Dziennik brazylijski (2011-02-05 – 2011-03-15)

Transkrypt

Dziennik brazylijski (2011-02-05 – 2011-03-15)
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
Relacje Aleksandra Doby z postoju w Brazylii i przygotowań do dalszego rejsu kajakiem Olo, do
Ameryki Północnej.
Ze strony: http://www.aleksanderdoba.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=104%3Adzienniktransatlantycki-&catid=38%3Aaleksander-doba&Itemid=97&lang=pl
===============================
ALEKSANDER DOBA w kajaku Olo samotnie przepłynął Atlantyk.
Dokonał tego – jako pierwszy Polak i trzeci człowiek na świecie – w 99 dni, 7 godzin i 20 minut,
a trasa z Dakaru (Senegal) do Acaraú (Brazylia) liczyła 3352 mile (5394 km).
Nie chce jednak na tym skończyć i ma zamiar wiosłować dalej, tym razem wzdłuż wschodniego
wybrzeża obu Ameryk. Wygląda więc na to, że niedługo powitamy go w portach USA.
Przygotowania do drugiego etapu swej wyprawy możecie śledzić na bieżąco czytając DZIENNIK
BRAZYLIJSKI Aleksandra Doby.
===============================
5 lutego 2011, sobota – informacja od opiekuna medialnego Arsoba Travel
Brazylijczycy są zszokowani wyczynem Olka, pełni podziwu i szacunku. Nazywają go Dragão-domar1 – porównują Go ze swoim historycznym bohaterem narodowym.
Fortaleza, stolica stanu Ceará, grubo ponad 2 mln mieszkańców w samej Fortalezie, mała Polonia,
kilka osób i grupa kitesurfingowców, Polaków, którzy przylatują na kilka miesięcy od czasu do czasu.
Olo robi sobie zdjęcia, jak wygląda – skóra na kościach, grube żyły na mięśniach. Ma z tego radochę.
Powoli będzie przybierał na wadze. Rozważa różne warianty dalszego, drugiego etapu swojej podróży.
Jest bardzo rozsądny: wie, że nie może ryzykować w związku z sezonem huraganów. Gdy przyleci sponsor, pan Armiński, będą to omawiać.
W piątek rano:
– pożegnaliśmy Pana Ambasadora, cudownego i bardzo uczynnego człowieka, który wrócił do stolicy;
– kontynuowaliśmy badania lekarskie Olka. Cały dzień zszedł nam na tym, bo to od lekarza do laboratorium jednego, potem do szpitala itp. Konieczne były dokładniejsze badania przemęczonego długim
wysiłkiem serca.
– Wieczorem kilka godzin zajęło nam dotarcie na prowincję, dokąd zaprosili Olka i mnie Ewa
i Maciej. Jesteśmy ok. 80 km na wschód od Fortalezy w Praia das Fontes koło Beberibe. Posiadłość, którą
odkupili od Włocha, 17 pokojów z łazienkami, basen, ogród, mała hodowla koni krwi arabskiej, w ogrodzie palmy kokosowe, ogród kończy się furtką, z której wychodzi się prosto na plażę. Temperatura wody
w oceanie ok. 29 stopni, stała przez cały rok, jak również pogoda. Jest to mała wioska, powstała 20 lat
1
„Smok morski”; taki przydomek otrzymał Francisco José do Nascimento (1839-1914), wybitny brazylijski abolicjonista ze stanu Ceará [przyp. www.zeglujmyrazem.com]
Por. <http://www.visitfortaleza.com/ceara/dragao-do-mar.html>
Aleksander Doba
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
2
temu, gdy u brzegów zatonął amerykański kontenerowiec. Miejscowi, gdy się dowiedzieli, zaczęli tu ściągać, patroszyć kontenery i postawili domy, powstała mała wioska, jest klimatycznie.
Dziś po obfitym śniadaniu Olek pojechał na wycieczkę po przepięknej i ciekawej podobno okolicy, ja
zostałem w domu – cały dzień i pewnie noc zejdzie mi na opracowywaniu materiałów i wysyłce w różne
miejsca; po południu muszę zacząć nagrywać pierwsze wywiady z Olkiem, zamówione przez poważne
czasopisma ze świata i z kraju.
Jutro koło południa Polonia zawiezie nas z powrotem do Fortalezy, do klubu jachtowego gdzie stoi
kajak. Tam wymontujemy zepsutą odsalarkę, którą mam zabrać do stoczni w Polsce, a Olek ma zrobić
szkice przeróbek i napraw kajaka.
Podsumowując: Olek ma świetny nastrój, cieszy się swoim zwycięstwem, ale jest jeszcze wycieńczony, wychudzony, chce trochę odpocząć, dużo je, by nabrać sił i wagi, stara się dużo chodzić; cieszy się
spokojem, zwykłymi rzeczami, takimi jak jedzenie pyszności do syta, kąpiel w słodkiej wodzie w basenie, opowiadanie o swojej wyprawie wszystkim dookoła i spaniem. Olek przypłynął do Brazylii z wagą
64 kg, czyli stracił 14 kg wagi w 14 tygodni wyprawy.
===============================
8 lutego 2011, wtorek, godz. 02:19 – mail od Olka
7 lutego, w poniedziałek pojechałem z Magdą z wynikami badań do lekarza. Ogólnie nie jest źle po
takim długim, wyczerpującym wysiłku. Mam wypoczywać, dobrze się odżywiać, jeść dużo owoców, by
trochę „nabrać ciała”. Z wyników badań: jakis enzym mięśniowy mam bardzo niski i powinienem go
odbudować przed dalszym etapem. Serce też powinno trochę odpocząć. Sugerowany odpoczynek to minimum dwa tygodnie. Czy ja przytyję w każdy dzień jeden kilogram? Niemożliwe, będę więc szczuplejszy
niż w Dakarze.
Magda zawiozła mnie potem do portowej policji imigracyjnej, aby zgłosić oficjalnie moje przypłynięcie do Brazylii. Kilkunastu funkcjonariuszy ucieszyło się na mój widok, bo wyglądałem prawie jak ten,
którego widzieli w telewizji. Wpisując miejsce zamieszkania – Police – wywołałem nową falę ożywienia,
za co dostałem odznakę policyjną. Jestem teraz bardziej policyjny niż tylko jako Policzanin. Potem
wizyta u celników. Znowu znajomy z telewizji. Niezbędna pomoc językowa Magdy i jej urok pozwalał
sprawnie załatwiać formalności. Na jutro została nam jeszcze wizyta w ich sanepidzie i na koniec
w kapitanacie. Taka pielgrzymka podtrzymuje opinię o dużej biurokracji brazylijskiej.
Potem Magda zostawiła mnie pod bramą klubu jachtowego, gdzie stoi mój kajak. Wreszcie mogłem
przystąpić do prac przy nim. Umyłem go od góry (pałąki, panel, pokład i kabinę). Burty i dno zostawiłem
na jutro. Z wnętrza wyjmowałem coraz więcej dobytku. Niektóre rzeczy płukałem w słodkiej wodzie, by
potem rozłożyć na betonie do wyschnięcia. W niektórych częściach kajaka jeszcze stała słona woda.
Suszące się rzeczy zajmowały 1/3 placu (około 80 metrów kwadratowych).
Niestety, po wysuszeniu prawie wszystkiego przyszła pani menadżer klubu z pretensjami, że to
ekskluzywny klub, a ja tu biwak urządzam. Obiecałem zwinięcie wszystkiego w ciągu godziny. Mobilizowała mnie też do tego pani Hania, która załatwiała zgodę na postawienie tam kajaka i prace przy nim.
Moja ekspansja w suszeniu rzeczy była chyba za duża; lecz za mała na skargę menadżerki do pani Hani,
Aleksander Doba
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
3
bo dołożyła jeszcze uwagę, że kąpałem się w ich basenie. Ciekawi mnie, jak ja się w tym basenie kąpałem nie będąc do niego bliżej niż 10 m?
W dalszych pracach przy kajaku muszę być chyba niewidzialnym.
Interwencje menadżerki dotarły również do Magdy, która postanowiła po mnie przyjechać samochodem. Miałem w planie powrót pieszy do ich domu (5 km), aby nogi pracowały, lecz troskliwość rodaczek
zmieniła to na wersję samochodową. Zdążyłem jeszcze wymontować z kajaka ścianki materiałowe
w kabinie. Teraz ścianki i moje rzeczy suszą się po wypraniu w pralce przez Magdę.
===============================
8 lutego 2011, wtorek, godz. 17:05 – mail od Olka
Wczoraj wieczorem testowałem próbki liofilizowanej żywności brazylijskiej. Był to obiad mięsny dla
dwóch osób. Przyrządziłem całość, poczęstowałem gospodarzy i sam zjadłem resztę (prawie wszystko, bo
oni zjedli niewiele). Moje obżarstwo zostało ukarane. W nocy cierpiałem na niestrawności, a rano
zwymiotowałem prawie wszystko. Od rana nic nie jem, tylko popijam herbatę miętową.
Rano pojechałem z Magdą (ona mnie wiozła samochodem) do celników, ale musieliśmy jeszcze czekać na dokument zastępczy. Umówiony zostałem do oględzin kajaka na jutro rano. Z dokumentem
zastępczym (właściwy przygotują po oględzinach kajaka; nie wystarczy im to, że widzieli go i mnie
w telewizji) pojechaliśmy do kapitanatu. Tam również zbierałem gratulacje (występowałem już w wypranej przez Magdę służbowej koszuli z mapą trasy na piersiach). Przedtem jeszcze wizyta u ich służb sanitarnych. Służbowa koszulka i kompetentne wyjaśnienia Magdy pomagały toczyć się formalnościom z –
jak właściwie wszędzie – podziwem dla mego wyczynu i gratulacjami. Wszędzie podkreślali, abym dwa
dni przed opuszczeniem Brazylii odbył taką procesję wyjazdową po tych samych urzędach, przeznaczając
na to minimum dwa dni!!!
Pani Hania, która załatwiała zgodę na postawienie kajaka na placu Jacht Klubu, po interwencjach
menadżerki sugerowała, bym nie pojawiał się tam jakiś czas do żadnych robót. Przejeżdzając koło tego
klubu, otworzyłem właz do kabiny i po włożeniu do niego wypranych i wysuszonych moich rzeczy
i ścianek płóciennych zamknąłem właz i opuściłem plac.
W tym czasie Magda rozmawiała z jednym z kierowników Jacht Klubu o moich „przewinieniach
wczorajszych”. Okazało się, że moja ekspansja w suszeniu rzeczy przeszkadzała jednemu z członków
klubu i to na jego życzenie zwrócono mi uwagę. Potwierdził również, że sugerowanie mojej kąpieli w ich
basenie to kłamstwo.
Moje dalsze prace przy kajaku to zamontowanie ścianek płóciennych (w Polsce robił to Rafał, więc
tylko on może właściwie ocenić, jaka to będzie mordęga w upale), poukładanie rzeczy za ściankami,
umycie boków i dna kajaka (odrywanie małży-kaczenic, których jest mnóstwo), wypompowanie reszty
wody słodkiej ze zbiornika (zostało jeszcze 70 litrów; woda zatankowana na statku „Magdalena”
w Dakarze).
Teraz, jako rekonwalescent, mam czas, by – korzystając z gościnności gospodarzy – zająć się
korespondencją.
===============================
Aleksander Doba
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
4
10 lutego 2011, czwartek, godz. 13:48 – mail od Olka
Kajak stoi jeszcze na terenie Jacht Klubu, lecz sprawy się skomplikowały.
Załatwione było bezpłatne przetrzymanie kajaka przez dwa tygodnie. Gdy mogłem wreszcie zacząć
porządkować jego wnętrze, to w sposób niezrozumiały i gwałtowny powiadamiają mnie – za pośrednictwem pani Hanny, która załatwiała przechowanie kajaka – że naruszam warunki umowy. Tym naruszeniem miało być rozłożenie mokrych rzeczy (po przepłukaniu z morskiej wody w ich toalecie) na betonowym placu. Zająłem około1/4 placu, czyli około 80 metrów kwadratowych. Podobno jakiemuś członkowi
ekskluzywnego klubu to się nie spodobało. Do skargi dołożył jeszcze kłamstwo, że kąpałem się w ich
basenie.
Wszystko zwinąłem i po godzinie opuściłem klub. Miałem się nie pokazywać przez jeden dzień. Tak
było. Na dzisiaj byłem umówiony przy kajaku z celnikami. Byłem przed czasem i rozwiesiłem na pałąkach trzy rzeczy, dosłownie: skafander, ręcznik i fartuch kajakowy. Na pokładzie wyłożyłem dwie karimaty i kilka lin. Zakładałem w środku płócienne ścianki (wyprane w pralce przez panią Magdę, u której
mieszkam). Po założeniu ścianek zdjąłem wszystkie rzeczy i pozamykałem w luku bagażowym i w kabinie. Podłączyłem wąż, nabrałem do miski (własnej) wodę słodką z kajaka i jednemu z kierowników zademonstrowałem, że używam własnej wody. Po umyciu góry kajaka zacząłem myć ster. Podszedł do mnie
jeden z kierowników i podał telefon. Dzwoniła pani Hanna z pretensjami, że naruszyłem warunki umowy
i mam natychmiast opuścić teren klubu i zabrać kajak. U niej interweniowała menadżerka klubu, mówiąc,
że jeśli kajak nie zniknie, to ona straci pracę. Wcześniej, tak jak poprzednio, nikt mi nie zwrócił uwagi, że
coś się komuś nie podoba; tylko od razu gwałtowna reakcja „z grubej rury”.
Mimo prób wyjaśnienia, że to chyba jakieś nieporozumienie, nic u menadżerki klubu, pani Fernandy,
nie uzyskałem. Poprzez panią Hannę dowiedziałem się, że jeśli kajak nie zniknie jutro, to będą naliczać
opłaty za postój kajaka na ich terenie w wysokości 500 reali za dobę. Aktualnie 1 dolar amerykański to
około 1,6 reala.
Po takiej gwałtownej „napaści” na mnie przez panią Fernandę, po 7 minutach (pochowałem wszystkie
rzeczy i pozamykałem luki) próbowałem dostać się do niej osobiście. Do takiej ważnej osoby nie jest
łatwo się dostać i ponawiałem próby co 7-8 minut, bo tyle czasu oczekiwania wyznaczała mi sekretarka.
W końcu po 23 minutach stanąłem przed obliczem srogiej menadżerki. Nie wykazała choćby odrobiny
zrozumienia mojego wyjaśniania w języku angielskim nieporozumienia, tylko używając portugalskiego
trzymała się wersji: mam natychmiast opuścic teren klubu i zabrać kajak. Od jutra będzie już naliczała
opłatę 500 reali/doba (około 850 złotych/doba).
Opuściłem teren klubu i odjechałem z Magdą, która została przez panią Hannę powiadomiona
i przyjechała po mnie. Mieszka około 5 km od tego klubu, a rano tę trasę przeszedłem pieszo, by zregenerować mięśnie nóg.
Wieczorem zadzwoniła bardzo operatywna pani Hanna z informacją, że znalazła przewoźnika z samochodem i lawetą oraz propozycją przewiezienia kajaka do rezydencji pani Ewy, 80 km na S-E od Fortalezy. Poinformowała mnie, że koszt wynajęcia przewoźnika to 1000 reali gotówką. Muszę szybko zorganizować pieniadze.
W tej chwili dostałem informację, że z powodu remontu wjazdu do rezydencji pani Ewa nie może
przyjąć kajaka na swój teren!!!
Następna informacja w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości to informacja od bardzo operatywnej pani Hanny: znalazła jakiś duży garaż na terenie Fortalezy i ten sam przewoźnik może się zająć
Aleksander Doba
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
5
przewozem za mniejszą opłatą: 400 reali. Przetrzymanie tam kajaka przez miesiąc ma kosztować około
500 reali; płatne z góry. Muszę zaakceptować przedstawione warunki. Przewóz kajaka ma się odbyć
około 17:00 czasu polskiego.
Od rana Fortaleza jest myta przez ulewne deszcze (tropikalne oczywiście).
Po szybkiej mojej decyzji (akceptuję przedstawioną propozycję), umówiliśmy się, że jutro spotykamy
się w Jacht Klubie o 10:00.
===============================
15 lutego 2011, wtorek, godz. 19:17 – mail od Olka
W piątek 11 lutego rano, Magda podwiozła mnie do kantoru, gdzie wymieniłem euro na brazylijskie
reale i już po kilku minutach zostawiła mnie w Jacht Klubie. Tam Hanna i ja czekaliśmy na zamówiony
ze specjalistycznej firmy przewozowej samochód. Przyjechał jakiś taki duży. Kierowca stwierdził, że nie
zmieści się w bramie. Pani Hanna uzyskała od niego informacje o typie określającym rodzaj i wielkość
samochodu mogącego przejechać przez bramę. W tej firmie mieli taki, lecz zepsuty. W kilku kolejnych
firmach akurat te typy samochodów były zepsute. Ja próbowałem wcześniej znaleźć – i znalazłem – na
terenie Jacht Klubu lawety do przewozu łodzi. Wszystkie były prywatne, a uzyskać zgodę właściciela, by
skorzystać z jego lawety, nie mogłem – ochrona danych; nie podadzą mi żadnych informacji.
Przyjechał następny samochód – znowu za duży. Następna firma zapewnia, że podany typ samochodu
mają i już wysyłają. Po przyjeździe trzeciego, znowu za dużego, ręce opadają. Dopiero czwarty, po kilku
godzinach negocjacji i czekaniu, okazał się odpowiedni. Kierowca Alessandro bardzo sprawnie manewrował w wąskiej bramie i alejkach, by podjechać pod kajak. Załadunek odbył się sprawnie przy pomocy
pracowników Jacht Klubu. Samochód użyty do transportu miał podnoszoną platformę z możliwością jej
wysunięcia i opuszczenia końca platformy do poziomu gruntu. Zaopatrzony był we wciągarkę.
Po załadowaniu i unieruchomieniu, kajak został przewieziony na przedmieścia Fortalezy do przechowalni łódek. Po sprawnym ściągnięciu kajaka z platformy zapłaciłem za transport; umówiłem się
z kierowcą, że jego wezwę po zakończeniu prac i przygotowaniu do wypłynięcia.
Właścicielowi przechowalni zapłaciłem za przechowanie kajaka przez miesiąc, dokładając kwotę
udostępniającą ich narzędzia elektryczne, wodę i prąd. Wielką ulgę odczuła pani Hanna – i ja – że kajak
jest w bezpiecznym miejscu, a nie tam, gdzie go nie chcieli.
Następnego dnia, czyli w sobotę [12 lutego 2011], opuściłem gościnne mieszkanie pani Magdy
i Josego. Taksówką udałem się na dworzec autobusowy. Autobusem dojechałem do miejscowości
Beberibe, gdzie czekali już na mnie Ewa z Maćkiem. Pojechaliśmy już razem do rezydencji pani Ewy
w miejscowości Praia das Fontes (Plaża Fontann). Tutaj, wg zamierzeń pani Ewy, mam być poddany
operacji tuczenia, abym trochę ciała odzyskał przed dalszym etapem. Swoje zamierzenia realizuje
podstępnie, bo gdy ja już jestem najedzony, to przynosi coś tak smakowitego, że...
Czekam z niecierpliwością, kiedy mogę spodziewać się przylotu pracownika z Polski z odsalarką
i będziemy mogli wspólnie zacząć prace przy kajaku.
===============================
Aleksander Doba
DZIENNIK BRAZYLIJSKI
6
Fortaleza, 25 marca 2011.
Przed południem w Iate Clube de Fortaleza zgromadziła się grupka polskich i brazylijskich przyjaciół
Olka. Brazylijska Polonia, która przyjęła go z otwartym sercem i udzieliła schronienia i pomocy, przybyła
by życzyć mu dalszej pomyślnej żeglugi. To dzięki niej nasz bohater odpoczął i odzyskał stracone w czasie wiosłowania przez Atlantyk kilogramy.
Rano kajak został przywieziony z przechowalni łodzi w dzielnicy Cambeba i zwodowany. Uprzednio
pracownicy ze szczecińskiej stoczni Andrzeja Armińskiego zrobili w Brazylii przegląd kajaka, wykonali
drobne naprawy i usprawnienia. Miesięczny zapas żywności z firmy Lyofood ufundował Powiat Police.
O jedenastej przed południem (15:00 w Polsce) Olek jest gotowy do drogi. Odwiązuje kajak od pomostu
i wśród wiwatów odpływa. Z daleka widoczny, żółty kajak płynie wzdłuż plaży po niemal gładkim
morzu, w tropikalnym słońcu, popychany leciutkim pasatem.
Belem, następny port etapowy, leży w ujściu Amazonki, 1200 kilometrów na północ.
Na podst. strony: http://www.aleksanderdoba.pl/

Podobne dokumenty