KULTURALNE ŚRODOWISKO CZŁOWIEKA
Transkrypt
KULTURALNE ŚRODOWISKO CZŁOWIEKA
KULTURALNE CZŁOWIEKA ŚRODOWISKO Lesław Czapliński „Kulturalne środowisko człowieka” Od czasów Teokryta i Owidiusza poprzez Jean-Jacques’a Rousseau po Nietzschego i Freuda zwykło się utopijne wyobrażenie natury przeciwstawiać alienującej człowieka kulturze, zrodzonej jakoby wskutek sprzeniewierzenia się odwiecznym prawom tej pierwszej i całkowitego zaufania własnemu rozumowi, co w biblijnej przypowieści znalazło wyraz w przywłaszczeniu sobie owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego. Stąd arkadyjski mit o rajskiej niewinności, wolności, autentyczności i żywiołowości złotego wieku ludzkiej nieświadomości poprzedza wizję ograniczeń i represyjności ładu jaki zapanował wraz z odkryciem przez „prarodziców” nie tylko nagości i wynikającego z tego sromu, ale również upływu czasu i nieodłącznej od niego śmiertelności, a wyidealizowana pierwotna uniwersalność historyczną partykularność i relatywizm. Dziś jednak ta antynomia zdaje się coraz bardziej stawać anachronizmem wobec zagrożeń obydwu sfer ze strony ekspansji agresywnej cywilizacji, będącej konsekwencją jednostronnego rozwoju, zdominowanego przez wiedzę techniczną, a którego jedynymi kryteriami okazują się wydajność i użyteczność. Nie będę się w tym miejscu wdawał w spekulacje Spenglera i Toynbee’iego, czy należy upatrywać w tym stanie rzeczy znaków nadciągającego zmierzchu, lecz zajmę się bardziej prozaicznymi tego skutkami. W obliczu nasilającego się skażenia kulturalnego środowiska człowieka trzeba je zacząć bronić nie mniej energicznie niż czynią to ekolodzy w odniesieniu do naturalnego. Cywilizacyjne zanieczyszczenia wkradają się już nie tylko do ekosfery, ale także audio- oraz ikonosfery. Dawno minęły czasy, gdy poczciwe tranzystory zakłócały spokój niedzielnego lub wakacyjnego wypoczynku plenerowego ku oburzeniu miłośników mniej uciążliwych form rekreacji i rozrywki. Dziś coraz powszechniej pospolite hałasy bez pardonu wdzierają się nawet do dotychczasowych sanktuariów ciszy i skupienia, a więc audytoriów muzycznych i naukowych. Podczas koncertów w stylowych wnętrzach starych rezydencji, gdy trzeba latem uchylić okien, jakże często kontrapunktu dla wykonywanych utworów dostarczają odgłosy włączających się samochodowych alarmów czy pojazdów przejeżdżających na sygnale. Co gorsza, okazuje się, że wróg przeniknął już pomiędzy nas i atakuje od środka, kiedy znienacka daje znać o sobie niewyłączony telefon komórkowy jakiegoś roztargnionego słuchacza, który zapomniał go wyłączyć, pomimo licznych przypomnień o tym ze strony organizatorów. Ostatnio, podczas jednej z premiery operowej, sygnał telefonu komórkowego rozległ się jako nowy instrument z kanału orkiestrowego, dodatkowego wzmacniającego jego moc. Dziwiłem się dlaczego muzyk szybko nie spacyfikował urządzenia, jego chwilowe wyłączenie się z tutti pozostałoby przecież niezauważalne, dopóki nie doszło do mnie, iż rzecz dotyczy prawdopodobnie dyrygenta (sic!), który, aby to uczynić, musiałby przerwać przedstawienie. W tym zestawieniu małe trzęsienie ziemi, wywoływane przez przejeżdżający obok krakowskiej filharmonii tramwaj wydać się może jedynie przejawem technologicznego zapóźnienia. Z kolei oglądając panoramy historycznych miast z okolicznych wzniesień bywa się zazwyczaj zmuszanym podziwiać zabytkowe budowle w przemysłowym sztafażu, na gwałt się z nim komponującym w nieoczekiwane skróty perspektywiczne (np. kominy elektrociepłowni Łęg dodające industrialnego „splendoru” królewskiemu Wawelowi czy baterie chemicznego kombinatu, ustawione naprzeciwko weneckiej laguny, a których nie da się usprawiedliwić obcymi klasowo rządami). Spacerując natomiast starymi uliczkami uczestniczy się zarazem w architektonicznym kolażu, w którym zabytkowe mury są tylko jednym ze składników, i to bynajmniej nie najważniejszym, obok kakofonii rozkrzyczanych szyldów i plansz reklamowych czy wentylatorów oraz telewizyjnych anten , przybierających formę pajęczyn lub satelitarnych talerzy. W tych warunkach biedni filmowcy muszą niekiedy rezygnować z zachowanej w prawie nietkniętym stanie autentycznej zabudowy historycznej (np. twierdzy w Kamieńcu Podolskim), gdy nie da się przesunąć poza kadr ich współczesnego otoczenia. A nie wszystkich stać, jak ekipę Spielberga, by wymusić usunięcie niepożądanych urządzeń na czas zdjęć „Listy Spielberga”, choć podobno ostatecznie nie wypłacono mieszkańcom wcześniej obiecanych odszkodowań. Co prawda tego rodzaju problemy coraz bardziej stają się bezprzedmiotowe, ponieważ na coraz większą skalę można komputerowo generować cyberrepliki potrzebnych obiektów, lub z ujęć nakręconych w naturalnej scenerii usunąć wszelkie „brudy” i współczesne wtręty. W tych okolicznościach dziwić mogły przesadne ceregiele krakowskich konserwatorów, uporczywie odmawiających spełnienia ostatniej woli Tadeusza Kantora, pragnącego się uwiecznić w naturalnej wielkości figurze , po wsze czasy zatrzymującej go w pozie jak pośpiesznie zmierza do ówczesnego ośrodka swej twórczości – Cricoteki przy ulicy Kanoniczej. Podobno uwłaczałoby to powadze miejsca uświęconego przez sąsiedztwo Wawelu – polskiego Akropolis – choć Stanisław Wyspiański, który wymyślił to porównanie, nie żywił podobnych skrupułów, zgłaszając przed stu laty śmiały projekt przebudowy tego wzgórza.