Sosnal

Transkrypt

Sosnal
Sosnal
Był żywy, ruchliwy, nosiło go. Pociągał za sobą innych, to znaczy nas, bandę dwunastolatków.
Szedł na czele, rozrabiał, zaczepiał – i uciekał przepędzony. A my za nim. Udzielała nam się ta panika
i hurmem zwiewaliśmy.
Stoimy na wiadukcie, Sosnal wychylony przez poręcz patrzy w dół. A tam taka sama banda
urwipołciów, nieznani, z innej szkoły. Sosnal nie może sobie odmówić przyjemności posłania w dół
paru słownych soczystych wiązanek. Następuje riposta, ale już nie słowna. Ktoś tam z dołu cisnął
kamulcem. Z przerażeniem patrzymy na Sosnala, który prostuje się i odwraca ku nam z twarzą zalaną
krwią. Z płaczem rzuca się do ucieczki. My, nie bardzo rozumiejąc, co się właściwie dzieje – za nim.
Ale oto inny moment: ucieczka ze śmiechem.
Na stacyjkę wjeżdża elektryczna kolejka. Ukazuje się dyżurny ruchu, by swoim „lizakiem” dać
sygnał do odjazdu. Jego czerwona czapka przyciąga uwagę Sosnala, działa nań jak czerwień na byka.
Z odległości paru kroków rzuca w stronę kolejarza parę wyzywających słów. Jakieś bezczelne,
drwiące pytanie. Mogło to brzmieć: „Kiedy odchodzi pociąg do Psiej Wólki?” Rozwścieczony kolejarz
miota weń tą tabliczką na kiju, pociskiem raczej nieszkodliwym. Sosnal w nogi, a my za nim.
Byłem Bogu ducha winny, ale zadając się z Sosnalem, mimo woli ściągałem na siebie odium.
Złorzeczenia ze strony dorosłych, epitety w rodzaju „nieznośne szczyle”, takie lub jeszcze gorsze –
spadały również na mnie.
Mawia się, że człowiek żyje tak, jakby z góry była wiadoma długość jego życia. Jedni długo
dymią, a Sosnal – ta sosnowa, żywicą nasycona szczapa – krótko płonął. Szybko przeskakiwał
poszczególne etapy. My jeszcze w szkółce, a on, choć równolatek, już w fabryce, już praktykant
przyuczający się do zawodu tokarza.
Najpierw kamień w czoło, potem „lizak” w plecy, teraz z kolei trzeci pocisk; stalowy wiórek
spod ostrza tokarki trysnął Sosnalowi w oko. Korzystając ze zwolnienia lekarskiego Sosnal odwiedza
nas w szkole. Stoi na szkolnym dziedzińcu i opowiada nam chełpliwie o swoich perypetiach na nowej
drodze życia. Ma na sobie modne wdzianko z brązowego welwetu; sprawił je sobie za pierwsze
zarobione pieniądze. Z górnej kieszonki wyjmuje flaszeczkę z kroplami aptecznymi i szklany pręcik
do podwijania powieki. Demonstruje nam to wszystko dla zilustrowania swej opowieści o zranionym
oku. Istotnie, gałka oczna porządnie zalana krwią.
Opowieści Sosnala. Teraźniejszość miesza się w nich z przeszłością. Między innymi
wspomnienia z czasów okupacji. Bo on, choć rocznik 1940, zdążył coś niecoś z wojny liznąć.
Mieszkając na przedmieściu, wyprawiając się w pobliskie lasy znajdował porzucone przez wojsko
różności. Wpadła mu raz w ręce przenośna apteczka, ot pojemnik ze środkami pierwszej pomocy.
Bandaże, jodyna i – prezerwatywy. Pięcioletni Sosnal pojęcia nie miał do czego mogły służyć te
kauczukowe baloniki. Nieznane nie nęci, więc to wyrzucił, czego żałuje. Gdyby zachował, mógłby
teraz tego używać.
Jakże szybko paliła się sosnowa szczapa. Szybki rozbrat z dzieciństwem i wczesne
zainteresowanie seksem. A stąd prosta droga do finału. Tym finałem historia z kobietą.
Teraz już opieram się na wiadomościach uzyskanych od niejakiego Ślizankiewicza, chłopaka z
naszej paczki. Ten nie stracił kontaktu z Sosnalem po odejściu tego drugiego ze szkoły. Minęło co
najmniej osiem lat od czasu, gdyśmy się wałęsali w ślad za Sosnalem. Po tych ośmiu latach spotykam
Ślizankiewicza i dowiaduję się od niego, że Sosnal nie żyje.
Zakochał się w starszej od niego kobiecie i nie dawał się odpędzić. Podążył za nią „na Zachód”.
Dziś mówimy: „w siną dal”, „w Polskę”, wtedy mówiło się: „na Zachód”. Kamień, lizak, stalowy
wiórek, a na koniec czwarty pocisk: strzała Amora. Draśniętego w serce Sosnala poniosło na Zachód,
w ślad za lubą. Ale był dla niej za młody, miała go dość. Pozwoliła mu skosztować trochę swego
miodu, lecz w końcu dała mu kosza. Zrozpaczony Sosnal powiesił się.