strona 26

Transkrypt

strona 26
26 Nasze Jutro
SENIORZY Nasi seniorzy
Weronika
Sowijak
z
Bukówca
Górnego
- Przychodzę do Pani, bo dowiedziałam się, że 20 stycznia
skończyła Pani 89 lat – witam panią Weronikę Sowijak z
Bukówca Górnego.
- Ile? – pani Weronika zaskoczona. – To już 89 lat w tym
roku mam?
- No tak, tak, co się Pani tak dziwi. A dlaczego Pani tak
dużo śpi? Przychodzę z rana, a Pani śpi. Synowa Małgosia
mówi, że wstaje Pani o 11., 12. i czasami, jak wraca z pracy o 18., to już Pani leży w łóżku.– A co tu robić? – mówi
pani Weronika. - Latem to chwycę za hakę, podziabię, a
zimą?... Pierza do darcia też nie ma. Jak chcę schody od
śniegu zamieść, to mi nie pozwalają, bo jeszcze nogę złamię. I co tu robić? To najlepiej iść do łóżka, ciepło pod kołdrą. Poleżę, pomyślę o żywych i umarłych i na tym kończy
się moja praca.
Ale niech nikt nie myśli, że z panią Weroniką i jej snem
było tak przez całe życie. Wręcz przeciwnie. Od małego
nauczona pracy, na robotach w Niemczech wychwalana
przez gospodarza za pracowitość, teściowi też się spodobała, bo robotna była dziewczyna - jako żona i matka odrabiała w polu u gospodarza, od którego dzierżawili z mężem
ziemię. Wciąż w galopie - wspomina pani Weronika, a jej
syn, znany rzeźbiarz ludowy, Jerzy, dodaje: - To właśnie
praca, ruch i bieda zahartowały mamę i jej pokolenie. Stale mamę na rowerze się widziało. Dawniej człowiek inaczej
się nie poruszał. Do 80. roku życia mama jeździła. Pani
Weronika się włącza: - Teraz się już boję, żebym się nie
gwizła (przewróciła – przyp. red.). Już z laską chodzę dwa
lata, zawroty głowy mam. To już nie czas na rower.
Ojciec pani Weroniki, jeśli można tak powiedzieć, miał
wielkiego pecha. Co poślubił żonę, to mu umierała. Tak
było z pierwszą żoną, tak było też z drugą, rodzoną matką
naszej 89-latki. Weronikę urodziła w styczniu, a w maju
zmarła z przeziębienia. Ojciec pracując, nie mógł zająć
się dziećmi, dlatego też starsze dał na wychowanie dziadkom, a malutką Weronikę do chrzestnej do Sądzi. Dzięki
Bogu szybko znalazł trzecią żonę i w lipcu dzieci wróciły do domu. Macocha pani Weroniki była zaprzeczeniem
negatywnych skojarzeń, które wiążemy z tym słowem:
Taką dobrą matkę miałam, choć nie rodzoną. Opiekuńcza,
z wielkim sercem. Zajęła się mną jak swoim. Dbała o mnie
bardzo. Pani Weronice na wspomnienie łza kręci się w oku.
Trzecia mama miała co robić przy Weronice, bo dziecko
ciężko chorowało. Jak przyszłam z wychowania z Sądzi,
miałam silne rozwolnienie, bolący brzuch. Do tego takie
pęcherze z wodą na całym ciele. Mama zaniosła mnie do
bukówieckich zakonnic, a one powiedziały, że tylko jałowe rzeczy ma mi dawać do jedzenia i zakazały świńskiego
tłuszczu. I tak się jakoś wykaraskałam. Ale sąsiadki długo
przychodziły zaglądać, czy czasami już nie umarłam.
Mała Weronika do szkoły chodzić nie lubiła. Z przymusu chodziłam, nawet w czwartej kasie zostałam – mówi.
Wolała pracę przy sadzonkach w lesie. Robiła to do czasu,
aż zabrano ją do Niemiec na roboty. Był 1940 rok. Miała
wtedy 20 lat. Nie znała niemieckiego, cokolwiek do niej
mówili, odpowiadała: „zgut” (niem. sehr gut – bardzo dobrze). Gospodarza to bardzo bawiło i też z tego powodu
żywił do Weroniki wielką sympatię. Ale przede wszystkim
cenił ją za jej pracowitość. Weronice dobrze było w Niemczech. Miała co jeść, lubiła pracować, wokół siebie miała
dobrych, życzliwych Niemców (pozwolili pojechać na pogrzeb mamy do Bukówca i płakali, jak Weronika wracała do kraju) i Polaków. Wśród nich był jej przyszły mąż
– Józef Sowijak – polski żołnierz-niewolnik wysłany do
gospodarzy do pracy.
Był też pies. - O psie muszę o powiedzieć. Taki fajny, wojskowy, mądry. Jak szłam na pole, to zawsze dziubnęłam
kawał chleba i mu rzuciłam. Bardzo do mnie się przywiązał. Kiedy odjeżdżałam do Polski, Niemcy mówili, że mam
go wziąć, ale jak ja go miałam zabrać? Taka długa podróż
była przede mną...Tak skomlał, kiedy odjeżdżałam.
Po wojnie ślub i życie w Bukówcu. Dla Weroniki inne miejsce nie wchodziło w grę. Prawdziwa to lokalna patriotka.
Zajmowała się domem i dziećmi (cztery córki, jeden syn),
a mąż Józef pracował. – Całe życie był troskliwy, lubiany,
pracowity. Długo dojeżdżał do pracy do Wschowy rowerem. Na szóstą rano. A taki słaby rower miał. Oczytany,
codziennie czytał gazetę. Dobry fachowiec, dekarz. Zmarł
dokładnie 15 lat temu na serce. Dobrze nam było razem.
Dziś nie muszę już zajmować się domem czy dziećmi. Ba!
Nawet wnuki, których mam dwanaścioro, czy prawnuki,
jedenaścioro, raczej mną się zajmują niż ja nimi. Takie są,
widzi pani, uroki starości.
Beata Szady
Spotkanie mikołajkowe
u włoszakowickich seniorów
W dniu 09 grudnia 2008 r. seniorzy Koła PZERiI we
Włoszakowicach uczestniczyli w corocznym spotkaniu
przedświątecznym. Uczestniczyły w nim 93 osoby. Przewodnicząca Koła Lucyna Wójcik serdecznie powitała
zgromadzonych członków, oraz przybyłych gości: małżonkę wójta p. Agnieszkę Waligórę, przewodniczącą Rady
Gminy Irenę Przezbór, dyrektora GOK Pawła Borowca i
kierowniczkę GOPS Annę Nowak.
Przewodnicząca złożyła wszystkim zgromadzonym życzenia świąteczne i noworoczne. Najserdeczniejsze życzenia i
kwiaty złożyli także goście, a każdy z seniorów został ob-

Podobne dokumenty