Kroniki Podróżnika
Transkrypt
Kroniki Podróżnika
Kroniki Podróżnika Rozdział I Hawaje i nowe znajomości Po wielu latach bitwy z krasnoludami, dowództwo przewiozło nas na wybrzeże ich wyspy. Walczyłem dzielnie przez wiele dni. Nie wiem jednak jak krasnoludy mogą żyć w takim mrozie! Głodowaliśmy. Szczęściem było znaleźć przynajmniej szczura. Choć i ten nie dawał zbyt wiele pożywienia! Moi bliscy i przyjaciele zginęli w poprzednich bitwach. Zostałem już tylko ja, wojna i mój los, który nie malował się w jasnych barwach. Przy następnym desancie, tuż przy morzu dostałem odłamkiem krasnego topora, który leciał z jednego końca pola walki na drugi i trafił we mnie. Straciłem przytomność. Zabrało mnie morze. Dryfowałem bez celu. Gdy się ocknąłem, leżałem na całkiem innej wyspie niż byłem poprzednio. Nie wiedziałem gdzie jestem, ale odezwał się we mnie instynkt, że muszę przeżyć. Niedaleko plaży rósł wielki, tropikalny las, przez który przeszedłem i znalazłem się na drugim końcu wyspy. Po przeanalizowaniu faktów, których byłem świadkiem, ustaliłem, że jestem na Hawajach. Niedaleko brzegu była chata, którą z początku uważałem za „leże Herobrina”. Herobrine – stwór wyglądający jak człowiek z białymi ślepiami. Zastawia pułapki w swym domu. Gdy wejdziesz do jego domu, twój zostanie zniszczony na wiele różnych sposobów. Przejrzałem rzeczy i okazało się, że mieszka tu jeden z nas – elfów. Udałem się dróżką prowadzącą do podwodnego laboratorium. Rzeczywiście był to elf i zajmował się eliksirami. Wtedy odwrócił się, zmarszczył brwi i zapytał: - Coś za jeden? Jego ton trochę mnie przestraszył, więc odskoczyłem, lecz wkrótce zebrałem się na odwagę i odpowiedziałem: - Jestem elfem i nazywam się Sutej. - Gnomek. - Co? - Nazywam się Gnomek! - Miło mi poznać – powiedziałem i podałem mu rękę. Wtedy zrobił skwaszoną minę, patrząc na moją pokiereszowaną i szorstką dłoń. - Proszę! Wypij to! – wcisnął mi w ręce szklaną butelkę z eliksirem. Patrzyłem na niego niepewnie. Wzruszyłem ramionami. Na wojnie też ryzykowałem życie, więc czemu miałbym nie ufać starszemu elfowi? Patrzył na mnie z ekscytacją, gdy dopiłem do dna zapytał z zainteresowaniem: - Nooo…, nooo… i jak się czujesz? – już się uśmiechał. - Ekstremalnie zwyczajnie! – wtedy się speszył, odwrócił i przekładając coś z miejsca na miejsce, mamrotał cały czas. - Nie dziwi cię mój widok? Chyba nie masz tu zbyt wielu gości? - Jesteś pierwszym gościem, lecz mnie już nic nie zdziwi!!! – odparł. 1 - Ahhhhaaaa… A gdzie stąd leży … - Skoro tu już jesteś, możesz dotrzymać mi towarzystwa i zamieszkać w mojej chacie. Jak się tu znalazłeś? Przypadkowo, prawda? - Nooo… Ocknąłem się na plaży. Zwykle budziłem się przy cichej muzyce, sam, gdyż Gnomek leciał rano po świeże zioła. Patrząc co dzień, co on robi w laboratorium, zacząłem się fascynować chemią - tak jak on. Uczył mnie, polubiliśmy się i poznaliśmy bliżej. Wiele lat spędziliśmy na wspólnym wytwarzaniu eliksirów, zabawie, zbieraniu ziół… Pewnego jednak ranka, nie obudziła mnie muzyka, lecz sam Gnomek. Mówił do mnie cichym, przestraszonym głosem. - Co się dzieje? – zapytałem tym samym tonem. Nic nie odpowiedział. Widziałem tylko jak trzęsą mu się ręce. Wszedł na szafę i pociągnął za pochodnię, która okazała się dźwignią do tajemnego przejścia. Wtem otwarła się ściana. Weszliśmy i zamknęliśmy za sobą właz. Na naszą wyspę przybyli Rodrigezi! Rodrigez – Czarny wilk ,postawą przypominający człowieka. Znany z szybkich starć mieczem dwuręcznym. Rzadko spotyka się strzelców, lecz lepiej z nimi nie walczyć, gdyż są to strzelcy wyborowi. Posiada wiele umiejętności. Splądrowali większą część wyspy i odpłynęli. Jednak, jak to wilki, wyczuli nas. Zostawili tu Sabatona. Sabaton – Mistrz strzelców wyborowych i szybkich starć mieczem dwuręcznym. Pod żadnym pozorem nie atakować i nie denerwować. Nie panuje nad swymi nerwami. Wiele godzin błąkaliśmy się po katakumbach z powodu sklerozy Gnomka. No cóż, czego innego można się spodziewać po staruszku? Po wyjściu z korytarzy powróciliśmy do dawnego trybu życia nie przejmując się niczym. Gnomek udał się do lasu i nie wracał przez długi czas. Jednak, zamiast ziół, przyniósł rany na całym ciele. Widziałem tylko jak wyczołguje się z lasu. Podbiegłem szybko i wziąłem go na ręce. Wyczerpany, biedaczek, nie mógł nawet nic powiedzieć. Przyniosłem go do domu i położyłem na łóżku. Spojrzał na mnie, chwycił za ręke, mocno ją ściskając, zaczął dygotać wyduszając z siebie te słowa: - U… uciekaj! Tu j… jest SA… SABATON!!! Wtedy jęknął straszliwie i padł bez ruchu. - Błagam nie umieraj! Gnomek!!! – począłem nim potrząsać. Nigdy nie byłem tak wściekły, a zarazem smutny. Z oka pociekła mi łza. Wytarłem ją i pomyślałem sobie „Nie spocznę póki nie wbiję miecza Gnomka w serce Sabatona! Pomszczę cię przyjacielu!” Przywdziałem zbroję, dobyłem miecza i popędziłem do lasu, rozwalając wszystko na swojej drodze. Wtedy Sabaton wyskoczył nagle, pojawiając się tuż przede mną. Wątpię, żebym go pokonał bez tych nerwów. Byłem tak wściekły, że waliłem w niego bez opamiętania. Choć był mistrzem, nie potrafił się 2 wybronić i nie dostrzegł mego miecza. To był pierwszy cios. Później drugi, trzeci, czwarty… aż w końcu zginął marnie za swój okropny czyn. Nie do uwierzenia! Pokonałem go! Cały opryskany krwią, uklęknąłem nad nim i nie wytrzymując tych emocji zacząłem płakać. Wkrótce wstałem, otarłem łzy i powróciłem do chaty. Z pozostałych surowców leżących na brzegu, porozrzucanych wszędzie resztek rozwalonych okrętów i innych statków, zbudowałem solidną łódź. Tuż przed wypłynięciem, odprawiłem Gnomkowi godny jego osoby pochówek. Później odpłynąłem, bo nie chciałem mieć z tym miejscem już nic wspólnego. Lecz nigdy nie zapomnę tych lat, które spędziliśmy razem. Często rozpamiętywałem czasy wojny. Zastanawiałem się, dlaczego nie płakałem nad przyjaciółmi, gdy umierali? Dlaczego byłem tak znieczulony i twardy, nie widziałem nic lepszego od walki? Dopiero Gnomek otworzył mi oczy na świat. To był równy gość. Był on jak Dobry Duch zesłany przez świętą Krasję, by pokazać mi lepszy świat niż wojna. Stałem się bardziej czuły. LEPSZY!!! Cóż teraz pocznę, co zrobię? – Nie wiem! – Jedno jest pewne: „Mnie już nic nie zdziwi”!!! Rozdział II Tułaczka i przygoda Wciąż dryfuję na mojej łodzi. Do głowy przychodzą mi różne myśli na temat wcześniejszych zdarzeń. Ciągle nie mogę zapomnieć o Gnomku i naszych wspólnych latach spędzonych razem. Może to i dobrze? Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby mój przyjaciel umarł na moich oczach. Aaaaaaaaaa!!! To krasnoludy! Znalazły mnie i już trafiły w łódź. Nabieram coraz więcej wody. Za chwilę zatonę! Aaaaaa! Leci coraz więcej strzał! Muszę uciekać! Za późno! Już dopłynęli do mnie! Przewróciłem się i wtedy jeden z Krasnoludów wbił topór – bogu dzięki – tylko w moją nogawicę, gdyż w ostatnim momencie cofnąłem nogę. Wtedy ryknął kapitan, co rozproszyło mego napastnika. Zdążyłem wywinąć się spod topora, rozrywając całą nogawkę. Jakimś cudem wślizgnąłem się w wodę. Płynąc szybkim stylem Kraula uciekłem krasnym i na szczęście dopłynąłem do brzegu jakiejś wyspy. Musieli mnie zobaczyć, bo nie minął nawet dzień, a oni już byli na plaży. Ciągle uciekałem przed siebie, nie wiedząc gdzie jestem, gdzie idę… Dotarłem na jakąś pustynię i od wielu dni nie miałem ani jednej kropli wody w ustach. To chyba zbliża się mój koniec!!! Przewróciłem się i leżałem. W późniejszym terminie okazało się, że krasnoludy jeszcze do mnie nie dotarły. Krążyło nade mną wiele sępów, ale żaden nie odważył się zaatakować. Gdy jeszcze byłem świadomy zdarzeń, dostrzegłem nad sobą czarną postać, która dźwignęła mnie i poniosła gdzieś z sobą. Wtedy urwał mi się film. Przebudzenie było jak ranek po długim wieczorze, w którym to się podchmieliło. Choć byłem słaby, a moje kończyny były ciężkie jak kowadła, to 3 głowa mnie przestała boleć i odważyłem się wyjść na dwór nie wiedząc, co mnie tam czeka. No tak! Czego można się więcej spodziewać, jak nie pustynnego miasteczka. Wtem wyskoczył przede mnie jakiś 18- letni chłopak (2 lata ode mnie młodszy), który mnie przestraszył - wskoczyłem za drzwi. Po chwili zaśmiał się i ozwał w ten oto sposób: - Ter de pus det pry! Do ju tere bru? - Co?! – patrzyłem na niego jak na wariata. - To starożytny język elfów. Studiuję! Choć przyznam, że to jest nudne. Najchętniej bym gdzieś wyruszył. Ka prygoda! – powiedział przeciągając słowa. - Goda czy nie goda, ja muszę stąd uciekać! Za chwilę będą tu krasnale. - Och! Tu Ci się nic nie stanie, jesteś bezpieczny. Tu wpuszczają tylko elfy! Ale skoro tak chcesz iść to… Zabierz mnie ze sobą! Błagam! W przygodę! - Hhhmm… Nooo dobra… ale sponsorujesz prowiant! - Dziękuję! Bardzo dziękuję! A co do prowiantu? Mam dużo chleba i wody. Myślę, że starczy! - Aaaa, co powiedzą na to twoi rodzice?! Wtedy spuścił głowę i powiedział smutnym głosem: - Ja… Od niedawna jestem sierotą, ale nadal studiuję. Widząc, że wchodzę na niepewny temat, nie dałem mu dokończyć wywodu i zacząłem o czymś innym. - To, co? Kiedy ruszamy? W nocy czy już teraz? Uśmiechnął się i radośnie przytaknął, co znaczyło, że teraz. Pozbieraliśmy więc manatki i wyruszyliśmy na Pushorsach na pustynię. Pushors – Pustynny koń. Ma cechy wielbłąda, lecz nie posiada garbów. Mogą na nim jeździć tylko dobrze wyszkoleni jeźdźcy, gdyż jego galop może zabić nawet dorosłego elfa. Dotarliśmy do portu, gdzie wyszykowaliśmy łódź. Odpłynęliśmy gdzieś w siną dal. Wciąż byłem przekonany, że płyniemy w przeciwnym kierunku niż leży moja ojczyzna – elfickie plemię Nelt. Po drodze elf, który uratował mi życie, z którym podróżuję, przedstawił się jako Romel. Mam wiele pytań, co do mego nowego towarzysza. Na przykład: Czy mogę mu zaufać?Czy się dogadamy?Czy jego też stracę , podobnie jak Gnomka?Oby nie. Owszem, zaprezentował się wybitnie. Romel to bardzo zdolny chłopak. Umie jeździć na pushorsie, świetnie steruje łódką i biegle mówi po fundzku, ale czy umie walczyć i polować? Fundzki – starożytny język elfów. Uczy się go w liceach. Niezbędny, by zdać końcowy test, nazywany przez studentów Brugis”em (Maturą). Jakie jeszcze umiejętności posiada mój przyjaciel? Na pewno je ujawni, tylko potrzeba odpowiedniej chwili i zdarzeń. Co nas jeszcze czeka??? A Bóg wie!!! 4 Rozdział III Tajemnicza świątynia i kultyści Rano, gdy siedzieliśmy przy śniadaniu, Romel zaczął rozmowę na temat przygód, jakie chciałby przeżyć. - Wiesz, chciałbym coś przeżyć. Fajnie by było być na przykład na wojnie. Co o tym myślisz? - O tym? Hmm… - udawałem, że się zamyśliłem - No, cóż. Uważam, że wojna nie jest dla takich chłopaczków jak ty. Nawet nie wiesz jak tam jest! - No, no! Tylko nie chłopaczku! Jak przyjdzie co do czego to sobie poradzę! - Ja nie mówię, że sobie nie poradzisz! Wojna to zło i tyle! Nie dla Ciebie! - Dlaczego tak mówisz, przecie jestem młody! - Źle mnie zrozumiałeś! Właśnie! Jesteś młody i wiele życia przed tobą! - Jak nie wojna, to może jakaś przygoda?! Co byś powiedział, gdyby nas porwali i… i zamknęli do więzienia, a potem ucieklibyśmy z niego? I może… potem musieli się ukrywać? Kto wie… Jak myślisz? - Przygoda to już lepiej, ale… Myślę, że masz bardzo bujną wyobraźnię. Nie powinieneś się w to pakować. Uwierz mi, że to nie jest takie interesujące… jak się niekiedy wydaje. Wtedy już nabrał powietrza, żeby coś powiedzieć, ale mina mu zrzedła, gdy usłyszeliśmy szum. - Co to za hałas? – zapytał ze zmarszczonymi brwiami. I oboje odwróciliśmy głowy w tą samą stronę. Patrzymy, a tam ogromny wodospad, który wlewa się do wielkiej dziury. Obaj zaczęliśmy krzyczeć i ruszyliśmy do wioseł. Na próżno próbowaliśmy się wydostać z prądu wodnego. Spadliśmy!!! Ocknęliśmy się dopiero na jakimś brzegu. Jednak nie był to brzeg żadnej wyspy; to był beton wytworzony przez jakieś istoty. Wtedy Romel, prostując kości i chcąc udawać dorosłego, rzekł: - Der wodo ki San. Mimo, że nie umiałem rozmawiać po Fundzku, zrozumiałem, o co mu chodziło i odpowiedziałem: - Na środku morza? Puknij się w łeb!!! - No, no! Licz się ze słowami! To tylko przypuszczenie – spuścił trochę z tonu. Nie było już wyjścia. Poszliśmy dalej. I na horyzoncie wyłoniła się świątynia. Pomyślałem, że to dawna budowla Piń”ów. Piń”owie – odpowiednik Azteków. Jednak w przeciwieństwie do nich, byli bardzo dobrymi wojownikami delfickimi. Weszliśmy i wzięliśmy zaraz na początku pochodnie stojące tam w specjalnych, uwieszonych u sufitu, świecznikach. Najpierw natknęliśmy się na źródło lawy, przez które musieliśmy przejść, by udać się dalej. A mówię wam, „było gorąco”. 5 Następnie, były dwa wijące się w różne strony korytarze i musieliśmy się rozdzielić. Początkowo myślałem: „On- taki zdolny! Jak ja –taki tłuk, który nigdy nie ukończył wyższej szkoły– mam sobie bez niego poradzić?” W sumie mam więcej przygód na swoim koncie. Przekonałem się, że nie było tak źle. Dotarłem, tak jak Romel, do dwóch dziur w podłodze. W jednej była woda, pod którą przyuważyłem kraty, natomiast w drugiej była lawa. Domyśliłem się, że jest to podchwytliwa zagadka. Wskoczyłem do lawy – iluzji, którą tworzyła podgrzewana, zabarwiona na czerwono, woda. Jednak pod iluzją, nie było niczego, co złagodziłoby upadek. Spadłem i zaczęła mnie boleć lewa noga. Nie jest ona tak ważna jak prawa, ale jednak potrzebna. Porzuciłem zgaszoną przez wodę pochodnię i wziąłem następną. Szedłem i szedłem, aż natknąłem się na coś. Poświeciłem i o mało nie dostałem zawału!!! Kto mógł w takim miejscu powiesić trupa? Albo sam się tu powiesił, z załamania? Wokół pełno much, lecz nie wiedziałem, skąd ich tak dużo. Przyjrzałem się uważnie i okazało się, że to nie był tylko jeden wisielec! Przeszedłem przez to „wiszące” miejsce i do czego dotarłem?! No właśnie! Wtedy ujrzałem tysiące klatek. W każdej był Romel! Wiem, że brzmi to dziwnie, ale naprawdę, każdy z nich stał przy kratach i wyciągał rękę po pomoc. Był tam niezły szum. Gdy na chwilę się zbliżyłem o mało by mnie tam nie wciągnęli, na szczęście wyrwałem się z ich łap. Wtem zawołał niski, przerażający głos, jakby był głosem szatana. Zapytał, śmiejąc się szyderczo: - Jak dobrze znasz swego przyjaciela? Myślałem, myślałem, aż wymyśliłem! Przypomniałem sobie, jak mówił, że studiuje. No tak! Umiał biegle mówić po fundzku. Więc wykrzyczałem na całe gardło: - Jak jest po fundzku „To jest kraniec świata”? Wszyscy ucichli i mamrotali pod nosem. Wtedy odezwał się jeden: - Der wodo ki San!!! –zabrzmiała poprawna odpowiedź. Podbiegłem zaraz do niego i powiedziałem: - Witaj przyjacielu! W coś ty się wpakował? Wskoczyłeś do wody, co? On uśmiechnął się wstydliwie i popatrzył na mnie. Również wysłałem mu znak porozumiewawczy oraz chwyciłem go za rękę. Krzyknąłem: - No dobra „duchu”, uwolnij go. Wybieram tego w 88 rzędzie, 4-ego z lewej. Szybko to obliczyłem, gdyż byłem wspaniały z matematyki, niestety tylko z tego przedmiotu, bo często chodziłem na wagary. Tylko matematyki nie opuszczałem. I oczywiście w –f. Wtedy stała się jaśność i widać było tylko nas dwóch. Zamknęliśmy oczy, kiedy je otworzyliśmy widać było piękny widnokrąg morza. Przed nami stała łódź, natomiast z tyłu był mur. 6 Wsiedliśmy do łódki i odpłynęliśmy w siną dal. Po tych zdarzeniach, ze zmęczenia zasnęliśmy bez trudu. Następnego dnia obudziliśmy się bardzo późno, bo była już – wnioskując z położenia Słońca – trzecia po południu. Gdy ja się obudziłem, widziałem Romela stojącego przy oknie, trzymającego się za kraty i smętnie patrzącego na tamtejszy krajobraz. Jeszcze rozespany, spytałem, przecierając oczy i zastanawiając się nad moim położeniem: - Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy do jasnej krasnej?! - W więzieniu! I wywołałem wilka z lasu!!! – mówiąc to, zadygotał. - Co? Jak? Kiedy? - W lochu… u kultystów. Jak? Po cichu. Kiedy? Przez twardy sen! Wtedy otwarły się drzwi lochu. Jeden z kultystów dał nam dwie miski z jakąś czerwoną papką. Zajrzeliśmy do niej i zaraz cofnęliśmy się. Wtem otworzyły się drzwi sąsiedniej klatki. Ujrzeliśmy jedynie jak wywlekają z niej opierającego się, chudego więźnia. On krzyczy, a inni siedzą cicho jak myszki. Minęło wiele czasu, a on jeszcze nie wrócił. Zaczęliśmy się martwić, co oni z nim robią i czy nas też czeka taki los? Wkrótce przyszedł, lecz nie taki jak poprzednio. Szedł sam, już go nie musieli prowadzić. Niby ślepy, a jednak widział i nie opierając się szedł do lochu. Przez cały czas mamrotał coś, co brzmiało jak modlitwa. - Amulam, Simalam. Aulam, Simalam… Dopiero wtedy zacząłem się naprawdę bać. Natomiast Romel przetłumaczył mi, co on powtarzał; Byłem nieczysty, jestem oczyszczony. - To rytuał, który polega na oczyszczaniu z grzechów – rzekł Romel – kultyści uważają, że nic nie oczyszcza lepiej niż pozbycie się świadomości. A żyją nadal, jednak nie jak ludzie, tylko jak fanatycy. W ten sposób rekrutują swoich zwolenników. Łatwo nimi rozkazują. Skrzywiłem się i po plecach przeszły mi dreszcze. - Jeśli nie zjemy tej papki to nie przetrwamy rytuału – dodał Romel – oni testują czy ją zjadłeś, czy też nie. A jeśli nie, to zginiesz. Mimo ostrzeżeń mego przyjaciela nie wziąłem tego do ust i jemu też zakazałem. Wywaliłem to przez okno i ustawiłem miski do wzięcia. Miałem naprawdę dobry plan. Taki jak na moje możliwości. Miałem też dużo czasu by się zastanowić nad zdarzeniami; Czy gdybym nie dostał tym odłamkiem w głowę, byłbym teraz tutaj? Czy poznałbym Gnomka i Romela? Czy przeżyłbym to, co się do tej pory zdarzyło? Nie! Nadal byłbym na wojnie i zabijał jak ten dureń. Bez celu, bez względów na życie. Los jednak - na szczęście - zadecydował inaczej! Rozdział IV Ucieczka i powrót do ojczyzny Od wczorajszego popołudnia planuję ucieczkę. Ucieczka w sumie jest już opracowana, tylko żeby jeszcze wszystko wypaliło, bo możemy zginąć. Jednak rzeczywiście ja to mam szczęście(w sensie sarkastycznym). Gdy powoli 7 wyjmowałem obruszane cegły, otworzyły się drzwi celi i weszli do niej kultyści. Powiedzieli coś, lecz nie do końca zrozumiałem, co. Wtedy wzięli Romela, który opierając się wołał rozpaczliwie: - Przyjacielu! Ratuj! Nie chcę skończyć jak tamci!!! Rzuciłem się na nich, ale dostałem tylko silnego kuksańca w brzuch żelazną rękojeścią. - Nie martw się! Uratuję Cię!!! – ryknąłem z całych sił. I trzasnąłem pilnującego mnie w kark. Wściekł się i obezwładniając mnie przyniósł w pobliże Romela, który patrzył na mnie ze zdziwieniem. Wtedy uśmiechnąłem się do niego i dyskretnie pokazałem ukryty nóż. Wtem zaczął się rytuał. Przywiązano nas do stołów sznurami. I: - Kalima szapte de. Kalima szapte de! Kalima, Kalima…! Powoli zacząłem rozcinać więzy. I… siup! Już byłem wolny. Wywalczyłem naszą wolność. Dwóm wojownikom, którzy rzucili się na mnie z maczetami, podciąłem gardło. Z czterema pozostałymi była trudniejsza sprawa. Trzech zrzuciłem do źródła lawy, jednak zagapiłem się i czwarty fanatyk podciął mi nogę. Przewróciłem się, oddychając szybko. Wtedy kapłan zaśmiał się i powiedział: - Nie chciałeś być oczyszczony, więc teraz zginiesz marnie!!! Iiii, Ha, ha, ha…! I kiwnął głową do sługi z bronią. Powiedziałem sobie „O nie! Dość tego wszystkiego! Nie zginę, ani nie dam się oczyścić”. Gdy kultysta już się przygotowywał, odwinąłem się i wbiłem mu nóż w płuco(gdyż nie miał serca), zanim zdążyłem go popchnąć, upuścił maczetę, a następnie spadł z moim nożem w przepaść lawy. Spojrzałem na kapłana, który nadal się śmiał. Podniosłem maczetę i ruszyłem na niego. Wtem prysnął czerwony proch i już go nie było. Wtedy uwolniłem Romela, Złapaliśmy jakąś broń i wróciliśmy do działu cel. Uwolniliśmy wszystkich. Wyjęliśmy więcej cegieł naszej celi i wyszliśmy. Będąc już poza świątynią, widzieliśmy jak dawni niewolnicy wyważyli drzwi i wybiegali z więzienia. To był radosny widok, a ci, którzy zostali „oczyszczeni” znów odzyskali serca. Od tego czasu świątynia jest opuszczona, a kapłan bywa tu i tam. Wracając do naszej ucieczki… Wróciliśmy do naszej łodzi i szybko odpłynęliśmy z obawą, że mogą jeszcze nas dopaść uciekający niewolnicy. Będąc już na pełnym morzu dokładnie obraliśmy kurs. Wtedy Romi: - O w mordę! Co to było? - Przygoda! – odpowiedziałem stanowczo z lekkim śmiechem. - No tak, ale nie w takich opałach! - W opałach czy nie, nareszcie jesteśmy wolni! - Nooo, ciekawe jak by się to skończyło gdybyś nie miał noża? - Gdyby nie ja, obaj bylibyśmy w mrocznym śnie Kalimy! - Wiesz, co? Nawet nie wiemy, gdzie teraz płynąć! - Przed siebie! 8 - Znając nasze szczęście, na pewno coś nas spotka! Może potwór morski? Ha! - Wypluj to słowo! - Tfu, tfu, tfu! - Bez wygłupów! Tak śmialiśmy się z byle głupstw, a tu nagle zachód słońca. Więc położyliśmy się spać. W nocy dopadł nas sztorm. Mimo prób ratunku łodzi, wypadliśmy z niej. Szukaliśmy się nawzajem, lecz dopiero rano zobaczyliśmy się na dwóch sąsiednich skałach – i dzięki Bogu, że tam były skały, bo zginęlibyśmy marnie. Każdy siedział na innej skale. Potem dopiero Romi podpłynął do mnie. Gdzieś tak po południu znalazł nas pustelnik. Zaprosił nas na łódź i popłynęliśmy z nim na jego wyspę. Wytłumaczyliśmy mu, że nasza łódź zatonęła podczas sztormu i że zmierzamy do mojej ojczyzny. - Mi nie musicie się tłumaczyć. Sam kiedyś chciałem powrócić do ojczyzny, ale zrozumiałem, że jej nie znajdę. Nigdy! Więc zamieszkajcie u mnie, jestem taki samotny!? - Wiesz… yyyy… my jednak będziemy próbowali do niej wrócić-rzekł Romel. Przerwałem mu, widząc, że próbuje rzec coś jeszcze. - Oczywiście my też to rozumiemy i chętnie zostaniemy! – rzekłem szybko. Wziąłem Romiego na słowo i wytłumaczyłem tej skrzywionej ze zdziwienia twarzy, że jeśli powiemy mu o naszych planach będzie próbował nas zatrzymać. - Mam więcej lat… - A ja też jestem pełnoletni – powiedział oburzony. - Mam więcej lat praktyki na swoim koncie. - Ahaaaaa… Więc popłynęliśmy na jego wyspę i udawaliśmy radość będąc tu. Wieczorem przywiązał nam do palców sznurki, mówiąc, że to jest rytuał więzi. Udaliśmy zrozumienie. W nocy sięgnąłem po maczetę by odciąć sznurki i… doznałem szoku. Gdzie jest broń moja i Romiego? Ten przygłup Kolin (pustelnik) usunął naszą broń. Trudno, trzeba spróbować innego sposobu na wydostanie się stąd. - Hej, Kolin. Romi musi iść na stronę. Odetniesz więzy? - Nie! Wtedy uciekniecie! - Nie ufasz nam? I tak nie mamy gdzie uciekać! Popatrzyłem na niego błagalnie, on na mnie i w końcu odciął więzy. Romel poszedł i czekał. Ja widziałem gdzie Kolin chowa maczety. Odciąłem się i zabrałem je. Po cichu wyszedłem. Przygotowaliśmy łódź, tylko mieliśmy trudności z jej wypchnięciem. Wtedy wyleciał Kolin i już prawie nas miał. Ryknął Romel: - No, pchaj tą łódź!!! Wtem łódź pojawiła się na morzu – udało się nam! Chwyciliśmy za wiosła, ale za późno, dziadek zdążył chwycić łódź. Walnąłem go z całej siły w łeb, tak, że się przewrócił. - Coś ty zrobił? – oburzył się Romel – starszego dziadka? Wiosłem? 9 - Tak!!! Teraz wiosłuj! Szybko! - Ja wam tego nie zapomnę! Aaa! – nadepnął na rafę – Nie zapomnę wam tego! Zaczęliśmy wiosłować i szybko odpłynęliśmy. Przemyśleliśmy słowa pustelnika i zaczęliśmy coraz bardziej marzyć o powrocie do ojczyzny Wtem pojawił się przed nami ogromny wir, który wciągał łódź. - Romel! Byłeś mi najlepszym przyjacielem! Wiedz, że nigdy Cię nie zapomnę! Jeśli kiedykolwiek się spotkamy, pamiętaj o tym! - A ty byłeś dla mnie jak brat! Byłeś mi rodziną! Der amore mi jo! Mimo, że wiedzieliśmy, że to jest nasz koniec, wciąż byliśmy radzi z tego, co się dotychczas zdarzyło i z naszej znajomości oczywiście. Rano obudziliśmy się w szpitalu. Czy to raj? Nie! Znalazła nas elfka, jak leżeliśmy nieprzytomni na plaży. Hura! Jesteśmy w ojczyźnie! Po tylu dniach przygód i tułaczki, nareszcie się nam udało… …Romel zrobił karierę śpiewając westernowe piosnki, zajmując się gospodarką i ucząc dzieci humanizmu. Ja? Ha… Po skończeniu wojny z krasnoludami i zawarciu z nimi pokoju, zająłem się wychowaniem fizycznym – nauczałem młodych myśliwych i wojowników. Romi i ja długo rozpamiętywaliśmy dawne czasy, wspólne przygody. Jednak nigdy nie zapomnę o Gnomku o tym, co razem przeżyliśmy, ale to już przeszłość! Jedno jest pewne: „wszystko będzie w porządku”!!! Rozdział V Zdrada i ratunek Zdrada!!! Krasnoludy zerwały pakt pokojowy i zaatakowały krainę elfów. Mnie i Romelowi udało się uciec. Nie mieliśmy szans! Ukryliśmy się w świątyni naszych przodków. Zabarykadowaliśmy drzwi i czekaliśmy. Czekaliśmy na cud, lecz na próżno były modlitwy. Te karły wywarzyły drzwi i zbezcześcili święte miejsce. W ostatnim momencie pobiegliśmy do portalu. Przy ostatnim schodku runąłem na ziemię jak worek kartofli. Gdyby Romel nie wciągnął mnie szybko do portalu, już pewnie byłbym martwy. Szczęściem było to, że nie miałem już problemów z nogą, gdyż się zagoiła. Portal mógł nas przenieść dosłownie wszędzie. Wypadliśmy na jakiejś łące. Był już wieczór, słońce zachodziło, a my – całkiem przypadkowo – obraliśmy kurs na wschód i znaleźliśmy Święte Drzewo elfów i innych stworzeń. Lecz na którejś naradzie naszych przodków, wykluczono krasnoludy ze stworzeń Wielkiego Drzewa. Nieświadom naszych dokonań, wygodnie usadowiłem się na ziemi i oparłem o jakiś korzeń. Wtem otwarła się śluza i wpadłem do dziury. Ujrzałem przejście i wtedy zawołał Romel: - Nic ci nie jest?! - Nie! Wszystko w porządku! Skacz! - Czy aby na pewno mam skakać, czy pomóc ci wyjść?! - Skacz, skacz! Nie bój się! 10 - Ja się nie boj… ęęęęęęęę! Wtedy Romelowi obślizgnęła się ręka i spadł tak samo, jak ja. Spojrzeliśmy na siebie, gdy zobaczyliśmy jasne światło w głębi korytarza. Pozbieraliśmy się i ruszyliśmy za światłem jak zahipnotyzowani. Im byliśmy bliżej celu, tym światło było jaśniejsze. W końcu przysłoniliśmy twarze rękoma, a gdy z ciekawości otworzyłem oczy, zobaczyłem coś niesamowitego. Zresztą oboje byliśmy zdziwieni. Znajdowaliśmy się na środku ogromnej areny, liczącej tysiące lat – była stara. Wtem roztwarły się wielkie wrota i wyleciało na nas tysiące wojowników z włóczniami. Odruchowo sięgnęliśmy po broń, ale musieliśmy ją rzucić – nie było szans wygrać z taką zorganizowaną kompanią. Mimo, że byli to młodzi elficcy wojownicy, zaczęliśmy odczuwać strach. Jednak nie będę wam ściemniał. To Romel zachował zimną krew i gdy wyszedł nauczyciel tych wielu wojów zaczął z nim normalnie rozmawiać: - Kie ke di? – Zapytał nerwowo Przywódca [Den Picci (imię) - Przywódca] - Sje Romel, i on sje Sutej. - Ave Bilia! Ti re zice! Di sje Rat u nek! - Kie Rat u nek? - Li dawe sje Kiri! In krypta! Krypta sje tam! - Co on gada? – zapytałem zdenerwowany i przestraszony jednocześnie. - Mówi, że jesteśmy „zbawieniem” i uratujemy ich przed potworem z krypty. I że przysłała nas święta Krasja, która przepowiedziała przybycie dwóch wojów. - Powiedz, że rozprawimy się z potworem, ale w zamian nas uwolnią. - No, dobra! Gdie id kill Kiri, ale wypustu id! - Oke! Oke! – zakrzyknął uradowany nauczyciel. Weszliśmy do krypty i ujrzeliśmy potwora, który wciąż zajadał się swą zdobyczą. Wyglądał jak skorpion. Miał sześć nóg, włochatych i kosmatych jak u pająka, długi ogon z jadowitym szpikulcem oraz tułów i głowę jak u człowieka, jednak jego skóra była obwisła i zżółkła. Wtedy się odwrócił. Romel cofnął się o krok, chcąc uciec. Chwyciłem go za zbroję i przemówiłem szybko: - Nie możemy ich zawieść! Zgodziliśmy się! Nie ma odwrotu! Spojrzał na mnie ze strachem w oczach i zgodził się. Wyjęliśmy miecze i rzuciliśmy się na niego. Nie myślcie, że my, tacy wyborowi wojownicy, od razu wygraliśmy. O nie! Ciężko było. Potwór był potężny. Rzucając się na niego wiedzieliśmy, że na własną odpowiedzialność. Nikt nas nie uratuje! Potwór odparł pierwszy atak. Patrzył na Romela, jeszcze chwila, a zdałoby się, że rzuci się mu do gardła. Wtedy korzystając z okazji, skoczyłem, lecz on się odwinął i zasadził mi wielkiego kuksańca w brzuch. Padłem na ziemię, upuściłem miecz i zwijałem się z bólu. Skorpion wskoczył na mnie i zaczął uderzać ogonem. Był coraz bardziej wściekły, gdy nie umiał trafić. Robiłem zwinne uniki przed jego ogonem, ale czułem, że nie mam już sił. Wtedy zawołałem do Romela: - Rooomeeelll! Uciekaj! Aaaaaa! Uciekaj, co sił w nogach! 11 I znów trzaśnięcie. Romel miał dylemat. Już się odwrócił przebiegł kilka kroków, lecz nie uciekł. Stanął, zastanowił się chwilę i… Odwrócił się, zebrał na odwagę i skoczył. Wbił mu miecz w plecy. Potwór zaczął ryczeć i padł, a ja rzekłem zmęczony i zdyszany jak wilk: - Dź… dzie… dzięki! Już myślałem, że zginę. - Też tak myślałem. Ale… Nareszcie udowodniłem ci, że umiem sobie poradzić! - Wcale w to nie wątpiłem i… Też się cieszę! – dokończyłem szybko. Powróciliśmy do plemienia Piń, w pełni zdrowi i cali, zupełnie inaczej niż się spodziewano. Myśleli, że zginęliśmy, bo długo nie wracaliśmy. Wszyscy się radowali, że zabiliśmy bestię i przeżyliśmy! Nauczyciel bił brawo i zaczął rozmowę: - Di si we kill Kiri! To sje nie do uw... uw…uwierzenia! – spróbował mówić po naszemu. Nawet dobrze mu poszło jak na pierwszy raz. - On umie mówić normalnie!? - Pro…pro…prosilibyśmy, żeby nauczyli nas walczyć jak wy! - Jak tak bardzo prosicie!? - Prosimy, prosimy! – uczniowie powtórzyli za nim. - No, dobra! – powiedziałem. Wszyscy zaczęli się radować i krzyczeli „Hura, hura!” Nie było to takie proste! Ciężko było napełnić pełne naczynie. Uczniowie uczyli się walki włócznią, a my umieliśmy bardzo dobrze walczyć tylko mieczem. Na koniec poprosiliśmy o pomoc. Wytłumaczyliśmy wszystko, co się zdarzyło – po kolei. Wszyscy z zaciekawieniem słuchali naszych przygód. Był już prawie ranek. Słońce wskazywało 5:00. Przenieśliśmy się portalem do naszego plemienia Nelt. Po cichu wyeliminowaliśmy większość krasnych wojsk, jednak jeden zauważył to i wszczął alarm. Rozpoczęła się wojna! Elfy wygrywały, więźniowie dopingowali! Straszna bitwa i zniszczenia były po tym wszystkim. Wkrótce wybiliśmy wszystkich krasnoludów. Nawet nie wiecie jak się wszyscy radowali, gdy ich uwolniliśmy. Wtem zobaczyliśmy krasnego, który trzymał przy gardle elfki nóż. Widocznie Romiemu wpadła w oko, bo w mgnieniu oka zarżnął krasnego i uwolnił elfkę, która spoczęła wtedy w jego ramionach. Chociaż była magiem, nie mogła użyć zaklęcia – nie miała swojego kostura do czarowania! - Uratowałeś moje życie! A ja nawet nie wiem, jak się nazywasz!? Oczarowała go swymi pięknymi oczami, mrugając. - Jestem Romel. Po prostu Romi. - Ładnie! Romel! Romi! Jestem Markiza! - Pięknie! Zresztą jak ty cała! – rzekł Romel z oczarowaniem. Ach! Romel to umie oczarować dziewczęta. Nic dziwnego! Jest bardzo dobrze rozwinięty intelektualnie! Cóż. Na tym kończy się ten rozdział. Może ja też kiedyś znajdę dziewczynę. Kto wie? Teraz naszym obowiązkiem było posprzątanie po krasnych, no i wojna z nimi. Po kilku miesiącach jednak, wygraliśmy wszystkie bitwy. Potem był już spokój. 12 Co nas jeszcze czeka? Czy znów jakaś przygoda? Zdarzenia tragiczne czy szczęśliwe nie wywierają na mnie większego wrażenia niż wtedy, gdy spotkałem Gnomka, a on wcale nie zdziwił się na mój widok. Moje życie to wieczna przygoda. Bez niej byłoby nudno. Czy ja to lubię? Oooo, Tak!!! Rozdział VI Miłość i Piekło Dziś witamy nowy rok! Jest 28 lutego (sylwester) i już jutro jest rok 2000. Po skończeniu swej pracy, spieszyłem się na imprezę powitania roku wyjątkowego dla nas wszystkich – roku elfa! Był piękny i romantyczny zachód słońca. Mnóstwo par siedziało wtedy na mostach między drzewami i przyglądali się z czułością wspaniałemu zachodowi. Wtem, biegnąc po moście, zderzyłem się efektywnie z pewną elfką, która również spieszyła do swych przyjaciół. Zderzając się ze mną, zemdlała i przewróciła się na drewniany most. Gdy już prawie padła na ziemię, chwyciłem ją w ostatnim momencie. Wtedy ocknęła się. Widząc, że jest w moich ramionach i pamiętając, że to ja jestem tym bohaterem, zarumieniła się i uśmiechnęła. - Hej! Bohaterze! Dlaczego ja jestem w twych ramionach!? - Boś piękna i pałam do ciebie uczuciem. Zacytowałem kilka słów, których używał Romel do porozumienia się z kobietami. Może to trochę nierozważne mówić takie słowa pierwszej, spotkanej na moście dziewczynie. Jednak to nie były tylko puste słowa. Ja naprawdę coś do niej poczułem, wpatrując się w te błękitne oczy. Odstawiłem ją na most. Mimo, że była dumna i mogła dociąć słownie nie na żarty, była piękna oraz uzdolniona intelektualnie. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że ona chodziła ze mną tylko dla reputacji w plemieniu i własnego zysku. Odgarnęła swój czarny kosmyk włosów z twarzy i rzekła: - Wybierasz się na przyjęcie? Bo możemy pójść razem. Jeśli chcesz! - Bardzo chętnie, młoda damo! - Tylko, że nie mam się w co odziać! Mam tylko to na sobie! Byłem zaślepiony i nie zauważyłem, jakie ma ubranie. Bezmyślnie rzekłem: - Nie martw się! Taka dziewczyna jak ty nie powinna się martwić. Chodź. Kupię ci coś. Będziesz piękna! - O przepraszam! A teraz nie jestem?! - Oczywiście, jesteś przepiękna! Wybacz mi moją głupotę! O pani! Ucałowałem jej rękę i udobruchałem. Już było widać jej zachcianki. I wcale nie była biedna. Szafę miała wypchaną pięknymi ciuchami. Chyba miała dużo mężczyzn takich jak ja - zaślepionych. Na zabawie byliśmy cały czas razem. Wtedy podszedł do mnie Romel: 13 - Hej! Idziesz grać?! Bo akurat się zaczyna łuków, a za chwilę będzie bilard, więc pomyślałem sobie… - Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślałeś ani co się zaczyna! Nie widzisz, że jestem zajęty tańcem!? – nakrzyczałem na niego. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem i odszedł. Cała impreza była udana. Chociaż po kilku dniach, gdy Romel chciał ze mną porozmawiać, a ja go spławiałem, nie widziałem go później w ogóle. Znajomość moja i Rity kwitła, a w każdym razie ona, bo ja byłem prawie bez grosza. Jednak wkrótce nie miałem już nic, tylko naszą miłość. Nic więcej! Pewnego dnia: - Ależ kochanie! Może nie mam pieniędzy, ale mamy naszą miłość! Mówiłem delikatnie i próbowałem ją przytulić. - Co kochanie, co kochanie!? Ty wiesz jak ty nas narażasz! Wiesz jak… Aaaa, co ja tam będę gadać! I w ogóle, jaką miłość? Nie dbasz o mnie, nie dbasz! Pieniądze są potrzebne i już! Nie ma ich, nie ma mnie. I już, i sprawa zamknięta! Pieniądze albo ubóstwo! I tyle! To było bardzo podłe zagranie. Podniosłem głos: - Ja o ciebie nie dbam!? Ja mogę dopiero przestać o ciebie dbać! Wtedy ją zatkało. Wyszedłem i mocno trzasnąłem drzwiami. Po chwili usłyszałem krzyk. Myślałem, że się rozryczała i beczy. Nie było mi jej żal! W sumie, to sprawiło mi to nawet satysfakcję. Było już ciemno, wróciłem więc do domu i długo myślałem. Wkrótce jednak zasnąłem. Rano poszedłem do Romela, jednak zamiast niego, zastałem płaczącą Markizę. Zapytałem ja z obawą: : - Cóż się stało! Markizo! Mów! - Zabrał go! Demon! Szatan! Zabrał! - Kogo!? Mówże kobieto! - Romiego! Do piekieł! – mocno załkała. - Odnajdę go! – rzekłem i rzuciłem się szybko do drzwi. Łkająca Markiza została w domu, a ja zasięgnąłem rady szamana, który zalecił mi przedostać się tam przez portal. Pobiegłem do świątyni. Lecąc, znów potknąłem się na tym samym schodzie. Chyba coś z nim było nie tak. Wracając do tematu… Przeniosłem się do piekła. Lecz w to, co zobaczyłem nie mogłem uwierzyć. Ściany były pokryte czerwonymi stworzonkami, które wciąż pełzały. Sufit był zrobiony z czarnej cegły, na której widniały hieroglify nadal kolorowe, choć stare. Na podłodze wylana była lawa, a jednak nie płonąłem! Zadziwiające! Na końcu korytarza, z ognia wyłonił się szatan uciszający wciąż rozchichotane chochliki. - Ha! A więc udało ci się dostać do najniższych czeluści. Wiedz, że stąd wychodzą tylko wybrani i ci o dobrym sercu. Takich tu nie chcemy! - Przyszedłem po przyjaciela! - A nie przypadkiem po narzeczoną?! 14 Machnął łapą i ukazały się dwie postacie – Romel i Rita. Miałem dylemat, kogo wybrać? Rita? Dla mnie ubóstwo dla niej rozkwit. Nie! - Wybieram Romela! Mojego przyjaciela! A nie potwora! - Skoro tak twierdzisz! Proszę twój przyjaciel! Ha! Świątynia się wali! - Szybko Romel! Szybko! Wskoczyliśmy w portal. I to w ostatnim momencie! Romel był ogromnie zdziwiony - Sutej! Wyrzekłeś się baby!? Myślałem, że to po nią przyszedłeś?! - To było jakieś szaleństwo Romel! Ale już mi przeszło. Kilka tygodni po tym zdarzeniu, gdy zdążyliśmy już ochłonąć, w nocy obudził mnie dziwny hałaśliwy dźwięk w kominku. Wstałem z łóżka, wziąłem nóż i powoli zbliżałem się do kominka. Wtem wyskoczył szatan i zaczął rozmowę najpierw poniżając, później błagając: - Hej śmiertelniku! To ja, pan twój! Rozkazuję ci zabrać tę babę ode mnie! I to już! - Nie tym tonem! A poza tym, sam ją zabrałeś i nie jesteś moim panem! Nie wezmę jej! Za nic w świecie! - Błagam cię! Przyjacielu! Zrób mi przysługę i weź ją! Wynagrodzę! - Przyjacielu? Wiesz co, za to, że zabrałeś mi przyjaciela powinienem odmówić, ale zabrałeś ją z mego życia, no i widzę twą mękę… - Daj mi przynajmniej radę! Wynagrodzę cię sowicie! - Dobra! Użyj swej mocy i o północnej godzinie przemień ją w syrenę! Wrzuć do morza i tyle ją widzieli! - Co za prosty i mądry pomysł! Dziękuję ci, przyjacielu! Czego sobie życzysz w zamian? Dam Ci wszystko! - Nie chodzi tu o cenę! Tylko o zemstę! Pragnę, aby przed przemienieniem, rzetelnie ją podźgali widłami. - Jak sobie życzysz! Zniknął. A ja znów położyłem się do łóżka. Myślałem, myślałem, aż w końcu zasnąłem. Co do mnie, mogłaby zostać w piekle na torturach. Nie chciałem patrzeć jak ten Demon się przy mnie użala, więc ulżyłem mu i doradziłem. A co teraz nas czeka? Ha, ha… Tego nikt nie wie! Ale ja się dowiem! Z Romelem! A nie z Ritą! Rozdział VII Przygoda z wodą i nasze dziewczyny Czy tak miał wyglądać mój los? Samotność na całe życie? Widocznie tak, ale ja się z tym nie pogodziłem i postanowiłem go zmienić. Odkąd byłem w piekle, nie widziałem nawet jednej kropli wody w naszym plemieniu. Studnia wyschła, koryto rzeki również jest puste. Już myślałem, że to przez szatana i jego chochliki, jednak się myliłem. 15 Zawitałem u Romela. Nie wiedziałem, że on i jego dziewczyna mieszkają razem. Markiza krzątała się w kuchni i podśpiewywała przy pracy, jaką było przygotowanie śniadania. To prawdziwe szczęście mieć takie dziewczę. Zwłaszcza, gdy tak się z nią świetnie można dogadać. Oni do siebie pasowali i się kochali. Szkoda, że mnie nie ma na miejscu Romela. Mnie się tak nie poszczęściło. Niestety! Zapytałem, więc piękną Markizę: - Dzień dobry! Jest Romel może? - Witaj! Romel zaraz wróci! Poszedł zapolować! Zjesz z nami? - Dziękuję! Bardzo chętnie! A później chciałbym… - Co byś chciał? – zapytał Romi wchodząc. - Romel! Nareszcie! - Chyba nie podrywasz mi dziewczyny? Co? – zaśmiał się. - Nie! Ja chciałbym zbadać, dlaczego nie ma wody w naszej wiosce. - Tak to bardzo ciekawe! Ale teraz jest pora śniadania! Zjesz? - Tak! Ale potem mi pomożesz znaleźć tą usterkę! Dobra? - No, wiesz… Ja… - Romi się zgadza i chętnie ci pomoże! – rzekła Markiza, widząc jego wykręty. - Skoro tak twierdzisz mój aniele… To dobrze! Dla ciebie wszystko! Zjedliśmy śniadanie. Zaraz po nim otrzymaliśmy prowiant na naszą wyprawę. Gdy Romel już wyszedł i rozglądał się, Markiza zatrzymała mnie w drzwiach, chwyciła za skórzaną zbroję i rzekła z powagą: - Tylko nie daj mu zginąć! Jest dla mnie wszystkim! Rozumiesz! - Oczywiście! Obronię go własną piersią! Ha, ha… Markiza uśmiechnęła się i puściła mnie. Mogliśmy wyruszać. Szliśmy w górę koryta rzeki. Po drodze rozmawialiśmy o różnych sprawach. Nie wiedzieliśmy, że naszym krokiem podążała pewna dziewczyna. Zwinna, szybka, sprytna, mądra… takich cech miała wiele. Wreszcie dotarliśmy do źródła. Okazało się, że osadziły się tam topielce, które utworzyły z drewna i odpadów tamę. Walka z nimi nie była ciekawa. Właściwie bardzo łatwo je pokonać. Zabraliśmy się za niszczenie tamy, co zakończyło się sukcesem, lecz, gdy już mieliśmy zeskakiwać z niej, Romel zahaczył nogą o gałąź i nie potrafił się wydostać. Co za pech! Wróciłem po niego. Gdy rozerwałem mu nogawicę, spadł do koryta. Ja również musiałem zeskoczyć, gdyż nurt rzeki był tak silny, że rozwalił tamę zaraz po moim skoku. Uciekaliśmy co tchu. Choć woda podmywała nam onucki, nie poddaliśmy się. Wtem coś, a raczej ktoś, na lianie chwycił nas za skórzaną zbroję i uratował życie. Tym kimś była śledząca nas Neitiri, której ja się podobałem. W sumie ona mnie też. Spojrzałem na jej postać i zamiast źrenic pojawiły mi się serduszka. Czy znów dałem się omotać wrednymi sztuczkami kobiet? Tak, lecz tym razem w dobrym sensie! - Witaj! Jestem Neitiri! – powiedziała do mnie. 16 - Witaj o piękna! Jestem Sutej, a to mój przyjaciel Romel, w skrócie Romi. Dziękujemy ci za uratowanie życia! - Ponoć jesteś bohaterem! Dobry wojownik, co? Tacy mnie kręcą! Tylko ty mnie kręcisz, bo jesteś taki jedyny – mówiła zainspirowana. - Ty też jesteś jedyna! Wspaniała „myśliwka”! Jesteś wyborną wojowniczką! Wiele o sobie wiedzieliśmy. I ona i ja byliśmy sławni. Ona za uratowanie całej swojej ogromnej wioski i to całkiem sama! A ja? To już wiecie! Uśmiechnęła się, przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. Wtedy: - No, dobra! Trzeba wracać, co? Sutej! Ja wciąż nie odrywałem od niej wzroku. - Sutej!!! - Tak? - Trzeba wracać! - Słusznie! No, Neitiri! Pójdziesz z nami? - Chętnie, bo nie mam do czego wracać! - Ale uratowałaś przecie swą wioskę! - Uratowałam ją przed bandytami, ale w zamian musiałam im dać święty posąg ze świątyni! Cała wioska się na mnie wściekła! Mimo, że uratowałam ich! Mogę jej zaufać! Na pewno! Od razu wiedziałem, że ona jest jedyna w swoim rodzaju. Gdy wróciliśmy, powitali nas rodacy, cieszący się obecnością wody. Wtedy odnowiła swoją reputację i udobruchała swoje plemię o nazwie Ne. Co do mnie, nie jestem już samotny! Zmieniłem swój los albo on sam postawił na mojej drodze Neitiri, która zamieszkała ze mną. Poznawaliśmy się coraz lepiej, aż nadszedł czas splecienia losów. Śluby odbyły się w tym samym dniu, o tej samej godzinie i minucie. Markizę poprowadził do ołtarza Romel, a Neitiri – ja. Przybyło dwóch szamanów. Mnie i jej udzielał ślubu szaman z plemienia Ne, natomiast memu przyjacielowi i dziewczynie jego – z plemienia Nelt. Nasze związki kwitną, żyjemy szczęśliwie! Jest wspaniale! Nie ma kłótni. Jesteśmy najlepszymi Związkami w całym Nelt. Rozdział VIII Narodziny i wprowadzenie do rozdziału W 12 dniu grudnia urodził się mój syn – Enrike oraz córka mego przyjaciela Romela – Ari. Obiecałem sobie, że nie będę płakać. Jednak widząc te małe, uśmiechnięte twarze, uroniłem łzę, potem dwie, aż moje oczy stały się jak dwa źródła wody. Elf robi różne rzeczy z radości, ze smutku… Dzieci elfy po urodzeniu nie krzyczą jak te ludzkie, tylko już są przygotowane do poznawania świata. Już otwierają oczy i przyglądają się najbliższemu otoczeniu. Ale już po kilku latach, będę musiał oddać głos i swe kroniki synowi do przygód. Niech mu przypominają jak jego ojciec spędzał czas! 17 Kilka lat później! Dalszy ciąg pisany przez Enrika! Mam 8 lat. Jak mój ojciec wspomniał w swych kronikach, nazywam się Enrike. Ja i Ari mamy tyle samo lat i jesteśmy spod znaku strzelca. Co jest bardzo dobrą oznaką, gdyż potomek spod takiego znaku będzie bardzo inteligentny, ruchliwy oraz dobrze rozwinięty. (U elfów wierzono, że potomek zrodzony z dobrego zodiaku Będzie miał mnóstwo umiejętności. Ustalono tak z myślą o wydarzeniu z roku 1000, w którym to potomkowie sławnego elfa Janin”ego III Sobierskiego urodzeni w różnych miesiącach mieli różne znaki zodiaku i umiejetności: Wilk – strzelec – dobry łucznik, mający świetną wyobraźnię. Torus – wodnik – ponury, lecz mający duża wiedzę intelektualną. Lee – byk – wesoły, nieustraszony wojownik, który nie wie, co to strach. Romulus – lew – dumny i odważny, przy czym wesoły i mądry. Kidler – baran – bujał w obłokach, nie myśląc o niczym innym jak o poezji. Stworzył wiele pięknych wierszy, nie szczycił się rozumem. Szeherezada – panna – mądra, wygimnastykowana „panna”. Wszyscy jednak wiedzą, że to nie zodiak, a my jesteśmy kowalami swego losu.) Czytając przygody mojego taty, nie miałem nic w głowie tylko przeżycia, jakich doznał mój ojciec. Ari jest praktycznie jak moja siostra. Nie rozłączamy się ani na chwilę oprócz nocy, gdyż rozchodzimy się do swoich domów i łóżek po całym dniu zabawy i pracy. Mówiąc o pracy… Co dzień mój ojciec uczy nas walki, mama myślistwa, a rodzice Ari zabierają nas na zajęcia intelektualne, tak więc na zabawę pozostaje nam tylko popołudnie. Mniej czasu niż ten, który spędzamy na nauce. Czuję się jak ta Merida z filmu, tylko jestem mężczyzną. Zresztą Ari nawet pasuje do tego określenia. Mamy już dość! Pewnej nocy uciekniemy i tyle nas będą ci „nauczyciele” (rodzice) widzieli!!! Pierwsza przygoda Wymknęliśmy się całkiem niespodziewanie. Jednak na prośbę Ari, napisaliśmy listy pożegnalne, żeby rodzice się tak nie martwili. Szedłem ciemną, wilgotną od rosy ulicą. Zewsząd dochodziły mnie coraz straszniejsze dźwięki. Odwróciłem się za siebie i wtem ktoś chwycił mnie za ramię, cały skamieniałem. Patrzę, a tu Ari! Uśmiechnęła się i wyruszyliśmy po „naszą” przygodę. Od naszego zniknięcia minęło już parę dobrych tygodni. Dla rodziców były to okropne tygodnie, spędzone na szukaniu wiatru w polu (nas)! Jednak nam przebiegły one wybornie na wspólnej zabawie, polowaniu i innych sposobach spędzania czasu. Myśleliśmy, że rodzice okażą skruchę i przemyślą jak nas traktowali. Mniejsza jednak o to! Najważniejsze, co się zdarzyło, to było porwanie! 18 Natrafiliśmy na pewne miasto, w którym spotkaliśmy matkę płaczącą nad swym zaginionym dzieckiem. Przypomniało nam się o naszych rodzicach, o tym jak my postąpiliśmy – bardzo okrutnie! Nie pomyśleliśmy, żeby po prostu powiedzieć tym zaślepionym profesorom, co odczuwamy. Okazało się, że chłopca porwał troll i zaniósł do swej pieczary. - Uwolnimy go! – powiedziałem - Wy!? Wy jesteście dziećmi! Jak chcecie mi pomóc? - Mamy swoje sposoby! Jesteśmy dobrymi wojownikami! - Tylko błagam! Przyprowadźcie go całego, jeśli to możliwe! – załkała. Poszliśmy do pieczary niedaleko miasta. Rzeczywiście, troll był ogromny, ale dla nas to pestka. Tak myślałem! Wtedy troll spostrzegł naszą obecność. Rzucił się na nas ze swoją maczugą, ledwo zdążyliśmy uciec z miejsca uderzenia. Kazałem Ari rozwiązać chłopca i uciekać stąd, a ja zajmę się trollem. Walka była zacięta! Wciąż odpierałem mocne ciosy napastnika, lecz niezauważenie potwór chwycił mnie za nogę. Upuściłem miecz i wisiałem do góry nogami. Troll próbował we mnie trafić, lecz ciągle mu się wymykałem. Sił mi jednak już zbrakło i przyjąłem uderzenie. Wtedy do pieczary weszła Ari, która zostawiła chłopca przed nią i przbyła mi na pomoc. Chłopiec obserwował, jak moja dziewczyna podniosła miecz i celnym ciosem w serce, zabiła trolla. Spadłem na ziemię, półprzytomny. Gdy mnie ocuciła, jaskinia zaczęła się walić. Uciekaliśmy, co tchu. Przed nami zwaliły się kamienie, na szczęście u góry jeszcze było światło. Wspięliśmy się i przecisnęliśmy przez wąską dziurę. Udało się!!! Ależ się chłopiec ucieszył, gdy ujrzał matkę. Od razu ją przytulił i przeprosił, że uciekł od niej. Wtedy wstała i zwróciła się do nas: - Jakże mogę się wam odwdzięczyć!? Rodzice byliby z was dumni! - Już nam się pani odwdzięczyła! Uświadomiłaś nam, dobra kobieto, że najważniejsza jest miłość w rodzinie, a nie przygoda. Widzieliśmy teraz jak mogą się czuć nasi rodzice będąc bez nas – sami. Dzięki! Z wyrzutami sumienia wracaliśmy do domu. Rozmawialiśmy o tym wszystkim, czego doznaliśmy, co się stało. Zrozumieliśmy wszystko z tej życiowej lekcji. Wróciwszy do domu, przywitały nas płaczące mamy, które od razu nas przytuliły. Natomiast ojcowie: - Gdzie żeście byli!? Martwiliśmy się! - Byliśmy… Przeżyliśmy przygodę! – myślałem, że rozweselę ojca. - I co z tego! Nie myśleliście o nas!? Co my odczuwamy!!? - Dopiero na końcu pomyśleliśmy, ale… Ty też przeżywałeś przygody! Nie od parady masz ten dziennik! Cooo!? A poza tym… „Co my odczuwamy”!!! - Owszem! Przeżywaliśmy, ale nie w takim wieku! Mniejsza. Grunt, że jesteście. Zaraz nam opowiecie jakież to przygody mieliście! Byliśmy zdziwieni, że mój ojciec tak nagle zmienił ton. Widzieliśmy jak Romel go trącił łokciem, ale tegośmy się nie spodziewali. W sumie lepsza taka rozmowa niż lanie! I co teraz będzie? Znów nudy i nauka w domu? 19 Oooo, nie! Lecz to się okaże, co się zdarzy!!! Rozdział IX Dzień kresu – nowa przygoda Dlaczego los nie obdarzył nas przygodami godnymi uwagi? Dlaczego mój ojciec i jego przyjaciel nie musieli szukać przygód, a my tak? Dlatego, że oni nie mieli rodziny i mogli robić, co chcieli, a my jesteśmy trzymani na sznurku! Postanowiliśmy znów wyruszyć! Uprosiłem ojca, by zawiadomił mamę o naszej podróży i pozwolił nam iść. Tata był spokojny, bardzo dobrze to przyjął po naszym poprzednim występku. Lecz wkrótce uświadomiliśmy sobie, że nam nie są pisane przygody, lecz nieszczęścia. Niedaleko Mrocznego Lasu okrążyły nas czarne duchy. Szeptały coś! Wtem mignął jeden dym, usłyszałem krzyk i jednocześnie zniknęła Ari. Zacząłem się bać, a jednocześnie byłem wściekły. - Zostawcie ją! Ona nie jest waszą własnością! Usłyszałem rechot, takie jak khrrr… khrrr…! Przeleciało mnóstwo czarnych dymków. Jeden mnie przewrócił. Wtedy coś pociągnęło mnie za nogę, zobaczyłem parę czerwonych oczu i… Urwał mi się film! Gdy się obudziłem, nie byłem w Mrocznym Lesie, ale w jakimś mrocznym laboratorium! Słyszałem płacz i łkanie Ari, która siedziała w celi. Chciałem spytać, „ Co się stało? Gdzie my jesteśmy? Co ci zrobili?”. Jednak nie potrafiłem, straciłem głos, a gdy chciałem cokolwiek wymówić, czułem straszny ból w gardle. Otworzyły się drzwi – weszli oni! Jeden trzymał w ręku kolorowy kłębek gazowy. Czy to nadchodzi nasz kres!? Nie! Endermani chcieli mnie tylko zbadać! Wyobraźcie sobie, że wzięli mnie do innego pokoju, nawet nie chwytając mnie za rękę. Zaczarowali mnie, że nie mogłem stawiać im oporu. Nawet próbowałem sięgnąć po miecz, nic z tego! Wyjęli go i gdzieś schowali. Przywiązali mnie do stołu sznurami i zaczęli eksperymenty! Próbowali mi rozciąć nos, ale zrezygnowali, gdyż za mocno się rzucałem. Odwiązali mnie i musiałem przejść trzy próby. Próba szybkości Próba logiki Próba wewnętrznej i zewnętrznej równowagi 20 Po przejściu prób znów mnie przywiązali. Czy przeszedłem próby pomyślnie? Z żadną w sumie, nie miałem problemu. Widziałem teraz jak bawią się tym kłębkiem. Najpierw wsadził go do ust jeden z nich. Mówił znajomym mi głosem. Wszyscy się śmiali jak roboty (bo takie mieli głosy). Po zakończeniu zabawy, wsadzili mi ten gaz w usta i odzyskałem mój głos. Wepchnęli mnie do celi Ari. Wtedy zrozumiałem, że wzięli tylko głos, bo nie mają własnych. Było mi ich trochę żal, a z drugiej strony złościłem się na nich. Wtedy mogłem spytać Ari o to, o co chciałem i jednocześnie ją pocieszyć: - Nie płacz! Co ci zrobili? Niech no ja ich dorwę! - He, he! – zaśmiała się schrypniętym głosem – nic mi nie jest! - To czemu płaczesz? Nie martw się! Nic mi nie jest! - Ja się nie martwię! - To, co robisz? Bo na śmiech to nie wygląda! - Boję się! Boję, boję! To… o, ender… mani! I i i i i…! - Nie płacz! Obronię cię! Którego mam zlać!? – rzekłem śmiesznie. Uśmiechnęła się i przestała płakać. Rozweseliłem ją nareszcie! Opracowaliśmy plan ucieczki! Zrobiliśmy wytrych z jakiejś łyżki. Umiejętnie otworzyłem drzwi. Wzięliśmy nasze czarne płaszcze i przebraliśmy się za jednego z nich. Wyszliśmy i już prawie byliśmy przy portalu, gdy Ari spadła mi z ramion i wykryli nas. Czym prędzej zwiewaliśmy. Im prędzej, biegliśmy, tym bardziej byliśmy słabi – co u elfa jest nieprawdopodobne – ale udało się! Wyjęliśmy wszystkie szklane oczy z portalu po drugiej stronie, aby już nigdy Endermani nie mogli tu wrócić. Rozmyślaliśmy w drodze do domu o Świecie Kresu. Wymienialiśmy się naszymi doznaniami, aż dotarliśmy do wioski. Jakże rodzice się cieszyli, gdy nas ujrzeli. Byliśmy tak podekscytowani, że nie mogliśmy wyksztusić jednego zrozumiałego słówka. Jednak w końcu opowiedzieliśmy wszystko po kolei. Rodzice nie mogli uwierzyć, że my jako jedyni weszliśmy i wróciliśmy Z End Światu (Światu Kresu). Ocaliliśmy elfickość od Endermanów. I co teraz? Nie wiadomo! Jedno jest pewne! Nowa przygoda! Rozdział X Archiwum X i niespodzianka Minecraft to piękny świat, lecz świat bez przygód jest nudny! Przygody to dar losu, którym ja i moja dziewczyna Ari nie zostaliśmy obdarzeni. Do jednego przychodzą same, drugi musi tropić, a trzeciemu w ogóle się nie trafiają, choćby szukał nie wiem jak! Znów prosiłem cały dzień tatę, aby pozwolił nam wyruszyć. A on: - Zastanowię się! Zbyt wiele razy znikacie z domu! Nie umiecie, chociaż raz usiedzieć na zadku? Pobawić się jak inne elfy? 21 - Ale tato! Dlaczego nie chcesz nas puścić? Ty sam miałeś przygody! Było ich chyba z siedem! A ja? Nigdy nie myślisz o nas i o naszym wychowaniu! Sam mówiłeś, że przygoda najlepiej naucza! - Synu! Jesteś już duży i wiele rozumiesz. Domyśl się, że my to wszystko robimy dla waszego dobra! Żebyście byli bezpieczni! I nie mów, że o was nie myślimy! Pomyślę nad tym! A teraz nie męcz mnie Wieczorem słyszałem kłótnię rodziców. Nie wiedziałem, o co poszło, ale do głowy pierwsza myśl, jaka mi przyszła to „przygoda”! Wszedłem w nieodpowiednim momencie i zostałem skarcony, dlatego że nie jestem jeszcze w łóżku! Matka mówiła zaczepnym tonem: - Dlaczego się zgodziłeś!? Nie powinieneś im pozwolić! Za szybko wylatują z gniazda! Chcesz, żeby im się coś stało!? Jeśli tak, to po co masz rodzinę, po co masz dzieci!? Wiec, że rodzina to odpowiedzialność! Trzeba o nią dbać! Jeśli się coś stanie? Bierzesz to pod uwagę!? Będzie to twoja wina! I tylko twoja wina! Rozumiesz! Mój ojciec starał się uspokoić lwa: - Kochanie! Jeszcze na nic się nie zgodziłem. Po za tym, nie pamiętasz jak się poznaliśmy!? Właśnie dzięki przygodzie! Nie podcinajmy im skrzydeł! Potrzeba jeszcze dużo czasu, by to zrozumieli! Nie martw się też tak o nich! Może oni też chcą się tak poznać jak my? W końcu spisałem wszystko w dzienniku! A mama znowu: - Napisałeś o tym w dzienniku!? To stąd o tym wiedzą! Chcą brać z nas przykład! Jeśli dajesz coś dziecku, to zważ, jaką ma zawartość! Może my poznaliśmy się we wspólnej przygodzie, ale nie w wieku 14 lat! Ty chyba oszalałeś!? Po za tym nie mieliśmy nikogo innego! Na to tata: - Spokojnie! Nie martw się tak o nich! Mają też własne sprawy! I od nich zależy, jaką drogą pójdą! Tylko dać im trochę czasu, a zrozumieją! Mam plan jak ich zatrzymać! Przytulił mamę i szeptał do ucha. Przestraszyłem się słów „ mam plan jak ich zatrzymać”. Postanowiłem, czym prędzej zabrać swój łuk, strzały i wilczą skórę. Wylazłem przez okno niepostrzeżenie i pobiegłem pod dom Ari. Użyłem naszego sygnału rozpoznawczego. - D E M O N! Das masa ki! I począłem naśladować – zgodnie z sygnałem – ryk godowy tygrysa polarnego, na co Ari wychyliła się z okna i odpowiedziała sygnałem: - D E M O N! Spokojnie, bo przywołasz samicę! Czego o tej porze? - Trzeba wiać! Ktoś idzie! Kirli, kirli łuku, strelali i wolfe skóre! Fast! - Dobrze! Kirli, kirli! pocekajtu! Jo idu! Udało się! Ari wyszła oknem, tak jak ja i uciekliśmy. Po drodze opowiedziałem jej całą historię. I uszom nie wierzę: - Oni mają rację! Chcą nas chronić! Ja już to zrozumiałam, a ty…? - Ale zawsze chcieliśmy przygody!? Nie rozumiem cię! 22 -I nadal chcemy, ale zrozum, że naszym rodzicom , nawet jeśli poznali się podczas wspólnej przygody, się to nie spodoba. - Rozumiem! Ale oni jakoś mogli ruszać w przygody i nikt się o nich nie martwił, a my nie możemy?! Dlaczego tak jest!? To jakiś obłęd! - Obłęd to masz ty na punkcie przygód! Oni nikogo nie mieli! Mogli robić, co chcieli! Nie mieli nikogo do kochania! Nie mieli do czego wracać! Teraz mają nas! I martwią się o nas! A ty tego nie widzisz! - Skoro taka jesteś, to wracaj do domu! I żebym cię tu nie widział! Udajesz dorosłą i uwierz mi, nie jesteś w tym dobra! Ciesz się młodością póki, póty możesz! Elf uczy się na własnych błędach! - Ale nie popełniaj ich tak dużo! - Trzeba je popełniać! Inaczej nie jesteś dzieckiem! A ty za szybko chcesz być dorosłym! Do jakiegoś momentu! Ostrzegam! Żegnam! - Jak chcesz!? To się ucz! Ja się już nauczyłam! - Tak chcę! I lepiej na tym wyjdę niż ty! Żegnam! - Żegnam! I po sprawie! Nie dość, że pokłóciłem się z moją dziewczyną, to jeszcze potem miałem wyrzuty sumienia i przyznawałem jej rację. Chciałem się jeszcze odwrócić i pogodzić się, ale było mi strasznie wstyd. „Prawdziwą odwagą jest przyznać się do błędu”- pomyślałem. Zrobiłem zaledwie kilka kroków, odwróciłem się a jej już nie było. Za późno! A już myślałem, że będzie po sprawie. Niestety. „Raz na wozie, raz pod wozem”! Byłem przygnębiony i nieswój. Szedłem bez celu. Nie szukałem już przygody, ani żadnych zleceń. Teraz byłem sam na sam ze sobą i swymi myślami. Nie mogłem znieść napięcia! Wiele myślałem i nie mogłem sobie wyobrazić, jak ona tak szybko znikła. Przecież nie umie aż tak szybko biegać. Wtedy wpadło mi do głowy, że ktoś, wykorzystując naszą sytuację uprowadził Ari. Nie mogąc zlepić wyobraźni z rzeczywistością, udałem się do wilka Rika, najmądrzejszego i najsprytniejszego wilka wśród wilków. Ten raczył mi udzielić swej mądrej rady: - Riko! Ratuj w potrzebie! Doradź coś! Tylko proszę nie mów metaforą! Nie mam czasu by to rozszyfrować! Tylko szybko! Błagam! - Czegoż tu szukasz więc Enrike!? Skoro czasu nie masz ,weź się od razu do rzeczy. Metafora mądrzejsza niż słowa puste! - Riko, błagam! Wysłucham metafor, ale pomóż w potrzebie! - Czego więc chcesz, wojowniku z Nelt! - Riko! Zaczęło się od tego, że podsłuchałem rodziców… Opowiedziałem o wszystkim i zanim się obejrzałem już zapadł zmierzch. - …Wtedy się odwróciłem i jej nie było! Więc udałem się do ciebie, o wielki i mądry, żebyś udzielił mi rady! Podpowiedz, gdzie ona może być! Raczej aż tak szybka, to ona nie jest. Pomóż, proszę! Już zmierzch zapadł! Trzeba się spieszyć! Riko przejrzał swą szklaną, magiczną jak on sam, kulę i po chwili rzekł: 23 - Radzę w mrocznym szukać miejscu. Ona zagrożona jest! Lecz spokój zachowaj! Pokój w pokoju pewnego archiwum panuje! Nie zburz go, bo będzie źle! A tego ci nie radzę! Mądrością jest spokój, a wojna jeno zgubą być może! - Dziękuję! O wielki Riksie z Nefalem! Bądź pozdrowiony! Żegnaj! - Enrike! Tylko nie zburz spokoju! Uważaj na kroki, jakie w życiu stawiasz! - Dzięki! Jeszcze raz pozdrawiam! Co to mogło znaczyć!? „Uważaj na kroki, jakie w życiu stawiasz”, może chodziło mu o tą kłótnię z Ari? Mam uważać na to, co robię i jak postępuję. Tak! O to chodzi! Dobra! Będzie jak sobie Riko życzy! Dotarłem na miejsce. Ponure i opuszczone archiwum X… Może nie do końca, gdyż mieszkały tam duchy! Podobno! Ale… Archiwum X od razu wywołało we mnie strach i przygnębienie, a także ciekawość, cóż tam może być?! Trudno! Podjąłem się tego wyzwania, muszę je wykonać! Nie zostawię Ari bez pomocy! Ledwo wszedłem, już na środku pustej, dużej sali, zobaczyłem moje dziewczę. Ruszyłem! Ari, mimo że miała zakneblowane usta wyrażała swoje uczucia. Wydzierała się zdartym głosem w stylu „yyy y mmm, yyy y mmm!!!”. Jak gdyby chciała powiedzieć „nie!”. Przystanąłem. Mimo, że była związana, udało jej się kopnąć nogą pobliski kamień, który wylądował tuż przede mną. Wtedy słychać było ciche klik i nagle z obu stron migiem wyleciało mnóstwo strzał. Aż mi się słabo zrobiło, kiedy pomyślałem, że mogłem być na miejscu kamienia, który w mgnieniu oka roztrzaskał się na tysiące małych kawałków. Miałem szczęście! Ominąłem pułapkę i dotarłem do Ari. Rozwiązałem ją i wyciągnąłem worek z ust. Umęczona jeszcze zdołała mnie spoliczkować. - Masz przygodę! Zadowolony!? - Nie wracajmy do tego! I przepraszam cię za wszystko! - Nie szkodzi! Ty też nauczyłeś mnie, że elf w dzieciństwie uczy się na błędach! - Dobra! Jesteśmy kwita! Ale nie czas na rozmowy! Trzeba się stąd wydostać! - Tędy! Widziałam jak ci czterej tędy szli! - Chodźmy!... Czterej!? Jak to, nie poradzimy sobie!!! - Nie! Były tam chyba dwie kobiety albo dwóch tenorów! Nie wiem! - Obyś się myliła! Byleby to były kobiety! Pobiegliśmy we wskazaną stronę. Nie było łatwym zadaniem przejść przez korytarz. Był bardzo ponury i mroczny. Szliśmy po czymś chrupiącym! Ściany były czarne! Ogółem nic nie było widać! Wtedy Ari powiedziała: - Depczę po czymś! Gdzie masz kardioskop! Mam nadzieję, że wziąłeś!? - Ari! Jak mogłem pamiętać o kardioskopie!? Byłem pod presją! - Świetnie! To jak chcesz teraz widzieć w ciemności!? Szczególnie, gdy tu coś chrupie, a my nie wiemy, co! - Postaraj się… Zaraz ,wziąłem przecież kilka świec! Szybko, zapalaj! Zapaliliśmy dwie świece ostatnią zapałką. Cóż! Fuuuuuj! Robaki! Całe mnóstwo robactwa! Nienawidzę robali! Wialiśmy czym prędzej! 24 Nareszcie, widać światło! Szybko, bo drzwi się zamykają! Otrzepaliśmy się z tego przekleństwa i znaleźliśmy się teraz na środku wielkiej sali. Wtem otwarły się cztery drzwi z czterech stron sali. Zaczęli się do nas zbliżać jacyś zakapturzeni zbójcy. Nie przeczę, że strachu najedliśmy się co niemiara! Wyciągnąłem miecz! Raczej to, co z niego zostało! Ari za to miała cały! Wtedy bez żadnej broni rzuciłem się na pierwszego lepszego. Dziewczę też walczyło dzielnie z dwoma! Jeden stał i patrzył! Czekał na moment, aż któryś z jego ludzi wygra. Śmiał się. I tak jakbym znał ten młody bas. Turlałem się z tym drugim i szarpałem ile się dało. Lałem go, gdzie tylko mi się ręka czy noga nawinęła .A on, nie zwracając uwagi na to, że dostaje, śmiał się jak Joker! Wtedy Ari się przewróciła, upuściła miecz i usłyszeliśmy śmiech dwóch kobiet. Odwróciłem się i znów wróciłem wzrokiem do przeciwnika. Zdjąłem z niego czarną kominiarkę i co ujrzałem…? To był mój ojciec! Mój własny, rodzony ojciec! Cała trójka później też zdjęła maski. Cała paczka – Sutej, Neitiri, Romel i Markiza – zrobiła ten cały cyrk, aby zatrzymać nas w domu. Udowodnili nam, że najważniejsi są bliscy, a nie przygoda. Byłem tak zdziwiony, że nie mogłem nic z siebie wydusić. Wtedy ojciec zapytał: - I co? Dalej będziecie uciekać z domu!? Ha, ha, ha, ha… - chwycił się pod boki - Chcieliśmy wam pokazać, że przygoda nie musi być prawdziwa. Wystarczy ją dobrze wymyślić i rozegrać! Pobawić się w nią, zamiast jej szukać. - Podobała się przynajmniej ta zabawa!? Z rodziną! - Tak, oczywiście! Ale jak wyście to… tak umieli…, że… - Przeżyliście teraz to, co my kiedyś! - Przeżyliście to? - Na pewno przeczytałeś! Nie martw się! Wtedy zaczął Romel – Tak! Pamiętam jak ty walczyłeś z tym skorpionem, a ja ze śmiercią. Ach! Dobrze, że jej uciekłem, bo nie było by mnie tutaj! Wracając, opowiadaliśmy o swoich uczuciach i doznaniach, jakie przeżyliśmy podczas tej przygody. Zmęczeni wszyscy, gdy kur zapiał, nie ruszyliśmy się z łóżek. Co znów nam zgotuje los? Nie wiem! Czy życie obdaruje nas kolejną przygodą? A po co? Rodzice udowodnili nam, że nie trzeba szukać przygód! Rozdział XI Przyjaciel buszmen i zombie Nasza przygoda, którą teraz piszę, wydarzyła się w 2016 roku w letnim miesiącu lipcu, w którym to pojawiła się przygoda, której nie szukaliśmy, a sama do nas przyszła. Może trochę gwałtownie, ale zawsze coś! Wczorajszego dnia spaliśmy do południa, jednak dzisiaj, matki wczesnym rankiem, kazały nam iść do lasu po zioła i owoce. Ale nam się dostało, gdy prosiliśmy o jeszcze 5 minut spania! Natychmiast zrzuciły nas z łóżek i kazały się ubierać. Cóż się takiego stało? Przecież dziś sobota! Trudno! Musieliśmy szybko iść. Dostaliśmy kosze wiklinowe, własnoręcznie uplecione i ruszyliśmy w las! 25 Ciągle gadaliśmy i gadaliśmy, aż się zagapiliśmy! A jak? Całą drogę patrzyliśmy na siebie i rozmawialiśmy. Byliśmy tak zamyśleni, że nie zwróciliśmy uwagi na to, że minęliśmy Zielony Las, Wilczą Łąkę i weszliśmy do Magicznego Lasu. Wtedy Ari zaczęła nowy temat: - Nie sądzisz, że trochę długo idziemy do Zielonego Lasu? - O rety! Masz rację! To Magiczny Las! Trzeba będzie się wrócić! - Nie przesadzaj! Równie dobrze możemy nazbierać ziół i owoców tu! - Dobrze myślisz! Tam są Zioła Many! O, a tu jagody! Idź tam zbierać! - Dobra, ale wciąż mam uczucie, że ktoś nas obserwuje! Nie sądzisz? - Zdaje Ci się! Trzeba się sprężać, bo dostaniemy znów burę. Jednak rzeczywiście! Ari się nie myliła! Obserwował nas jeden buszmen, który śledził nas od czasu, gdy weszliśmy do Magicznego Lasu. Wtem przybiegła Ari! Zdyszana i wystraszona wyksztusiła: - Nie zdawało mi się! Ten ktoś właśnie mnie napadł! Na szczęście się odwinęłam i trzasnęłam go w twarz! Aż się przewrócił! - A kosz? Gdzie masz kosz i zioła!? - Zostały tam! Ale ja tam nie wrócę! - Nie musisz! – powiedział buszmen – Tu jest, proszę! Umiesz przywalić! - Dzięki, ale kim ty jesteś? I dlaczego mnie zaatakowałeś!? - Wyrazy uznania! Szczerze mogę wam zadać to samo pytanie! To mój las! - Las jest własnością Matki Natury! I dostarcza nam jedzenia do życia! - Owszem! I ja też tak uważam, ale wkroczyliście na mój teren! Więc zaatakowałem, gdyż ona brała moje zioła! Posadziłem je sam! Wyhodowałem! - Przepraszam! Nie wiedziałam, że kradnę! Gdyby była jakaś tabliczka… to… - Nie szkodzi! Kradzieżą bym tego nie nazwał, ale musisz lepiej patrzeć! Znak! Wskazał na drzewo, na którym było wyryte „Zioła Kharima”. Zrobiło nam się wstyd. Spytałem- może głupio- jak moglibyśmy mu to wynagrodzić. - Możecie zostać moimi przyjaciółmi? Proszę! Jestem taki samotny! Nie mam nikogo ani nic, żeby się pobawić, zagadać! A wy jesteście idealni! - Oczywiście! Ty też nam się podobasz! I jeszcze raz przepraszamy! Matki kazały nam nazbierać owoców i ziół! Nie patrzyliśmy, co zbieramy! - Dzięki! I mówię wam, że nie trzeba przepraszać! A jeśli chodzi o naszą przyjaźń, jestem Kharim! Mogę was nauczać! Jesteście dobrzy, ale klasyczni! - Dziękujemy! Jestem Enrike! A to moja przyjaciółka Ari! Właściwie to jest moja dziewczyna! – powiedziałem mu do ucha – A ty tu mieszkasz? W lesie? - Tak! A co w tym złego!? Mam nadzieję, że nie będziecie się wyśmiewać z mojego wyglądu, co!? Obejrzałem go od stóp do głów. Miał bose stopy! Gatki zrobione z trwałych liści. Tułów przepasany lianami, do tego miał przymocowaną pochwę ze sztyletem. Na wierzch narzucona wilcza skóra! Wszystko łączyło się w całość i fajnie wyglądało. W sumie, czemu mielibyśmy się z nie go śmiać? To przecież normalny elf, tyle, że z lepszymi umiejętnościami i bez onucków. Od razu przypadł mi do gustu. Był „idealny”! Nie wiem, co to znaczy, ale to chyba nie 26 jest obraźliwe, skoro tak do nas powiedział! Miał większą znajomość języka! Tak przypuszczam. Jak się też później dowiedzieliśmy, był sierotą! Sam wychowywał się w tym pięknym, Magicznym Lesie! Pomógł nam nazbierać ziół i owoców, a później zaprowadził nas do swej chaty. Wdrapaliśmy się do domku, który był na drzewie, gdzie podziwialiśmy jego ekwipunek i jego samego. Cieszyłem się, że teraz jest nas trójka „przygodowców.” Wtedy coś mu się przypomniało i powiedział: - Chodźmy! Musicie mi pomóc! Mam problem z zombie! - Zombie!? I ty tak tu sam!? Nie boisz się, że we śnie mogą cię dopaść!? - Radzę sobie jakoś! Poza tym, ja w nocy nie śpię! Jestem… Nieważne! (W następnym rozdziale odkryjesz, drogi czytelniku, tajemnicę Kharima) - Z tego strachu też bym nie spała! Może im coś zabrałeś i teraz się mszczą!? - W sumie, to mam pewien talizman, który znalazłem w ich krypcie! - To im go oddaj! Może po niego przychodzą! Co ci szkodzi!? Życie jest ważniejsze od jakiegoś bezcennego wisiorka! – Kharim namyślił się i rzekł: - Aaaaa… To tylko głupie zombie”aki! Ha, ha, ha! Spojrzeliśmy po sobie i na niego. Zrobiła się niezręczna sytuacja! Wtedy on: - Pomożecie mi zasypać dziurę, z której wypełzają!? - A gdzie to jest? Daleko!? - Nie! Tuż przy moim domu! Na Cmentarzysku Żołnierzy Elfickich! Chodźmy! Łopaty! - To najbardziej przeklęte miejsce w Minecraft! Oszalałeś. - Nie! Ja się nie boję! Tu macie szpadle! Bierzcie i chodźmy! Brakuje nam czasu. No cóż! Trzeba było iść! Przecież nie zostawimy go samego na lodzie! Przyjaciel przyjacielowi zawsze pomoże! Choćby nie wiem, co się działo! Przez całą drogę, która nie była wcale taka krótka, rozmawialiśmy o talizmanie! - Powinieneś go po prostu oddać! Nie byłoby sprawy! - Mam swój honor! Po co mam oddawać zombie jakiś talizman! Im to na nic! - Tak samo jak tobie! Miej szacunek dla zmarłych! Może im to potrzebne!? - Powiedz mi, po co!? - Może chcą mieć spokój? Oddasz im to i będą spoczywać w pokoju! - Amen! – rzekła z chichotem Ari i po chwili, wszyscy już śmialiśmy się. Gdy doszliśmy do Mrocznego Lasu, zaczęliśmy się coraz bardziej bać. - Jesteśmy na miejscu! Szybko zasypujcie! Widzę, że coś się rusza na dole! Nie mylił się! A szkoda! Szybko zasypywaliśmy, ale już było widać wychodzące z ziemi ręce! Biliśmy je łopatami. Nic to nie dawało! Kharim dobył miecza i zaczął je ucinać! Ileż tam było krwi! Na próżno! Ręce odrastały! Wtem jedna chwyciła mnie za nogę! Zaczął wciągać mnie pod ziemię! Chwyciła mnie Ari i trzymała krzycząc we łzach: - Oddaj im ten przeklęty talizman! Uratuj go! Błagam! 27 - Nie wiedziałem, że umiesz przeklinać!? - Oddaj mi go! Ja go rzucę! - Po co im on!? Zakopiemy i będzie po sprawie! - Zrób to dla naszej przyjaźni! Jak nie dla niego to dla mnie! Błagam! Usłuchaj! Wtedy Ari nie wytrzymała i mnie puściła! Kharim, widząc to rzucił talizman na ziemię! Jakaś ręka go chwyciła i znikła w ziemi. Atak ustał! Ja, który już zacząłem tracić nadzieję, że przeżyję, zacząłem się wynurzać z ziemi. Wtedy, gdy już całkiem mnie odstawili na powierzchnię, padłem w objęcia Ari! - I co!? Czyż nie mieliśmy racji!? Nareszcie posłuchałeś nas! Postąpiłeś szlachetnie, że oddałeś ten talizman! W przyjaźni najważniejsze jest zaufanie! - Przepraszam! Byłem w błędzie myśląc, że wszystko załatwi się siłą. Czasem jednak potrzebny jest rozum. Bez niego nie przetrwalibyśmy. Co? - Święta prawda! Tego należy się trzymać! Teraz pójdziesz z nami! - Ale dokąd!? - Do naszej wioski, do domu! Przedstawimy cię naszym rodzicom! No, i musimy w końcu zanieść te kosze z leśnymi obfitościami! Chodź z nami! Prosimy! - Ale będą się ze mnie śmiać! Że mam głogi we włosach, że się nie myję…! - Z czego tu się śmiać! Ty jesteś jedynie do podziwiania! Nie martw się! - No, dobra! Ale jakby, co to mnie osłonicie!? - Przed czym!? - Przed warzywami i wyzwiskami lecącymi w moim kierunku! - Nie przesadzaj! Elfy nie są przecież złe! - Tak! To racja! Idziemy! Zombie się nie boję, to czemu mam się bać elfów? Przyszliśmy do wioski i tak jak mówiliśmy, wszyscy podziwiali Kharima. Podtrzymało go to na duchu, ale do wioski nie chciał się przeprowadzić! Nie miał zaufania do delfickich plemion! Został u nas na wspólnym obiedzie. Zaraz też się oswoił z towarzystwem naszych rodziców. Opowiadaliśmy naszą przygodę. Matki były złe, ale słuchając tego mówiły „ to was usprawiedliwia”. Wieczorem jednak, gdy była 23:30, Kharim spytał o godzinę. Odpowiedzieliśmy mu stanowczo, a on wystraszył się, zerwał i wybiegł szybko do swej chatki. Co teraz? Jakie tajemnice kryje nasz przyjaciel? Bóg jeden wie! Ale dowiem się i ja!!! Rozdział XII Tajemnica i zakończenie Hmmm… Czy rzeczywiście los obdarzył nas przygodą, która przydarzyła się przypadkiem? Czy nareszcie nie musieliśmy jej szukać? Właściwie to tak! Patrząc z pewnej perspektywy. Lecz z drugiej strony, to nie my znaleźliśmy Kharima, ale on nas! Może nie znamy go tak dobrze, ale widać, że można mu zaufać! Wkrótce pokaże nam swe karty. Konkretnie zaczęło się tak: 28 Właśnie szliśmy do Kharima na pierwszą lekcję. Buszmen, jak to każdy samotnik wychowany przez naturę, ma lepsze zdolności niż zwykły elf wychowany przez rodziców w domu. Mimo, iż umieliśmy wiele, na ćwiczeniach okazało się, że nie umiemy dużo w porównaniu z nim. To rzeczywiście był najlepszy nauczyciel, jakiego spotkałem. No, może z wyjątkiem Matki Natury! Długo nas męczył, ale przyniosło to skutki. Nie czułem mięśni! Były tak obolałe, że w ogóle nie można było się ruszyć. Gdy zebraliśmy się do kupy i odpoczęliśmy trochę, był czas na zabawę. Dowiedzieliśmy się, że Kharim pochodzi z plemienia Łaków. Jego ojcem był szaman i wojownik w jednym, a matka zajmowała się zielarstwem i myślistwem. Stąd te umiejętności! Wcale się nie dziwię! Miał super rodziców! - Ty naprawdę nie pamiętasz mamy i taty!? - Nooo! Wiesz, zmarli już, gdy miałem 2 lata! Głównie pamiętam swoich rodziców-wilków, bo to oni mnie wychowali – rodzina wilków! - Ach! Ale fajnie musiało być, co? - Nooo… Nie wiem! To było dawno temu! Zostałem sam w wieku 6 lat! - Nawet tego nie pamiętasz!? - Hej! Jakbyś przeżył tyle co ja, też byś nie pamiętał! Nie sposób pamiętać! - Przepraszam. Ale mógłbyś prowadzić kroniki! Tak jak ja! I mój ojciec zresztą. - A z czego kartki? - Hmmm… W sumie… Masz rację! - Mnie tam nie obchodzi żadne z moich przeżyć! - Co!? Nie fascynuje Cię przygoda!? - A czym tu się fascynować!? Powiedz mi! Po co ci przygoda!? - Bez przygody było mi nudno! - Dla kogo nudno, dla tego nudno! Ja przygód miałem tyle, że… nie chcę więcej - Ty coś przed nami ukrywasz! Ja to czuję! Wieczorem szybko znikasz! - No dobra. Coś ci powiem! - Co, co!? Mów! – zbliżyłem się uradowany. - Nie twoja sprawa! - Ale, gdybyś to wyznał, byłoby ci lżej!? - Idźcie już! Rodzice na pewno się o was martwią! Hmmm… Zastanawiało mnie, co ukrywa nasz przyjaciel! Na pewno jest mu ciężko nosić to brzemię! Powinien się nim podzielić! A może się mylę? Może mi się tylko zdaje? Kharim zachowuje się dziwnie nawet, jeśli jest wychowankiem dżungli! Co ukrywa nasz przyjaciel? Może potrzebuje pomocy? Nasi rodzice bardzo lubili Kharima. Uważali go za zdolnego chłopca. Jednak w każdym dobrym, zdolnym aniołku, kryje się zły, demoniczny potwór! W tym przypadku nie była to przenośna! Przez całą noc myślałem o nim i jego tajemnicy, którą przed nami ukrywał przez wiele miesięcy. Mimo swych postanowień, nie mogłem wyciągnąć z niego tej tajemnicy. Minęło pięć miesięcy i nadszedł marzec, rok 2018. Właśnie w tym roku, w grudniu mieliśmy skończyć 18 lat, a Kharim w lipcu. Mijały jednak miesiące! 29 Kharim ukończył 18 lat i dopiero właśnie w tym wieku – wieku dojrzałości – postanowił wyjawić nam swą tajemnicę! Byliśmy pierwszymi odkrywcami! Pewnego wieczoru, o 22:00, Kharim odwiedził naszą wioskę i zdyszany wpadł do mnie do pokoju, wyciągnął mnie na dwór i gdy przyprowadził także Ari zaczął: - Pamiętasz, jak chciałeś ze mnie wyciągnąć tajemnicę, jaką kryję!? - Tak! I do dziś jej nie zdobyłem! - No, to masz szczęście! Bo ta tajemnica mogła być wyjawiona tylko w wieku dojrzewania! Teraz on nadszedł! Nawet nie wiesz jak ryzykowałeś! - Jak niby!? Chyba nie przez to, że cię o to pytałem!? - Otóż to! Gdybym ci powiedział wtedy, też byś się zaraził! - Czym!? - Klątwą Wilkołaka! - Nie gadaj! Ugryzł Cię! - Przekazując klątwę! Już umierał! - Widzisz wiedziałem, że trzeba ci pomóc! Tylko… Jak? - Potrzebna mi księga Mocy! Nie chcę do końca życia być zżerany przez klątwę! - Dobra! Ale gdzie takie coś się znajduje!? - Najprawdopodobniej jest w Smoczej Turni! - Ależ to niedaleko! Idziemy! Następnego dnia: Znaleźliśmy się już w Smoczym Krociu i zatrzymał nas strażnik-smok! - Czego tu szukacie!? Wy też przybyliście, by wykraść księgę!? Tak! Uch! Już… - Wielmożny smoku! Nie chcemy księgi dla bogactwa! Potrzebujemy jej dla naszego przyjaciela! Na klątwę! - Jeśli to prawda, wejdziecie! Jeśli nie, skończycie jak tamci! Jesteśmy głodni! I wskazał na poobgryzane szczątki różnych śmiałków. Głownie krasnych i elfów - Błagamy smoku! Wpuść nas! Nie kłamiemy! - A więc możecie wejść! Udało się! Wpuścił nas! Teraz, aby móc wejść na Smoczą Turnię, Trzeba było się oczyścić i napić ognistej wody! Drobnostka! Myślałem, że to już wszystko! Tymczasem czekały nas trzy próby, które przeszliśmy pomyślnie bez trudu! Próba Gór Próba Snów Próba Traw W sumie to samo, co wiedźmini, ale można przyznać, że łatwiejsze niż u nich! Teraz mamy księgę mocy, lecz do jutra musimy ją oddać. To skandal! Już jest popołudnie, a my musimy znaleźć coś z tysiąca kartek do jutra! Mieliśmy jedynie szczęście, że słowa były ułożone alfabetycznie. Czytałem: - Kara – przekartkowałem- Kajsza – Znów kilka kartek – klątwa. Jest! - Czytaj! 30 - Prawie nie uleczalna kara! Jest głównie objawem u zwierząt, które już umierają. Pod żadnym pozorem się wtedy nie zbliżać! Wtedy zwierzęta są niespokojne i często agresywne, czego powodem może być nagły wzrost kajszy w organizmie przeklętego zwierza. Gdy klątwa zostanie przekazana przez zwierzaka na istotę rozumną, może wywołać to ponurość i niepewność, jednak dostarcza niesamowitych umiejętności. Jak wszyscy oczywiście wiemy „prawie” robi wielką różnicę! Klątwę ulecza się rzadkim zielem „LapisLazuli” - No oczywiście! Widziałeś kiedyś, żeby Kharim się uśmiechnął?! - Nie! I przy każdej decyzji długo się zastanawia! - Rzeczywiście! Szukam „LapisLazuli”! - No pośpiesz się! Już jest 18:00! - LapisLazuli – Niezwykle działające i rzadkie ziele. Rośnie głównie w świętym gaju, który zawsze znajduje się w wiosce elfów w świątyni szamana! Spojrzeliśmy po sobie i rzekliśmy razem: - Idziemy! Zakradliśmy się do świątyni! Zerwaliśmy kilka listków lśniącej, niebieskiej rośliny. Była aksamitna i hipnotyzująca. Można by stracić dla niej głowę! Teraz, gdy przygód nie szukamy, przychodzą do nas same. Ktoś idzie! Schowaliśmy się za wielkim, złotym posągiem. Był to szaman! Było gorąco! Mówię wam! Ari wyśliznęła się noga zza ukrycia! Schowała ją na szczęście. Szaman zbliżył się do posągu i zajrzał zań. Nic! Cofnęliśmy się i słyszymy jak szaman mówi sam do siebie: - Jaki czort mnie opętał!? – i wyszedł. - Fju! Było blisko! I to jak!? Ale drzwi już były zamknięte. Myśleliśmy, a czas mijał! Była już 11:45. Nareszcie wpadliśmy na pomysł! Wspięliśmy się po posągu, nad którym było otwarte okno. Wyszliśmy! Nie było tak wysoko! Tylko 3-4m nad ziemią! Standard! Zrobiliśmy z siebie drabinę i powoli zeszliśmy. Gdy jeden był zaparty nogami, drugi puszczał się i chwytał z dołu. Niebezpieczne, lecz prawdziwe! Teraz szybko! Lecieliśmy migiem do Kharima, lecz za późno! 12:00 – przemiana Kharima! Schowałem Ari za siebie i wyciągnąłem rękę z rośliną przed siebie. Wtedy Wilkołak zaczął piszczeć. Pomęczył się i przemówił (nadal jako wilkołak): - Dziękuję wam! Zrobiliście mi ogromną przysługę! Mogę zapanować nad klątwą! - Zaraz! To ty nie jesteś całkiem zdrowy!? - Zdrowy!? Jaki zdrowy!? Na pewno wyczytaliście, że klątwa daje umiejętności! - Tak, ale myślałem, że przestaniesz całkiem być wilkołakiem! - Ależ nie! To tylko daje zapanować nad klątwą! Mnie to pasuje! - Jak uważasz! Grunt, że pomogliśmy! O, nie! Księga! Trzeba ją oddać! - Racja! Nie zdążymy! - Spokojnie! Ja zaniosę! Wszystko się rozwiązało! Smoki mają księgę, Kharim zapanował nad klątwą. 31 Rodzice są spokojni, bo już skończyliśmy z przygodami, a i my zostaliśmy wybrani przez wioskę na przywódców. Mając 18 lat, Ari została cachi – szamanką, a ja – wodzem. Oboje wzięliśmy ślub tak szczęśliwy, że nawet Kharim – ten twardziel – uronił łzę radości. Przecież nie jest z kamienia! Wiele razy taż próbowaliśmy przekonać go do zamieszkania w wiosce, jednak on wolał swój dom na drzewie! Na zawsze też został samotnym kawalerem i miał tylko nas! Jeśli o mnie chodzi!? Skończyłem z przygodami, by wieść spokojne życie rodzinne. Teraz ona jest najważniejsza! Adrenalina już mnie nie interesuje! Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie… Wiele także rozmawialiśmy o naszych przeżyciach i przygodach! Mój ojciec mówił „Moja krew”, a Romel „Moja też” głaszcząc Ari po głowie, na co ona sama protestowała i mówiła „Tato! Nie mam już 8 lat!”. No tak, o 10 więcej! Taki jest koniec Kronik Podróżnika, które zostawiam wam, drodzy czytelnicy! To jest koniec przygód i wydarzeń, dziś się żegnam ze światem marzeń! Inni mogą uważać, że ta baśń to fantazja, ale nie dajcie się zwieść! Uwierzcie we mnie i inne stworzenia nierealne! One istnieją, lecz nie tu! One żyją w nas! W wyobraźni! Gdy przestajecie w nie wierzyć, wtedy jeden z nich umiera! Wszystkie stworzenia fantastyczne, Żyją w innym świecie, Gdzie jest pięknie i magicznie! Specjalnie dla was Daria Mikołajczak 32