Pobierz `Byczy Magazyn`

Transkrypt

Pobierz `Byczy Magazyn`
Jordan czy LeBron, czyli ostatecznie kto jest najlepszym
zawodnikiem w historii?
◊ tekst: Piotr Jankowski @PJ_Jankowski
Od dawien dawna w Internecie trwa wojna
pomiędzy fanami Bulls i LeBrona Jamesa.
Spierają się o to, który z nich jest najlepszym
w historii koszykówki. Czy takie porównania
w ogóle mają sens? Czy w ogóle powinno się
ich porównywać?
porównań dochodzi, warto skupić
na faktach, a nie głupim gdybaniu.
się
Jednym z powodów, dla którego kibice NBA
porównują obu Panów jest to, że gdy James
trafił do NBA poprosił swój klub o koszulkę
z numerem
23.
Powiedział
również,
że chciałby osiągnąć tyle samo
co duch z wietrznego miasta.
Pojedynek jeden na jeden
Kilka dni temu było bardzo głośno
na temat pojedynku Jamesa
i Jordana w gierce jeden na jeden.
Oczywiście każdy z nich do meczu
przystępował, by w okresie
swojego prime’u. Obaj są w swoich
wypowiedziach bardzo pewni
siebie, z resztą sami zobaczcie.
- Czy wygrałbym z Jamesem? Bez
wątpienia – mówił sześciokrotny
mistrz NBA.
Na odpowiedź LeBrona długo
nie musieliśmy czekać. Również
zdaje się być bardzo pewnym
swoich umiejętności, jednak nie aż
tak
bardzo
jak
legenda
z wietrznego miasta:
Czy porównywanie ma sens?
Jeśli twierdzisz, że porównywanie tych dwóch
koszykarzy nie ma sensu, zgodzę się z tobą
w 100%. Jeśli już jednak do takowych
- Zagrałbym z każdym i mogę
powiedzieć ci jedno – potrzebne
byłoby kilka wózków inwalidzkich
i karetek pogotowia, by znieść nas z parkietu –
odpowiadał z uśmiechem lider Cleveland
Cavaliers.
Gadanie, gadaniem, lecz zastanówmy się
teraz, który z nich faktycznie wygrałby ten
pojedynek.
to musimy stwierdzić jedno – James nie ma
dziś konkurencji. Aktualnie jest zdecydowanie
najlepszym koszykarzem na całym globie.
Kilka lat temu Magic Johnson powiedział
w wywiadzie, że gdyby Michael miał rozegrać
dziesięć spotkań z LeBronem, wygrałby 10. Co
innego twierdzi natomiast były kolega
z drużyny, Scottie Pippen. Ten w wywiadzie
stwierdził natomiast, że MJ jest najlepszym
strzelcem w historii, natomiast LBJ najlepszym
koszykarzem.
Michael na swój pierwszy tytuł musiał
czekać aż siedem lat, dlaczego? Wówczas liga
była bardzo wyrównana, po parkietach biegały
takie gwiazdy jak Charles Barkley, David
Robinson, Hakeem Olajuwon, czy też Karl
Malone. To ich właśnie różni, Mike grał
w złotych czasach koszykówki, gdy ta stała
na znacznie wyższym poziomie niż dziś. Musiał
się mierzyć ze znacznie lepszymi zawodnikami
niż James.
W grze jeden na jeden, Mike zawsze radził
sobie wyśmienicie, jak twierdzili jego rywale –
w tym elemencie gry był po prostu kompletny.
Mijanie rywali, pakowanie nad wysokimi
zawodnikami nigdy, ale to nigdy nie było
problemem MJ’a. Z LeBronem tak naprawdę
więcej ich różni, niż łączy. Jordan był
nominalnym rzucającym obrońcą, ewentualnie
rozgrywającym. James w swojej karierze
występował głównie jako niski i silny
skrzydłowy.
Nasuwa się pytanie, jak możemy
porównywać zawodników, których różnią
przede wszystkim warunki fizyczne. Każdy
z nich na boisku odpowiada(ł) za co innego,
jeden walczył o zbiórki pod swoim, jak
i wrogim koszem, dla drugiego natomiast
ważniejsze były przejęcia.
LeBron do NBA trafił w roku 2003,
a na pierwszy tytuł musiał czekać dwa lata
dłużej niż MJ, czyli aż dziewięć lat. Nie miał
okazji rywalizować z Allenem Iversonem, lecz
Kobe’m Bryantem. Ich starcia jednak nie stały
na tak wysokim poziomie, jak pojedynki z lat
90. James od kilkunastu lat rywalizuje z Timem
Duncunem, Dirkiem Nowitzkim, czy jeszcze
niedawno ze Stevem Nashem. Te nazwiska nie
brzmią tak jak Larry Bird, czy Karl Malone.
Czujesz różnicę?
James nie spotkał jeszcze podczas swojej
bogatej kariery na zawodnika, z którym
mógłby mierzyć się na specjalnych warunkach,
te kilka razy w sezonie, a następnie powtarzać
to w finale NBA.
Wydaje się, że James nie miałby problemu
z przepchaniem pod koszem chicagowskiej
gwiazdy. Jest to bardzo prawdopodobne, tak
jak i to, że Jordan niejeden raz ośmieszyłby
LBJ’a crossoverem. Do ich pojedynku nigdy nie
doszło i nigdy nie dojdzie, dlatego gdybanie
nie ma większego sensu. Skupmy się na
faktach.
Mecze wygrywa atak, mistrzostwa obrona.
Statystyki
Lata, w których walczyli na parkiecie
LeBron James mierzy 206 centymetrów,
do czego
dochodzi
praktycznie
110
kilogramów
mięśni.
Jordan
był
10
centymetrów niższy, 15 kilogramów lżejszy.
Dla MJ’a rywalizacja z zawodnikami pokroju
Prześwietlając składy drużyn z którymi musiał
się mierzyć najlepszy w historii zawodnik
w chicagowskiej
organizacji,
a LeBron
Nad rywalami można górować wzrostem,
wagą, zasięgiem ramion, lecz w obronie liczy
się spryt, szybkość, jak i zaciekłość. Właśnie
tym pod własnym koszem niszczy się rywala,
odbiera mu się ochotę do gry.
Jamesa
była
na porządku
dziennym.
Zawodnicy, z którymi przychodziło mu się
mierzyć także dominowali nad nim warunkami
fizycznymi, lecz to właśnie Michael wychodził
z tych pojedynków zwycięsko.
Na dowód efektywności gry obronnej
Jordana podam kilka statystyk. Przy niecałych
dwóch metrach wzrostu MJ jako jedyny
w lidze
przed
dwa
kolejne
sezony
(86/87, 87/88) wpisał na swoje konto ponad
200 przechwytów i 100 bloków. Warto zwrócić
uwagę na tą drugą statystykę. MJ zatrzymywał
swoich rywali kolejno 125 i 131 razy.
Gwiazdor Chicago Bulls jest też trzecim
najlepiej
przechwytującym
zawodnikiem
w historii NBA (2514). Między nim,
a LeBronem jest przepaść.
Może James nie może pochwalić się takimi
dokonaniami w defensywnie, ale drużyna
z reguły zawdzięcza mu znacznie więcej,
bo prócz punktowania, dużo podaje, dużo
więcej od MJ’a. Jesteśmy teraz w momencie,
który od wielu lat jest powtarzany przez
krytyków. Niestety (dla nich), ale ten mit
bardzo chętnie obalę.
Michael Jordan przez całą swoją karierę był
wielkim strzelcem, choć nim być nie musiał.
Przynajmniej nie w takiej skali, w jakiej
pokazywał.
Równie
dobrze,
mogło
mu przypaść miejsce rozgrywającego, którego
zadaniem byłoby stwarzanie pozycji rzutowych
dla kolegów. Byki w swojej historii nie miały
jednak wielkich strzelców, dlatego MJ musiał
rzucać i rzucać, jeśli chciał zdobyć w końcu
swoje upragnione mistrzostwo.
Nim jednak to tego doszło, MJ musiał
pełnić rolę właśnie jedynki, rozgrywającego.
Grał na pozycji, na której grali wówczas Gary
Payton, John Stockton, a dziś Chris Paul.
W marcu i kwietniu 1989 roku pod
nieobecność
Johna Paxsona to Mike
rozgrywał piłkę, kreował grę. Robił to, co robi
dziś James, tylko na innej pozycji.
Michael pomiędzy 3 marca, a 21 kwietnia
rozegrał 25 spotkań. Maraton rozpoczął od 28
punktów, 8 zbiórek i 9 asyst w meczu
z Milwaukee. Tydzień później z Pacers
zanotował
triple-double
(21-14-14).
W kolejnych meczach również ocierał się
o potrójne zdobycze. Wielu starszych kibiców
świetnie
wspomina
starcie
Michaela
z Portland, w którym „Jego Powietrzność”
rozdał rekordowe 17 asyst!
To, co działo się później przeszło
do legendy, w której nie ma miejsca dla
Jamesa, a co najwyżej ostatnimi czasy znajduje
się dla Russella Westbrooka. 25 marca
meczem z SuperSonics rozpoczął serię siedmiu
triple-double
z
rzędu.
Trwała
ona
do 7 kwietnia, kiedy przegrany mecz z Pistons
zakończył z 40 punktami, 7 zbiórkami, oraz
12 asystami. Była to bardzo krótka przerwa,
bowiem cztery następne mecze również
zakończyły się potrójnymi zdobyczami lidera
Bulls.
W sumie na przestrzeni 25 meczów
w omawianym okresie, Jordan zanotował
12 triple double (25 miał w całej swojej
karierze), 22 razy double-double, a jego
statystyki dorównały statystykom Oscara
Robertsona z połowy lat sześćdziesiątych.
MJ notował średnio 30,9 punktu, 9,4 zbiórki,
oraz 11 asyst. Dorzucał do tego średnio 2,48
przechwytu, oraz 0,88 bloku.
Powiesz mi teraz, że James ma o wiele
więcej triple-double, niż MJ, lecz ja odpowiem
Ci, że James spędził w tej lidze więcej
sezonów, co umożliwiło mu przegonienie MJ’a
w ilości zdobytych punktów.
Warto również przyjrzeć się statystykom
każdego z zawodników.
Jeśli już chcemy patrzeć na statystyki obu
koszykarzy, warto przypomnieć o tym, że to
MJ wraz z Bykami osiągnął najlepszy bilans w
historii NBA. W sezonie 97/98 Chicago Bulls
wygrali 72 spotkania, przegrywając zaledwie
10. Najlepszy bilans LeBrona Jamesa w sezonie
zasadniczym wynosi 66-16. Taki bilans nie daje
mu nawet podium wśród najlepszych bilansów
NBA.
Bilans w finałach NBA
W tegorocznych finałach NBA byliśmy
świadkami niebywałej gry LBJ’a, urwał
praktycznie indywidualnie dwa mecze
aktualnym mistrzom, Golden State Warriors.
Mam nadzieję, że wszyscy zwrócili teraz
uwagę na słowo INDYWIDUALNIE. Nie jest
ważne to, ile zdobędziesz punktów,
a ile pomożesz drużynie
upragnionego celu.
w
osiągnięciu
Wiemy wszyscy, że tegoroczni finaliści NBA
byli znacznie osłabieni, lecz warto cofnąć się
o rok. Finały Miami Heat – San Antonio Spurs.
James ma szansę na 3peat, lecz nie udaje mu
się to. Nikt ze składu Heat nie był
kontuzjowany, w meczu grała wielka trójka
z Florydy. Jeśli już wypominacie Jordanowi, że
grał z Pippenem i Rodmanem, to ja wypomnę
LBJ’owi z kim grał w finałach 2014.
Michael w finałach NBA pojawił się
sześciokrotnie i tyle samo razy wyszedł z nich
zwycięsko. Pierścienie, które udało mu się
zdobyć to głównie zasługa jego niebywałej gry,
jak i wsparcia, jakie otrzymywał od Scottiego
Pippena.
Nie lubię gadania, że MJ nie zdobyłby
tytułów bez świetnej drużyny. Bo przecież
to jest oczywiste, nikt by tego nie zrobił.
Pokazał to w tym roku LeBron James.
Skrzydłowy Cavs do finałów doszedł
pięciokrotnie, lecz zwycięsko wrócił tylko dwa
razy.
Przypominam, że koszykówka jest sportem
drużynowym, w którym jeden zawodnik może
co najwyżej zmienić losy meczu, a nie wygrać
mistrzostwo.
Osiągnięcia
Jak wszyscy wiemy, Michael Jordan jest
sześciokrotnym mistrzem NBA. Do tego
dołożył pięć tytułów MVP sezonu, oraz sześć
tytułów MVP Finałów. Czternastokrotnie
wybierany był do udziału w All Star Game.
Trzykrotnie został wybrany najlepszym
zawodnikiem tego spotkania. W roku 1988
zdobył nagrodę dla obrońcy roku. Warto
dodać, że aż dziesięć razy okazywał się liderem
strzelców NBA.
LeBron James zdobył dwa pierścienie
(2012, 2013). Pięciokrotnie grał w finale NBA.
Czterokrotnie został wybrany MVP sezonu,
dokładając dwa takie same trofea za Play Offy.
Do NBA All Star Game został nominowany
jedenastokrotnie. Liderem strzelców NBA
okazał się tylko raz, w roku 2008.
Mam nadzieję, że również widzicie różnice.
Czyli kto jest
w historii?
najlepszym
zawodnikiem
Nie podoba mi się, że często o wielkich
zawodnikach zapomina się przez to, że nie
zdobyli tytułu. Prostym przykładem na to jest
nowojorski wieżowiec, Patrick Ewing. Nie
podoba mi się, że wielkość gracza zależy
od ilości pierścieni, które może założyć
na swoje palce. Patrząc na to, najlepszym
koszykarzem w historii musiałby być Bill
Russell…
Jak dla mnie najlepszym koszykarzem jest
ten, który najwięcej daje mistrzowskiej
drużynie. Nie chodzi mi o punkty, chodzi
mi o to ile wnosi. Najlepszy koszykarz
w historii nie będzie dyktował trenerowi
co ten ma robić (patrz finały 2015). Właśnie
dlatego za najlepszego w historii tego sportu
uważam Michaela Jordana. To dzięki niemu
zarówno w Polsce, jak i na całym świecie
zapanował wielki boom na koszykówkę,
to dzięki niemu i ja pokochałem ten sport.
Rodman – najbardziej niedoceniany z wielkich
◊ tekst: Jakub Kacprzak
◊ foto: Wikimedia, deviantart
Dennis Rodman. Pseudonim „Robak”. Wariat
pośród świrów. Jeśli DC Comics chciałoby
odzwierciedlić
swoich
bohaterów
na podstawie graczy NBA, to Dennis byłby
niczym Joker. Na pozór szalony, ale
z twardymi zasadami. Mający własny świat,
lecz rozumiejący wiele aspektów życia dużo
lepiej, niż mogłoby się komukolwiek
wydawać.
Często gdy mówimy o najlepszych silnych
skrzydłowych w historii, na myśl przychodzą
nam nazwiska Karla Malone’a, Tima Duncana,
Charlesa Barkley’a, absolutnie nie podlega to
dyskusji. Jednak często mówiąc o najlepszych
podkoszowych, zapomina się o Rodmanie.
Może to ze względu na jego charakter i liczne
kontrowersje związane ze stylem jego życia?
W końcu jak nikt inny udowadniał,
że szaleństwo ma wiele kolorów. I dziś głównie
to siedzi w głowach fanów NBA. Obraz
Dennisa Rozrabiaki. Gościa o kolorowej
fryzurze, ciele pokrytym tatuażami, kolczykach
w dziwnych miejscach. Chłopaka, który
wiedział jak imprezować i nigdy się z tym nie
krył. Ale w tym wszystkim zapomina się, że był
to przede wszystkim genialny koszykarz, który
grze poświęcał się w 100%.
Jest wiele rzeczy, które pokazują jak
bardzo był niezwykły. Do NBA trafił bardzo
późno, bo dopiero w wieku 25 lat. Czemu tak
późno? Bo przystępując do szkoły średniej,
mierzył zaledwie 168 cm. Nie nadawał się
do profesjonalnego
uprawiania
sportu.
Osoby pamiętające go z tamtych czasów
mówiły, że Dennis nie był w stanie wykonać
prostego rzutu kelnerskiego. Pomimo bycia
na liście szkolnej drużyny koszykarskiej,
najczęściej grzał ławę, albo lądował na
trybunach. Po skończeniu szkoły nie poszedł
na studia. Został woźnym na lotnisku.
Dopiero mając 20 lat nagle zaczął rosnąć.
Z niskiego chłopaka wystrzelił niesamowicie
i według różnych źródeł osiągnął pomiędzy
196 a 200 cm wzrostu. Stwierdził, że raz
jeszcze spróbuje swoich sił w koszykówce
i wybrał uczelnię Cooke County College. Tam
jednak się nie sprawdził i został
wytransferowany do Southeastern Oklahoma
State. Dopiero tam zaczął pokazywać swój
talent.
Ze średnimi 25,7 pkt oraz 15,7 zb. był
największą gwiazdą zespołu. Imponował także
pod względem skuteczności rzutów z gry –
63,7%. Już wtedy wykazywał ogromną wolę
walki i niezwykły zmysł do zbierania piłek i gry
defensywnej.
Mimo
tych
statystyk
i przystąpienia do draftu w 1986 roku, nie
chciano mu zaufać. Nikt nie zechciał go
w pierwszej rundzie, słabo obsadzonego
rocznika (tylko trzech zawodników trafiło
do Hall Of Fame: Arvydas Sabonis, śp. Drażen
Petrović i właśnie Rodman, a zaledwie pięciu
graczy zagrało w Meczu Gwiazd). Pomocną
dłoń wyciągnęli do niego Detroit Pistons,
którzy zdecydowali się na to, by w drugiej
rundzie wziąć Dennisa pod swoje skrzydła.
Został wybrany z 27 numerem.
Trafił więc do NBA w wieku, w którym
wielu koszykarzy zazwyczaj miało za sobą już
kilka rozegranych sezonów. I od razu do
drużyny, która miała w składzie silne
charaktery. Joe Dumars, Bill Laimbeer, Isiah
Thomas. Trenerem był Chuck Daly. „Tłoki”
miały walczyć o mistrzostwo, więc presja była
naprawdę spora. Pierwszy rok gry był dla
Rodmana przetarciem. Wchodził z ławki
rezerwowych. W 77 spotkaniach, zaledwie raz
dostał szansę na grę w podstawowym
składzie. Swój debiut w pierwszej piątce
zakończył
z 10 punktami,
7
zbiórkami
i 3 blokami przeciwko New York Knicks. Całe
rozgrywki natomiast zakończył ze średnią 6,5
pkt i 4,3 zb. Jednak już wtedy dawał się poznać
jako świetny zbierający i defensor. Daly
wiedział jak odpowiednio go wykorzystać
w planach „Bad Boys”, a Dennis odwdzięczał
mu się maksymalnym zaangażowaniem. I choć
wtedy jeszcze Rodman nie miał kolorowych
fryzur i tatuaży na całym ciele, to świetnie
pasował do koncepcji drużyny grającej twardą,
wręcz brutalną koszykówkę.
Przez 7 sezonów spędzonych w Detroit
jego zdobycze prezentowały się na poziomie
niemal 9 punktów, 11,5 zbiórki, 1.3 asysty
i po 0,7 bloku oraz przechwytu. Rzucał
z bardzo dobrą skutecznością 53,7%. Zagrał
w trzech finałach pod rząd, zdobywając
dublet. Zasłynął z umiejętności dokładnego
krycia największych gwiazd rywali (Michael
Jordan miał z nim bardzo ciężki żywot)
i absolutnego poświęcenia. Biegał po całym
parkiecie, rzucał się po piłki, walczył o każdą
zbiórkę jakby miała być jego ostatnią. Wielu
specjalistów podkreślało jego oddanie
drużynie i to, że indywidualne statystyki
potrafi poświęcić dla dobra ogółu. Odkąd
Dennis dołączył do Detroit, klub osiągnął 366
zwycięstw w przeciągu 7 sezonów, co daje
świetny procent wygranych – 63,7%!
Jednak dobra passa musiała się kiedyś
skończyć. Z posady trenera zrezygnował Chuck
Daly, którego Dennis traktował jak ojca.
Z Ronem Rothsteinem, który go zastąpił, nie
potrafił znaleźć wspólnego języka. Do tego nie
wiodło mu się w domu. Jego żona postanowiła
odejść i zabrać ze sobą ich córkę. Miało
to ogromny wpływ na psychikę „Robaka”.
Lutym 1993 roku, odnaleziono go na parkingu
przed halą Pistons. Spał w aucie z naładowaną
bronią. Jak sam potem przyznał, myślał o tym,
by popełnić samobójstwo. Jednocześnie
zaznaczył, że to w tym momencie zmieniło się
jego życie i uwolnił drzemiącego w nim
„prawdziwego Dennisa”. Pistons po raz
pierwszy od jego przybycia zakończyli sezon
z bilansem poniżej 50% zwycięstw, a sam
Rodman w Moto Town był już skończony.
Zgłosił się po niego Gregg Popovich, który
wówczas był GM-em San Antonio Spurs.
„Ostrogi” w zamian za Rodmana i picki
w drafcie oddały do Detroit Seana Elliota
i Davida Wooda. Razem z Dennisem
do Teksasu powędrował Isaiah Morris.
„Robak” wrócił więc do swojego rodzinnego
stanu, w którym wychował się od 3 roku życia.
Był już jednak zupełnie innym człowiekiem.
To właśnie w barwach Spurs po raz pierwszy
zaczął farbować włosy, a na jego ciele
pokazało się więcej tatuaży. Zaczęło też o nim
być głośno poza parkietem. Całonocne
imprezy, romans z Madonną (która upodobała
sobie w tamtych czasach koszykarzy, bo
Charles Barkley także się z nią spotykał). Zaczął
sprawiać problemy. Pomimo, że dalej
genialnie zbierał i wspierał Davida Robinsona,
Popovich i cały zarząd SAS mieli go dość.
I właśnie wtedy rozpoczął się ostatni etap
drogi Dennisa. W wymianie za Willa Perdue’a,
trafił do Chicago Bulls, którzy szykowali się do
kolejnego podboju ligi. Pierwszy pełen sezon
po powrocie miał rozegrać Michael Jordan
i wszyscy szykowali się na wielkie chwile
w Wietrznym Mieście. Wielu jednak obawiało
się, czy Phil Jackson poradzi sobie
z niepokornym talentem Rodmana. Obawy te
szybko miały okazać się bezpodstawne. Choć
Dennis wciąż balował i brylował w plotkarskich
gazetach jako gwiazda numer jeden, na
parkiecie dawał z siebie wszystko. Całkowicie
poświęcił grę w ofensywie na rzecz zbierania
piłek i gry defensywnej. Nie miał problemu
z tym, że to Jordan i Scottie Pippen
są głównymi ogniwami w zdobywaniu
punktów. Pierwszy sezon Bulls zakończyli
z historycznym bilansem 72-10. Żaden inny
zespół do tej pory nie potrafi choćby
wyrównać tego rekordu.
I choć zarówno na parkiecie jak i poza nim,
Rodman sprawiał problemy wychowawcze, to
Master Zen wykazywał do niego niezwykłą
cierpliwość. Wiedział ile dobrego Dennis daje
jego drużynie i jak bardzo kocha koszykówkę.
Kłótnie z sędziami, bójki z rywalami, imprezy,
to nie miało znaczenia, bo Rodman w każdym
meczu dawał z siebie 100%. Kojarzycie zdjęcie,
na którym Dennis wyciągnięty jak struna leci
w stronę piłki próbując ją uratować? Jest to
idealny obraz tego, jakim był graczem. Nie
interesowało go to, czy zdobędzie punkty. Ze
zbierania piłek uczynił sztukę, a swoje
poświęcenie mógł powetować sobie trzema
kolejnymi mistrzostwami, które pod rząd
wywalczył razem z „Bykami”. I choć relacje
z nim były ciężkie, to każdy wiedział, że nawet
jeśli będzie balować całą noc, to zjawi się na
treningu i będzie dawać z siebie maksimum
w każdym spotkaniu.
Niestety wraz z końcem ery Chicago,
powoli kończyła się także przygoda Dennisa
z koszykówką. Próbował swoich sił jeszcze
w Lakers i Mavericks, jednak jego charakter
i pozaboiskowe życie sprawiły, że w dwóch
ostatnich sezonach w NBA, rozegrał zaledwie
35 spotkań. W Mieście Aniołów nie chciano
go, choć bardzo nalegał na jego kolejne
zatrudnienie Phil Jackson, który objął LAL
sezon po tym, jak w Kalifornii wylądował
(i szybko wyleciał) Dennis. Łącznie na
parkietach NBA Rodman wystąpił w 911
spotkaniach. I choć wielu uważa, że nie umiał
grać w ofensywie, to zakończył swą karierę ze
skutecznością na poziomie 52,1%. Jest obecnie
23. na liście zawodników z największą liczbą
zbiórek w karierze. 7 razy z rzędu był
najlepszym zbierającym ligi. Jest jedynym
graczem, który grał w latach 90. wśród 10
graczy z najlepszą średnią zbiórek w karierze.
A trzeba pamiętać, że grał gdy w NBA rządzili
prawdziwi
centrzy.
Być
najlepszym
zbierającym mając za rywali Patricka Ewinga,
Dikembe Mutombo, Davida Robinsona,
Shaquille’a O’Neala, Davida Robinsona, Alonzo
Mourninga i innych świetnych środkowych,
było nie lada wyczynem.
Cały czas mam wrażenie, że często się
właśnie o tym zapomina. Że Rodman pomimo
niezbyt okazałego jak na silnego skrzydłowego
wzrostu, był prawdziwym dominatorem pod
obiema tablicami. Z pośród 14 rozegranych
sezonów, aż 10 kończył z dwucyfrową średnią
zbiórek. Jeśli weźmiemy pod uwagę 100
zawodników, którzy osiągali największą
średnią w sezonie, tylko Rodman i Barkley grali
w latach 90. Z obecnych natomiast, mamy
jedynie Kevina Love’a. Dennis był prawdziwym
artystą koszykówki. I to w dobrym tego słowa
znaczeniu. Nie mając takiej siły i warunków
fizycznych, umiał doskonale się ustawić
i przewidzieć, w którą stronę poleci piłka. Nie
bał się twardej walki ze znacznie większymi
przeciwnikami.
Większość zapamięta go jako postać
kontrowersyjną. Jednak dla mnie zawsze
będzie jednym z największych geniuszy NBA.
I choć to odważna teza, to być może jest też
najlepszym defensorem w historii. I nie
świadczą o tym liczby zbieranych piłek, czy
średnie przechwytów i bloków. Aby zrozumieć
fenomen Dennisa, trzeba obejrzeć jego
spotkania. To z jaką zaciekłością krył rywala.
Jak doskonale poruszał się w obronie. Miał
niezwykły zmysł. Wiedział kiedy podwoić, jak
się ustawić, w którą stronę zepchnąć
przeciwnika, by ten był w słabszym położeniu.
Większość niedzielnych fanów zawsze będzie
bardziej doceniać dostarczycieli piłki. Inni,
będą woleli skupić się na pozaboiskowym
obrazie Rodmana. Dla mnie jednak, to jeden
z tych koszykarzy, dla których gra była zawsze
najważniejsza.
Zapraszamy do śledzenia
https://www.facebook.com/nbawgkuboslawa
Bulls Kitchen: #1
◊ tekst: Marcin Więckowski @87Wieckowski
◊ foto: pinterest, turner
Pierwszy magazyn o klubie NBA w Polsce,
zdecydowanie pierwszy, jeśli mówimy
o konkretnej
drużynie,
w
końcu
najważniejsze; pierwszy numer Byczego
Magazynu i pierwsza część Bulls Kitchen po
delikatnym liftingu. Będzie ciekawie, będzie
masa cyfr, będzie ogrom ciekawostek, oby
była taka sama ilość merytoryki. Z racji, że
jest to pierwszy numer, całą uwagę skupimy
wokół magicznej liczby 1. Drodzy czytelnicy
poruszamy wszystko co było w historii
organizacji „pierwsze” i „numer jeden”
PIERWSZY SEZON CHICAGO BULLS
Rok 1966, w Chicago powstała organizacja pod
nazwą Bulls, był to trzeci zespół NBA z siedzibą
z Chicago. Jeszcze wcześniej w „Windy City”
grały drużyny Chicago Stags oraz Chicago
Packers/Zephyrs. Pierwszy sezon podopieczni
legendarnego trenera Johnny’ego „Red” Kerra
grali w konferencji zachodniej uzyskując bilans
33-48 i awansując do fazy play-off. Więcej
o tym sezonie przeczytacie w Byczym
Kalendarium.
PIERWSZE ZWYCIĘSTWO
Spotkanie numer jeden w historii organizacji
Bulls rozegrane zostało 15 października 1966
na parkiecie legendarnej „International
Amphiteatre”. Hala która gościła m.in. The
Beatles, The Rolling Stones, Pink Floyd
i Michaela Jacksona była szczęśliwa dla Byków
już pierwszego wieczora, a Bulls wygrali
z zespołem St. Louis Hawks 109 do 97.
Najlepszym strzelcem i niekwestionowaną
gwiazdą tego spotkania, ale i sezonu był Guy
Rodgers (36 punktów, 10/11 z linii osobistych),
ale wystąpił w tym meczu również zawodnik,
który wiele lat później został legendą Chicago
Bulls jako zawodnik, a Utah Jazz jako trener –
Jerry Sloan.
PIERWSZA PORAŻKA
Byki sezon 1966-67 rozpoczęły od trzech
kolejnych zwycięstw, pierwsza porażka
w historii organizacji przyszła 20 października
wraz z wyjazdem do San Fransisco
i spotkaniem z miejscowymi Warriors. Bulls
przegrali to spotkanie 111 do 121,
a bohaterami zwycięskiej drużyny były legendy
NBA, Rick Barry oraz Nate Thurmond.
PIERWSZY SKŁAD
PIERWSZY GM
Oto jak prezentował się pierwszy roster
Chicago Bulls z sezonu 1966-67:
Dick Klein – Z uporem maniaka popularyzował
koszykówkę w Chicago od początku lat 60.
Przez Chicago Packers, poprzez Chicago
Zephyrs, postawił na swoim i mimo dużych
obaw oraz sceptycyzmu inwestorów stworzył
w wietrznym mieście projekt pod nazwą
Chicago Bulls. Pierwsza koncepcja nazwy
organizacji miała brzmieć Matadors, druga
Toreadors, docelowa Bulls była dziełem
przypadku i kreatywności syna Dicka Kleina.
Logo, które nieprzerwanie jest symbolem
Byków zaprojektował natomiast sąsiad Kleina;
podobno jedynym kryterium i warunkiem było
użycie 2 kolorów – czerwieni i czerni.
Po zatrudnieniu na stanowisko coacha
Johnnego Kerra, stworzył on trzon zespołu
poprzez tzw. NBA Expansion Draft wybierając
do zespołu w 1966 roku kolejno
7 zawodników, a byli to Guy Rodgers, Jerry
Sloan, Len Chappell, Jim Washington, Erwin
Mueller, Don Kojis, Bob Boozer.
Rozgrywający:
Guy Rodgers, Dave Schellhase
Rzucający Obrońcy:
Jerry Sloan, Gerry Ward
Niscy Skrzydłowi:
Barry Clemens, Keith Erickson, Don Kojis,
McCoy McLemore
Wysocy Skrzydłowi:
Bob Boozer, Len Chappell, Jim Washington
Środkowi:
Nate Bowman, Erwin Mueller, George Wilson
PIERWSZY TRENER
Johnny „Red” Kerr – trener legendarny nie ze
względu na swój sportowy wynik w Chicago,
ale zapisanie się w annałach organizacji.
Pierwszy trener Bulls, w debiutanckim sezonie
zgarnął tytuł trenera roku, doprowadził Byki
do fazy rozgrywek posezonowych. Stanowisko
pierwszego trenera w „Windy City” zajmował
2 sezony legitymując się w tym czasie
bilansem 62 zwycięstw przy 101 porażkach. Po
zakończeniu swojej działalności na ławce
trenerskiej przez kilkanaście lat pracował jako
spiker podczas spotkań Bulls. Zmarł w Chicaco
w 2009 roku.
NBA Expansion Draft to wyjątkowa sytuacja
praktykowana bardzo często na przełomie lat
60-70., ale również w roku 1989, 1995, 2004.
Zasada wyboru dla nowo powstających drużyn
była taka, że poza możliwością wyboru
zawodników kończących college, drużyna
otrzymywała dodatkowe wybory zawodników
z istniejących zespołów. Aby uniknąć sytuacji,
w której nowo powstały klub wybiera
najlepszego zawodnika innej drużyny,
pozostałe
ekipy
tworzyły
listę
tzw.
zawodników chronionych, których wybór był
niemożliwy.
Jordan w XXI wieku
◊ tekst: Kuba Drozdowski
◊ foto: Wikimedia
Od zakończenia kariery Michaela Jordana
upłynęło już ponad 12 lat, jak to możliwe, że
nadal nazwisko Jordan jest najczęściej
wymawianym w sportowym świecie ?
Dlaczego emeryt koszykówki zarabia prawie
100 mln rocznie, mając 50 lat na karku ?
wymyślił nazwę "Air Jordan", która na zawsze
miała odmienić życie Michaela, ale też firmę
Nike.
Zaczynając od początku, jest rok 1984,
młodziutki Jordan będący wówczas na trzecim
roku studiów w północnej Karolinie rozgrywa
wspaniały sezon w lidze NCAA, w tym czasie
trwają rozmowy, które zmienią modę
sportową na wiele lat. Mianowicie Sonny
Vaccaro,
współpracownik
firmy
Nike,
przekonał
sztab
by
przeznaczyć
na młodziutkiego
Jordana
(wybranego
z 3 pickiem przez Chicago Bulls) 2,5 miliona
dolarów na 5 lat, a chwilę później David Falk
prime Jordanowi i firmie Nike. Spiralę
nakręcała dodatkowa kara, którą Jordan
(a właściwie firma obuwnicza) musiał płacić za
każdy występ w popularnych jedynkach,
bowiem NBA oczekiwało od graczy białych
albo czarnych kolorystyk. Cały ten "prime"
przyniósł w pierwszym roku aż 130 mln
zysków ze sprzedanego sprzętu Jordana. Dziś
majątek Byczej Legendy szacuje się na ponad
miliardów dolarów.
Każdy zna początki Air Jordanów 1. Zwykłe
Nike’i, ale w odmienionej "Byczej" kolorystce
z logiem Air Jordan, przyniosły niesamowity
Obecnie idąc ulicą oglądając się w prawo
czy w lewo, nawet w Polsce możemy ujrzeć
znany wszystkim znak lecącego Jordana.
Znajdziemy go wszędzie na butach, bluzach,
koszulkach czy nawet obudowach do telefonu.
Co sprawia, że na obuwie Jordana ludzie są
w stanie wydać ponad połowę wypłaty? Stoją
w kolejkach dniami? Co takiego jest w tych
butach, że ludzie wręcz zabijają się o nie?
czy też sneakerheadów, kupując buty, kupuje
sobie młodość, bo lata temu nie było nas stać
na takie obuwie, albo nie było ono dostępne
w Polsce. Do tego limitowane ilości niektórych
edycji, to także powód stania w kolejkach chcesz być wyjątkowy, bo masz coś, co ma
ograniczona liczba osób. Niedawno Jordan
Brand zapowiedziało wypuszczenie City Pack,
w którym znajdą się Air Jordan 10, które będą
sprzedawane tylko w czterech miastach
w USA. Oczywiście jest także hype, który jest
napędzany wszystkimi wymienianymi wyżej
czynnikami, ale niektórzy idący z prądem nie
zwracają uwagi na story, osiągnięcia, a nawet
to kto nosił tego buta, tylko to, że jest on teraz
na topie. A to wszystko to naprawdę dopiero
początek wyścigu i wejścia w grę – mówi nam
Szczepan
Radzki,
znany
jako
kolekcjonerbutow.pl.
Marka Jordan stała się czymś więcej, niż
zwykłą odzieżą czy obuwiem, stała się
obiektem kultu, podobnie jak sprzęt Apple czy
muzyka chociażby Beatlesów.
Nie da się wymienić jednego elementu,
który wyjaśni dlaczego za butami Michaela
Jordana stoją kolejki, wydaje się na nie
ogromne pieniądze i czasami nawet nie
wkłada na nogi, tylko momentalnie
do przeszkolonej gabloty, żeby tylko nie
złapały kurzu. Potrzeba sporej długości
artykułu, aby choćby przybliżyć fenomen
samego Jordana, a w efekcie jego butów.
Kupujący mają różne pobudki, jedni wybierają
ze względu na walory wzrokowe, inni dodają
do tego historię buta, będący w jego tle design
i inspirację, inni także historię przebywania
danych modeli na parkiecie, wersje
kolorystyczne także mają znaczenie, bo te OG,
w których grał Jordan są zawsze bardzo gorąco
przyjmowane. Są także inne elementy mające
znaczenie, jak np. to, że wielu z kolekcjonerów
1966/1967 – Początek pięknej historii
◊ tekst: Ignacy Sławiński
◊ foto: interactive.wttw.com, chibullszone, Wikimedia
1966 to chyba najważniejszy rok w historii
Chicago Bulls. W styczniowy, zimowy dzień
Dick Klein postanowił założyć trzecią
w historii Wietrznego Miasta koszykarską
drużynę. Wszelkie formalności zostały
dopięte na ostatni guzik i ekipa Bulls mogła
wystartować w rozgrywkach już w sezonie
1966/1967. W tamtych rozgrywkach liga NBA
liczyła dziesięć zespołów, z czego po cztery
z każdej konferencji awansowały do play-off.
Na pierwsze zwycięstwo kibice i zawodnicy
beniaminka NBA nie czekali zbyt długo. Już na
inaugurację podopieczni trenera Reda Kerrego
wygrali na wyjeździe z St. Louis Hawks.
Do zwycięstwa ekipę z Chicago poprowadził
Guy Rodgers. Doświadczony gracz playmaker,
który przed przenosinami do Bulls przez osiem
sezonów reprezentował barwy San Francisco
Warriors. Urodzony w Filadelfi gracz tylko
w sezonie 1961-1962 zszedł poniżej średniej
dziesięciu punktów na mecz. Natomiast
ostatni sezon spędzony w Warriors był
szczególnie udany, ponieważ jego średnie
punktowe wynosiły już ponad osiemnaście
punktów oraz prawie jedenaście asyst.
Na spotkanie z byłymi kolegami z drużyny
Guy Rodgers nie musiał długo czekać. Już
w drugim meczu sezonu, Byki zmierzyły się
w Chicago z San Francisco Warriors. Pierwszy
mecz Bulls w ich rodzimym mieście odbył się
18 października 1966 roku. Obiektem, na który
wówczas swoje mecze rozgrywali zawodnicy
z Chicago było International Amphitheatre.
Ten Międzynarodowy Amfiteatr mógł
pomieścić dziewięć tysięcy widzów. Budynek
istniał do 1999 roku, natomiast Bulls
w International Amphitheatre swoje spotkania
rozgrywał tylko przez jeden sezon. Od sezonu
1967-1968 amfiteatr zamieniono na Chicago
Stadium. Pierwszy mecz Byków przed własną
publicznością przyniósł nie lada emocji.
Po trzech kwartach gospodarze przegrywali
85:93, jednak świetnie rozegrana ostatnia
kwarta pozwoliła im wygrać to spotkanie
różnicą trzech punktów. Obok wcześniej
wspomnianego Rodgersa (22 punkty w meczu
przeciwko Warriors) skutecznością popisał się
również Jerry Sloan, który uzyskał 26 punktów.
W kolejnym, trzecim meczu ekipa z Chicago
znów okazała się zbyt mocna dla swoich
rywali. Wówczas słabsi okazali się gracze Los
Angeles Lakers. Czwarty mecz sezonu był
możliwością rewanżu Warriors za wcześniejszą
porażkę. Gracze z San Francisco wykorzystali
tę okazję i zwyciężając 121:111 odnieśli
pierwszy triumf w sezonie, a niezwykłą
skutecznością błysnął Rick Barry, który rzucił
Bykom 43 punkty. Barry w sezonie 1966-1967
został królem strzelców ligi zdobywając
średnio ponad 35 punktów w każdym meczu.
Po dobrym początku sezonu i obiecującej
grze debiutanta ligi przyszedł na przełomie
listopada i grudnia kryzys Bulls mimo dobrej
gry duetu Rodgers-Sloan nie potrafili znaleźć
sposobu na wygrywanie spotkań. W czasie
osiemnastu spotkań ekipa z Wietrznego
Miasta wygrała tylko dwukrotnie, co sprawiło,
że ich dodatni bilans w mgnieniu oka zamienił
się na stosunek 9-22. Później na szczęście
przyszły chwile radości, jednak ten
listopadowo-grudniowy kryzys uniemożliwił
podopiecznym Reda Kerrego wyjście na
dodatni bilans.
Na szczęście, końcowy rezultat 33-48
pozwolił Bulls jako jedynym debiutantom
w historii awansować do play-off z czwartego
miejsca na Wschodzie. Rywalem ekipy Bulls
była dobrze znana, szczególnie Guy’owi
Rodgersowi drużyna San Francisco Warriors.
Wojownicy nie dali jednak zbytnich szans
klubowi z Chicago rozprawiając się z nimi 3-0.
Sam Rodgers też nie mógł zaliczyć tej serii
do udanych. Jego średnie punktowe spadły
do poziomu jedenastu punktów, co miało
spory wpływ na wynik tej rywalizacji.
ZAWODNIK
G. Rodgers
B. Boozer
J. Sloan
E. Mueller
D. Kojis
M. McLemore
K. Erickson
J. Washington
B. Clemens
L. Chappell
G. Wilson
G. Ward
D. Schellhase
N. Bowman
POZYCJA
Obrońca
Skrzydłowy
Obrońca
Środkowy
Skrzydłowy
Środkowy
Obrońca
Skrzydłowy
Skrzydłowy
Środkowy
Środkowy
Obrońca
Obrońca
Środkowy
ŚR. PUNKTOWA
18,01
17,95
17,38
12,69
10,15
9,19
7,72
7,69
7,33
4,95
4,63
4,22
3,03
2,44
Skarb Kibica!
Zawodnik
Derrick Rose
Joakim Noah
Taj Gibson
Pau Gasol
Nikola Mirotic
Kirk Hinrich
Doug McDermott
Tony Snell
Bobby Portis
E’Twaun Moore
Cameron Bairstow
Aaron Brooks
Jimmy Butler
Mike Dunleavy
2015/16
$20,093,064
$13,400,000
$8,500,000
$7,448,760
$5,543,725
$2,870,000
$2,380,440
$1,535,880
$1,344,120
$1,015,421
$845,059
$2,000,000
$15,300,000
$4,800,000
Numer
#1
#13
#22
#16
#44
#12
#3
#20
#
#55
#41
#0
#21
#34
Kraj
USA
Francja
USA
Hiszpania
Hiszpania
USA
USA
USA
USA
USA
Australia
USA
USA
USA
Wiek
27
30
30
35
24
34
23
23
20
26
24
30
26
35
Pozycja
PG
C
PF
C/PF
SF/PF
PG/SG
SF
SG/SF
PF/C
PG
PF
PG
SG
SF
Na czerwono oznaczeni są gracze, którzy najprawdopodobniej tworzyć będą pierwszą piątkę.
Zatrzymaliśmy Butlera
Główny cel tego offseason został spełniony,
Jimmy Butler przedłużył kontrakt, i to aż na 5
lat. MIP zeszłego sezonu najprawdopodobniej
będzie liderem drużyny Freda Hoiberga. Jego
system gry w akademickiej lidze kładł nacisk
właśnie na rzucających obrońców. Media zza
oceanu nakręciły aferę o rzekomym konflikcie
o rolę lidera w Bulls. Zarówno Rose, jak
i Butler szybko rozwiali wątpliwości wszystkich
kibiców drużyny z wietrznego miasta. Między
nimi wszystko jest „ok”, bowiem mają wspólny
cel. Butler w nadchodzącym sezonie może być
numerem jeden wśród rzucających obrońców
na Wschodzie, a na pewno będzie głównym
kandydatem do gry podczas Weekendu
Gwiazd.
Nowy trener
Zarówno zarząd, jak i kibice nie wytrzymali –
Tom Thibodeau stracił pracę, a jego miejsce
zajął Fred Hoiberg. O byłym trenerze Iowa
State wiemy, że jest ekspertem od gry
ofensywnej, oraz słabym nauczycielem gry
obronnej. Właśnie dlatego Fred zrobił
wszystko, by jego pierwszym asystentem
został Jim Boylen, dawniej prawa ręka Grega
Popovicha. Fred słynie z tego, że nie boi się
dawać szans młodym zawodnikom. Swoje
umiejętności mają przy nim rozwinąć Snell,
McDermott, Portis, czy też Nikola Mirotić.
Chicago za jego czasów ma być drużyną
grającą tylko jednym typowym podkoszowym,
bowiem zawodnik grający na czwórce (w tym
przypadku Mirotić) za zadanie będzie miał
rozciąganie gry – tzw. small ball. Ten rok
będzie również testem dla nowego trenera,
bowiem jest świeżo po operacji chorego serca,
przez które musiał szybciej zakończyć
koszykarską karierę.
Czy w końcu odpalą trójkowicze?
Ciekawostki:
W czasie ostatnich draftów do Chicago
wybierani byli zawodnicy, którzy w NCAA
słynęli z rzutów z dystansu. Zeszłoroczny
wybór, czyli Doug McDermott jest urodzonym
strzelcem. Podczas ostatniego off season
bardzo głośno było o tym, że młody
skrzydłowy przywróci drużynie efektywność,
jaką dawał niegdyś Kyle Korver. Nowy coach
będzie mógł korzystać z ustawień, w których
na parkiecie na raz będzie przebywał zarówno
Doug, jak i Mike Dunleavy. W tym roku do
Chicago trafił Bobby Portis, zawodnik, który
również
jest
świetnym
dystansowym
strzelcem. Gdy do tego dodamy Jimmy’ego
Butlera, Nikolę Miroticia, czy Tonego Snella
możemy
mieć
prawdziwą
mieszankę
wybuchową. Warto również dodać, że Hoiberg
jako trener Iowa State słynął z tego, że
zawodnicy oddawali masę celnych rzutów
z dystansu.
- Derrick Rose zagrał w play-offach po raz
pierwszy od trzech lat! Swój wielki powrót do
PO
rozpoczął
od
świetnego
meczu
z Milwaukee Bucks, zdobywając 23 punkty,
oraz rozdając 7 asyst. Momentami
przypominał zawodnika z sezonu 2010/11.
- Pau Gasol zakończył sezon zasadniczy z aż 52
double-dobule na koncie. W całym sezonie
rozegrał 78 spotkań, czyli w 66% rozegranych
spotkań na swoim koncie zapisał podwójną
zdobycz. W całym sezonie notował 18,5 PPG,
Zdrowie
To już kolejny sezon chicagowskich byków,
w którym wszystko zależy od zdrowia. Mówiąc
zdrowie, wszyscy mamy na myśli Derricka
Rose’a. Dla oka kibica wszystko wygląda
naprawdę świetnie, Rose swoją formę
szlifował w Los Angeles między innymi z bestią
z Oklahoma City, Russellem Westbrookiem.
Rozgrywający Bulls w końcu mógł rozegrać
pełne play-offy, w których mieliśmy przebłyski
tego dawnego Rose’a, z formy MVP. Kontuzje
w zeszłym sezonie nie oszczędzały drużyny
z wietrznego miasta. Urazy przydarzyły się
między innymi Gasolowi, Butlerowi, czy też
właśnie Derrickowi. Przez cały sezon z urazem
kolana zmagał się Joakim Noah, a Gibson
co chwilę rozwalał swoją kostkę. Kibice Bulls
po raz kolejny będą świadkami walki
zawodników ze zdrowiem, oby zwycięskiej.
11,8 RPG, oraz 2,4 APG.
- Tony Snell w lutym był prawdziwym liderem
Bulls. Gdy na parkiecie spędzał co najmniej 30
minut, zdobywał 18.9 punktu na mecz. Trafiał
wówczas 61,2 % rzutów za trzy!
- Na mecze Chicago Bulls przychodziło
najwięcej kibiców. Oglądać zmagania swoich
ulubieńców przychodziło średnio 21 343
kibiców. Mecze chicagowskich byków
obejrzało na żywo dokładnie 875 091 kibiców.
Liderzy z poprzedniego sezonu:
Punkty: Jimmy Butler – 22,9
Zbiórki: Pau Gasol – 11,8
Asysty: Derrick Rose – 6,5
Przechwyty: Jimmy Butler – 2,4
Bloki: Pau Gasol – 2,1
FG%: Taj Gibson – 50,2 %
3P%: Pau Gasol 46,2 %
FT%: Jimmy Butler - 83,4 %
Terminarz
Październik
Chicago Bulls swój sezon rozpoczną 27 października, od wielkiego
boom, czyli spotkania z Cleveland Cavaliers. Spotkanie, które zostanie
rozegrane w United Center będzie dla Byków wyjątkowe, bowiem tak
szybko będą mieli okazję do rewanżu za przegraną w zeszłorocznych
Play Offach. Następnie Byki czekają dwa wyjazdy, konkretnie do
Nowego Jorku, na mecz z Brooklyn Nets, oraz lot do Detroit.
Najciekawiej zapowiada się mecz z tymi ostatnimi, do których składu
powraca zeszłoroczny lider, Brandon Jennings.
Listopad
Ten miesiąc będzie zdecydowanie najciekawszy dla kibiców drużyny
z wietrznego miasta. Bulls pierwszego dnia miesiąca zmierzą się
z Orlando Magic, by kilka dni później stoczyć prawdziwy bój
z Oklahomą City Thunder, w której składzie mają wystąpić Russell
Westbrook oraz Kevin Durant. Siódmego listopada, zaraz po meczu
z OKC przyjdzie czas na starcie z zespołem, w którym drzemie wielki
talent – Minnesotą Timberwolves. Trzy następne spotkania będą
meczami teoretycznie łatwymi, bowiem Bulls zmierzą się z 76ers,
Hornets, oraz Pacers. Następne cztery spotkania chicagowska ekipa
rozegra na wyjeździe. Zmierzą się m.in. z Phoenix Suns, jak i aktualnymi
mistrzami NBA Golden State Warriors. To spotkanie zapowiada się
naprawdę ciekawie, bowiem obydwa zespoły praktycznie nie zmieniły
swojego składu z ubiegłego sezonu. Kończy się jedna seria, rozpoczyna
się kolejna – cztery następne mecze zostaną rozegrane w United
Center. Tę serię rozpocznie starcie z San Antonio Spurs.
27 październik
Cavaliers
–
Cleveland
28 październik – Brooklyn Nets
30 październik – Detroit Pistons
1 listopad – Orlando Magic
3 listopad – Charlotte Hornets
5 listopad – Oklahoma City
Thunder
7 listopad – Minnesota
Timberwolves
9 listopad – Philadelphia 76ers
13 listopad – Charlotte Hornets
16 listopad – Indiana Pacers
18 listopad – Phoenix Suns
20 listopad – Golden State
Warriors
24 listopad – Portland Trail Blazers
27 listopad – Indiana Pacers
30 listopad – San Antonio Spurs
2 grudzień – Denver Nuggets
5 grudzień – Charlotte Hornets
Grudzień
Pierwszy mecz w ostatnim miesiącu tego roku byki rozegrają z drużyną
polskiego skauta, Denver Nuggets. Na dziś to spotkanie wygląda
naprawdę bardzo ciekawie, bowiem Nuggets przechodzą poważną
przebudowę, a ich młody skład jest bardzo perspektywiczny i w każdej
chwili może wypalić. Ciekawie zapowiadają się spotkania Chicago Bulls
z Los Angeles Clippers, New Orleans Pelicans i Memphis Grizzlies.
Clippers w zeszłorocznych pla-offach pokazali jak silną są drużyną
eliminując Spurs, natomiast w szeregach drużyny z Nowego Orleanu
wystąpi zawodnik z największym kontraktem w historii NBA – Anthony
Davis. Miśki z Grizzlies już niejeden raz pokazały, że są drużyną, która
jest gotowa postawić się każdemu. 19 grudnia w spotkaniu back to
back sześciokrotni mistrzowie NBA spotkają się z wielkimi przegranymi
zeszłego roku, New York Knicks. W Boże Narodzenie dojdzie do
spotkania, na które czekają wszyscy już przed rozpoczęciem sezonu.
Chicago Bulls zmierzą się z Oklahomą City Thunder o godzinie
przystępnej dla polskich kibiców. No powiedzcie, jedzenie przy stole
smakuje najlepiej, gdy w TV leci NBA. Końcówka 2015 roku również
wygląda bardzo przyzwoicie. Bulls najpierw zmierzą się z Mavericks,
później z Raptors, a ostatni mecz w 2015 rozegrają z Indianą Pacers.
7 grudzień – Phoenix Suns
9 grudzień – Boston Celtics
10 grudzień – L.A. Clippers
12 grudzień
Pelicans
–
New
Orleans
14 grudzień – Philadelphia 76ers
16 grudzień – Memphis Grizzlies
18 grudzień – Detroit Pistons
19 grudzień – New York Knicks
21 grudzień – Brooklyn Nets
25 grudzień – Oklahoma City
Thunder
26 grudzień – Dallas Mavericks
28 grudzień – Toronto Raptors
30 grudzień – Indiana Pacers
Styczeń
1 styczeń – New York Knicks
Ten miesiąc będzie miesiącem, w którym Bulls będą się mierzyć
głównie z zespołami z konferencji wschodniej. Najpierw dojdzie
do starcia ze słabymi Knicks, a tuż po nim z silną drużyną
zeszłego sezonu zasadniczego – Toronto Raptors. Piątego
stycznia będziemy świadkami pierwszego spotkania z młodymi,
jak i utalentowanymi zawodnikami z Milwaukee Bucks. Następne
dwa spotkania,
to spotkania z dwoma niespodziankami
ubiegłego roku, czyli Boston Celtics i Atlantą Hawks. Pierwszy
mecz z drużyną Marcina Gortata zostanie rozegrany dopiero
11 stycznia w United Center. Zdecydowanym faworytem tego
meczu będą jednak Bulls, bowiem podczas tego lata drużyna
Polaka straciła m.in. Paul’a Pierce’a. Kolejne spotkania z Bucks,
76ers, Mavericks, czy Pistons również będą bardzo ciekawe
i wyrównane, lecz to 20 stycznia dojdzie do drugiego meczu
pomiędzy Bulls, a Golden State Warriors. Im więcej takich
spotkań, tym lepiej. Końcówka miesiąca będzie równie ciężka,
bowiem dojdzie do kolejnej batalii rodem z play-offów – 23
stycznia kolejny mecz z drużyną LeBrona Jamesa. Bardzo dobrym
spotkaniem może być także rywalizacja z Miami Heat,
mającymi bardzo
dobry
skład,
mieszankę
młodości
z doświadczeniem. Ostatnie mecze w miesiącu to wyjazd do LA,
spotkania kolejno z Lakers, oraz Clippers.
3 styczeń – Toronto Raptors
Luty
1 luty – Utah Jazz
Będzie to miesiąc, którego główną atrakcją ma być weekend
gwiazd rozgrywany w Toronto, w Kanadzie. Przed tym wielkim
wydarzeniem będzie miało miejsce kilka spotkań drużyny
z wietrznego miasta. Najtrudniejszymi rywalami będą
zdecydowanie Wolves z Andrew Wigginsem na czele, jak i wielka
niewiadoma zeszłego sezonu – Atlanta Hawks. Następnie Bulls
będą mieli osiem dni przerwy od rozgrywek, przynajmniej
ci, którzy nie zagrają w żadnym evencie tego turnieju. Zaraz
po weekendzie dla gwiazd Bulls wybiorą się w podróż do stanu
Ohio, na kolejny mecz z Cleveland Cavaliers. Końcówka tego
miesiąca, jak i początek marca będzie naprawdę ciekawy nie
tylko dla kibiców Bulls, a każdego miłośnika najlepszej ligi świata.
Byki ponownie zmierzą się z Wizards. Na koniec miesiąca,
spotkania back to back z Hawks i Trail Blazers.
3 luty – Sacramento Kings
5 styczeń – Milwaukee Bucks
7 styczeń – Boston Celtics
9 styczeń – Atlanta Hawks
11 styczeń – Washington Wizards
12 styczeń – Milwaukee Bucks
14 styczeń – Philadelphia 76ers
15 styczeń – Dallas Mavericks
18 styczeń – Detroit Pistons
20 styczeń
Warriors
–
Golden
State
22 styczeń – Boston Celtics
23 styczeń – Cleveland Cavaliers
25 styczeń – Miami Heat
28 styczeń – LA Lakers
31 styczeń – LA Clippers
5 luty – Denver Nuggets
6 luty – Minnesota Timberwolves
8 luty – Charlotte Hornets
10 luty – Atlanta Hawks
18 luty – Cleveland Cavaliers
19 luty – Toronto Raptors
21 luty – LA Lakers
24 luty – Washington Wizards
26 luty – Atlanta Hawks
27 luty – Portland Trail Blazers
Marzec
1 marzec – Miami Heat
Pierwszego dnia miesiąca Bulls zagrają na gorącej Florydzie
z Miami Heat, w których szeregach występuje były zawodnik
chicagowskiej ekipy, Luol Deng. Następnego dnia w Orlando
drużyna z wietrznego miasta rozegra mecz z tamtejszymi Magic.
Kolejne spotkania będą pokazywały siłę Bulls przed zbliżającymi
się wówczas play-offami. Dojdzie do starć z rakietami z Houston
prowadzonymi przez Jamesa Hardena. Później kolejno zagrają
z Bucks, San Antonio Spurs, Miami Heat, jak i Washington
Wizards. Ten maraton będzie bardzo męczący, dlatego możemy
się wówczas spodziewać ciekawej rotacji w wykonaniu nowego
trenera, Freda Hoiberga. Późniejsze spotkania nie będą już aż tak
ważne, ale prócz tego rywale nie będą tak „klasowi”. Miesiąc
zakończymy 31 marca (w moje urodziny!) kolejnym meczem
z Jamesem Hardenem i jego rakietami.
2 marzec – Orlando Magic
Kwiecień
23 marzec – New York Knicks
7 – liczba wiążąca z tym miesiącem, bowiem właśnie tyle
spotkań sezonu zasadniczego rozegra chicagowska ekipa.
Końcówka sezonu prezentuje się jako bardzo napięty grafik.
Rywale, z jakimi przyjdzie się mierzyć drużynie Bulls są idealnymi
przeciwnikami do podszlifowania formy przed play-offami.
Miesiąc zaczniemy meczem z Pistons, a w spotkaniu back to back
zmierzymy się z silnymi Bucks. Najciekawiej zapowiadają się
mecze dziewiątego i jedenastego kwietnia, kiedy to najpierw
zmierzymy się z drużyną LeBrona Jamesa, a następnie New
Orleans Pelicans. Ostatni mecz sezonu zostanie rozegrany
trzynastego dnia tego miesiąca w United Center, z Philadelphią
76ers.
5 marzec – Houston Rockets
7 marzec – Milwaukee Bucks
10 marzec – San Antonio Spurs
11 marzec – Miami Heat
14 marzec – Toronto Raptors
16 marzec – Washington Wizards
17 marzec – Brooklyn Nets
19 marzec – Utah Jazz
21 marzec – Sacramento Kings
24 marzec – New York Knicks
26 marzec – Orlando Magic
28 marzec – Atlanta Hawks
29 marzec – Indiana Pacers
31 marzec – Houston Rockets
2 kwiecień – Detroit Pistons
3 kwiecień – Milwaukee Bucks
5 kwiecień – Memphis Grizzlies
7 kwiecień – Miami Heat
9 kwiecień – Cleveland Cavaliers
11 kwiecień
Pelicans
–
New
Orleans
13 kwiecień – Philadelphia 76ers
Wydaje się, że komisarz NBA Adam Silver wysłuchał prośby zawodników i osób rządzących
klubami NBA. Chicago Bulls rozegrają tylko 14 spotkań back to back (w poprzednim sezonie było ich
aż 20!). Terminarz, jaki przewidziany jest dla chicagowskiej organizacji wydaje się być naprawdę
przyzwoity, możemy być zadowoleni z tego rozstawienia. Warto także dodać, że już drugi sezon
z rzędu przyjdzie nam się mierzyć na otwarcie sezonu z Cleveland Cavaliers.
Brandon Armstrong: Chętnie przyjadę do Polski!
◊ tekst: Kuba Kacprzak
◊ foto: YouTube
Brandon Armstrong, znany w internecie jako BdotAdot5, to bohaterem ostatnich tygodni. Podbił
on serca fanów koszykówki genialnymi parodiami gwiazd NBA. Sami gracze także docenili
umiejętności komediowe Brandona, a jego filmiki mają masę odtworzeń na YouTube.
Postanowiłem zapytać go o kilka rzeczy. Zapraszam do rozmowy!
Na Twoim profilu możemy przeczytać, że jesteś
komikiem, a nie koszykarzem. Obecnie bardziej
czujesz się tym pierwszym, czy drugim?
Jestem showmanem. Zarówno na parkiecie, jak
i poza nim. Daję show na różne sposoby. Czuję,
że jestem całkiem dobry jako komik i jako
koszykarz.
Kiedy odkryłeś w sobie tak duży talent do naśladowania?
Całe życie starałem się naśladować i parodiować innych graczy. Począwszy od ery Michaela Jordana,
gdy byłem młodszy. Wydaje mi się, że to po prostu moja druga natura.
Co jest najtrudniejsze w tworzeniu takich filmików? Jak dużo czasu Ci one zajmują?
Nie jest to zbyt trudne. Jest to proste, ze względu na to, że koszykówka to moja druga natura. Moje
filmy mogą trwać od 15 minut do godziny. Wszystko zależy od gracza jakiego parodiuję, ruchów
i ilości osób, które mi pomagają.
Po wrzuceniu filmików z parodiami, stałeś się prawdziwą gwiazdą internetu. Gdy startowałeś
sądziłeś, że zrobisz tyle hałasu w świecie koszykówki?
Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że to się tak rozrośnie, ale jest to całkiem fajne! Cieszę się, że ludziom
podobają się moje filmy!
83,2 tys subskrypcji na YouTube, 120 tys followersów na Twitterze i 270 tys fanów na Facebooku.
Co dla Ciebie oznaczają te liczby?
To błogosławieństwo i oznacza to, że robię coś właściwego, co podoba się ludziom.
Każdy młody chłopak marzy o tym, by grać w NBA. Jak się czułeś z tym, że nie udało Ci się do niej
trafić?
Nie było to dla mnie istotne, ponieważ zawsze cieszyłem się z możliwości grania gdziekolwiek. Poza
tym w końcu będę w NBA, prędzej czy później.
Co jest najważniejsze przy wybieraniu gracza, którego sparodiujesz? Po prostu wybierasz kogoś gdy
masz pomysł, czy też analizujesz dokładnie każdy aspekt?
Najważniejsze jest to, czy dany gracz ma jakiś specyficzny ruch, który da się sparodiować. Jeśli tak,
to po prostu sięgam po to.
Muszę Cię zapytać o to. Gdybyś miał możliwość stworzenia najlepszej piątki w historii NBA, to kto
w niej by się znalazł?
Michael Jordan, Magic Johnson, Wilt Chamberlain, Shaquille O’Neal i Kobe Bryant.
Nie wiem czy wiesz, ale masz masę fanów w Polsce. Jest szansa, że Cię zobaczymy w naszym kraju?
Bardzo chciałbym odwiedzić Polskę! Jeśli tylko moglibyście mi jakoś to załatwić, to bankowo Was
odwiedzę!
Nie wiem czy wiesz, ale w Polsce grał już kiedyś Twój imiennik. Sporo osób na początku sądziło,
że to on nagrywa te filmiki (śmiech).
(Śmiech) Tak! Brandon Armstong z Pepperdine University. Jest ode mnie 10 lat starszy. Ale fakt.
Ludzie zawsze nas mylą.
Jakie jest Twoje największe marzenie?
Być największym showmanem w biznesie!
Tego Ci życzę! Powodzenia i dziękuję za rozmowę!
Dzięki! Pozdrowienia dla wszystkich fanów w Polsce!
Zapraszamy do śledzenia
https://www.facebook.com/nbawgkuboslawa
Sylwetka Byka: Taj Gibson
◊ tekst: Marek Miernik
◊ foto: bullstime, Wikimedia, fansides
Taj Jami Gibson, podziwiamy jego energię
i postępy, jakie robi z sezonu na sezon.
Obecnie
to
kluczowy
punkt
ławki
rezerwowych Chicago Bulls. Mimo że jego
umiejętności pozwoliłyby mu grać w
pierwszym składzie większości drużyn w NBA,
on ze spokojem zgadza się z rolą pierwszego
rezerwowego dla dobra drużyny, by miała
ona większe szanse na końcowy sukces, jakim
ma być zdobycie mistrzostwa ligi. Droga do
NBA wymagała od niego sporo ciężkiej pracy.
Taj wychował się w Fort Greene, jednej
z dzielnic nowojorskiego Brooklynu. Zaczął
grać w koszykówkę, mając 5 lat. Jego pierwsze
wspomnienie związane z tym sportem do
najprzyjemniejszych nie należy. Młody Taj
wyszedł na zewnątrz, by zagrać na pobliskim,
asfaltowym boisku. Był typem wiecznie
uśmiechniętego chłopaka, który do wszystkich
podchodził z przyjaznym nastawieniem.
W okolicy, w której mieszkał, nie było to
jednak
normalne
zachowanie. Gibson
przyszedł na boisko, gdzie grały już inne
dzieciaki i zapytał: „Jestem Taj, czy mogę
zagrać z wami w kosza?” Niestety otrzymał
przeczącą odpowiedź. Nie to było najgorsze,
bo po chwili starsze dzieciaki grające na boisku
zabrały mu jego piłkę. Był to Spalding, taki
jakim wówczas grano w NBA, który Taj
otrzymał od ojca na gwiazdkę. Próba zabrania
piłki Tajowi, zakończyła się bójką, w której
poszkodowanym był młody Gibson. Wrócił on
do domu zapłakany z rozciętą wargą, bez
swojego atrybutu. Dopiero jego starsza siostra
odzyskała dla niego piłkę. Nie przeszkodziło to
młodemu Tajowi wracać na boisko. Wspomina:
„Kiedy tylko nie musiałem się bić, szedłem po
grze do sklepu za rogiem, siadałem obok
hydrantu,
brałem
głęboki
oddech
i mówiłem sobie, że to był dobry dzień”.
Smutne wydarzenie nie osłabiło zapału
młodego adepta koszykówki. Codziennie
chodził na boisko i ćwiczył - dłużej i ciężej niż
wszyscy inni, stając się lepszy niż ktokolwiek
z jego dzielnicy. Kiedyś mając 12 lat, poszedł
do słynnego parku Queens, żeby tam zagrać.
Podobno, podczas rozgrzewki zaczepił go
bezdomny i powiedział mu, że nie skacze
prawidłowo, a następnie przez kilka godzin
instruował go jak robić to dobrze.
Taj
szybko
znalazł
zainteresowanie
w kuźniach młodych talentów m.in. działający
w Nowym Jorku - Gauchos, amatorska unia
sportowców, z której wywodzą się tacy gracze
NBA jak Stephon Marbury, Rod Strickland czy
Marc Jackson. Gra tam nie robiła jeszcze
wrażenia
na
kolegach
z
Brooklynu.
Przełomowe w tej sprawie było pewne
wydarzenie. Mając 14 lat, Taj wrócił ze
swojego pierwszego obozu dla najbardziej
utalentowanych graczy w kraju, po czym wziął
udział w gierce w swojej dzielnicy. O tym
pojedynku opowiadał: „Byli starsi ode mnie
i byli dobrzy. Sprawdzali mnie, popychali,
zastawiali, byli dużo silniejsi ode mnie.
Myślałem sobie – tak dobrze radziłem sobie na
obozie, a tutaj czułem się jak psie gówno
(ang. dog crap)”.
Całe lato minęło, zanim Gibson znów miał
okazję zagrać przeciwko tak gorzko
wspominanym przeciwnikom. Przygotował się
jednak do rewanżu. „Ogrywałem jednego za
drugim. Dunkowałem nad nimi. To było
szaleństwo. Cała okolica to oglądała. To była
dla mnie wielka sprawa”.
Ważna rolę w drodze Taja do NBA
i w kształtowaniu jego pogodnego podejścia
do życia odegrali rodzice. Według przyjaciół
Taja – był jedynym w okolicy, który miał
obydwoje rodziców. Ojciec – były wojskowy
i stolarz – Wilbert Gibson, sam grał
w koszykówkę
w
wojskowej
drużynie
narodowej w czasach wojny w Wietnamie.
Dbał o to by syn wychowywany był w etosie
pracy i żołnierskiej dyscypliny. Jak opowiada
starsza siostra Taja, Jasu Robinson-Okai, ich
ojciec wierzył w skuteczność pasa jako
narzędzia
wychowawczego.Większą
rolę
w jego dojrzewaniu odegrała matka - Sharon.
To ona dbała o to, by Taj pamiętał
o odrobieniu lekcji, dopełnił obowiązków
domowych, takich jak wynoszenie śmieci czy
posprzątanie pokoju. W okolicy, w której
mieszkali taka postawa rodziców była nie
spotykana. Przyjaciele Tadzia przedstawiają
matkę Gibsona w samych superlatywach.
Podobno troszczyła się też o inne dzieci,
których rodzice byli w więzieniach czy w bliżej
nieokreślonym położeniu, co na Brooklynie
było dość powszechne. Długoletni przyjaciel
Taja, Greg Watson mówi o jego matce: „Chcesz
usłyszeć coś, co może ci się wydać dziwne?
Mama Taja jest w moim telefonie zapisana
jako ‘Mama’, natomiast moją matkę mam
zapisaną po imieniu - ‘Jeanette.’”
Rodzice przykładali się również do
odpowiedniego wyedukowania syna. Taj przez
pierwsze lata edukacji nie chodził do szkoły –
był uczony przez rodzicielkę w domu. Dopiero
w szkole średniej uczył się z innymi
dzieciakami. Początkowo uczęszczał do
Telecommunications
High
School
na
Brooklynie. Spędził tam niecały rok. To rodzice
postanowili, że dalsza nauka w tym miejscu nie
pozwoli mu się w pełni rozwinąć.
O przenosinach do innej szkoły Sharon Gibson
mówiła: „Zawsze zależało nam, by Taj miał jak
najlepsze
wykształcenie,
przy
tym
pozwalaliśmy mu cieszyć się grą w koszykówkę.
Jednak zaczęliśmy czuć, że nie uda mu się tego
osiągnąć tutaj - gdzie mieszkamy. W tamtym
czasie Brooklyn nie był właściwym miejscem
do rozwoju dla Taja”. Tym samym, mając 17
lat,
młody
Gibson
przeniósł
się
ze wschodniego wybrzeża do zupełnie innego
świata –
Kalifornii.
Dzięki wsparciu
finansowemu rodziny, przyjaciół oraz trenerów
został uczniem Stoneridge Preparatory
w miejscowości Tarzana.
Ten trudny i zarazem przełomowy ruch
Gibson wspomina: „Byłem cały zapłakany,
kiedy pierwszy raz opuszczałem Nowy Jork,
będąc wcześniej przyzwyczajonym, że zawsze
mam przy sobie rodziców. Kalifornia to było
dla mnie zupełnie nowe środowisko
i przenosiny były ciężkie, ale z czasem jak
poznawałem nowych przyjaciół, życie stawało
się coraz prostsze. Wydaje mi się, że to
pomogło mi dojrzeć”. Poza szkołą Taj nie tylko
trenował, ale również pracował w firmie
przewozowej, by wspomóc rodzinne finanse.
Po dwóch latach spędzonych w Stoneridge Taj
skończył szkołę średnią w Calvary Christian
obok San Fernando.
Gibsonem interesowało się sporo uczelni,
ostatecznie trafił do University of Southern
California, do drużyny Trojans. Wybór dalszej
edukacji właśnie tam Taj tłumaczy: „Nie
myślałem wtedy o dostaniu się do NBA.
Chciałem iść na studia, ale nie do byle jakiego
koledżu. Chciałem iść do naprawdę dobrej
szkoły i na szczęście dla mnie, USC chcieli
mnie”. To, że trafi do NCAA nie było takie
oczywiste, gdyż stopnie z nauki w domu nie
spełniały standardów ligi akademickiej.
W wakacje przed sezonem 2006/07 Gibson
musiał korespondencyjnie zrobić kurs na
Brigham Young, dzięki któremu uzyskał
kwalifikację akademicką pozwalającą pójść na
studia.
Nie tylko nauka stanowiła problem.
Asystent trenera USC, Phil Johnson, wspomina,
że Taj „pokonał miliony kilometrów w swojej
grze, od czasu, gdy pierwszy raz pojawił się
u nich
na
treningu”.
Dodaje,
że
o zainteresowaniu Tajem zadecydował nie tyle
jego poziom sportowy, ile fantastycznie
podejście i nastawienie do treningu.
Ostatecznie mówi o nim: „To wymarzony
zawodnik do trenowania”.
W pierwszym swoim spotkaniu w barwach
USC, Gibson zdobył 16 punktów i miał 12
zbiórek, pokazując tym samym, że warto było
w niego wierzyć. Przez trzy lata spędzone na
uczelni został rekordzistą szkoły w ilości
bloków – miał ich 253. Jednocześnie dało mu
to trzecie miejsce na liście najlepiej
blokujących w historii konferencji Pac-10,
w której grają USC.
W ostatnim i najlepszym sezonie uzyskiwał
w meczu średnio: 14.3 punktu oraz 9 zbiórki
i został wybrany najlepszym defensorem Pac10, oraz wybrany do drugiej piątki najlepszych
graczy tej konferencji. Należy do niego jeszcze
rekord: w skuteczności w jednym meczu.
W pojedynku przeciwko Boston College trafił
10 rzutów na 10 prób – zdobywając 24 punkty.
Na studiach grał dla trenera Tima Floyda, który
był w latach 1998-2001 szkoleniowcem
Chicago Bulls. To on skierował uwagę Gara
Formana na Gibsona, gdy generalny menadżer
Byków szukał zawodników do wybrania w
drafcie. Po skończeniu studiów i uzyskaniu
tytułu magistra Gibsonowi nie pozostało nic
innego jak zatrudnić agenta i spróbować
swoich szans na zostanie zawodowcem.
Większość prognoz przed draftem szacowała,
że zostanie wybrany gdzieś w środku drugiej
rundy.
25 czerwca 2009 roku życia Taja zmieniło
się na zawsze. Jeszcze 24 godziny wcześniej
świętował
swoje
24
urodziny.
Prawdopodobnie nie wiązał wielkich nadziei
na bycie wybranym w pierwszej rundzie.
Jednak kiedy w Nowojorskiej Madison Square
Garden ówczesny komisarz NBA – Dawid Stern
– ogłosił, że Chicago Bulls z numerem 26
wybierają właśnie jego – marzenia się spełniły.
Noc draftu tak wspomina jego ojciec
Wilbert: „Było nas 40, może 50 w pokoju
hotelowym, gdzie oglądaliśmy draft, kiedy
zostało wywołane imię Taja. Wszyscy wówczas
oszaleliśmy. Taj to bardzo skromna osoba.
Musiał bardzo ciężko pracować. Zajęło mi
chwilę, żeby do mnie dotarło, że mój syn zagra
w NBA. To uczucie jest jak sen, nikt nie chce się
z niego obudzić”.
Dzisiaj Taj wciąż ma mieszkanie w Fort
Greene. Czasami przyjeżdża tam by mieć
przerwę od intensywnego życie, jakie wiedzie
jako gracz NBA. Ubiera się wtedy w swój luźny
strój i przesiaduje na ławce. Wszyscy wiedzą
kim jest. Często pytają go – co tutaj robi. Taj
odpowiada na to: „Czasami najlepsze w życiu
są najprostsze rzeczy”.
Bycze Wakacje, czyli jak nasi zawodnicy spędzają wakacje
◊ tekst: Mateusz Syryjczyk
◊ foto: Media społecznościowe
Derrick Rose: W ostatnich latach wakacje dla Derricka były okresem leczenia kontuzji ale w tym roku
jest zdrowy i ciężko pracuje m.in. w Los Angeles z Russelem Westbrookiem, aby przygotować się
do nadchodzącego sezonu. W międzyczasie wypełnia zobowiązania sponsorskie i jak co roku cieszy
oczy chińskich kibiców, ostatnio można było go spotkać na przykład w Szanghaju. Zaprezentował
również nowe obuwie DRose 6. Wolne chwile spędza z synkiem.
Nikola Mirotic: Hiszpan wakacje spędza aktywnie. Odwiedził bliską jego sercu Czarnogórę, swoją
drogą bardzo piękne miejsce, ale również przygotowywał się razem z reprezentacją Hiszpanii
do minionych Mistrzostw Europy, więc o jego formę w barwach Bulls możemy być spokojni.
Jimmy Butler: Ciężko trenuje aby zasłużyć na tłusty kontrakt. Brał udział w zgrupowaniu Team USA
przed przyszłorocznymi IO w Rio. Jimmy udziela się również w campach dla dzieci, ostatnio z samym
His Airness pokazali młodym kilka sztuczek. Znalazł również czas na odpoczynek w Paryżu, gdzie
razem z przyjacielem Markiem Wahlbergiem degustowali wina.
Joakim Noah: Jo wziął sobie do serca powrót do wysokiej formy, ostatnio był widziany ze swoim
trenerem personalnym na Ibizie i Malibu. Nasz center angażuje się również w akcje społeczne i
charytatywne eventy wspierające dzieci.
Pau Gasol Razem z Miro przygotowywał się do minionych właścnie Mistrzostw Europy. Na
zgrupowaniu w Madrycie odwiedził ich Fred Hoiberg, który był zadowolony z postawy swoich
zawodników. W ramach przygotowań do ME odwiedził m.in. Berlin, a wcześniej brał udział ze swoim
bratem w NBA Africa Game w Johannesburgu. W międzyczasie obchodził również 35 urodziny ale ani
myśli zwalniad tempa. Pau to zdecydowanie typ podróżnika, który potrafi korzystać z wakacji.
Taj Gibson: Dobry humor go nie opuszcza pomimo rehabilitacji kostki, która niestety nie daje o sobie
zapomnieć. Dużo czasu spędza ze znajomymi i w rodzinnym Brooklynie. Ostatnio pracował nad sobą
w Kalifornii
Doug McDermott: Wziął udział w tegorocznej Summer League. Był liderem Bulls i został wybrany
do pierwszej piątki turnieju. Obecnie przebywa w San Diego, gdzie ładuje akumulatory i przygotowuje
się do przyszłego sezonu, który powinien być dla niego przełomowy.
Bobby Portis: Również grał w lidze letniej i pokazał się z dobrej strony. Swoją drogą bardzo się cieszę,
że Bulls wybrali go w drafcie. Fred Hoiberg zabrał młodego na mecz White Sox. Bobby brał ostatnio
udział w corocznej sesji zdjęciowej zorganizowanej dla rookies, gdzie pozował do zdjęć i podpisywał
karty.
Aaron Brooks: Nasz rozgrywający w czasie wakacji ogląda mecze baseballu, spotyka się kumplami
a ostatnio był widziany w Seattle. Wiedzieliście, że Aaron ma brata bliźniaka? I nie chodzi mi o Chrisa
Rocka. Nie może się również doczekać premiery NBA 2k16.
E’ Twaun Moore: Bierze udział w obozach koszykarskich dla dzieciaków i ma z tego dużą frajdę.
Indywidualnie trenował w Las Vegas. Ostatnio oglądał kuzyna w sparingu z Floydem Mayweatherem
przygotowującym się do kolejnej walki.
Cameron Bairstow: Australijczyk grał w lidze letniej i reprezentował barwy swojego kraju podczas
Mistrzostw Oceanii. Podobnie jak Moore uczestniczy w obozach koszykarskich dla najmłodszych,
a poza tym jak wszyscy indywidualnie przygotowuje się do sezonu.
Cristiano Felicio: Brazylijczyk zrobił wrażenie na włodarzach klubu podczas ligi letniej i tak oto jest
w naszym zespole. Będzie musiał walczyć o minuty, dlatego dużo czasu spędza na siłowni i sali
treningowej.

Podobne dokumenty