Ewa Szponar - hekko24.pl
Transkrypt
Ewa Szponar - hekko24.pl
Ewa Szponar Charlotte Gainsbourg: nieśmiała prowokatorka Pochodzenie Charlotte Gainsbourg – córki jednej z najsłynniejszych par francuskiej bohemy lat 70. – choć otworzyło przed nią niejedne drzwi, stało się także trudnym do udźwignięcia brzemieniem. Jak bowiem konkurować z ponadczasowym wdziękiem Jane Birkin i scenicznym geniuszem Serge’a Gainsbourga? Okazało się, że Charlotte z obu stron odziedziczyła to, co najlepsze, przyprawiając całość silnym akcentem własnej osobowości. Aktorka urosła do roli ikony stylu (jak jej matka) i (nad)wrażliwej prowokatorki (wzorem ojca). Na wielkim ekranie zadebiutowała jako dziecko, żeby w wieku 15 lat otrzymać pierwszą poważną nagrodę. Mniej więcej w tym samym czasie objawił się również jej talent wokalny i skłonność do artystycznych skandali. Odwaga w wyborze ról filmowych i nieustająca potrzeba sondowania własnych granic zaprowadziły ją na plan Larsa von Triera. Tam, gdzie wielu aktorów znajdowało kres swojej drogi, czując się ofiarami emocjonalnej manipulacji, ona odnalazła nowy ląd, stając się muzą – a przynajmniej najbardziej wytrwałą ze współpracowniczek – ekscentrycznego Duńczyka. Jego porte-parole – brawurowym, kruchym i niepewnym swego losu nie mniej niż sam reżyser. Skórka z cytryny Jane Birkin i Serge Gainsbourg poznali się w 1968 roku na planie filmu Slogan (P. Grimblat). 22-letnią angielską aktorkę i 40-letniego francuskiego barda połączył namiętny romans. Piękni (ona – w klasycznym, on – raczej awangardowym wydaniu), fotogeniczni, utalentowani, très chic i very cool, szybko stali się kultową parą czasów rewolucji seksualnej. Umiejętnie podtrzymywali otaczające ich zainteresowanie, nagrywając między innymi jeden z najgłośniejszych przebojów tamtych lat, czyli potępioną przez Watykan i zakazaną w brytyjskim radiu piosenkę Je t’aime… moi non plus. Wprawdzie ich urodzoną w 1971 roku 1 córkę ominął skandal wywołany przez szlagier, ale Charlotte od momentu przyjścia na świat stała się nieodłącznym uczestnikiem intensywnego życia rodziców. Jak głosi anegdota, Jane i Serge zabierali ją nawet do nocnych klubów, nosząc w wiklinowym koszyku. Mimo to gwiazda Melancholii (2011) wspomina własne dzieciństwo jako szczęśliwe i bardzo poukładane, a wczesną edukację – jako staranną i klasyczną. Jeśli prawdą jest, że to matka odkryła jej aktorskie powołanie, ojciec wprowadził ją w świat muzyki i… zaszczepił pragnienie szokowania. Z natury nieśmiały i samokrytyczny, na scenie stawał się przekornym ekshibicjonistą, wyznaczając sobie coraz trudniejsze wyzwania, jakby chciał ubiec wszelkie pułapki wrodzonej wstydliwości. Gdy Charlotte miała 12 lat, zaśpiewał z nią piosenkę Lemon Incest, dwuznaczne wyznanie wzajemnej zażyłość ojca i córki. Słuchaczy niepokoiła nie tylko gra słów „lemon zest/incest” (cytrynowa skórka/kazirodztwo), ale i wers, w którym nastolatka zapewniała, że „miłość, której nigdy nie będzie uprawiać, jest najpiękniejsza, najrzadsza, najbardziej niepokojąca…”. Widzowie zaś obruszali się, oglądając teledysk, w którym śpiewająca para występowała niekompletnie odziana, leżąc w łóżku. Komentując tamte wydarzenia, przyszła autorka płyty 5:55, choć krytykuje niezbyt udany wideoklip, nie tylko zaprzecza jakimkolwiek próbom wykorzystania jej niewinności, ale też zapewnia, że doskonale zdawała sobie sprawę z ambiwalencji tekstu i czerpała przyjemność z perspektywy wstrząsu, jaki mogła wywołać wśród co bardziej purytańskiej publiczności. Gdzie indziej jestem W krótkim kwestionariuszu, który wypełniła dla czytelniczek lifestyle’owych kolumn „The Guardian”, Charlotte Gainsbourg mianem najszczęśliwszych określiła pierwszych 9 lat swojego życia. Wraz z rosnącą samoświadomością zwiększała się bowiem jej potrzeba prywatności i wycofania, będąca odpowiedzią na otwarty styl bycia rodziców i publiczny charakterem ich codzienności. „To było coś więcej niż nieśmiałość” – tłumaczyła w jednym z wywiadów. „Zupełnie nie chciałam dzielić się sobą z innymi”. Być może stąd wzięła początek jej kontrowersyjna profesjonalna ścieżka? Naznaczona nie tylko wspomnianym wyżej nagraniem, ale i występem u boku matki w Kung-Fu master (1988, A. Varda), dramacie o zakazanym uczuciu dorosłej kobiety i nastoletniego chłopca, czy rolą w Cementowym ogrodzie (1993) w reżyserii jej wuja, Andrew Birkina, opowieścią o (zbyt) bliskiej relacji brata i siostry. Równoważona udziałem we francuskich komediach 2 romantycznych (jak Układ idealny [2006, E. Lartigau]) oraz wyborem (bardziej konwencjonalnych) postaci delikatnych, uczuciowych i efemerycznych kobiet, do których odgrywania zdaje się zresztą stworzona ze względu na swoją fizyczność, subtelną, ale zbyt wyrazistą, by zostać niezauważoną. Stéphanie w Jak we śnie (2006, M. Gondry) ma wiele wspólnego zarówno z Mary Rivers w 21 gramach (2003, A. González Iñárritu), pierwszym amerykańskim filmie Gainsbourg, z Claire, żoną Boba Dylana w I’m Not There. Gdzie indziej jestem (2007, T. Haynes) czy z Dawn O’Neil w australijskim Drzewie (2010, J. Bertuccelli). Gdy nie występuje w filmach ani nie nagrywa kolejnych płyt, Francuzka – znów wzorem sławnego ojca – maluje obrazy. Jej ulubioną techniką jest tusz, któremu pozwala rozlewać się na papierze i tworzyć przypadkowe kształty. Ryzyko chaosu, chwilowa nieokreśloność, która wkrótce zastyga w trwałą postać, pociąga ją również w aktorstwie. Najważniejszy zdaje się bowiem moment początkowy, pierwsze wyjście na plan, kiedy jeszcze wszystko może się zdarzyć. Zwłaszcza gdy rezultat zależy od woli reżysera, którego autorytetowi można zawierzyć własne zwątpienie. „Całkiem niedawno zdałam sobie sprawę, że uwielbiam poddawać się tego rodzajowi kontroli” – przyznała w rozmowie z Simoną Rabinovitch z „The Globe and Mail”. „Cudze granice wyznaczają wówczas zakres mojej wolności. Gdy sama mogę o wszystkim decydować, zupełnie się gubię”. Utalentowana masochistka Gainsbourg swoją przygodę z kinem rozpoczęła wprawdzie od roli córki Catherine Deneuve w Słowach i muzyce (1984, É. Chouraqui), a za udział w Złośnicy (1985) Claude’a Millera dostała Cezara dla najbardziej obiecującej aktorki, ale dopiero współpraca z Larsem von Trierem otworzyła jej drogę do międzynarodowego uznania i sławy na miarę jej pochodzenia. Francuska aktorka jest najważniejszym ogniwem łączącym części „depresyjnej trylogii” Duńczyka. Wszystko zaczęło się od Antychrysta (2009), opowieści o parze przeżywającej żałobę po śmierci dziecka. Gainsbourg, odtwórczyni roli bezimiennej Jej, dołączyła do obsady w ostatniej chwili, gdy z produkcji wycofała się Eva Green, która najwyraźniej przestraszyła się scen przemocy i dosłownego seksu. Jej następczyni zaakceptowała wszystkie pomysły reżysera, godząc się nawet na akty masturbacji i samookaleczenia. 3 Mimo protestów części zniesmaczonych widzów Antychryst okazał się artystycznym sukcesem Charlotte Gainsbourg, nagrodzonej za tę rolę na festiwalu w Cannes. W nakręconej dwa lata później Melancholii Francuzka zagrała niejako rewers psychotyczki z pierwszej części tryptyku. Jej Claire, stateczna żona i matka kilkuletniego chłopca, bezradna wobec postępującej depresji siostry, osamotniona w obliczu globalnej zagłady, uosabia tradycyjny ideał kobiecości: ciepłej, opiekuńczej, emocjonalnej, skłonnej do poświęceń. Portretu trierowskiej Kobiety dopełnia Joe z dwu odsłon Nimfomanki (2013), sprowadzona do zwierzęcej seksualności, podobnie jak Ona pogrążona w głębokim poczuciu winy, jednak o wiele bardziej samoświadoma i gotowa do przejęcia kontroli. Czarownica, Matka i Dziwka. Kolejne zmagania z wizją płci żeńskiej (i ciężkich zaburzeń afektywnych) według Larsa von Triera, choć musiały być wyczerpujące, nie zachwiały tożsamością Gainsbourg. W przeciwieństwie do innych, znanych z historii kina aktorek, które przeceniły swoje ekshibicjonistyczne możliwości (jak chociażby Maria Schneider, oskarżająca Bernarda Bertolucciego o psychiczny gwałt na planie Ostatniego tanga w Paryżu [1972]), gwiazda Melancholii na ekstremalnych terapeutycznych sesjach z autorem Europy (1991) tylko zyskała. Powtarzała wielokrotnie, że udział w trylogii stał się dla niej emocjonalnym wentylem bezpieczeństwa, rodzajem leczniczej psychodramy, pozwalając pozbyć się nagromadzonych lęków, obsesji i pokładów gniewu. Patrząc na prężnie rozwijającą się karierę Francuzki i jej stabilne życie rodzinne (20-letni związek i troje dzieci), można potwierdzić skuteczność jej metody. Stellan Skarsgård, partnerujący Charlotte w Nimfomance, powiedział, że największym wrogiem każdego aktora jest strach. Ale właśnie on możliwy jest do ujarzmienia pod okiem von Triera dzięki, co z kolei dodaje Gainsbourg, jego zaangażowaniu i gotowości, by towarzyszyć obsadzie w tym bolesnym procesie. Współpraca z duńskim reżyserem przypomina więc dziwaczną terapię, którą mąż (Willem Dafoe) przeprowadza w Antychryście na własnej żonie. Tak jak On każe Jej w stanie bliskim hipnozy wyobrazić sobie, że wtapia się w przerażającą ją przyrodę, tak von Trier zmusza aktorów, by wrócili do stanu naturalnego, sprzed narodzin kultury. „Pracując z tobą, czuję się, jak gdybym kręcił życie zwierząt. Muszę po prostu czekać, aż coś samo się wydarzy” – miała usłyszeć gwiazda Zagubionych w miłości (2009, P. Chéreau). Zaklinając scenę 4 Charlotte Gainsbourg deklaruje, że zagrałaby – acz nie bez strachu – w każdym potencjalnym filmie Larsa von Triera. Znając nieprzewidywalność Duńczyka, woli jednak nie uzależniać od niego swej kariery. Stąd jej zaangażowanie w wiele innych projektów: od międzynarodowego dramatu Michela Spinosy Jego żona (2014), gdzie zagrała u boku życiowego partnera Yvana Attala, po najnowsze dzieło Wima Wendersa Wszystko będzie dobrze (2014) z Rachel McAdams i Jamesem Franco. Nie zapomina także o muzyce. Od czasu, gdy w 2006 roku powróciła do śpiewania, wydając wspomnianą wcześniej płytę 5:55, regularnie odwiedza studio nagraniowe. Jej kolejne albumy korespondują z aktorską karierą i biegiem życiowych wydarzeń. IRM (2009), którego tytuł nawiązuje do francuskiej nazwy rezonansu magnetycznego, powstał w ramach rekonwalescencji po poważnej chorobie oraz stresie związanym z realizacją Antychrysta. Gwiazda swoją działalność wokalną uważa za o wiele bardziej intymną i wymagającą od aktorstwa, mimo że śpiewa piosenki innych autorów: francuskiego duetu Air czy legendy amerykańskiej muzyki niezależnej, Becka. „Wszyscy namawiają mnie, żebym komponowała samodzielnie, ale mnie paraliżuje wspomnienie geniuszu mojego ojca” – stwierdza z właściwą sobie skromnością. Sugerując przy okazji, że nie definiuje siebie ani jako aktorki, ani jako piosenkarki, postrzegając swą artystyczną działalność w ramach zaskakująco długotrwałej, niewiarygodnej przygody. Podobnie reaguje na opinie o sobie jako ikonie stylu. Niewymuszony szyk, który uosabia, najprawdopodobniej opiera się właśnie na tym: naturalności i bezpretensjonalności, zawodowej odwadze równoważonej dbałością o to, aby całą resztę oświetlać raczej w niskim kluczu. Media już dawno temu uznały ją za uosobienie francuskiej elegancji: jednoczesnej prostoty i wyrafinowania, zwyczajności i powiewu wielkiego świata. Niby przeciętna, z rzadka odziana w haute couture, w dżinsach i skórzanej kurtce, z nieuczesanymi włosami, różni się jednak od większości śmiertelników. Poza nieuchwytnym je ne sais quoi na Gainsbourg touch składa się oryginalna uroda, wyjątkowo szczupła, niemal chłopięca sylwetka oraz odziedziczona i od lat szlifowana zdolność autoprezentacji. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że osobistym stylistą gwiazdy jest znany kreator mody Nicolas Ghesquière. Charlotte Gainsbourg, sygnując swoim nazwiskiem jedną z linii perfum, tak określa jej zapach: „Ma w sobie zdecydowanie mroczny pierwiastek. Fiołkowa nuta, kwiatowa i słodka, w wielu osobach mogłaby budzić romantyczne skojarzenia. Według mnie jednak, choć doceniam jej świeżość, nie ma w niej nic poetyckiego. To woń bardzo kobieca, niemal 5 bezczelnie bezpośrednia, balansująca na granicy niebezpieczeństwa”. Wygląda na to, że Nicolas Ghesquière w swoim niewielkim flakoniku zdołał zawrzeć o wiele więcej niż zapachową esencję. 6