć. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. - Błogosławieństwo!! – krzyknął jeden kolega z klasy Igi. Wszyscy pędem wybiegli z sali. Dwoje dyżurnych zostało w klasie i sprzątało ją. Szybko ułożyli ławki, dosunęli krzesełka, otworzyli okna, aby się przewietrzyło i wybiegli na korytarz cieszyć się chwilą wolności. - Co teraz mamy? – zapytała Iga. - Przerwę – odpowiedziała koleżanka, śmiejąc się, - No tak, ale po niej? – uśmiechnęła się. - Polski. - Faktycznie. - Idziemy dziś po szkole na jakiś soczek i ciasto? – zapytała Oliwia. - Bardzo chętnie. A gdzie poszły dziewczyny? - Chyba na stołówkę. - Aha. Kurde, ale się dziś źle czuję. - A co ci się dzieje? – zapytała zmartwiona przyjaciółka. - Nie wiem. Ostatnio chodzę jakaś osłabiona, rano wstać mi się nie chce… Masakra jednym słowem. - A byłaś u lekarza? - Nie i na razie nie idę. Zobaczymy, co będzie dalej. Pewnie to przez tą nieciekawą pogodę. - Może… Rozległ się dźwięk zwołujący na lekcję. Cała klasa stała pod salą numer 14 i czekała na panią polonistkę, która była również ich wychowawczynią. Kobieta bardzo miła, o zielonych oczach, blond włosach, gładkiej cerze i pięknym uśmiechu. Miała w sobie to coś do prawidłowego wykonywania swojego zawodu. Odpowiedzialna, a zarazem zabawna. Nie lubiła kłamstwa – gardziła nim. Zarażała ludzi dookoła swoim optymizmem. Cieszyła się z życia. - Dzień dobry – przywitała się z podopiecznymi. - Dzień dobry. Otworzyła dziennik i zaczęła sprawdzać listę obecności. Poszło jej to sprawnie, a potem podyktowała temat. - Zadałam wam w piętek zadanie, żebyście przyjrzeli się trzem obrazom. Może ten pierwszy opisze mi Florian. Chłopak wstał i flegmatycznie począł interpretować malunek. Szło mu to bardzo kiepsko. Jego zdania były niepoprawne gramatycznie, na co pani nie zwracała dużej uwagi. Chciała tylko, aby uczeń dokończył analizowanie obrazu. Następne dzieło omówiła dziewczyna o ciemnych oczach i brwiach, prostych, długich włosach imieniem Dagmara. Odpowiadała płynnie, spójnie i wyrażała się bardzo szczegółowo. Pani była bardzo zadowolona z jej wypowiedzi. Uśmiechnęła się tylko, a następne arcydzieło kazała przedstawić chłopakowi, który w ogóle nie interesował się nauką, a przesiadywanie na lekcjach, to była dla niego jakaś tortura. Mruczał coś pod nosem, ale nikt nie mógł zrozumieć, co mówił. Potem cała klasa wdała się w dyskusję i po chwili doszli do porozumienia. Iga nie włączyła się w dzisiejszą lekcję, mimo że uwielbiała język polski. Znowu zamyśliła się. Siedziała na krzesełku. Na stoliku miała kartkę, którą targała na coraz mniejsze kawałeczki. Coś ją gryzło. Wzięła głębszy oddech, a brwi uniosły się delikatnie do góry. Zapatrzyła się na widok za oknem: kilka drzew, na których wisiało jeszcze parędziesiąt żółto-czerwonopomarańczowych liści. Wiatr aksamitnie wprawił je w ruch, a przy mocniejszym podmuchu sprawił, że jakiś wirował chwilę w powietrzu, a następnie lądował przy wystających korzeniach drzewa. Jej oczy od niemrugania załzawiły się, a potem po policzku spłynęła jedna łza. Szybko otarła ją i wróciła do szarej rzeczywistości. - Co my teraz w ogóle robimy? – zapytała Oliwii. - Kończymy omawiać ten obraz w ćwiczeniach. - Aaa… dzięki. Jednak Iga nie mogła skupić się na lekcji. Jakoś wolała przebywać w swoim świecie zamyślenia. Tam nie musiała uważać na nic. Mogła po prostu zagłębiać się w swoich myślach i nie przejmować się, czy komuś się to podoba, czy też nie. Tam była inna. Beztroska jak dziecko, wolna jak ptak i niepowtarzalnie silna. I coś nagle oderwało ją od lekkości życia, a był to dzwonek sygnalizujący koniec lekcji. Wszyscy, jak zawsze pędem, wybiegli z sali i w pośpiechu wykrzykiwali: ”do widzenia”. Pani uchyliła okno, a następnie zamknęła salę. - Idziemy teraz na stołówkę? – zadała pytanie Oliwia. - My już byłyśmy – odpowiedziała Luiza, której czarne włosy lśniły w blasku korytarzowych lamp, a tego samego koloru oczy błyszczały jak kryształy. - A ty, Iga, idziesz? - Mogę się przejść. - My tu zostaniemy. - Ok. Przyjaciółki szły korytarzem w stronę stołówki, wymieniając jakieś zadania. Iga spojrzała przez okno na dwór. Mocny podmuch wiatru poderwał górkę pięknych kolorowych liści do tańca. Fruwały między suchymi gałęziami drzew, a potem jakby pozbawione życia, opadały na ziemię i czekały na następne zawirowanie. Na stołówce nie było tłumów, bo większość gimnazjalistów zjadła obiad na wcześniejszej przerwie. Dziś kucharki przygotowały zupę pomidorową, która cieszyła się uznaniem wśród konsumentów. Pomieszczenie nie było duże, ale przytulnie ozdobione. Trzy rzędy stołów ciągnęły się w równych od siebie odstępach, a w kącie stało biurko, na którym w wazonie ułożone były gałązki czerwonej jarzębiny. Obok widniała szafa, w której znajdowały się jakieś papiery i obrazki na gazetkę. Ściany odznaczały się swoją nietypowością. Pomalowane jednym kolorem, ale w dwóch odcieniach: ciemniejszym przy ziemi, jaśniejszym pod sufitem. Często panował tam gwar, mimo że nie było dużo osób. Każdy rozmawiał ze swoim towarzyszem, z którym przyszedł zjeść posiłek. Zawsze jeden nauczyciel obserwował uczniów i pilnował ich, aby dobrze się zachowywali. Iga i Oliwia podeszły do stołu z talerzami i łyżkami, wzięły po jednej sztuce i usiadły, a następnie nalały sobie zupę. - Jeszcze tylko jedna lekcja – cieszyła się Oliwia. - No, a potem odpoczynek w kawiarni… - westchnęła. - A tak… smacznego. - Dzięki, wzajemnie. Po obiedzie poszły do łazienki umyć ręce i poprawić fryzury, gdzie znalazły resztę swoich koleżanek. Laura stała obok lusterka i patrzyła na odbitą w nim postać: blond włosy profesjonalnie wywinięte we wszystkie strony, zielono-brązowe oczy, owalna twarz i biały uśmiech, brwi równo wyrwane i rzęsy mega wydłużone. Usta posmarowała błyszczykiem, a następnie szukała czegoś w torebce. Jej różowa bluzka ładnie prezentowała się z czarnym sweterkiem na zapinanie, a błękitne jeansy nadawały jasności temu strojowi. Z torby wyciągnęła zeszyt do matematyki i powtarzała ostatnie trzy lekcje. Miała bzika na punkcie tego przedmiotu. To było dla niej coś, co dawało jej szczęście. W tym mogła się wykazać – parkiet należał do niej. W prawym rogu stała natomiast pewna niebieskooka dziewczyna, o czarnych włosach ściętych na Emo i z opaską na nich, imieniem Eliza. Szczupła nastolatka ubrana w zielony T- shirt, szarą bluzę i czarne spodnie, słuchała jakieś muzyki z odtwarzacza MP3. Jedną słuchawkę miała włożoną do ucha, a druga leciutko kołysała się, zwisając w dół. W ten sposób Eliza wiedziała, o czym mówią jej koleżanki, a jednocześnie mogła wczuć się w hipnotyzująco-porywającą nutę Shakiry. Kochała zwierzęta. Nie miała jakichś specjalnych upodobań, ale cieszyły ją chwile, kiedy przebywała z nimi. Koło kaloryfera kucała rudowłosa w niebieskiej bluzie i szarych spodniach. Włosy miała spięte w dwa warkocze. Skóra twarzy była bardzo gładka, a jej duże zielono-morskie oczy zwracały szczególna uwagę. W ręce trzymała telefon komórkowy i pisała do kogoś sms-a. Uczyła się w miarę dobrze. Interesowała się sztuką piękną. Miała rękę do malowania. Kilka swoich prac wysłała na konkursy i zawsze coś wygrała. Tworzyła całą sobą, oddając się temu i wplatając w to całe serce. Nic naszego, co nie wychodzi z naszego wnętrza, nas samych, nie ma wartości ani zaklętej w sobie magii. Tylko robiąc coś z uczuciem, możemy być pewni, że kiedyś ktoś nas doceni. Dziewczyny, mimo odmienności swoich zainteresowań, gustów, zamiarów, spostrzeżeń, ubioru i wielu innych rzeczy, traktowały się jak rodzina, jak siostry. Zawsze sobie pomagały, mogły na siebie liczyć i wspierały się w trudnych chwilach. Nic i nikt nie było w stanie zniszczyć ich koleżeńskiej, a nawet przyjacielskiej więzi, którą budowały już od czasów podstawówki. Wiele razy zostały wystawione na próby, którym jednak nie uległy, i które pokonały dzięki swojej sile i wytrwałości. Przyjaciółki czuły się w swoim gronie bardzo dobrze i nie wstydziły się mówić o swoich uczuciach, problemach i miłosnych zawirowaniach. Ostatnia lekcja minęła nadzwyczajnie szybko i każdy był zadowolony, że nareszcie idzie do domu. Pani matematyczka o krótkich włosach, z okularami przykrywającymi małe, szaro-brązowe oczy i promiennym uśmiechem, rzekła na koniec: - Do domu zadanie 14. i 16. ze strony 99. Do widzenia. - Do wiedzenia. Wszyscy wybiegli uradowani i udali się do szatni, zmienić obuwie i zabrać kurtki. Oliwia i Iga wyszły ostatnie z klasy i, nie spiesząc się, szły korytarzem, a po chwili, gdy już nie było tłumów przy przebieralni, zabrały z niej swoje rzeczy. Następnie pożegnały się z Elizą, Luizą i Laurą i wyszły ze szkoły. Podmuch ciepłego wietrzyku obił się o ich gładkie policzki, stwarzając bardzo miłe uczucie. Delikatne promyczki słońca oświetlały ich postaci, a w oczach błyszczało światło życia. Kawiarnia stała niedaleko szkoły. Już kilka metrów od budynku ciągnął się aromat kawy pomieszany z zapachem szarlotki. Pomieszczenie zapełnione było ludźmi, którzy pociągali kolejne łyki kofeiny i delektowali się jej smakiem, dbając o to, by ta chwila trwała jak najdłużej. Iga zamówiła sobie cappuccino i karpatkę, a Oliwia sok i snikersa. Usiadły przy stoliku obok okna i widziały dzięki temu południowy miejski gwar. Lokal nie był duży. Żółty kolor ścian idealnie pasował do brązowych stołów i krzeseł. Dekoracje z czerwonych róż upiększały wnętrze, nadając mu niepowtarzalnego uroku. - Jak tam po weekendzie? – zapytała w pewnym momencie Oliwia. - Dzięki, dobrze. A u ciebie? - W miarę. - To znaczy? - Ok – odpowiedziała ze śmiechem Oliwia. - Aleś się rozgadała… - A mam ciche dni. - Dlaczego? - Nie wiem. Tak po prostu. - Rozumiem – powiedziała Iga i pociągnęła łyk napoju, który przed momentem przyniosła kelnerka. - Dobry ten snikers, a twoje ciasto jak smakuje? - Pyszne jest – włożyła kawałek do ust. - Do końca semestru zaledwie niecałe dwa miesiące, zdajesz sobie z tego sprawę?, a potem drugi i wychodzimy z tego gimnazjum. Żal mi wszystkich tych dni spędzonych razem, wygłupów na lekcjach czy innych, śmiesznych incydentów. - No jak sobie o tym myślę, to aż mi się tak dziwnie robi. W jednej chwili zostaniemy odłączeni od siebie, choć przez tyle lat spajali nas razem. To przykre. Zwłaszcza, że teraz tak dobrze nam się w klasie układa. - No… - zamyśliła się, a koleżanka westchnęła głęboko, po czym pociągnęła kolejny łyk cappuccino. Iga spojrzała przez okno. Nie zobaczyła tam nic, co by w dużej mirze przykuło jej uwagę: parę przechodniów, kilkadziesiąt samochodów, gdzieś jakieś drzewo. Tylko słoneczna poświata zainteresowała ją swoją niebanalnością i niezwykłością. Po chwili spojrzała na zegarek. Była 14:32. Brunetki zapłaciły i wyszły. Każda udała się w swoja stronę. Iga wyciągnęła z torebki odtwarzacz MP3 i znów wpadła w trans, z którego trudno było ją wyciągnąć. Każde kolejne rytmy delikatnie, jak kropelki deszczu po szybie, płynęły w jej uszach, przedostając się powoli do serca i szukając sobie tam jakiegoś przytulnego miejsca, wygodnego kąta. Weszła do domu, położyła torbę na ziemi i przywitała się: - Cześć mamuś! - Witaj córuś! Jak tam w szkole? - Całkiem dobrze. Poszła umyć ręce, a mama zapytała: - Chcesz pierwsze danie? - Nie, daj mi tylko drugie. - Dobrze, to chodź, siadaj przy stole. - Już, już. - A działo się coś ciekawego na lekcjach? - Dziękuję. Nie, jakoś dziś było spokojnie. - To fajnie. - A ty co robiłaś? - Byłam na mieście. Potem oglądałam chwilkę telewizję, a następnie ugotowałam obiad. - Aha. A tato kiedy będzie? - Pewnie około18., jak zawsze. - Faktycznie – powiedziała z uśmiechem Iga. 15-latka była jedynaczką, więc nic dziwnego, że mama się o nią troszczyła. Kobieta o jasnobrązowych włosach, morskich oczach i owalnej twarzy pracowała jako sekretarka w pewnej firmie u znajomego. Obecnie wzięła sobie urlop, który i tak się już pewnie kończył. Do pracy chodziła ubrana na elegancko: biała bluzeczka, na to jakiś żakiecik, a do tego czarna spódnica. Czuła się w tym bardzo kobieco i komfortowo, co również podkreślało jej urodę i atuty kobiecości. Wypowiadała się bardzo elokwentnie, była miła i wesoła. Optymistycznie patrzyła na świat. Bardzo dobrze gotowała. Dziewczyna kochała ją i doceniała to, jak wiele dla niej robi. Nie była dla niej tylko matka lecz również przyjaciółką, której mogła wszystko powiedzieć, zwierzyć się na każdy temat, pośmiać się, popłakać, czasami powygłupiać. To się nazywa prawdziwa mama: kochająca, opiekuńcza, dobra, wyrozumiała. Rodziców Idze można było pozazdrościć. Byli nadzwyczaj inni. Nie krzyczeli, ale dziewczyna i tak stosowała się do ich poleceń, choć równie dobrze mogła sprzeciwić się ich zdaniu. Taty w prawdzie nie było zawsze do18., czasami dłużej, ale zawsze potrafił znaleźć dla niej czas. Mimo że był zmęczony, przychodził do niej do pokoju, by powiedzieć zwykle „dobranoc” lub „słodkich snów”. Iga bardzo sobie to ceniła. Często powtarzała rodzicom, że ich kocha. Oni również jej to mówili. Ile szacunku dasz drugiemu człowiekowi, tyle otrzymasz od niego w zamian. Według tej zasady żyła Iga. Wreszcie wrócił tato dziewczyny - Tomasz. Ściągnął buty na werandzie, odłożył płaszcz. Wszedł do kuchni, położył teczkę, na półce i przywitał się ze swymi paniami: - Dzień dobry, moje drogie. - Witaj kochanie! Odpowiedziała żona. - Cześć tato! - Nałożyć ci zupę? - Poproszę. - Jak wam minął dzień? – zapytał w oczekiwaniu na odpowiedź, poszedł do garderoby przebrać się w coś bardziej wygodnego. - Hmm… a całkiem dobrze. Szkoła jak szkoła. Nauka i nauka- odrzekła Iga. - Ja również nie narzekam. Chodź już do stołu. - Idę, idę. - Smacznego! – powiedziały obie wraz. - Dziękuję. - To ja pójdę na górę do swojego pokoju. - Dobrze. Wzięła z lodówki butelkę soku jabłkowego i wyszła z kuchni. W swoim królestwie usiadła wygodnie w fotelowej huśtawce i odetchnęła głęboko. Zaczęła bujać się. Oparła głowę o oparcie, zamknęła oczy i poczuła, jakby ktoś wypompował z niej połowę życia, sił. W prawdzie ostatnio jej zdrowie miało jakieś kaprysy. Raz czuła się normalnie, a za kilka minut całkowicie osłabiona. Te zmiany samopoczucia męczyły ja bardzo. Położyła się na łóżku, przykryła delikatnie kocem i zasnęła. Tego teraz najbardziej potrzebowała. Doprowadzić się do normalności, równowagi. Czuła, że dopadła ją jakaś grypa. Jesienne dnie niosą ze sobą mnóstwo wirusów, którym ludzie sami nie podołają. Powieki drżały jej jakoś niepewnie, na czole i na plecach pojawiły się drobniutkie kropelki potu, jej ciało nie wiadomo z jakiego powodu delikatnie drgało. Przerzucała się z jednego boku na drugi, szukając odpowiedniej pozycji, której i tak nie mogła jakoś znaleźć. Potem uspokoiła się. Oddech się wyrównał, ciało uspokoiło się, a pot powoli znikał. Leżała teraz na łóżku, odnajdując siły, a na bladej twarzy pojawił się mało widoczny uśmiech. W pokoju unosił się zapach świeżego powietrza, które wpadało przez uchylone okno otworzone przez mamę Igi. Na policzku dziewczyny zagościło parę cieniutkich promyczków słońca, które dobijały się do wnętrza i przebudziły śpiącą. Iga otworzyła oczy, rozejrzała się dookoła. Nie pamiętała nawet, kiedy przeszła na łóżko. Usiadła, a potem rozciągnęła się i ziewnęła sobie. Poczuła mocny ból w całej głowie, który zdawał się rozprzestrzeniać po całym ciele. Wstała pomału i zamknęła okno, które najwyraźniej drażniło ją. Podeszła do lusterka. Otworzyła usta ze zdziwienia: brwi uniosła ku górze. Włosy miała powykręcane we wszystkie strony, a jej twarz kolorystycznie przypominała śnieg - kompletny brak życia i rumieńców, które często zdobiły lico dziewczyny. Zeszła na dół. - Dziecko!, co ci się stało? – zapytała mama. - Yyy… nie wiem właśnie. Poszłam na górę, położyłam się i zasnęłam, a teraz strasznie pęka mi głowa. - Poczekaj dam ci jakąś tabletkę i coś na wzmocnienie. Pokaż mi czoło. Dziewczyno!, ty masz gorączkę. Marsz mi do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę. - Dobrze. I wróciła do pokoju. Rozścieliła łóżko i przykryła się po same uszy. Iga nie czuła nawet jesiennej świeżości w swoim azylu, gdyż miała zatkany nos. Mama zaraz przyszła do niej z lekami, gorąca herbatą z cytryną i miodem i termometrem. Najpierw kazała zmierzyć jej temperaturę. Rzeczywiście była podwyższona. Zjadła tabletki, popijając je przygotowanym napojem. Poprawiła sobie poduszkę. Twarz wyrażała ból i cierpienie. Czuła się naprawdę źle. Nie przyznała się jednak mamie, że wczoraj dwa razy zasłabła, gdyż uznała, ze to nie jest w tym momencie ważne. Kobieta pogłaskała ją po głowie, potem pocałowała w czoło. Chciała włączyć jej telewizor, ale Iga sprzeciwiła się tej decyzji. Miała teraz ochotę poleżeć w łóżku i popatrzeć w niebo, które było dziś bezchmurne. Mama zostawiła ją. Dziewczyna wpatrywała się w miliony gwiazd, które rozświetlały swym blaskiem jej brązowe tęczówki. Księżyc, choć tak daleki, wydawał się być na wyciągnięcie ręki. Odsłoniła firankę, dalej fascynując się pięknem ciał niebieskich. Powieki, ciężkie od zmęczenia, padały na małe oczy dziewczyny i coraz bardziej chciało jej się spać, pomimo tego, że niecałą godzinę temu się obudziła. Przewróciła się na drugi bok, odchyliła delikatnie głowę do tyłu, pod którą włożyła róg kołdry. Po chwili spała już jak niemowlę. Rano mama zawołała: - Córeczko, wstawaj, idziemy do lekarza. - Co? - Wstań już. Zarejestrowałam cię do pani doktor. Musisz się pośpieszyć. - Ale mnie się nie chce wstać. - Chodź. - Czekaj, moment. - To masz jeszcze chwilkę. - Dobrze. Idze za nic w świecie nie chciało się dziś wstać. Ile razy próbowała się podnieść, tyle razy nie mogła dokończyć tej czynności, gdyż zabrakło jej sił. Chwilę jeszcze poleżała, a potem zaczęła się ubierać. Podeszła do lustra i zmyła wczorajszy makijaż, nakładając nowy. Twarz jej była blada jak ściana. Włosy spięła w kok i z wielką niechęcią zeszła na dół. - Chodź, zrobiłam ci kanapki. - Nie jestem głodna. - Zjedz choć jedną. - Nie, naprawdę dziękuję. - Dobrze, jak chcesz. A gotowa jesteś? - Tak. - To chodźmy. Poranny wietrzyk ochłodził twarze obu kobiet. Z ust leciała para, która unosiła się wysoko ku górze lub rozchodziła się na boki. Cały otaczający krajobraz dopiero budził się z nocnej ciemności oświetlany delikatnymi promieniami słońca, które wychylały się zza gęstych, jasnych chmur. Mama z córką szła między betonowym zgiełkiem rannego miasta, stawiając krok za krokiem w przerażającym milczeniu. Iga nie miała sił otworzyć ust. Coś dziwnego, że w ogóle przemieniała jakoś nogi. Wzięła mamę pod rękę i zasunęła się trochę wyżej, gdyż chłód dokuczał jej. Na ulicy był wielkie tłok, jak zwykle rano. Wszyscy spieszyli się do pracy. Kobiety prawie doszły do ośrodka zdrowia. Ciepło w pomieszczeniu od razu dało się poczuć. Iga jednak nadal była blada. Mama poszła do recepcji, a dziewczyna udała się w stronę wieszaka na ubrania i ściągnęła sobie kurtkę. Usiadła na jednym z plastikowych krzesełek, które w większości zajęte były przez chorych. Miliony bakterii fruwało niewidzialnie w powietrzu. Iga spojrzała na lampy i oślepiło ją na chwilę. Szybko zamknęła oczy i przetarła je dłońmi. Mama akurat wróciła z recepcji. W kącie stał mały stolik, na którym leżało kilkadziesiąt gazet. Córka wstała, wzięła jedną i zaczęła ją oglądać. Siedząc wygodnie na krzesełku, czekała na swoją kolej. Nie trwało to długo, gdyż po chwili dało się słyszeć jakiś altowy głos: - Pani Wanowicz. - O to my. Chodź córeczko. Kobiety weszły do gabinetu pani doktor. Był niewielki, ale przestronny. Po prawej stronie znajdowało się łóżko, na którym lekarka badała chorych. Naprzeciw stało biurko, na którym leżały karty pacjentów i jakieś długopisy. Obok, na krześle, siedziała kobieta o brązowych oczach, czarnych cieniowanych włosach i z mocnym makijażem. Na szyi powieszony miała stetoskop, a biały fartuch przykrywał jasną bluzeczkę. Otworzyła zeszyt chorób Igi i zapytała: - Co się dzieje? - Moja córeczka jest jakaś blada, nie ma apetytu, wczoraj miała podwyższoną temperaturę i bolała ja głowa. - Aha. Sprawdźmy to. Kochana, podnieś podkoszulek do góry i oddychaj głęboko. Teraz odwróć się. Pokaż gardełko – spojrzała do środka, a potem dotknęła ją koło uszu. – Już wszystko wiadomo. Dziewczyna ma delikatnie powiększone węzły chłonne i brak jej witaminy C. Niech poleży jakiś tydzień. Jeżeli nic się nie poprawi, to proszę się zgłosić ponownie. - Dobrze. - Proszę – podała jej receptę. - Dziękujemy. Do widzenia. - Do widzenia. Iga ubrała się i wyszła wraz z mamą na zewnątrz. Teraz było trochę cieplej, ale niezadawalająco. Po drodze wstąpiły do apteki po lekarstwa. Alina, mama dziewczyny, zrobiła jej Ferwex, a ona poszła pod pierzynę. Zaczynała się nudzić, choć nie zdarzało się jej to często. Spojrzała na telefon. Miała dwa sms-y od Oliwii. Pytała, dlaczego jest nieobecna dziś w szkole. Odpisała. Chwile potem przyszła mama z lekarstwami. Dziewczyna zażyła je. - A włączyć ci telewizor? – zapytała zatroskana Alina. - Nie. Podaj mi, jakbyś mogła, tę niebieską książkę z półki. - „Tam gdzie spadają anioły”? - Tak. - Proszę. - Dziękuję. - Jakbyś czegoś chciała, to wołaj. - Dobrze. Mama zeszła na dół i zaczęła sprzątać. Najpierw wzięła się za łazienkę, której wymiary to zaledwie 2,5 na 2.5 metra. Ściany koloru morskiej bryzy nadawały temu pomieszczeniu specyficznego wodnego klimatu. Półokrągła wanna stała pod oknem, które zasłaniała turkusowa żaluzja. Prysznic z aksamitną jasną zasłonką o nowoczesnej, prostej formie idealnie wtapiał się w tło, zaś ciemny niebieski dywanik kontrastował się z nim, co podkreślało całe piękno pomieszczenia. W rogu stała toaleta. Jednak dominującą rzeczą było duże, owalne lustro oprawione w barokowe ramy. W zwierciadle przeglądał się finezyjny, złocony żylandor z kryształkami. W słoneczne dni promienie słońca wpadające przez okno odbijały się w nich, tworząc świetliste mozaiki. Mała biała umywalka stała tuż po lustrem, a obok niej widniała metalowa półeczka, na której położone były ręczniki w kolorze granatu. Wnętrze dodatkowo upiększały jasne mebelki, na których mieściły się wszelkiego rodzaju kosmetyki, zarówno damskie, jak i męskie. Szampony, odżywki i olejki zapachowe znajdowały się na wannie, aby kąpiący miał do nich szybki dostęp. Cytrynowy akcent salonu działał odprężająco i pozwalał na otrzymanie dobrego humoru. Duzy stół z wygodnymi krzesłami i kanapą pozwalał się zrelaksować po całym ciężkim dniu pracy. Naprzeciw łóżka, na ścianie, wisiał ogromny telewizor, który nadawał trochę osobowości całemu pomieszczeniu. Natomiast ogromna lampa rozświetlająca to miejsce, przepełniała go pozytywną energią, która wzmacniała więzi rodzinne. Całość wypełniały czarne meble ze złotymi uchwytami, a dodatkową dekoracją stały się kwiaty, których ogromne liście kontrastowały ze słonecznością ścian. Pokój obok był zupełnym przeciwieństwem salonu. Czasami ludzie zapominają, że sypialnia to nie tylko miejsce, w którym zasypiamy, ale tez takie, w którym się budzą. Nasycenie tego pomieszczenia mobilizującymi, energetycznymi barwami, takimi jak purpura, pozwala z większym entuzjazmem witać nowy dzień. Ładnie też kontrastowało się z bielą mebli i puszystym dywanem przy łóżku, który zajmował dominującą cześć pomieszczenia. Zamiast szafek nocnych widniały dwie długie, niskie półki, na których położone były płaskie lampki. Obrazy na ścianach idealnie zapełniały wnętrze, ale nadal było przejrzyście i prosto. Iga wciągnięta książką pochłaniała kolejne litery z takim zapałem, aż czasami zapomniała wziąć oddech i musiała przerwać, by po chwili móc z powrotem wrócić do wykonywanej czynności. Jej oczy często łzawiły. Koło dziewczyny, na stoliku, leżało mnóstwo zasmarkanych chusteczek higienicznych. Ostatni łyk herbaty sprawił, że gardło znów się nawilżyło, dzięki temu lepiej się jej czytało. Dochodziła dwunasta, a dziewczyna była tylko o czterech gryzach kanapki, które musiała zjeść przed spożyciem leków. Nie miała apetytu. Bladość twarzy wciąż nie znikała, ale na szczęście nie powiększała się. Usta przybrały krwistoczerwony kolor. Każdy kolejny wyraz rodził nowe napięcie, a brwi Igi co chwilę zmieniały kształt i położenie. Potem przyszła mama, trzymając w ręce tacę, a na niej talerz zupy i ciepłą herbatę z cytryną, Alina zrobiła dzisiaj pomidorową z ryżem, taką, jaką najbardziej lubiła jej córka, ale ona tylko powiedziała: - Nie jestem głodna. - Córuś, ale musisz coś jeść. - Mamo, naprawdę nie mam ochoty. - Ale to twoja ulubiona, pomidorowa. - Tak, wiem. To może później zjem. Weź ją teraz na dół. - Jak chcesz… – na twarzy matki widać niezadowolenie i zmartwienie stanem córki, który był bardzo przejmujący. – A pokaż głowę – dziewczyna przybliżyła się w stronę kobiety, która dotknęła jej czoła. – Gorące, pewnie masz gorączkę. - Może. - Wiesz co, odłóż książkę i prześpij się troszeczkę. Oczy ci łzawią. - Muszę? - Dobrze by było. - No ok – powiedziała z wielką niechęcią i odłożyła dzieło Terakowskiej. - Śpij dobrze. Otworzę ci okno, żeby wleciało tu jakieś świeże powietrze. - Dobry pomysł – i przewróciła się na bok, wyciągając jedną nogę z pod kołdry i nakładając ją na swoje ciało. Alina wróciła do salonu i włączyła sobie telewizor. Skakała między kanałami, nie mogąc znaleźć sobie nic odpowiedniego. Jeden program był mało interesujący, inny zaś przerażająco głupi. Nie mając co robić, sama położyła się i zasnęła jak Iga. Dziewczyna nie mogła nic przełknąć. Całymi dniami faszerowała się literkami z książek i lekami. Jej normalny posiłek wynosił dwa lub trzy kęsy kanapki, które obowiązkowo musiała zjeść. Przez tydzień schudła 2 kilogramy. Nie miła siły wstać do ubikacji. Kaszel doprowadzał ją do nocnych duszności, które odbierały jej coraz więcej energii. Dziennie jadała jakiegoś banana i jogurt, a to jeszcze wtedy, gdy miała ochotę do jedzenia. Alina załamywała ręce. Nie wiedziała, co miała robić. Tato tez martwił się o swoją księżniczkę. Urlop skończył się mamie już trzy dni temu. Zaraz po pracy pędem biegła do córeczki, by towarzyszyć jej. Dziewczyna często w dzień spała, mimo że nocą również wpadała w sidła ciemności. Organizm nie był w stanie monotonnie pracować. Musiał nabierać sił, których dostarczał mu właśnie sen. To był początek jej końca… Lecz pewnego dnia, wraz ze schodem słońca, obudziła się nadzieja. Stan dziewczyna znacznie się poprawił. Nocne kaszle powoli ustawały, a bladość twarzy rozmyła się, robiąc miejsce różowoczerwonym rumieńcom. Jakaż wielka radość zagościła w sercach rodziców, kiedy wrócił córce apetyt. Organizm robił się coraz silniejszy, a uśmiech pojawiał się częściej. Wszystko w około promieniało. Przez okna wpadały promyczki słońca, rozświetlając morskość ścian. Iga czuła się zdecydowanie lepiej i chciała już iść do szkoły. - Jeszcze dzisiaj zostaniesz w domu, a pojutrze będziesz mogła już iść. - A może już jutro pójdę? - Raczej nie. Musisz nabrać sił. - Hmm… – westchnęła. – Ale nie muszę już leżeć – zaproponowała. - Umowa stoi – i przybił piątkę córce. Obie kobiety były zadowolone ze swojego kontraktu. Alina musiała już iść do pracy i zostawiła córkę samą, która jednak doskonale dawała sobie radę. Zrobił płatki z mlekiem, a gdy je zjadła, poszła do swojego pokoju i sprzątała w półkach. Najpierw ułożyła ubrania, dzieląc je w zależności od typu. Część zawiesiła w szafie na wieszakach, a pozostałe złożyła w kostkę. Kolejne było biurko, w którym trzymała jakieś papiery i gazety. Potem jednak organizm żądał odpoczynku, więc dziewczyna położyła się, gdyż bardzo chciała iść pojutrze do szkoły. Stęskniła się za koleżankami, za lekcjami i w ogóle za szkolnym klimatem. Szkoła odebrała jej to, co sprawiało jej szczęście, ale już za kilkadziesiąt godzin mogła do tego wrócić. Dzień był dziś bardzo promienny i radosny, choć powiewał słaby wietrzyk, który porywał w górę kolorowe liście. Delikatne słońce odbijało się w przeźroczystych szybach budynków. Wielu ludzi szło zatłoczonymi ulicami w przeróżnych kierunkach miasta, a ich włosy wirowały we wszystkie strony. Z roślin powoli uciekało życie, a te usychały i wtulały się w powierzchnię ziemi. Trawa żółkła, a drzewa świeciły nagimi konarami. Jesień była w pełni, ale poranki bywały chłodne i mroźne. Gdzie się spojrzało, tak widać było tę porę roku. Żyła w ciemnobrązowych kasztanach i żółto-brązowych żołędziach, które sprytne wiewiórki chowały w swych dziuplach. Skryła się jasnym słońcu i puszystych chmurach na niebie, czuło się ją w powietrzu. Tańczyła z kolorowymi liśćmi, spadała z małymi kropelkami deszczu, towarzyszyła gołym drzewom, wirowała między budynkami, obijała się o ciepłe policzki przechodniów. Była wszędzie: w parku, w ogródku, w domu czuło się jej klimat, aurę. Ludzie żyli nią. W szkole czuła się bardzo dobrze. Towarzystwo koleżanek poprawiło jej humor i samopoczucie. Uśmiech ciągle gościł na jej twarzy, a blado-czerwone wypieki dodatkowo ją upiększały. Dziewczyna wyspała się tej nocy i była szczęśliwa. Większość kolegów i koleżanek stęskniła się za nią i wypytywała, jak się czuje. Na lekcjach uważała i choć narobiła sobie zaległości, i tak dobrze rozumiała przerabiany materiał. Pogoda była dziś równie piękna jak wczoraj, a nawet jeszcze ładniejsza. Słońce już dawno nie wydawało z siebie takiej świetlistej mocy – jakby doładowywało Igę, która z wielką przyjemnością przyjmowała to wzmocnienie. Chmury prawie wcale nie zasłaniały błękitnego nieba. Gdy dziewczyna siadła koło okna, to promienie słońca przyjemnie masowały jej policzki. Iga oddychała tym pięknem, napawała się jego słodkim aromatem, usiłując trwać w tym stanie jak najdłużej. Już dawno nie czuła w sobie tyle energii do życia. Choroba nie pozwalała jej wykonywać nawet najprostszej czynności. Najmniejszy ruch osłabiał ją. Jednak miała mamę i tatę – rodziców, którzy troszczyli nią, jak o największy skarb. Robili herbatki, przynosili tabletki – czuwali nad jej zdrowiem. Iga miała bardzo dobrych, czułych, opiekuńczych i wspaniałych rodziców, którzy po prostu kochali ją. Jakże wiele dzieci w jej szkole miało przeciwną sytuację. Mimo że się do tego nie przyznawali, dużo osób zauważyło to. 15-latka doceniała swoich rodziców i odwzajemniała ich uczucia. Starała się nie miąć ich zaufania do niej. Lepiej przecież żyć z ludźmi w zgodzie, szczególnie z tymi najbliższymi. - Ej dziewczyny, jak myślicie, ćwiczyć czy nie? – zapytała Iga swoich koleżanek przed lekcją wychowania fizycznego. - To zależy jak się dziś czujesz. - Hmm… na bardzo dobrze, znaczy się zupełnie inaczej niż przez ostatni tydzień. Taka silna jestem. - Ja ci radzę, żebyś sobie dzisiaj odpuściła – powiedziała zatroskana Oliwia. - Czemu? - Jesteś zaraz po chorobie. - Ale czuje się naprawdę ok – rzekła. - Jak tam chcesz. - Ćwiczę! – Krzyknęła, a w głosie słychać było szczęście i optymizm. Rozgrzewka była dzisiaj bardzo wyczerpująca, ale po Idze nie było znać większego zmęczenia niż u innych dziewczyn. Każda z nich miała czerwone wypieki, a na czole pojawiły się malutkie kropeleczki potu. 15-latka stała teraz przy oknie, głęboko oddychała i poprawiała sobie kucyka. Krew w jej żyłach płynęła szybciej, a kiedy niechcący piłka jednej z koleżanek uderzyła ją w nogę, wcale niemocno, zaraz wyskoczył w tym miejscu jasny siniak. Iga nie wiedziała, dlaczego tak się stało… Na pierwszej lekcji wf-u dziewczyny ćwiczyły rzuty do kosza, dwutakty, podania górą i dołem, z kozła i lobem, ponieważ na drugiej miały zagrać w czteroosobowych drużynach w koszykówkę. Wszystkie były za. Bawiły się świetnie, gdyż gry zespołowe polegają właśnie na dobrej zabawie, na mile spędzonym czasie w gronie znajomych. Może nie każda miała dziś udany dzień i nie zawsze trafiała do kosza, ale mino to doceniała wspólną rozrywkę. Iga starała się dziś z całych sił, ale Oliwia ciągle powtarzała: - Iguś, proszę cię, odpocznij sobie. Widzę, że coś się dzieje. - Ależ właśnie czuję się dobrze. Iga sama nie wiedziała, czy naprawdę czuje się dobrze, czy tylko sobie tak wmawia, by skryć w sobie resztki choroby, te niedoleczone, gdyż o przedwczorajszym małym osłabieniu nie wspominała nikomu, bo nie uznała tego za coś poważnego. Oddech był nierówny, nogi zaczęły bardzo delikatnie drżeć, co z czasem potęgowało się, a twarz dziewczyny zamiast być czerwona ze zmęczenia, świeciła bladością. Wszystkie koleżanki z jej drużyny były obstawione przez przeciwniczki, a tylko Iga stała wolna. Oliwia podała jej piłkę. Ona złapała ją i chciała ruszyć w stronę kosza, ale rywalka stanęła jej na drodze, więc zrobiła unik, który skończył się tragicznie. To stało się tak szybko, że nikt dobrze nie potrafił, a nawet nie chciał odtworzyć tej chwili w pamięci. Zawodniczka z innej drużyny podniosła ręce w górę, nie pozwalając rzucić do kosza. Do końca lekcji zostały dwie minuty. To miała być ostatnia akcja. Kiedy Iga oderwała jedną nogę od parkietu, nagle jej organizm dosadnie odmówił posłuszeństwa, jakby chciał się zemścić za to, że nie posłuchała Oliwii… Upadła na ziemię – zemdlała. Pogoda natychmiast pochmurniała. Ciemne chmury pochłonęły w swoje sidła złociste słońce, które nie mogło się w żaden sposób bronić. Zrobiło się szaro i posępnie. Nikt prócz Oliwii nie zauważył tego zjawiska. Nawet liście na zgniłozielonej trawie utraciły swój magiczny blask i ciepło kolorów. Śpiew małego wróbelka, który stał na nagiej gałęzi dębu, przycichł, a z czasem zamilkł. Wszystko straciło połowę życia i jakby posmutniało – było odbiciem Igi, której bezwładne ciało leżało rozłożone na sali gimnastycznej i nikt nie wiedział, co się jej stało. Natychmiast podbiegła do niej pani wuefistka. Kazała odsunąć się dziewczynom, by nie zabierały tlenu Idze, którego teraz potrzebowała. Dziewczyna długo nie dochodziła do siebie. Nauczycielka nakazała zadzwonić po karetkę. Wszystkich zgromadzonych ogarnął wielki strach o chorą, a w szczególności jej przyjaciółki. Nerwy nie pozwalały myśleć racjonalnie. Nic nie było teraz ważniejsze od leżącej na środku sali młodej, bladej kobiety. Karetka przyjechała szybko. Zaraz zabrali się do swoich obowiązków. Pani kazała dziewczynom udać się do szatni, aby się przebrały, a potem poszły na lekcje. Żadna z nich jednak nie miała ochoty iść na zajęcia. Po prostu nie byłyby w stanie wysiedzieć na nich i jeszcze słychać o czymś, co w tym momencie najmniej by je interesowało… Pielęgniarze nie mieli dobrych wieści. Ich twarze wyrażały wielką niewiadomą. Zabrali dziewczynę ze sobą. Zaraz sekretarka szkoły powiadomiła mamę Igi, która nie wiedziała, co robić. Nagle w jej głowie pojawiło się milion myśli wzajemnie wykluczających się. W oczach pojawiły się łzy na wiadomość, że jej córka pojechała do szpitala. Ubrała płaszcz, a wychodząc, powiedziała koleżance, żeby ja zastąpiła. Była cała roztrzęsiona. Złapała pierwszą lepszą taksówkę, a po chwili stała już na szpitalnym korytarzu i domagała się choć małej informacji na temat stanu jej córki, ale nikt nie udzielił jej żadnej odpowiedzi. Nerwy pożerały ją, a bojaźń towarzyszyła temu stanowi. Jej twarz wyrażała niepewność. Chodziła po całym pomieszczeniu i rwała włosy z głowy. Oczy znów wypełniły się łzami. Schowała głowę w rękach i oddychała bardzo niespokojnie. Nie wiedziała, co ma robić. Wszyscy przechodzili obok niej w biegu i nawet nie zwracali na nią uwagi. Żółte ściany szpitala zlewały się z rażącym światłem lamp, które dawały jakby nadzieję i spokój. Alina siedziała na zielonym krzesełku i nadal czekała na jakąkolwiek wiadomość. Jeszcze chwila, a wyszłaby z siebie, ale na szczęście pewien starszy lekarz, siwy, z króciutką brodą, o szarych oczach dających otuchę, oparcie, w białym fartuchu i ze stetoskopem na szyi oraz z notesem w ręce, podszedł do siedzącej kobiety, która traciła już zmysły i oznajmił: - Wszystko jest w porządku, ale zatrzymamy jeszcze córkę na rutynowe badania. - Ale pani doktorze, co jej się stało, dlaczego zemdlała? – wypytywała roztrzęsiona sekretarka. - Przyczyną mogło być wszystko: wyczerpanie na wf-ie, niedoleczona choroba, odwodnienie. Oj jest wiele tego. - Moja córeczka właśnie była chora, ale czuła się znacznie lepiej, wiec pozwoliłam jej wrócić do szkoły, bo bardzo mnie o to prosiła. Czy ja jej zrobiłam krzywdę? - Ależ nie, droga pani. Tego przewidzieć pani nie mogła. Wszystko jest już pod kontrolą. Może pani iść do córki. Pytała o panią. - Kamień z serca. Dziękuję. - Nie ma za co – i odszedł, żegnając kobietę serdecznym spojrzeniem, a ta uradowana pobiegła do swojej pociechy. Sala, w której leżała, była mała, a na wprost drzwi widniały okna, przez które wpadała szaruga dzisiejszego dnia. Wszystko straciło chęć do życia. Nawet listek, który oderwał się od suchej gałęzi, smutno leciał w dół, by opaść na zimną ziemię. Jego kolor stracił swoją niepowtarzalną barwę. Taka pogoda działała melancholijnie na humory chorych i personelu. Nikt nie czuł się dziś dobrze, a wręcz bardzo źle. Większość miała obniżone ciśnienie. Wiatr obijał się o szyby okien i wydawał przeróżne rytmy, które czasem przerażały głuchą tajemnicą, a innym razem delikatnie cichły, po czym znów wybuchały jak wulkan. Do tego duże krople deszczu dodawały masę nowych dźwięków, które tworzyły nadzwyczajną melodię zapełniającą głuchą ciszę. Liście na dworze topiły się w brudnych kałużach i traciły życie, już nie odzyskując go. Robiły się ciemne, a wilgoć sprawiała, ze rozpływały się i znikały niczym ptaki odlatujące na zimę, teraz wszystko było inne, a tylko przytulna sala szpitalna dawała trochę ciepła i rodzinnej atmosfery, pozwalając zapomnieć o kaprysach pogody. Życzliwe pielęgniarki rzetelnie wykonywały swoją pracę, choć one również dziś nie miały dobrych humorów. Jedna z nich podeszła do Igi, uśmiechnęła się i rzekła: - Witaj słonko, muszę się wkłuć do twojej żyły, abym mogła podać ci kroplówkę. Poczujesz delikatny ból, jakby ugryzł cię komar, a potem już będzie dobrze. - Ok. Rudowłosa specjalista ostrożnie i prawie bezboleśnie wkłuła się w żyłę chorej i podłączyła kroplówkę, w której rozpuszczone byłe leki wzmacniające. Jej oczy, choć szare, dawały tyle szczęścia i otuchy, ile można było sobie tylko wyobrazić. Strój służbowy miała białego koloru, a tylko niebieskie, wygodne pantofle odróżniały się od całego zestawienia. Tusz wydłużał rzęsy i nadawał im maksymalnych rozmiarów. - I jak, bolało? - Prawie nic nie poczułam. - To się cieszę. Iga pożegnała ją życzliwym spojrzeniem. Mama, już w zupełnie innym stanie niż przed trzema godzinami, siedziała koło łóżka córki i gładziła ją po głowie. Tato nie mógł zerwać się z pracy, więc miał przyjechać do szpitala po wykonaniu swoich obowiązków. Szef Aliny zadzwonił do niej, żądając wyjaśnień, które kobieta natychmiast mu przedstawiła. Zrozumiał, ale jutro kazał wstawić się na swoim stanowisku pracy. Sekretarka obiecała, że przyjedzie. Iga czuła się teraz, jakby się nie czuła. Siniak na nodze, który powstał od uderzenia piłką, nadał wyróżnił się na tle słabo kremowej kończyny. Lekarz nie zauważył tego zjawiska, a chora sama nie chciała go o tym informować. Wieczorem miał przyjść na obchód. Inne pacjentki, które przebywały w tej samej sali co 15-latka, były mniej więcej w jej wieku. Wszystkie miłe i kulturalne, a co najśmieszniejsze, każda z nich to brunetka. Dziewczyny miały w swoim pokoju telewizor i przynajmniej się nie nudziły w czasie swoich chorób. Oczywiście prowadziły ze sobą przeróżne rozmowy, chodziły na świetlice, grały w jakieś zajmujące gry… – dobrze spędzały razem czas. Mama Igi poszła do szpitalnego sklepiku kupić jej jakiś sok. Nastolatka spojrzała przez okno. Ciemność rozścielała się na zewnątrz i widać było świecące, małe gwiazdeczki, które upiększały niebo. Oddychała głęboko i podrapała się po ręce, a igła z wenflonu delikatnie ukłuła ją. W tym momencie do sali wszedł tato Igi i z wielkim strachem w oczach podszedł do niej i pocałował ją w czoło. - Córeczko moja, jak się czujesz? - Cześć tato. Dobrze, już całkiem dobrze. - Ale co ci się stało. - Nie wiem. Na wf-ie zemdlałam i więcej nie pamiętam. - A gdzie mama? - Poszła po sok. - Aha. A ona coś wie? - Wiem tyle, że rozmawiała z doktorem. Właśnie weszła Alina, kierując miłe spojrzenie w stronę swojej rodziny. Usiadła na krześle i położyła sok na półeczkę obok łóżka. Tato poprawił córce poduszkę. Iga była szczęśliwa, że ma koło siebie rodziców. Zbliżała się godzina dwudziesta i doktor miał przyjść na obchód. Właśnie podszedł do pacjentki, która leżała naprzeciw Igi. Wszystko poszło mu sprawnie, a po chwili był już przy 15-latce. - I jak się czujemy? – zapytał. - A nawet dobrze, choć mogłoby być lepiej. - Boli cie coś? - Nie, wszystko jest ok. - To jutro zrobimy badania, a teraz odpoczywaj. - Dobrze. Tato Igi poszedł za lekarzem, aby zapytać o zdrowie swojej ukochanej córeczki: - Panie doktorze, co się stało mojej córce? - Mówiłem już małżonce. To nic poważnego. Wszystkiego dowiemy się po badaniach. - Aha. Dziękuję. - A teraz proszę jechać do domu. Dziewczyna musi odpocząć. - Dobrze – wrócił do sali. – My córeczko jedziemy do domu, bo pan doktór kazał ci odpocząć. Śpij spokojnie – pocałował Igę w czoło. - Dobranoc – powiedziała mama i pogłaskała ją po głowie. - Pa. Mamo?! - Tak? - Przynieś mi następnym razem MP3. - Oczywiście. Kochamy cię. Pa pa. - Ja was też. Cześć. I została sama. Przykryła się, a potem przełożyła na bok i widziała wszystko, co było za oknem. Wieczorna ciemność mieszała się ze szpitalnymi lampami, które oświetlały budynek z zewnątrz. Gwiazdy tworzyły przedziwne konstelacje, a pełnia księżyca dawała ogromne światło, które wbijało się do sali i padało na twarz Igi, której łóżko stało przy oknie. Nagie gałęzie drzew kołysały się raz w jedną, raz w drugą stronę w rytm poddawany przez wiatr. Współlokatorki z jej sali już położyły się spać, a ich senna wyobraźnia obudziła się. 15latka leżała wtulona w poduszkę, a poświata księżyca odbijała się w jej ciemnych tęczówkach. Zamknęła oczy, a w uszach słyszała medytacyjne melodie, które co wieczór słuchała. Noc była piękna. Wiatr szumiał, podrywając wszystko w górę. Ciemna szata zasłaniała niepożądany strach. Dziewczyna odetchnęła głębiej i poczuła jakiś ucisk w brzuchu. Pomasowała go ,ale gdy przycisnęła mocniej ból powracał. Teraz najdrobniejszy ruch powodował cierpienie. Leżała więc ciągle w tej samej pozycji i delikatnie wdychała powietrze. Nie mogła zasnąć. Mimo że miała zamknięte oczy, sen nie gościł na jej powiekach. Niebo zrobiło się jakby niespokojnie, tak samo, jak Iga. Zaatakowały go czarne i szare chmury. Gwiazd nie widać było wcale, a księżyc, choć próbował uwolnić się z ich sideł, nadal w nich tkwił. Światło zniknęło – zgasło. Iga również pobladła – przygasła. Ból brzucha nasilał się, mimo bezruchu dziewczyny. Za oknem pogoda wraz z mocniejszymi uciskami pogarszała się. Jakieś dziwne kłębowe potwory walczyły między sobą na niebie, zasłaniając całe jego piękno. Każde starcie powiększało cierpienie 15-latki. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, które potem powoli spływały po jej białym policzku, a w tej samej chwili na dworze zaczął padać deszcz, którego krople równie wolno spływały po salowych oknach. Ból stał się już nie do wytrzymania i Iga zadzwoniła dzwoneczkiem, który służył do powiadomienia, że chory coś chce. Pielęgniarka natychmiast przybiegła i zapytała: - Co się stało? - Nie wiem. Boli mnie tak strasznie brzuch – dziewczyna skuliła się. Kobieta wybiegła na korytarz i krzyknęła: - Pani doktorze!, szybko do sali numer 14. - Co się dzieje? - Dziwny przypadek. Dziewczyna skarży się na ból brzucha. - Proszę podnieść koszulkę. Gdzie boli? - Tu po lewej – powiedziała, a jej twarz wyrażała wielkie cierpienie. Lekarz ucisnął ją w tym miejscu, a ta krzyknęła z bólu. Potem wybadał cały brzuch i rzekł: - Siostro, proszę przygotować ją do USG jamy brzusznej i do morfologii krwi obwodowej. - Dobrze. - Jest już doktor Rutostańczyk? - Tak. - To proszę mi tu go zawołać. Pielęgniarka zrobiła to, o co została poproszona. Następnie przewieziono dziewczynę na oddział ginekologiczno-położniczy, by zrobić jej badanie. Ból nie znikał. Iga leżała teraz na wygodnym łóżku, a starszy mężczyzna z okularami na nosie, które przysłaniały zielone tęczówki, z czarnymi, krótki włosami i z ładnym uśmiechem roztarł na brzuchu 15-latki specjalny krem, dzięki któremu mógł swobodnie ślizgać się po ciele charakterystycznym urządzeniem, które pokazywało to, co chora miała wewnątrz. Wynik był zły, nawet bardzo zły. Śledziona i wątroba powiększyły się, stąd ten ból. Lekarz zrobił skwaszoną minę, która nie wróżyła nic dobrego. Iga nie miała siły zapytać, co się dzieje. Morfologia krwi obwodowej wykazała leukocytozę, czyli zwiększoną liczbę białych krwinek, która stale się powiększała. Poziom limfocytów był bardzo wysoki i wynosił powyżej 90000 na mm3. Stwierdzono umiarkowaną niedokrwistość: poziom hemoglobiny – 8,7g/dl; hematokryt – 25,7%; leukopenię – 2,5x109/l oraz trombocytopenię – 59x109/l. Nie był to dobry znak. Doktorzy przewidywali coś, ale woleli nie wyłaniać tego na światło dzienne. Udali się do swojego pokoju, a pacjentkę odwieźli do sali. - Cholera, limfocyty zwiększyły swoją ilość. Do tego śledziona i wątroba powiększona. - Białaczka? – myślał głośno doktor Lariton, który gładził się po brodzie i patrzył na trzymane w dłoni wyniki badań. - Na to wygląda. Musimy zrobić dokładniejsze badania. Na początek rozmaz krwi. - Dobrze, a co dalej? - Jeżeli potwierdzi to nasze objawy, to dziewczynę będziemy musieli przewieźć do szpitala specjalistycznego, bo tu nie mamy odpowiedniego sprzętu. - Zgadzam się, a powiadomiłeś rodziców? - Właśnie miałem taki zamiar. - Ok. Ja idę na obchód. Pogoda nieco się poprawiła. Słońce pukało do sali i wniosło trochę radości. Kilka szarych ptaków fruwało w powietrzu i ćwierkało coś między sobą. Sikorki natomiast dziobały słoninę z przyszpitalnego karmnika. Iga spała, choć był to sen bardzo niespokojny, a jej powieki ciągle drżały. Współlokatorki rozmawiały ze sobą, ale zważały też na to, aby dać odpocząć swojej towarzyszce, która przez całą noc nie zmrużyła nawet na chwilę oczu. Wiatr, który stukał o szyby, utulał śpiącą i jakby mówił, żeby całkowicie oddała się sennym marzeniom. Teraz Iga uspokoiła się. Oddech uregulował się, a ból nie dawał się tak odczuwać jak w nocy. Do sali weszli rodzice, których przepełniał niepokój o córkę. Nie chcieli jej teraz budzić, ale ona potrzebowała ich w tym momencie. Czułą ich obecność, gdyż na twarzy ukazała delikatny uśmiech. Mama chwyciła dziewczynę za rękę , a w jej oczach zabłysnęły łzy. Tato usiadł na krześle obok łóżka i głaskał ją po jej kręconych włosach. Jego tęczówki również załzawiły się. Strach o córkę był tak ogromny, że nie mieścił się w ich wnętrzu. Była ona ich oczkiem w głowie, małą księżniczką, której mogliby poświęcić wszystko. Ich miłość wzrastała z każdym dniem. Iga nadal spała. Rodzice poszli do gabinetu lekarskiego, by dowiedzieć się czegoś więcej, gdyż kiedy weszli do szpitala, od razu udali się do swojego dziecka. - Dzień dobry. - Dzień dobry. Państwo do kogo? - My do doktora Rutostańczyka. - Niestety właśnie się państwo z nim minęliście. - Bo my chcieliśmy się zapytać o naszą córeczkę. - A nazwisko? - Wanowicz. Iga Wanowicz. - Aha. Hmm… mamy pewne obawy, ale wszystko wyjaśni się po dokładniejszych badaniach. - Ale jakie to obawy? – zapytał zdenerwowany Tomasz, tato Igi. - Przypuszczamy, że państwa córka może mieć... – jego głos zadrżał i złamał się, ale po chwili dokończył – może mieć białaczkę. - Co! Białaczkę?!! – krzyknęła Alina, która była jednym kłębkiem nerwów. Jej nogi odmówiły posłuszeństwa i prawie upadła, ale na szczęście złapał ją jej mąż. Doktor szybko podał krzesło i rozpuścił jakiś lek w wodzie, i kazał wypić to bladej kobiecie. - Niech pani odpocznie. - Ale jak to, moja córka białaczkę? Przecież, przecież ona tylko zemdlała, a… a starszy lekarz powiedział mi, że… że to nic poważnego. - Jeszcze nie jesteśmy w 100% pewni, że to ta choroba. W tym momencie do gabinetu weszła młoda pielęgniarka w białej spodniczce i niebieskiej koszulce. Oczy były przygnębione, ale delikatny makijaż nadawał im specyficznego charakteru. Włosy miała spięte w kucyk, a w ręce trzymała wyniki rozmazu krwi. Podała je lekarzowi i czekała na dalsze dyspozycje. Doktor podszedł do okna i przeglądał papiery. Jego mina wyrażała najgorsze z możliwych. Pokręcił głową, wziął głębszy oddech i spojrzał ponuro na rodziców Igi. Badanie to wykazało 30% blastów białaczkowych, czyli niedojrzałych form białych ciałek krwi, które nigdy nie dojrzewają. Jakiś czynnik zdeformował komórkę, uszkodził jej kod genetyczny, a ta teraz zaczęła się namnażać i zapełnić cały organizm. Brak w nim w ten sposób wyspecjalizowanych obrońców, którzy chronią ciało przed różnorodnymi infekcjami i dlatego pojawiają się osłabienia, bladość, senność… Zamiast zdrowych limfoblastów w ciele człowieka występują nieprzydatne ”chwasty”. - Niestety, ale państwa córka ma białaczkę – zapadł wyrok. Alina całkowicie osłabła. Łzy już przepełniły małe oczy i teraz płynęły po policzku, opadając na czarny żakiet. Tomek, mimo że zawsze był twardy, w tym momencie również nie wytrzymał. Po jego twarzy sunęły się malutkie słone kropelki. Natychmiast zasłonił wzrok dłońmi, a Alina wtuliła się w jego ramiona. Nie wiedzieli, co mieli czuć, co robić. Przed ich oczyma stanęły tylko czarne scenariusze. Myśleli tylko o tym najgorszym, a zupełnie już nie mieli pojęcia, jak powiedzieć o tym swojej córce. - I co teraz? – zapytał w końcu zrozpaczony tato. - Nie wolno się załamywać. W tych czasach białaczka jest do wyleczenia. Wiadomo, że córka musi przejść wiele przeróżnych badań, by dowiedzieć się w jakim stopniu zaawansowania jest choroba. Potem odbędzie się specjalne leczenie, o którym zdecyduje lekarz prowadzący, i które doprowadzi do normalnego stanu państwa córkę. - A jak my to mamy niby jej powiedzieć? - Po prostu prosto w twarz. To już dojrzała dziewczyna i na pewno zrozumie, ale nie zapewniam, że pogodzi się z tym. Trzeba ją przewieźć do szpitala specjalistycznego, bo tu nie mamy odpowiedniego sprzętu. - A kiedy? - Najlepiej jak najwcześniej. - Ah… tak, tak. Rodzice poszli do sali, w której przebywała ich córeczka, by przekazać jej coś, czego nigdy nie życzyliby innym ludziom, nawet największym wrogom. Iga już nie spała. Bardzo ucieszyła się na ich widok, ale od razu zauważyła, że coś jest nie na miejscu. Oczy mamy i taty świeciły się od łez. Gdy zbliżyli się do niej, spostrzegła na ich twarzy smutek i rozczarowanie. Nie wiedziała, co się stało. Z początku zapytała, jakby udając, że nic nie zauważyła: - Cześć! Przyniosłaś mi mamuś MP3? - Córuś, bo… bo – kobieta nie mogła się powstrzymać. Na twarzy pojawiły się niechciane łzy. - Co się stało? – zapytała roztrzęsiona i niespokojna 15-latka. - Przykro mi, ale – głos Tomaszowi zadrżał. - Ale? - Kochanie, masz białaczkę – powiedziała szybko Alina, by pozbyć się tej duszącej wiadomości. - Yyy… – dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nic jej nie przeszło przez gardło. Oczy zapatrzyły się z żółtą ścianę sali i topiły w rzece łez. Skryła twarz w dłoniach, po czym schowała je w swoich gęstych, kręconych włosach i rzekła. – Mamo, ja, ja nie umrę. Wszystko będzie dobrze – pocieszała rodziców, bo nie chciała dopuszczać do siebie złych myśli. To było niecodzienne i ekstrawaganckie. Jej zachowanie nie dało się nawet opisać. Stoicki spokój jakby wszedł w nią i nie chciał ją opuszczać. Rodzice nie mogli jej zrozumieć. Dziewczyna uważała, że jeśli choroba jest w niej, to jest nią, a akceptując siebie, tolerowała również tę skazę. Pocieszała bliskich, ale nie oczekiwała, a tym bardziej nie chciała od nich współczucia. Ciągłe lamentowanie, przygnębienie źle oddziaływało na Igę. Przez to sama wpadała w stany melancholii, które w niczym jej nie pomagały. Wiadomo, że nikt nie był szczęśliwy, gdy dowiedział się o nowotworze 15-latki. Ona sama starała się nie dopuszczać do siebie jakichś ciemnych myśli. Widziała wszystko w jasnych kolorach. Przewieziono ją do ośrodka hematologicznego. Był duży, ładny i panowała w nim miła, rodzinna atmosfera. Dziewczyna czuła się nieswojo. Przydzielono jej salę, w której była również chora na białaczkę 15-latka. Nie miała włosów i głowa świeciła pustką, którą nie chciała zasłonić. Błękit oczu od razu przyciągał wzrok i zapierał dech w piersiach. Był tak czysty i głęboki jak ocean. To on nadawał jej anielskiej urody, mimo że choroba oszpeciła ją. Ciało okrywała szpitalna koszula, taka sama, jaką dostała Iga. Właścicielka tej sali leżała na łóżku i wpatrywała się w to, co było za oknem. Widok wprost nieziemski. Pomimo braku liści na kolosalnych drzewach wszystko wyglądało pięknie. Malutki strumyczek płynął wolno wśród zieleni traw, szumiąc delikatnie i dając nadnaturalnie wpadającą w ucho spokojną melodię. Nieduży skalniak, który widniał na samym środku ogromnego ogrodu, zachwycał swą niebanalnością. Iglasty lasek położony po prawej stronie, stwarzał klimat wolności i napełniał najbliższe otoczenie świeżością. Po lewej natomiast stała huśtawka, którą przed deszczem chronił pnący się po drewnianej drabinie bluszcz. Teraz nie wyglądało to oszałamiająco, gdyż jesień odbierała powoli życie roślinom. Przyszpitalny plac zabaw pochwalali rodzice małych dzieci, których jedyną rozrywką była zabawa na terenie kliniki. Iga spojrzała przez okno i ujrzała również karmnik dla ptaków, w którym przebywało kilka wróbelków. Słońce odbijało się w płytkiej wodzie, a jego słabe promienie oświetlały wszystko dookoła. Dziewczyna usiadła na łóżku. Długa koszula nie przypadła jej do gustu i krępowała jej ciało, ale nic nie mówiła. Rodzice poszli do ordynatora, by załatwić sprawy papierkowe, jakieś formalności. 15-latki zostały same w sali, której ciepły kolor ścian nadawał przyjemnego uroku. Nad drzwiami wisiał krzyż. Iga spojrzała na niego, jakby pytając ”dlaczego, dlaczego tak dużo ludzi choruje?”. Odpowiedzi na razie nie uzyskała. Obok łóżek pacjentek zostały rozwieszone tapety z pięknymi krajobrazami. Na jednej był ukazany górski pejzaż: ogromne doliny porośnięte jasnozieloną trawą, gdzieniegdzie wzrok przykuwały kolorowe liście drzew, jednak nie rozpraszały uwagi widza. Centralne miejsce na obrazie zajmowało stado owiec, które pasł jakiś góral grający na fujarce. Ciemnoniebieskie, choć z prześwitami błękitu, niebo idealnie kontrastowało się z jasnością roślin. Drugi natomiast przedstawiał całkowite przeciwieństwo drugiego. Ukazywał morze o zachodzie słońca. Blask czerwonych promieni ocierał się o tafle krystalicznej, słonej wody i pozwalał na chwilę zapomnienia. Patrząc, czuło się, jakby stało się tam i było świadkiem chowania się słońca. I już znikały wszelkie zmartwienia, cierpienia, bóle. Wystarczyło zamknąć oczy, a obraz ze ściany ciągle stał przed nimi i hipnotyzował swoim pięknem. Milczenie było jedynym towarzyszem dziewczyna. Nawet woda w rurach od kaloryferów zamilkła, a przez uchylone okno nie dochodził choć drobniutki, słabiutki trzask, dźwięk. Wszystko teraz zrobiło miejsce 15-latkom, aby mogły się poznać. Iga bała się, że niebieskooko zignoruje ją lub nie będzie chętna do rozmowy. Natomiast ona nie wiedziała, czy brązowowłosa zechce prowadzić z nią konwersację, czy jej wygląd zbytnio nie przestraszył jej. - Milczenie nie jest dobre. Przez nie ludzie wpadają w depresje – wydusiła z siebie Iga i nabrała głębszy oddech. Serce łysej dziewczyny zabiło mocniej – głośniej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Oczy wypełniły się radością. W końcu rzekła: - To prawda. Iga wstał z łóżka. Podeszła do sąsiadki i podała jej rękę, mówiąc: - Iga jestem. - Alicja, miło mi. - Mnie również. Niebiański błękit oczu chorej, jakby przeszył dziewczynę stojącą obok. Poczuła to. Powieki na chwilę przysłoniły brązowe tęczówki, ale zaraz zdało się widzieć ich blask. Usiadła na krzesełku obok. Słońce, nie wiedzieć czemu, ciągle świeciło w ich stronę i oświetlało je, wyróżniając spomiędzy różowości ścian i skupiało całą swoją siłę na ich bladych ciałach, które okrywała tylko jakaś biała szmatka w małe kropeczki. Iga odważyła się prowadzić głębszą rozmowę: - A z jakiego powodu tu jesteś? - Nowotwór. - A dokładniej. - Białaczka. Dziewczyna w kręconych włosach zamyśliła się. Nagle przed jej oczyma stanęła jakaś postać. Była łysa, pod oczami miała sine, a jedyne co ją z nią łączyło, to blask w oczach. Wyobraźnia poczęła działać. Tak oto ilustrowała siebie w walce z chorobą. - A ty? Iga nadal był w stanie nicości. Niby tu, a jednocześnie daleko w przód. Nie usłyszała pytania Alicji. Wędrowała gdzieś w przyszłości… I nagle powtórzenie sąsiadki przywróciło ją do rzeczywistości. - A ty? - Ja też na białaczkę. - A coś się stało? - Nie. Po prostu zamyśliłam się… Powiedz mi, jak to jest. - Ale co? - Jak to jest być po tych wszystkich badaniach itd. - Trudno to opisać. Nie jesteś już tą osobą, jaką byłaś przed chorobą. Wszystko się zmienia. W czasie chemioterapii boisz się, czy rano otworzysz oczy, czy ujrzysz jakiś malutki promyczek słońca. Zmienia się stosunek do wszystkiego. Mnie się udało wygrać nie tylko bitwę, ale i wojnę. - A czy bolało? - To zależy. Gdy masz przerzuty, boli bardzo. Do sali weszli rodzice Igi. Już o wiele spokojniejsi, mniej roztrzęsieni. Zdaje się, że lekarze dokładnie wyjaśnili im, co to jest białaczka, jak się ją leczy, czego wolno, a czego nie. W oczach zagościła nadzieja, która całkowicie wyeliminowała strach. Bladość ustąpiła miejsca delikatnym czerwonym rumieńcom, które zdobiły ich twarze. Iga przyszła do swojego łóżka. Rodzice patrzyli na nią, a ona uśmiechnęła się tylko. - Córuś, my jedziemy teraz do domu, żeby przywieźć ci najpotrzebniejsze rzeczy. Ty tu sobie odpoczywaj. - Dobrze. Mamo, nie zapomnij mi ładowarki do telefonu i MP3. - Oj tak, tak. Nie zapomnę – przytuliła córkę, a potem zrobił to Tomek. Odjechali. Iga została sama, znaczy niedosłownie sama. Była Alicja, która bardzo cieszyła się, że ma jakąś współlokatorkę. Nie żeby komuś życzyła choroby, ale chciała mieć kogoś, z kim mogłaby po prostu porozmawiać. Od razu czuła się lepiej. Do sali wszedł młody doktor. Jego grube brwi podkreślały szarość oczu. Włosy postawione miał na żelu, a biały, szeroki uśmiech rozpromieniał najbliższe otoczenie. W ręku niósł kartę Igi, a potem zawiesił ją na łóżku. Wesołość wzroku pocieszała chore 15-latki. Na białym fartuchu widniała niebieska, mała plakietka z jego imieniem i nazwiskiem: Paweł Midaś. Podszedł do Igi i rzekł: - Witaj. - Dzień dobry. - Jak się dzisiaj czujesz? - Dobrze, dziękuję. - Teraz muszę ci wbić taką igiełkę – uśmiechnął się – by pobrać trochę krwi, abyśmy mogli wiedzieć, ile złych komórek jest w twoim ciele. Dobrze? - Ok – podała rękę doktorowi. Delikatnie ją ukłuło. Alicja wiedziała, jak to boli. Patrzyła kątem oka na twarz koleżanki. Gdy lekarz wyszedł, zaczęły ze sobą rozmawiać, a czuły się przy tym naprawdę bardzo dobrze. - A czym się interesujesz? - Lubię pisać, tworzyć. Kocham tańczyć. A ty? - Kiedyś śpiewałam. - Jak to kiedyś? - Gdy byłam zdrowa. Od prawie trzech lat nie wydałam z siebie żadnych melodii. Jeździłam jeszcze na nartach, ale choroba zabrała mi to. Tak niespodziewanie.… - Przykro mi. - Ale już jest ok. Wygrałam. Tak przynajmniej mówią lekarze. - Cieszę się. - Ja również. - A ile to wszystko trwało? - Ale co, leczenie? - Tak. - No trzy lata. Gdy masz wsparcie czas mija o wiele szybciej. - A ty miałaś? - Tak. Rodzice ciągle są przy mnie. Pomagają, wzmacniają, pocieszają i po prostu kochają. - Moi rodzice też są zawsze przy mnie. Również mnie kochają, tak mi mówią. Cieszę się, że ich mam. W mamie mam przyjaciółkę i nie boje się jej nic powiedzieć. Tato natomiast traktuje mnie jak małą księżniczkę. Troszczy się o mnie i dzięki niemu wiem, że coś w życiu osiągnę. To takie miłe. - Wiem coś o tym – uśmiechnęła się Alicja. - Nie wyobrażam sobie mieć innych rodziców. - Ja tak samo. Dziewczyny gawędziły jeszcze bardzo długo, ale pielęgniarka dyżurująca kazała zgasić już świtało i położyć się. Iga była zmęczona, gdyż dzisiejszy dzień trochę ją zadziwił. Niebo przysłoniły jasne nocne chmury i nie wydać było żadnych ciał niebieskich. Obie chore wtuliły się w miękkie poduszki, okryły swoje ciała kołdrami i zasnęły, a sny miały zupełnie inne. Wyobraźnia Alicji przeniosła ją na dużą scenę, przed którą stały miliony osób i wsłuchiwały się w delikatny, piękny głos, który był taki słodki, jak miód. Dziewczyna miała piękne czarne włosy, które lśniły w świetle kolorowych halogenów. Błękit oczu nie znikł. Wciąż był tak intensywny. Wróciła do śpiewania i wychodziło jej to naprawdę świetnie. Iga natomiast nie miała pięknego snu ani nawet ładnego. Był po prostu dziwny i mało z niego pamiętała, a może nawet nie chciała pamiętać. Widziała tylko jakąś dziewczynę, która spała, ale… Zapomniała, co było z tym snem nie na miejscu. Ciągle ją to gryzło lecz pustka w głowie nie pozwalała jej sobie tego przypomnieć. Iga odpuściła. Nazajutrz została zabrana na badania. Najpierw zrobili jej punkcję szpiku kostnego. Pobiera się go z okolicy mostka lub biodra. U 15-latki dokonano w tym drugim miejscu. Lekarz podał znieczulenie miejscowe, po czym wkłuł się w kość, gdzie znajdowała się szukana substancja. Pobrał próbkę. Dziewczyna nie poczuła samego nakłucia, ale odczuła delikatne ssanie. Wszystko odbyło się w miarę szybko. Po paru godzinach dziewczyna leżała już na swoim szpitalnym łóżku i odpoczywała. Alicja wiedziała, co czuła Iga, więc nie chciała teraz prowadzić z nią żaden konwersacji, gdyż była świadoma tego, że ona musi obecnie bardzo dużo wypoczywać. Wzięła jakąś książkę i odpłynęła w świat wyobraźni… Badania potwierdziły już w 100%, że była to ostra białaczka limfoblastyczna – choroba, w której występuje wzrost tkanki limfoblastycznej i naciekanie jej w różnych okolicach ciał. Dlatego też węzły chłonne ulegają powiększeniu, ale są niebolesne. Występuje tez niedokrwistość i osłabienie. Gdy liczba płytek krwi obniża się objawiają się cechy skazy krwotocznej, czyli wybroczyny i skłonność do powstawania sińców. Wymienionym symptomom towarzyszą często bóle brzucha, stawów, gorączka. Wątroba i śledziona są powiększone. Badanie szpiku wykazało, że limfocyty B uległy przemianie nowotworowej. W rozmazie krwi obwodowej stwierdzona już 35% blastów białaczkowych. W testach cytologicznych szpik był średniobogatokomórkowy i spostrzeżono zahamowaną erytropoezę i granulopoezę, natomiast na podstawie badania cytofluorometycznego komórek szpiku kostnego ustalono 48% fenotypowo nisko zróżnicowanych komórek z linii B. Po głębszych diagnozach określono, że płyn mózgowo-rdzeniowy był prawidłowy. Lekarze zrobili dziewczynie USG i prześwietlenie klatki piersiowej. Dziewczyna wiele wycierpiała przez ostatnie tygodnie spędzone w szpitalu specjalistycznym. Wszystkie te zabiegi bardzo osłabiły jej odporność. Nie wstawała prawie nigdy, tyle co do toalety. Alicja ciągle była przy niej i wtedy, gdy rodzice Igi pojechali już do domu, ona czuwała. 15-latki bardzo się z sobą zżyły. Ciągłe przebywanie we dwójkę zbliżyło je i pogłębiło ich relacje. Już nie były tylko koleżankami lecz przyjaciółkami. Choroba dawała się we znaki, ale Iga ani razu nie powiedziała rodzicom, że coś ją boli. Nie chciała ich dodatkowo martwić i bała się ich współczucia. Chorzy ludzie nie lubią płaczu z ich powodu. To wcale nie poprawia sytuacji. Natomiast Alicji mogła powiedzieć wszystko. Dziewczyny zetknęły się z tą samą skazą, udręką, bolączką. Niebieskooka wiedziała i to bardzo dobrze, jak czuje się Iga po kolejnych badaniach. Lekarze, aby nie kłuć za każdym razem młodej osóbki, wprowadzili w jej ciało cewnik centralny, czyli cienką rurkę, która służyła do bezbolesnego pobierania krwi, a także podawania leków. Dzięki temu pacjent mógł uniknąć wielokrotnego ”dziurawienia” jego ciała. To i tak wiele Idze nie pomogło. Ból był ciągle. W końcu rozpoczęła się chemioterapia, która polegała na podawaniu leków nazywanych cytostatykami lub potocznie chemią. Etap pierwszy, czyli leczenie indukcyjne, które poległo na zmniejszeniu liczby komórek białaczkowych, zaczęło się 2. stycznia. Wszystkie produkty zostawały podawane prosto do żył. Winkrystyna powodowała najgorsze niepożądane skutki. Sprężyste włosy 15-latki z dnia na dzień znikały. Poczęła boleć ją szczeka i nie chciała nic mówić. Uczucie mrowienia i drętwienia w okolicach kończyn robiło się z czasem nie do wytrzymania. Reszta leków, czyli: antracyklina, L-asparaginaza i prednizon nie działała tak drażniąco, ale każdy z nich bardzo osłabiał dziewczynę. Pod oczami coraz częściej pojawiały się sińce. Iga bała się patrzeć do lustra. Nie chciała widzieć swojego nowego oblicza. Miała obawy, że nie wytrzyma metamorfozy. Alicja znów wiedziała, jak czuje się jej sąsiadka. Wspierała ją. Mówiła: - Włosy odrosną. Nawet jeszcze ładniejsze. Spójrz, ja przetrwałam. Ty też możesz. Lusterko nie jest złe. Podaj mi rękę – przejechała nią po swojej głowie. – Czujesz? - Rosną. - Właśnie! Będzie dobrze. Odpoczywaj – pogłaskała ją po ramieniu i poszła do swojego łóżka. Za oknem rozciągła się biała rzeczywistość, a zimno próbowało wbić się do ciepłej, szpitalnej sali. Małe płateczki śniegu wolno frunęły z nieba i obijały się o siebie wzajemnie, bądź o to, na czym wylądowały. Drzewa trzęsły się przez ujemną temperaturę, a ćwierkanie małych ptaszków umilkło. Dziewczyna uwierzyła w słowa Alicji, bez której traciłaby coraz więcej sił. Ona była jej podporą, wsparciem. Rodzice też bardzo, ale to bardzo się o nią martwili, troszczyli. Prawie codziennie do niej przyjeżdżali, choć dzieliły ich kilometry. Miłość zawsze przezwyciężała odległość czy jakiekolwiek przeciwności. Oni tak bardzo ją kochali. To uczucie nie miało końca. Z każdym dniem, gdy widzieli swoją córeczkę, jak zmagała się z nowotworem, robiło się im jej tak strasznie żal, ale próbowali to ukrywać, gdyż Iga nie chciała współczucia. Mama nie znosiła tego stanu, więc często, gdy przyjeżdżali do niej, wychodził z sali, mówiąc, że idzie zapytać lekarza o jej zdrowie. Tak naprawdę wychodziła na świeże powietrze, aby jakoś od tego uciec. Tak niewyobrażalnie ją bolało, że nie mogła pomóc swojej córeczce w cierpieniu. To jednak nie była prawda, gdyż Idze każda ich wizyta pomagała. Robiła się silniejsza, czuła, że ma ludzi, którzy niezależnie od sytuacji zawsze będą podtrzymywać ją na duchu. Takie nastawienie zmienia wszystko, wywraca do góry nogami i wtedy żyć oznacza dawać. Najgorsza choroba stawała się do zniesienia, gdyż miłość znajdowała się na samym szczycie. Śnieg padał coraz bardziej i bardziej. Śnieżynki drobniutko opadały na zimną ziemię i coraz gęściej ją przykrywały. Biała tafla puchu z nieba owinęła wszystko i utulała do snu całą przyrodę. Po paru dniach wyszło jednak słońce i swym magicznym ciepłem zabrało cały chłód. Zieleń nareszcie wyłoniła się spod nieprzyjemnej pierzyny i nabrała głębokiego oddechu, wracając do życia i przepełniając cały świat swym urokiem. Aż miło było patrzeć za okno. Przyszedł jednak taki czas, że Alicja zakończyła swój pobyt w klinice i nareszcie mogła pojechać do domu. Pogoda była wtedy nadzwyczajnie piękna. Słońce, mimo wiosennych kaprysów, wydobywało z siebie całą moc. Trawa budziła się do życia, ciągnąc za sobą wszelkie inne rośliny. Ptaki przyleciały z ciepłych krajów i umilały każdy dzień swoim prześlicznym śpiewem. Zieleń rozciągała się wszędzie, gdzie tylko mogła się dostać. Woń kwiatów ubogacała ciepłe powietrze. Dziewczyny nie chciały się rozstawać. Ponad pół roku w jednej sali, tylko ze sobą, swoimi zwierzeniami, problemami… To nie mało czasu. Mieć osobę, która rozumie, wzmacnia – to największy skarb. Mieć przyjaciela znaczy więcej niż wygrać na loterii milion złotych. Pieniądze przepadają, a przyjaciel zawsze potrzyma cię za rękę, gdy tylko będzie ci to potrzebne. - Powiedz mi, czy ty czujesz to, co ja?, taką ogromną pustkę – zapytała Alicja, kiedy pakowała swoje rzeczy do torby. - Pewnie nawet większą. Bardzo się do ciebie przywiązałam. Twoje cenne rady, których zawsze mi udzielałaś… – z oczu Igi poleciały słone kropelki, które płynęły wolno po jej zimnym policzku. Otarła je. – Będzie mi tego bardzo brakować. - Mnie również – podeszła do dziewczyny i przytuliła ją mocno. Teraz już obie płakały. Delikatny wietrzyk, obijał się o przejrzyste szyby, które rozbłyskiwały na sobie promienie wiosennego słońca. Gdzieś na błękitnym niebie leciał w oddali samolot, który przecinał go swym białym śladem, jaki pozostawił. Przyjechali rodzice Alicji, aby nareszcie zabrać ją ze sobą. Byli bardzo mili. Oboje mieli ten sam blask w oczach, co córka. Ich twarz zawsze wydawała się, dzięki nim, tak promienna, ale to tylko złudzenie. Bali się o córkę. Strach, choć wielki, nigdy nie został uzewnętrzniony, gdyż wiedzieli, że Alicji w czasie choroby był on najmniej potrzebny. Teraz wszystko było inne. Znikły obawy, że coś się nie uda, uśmiech pojawiał się coraz częściej i coraz częściej. Nareszcie zaczynało się dla niej normalne życie, w którym mogła robić to, na co miała ochotę. Wybiła godzina pożegnania. Nie była to miła chwila, ale w końcu musiała nadejść. Alicja wyszła, a w sercu Igi grała tylko cisza. Poczuła, że coś straciła, ale miała nadzieję, że jeszcze nieraz się spotkają. Podeszła do okna na korytarzu i patrzyła, jak przyjaciółka wsiadała do samochodu, a na jej twarzy świeciły jasne rumieńce. W oczach Alicji widać było radość. Jej życie w końcu stało dla niej otworem. 15-latka wpatrywała się we wszystko dookoła. Drzewa kwitły, ptaki bawiły się ze sobą, a świeżość, która wpadała przez uchylone okno, była odczuwana w nozdrzach dziewczyny. Samotność z wyboru nie jest zła, ale z przymusu staje się chorobą. Na szczęście do sali weszła mama Igi. Jej mina wyglądała inaczej niż poprzednim razem. Przygnębiona, smutna i odbijała to, co działo się w jej wnętrzu. Dziewczyna nie wiedziała, co się stało. Usiadła na łóżku, a Alina wyciągnęła dla niej prezent, który kupiła w sklepie obok kliniki. Był to piękny, kolorowy turban w duże, barwne kwiaty. Niebieski kolor ładnie komponował się z czerwonymi i różowymi roślinami. Dziewczyna bardzo cieszyła się, że już nareszcie nie musiała oglądać swojej głowy, która przez leki została pozbawiona sprężystych loczków. Od razu założyła go i wyglądała w nim naprawdę bardzo ładnie, a brąz oczu niesamowicie rozświetlił się. Iga widziała zmartwienie w oczach swojej mamy i zapytała: - Mamuś, czy coś się dzieje? - Nie. Skąd ci to przyszło go głowy? - Mamo, widzę przecież, że coś jest nie tak. - Straciłam pracę… - Co? - Córeczko, bo ty jesteś dla mnie najważniejsza. Rozumiesz? Nic się oprócz ciebie nie liczy. Żadna praca czy inne sprawy. - Ale mamo… - Tu nie ma żadnego ”ale”. Wiesz… to nawet lepiej, bo przynajmniej będę mogła przy tobie być. A właśnie, gdzie ta twoja sąsiadka? - Minęłaś się z nią. Lekarze powiedzieli, że może już wrócić do domu. - Aha. I widzisz, to następny powód, że dobrze się stało. Teraz już ciągle będę z tobą. Tato dziś nie przyjedzie, bo będzie dłużej w pracy, ale jurto z pewnością odwiedzimy cię razem. - Dobrze, a co tam u moich koleżanek? Jak radzi sobie Oliwia? - Wiesz… nie będę cię okłamywała. Oliwia obwinia siebie o twój wypadek na wf-ie. Mówi, że gdyby ci nie podała piłki, wszystko byłoby inaczej. - Ale to przecież nie jej wina! – krzyknęła Iga, uniewinniając swoją przyjaciółkę. - Wiem, jednak ona twierdzi inaczej. A jak się czujesz? - Dziś dobrze. Tylko trochę mnie głowa boli, ale to pewnie przez pogodę. - Aha. Przypomniałam sobie, że mam jeszcze coś dla ciebie. - Czyli? – z uśmiechem na twarzy zapytała dziewczyna. - Koleżanki napisały ci widokówki – wyciągnęła je z torebki i podała je córce. - Piękne są – zachwyciła się ich barwami. - Czytałam, że takie kartki z najładniejszymi miejscami czy krajobrazami pomogą ci w walce z chorobą. - Podziękuj im. - Oczywiście. A chcesz coś do picia, może do jedzenia? - Napiłabym się soku pomarańczowego. - Dobrze. Zaraz ci przyniosę. - Ok. Mama poszła do sklepu, aby dogodzić córce. Powietrze było czyste, choć wiał delikatny wietrzyk. Iga leżała na szpitalnym łóżku i wpatrywała się w sufit. Ruszała palcami u stóp, co było bardzo zajmujące. Po chwili do sali weszła pani kucharka, która wiozła za sobą stolik kelnerski, na którym poukładała talerze z obiadem. Jej krótkie włosy rozchodziły się we wszystkie strony, a jasnoróżowy kucharski fartuch pasował do różowych brylancików w kolczykach. Miała ładny uśmiech i bardzo miły głos, a spojrzenie ogrzewało ciepłem. Zawsze kulturalnie zwracała się do pacjentów, nawet tych najmniejszych. Podała Idze zupę, na półce położyła ryż z rybą, a obok tego szklankę kompotu. Pożegnała chorą wesołym uśmiechem i odeszła. Dziewczyna musiała teraz bardzo dobrze się odżywiać i patrzeć na to, co je i ile je. Leki stosowane w chemioterapii niszczły komórki nowotworowe, które były przyczyną choroby Igi, ale miały także ujemny wpływ na zdrowe komórki i dlatego wywoływały wiele niepożądanych działań zwanych ubocznymi skutkami chemioterapii. Skóra nastolatki zrobiła się sucha, więc bardzo często, nawet trzy razy dziennie, smarowała ją oliwką, która nawilżała i poprawiała jej wygląd. Paznokcie natomiast stały się kruche i łamliwe, dlatego 15-latka musiała je co parę dni pilnikować i wcierać w nie kremy z gliceryną. Nie mogła również brać długich kąpieli, choć tak bardzo lubiła leżeć w wannie pełniej ciepłej wody i rozmyślać nad całym jej życiem. To podrażniało jej ciało, więc korzystała tylko z szybkich pryszniców. Ciężkie było jej życie w ciągu trwania białaczki. Właśnie rozpoczęła kolejny etap walki z chorobą, czyli leczenie konsolidujące, które miało na celu usunięcie choroby. Zestaw leków: cyklofosfamid, metotreksat podawany do płynu mózgowo-rdzeniowego jako profilaktyka zajęcia ośrodkowego układu nerwowego, arabinozy cytozyny inaczej cytarabina i 6mekraptopuryna powodował gorsze negatywne skutki niż cytostatyk z pierwszego etapu. Szczególnie cytarabina powodowała wymioty i nudności, co wcale nie było dla niej komfortowe. Gdy coś zjadła, zaraz czuła dyskomfort, który potęgował się. Doktor doradził jej, aby: po jedzeniu odpoczywała w pozycji siedzącej lub półsiedzącej przez około dwie godziny; spożywała małe porcje posiłków kilka razy dziennie, gdyż obfite posiłki obciążają żołądek; starannie przeżuwała pokarm, gdyż to polepsza trawienie; piła płyny przynajmniej godzinę przed lub po posiłku, a nie w trakcie jedzenia; unikała potraw słodkich, tłustych, mocno słonych, pikantnych oraz o intensywnym zapachu. Nastolatka stosowała się do tych wszystkich poleceń, ale nie zawsze pomagały. Mama bardzo dbała o to, aby córka jadła tylko: pieczywo gruboziarniste, świeże surowe owoce (banany) i warzywa (ziemniaki), koktajle, twarogi, makarony, ryże, a na deser jakieś galaretki. Musiała również podjąć się działania, które zapobiegało zapaleniom lub chorobom jamy ustanej, np.: mucositis. Często płukała ją preparatami odkażającymi, między innymi naparem z szałwii. Myła zęby po każdym posiłku, a szczoteczką dokładnie oczyszczała i przechowywała ją w suchym miejscu. Zaprzestała ich nitkowania, gdyż ta czynność sprawiała jej ból. Jedzenie jakichś sucharów czy tostów powodowało parodontozę. W ustach miła zawsze cukierka lub gumę, aby nawilżyć śluzówkę jamy ustnej. Nic jednak jej tak nie irytowało w tym wszystkim, jak uczucie zmęczenia, które nieodłącznie jej towarzyszyło. Szpik kostny wytwarzał zmniejszoną liczbę krwinek czerwonych, czyli erytrocytów, które pociągały za sobą stan niedotlenienia organizmu. Nastolatka całą noc spała jak zaklęta, a w dzień ucinała sobie krótkie drzemki. Iga, gdy była w początkowej fazie choroby, nie czuła się źle psychicznie. Alicja przygotowywała ją do tego, co będzie. Wtedy, kiedy opowiadała swoją historię, wydawało się jej, że jakoś sobie poradzi, przetrwa to, ale gdy odczuła to na swojej skórze, zmieniła zdanie. Miała obniżony nastrój, była zagubiona. Mama pomagała jej myśleć pozytywnie, a tym samym zwalczyć te negatywnie reakcje. Życzliwy personel, kochani rodzice i chorzy znajomi 15-latki pomagali jej w przebrnięciu przez długie leczenie. Dziewczyna nauczyła się mówić o swoich problemach, lękach, obawach. Bała się, że gdy zamknie oczy, to już ich nie otworzy, gdyż zachorowała na neutropenię, czyli zmniejszoną liczbę dorosłych krwinek białych odpowiedzialnych za odporność. Przy białaczce to choroba zagrażająca życiu. Teraz była bardziej podatna na infekcje. Musiała unikać wielkich skupisk ludzi, bądź osób z objawami przeziębiania, grypy lub chorób zakaźnych. Często myła ręce i kremowała je. Dbała o higienę układu oddechowego poprzez ćwiczenia oddechowe: głębokie wdechy, oddychanie powietrzem o odpowiedniej wilgotności. Dziewczyna bardzo często przesiadywała w szpitalnej świetlicy i huśtała się na wygodnej pokojowej huśtawce, która tak bardzo umilała jej czas. Inne dzieci zajmowały się przeróżnymi grami, układaniem klocków, rysowaniem. Natomiast pozostała młodzież siadała przy małym czerwonym stoliku i ucinała sobie pogawędki albo czytała książki lub po prostu oglądała telewizję. Świetlica była bardzo przyjemnym pomieszczeniem, w którym każdy chętnie przebywał. Mógł sobie wyobrazić to, co chciał albo porozmyślać nad całym przemijającym czasie, patrząc na przyrodę za oknem. Widok był czarujący i zatykał dech w piersiach. Szpital ogólnie stał w miejscu nazywanym przez chorych ”Ziemskim rajem”. Cały ten plac miał w sobie ogromną magię i dodawał sił do walki z nowotworami. Każdy przebywający tu człowiek przepełniał się tymi czarami i czuł, że musi wygrać nie tylko bitwę, ale i wojnę. Miał dzięki temu wewnętrzny spokój, który pomagał się pogodzić z przeciwnościami losu. Piękny widok rozciągał się wokół całej kliniki. Kwitnące drzewa, których pachnąca woń unosiła się ku górze, upiększały przyszpitalny ogrodo-park. Na środku widniało oczko wodne, które było wielką atrakcją. Wzdłuż ciągnęła się betonowa dróżka, co parę metrów na zielonej, pełnej życia trawie stały drewniane kolorowe ławeczki, przy których położone były wysokie szare lampy oświetlające nocą ścieżkę. Tu czuło się życie, siłę istnienia. Egzystencja stała w 100% na pierwszym miejscu i nie liczyło się już nic. W całym tym parku znajdowało się coś, co zawsze imponowało chorym i ich rodzicom. Wielkie drzewo, którego konary rozrastały się w górę i na boki, ale wcale nie było wysokie. Strasznie odróżniało się od pozostałych roślin. Nazywało się: ”Drzewo Życia”, a jego nadzwyczajną mocą stało się spełnianie marzeń osób, które przywiązywały do jego konarów fioletowe wstążeczki i pomyślały życzenie. Przez cały rok świeciło innością, a ludzie zawsze wierzyli w jego niesamowite zdolności. Obok niego stała tabliczka, która opowiadała o nim, a pod nią znajdowało się pudełko z tasiemki. Każdy, kto mijał to drzewo mógł zawiesić na nim swoje problemy, pragnienia. Wymyśliła to kiedyś pewna młoda dziewczyna, która przebywała w tym szpitalu. Widziała w tej roślinie coś więcej. Mimo że miało już naprawdę dużo lat, to nadal wyglądało tak młodo i silnie. Stawało się wzorem dla chorych i każdy z miłą chęcią przebywał pod jego gałęziami. Zapach wiosny unosił się w powietrzu, a słońce z dnia na dzień świeciło coraz mocniej i mocniej. Robiło się cieplej. Bezchmurne niebo pięknie łączyło się z soczystą zielenią. Iga czuła się lepiej. Doktor pozwolił jej wyjść na zewnątrz. Musiała jednak wozić ze sobą stojak z kroplówką, gdyż właśnie tym sposobem otrzymywała lekarstwa. Jeździła po betonowej drodze i wdychała świeże powietrze. Zatrzymała się przy oczku wodnym. Pływały w nim malutkie, przeróżne rybki, a w koło niego rosły barwne kwiaty. Promyki słońca odbłyskiwały się w lśniącej tafli wody, a jednocześnie rozświetlały twarz dziewczyny. Była szczęśliwa. Przyroda wprawiała ją w chwilę ekstazy. Potrafiła całymi dniami chodzić między gładką i miękką trawą, czują jej puszystość. Ptaki umilały Idze wędrówkę, podśpiewując jakieś przyjemne melodyjki. Potem poszła dalej. Przechodziła obok ludzi, którzy siedzieli na ławkach wsłuchiwali się w odgłosy przyrody. Rozglądał się dookoła, a śmiech bez przerwy jej towarzyszył. W końcu zatrzymała się przed Drzewem Życia i aż otworzyła usta ze zdziwienia. Patrzyła na jego ogromne gałęzie i czuła, jak magia emanowała z tej rośliny. Odetchnęła głęboko, a w oczach zabłysły światełka radości. Wzięła do ręki jedną wstążeczkę i długo myślała nad swoim marzeniem. Koło jej twarzy przefrunął barwny motylek. Niósł ze sobą nieskazitelną czystość. Wiał lekki wietrzyk, który obijał się o zgrabne ciało 15-latki, a tasiemki na drzewie wirowały, jakby natchnione własnym życiem. Iga miała jedno wielkie pragnienie. Nie takie banalne, jak: chciałabym być zdrowa czy coś podobnego. Zażyczyła sobie dzień bez szpitalnego zgiełku, bez lekarzy, sprzętów medycznych, tego specyficznego zapachu. Chciała wyrwać się choć tylko na cały dzień z kliniki i pojechać gdzieś ze swoimi rodzicami. Pragnęła poczuć znów ten smak wolności, normalności. Zapomniała już, jak to było chodzić po ulicach miasta i nie martwić się, czy zaraz coś się nie stanie, a może zacznie boleć ją brzuch. Tak właśnie wyglądało jej największe teraz marzenie. Przypinając tasiemkę, zamknęła oczy. Wyobraziła sobie swoje życzenie. Gdy skończyła, wróciła do rzeczywistości, która i tak świeciła pięknem. Odeszła od zaczarowanego drzewa. Chwilę jeszcze chodziła po wąskiej ścieżce, a następnie usiadła sobie na najbliższej ławce i wpatrywała się w nieskazitelnie błękitne niebo, na którym rozbłyskiwało mnóstwo promieni słonecznych, padających na postać Igi. Dziewczyna oddychała wiosennym powietrzem. Dawno nie czuła się taka silna i pełna radości. W końcu wróciła do sali. Sen spadał na jej powieki a jej głowa wtuliła się w świeżą pościel. Zasnęła… Nazajutrz dzień rozpoczął się bardzo ciekawie. Pogoda była zupełnie inna niż w poprzednich dniach. Czystość nieba przypominała Idze spojrzenie Alicji, a blask słońca rozświetlał wszystko dookoła. Dziewczyna od samego rana była pełna sił. Nic ją nie bolało. Odwiedzili ją rodzice. Na ich twarzach malowało się zadowolenie i gościł uśmiech. W ręce trzymali jakieś ubrania: jeansy, bluzeczkę, kurtkę skórzaną, a w siatce sandałki. - Idziemy dziś na małą wycieczkę – rzekł tato Igi. - Jak to? Gdzie? – zapytała podekscytowana Iga. - Niespodzianka. - Ale przecież ja mam kroplówkę. - Już się kończy, lekarze pozwolili ci dziś opuścić szpital. Jak wrócimy, to znów cię podepną. - Naprawdę mogę? - Tak kochanie – powiedziała zadowolona mama. Właśnie przyszła pielęgniarka wraz z lekarzem, który przebadał 15-latkę. Kobieta po chwili odłączyła chorą od kroplówki, a doktor stwierdził, że może wyjść na przepustkę. Ucieszyła się strasznie. Poszła do łazienki, przebrała się i ładnie ułożyła turban. Od dawna nie miała na sobie swoich ubrań. Wyglądała ślicznie. Czuła się fenomenalnie. Rodzice od dłuższego czasu nie widzieli tak szczęśliwej córki i na odwrót – ona ich. Właśnie teraz szli w stronę bramy. Przechodzili obok Drzewa Życia. Iga spojrzała na niego i tylko ruchem ust rzekła: - Dziękuję. Jego ozdobione fioletem gałęzie kołysały się jakby w odpowiedzi. Radość przepełniła całą rodzinę. Dzisiejszy dzień był tylko dla nich. Szli chodnikiem, żadne z nich nie ukrywało zadowolenia. Najpierw wstąpili do małej lodziarni. W zamrażarce znajdowało się pełno smaków lodów. Wszyscy zamówili sobie te, które najbardziej lubili. Usiedli przy pierwszym lepszym stoliku. Kolorowe ściany poprawiały samopoczucie klientów. Na oknach widniały przyklejone naklejki, a w tle słychać było cichą muzykę, która umilała czas. Iga zapomniała o tym, że jest chora. Nie widziała żadnych specjalistów, ciała nie przykrywała szeroka koszula, a do żył nie dochodziła kroplówka, choć wenflon tkwił nadal w skórze. Smak lodów rozpływał się w ustach. Ida nie mogła uwierzyć, jak Drzewo spełniło jej marzenie. Nie chciała się w tym zagłębiać, ale to stało się takie niezwykłe. Potem poszli na rynek miasta, gdzie na środku znajdowała się ogromna fontanna, a na jej dnie lśniło tysiące monet. Woda była zimna. Iga chciała poczuć jej chłód, ale rodzice nie zgodzili się na to. Kończyli jeść lody i Tomek wyciągnął z kieszeni jakieś drobne. Dał Idze, aby pomyślała sobie swoje życzenie. 15latka nie chciała prosić o nic wiele. Dostała dziś od losu wielki prezent. Potrzebowała go już od dawna. Rzuciła garść pieniędzy, a te tonęły w czystej wodzie, od której odbijały się promienie słońca i opadały na dno. Blask widać było również w jej brązowych tęczówkach, w których mieszkała radość. Pogoda pięknie upiększała te cudowne chwile. Tato Igi wziął sobie dzisiaj wolne, aby spędzić ten czas tylko ze swoimi paniami. Nikt z nich już dawno nie bawił się tak świetnie jak dziś. Nie przeszkadzał im nawet ten miejski gwar, który dobiegał z ulicy. Siedzieli sobie we trójkę w promieniach słońca i napawali się tymi niepowtarzalnymi momentami. Każdy był zadowolony, a szczególnie Iga, która oderwała się ze szpitalnej sali. - Jak się czujesz? - Wspaniale – wstała z ławki i kręciła się w kółko, jakby łapiąc te bogate, niecodzienne chwile. - To dobrze. - Mamo, masz okulary przeciwsłoneczne? - Tak, a chcesz? - Ehe… - Proszę. Ubrała je. Wyglądała pięknie. Turban na jej głowie, dodawał jej uroku. Uśmiech nie znikał z twarzy, nadeszła błoga cisza. Nic nie zakłócało tej nicości. Nawet warkot samochodów nie dobiegał do rynku. Słychać było tylko szum wody w fontannie. Małe kropelki nadawały rytm temu wszystkiemu. Czas nieubłagalnie biegł ciągle do przodu i przypominał, ze niedługo każdy wróci do swojej rzeczywistości. Porobili sobie dużo zdjęć, a potem poszli jeszcze do parku, alby mile zakończyć ten wspólny wyjazd. Mknęli alejami pomiędzy wysokimi drzewami, których zielone liście szeleściły poruszane przez podmuchy wiatru i dawały kojące melodyjki, przy których czuło się tak błogo. Szli w ich rytm i co parę kroków uwieczniali tę podróż na fotografiach. Życie stało się ich najwierniejszym przyjacielem. Rodzina to siła, magia, miłość. Uścisk rodzica znaczył dla Igi tak wiele. Ich ramiona stały się jej azylem, miejscem bez problemów, w nich była bezpieczna. Na ich widok serce biło mocniej, słyszała jego głośne uderzenia… Jednak co dobre, zawsze szybko dobiega końca. Tak stało się i w tym przypadku. Wracali powolnym krokiem, by jak najdłużej pobyć razem. Droga tym razem wydawała się krótsza. Znów przechodzili obok Drzewa Życia. Iga przystanęła. Zachodzące słońce oświetlało jej jasną twarz. Rozejrzała się dookoła. W przodzie szli tylko jej rodzice. Dziewczyna wyciągnęła ręce i rozwiązała swoją wstążeczkę, którą dzień wcześniej powiesił wraz ze swoim marzeniem. Ściągnęła ją, by zrobić miejsce innym marzeniom. Włożyła ją do kieszeni. Oddychała spokojnie. Potem ruszyła w stronę drzwi szpitalnych. Klinika była ogromna. W oknach widniały żaluzje. Turkusowy kolor ścian pięknie komponował się z kwitnącymi roślinami. W około budynku stały takie same lampy jak w ogrodo-parku. Nocą ładnie oświetlały całą przestrzeń. Robiło się wtedy tak cudownie i bajecznie. Jasny blask na tle ciemnej zasłony niósł światło nadziei dla chorych. Iga siedziała już na łóżku w swojej sali. Na jej ciało nałożona już była szpitalna koszula, a do ręki podłączona kroplówka, przez którą do wnętrza docierały leki cytostatyczne. Leżała wygodnie, a w ręku trzymała jakieś widokówki. Każda z nich przedstawia prześliczne pejzaże, którymi dziewczyna napawała się, przypominając sobie cały miniony dzień. W uszach miała słuchawki, a spokojne melodie jakby przenosiły ją w miejsca na kartkach. Wszystko było inne. Wpatrywała się w piękno przyrody na zdjęciach, oddychała tym pięknem. Tak bardzo koncentrowała się na tym, że powoli zapomniała o problemach. Dotyka ich i wyobraża sobie, że siła płynąca z nich przenika przez jej dłonie do organizmu. Muzyka odprężyła ją i wzmocniła. Zamykała oczy i przenosiła się tam, gdzie chciała. Ogarnął ją niebiański odpoczynek. Relaksacyjne rytmy przepełniały ją w całości i usuwały z jej ciała niechciane emocje. W ręku kurczowo trzymała widokówkę z górskim krajobrazem. Błękit nieba, dosłownie taki, jak przez cały dzisiejszy dzień, niesamowicie kontrastował ze szczerbatymi, kamienistymi górami, których szary kolor przyciągał wzrok widza. Bliżej rosły pełne zielonych liści drzewa, które odróżniały się od nieco jaśniejszej trawy. W prawym dolnym rogu stała góralska chata. W tym wszystkim mieszkało życie. Iga napełniała się nim. Potem przełożyła kartkę. Pojawił się krajobraz lasu. Pięknego i kolorowego lasu. Pomarańcz i czerwień wymieszana z żółcią zdawał się ocieplać 15-latkę. Poczuła jakiś powiew, ale nie wiedziała skąd on się wziął. Spojrzała przez okno. Gwieździste niebo odbijało się w jej oczach. Spokojne melodie płynące ze słuchawek od telefonu umilały jej czas. Pielęgniarka kazała zgasić światło. Dziewczyna posłusznie wykonała zadanie. Przytuliła się do miękkiej poduszki i chwilę jeszcze patrzyła na przyrodę, a potem zamknęła oczy, a obudziła się dopiero późnym rankiem następnego dnia. Lekarz, który miał poranny obchód, skierował Igę na badanie USG jamy brzusznej, by dowiedzieć się, czy nadal w głównych narządach znajdują się komórki nowotworowe. Dziewczyna z chęcią oddała się w ręce doktora. Wszystko na szczęście układało się zgodnie z przypuszczeniami. Choroba powoli odpuszczała. Specjaliści zastanawiali się nad przeszczepem szpiku kostnego, który dawał wielką nadzieje na wyleczenie nowotworu. Białaczka nie zajęła ośrodkowego układu nerwowego, więc nie trzeba było stosować radioterapii. Lekarze byli zadowoleni, że pacjentka tak dobrze reagowała na leki. Właśnie wróciła z badań. Mama czekała już na nią w sali. W ręce trzymała kopertę z wczorajszymi zdjęciami. Przyniosła córce, by mogła wspominać ten wspólny wyjazd. Iga była szczęśliwa, że Alina znów ją odwiedziła. Przyzwyczaiła się już do tego, że straciła pracę. Jakoś sobie z tym poradziła. Dała 15-latce fotografie, a sama udała się do pokoju lekarskiego, by dowiedzieć się o jej stanie zdrowia. - Dzień dobry. - A witamy. - Przyszłam zapytać się o moja córeczkę. - Mam dobre wiadomości. Leki działają prawidłowo. - To fantastycznie. - Ale… to nie koniec chemioterapii. Dziewczyna teraz czuje się dobrze, ale za tydzień może się wszystko zmienić. - Aha. Czyli co teraz? - Pani córka jest teraz w stanie remisji, to znaczy, że wszelkie oznaki choroby zniknęły, które są wykrywane w typowych badaniach. Wiele pozytywnych emocji budzi przeszczep szpiku kostnego. - Czyli będzie zdrowa? - Nie mogę pani tego obiecać, bo sam nie jestem w 100% pewien. Trzeba znaleźć odpowiedniego dawcę. To nie takie proste. - Ale ja chcę się zgłosić już dziś. - Wiem, że pani chce, ale nie wiem, czy pani może. Patrząc na panią nie jestem w stanie tego wywnioskować. Musi pani przejść wiele badań, które potwierdzą zgodność pani szpiku ze szpikiem córki. - Rozumiem a kiedy mogę zacząć? - Nawet od zaraz. - Fantastycznie. O ja pójdę teraz na chwilkę do córki. - Dobrze. Potem przyjdzie po panią pielęgniarka i weźmie panią na specjalne badania. - Ok. To dziękuję. Do widzenia. - Proszę. Do widzenia. Alina pełna nadziei, że jej córka znów będzie taka jak kiedyś, energicznym krokiem poszła do jej sali. Choroba córki bardzo zbliżyła do siebie rodzinę. Gdy człowiek zmierza się z przeciwnościami losu, zdaje sobie sprawę, że potrzebuje bliskich. To oni wspierają, wzmacniają. Jakże często bywa teraz, że to nieznajome osoby stają się jedyną podporą, a te bliskie zmieniają się w całkiem obce. Ten świat jest właśnie tak skonstruowany. Plany Boga są dla ludzi niezrozumiałe. Iga jednak miała wielkie szczęście do ludzi. Rodzice zawsze się o nią troszczyli i dbali o to, by czuła się jak najlepiej. Nie zapomnieli o tym, że mieli córkę, która wyrastała na piękną kobietę. Rozmawiali z nią, by razem pokonywać problemy. Rozmowy są bardzo potrzebne. Milczenie zabija duszę, krępuje ciało. Ludzie boją się. Szukają oparcia, odpoczynku. Czasem udaje im się trafić na osobę, którą, choć znają niedługo, nazywają przyjacielem, gdyż mają instynkt, który mówi, że ten ktoś ma cząstkę ich w sobie. I już są szczęśliwi. Bez silnej woli i nadziei nie mogą liczyć na zbyt wiele. W sali Iga oglądała zdjęcia. Na każdym z nich wyszła bardzo pięknie. Ona była bardzo fotogeniczna. Alina nie chciała jej nic mówić, że może wyzdrowieć, gdyż nie chciała zapeszyć. W oczach pojawiły się już zapomniane jasne iskierki. 15-latka kochała patrzeć w jej rozjaśnione tęczówki, które zdawały się tak magicznie hipnotyzować, zarażać stanem w jakim się znajdowały. Teraz obie patrzyły na fotografie, a uśmiech sam pojawiał się coraz zdrowszy i piękniejszy. Mama przytuliła córkę. Ta poczuła się bezpiecznie, jakby ktoś założył na nią ochronny klosz. Zapach jej ciała zdawał się przenikać do wnętrza Igi, kojąc ból i cierpienie. Przyszła pielęgniarka i zabrała byłą sekretarkę. Dziewczyna podeszła do okna. Widok przyrody traktowała jak coś leczniczego, co pobudzało jej siłę życiową. Była silna… Mama właśnie znosiła kłucia po to, by pomóc córce. Zrobiłaby dla niej wszystko. Teraz miała na sobie podobną koszulę jak 15-latka. Przechodziła przeróżne badania. Po pierwszych testach okazało się, że jest zdrowa. To było bardzo ważne. Zapowiadało się genialnie. Grupa krwi zgadzała się. Obie kobiety miały grupę ARH+. W czasie dotychczasowej chemioterapii co parę tygodni dziewczyna miała uzupełniane brakujące krwinki czerwone i płytki krwi, więc wyglądała zdrowiej i ładniej. Cały dzień minął Alinie na badaniach, a ta w myślach modliła się aby jej szpik był zgodny ze szpikiem córki. Wiadomość miała otrzymać następnego dnia. Przyszła tylko pożegnać się z pociechą, a ta zdziwiła się bardzo jej obecnością o tak późnej porze. Nie tłumaczyła się. Nie chciała robić jej jakichś złudnych nadziei na to, że być może będzie w stanie jej pomóc. Odjechała… Iga była przyzwyczajona już do ciągłych pożegnań, to znów powitań. Tak teraz wyglądało jej życie. Stanęła przed tapetą na ścianie i w uszach słyszała szum fal. Nigdy jeszcze nie zasmakowała słonej wody z mórz, nie czuła mokrego piasku pod stopami, nie otulała się bryzowymi wiatrami. Patrzyła na pozbawiony życia krajobraz i przenosiła się w jego uroki. Na twarzy poczuła jakby promienie zachodzącego słońca, które potem okazały się być ciepłem lampy, pod którą stała. Lekki, zimniejszy powiew wietrzyku obił się o jej nawilżone oliwką ciało. Iga pomyślała, że to podmuch płynący z hipnotyzującego ją malunku. Myliła się. Dobiegła on z uchylonego przez mamę okna. Oderwał ją z marzeń i kazał wrócić do łóżka, i czekać na kolejny pełen niespodzianek dzień. Oddychała spokojnie, a piękna noc była jej kołysanką utulającą do snu… Zamknęła zmęczone oczy… Rano Iga czuła się jakoś dziwnie. Dawno nic złego się jej nie działo. Bardzo się z tego powodu cieszyła, ale przeczuwała, że za niedługo coś się stanie. Wolała jednak nie pokazywać tych myśli na światło dzienne. Przyszła kucharka i przyniosła śniadanie. Dziewczyna zjadła je z chęcią. Potem, nie chcąc już leżeć, wstała i patrzyła na otaczającą ją przyrodę, śledząc, jak wstaje do życia. Lubiła to robić. Nigdy jednak nie widziała, jak ktoś przyjeżdżał i odjeżdżał, gdyż jej sala znajdowała się po lewej stronie, a parking po prawej. Słoneczko wesoło lśniło na niebie. Ptaszki bawiły się między sobą, ćwierkając głośno. Drzewa delikatnie kołysały się w tę i we w tę. Oparła się o parapet, a potem podrapała się po ramieniu. Zamknęła oczy i marzyła, a wtem usłyszał za sobą kilka znajomych głosów, które śpiewały: - Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam. Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam. Jeszcze raz, jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! Niech żyje nam. Przed jej oczyma ukazały się: Oliwia, Laura, Luiza, Eliza i Olga. Każda trzymała w ręce kilka balonów na sznurku nadmuchanych helem. W drugiej natomiast jakąś torebkę lub paczkę albo kwiaty. Były bardzo, ale to bardzo uradowane, że w dniu 16-tych urodzin mogą być razem z solenizantką. Wszystkie miały na głowie czapki urodzinowe. Za chwilę zza nich wyszła mama Igi, niosąc wysoki, ładnie ozdobiony tort, a na jego górze świeciły się świeczki. Dziewczyna była mile zaskoczona ich wizytą. Całkowicie zapomniała, że dzisiejszy dzień, to jej dzień. W oczach odbiły się małe płomienie. Potem wypłynęły z nich niewielkie, słone kropelki. Płakała ze szczęścia. Przyjaciółki szybko podbiegły do niej i po kolei zaczęły ją przytulać. Dawno się nie widziały i Iga tęskniła za nimi. Koleżanki zmieniły się: wydoroślały i dojrzały. Według nich chora przeszła poważną metamorfozę. Dziewczyny usiadły w około niej, a balony poprzywiązywały do obręczy łóżka. Poprosiły o jakiś flakon i włożyły do niego kwiaty, które unosiły w powietrzu swoją woń. Mama poszła do zaufanego lekarza, przeczuwając, że wszystko będzie dobrze. Młode kobietki gawędziły sobie: - A jak się czujesz? - Dobrze. Ostatnio nawet bardzo dobrze. - Brakuje nam ciebie. Wszyscy w szkole pytają o ciebie, my wiemy tyle, co nic – mówiła z wielką troską Oliwia. - Z początku było źle, ale teraz przyzwyczaiłam się i jest ok. - Nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłyśmy. Codziennie myślałyśmy, jak się czujesz. W klasie zrobiło się bez ciebie tak ponuro, szaro – opowiadała zmartwiona Eliza. - Ee… Może nie jest tak źle. A co tam u was? - Wszystko dobrze. Poszłam na olimpiadę z matematyki i dostałam się aż do etapu wojewódzkiego. Tak strasznie się cieszę – rzekł szczęśliwa Laura. - Gratuluję. A co słychać u ciebie Lauro? - Jakoś leci. Wszystko się jakoś układa, jak u każdej z nas. - Właśnie – przytaknęły pozostałe dziewczyny. - Widzę, że mama bardzo cię wspiera – spostrzegła Oliwia. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Co parę dni przyjeżdża do mnie, by ze mną posiedzieć. Bez jej wsparcia nie dałabym sobie rady. Walczy się lepiej, gdy się ma bliską osobę koło siebie. Straciła pracę, aby być ze mną. Ona tak strasznie mnie kocha. Przedwczoraj byłyśmy na całodziennej wycieczce wraz z tatą – podała koleżankom zdjęcia. – Było tak miło. - Cieszymy się, że jest ci tu dobrze – z uśmiechem powiedziała Laura. - A jak tam w sprawach sercowych? – zapytała pełna ciekawości 16-latka. - No… yyy… rewelacyjnie! – krzyknęła Olga. - A któż ma takie szczęście? - Na imię ma Błażej. - Błażej? – powtórzyła Iga. - No. Jest taki słodki i kochany. - A ile ma lat? - 17. - A jak wygląda? - Hmm… Jest przystojny, włosy zawsze ma na żelu, uśmiech na twarzy. Jego piwne oczy są dla mnie jak narkotyk. Uzależniły mnie. - I ma jeszcze ładnie wystające kości policzkowe – dodała Luiza. - O tak... – przytaknęła zakochana, a w jej oczach widać było miłość. - Gratuluję ci – rzekł Iga, a po chwili zapytała. – A u was jak z serduszkiem? - My nie mamy co opowiadać. Na razie poszukiwania księcia z bajki nie przynoszą pozytywnych skutków, ha ha! – zdradziła Laura. - Ha ha! A ciebie, Oliwio, to nawet nie pytam. Feministko ty moja – przytuliła swoją przyjaciółkę. - A chcesz jakiś sok. Przyniesiemy ci – powiedziała Luiza. - Chętnie napiłabym się soku z nektarynek. - Dobrze, to my idziemy. Zaraz wracamy. - Ja zostanę – oznajmił Oliwia. - Ok. Dziewczyny poszły po napój. Dwie przyjaciółki zostały same. Oliwia była zupełnie inna niż zawsze. Często milczała, czuła się źle. Obwiniała się o chorobę Igi. Wmawiała sobie, że to jej wina. 16-latka zauważyła to już wtedy, gdy koleżanki weszły do sali, ale nie chciała nic mówić. Teraz miała ku temu bardzo dobrą okazję. W oczach towarzyszki ujrzała łzy. Patrzyła na nią, ale one bała się spojrzeć jej w twarz. Wpatrywała się w błękit nieba za oknem. Iga przybliżyła się do niej. Zaczęła głaskać ją po ramieniu. Ta z kolei zacisnęła wargi i schowała szare tęczówki za pomalowanymi na fioletowo powiekami. - Co się stało? – zapytała w końcu chora. - Bo… bo… - Bo? - Przepraszam cię tak bardzo! – wtuliła się w jej drobne ramiona. Iga zupełnie nie wiedziała, o co jej chodzi. Nie zrozumiała, za co ją przeprasza. Trzymała ją mocno i czuła, jak jej koszula moknie. To były łzy przyjaciółki. Dziewczyna nie chciała odrywać się od jej uścisku. W sali panowała cisza, a jedynym dźwiękiem, który od czasu do czasu obijał się o uszy, był szlochanie Oliwii. 16-latka pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi, zapytała: - Ale kochana, za co ty mnie przepraszasz? - Tak bardzo mi przykro. - Dlaczego? O co chodzi? - Iguś, nie chciałam, żebyś leżała teraz tu w szpitalu. Gdybym ci wtedy na wf-ie nie podała tej przeklętej piłki, wszystko ułożyłoby się inaczej… - Oliwio!, co ty wygadujesz? Właśnie dzięki tobie żyję. Jeśli przyszłabym parę dni później do lekarzy, nie wiem, czy by mnie uratowali. Co ty sobie wmówiłaś? Kochana, nigdy cię o to nie posądzałam. Ty mi uratowałaś życie! Przyjaciółka spojrzała szklanymi oczami na Igę. Łzy płynęły jeszcze po policzkach. Jej wzrok tak bardzo wzruszył chorą, że jej brązowe tęczówki również zatopiły się w morzu słonych kropelek. 16-latka pogłaskała przyjaciółkę po lśniących włosach. Uśmiech nareszcie towarzyszył im. Pokroiły tort, aby, gdy dziewczyny wrócą, był już gotowy do zjedzenia. W końcu wyjaśniły sobie wszelkie zagadki, nieporozumienia. Oliwia czuła się wolna od nieprawdziwych obwinień. Jej oddech wydawał się teraz taki czysty. Otworzyła trochę okno. Do sali weszły koleżanki z sokiem i ze szklankami. Zaczęła się wesoła sielanka. Do towarzystwa dołączyła się mama, która szalała z radości. Nikt nie wiedział, dlaczego była taka promienna. Gdy tylko zbliżyła się do łóżka córki, głośno krzyknęła: - Kochanie, będziesz zdrowa! Musisz tylko przejść mały zabieg, a dokładniej przeszczep szpiku kostnego, który otrzymasz ode mnie. - Ale jak to? - Wczoraj przeszłam szereg badań i okazało się, że mogę zostać dawcą. Skarbie, będziesz zdrowa i wszystko będzie dobrze. Rozumiesz? Wrócisz do domu. Pojedziemy na zakupy. Tyle jeszcze zrobimy… – marzyła Alina i przytulił córkę. - To fantastycznie! Słyszałyście dziewczyny! Będę zdrowa, wrócę do szkoły… Ah… tyle jeszcze przede mną. - Nawet nie wiesz, jak się cieszymy – powiedziała szczęśliwa Oliwia. W sali czuło się nareszcie siłę życia. To była wspaniała wiadomość, szczególnie dla chorej na białaczkę. Już wyobrażała sobie, że jej głowę znów okryją sprężyste loczki, że będzie mogła chodzić na długie spacery, że wróci do tańca… Otworzył się przed nią cały świat, mnóstwo możliwości. Dziewczyny tak bardzo się cieszyły. Tęskniły za nią, jak każdy. Siedziały teraz w około łóżka, a zapach kwiatów rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu. Alina nadal nie mogła powstrzymać emocji. Na twarzy miała szeroki uśmiech, a w oczach malowała się radość. Przyjaciółki już snuły plany na przyszłość. Tak bardzo wierzyły w to, że wszystko się skończy jak najlepiej. Mimo że choroba tak niespodziewanie przyszła, miały nadzieję, że różnie szybko odejdzie. Sala przepełniała się kolorami życia. Balony upiększały ją, a rośliny pobudzały do życia. Zrobiło się późno. Tato Oliwii przyjechał po koleżanki Igi ,więc musiały już iść, choć bardzo trudno się im było rozstać z 16-latką. - Dziewczyny, dziękuję za widokówki. - Nie ma za co. - Trzymajcie się. - Pa! – powiedziały wraz i przytuliły się do chorej. - Zdrowiej szybko. - I wracaj do nas – dodał Laura. - Dobrze, dobrze. Cześć! Poszły. W sali zrobiło się cicho, spokojnie. Alina poszła jeszcze do lekarza, by dowiedzieć się, kiedy będzie można przeprowadzić zabieg. Iga została sama. Wstała z łóżka. Na jego obręczy kołysały się kolorowe balony z rysunkami. Dziewczyna każdego z nich delikatnie uderzyła, by wprawić je ruch. Huśtały się we wszystkie strony, czasem obijając się o siebie. Podeszła do kaloryfera i patrzyła na zachodzące słońce. Czuła się jakby opuszczona. Człowiek bardzo szybko przyzwyczaja się do dobrych rzeczy. Chwile rozstania bywają nieraz strasznie męczące i bolesne. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Huk w sali przez cały dzień jakoś rozbudził ja, ożywił. A teraz zmagała się, by w jakiś sposób zapomnieć o tym, zataić to, zabić to w sobie. Niebo było ładne. Niejednokrotnie widziała piękniejsze, ale dzisiejsze przypadło jej szczególnie do gustu. Może dlatego, że przypominało o sile miłości, którą otrzymywała od swoich bliskich. Przypomniały się jej słowa Oliwii, która obwiniała się o jej chorobę. Chwilę o tym myślała, ale potem w jej głowi pojawił się mama. Osoba, która mogłaby poświęcić wszystko, by tylko jej córka była zdrowa. Nie potrafiła pojąć matczynej miłości, nie rozumiała tego. Matki czują w sobie taki instynkt, który nakazuje dbać o dzieci bez względu na to, jakie mogą ponieść konsekwencje. U Aliny właśnie takie coś się teraz obudziło. Była w stanie zrobić dla niej wiele, bardzo wiele. Przez ostatnie miesiące poprawiły się ich kontakty, choć nigdy nie miały między sobą jakichś niesnasek. Dziewczyna patrzyła na umierające słońce, które malowało na niebie poświatę swych promieni. Czuła cieszę… w sobie, tam - w sercu. Dosłownie taką sama jak wtedy, gdy odjeżdżała Alicja. To przez samotność, która dopadała ją zaraz po powrocie do domu bliskich osób. Godziła się z tym. Teraz jakiś jaśniejszy promień padał na twarz młodej kobiety, oślepiając ją. Jego ciepło przenikało aż do jej wnętrza. W sali poczuła czyjąś obecność. Była odwrócona tyłem do drzwi, więc nie miała zielonego pojęcia, kto tam stał. Pomału odwracała się pełna niepokoju i ciekawości. Ujrzała młodą dziewczynę, miała krótkie błyszczące włosy, a nieziemsko błękitne oczy przysłaniała postrzępiona grzywka. Iga spojrzała na nią. Za pierwszym razem jej nie poznała, ale gdy tylko odsłoniła wzrok, zobaczyła w nich chorą na białaczkę łysą 15latkę. To była Alicja. Serce biło mocniej, szybciej. Dziewczyny zbliżały się ku sobie, a po chwili wpadły sobie w ramiona. Obie uroiły parę łez, szczęśliwych łez. - Co ty tu robisz tak późno? Odwiedziny już się na dziś skończyły – zdziwiła się Iga. - Pielęgniarki mnie wpuściły, bo przecież leżałam tu ponad trzy lata. - Sprytnie. - A jak… – powiedziała uradowana Alicja. - Co tam u ciebie? Myślałam, że o mnie zapomniałaś… - Ja? O tobie? No u mnie genialnie. Dostałam szanse i… i wykorzystałam ja. - To znaczy? - W szkole odbył się konkurs śpiewu. Rodzice tak bardzo mnie namawiali, żebym wreszcie pokazała światu swój głos. Mówią, ze bardzo ładnie śpiewam i poszłam. Potem były inne konkursy i tak spełniają się moje marzenia. - Wiedziałam, że ci się uda. - Taka jestem szczęśliwa. A co tam u ciebie, jak się czujesz? - U mnie super. Jestem silna, nie poddaję się i walczę. Będę miała przeszczep szpiku i to podobno pomoże mi w walce z chorobą. - To wspaniale! – krzyknęła Alicja, ciesząc się ze szczęścia Igi. - Ale masz śliczne włosy. - Dziękuję. Rosną szybko. Są mocne i już nie wypadają. - Nie poznałam cię. Myślałam, że pomyliłaś sobie sale, ale ten kolor oczu… tego się nie zapomina. Promieniejesz życiem. Wiesz jak za tobą tęskniłam… - Ja za tobą również – przytuliły się. Na niebie pojawiły się już gwiazdy. Ich delikatny blask padał do sali i nadawał przyjemne ciepło. Alicja musiała już wracać, gdyż rodzice czekali na nią. Pożegnała się i wyszła. Iga położyła się. Dostała od swojej byłej sąsiadki prezent, otworzyła go. W środku znajdowały się minerały o różnych kolorach: złocisty – cytryn, biały kryształ górski, zielony – malachit, różowy –kwarc, fioletowy – ametyst. Znalazła tam również małą karteczkę, na której było napisane: To minerały. Trzymaj je często w dłoniach, oglądaj je w świetle, podziwiaj głębię i barwę…. Oddychaj blaskiem. Zatapiaj się w tym. Iga ścisnęła je mocno i przycisnęła do serca, a te uderzyło głośniej, akcentując siłę jaka się między nimi utworzyła. Dziewczyna włożyła do uszu słuchawki od MP3 i wsłuchiwała się w rytmy wydobywające się z nich. Pod poduszką poukładała minerały, które przyjemnie utulały ją do snu. Dawały moc, która chroniła ją. Zasnęła… Mama właśnie wbiegła do sali ale widząc, że córka śpi napisała tylko karteczkę: Zabieg będzie za tydzień – i wyszła po cichu by nie zbudzić Igi. Lecznicze kamienie czerpały światło z gwiazd, a te bladły… Wietrzyk pukał do okien, a liście drzew szeleściły. Tej nocy twarz Igi wyglądała tak nieskazitelnie i czysto. Spokój ogarnął całe jej ciało. Szpik Aliny zgadzał się ze szpikiem córki w 90%. To bardzo dużo, gdyż nie zawsze, a nawet prawie nigdy nie odnajduje się dawcy ze 100% zgodnością antygenową. 10% budziło wiele obaw. Jakieś komplikacje, niepowodzenia. Transplantację od innej osoby, czyli allogeniczną stosuje się u chorób poniżej 45. roku życia i zostających w stanie remisji. Zanim zastosuje się taki przeszczep całe ciało pacjenta intensywnie poddaje się naświetleniom, co ma za zadanie zniszczyć komórki białaczkowe. Dopiero po takiej terapii wykonuje się zabieg, którego wyniki w ostatnich latach znacznie się polepszyły. Rokowania w ostrej białaczce limfoblastycznej ostatnio poprawiły się. Liczba osób, które uzyskują remisję wynosi 70 % wszystkich chorych, a w przypadku polichemioterapii ponad 90 %. Niestety u pewnego odsetka pacjentów dochodzi do wznowienia choroby i ponownego pojawienia się komórek blastycznych w szpiku kostnym, w ośrodkowym układzie nerwowy lub jądrach. Nowotwory mogą pojawić się wkrótce po leczeniu lub po dłuższym czasie. Chemioterapia daje 70 -80 % wyleczeń, więc bardzo ważne jest, aby utrzymać leczenie wspomagające, polegające na zapobieganiu i leczeniu zakażeń, opanowaniu skazy krwotocznej oraz anemii i zaburzeń metabolicznych. Iga była bardzo zmęczona tymi wszystkimi naświetleniami. Minerały nadawały jej sił, a pejzaże z widokówek poprawiły jej humor. Muzyka natomiast polepszała samopoczucie. Mama zawsze podtrzymywała ją na duchu, ale dwa dni przed przeszczepem leżała już w swojej sali na specjalnym oddziale, by przygotować się do zabiegu. Przez cały ten tydzień dziewczyna była szczególnie uważnie obserwowana, choć w ciągu dotychczasowych badań również miała odpowiednią opiekę. Starannie dbała o higienę, maksymalną jałowość pomieszczenia, w którym się znajdowała, odkażanie przewodu pokarmowego i jamy ustnej za pomocą leków. Bała się tego zabiegu, ale wierzyła w przeznaczenie i uznała, że jeżeli wszystko będzie dobrze, to taki będzie jej los, a gdy przeszczep się nie uda, to przyjmie to tak, jak będzie potrafiła. I w końcu nadszedł ten długo oczekiwany dzień. Pogoda była piękna, a ciepłe powietrze sprawiało, że wszyscy ludzie chodzili spragnieni. Iga miała wielką ochotę dziś sobie potańczyć, ale lekarze zabronili jej większego wysiłku. Przebolała to jakoś. Spojrzała jeszcze za okno. Dotknęła szyby i poczuła na dłoniach ciepło promieni słonecznych. Wietrzyk wirował pomiędzy zgrabnymi liśćmi i wprawiał w ruch miękką, młodą trawę. Ten widok dodał jej otuchy i siły. Po chwili przyszedł doktor z pielęgniarką i zabrali 16-latkę na blok operacyjny. Do sali wbiegł zdyszany tato, który zerwał się wcześniej z pracy. Jeszcze zdążył się ”pożegnać” z córeczką. Nie mógł towarzyszyć przy zabiegu, więc czekał w pokoju Igi. Dziewczyna zabrała ze sobą jeden z licznych kamieni – ametyst, który tak bardzo przypadł jej do gustu. Ten jego blask, w którym topiła wszystkie obawy, obijał się w jej ładnym wzroku. Teraz leżała już na stole operacyjnym. Dostała znieczulenie miejscowe. W ręce trzymała minerał i dzięki niemu czuła się o wiele spokojniej, choć serce głośno kołatało w jej wnętrzu. Patrzyła na fioletowe ściany, a potem zatrzymała spojrzenie na suficie. Namalowane kolorowe kwiaty przykuwały wzrok dziewczyny. Mama leżała już w innej sali i była w narkozie. Lekarze zabrali się do pracy. Nie było to jednak zbyt drastyczne i polegało bowiem jedynie na iniekcji do krwi szpiku dawcy. Iga nie czuła nic, ale widziała, jak doktorzy wykonywali swój obowiązek. Potem zamknęła oczy, a w dłoni kurczowo ściskała ametyst. Komórki biorcy same znajdowały swoje właściwe miejsce w nowym ”gospodarzu”. Dziewczyna była już w sali. Ogarniało ją zmęczenie i senność, więc zasnęła. Tomasz siedział przy niej, trzymając jej zgrabną dłoń i głaskając ją po głowie. W ciągu 24. godzin miało być wiadomo, czy organizm Igi wykrył swojskość szpiku, czy też jego obcość, a decydowały o tym małe cząsteczki, znaczniki zwane antygenami. Tato czuwał przy 16-latce tylko do wczesnego wieczora, gdyż doktor powiedział, że dziewczyna musi odpocząć, więc nie mógł zostać dłużej. Poszedł jeszcze do swojej żony, by zobaczyć jak się czuje. Nadal była w stanie narkozy, dlatego mąż niepotrzebnie traciłby czas na przebywanie z nią, więc pojechał do domu, bo rano musiał iść do pracy. Iga lękliwie trwała w sennej wyobraźni. Leżała prosto na łóżku, ponieważ najdrobniejszy ruch sprawiał jej ból. Znieczulenie przestało działać. Już nie spała. Przekręciła tylko głowę w bok i widziała ciemność za oknem rozjaśnioną ciałami niebieskimi. Pełnia księżyca padała na jej twarz, niosąc za sobą coś tajemniczego, niewiadomego. Gwiazdy mocno migotały i zadawały się z dala utulać do czegoś przyjemnego. Wiatr zmagał się i przyniósł ze sobą ciemne chmury, które zasłoniły jasność. Księżyc bezskutecznie próbował wyrwać się z ich sideł. One obezwładniły go, zabijały go, zabrały blask. Iga poczuła w sercu coś dziwnego. Jakby gasła… Liście szeleściły bardzo głośno. Pogoda psuła się i dziewczyna przeczuwała coś złego. Kiedy widok za oknem załamywał się i ogarniał go woal gęsto tkany z ciemności, zdrowie 16-latki pogarszało się. Zauważyła to jakiś czas temu i za każdym razem się jej to sprawdzało. Dziewczyna bała się. Sięgnęła po pióro i kartkę papieru, które leżały na półce obok łóżka. Odetchnęła głębiej kilka razy. Pragnęła coś zapisać. Stawiała drobnym maczkiem jakieś litery. W sercu nie kołatało już nic tylko głucha cisza. Gdy czuła się samotna jej ciało stawało się niewolnikiem bezgłosu. Strach potęgował się w jej wnętrzu. Krew w żyłach płynęła szybciej, a ból całkowicie zniknął. W oczach pojawiły się łzy, które powoli spływały po gładkim policzku i spadały jej na dekolt. Dziewczyna z coraz większym zapałem przesuwała pióro po kartce papieru… Napisała taki oto wiersz: Cisza w sercu Niepewność. Bojaźń. Strach. Czy będzie kolejny zachód słońca? Nowy dzień? Następny poranek? Jakaś szansa? Dawny spokój młodej dziewczyny znikł między palcami kapryśnego losu… Tęsknota zabiera czas, ale jest potrzebna. Dzięki niej wiemy, że czujemy. Kolejne rytmy za mną. Klawisz za klawiszem. Struna po strunie. Dźwięk za dźwiękiem. I nagle nie ma nic. Tylko cisza w sercu, która rozbrzmiewa swym mocnym tonem. Kaleczy mnie… Zaślepia… Czaruje… Bóg zamilkł, ale nie zostawił mnie, bo kocha! Co się zmieni, gdy odejdę? Czy poduszka odwyknie od kształtu mojej twarzy? Czy książki zapomną mojego dotyku? A może suknie odczują brak zapachu mojego ciała? Bóg stworzył mnie dla życia, ale nie życie dla mnie. Me duele tanto. I wciąż cisza, która powoli zabija. Hipnotyzuje… Manipuluje mną… Dziękuję i … Przepraszam, że znikam za ciemną mgłą, za szklaną taflą nocy, za rażącą bielą. Ta cisza w sercu rozpływa się we mnie i już wiem, że to koniec. …i nie pozostanie już nic… Nawet puste miejsce, albowiem na ziemi nie ma pustych miejsc. A tylko głucha cisza w sercu – wciąż gra… Przy jej melodii śmierć staje się ukojeniem. Dobranoc, moi mili. Dobranoc na zawsze. Z ciemności wyłonił się na chwilę złocisty księżyc, którego blask zatopił się w brązowym spojrzeniu dziewczyny. Oczy rozbłysły jasnością. Jeszcze na moment w jej wzroku widać było siłę życia. I nagle blask zgasł. Odeszła… „A tylko głucha cisza w sercu – wciąż gra… Przy jej melodii śmierć staje się ukojeniem.”