Pobierz PDF - Pierre Lemaitre

Transkrypt

Pobierz PDF - Pierre Lemaitre
UZ
Alex
A
Pierre Lemaitre
3
Budzi ją zimno. I ból. Droga trwała długo, a ona, skrępowana, nie mogła nic zrobić, żeby nie
turlać się i nie obijać ciałem o ściany. Kiedy furgonetka w końcu stanęła, mężczyzna otworzył
drzwi, zarzucił na Alex rodzaj foliowej plandeki i obwiązał sznurkiem. Potem jak worek przerzucił
ją sobie przez ramię. To przerażające uczucie zostać sprowadzonym do zwykłego ładunku, przeraża
też myśl, że jesteś zdany na łaskę kogoś, kto potrafi cię tak przerzucić przez ramię. Od razu
zaczynasz sobie wyobrażać, na co jeszcze takiego będzie stać.
A potem bez ceregieli ten prowizoryczny worek z nią w środku rzucił na ziemię i zaczął ciągnąć
po schodach na dół. Kanty stopni obijały ją ze wszystkich stron, nie miała jak osłonić głowy,
wrzeszczała, ale mężczyzna dalej robił swoje. Po drugim uderzeniu potylicą o schody zemdlała.
Ile od tej pory upłynęło czasu, nie wie.
Teraz nie słyszy już żadnego odgłosu, jest jej tylko straszliwie zimno w ramiona, w plecy. I w
zlodowaciałe stopy. Taśma zaciśnięta jest tak mocno, że krew w jej żyłach nie może krążyć. Alex
otwiera oczy. A przynajmniej próbuje je otworzyć, bo lewe oko jest zlepione. I ust też nie może
otworzyć. Są zakneblowane szeroką taśmą klejącą. Tego akurat nie pamięta. Zrobił to, kiedy była
nieprzytomna.
Leży skulona na ziemi, na boku, z rękami skrępowanymi z tyłu, ze związanymi stopami. Boli ją
biodro, na którym spoczywa cały ciężar ciała. Powoli, jak osoba budząca się ze śpiączki, powraca
do rzeczywistości, jest cała poturbowana jak po wypadku samochodowym. Próbuje zobaczyć, gdzie
się znajduje, skrętem bioder przetacza się na plecy, potwornie bolą ją ramiona. Sklejona powieka w
końcu się rozchyla, ale siatkówka nie odbiera obrazu. Straciłam oko, stwierdza Alex ze zgrozą. Ale
po kilku sekundach dociera do niej zamazany obraz, zda się dobiegający z planety odległej o tysiące
lat świetlnych.
Wciąga w nozdrza powietrze, stara się rozumować logicznie. To hangar albo magazyn. Wielkie
puste pomieszczenie. Rozproszone, dobiegające z góry światło. Podłoga zimna, wilgotna, woń
brudnego deszczu, stojącej wody, dlatego jest jej tak zimno: podłoże jest podmokłe.
UZ
A
Pierwszym wspomnieniem, które do niej powraca, jest mężczyzna trzymający ją mocno przy
sobie. Jego zapach, cierpki, silny, zwierzęcy, woń potu. W dramatycznych chwilach nieraz
człowiekowi przychodzą do głowy różne nieistotne myśli, i pierwsze, o czym myśli Alex, to że
wyrwał jej włosy. Całą garść. Wyobraża sobie wielki jasny płat skóry na głowie i zaczyna płakać.
Właściwie płacze nie tyle z powodu tych wyrwanych włosów, ile raczej z powodu tego, co właśnie
przeżyła, ze zmęczenia, z bólu. I ze strachu. Płacze, a że z ustami zakneblowanymi przylepcem
płakać jest trudno, dławi się, zaczyna kasłać, a że kasłać z zakneblowanymi ustami też jest bardzo
trudno, z oczami pełnymi łez zaczyna się dusić. Żołądek podchodzi jej pod gardło. Usta wypełnia
gorzka żółć, której nie może zwymiotować; musi ją połknąć. Trwa to bardzo długo. Jest ohydne.
Usiłuje złapać powietrze, usiłuje zrozumieć, analizować. Mimo że jest w tak rozpaczliwym
położeniu, stara się choć trochę uspokoić. Zimna krew nie zawsze wystarcza, ale bez niej nie ma się
żadnych szans. Próbuje wziąć się w garść, spowolnić bicie serca. Zrozumieć, co ją spotkało, co tutaj
robi, dlaczego się tu znalazła. Zastanowić się.
Wszystko ją boli, a w dodatku doskwiera jej pełny i ściśnięty pęcherz. Nigdy pod tym względem
nie była zbyt wytrzymała. Szybko podejmuje decyzję, odpręża się i sika pod siebie. Takie
pofolgowanie sobie nie jest porażką, bo to jej własna decyzja. Jeśli nie zrobi tego teraz, będzie się
męczyła i długo skręcała, może całymi godzinami, a i tak niczym innym się nie skończy. Biorąc
pod uwagę sytuację, ma wiele innych powodów do obaw, parcie na pęcherz to tylko niepotrzebna
przeszkoda. Ale nie pomyślała, że w chwilę potem zrobi jej się jeszcze zimniej. Dygocze i sama już
nie wie, z zimna czy ze strachu. Powracają do niej dwie sceny: mężczyzna w głębi wagonu w
metrze, który się do niej uśmiecha, i jego twarz, kiedy ją trzyma w uścisku, tuż przed wrzuceniem
do furgonetki. Ból upadku był naprawdę potworny.
Nagle w oddali słychać szczęk metalowych drzwi. Alex, czujna i napięta jak struna, natychmiast
przestaje płakać. Potem szybkim wyrzutem bioder przewraca się z powrotem na bok i zamyka oczy,
gotowa na pierwszy cios, bo będzie ją bił, po to ją porwał, żeby bić. Alex wstrzymuje oddech.
Słyszy spokojne, ciężkie kroki mężczyzny, który podchodzi i staje obok niej. Spod przymkniętych
powiek widzi jego grube, wypastowane buty. Mężczyzna nic nie mówi. Przez dłuższą chwilę stoi
nad nią w milczeniu, niczym strażnik jej snu. W końcu Alex decyduje się, otwiera szeroko oczy i
spogląda w górę. Facet trzyma ręce za plecami, pochylona twarz nie wyraża zupełnie nic, po prostu
pochylił się nad nią jak… nad zwykłym przedmiotem. Jego głowa oglądana od dołu jest ogromna,
czarne gęste brwi ocieniają częściowo oczy, ale przede wszystkim widać jego czoło. To czoło,
szersze od reszty twarzy, jakby przerośnięte, nadaje mu wygląd osobnika prymitywnego,
niedorozwiniętego. Upartego. Alex szuka właściwego słowa, ale nie znajduje.
Chciałaby coś powiedzieć. Z tą taśmą na ustach nie może. Zresztą i tak jest w stanie wymyślić
tylko jedno: „Błagam…”. Zastanawia się, co mogłaby mu powiedzieć, gdyby ją odkneblował.
Naprawdę chciałaby wymyślić co innego niż to błaganie, ale nic nie przychodzi jej do głowy, nic,
żadne pytanie, żadna prośba, tylko to błaganie. Jej umysł zdrętwiał, Alex myśli, a i to mętnie, tylko
o jednym: porwał ją, skrępował, zostawił tutaj, co z nią zamierza zrobić?
Nie może się powstrzymać i znów zaczyna płakać. Mężczyzna bez słowa oddala się. Idzie do
narożnika hangaru. Zamaszystym ruchem ściąga plandekę okrywającą coś, czego Alex nie może
zobaczyć. I wciąż to samo magiczne, irracjonalne zaklęcie: oby mnie tylko nie zabił.
Alex widzi jego wygięte w kabłąk plecy, widzi, jak tyłem ciągnie oburącz coś ciężkiego,
skrzynię?, coś ze zgrzytem przesuwającego się po betonowej podłodze. Jest ubrany w ciemnoszare
drelichowe spodnie i pasiasty sweter, szeroki i bezkształtny, jakby go nosił od lat.
UZ
A
Po kilku metrach tego ciągnięcia zatrzymuje się, spogląda w górę na sufit, jakby chciał dobrze
wycelować, i, podparty pod boki, stoi tak przez chwilę, zda się, rozważając, jak to zrobić. Wreszcie
odwraca się. Patrzy na Alex, podchodzi, przyklęka przy jej twarzy, wyciąga rękę i jednym krótkim
ruchem przecina taśmę krępującą jej kostki. Następnie wielką łapą chwyta za skrawek skocza w
kąciku jej ust i brutalnie zrywa knebel. Alex krzyczy z bólu, on zaś jedną ręką stawia ją na nogi.
Alex co prawda tak znów wiele nie waży, ale mimo wszystko, żeby jedną ręką! Stoi zdrętwiała na
całym ciele, krew uderza jej do głowy. Znowu się zatacza, trafia czołem w pierś mężczyzny. Ten
przytrzymuje mocno jej ramię, odwraca ją i nim Alex zdąży wykrztusić słowo, rozcina jej związane
z tyłu dłonie.
Wtedy Alex zbiera się na odwagę i bez namysłu mówi pierwsze, co przychodzi jej do głowy:
– B…błagam p…pana…
Nie poznaje własnego głosu. I jak kiedyś, jak w dzieciństwie, znów się jąka.
Stoją twarzą w twarz; to chwila prawdy. Alex jest tak przerażona na myśl o tym, co może jej
zrobić, że nagle chciałaby umrzeć, o nic nie prosić, niech ją teraz od razu zabije. Najbardziej boi się
tego czekania, domysłów, w których gubi się jej wyobraźnia, tej myśli, na co jeszcze go stać.
Zamyka oczy i widzi własne ciało, jakby już do niej nie należało, ciało leżące dokładnie w tej samej
pozycji jak przed chwilą, całe poranione, broczące krwią, cierpiące, tak jakby to nie była już ona,
ale jednak wciąż ona. Już się widzi martwą.
Zimno, smród moczu, Alex wstydzi się i boi tego, co za chwilę nastąpi, tylko żeby mnie nie
zabił, oby mnie nie zabił.
– Rozbierz się – mówi mężczyzna spokojnym, poważnym głosem.
Jego rozkaz brzmi również spokojnie i poważnie. Alex otwiera usta, ale nim zdąży wykrztusić
słowo, mężczyzna policzkuje ją z taką siłą, że aż odrzuca ją w bok, traci równowagę, robi krok,
potem drugi i przewraca się, uderzając głową o ziemię. Mężczyzna powoli podchodzi. Chwyta ją za
włosy. Ból jest potworny, Alex czuje, że wyrwie jej wszystkie włosy z głowy, chwyta oburącz jego
dłoń, próbując go powstrzymać, i nagle nie wiadomo jakim cudem odzyskuje władzę w nogach i z
powrotem stoi. Policzkując ją po raz drugi, mężczyzna nadal trzyma ją za włosy, więc Alex tylko
podryguje, a jej głowa jedynie nieznacznie się odwraca. Odgłos ciosu jest ogłuszający, zdrętwiała z
bólu przestaje już cokolwiek czuć.
– Rozbierz się – powtarza mężczyzna. – Do rosołu.
I wypuszcza ją. Alex otumaniona robi krok, próbuje ustać na nogach, powstrzymując jęk bólu,
osuwa się na kolana. Mężczyzna podchodzi, nachyla się. Alex widzi nad sobą jego wielką facjatę,
ciężką głowę z przerośniętym czołem, szare oczy…
– Dotarło?
I z uniesioną, otwartą dłonią czeka na odpowiedź, Alex szybko mówi „Tak”, kilka razy powtarza
„Tak, tak, tak”, momentalnie podnosi się, zrobi wszystko, byle już jej nie bił. I żeby pokazać, jak
całkowicie i bez reszty gotowa jest spełniać jego polecenia, natychmiast zdejmuje T-shirt, ściąga
stanik, rozpina w pośpiechu guziki dżinsów, tak jakby ubranie na niej raptem zajęło się ogniem,
chce być jak najszybciej naga, byle jej tylko znowu nie przyłożył. Wygina się, ściąga wszystko, co
ma na sobie, wszystko, wszystko, byle szybciej, i staje z opuszczonymi ramionami. I dopiero wtedy
do niej dociera, co tym samym bezpowrotnie straciła. Jej porażka jest absolutna, rozbierając się tak
skwapliwie, na wszystko się zgodziła, na wszystko z góry przystała. W pewnym sensie właśnie
umarła. Ożywają w niej dawne, bardzo dawne doznania. Jakby znalazła się poza własnym ciałem.
Może dlatego znajduje w sobie dość siły, by zapytać:
UZ
A
– Czego pan ode m…mnie chce?
Mężczyzna rzeczywiście prawie nie ma warg. Nawet w jego uśmiechu można się dopatrzyć
wszystkiego, tylko nie uśmiechu. W tym momencie jego usta wyrażają pytanie.
– A co masz do zaoferowania, szmato?
Próbował nadać temu pytaniu łapczywy ton, jakby naprawdę próbował ją uwieść. Dla Alex jego
słowa brzmią sensownie. Dla wszystkich kobiet takie słowa brzmią sensownie. Przełyka ślinę,
myśli: nie zabije mnie. Jej umysł zakleszcza się na tym pewniku, kurczowo się go trzyma, by nie
dopuścić do jakiegokolwiek sprzeciwu. Intuicja podpowiada jej, że potem i tak ją zabije, ale
kleszcze umysłu trzymają mocno, bardzo mocno.
– Może mnie pan… p…przelecieć – mówi.
Nie, czuje, że to nie to, że nie w ten sposób…
– Może mnie pan z…zgwałcić – dodaje. – Może pan z…zrobić wszystko…
Uśmiech na jego twarzy tężeje. Mężczyzna cofa się o krok, żeby spojrzeć na nią z dystansu. Od
stóp do głów. Alex rozkłada ramiona, chcąc pokazać, jaka jest chętna, wyuzdana, chcąc pokazać, że
kapituluje, że oddaje się w jego ręce, wszystko, byle zyskać na czasie, na czasie. W takiej sytuacji
czas to życie.
Mężczyzna spokojnie mierzy ją wzrokiem, jego spojrzenie powoli przesuwa się z góry w dół,
wreszcie na dłużej zatrzymuje się na wzgórku łonowym. Z namysłem lekko przechyla głowę, Alex
stoi nieruchomo, jest jej wstyd, że to robi, że mu to pokazuje. A jeśli nie spodoba mu się ta
odrobina, jaką ma do zaoferowania, jeśli się tym nie zadowoli, co wtedy? Mężczyzna, zda się
rozczarowany, zawiedziony, potrząsa głową, nie, nie, nie o to mu chodzi. I żeby jej to pełniej
uświadomić, ujmuje w dwa palce jej prawy sutek i wykręca go z taką szybkością i siłą, że Alex z
krzykiem zwija się wpół.
Mężczyzna opuszcza rękę. Z wytrzeszczonymi oczami, oślepiona bólem, nie mogąc złapać tchu,
Alex trzyma się za pierś, przestępując z nogi na nogę. Z płaczem pyta:
– Co pan zamierza zrobić?
Mężczyzna uśmiecha się, jakby chciał przypomnieć jej o czymś oczywistym.
– Cóż… zamierzam patrzeć, jak zdychasz, szmato.
Po czym, jak aktor na scenie, odstępuje na bok.
I wtedy Alex to widzi. Na podłodze za nim widzi wiertarkę elektryczną, a obok niej drewnianą
skrzynię. Niedużą. Wielkości człowieka.
4
Camille z uwagą studiuje plan Paryża. Stojący przed dozorczynią umundurowany policjant
cierpliwie tłumaczy gapiom i sąsiadom, że nie powinno ich tu być, chyba że chcą zeznać coś
istotnego w sprawie porwania. Porwanie! To atrakcja, trochę jak spektakl w teatrze. Brakuje
wprawdzie głównej gwiazdy wieczoru, ale to nic, już sama sceneria ma w sobie magię. Niczym
mieszkańcy małego miasteczka przez cały wieczór wszyscy powtarzają jedno słowo: „Kto? kto?
kto? Mówię ci, że nie wiem, z tego, co zrozumiałem, kobieta, ale czy ją znamy, powiedz, czy to
UZ
A
ktoś znajomy?”. Wrzawa narasta, nawet dzieci, które o tej porze powinny być już w łóżkach,
schodzą, żeby popatrzyć; wszyscy w dzielnicy są podekscytowani tak nieoczekiwanym
wydarzeniem. Ktoś pyta, czy przyjedzie telewizja, policjant na warcie zasypywany jest nieustannie
tymi samymi pytaniami, ludzie stoją godzinami, bezczynnie, czekając nie wiadomo na co, chcą być
obecni na wypadek, gdyby coś się wreszcie zdarzyło, ale nic się nie dzieje, więc wrzawa powoli
cichnie, zainteresowanie opada, zrobiło się już późno, jest głęboka noc, atrakcja zamienia się w
niewygodę, z okien dobiegają pierwsze reklamacje, teraz ludzie chcieliby już spać, proszą o ciszę.
– Niech zadzwonią na policję – mówi Camille.
Louis jak zwykle zachowuje większy spokój.
Na planie wytyczył cztery osie zbiegające się w miejscu porwania. Cztery ewentualne trasy,
jakimi mogła podążać kobieta przed porwaniem. Plac Falguière lub bulwar Pasteur, ulica VigéeLebrun lub w przeciwnym kierunku ulica Cotentin. Mogła również przyjechać autobusem 88 lub
95. Stacje metra znajdują się w sporej odległości od miejsca porwania, ale też wchodzą w rachubę.
Pernety, Plaisance, Volontaires, Vaugirard…
Jeśli nadal nic nie znajdą, jutro trzeba będzie rozszerzyć obszar poszukiwań, przeczesać teren
jeszcze dalej w nadziei na znalezienie jakiejkolwiek wskazówki, ale z tym trzeba zaczekać, aż ci
idioci się obudzą, czekać do jutra, jakby nie było z tym żadnego pośpiechu.
Porwanie jest przestępstwem szczególnego rodzaju: odwrotnie niż w przypadku morderstwa,
ofiary się nie widzi, trzeba ją sobie wyobrazić. To właśnie usiłuje robić Camille. Pod jego ołówkiem
porwana przybiera postać kobiety idącej ulicą. Jednak nie: jest zbyt elegancka, niemal światowa.
Nie przestając załatwiać telefonów, przekreśla rysunek, zaczyna od nowa. Dlaczego wyobraża
sobie, że ofiara jest młoda? Ale czy ktoś porywa stare kobiety? Po raz pierwszy myśli o niej nie jak
o kobiecie, tylko jak o dziewczynie. Na ulicy Falguière została porwana „dziewczyna”. Znów
zaczyna rysować. W dżinsach, krótkie włosy, torebka przez ramię. Nie. Następny rysunek:
kopertowa spódnica, okazały biust; też nie, zirytowany przekreśla. Widzi ją jako młodą, ale w
gruncie rzeczy jej nie widzi. A jeśli widzi, to widzi Irène.
W jego życiu nie było innych kobiet. Przy tych rzadkich okazjach, jakie trafiają się mężczyźnie
jego postury, przy jego poczuciu winy, lekkim niesmaku wobec siebie i obawie przed tym, czym
byłoby podjęcie normalnego obcowania z kobietami… Jego potrzeby seksualne zależały od splotu
zbyt wielu okoliczności, żeby coś z tego wyszło. Chociaż tak, raz. Była dziewczyna, która wpadła
w tarapaty. Camille wybawił ją z opresji. Przymknął oczy. Wtedy w jej spojrzeniu wyczytał ulgę,
nic więcej. A potem, zda się całkiem przypadkowo, spotkał ją niedaleko swojego domu. Więc
kieliszek wina na tarasie La Marine, potem kolacja i siłą rzeczy człowiek ulega emocjom, zaprasza
do siebie na strzemiennego, a potem… Nie jest to coś, co uczciwy glina mógłby zaakceptować. Ale
dziewczyna była naprawdę miła, trochę jak nie z tej bajki, wydawało się, że naprawdę chciała mu
podziękować. Tak przynajmniej mówił sobie potem Camille, próbując rozgrzeszyć się we własnych
oczach. Przez ponad dwa lata nie mieć kobiety to powód sam w sobie, jakkolwiek
niewystarczający. Zachował się niewłaściwie. To był pełen czułości, spokojny wieczór, nie musieli
niczego przed sobą udawać. Znała jego historię – żona Verhoevena została zamordowana – w
wydziale wszyscy ją znają. Mówiła rzeczy proste, zwyczajne, rozebrała się przy nim od razu,
przyszła do niego bez żadnych gier wstępnych, popatrzyli sobie w oczy, tyle że pod koniec Camille
już nie patrzył, nie mógłby inaczej. Anna. Mieszka niedaleko, czasami się widują. Jakieś
czterdzieści lat. I piętnaście centymetrów więcej. I taktowna; nie została u niego na noc,
powiedziała, że woli wrócić. Widać było, że Camille’owi oszczędziło to wyrzutów sumienia. Kiedy
UZ
A
się spotykają, zachowuje się jakby nigdy nic. Ostatnim razem, a było wtedy akurat sporo ludzi,
przywitała się z nim nawet uściskiem ręki. Dlaczego teraz o niej pomyślał? Czy to ten typ kobiety,
którą mężczyzna miałby ochotę porwać?
I wtedy myśli Camille’a kierują się ku porywaczowi. Zabić można na wiele sposobów i z wielu
powodów, ale wszystkie porwania są do siebie podobne. I jedno jest pewne: żeby kogoś
uprowadzić, trzeba się do tego przygotować. Działa się oczywiście czasem pod wpływem nagłego
impulsu, raptownego gniewu, lecz zdarza się to rzadko i jest skazane na niechybną porażkę. W
większości wypadków sprawca planuje, obmyśla, starannie się przygotowuje. Statystyki źle rokują,
najważniejsze są pierwsze godziny, później szanse ofiary na przeżycie szybko maleją. Zakładnik to
kłopot, którego chciałoby się jak najszybciej pozbyć.
Pierwszy wyławia zdobycz Louis. Obdzwonił kierowców autobusów kursujących między
godziną dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą trzydzieści. Budził wszystkich po kolei.
– Kierowca osiemdziesiątki ósemki, który robił ostatni kurs – mówi do Camille’a, zakrywając
ręką słuchawkę. – Koło dwudziestej pierwszej. Przypomina sobie dziewczynę, która biegła, żeby
złapać autobus, a potem się rozmyśliła.
Camille odkłada ołówek, unosi głowę.
– Który przystanek?
– Instytut Pasteura.
Inspektor czuje ciarki w krzyżu.
– Dlaczego ją zapamiętał?
Louis przekazuje pytanie.
– Ładna – mówi.
Zaciska dłoń na słuchawce.
– Naprawdę ładna.
– Aha…
– I jest pewny godziny. Zamachali do siebie, posłała mu uśmiech, powiedział jej, że to ostatni
autobus tego wieczoru, ale wolała pójść pieszo ulicą Falguière.
– Chodnikiem z której strony?
– Po prawej, idąc w dół numeracji.
To ten kierunek.
– Rysopis?
Louis domaga się od kierowcy szczegółów, z których jednak niewiele wynika.
– Pobieżny. Bardzo pobieżny.
I to jest problem z dziewczynami naprawdę ładnymi; jest się pod ich urokiem, nie patrzy na
szczegóły. Jedyne, co się pamięta, to oczy, usta, tyłek albo wszystko naraz, ale żeby zapamiętać, w
co była ubrana… z tym już gorzej. To minus zeznań mężczyzn, kobiety są bardziej precyzyjne.
Na tego typu refleksjach upływa Camille’owi spora część nocy.
O wpół do trzeciej nad ranem wszystko, co było do zrobienia, zostało zrobione. Teraz pozostaje
tylko czekać, aż szybko zdarzy się coś, co dostarczy impulsu do działania. Żądanie okupu, które
otworzy nowe widoki. Znalezienie zwłok, które wszystkie inne zamknie. Jakakolwiek wskazówka,
jakikolwiek punkt zaczepienia.
5
A
Najpilniejszą sprawą jest oczywiście zidentyfikowanie ofiary. Jak na razie centrala nie
pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości: wciąż nikt nie zgłasza zaginięcia osoby wyglądem
odpowiadającej rysopisowi kobiety.
W pobliżu miejsca porwania też nic.
A zdążyło już upłynąć sześć godzin.
UZ
To ażurowa skrzynia. Przez dziesięciocentymetrowe szpary między deskami wyraźnie widać, co
znajduje się w środku. Na razie nic; jest pusta.
Mężczyzna z niebywałą siłą zaciska łapę na ramieniu Alex i ciągnie ją w stronę skrzyni. A potem
odwraca się i zachowuje tak, jakby jej nie było. Wiertarka okazuje się w rzeczywistości wkrętarką
elektryczną, którą teraz odśrubowuje jedną deskę z górnej części skrzyni, potem drugą. Stoi tyłem,
pochylony. Na jego grubym czerwonym karku perli się pot… Neandertalczyk, myśli Alex.
Stoi tuż za nim, naga, jedną ręką zasłaniając piersi, drugą wzgórek łonowy, bo wciąż, nawet w
tej sytuacji – aż dziw, kiedy się nad tym zastanowić – jest jej wstyd. Drżąc z zimna na całym ciele,
zupełnie bierna, czeka. Mogłaby spróbować coś zrobić. Rzucić się na niego z pięściami, uciekać.
Magazyn jest ogromny i pusty. Dalej, jakieś piętnaście metrów przed nimi, widać otwór
przypominający szeroką przesiekę; pozostałość po wielkiej przesuwanej bramie, która kiedyś
musiała zamykać ten hangar. W czasie kiedy mężczyzna odśrubowuje deski, Alex stara się
uruchomić swoją umysłową maszynerię. Uciekać? Walnąć go? Spróbować mu tę wkrętarkę
wyrwać? Co zrobi, kiedy już usunie deski ze skrzyni? Powiedział, że będzie patrzył, jak ona
zdycha, co to konkretnie znaczy? Jak zamierza ją uśmiercić? W popłochu uświadamia sobie, jak
daleką drogę w ciągu zaledwie kilku godzin przebył jej umysł. Od „Nie chcę umierać” do „Oby
zrobił to szybko”. W chwili kiedy to do niej dociera, następują dwie rzeczy. Najpierw w jej głowie
świta myśl, prosta, zdecydowana, obsesyjna: nie pozwól mu, nie gódź się, staw opór, walcz. Potem
mężczyzna odwraca się, odkłada wkrętarkę i wyciąga rękę, żeby ująć Alex za ramię. I wtedy, z
nagłością pękającej bańki mydlanej, Alex podejmuje decyzję i rzuca się pędem do otworu po
przeciwnej stronie hangaru. Zaskoczony jej szybkością mężczyzna nie zdążył zareagować. Alex
błyskawicznie daje susa przez skrzynię i na bosaka pędzi przed siebie, najszybciej jak tylko może.
Koniec z zimnem, koniec ze strachem, jej prawdziwym motorem działania jest wola ucieczki,
wydostania się stąd. Podłoga jest lodowata, śliska, bo wilgotna, goły beton pełen nierówności, lecz
ona, dosłownie porwana własnym pędem, tego nie czuje, na mokrej po deszczu nawierzchni jej
stopy rozpryskują fontanny stęchłej wody stojącej w kałużach. Nie patrzy za siebie, nie wie, czy
mężczyzna rzucił się już w pościg, powtarza: Biegnij, biegnij, biegnij. Jesteś szybsza. To pewne. On
jest stary, ociężały, ty młoda i gibka. Żywa. Dobiegając do otworu, nieznacznie zwalnia, na tyle, by
dostrzec z lewej strony następny otwór podobny do tego, który właśnie minęła. Wszystkie sale są
identyczne. Gdzie jest wyjście? Nie myśli o tym, że kiedy się stąd wyrwie, wyląduje na ulicy
kompletnie goła. Serce wali jej jak oszalałe. Wiele by dała, żeby się odwrócić, sprawdzić, jaką ma
nad nim przewagę, ale jeszcze więcej za to, żeby stąd uciec. Trzecia sala. Tym razem Alex zziajana,
nie mogąc złapać tchu, przystaje i w tym momencie mało się nie osuwa na ziemię, nie, to
UZ
A
niemożliwe. Bliska łez, znów rusza biegiem, dociera do końca budynku i staje przed otworem
prawdopodobnie prowadzącym za zewnątrz.
Zamurowanym.
Szerokie czerwone cegły, spomiędzy których wystają grudki cementu, niewygładzonego,
położonego naprędce, byle zasklepić otwór. Alex obmacuje cegły, również wilgotne. Jest
uwięziona. Znów przejmuje ją gwałtowne zimno, wali pięścią w mur, zaczyna krzyczeć, a nuż ktoś
z zewnątrz ją usłyszy. Wrzeszczy, brakuje jej słów. Wypuśćcie mnie. Błagam. Wali jeszcze mocniej,
lecz w końcu opada z sił i całym ciałem, niczym do drzewa, przywiera do muru, jakby chciała się w
niego wtopić. Już nie krzyczy, nie może wydobyć głosu, błaganie więźnie jej w gardle. Przyklejona
do muru niczym plakat ścienny w milczeniu szlocha. Aż nagle urywa, bo za plecami czuje obecność
mężczyzny. Nie spieszył się, spokojnie po nią przyszedł, Alex nie rusza się, słyszy, że jest coraz
bliżej, w końcu jego kroki cichną. Dobiega ją jego oddech, ale tak jej się tylko wydaje, bo to, co
słyszy, to jej własny strach. Mężczyzna bez słowa łapie ją za włosy, to jego metoda działania,
chwyta je garścią i brutalnie szarpie. Powstrzymując krzyk, Alex ciężarem całego ciała pada na
plecy. Jest prawie pewna, że przetrącił jej kark, zaczyna cicho jęczeć, lecz on nie zamierza na tym
poprzestać. Serwuje jej potężnego kopniaka w żebra, a że Alex nie porusza się dość szybko,
poprawia go następnym, jeszcze potężniejszym. „Szmata”. Alex wrzeszczy, wie, że to jeszcze nie
koniec, zbiera wszystkie siły, próbując się skulić. Zła strategia. Dopóki Alex nie zrobi, co tamten
każe, będzie ją bił, znów ją kopie, tym razem czubkiem buta, w krzyż. Alex wrzeszczy z bólu,
podpiera się na łokciu, unosi rękę na znak kapitulacji, gest wyraźnie mówi: dość, zrobię, co chcesz.
Mężczyzna przestaje i czeka. Oto Alex z powrotem stoi na chwiejnych nogach, ogłuszona, zatacza
się, o mało znów nie upadnie, idzie zygzakiem. Porusza się nie dość szybko, więc kopie ją w
siedzenie tak, że Alex leci kilka metrów przed siebie i pada na brzuch, lecz z zakrwawionymi
kolanami znów się podnosi i tym razem szybciej rusza dalej. Już jej nie bije, zrobiła, czego żądał,
już się nie opiera. Mija otwór, wchodzi do pierwszej sali, teraz już gotowa. Kompletnie
wyczerpana. Podchodzi do skrzyni i z opuszczonymi ramionami, rezygnując z wszelkiego wstydu,
odwraca się do mężczyzny. On również się nie porusza. Co wtedy powiedział, jakie były jego
ostatnie słowa? „Zamierzam patrzyć, jak zdychasz, szmato”.
Mężczyzna patrzy na skrzynię. Alex również. Odtąd nie ma już odwrotu. Wszystko, co zrobi,
wszystko, na co się zgodzi, będzie nieodwołalne. Nieodwracalne. Nie będzie się już mogła z tego
wycofać. Zgwałci ją teraz? Zabije? Zabije przed czy po? Czy będzie długo cierpiała? Czego chce
ten milczący oprawca? Za kilka minut Alex pozna odpowiedzi na te pytania. Tylko jedno wciąż
pozostaje dla niej tajemnicą.
– Proszę mi p…powiedzieć… – odzywa się błagalnym tonem. Powiedziała to szeptem, jakby
oczekiwała wyznania. – Dlaczego? Dlaczego ja?
Tamten marszczy brwi, jakby mówiła w obcym języku, on zaś próbował odgadnąć znaczenie jej
pytania. Alex sięga odruchowo ręką za siebie, jej palce muskają chropowate drewno skrzyni.
– Dlaczego ja?
Mężczyzna niespiesznie się uśmiecha. Te jego wąskie wargi…
– Dlatego że właśnie ciebie chcę oglądać, jak zdychasz, szmato.
Mówi to takim tonem, jakby sprawa była oczywista. Jakby był pewny, że udzielił jej
wystarczająco jasnej odpowiedzi.
UZ
A
Alex zamyka oczy. Po jej twarzy spływają łzy. Chciałaby odtworzyć w pamięci swoje życie, ale
nie pojawia się przed nią żaden obraz. Nie dotyka już palcami drewna skrzyni, teraz, żeby nie
upaść, opiera się o nią całą dłonią.
– Właź… – mówi mężczyzna zniecierpliwionym tonem.
I pokazuje na skrzynię.
Alex nie jest już sobą, kiedy się odwraca i wchodzi do skrzyni, nie pozostało z niej już nic w tym
skulonym ciele, które siedzi w niej z rozstawionymi stopami wspartymi o deski, obejmując
ramionami zaciśnięte kolana, jakby ta skrzynia była nie jej grobem, tylko ostatnim schronieniem,
które jej zostało.
Mężczyzna podchodzi bliżej i rozszerzonymi oczami, z zachwytem entomologa obserwującego
rzadki okaz, kontempluje obraz nagiej dziewczyny skulonej w skrzyni. Sprawia wrażenie w pełni
usatysfakcjonowanego.
Potem otrząsa się i sięga po wkrętarkę.
Czytaj dalej
kup e-booka
kup książkę

Podobne dokumenty