Torebka Charlotty
Transkrypt
Torebka Charlotty
GGawędy adwokata bibliofila Andrzej Tomaszek Torebka Charlotty Wyjątkowo zacząć trzeba od prasy, gdyż okazja jest szczególna. Po raz pierwszy w historii – 6 stycznia 2014 roku – brytyjscy barristerzy w charakterystycznych togach i perukach tłumnie wyszli przed budynki sądów, aby zaprotestować przeciwko rządowemu planowi 30-procentowych cięć w opłatach za pomoc prawną z urzędu w sprawach karnych. Przewidywane okrojenie tej pozycji budżetowej o 220 milionów funtów wzburzyło brytyjskich obrońców karnych tak bardzo, że w wypowiedziach dla mediów porównywano to przedsięwzięcie do rozprawy rządu Margaret Thatcher z górnikami w 1984 roku. „Posługując się kłamstwem, wtedy zdołowano przemysł górniczy, a teraz chcą zdołować praktykujących karnistów (criminal bar)” – miał argumentować jeden z protestujących, przekonując, że obrony karne nie są wcale tak lukratywnym zajęciem, aby określać obrońców mianem „tłustych kotów” („fat cats” – za „Independent” z 7 stycznia 2014 r.). Prasa bulwarowa miała – jak się zdaje – inne zdanie. W „Daily Mail” zamieszczono fotografię strajkujących przed londyńskim Old Balley (dostępna na stronie http://www. dailymail.co.uk/news/article-2534669/Thousands-barristers-walk-protest-plans-slash220m-legal-aid-budget.html), na której zakreślono czerwonym kółkiem torebkę jednej z pań, z m.in. takim komentarzem: „Twierdzą, że redukcja opłat pochodzących od podatników powstrzyma światłe umysły prawnicze od pracy obrońcy karnego. Młodzi barristerzy zarabiają tylko 13 tysięcy funtów rocznie – powiedzieli ich liderzy. Może wszakże błędem jednej z protestujących było posiadanie ekskluzywnej widocznej tu torebki Mulberry Bayswater. Taki drobiazg, który kosztuje 1100 funtów, należy do Charlotty Hole (lat 31), której byłoby trudno go kupić za takie wynagrodzenie” („Daily Mail” z 7 stycznia 2014 r.). Choć gazeta podała, że młoda Pani Mecenas (nota bene absolwentka Oxfordu) wyjaśniła, iż otrzymała tę torebkę w prezencie od swojej matki, to w głowach czytelników – za sprawą torebki Charlotty – miała pozostać przede wszystkim wątpliwość co do dobrych intencji strajkujących „tłustych kotów”. 277 Andrzej Tomaszek PALESTRA Pamiętajmy też o brytyjskim kontekście. Wciąż aktualna jest ocena George’a Orwella sprzed 70 lat: „Nawet najbardziej dramatyczne zmiany muszą być u nas wprowadzane w sposób pokojowy i z ostentacyjnym zachowaniem pozorów legalności; wszyscy wyjąwszy skrajnych wariatów z rozmaitych partii politycznych, są tego świadomi. Wszystko to stanowi podstawę angielskiego poglądu politycznego” (szkic Anglicy w zbiorze pt. Anglicy i inne eseje, Warszawa 2013, s. 339). Manifestacyjne wyjście barristerów przed sądowe budynki nie przekształci się ani w żadną zadymę, ani nawet wymianę inwektyw. Krytyka zaś tego protestu może mieć elementy kpiny czy sarkazmu, ale nie naruszy niczyich dóbr osobistych. Strajk barristerów został skomentowany w polskiej prasie jako zachęta do twardego artykułowania przez adwokatów grupowych interesów, odstąpienia od dalszego przyzwolenia, by być traktowani „jak feudalni chłopi, zobowiązani do darmowej robocizny, nad którymi stoi ekonom z batem w postaci sądownictwa dyscyplinarnego”. Przy okazji dostało się i samorządowej reprezentacji: „polski samorząd adwokacki z trudnością przyjmuje do wiadomości, że jego głównym zadaniem jest obrona interesów ekonomicznych ogółu adwokatów. Nawet za cenę ostrej kolizji z Ministerstwem Sprawiedliwości. Niemała część działaczy samorządowych mentalnie tkwi, niestety, w minionej epoce, kiedy to podstawowym zadaniem samorządu adwokackiego było trzymanie w ryzach ogółu adwokatów” (A. Nogal, Adwokaci strajkują w Anglii. Kiedy czas na nas?, „Rzeczpospolita” z 14 stycznia 2014 r.). Wielokrotnie wyrażałem publicznie przekonanie, że władze samorządowe nie mogą uchylać się od reprezentowania materialnych interesów środowiska. Jeśli pole to zaniedbają, skupiając się wyłącznie na zadaniach adwokatury, zrobią miejsce demagogom i populistom, którzy będą licytować się obietnicami ku uciesze wyborców. Pierwszą zachętę do strajku uważa się za żart, dziesiątą już za propozycję godną rozważenia, pięćdziesiątą za oczywistość. Dzisiaj jakikolwiek protest adwokacki, np. przeciwko zamrożonym od kilkunastu lat stawkom wynagrodzeń minimalnych, wykorzystany byłby przeciwko adwokaturze tak przez media, jak i przez władze. Znalazłaby się nie tylko jakaś „torebka Charlotty”, a może i usłyszelibyśmy o „tłustych kotach”, które chcą się bogacić na cudzej krzywdzie. Władze państwowe doskonale wiedzą, że polscy adwokaci nie będą palić opon w Alejach Ujazdowskich. Adwokaci wiedzą, że władze z reguły nie dbają o interesy tych grup zawodowych, które wypowiadają się zbyt subtelnie. Bo subtelność wypowiedzi to wciąż w Polsce oznaka słabości. Ze słabymi się nie dyskutuje, do słabych na Krajowy Zjazd nie przyjeżdża minister, ale delegowany urzędnik niskiego szczebla. Co zatem czynić, aby to zmienić? Znakomity pisarz i inteligentnie złośliwy rozmówca, Andrzej Sapkowski (gorąco polecam jego zeszłoroczny powrót do Wiedźmina pt. Sezon burz), powiedział kiedyś w wywiadzie, że poglądy polityczne są jak d…, bo każdy je ma, ale nie musi wcale ich pokazywać. I tak, jak każdy, czy może prawie każdy, mam pomysły, jak należy skutecznie artykułować interesy ekonomiczne naszego środowiska, ale nie muszę ich ujawniać. Najpierw niech przedstawią je ci, którzy są dziś reprezentacją środowiska i ci, którzy – jak wzywający do strajku – do reprezentacji tej aspirują. Ja mogę – zgodnie z charakterem tej rubryki – skrócić Państwu oczekiwanie, zachęcając do lektury kilku godnych polecenia książek. Zacznę od cytowanego już George’a Orwella, który oprócz autorstwa jakże znanego 278 3–4/2014 Torebka Charlotty Folwarku zwierzęcego i Roku 1984, pozostawił interesujące eseje, których zbiór wznowiło niedawno wydawnictwo Muza. Orwell był nie tylko wizjonerem, ale i mistrzem słowa (czemu sprzyja świetny przekład Bartłomieja Zborskiego), eseje dotyczą zaś tak problemów społeczno-politycznych, jak i literatury. Jakże smakowity jest tekst o Marku Twainie (Mark Twain – licencjonowany kpiarz) czy szkice o Karolu Dickensie i Lwie Tołstoju... „W okresie gromadzenia fortun, jaki nastąpił po wojnie secesyjnej, ktoś o takim usposobieniu i charakterze jak Twain nie mógł nie dołączyć do ludzi sukcesu. Trwał zmierzch dawnej siermiężnej demokracji prostych, żujących tytoń obywateli, której symbolem był Abraham Lincoln, rozpoczął się okres wykorzystywania taniej pracy imigrantów i wzrostu siły Wielkiego Biznesu” – jakże plastycznie pisze Orwell, i tak ocenia autora Przygód Tomka Sawyera: „On, który mógłby zostać jakimś rustykalnym Wolterem, stał się czołowym światowym specjalistą od poobiednich przemówień, uwielbianym zarówno dzięki anegdotom, które opowiadał, jak i temu, że potrafił wpoić biznesmenom przekonanie, iż są dobroczyńcami publiczności” (s. 175, 176). Czy nie czyta się tego z przyjemnością? Albo taka refleksja Orwella o jego ojczystym języku: „Pisanie, a nawet mówienie po angielsku nie jest nauką, tylko sztuką. Nie istnieją w tej mierze żadne pewne i niezawodne reguły, lecz tylko jedna ogólna zasada, że słowa konkretne są zawsze lepsze niż abstrakcyjne oraz że wyrazić coś najkrócej oznacza zawsze – najlepiej” (szkic Anglicy, s. 353). Są też bardziej kontrowersyjne, aczkolwiek godne refleksji tezy: „Anglicy potrafią znacznie lepiej niż inne narody przeprowadzać rewolucyjne zmiany bez rozlewu krwi. Jedynie w Anglii można było zlikwidować biedę nie niszcząc demokracji. Gdyby Anglicy zadali sobie trud i uaktywnili swój system demokratyczny, objęliby przywództwo w Europie Zachodniej i zapewne również w innych częściach świata. Ich rządy byłyby pożądaną alternatywą zarówno dla rosyjskiego autorytaryzmu, jak i dla amerykańskiego materializmu” (szkic Anglicy, s. 360) – pisał w 1944 roku, czyli jeszcze przed rozpadem Imperium Brytyjskiego. Doprawdy, warto sięgać po Orwella, nie tylko dla przywołania ponurej wizji świata z Roku 1984… Po dłuższej przerwie przypomniał o sobie inny Anglik – Frederick Forsyth, autor Dnia Szakala. To jeden z nielicznych twórców powieści sensacyjnych, który nie produkuje ich masowo, a mimo to czytelnicy o nim pamiętają. Wydana w Polsce kilka miesięcy po zachodniej premierze Czarna lista, opowieść o niezłomnych żołnierzach broniących zachodniej cywilizacji przed dżihadem, może razić tradycjonalizmem narracji, ale czyta się ją z przyjemnością. Przy okazji utwierdzać się mamy w przekonaniu o profesjonalizmie brytyjskich i amerykańskich wojskowych, co może i odbiega od rzeczywistości, ale odpowiada naszym oczekiwaniom w świecie pełnym niepewności. Miłośników literatury poważniejszej, acz przyjemnej w czytaniu, nie zawiedzie lektura dwóch świetnych prac luminarza polskiej mediewistyki Henryka Samsonowicza. Pierwsza to pełna smaczków Złota jesień polskiego średniowiecza, nawiązująca do Jesieni średniowiecza Johana Huizingi. Można przekonać się, jakże logiczna może być narracja historyczna i że procesy dziejowe nie są li tylko stymulowane brzękiem oręża. Druga, pt. Życie miasta średniowiecznego, to choć książeczka ledwie 200-stronicowa (wielokrotnie wznawiana, ostatnio w 2012 roku przez Wydawnictwo Poznańskie), więcej mówi o życiu w średniowieczu niż niejedno opasłe tomisko. Czytałem ją niedawno ze szczególnym 279 Andrzej Tomaszek PALESTRA sentymentem, gdyż po pierwsze, jako student byłem słuchaczem pasjonujących wykładów monograficznych Profesora poświęconych tej tematyce, a po drugie, bo na egzaminie z historii średniowiecza wieńczącym drugi rok studiów historycznych Profesor (wówczas rektor Uniwersytetu) całkiem dobrze mnie ocenił. Dzieliłem się już swoją fascynacją wydaną w Polsce w 1996 roku satyrą Toma Wolfe’a Ognisko próżności (The Bonfire of the Vanities). Poszukujących tej książki musiałem zmartwić, że nic mi nie wiadomo o jej polskim wznowieniu. W tej sytuacji warto wszakże obejrzeć jej ekranizację (polski tytuł Fajerwerki próżności), którą w 1990 roku wyreżyserował Brian de Palma. Film jest mniej gorzki, spłyca wiele wątków i odbiega od literackiego pierwowzoru, ale warto go zobaczyć dla ról Toma Hanksa, Melanie Griffith, Morgana Freemana, a przede wszystkim Bruce’a Willisa. Abyśmy wierzyli, że dziennikarzom chodzi o coś więcej niż tylko o wyszukiwanie „torebek Charlotty”, autor zjadliwych reportaży (Bruce Willis) pokazuje całkiem ludzkie oblicze. Abyśmy wierzyli, że świat nie jest taki zły, mamy patetyczne wystąpienie sędziego (Morgan Freeman) na temat sprawiedliwości (justice) i przyzwoitości (decency). Widzowi jest milej niż czytelnikowi. Pytanie tylko, która wersja wydarzeń – ta z powieści, czy ta z filmu, jest bliższa naszej rzeczywistości. 280