polemika między łukaszem głowackim a sławomirem

Transkrypt

polemika między łukaszem głowackim a sławomirem
POLEMIKA MIĘDZY ŁUKASZEM GŁOWACKIM A SŁAWOMIREM MARCEM
DOTYCZĄCA TEKSTU ŁUKASZA GŁOWACKIEGO
TOWARZYSZĄCEGO WYSTAWIE „FORMY NIEOSTATECZNE”
Sławomir Marzec:
Czy „wszystko” może być wszystkim…
W moim najgłębszym przekonaniu autorski komentarz Łukasza Głowackiego towarzyszący jego
wystawie "Formy nieostateczne" w warszawskiej Galeri XXI jest plagiatem - nieudolną parafrazą
mojej koncepcji obrazu deliberatywnego rozwijanej w książce „Wszystko, czyli obraz i obrazy”
wydanej przez Galerię Labirynt i Towarzystwo Naukowe KUL w roku 2012.
pozdrawiam Sławomir Marzec
Łukasz Głowacki:
Przez wzgląd na szacunek do jego osoby oraz poglądy, które są mi bliskie, chciałem się jednak
ze Sławomirem Marcem spotkać i porozmawiać o zaistniałej sytuacji. Wobec kategorycznej odmowy
spotkania, upublicznienia szkalującego mnie listu, zmuszony jestem wyrazić swój głos publicznie.
Nasuwa się teraz pytanie czy muszę się bronić? Cytując Sławomira Marca: „w moim
najgłębszym przekonaniu” nie!, – po prostu nie, te zarzuty mnie nie dotyczą.
Treść jego zaskakującego listu to jakaś imaginacja, której powodu powstania do końca nie
rozumiem. Dlatego swój otwarty tekst nazwę jednak polemiką, do której uważam, że mam pełne
prawo.
Tzw. „koncepcję obrazu deliberatywnego” Sławomira Marca, zawartą na końcu książki „Wszystko
czyli obraz i obrazy”, możliwe, że czytałem rok temu, leżąc w szpitalu „na Ketonalu”, oczywiście nie
chodzi o to, że czytałem ją i musiałem z tego powodu brać środki przeciwbólowe, ale takie były fakty jak widać znamienne.
Odpowiadając na maila Sławomira Marca do mnie z dnia 23. 06. 2012 napisałem wtedy, że
„widzę braterstwo idei”, a nawet, że „do książeczki będę wracał i się nią cieszył”. Niestety do
książeczki potem nie zaglądałem, zapomniałem i jakoś wcale się dzisiaj nią nie cieszę… Ale z okazji
publicznego „sekowania” mojej osoby przejrzałem jeszcze raz jej fragmenty, by przypomnieć sobie, o
co chodzi? Jednocześnie wyrzucam sobie, po co moje słowa były wówczas tak naiwnie wylewne,
skoro teraz podeptał je on swoimi niesprawiedliwymi insynuacjami oraz podstępną strategią.
Owszem, Sławomir Marzec może byłby świetnym organizatorem nagonek, przecież
pracowicie rozesłał w świat podobno kilkaset maili, zarzucając mi plagiat, ale dowiedziałem się o tym
chyba ostatni. Może powinien mnie także poinformować o tym fakcie, a nie tak uderzać skrycie „od
tyłu”.
Moja wystawa w XX1 była najpełniejszą prezentacją mojej twórczości z ostatnich sześciu lat,
będącą pokłosiem moich doświadczeń, wywodzących się ze sztuki performance. To właśnie ten
swoisty rodzaj samoobrazowania, stopniowo przeformułował moje myślenie o sztuce oraz samo
rozumienie pojęcia obrazu. Zazwyczaj moim wystawom towarzyszą autorskie skondensowane teksty,
tworzone i redagowane niemal na gorąco (w przypadku tej wystawy jeszcze na 2 godziny przed
wernisażem). Mój autokomentarz jest realnie spójny z naturą i strukturą moich prac, jest
uaktualnieniem zaobserwowanych zjawisk oraz opisem zachodzących interakcji. Są to moje osobiste
konstatacje, odczucia, które zawarte w słowach, zawsze podążają za moimi realizacjami. To
wieloaspektowa analiza obiektów, ich performatywnosci. I głównie tam należy szukać źródeł moich
słów, a nie na stronach teoretycznych książek Sławomira Marca, do którego miana moje pisanie nie
pretenduje…
Na wystawie znalazły się prace z moich wystaw indywidualnych: „Transpozycja” – Galeria
Labirynt BWA Lublin 2007 r., „Obrazy wzbudzone” – Galeria KONT Lublin 2009 r., „Syte lwy” – Galeria
Labirynt Lublin 2012 r. oraz prace wystawiane na wystawach zbiorowych „Sztukmistrze z Lublina” –
Miejska Galeria Sztuki w Łodzi 2010 r., „Metabiel” – Freises Museum Berlin 2011 r. Prezentowałem
także prace najnowsze, przygotowane specjalnie do tej wystawy. Wymieniam tytuły tych wystaw nie
bez powodu, niektórym z nich towarzyszyły moje wypowiedzi literackie, począwszy od tekstu „Obrazy
wzbudzone” 2009 r., „Obrazy performatywne” 2010 r., „Meta – biel” 2011 r., kończąc na tekście
wystawy „Formy nieostateczne” 2013 r.
Tekst do wystawy „Formy nieostateczne” jest niejako moją małą summą, na którą składają się
treści zawarte w tekstach wcześniejszych. Sądzę, że tylko ktoś o złej woli, po zapoznaniu się z nimi nie
dostrzeże jednorodnego ducha intelektualnej kontynuacji. Pomysł zatytułowania wystawy
(początkowo „Formy ostateczne”) był zainspirowany moimi rozmowami o sztuce z Jolantą
Menderowicz. Świadkami mojego wewnętrznego zmagania się z pierwotnym tytułem i
przemianowania go na brzmienie „Formy nieostateczne” byli także: Ryszard Ługowski, Piotr Kmieć,
Zdzisław Kwiatkowski, Andrzej Oboz.
Słowo „nieostateczność” nie jest opatentowane przez Sławomira Marca, moim
„natchnieniem” były „Wyznania” św. Augustyna, z którego pochodzi motto wystawy, a nie składnia
wypowiedzi Sławomira Marca.
Nie sadzę także, że mogę być „deliberatywistą” – nawet „nieudolnym”, myślę, że jest to nie możliwe.
Nie jest moim zamiarem jakieś mściwe deprecjonowanie tej interesującej koncepcji, pragnę zwrócić
tylko uwagę, że jej założenia i mechanizmy działania są utopijne, oparte na domniemywanych
intuicjach i paradoksach. Pomimo jawnej sprzeczności przesłanek (autor nie ukrywa „karkołomności”
koncepcji), tu osobiście widzę pewną słabość, w wysilaniu się wstawienia obrazu w ramy tak bardzo
nieokreślonej koncepcji, której percepcja jest akceptacją poprzez „wszystko”. To totalna
hiperbolizacja – ale czyż nie pozbawia nas ona możliwości wyboru, wartościowania?
Drugą sprawą jest to, że tzw. „obrazy deliberatywne” poprzez swoją cechę względności,
prawdopodobnie nie istnieją, lub mogą pozostać nie rozpoznane. Zgodziłbym się, że można tu mówić
o potencjalnym odbiorze określonym przez Sławomira Marca delibertywnym, wywołującym w nas
określony stan, opisany w książce jako rodzaj „aktywnego spokoju”. Kłopot tylko w tym, że taki
odbiór i dostąpienie tego stanu jest uwarunkowane podmiotowością odbiorcy. Ktoś może się tak
poczuć na przykład, nurkując wokół rafy koralowej, a niekoniecznie patrząc na tzw. artefakty.
Dlatego wolę nie formułować teorii ani koncepcji, tylko raczej iść śladem artystycznej intuicji i
w swoich komentarzach opisywać to, co jest aktualnością mojej sztuki.
Oświadczam, że Sławomir Marzec niesłusznie uzurpuje sobie prawo do posiadania monopolu
na wszystkie moje słowa, a jego teksty i teorie nie są mi potrzebne, by formułować swoje własne
myśli, dotyczące mojej własnej twórczości.
Łukasz Głowacki
TEKSTY
„Wreszcie moja myśl przestała o to pytać moją wyobraźnię, pełną obrazów ciał ukształtowanych,
które dowolnie zmieniała i urozmaicała. Zamiast tego zwróciłem uwagę na same ciała i starałem się
głębiej wniknąć w ich zmienność, w skutek której przestają być tym, czym przedtem były, i zaczynają
być tym, czym przedtem nie były. Podejrzewałem , że owo przejście z kształtu do kształtu dokonuje się
poprzez pewnego rodzaju bezkształtność, a nie poprzez nicość. Pragnąłem jednak wiedzieć, a nie
przypuszczać.”
Święty Augustyn „Wyznania” (XII 6)
FORMY NIEOSTATECZNE
To negocjowanie fizycznej potencjalności obrazu w jego nieustaleniu. Obraz jest konstatacją jego
odczucia, które pojawia się w trakcie procesu dynamizowania struktury obiektów. Pozostawione w
celowej nierównowadze obiekty – instalacje skłaniają do uczestniczenia w ich animowaniu. Ożywiony
gestem autora lub publiczności, „obraz” jest przedstawieniem ikonografii procesu samego
kształtowania. Wrażenie cyklicznego wzbudzania i zanikania obrazu, jest wyrazem niewiary w
istotność jego ustalenia. Jego obecność jest fizyczne wywołanym zanikaniem, sprowokowanym
najprostszym gestem, tchnieniem oddechu, dotykiem. Te lakoniczne narracje wywołują wrażenie
nieuchwytności obrazu. Efemeryczność „trwania” przejawia się w nieostatecznej formie dążenia do
stanu jej ostateczności.
Łukasz Głowacki
OBRAZY WZBUDZONE
Idea „OBRAZY WZBUDZONE” wynika z emocjonalnej próby negocjowania fizyczności obrazu, w której
zasadą powstawania form jest wzbudzanie, a realnością obrazu jest jego entropia i dematerializacja.
Kwintesencją idei jest wystawa zbudowana na opozycyjności form bytu obrazu. Począwszy od jego
efemeryczności – zdeterminowanej czynnikiem czasu, aż do symbolicznie potraktowanej – poprzez
użycie granitu – ponadczasowości.
Jedna z prezentowanych prac, daje widzowi okazję wyboru na polu sztuki. W tym wypadku, zawarta
w niej „etyczność formy”, wręcz zachęca do podjęcia tego wyboru, określenia się wobec obrazu,
który jest generowany poprzez kontakt, bezpośrednie dotknięcie, zaburzenie równowagi elementu
dzieła. Sztuką staje się świadomie podjęta decyzja widza, wzbudzenie obrazu daje możliwość
kontemplacji prostego gestu, pobudzającego uśpioną energię.
Drugim obrazem, kontrastującym formą, będzie sam czas trwania stanu wzbudzenia – pneumatyczna
intymność mojego oddechu, spowoduje chwilową widzialność obrazu w swej pesymistycznej nietransparentności.
Łukasz Głowacki
OBRAZY PREFORMATYWNE
Jednym z powodów pojawienia się w mojej twórczości obrazów, które nazwałem performatywnymi
było doświadczenie sztuki akcji, którą zacząłem uprawiać od 1997 roku. Performance, jako
nieokreślony ryt sztuki, stał się dla mnie ożywczym instrumentem wypowiedzi. Podmiotowość tych
działań, reaktywnie wchodzących w relacje z otaczającym światem, ich ciągła aktualizacja - odmieniła
mój sposób wypowiedzi. Bycie przysłowiową „żywą rzeźbą”, oscylującą pomiędzy „samoukazaniem” i
„samoobrazowaniem”, zrewidowało mój sposób myślenia o sztuce, oraz o samym pojęciu obrazu.
Widzenie obrazu w sposób „powierzchniowy”, kiedy to jego „konwencja prawdy” obarczona jest
tradycją malarską, wydało mi się zubożeniem jego możliwości istnienia. Konsekwencją tego
przeświadczenia jest moja twórczość, w której z założenia traktowałem rolę obrazu jako widzenie
fałszywe. Percepcja płaskiej powłoki obrazu, która jest jego statyczną fasadą, przesłania jego
wielowymiarowe odczuwanie (nie oglądanie). Moje bieżące próby, to negocjowanie fizycznej
potencjalności obrazu w jego „nieustaleniu”. Nie dowierzam obrazom zatrzymanym w swym
„martwym” ukończeniu. Odczucie obrazu nacechowane jest postrzeganiem wielopoziomowości jego
„odczytań”, a to umożliwia właśnie jego performatywność. Obraz sugeruje intuicję odczucia
widzenia, poprzez procesualne dynamizowanie swojej struktury, oraz nieokreśloną transparentność –
nie powodujące zderzenia ze skamieliną kodu znaczeń. Funkcją takiego obrazu jest wgląd w jego
wyodrębnienie, chwilową projekcję jego pozornej samo – reinterpretacji, mającej miejsce w
następstwie oddziaływania „siły sprawczej”. Może nią być ludzki gest, zaburzający wewnętrzną
równowagę obrazu, lub czynnik czasu, powodujący substancjonalną degradację materii (aż po
dematerializację), lub wszystko to, co zdoła go pobudzić, czego jeszcze nie znam.
Łukasz Głowacki
META BIEL
W obrazowaniu wystarcza mi spokój pustego ekranu bieli, który wyraża gotowość przyjęcia obrazu,
meta biel jest stanem obrazu przepowiadającego. Taki obraz niczego nie narzuca, a jego percepcja
nie może być brutalnym „przesłuchaniem”. Dlatego, może jestem „malarzem” jednego stanu obrazu,
którego jeszcze nie namalowałem. Ten obraz nie jest pustką, fizycznie go nie ma, jego widzenie jest
intuicją. Ustalam jedynie warunki pola umożliwiające jego odczucie.
Jedna z prac, którą wykonam w Berlinie będzie obrazem performatywnym wynikającym ze
sprzeczności pomiędzy działaniem i przewidywanym efektem. Będzie to biały obraz, wyodrębniany z
przestrzeni tła przy pomocy czarnego pigmentu. Drugi wizerunek nie będzie bielą, lecz transparentną
polichromią, zawierającą sól. Będzie to praca, której kolor jest tytułową „meta bielą”. To biel, która
jest wypadkową: neutralności moich oczekiwań, uwarunkowania czasem, rezonansem miejsca. To
obraz pozazmysłowy, przedstawiający intencję powstania obrazu. Sól zawiera w sobie potencjał
prawdy, fizyczną właściwość wchłaniania, które wyrażają pragnienie zaanektowania obrazu. W tym
wypadku, „meta biel” soli jest zobowiązaniem kontemplatywnej czystości obrazu w chwili „zanim się
stanie”. Każde inne działanie, przydawanie mu nowych znamion realizacji, będzie dla mnie
osłabianiem jego siły polegającej na milczeniu, które niczego nie wybiera, oczekując wszystkiego.
Istnienie obrazu sprowadza się do warunkowej percepcji – obraz może być.
Łukasz Głowacki
Sławomir Marzec:
Sprytne (prze)pisanki
Już od wielu, wielu lat podejrzewałem, że Łukasz Głowacki (ŁG) po kawałku przywłaszcza sobie
kolejne frazy, czy koncepty z moich tekstów. Rzecz jasna czynił to „sprytnie” - przepisując je na
własny język i adaptując do swoich potrzeb. Nie protestowałem, no bo to kolega, no bo dziś to
praktyka tak nagminna, że nawet uchodzi za oznakę kreatywności i postępowości. A ponadto nikt z
nas nie istnieje w próżni, więc każdy coś zawdzięcza innym. Wielokrotnie zarzucano mi, że staram się
w tekstach pełnych cytatów zaimponować erudycją, ale to była właśnie zwykła przyzwoitość mająca
pokazać, że korzystam z pracy innych, a także wskazówka, gdzie ktoś może szukać, jeśli go coś
zaciekawiło. Mniej więcej ci sami ludzie uznawali jednocześnie za „autentycznych i głębokich” tych
artystów, którzy cudze myśli przedstawiali jako swoje – czyli bez owych cytatów i odwołań.
Wszystko ma jednak swoje granice. Kilka tygodni temu podczas przygodnej rozmowy z ŁG
wyraziłem uwagę, że tytuł jego wystawy w Galerii XXI współgra z konkluzją mojej książki „Wszystko,
czyli obraz i obrazy”. Zareagował zadziwiająco ostro. Kłamał nawet twierdząc, że jej nie czytał –
obecnie już to przyznaje, lecz utrzymuje że „czytał bez zaciągania się” (nafaszerowany prochami). Po
paru dniach od tego spotkania przysłał maila, że ok., przesadził, i że powinniśmy się spotkać celem…
„zsynchronizowania naszych poglądów”. Oniemiałem.
Po kolejnych paru dniach przypadkowo zajrzałem na stronę www Galerii XXI i przeczytałem
autokomentarz ŁG do jego wystawy „Formy nieostateczne”. I szok: czyż ten autokomentarz nie jest
plagiatem mojej książki?! Tu ważna uwaga: większość tych idei pojawiała się w poprzedniej książce
wydanej w 2008 („Sztuka, czyli wszystko. Krajobraz po postmodernizmie”), a także w wielu, wielu
publikacjach, i to nawet już z końca lat 80-tych. Nie będę jednak tracił tygodni na grzebanie w
archiwach, więc dla uproszczenia odwołuję się tu tylko do tej książki, choć wcześniejsze fragmenty
byłyby nierzadko bardziej przekonujące.
Autokomentarz ŁG ma nową skalę zawłaszczania, a mianowicie wszelkie jego człony mają
swoje odpowiedniki w przywoływanej książce (małej i cienkiej!). Rzecz jasna podejrzenie plagiatu nie
jest łatwe do udowodnienia. Można wszak zrobić kopię wieży Eiffla, a następnie pomalować ją na
zielono, obwiesić balonikami i będzie wyglądała inaczej - oryginalnie. I „sprytne” (prze)pisanki ŁG tak
są robione – zamienia poszczególne słowa i frazy. Dla mnie sprawa jest oczywista, a postaram się
teraz przekonać innych. Ten krótki autokomentarz ŁG napisany tu powiększoną czcionką zestawiany
jest sekwencjami z cytatami z mojej książki z podaną stroną. Rozwijam w niej koncepcję obrazu
deliberatywnego – tworzącego określoną sytuację i perspektywę namysłu, współzależności myśli i
zmysłów, obraz jako manifestacja sztuki, czyli istotne doświadczenie widzialności, a zatem wchodzące
w spór o rozumienie owej istotność. „Tłumaczenie” i „ocenianie” tej koncepcji przez ŁG w jego
wczorajszej polemice to oczywiście czysta złośliwość, zwykłe intelektualne draństwo i skrajna
prymitywizacja. Zresztą cała ta polemika nawet nie próbuje osiągnąć poziomu racjonalnej
argumentacji, a stanowi jedynie zestaw dezinformujących „dymów” i „wyślizgów”.
Przez całe lata 90-te malowałem cykl „Obrazy i nie-obrazy” – kwadraty (150x150 cm)
zamalowane mieszaniną „wszystkich” kolorów. Ich fragmenty były rozcinane, czasami unieobecniane
lub przemieszczane, a obrazy uzupełniane linią rysowaną bezpośrednio węglem na ścianie. Było to
próby „widzenia własnego widzenia”, z czego bardzo się niektórzy nasi krytycy i teoretycy śmiali – i
dopiero ostatnimi laty zaczęły pojawiać się tłumaczenia tekstów Mitchella, Beltinga, Didi-Hubermana
i innych, którzy w tym samym czasie formułowali podobne intuicje, obecnie nabożnie cytowane przez
owych krytyków.
Od roku 1999 maluje obrazy o odwróconej perspektywie – nie unifikacja wszystkich form i
kolorów, lecz ich rozproszenie – drobiny, kropeczki wszystkich kolorów dane w migotliwości, w
nieustającej pulsacji kształtotwórczej. Dopełniane bywały one liniami werniksu (ciemniejącego,
lśniące lub zanikającego zależnie od ruchu widza), czasami uzupełnianymi drobnymi przedmiotami
przyczepianymi do bocznych krawędzi obrazu i różnicującymi je tytułami (ready-title) pisanymi nad
obrazem ołówkiem bezpośrednio na ścianie (obraz tyleż odkrywa, co i zakrywa).
A zatem, zestawienie autokomentarza ŁG z fragmentami mojej książki:
To negocjowanie fizycznej potencjalności obrazu w jego nieustaleniu (Deliberatywny obraz)
„Problematyzuje samą prefigurację obrazu i styk widzialności z wizualnością (potencjalności i
konkretu, całości i części s.8); (…) konfrontując każdą konkretność z jej potencjalnością” s.9.
a także: „Ujmuje konkretność w paradoksalnym stanie jej jednoczesnej fragmentacji i autonomizacji;
ujmuje w pytajności – w ruchu generowania się i rozpadu. Obraz taki raczej stanowi precyzowanie czy
rozgrywanie sprzeczności i nieadekwatności niż zagłuszanie ich poprzez symbolizację czy estetyzację”
s.32
Obraz (…) („Sztuka jako przejaw sztuki przede wszystkim uczestniczy w sporze o obraz” s.25 - bez tego założenia
skąd u Głowackiego pomysł by obiekty i instalacje nazywać „obrazem”?; to dowodzi tylko
automatyzmu jego przepisywania);
Obraz jest konstatacją jego odczucia, które pojawia się w trakcie procesu dynamizowania
struktury obiektów „Następuje w tym miejscu również ostateczne porzucenie struktury i konceptu graniczności – sens i
wartość nie są formą spełnienia gry, jej zatrzymania, czy zerwania, lecz właśnie utożsamiane są z jej
natężaniem i potęgowaniem” s.86.
Pozostawione w celowej nierównowadze obiekty
„nie konkluduje nową formą, lecz raczej dynamiką de/montażu, raczej określonego rodzaju oscylacją
uwagi i koncentracji. s.63.
a także: „Obraz taki stanowi precyzowanie, czy rozgrywanie sprzeczności i nieadekwatności (….)” s.32
instalacje skłaniają do uczestniczenia w ich animowaniu.
„obraz (…) bardziej zadany, niż dany, zakładający dopełnienie, dokończenie przez „widza” s.31
a także: „Obraz deliberatywny jest fenomenem ostentacyjnie niespełnionym, zatem prowokuje i
niejako wymusza naszą aktywność podmiotową” s.90
Ożywiony gestem autora lub publiczności, „obraz” jest przedstawieniem ikonografii
procesu samego kształtowania. –
„aby metaforycznie rzecz mówiąc widzieć widzenie” s.46,
a także: „obraz sytuujący się w szczególnym momencie powstawania form i znaczeń” s.94,
Wrażenie cyklicznego
(powtórzeniu, repetycji, cykliczności etc. poświęciłem cały podrozdział tej książki począwszy od s.61)
wzbudzania i zanikania obrazu,
„Powstaje migotliwość malutkich drobin kolorów, która nieustannie wytwarza pulsujące linie i
kontury zmieniające się co kilka sekund, zależnie od rytmu 2 - 3 sekundowych zmian chemicznych
naszych oczu zapobiegających zobojętnieniu receptorów barwnych). Forma przestaje być w tych
obrazach niezmienną konkretnością, trwałym atrybutem, a staje się określoną (ramowaną)
migotliwością, sprecyzowaną pulsacją. Powstają formy dyskretne, czyli dane w synchronii swojego
tworzenia się i zatracania” s.45.
a także: „Proces figuracji – jawienia się i zanikania form” s.43,
jest wyrazem niewiary w istotność jego ustalenia.
„Istota sztuki pozostaje nieuchwytna. Skazuje nas na nieustające spory o jej sens, kształt czy nawet
istnienie. S.24
a także: „Zasadnicza i ostateczna jednoczesności tożsamości i różnicy, pojawiania się i zanikania,
dramat nieadekwatności wydarzania się i istnienia. Dany są one w drobnych dwuznacznościach, w
niepewnościach, w stanach chwilowego zawieszenia i przelotnej nierozstrzygalności. Gdy możemy
jedynie precyzować ich nieredukowalną wieloznaczność” s.36.
a także: Ostateczność i doniosłość obrazu jest tu zironizowana, wieloznaczna, ale jednak zachowana.
Może więc to raczej gra na zwłokę, podtrzymująca stan oczekiwania bez rozstrzygnięcia? s.63.
Jego obecność jest fizycznie wywołanym zanikaniem,
„Forma dana jest tu nie przez identyfikację, konkretyzację czy aktualizację, lecz właśnie w jej utracie
s.44
a także: „Obrazy na tej wystawie (…) to odizolowane fragmenty, które właściwie w równym stopniu
odnoszą się do nieobecnej całości i ją kwestionują, problematyzują; ukazują moment
jej utraty S.63
sprowokowanym najprostszym gestem, tchnieniem oddechu, dotykiem.—
„Nie ma jednego punktu widzenia nawet poszczególnego
obrazu, nasze przechodzenie ujawnia bowiem kolejne jego
aspekty” s.36
Te lakoniczne narracje wywołują wrażenie nieuchwytności obrazu. –
„Obraz jest więc określonym zestawem niepewności i pytań, którym należy
sprostać (..)” s.47
a także: „Formę umocowaną na konkretności nieuchwytnej, na konkretności zbyt złożonej,
więc właściwie nieistotnej i „nieważnej” s.36.
Efemeryczność „trwania”
Głowacki zamienia sprytnie „jest” na „trwanie” - „Obraz taki wymusza precyzowanie i orientowanie
pełnej wieloznaczności „jest” obrazu” s.94. a także: „Graniczność obrazu deliberatywnego (…)
przejawia się przede wszystkim w problematyzacji samego „jest” obrazu, jego skończoności i
jednoczesności.
przejawia się w nieostatecznej formie dążenia do stanu jej ostateczności. „Obraz
deliberatywny jest fenomenem ostentacyjnie niespełnionym (…). Wymusza nieustanne
re/konstruowanie, odzyskiwane form i znaczeń z niewyobrażalności i niewidzialności, ale też z
anestezji – z otępienia oczywistością, nawykiem i rutyną s.90.
a także: „Wzmaga świadomość przynależenia do niegotowej
wielości, do operowania formami zmiennymi, nieostrymi i niedookreślonymi” 66
a także: „każda porządna sztuka niesie w sobie swoją własną nieostateczność, czy niedomknięcie”
s.24.
Dla mnie konkluzja jest oczywista – nie jest możliwa przypadkowa aż taka zgodność. Jak już
wspomniałem te (prze)pisanki ŁG są „sprytne”. Zamienia on zatem poszczególne słowa i frazy na
inne, co ma zmylić trop i dowieść ich oryginalności, ale prowadzi tylko do dziwactw intelektualnych
obnażających bezmyślność całego zabiegu. I tak:
ŁG powiada: „cykliczność wzbudzania i zanikania obrazu”, tymczasem pojęcie cykliczności
odnosi się do naturalnego harmonijnego i samoczynnego procesu. Nasze działanie (owo celowe
prowokowanie nierównowagi) może generować określony rodzaj cyrkulacji, czy oscylacji; i tymi
terminami ja się posługuję.
ŁG zamiast „jest” używa „trwanie”, które wyklucza, a przynajmniej deprecjonuje samą
zmienność, wydarzanie się i nieostateczność formy, która była zresztą tytułową kwestią tej wystawy.
Ja używając „jest” zastrzegam każdorazowo jego dynamiczny i paradoksalny charakter („moment
„jest” dany w dramacie najszerszej złożoności” s.67, „Obraz taki wymusza precyzowanie i
orientowanie pełnej wieloznaczności „jest” obrazu s.94)
ŁG myli tropy wprowadzając przed swoim („swoim”) autokomentarzem fragmenty ze św.
Augustyna. Z całym szacunkiem dla owego świętego, to jednak cytowanie go nie pomaga w kwestii
rozumienia późno nowoczesnego obrazu. Bowiem konstytuuje go nie tyle odwołania do
metafizycznej nicości i bezkształtu, co raczej parataksy (Ranciere), gdzie nie tyle wszystko się ze sobą
łączy, co wszystko się ze sobą miesza s.44. Osobiście zatem formułuję na tę okazję koncept
„dynamicznej homeostazy polimorfizmu i polisemii” s.45. Są to subtelne i pozornie nieważne, ale
dzisiaj właśnie rozstrzygające dystynkcje. I niestety, chcąc uczestniczyć w dyskusji o dzisiejszym
obrazie trzeba to sobie przyswoić, trzeba umieć oprzeć się pokusie łatwych i „monumentalnych”
skojarzeń z prostymi metaoframi z przeszłości.
Ponadto, jak pamiętamy, wyobraźnia św. Augustyn była ukształtowana przez młodość
strawioną na praktykowaniu manicheizmu, a jej imperatywem pozostało odrzucenie świata
materialnego na rzecz dążenia do przywrócenie bezpośredniej relacji z Bogiem (słynne: „kochaj Boga
i rób co chcesz”). Zatem po prostu nie wypada mieszać św. Augustyna do działań mających na celu
prokurowanie obrazu będącego „przedstawieniem ikonografii procesu samego kształtowania”, bo to
zupełnie niedorzeczne.
W mojej książce (uczciwie) piszę: „Kiedyś Aby Warburg zamierzał – i szkoda, że tego nie
dokonał – stworzyć „ikonologię interwałów”, czyli tego, co niezauważalnie kształtuje naszą
wizualność” s.53. ŁG zamienia „sprytnie” (czytaj: niedorzecznie) to na „obraz jest przedstawieniem
ikonografii procesu samego kształtowania”, co jest zupełnie chybione – bo myli… ikonologię z
ikonografią. Ta pierwsza zajmuje się relacjami dzieła sztuki i jego szeroko rozumianego środowiska
kulturowego, natomiast ikonografia to „opis i interpretacja elementów treściowych i symbolicznych
w dziełach sztuki” (Wikipedia).
ŁG zamienia także deliberację na… konstatacje, ale jeśli obraz ma być „konstatacją” to nie
może być skłanianiem widzów do czynu - jego animacji przez „celową nierównowagę”! Ponadto
oddech jest narracją, ale tylko w sensie metaforycznym – to opis oddechu jako narracji… jest
narracją. I tak dalej. Krótko mówiąc: autokomentarz Głowackiego (pomijając nawet kwestię zarzutu
plagiatu) to pozornie efektowny i chwytliwy zbiór niedorzeczności.
Oczywiście desperacja, z jaką Głowacki stara się uzasadniać swoje instalacje, czy obiekty, każą
podejrzewać, że one same są także mocno „zadłużone”. Tu dość przypomnieć świetną i szeroko
znaną pracę Krzysztofa Bednarskiego z lat 90-tych – hermetyczne akwarium gdzie każdy widz może
dmuchnięciem w rurkę wzniecić na nowo wirowanie popiołów „Kapitału” Marksa. W przypadku ŁG
tylko on raz jeden dmucha w te swoje akwaria z pyłem węglowym, więc jak tu mówić o obrazie
zależnym od naszego oddechu?... O jednoczesnym powstawaniu i zanikaniu form?...
Ponadto stosuje on wyświechtaną i skompromitowaną na wszelkie możliwe sposoby taktykę
„udosławniania metafor”. Na przykład ja piszę o migotliwości: „Forma przestaje być w tych obrazach
niezmienną konkretnością, trwałym atrybutem, a staje się określoną migotliwością, sprecyzowaną
pulsacją. Powstają formy dyskretne, czyli dane w synchronii swojego tworzenia się i zatracania” s.12).
A ŁG „udosławnia” to - a co gorsza trywializuje i banalizuje! – pokazując na tej wystawie obiekty
zbudowane z efektu studni (reflektorkiem podświetlone odbicia powierzchni wody). Niestety,
poprzez swój bezrefleksyjny „autentyzm” redukuje on ważne pytania do poziomu taniego efektu
wystawowego. I któraż to już „przypadkowa zbieżnośći” - siedemnasta , czy dwudziesta trzecia?
Pomijając nawet moje podejrzenia o plagiat, autokomentarz ŁG to „efektowny” zbiór
sprzeczności, który chwilami ociera się o intelektualny bełkot. Nie pozostaje także w sensownej relacji
z prezentowanymi na wystawie obiektami. Szkoda, że wertując moje teksty nie wziął on sobie do
serca innych fragmentów, na przykład: „Nie dajmy zatem sobie wmówić, że cwaność jest nową
postacią kulturowej kompetencji” s.24.
Innymi słowy namawiam do czytania mojej książki „Wszystko, czyli obraz i obrazy” raczej…
bezpośrednio.
Sławomir Marzec, 25 czerwca 2013

Podobne dokumenty