coetzee

Transkrypt

coetzee
COE_B.qxd:ok_B2_coe_PC.qxd
9/5/08
12:41 PM
Page 1
J.M. COETZEE
J.M. COETZEE
ZAPISKI ZE ZŁEGO ROKU
Opowieść o miłosnej kolizji światów.
ZAPISKI ZE ZŁEGO ROKU
Dystyngowany starzejący się pisarz JC poznaje Anyę, filipińską
piękność, i pod wpływem erotycznego impulsu nakłania ją,
by przepisywała notatki do jego artykułów. Początkowo obojętna
wobec mechanicznej pracy sekretarki Anya powoli zanurza się
w świat poglądów pisarza i zaczyna z nim polemizować.
Rozważania o moralności polityków, pedofilii, muzyce czy hańbie
wojny w Iraku zderza z własnymi przekonaniami prostej, zaradnej
dziewczyny. Między pisarzem i jego sekretarką powstaje przesycona
erotyzmem, skomplikowana więź.
Zapiski ze złego roku są najnowszą powieścią Coetzee’ego.
To rozpisana na trzy głosy, niepozbawiona humoru dyskusja między
staroświeckim umiłowaniem szczerości a bezlitosnym pragmatyzmem
wolnorynkowego świata. Głos Noblisty brzmi czysto i porażająco
szczerze. Jego bohater, zawieszony między pożądaniem i niemocą,
honorem i śmiesznością, przeprowadza bilans swoich stanowczych
przekonań, a zarazem doświadcza ostatniej wielkiej miłości życia.
J.M.
www.znak.com.pl
ISBN 978-83-240-1040-0
9 788324 010400
Cena detal. 29 zł
www. znak. com.pl
COETZEE (ur. w 1940 r.) jest wybitnym pisarzem
południowoafrykańskim. Dwukrotnie uhonorowany
Nagrodą Bookera, w 2003 roku otrzymał Nagrodę Nobla.
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in6 6
2008-08-25 10:47:53
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in6 6
2008-08-25 10:47:53
1: STANOWCZE POGLĄDY
12 WRZEŚNIA 2005–31 MAJA 2006
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in7 7
2008-08-25 10:47:53
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in8 8
2008-08-25 10:47:53
01. O POCHODZENIU PAŃSTWA
Każda analiza kwestii pochodzenia państwa już na wstępie zakłada, że „my” (nie
„my” czytelnicy, lecz jakiś nieokreślony ogół, tak rozległy, że nikogo nie wyklucza)
uczestniczymy w jego powstawaniu. Prawda jest jednak taka, że jedyna znana nam
zbiorowość, określana zaimkiem w pierwszej osobie liczby mnogiej (my sami i ludzie
z naszego najbliższego otoczenia), rodzi się, kiedy państwo już istnieje; i choćbyśmy
nie wiedzieć jak daleko cofnęli się w przeszłość, okaże się, że nasi przodkowie także
przychodzili na świat, zastając gotowe państwo. Ono bowiem zawsze pojawia się
wcześniej od nas.
(A właściwie jak daleko w przeszłość potrafimy się cofnąć? W Afryce zwykło się
sądzić, że najwyżej o siedem pokoleń wstecz, bo dalej zaciera się granica między
historią a mitem).
Jeżeli wbrew świadectwu zmysłów za słuszną uznamy przesłankę, jakoby państwo było dziełem naszym lub naszych przodków, musimy zarazem uznać słuszność
płynącego z niej wniosku, a mianowicie tego, że nam bądź też naszym przodkom
równie dobrze mogło się udać stworzenie jakiejś odmiennej formy państwowości:
była to kwestia takiego lub innego wyboru. Jest też prawdopodobne, że moglibyśmy
w państwie dokonać zmian, gdybyśmy wspólnie tak postanowili. Pozostaje jednak
faktem, że ci, którzy państwu „podlegają” czy też do niego „należą”, nawet wspólnymi siłami mogą zmienić jego ustrój jedynie z największym trudem; a już obalić
go z pewnością im – czyli nam – się nie uda.
Nie bardzo możemy zmienić ustrój, tym bardziej więc nie leży w naszej mocy zupełne obalenie państwa, ponieważ jesteśmy wobec niego dosłownie bezsilni.
Zgodnie z proponowaną przez Thomasa Hobbesa wersją mitu o powstaniu zrębów
państwowości, w bezsilność tę popadliśmy dobrowolnie: pragnąc uniknąć nieustannych gwałtów spowodowanych toczoną bez końca bratobójczą wojną (gwałt niech
się gwałtem odciska, wet za wet, wendeta), pojedynczo i grupami zrzekaliśmy się na
rzecz państwa wszelkich uprawnień do stosowania siły fizycznej (co prawe, to krwawe, a więc co krwawe, to i prawe), wchodząc tym samym w strefę obowiązywania
Po raz pierwszy zauważyłem ją w pralni, późnym rankiem w cichy wiosenny dzień.
Siedziałem i patrzyłem, jak pranie wiruje, gdy nagle weszła ta zdumiewająca młoda
kobieta. Zdumiała mnie, bo czego jak czego, ale takiej zjawy się nie spodziewałem;
sukienka w pomidorowym odcieniu, którą miała na sobie, też była zdumiewająco
krótka.
Ona także mogła się trochę wzdrygnąć, kiedy zobaczyła, że siedzę w kącie –
oklapnięty dziadyga, na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie włóczęgi, który się
9
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in9 9
2008-08-25 10:47:53
prawa i zyskując jego ochronę. Ci, którzy nie zechcieli i nadal nie chcą przystąpić
do tego układu, zostają spod prawa wyjęci.
Prawomyślny obywatel korzysta z opieki prawa. W pewnym stopniu chroni
ono nawet obywatela, który nie negując siły prawa, posuwa się jednak do przemocy
wobec współobywateli: przewidziana dlań kara musi być współmierna z popełnioną
transgresją. Nawet żołnierz wrogiej armii jako przedstawiciel konkurencyjnego
państwa nie zostanie zgładzony po wzięciu do niewoli. Żadne prawo nie chroni
jednak tego, kto jest spod niego wyjęty – człowieka, który z bronią w ręku występuje
przeciwko własnemu państwu (czyli temu, które uważa go za swoją własność).
Poza nawiasem państwa (wspólnoty, statum civitatis), twierdzi Hobbes, jednostka
może mieć wrażenie, że cieszy się doskonałą wolnością, lecz wolność ta bynajmniej
jej nie służy. „Gdy zaś zostanie ustanowione państwo, każdy z obywateli zachowuje
sobie tyle wolności, ile wystarcza, iżby żyć dobrze i spokojnie, tyle zaś odejmuje
się innym, ile trzeba, by się ich nie bać (…). Wreszcie poza państwem panują namiętności, wojna, strach, bieda, okropności, samotność, barbarzyństwo, niewiedza
i dzikość; w państwie panuje rozum, pokój, bezpieczeństwo, bogactwo, piękno, życie
towarzyskie, elegancja, wiedza i życzliwość”1.
Hobbes w swoim micie prapoczątków nie wspomina jednak o tym, że zrzeczenie
się władzy na rzecz państwa ma charakter nieodwracalny. Nie możemy już potem
zmienić zdania, nawet jeśli stwierdzimy, że przyznany państwu monopol na stosowanie siły, skodyfikowany w formie przepisów prawnych, ostatecznie nie jest tym,
czego pragnęliśmy, wolimy więc powrócić do ustroju, jaki stworzyła przyroda.
zakradł z ulicy. Dzień dobry – rzekła chłodnym tonem i zajęła się swoimi sprawami,
czyli podniosła górną klapę pralki i wsypała do niej zawartość dwóch białych
płóciennych toreb, głównie chyba męską bieliznę.
Ładny dzień, powiedziałem. Owszem, odparła, stojąc tyłem do mnie. Jest pani
nowa? – zapytałem. Chodziło mi o to, czy dopiero co wprowadziła się na osiedle
Sydenham, chociaż można było doszukiwać się również innych podtekstów,
na przykład: „Czy jest pani nowa na Ziemi?”. Nie, odrzekła. Jakże trudno jest
podtrzymać gładką rozmowę. Mieszkam na parterze, dodałem. Wolno mi
10
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in10 10
2008-08-25 10:47:54
Rodzimy się jako poddani. Jesteśmy nimi od narodzin. Jedną z oznak naszego
poddaństwa jest metryka urodzenia. Rozwinięte państwo ma monopol na wydawanie metryk, które uwierzytelniają narodziny poddanych, i zazdrośnie go strzeże. Jedni
z nas otrzymują (i odtąd stale noszą w kieszeni) dokumenty uwierzytelniające, które
państwo wystawia na nasze nazwisko, nam nadając t o ż s a m o ś ć, sobie zaś umożliwiając odnalezienie nas (czyli wytropienie), póki żyjemy; inni obchodzą się bez
tożsamości, skazując się na funkcjonowanie poza nawiasem państwa, na życie zaiste
zwierzęce (zwierzęta nie mają wszak dokumentów potwierdzających tożsamość).
Nie dość, że na teren państwa nie można wkroczyć bez takich lub innych listów
uwierzytelniających, to jeszcze w jego oczach człowiek nie jest martwy, póki nie
zostanie uwierzytelniony jako nieboszczyk; tego zaś dokonać może jedynie urzędnik,
który sam legitymuje się uwierzytelniającym jego funkcję dokumentem wydanym
przez państwo. Przestrzega ono zasady uwierzytelniania zgonów z niezwykłą pedanterią; na dowód wystarczy wspomnieć te zastępy lekarzy sądowych i urzędników,
których wysłano, żeby przebadali, obfotografowali, przegarnęli i przegrzebali zwały
ludzkich trupów pozostałych po wielkim tsunami z grudnia 2004 roku, należało
bowiem ustalić tożsamość każdego poszczególnego nieboszczyka. Nie szczędzi się
wydatków, aby dopilnować, żeby spis poddanych był pełny i dokładny.
Państwo nie dba o to, czy obywatel będzie żył, czy umrze. Dla państwa i jego
archiwów istotne jest wyłącznie ustalenie, czy obywatel żyje, czy umarł.
*
robić takie wypady, ludzie składają je na karb gadulstwa. Co za stary gaduła, powie
później dziewczyna właścicielowi różowej koszuli z białym kołnierzykiem, ledwo się
od niego uwolniłam, w końcu przecież niemiło jest być niegrzeczną. Mieszkam na
parterze, wprowadziłem się w dziewięćdziesiątym piątym i wciąż jeszcze nie znam
wszystkich sąsiadów, powiedziałem. Tak, ona na to, i już ani słowa, należało zatem
przez to rozumieć: „Owszem, słyszałam, co pan mówi, i nie wiedzieć, kim są sąsiedzi,
to rzeczywiście tragedia, ale tak to już jest w wielkim mieście, a ja muszę się teraz
zająć innymi sprawami, więc może byśmy pozwolili tej wymianie uprzejmości
11
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in11 11
2008-08-25 10:47:54
Siedmiu samurajów to film, który w pełni panuje nad swoimi środkami wyrazu,
a jednocześnie jest wystarczająco naiwny, żeby w prosty i bezpośredni sposób poruszać najbardziej zasadnicze kwestie. Jego tematem są, ściśle rzecz biorąc, narodziny
państwa, przedstawione z iście szekspirowską klarownością i szerokością spojrzenia.
Właściwie można powiedzieć, że w Siedmiu samurajach Kurosawa prezentuje swoją
teorię pochodzenia państwa.
Film ten opowiada o wiosce z czasów politycznego zamętu, kiedy państwo na
dobrą sprawę przestało istnieć, i o stosunkach między wieśniakami a bandą uzbrojonych zbójców. Ci ostatni przez wiele lat pustoszyli wioskę jak burza, gwałcąc kobiety,
zabijając mężczyzn, którzy stawiali im opór, i rabując zapasy żywności, w końcu
jednak wpadają na pomysł, że lepiej będzie usystematyzować te wizyty. Postanawiają więc odwiedzać wieś tylko raz w roku, żeby ściągnąć czy też wymusić okup
(podatek). Innymi słowy, zbójcy przestają łupić wioskę jak drapieżcy i zaczynają na
niej pasożytować.
Można się domyślać, że banda podporządkowała sobie ileś takich „spacyfikowanych” wiosek i kolejno je najeżdża, toteż zapewniają jej one stałe utrzymanie, będąc
źródłem regularnie ściąganych podatków. W niektórych wioskach zbójcy muszą
zapewne odpierać zakusy konkurencyjnych band, aby utrzymać się przy władzy, ten
wątek nie pojawia się jednak w filmie.
Rabusie jeszcze nie zamieszkali wśród swoich poddanych, którzy musieliby w takim razie dbać o ich wszelkie wygody. Inaczej mówiąc, zbójcy na razie nie obrócili
wieśniaków w niewolników. Kurosawa daje nam zatem pod rozwagę bardzo wczesny
etap rozwoju państwa.
Główny wątek filmu zaczyna się od tego, że wieśniacy układają plan obrony: postanawiają nająć własną bandę twardzieli – tytułowych siedmiu bezrobotnych samurajów –
umrzeć śmiercią naturalną?”.
Ma kruczoczarne włosy, kształtne kości i cerę o lekko złocistym poblasku – rzec by
można: pełgającym. Co się tyczy jaskrawoczerwonej sukienki, to może nie wybrałaby
akurat jej spośród całej swojej garderoby, gdyby się spodziewała zastać w pralni
o jedenastej rano w powszedni dzień nieznajomego mężczyznę. Czerwona sukienka
i sandały z paskami wąskimi jak stringi.
Kiedy tak na nią patrzyłem, przeniknął mnie jakiś ból, rodzaj metafizycznego bólu,
12
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in12 12
2008-08-25 10:47:54
żeby chronili ich przed zbójcami. Wszystko idzie zgodnie z planem, zbójcy ponoszą
klęskę (większą część fabuły wypełniają potyczki i bitwy), samurajowie zwyciężają.
A ponieważ naocznie się przekonali, jak działa system oparty na ochronie i wymuszaniu, jako nowa generacja pasożytów proponują wieśniakom, że za pewną cenę
roztoczą nad wioską opiekę, czyli zajmą miejsce zbójców. Ale wieśniacy w naiwnie
optymistycznym finale odrzucają tę ofertę: wypraszają samurajów z wioski, a samurajowie spełniają ich życzenie.
Opowieść Kurosawy o pochodzeniu państwa jest w naszych czasach raz po raz
inscenizowana w Afryce, gdzie bandy uzbrojonych mężczyzn zagarniają władzę
(czyli kładą łapę na państwowym skarbcu i na mechanizmach ściągania podatków
z ludności), usuwają rywali i obwieszczają nastanie nowej ery. Choć wiele z tych
afrykańskich zbrojnych band nie przewyższa liczebnością ani potęgą zorganizowanych gangów z Azji lub wschodniej Europy, media (nawet zachodnie) z całym
szacunkiem opisują ich działalność, i to w rubryce politycznej („sprawy światowe”),
a nie kryminalnej.
Istnieją też przykłady narodzin lub odradzania się państw w Europie. W próżni,
powstałej w latach 1944–1945 po klęsce wojsk Trzeciej Rzeszy, zaczęły się ze sobą
ścierać konkurencyjne bandy zbrojne, usiłując zapanować nad dopiero co wyzwolonymi narodami; o tym, kto i gdzie zdobędzie władzę, przesądzało to, czy dana banda
zdoła wezwać na pomoc jakąś cudzoziemską armię, a jeżeli tak, to którą.
Czy w roku 1944 ktoś zwrócił się do mieszkańców Francji w ten oto sposób:
„Pomyślcie: ucieczka naszych niemieckich panów oznacza, że przez chwilę nikt nami
nie rządzi. Chcemy położyć kres tej krótkiej chwili, czy też może wolimy przedłużyć
ją w nieskończoność, aby stać się pierwszym w czasach nowożytnych ludem, który
a ja w żaden sposób nie starałem się go stłumić. Ona zaś intuicyjnie go wyczuła: skądś
wiedziała, że w starcu, który siedzi w kącie na plastikowym krześle, dzieje się coś
bardzo osobistego, związanego z wiekiem, żalem i ogólną łzawością rzeczy. Niezbyt jej
się to podobało, nie chciała w nikim budzić takich uczuć, chociaż były one hołdem
dla niej, daniną złożoną jej urodzie i świeżości oraz krótkiej sukience. Gdyby hołd ten
pochodził od kogoś innego i miał prostszą, bardziej obcesową wymowę, byłaby może
bardziej skłonna go przyjąć; lecz gdy składał go starzec, sens hołdu był zbyt rozmyty
13
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in13 13
2008-08-25 10:47:54
zwinie państwo jak stary dywan i odstawi je do kąta? Spróbujmy jako francuski lud
skorzystać z tej świeżej i nieoczekiwanej wolności, żeby bez żadnych zahamowań
rozważyć owo pytanie”. Może jakiś poeta wypowiedział te słowa, ale jeśli nawet, to
natychmiast musiały go uciszyć zbrojne bandy, które wtedy i zawsze miały więcej
wspólnego ze sobą nawzajem aniżeli z ludem.
*
W czasach królów poddanemu oznajmiano: „Byłeś poddanym króla A, lecz król
A umarł, jesteś tedy poddanym króla B”. Potem nadeszła demokracja i poddanych
jako zbiorowość po raz pierwszy postawiono wobec wyboru, pytając: „Chcecie, żeby
wami rządził obywatel A, czy wolicie obywatela B?”.
Poddanego zawsze stawia się przed faktem dokonanym: dawniej był to sam fakt
jego poddaństwa, potem zaś faktem stała się możliwość wyboru. Forma, w jakiej
wybór ten się dokonuje, nie podlega dyskusji. W karcie do głosowania nie pada
pytanie: „Chcesz wybrać A, B czy żadnego z nich?”. A już na pewno nie ma w niej
pytania: „Chcesz A, B czy w ogóle nikogo?”. Obywatel, który pragnie dać wyraz
niezadowoleniu z proponowanej mu formy wyboru i robi to tak, jak może, czyli
powstrzymuje się od głosowania albo wypełnia kartę w taki sposób, że jego głos traci
ważność, nie jest brany w rachubę; po prostu się nie liczy, zostaje zignorowany.
W obliczu wyboru między A i B, zważywszy na to, jacy A i B zazwyczaj dostają się
na listy wyborcze, większość ludzi – tych z w y k ł y c h – w głębi duszy skłania się ku
temu, żeby nie wybierać żadnego z nich. Jest to jednak tylko skłonność, a państwo
nie zajmuje się skłonnościami. Skłonności nie są w polityce żadną walutą. Państwo
zajmuje się nieodwracalnymi decyzjami, czyli właśnie wyborami. Zwykły człowiek
i melancholijny jak na taki miły dzień, kiedy człowiek uwija się przy domowych
robótkach.
Minął tydzień, zanim znów ją zobaczyłem (w tak świetnie zaprojektowanym
apartamentowcu jak nasz niełatwo jest śledzić sąsiadów), a i to tylko przelotnie: kiedy
wychodziła głównymi drzwiami, mignęły mi jej białe spodnie, uwydatniające bliski
doskonałości, zaiste anielski tyłeczek. Boże, zechciej spełnić jedno moje życzenie,
zanim umrę, szepnąłem; zaraz jednak zawstydziła mnie konkretność tego życzenia,
14
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in14 14
2008-08-25 10:47:54
najchętniej powiedziałby: „W niektóre dni skłaniam się ku A, w inne ku B, ale
przeważnie wydaje mi się, że obaj powinni sobie pójść precz”. Mógłby to też ująć
inaczej: „Czasem chciałbym trochę z A i trochę z B, a znów kiedy indziej ani A, ani
B, tylko coś zupełnie innego”. Państwo kręci głową i oświadcza: „Musisz wybrać:
A lub B”.
*
„Upowszechnianie demokracji” w taki sposób, w jaki robią to Stany Zjednoczone
na Bliskim Wschodzie, oznacza upowszechnianie demokratycznych zasad. Polega ono na oznajmianiu ludziom, że dawniej nie mieli wyboru, ale teraz go mają.
Dawniej mieli A, i tylko A; dziś wolno im wybierać między A i B. Upowszechnianie wolności oznacza zapewnianie ludziom pełnej swobody wyboru między A i B.
Upowszechnianie wolności i upowszechnianie demokracji idą ze sobą w parze. Ci,
którzy poświęcają się upowszechnianiu wolności i demokracji, w powyższym opisie
tego procesu nie dostrzegają ani odrobiny ironii.
Podczas zimnej wojny zachodnie państwa demokratyczne zabraniały działalności swoim partiom komunistycznym, uzasadniając ów zakaz tym, że partia, której
statutowym celem jest unicestwienie demokratycznego procesu, nie powinna mieć
prawa uczestnictwa w demokratycznym procesie zdefiniowanym jako wybór między
A i B.
*
więc je odwołałem.
Od Vinniego, który ma pieczę nad Wieżowcem Północnym, dowiedziałem się,
że ta kobieta (mam dość rozsądku, żeby nie mówić o niej: „ta młoda w kusząco
kusej sukience, a ostatnio w eleganckich białych spodniach”, tylko: „ta młoda
ciemnowłosa”) jest żoną, a przynajmniej dziewczyną bladego, wiecznie zagonionego,
pulchnego i stale spoconego faceta, z którym co pewien czas mijam się w holu na
dole, a na własny użytek nadałem mu przydomek Pana Aberdeen; co więcej, wcale
15
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in15 15
2008-08-25 10:47:54
Czemu tak trudno jest powiedzieć cokolwiek na temat polityki, przemawiając spoza
jej obszaru? Dlaczego każda dyskusja o polityce sama w sobie też musi być polityczna? Arystoteles odpowiedziałby na to, że politykowanie tkwi w ludzkiej naturze,
czyli stanowi element naszego losu, tak jak monarchia jest elementem losu pszczół.
Wszelkie próby prowadzenia systematycznej, ponadpolitycznej dyskusji o polityce
są daremne.
nie jest nowa w potocznym tego słowa znaczeniu, bo (wraz z Panem A) mieszka
od stycznia w luksusowym apartamencie na najwyższym piętrze tegoż Wieżowca
Północnego.
Podziękowałem Vinniemu. W jakimś idealnym świecie może bym wymyślił sposób,
żeby go jeszcze trochę podpytać (Który to luksusowy apartament? Jak się nazywa
właściciel?), nie przekraczając granic dobrego smaku. Ale ten świat nie jest idealny.
Wiadomość o jej związku z Panem Aberdeenem (który na pewno ma piegowate
plecy) okropnie mnie rozczarowała. Z bólem sobie wyobrażam, jak wyglądają obok
16
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in16 16
2008-08-25 10:47:54
02. O ANARCHIZMIE
Ilekroć w Australii pada słowo „skurwiele”, wszyscy natychmiast rozumieją, o kim
mowa. Tak wyrażał się niegdyś skazaniec o ludziach, którzy twierdzili, że są lepsi od
niego i chłostali go, jeżeli się z tym sądem nie zgadzał. Dziś „skurwielami” nazywa
się polityków płci obojga – tych, co rządzą krajem. Problem brzmi: jak ocenić legalność dawnej perspektywy, oddolnego punktu widzenia, który obierał skazaniec,
skoro perspektywa ta z samej swojej natury jest nielegalna, zwrócona p r z e c i w k o
prawu, p r z e c i w k o skurwielom.
Sprzeciw wobec skurwieli i w ogóle wobec rządu, zgłaszany w imię wolności,
zyskał sobie złą prasę, bo aż nazbyt często wyrasta z niechęci do płacenia podatków.
Cokolwiek byśmy sądzili o składaniu daniny skurwielom, strategicznym pierwszym
krokiem powinno być odcięcie się od tego osobliwego ruchu wolnościowego. Jak
to zrobić? „Weźcie połowę wszystkiego, co posiadam, zabierzcie połowę moich
zarobków, sam je wam ofiarowuję; w zamian dajcie mi święty spokój”. Czy byłby
to wystarczający dowód dobrych intencji?
Etienne de La Boétie, młody przyjaciel Michela de Montaigne’a, w roku 1549
opisywał bierność rozmaitych społeczności wobec władców jako wadę zrazu nabytą, potem zaś dziedziczną – upartą „wolę zniewolenia”, która tak głęboko wrasta
w psychikę, że z czasem „nawet umiłowanie wolności nie całkiem przyrodzonym
zdawać się poczyna”.
Zaiste niewiarygodny to widok, gdy ludność, którą ktoś raz zdołał sobie podporządkować, raptem do szczętu zapomina o dawnej niepodległości i już nie umie powstać, aby
siebie, to znaczy obok siebie w łóżku, w ostatecznym rozrachunku właśnie ta sytuacja
wszak bowiem się liczy. Boli mnie nie tylko zniewaga, jaką wyrządza naturalnej
sprawiedliwości to, że taki bezbarwny osobnik posiadł tak niebiańską miłośnicę, lecz
także myśl, jak będzie może kiedyś wyglądał owoc ich zbliżenia, gdy celtycka bladość
tego jegomościa spłucze do cna jej złocisty poblask.
Można by przez wiele dni wymyślać sprzyjające zbiegi okoliczności, które
pozwoliłyby podjąć w jakimś innym miejscu zwięzłą wymianę zdań, zaczętą w pralni.
17
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in17 17
2008-08-25 10:47:54
niepodległość ową odzyskać; wręcz przeciwnie: służy tak ochoczo i dobrowolnie, że na
pozór zdawać się może, iż nie wolność postradała, lecz niewolę zdobyła. Z początku
zresztą może i usługuje pod przymusem, ustępując przemożnej sile; aliści potomkowie
służą już bez żalu i po dobrawoli czynią to, do czego ich poprzedników zmuszać trzeba
było. Zdarza się tedy, że ludzie pod jarzmem zrodzeni, w służalstwie wychowani, nie
burzą się przeciwko stanowi, w którym się narodzili (...) za stan swój przyrodzony
poczytując warunki, w jakich na świat przyszli2.
Dobrze powiedziane. Ale w jednej ważnej kwestii La Boétie się myli. Istnieje bowiem
trzecie wyjście prócz spokojnej służalczości i buntu przeciwko niej. Codziennie
wybierają je tysiące, wręcz miliony ludzi. Jest to droga kwietyzmu, dobrowolnej
anonimowości, emigracji wewnętrznej.
Ale życie jest za krótkie, żeby knuć chytre plany. Powiem więc po prostu, że nasze
drogi powtórnie przecięły się w miejskim parku, tym po drugiej stronie ulicy:
zauważyłem, że odpoczywa, siedząc w niespotykanej wielkości słomkowym kapeluszu
i przeglądając czasopismo. Była tym razem życzliwiej usposobiona i mniej wobec
mnie małomówna; udało mi się usłyszeć z jej własnych ust potwierdzenie moich
domysłów, że nie ma akurat teraz żadnego istotnego zajęcia, czyli, jak to sama ujęła,
jest „między jedną pracą a drugą”: stąd właśnie ten słomkowy kapelusz, czasopismo
i ogólny brak pośpiechu. Ostatnio pracowała, jak twierdzi, w branży hotelarskiej;
18
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in18 18
2008-08-25 10:47:54
03. O DEMOKRACJI
Głównym problemem w życiu państwa jest kwestia sukcesji: jak zadbać o to, żeby
przekazywanie władzy odbywało się bez konfliktów zbrojnych.
W spokojnych czasach zapominamy, jak straszna jest wojna domowa i jak szybko
przeradza się w bezmyślną rzeź. Można by tu przytoczyć bajkę René Girarda o zwaśnionych bliźniakach: im mniej istotnych różnic dzieli dwa obozy, tym zajadlej się
one nienawidzą. Przypomina mi się w związku z tym pewna uwaga Daniela Defoe
na temat konfliktu religijnego w Anglii: otóż zwolennicy Kościoła narodowego
przysięgali podobno, że brzydzą się papieżem i papiestwem, chociaż nie wiedzieli,
czy papież to człowiek, czy koń.
Wczesne rozwiązania problemu sukcesji wydają się zdecydowanie arbitralne: na
przykład po śmierci władcy tron dziedziczy jego pierworodny syn. Reguła ta ma tę
zaletę, że pierworodny syn zawsze jest tylko jeden; jej wadę stanowi jednak to, że
może on nie mieć najmniejszych zdolności do sprawowania władzy. Annały rozmaitych królestw pełne są żywotów nieudolnych książąt, że nie wspomnę o królach,
którym nie udało się spłodzić ani jednego syna.
Z praktycznego punktu widzenia nie gra roli, jaki będzie mechanizm dziedziczenia władzy, póki nie wtrąci on kraju w otchłań wojny domowej. System, zgodnie z którym wielu
(choć zazwyczaj tylko dwóch) chętnych do przywództwa prezentuje się społeczeństwu
i poddaje swoje kandydatury pod głosowanie, jest zaledwie jednym z licznych wariantów, jakie mógłby stworzyć wynalazczy umysł. Nie sam system się liczy, lecz powszechna
zamierza w swoim czasie (chociaż nic jej w tej sprawie nie nagli) znów się rozejrzeć za
podobną posadą.
Gdy tak dzieliła się ze mną tymi dość chaotycznymi informacjami, powietrze
wokół nas aż trzeszczało od prądu, który nie mógł wszak pochodzić ode mnie,
bo ja już żadnych prądów nie wysyłam, widocznie więc bił od niej, ku nikomu
konkretnemu niekierowany: po prostu słała go w przestrzeń wokół siebie.
Hotelarstwo, powtórzyła, albo może zasoby ludzkie, bo ma też pewne
19
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in19 19
2008-08-25 10:47:54
zgoda, że się go zastosuje i podporządkuje wynikłym stąd decyzjom. Dziedziczenie władzy przez pierworodnego nie jest więc lepsze ani gorsze od przejmowania jej w wyniku
demokratycznych wyborów. Lecz w epoce demokracji jedynie demokratyczny sposób
decydowania o sukcesji cieszy się popularnością i prestiżem.
Tak jak w czasach królów naiwny byłby pogląd, jakoby pierworodny królewicz
miał szczególne predyspozycje do sprawowania władzy, tak i za naszych czasów naiwne byłoby przeświadczenie, że demokratycznie wybrany władca okaże się najlepszy.
Zasada określająca sukcesję nie jest sposobem wyłaniania najodpowiedniejszego
władcy, lecz metodą namaszczania tej czy innej osoby, zapobiegającą domowym
waśniom. Elektorat – demos – wierzy, że ma wybrać najlepszego kandydata, lecz
w rzeczywistości stoi przed nim znacznie prostsze zadanie: musi tylko kogoś namaścić (vox populi vox dei), obojętne kogo. Na pozór może się wydawać, że po
przeliczeniu głosów będzie wiadomo, który vox populi jest najprawdziwszy (czyli
najgłośniejszy), ale siła zasady liczenia głosów, podobnie jak siła zasady pierworództwa, tkwi w tym, że jest to procedura obiektywna, jednoznaczna, niedająca się
podważyć wskutek politycznej rywalizacji. Rzut monetą byłby równie obiektywny,
jednoznaczny i niepodważalny, równie dobrze można by więc uznać (jak zresztą
nieraz uznawano), że przemawia przezeń vox dei. Wprawdzie nie wybieramy sobie
władców, rzucając monetę (rzucanie monet kojarzy się bowiem z tak nisko notowaną działalnością jak hazard), któż jednak ośmieli się twierdzić, że świat byłby
w gorszym stanie, gdyby od zarania dziejów o wyborze władcy przesądzało to, czy
wypadnie orzeł, czy reszka?
doświadczenie w dziedzinie zasobów ludzkich (cokolwiek to jest); i znowu
musnął mnie cień bólu: tego, o którym już wcześniej napomknąłem – z rodzaju
metafizycznych, a przynajmniej postfizycznych.
A tymczasem, ciągnęła, pomagam Alanowi przy sprawozdaniach i tym
podobnych, więc należę do jego zasobów ludzkich jako sekretarka.
Alanowi, powtórzyłem za nią.
Alan to mój partner, odparła. I rzuciła mi znaczące spojrzenie. Nie mówiło ono:
20
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in20 20
2008-08-25 10:47:54
Pisząc te słowa, wyobrażam sobie, że przedstawiam swoje antydemokratyczne
poglądy sceptycznie usposobionemu czytelnikowi, który co chwila porównuje moje
tezy z faktyczną sytuacją i sprawdza, czy potwierdza je rzeczywistość demokratycznej Australii, demokratycznych Stanów Zjednoczonych i innych krajów. Czytelnik
winien wszelako pamiętać, że na każdą demokratyczną Australię przypadają dwie
Białorusie, wyspy Fidżi, Kolumbie lub dwa Czady, które przecież także podpisują
się pod zasadą liczenia głosów.
Australia jest według większości przyjętych norm wysoce rozwiniętą demokracją.
Cyniczny stosunek do polityki i pogarda dla samych polityków stanowią w niej
jednak powszechne zjawisko. Lecz ten cynizm i pogarda swobodnie mieszczą się
w tutejszym ustroju. Zwolennicy demokracji twierdzą, że jeśli ktoś ma wobec niego
zastrzeżenia i chce go zmienić, może tego dokonać, nie wykraczając poza system:
niech wystartuje w wyborach jako kandydat na ważne stanowisko polityczne, zdając
się na osąd i głosy współobywateli. Demokracja nie pozwala uprawiać polityki poza
obrębem systemu demokratycznego. W tym sensie jest ona ustrojem totalitarnym.
Człowiek, który toczy spór z demokracją w czasach, gdy wszyscy prócz niego
podają się za szczerych demokratów, ryzykuje, że straci kontakt z rzeczywistością.
Aby go odzyskać, musi sobie co chwila uprzytamniać, czym jest spotkanie twarzą
w twarz z państwem – demokratycznym lub nie – uosabianym przez urzędnika
państwowego. Należy wtedy zadać sobie pytanie: kto tu komu służy? Kto jest sługą,
a kto panem?
„Tak, jestem, praktycznie rzecz biorąc, mężatką, więc jeżeli obierzesz ten kurs, który
masz na myśli, wyniknie z tego potajemne cudzołóstwo, a więc i zwykłe w takich
razach niebezpieczeństwa i podniety”. Nic z tych rzeczy. Jej spojrzenie oznajmiało
coś wręcz przeciwnego: „Pan chyba bierze mnie za jakieś dziecko. Czy muszę panu
wyraźnie powiedzieć, że wcale nie jestem dzieckiem?”.
Ja też potrzebuję sekretarki, oświadczyłem, łapiąc byka za rogi.
Tak? – ona na to.
Owszem, odparłem, tak się składa, że z zawodu jestem pisarzem i niedługo
21
Coetzee_Zapiski ze zlego roku.in21 21
2008-08-25 10:47:55
COE_B.qxd:ok_B2_coe_PC.qxd
9/5/08
12:41 PM
Page 1
J.M. COETZEE
J.M. COETZEE
ZAPISKI ZE ZŁEGO ROKU
Opowieść o miłosnej kolizji światów.
ZAPISKI ZE ZŁEGO ROKU
Dystyngowany starzejący się pisarz JC poznaje Anyę, filipińską
piękność, i pod wpływem erotycznego impulsu nakłania ją,
by przepisywała notatki do jego artykułów. Początkowo obojętna
wobec mechanicznej pracy sekretarki Anya powoli zanurza się
w świat poglądów pisarza i zaczyna z nim polemizować.
Rozważania o moralności polityków, pedofilii, muzyce czy hańbie
wojny w Iraku zderza z własnymi przekonaniami prostej, zaradnej
dziewczyny. Między pisarzem i jego sekretarką powstaje przesycona
erotyzmem, skomplikowana więź.
Zapiski ze złego roku są najnowszą powieścią Coetzee’ego.
To rozpisana na trzy głosy, niepozbawiona humoru dyskusja między
staroświeckim umiłowaniem szczerości a bezlitosnym pragmatyzmem
wolnorynkowego świata. Głos Noblisty brzmi czysto i porażająco
szczerze. Jego bohater, zawieszony między pożądaniem i niemocą,
honorem i śmiesznością, przeprowadza bilans swoich stanowczych
przekonań, a zarazem doświadcza ostatniej wielkiej miłości życia.
J.M.
www.znak.com.pl
ISBN 978-83-240-1040-0
9 788324 010400
Cena detal. 29 zł
www. znak. com.pl
COETZEE (ur. w 1940 r.) jest wybitnym pisarzem
południowoafrykańskim. Dwukrotnie uhonorowany
Nagrodą Bookera, w 2003 roku otrzymał Nagrodę Nobla.

Podobne dokumenty