Relacja z podróży
Transkrypt
Relacja z podróży
Relacja s. Magdaleny Budniak z Kanady z podróży do Tanzanii w dniach od 15 do 28 października 2009 Mój wyjazd do Tanzanii był dość niespodziewany. Dr Halka z USA (wywodzący się z rodu Ledóchowskich), który był fundatorem kaplicy w Damaidzie (w Tanzanii), nie mógł pojechać na uroczystość poświęcenia kaplicy, Matka zdecydowała więc, że któraś z nas, sióstr z Kanady, pojedzie. Los padł na mnie. Bardzo się ucieszyłam, ale trochę się bałam. 15 października wyleciałam z Detroit przez Amsterdam do Dar es-Salaam. Czekanie na lotnisku i lot samolotem trwały ponad 20 godzin. 16 października – na lotnisku w Dar es-Salaam. W Tanzanii czekała na mnie s. Prakseda, która zna język angielski, ponieważ była w Windsor przez prawie dwa lata. Był też kierowca Juvenale, który świetnie jeździ po niesamowitych wybojach – bo w Tanzanii nie wszystkie drogi to autostrady. Z lotniska jedziemy do Ojców Krwi Przenajdroższej, gdzie spędzamy noc. 17 października – rano Msza św. w kaplicy ojców. Obecny jest też Alessandro z Włoch, który jest członkiem zakonu dominikanów. Po Mszy św. jemy śniadanie z Fr. Gino, Włochem, który mówi po angielsku. Zna brata Antoniego z Toronto, który czyni tyle dobrego dla Tanzanii. Po śniadaniu jedziemy do Morogoro (Kihonda), gdzie przełożoną lokalną jest s. Maria Marseli. Po drodze widzimy kobiety z dziećmi na plecach, a workami z kukurydzą, ryżem czy wiadrami wody na głowie. Mężczyźni nie noszą ciężarów na głowie, natomiast przewożą je na rowerze. Po drodze przez cały czas obserwujemy przydrożny handel – nawet dzieci wyskakują na drogę z żywymi kogutami, miodem czy jarzynami. Wreszcie dobrnęliśmy do Morogoro. Siostry (sześć) mieszkają w niedużym domku. Prowadzą przedszkole i internat dla dziewcząt, uczą w szkole i katechizują. Zostajemy u sióstr około godziny i ruszamy w dalszą drogę do Dodomy. Droga w większości asfaltowa, ale jeszcze często wyboista i piaszczysta. Tumany kurzu zasłaniają widoczność. Po południu dojeżdżamy do Dodomy, gdzie odpowiedzialną za wspólnotę (około 10 sióstr) jest s. Modesta – sympatyczna, pełna humoru. Dodoma to stolica Tanzanii. Na przedmieściach przydrożne sklepiki z warzywami, ziarnem i workami z węglem drzewnym. Śródmieście nie różni się zbytnio od europejskich miast. Obecnie w Dodomie jest około 50 dzieci, niektóre z nich są nosicielami wirusa HIV. Siostry mają piękną kaplicę. Jest też jadalnia dla dziewcząt i małych dzieci – sporo miejsca. Jesteśmy w Dodomie krótko, bo i tak mamy tu jeszcze wrócić (przed odlotem). Jemy kolację, opowiadam o Kanadzie. Spędzamy noc w Dodomie. 18 października – wcześnie rano jedziemy do Mkiwy, w kierunku zachodnim. Krajobraz powoli się zmienia – jesteśmy w krainie baobabów. Niektóre są ogromne, powykręcane w przedziwne kształty. Przejeżdżamy również przez tzw. „Rift Valley” – dolinę o stromych ścianach i ogromnych głazach. Wokół nas, w dali, po obu stronach pasma gór, duże kamienie o niesamowitych kształtach, a dalej sawannowy krajobraz – trawiaste tereny, od czasu do czasu drzewa pokryte kurzem. Wszędzie po drodze widać małe lepianki – gliniane chałupki, pokryte strzechą, i mnóstwo dzieci. Ubóstwo niesamowite! Dojeżdżamy do Mkiwy, wioski liczącej około 1500 mieszkańców. W Mkiwie już siostry na nas czekają. Witamy się z s. Ritą, s. Mary Teshą i całą resztą sióstr (ponad 50). Mkiwa będzie moją bazą przez następne kilka dni. Nie mamy dużo czasu, bo już o godz. 10 ma się odbyć poświęcenie kaplicy w miejscowości Damaida, odległej o 7 km od Mkiwy. Czekamy na ks. biskupa z diecezji Singida, Desideriusa Rhomę, i wspólnie jedziemy do niedaleko położonej Damaidy. Tam już czekają na nas tłumy. Procesyjnie wchodzimy do kaplicy, a raczej do kościółka. Kaplica pełna, mnóstwo sióstr. Już z daleka słychać było rytmiczne śpiewy na kilka głosów, oczywiście przy udziale bębenka, dzwoneczków i key-boardu. Kaplica nieduża, skromna, o miłym, estetycznym wystroju. Na ścianie obraz obu sióstr Ledóchowskich – św. Urszuli i bł. Teresy, namalowany przez s. Panis Michalczuk. Żałuję, że nie było dr. Halki. Ucieszyłby się, bo bardzo przyczynił się do budowy tej kaplicy. Po Mszy św. ks. biskup i ja zostaliśmy udekorowani girlandami z kwiatów i procesyjnie przeszliśmy do jadalni wśród śpiewów, tańców i okrzyków dzieci, czekających zawsze na poczęstunek cukierkiem. Uroczystość zakończyła się posadzeniem drzewka przez ks. biskupa na pamiątkę poświęcenia kaplicy w Damaidzie. Przed odjazdem ks. biskup zaprosił nas na obiad w poniedziałek do Singidy. W Damaidzie siostry prowadzą przedszkole. Mieszkają w niedużym domku. Wokół domu jest kilka ha ziemi na kukurydzę, fasolę, słoneczniki. Przełożoną lokalną wspólnoty jest s. Liberia. Późno, pełne wrażeń wracamy do Mkiwy. 19 października po Mszy św., która w Mkiwie jest codziennie niezwykle uroczysta, i po śniadaniu jedziemy – s. Rita, s. Mary Tesha i ja – do ks. biskupa do Singidy. Szoferem tym razem jest Fredi – sympatyczny policjant, który jest właśnie na urlopie. Pochodzi z Singidy, siostry znają go od czasu, gdy był małym chłopcem. Singida to stolica prowincji o tej samej nazwie. Mieszkają tu cztery siostry, które uzupełniają swoje wykształcenie. Przełożoną tej wspólnoty jest s. Matrona. Po krótkiej wizycie u sióstr jedziemy do rezydencji ks. biskupa Desideriusa Rhomy. Oprócz katedry oglądamy wspaniałe sale konferencyjne, kaplicę, sale rekolekcyjne, hotelik, jadalnie. Wszystko w stylu europejskim. Obiad smaczny – pasta, ziemniaki, kura pieczona (tzn. skóra i kości) i wiele innych smakołyków, których nazw nie zapamiętałam. Ks. biskup sympatyczny, gościnny. Pytał o Kanadę, o Zgromadzenie. Prosił, by się wpisać do księgi pamiątkowej, co chętnie uczyniłam (na pół strony!). Po obiedzie pokazał nam jeszcze biura, kancelarię i sporo innych pomieszczeń kurialnych. Był bardzo gościnny i serdeczny. Chwalił siostry za ich pracę. 20 października, we wtorek, odwiedziłam z s. Ritą i s. Mary Teshą kolejną naszą wspólnotę w Sukamaheli. Jest to osada małych domków dla ludzi wyleczonych z trądu. Siostry podjęły tu pracę na zaproszenie Ojców Krwi Przenajdroższej. Przełożoną wspólnoty jest s. Inviolata. W Sukamaheli jest sześć sióstr. Siostry katechizują dzieci, przygotowują do sakramentów świętych, odwiedzają rodziny w domach. Ostatnio nie ma już nowych przypadków zachorowań na trąd. Siostry pytają o Zgromadzenie, o Kanadę, o siostry z Tanzanii – s. Ritę i s. Rozinę. Była akurat pora obiadu i grupa chorych czekała na posiłek. Jak podeszłyśmy, powitali nas okrzykiem. Wyciągali ręce, by nas przywitać. To było niesamowite przeżycie. Mam ciągle w oczach kikuty rąk niektórych trędowatych. Wracam do Mkiwy pod ogromnym wrażeniem tego, co widziałam. 21 października – uroczystość św. Urszuli. Na Mszy św. s. Concetta odnawia śluby. Po Mszy św. ruszamy do Itigi, oddalonego o 80 km od Mkiwy. Najpierw zwiedzamy szpital, w którym pracuje s. Incoronata i kilka naszych sióstr. Może on przyjąć kilkuset pacjentów. Bardzo dobrze funkcjonuje oddział pediatrii. Chore dzieci przebywają tu razem z matkami i żywią się we własnym zakresie. S. Incoronata ma też wykłady dla matek na temat racjonalnego żywienia. W Itigi znajduje się druga nasza wspólnota – bursa dla dziewcząt: 4 sale z piętrowymi łóżkami, duża jadalnia. Dziewczęta za mieszkanie płacą w naturze, szczęśliwe, że mogą mieszkać u sióstr. Po miłych spotkaniach z siostrami i dziewczętami wracamy do Mkiwy. 22 października – przez Singidę jedziemy do Diagwy. Na przestrzeni wielu kilometrów trwają prace drogowe. Dzięki drogom asfaltowym poprawia się poziom życia. I tu czeka na nas grupa dzieci przedszkolnych (40) z karibuni (powitaniem). Odwiedzamy również pobliskie seminarium diecezjalne. Siostry mieszkają w bardzo małym, ubogim domku. W budowie jest większy, ale ciągle jeszcze w stanie surowym. Odpowiedzialną za wspólnotę jest s. Gertruda. Tego samego dnia wracamy do Mkiwy. 23 października – nigdzie nie jedziemy. S. Rita oprowadza mnie po terenie naszej misji i posiadłości w Mkiwie. Stanowi ona kilkanaście budynków: dom dla nowicjatu, dom dla gości, przedszkole, dwie kaplice, sklepik, pracownię krawiecką i budynki gospodarcze. Siostry hodują przede wszystkim świnie, krowy i kury. Koguty pieją już od godziny 5 rano – w trzech półgodzinnych odstępach. Jest duży ogród warzywny, regularnie opryskiwany. Rzędami są ustawione kontenery – „magazyny” przysłane z Włoch przez wolontariuszy, którzy wspierają naszą misję. Na terenie naszej misji jest też mały cmentarzyk, na którym jest pochowana s. Paskalina Baraka. Odwiedziłam jej grób z s. Ritą. W południe byłyśmy z s. Ritą w naszym przedszkolu. Dzieci z pierwszej klasy akurat czekały na obiad. Siedziały w mundurkach na stołeczkach przed szkołą. Siostry przyniosły dwa duże wiadra, a w nich coś w rodzaju kaszy manny (ugali). Siostra napełniła tą kaszką 40 miseczek (z Kanady), stojących na ziemi. Po modlitwie każde dziecko podchodziło po swoją miseczkę. Po zjedzeniu (palcami też) dzieci myły kolejno swoje miseczki w jednej wspólnej wanience. Siostry prowadzą przedszkole dla ponad 50 dzieci przed południem, a po południu dla ponad 80 dzieci. Jedna z sióstr uczy w pobliskiej szkole podstawowej. W Mkiwie życie zaczyna się o godzinie 5.45, gdy dzwon poranny wzywa siostry na medytację, Mszę św. i jutrznię. Siostry bardzo dużo śpiewają podczas modlitw, i to na kilka głosów, grają na różnych instrumentach, jak bębenki, grzechotki i wiele innych. Zadziwił mnie ich harmonijny śpiew. Po śniadaniu poszczególne grupy sióstr (aspirantki, kandydatki, postulantki i nowicjuszki) idą do swoich zajęć. Tego dnia z s. Mary Teshą, która jest mistrzynią nowicjatu, jemy obiad z nowicjatem. Podstawowym, a właściwie jedynym daniem było ugali. 24 października jedziemy do Issuny. Czeka na nas s. Concetta i 7 sióstr. Oglądamy klasy, w których stoją maszyny do szycia i maszyny dziewiarskie. Siostry prowadzą tu 3-letnią szkołę szycia dla 65 uczniów i uczennic. Oprócz przedmiotów zawodowych są jeszcze przedmioty ogólne. Wszystkie siostry są nauczycielkami w szkole. Podziwiałam piękne sweterki i ubrania wykonane przez uczniów. Przy szkole jest mały sklepik, gdzie można nabyć rzeczy wykonane przez uczniów. Szkoła szyje też na zamówienie. Przy szkole znajduje się internat dla 50 uczennic. Mieszkanie mają zapewnione, ale posiłki przygotowują same w przedsionku, gdzie znajduje się 12 ognisk. Woda to życie – tak dobrze rozumie się to w Tanzanii. Właśnie Issuna ma ten kłopot – brak wody. Dopóki człowiek nie dozna braku wody, nie zrozumie, czym woda jest. Siostry korzystają z wody gromadzonej w cysternach (woda deszczowa). Jest nadzieja, że wkrótce będzie można korzystać ze źródła, odkrytego niedawno. Widziałam też miejsce, gdzie siostry chodzą po wodę, gdy zabraknie wody deszczowej (około 240 metrów od domu). Odpowiedzialną za wspólnotę i równocześnie dyrektorką szkoły jest znana nam dobrze s. Concetta. Tego samego dnia późnym popołudniem wracamy do Mkiwy. 25 października, niedziela. Śniadanie o godz. 8.30, a Msza św. o godz. 10.00. Kościół pełny – dużo dzieci. Wspaniałe śpiewy. Siostry i osoby świeckie czytają, niosą dary, włączają się w śpiewy. Po obiedzie (z nowicjatem) zaczynam się pakować, bo jutro opuszczam Mkiwę. Wieczorem pożegnanie. Zebrałyśmy się w dużej sali, gdzie na ścianach wisi 12 tablic z „Pater noster” w różnych językach, które napisałam – każde innym drukiem – na dziesięciolecie naszej misji w Tanzanii. Na pożegnanie kolejno grupy sióstr śpiewem wyrażały swą radość i wdzięczność za mój przyjazd do nich. Były też tańce w strojach różnych plemion, np. Masajów (lud zamieszkujący pogranicze Kenii i Tanzanii, trudniący się pasterstwem; niektórzy Masajowie do dziś prowadzą życie koczownicze). Kolejno aspirantki, kandydatki, postulantki i nowicjuszki na swój sposób dziękowały. I znów śpiewy na cztery głosy, bębenki, dzwonki i okrzyki na wysokim tonie, jak pianie koguta czy rżenie źrebaka. Zastanawiałam się, czy naprawdę żal mi stąd wyjeżdżać. Z pewnością kawałek serca tam zostawiłam. 26 października – wcześnie rano, o 6.30, wyjechałam z s. Felistą i Juvenale do Dodomy. W Dodomie byłam już, jadąc z lotniska w Dar es-Salaam przez Morogoro do Mkiwy. Po trzech godzinach byliśmy na miejscu. Przed obiadem pojechaliśmy do ojców Misjonarzy Krwi Przenajdroższej. Czekał już na nas ojciec Timothy (ze Stanów Zjednoczonych), żeby nam pokazać wspaniałe Centrum Misyjne, a przede wszystkim Mission Water Project. Ojcowie już od 1976 roku zajmują się poszukiwaniem wody i budowaniem studni na terenie prowincji Singida i w okolicy Dodomy. Zbudowali już ponad 700 takich studni. O tym projekcie wiedziałam już od brata Antoniego z Toronto, który co roku wyjeżdża do Tanzanii na parę miesięcy. Wszyscy ojcowie z Tanzanii dobrze go znają. Ostatnio przebywa w szpitalu w Toronto, po złamaniu nogi. Ojcowie prowadzą też od kilku lat przedszkole i szkołę podstawową w języku angielskim. Na razie są 3 klasy – I, II, i III. Klasy są duże, wspaniale wyposażone. Poza tym ojcowie prowadzą również szkołę zawodową. Młodzież z naszego internatu też do tej szkoły uczęszcza. O. Timothy pokazał nam swoje biuro – idealny porządek, żadnych niepotrzebnych rzeczy. Teczki na półkach uszeregowane jak wojsko. Zdumiewające! W Centrum jest sporo budynków administracyjnych, mieszkalnych i pomieszczeń sanitarnych. Dosłownie – małe miasteczko! Podziwiamy zdolności administracyjne ojców. To coś niespotykanego! W Dodomie znajduje się też seminarium Ojców Krwi Przenajdroższej. Byłyśmy u ojców około dwóch godzin. Byłam naprawdę olśniona tym imponującym dziełem. Wróciłyśmy do naszej wspólnoty pełne wrażeń i podziwu dla ojców, którzy potrafią wykorzystać każdy grosz na rozwój tego wspaniałego dzieła. Po posiłku wyruszamy do Morogoro (Kola). To nasza druga placówka w Morogoro (w Morogoro – Kihonda zatrzymałam się krótko w drodze z Dar esSalaam do Mkiwy). Dom w Morogoro (Kola) ma kaplicę i kilka pokoi gościnnych. Łóżka w sypialniach wyposażone w moskitiery. Spotkałam tam s. Stellę i s. Praxedę. Wraz z s. Felistą, która mi towarzyszyła – we trójkę porozmawiałyśmy i powspominałyśmy Windsor. Żałowałyśmy, że nie było z nami s. Concetty. Nazajutrz wstałyśmy bardzo wcześnie, by pojechać do Mikumi – parku narodowego. Zwierzęta chodzą tam na wolności. Żyrafy z niesamowicie długimi szyjami, ogromne! Zebry, gazele dochodzą do skraju szosy. Nosorożce, słonie i małpy swobodnie przechodzą przez drogę. Małpy czasem siadają na środku szosy. Patrzą na nas takim wzrokiem, jakby sobie z nas kpiły. A może sobie myślą, co my tu u nich robimy. Takich parków narodowych jest w Tanzanii kilkanaście. Wróciłyśmy pełne wrażeń do Morogoro (Kola). Wraz z siostrami zjadłyśmy lunch i wczesnym popołudniem wyruszyłyśmy z s. Felistą do Dar es-Salaam na lotnisko. Cieszę się, że mogłam zobaczyć Afrykę – życie i pracę Sióstr. Bardzo Matce dziękuję za danie mi tej możliwości. Silny kontrast między bogactwem a biedą bardzo mnie uderzył. Cieszę się, że mogłam bliżej poznać niektóre siostry – a zwłaszcza s. Ritę, s. Incoronatę, s. Mary Teshę. W żadnej naszej wspólnocie nie czułam się obco, wręcz odwrotnie, czułam się jak w domu. Widzę również, jak bardzo powinnyśmy Panu Bogu dziękować za to wszystko, co mamy!