Wydanie numer 5/2012 - Kresowy Serwis Informacyjny

Transkrypt

Wydanie numer 5/2012 - Kresowy Serwis Informacyjny
ISSN 2083-9448
K R E S OWY
Serwis Informacyjny
PAMIĘTAĆ O KRESACH, O MAŁEJ OJCZYŹNIE PRZODKÓW,
TO NIE TYLKO OBOWIĄZEK, ALE ZASZCZYT
Święto Pracy
Liturgiczne święto
Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy, popularnie zwany 1
Maja – międzynarodowe święto klasy
robotniczej, obchodzone od 1890 corocznie 1 maja. W Polsce 1 maja ogłoszono świętem państwowym ustawowo wolnym od pracy.
Święto wprowadziła w 1889 II Międzynarodówka dla upamiętnienia wydarzeń, które miały miejsce w pierwszych dniach maja 1886 r. w Chicago,
w Stanach Zjednoczonych podczas
strajku będącego częścią ogólnokrajowej kampanii na rzecz wprowadzenia 8-godzinnego dnia pracy.
św. Józefa po raz pierwszy spotykamy w IV wieku. w klasztorze
św. Saby pod Jerozolimą. W zachodnim chrześcijaństwie zaczęło
przyjmować się powoli po VIII
wieku. Dopiero papież Sykstus IV
w 1479 wprowadził je do brewiarza i Mszału Rzymskiego. W XVII
wieku Grzegorz XV rozszerzył je
na cały Kościół.
Na początku XIX w. przełożeni
generalni 43 zakonów oficjalnie
złożyli prośbę w Stolicy Apostolskiej o utworzenie nowego święta
N I E Z B Ę D N I K 2012
ORGAN MEDIALNY POROZUMIENIA POKOLEŃ KRESOWYCH
Numer 05/2012 (12)
1 maja
Opieki świętego Józefa nad Kościołem Chrystusa. W 1847 ustanowił je Pius IX, było obchodzone
w trzecią niedzielę po Wielkanocy,
Pius X podniósł je 1913 do rangi
uroczystości I klasy. Natomiast w
1955, Pius XII zniósł je, by wprowadzić nowe tej samej klasy tj.
Świętego Józefa Rzemieślnika na
1 maja.
W 1969 reforma liturgiczna zmieniła rangę tego święta do wspomnienia dowolnego. 8 grudnia
1870, papież Pius IX ogłosił św.
Józefa patronem Kościoła Powszechnego.
Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej
Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej – obchodzony jest w Polsce jako święto od roku 2004. Wprowadzono je na mocy
ustawy z dnia 20 lutego 2004r. Dzień flagi obchodzimy między świętem 1 maja – Świętem Pracy a 3 maja – Świętem
Konstytucji 3 Maja. W latach PRL, tego dnia zdejmowano pośpiesznie flagi państwowe wywieszone na 1 maja aby w
dniu zniesionego Święta Konstytucji 3 Maja nie były eksponowane. Uchwałą z dnia 12 lutego 2004 Senat RP ustanowił
dzień 2 maja Świętem Orła białego jednak decyzją Sejmu to święto zmieniono na Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej.
Konstytucja 3 maja
Konstytucja 3 maja (właściwie Ustawa Rządowa z dnia 3 maja) – uchwalona 3 maja
1791 roku ustawa regulująca ustrój prawny Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Powszechnie przyjmuje się, że Konstytucja 3 maja była pierwszą w Europie i drugą na
świecie (po konstytucji amerykańskiej z 1787 r.) nowoczesną, spisaną konstytucją.
Witaj majowa jutrzenko
Witaj majowa jutrzenko
świeć naszej polskiej krainie
uczcimy ciebie piosenką
która w całej Polsce słynie
Ref. Witaj Maj 3 maj
dla Polaków błogi raj
Nie żąd braci naszych cisnął
Gnuśność w ręku króla spała
a ten trzeci maj zabłysnął
i nasza Polska powstała
Ref. Wiwat maj, piękny maj
wiwat wielki Kołłątaj
Tam w łazienkach jest ruina,
w których Polak pamięc chował
Tam za czasów Konstantyna
szpieg na nasze łazy czatował
Ref. I gdy nadszedł 3 maj
kajdanami brzęczał kraj
W piersiach rozpacz uwięziona
w listopadzie wstrząsła
serce staje Polska z grobu łona
pierzchają sie dumni morderce
www.ksi.kresy.info.pl
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 1
Jan Beuth
Katarzyna Beuth
Znałam go ze starych fotografii i
pamiątek – rodzinnych relikwii, w
trudnych czasach skrycie przechowywanych w domowym archiwum,
oraz wspomnień mojego taty - Zbigniewa i babci – Marii. Choć obecny
tylko duchem, był w naszym domu
kimś bardzo ważnym. Odczuwałam
to od najmłodszych lat, wzrastając
w atmosferze wielkiego miru dla
jego osoby i z biegiem czasu rozumiejąc coraz więcej z historii, której
stał się żywym ogniwem. Historii,
której jako dziecko nie mogłam
pojąć, mając do porównania dwie
skrajnie różniące się wersje tych samych wydarzeń – szkolną i domową, kształtującą odpowiednio mój
kręgosłup ideologiczny, za którą, z
uwagi na niepodległościowe tradycje rodzinne oraz pamięć o Dziadku,
czuli się odpowiedzialni moi rodzice. Rodzice często włączali się do
mojej historycznej edukacji – oczywiście na tyle, na ile umysł dziecka
był w stanie pojąć zawiłości dziejów
i różnice w ich interpretacji. Niezależnie jednak od wszystkiego, musiałam wiedzieć, gdzie jest prawda
a gdzie historia kłamie, co w szkole
mogę mówić, a o czym milczeć i
dlaczego.
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
tęsknoty, lęku i troski o bliskich,
poczucia beznadziei i jednocześnie
wiary, że ta beznadzieja kiedyś się
skończy.
Na podstawie pamiątek - m.in. kartek pocztowych, listów, świadectw
szkolnych, dokumentów, odznaczeń, zdjęć oraz wspomnień mojego
taty, które utkwiły mi w pamięci,
postaram się odtworzyć, na tyle, ile
jest to obecnie możliwe, losy Jana.
Zdaję sobie sprawę, że w mojej opowieści będzie wiele luk, których, teraz nie mogę wypełnić. Mam jednak
nadzieję, że z czasem dotrę do źródeł, które umożliwią mi uzupełnienie tej historii.
Prawdopodobnie, po ukończeniu
gimnazjum (adres zamieszkania:
Warszawa, ul. Chmielna 82 m10),
już jako członek Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) Janek wstąpił
Zachowała się też jeszcze jedna
cenna pamiątka - egzemplarz nr
102 „Pieśni Legionisty” w rysunkach Kajetana Stefanowicza,
podoficera I-go Pułku Ułanów
Legionów Polskich, podpisany
przez samego autora, rotmistrza
1 Pułku Szwoleżerów, jednocześnie artysty malarza - wybitnego
przedstawiciela lwowskiej secesji, najprawdopodobniej –
współtowarzysza
legionowych
kampanii Janka. Zawiera on grafiki z 1916 r., przedstawiające
sceny związane z ułańską dolą ilustracje do znanych pieśni legionowych, opatrzone ich tytułami.
Jan Beuth,
syn Zygmunta i Michaliny z Malinowskich, ur. 13.V.1894 r. w Lublinie, absolwent Gimnazjum W.
Kozłowskiego w Warszawie (1913),
żołnierz I Brygady Legionów Polskich , instruktor POW, uczestnik
głodówki w Szczypiornie, uczestnik
wojny polskobolszewickiej 19181921, ppor. mianowany 17 X 1919,
porucznik kawalerii, zwolniony do
rezerwy w 1924, adiutant 2 dywizjonu 20 pal (Prużana), w latach 30tych aspirant Straży Granicznej w
m.in. w Rybniku, jeniec obozu w
Szepietówce (1939) a następnie w
Kozielsku, zamordowany w kwietniu 1940 r. przez NKWD w lesie
k. Katynia (lista wywozowa z Kozielska nr 032/4 z 14.04.1940), pośmiertnie mianowany na stopień
kapitana Wojska Polskiego oraz komisarza Straży Granicznej w 2007 r.
- historia zna wiele takich życiorysów, dla mnie jednak, ten jest szczególny, bo kpt WP Jan Beuth, to mój
Dziadek.
Tak w skrócie wygląda krótka, tragicznie zakończona historia życia
polskiego żołnierza. To tylko suche
fakty i daty, na które jednak oprócz
wielkiej miłości do ojczyzny i oddania jej sprawie, nakłada się historia
ludzkich uczuć: miłości, wielkiej
do świeżo utworzonej w grudniu
1914 r. 1 Brygady Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego, którego
ideałom pozostał już wierny na zawsze. Służąc w 1 Pułku Ułanów
Legionów Polskich, pod dowództwem rotmistrza Władysława Beliny- Prażmowskiego, uczestniczył
w wojennych kampaniach Brygady.
Marzył o niepodległej, bezpiecznej
Ojczyźnie a wrodzone poczucie odpowiedzialności za Nią wyznaczało kolejne kroki na jego drodze do
wolności.
Z tego okresu w domowym „skarbcu” zachowała się m.in. jego legionowa odznaka - „za wierną służbę”,
orzełek z ułańskiego czako, guzik z
munduru oraz kilka zdjęć.
Po stanie kart można poznać, jak
wiele razy było kiedyś przeglądane, jak wiele razy romantyczne sceny wyciskały czyjeś łzy i
wzruszały. Być może dzieło to
przebyło z Jankiem niejeden bojowy szlak, uczestniczyło w niejednej kampanii, mieszkało w niejednych koszarach, by ostatecznie
zająć jedno z honorowych miejsc
w bibliotece mojego domu.
Wcześniej jednak stało w bibliotece Zbyszka – syna Janka, który
czasem sięgał po nie, rozkładał
na stole i delikatnie przekładając
karty, cicho nucił pierwsze strofy
ułańskich pieśni, zanurzając się w
całkiem inną rzeczywistość.
Strona 2 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Józef Piłsudski dowodził 1 Brygadą do października 1916 r. Wtedy to Legiony przeformowano na
Polski Korpus Posiłkowy (formacja wojskowa utworzona przez
dowództwo austriackie), potem w
1917 r. – w Polską Siłę Zbrojną
(Polnische Wehrmacht).
Gdy jednak większość żołnierzy (w tym żołnierze 1 Brygady i
członkowie kierownictwa POW)
w lipcu 1917 odmówiła złożenia
przysięgi na wierność obcym mocarstwom, zostali oni internowani
m.in. w obozie w Szczypiornie.
Do Szczypiorna trafił też Janek.
Oto wyjątki ze wspomnień jeńców
Szczypiorna:
"...Obóz w Szczypiornie robił przerażające wrażenie. Drewniane,
kryte papą, na wpół w ziemię wkopane baraki. Olbrzymi kompleks
tych baraków rozdzielały druty
kolczaste na niewielkie kompleksy,
tzw. "bloki" liczące po kilka budynków. W całym obozie mieszczącym kilkanaście tysięcy jeńców...
oddzielono dla legionistów osiem
"bloków" stanowiących odrębną
całość..."... „Budziły nas ze snu
szczury. Mokro, brudno, ciemno,
zimno...".
Kiedy władze obozowe wydały
rozkaz naszycia internowanym legionistom numerów obozowych,
jakie nosili jeńcy wojenni w tym
obozie, internowani odmówili wykonania tego rozkazu. Warunki w
obozie stale pogarszały się, wydano zakaz opuszczania bloków
obozowych bez naszytego numeru
- legioniści w proteście rozpoczęli
ciężką głodówkę.
Trwała ona od 14 do 17 listopada
1917 roku a pobyt legionistów w
obozie zakończył się w grudniu
tego roku. Szczypiorno z czasem
stało się symbolem legendy Legionów, symbolem determinacji polskiego żołnierza w obronie jego
godności i honoru.
W moim domowym archiwum,
„na pamiątkę głodówki w Szczypiornie”, zachowała się cynkowa
odznaka Janka - mały szary, niepozorny, pokryty patyną znaczek
– jak wiele innych, a jednak niezwykły.
To namacalny dowód całkowitego
oddania wielkiej sprawie, poświęcenia siebie i uznania wolnej Ojczyzny za dobro największe. Dla
mnie, dodatkowo - świadomość
tego, że mój Dziadek – Jan Beuth,
był naprawdę kimś wyjątkowym.
W pociągu, który wiózł legionistów
do obozu w Szczypiornie, powstała
pierwsza wersja pieśni Pierwszej
Brygady Legionów Polskich, dowodzonych przez Józefa Piłsudskiego
– „My, Pierwsza Brygada….”
W pamięci utkwiły mi chwile z
dzieciństwa, kiedy tata zasiadał wygodnie w fotelu i prosił, bym zagrała na pianinie „Pierwszą Brygadę.”
Miałam wtedy nie więcej niż 10 lat.
Teraz, kiedy mam ich znacznie więcej, wydaje mi się, że ten instrument
został kupiony specjalnie dla tych
chwil….Grania pieśni, w bardzo
prostym układzie, nauczyła mnie
Przyjaciółka domu rodziców, którą
powojenne losy rzuciły z Krasnegostawu do Wrocławia. Aż dziwne,
że wtedy nikt nieproszony nigdy do
drzwi nie zapukał…
Pamiętam z dzieciństwa, z jakim
przejęciem patrzyłam na te bezcenne rodzinne pamiątki, gdy przy
okazji świąt tata wyjmował je ze
skarbca i wtedy można było wziąć
je do ręki.
Każde ich dotknięcie powodowało
u mnie dreszcz emocji. Czułam ich
magię i to, że zamknięta jest w nich
wielka historia i wielka tajemnica.
17.X.1919 r. Janek mianowany
został podporucznikiem kawalerii a „...celem nagrodzenia czynów
męstwa i odwagi, wykazanych w
boju...” w okresie wojny 1918-1920
oraz walki w Legionach Polskich
- odznaczony został Krzyżem Walecznych.
Później, po roku 1928 za udział w
wojnie polskobolszewickiej otrzymał pamiątkowy medal, od którego
baretka przetrwała do dziś, przechowywana wraz z innymi cennymi
drobiazgami - strzeleckimi odznakami, oficerską gwiazdką, baretkami i innymi skarbami, w żołnierskiej ładownicy.
Lata 1920-21, to służba Janka w
formacji Strzelcy Graniczni, pod
dowództwem płk Bronisława Zaniewskiego, całkowicie podporządkowanej organizacyjnie Ministerstwu Spraw Wojskowych, i walka,
prawdopodobnie w pułku konnym,
na frontach wojny polsko-bolszewickiej.
W tym czasie Janek poznał Marię
Simbierowiczównę i zakochał się
w niej po ułańsku. Miłość do Marii
napełniła go nowymi siłami. Miał
dla kogo żyć, poświęcać się i miał
za kim tęsknić – to było dopełnienie żołnierskiego losu, bo żołnierski
www.ksi.kresy.info.pl
los to „wojna i miłość”, to przecież
wieczne trwanie w niepewności
i czekanie na ukochaną osobę, to
wieczna tęsknota. Tak też było w
ich przypadku.
9.12.1921 r. Janek napisał do Marii mieszkającej w Krasnymstawie
kartkę pocztową, przedstawiającą
ułanów Beliny. (Wybierał zawsze
kartki o tematyce niepodległościowej, gdyż takie kolekcjonował. Do
dziś przetrwał jego zbiór kilkudziesięciu pocztówek).
Wysłał ją z Warszawy, gdzie oczekiwał na pociąg, „aby dostać się ostatecznie do miejsca przeznaczenia”,
do Zegrza.
Jakie było to „przeznaczenie” – niestety nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że pobyt Janka w Zegrzu
związany był z dalszą służbą w
formacji granicznej a być może docelowym miejscem w Zegrzu była
szkoła wojskowa. To informacja do
potwierdzenia lub jedna z wielu zagadek do rozwiązania.
Maria i Jan pobrali się w 1922 r. 31.
maja 1924 r. na świat przyszedł ich
jedyny syn – Zbyszek.
W tym też roku Janek przeszedł do
rezerwy, ale już w roku 1925 życie
napisało dla niego kolejny rozdział,
w którym przypadła mu rola adiutanta 2 dyonu 20 pal, tj. drugiego
dywizjonu 20 Pułku Artylerii Lekkiej, mającego swój garnizon w
Prużanie.
Znowu służba z dala od najbliższych, znowu tęsknota za nimi i
dzień za dniem mijający w oczekiwaniu na listy. Z tego okresu w
rodzinnym archiwum zachowała
się tylko jedna kartka pocztowa z
Prużany, napisana 22.06.1925 r.
przez Janka do Marii, przebywającej wówczas w Krasnymstawie. Ich
syn – Zbyszek miał wtedy niewiele
ponad rok. Żołnierski los i służba
Ojczyźnie podporządkowały sobie
całe ich życie, nie bacząc na to, że
wszyscy z tego powodu cierpią.
Maria i Zbyszek
Jan z Marią i Zbyszkiem
W kwietniu 1930r. utworzony został
Inspektorat Graniczny w Samborze.
No cóż, służba nie drużba - Janek
z pokorą przyjmował kolejną decyzję losu, będąc szczęśliwym, że
tym razem jego najbliżsi – Maria
i Zbyszek, pozostaną przy nim. To
właśnie w Samborze Zbyszek rozpoczął swoją szkolną edukację, tu
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
27.06.1931 r. otrzymał świadectwo
ukończenia pierwszej klasy Publicznej Szkoły Powszechnej im. Króla
Władysława Jagiełły.
Prawdopodobnie wcześniej przebywał na placówce w Rybniku (służba w charakterze aspiranta), potem
Krasnystaw (?), Lubliniec, Piotrków
Trybunalski (1934-1937) - prawdziwa tułaczka.
Niestety nie znam szczegółów z
tego okresu ich życia. Nie zachowały się w mojej pamięci rodzinne
wspomnienia o Dziadku z tamtych
lat. To spora i nie ostatnia luka w
dziejowym scenariuszu. Natomiast
wspomniane miejsca ich pobytu odtworzyłam na podstawie świadectw
szkolnych Zbyszka, wydawanych,
na zaliczenie kolejnej klasy, przez
szkoły w różnych miejscowościach,
w których Janek prawdopodobnie
odbywał służbę.
Maria oraz moi rodzice – jedyne skarbnice wiedzy o jego osobie, odeszli niespodziewanie i
zbyt wcześnie, zabierając ze sobą
wszystko, czym nie zdążyli się ze
mną podzielić. Nie doczekali czasów, w których otwarcie i dumnie
opowiada się o bohaterach, których
tragiczne losy historia chciała wymazać ze swych kart, a ja nie znam
nikogo więcej, kto mógłby uzupełnić brakujące ogniwa rodzinnej sagi.
Pozostał mi jednak „Geniusz Niepodległości”, (Wydanie trzecie Lwów 1932 z własnoręcznym podpisem Janka)
- książka poświęcona Józefowi
Piłsudskiemu – „niezłomnemu
bojownikowi wolności, Wodzowi
Legionów Polskich, zwycięskiemu obrońcy Europy przed nawałą
wschodnią, wskrzesicielowi i budowniczemu Państwa Polskiego,
obrońcy honoru Polski i Narodu, Mistrzowi Pracy Twórczej”,
książka o człowieku, który stał
się w życiu Janka jego ideowym
przewodnikiem w walce z bolszewickim zniewoleniem Ojczyzny i
którego idee zaszczepił również
swojemu synowi – Zbyszkowi.
Należy wspomnieć, że zorganizowana na wzór wojskowy Straż
Graniczna, powstała na mocy
rozporządzenia Prezydenta RP
Ignacego Mościckiego z dnia
22.03.1928 r., w celu ochrony północno – zachodniej, zachodniej i
południowej granicy Polski a od
15 lipca 1939 – również granicy polsko-łotewskiej. Podlegając
jednocześnie Ministrowi Skarbu,
Ministrowi Spraw Wewnętrznych
i Ministrowi Spraw Wojskowych,
Straż łączyła w sobie
trzy obszary działalności.
Inspektoraty Graniczne organizowały działalność podległych
sobie jednostek na 120-160- kilometrowym odcinku granicy.
W roku 1936, z uwagi na wzrost
zagrożenia ze strony zachodniego
sąsiada, wprowadzono zaostrzone
przepisy w pasie nadgranicznym.
W 1938 roku nowa ustawa o Straży Granicznej podporządkowała
Straż Graniczną, w zakresie obrony państwa, władzom wojskowym
(Generalnemu Inspektoratowi Sił
Zbrojnych), jednocześnie przyrównując przepisy dyscyplinarne
oraz stopnie strażników do obowiązujących w Wojsku Polskim.
Z chwilą ogłoszenia powszechnej mobilizacji, w dn. 30.08.1939
Straż Graniczna działała jako
część Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej.
We wrześniu 1939 r. Mary wraz z
15 letnim Zbychem przebywała w
Krasnymstawie, na probostwie kościoła pw. św. Franciszka Ksawerego, gdzie wuj Jana – ks. Prałat
Bronisław Malinowski (nazywany
przez Członków rodziny Dziadziem Prałatem) sprawował od
1920 r. funkcję proboszcza. To on
podczas nieobecności Janka roztaczał swe opiekuńcze skrzydła nad
Marią i jej dorastającym synem.
To właśnie tu byli, gdy Sowieci
napadli na Polskę. 27 września
wojska agresora wkroczyły do
Krasnegostawu. Przerażeni, w
obawie przed utratą życia (znam to
ze wspomnień mojego taty), ukryli na terenie posesji probostwa
dokumenty i odznaki świadczące
o przynależności Marii do POW
(pozostały mi w pamięci wspomnienia Marii o jej podróżach, z
bukietami kwiatów, na imieniny J.
Piłsudskiego) oraz bezcenną pamiątkę Jana – szablę zdobyczną
w wojnie polsko-bolszewickiej,
opatrzoną dedykacją M.N. Tuchaczewskiego, (dowódca wojsk
sowieckich, który w 1920 prowadził uderzenie na Warszawę)- „za
odwagę w boju nad Polakami”.
Treść tej dedykacji mocno wryła
mi się w pamięć, ponieważ tata
wielokrotnie wracał do tej historii, tak jakby chciał w ten sposób
podsycić pamięć o Dziadku i jego
znaczenie w naszym domu.
W pewnym czasie powstał nawet
zamysł zorganizowania wyprawy
do Krasnegostawu, której celem
byłoby odszukanie zakopanych
skarbów. Wcześniej tata nigdy nie
myślał nawet o krótkim powrocie
do tego miejsca, z którym łączyło
się dla niego, jako młodego chłopca, zbyt wiele ciężkich przeżyć.
Dopiero myśl o tych poszukiwaniach rozpaliła w nim na nowo
emocje. Rozpoczęliśmy przygotowania, ale ciężka choroba mojego
taty, a wkrótce jego odejście na zawsze, zniweczyło te plany. Sprawa
jednak wciąż pozostaje aktualna.
/ Sambor, prawdopodobnie 1931r. (w tle widoczny most nad Dniestrem)
od lewej stoją: Zbyszek, Maria, Jan (pozostałe osoby nieznane)
„Kochana Mary….Jestem zdrów,
znajduję się w Szepietówce, wegetuję. Czy zajechaliście szczęśliwie i
zdrowi. Żyję nerwami(?).tak chciałbym już być z Wami. Jak żyjesz z Cesią i czy Zbyszek jest z Tobą? Jeżeli
możesz zawiadom matkę o mnie.
Martwi mnie nieszczególnie Wasz
los. Jeżeli tak dłużej potrwa, to z
czego będziecie żyć. Całuję Cię
Najdroższa Mary niezliczoną ilość
razy jak i Zbycha oraz Cesię, Bożenkę i Olka, jeżeli jest w Krasnym.
Ucałowania Kochający Was zawsze
Janek”.
To fragment króciutkiego listu,
który napisał do Mary 22.X.1939 r.
Więcej listów z Szepietówki nie
było. Następny - napisał już z Kozielska.
„Mary, Zbychu, Drodzy Moi,
Znajduje się w ZSRR w miejscowości Kozielsk k. Smoleńskiej Obłasti, skrzynka pocztowa N 12…
(…..) Ja jestem zdrów dzięki Bogu
i czuję się dobrze, życie mam dobre (…….)Jestem myślami ciągle z
Wami i całą Rodziną i pragnę by
jak najprędzej powrócić do Was
i pracować dla Was (…..) Proszę
Mary, Zbycha i Wszystkich o napisanie choć paru słów do mnie
- gdyż to stanowi dla mnie całą
pociechę. Czy wszyscy jesteście
zdrowi. Podaję jeszcze dokładny
adres: Kozielsk (……).Całuję cię
Mary i Zbyszka najserdeczniej
(……..) Wasz Janek”
Ten list nie dotarł w porę do adresatów. Nie nadszedł żaden następny. Janek też nie wracał.
Maria każdego dnia wyglądała
wieści od męża, tęskniła i marzyła o tym, by odezwał się choć
jednym słowem, by dał jej jakikolwiek znak – że jest, że o niej
i o Zbychu myśli, by dał nadzieję
na to, że wróci. Chciała wygrać
z losem. Rozpoczęła poszukiwania. Wysyłała kartki pocztowe do
wszystkich obozów jenieckich,
do których adresy gdzieś zdobyła
(m.in. ZSRR, gub. Czernichowska
- obozy jeńców wojennych Radoman i Starodubie, Kaukaz-Dagestenskaja Obłast - obóz jeńców
wojennych Temir Chan Szura) licząc na to, że pewnego dnia któraś
z nich odnajdzie Janka.
Pisała o tym, że tęskni, że wszystkie jej myśli biegną do niego, że
w rodzinie wszyscy zdrowi i że
Zbychu chodzi do szkoły. Modliła
się, by Bóg dał mu siły do życia
i by zdrowy powrócił do nich jak
najszybciej.
Niestety kartki obiegały pół świata i wracały do nadawcy z pieczątką RETOUR INCONNU (odbiorca nieznany). Słała więc następne.
I tak w kółko. Poszukiwała męża
przez niemiecki Czerwony Krzyż
Po wrześniowej klęsce WP Jan dostał się do niewoli do sowieckiego
przejściowego obozu dla polskich
jeńców wojennych, w Szepietówce na Wołyniu. Na duchu podtrzymywała go tylko nadzieja na
powrót do najbliższych - do Mary
i Zbycha, za którymi niezmiernie
tęsknił i o których los martwił się
bardziej, niż o samego siebie. Nie
przeczuwał, że
Szepietówka, to początek tragicznego zakończenia żołnierskiego
losu. Żył nadzieją – a nadzieja
przecież umiera ostatnia.
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 3
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Czułam się niesamowicie, jakbym odkryła jakąś wielką tajemnicę, jakbym dotknęła czegoś naprawdę bezcennego, świętego. I
tak też było. To wielka tajemnica
Marii – mojej babci, a tym samym
odrobina Janka, którą miała tylko
i wyłącznie dla siebie i do której
każdego wieczoru gorąco się modliła.
/ Głos Lubelski nr 139, 18 czerwca 1943
(1940, 1941). Na próżno.
Nadszedł rok 1943 – Goniec
Krakowski (rok V, nr 107) wydanie - niedziela 9/poniedziałek 10
maja 1943, opublikował „nową
listę ofiar zbrodni bolszewickiej
w Katyniu”, potem 12 maja i 18
śmierci, fałszując historię na dziesiątki lat.
A jednak, tak naprawdę Maria
nigdy nie pogodziła się z losem i
chyba do końca nie uwierzyła w
to, co się wydarzyło. Nigdy też nie
wspominała. Ona wciąż czekała.
Decyzją Ministra Obrony Narodowej z dn. 5 października 2007
por. Jan Beuth mianowany został
pośmiertnie na stopień Kapitana
Wojska Polskiego.
Jednocześnie mianowany został
na stopień komisarza Straży Granicznej.
-------------------------------------W miarę swoich możliwości starałam się, na podstawie rodzinnych pamiątek – dokumentów,
listów, zdjęć itp. powiązać fakty z
życia Jana i odtworzyć jego losy.
Zdaję sobie jednak sprawę, że
mogłam popełnić błędy.
Bardzo proszę osoby, które w
swoich rodzinnych archiwach i
wspomnieniach bliskich natrafią na jakikolwiek ślad związany
z moim Dziadkiem – por. Janem
Beuth, o uzupełnienie mojej wiedzy o nowe treści. Przede mną
długa droga, ale mam nadzieję,
że, krok po kroku, uda mi się
ustalić i uszczegółowić życiorys
Janka.
Będę wdzięczna za wszelką pomoc.
czerwca Głos
Lubelski zrobił to samo. Pod
numerem 783 figurował por.
Jan Beuth. Ten fakt nie pozostawiał złudzeń. Rzeczywistość nie
chciała być inna - to był Janek..
W listopadzie 1946r. Polski Czerwony Krzyż oficjalne potwierdził
tragiczną wiadomość, natomiast w
dn. 23 grudnia 1948 r. Sąd Grodzki w Krasnymstawie, w osobie
sędziego F.Chadały, uznał, że Jan
Beuth zmarł dnia 9 maja 1946
roku w Lublinie - w obliczu prawa pozbawiono Janka i jego najbliższych prawa do prawdy o jego
Zrozumiałam to, gdy odeszła na
zawsze, gdy przypadkiem, porządkując skarby w szufladce jej
komody, natrafiłam na modlitewnik, który kiedyś codziennie wieczorem otwierała, klęcząc przed
ogromnym obrazem Madonny
Sykstyńskiej. Nigdy wcześniej,
ani ja, ani nikt inny do niego nie
zaglądał.
Kiedy wzięłam w ręce tę małą
czarną książeczkę, spomiędzy
kartek wypadły dwa pożółkłe, kilkakrotnie złożone w kostkę listy
od Janka – ten z Szepietówki i ten
z Kozielska.
Ktokolwiek widział,
ktokolwiek wie...?
Andrzej Łukawski
Jakie oddziały zbrojne zostały
uwiecznione na poniższych miniaturkach..?
Zwracamy się z prośbą o rozpoznanie formacji zbrojnej uwiecznionej
na fotografiach. Są to zaledwie miniaturki ale jeżeli ktoś je rozpozna,
to prześlemy większy format tych
zdjęć albo zapraszam do odwiedzenia: http://www.apokryfruski.
org/?page_id=5224
Fotografie te znajduj się w Otwartych Ukraińskich Zasobach Naukowych a opisane są jako: Armia
Krajowa wobec Ukraińców w Sahryniu, 10 marca 1944 r. i dalej jako:
Galeria przedstawia oddziały Armii
Krajowej w kontekście mordu sahryńskiego.
foto 4: akowcy z 1 plutonu 2 kompanii ODB АК okręgu tomaszowskiego, prawdopodobnie uczestnicy akcji
na Sahryń (за: I. Caban. ZWZ–AK w
Obwodzie Tomaszów Lubelski. – Lublin, 1999. – Поміж стор. 192–193);
Oglądając galerię ciśnie się na usta
szereg pytań, np: dlaczego zdjęcia
"przyklejone" do jednego zdarzenia
przedstawiają dwa różnie umundurowane oddziały..., dlaczego akowcy mają na głowach Sowieckie
błyszczące nowością hełmy..., dlaczego noszą na rękawach opaski...
itd.
foto 5: żołnierze jednego z oddziałów AK tuż po zakończeniu mordu w
Sahryniu, białą plama w tle to płonące zabudowania wsi (wg: I. Caban,
Na dwa fronty. Obwód AK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami
i ukraińskimi nacjonalistami, Lublin
1999, pomiędzy ss. 129–130);
foto 1: niezidentyfikowany oddział
AK okręgu tomaszowskiego, prawdopodobnie uczestniczący w akcji
na Sahryń (wg: I. Caban, Z. Mańkowski, ZWZ i AK w Okręgu Lubelskim 1939–1944, Lublin 1971,
pomiędzy ss. 112-113);
foto 6: pożar Sahrynia rankiem 10
marca 1944 r., na tle jednego z zabudowań rozmawiający żołnierze AK
po akcji (wg: I. Caban, Z. Mańkowski. ZWZ i AK w Okręgu Lubelskim
1939–1944. Część pierwsza, Lublin
1971, pomiędzy ss. 112–113);
foto 2: dowództwo 2 i 3 plutonu 2
kompanii Oddziałów Dywersji Bojowej АК okręgu tomaszowskiego,
kwiecień 1944 r. (wg: I. Caban,
ZWZ–AK w Obwodzie Tomaszów
Lubelski, Lublin 1999, pomiędzy
ss. 192–193);
foto 7: uśmiechnięty żołnierz Armii
Krajowej nad trupem ukraińskiego
wieśniaka zamordowanego przed
chwilą na polach koło Sahrynia
(wg: I. Caban, Na dwa fronty. Obwód AK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami i ukraińskimi nacjonalistami, Lublin 1999, pomiędzy
ss. 129–130).
foto 3: grupa żołnierzy 3 plutonu
2 kompanii ODB АК okręgu tomaszowskiego,
prawdopodobnie
uczestnicząca w akcji na Sahryń
(wg: I. Caban, Oddziały partyzanckie i samoobrony Obwodu AK Tomaszów Lubelski, Warszawa 2000,
s. 195);
Mam wrażenie, że "trup ukraińskiego wieśniaka" ubrany jest w bryczesy a na nogach ma owijacze.
Katarzyna Beuth – Pawełczyk,
wnuczka Jana
e-mail: [email protected]
Wrocław, 14 marca 2012
Źródła:
1.Księga cmentarna , Katyń, wydana przez Radę Ochrony Walk i
Męczeństwa, Warszawa 2000.
(CAW, AP 12419, 12486, 12585,
KN 21 VI 1932; MiD WIH, L.W.
032/4 z 14 IV 1940; AM 2871)
2. *Judyta Anna Dymkowska –
„Obóz w Szczypiornie”
3. Materiały własne – pamiątki
rodzinne.
Strona 4 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Informacje o fotografiach prosimy
przysyłać na:
[email protected]
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Ślady naszej pamięci
Jerzy Rudnicki
W dzisiejszej Polsce szeroko znane
są sylwetki takich ludzi jak Oskar
Schindler, Władysław Bartoszewski, czy w ostatnim czasie dzięki
filmowi Agnieszki Holland i wyrazistej kreacji Roberta Więckiewicza- lwowski batiar, Leopold Socha
Wszyscy ci ludzie w czasie Shoah
(Holocaustu) zasłynęli nie tylko postawą godną tytułu Sprawiedliwego
wśród Narodów Świata, ale przede
wszystkim postawą, którą pięknie
zdefiniował w swoim wierszu Antoni
Słomiński
„Ten jest z ojczyzny mojej”
Ten, co o własnym kraju zapomina
Na wieść, jak krwią opływa naród czeski,
Bratem się czuje Jugosłowianina,
Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski,
Z matką żydowską nad podbite syny
Schyla się, ręce załamując żalem,
Gdy Moskal pada - czuje się Moskalem,
Z Ukraińcami płacze Ukrainy,
Ten, który wszystkim serce swe otwiera,
Francuzem jest, gdy Francja cierpi,
Grekiem-Gdy naród grecki z głodu umiera,
Ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem.
Łączy ich też jedno miejsce. Wzgórze Pamięci w Jerozolimie.
Ponad 4000 kilometrów od Polski.
Po wylądowaniu na lotnisku Ben
Guriona w Tell Avivie niewiele zaskakuje odwiedzających Izrael po raz
pierwszy, szczególnie tych, którzy
już niejeden kraj przemierzyli. Ulice
jak w każdej metropolii zatłoczone
są przez większość dnia, a kierowcy,
jako podstawowego elementu wyposażenia swojego auta używają klaksonu.
Jednak już kilkadziesiąt kilometrów
dalej możemy już poczuć i dotknąć
tego, o czym słyszymy w mediach.
Strach, nienawiść i wojnę. Jednak to
nie o tym będzie ten artykuł.
Z popiołów Holocaustu
Wyjeżdżając z Jerozolimy w kierunku Ein Kerim (miejsca narodzin Jana
Chrzciciela), na wysokości Góry
Hertzla docieramy do Yad Vashem,
miejsca już otoczonego legendą. A
istnieje niedługo, bo dopiero od 1953
roku.
Yad Vashem to Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu.
Zajmuje 18 hektarów i składa się z
olbrzymiego Archiwum, Sali Imion,
Międzynarodowej Szkoły Studiów
Holokaustu, Muzeum Historii Holocaustu, Muzeum Sztuki. Są tam też
pomniki wraz z Salą Pamięci, Pomnikiem Janusza Korczaka i jego dzieci,
Doliną Gmin, Pomnikiem Wysiedlonych i Aleją i Ogrodem Sprawiedli-
www.ksi.kresy.info.pl
wych Wśród Narodów Świata.
Przekraczając bramę wejściową
otrzymujemy informacje; nie wolno
wykonywać zdjęć a wszystkie torby
należy zostawić przy wejściu. Dlaczego…..?Myślę że odpowiedź czytelnik wyciągnie sam po przeczytaniu
artykułu.
Yad znaczy ręka lub pomnik, monument. Vashem to imię. W połączeniu
znaczeniowym chodzi o upamiętnienie imion. Po pierwsze, imion 6
mln Żydów wymordowanych podczas Holokaustu, którzy w ogromnej
większości nie mają swoich grobów.
Zgodnie z religią żydowską, każdy
zmarły musi być upamiętniony, a jego
imię podane. Gromadzenie i utrwalanie imion jest wypełnianiem nakazu
religijnego. Po drugie, podążając za
utrwaloną w judaizmie prawdą, iż
\"kto ratuje jedno życie, ocala cały
świat\", Żydzi muszą tak samo utrwalać imiona Sprawiedliwych, którzy
ratowali Żydów. Tym sankcjom religijnym państwo izraelskie nadało
kształt prawno-administracyjny. Dotąd utrwalono ok. 3,2 mln imion ofiar
i ponad 18 tys. ratujących.
Samotny, ale nie jedyny
Człowiekiem, który samotnie usiłował powstrzymać Holokaust, docierając do najważniejszych postaci
koalicji antyniemieckiej w Wielkiej
Brytanii i USA, był Jan Karski. Kiedy
w lipcu 1943 r. raportował w Białym
Domu prezydentowi Franklinowi Delano Rooseveltowi tragedię żydowską, Prezydent przerwał mu jego relację i … zapytał polskiego emisariusza
o sytuację koni w Generalnej Guberni. Żydzi nie byli wiodącym tematem rozmowy, mimo że przekazywał
udokumentowaną wiedzę naocznego
świadka o zagładzie narodu. Mimo że
apelował do przywódców w imieniu
ginących Żydów, aby kwestię ich ratowania przed totalną eksterminacją
uczynić jednym z celów strategii wojennej. Misja Karskiego zakończyła
się niepowodzeniem. Mocarstwa nie
ujęły się za Żydami.
Dlatego ma swoje drzewo w Alei
Sprawiedliwych w Yad Vashem, miał
honorowe obywatelstwo Izraela, za
życia był czczony przez Żydów na
całym świecie, a w 50. rocznicę powstania państwa otrzymał nominację
do pokojowej Nagrody Nobla. Nie
jest zresztą jedynym wyróżnionym w
Ogrodzie Sprawiedliwych.
Poznajmy też innych - Sprawiedliwi z Zasłucza
Bracia Florian i Franciszek Węgłowscy mieszkali z rodzinami w
oddzielnych budynkach na terenie
jednego gospodarstwa we wsi Stara Huta na Wołyniu. Część domu
Floriana wynajmował Jankiel Weksler, który pochodził z pobliskiego
Ludwipolu (obecnie Sosnowe), ale
pracował w Starej Hucie. Rodziny
żyły w przyjaźni.
Niemcy zajęli Wołyń w 1941 roku.
Jesienią utworzyli w Ludwipolu
getto, do którego przesiedlono Wekslerów: Józefa i Rachelę z niemowlęciem (według niektórych
relacji Rachela miała dwoje dzieci)
oraz Jankiela, brata Józefa, z żoną
Chaną i córka Mirą. Pomagał im
syn Floriana, Stanisław, który przemycał do getta żywność i odzież.
W okresie akcji likwidacyjnych w
sierpniu 1942 roku Stanisław zorganizował im ucieczkę na „aryjską
stronę”. Jankiel Weksler, jako jedyny nie przedostał się za mury. Zginął od kuli.
Dwie żydowskie rodziny ukryły
się u Węgłowskich: w zabudowaniach gospodarczych i kryjówkach
w polu, czasem w domu. Wkrótce
do uciekinierów dołączyła dwójka
dzieci – Izajasz i Cywia – siostrzeńcy Józefa. Według relacji Stanisława Węgłowskiego tej samej nocy
przyszło także około 10 rodzin, które Stanisław wywiózł bezpiecznie
do lasu i zaopatrywał w żywność.
Węgłowscy przeżyli przynajmniej
dwie rewizje. Helena Szachniewicz
w wywiadzie dla Muzeum Historii
Żydów Polskich wspomina obławę
z kwietnia 1943 roku: „U nas nocowała Żydówka, ta Chana, z Mirą, z
córką swoją. I ojciec (…) wrócił do
domu i mówi, że Niemcy okrążyli
wieś, kto może niech ucieka. To brat
i siostra starsza w nogi. I ta Żydówka z tą córką też zaczęły uciekać.
Wyszły w tę stronę skąd Niemcy
idą i Niemcy krzyczeli »Halt!«.Ona
udała, że nie słyszy, zawróciła trochę, a przy drugiej stronie były jeszcze dwa mieszkania prawosławne
pod samym lasem. I ona udała, że
idzie do tych mieszkań. […] Udało
jej się uciec. Gdyby byli ją złapali,
to by wtedy cała wieś poszła […] by
powybijali. Także myśmy uciekli po
prostu spod kuli”.
Wówczas Węgłowscy musieli wyprowadzić Wekslerów. Zbudowali
dla nich szałas we wsi Lewacze, w
lesie należącym do zaprzyjaźnionej
rodziny Rudnickich i kontynuowali dostarczanie jedzenia. Wojny nie
przeżyła córeczka Racheli, zmarła
w wyniku choroby w 1943 roku.
Chana i Mira wyjechały do Brazylii, Rachela z rodziną do Kanady.
Węgłowscy zostali repatriowani w
okolice Iławy. Rodziny pozostały w
kontakcie . Rodzina Węgłowskich
wydaje się, że jest najbardziej wysuniętą na wschód polską rodziną II
Rzeczpospolitej odznaczoną medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów
Świata.
Jednak wydaje się ze największa
grupa była przechowywana w okolicach Lewacz od strony Pypła.
Materiały przechowywane w Instytucie Yad Vashem potwierdzają fakt
przechowywania przez Mikołaja
Kurjatę z Pypła liczbę 30 -40 osób
narodowości żydowskiej, pochodzących głównie z getta w Sarnach
i Ludwipolu. W relacji zebranej dla
Komitetu Żydowskiego w Wałbrzychu , a przechowywanej w zbiorach
Yad Vashem, potwierdzają to także
uratowani przez mieszkańców Pypła Żydzi.
Mapa Pypła za: http://wolyn.ovh.
org/opisy/pyplo-03.html
Jednak już na początku 1943 r. kolonia została spalona przez Niemców w ramach pacyfikacji za pomoc partyzantom radzieckim oraz
za pomoc i przechowywanie Żydów, ukrywających się w okolicznych lasach. Uprzedzona ludność
zdołała ukryć się przed pacyfikacją w lesie, gdzie potem w pobliżu
urządzono ziemianki i przetrwało
w bardzo ciężkich warunkach do
1945 r., kiedy to nastąpiła ewakuacja na Dolny Śląsk.
W Yad Vashem najwięcej drzewek honoruje Polaków . Oczywiście jest to powód do dumy, choć
liczby są szokujące . Na blisko 3,5
miliona przedwojennych Żydów
przeżyło II wojnę jedynie 250 tysięcy..
Dom z Drohobycza
Dolina Gmin jest pomysłem zaczerpniętym z Treblinki. Chodziło
o wizualne wyeksponowanie tragedii żydowskich gmin poprzez
ich przypomnienie w postaci bloków kamiennych piętrzących się
w wąwozie na terenie Yad Vashem.
Upamiętnia ponad 5 tys. wspól-
not żydowskich, po których nie
pozostał ślad w wyniku Holokaustu. W środku doliny stanął Dom
Gmin ufundowany przez byłego
dyrektora Instytutu. Jest dedykowany pamięci pomordowanych
Kresowy Serwis Informacyjny -
członków rodziny jego żony, Wilfów z Drohobycza i Zborowskich
z Żarek.
Co jest najważniejsze?
- Najlepszym strażnikiem Izraela
jest pamięć chroniąca Żydów lepiej niż eskadry lotnicze gotowe
do startu z najgroźniejszą bronią
na pokładzie mówi szef Yad Vashem w wywiadzie udzielonym
dla Przeglądu .
Wydaje się być to przesłaniem
dla wszystkich pokoleń ludzkich.
Chcąc mieć pokolenia, które będą
znały naszą przeszłość niezbędne
jest jej przekazanie. W każdy dostępny w danym czasie sposób. Bo
przecież ,„kto nie zna historii jest
skazany na jej ponowne przeżycie”.
Muzeum Yad Vashem to olbrzymie przedsięwzięcie historyczne.
Jednak z powodu jego znaczenia
dla całego narodu praca jest kontynuowana również w XXI wieku.
Dla wielu przebywających tam
jest lekcją, lekcją trudną ,ale ważną. Nam potomkom mieszkańców
Kresów Wschodnich również, ze
względu na pamięć. Pamięć o tych
którzy tam pozostali i tych dzięki
którym żyjemy we wszystkich zakątkach świata.
1) *2) http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/jestesmy-na-siebie-skazani
3) http://www.sprawiedliwi.org.
pl/pl/family/186/
4) http://wolyn.ovh.org/opisy/pyplo-03.html
5)
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/
artykuly/1520826,1,rozmowaz-zygmuntem-rolatemprzewodniczacym-komitetubudowy-muzeum-historii-zydowpolskich.read#ixzz1lWg9LxZy
6) http://www.przeglad-tygodnik.
pl/pl/artykul/jestesmy-na-siebie-skazani
1 maja 2012 - strona 5
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Wiedzieliśmy zbrodnię w Podkamieniu
Wojciech Orłowski
Trudno ustalić ile osób zginęło w
okolicach Podkamienia w czasach
pacyfikacji dokonywanej przez
ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej. Pamiętam, że kiedyś na
Kresy z całego powiatu jeździliśmy
tylko we dwóch z moim bratem,.
Teraz zainteresowanych tematem
jest znacznie więcej ludzi. I przede
wszystkim samorządowców. Kiedyś, kiedy zwrócono się do mnie z
prośbą o pomoc przy współtworzeniu Stowarzyszenia Huta Pieniacka
i Stowarzyszenia Kresowego „Pod-
/ Ołtarz
kamień” nikt nie wiedział jak potoczą się losy ruchu kresowego. Teraz
w Hucie Pieniackiej i Podkamieniu
stoją pomniki upamiętniające pomordowanych Polaków. Historia
Wołowa to przede wszystkim walka AK w ramach „Akcji Burza” na
Kresach i zmagania z nacjonalistami ukraińskimi. Zanim nasi mieszkańcy trafili do Wołowa przeżyli
masakry w Hucie Pieniackiej i Podkamieniu, na Podolu i Wołyniu.
Są różne szacunki, które przedstawiają liczbę ofiar masakry w Podkamieniu. Tym bardziej, że pacyfikacja
dotyczyła jednocześnie dwóch miejscowości w Podkamieniu i Palikro-
wach. W obydwu miejscowościach
zabito ponad 360 osób (Palikrowy)
do blisko 600 (Podkamień). Według
relacji Ireny i Józefa Wróblewskich
z Piotroniowic w czasie masakry w
Podkamieniu zginęło, co najmniej
około 370 osób. Pan Józef wspomina, że jako 13-letni chłopak ukrywał
się ze swoja rodziną w klasztorze w
Podkamieniu. –To wszystko rozpoczęło się 11 marca i widziałem to
na własne oczy- opowiada pan Józef. Od dawna jednak wiedziano, że
UPA szykuje napad na klasztor. Widziałem jak „banderowcy” maszerują z Czernicy i jechali na koniach
i podwodach w kierunku klasztoru.
Faktycznie, tego samego dnia pod
murami klasztoru pojawił się oddział podający się za partyzantkę
radziecką i poprosił o umożliwienie obserwacji terenu z klasztornej
wieży. To byli „bandery” i wtedy
obrońcy tym bardziej postanowili
nie opuszczać klasztoru i w miarę
możliwości umocnili jego bramy i
okna. W tym czasie wewnątrz murów obiektu przebywało na stałe,
co najmniej 300 polskich cywilów.
Pod osłoną nocy część ludności
wymknęła się z klasztoru. Moja rodzina też uciekła wtedy klasztoru.
Tylko, ze zaraz na początku oblężenia, kiedy wartownicy, z UPA nie
widzieli okienka piwnicznego. Z
mojej rodziny uciekło wtedy trochę
osób i 8 osób z tej uciekającej grupy
zabili „banderowcy”. Wuja zastrzelili jak leżał w łóżku. Zamordowali
wtedy mieszkańców Podkamienia z
rodziny Ochyjów i Mizerów. Jedno
4 miesięczne niemowlę wtedy przeleżało wśród tych zabitych i przetrwało. Mordowanie banderowskie
trwało przez kilka dni od 12 marca
do 15 marca. Banderowcy chodzili
po wiosce i zabijali ludzi w domach.
Wcześniej dostali się do klasztoru,
gdzie Polacy się ukrywali. Straż
banderowska nachodziła klasztor,
aby nikt z niego nie uciekł. Ludzie
modlili się już od 4 rano, pamiętam
wtedy odprawiono mszę świętą.
Kiedy uciekaliśmy z klasztoru to
śniegu było na dwa metry, pomimo
że był to już 11 marzec. Banderowcy przeszukiwali domy w poszukiwaniu polskich rodzin i często
rozbierali ludzi z ubrań, zanim ich
pozabijali. Pamiętam też jak wcześniej jechali mordować w hucie Pieniackiej to zatrzymali się w Podkarmieniu i mieli na sobie maskujące
mundury SS-manów ukraińskich.
Ci, którzy mordowali w Podkamieniu to byli banderowcy i ukraińscy
chłopi z okolicznych miejscowości.
Bez żadnego umundurowania. Irena
Wróblewska- Te morderstwa rozpoczęły się na Wołyniu. Pamiętam jak
do klasztoru uciekali ludzie prosto
z pola jak tylko się dowiedzieli, ze
w ich domach na Wołyniu już banderowcy na nich czekają. Byli tacy,
co całymi rodzinami ze snopkami
zboża przyjechali do Podkamienia,
ponieważ jakiś sąsiad Ukrainiec
ostrzegł ich w trakcie żniw, że już
w domu UPA na niego czeka. Jedna kobieta opowiadała mi, ze w pobliżu Krzemieńca była wioska czy
przysiółek Sienkiewicze i całą ją
banderowcy wymordowali jednego
dnia. Znam to z opowiadań. Tych,
co z Wołynia Ruscy nie wywieźli
to byli potem zabijani przez UPA.
W Podkamieniu mordowanie trwało od niedzieli do środy. Dopiero
w środę zobaczyliśmy w miejsco-
Strona 6 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
wości „rozwiedkę radziecką” czyli
zwiad konny. Upowcy penetrowali
również miasteczko, poszukując
ukrywających się Polaków. Rodzice mieli wykopaną taką kryjówkę
niedaleko domu i tam się ukrywali,.
My ukrywaliśmy się pod podłogą
domu. Opuściliśmy klasztor dużo
wcześniej, ponieważ Ukraińcy naśmiewali się z nas, że tam „będą z
nas dobre kiełbasy i tak nas tam pozabijają”. Pamiętam, że Ukrainiec
Szmanda tak mówił. Inni mówili
nam, ze w klasztorze „będzie rzeźnia”. Pamiętam, że Joanna Koncewicz ostrzegła nas ratując życie
mojej rodziny przed banderowcami,
którzy poszukiwali wtedy Polaków.
Poszli wtedy w górę i pozabijali
tam ludzi z rodziny Iłowskich, Gołębiowskich, Węglińskich. Byliby
i nas tak pozabijali. Pamiętam, że
Fredek Hikman był pierwszym, którego banderowcy zastrzelili podczas
napadu na klasztor.
Opracował: Wojciech Orłowski
Ogólnodostępne źródła podają: Kureń UPA dowodzony przez Maksa
Skorupśkiego ps. „Maks” 12 marca
1944 r., przy współdziałaniu żołnierzy tego samego 4 pułku policji
SS, dokonał napadu na Podkamień
i pobliskie Palikrowy. W Palikrowach rozstrzelano 365 bezbronnych
Polaków, w Podkamieniu grupka samoobrony ochraniająca dużą grupę
kobiet i dzieci stawiła opór w klasztorze. Został on jednak zdobyty, a
ukrywający się, którzy nie zdołali
uciec, zamordowani. Napastnicy przebywali w okolicy aż do 16
marca 1944, wyszukując i zabijając
ukrywających się cywilów. Tego
dnia UPA wycofała się z powodu
zbliżania się Armii Czerwonej.
Zbrodnia w Podkamieniu
– zbrodnia dokonana między 12
a 16 marca 1944 przez kureń UPA
oraz 4 pułk policji SS złożony z
ukraińskich ochotników pod dowództwem niemieckim we wsi
Podkamień w dawnym województwie tarnopolskim. Szacowana ilość
ofiar waha się od 100 lub 150 do
600 Polaków ukrywających się w
klasztorze dominikanów w Podkamieniu. 12 marca, wobec kolejnej
odmowy otwarcia bram, oblegający
zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać
siekierami furtę. Powstrzymały ich
jednak strzały z dwóch posiadanych
przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich
ukrywających się tam Polaków, z
wyjątkiem zakonników, obiecując
wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru,
upowcy otworzyli ogień. Powstało
ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza
klasztoru. Ewa Siemaszko podaje, że w dalszym toku wydarzeń
zamordowanych zostało ok. 100
Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia. Ataki powtarzały
się jeszcze przez kilka następnych
dni, a ciała ofiar były porzucane w
miejscu zabójstwa lub wrzucane do
klasztornej studni. Części osób udało się przetrwać w kryjówce na strychu. Mienie klasztorne, stanowiące
jedno z najbogatszych zbiorów precjozów i dzieł sztuki na ówczesnych
Kresach, było przez kilka dni sukcesywnie i pedantycznie łupione,
aż do zupełnego jego rozgrabienia,
według kapłanów który ocaleli z
tej rzezi skarby zrabowane przez
Ukraińców sięgnęły kilku milionów
dolarów. Osoby ocalałe z klasztoru
podkamieńskiego (ks. Józef Burda,
Paulina Reissowa) podawały liczbę
ok. 150 zabitych. Wszystkie relacje
brały jednak pod uwagę jedynie zabitych w samych zabudowaniach. Z
kolei H. Różański, H. Komański i
Sz. Siekierka obliczają liczbę ofiar
na ok. 600 zabitych, pisząc zarówno
o zamordowanych w samym klasztorze, jak i w czasie próby ucieczki
z niego. Ci sami autorzy wskazują
na związek między wycofaniem się
UPA z Podkamienia a wejściem do
miejscowości Armii Czerwonej,
które nastąpiło 19 marca. Twierdzą
też, że obok oddziału UPA w napadzie na klasztor brała udział 14
Dywizja Grenadierów SS. ŹródłoWikipedia
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Splecione losy (Paradowscy/Chromińscy)
Drugi lutego to Święto Matki Bożej Gromnicznej, mojej patronki,.
W tym też dniu, w 1939 r., w kościele parafialnym w Krzemieńcu
na Wołyniu, ślub wzięli moi Rodzice. Mama Joanna Kamińska,
mała bardzo ładna czarnulka z
podkrzemienieckiej wsi Fyszczuki
oraz Tata, Piotr Paradowski (syn
Feliksa) z innej wsi, Bonówki, leżącej z drugiej strony Krzemieńca, u stóp Góry Bony.
Kościół parafialny w Krzemieńcu,
mimo ponad 60-letniej sowieckiej
władzy, stoi do dziś. Ochronił go
przed dewastacją sam Juliusz Słowacki, który jak wiadomo Wielkim Poetą był! Mama opowiadała,
że jako dziecko chodząc do tego
kościoła, bała się bardzo postaci
rycerza, który osłania postać poety. U dołu pomnika jest znamienny cytat z „Testamentu” J.Słowackiego : „Lecz zaklinam, niech
żywi nie tracą nadziei…”. Płakać
się chce…
Dłuto wybitnego artysty – rzeźbiarza Wacława Szymanowskiego,
stworzyło w czarnym marmurze
monumentalne dzieło o wspaniałych rysach i olbrzymim ciężarze gatunkowym!
I to właśnie
uratowało pomnik i kościół! Po
wojnie Rosjanie mieli zamiar wywieźć cenną rzeźbę do Moskwy,
a kościół, jak inne, zamienić w
skład materiałów budowlanych
czy węgla. Na szczęście nie można było wywieść pomnika w całości, a próby podzielenia go na
części musiałyby zakończyć się
(zgodnie z dwukrotną ekspertyzą
specjalistów) jego zniszczeniem.
Doceniając jego wyjątkową wartość artystyczną , komuniści pozostawili go na miejscu. Dzięki
temu nie można było kościoła za-
mknąć ani przeznaczyć na inne,
„gospodarcze” cele i w ten sposób
kościół krzemieniecki stał się jedynym kościołem katolickim na
Wołyniu, który ani na jeden dzień
nie został wyłączony przez władze
bolszewickie z religijnego użytkowania! I do dzisiaj jest kościołem
parafialnym dla coraz mniej licznej grupy Polaków w Krzemieńcu.
Idąc kilkadziesiąt metrów w górę
głównej ulicy miasta, trafiamy na
inny wspaniały kościół! To kościół
licealny, w kompleksie zabudowań Liceum Krzemienieckiego.
Dziś niestety przekazany cerkwi
ukraińskiej, gdyż nie było funduszy na jego remont i utrzymanie.
Ukraińcy obecnie go odnawiają po
blisko 60-letnim okresie jego planowej dewastacji.
W Krzemieńcu przed wojną zamieszkiwali również moi teściowie, Rodzice Sławka. Podobnie
jak moja mama, również mała i
piękna Oleńka Zarzycka, farmaceutka z apteki Tkaczyńskich,
oraz młody, przystojny, bardzo
wysoki i bardzo zdolny profesor
Liceum Krzemienieckiego, Roman Chromiński. Poznali się na
licealnym balu.
Może moja Mama nie raz chodziła do apteki po lekarstwa, gdzie
mogła spotkać młodą magister
Oleńkę… Któż to wie. Może mój
dziadek, Wojciech Kamiński, który był rzemieślnikiem i stawiał
wokół Liceum artystyczne słupki ogrodzeniowe, mógł spotkać
młodego profesora… Któż to
wie… Może nieraz moi i Sławka
rodzice uczestniczyli w tych samych mszach w kościele parafialnym….? Na pewno tak było! Nie
było mowy oczywiście o znajomości. To były zupełnie inne klasy
społeczne.
Czasy się zmieniły, zmieniły się
epoki po wojnie. Losy moich rodziców i teściów, to temat na długie opowieści literackie lub filmowe.
Moja Mama w lipcu 1945 r., po
tragicznych przeżyciach z czasu
rzezi ukraińskiej, zostawiła dom,
pole, zapakowała swój skromny
dobytek (krowę, kufer z ubraniami) i wraz z niedawno urodzonym
synkiem Antkiem i swoją teściową
Apolonią, wyruszyła z innymi rodakami, tak zwanymi „repatriantami” , w nieznane, na Zachód,
modląc się nieustannie do Matki
Boskiej. Wiara dodawała im odwagi i nadziei na lepsze życie po
gehennie wojennej. W tym czasie
mój Ojciec i inni mężczyźni byli
na wojnie. Wędrówka Mamy, to
jakby kadry z filmu „Sami swoi”.
Jechali pociągiem towarowym w
ścisku, tłoku, skoncentrowani na
zdobywaniu pożywienia i wody
dla dziecka, siebie no i oczywiście
krowy. Krowa była bardzo ważna,
bo dawała mleko dla dziecka…
Podróż w nieznane trwała bardzo
długo, bo ponad 2 miesiące! Nikt
nie wiedział dokąd ich wiozą ani
kiedy dojada na miejsce. Kobiety
nie wiedziały gdzie ich mężowie,
czy żyją, czy je odnajdą?
brata Antoniego w 1957r. , dwa
lata później, urodziła się jeszcze
moja siostra Jadwiga.
Rodzice dożyli swoich Złotych
Godów i odeszli do „lepszego
świata” w 1990 r. i 1997 r.
Koło Otwocka został ranny, trochę podleczony, poszedł dalej, aż
za Odrę. Ponieważ znał się na koniach i kochał je, dbał o nie, więc
w wojsku też się nimi zajmował.
Po zakończeniu wojny szukał rodziny, aż znalazł ją blisko nowej
granicy - z Niemcami.
A moi teściowie? To inna długa opowieść… Na szczęście, po
wkroczeniu sowietów do Krzemieńca, udało się Ojcu Sławka
- Romanowi zabrać młodą żonę
Oleńkę i swoją ukochaną babkę Michalinę i w ostatniej chwili
zbiec na zachód, do GG. Gdyby
nie to, to leżałby dziś zapewne we
wspólnej mogile pomordowanych
profesorów Liceum na stokach
Góry Krzyżowej.
Tą mogiłę czasami teraz ktoś z
Polaków odwiedzi, zapali znicz,
położy kwiatki. Zginęło 41 profesorów, kwiat inteligencji tamtej
uczelni.
Teść też przeszedł swoją gehennę. Tak walcząc w czasie wojny
- biorąc udział w tajnym nauczaniu, walcząc w szeregach BCh i
AK oraz działając w Delegaturze
Rządu na Wołyń, jak i potem po
wojnie, jako więzień ubeckiego
więzienia w Kielcach. Był wielkim organizatorem, oddanym idei
Liceum Krzemienieckiego. Próbował je, wspólnie z innymi przedwojennymi kolegami, odtworzyć
po wojnie na Mazurach, ale nie
udało się. Miał ponadprzeciętny umysł i zdolności, które ludowa Ojczyzna zmarnowała …
zatruła… Wraz z teściową, która
też przeszła po wojnie do pracy
w szkole (uczyła chemii) z wielkim oddaniem razem pracowali
w szkołach w różnych regionach
Polski . Urodziło im się troje dzieci – Jola, Danka i Sławek.
W 1947 r. mieszkali w Lubartowie,
tam urodził się Sławek. Potem
mieszkali w Szczytnie, krótko w
Mińsku Mazowieckim, następnie
znowu na Mazurach (Mrągowo).
Czas mrągowski, to czas wspaniałych dziecięcych wspomnień
mojego męża. Niestety smutno
zakończonych przedwczesną i niespodziewaną śmiercią kochanej,
wspaniałej mamy Aleksandry w
1964r.
Okazało się, że zamieszkali w
małym,
uroczym
miasteczku
Trzcińsko-Zdrój, blisko Chojny i
Cedyni, na Pomorzu Zachodnim.
Prawie całe miasteczko zasiedlone zostało przez znajomków zza
Buga. Trzymali się razem na dobre i na złe. Tam pozostali i tam ja
przyszłam na świat w 1949 r. Tam
też, po tragicznej śmierci mojego
Ojciec wtedy został ściągnięty
do pracy w Liceum Ogólnokształcącym w Chojnie, na Pomorzu
Szczecińskim. Pamiętam jak byliśmy poruszeni jako uczniowie
(byłam wtedy tam w 9-ej kl.), że
będzie nas uczył języka polskiego profesor ze sławnego Liceum
Krzemienieckiego… Wraz z nim
pojawił się w naszej szkole, w
Tato, przed wojną służył w sławnym 12 Pułku Ułanów Podolskich
w Białokrynicy, (pod Krzemieńcem), a po zmobilizowaniu go w
1944 r. szedł z I Armią Wojska
Polskiego na Berlin.
mojej klasie, jego syn, Sławek…
Oboje pamiętamy ten dzień do
dziś, nawet jak byliśmy ubrani i
porę dnia, gdy się pierwszy raz zobaczyliśmy…
W ten sposób losy naszych rodzin
splotły się ponownie. Dziwnym
zrządzeniem Opatrzności spotkaliśmy się na Ziemiach Odzyskanych, nad Odrą. My – dzieci
przedwojennych krzemieńczan!
Tylko mamy Sławka, Oleńki już
nie było na świecie… Pan Profesor jak się dowiedział, że jestem
„krzemieńczanką” od razu zaakceptował mnie jako sympatię syna.
Był bardzo schorowany i wydawał
nam się bardzo stary, chociaż
miał wtedy zaledwie 58 lat. Nazywaliśmy go „Dziadkiem”. Był
siwiuteńki, wysoki, chudy i bardzo mądry! Znał siedem języków
obcych, doskonale historię, był też
dobrym matematykiem. Miał duży
problem z chodzeniem (otwierające się żylaki) i jeszcze chyba sto
innych chorób. Uczył nas polskiego, patriotyzmu, kultury osobistej.
Choć to trwało tylko rok, wszyscy
nauczyciele i uczniowie z naszego
liceum z wielkim uznaniem Go
wspominają. Zmarł niespodziewanie w grudniową noc w 1965 r.,
rok po śmierci żony.
Kto by pomyślał, że 30 lat po ich
ślubach w Krzemieńcu, w roku
1969 r. ich dzieci wezmą ślub
wśród społeczności
krzemieńczan, w Trzcińsku-Zdroju? Wesele wyprawili nam moi Rodzice,
którzy przyjęli Sławka jak syna.
Bardzo mu współczuli jako sierocie, otworzyli mu swoje serca.
Prości i serdeczni zyskali syna,
jakby „w zamian” za Antka, który zginął tragicznie. Teraz już nie
żyją ci wszyscy bohaterowie tej
opowieści i tylko my ich możemy
powspominać. Zostało kilka fotografii i opowieści z dawnych lat,
a nawet kilka filmów na video z
lat ostatnich. Są bardzo wzruszające…
Tyle jeszcze chciałoby się im powiedzieć słów dobrych i czułych,
ale już za późno… Tylko odwiedziny ich rodzinnych stron, ukochanego Krzemieńca, Wołynia,
dają jeszcze namiastkę fizycznego
kontaktu z nimi. Żyją w naszych
sercach i w naszej pamięci, dopóki my będziemy żyli… „Śpieszmy
się kochać ludzi…” jak pięknie
napisał ksiądz Twardowski.
Maria Chromińska,
26 października 2009 r.
Nie zapomnij wydrukować bieżącego
numeru Kresowego Serwisu Informacyjnego i przekazać go
Kresowianom którzy jeszcze nie mają dostępu do Internetu.
To nie tylko Twoja gazeta, to gazeta która łączy wszystkich
Kresowian
www.ksi.kresy.info.pl
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 7
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
W Równem. Wspomina Halina Ziółkowska-Modła.
Przemysław Bibik
Wywiad z Haliną Ziółkowską-Modłą, redaktorką naczelną kwartalnika „Wołyń i Polesie” oraz
prezeską Koła Miejskiego Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia w Oświęcimiu.
Przemysław Bibik: Prof. Ryszard Szawłowski, w jednym ze
swoich tekstów napisał niegdyś,
iż: „Polacy w okresie drugiej
wojny światowej stali się ofiarami trzech ludobójstw – ze strony
dwóch sąsiednich imperiów zła:
nazistowskich Niemiec i komunistycznego Związku Sowieckiego, oraz ze strony opanowanych
zbrodniczą ideologią Doncowa i
przestępczo rozagitowanych, polskich Ukraińców na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej” .
Jako młoda mieszkanka Równego
na Wołyniu, oprócz doświadczeń
sowieckiej i niemieckiej okupacji,
pośrednio poznała pani również
metody działań UPA na tym terenie. O nich jednak za chwilę. Jak
rozpoczęła się pani historia?
Halina
Ziółkowska-Modła:
Moja prababka od strony matki –
Apolonia Garczyńska wyszła za
mąż za Leona Podlewskiego. Oboje pochodzili z Wołynia. Tam też
mieli swój majątek, który został
im skonfiskowany po wybuchu powstania styczniowego. W związku
z nienajlepszą sytuacją materialną,
syn Podlewskich – Feliks, już jako
młody chłopak, aby się utrzymać
musiał znaleźć pracę. W tym celu
wyjechał na Podole. Tam znalazł
zatrudnienie w biurze plantacyjnym cukrowni w Tarasówce leżącej nieopodal Kamieńca Podolskiego.
Bobrujskiem i został pochowany w zbiorowej mogile. Młodszy
syn Augustyn, który urodził się w
1900 r. walczył natomiast u boku
gen. Józefa Hallera. Udało mu się
przeżyć pierwszą wojnę światową, drugiej, niestety, nie. W latach
międzywojennych mieszkał i pracował w Chorzowie. W 1939 r.
został wywieziony do Bitterfeld,
skąd moja babka otrzymała kartkę,
na którą odpisała, lecz list wrócił
z niemieckim dopiskiem „zmarł”.
Oprócz dwójki synów moi dziadkowie mieli jeszcze córkę Jadwigę, czyli moją mamę.
Gdzie urodził się pani ojciec?
Mój ojciec urodził się w Warszawie. Dzieciństwo i młodość spędził zaś w Kamieńcu Podolskim,
który kochał tak jak moja matka. Paweł Ziół-kowski, czyli mój
dziadek, ożenił się z Marią Bielawską z Kamieńca Podolskiego.
Czy dziadkowie od strony pani
ojca zostali w Warszawie?
Ojciec mojego taty umarł bardzo
wcześnie. Paweł Ziółkowski umarł
jak mój ojciec był jeszcze małym
dzieckiem.
Kiedy poznali się pani rodzice?
Rodzice poznali się i pobrali, gdy
mieli po osiemnaście lat. Było to w
1916 r. Moja mama urodziła się 9
kwietnia 1898 r., a ojciec 13 kwietnia 1898 r. W roku 1917 na Podolu urodziła się moja starsza siostra
Wanda.
Polaków zostało deportowanych
na Syberię – między innymi Halina
Ziółkowska (urodzona w 1924 r.).
Możliwe, że była ona moją rodziną.
Warto wspomnieć, że mój ojciec w
pierwszych latach istnienia Drugiej
Rzeczpospolitej został komendantem jednego z pociągów, który na
zlecenie JUR czyli Urzędu Emigracyjnego Jeńców, Uchodźców i
Robotników (oddział w Równem),
przewoził Polaków z Szepetówki do
Równego. W tym czasie moi rodzice nawet przez pewien czas mieszkali w pociągu.
Gdzie pracowała pani matka?
Gdy do Kamieńca Podolskiego
wkroczył gen. Haller, mama przez
pewien czas uczyła w szkole polskie
dzieci. Następnie w Latyczowie, zarówno matka jak i mój ojciec pracowali w starostwie polskim , które
ewakuowano do Kalisza. Wanda
została zaś na Podolu – u dziadków.
W którym roku urodziła się
pani?
Urodziłam się w Równem 30 marca 1924 r. w żydowskiej kamienicy
przy ul. Ułańskiej. Mieliśmy tam
jedynie do dyspozycji pokój z kuchnią. Wówczas w domu była bieda.
Mój ojciec dopiero zaczął pracować. Można powiedzieć, że był na
dorobku. Z tej kamienicy wyprowadziliśmy się wkrótce po moich narodzinach, na ul. Koszarową – do
dwóch pokoi z kuchnią. Obok naszego mieszkania był piękny ogród.
Do dziś pamiętam zapach rozgrzanych słońcem jabłek.
Jak miała na imię pani młodsza siostra?
Na Podolu założył rodzinę?
Tak. Przed wyjazdem na Podole,
Feliks Podlewski poznał na Wołyniu Michalinę Olszewską, z którą
wkrótce wziął w Równem ślub.
Razem wyjechali na Podole do Tarasówki. Po pewnym czasie Feliks
i Michalina kupili w Kamieńcu
Podolskim dom, w którym wychowywali trójkę dzieci.
Jakie imiona otrzymały ich
pociechy?
Najstarszy był Michał, który w
trakcie pierwszej wojny światowej
jako porucznik walczył u boku
gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Niestety, Michał zginął pod
/ Reklama Baru i Dancingu „Juszczuk”.
/ Jadwiga i Wacław Ziółkowscy. Ok. 1920
Co się stało z rodziną pani
ojca?
Matka ojca i rodzeństwo po rewolucji w Rosji pozostali w Kamieńcu.
Przez kilka lat ojciec korespondował z nimi. Później, niestety, ta korespondencja się urwała. Po latach
znalazłam w pewnym archiwum
informację, że z Kamieńca wielu
Moja młodsza siostra Zofia, urodziła się w mieszkaniu przy ul. Koszarowej w 1926 r. Do dziś mieszka w
Częstochowie. Wówczas ojciec zaczął pracować w banku handlowym
i przeniósł się razem z nami do centrum Równego, do bardzo ładnego
mieszkania w domu pani Mickiewiczowej przy ul. Hallera. Nie było tam
ogrodu, tylko podwórko wybrukowane dużymi kamieniami. Następnie
prze-nieśliśmy się do trzypokojowego mieszkania na ul. 13. Dywizji w
domu pana Juszczuka. W tym czasie
bank handlowy w Równem został
zlikwidowany. Tym samym mój tata
został bez pracy. Miał możliwość
podjęcia zatrudnienia w Lublinie,
ale nie chciał tam wyjechać.
/ Reklama sklepu Rudolfa Mitoraja.
Jak pani wspomina Równe z
lat swojego dzieciństwa?
Równe to była taka długa ulica ciągnąca się chyba kilka kilometrów.
Przy ul. 3 maja były sklepy, przeważnie żydowskie. Ogólnie rzecz
biorąc w Równem handel był w rękach Żydów. W związku z tym, że
w Wielkopolsce w latach kryzysu
ludzie nie mogli dostać pracy, wielu z nich przyjeżdżało na Wołyń.
Najczęściej byli to kupcy. Pamiętam
pana Mitoraja, który zaczął wówczas prowadzić ładny sklep spożywczy. Miał tam również dancing. W
Równem pojawiło się wielu kupców
z Poznania. Pozakładali własne
sklepy i zwrócili się do mojego ojca,
aby założył bank kupców chrześcijańskich. Tak też się stało.
W pani życiu, przyszedł moment w którym musiała pani
rozpocząć edukację...
Chodziłam do szkoły powszechnej
im. Kopernika, która mieściła się
przy ul. Szemplińskiego. W tym
budynku były dwie szkoły. Na parterze była nasza szkoła – im. Kopernika, a na piętrze szkoła nr 2. Prof.
Szawłowski, o którym wspominał
pan na początku naszej rozmowy,
uczęszczał do szkoły nr 2, w której kierownikiem był pan Hoffman,
redaktor „Roczników Wołyńskich”
wydawanych w Równem. Szkoła
im. Kopernika na początku nie miała swojego budynku.
w Równem było tylko jedno gimnazjum polskie, pierwotnie ośmioklasowe, które ukończył znany poeta
Czesław Janczarski, organizator
Grupy Poetyckiej w Równem, a po
wojnie autor licznych bajek dla dzieci między innymi „Misia Uszatka”.
W rówieńskim gimnazjum uczyła
się również poetka – Ginczanka rozstrzelana w Krakowie przez Niemców. Absolwentką tego gimnazjum
była także moja siostra Wanda. Ja
trafiłam do szkoły średniej już po
reformie szkolnictwa. Było to –
Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza
Kościuszki. Tam dyrektorem był
pan Sauter, polonista rozstrzelany
w czasie drugiej wojny światowej
przez Niemców. Wówczas zginął
także prof. Wojciechowski, Monstrański, ks. Butkiewicz. Na Sybir
została wywieziona prof. Śliwińska.
Nie znam losów innych profesorów.
Była też polska szkoła średnia – handlowa, a także zawodowa szkoła dla
dziewcząt. Dla chłopców nie było w
Równem szkoły zawodowej. Jeśli
chcieli się nauczyć jakiegoś zawodu,
musieli jeździć do Zdołbunowa. Założone zostało również gimnazjum
osadników. Tam dyrektorem był pan
Gaj, oprócz którego Niemcy rozstrzelali również polonistę – dr. Mariana Pisowicza i sekretarza Albina
Łojkucia.
Wracając do pani szkoły powszechnej. Nauczyciele jakiej
narodowości panią uczyli?
Jej kierownikiem był pan Kędzierski. Języka polskiego uczył nas tam
Żyd o nazwisku Kamermann, matematyki Ukrainiec, który nienawidził
polskich dzieci. Nazywał się Matwiejenko.
/ Gimnazjum Państwowe żeńskie w
Równem
Bił przede wszystkim polskich
chłopców. Był jednak taki Ukrainiec, którego bardzo lubiliśmy. Na-
/ Szkoła Powszechna im. Kopernika. Ok. 1935 r.
/ Matka Haliny Ziółkowskiej-Modłej, Jadwiga w mundurku szkolnym jako uczennica
Żeńskiego Gimnazjum Rosyjskiego. Około
1915 r
/ Ojciec Haliny Ziółkowskiej-Modłej na tle pociągu JUR. Ok. 1920 r.
Strona 8 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Zajęcia odbywały się popołudniami
w gimnazjum rosyjskim. Uczące
się w nim dziewczynki nosiły brązowe mundurki i białe fartuszki takie same, jak moja mama za caratu.
Szkoła polska miała zajęcia popołudniami. Jej kierownikiem był pan
Kędzierski. W Równem było także
gimnazjum ukraińskie. Były również dwie szkoły średnie żydowskie
– „Oświata” i „Tarbut”. Początkowo
zywał się Karpowicz. Tylko historii
i śpiewu uczył nas Polak, pan Mazurkiewicz. Robót uczyła Rosjanka,
pani Gierstowa. Grono pedagogiczne było więc mieszane.
Jak powstał Grabnik?
Równe było własnością książąt Lubomirskich. Jak głosi legenda, książę Lubomirski bardzo lubił graby.
Podobno w ciągu jednej nocy, tam
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
gdzie później powstał Grabnik, na
imieniny w prezencie księciu zasadzono las grabowy. Nadeszła jednak
pierwsza wojna światowa. Piękne i
dorodne graby zniknęły. Pozostały
jedynie okopy, które pamiętam bardzo dobrze.
ilość kilogramów. Pamiętam, że po
wojnie znalazłam w jakimś archiwum informację o poszukiwaniach
Władka. Szukał go pan Szwarc –
technik z poczty, który mieszkał w
naszym domu na parterze w dwóch
pokojach z kuchnią.
Na Grabniku osiadła pani z rodziną na stałe...
Kto zamieszkał w domu Burzanowskich?
Można tak powiedzieć. Grabnik
jest dzielnicą Równego. Na samym
początku na Grabniku był tylko jeden dom Żyda, który prowadził tam
sklep. W niedługim czasie zaczęto
jednak sprzedawać w tym miejscu
działki jedynie Polakom lub jedynie chrześcijanom – tego dokładnie
nie pamiętam.
/ Dom Ziółkowskich na Grabniku w Równem
przy ul. Kukiela 7. Autorką rysunku jest matka Haliny Ziółkowskiej-Modłej, Jadwiga.
Moi dziadkowie kupili tam właśnie działkę, której część podarowali matce. Babcia z dziadkiem na
swojej części wy-budowali malutki,
biały domek. Jeśli ktoś koło niego
przechodził, to zawsze mówił, że
jest tu jak w bajce. Niestety, dom
ten nie dotrwał do dziś. Rodzice
zaś zaczęli budować dom na drugiej
części działki. Budowa ciągnęła się,
lecz w końcu się udało. We własnym domu zamieszkaliśmy około
1935 r. Mieliśmy tam bardzo ładne,
pięciopokojowe mieszkanie. Ponadto na parterze były jeszcze dwa
mniejsze mieszkania. Na Grabniku
nie mieszkali Ukraińcy. Dom mojej
babci i dziadka był jednym z pierwszych. Niedaleko naszej działki na
ulicy gen. Kukiela był dom państwa
Wolańskich, którzy mieszkali w nim
ze swoim synem. Pan Wolański został aresztowany przez Niemców,
jego syna Mietka wywieziono zaś
na roboty do Trzeciej Rzeszy. Był
również koło naszego domu dom
państwa Burzanowskich. Najstarszy
syn Burzanowskich zmarł w wieku
czternastu lat. Oprócz niego Burzanowscy mieli jeszcze troje dzieci:
Danusię, Władka i Jolę, która w
momencie wybuchu drugiej wojny
światowej miała około trzech lat.
Danusia była trochę starsza ode
mnie. Ją rodzice przed wejściem
sowietów wysłali do Krakowa. Pan
Burzanowski był kapitanem, inwalidą z pierwszej wojny światowej
(amputowano mu jedną nogę). W
okresie dwudziestolecia międzywojennego pracował jako urzędnik. Po
wkroczeniu do Równego sowietów
aresztowano go. Zginął w Katyniu.
Jego żona, córka Jola i syn Władek
zostali zaś wywiezieni na Syberię.
Noc ich wywózki pamiętam bardzo
dobrze, ponieważ do naszego domu
przyszli sowieci. Zabrali mojego
dziadka do mieszkania Burza-nowskich, jako świadka, który miał potwierdzić, że nie dochodzi tam do
żadnych kradzieży. Dziadek przez
całą noc był wówczas w ich domu.
Widział jak w pośpiechu pakowali najpotrzebniejsze rzeczy. Można
było ze sobą zabrać tylko określoną
www.ksi.kresy.info.pl
Zamieszkała tam rodzina rosyjska.
Ten pan nazywał się Pietrow i przed
wojną pracował w magistracie. Nie
chciał mówić po polsku, używał jedynie języka rosyjskiego.
Czy pamięta pani innych sąsiadów z Grabnika?
Naprzeciwko naszego domu mieszkał pan Bracławski, który wyglądał
na lekkoducha. Po wojnie okazało
się jednak, że był on wielkim działaczem konspiracyjnym. W jego
domu, gdy do Równego wkroczyli
Niemcy, zamieszkali Państwo Janisławscy, bardzo dalecy krewni mojej babci – Podlewskiej.
Jego ogród był najładniejszy w całym mieście. Drugi piękny ogród
to ogród Raucha. Ogród Papierza
znajdował się koło kościoła. Często
tam chodziłam, i oglądałam piękne
kwiaty. Papierz miał trzech synów.
Pamiętam, że dwaj walczyli pod
Monte Cassino. Czy trzeci o imieniu
Henryk walczył? Tego nie wiem. Jeden z nich po wojnie zamieszkał w
Oświęcimiu i jest pochowany na
cmentarzu obok moich rodziców.
istniała również podchorążówka.
Każdy chłopiec, który zdał maturę,
najpierw musiał tam trafić. Dopiero
rok później, jeśli chciał, mógł iść na
studia.
Czy była pani religijnym dzieckiem?
/ Defilada z okazji święta 3 maja w ównem.
Tak i jestem praktykującą katoliczką do dzisiaj. W Równem było mało
kościołów. Był kościół parafialny
pw. Najświętszej Maryi Panny, w
stylu neogotyckim. On znajdował
się niedaleko ogrodu Papierza, przy
ul. 3 maja.
/ Ruiny zamku ks. Lubomirskiego w Równem.
Pan Janisławski był redaktorem, zaś
jego syn Mietek Janisławski, który
był starszy ode mnie chyba o dwa
lata, na początku drugiej wojny
światowej chciał przekroczyć granicę. Kolega z którym chciał tego
dokonać, został zastrzelony. Jemu
na szczęście udało się ocalić życie i
wrócić do Równego.
Czy na Grabniku był park?
Tak. Śliczny park został założony
niedaleko ul. Lisa-Kuli i Kukiela, na
której mieszkaliśmy. Teraz niestety,
ten park jest zniszczony. Praktycznie nie do poznania. W Równem był
również Park Lubomirskich. Tam
był dworek, w którym mieszkali
niegdyś Lubomirscy. W latach międzywojennych znalazł tam swoją
siedzibę miejscowy sąd. Pałac Lubomirskich spłonął, tak że pozostały
po nim jedynie ruiny. Jeśli chodzi
o ten park to we wrześniu każdego
roku odbywały się tam Targi Wołyńskie, które trwały dwa tygodnie.
Można powiedzieć, że defilady w
Równem były na porządku dziennym...
Pamiętam bardzo uroczyste defilady
z okazji rocznicy 3 maja.
Czy w Równem były synagogi?
Naturalnie, synagoga była, lecz ja
w niej nigdy nie byłam. Pamiętam
jedynie, że jako dziecko razem z
koleżankami zaglądałam do niej
przez okno i obserwowałam modlących się Żydów. Oprócz synagogi
istniała protestancka kircha, która
położona była naprzeciw gimna-zjum. Była też cerkiew prawosławna. Obok gimnazjum istniało
więzienie. W naszej szkole chłopcy
zawsze żartowali między sobą pytając się: „Gdzie idziesz po maturze?
Na prawo czy na lewo?”. Na lewo
było więzienie – dowcipni byli. Nieprawdaż?
dorożek. Ich postój był przy ul. Hallera – niedaleko naszego domu.
Chodziła pani do kina?
Zdarzało się. W Równem były trzy
kina. Działało kino-teatr „Zafran”,
„Nowy Świat” i „Empire”. W kinie
„Zafran”, była scena, na której występowały zespoły muzyczne i teatr,
który przyjeżdżał do Równego ze
Lwowa.
Pamięta pani jakieś lokale, w
których można było potańczyć?
Ależ oczywiście. Naturalnie nam
nie wolno było do nich chodzić.
Pomimo rygoru szkolnego jaki obowiązywał i zakazu tańczenia, my na
przekór temu staraliśmy się bawić
jak najlepiej potrafiliśmy, ale tylko
na zabawach harcerskich. Dorośli
mogli bawić się na dancingu u Juszczuka czy Mitoraja oraz w „Dworku
Krzemienieckim”, który był w parku Lubomirskich.
/ Dworek Krzemieniecki.
/ Kościół Parafialny w Równem, następnie
zaadaptowany na filharmonię.
Gdy weszli sowieci do Równego po
raz pierwszy, to kościół jeszcze istniał. Przetrwał on również okupację
niemiecką. Sowieci, gdy ponownie
wkroczyli do Równego, zburzyli wieże i utworzyli w kościele filharmonię,
która istnieje tam do dzisiaj. W Równem była również kaplica gimnazjalna i mały kościół pw. św. Józefa.
/ Dworzec kolejowy w Równem
Co było najsmaczniejsze w
Równem?
Najlepsze były ciastka w cukierniach u Czecha Rażego oraz u Jugosłowianina – Wyletiała. Była też
Turecka Herbaciarnia i Kawiarnia,
Turecka Cukiernia i Piekarnia, Piekarnia Turek, której właściciel po
polsku nie umiał nic powiedzieć,
ale sprzedawał dobry chleb. Mięso wołowe kupowało się u Żyda –
Chaima, zaś wieprzowe u Ukraińca
Jakowenki.
/ Kościół pw. św. Józefa w Równem.
Pamiętam, że na początku religii
uczył w gimnazjum ksiądz Dietrich. Mnie uczył jednak już ksiądz
Butkiewicz, który zginął również
w czasie wojny. W Równem był
jeszcze kościół garnizonowy, z racji
tego, że stacjonował tam garnizon,
w skład którego wchodziła 13 Dywizja.
/ Okładka przewodnika po VIII Targach Wołyńskich w Równem. 1937 r.
Na te targi przyjeżdżali kupcy z całej Polski. Pamiętam wesołe miasteczko i szereg innych atrakcji,
jakie towarzyszyły tym targom.
Warto wspomnieć, że w Równem
był ogrodnik o nazwisku Papierz.
/ Kościół Garnizonowy pw. św. Piotra i Pawła
w Równem.
Szefem garnizonu od 1934 r. był
Leopold Okulicki. W Równem
A dworzec kolejowy w Równem?
Stacja w Równem była dużą stacją
węzłową. Łączyła ona północ kraju
z południem oraz wschód z zachodem. Można było z Równego bez
problemu dostać się do Warszawy,
Kijowa, Wilna czy Lwowa. W budynku dworca w Równem, podczas
bombardowania zginął między innymi kapelan harcerzy – ksiądz Luzar z Trzebini, który w tym momencie spowiadał żołnierza. W swoich
zbiorach posiadam nawet życiorys
tego zacnego człowieka. Pamiętam,
że dorożka przed drugą wojną światową w Równem kosztowała złotówkę, więc trudno było nią jeździć.
Autobusy były, ale nie pamiętam
żebym nimi jeździła. Najczęściej
wszędzie chodziło się pieszo. Taksówki jeździły, ale były droższe od
Kresowy Serwis Informacyjny -
/ Gmach pocztowy w Równem.
Czy w Równem był targ?
Tak. Na tym targu nie było żadnych
hal czy stoisk, był to zwyczajny
plac, na którym często słyszało się
język ukraiński. Tam spotykało się
najwięcej Ukraińców. Tam właśnie
przyjeżdżały ze wsi Ukrainki, które
siedziały na krawężniku i sprzedawały między innymi nabiał, przede
wszystkim śmietanę i mleko. Jeśli
chodzi o mleko, to nam do domu
mleko przynosiła do wybuchu drugiej wojny światowej, Ukrainka.
Pamiętam też Żyda, który każdego rana przynosił świeże bułeczki.
1 maja 2012 - strona 9
Chodził on z koszem, tak że każdy
kto chciał, nie wychodząc z domu
mógł mieć dobre śniadanie.
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
w Równem było dużo, przeważnie
byli oni zamożniejsi od Polaków.
Żydówki mieszkające w centrum
były zawsze elegancko ubrane i
/ Sierociniec Chrystusa Króla Towarzystwa Dobroczynności w Równem.
Jakie były stosunki pomiędzy
Polakami a Ukraińcami w tym
czasie?
Jeśli chodzi o Równe, to my raczej
możemy powiedzieć o stosunkach
polsko-żydowskich.
Ukraińców
mało tam było. Oni byli raczej na
wsi.
Czy dało się odczuć w Równem, w ostatnich latach dwudziestolecia międzywojennego
nastroje antypolskie?
Ja tego nie odczuwałam w ogóle. U
nas w domu mówiło się jedynie, że
gimnazjum ukraińskie to swoistego
rodzaju wylęgarnia nacjonalistów.
Pewnego razu, przed jakimiś wyborami, mój ojciec spotkał idącego
w stronę Grabnika Ukraińca, który
był w Równem urzędnikiem. Ojciec
zapytał go, gdzie idzie, a ten odpowiedział mu, że do więzienia. Nie
wiem czy tak zażartował, czy mówił
prawdę.
niesamowicie wymalowane. Na peryferiach, tam gdzie mieszkała biedota żydowska, było wielu Żydów
ubranych gorzej. Pamiętam, że tamtejsze Żydówki, zawsze na sobotę
zakładały rude peruki.
Czy do wybuchu drugiej wojny światowej wyjeżdżała pani
poza Równe?
Tak. Mam bardzo miłe wspominania z wyjazdów poza Równe. Często wyjeżdżaliśmy do Rzeszucka,
położonego około dwunastu kilometrów od Równego.
/ Poczet sztandarowy Państwowego Gimnazjum i Liceum im. T. Kościuszki. Zdjęcie wykonane przez kościołem parafialnym w Równem. 1
września 1939 r. Na fotografii pierwsza od prawej – Halina Ziółkowska-Modła
na rękach moją siostrę i okropne,
duże muchy, do dziś bardzo boję
się much. Bliżej Równego można
było się kąpać w olbrzymim stawie
pomiędzy Równem a Basowym
Kątem. Aby tam dojść należało iść
jarem koło parku, dalej była góra i
na dole staw z piękną czystą wodą.
Tam chodziliśmy z kolegami i
koleżankami kąpać się i opalać.
Najlepsze wakacje były jednak w
Gdyni. Wtedy po raz pierwszy zo-
Najczęściej w niedzielę rano
wsiadaliśmy do pociągu i niedługo
potem byliśmy w Rzeszucku. Tam
płynęła bardzo czysta rzeka Ho-
baczyłam morze. Byłam także w
górach na Przełęczy Tatarskiej na
zimowym obozie harcerskim i w
Wilnie na wycieczce szkolnej.
Jak zapadł pani w pamięć 1
września 1939 r.?
1 września 1939 r. miało się odbyć
rozpoczęcie roku szkolnego. Do
kościoła poszła delegacja, w której
znalazłam się również ja.
Lecznica weterynaryjna wybudowana w 1936 r. przez Wydział Powiatowy w Równem
Mówiła pani, że w Równem
było wielu Żydów...
W Równem było bardzo wielu Żydów. Oni sami tworzyli getta. W
centrum miasta mieszkali bogaci
Żydzi. Biedni zaś na ul. Szkolnej,
Kaukaskiej i innych bocznych uliczkach. W szkole powszechnej dużo
serca okazała mi Żydówka Lilka
Gorenstein, z którą chodziłam do
jednej klasy. Ona chyba zginęła jako
jedna z ofiar holokaustu. Jej ojciec
był bardzo zamożnym człowiekiem,
był właścicielem hotelu. Żydów
Tak. Ojciec wyjechał na Polesie w
pierwszych dniach wojny. Dobrze
znał bolszewików, jeszcze z czasów
rewolucji. Bał się ich panicznie.
Ukrył się na Polesiu – koło Pińska
i tam pracował jako buchalter, w
gospodarstwie rybnym. Tam praktycznie nie było sowietów. Był dyrektor, który od rana do wieczora
chodził pijany. Najzwyczajniej w
świecie nie wiedział, co się dookoła
niego dzieje. Oprócz ojca, ukrywał
się tam również porucznik z Poznania, lekarz i agronom. Gdy ojciec
dostawał informacje, że ktoś będzie
wizytował miejsce jego pracy, to razem z kolegami się ulatniał.
Jak wspomina pani okres okupacji sowieckiej?
/ Rzeszuck, 19 lipca 1931 r
/ Gmach Ubezpieczalni Społecznej w Równem przy ul. Senatorskiej, wybudowany w
1928 r.
Pani tata podobno wyjechał z
Równego w pierwszych dniach
wojny. Czy to prawda?
ryń. Były też śliczne lasy. Ogólnie – piękny krajobraz. W czasie
wojny do Rzeszucka chodziliśmy
na piechotę. Żył tam Żyd, który miał sklepik, obok którego na
słupku widniał napis: „Wejście na
Plaż, Łódki, Lody, Piwo, Kwas”.
Pewnego razu rodzice wymyślili jednak coś innego. Wynajęli w
chłopskiej chacie izbę. Na wóz
drabiniasty załadowali łózka, stół,
krzesła i prymus. I wtedy pojechaliśmy na miesiąc do Rzeszucka.
Z tego wyjazdu pamiętam łąkę,
przez którą mama musiała nosić
Tego dnia jak i w następnych,
Równe było bombardowane. W
związku z tym, dużo czasu spędziłam w schronach. Schrony
były kopane jeszcze przed wybuchem wojny. Przed nalotami
kazano nam zaklejać paskami papieru okna. Miało to je uchronić
przed rozbiciem w czasie nalotu.
Niestety, nic to nie pomagało. Na
strychach domów musiało stać
wiadro z wodą i drugie z piaskiem, to także nic nie dawało.
Najgorzej było w dzielnicach,
w których mieszkali Żydzi. Na
nie spadło najwięcej bomb. Na
Grabnik spadło także dużo bomb.
Ciągle były naloty, dniem i nocą.
Strasznie się ich baliśmy. Wówczas wszyscy, nawet ateiści się
modlili. Moja babcia była bardzo
odważna, nie chciała wychodzić z
domu nawet podczas nalotów. Na
szczęście w nasze domy nie trafiła żadna bomba.
Strona 10 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Przede wszystkim nie można było
niczego kupić. Często nie było nawet chleba. Naturalnie mieliśmy
w domu trochę zapasów, lecz nie
wystarczyły one na długo. Z czasem pootwierano małe sklepiki, w
których od wieczora do rana były
kolejki. Często razem z mamą stałyśmy całą noc po cukier czy chleb.
O czymś innym nie było nawet co
marzyć. Najważniejszy był jednak
chleb. Najczęściej z samego rana
dostawali go silniejsi, pomimo że
w kolejce nie stali w ogóle. My
czekałyśmy bardzo długo i często
odchodziłyśmy z pustymi rękami.
Panował najzwyczajniej w świecie
strach i głód.
Czy sowieci przeprowadzali
rewizje w pani domu?
We wrześniu 1939 r. do Równego wkroczyli sowieci, którzy mieli
rzekomo „ratować nas z ucisku”.
Wkrótce rozpoczęły się jednak
aresztowania. Pod naszym domem
ciągle siedział Żyd. Gdy tylko wychodziliśmy z domu śledził nas.
Podczas sowieckiej okupacji, ciągle
były rewizje. Przychodzili do nas
nocą, z karabinami. Sowieci mówili wprost: „Otwierać bo będziemy
strzelać”. Ojca w domu nie było,
byłyśmy same – tym bardziej się ich
bałyśmy. Sowieci wyrzucali wszystko z szaf, szuflad i innych miejsc.
Ginęły wartościowe przedmioty
– między innymi zegarki. Po co to
robili? Szukali ojca, albowiem miał
bank chrześcijański. W związku z
tym uważano go za antysemitę.
Czy nadal mieszkaliście w swoim domu?
Po tych wszystkich rewizjach, wyrzucono nas z domu na ulicę. W
naszym domu zamieszkali sowieci.
Poszłyśmy więc do babci. U niej żyłyśmy w jednym pokoju.
Pani ojciec ukrywał się aż do
roku... 1941 – do momentu kiedy
odeszli sowieci. Gdy do Równego weszli Niemcy, ojciec na chwilę przyjechał do Równego. Dostał
jednak znów pracę jako buchalter.
Tym razem u Niemców na wsi –
około trzydziestu kilometrów od
Równego. Pewnego razu Ukraińcy
otoczyli dom, w którym mieszkał
ojciec i inni pracownicy. Udało im
się jednak uciec. Inaczej by zginęli.
Wtedy ojciec przyjechał do Równego, lecz nie chciał tu zostać. Przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. Wiem że był w Rabce,
potem przebywał w Warszawie, lecz
nie w czasie powstania. Dopiero po
zakończeniu drugiej wojny światowej, spotkałam się z ojcem i matką, albowiem pojechałam do mojej
ciotki Szczuckiej, która mieszkała
w Szczekocinach (była to stryjeczna
siostra pierwszego męża Kossak-Szczuckiej). W tym samym czasie
do Częstochowy przyjechała matka
a potem ojciec.
Czy podczas sowieckiej okupacji podjęła pani pracę?
Naturalnie. Moja pierwsza praca polegała na łataniu worków w kaszarni, która znajdowała się obok naszego domu. Tam mogłam dorobić parę
groszy. Worki, które łatałam, były
zamarznięte.
ZD 20 Magazyn na Grabniku w
Równem. Następnie kaszarnia i olejarnia.
Była wtedy bardzo mroźna zima.
W naszym miejscu pracy, w którym oprócz mnie pracowało wiele
uczennic z mojego gimnazjum, panował ziąb. Bardzo ciężko się pracowało, palce zamarzały. Było nam
zimno, pomimo że ubrane byłyśmy
dosyć dobrze. Nawiązując do jednego z wcześniejszych pańskich pytań, z okresem okupacji sowieckiej,
oprócz kolejek kojarzą mi się ciągłe
aresztowania i wywózki na Syberię – to było najgorsze. W naszym
domu ciągle miałyśmy spakowane
najpotrzebniejsze rzeczy, bo uważałyśmy, że w pośpiechu, gdyby sowieci weszli i kazali się spakować,
mogłybyśmy stracić głowę i wziąć
nie to co trzeba.
www.ksi.kresy.info.pl
Bałyście się wywózki?
Strasznie. Ponieważ nie było wiadomo, czym sowieci się kierowali.
Przychodzili po prostu do domu i w
każdej chwili mogli nas zabrać. Takie „odwiedziny” zawsze odbywały
się nocą. Podobno była nawet lista
mieszkańców Grabnika – wszyscy
mieli zostać wywiezieni.
Czyli można powiedzieć, że cudem Państwa nie wywieźli?
Tym „cudem” byli Niemcy, którzy
weszli do Równego. To jedyny powód dla którego nas nie wywieziono. Po prostu zabrakło czasu. Wraz
z wkroczeniem Niemców wywózki
zakończyły się. Zaczęło się jednak
coś innego.
Jaki stosunek sowieci mieli do
mieszkańców Równego?
Nawet moją mamę pewnego razu
chcieli aresztować, albowiem ona
była bardzo zdenerwowana i coś
wykrzykiwała na jednej z ulic. Jeden z Rosjan chciał ją zabrać, lecz
drugi powiedział, że pewnie matka
zwariowała. Dali jej spokój.
Czy była pani świadkiem egzekucji dokonywanych przez
sowietów w Równem?
Tam ciągle były jakieś strzelaniny.
Sowieci aresztowali przykładowo
chłopców, którzy w szkole na lekcjach przysposobienia wojskowego
uczyli się strzelać. Sowieci uznali
ich za niebezpiecznych i załadowali
do bydlęcych wagonów, do których
nie wolno było się zbliżyć. Działo
się to zimą. Ich matki denerwowały się, albowiem chłopcy mieli jedynie zwykłe czapki gimnazjalne i
płaszczyki. Nie posiadali żadnych
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
nauszników ani futer. Co się z nimi
stało – tego nie wiem. Można jedynie przypuszczać, że te szesnasto,
siedemnastoletnie dzieci stały się
kolejnymi ofiarami sowieckiego
totalitaryzmu. Ja jednak więcej pamiętam z czasów okupacji niemieckiej. Wtedy też aresztowano moich
kolegów, pośród których był między
innymi Kazimierz Zalewski, Mirosław Peszyński.
Jak wyglądały wywózki na Syberię?
W Równem sowieci przyjeżdżali
ciężarówką pod domy. Przez wiele
lat po wojnie nie mogłam zasnąć,
gdy usłyszałam przejeżdżające pod
moimi oknami auto ciężarowe. Z
ciężarówki ładowano ludzi wraz z
ich niewielkim dobytkiem do wagonów bydlęcych. Tak wywieźli między innymi Wandę Liniewiczównę
i jej matkę. Wanda przeżyła, żyje
chyba do dziś. Wanda miała narzeczonego – nazywał się Studziński.
On dobrowolnie z nimi pojechał na
Syberię. Udało mu się przeżyć. W
Równem sowieci aresztowali przecież także wszystkich policjantów,
którzy następnie ginęli w Katyniu
czy w Kozielsku.
Przejdźmy do 1941 r., kiedy to
w Równem pojawił się nowy
okupant...
Kiedy odeszli sowieci i pojawili się
Niemcy, my wróciłyśmy do swojego domu. Niestety, nasze szczęście
nie trwało długo, albowiem z okolic naszego domu, ktoś strzelał do
żołnierzy niemieckich. Podejrzenie
padło na nas. Znów zaczęły się rewizje naszego domu. Było ich kilka.
Po prostu szukali kogoś, kto do nich
strzelał. Podczas jednej z takich
rewizji Niemcy nieumyślnie skaleczyli bagnetem w nogę moją siostrę.
Pamiętam, że jeden z Niemców, mówił wtedy, żeby po prostu podpalić
nasz dom. Na szczęście do tego nie
doszło. W czasie niemieckiej okupacji zabrano nam trzy pokoje na
piętrze – zostały dwa. Na parterze
mieszkali nadal ci sami Polacy co
wcześniej, zaś u nas w trzech pokojach zakwaterowano oficerów niemieckich.
Jak się z nimi żyło pod jednym
dachem?
Oni byli z Wehrmachtu. Byli ubrani w zielone mundury. W pokoju
pierwszym mieszkał żołnierz, który
przyjechał z Afryki. On praktycznie
ciągle leżał, ponieważ był chory.
Nawet moja siostra zakrapiała mu
oczy jakimiś kropelkami. W kolejnym pokoju (dawnym dziecinnym) zakwaterowana była kobieta
– Niemka o imieniu Gerta. Zaś w
pokoju trzecim Niemiec o nazwisku
Zifkin.
Jak zachowywali się oni w stosunku do państwa?
Byli obojętni. W tym czasie, kiedy oni u nas mieszkali, do naszego
domu na nasze zaproszenie przychodzili koledzy i koleżanki. Było
dosyć głośno. Podobno nawet ksiądz
mówił jednemu z chłopców, abyśmy
się tak nie zbierali, albowiem mogło
to budzić podejrzenia. Mieszkający
u nas Niemcy widzieli to, jednak nic
nie mówili. Chyba nie podejrzewali
nas o żadną pracę konspiracyjną.
Jak wyglądało życie religijne
w czasie okupacji sowieckiej i
niemieckiej?
Podczas okupacji sowieckiej, śpiewaliśmy w kościele „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Ksiądz
jednak powiedział, żeby tego nie
śpiewać, bo ma przez to ogromne
kłopoty. Śpiewanie się skończyło. Przypominam sobie, że raz gdy
ksiądz odprawiał Mszę świętą, do
kościoła weszło dwóch żołnierzy
sowieckich i zaczęło kpić z kapłana. Innego razu podczas rewizji w
moim domu, sowieci zwrócili uwagę na obraz święty wiszący na ścianie. Bardzo im się to nie spodobało.
Warto wspomnieć, że ja nawet na
początku sowieckiej okupacji chodziłam do szkoły, ale nie długo, ponieważ musiałam zacząć zarabiać.
W tej szkole kazano nam śpiewać
sowieckie pieśni. „Dokształcano”
nas również i mówiono, że religia to
zabobon. Pomimo tego, modlitwy i
zgromadzenia w kościele odbywały
się.
A co z okupacją niemiecką?
Do kościoła również można było
chodzić. Gorzej było w Niemczech.
Gdy tam poszłam do kościoła, to już
po kilku chwilach stanęła nad moją
głową zakonnica i krzyknęła „raus”.
Widziała przecież, że miałam na
piersi „P”. Takim ludziom jak ja
zakazywano modlitwy. Gdy do
Równego wkroczyli Niemcy, aresztowali oni między innymi Kazika
Zalewskiego, Mirka Peszyńskiego, jego brata Janka i ich ojca oraz
Mietka Gilewicza. Mirka i jego ojca
wkrótce rozstrzelali. Aresztowali
również młodego, dwudziestoletniego technika Jana Sobaszka, który
rok wcześniej przyjechał z Leszna
do Równego. Poza tym aresztowali naszych profesorów. Na ul. Bia-
łej słyszeliśmy jak rozstrzeliwali.
Jak już wspomniałam rozstrzelali
między innymi dyrektora Gaja, zaś
naszego profesora z geografii Monstrańskiego widziałam jak prowadzili do więzienia. Rozstrzelali też
pana Baczyńskiego, który był agronomem.
Który totalitaryzm, nazistowski czy sowiecki wspomina pani
z większym przerażeniem?
Jeden i drugi.
Czy można postawić pomiędzy
nimi znak równości?
Niewątpliwie można. Nawet trzeba,
albowiem oba zadawały ból, którego nie jest w stanie poznać nikt, kto
nie stanął z nimi oko w oko.
Wywiad przeprowadzony w Październiku 2011 r.
Dalszy ciąg w następnym numerze.
Autor jest magistrem politologii,
uczestnikiem 12. edycji studiów
podyplomowych „Totalitaryzm –
Nazizm – Holocaust”. Interesuje
się problematyką totalitaryzmów,
historią KL Auschwitz, Kresów
Wschodnich RP oraz dziejami polskiego ruchu narodowego. Autor
kilku artykułów naukowych. Zrealizował między innymi wywiady
z Kazimierzem Smoleniem, byłym
więźniem KL Auschwitz oraz wieloletnim dyrektorem Państwowego
Muzeum Auschwitz-Birkenau w
Oświęcimiu.
R. Szawłowski, „Trzy ludobójstwa”
s. 1, [w:] Dodatek historyczny IPN
3/2008 (10) red. K. Kaczmarski, R.
Niedzielko, Nasz Dziennik, 28 marca 2008 r.
Historia pewnego głazu z Bronisławki na Wołyniu.
Redakcja
12 maja mamy kolejna rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego.
Pierwszy Marszałek Polski od 19
marca 1920 i dwukrotny premier
(1926–1928 i 1930).
Józef Klemens Piłsudski, herbu
Piłsudski urodził się 5 grudnia
1867 w Zułowie na Wileńszczyźnie stąd tak wielki , u niego, sentyment do Kresów i Wilna.
Po zadekretowaniu w końcu 1918
r. niepodległości Polski długo
jeszcze nie było wiadomo, jakie
terytorium będzie obejmowało to
państwo.
Przez kilka miesięcy, szczególnie
na ziemiach wschodnich, trwały
starcia zbrojne o wywalczenie najbardziej korzystnej dla Polaków
granicy.
Do dzisiaj słynne są wyczyny
lwowskich Orląt czy samoobrony
wileńskiej, w której ginęli młodzi ludzie pragnący, aby Lwów i
Wilno należały do odrodzonego
państwa polskiego. Po porażce poniesionej przez Polaków w styczniu 1919 r. sukces przyszedł na
Wielkanoc tego roku, kiedy udaną
odsiecz przyprowadził do miasta
Marszałek Piłsudski.
Gdy po krótkich walkach wojska
polskie wreszcie znalazły się w
Wilnie, usuwając z miasta Armię
Czerwoną, przyszedł czas oddania
hołdu poległym. 24 kwietnia 1919
r. z kościoła Św. Kazimierza wyruszył kondukt pogrzebowy, odprowadzający poległych na cmentarz
Bohaterów Wilna.
Dla tych, którzy polegli w walkach o miasto, znaleziono miejsce
przed murem starego cmentarza na
Rossie, po lewej stronie od głównej bramy.
www.ksi.kresy.info.pl
Do 1921 r. usypano wzdłuż niego
dwa rzędy mogił, zwieńczonych
prostymi drewnianymi krzyżami.
Każdy z nich był zaopatrzony w
obrazek święty, orła i nazwisko
pochowanego, tabliczki z nazwiskami poległych znalazły się też
na samym murze.
Poległych w walkach 1919, a później także 1920 r. chowano nie
tylko w tym miejscu. Specjalnie
wydzielony kwartał znalazł się w
nowej części cmentarza, na tzw.
Nowej Rossie. Pochowano tam
obok siebie Polaków i Litwinów
walczących ze sobą w październiku 1920 r. Nową Rossę ozdabia
pomnik w kształcie kolumny z napisem "Wilno swoim obrońcom".
Poświęconą w 1930 r. kolumnę
wieńczyła rzeźba orła, jednak w
czasie ostatniej wojny zniknął on
bez śladu.
W 1926 r. w środek muru cmentarnego starej części Rossy wbudowano pomnik, zaprojektowany
przez prof. Juliusza Kłosa ku czci
poległych obrońców Wilna (członków samoobrony wileńskiej i żołnierzy Piłsudskiego).
Odsłonięcia tego monumentu dokonano 2 listopada 1926 r. Od
tamtej pory cmentarzyk wojskowy
na Rossie pozostawał w niezmienionym stanie aż do chwili śmierci
Józefa Piłsudskiego. Gdy to nastąpiło, w ciągu roku (do 12 maja
1936 r.) cmentarzyk przebudowano tak, aby pochować tam urnę z
sercem Marszałka. Wolę złożenia
Kresowy Serwis Informacyjny -
swojego serca na Rossie, wśród
mogił żołnierskich, Piłsudski wyraził po raz pierwszy w przemówieniu do legionistów, wygłoszonym w Wilnie w 1928 r. Stwierdził
wtedy: "(...) to mówię, że miłem to
być musi i gdy serce swe grobem
poję, serce swe tam na Rossie kładę, by wódz spoczął z żołnierzami, co mogli tak pieścić dumnego
wodza czoło, co mogli tak życie
dawać jedynie dla prezentu (...)".
(Józef Piłsudski o sobie.
Z pism, rozkazów i przemówień
Komendanta, zebrał i wydał Z.
Zygmuntowicz, Warszawa-Lwów
1929, s. 128.)
A, że serce Piłsudskiego znalazło
się na Rossie. W tej kwestii rozstrzygała jedynie jego ostatnia
wola. O jej istnieniu dowiedziano się następnego dnia po śmierci
Marszałka, 13 maja 1935 r. Wtedy
to wdowa po Piłsudskim przekazała jednemu z jego adiutantów kartę papieru firmowego Generalnego
Inspektoratu Sił Zbrojnych, gdzie
napisano odręcznie: "Na wypadek
nagłej śmierci". Tekst tej ostatniej
woli był następujący:
"Nie wiem czy nie zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Niech
tylko moje serce wtedy zamknięte
schowają w Wilnie gdzie leżą moi
żołnierze co w kwietniu 1919 roku
mnie jako wodzowi Wilno jako
prezent pod nogi rzucili. (…)
A zaklinam wszystkich co mnie
kochali sprowadzić zwłoki mo-
1 maja 2012 - strona 11
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
jej matki z Sugint Wiłkomirskiego powiatu do Wilna i pochować
matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce
u stóp dumnej matki spoczywa.
Matkę pochować z wojskowymi
honorami ciało na lawecie i niech
wszystkie armaty zagrzmią salwą
pożegnalną i powitalną tak aby
szyby w Wilnie się trzęsły. Matka
mnie do tej roli jaka mnie wypadła
chowała. Na kamieniu czy nagrobku mamy wyryć wiersz z "Wacława" Słowackiego zaczynający się
od słów:
Dumni nieszczęściem nie mogą...
Przed śmiercią Mama mi kazała
to po kilka razy dla niej czytać"
(A.L. Korwin-Sokołowski, Fragmenty wspomnień 1910-1945, Paris 1985, s. 130.)
Wypełniając ostatnią wolę Marszałka 3 maja 1935 r. dokonano
wyjęcia jego serca i złożenia go
tymczasowo w prowizorycznej
szklanej urnie. Po uroczystym pogrzebie (17-18 maja), gdy ciało
Piłsudskiego spoczęło w srebrnej trumnie na Wawelu, 30 maja
złożono jego serce do specjalnej
srebrnej urny z napisem: "Serce Józefa Piłsudskiego. 12 maja
1935" i wizerunkiem orła. Tego
samego dnia wdowa z liczną delegacją władz państwowych zawiozła urnę do Wilna. Tam została
ona tymczasowo umieszczona w
kościele Św. Teresy, w specjalnie
przygotowanej niszy, w pierwszym filarze po prawej stronie od
prezbiterium.
Naczelny Komitet Uczczenia Pamięci Marszałka Piłsudskiego,
który uznał budowę mauzoleum na
Rossie za jedno ze swoich głównych zadań, postanowił powierzyć wykonanie takowego prof.
Wojciechowi Jastrzębowskiemu,
dawnemu legioniście. Pierwszą
rzeczą, którą zaplanował architekt,
było rozszerzenie terenu cmentarzyka wojskowego.
Dotychczas stanowił on wąski
skrawek ziemi przylegający do
muru, obok którego znajdowało
się ponad 160 mogił żołnierskich.
Teraz miano przesunąć nieco w
bok ulicę Rossa, przez co zyskiwano wolną przestrzeń w formie
prostokąta o wymiarach 70 x 40
m. Mogiły żołnierzy, dotychczas
zbyt ściśnięte, zostały teraz ustawione symetrycznie w pięciu rzędach, przez co w środku pod murem tworzył się wolny prostokąt o
wymiarach 5,5 x 8 m. W centrum
tego wyłożonego granitem śląskim prostokąta, znalazł się sam
grobowiec, zbudowany z betonu
i wyłożony wewnątrz płytami polerowanego granitu. Grobowiec
wpuszczony w ziemię miała przykrywać potężna płyta z polerowanego czarnego granitu wołyńskiego o wymiarach: 3 m długości, 1,9
m szerokości, 50 cm wysokości.
Prace nad przebudową cmentarzyka i przystosowaniem do niego najbliższego otoczenia przebiegały sprawnie i bez większych
problemów. Kłopot sprawiało co
innego. Mimo intensywnego poszukiwania na terenie Wołynia,
ciągle nie można było znaleźć odpowiedniego kamienia nadającego
się do przykrycia grobowca.
Głazu tego nie mogły dostarczyć
ani kamieniołomy w Janowej Dolinie, ani żadne inne z dwunastu
miejsc. Bezowocne poszukiwania
trwały do początku 1936 r. Wtedy
podczas lustracji pól Bronisławki,
jednej z zagubionych na pustkowiach wsi wołyńskich w powiecie
kostopolskim, znaleziono wreszcie odpowiedni materiał na płytę nagrobną. Okazało się jednak,
że do wydobycia dziewiętnastotonowego kamienia brakowało
odpowiedniego sprzętu. Wtedy
swoją pomoc zadeklarowali miejscowi chłopi. Całkowicie bezpłatnie przygotowali specjalny kołowrót z sosnowych bali, za pomocą
którego można było wyrwać z ziemi tak wielki głaz. Następną operacją było przetaczanie na okrąglakach - z powodu braku platformy
o odpowiedniej nośności i braku
Wilna, gdzie żołnierze 3.p.a.c. i 3.
pułku saperów wykonali ostatnią
pracę, tzn. przykryli płytą gotowy już grobowiec. .( W. Wiernic,
Dzieje granitowego głazu, "Gazeta
Polska", 12 V 1937. )
W wigilię rocznicy śmierci Marszałka, w kościele Św. Teresy ustawiono katafalk, na którym spoczęła trumna Marii z Billewiczów
Piłsudskiej, a u jej stóp srebrna
urna z sercem jej syna. 12 maja
1936 r. w kościele odprawiono
uroczystą mszę żałobną, następnie
uformowano kondukt, który przemaszerował przez ulice Wilna.
Dzwony katedry i innych świątyń
sygnalizowały dojście na
/ Pochowani na Rossie Piotr Stacirowicz, Wincenty Salwiński i Wacław Sawicki, zginęli 18
września 1939 roku w nieznanych okolicznościach. Fot. Marian Paluszkiewicz http://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2010/09/2010_wrzesen_17_rossa_2-300x199.jpg
Mauzoleum. Według opowiadań
ówczesnych mieszkańców Wilna,
żołnierze ci mając szansę ratowania się przez wycofanie na teren
neutralnej Litwa, mimo grożącej
im śmierci, postanowili pozostać
na posterunku. Ostatnia warta według relacji - zginęła od strzałów karabinu maszynowego jednego z sowieckich czołgów. To
właśnie dla tych poległych żołnierzy wilnianie wykonali trzy nowe
betonowe nagrobki obok kwater z
1919 i 1929 r.
/ Zdjęcie Cmentarz Na Rossie w Wilnie, mauzoleum Matka i Serce Syna, 1937. http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0c/
Wilno_Rossa_mausoleum.jpg/220px-Wilno
W trakcie walk toczonych w okolicach Rossy ucierpiały niektóre
nagrobki i sama płyta grobowca.
W 1944 r. przybyło wiele nowych
mogił, będących wynikiem walk
Armii Krajowej z okupantem o
wyzwolenie Wilna. Oczywiście
pozbawione były one kamiennych
nagrobków, takich jak te na mogiłach ich poprzedników; były to
tylko proste krzyże, które przypominały o przywiązaniu Polaków do Wilna. Po wojnie część z
tych nagrobków została umyślnie
zniszczona, jednak dzięki ofiar-
drogi - kamienia z Bronisławki do
stacji kolejowej (wąskotorowej).
Operacja trwała 14 dni, w jej trakcie dla skrócenia trasy musiano
wyciąć 850 m lasu na drodze do
stacji. Podczas przetaczania głazu zasypano też rzeczkę płynącą
zaraz za wsią. Ze stacji wąskotorówki w Moczulance przetransportowano kamień do stacji kolei
normalnotorowej, stamtąd zaś już
na specjalnej platformie do Warszawy, gdzie przekazano go do zakładu kamieniarskiego Bolesława
Sypniewskiego, który mieścił się
przy ulicy Powązkowskiej. Obróbka kamienia trwała do 28 kwietnia
1936 r., tego dnia oszlifowana płyta ważąca teraz 10 ton miała być
odesłana do Wilna. Niestety, podczas wynoszenia z warszatu płyta
uderzył kantem o metalową szynę,
co spowodowało odłupanie z niej
kawałka granitu. Oczywiście trzeba było teraz ponownie szlifować
płytę, aby zlikwidować uszczerbek. Dopiero więc ostatniego dnia
kwietnia wyekspediowano ją do
/ Zdjęcie Płyty: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/2/27/Wilno_Rossa.
jpg/220px-Wilno_Rossa.jpg
Strona 12 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
cmentarz, gdzie złożono trumnę i
urnę do grobowca. W momencie
wnoszenia trumny i urny do mauzoleum nastąpiła trzyminutowa
cisza, po której oddano 101 strzałów armatnich, a orkiestra odegrała hymn narodowy. Ostatecznym
finałem tego uroczystego dnia była
wieczorna iluminacja całego miasta.
W historii mauzoleum na Rossie
ważna jest jeszcze jedna data - 18
września 1939 r., czyli moment
wkroczenia Armii Czerwonej do
Wilna. W tym czasie na Rossie
stała jeszcze ostatnia warta przy
ności mieszkających tam nadal
Polaków, wiele z nich udało się
zachować i utrwalić nazwiska poległych żołnierzy AK. (Fragmenty
artykułu z czasopisma Spotkania
z Zabytkami nr 3/1991 autorzy::Agnieszka Durejko Aleksander Srebrakowski : „Matka i serce syna”)
http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSFskHeYMs5TpcEPs9
b1246VAVRXNInhNm5JSphsM9f
U9E2U5Zv
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Lasy Szackie i kierunek Bug
Stanisław Nikoniuk
Mija 10-ty, 11-ty maja. Dwunastego kowelski pułk składa przysięgę.
Przemawia major Żegota – krótko,
dobitnie. Piętnuje dezerterów jako
zdrajców. I bodaj także wtedy dla
przeciwwagi odznacza kaprala z
któregoś oddziału krzyżem Virtuti
Militari za zatrzymanie czołgu granatem w jednej z bitw. Po szałasach
trzeciej kompanii niewiele jest rozmów o dezerterach. Poszli sobie,
niech idą. Jak się nadzieją na Niemców – pożałują. Lepiej trzymać się
razem do końca, choć staje się już
wszystko naprawdę nie do zniesienia. Jednak może się skończy jakoś
wreszcie…
Nie kończy się. Jest coraz gorzej.
Odzież będąca odzieżą i pościelą
od miesiąca, ciągle na grzbiecie,
w słotę i w pogodę
drze się,
dziw, że jeszcze nie opada, że jeszcze znosi dalsze kilometry kluczenia po gąszczach, po najdzikszych
zakątkach lasów. Nie wytrzymałoby
takiej eksploatacji żaglowe płótno.
Nie ma żadnej zmiany. Sporadyczne
wymiany i nie wymiany u chłopów
niewiele poprawiają – chciałoby
się powiedzieć: stan umundurowania, śmieszne to jednak słowo dla
oznaczenia przyodziewku 27-ej.
Szczęście wielkie, że zaczęła się
wiosna, że robi się coraz cieplej.
Umundurowanie… W lesie szackim
już poniektórzy oficerowie zaczęli
chodzić w postołach – łapciach z
łyka. Hrubemu znakomicie owe łapcie poleszcuckie pasowały. Chwalił
ich nadzwyczajną lekkość. Paweł
nie zapomni widoku strzelca Zucha
ściągającego szarą konopną nitką
rude sukno mużyckich portek wziętych u Poleszuka – gruby lecz stary, zleżały chłopski samodział. Co
postój w marszu, Zuch sadowi się
pod drzewo i bierze się za swoją syzyfową robotę uśmiechając się przy
tym obronnie i klnąc. Pościągane
w jednym miejscu portki puszczają w drugim. Znów postój – gdzie
Zuch? Ledwo go widać z trawy
pod drzewem – naprawia przeklęte
spodnie. Stoi w szackim lesie partyzantka sowiecka. Ci mają lepiej!
Zostawiają po sobie cenne resztki.
Nadchodzi dzień i dla Pawła, gdy
na skraju ich obozowiska pochyla się nad kupą szmat i wybiera z
niej spodnie, czarne w szare paski,
brudne i zawszone. Są do niczego,
stracha na wróble w to ubrać, ale
lepsze nieco niż zdarte ostatecznie
świecące dziurami płócienne portki Pawła. Przebiera się. Niebawem
zacznie je reperować tak samo, jak
Zuch. Na szczęście frencz a la Stalin uszyty przez matkę z sowieckiego koca i takim że kocem pokryty
kożuch zrobiony z rękawów ogromnej baranicy wuja przetrzymują
próbę do końca. Najlepsza jednak
jest czapka, papacha sowiecka, Poemat mógłby napisać o jej zaletach!
Wystarczy pod głowę wzgóreczek,
korzeń, kupka chrustu czy liści i
poduszka gotowa! Szorstkawe szare
futerko grzeje uszy, skronie, kark i
śpi się znakomicie. Niemieckie buty
dobrze wytrzymują przemarsze. Na
noc przydałby się dłuższy kożuch,
do marszu jednak lepszy jest jaki
jest. - Wiesz, Jantar, jak wyglądasz?
– powiedział raz drużynowy Natan
do zadumanego, wspartego ciężko
www.ksi.kresy.info.pl
o karabin, zapatrzonego w ognisko
kronikarza – Jak zesłaniec sybirski.
- A ty, jak szofer, w tej skórzanej
kurcie i pilotce. Przydziału wołowiny coraz mniej – zabrakło już
krów i owiec. Kartofli coraz mniej
– już tylko kilka sztuk na żołnierza
dziennie. Niczego nie przynoszą
wyprawy po żywność – okoliczne
chutory i wioski kompletnie ogołocone. Chłopi rozkładają ręce: byli tu
już od was… nic nie ma… sami już
nie mamy. Szperanie po kątach rzeczywiście nic już nie daje. Chytrzą
też diad’ki! Na kolejnej wyprawie
drużyny po żywność stary chłopina
klnie się, że nic już nie ma, że byli
tu już… Drużyna myszkuje po izbie
i komorze – nic! Jeden Syrena nie
przewąchuje kątów chałupy, nie
zagląda nawet do stodółki starego,
idzie ku niewielkiemu bagnu za stodołą. Człapie przez wodę na środek,
penetruje małą wysepkę utworzoną
przez korzenie paru ciasno rosnących sosenek. Idiota? Nie! Geniusz!
As wywiadu! – wykrzykują koledzy, gdy wraca. Uśmiecha się od
ucha do ucha, mruży oczka, pokazuje kawałek zżółkłej, starej słoniny, przeraźliwie chudy. – O, znalazł
żem. Tam ją w tej kępie trzymał,
skurczybyk Poleszuk! Post coraz
sroższy. Na kolację Paweł gotuje
podjęte z ziemi sczerniałe obierki
od kartofli. Śmierdzą! Niepodobna
tego przełknąć. Na drugi dzień szpera w pobliżu sowieckiego biwaku,
znajduje głowę cielęcą rzuconą pod
krzak. Zeskrobuje scyzorykiem drobiny mięsa przyschnięte do kości,
wkłada do menażki, zalewa wodą,
gotuje, próbuje jeść – mdłe! Gdyby
choć uncję soli! Potem wałęsając się
między biwakami podnosi z ziemi
krowią racicę. Ma z tego, z miękkiej środkowej części, rozgotowaną
masę. Z wyglądu i smaku – klej! W
oczy zagląda głód. Wielka wyprawa
wysłanników wszystkich oddziałów na chutory Huty Ratneńskiej
po prowiant wraca przepędzona
ogniem artylerii, nękana w odwrocie przez „ramę” śmigającą tuż nad
wierzchołkami drzew i bijącą z broni pokładowej w podejrzane partie
lasu. Woreczek fasoli dla drużyny,
talerz kwaśnego mleka i kartoflany
placek zjedzony w jednej z chałup –
to wszystko, co Paweł zyskuje z tej
wyprawy. A, jeszcze to: popatrzył
na wysokie zielone żyta, na osypane
kwieciem sady, wchłonął w płuca
haust pachnącego powietrza sadów
i pól. Cisza w tej wsi była tak słodka, jak ongiś na Zielonej. Ale już po
godzinie uciekał w tłumie do lasu:
buchnęła z tej słodkiej ciszy artyleria. W obozie głód. Ćwiczenia,
które dowódcy usiłują przeprowadzać w plutonach są ponad siły. Są
to proste ćwiczenia: bieg ku stanowiskom, padanie i powstawanie w
biegu. Lecz pół godziny takiego ruchu i pluton słabnie, nie może dalej.
Przy zginaniu się ku ziemi w głowie szum, mąci się w oczach. Jest
to już krawędź omdlenia. Dobrze,
iż dowódca kompanii, porucznik
Wilczur wie, co się dzieje z jego
piechotą. Skraca ćwiczenia, pozwala wracać do szałasów. Mówi na
zbiórce do siedzących półkolem:
Kaszy, zwykłej kaszy, parę worków
jakiejkolwiek kaszy i postawiłbym
was na nogi. Nic dla żołnierza nie
jest bardziej pożywne niż kasza.
Czasem na takich siedzących zbiórkach kompania próbuje śpiewać
zachęcana przez porucznika, który
mówi, że śpiew dla żołnierza… Ale
niewiele z tego śpiewu wychodzi.
Nie klei się. A pod sosną na samym
skraju biwaku leży chłopaczek.
Uśmiecha się blado do Pawła, gdy
ten nad nim przystaje. – Wszystko
mi z kiszek wycieka – mówi cicho.
Nikt się nim nie zajmuje. Koledzy
dadzą trochę przełknąć z tego, co
ugotują, wszystko jednak przecieka… Leży cierpliwie, cichutko
lub siedzi oparty o pień, ręką przytrzymuje postrzelony brzuch. I nikt
w całym pułku nie ma na to rady,
żadnej, najmniejszej rady. Dostał w
brzuch pod Smolarami, szedł jednak i doszedł aż tu. Dalej nie pójdzie. Zasoby żywności wyczerpane.
Cztery kartofle na dobę. Parszywy
nastrój. Sparszywiały też stosunki w
kompanii: okradają się z mizernych
resztek jedzenia. Upatrzą u kolegi
schowaną w torbie ostatnią kromkę
chleba, zmawiają się i w chwili nieuwagi właściciela, czy wtedy, gdy
śpi – kradną. Okradziony podnosi
wrzawę, idzie ze skargą do dowódcy.- Żołnierze! – woła dowódca na
zbiórce - Będziecie się wstydzili
tego całe życie! W oczy sobie nie
będziecie mogli spojrzeć przy spotkaniu… Niewiele to pomaga. Kradzieże, meldunki o kradzieżach,
kłótnie i skandale są na porządku
dziennym. Oburzony Paweł notuje
gotowym określeniem: „Plwają na
siebie i żrą jedni drugich”. „Banda!”
dorzuci dalej. Jeden z gapiowatych
podoficerów bierze się z rana do
czyszczenia pistoletu, zamiast broni
wyciąga z kabury kamienie. Paweł
kładąc się spać zawsze przesuwa
swój pistolet pod bok, pod brzuch,
pod plecy – pamięta o tym przez sen
– śpi na pistolecie. Pogarda – oto, co
czuje wobec tych złodziei. Okradali
się syci, teraz okradają się głodni.
Sparszywieli, zdemoralizowali się
– obyż tylko w jego kompanii…
Banda to, nie wojsko! Sam wszak
że dopuści się niehonorowego postępku, gdy warunki potem nieco
złagodnieją, gdy pojawią się jeszcze
jakieś skromne, nie wiadomo już
skąd zdobyte przydziały mięsa.
- Dzielisz im to mięso i dzielisz i co
z tego masz? Weźże trochę więcej
łoju dla nas… - podszeptuje Kogut. Paweł usłuchał, podrzuca ku
swojej porcji parę gramów więcej.
Ale erkaemista Klucz natychmiast
podnosi protest. Pawłowi robi się
głupio. Żałuje, że tak łatwo dał się
nastawić Kogutowi. Zresztą sojusz
z Kogutem jest wyłącznie gospodarczy. Paweł poznaje go z rozmów
nieco bliżej, stwierdza zupełnie odmienną postawę. „Różną nas ideie
i filozofia” – notuje w strzępiącym
się zeszyciku. Wspomina brata –
jakże inaczej byłoby z Joginem…
Ktoś puścił słuch, że Kozioł znalazł kronikę, ale z kolei sam ją zgubił. Wierzyć temu – nie wierzyć?...
Gdzie znalazł – przed torami, czy
tu po tej stronie? Dokąd wobec
tego doszedł brat? Gdzie teraz jest?
Kozioł plątał odpowiedzi. Buja zapewne. Wspomnienia z lasów szackich przemieszały się w pamięci
Pawła – nie potrafi podać dokładnej
chronologii pomniejszych, chociaż
ważnych wydarzeń. Przemieszały
się w jeden zielono-szary, błękitno-czarny rozmazany kłąb. Nie tak
jednak zdecydowanie czarny był ów
kłąb, jak w wypadku Kmicica, który
kto wie, jak i czy w ogóle doszedł
/ 3 maja 1944, Kazimierówka. Stoją: czwarty od lewej Roman Sznydel "Wilk", zastępca dowódcy, piąty od lewej "Oczko" (z karabinem).
do domu? Ani nie tak beznadziejnie czarny, jak u tych towarzyszy,
co tylko ciężkimi przekleństwami
odgryzają się losowi. Paweł swój
los znosi inaczej. Ma duże rezerwy
siły duchowej. Czerpie z nich, jest
tego świadomy. Krzepiąco działa na
niego gorące słowo kazań księdza
Rafała. Kapelan mówi o Polsce. Ku
niej idą i dla Niej cierpią. Mówi o
Królowej Korony Polskiej. Ryngraf
z Jej wyobrażeniem i Białym Orłem u spodu zawiesza nad patykami
ołtarza na sosence. Ksiądz usiłuje rozpalić tymi symbolami ducha
wycieńczonej wołyńskiej piechoty.
Nawołuje, by każdy się poczuł i stał
się teraz, tak właśnie teraz!, rycerzem Polski i Jej Królowej. Z coraz
ostrzejszym odczuciem bezsensu
sytuacji 27ej kaznodzieja zmaga
się wskazując sens. Polega on na
tym, że już sama obecność Dywizji
w tych lasach jest walką, ponieważ
wiąże siły wroga wokół tych lasów,
zmusza do atakowania i tym samym
odciąża front. Z trudem dochodzi
ta idea do świadomości zgonionej,
zgłodzonej, wycieńczonej piechoty.
Sens? W tym gniciu w lesie? W niemożności podjęcia działań zaczepnych? W ciągłych ucieczkach przed
wrogiem? Jestże to sens? Dopiero z
perspektywy późniejszych lat, szerszego rozeznania, z porównania z
działaniami innych formacji partyzanckich zgodzi się Paweł, że teza ta
była jak najsłuszniejsza. Zgodzi się i
przeboleje to, iż z bliska, od środka
wyglądało to wszystko tak mizernie, tak nędznie. Cóż tedy podtrzymywało go na duchu prócz sugestii
kapelana – stańcie się rycerzami!
właśnie teraz! Co jeszcze trzymało go, gdy przechodził swoją – jak
to nazwie później za Conradem –
„smugę cienia” w tamtych lasach i
bagnach? Młodość – po pierwsze. Z
tego zdawał sobie sprawę już wtedy.
Widział kilku starych ludzi w szeregach 27-ej. Ich twarze z wyrazem
bezdennej rozpaczy. Jeden z tych
starszych nie mógł iść. Znaleziono
mu chudą, kościstą szkapę. Jechał
na niej, sam chudy przerażająco…
Dalej – modlitwa. Modli się Paweł
w tym lesie. Rankiem oddala się od
szałasów. Staje. Przez zieloną, rozchybotaną, szumiącą, a czasem cichą masę boru spogląda ku wschodniej połaci nieba, błękitno-złotą od
słońca, białą od czystej bieli obłoków, i odmawia litanię do Królowej
Korony Polskiej, Królowej jego i
owych rycerzy oszukujących głód
całodziennym gotowaniem nędznej
strawy, tłukących wszy, przecierających broń szmatami bez oliwy,
bądź wałęsających się bezradnie po
obozowisku. Paweł zna litanię na
pamięć. Każdego poranka odmawia ją w ten sposób – na ustroniu,
zapatrzony na wschód, ku stronie,
Kresowy Serwis Informacyjny -
gdzie został Kowel, matka, młodszy brat. Zwrócony twarzą w tamtą
stronę modli się i wie, że to samo
teraz czyni matka. Paweł wierzy.
Po prostu wierzy. Z Kogutem nie
rozmawia o tym. Nie zrozumieliby
się. Trzecie źródło siły, wytrwania –
to poezja. Chodząc po tym biwaku
szackim często myśli całymi strofami poezji, którą chłonął przed tym
przez lata. Pod drzewem w trawie
znajduje właśnie w tym lesie kilka
wydartych stron chrestomatii rosyjskiej. Wiersze. Jeden jest wyraźnie
zaadresowany do niego.
(… Pojąłem życie.
Swój los, jak Turcy lub Tatarzy
Wdzięcznością jednakową darzę
Za wszystko. Bóg? O szczęście
go nie proszę
I zło w milczeniu znoszę.
Wschodnich to niebios toń wysoka
Może z nauką ich proroka
Mnie pogodziła. Poza tym
życie bez przerwy koczownicze,
Trosk, trudu pełne dni i noce
Przygniotły myśl i brak jej mocy,
Zbolała dusza pierwotnieje
śpi serce. Dla wyobraźni
brak przestrzeni,
Głowa bez pracy jałowieje.
Jedynie leżeć można w cieniu
Wśród traw… )
Uderza Pawła tożsamość sytuacji,
tożsamość nastroju i postawy poety, który ten wiersz napisał. Przynosi treść pokrzepiającą. Wkrótce
zna wiersz na pamięć.To są rezerwy duchowe Pawła. Sprawdził je
w lasach szackich. Bardzo dużo pozwoliły znieść. Sytuacja oddziałów
27ej z dnia na dzień staje się gorsza.
Ostatnia wyprawa po żywność nie
polepszyła sytuacji żywnościowej,
pogorszyła wojenną. „Rama” nie
przestaje się kręcić nad lasem już
trzeci dzień. Pogodny, świeży, słoneczny poranek w lasach szackich
21 maja, godzina 9 – 10. Pojawia
się w kompanii porucznika Wilczura kapitan Hruby. Porucznik zbiera
kompanię i obaj oficerowie, bardzo
spokojni, spokojnie prowadzą przez
rzadki las sosnowy wyścielony bujnym zielonym dywanem jagodnika.
Cisza zalega las. Chroboce roztrącany butami zielony jagodnik. Po
dziesięciu minutach spacerowego
marszu oficerowie zatrzymują kompanię, każą żołnierzom rozstawić
się wzdłuż dróżki i zająć stanowiska dobrze maskowane. Wygląda
to, jak gdyby kompania wyszła na
jeszcze jedne, zbędne, nie wiele
dające a uciążliwe ogromnie ćwiczenia. Chłopcy tak właśnie myślą.
Krzywią się – znowu komuś zachciało się tych ćwiczeń… Trudno.
Poszwendają się po lesie, poleżą,
ile się da. Zalegli w linii, leżą niemal niewidoczni w jagodniku. Lecz
1 maja 2012 - strona 13
oto kapitan – dziadek leśny z nieodstępnym leszczynowym kijem
w ręku, na nogach onuce i łapcie
sznurowane do łydki – przechodzi
wzdłuż stanowisk i powtarza… Co?
co? Nie strzelać, dopóki nie podejdą blisko! Podpuszczać na całkiem
pewny strzał! Nie strzelać za wcześnie! Cisza w lesie, najmniejszego
szmeru. Przez prześwity zieleni nad
głowami wpadają do wnętrza lasu
smugi i całe snopy słońca. Cóż to
za rozkaz? Do kogo nie strzelać w
tej ciszy? Głupie pytanie! „Rama”
wczoraj nie na próżno latała całe popołudnie! Więc to nie ćwiczenia…
Kompania leży, jak kazano. Nad
jagodnikiem sterczą tylko głowy:
każdy sprawdza, kogo ma za sąsiada z prawej, kogo z lewej? Ciągle
cisza. Trwa niezmącona – ile już?
– chyba z pół godziny. Niedzielny
poranek w tym zakątku lasu jest
cudny. Nadal cisza. Żadnego ruchu
w przedpolu, chłopcy popatrują ku
górze w oka błękitu obramowane
gęstą iglastą zielenią. Ciągle cisza.
I nagle - gdzieś z prawej strony, daleko w gęstwinie rozpruwa tę ciszę
gwałtowna seria z elkaemu. Chłopcy Wilczura nieruchomieją na stanowiskach. Dłonie lepną do spustu i
lufy karabinu. Świdrując wzrokiem
przedpole pocięte miedzianymi kolumnami sosen, mroczno-zielone w
tle, przytrzymują oddechy. Tak tego
dnia – od spokojnego wymarszu z
biwaku i powolnego, zupełnie ćwiczeniowego obsadzenia linii kompania wchodzi do boju. Elkaemowi odpowiada natychmiast seria
równie gwałtowna o nieco innym
brzmieniu i tak samo długa - jak
gdyby krawiec przeciągnął maszyną bardzo długi ścieg w poprzek
płótna. Rozlegają się buchnięcia
pojedynczych wystrzałów, huk w
tamtej stronie gęstnieje, puchnie jak
kasza na ogniu. Kompania Wilczura leży, wpatruje się w swoje mało
przezierne przedpole, nasłuchuje.
Ku piętom Pawła spływają z całego
ciała dobrze znane maleńkie ukłucia
– impulsy lęku. Spogląda jeszcze
raz na prawo: w jagodniku szarzeje sylwetka Morusa – leży nieco
niżej od Pawła. Na lewo – Kogut,
bardzo wyraźny w zieleni w swoim
kolejarskim granatowym płaszczu.
Spotykają się wzrokiem, próbują się
uśmiechnąć. Płyną minuty, strzelcy
leżą, jak napięte sprężyny. Knieja z
przodu na prawo grzmi wystrzałami na cały las, tu u Wilczura ciągle
cicho. Znowu pojawia się kapitan
Hruby, podnosi kompanię, prowadzi kilkanaście metrów dalej, rozrzuca wzdłuż nowej linii - wytycza
ją machnięciem swego kija. Znowu
kompania kładzie się w jagodowym
buszu linią nieco rozwichrzoną w
nierówny zygzak, gdyż każdy stara
się mieć przed sobą gruby odziemek
drzewa. Paweł pamięta o nogach:
wewnętrzne kostki stóp dociska do
ziemi. Pamięta jak nisko szedł ogień
pod Jagodzinem.
W przedpolu,
rozmigotanym od światła i cienia
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
nadal nie widać żadnego ruchu, żadnej oczekiwanej podkradającej się
postaci przeciwnika. Własnej linii
zaległej na płask także nie widać. Ta
połać lasu - gdyby ktoś mógł spojrzeć z boku, z wysokości dorosłego
człowieka – wydaje się zupełnie pusta. Jeszcze jeden kwadrans mija w
bezruchu, nadal nikogo
w
przedpolu lecz oto nad głowami
kompanii zaczyna coś ciapać i pacać
drzewa. Pod Mosurem, gdy Paweł
po raz pierwszy znalazł się w strefie
takiego pacania kul– było to w polu,
wśród rzadkich zarośli – mimo woli
odwrócił twarz od kierunku, skąd
nadchodził gwizd kończący się takim ohydnym pacnięciem. To samo
zrobił Jogin i inni koledzy. I wtedy
ów stary sierżant-pijaczyna, który
pytał Pawła: Jantar, Jantar, skąd u
ciebie taki pseudonim? krzyknął ku
braciom zgorszony: Nie odwracać
się! Patrzeć na wprost! To był moment, gdy Paweł stał się żołnierzem.
Tu obstrzał idzie na razie wysoki,
ślepy. Zaczynają spadać drobne gałązki ścięte kulami. Potem zniża się
- na miodowej korze pni już tu i tam
bieleją rozprucia. Pociski tną zieleń,
słychać ich lot, syki, świsty i zderzenia z drzewami. Przedpole zapełnia
lekki niebieski dym prześwietlony
smugami słońca. Po linii przechodzi
rozkaz: strzelać w ten dym! nisko w
dym! I wtedy bujny zielony jagodnik wybucha wystrzałami.
Wydaje się, że las nie pomieści już
więcej huku lecz to dopiero preludium. Bo oto łupi coś nagle w
wierzchołek sosny z łoskotem piorunu. Cios łamie gałęzie, ich darcie
się, trzask miesza się z szurgotem
odłamków i ciężkimi pacnięciami
o ziemię. No tak! Tak, jak zawsze!
Bez artylerii się nie obędzie. Bije
już na dobre. Skąd jednak wie, że
oni właśnie tu leżą?
Na odcinku kompanii Wilczura coraz więcej
dymu i huku. Pociski detonują w
wierzchołkach drzew, łamią konary,
niektóre przenikając niżej strzępią
pnie, inne rozrywają się z ziemi.
O kilkanaście kroków od linii wykarczowana pociskiem wyskakuje
z ziemi i przewraca się, jak długa,
gruba, stara osika. No tak! Jest już
i „rama” – słychać ją nad lasem,
chwilami widać jak plami czysty
błękit prześwitów. Huk, świsty i syki
kul, stukanie i szurgot odłamków,
detonacja za detonacją, buchnięcia
własnych karabinów – cała gama
bitewnego hałasu w uszach, zwielokrotniona echem, a przed oczami
już nie przesłona dymu lecz ogień,
żywopłot ognia – pali się poszycie.
Z przed ściany ognia wyskakuje
nagle wprost na stanowisko Pawła
ruda sarenka. Staje, jak wryta o kilkanaście kroków – błysk czarnych
oczu, wilgotny błysk nozdrzy, uszy
wachlarzami ukośnie – i skręt w bok
– trzy susy – znika w gąszczu na
lewo. Hruby nakazuje jeszcze jedną zmianę linii – usuwa kompanię
z przed żywopłotu płomieni. Chłopcy odstępują pojedynczo, po kolei
wstają, biegną chyłkiem od drzewa
do drzewa, kładą się. Mają chwilkę
wytchnienia. Tymczasem cały las
wokół nich kipi wystrzałami, huczy,
grzmi oddając echo z kniei do kniei.
Pociski dział łomocą z góry, regularnie jak cepem. W południe zapada cisza. Słychać trzask płonącego
poszycia i już nic więcej. I oprócz
dymu i ognia niczego nie widać.
Strzelcy podnoszą się ze stanowisk,
uśmiechają się. Ktoś mówi głośno:
- Ty, Kozioł, nie podnoś flinty tak
wysoko, gdy strzelasz… Zadzierasz ją na 45 stopni jak pies ogon.
To nie zenitówka. Co ty, przeciw
lotnik jesteś? Kozioł uśmiecha się z
zażenowaniem. Flintę rzeczywiście
ma imponującej długości, postawiona na ziemi sięga mu do nosa.
Jakiś angielski typ karabinu. Cisza
trwa długo, więc Paweł podchodzi
do Natana: - Słuchaj, moglibyśmy
z drużyną wyjść teraz do przodu.
Zobaczymy ile tam po krzakach zabitych Niemców. Obłowimy się…
Paweł ma w chlebaku wołowy gnat
z kawałeczkiem mięsa. Nie zdążył z
rana ugotować. W tej ciszy znowu
kusi go wyobraźnia – widok plecaka
wyładowanego jadłem. Natan chwilę się zastanawia: Dobra! Idziemy!
Zbiera się przy Natanie kilku ochotników – Grzmot, Morus, Syrena,
Koza – uprzedzają pozostałych, że
wychodzą w przedpole, nakazują:
nie strzelajcie, gdy będziemy wracać. Dwójkami za drużynowym wychodzą na skraj boru, zaszywają się
w gęsty choinkowy młodniak dostatecznie wysoki. Skradają się przez
ten zagajnik ku przodowi. Nad
głowami bezmiar majowego błękitu. Serca młócą, każdy krok pełen
czujności. Są pewni, że nastrzelali
na swoim odcinku Niemców – tyle
przecież posłali strzałów w tym
kierunku… Popycha wszystkich to
samo pragnienie co Pawła: zebrać
plecaki – będzie chleb, konserwy…
Uszli nie więcej jak kilkadziesiąt
kroków, gdy Natan – jakby na żmiję nadepnął – gwałtownym w tył
zwrot rzuca się bez słowa biegiem
do tyłu. Drużyna momentalnie za
nim, i jednocześnie z bliska tnie
w ich kierunku seria z automatu.
Chłopcy nurkują w zwarty gąszcz
choinek, wypadają w bór ku swoim. Paweł podnosi w biegu czyjąś
czapkę. Blady, przerażony Natan
pośpiesznie wyjaśnia Hrubemu co
się stało: - Doszliśmy do przecięcia
się dwóch ścieżek i patrzę: z bocznej zbliża się ku nam grupka umundurowanych – niemieckie płaszcze,
hełmy, automaty przez pierś. Widzę,
że jeden pierwszy mnie spostrzegł,
chwyta za automat, więc ja – chodu!
Seria w patrol Natana zawiązuje bój
od nowa. Patrol wlatywał na swoje
stanowiska wśród gwizdu kul. Tym
razem ogień na linię Hrubego i Wilczura idzie gęsty, niski, zawzięty.
Kompania odpukuje się ze swoich
kabeków deszczowi rzęsistego maszynowego ognia. Chłopcom robi
się nieswojo od tak nierównego
dialogu. Niewiele poprawia sprawę dziesięciostrzałowiec Morusa,
a Klucz widocznie nie ma już naboi do swego francuza – wcale go
nie słychać. Może być tragicznie z
kompanią… Jeszcze trochę poleżą,
a potem?
Wszyscy oddychają z ulgą, gdy z
boku z lewej odzywa się rzęsiście
jak ulewa elkaem któregoś z sąsiednich oddziałów – Sokoła chyba. Odziemki sosen dziurawione są coraz
niżej, nad samą ziemią. Kompania
leżąc spłaszczona u ich stóp odbija się gorączkowo. Hruby w czasie
Strona 14 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Lasy Szackie , Maj 1944
zacisza obchodził linię i wyjaśniał,
że tutaj za wszelką cenę muszą
wytrwać do wieczora. Niektórym
przerażonym chłopcom wyjaśniał to
przy pomocy swego leszczynowego
kija, gdy zbyt panicznie zmieniali stanowiska i nie chcieli kłaść się
dobrowolnie na nowej linii. Paweł
z pewną satysfakcją zauważył, że
to właśnie spotkało Koguta, który
na moment ogłupiał ze strachu: z
miny było widać, że popędziłby jak
szalony gdziekolwiek przed siebie,
byle dalej od linii! Jest już godzina
chyba trzecia po południu. Nasilenie
walki przenosi się znowu na prawo
od kompanii Wilczura, tam, skąd
się wszystko zaczęło. Na linii
Wilczura znowu pełny spokój. Ale
niebawem spokój ten zakłóca nowy
dźwięk dochodzący gdzieś zupełnie
z bliska – cienki i słaby na tle huku
bitwy, szmer raczej, tylko, że to już
szmer czołgów!… Więc Hruby daje
znak do odwrotu. Kompania odchodzi luźną gromadą, mija swoje obozowisko, szałasy, popioły ognisk,
wchodzi w nową dzielnicę. Spokojnie tam, mroczno – kończy się
niedługo dzień. Z bocznych partii
lasu spływają inne grupy, gromada
powiększa się, idzie bez rozmów.
Porucznik Wilczur został na linii na
zawsze. W czasie pierwszej przerwy
w bitwie Paweł wyszedł kilkanaście
kroków do tyłu i widział: na dwu
karabinach podłożonych pod ciało
czterech chłopców niosło zabitego.
– To porucznik Wilczur – powiedzieli. – Leżeliśmy dobrze ukryci,
szedł niegęsty ogień i Wilczur podniósł się na kolana zobaczyć, co w
przedpolu, i wtedy – cała seria w
brzuch… Pochwali go gdzieś niedaleko, płytko – w pośpiechu. Zniknął
też, nie ma go wśród odstępujących,
drużynowy Natan. Po tej patrolce
miał twarz przerażonego. Uciekł?
Zabity? W niewoli? – nie wiadomo.
Paweł nigdy go już nie spotka. Drużyna trzyma się sama, chłopcy pilnują się, żeby być razem. Wszyscy z
kompanii, poza poległym porucznikiem i zaginionym Natanem wyszli
z bitwy cało. Kapitan Hruby kroczy
u czoła gromady w milczeniu. Cichną dalekie odgłosy walki. Jeszcze
z pół godziny do zachodu słońca.
Gromada przechodzi zacienioną
ukośnie ulicę duktu. Czyjaś siekiera, a może pocisk zwaliła w poprzek
duktu duże liściaste drzewo. Ktoś
wyjaśnia: Przesłonili widzialność,
bo strzelali, dranie, z działa po tej
przesiece. W miarę odchodzenia
ustala się ogólny kierunek odwrotu – jak zawsze… Jak zawsze ktoś
gdzieś u czoła prowadzi. Już doszli
do krawędzi lasu. Bezpośrednio stąd
zaczyna się bagno porośnięte z brzegu wysoką łozą. Z leśnego obszaru
spływa ku tym łozom coraz więcej
ludzi. Milczenie, jak gdyby nikogo
tu nie było. Słońce zaszło. Ciemno. W zupełnej ciemności formuje
się kilka gromad i każda po kolei
w pełnym milczeniu wchodzi w
bagnisko. Nie jest głębokie, woda
tylko do kolan, można iść. Emocje
całodziennej bitwy zagłuszyły głód,
teraz głód zagłuszają emocje tego
pochodu. Słychać chlupot i bulgot
wody – nic więcej. Pod nogami
woda i miękkie dno bagna. Reszta
jest nocą. Nie myśli się o niczym
prócz jednego – iść po tej wodzie
jak najciszej. Ujść jak najdalej –
dopóki noc. Dwa krańce nocy nie
śpią. Dalekie baterie niemieckiej
artylerii z lewego krańca ciemności biją daleko na prawy kraniec,
ku majaczącym widmowo mętnoczerwonym łunom.Paweł znowu,
jak na mosurskiej porębie oczyma
wyobraźni widzi olbrzymie przęsło podniebnego mostu budowane
przez tory pocisków szybującym ku
tamtym łunom. W pewnej chwili, po
przejściu może kilometra tej bagienno-wodnej drogi, prostopadle do ruchu kolumny jakaś bliska bateria z
lewej strony posyła kilka płaskich
strzałów nad powierzchnią bagna.
– Chryste! – strwożył się Paweł Jakże to będzie! Jak się położyć w
tej wodzie czołem ku tej baterii? Ale
kończy się na kilku wystrzałach. –
Może pomyśleli, jeżeli słyszą chlupot na bagnie, że stado krów wraca
przez wodę z pastwiska…
Znowu jest tylko ciemność, cisza,
ostrożny w tej ciszy chlupot wody.
Kojąca cisza i ciemność. W krzakach wysokiej łoziny, z których wychodzili w to bagno, w ciemności
majowego wieczoru, zapamiętale
rozkląskał się słowik. – Pragnąłem – myśli Paweł – skuć bydlakowi mordę za ten śpiew! Kolumna
idzie bagnem przez całą noc. Gdy
się rozwidnia, dochodzi do jakichś
kanałów, głębokich po pierś. Bez
szemrania, nie zdejmując ubrań,
unosząc tylko nad powierzchnię
wody broń oddziały biorą tę przeszkodę. Milcząc ocieka na torfiastym wale porucznik Olszyna. Już
daleko za nim został czas, gdy się
domagał przerzucenia kładki przez
rów. Stłoczeni w krzakach wikliny
ludzie schną od ciepła własnych ciał.
Znużeni, głodni, utytłani w bajorze,
przemoczeni do nitki – odpoczywają. Milczą. Nie lamentuje nawet
strzelec Szpic. Sytuacja jest jasna:
chodzi o przedarcie się z życiem –
obojętnie już – jak i którędy…Tak
oto 21 maja 1944 roku całodzienna
bitwa zamknęła długi postój w Lasach Szackich i tegoż dnia nocą piechota wołyńska, jak stado bobrów,
zapadła w błota Polesia. Przez trzy
następne doby ma miejsce taki sam
manewr: w dzień, od pierwszych
chwil świtu, stłoczone w niewielkim lasku, w zaroślach, w wysokich
www.ksi.kresy.info.pl
kępach u skraja błot, oddziały warują cichutko nie paląc ognisk, nie
wychylając nosa poza to miejsce,
a nocą przemykają się dalej. Kilka bochenków chleba zarwanego
cichcem u Poleszuków musi starczyć na batalion. Ile kilometrów
było tej grząskiej, mokrej, czyrakogennej trasy, przez jakie ostępy
i uroczyska wiodła? – szeregowiec
Jantar widział lecz nie wiedział i
nie dowiedział się potem. I nie dowie się, gdyż potem przez 10 lat
nikt się nie zejdzie, ani zjedzie,
by sobie to wszystko wyjaśnić, a
przez następne dziesięć pozaciera
się ostrość wspomnień i powstaną
niedokładne rekonstrukcje, których nikt nie uściśli wędrując szlakiem Dywizji, ponieważ tereny
te odcięła na zawsze granica. Powoli, w miarę jak okolica spokojnieje, wraca ludzki obyczaj gotowania strawy, suszenia odzieży u
ognisk. Ale przed tym jest jeszcze
noc 25 maja. Takiej drogi jeszcze
nie było! Głębokie, zimne bagnisko, głębsze niż wszystkie dotąd.
Woda sięga Pawłowi najpierw do
pasa, potem po pierś. Nieuważni, mniejsi wzrostem, tracą grunt
pod nogami – trzeba ich podciągać
nad powierzchnię. Paweł przez
parę minut pomaga nieść nosze z
rannym Bogdanem. Surowy brzozowy drążek wrzyna się w bark,
Paweł zapada po szyję, karabinem
wspiera się o dno, jak kijem. Nie
wytrzymuje ciężaru, traci siły,
krzyczy o zastępstwo, odchodzi
od noszy z rannym jak najdalej.
I to samo dzieje się po kolei z
każdym, kto próbuje nieść. Więc
ranny Bogdan zostaje. Złożyli go
na kępie wikliny i poszli. Paweł
niczego sobie potem nie wyrzuca.
Nie mógł. Był za słaby. I to samo
było z każdym. Całą noc trwa
marsz przez to ogromne, głębokie,
zimne mokradło. O brzasku piechota błotna wychodzi na brzeg.
W świetle chmurnego świtu widnieją piaszczyste wzgórki, na nich
laski chojaczków. Lecz na tym
ponętnym, suchym brzegu, zaledwie ociekły strugi wody z odzieży
i butów, odzywa się maszynowa
broń i zaczyna ostrzał z garłaczy.
Będzie fatalnie, jeśli to coś więcej niż placówka wroga. Oddziały
rozpraszają się po laskach, idą w
ruch elkaemy doniesione sucho
do brzegu, i placówka milknie.
Wzdłuż piaszczystej drogi, nad
zagonami mizernego poleskiego
zboża biegnie linia telefoniczna.
Kapitan Hruby każe ciąć przewody. Ktoś włazi na słup, przecina.
Tym nie mniej – marsz! szybki
marsz! Żadnego postoju! Jeszcze
kilkanaście kilometrów i dopiero,
gdy dochodzi południe, oddziały
wchodzą w nowy kompleks lasów. Paweł długo nie może odża-
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
łować kości wołowej – ostatniej
z szackiego przydziału. Wyrzucił
ją w tamtej bitwie – sterczała z
torby, zawadzała w ruchu. Gotuje
ją sobie teraz w myślach leżąc i
schnąc na piasku pod sosną. Poprawa stanu wyżywienia zaczyna
się od przejścia owego ogromnego
mokradła i odskok odeń w nowy
kompleks lasów. 28 - 29 maja Paweł notuje w kalendarzyku: „Zielone Święta. Bal! Trzy bochenki
chleba na drużynę.” W pobliskiej
wsi żadna partyzantka jeszcze nie
gościła. Paweł stoi z drużyną na
placówce blisko tej wsi. Zanosi się
na pożyteczną akcję: Syrena wypatrzył wieprzka. Krótka narada
i z placówki wychodzi wyprawa:
Paweł, Morus, Szpic, Zuch. Morus wchodzi do chaty i trzyma na
muszce swego dziesięciostrzałowca osłupiałych Ukraińców, reszta drużyny idzie do chlewa: jest!
raby, ze stukilowy! Paweł trochę
się zna na tym, jak się zabierać do
rzeczy. Rozgląda się – czym by
go najpierw stuknąć? Dostrzega u
płotu drewnianą szlagę. Z ta szlagą
zachodzi bidaka z boku i kładzie
uderzeniem w łeb. Zuchowym tępym bagnetem przekłuwa serce,
potem odwróciwszy do góry nogami rozpruwa brzuch i patroszy
z bebechów. Łeb i bebechy zostają na łączce za chlewem – reszta
idzie do worka i – jak najśpieszniej - do lasu! Placówka urządza
wspaniały bal. Nikt teraz nie ma
tyle mięsa i słoniny, co oni – nikt
w całym pułku. Niepotrzebna jest
już precyzja w dzieleniu. Gotują,
ile chcą – obżerają się. Wspominają sobie najlepsze czasy postoju
na Radomlu w plutonie gospodarczym. Mają również sól. Menażkę tłustego bulionu z żeberkiem
Paweł zanosi wujowi Rochowi
do biwaku Trzaska. Po dwudziestu latach Roch będzie wspominał
ten moment wciąż z jednakową
wdzięcznością. Leżał wtedy bliski
omdlenia z głodu. Następują krótkie postoje w coraz to innym lesie
oraz długie, dzienne już i suche
przemarsze. Dywizja idzie w kierunku Bugu – ostrożnie, chociaż
przez dosyć pewny teren. Strefa
frontu pozostaje z tyłu – coraz dalej. Z przed przedbużańskiego lasu
odchodzi z kilkoma ludźmi ksiądz
Rafał. Opadł z sił. Musiano go
prowadzić pod ręce. Paweł słyszał
od kogoś potem, że przeprawiono
go przez Bug z powodzeniem, że
był następnie w Lublinie. Co się z
nim dalej zdarzyło – nikt nie wie.
__
Fragment
niepublikowanych
wspomnień Stanisława Nikoniuka
ps. ”Jantar” udostępniony przez
córkę Magdalenę Wawer.
/ Od lewej strony od mężczyzny z lornetką: kpt. Jan Józefczak "Hruby" (z lornetką), mjr Jan
Szatowski "Kowal", plk Jan Kotowicz "Twardy" (bez nakrycia glowy).
Wszystkie zdjęcia pochodzą z kolekcji Pana profesora Władysława Filara z czasów II Wojny
Światowej, pokazująca żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej.
www.ksi.kresy.info.pl
Szlakiem gen. Stanisława
Maczka.
Wspomnienia Jana Węgrzyna urodzonego w powiecie
bobreckim, uczestnika kampanii wrześniowej i walk na
froncie zachodnim w czasie II wojny światowej.
Dr Arkadiusz Szymczyna
W marcu 2012 r. obchodziliśmy
120 rocznicę urodzin generała broni Wojska Polskiego Stanisława
Maczka, wybitnego stratega, honorowego obywatela Holandii, Kawalera Orderu Orła Białego. Historia
jego 1 Dywizji Pancernej oraz losy
żołnierzy, z którymi walczył przez
wiele lat intrygują do dzisiejszego
dnia nie tylko tych, którzy u jego
boku walczyli o wolną Polskę, ale
również historyków, młodzież oraz
środowiska kresowe.
W Powiatowym Muzeum Ziemi
Głubczyckiej znalazłem dokumenty
jednego z żołnierzy gen. S. Maczka – Jana Węgrzyna, urodzonego
na Kresach, który wraz z dowódcą
oraz innymi maczkowcami walczył
o niepodległą Polskę na froncie zachodnim.
Odnalazłem też w Raciborzu jego
syna – Emila, który opowiedział mi
o swoim ojcu niezwykłą historię.
Jan Węgrzyn urodził się 30 lipca
1905 roku w Wołowem w powiecie
bobreckim, województwie lwowskim. W okresie międzywojennym
była to niewielka miejscowość (ok.
150 nr domów) zamieszkana przez
ludność polską i ukraińską. We wsi
mieszkali także Żydzi, którzy na co
dzień zajmowali się handlem. Emil
Węgrzyn wspomina: „Ojciec był
niezwykle zaradny i potrafił wszystko zrobić. Miał złote ręce. Pomagał
naprawiać sąsiadom i znajomym
maszyny i urządzenia. Przyjeżdżali
do niego bogatsi zreperować samochody i motocykle. W wolnych chwilach interesował się łącznością, był
radioamatorem. W domu miał radio
detektorowe, a na podwórku anteną” – wspomina E. Węgrzyn.
Do służby czynnej J. Węgrzyn został powołany 1 października 1928
r. do 4 Szwadronu Samochodów
Pancernych we Lwowie, gdzie
został skierowany na kurs podoficerski wyszkolenia bojowego oraz
kurs kierowców mechaników. Po
roku w lwowskiej jednostce pancernej nastąpiła reorganizacja, co
spowodowało jego przeniesienie
do pułku w Żurawicy. Pełnił tam
funkcję inspektora nauki jazdy
samochodowej i wyszkolenia bojowego. W ciągu 2 lat awansował
trzykrotnie, aż do stopnia plutonowego. Był komendantem warsztatów naprawy czołgów i samochodów pancernych.
Po zwolnieniu z wojska ożenił się
z Marią Tarnowską, z którą miał
dwóch synów: Edwina i o dwa lata
młodszego Emila. Węgrzyn początkowo pracował w swoim zawodzie.
Zatrudniany był dorywczo, gdyż
o pracę było bardzo trudno. Jego
żona musiała dorabiać jako krawcowa. Najczęściej plisowała spódniczki sąsiadom oraz pomagała w
prowadzeniu gospodarstwa domowego mniej zaradnym kobietom.
1 września 1939 r. został powołany do 6 Batalionu Pancernego we
Lwowie. „Mama bardzo płakała.
Martwiła się jak sobie teraz bez
niego poradzimy. Całe szczęście
byli jeszcze dziadkowie Tarnowscy,
którzy otoczyli nas troskliwą opieką. Baliśmy się, bo dookoła nas całymi rodzinami deportowano Polaków na Syberię, m.in. brata wujka
Piotra Krutina, który był policjantem, leśniczego Stanisława Rabę
z żoną, córką i dwoma synami.
Później jego żona pisała błagalne
listy do mamy o pomoc. Rodzina
przesyłała im w skrzynkach suszony makaron i smalec” – wspomina
pan Emil.
Jan Węgrzyn jeździł w kolumnie
samochodowej nr 503. Pod Sędziszowem jego batalion toczył ciężkie walki i wraz z innymi kolegami musiał wycofać się w kierunku
Przemyśla i Radzymina. Podczas
nalotów jego kolumna została rozbita, a jej żołnierze dostali się do
niewoli. W walce zginęło wielu
Polaków, wielu też zostało rannych. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Węgrzyn uciekł z
więzienia i przedostał się do Lwowa przewożąc na ciężarówce rannych. Po przetransportowaniu ich
do szpitala został wraz z innymi
włączony do świeżo formowanych
kolumn, które ewakuując 6 Batalion Pancerny cofały się z Lwowa
w kierunku Winnik i Przemyślan.
Tu żołnierzom miały być przekazane czołgi angielskie transportowane z portów w Rumunii. Gdy
okazało się, że wiadomość jest fałszywa, wszystkich skierowano w
stronę granicy węgierskiej. Po jej
przekroczeniu polskich żołnierzy
internowano. Więźniów obozowano w różnych miejscowościach. Do
jednego z nich trafił Jan Węgrzyn.
Po sześciu miesiącach pobytu w
obozie w Sajoszentkizaly, przygo-
Kresowy Serwis Informacyjny -
tował wraz z dziewięcioma innymi
kolegami ucieczkę, która umożliwiła mu przedostanie się do Budapesztu, do polskiej ambasady. Po
uzupełnieniu dokumentów został
wysłany do Barscu nad Drawą w
celu zorganizowania przeprawy na
łodziach z Węgier do Jugosławii.
Po dwunastu godzinach spędzonych w Zagrzebiu oddziały skierowano do Splitu, a następnie na
szwedzki okręt „Patris” płynący do
Marsylii.
28 maja 1940 roku przeniesiono
wszystkich żołnierzy do ośrodka
mobilizacyjnego Parteneau, gdzie
po przejściu niezbędnych badań
lekarskich, Polaków skierowano
do rodzimych jednostek w Sainte-Cécile. Węgrzyna przydzielono do
3 Batalionu Pierwszego Korpusu,
którego dowódcą był kapitan Chelebrant. Dowódcą pierwszej kompanii, w której służył, był kapitan
Wasilewski. Po intensywnym szkoleniu wszystkich przeniesiono na
front. Francuzi jednak nie wykazywali oczekiwanego męstwa w walce i szybko skapitulowali, kazali
złożyć broń Polakom, co spowodowało konflikt między sprzymierzonymi. Polacy nie chcieli pogodzić
się z ich tchórzostwem. Z powodu
zatargu wojsko polskie zostało rozproszone i ewakuowało się w kierunku Szwajcarii i Anglii. Węgrzyn
poszedł z grupą żołnierzy na północ, gdzie dostał się na polski okręt
„Sobieski”, który dopłynął do Plymouth w południowej Anglii. Stąd
przewieziono Polaków do obozu
rozlokowanego w górach Crawford nad rzeką Clyde w Szkocji.
Był to jeden z trzech ośrodków, do
których kierowano polskich żołnierzy (Biggar, Douglas i Crawford).
W obozie Węgrzyn przebywał do
początku grudnia 1940 r. Po kilku
miesiącach został przewieziony
do małego szkockiego ośrodka w
Blairgowrie – Rattray. Tu jego jednostka stacjonowała aż do wiosny
1942 r., a następnie przetransportowana na południe do miejscowości Kelso. W Kelso cała 1 Dywizja
Pancerna została intensywnie przeszkolona, a potem skierowana na
południe Anglii w celu końcowego
przeszkolenia.
W połowie sierpnia 1942 roku
skierowano żołnierzy do punktu
załadowawczego pod Londynem,
a następnie przetransportowano ich
na kilkanaście okrętów. Po dopłynięciu w okolice wyspy Calwados u
wybrzeży Francji do miejscowości
Brhot, żołnierze założyli tymczasowe stanowiska. Po dwudniowym
przygotowaniu i całonocnym marszu zajęli stanowiska bojowe kilka
kilometrów na południe od Caen.
Tam jednostki stoczyły ciężkie
walki. Po ich zakończeniu żołnierze zostali przetransportowani do
miejscowości Falaise, gdzie rozlokowane były jednostki niemieckie.
Okrążając je od wschodu i południa
wojska alianckie połączyły swoje
siły pod Argentan w Normandii z
armią amerykańską zamykając w
1 maja 2012 - strona 15
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Matka myślała, że już nie wróci.
Przyjechał na rowerze dopiero w
nocy. Do dzisiejszego dnia nie możemy znaleźć dokumentów, bo zaginęły” – wspomina pan Emil.
Dopiero po jakimś czasie dzięki
komendantowi posterunku MO w
Równem – Nideckiemu, Jan Węgrzyn otrzymał posadę ślusarza
– tokarza w Zakładach Ceramiki
Budowlanej w Głubczycach, gdzie
pracował do emerytury. W tej samej firmie był jego syn Emil, który
pracował jako goniec.
/ zdjęcie transportowanych jednostek polskich na Zachodzie
/ Żolnierze polscy w obozie szkoleniowym.jpg
okrążeniu 5 dywizji niemieckich.
Jedna z nich została całkowicie rozbita, natomiast pozostałe przedarły
się z okrążenia i rozpoczęły atak od
tyłu. Po kilku dniach walki i uzupełnieniu amunicji Niemcy skapitulowali ponosząc duże straty (około 5
tys. zabitych). Dwudziestokilometrowy odcinek drogi był „zawalony” trupami niemieckimi i ciężkim
sprzętem. Była to największa bitwa
1 Dywizji Pancernej tzw. „Czarnej”
gen. S. Maczka.
/ W środku Jan Węgrzyn
/ Obóz w Szkocji. 3 rząd 11 z prawej Jan Węgrzyn
Oddziały posuwając się w kierunku Holandii, a następnie Niemiec
zakończyły szczęśliwie walki. 1
Dywizja Pancerna została skierowana w okolice Oldenburga, gdzie
po 2 latach jej żołnierze zostali
zdemobilizowani. Wówczas każdy z nich, na własną rękę mógł
wybrać sobie dalszą drogę. Jan
trafił do Osnebrück skąd wysyłał
do domu paczki i dolary. Wiadomości o swoim mężu Maria Węgrzyn otrzymywała dzięki swojej
siostrze Katarzynie Ponomarenko,
która emigrowała „za chlebem” do
Kanady. Emil Węgrzyn wspomina: „Tak naprawdę pierwszy list
/ Obozowe życie
/ Zbiórka pancerniaków
Strona 16 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
trafił do nas po kampanii wrześniowej z obozu na Węgrzech.
Ojciec napisał, że pasł kozy przez
2 tygodnie, co oznaczało w praktyce, że siedział w obozie. Po kilku miesiącach przyszła paczka z
Portugalii z prowiantem (m.in. ze
szprotkami). Później już nie było
żadnego listu. Dopiero ciotka Krystyna pisała, gdzie jest. Dla nas
było ważne, że żyje”.
W czerwcu 1945 roku rodzina Węgrzynów przyjechała transportem
na Ziemie Odzyskane. „Wszyscy
uciekali przed banderowcami i
przed władzą komunistyczna. Nikt
z Polaków nie chciał podpisać deklaracji obywatelstwa i przynależności do ZSRR. To była sowiecka
dzicz”.
Węgrzynowie swoją podróż w nieznane rozpoczęli ze stacji w Starym Siole pod Bóbrką, następnie
jechali przez Lwów (tu dołączono
inne wagony), Przemyśl, Rzeszów
i Tarnów.
W Jaworznie-Szczakowej transportowani ekspatrianci nocowali w wagonach przez 2 tygodnie.
Kolejnymi miejscowościami były:
Katowice-Ligota (3 tygodnie postoju), Rybnik, Racibórz, Głubczyce i Mokre Kolonia. Tu rodzina
przeniosła bagaże na wóz drabiniasty, który przewiózł ich do Dobieszowa w powiecie głubczyckim.
Jan Węgrzyn przyjechał do Polski
w 1947 r. transportem wojskowym.
Powrócił w stopniu starszego sierżanta. „Żołnierzy przewieziono do
Szczecina, a następnie do Wielkich
Hajduk (obecnie Chorzów Batory). Naprzeciwko ojca wyjechałem
wraz z bratem i wujkiem. Bałem
się tego spotkanie, bałem się, że
go nie rozpoznam, bo nie widziałem go 7 lat. Na szczęście wujek
rozpoznał go i po chwili uradowani rzuciliśmy się sobie w objęcia”
– mówi Emil Węgrzyn.
W Hajdukach kolejarze przeładowali żołnierzom bagaże do wagonów jadących do Raciborza i
Głubczyc. Następnie podstawiono
wozy do Dobieszowa, gdzie już
na Jana czekała żona i pozostali
członkowie rodziny. Z Zachodu
przywiózł m.in. motocykl NSU 200
i skrzynie z kompletnym wyposażeniem warsztatu samochodowego,
którego nigdy nie otworzył, bo komuniści mu na to nie pozwolili.
Jan Węgrzyn pracował ciężko na
gospodarstwie wraz z małżonką
do 1952 r. Nigdy nie dostał pomocy z UNRRA. Komuniści gnębili
go domiarami dostawy zboża. Nie
mógł znaleźć pracy, bo był maczkowcem.
„Ojca przesłuchiwali w domu 10
razy i ciągle pytali dlaczego tak
późno przyjechał do Polski. Wzywano go do UB w Głubczycach.
/ I Komunia Sw. Jan Wegrzyn z zona Maria
i wnuczka Bozena - 1971
/ ks. Franciszek Rozwod. Uroczystosc
60-lecie kaplanstwa we Lwowie.
Marzeniem Jana Węgrzyna było
wykształcić swoje dzieci i wychować na uczciwych ludzi. Udało
mu się to, lecz nie bez przeszkód.
Emil przez długi czas nie mógł
dostać się na studia w związku z
przynależnością ojca do dywizji
gen. S. Maczka. Jego podania były
przez uczelnie odrzucane. Dopiero
po poręczeniu Nideckiego mógł
podjąć studia we Wrocławiu.
Jan Węgrzyn zmarł po ciężkiej
chorobie w 1988 roku. Na jego
pogrzebie ks. proboszcz Michał
Ślęczek powiedział, że „nie o taką
Polskę Jan Węgrzyn walczył”.
Jego syn - Emil w udzielonym mi
wywiadzie powiedział, że „ojciec
był prawdziwym patriotą, kochał
ojczyznę i dla nie walczył. Nigdy
nie mógł wybaczyć głubczyckim
kombatantom, że go ze związku
wyrzucili, bo walczył według nich
o inną Polskę”.
Losy wielu żołnierzy są po dziś
dzień nieznane, a ich historia
milknie wraz z upływem lat. Nie
zapominajmy o tych, którzy walczyli u boku gen. S. Maczka.
__
Składam serdeczne podziękowania panu Emilowi Węgrzynowi za
udzielenie mi wywiadu oraz jego
rodzinie ze Świebodzic i Radyni
za udostępnienie zdjęć i dokumentów.
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Stanisław Strzetelski - działalność emigracyjna, od
wybuchu II wojny aż do śmierci w 1969 roku - Część II
Wprowadzenie:
Pierwsza część historii mojego stryjecznego dziadka Stanisława Strzetelskiego, która ukazała się w poprzednim, kwietniowym numerze
KSI wzbudził spore zainteresowanie
wśród czytelników, jednak dotarły
do mnie również sygnały, że opis ten
był zbyt obszerny, wielowątkowy i
właściwie nie miał bezpośredniego
związku z postacią umieszczoną w
tytule.
Dlatego też tytułem uzupełnienia i
wyjaśnienia pragnę zaznaczyć, że
moim celem było i jest przedstawienie tej niezmiernie ciekawej postaci
jaką był redaktor Stanisław Strzetelski na tle uwarunkowań rodzinnych,
politycznych, a nade wszystko historycznych, w których dane było mu
żyć i tworzyć. Dlatego też pierwsza
część biografii Stanisława Strzetelskiego obfitowała w wielowątkowe
historie związane z Jego rodzinnymi stronami okolic Brodów, prawdę
historyczną I wojny światowej i na
tym tle kształtowanie się poglądów
politycznych przyszłego redaktora,
dziennikarza i posła na sejm. Wiele
miejsca poświęciłem też Jego najbliższej rodzinie, bratu i siostrom,
których szczegółowe opisy postaci
pozwoliły nam zrozumieć z jakimi
trudnościami i przeciwnościami losu
przyszło się ścierać ludziom żyjących na terenach dawnych Kresów w
okresie przed i po odzyskaniu przez
Polskę niepodległości.
W obecnej II części przedstawię Państwu dalszą historię mojego stryjecznego dziadka Stanisława, na drodze
wielowątkowego opisu nie tylko
jego postaci, ale przede wszystkim
uwarunkowań politycznych i gospodarczych, które spowodowały
ukształtowanie się powojennego
geopolitycznego porządku na świecie. Nie zabraknie tu powiązań Stanisława z ppłk. Janem Kowalewskim,
jednym z najwybitniejszych polskich
wywiadowców zarówno okresu międzywojennego jak i II wojny światowej, Polskim Instytutem Naukowym
w Nowym Jorku oraz z Radiem Wolna Europa i wynikłego na tym tle
konfliktu z Janem Nowakiem Jeziorańskim. Niezmiernie interesująca
jest historia Fundacji Wandy Roehr,
której dyrektorem był Stanisław,
czy w końcu powiązań i kontaktów
z polskimi poetami i pisarzami na
uchodźctwie, takimi jak Lechoń czy
Wierzyński. Mam nadzieję, że znajdą tu Państwo ciekawe informacje na
tematy jakże nam bliskie, a dla niejednego z nas w dalszym ciągu żywe,
bo pozostające w naszej pamięci i
sercach. Życzę miłej lektury
Piotr Strzetelski - Kraków
i szybko zmieniającą się sytuację
na froncie, wkroczenie Sowietów
do Polski, wspólnie z rządem, przez
Łuck, Tarnopol, Równe i Kosów
przekracza granice Rumunii i dociera do Bukaresztu. Stamtąd, w listopadzie 1939 roku wyjeżdża do Paryża,
gdzie spotyka się ze Stanisławem
Strońskim, Wicepremierem i Ministrem Informacji i Dokumentacji w
rządzie emigracyjnym Władysława
Sikorskiego. W tym czasie Stanisław Strzetelski zostaje zatrudniony
w Dziale Dokumentacyjnym Urzędu
Informacji i Dokumentacji RP, które
w 1940 roku przekształcone zostało
w Ministerstwo Informacji i Dokumentacji. Nawiązuje też przyjazne
kontakty z Tadeuszem Katelbachem,
późniejszym etatowym pracownikiem rozgłośni Radia Wolna Europa
w Monachium i współpracownikiem
Jana Nowaka Jeziorańskiego. Z początkiem 1940 roku zostaje wiceprezesem Zarządu Sekcji Zagranicznej
Związku Dziennikarzy RP z siedzibą
w Angers. Po kapitulacji Francji, we
wrześniu 1940 roku Stanisław przez
Hiszpanię wyjeżdża do Portugalii,
gdzie znajduje zatrudnienie w Komitecie Pomocy Uchodźcom Polskim
w Lizbonie. Wspólnie z Tadeuszem
Katelbachem prowadzi w Lizbonie
placówkę Ministerstwa Informacji i
Dokumentacji rządu RP na uchodźctwie. Obaj panowie analizują prasę
niemiecką, zbierają relacje od polskich uchodźców i piszą raporty na
ten temat, które przesyłają Stanisławowi Strońskiemu. Pod koniec 1940
roku Stanisław Strzetelski zostaje
korespondentem Polskiej Agencji
Telegraficznej w Lizbonie.
Powiązania Stanisława Strzetelskiego z asem wywiadu –
ppłk Janem Kowalewskim.
zwane „Memorandum”, które według niektórych historyków miało
być „próbą podjęcia kolaboracji z
Niemcami w tym czasie”. Zacznijmy jednak od początku:
Podpułkownik Jan Kowalewski, już
jako oficer nowej odrodzonej Polski
w 1919 roku złamał pierwsze klucze
szyfrowe Armii Czerwonej, umożliwiające odczytanie korespondencji
bolszewickiej z frontów wojny domowej na Ukrainie, w południowej
Rosji i na Kaukazie. Rezultaty jego
pracy dały władzom Rzeczypospolitej wgląd w najtajniejsze decyzje
wszystkich stron konfliktu wojny
domowej w Rosji: W czasie Bitwy
Warszawskiej w sierpniu 1920 roku
informacje polskiego radiowywiadu
zorganizowanego przez pułkownika
Jana Kowalewskiego miały bezwzględnie rozstrzygający wpływ
na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego
nad nacierającą na Warszawę Armią
Czerwoną.
Ppłk dypl. Jan Kowalewski urodził
się w roku 1892 w Łodzi. W latach
1909–1913 studiował na wydziale
chemicznym uniwersytetu w belgijskim Liège. Zmobilizowany w
czasie I wojny światowej, ukończył
z wyróżnieniem szkołę oficerską w
Kijowie, następnie zaś walczył przeciw wojskom państw centralnych na
froncie białoruskim i rumuńskim. W
grudniu 1918 r. dołączył do 4. Dywizji Strzelców gen. Lucjana Żeligowskiego, z którą w maju 1919 r.
przedostał się do Polski w charakterze szefa komórki wywiadowczej jej
sztabu. Został kierownikiem służby
radiowywiadowczej w Naczelnym
Dowództwie, oddając na tym polu
w czasie wojny polsko-bolszewickiej wielkie zasługi, za co otrzymał Krzyż Virtuti Militari. Wielki
Część II
Po wybuchu II wojny światowej i
wkroczeniu Sowietów do Polski, pod
koniec września 1939 roku Stanisław
Strzetelski wraz ze swoją żoną Janiną
Mękarską oraz dwiema nastoletnimi
córkami Krystyną i Ewą, podobnie
jak wielu innych mieszkańców terenów dotkniętych działaniami wojennymi, opuszcza Warszawę. Dociera
do Lublina, gdzie zamierza wydawać
nowy dziennik. Jednak ze względu
na nasilające się działania wojenne
www.ksi.kresy.info.pl
/ Ppłk. Jan Kowalewski
W połowie 1940 roku, Stanisław
Strzetelski przebywając w Lizbonie
spotyka się z ppłk Jan Kowalewski,
jednym z najwybitniejszych polskich wywiadowców zarówno okresu międzywojennego jak i II wojny
światowej. Podpisuje wówczas tak
wkład Kowalewskiego w zbudowanie struktur polskiego radiowywiadu oraz w zwycięstwo w wojnie z
bolszewikami poprzez łamanie szyfrów sowieckich opisano w wydanej
ostatnio książce pt. ”Zanim złamano
Enigmę. Polski radiowywiad pod-
czas wojny z bolszewicką Rosją
1918–1920” autorstwa Grzegorza
Nowika. Kowalewski brał również
udział w III powstaniu śląskim, a
w latach latach 1929–1933 pełnił
funkcję attaché wojskowego RP w
Moskwie. Po uznaniu go w ZSRR
za persona non grata, objął attachat
w Bukareszcie, gdzie przebywał do
roku 1937. Na obu placówkach wypełniał misje specjalne, zlecane mu
przez darzącego go zaufaniem Marszałka Piłsudskiego. Po powrocie do
Polski został szefem sztabu Obozu
Zjednoczenia Narodowego, którego
członkiem był również Stanisław
Strzetelski.
We wrześniu 1939 r., po ewakuacji
do Rumunii, ppłk Kowalewski działał w bukareszteńskim komitecie
ds. pomocy polskim uchodźcom,
którym także kierował. W styczniu
roku następnego udał się do Francji.
W Paryżu, na zlecenie generała Sikorskiego, współtworzył plan skierowanej przeciw Niemcom alianckiej ofensywy na Bałkanach. Przed
upadkiem Francji, podobnie jak Stanisław Strzetelski, ewakuował się z
Paryża i przez Hiszpanię dotarł do
Portugalii, gdzie został członkiem
Komitetu ds. Uchodźców w Lizbonie. Działalność Jana Kowalewskiego przyczyniła się do poprawy
położenia polskich uchodźców w
Rumunii, uzyskania prawa azylu dla osób przedzierających się z
Generalnego Gubernatorstwa oraz
ograniczenia liczby aresztowań Polaków.
Podpułkownik kilka razy podczas
swego pobytu w Portugalii spotka się z Niemcami. O wszystkim
szczegółowo informuje jednak polskie władze, uzyskując uprzednio
od nich pozwolenie na przeprowadzenie rozmów. Pozycja polskiego oficera była w Lizbonie na tyle
silna, że obawiano się nawiązania
przez niego jakiegokolwiek kontaktu, który uniemożliwiałby realizację
dynamizującego się sowiecko-brytyjskiego porozumienia względem
Polski, z którego korzyści czerpał
wyłącznie ZSRR. Ppłk Kowalewski stał się więc dla zachodnich
aliantów niewygodną na terenie
Portugalii postacią, która mogła w
niewielki, ale jednak dość uciążliwy i szkodliwy propagandowo
sposób przeciwdziałać zamysłom
oddania w niedługim czasie Europy Środkowo-Wschodniej pod
dominację sowiecką.
W 2002 r. ukazał się w paryskich
„Zeszytach Historycznych” tekst
Bernarda Wiadernego pt. „Niechciana kolaboracja. Polscy politycy i nazistowskie Niemcy
w lipcu 1940”, w którym autor
oskarżał kilku polskich polityków
i oficerów o próbę podjęcia kolaboracji z Niemcami w tym czasie.
Głównym autorem odnalezionego
w archiwum niemieckiego MSZ
w Berlinie memoriału, w którym
znane na ogół postaci polskiej
polityki rzekomo wyrażają chęć
nawiązania rozmów z Niemcami, miał być właśnie Jan Kowalewski. Zdaniem autora, stanowił
„najważniejszą – jeśli się weźmie
pod uwagę znaczenie biorących
w nim udział polskich polityków
– próbę kolaboracji z Trzecią Rze-
Kresowy Serwis Informacyjny -
szą”. Memorandum, „podpisane”
przez Jana Kowalewskiego, Stanisława Strzetelskiego, Tadeusza
Bieleckiego, Jerzego Kurcjusza,
Ignacego Matuszewskiego, Jerzego Zdziechowskiego, Emeryka Czapskiego i Stanisława
Cat-Mackiewicza, miało zostać
złożone na ręce posła włoskiego
Renato Bova Scoppa w Lizbonie
z prośbą o przekazanie posłowi
niemieckiemu w tymże mieście dr
Oswaldowi baronowi von Hoyningen-Huene, który z kolei przesłał
je do Berlina.
Sformułowania użyte w dokumencie są natury bardzo ogólnej, warunkowej. Propozycję utworzenia
„ośrodka studiów” nie należy rozumieć jako oferty utworzenia rządu
kolaboracyjnego. Centrum takie
miało stanowić prawdopodobnie
punkt kontaktowy do wymiany
poglądów, ewentualnie przy zaakceptowaniu niemieckiej oferty, do
czego droga była jeszcze bardzo
daleka. Jako miejsce stworzenia
"ośrodka studiów" wybrano Włochy, ponieważ w polskich kołach
politycznych znane było życzliwe stanowisko Mussoliniego wobec Polski. Wywiadowcza przeszłość Kowalewskiego, oraz bliska
współpraca zarówno jego jak i
innych osób wymienionych w tekście memorandum sprawiają, że nie
możemy wykluczyć, iż miarodajne
czynniki rządowe o tym wiedziały.
Pomimo nie do końca wyjaśnionych wątpliwości co do rzekomego
podjęcia próby kolaboracji z Niemcami, podpułkownik Kowalewski był jednym z najważniejszych
uczestników wojennej gry wywiadowczej i politycznej. Im więcej
będziemy wiedzieli o jego działalności, tym łatwiej będzie zrozumieć tę rozgrywkę, co do której
przez ponad 60 lat po zakończeniu
wojny narosło wiele legend, mitów
i zwykłej dezinformacji.
Okres pobytu Stanisława
Strzetelskiego w USA
Stanisław Strzetelski pozostaje w
Lizbonie do początku 1941 roku,
skąd 15 marca wraz z rodziną, na
statku "Serpa Pinto" wypływa do
Nowego Jorku. Na liście pasażerów
tego statku pod nr 15-17 widnieje
jego nazwisko. Po dwutygodniowej podróży rodzina Strzetelskich
przybywa do USA na zaproszenie
pana Jana Jachimowicza, przyjaciela Stanisława. Na druku imigracyjnym wypełnionym po przybyciu
do Nowego Jorku Stanisław Strzetelski w miejscu najbliższej rodziny która pozostała w Polsce podaje
swoją siostrę Marię Pospichel (Pospiszel), zamieszkałą w Krakowie
przy ul Długiej 16.
Bezpośrednio po przybyciu do USA
nawiązuje liczne kontakty z tamtejszymi polskimi dziennikarzami,
publicystami, pisarzami i poetami,
podobnie jak i on wygnanych przez
wojenną pożogę z Polski. Od razu
wtopił się w tutejszą emigracyjną
społeczność. W tym czasie współpracował między innymi z Janem
Lechoniem, Kazimierzem Wierzyńskim, Józefem Wittlinem oraz
Zenonem Kosidowskim.
1 maja 2012 - strona 17
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
/ Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński
Jeszcze w roku 1941 zostaje dyrektorem Wydziału Prasowego „Polish Information Center” w Nowym Jorku,
które jest przedstawicielstwem Ministerstwa Informacji i Dokumentacji
Rządu RP na uchodźctwie. W 1942
roku powołano do życia Polski Instytut Naukowy (PIN) w Ameryce (THE
POLISH INSTITUTE OF ARTS
AND SCIENCES OF AMERICA)
z siedzibą w Nowym Jorku, placówkę naukową utworzoną pod szyldem
Polskiej Akademii Umiejętności, która miała umożliwić polskim uczonym
i artystom działalność na emigracji w
czasie wojny. Stanisław był jednym z
pierwszych, który włączył się w tworzenie tej placówki. Na uroczystości
inauguracyjnej 15 maja 1942 r. jako
przedstawiciel Polskiej Akademii Literatury wystąpił Kazimierz Wierzyński,
późniejszy przyjaciel Stanisława Strzetelskiego.
Zaraz po przybyciu do USA w marcu
1941 roku Stanisław Strzetelski nie
zapomniał o swoim młodszym bracie
Tadeuszu Strzetelskim, który w latach
1925-1931 był Referentem Prasowym
Ministerstwa Komunikacji RP. Parę
miesięcy później, w sierpniu 1941
roku udało mu się ściągnąć brata, jego
żonę Tamarę i syna Jerzego do Nowego Jorku. Redaktor Tadeusz Strzetelski
pracował później w redakcji Głosu
Ameryki, a nazwisko Strzetelski w
latach 50-60-tych XX wieku zostało
uznane przez władze komunistyczne
za synonim zdrady.
/ Strona tytułowa „Wiadomości Polskich” wydawanych w Londynie z 11 maja 1941 roku.
W Nowym Jorku Stanisław Strzetelski był wydawcą pisma ukazującego się w języku angielskim pt. „The
Polish Review” oraz miesięcznika
„New Europe” wydawanego aż do
roku 1945. Współpracował również
z redagowanym przez Jana Lechonia nowojorskim „Tygodniowym
Przeglądem Literackim Koła Pisarzy
Polski” oraz „Tygodnikiem Polskim”.
Był również współzałożycielem powstałego w roku 1942 „Komitetu
Narodowego Amerykanów Polskiego
Pochodzenia” pełniąc równocześnie
funkcję kierownika działu prasowego
jego Zarządu Głównego. Jako jeden
z sygnatariuszy depeszy do premiera Tomasza Arciszewskiego poparł
oświadczenie Rządu RP z 13 lutego
1945 roku, odrzucające ustalenia jałtańskie w sprawie Polski. W maju
1945 roku był rozpatrywany jako
kandydat na dyrektora oddziału amerykańskiego Katolickiej Agencji Prasowej, o czym informował prymasa
Augusta Hlonda bp Józef Gawlina listem z dnia 27 maja1945 roku. W tym
samym roku opublikowała książkę
pt. „Bitwa o Warszawę: 1 sierpnia-2
października 1944. Fakty i dokumenty”, w której Powstanie Warszawskie
określił jako ...”jedną z wielkich, a
wśród dotychczasowych, na pewno
najbardziej krwawą bitwę drugiej
wojny światowej...”
Po zakończeniu II Wojny Światowej
Stanisław wybrał emigrację i wraz
z rodziną pozostał w Ameryce. W
Sea Cliff pod Nowym Jorkiem prowadził mały pensjonat, który dawał
schronienie uchodźcom polskim i
pełnił rolę salonu towarzyskiego.
Jego bywalcami byli m.in. poeta i
prozaik, współtwórca grupy poetyckiej „Skamander” - Jan Lechoń,
pisarz Kazimierz Wierzyński, pisarz i satyryk Jerzy Wittlin, grafik i
karykaturzysta Zdzisław Czermański, dowódca Armii „Pomorze” w
1939 roku – gen. Władysław Bortnowski czy w końcu Maria i Jerzy
Kuncewiczowie.
/ Strona tytułowa książki – „Bitwa o Warszawę”
/ Stanisław Strzetelski (pierwszy po prawej i pierwszy po lewej) oraz Maria i Jerzy Kuncewiczowie w Sea Cleff w Nowym Jorku.
Po pogromie kieleckim w lipcu
1946 roku Stanisław Strzetelski
znalazł się w gronie piętnastu sygnatariuszy Oświadczenia Komitetu
Wykonawczego Związku Obrony
Niepodległości Polski w Nowym
Jorku oskarżającego komunistyczne
służby specjalne o sprowokowanie
tych wydarzeń. Poniżej przytaczam
tekst tego oświadczenia:
Związek Obrony Niepodległości
Polski
Society for The Promotion of Poland's Independence, 157 East
64th ST, NewYork 21, N.Y.
/ Tadeusz Strzetelski, brat Stanisława w rozgłośni Sekcji Polskiej Radia „Głos Ameryki”
Stanisław, pomimo pobytu na obczyźnie, w dalszym ciągu był bardzo
czynnym redaktorem, dziennikarzem
i pisarzem. Jeszcze w roku 1941 w
londyńskim tygodniku Wiadomości
Polskie zamieścił swoje wspomnienia,
a następnie opublikował książkę pt.
„Goering poluje na rysie”, (pod angielskim tytułem: - Where the Storm
Broke”), w której opisał jeden z najciekawszych epizodów w historii tajnej
dyplomacji europejskiej jakim było
cierpliwe i niezrażające się niepowodzeniami kuszenie Polski ‘ponętnymi’
perspektywami ‘wspólnego’ z Niemcami marszu na Moskwę, które trwało
aż cztery lata od 1935 do 1938 roku.
Strona 18 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
OŚWIADCZENIE DOTYCZĄCE
ZBRODNI KIELECKIEJ
Mając jak największą pogardę do
wszelkiego rodzaju ciemiężenia
Żydów w Polsce - uznając pełną
równość praw wszystkich polskich
obywateli - głęboko poruszeni
okropnością wypadków kieleckich - i wyrażając naszą głęboką
sympatię dla polskich Żydów, którzy są ofiarami potwornej polityki
rządu" warszawskiego dążącego
do zrealizowania zarówno celów
wewnętrznych i zewnętrznych uważamy, że naszym obowiązkiem
jest oświadczyć w imieniu Związku
Obrony Niepodległości Polski co
następuje:
Zbrodnie popełnione w Kielcach
są skutkiem haniebnej prowokacji
zaplanowanej przez tajną policję
reżimu warszawskiego. To jest nasze najgłębsze przekonanie. Jakkolwiek wszystkie szczegóły tego
diabelskiego spisku nie są nam
jeszcze znane, doniesienia godnej zaufania amerykańskiej prasy
zdaję się potwierdzać nasze podejrzenia.
Motywy tej polityki reżimu warszawskiego prowadzącej do wypadków kieleckich można streścić
następująco:
1. Reżim warszawski pragnie odwrócić uwagę światowej opinii
publicznej od kolosalnych problemów z rządzeniem [krajem],
ponieważ nie opiera się na woli
większości Narodu Polskiego, lecz
na potędze tajnej policji i ogromnej sowieckiej armii okupacyjnej.
Gdy opinia publiczna krajów demokratycznych zaczyna zdawać
sobie sprawę z nadużyć i oszustw,
których dopuszcza się prosowiecki
reżim warszawski, wspominając
tylko ostatnie sfałszowane referendum, władze warszawskie sprowokowały mord kielecki i konsekwentnie pokazywały się jako
obrońcy społeczności żydowskiej,
aby stworzyć pozory, iż są obrońcami demokracji.
2. Reżim warszawski, od swego powstania, usiłował usunąć wszystkich Żydów z Polski. Polityka gettyzacji była prowadzona dokładnie
www.ksi.kresy.info.pl
według wzorów hitlerowskich. Polscy Żydzi, a szczególnie ci, którzy
zostali repatriowani z Sowieckiej
Rosji, są przymusowo osiedlani w
odosobnionych terenach, na przykład na Dolnym Śląsku, gdzie pozostaję izolowani od społeczności
chrześcijańskiej. Dziesiątki tysięcy
polskich Żydów zostało wbrew ich
woli przewiezionych do Szczecina,
gdzie trzymani są w zamkniętych
obozach i zmuszani do pracy przy
budowie portu i sowieckich urządzeń wojskowych.
Podczas gdy sparaliżowano wolność słowa prawdziwie demokratycznej polskiej prasy, organy paru
antysemickich grup są nie tylko
tolerowane przez reżim, ale cieszę
się jego specjalnymi względami.
Wszystko to zostało metodycznie
zaplanowane przez prosowiecki
reżim warszawski, którego celem
jest zmuszenie Żydów do opuszczenia Polski.
3. Reżim warszawski otrzymuje
rozkazy z Moskwy i działa ściśle
według nich, ma dobre powody,
aby trzymać się tego rodzaju polityki: używa ich jako sposobu,
aby spowodować kłopoty rządowi
brytyjskiemu w sprawie Palestyny oraz żeby zaostrzyć konflikt
polityczny na Bliskim Wschodzie,
podsycając antagonizm żydowsko-arabski. To właśnie w tym celu reżim warszawski dąży do wypchnięcia do amerykańskiej i brytyjskiej
strefy okupacyjnej w Niemczech
z Austrii resztek społeczności polskich Żydów, którym udało się
uniknąć masakry z rąk hitlerowców.
Honor i dobre imię Polski i Polaków, którym tysiące polskich Żydów zawdzięcza ratunek w okresie
zbrodniczej okupacji nazistowskiej, żądają, aby zbrodnia kielecka została całkowicie pomszczona.
Jednak ukaranie winnych musi
przede wszystkim dotyczyć tych,
którzy ukartowali kielecką prowokację, należy do końca obnażyć
zbrodniczą działalność tajnej policji reżimu warszawskiego, która
www.ksi.kresy.info.pl
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
nie tylko tolerowała, lecz - powiedzmy to jasno - przygotowała
morderców.
Śledztwo prowadzone przez reżim
warszawski z pewnością nie doprowadzi do ujawnienia prawdziwych morderców. Reżim ten nie
zrobi tego i nie chce tego zrobić
Śledztwo prowadzone przez międzynarodową komisję może odsłonić prawdziwych zbrodniarzy. Ale
musi być to zrobione natychmiast.
Tylko tego rodzaju komisja będzie
w stanie potwierdzić fakt, że morderstwa w Kielcach były inspirowane i zorganizowane przez tajną
policję polityczną reżimu warszawskiego poprzez prowokacyjne metody wywodzące się z pogromów
niesławnej carskiej Ochrany.
Prezydium i Komitet Wykonawczy
Związku Obrony Niepodległości
Polski, Nowy York, 7 lipca 1946 r.
Podpisali:
Henryk Aszkenazy, Oskar Halecki,
Michał Kranc, Leopold Obierek,
Zdzisław Roehr, Marian Dąbrowski, Władysław Korsak, Henryk
Landau, Zygmunt Protessewicz,
Stanisław Strzetelski, Józef Frejlich, Kazimierz Kranc, Jan Lechoń, Rudolf Rathaus, Kazimierz
Wierzyński.
W roku 1949 Stanisław Strzetelski
został kierownikiem sekcji polskiej
Biura Studiów powstałego Komitetu Wolnej Europy i doprowadził
do powołania dwujęzycznego tygodnika „Wiadomości z Polski i o
Polsce”, którego został redaktorem.
Począwszy od marca 1951 roku był
prezesem Rady Stowarzyszenia
Dziennikarzy Polsko-Amerykańskich w Nowym Jorku. W sierpniu
1951 roku odszedł z redakcji dwutygodnika i zastąpił Lesława Bodeńskiego na stanowisku kierownika sekcji polskiej Radia Wolna
Europa „Głosu Wolnej Polski” w
Nowym Jorku.
Stanisław Strzetelski a Radio
Wolna Europa (RWE)
/ Stanisław Strzetelski ze swoim wnukiem Piotrem Krasińskim (połowa lat 60-tych XX wieku)
Początki rozgłośni polskiej RWE
sięgają roku 1950, kiedy to Narodowy Komitet ds. Wolnej Europy
podjął decyzję o jej powstaniu. Narodowy Komitet ds. Wolnej Europy
była organizacją amerykańską powołaną do życia rok wcześniej.
W jej skład wchodzili m. in. gen.
Dwight Eisenhower (głównodowodzący wojskami amerykańskimi w Europie w czasie II wojny
światowej, przyszły prezydent
USA), Allen Dulles(późniejszy
dyrektor CIA) i Arthur Bliss Lane
(były ambasador amerykański w
Warszawie). Celem powstałego
komitetu było ograniczanie wpływów komunistycznych w świecie oraz wspieranie politycznych
i umysłowych elit wywodzących
się z państw, które znalazły się w
sowieckiej strefie wpływów. Rząd
Stanów Zjednoczonych nie chcąc
brać odpowiedzialności politycznej
za treści nadawanych audycji przez
RWE finansował je za pośrednictwem CIA.
Pierwszym, nowojorskim, dyrektorem Sekcji Polskiej RWE był
Lesław Bodeński przedwojenny
kierownik referatu prasy w MSZ.
Zespół składał się z sześciu osób, a
program nadawany był z dwudniowym opóźnieniem. Pierwsze programy adresowane do słuchaczy w
Europie Środkowej RWE zaczęło
nadawać w lipcu 1950 roku Audycje nagrywano w Nowym Jorku na
taśmy, które następnie wysyłano do
Niemiec. Program nadawano z okolic Frankfurtu. 4 sierpnia 1950 roku
nadano pierwszą półgodzinną audycję radiową skierowaną do Polski – Głos Wolnej Polski. Audycja
ta była ledwie zauważalna wśród
obecności wielu innych polskojęzycznych programów nadawanych
z Zachodu, np. BBC, Głosu Ameryki czy Radia Watykan. Przełomem w dziejach rozgłośni stało się
mianowanie w roku 1951 jej dyrektorem red. Stanisława Strzetelskiego. Dyrektorem Sekcji Polskiej
RWE Strzetelski był do 1955 roku,
równolegle z Janem Nowakiem Jeziorańskim. Do tego roku bowiem
były dwa kierownictwa polskiej
sekcji RWE: Jeziorańskiego w Monachium i Strzetelskiego w Nowym
Jorku. Szef nowojorskiej siedziby
RWE, Stanisław Strzetelski, kilkakrotnie powiększył zespół, między
innymi o dziennikarzy przedwojennej Polskiej Agencji Telegraficznej.
Z RWE podjęli w owym czasie
współpracę wybitni ludzie pióra, na
przykład Jan Lechoń i Kazimierz
Wierzyński. Jako redaktor naczelny RWE Stanisław Strzetelski
sprzeciwiał się powołaniu drugiego oddziału sekcji w Monachium,
uważając, że nadawanie audycji z
Niemiec zostanie negatywnie odebrane w Polsce. Powstały na tym
tle spór z kierownikiem ośrodka
monachijskiego Janem Nowakiem
zakończył się porozumieniem,
jeszcze w styczniu 1952 roku, na
mocy którego oddział nowojorski
otrzymał wyłączność na informacje z półkuli zachodniej oraz na
przygotowywanie wszystkich komentarzy międzynarodowych oraz
przeglądów prasy światowej. W
oddziale nowojorskim RWE Strzetelski zgromadził grono wybitnych
współpracowników min. prawnika,
publicystę i działacza katolicko-narodowego Wojciecha Wasiutyńskiego, zaś Lechoń, Wierzyński i
Wittlin mieli swoją cotygodniową
audycję radiową. W pierwszym
zespole radia pracował również
Marek Rudzki, tłumacz i redaktor.
W połowie 1952 roku doszło do
kolejnego konfliktu z Janem Nowakiem Jeziorańskim, który usilnie
dążył do zmiany nazwy rozgłośni
z „Głosu Wolnej Polski” na „Głos
Wolnych Polaków”. Nazwy jednak
nie zmieniono. Stanisław utworzył
wówczas przy oddziale nowojorskim komitet doradczy złożony z
przedstawicieli polskich stronnictw
emigracyjnych. W swoim domu w
Sea Cleff gościł nawet Jana Nowaka, jednak pogłębiających się roz-
Kresowy Serwis Informacyjny -
bieżności nie udało się usunąć.
Jednym z największych wydarzeń
w dziejach Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa były audycje
Zbigniewa Bażyńskiego : „Mówi
Józef Światło". - ...”Kiedy Światło uciekł, był przesłuchiwany w
USA...” - opowiada Marek Rudzki - ...”Kiedyś szedłem korytarzem
radia i byłem świadkiem takiej
oto sceny. Dwaj oficerowie ochrony prowadzą Światłę. Na korytarzu pojawia się jeden z polityków
Stronnictwa Pracy, Bolesław Biega, który uciekł z Polski. Kiedyś
był przesłuchiwany w Polsce przez
Różańskiego i Światłę. Nagle Bolesław Biega zatrzymuje się i pyta
idącego korytarzem oprawcę: ‘Panie Światło, a gdzie mój zegarek,
który mi pan wtedy ukradł?’...”
Pod koniec 1954 roku Stanisałw
Strzetelski wziął udział w konferencji odbywającej się w Waszyngtonie poświęconej rozpoczętym na
temat Józefa Światły audycjom i
zaproponował ograniczenie nadawania ich ilości. Amerykanie poparli jednak pomysł Jana Nowaka
Jeziorańskiego, który zaproponował opracowanie broszury „Za kulisami bezpieki i partii” z relacjami
Józefa Światły oraz zwiększenie
częstotliwości audycji. Wówczas
Strzetelski uzyskując uprzednio
wsparcie ze strony dyrektora Roberta Langa sprzeciwił się temu.
Tymczasem Lang skonfliktowany
z prezesem komitetu Wolnej Europy Whitneyem Sheperdsonem
został zdymisjonowany, w związku
z czym ustąpił również i Stanisław
Strzetelski oraz jego zastępca Zygmunt Lityński. Dnia 14 marca 1955
roku w rozgłośni polskiej Radia
Wolna Europa, z udziałem m.in.
Jana Lechonia odbyło się uroczyste
pożegnanie Stanisława Strzetelskiego.
Ważnym momentem w dziejach
Radia Wolna Europa był rok 1956.
Wówczas to dyrektor Jan Nowak,
(prawdziwe nazwisko Zdzisław Jeziorański) zdecydował, aby wobec
tragedii w Polsce nie eskalować
nastrojów. Uważał, że radykalizacja komentarzy może doprowadzić
do jeszcze większych napięć w Polsce. Jak wspominają jego współpracownicy, popadł wtedy w ostry
konflikt z amerykańskim kierownictwem RWE którzy uważali, że
Radio Wolna Europa powinno być
o wiele bardziej aktywne we wspieraniu rewolucjonistów w Poznaniu.
Dopiero powstanie na Węgrzech i
radykalne wsparcie, jakiego udzielała rozgłośnia węgierska RWE,
sprawiły, że Amerykanie, w tym i
Stanisław Strzetelski przyznali Janowi Nowakowi - Jeziorańskiemu
rację.
Po zakończeniu współpracy z RWE
Stanisław Strzetelski w maju 1955
roku objął stanowisko dyrektora
Polskiego Instytutu Naukowego w
Ameryce oraz wszedł w skład zespołu redakcyjnego kwartalnika
„The Polish Review”. Po przełomie
politycznym w Polsce w październiku 1956 roku zainicjował akcję
wspierania kraju przez wysyłkę
sprzętu medycznego i laboratoryjnego oraz fundowanie stypendiów
dla polskich naukowców. Działał
w Komitecie doradczym Fundacji
im. Alfreda Jurzykowskiego, przyznającej doroczne nagrody za wybitne zasługi dla kultury polskiej.
To dzięki staraniom Stanisława
Strzetelskiego Fundacja ta nabyła
dom w Nowym Jorku, który w roku
1 maja 2012 - strona 19
1960 przekazała Polskiemu Instytutowi Naukowemu. W roku 1959
Stanisław sprzedał swój dom Sea
Cleff i z początkiem lat 60-tych odwiedził dwukrotnie Polskę, w tym
Kraków, gdzie spotkał się ze swoim kuzynem prof. Jerzym Strzetelskim, anglistą z UJ.
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
pracowników i sympatyków, w
połączeniu ze ścisłą rachunkowością oraz bardzo umiejętnym i
pełnym inicjatywy kierownictwem
Stanisława Strzetelskiego. Opieka
udzielana stypendystom nosiła
charakter osobistej serdeczności.
Stypendia były przyznawane w
/ Wanda i Zdzisław Roehr
Opracowując w roku 1960 sprawozdanie z działalności PIN-u od
momentu jego powstania w roku
1942, wskutek różnic w ocenie
zadań i działalności Instytutu popadł w ostry konflikt z prezesem
Oskarem Haleckim i zrezygnował
ze stanowiska dyrektora PIN. Zaraz potem zorganizował Fundację
Wandy Roehr i objął jej kierownictwo.
Wanda Roehr – życie i działalność, powstanie fundacji
i związek ze Stanisławem
Strzetelskim
Chcąc znaleźć jakiekolwiek informacje na temat Wandy Roehr
oraz jej Fundacji dość dokładnie
przeszukałem dostępne strony internetowe, biblioteki i inne źródła
historyczne Jednak znalazłem jedynie bardzo ogólne, wręcz lakoniczne informacje dotyczące tego
tematu. Dopiero artykuł autorstwa
Wiktora Kwasta zamieszczony w
„Wiadomościach Polskich” wydawanych w Londynie z 1 czerwca
1975 roku pozwolił mi na głębsze
poznanie tej postaci i zrozumienie
intencji jakimi kierowała się Pani
Wanda tworząc w 1960 roku Fundację swojego imienia. Okazało
się, że Po zniesieniu przez Polski
Instytut Naukowy (PIN) – (,,Polish Institute of Arts and Sciences") działu stypendiów i pomocy naukowych dla Polski, Wanda
Roehr, zasłużona na polu pracy
społecznej, zadeklarowała ćwierć
miliona dolarów jako wstępny
wkład do Fundacji wyłącznie tym
celom poświęconej, zobowiązując
się do dalszego jej finansowania.
Gospodarowanie ograniczonymi
środkami umożliwiła ofiarność
wysokości od 200- 280 dolarów
miesięcznie, co w tamtych czasach
nie była to kwota mała. Przez 5 lat
Fundacja wydała blisko 300 tysięcy dolarów na blisko 500 stypendystów, nie tylko z Polski ale i z
całej Europy. Dużą rolę odgrywało
też sprawne udzielanie "pierwszej
pomocy" przyjeżdżającym, często
bez grosza i bez widoków na stypendium naukowcom i artystom.
Fundacja wysyłała do Polski chemikalia, części aparatów naukowych, instrumenty muzyczne i laboratoryjne i wiele innych.
Poniże przytaczam obszerne fragmenty artykułu Wiktora Kwasta
na temat życia i działalności pani
Wandy Roehr i jej męża Zdzisława.
Wanda Roehr, urodziła się w roku
1902, była córką prof. Juliana Tokarskiego, o którym dość obszernie pisałem w marcowym wydaniu
KSI. Choć pierwsze lata szkoły
przeżyła w Wiedniu, może uchodzić za stuprocentową lwowiankę.
Mając niespełna 16 lat brała udział
w obronie Lwowa w latach 191819 pomagając rannym jako pielęgniarka w szpitalu wojskowym.
Szkołę średnią ukończyła we
Lwowie, po czym podjęła studia
na Uniwersytecie Warszawskim
gdzie studiowała języki nowożytne. W roku 1929 wyszła za mąż za
inż. Zdzisława Roehra, absolwenta Politechniki Lwowskiej, który
w stopniu kaprala brał również
udział w obronie Lwowa 1918
roku, a później w wojnie z bolszewikami. Państwo Roehrowie byli
szczęśliwym małżeństwem, doczekali się trzech synów – Jerzego, Andrzeja i Ludwika. Najpierw
mieszkali w Krakowie, a potem w
Katowicach, gdzie Zdzisław Roehr został naczelnym dyrektorem
hut Wspólnoty Interesów. Pani
Wanda już wtedy dała się poznać
jako osoba, która bardzo chętnie
uczestniczyła w życiu społecznym
i kulturalnym Polski. Jako wolontariuszka pracowała w Polskim
Czerwonym Krzyżu, zaś pełniąc
funkcję prezesa Towarzystwa Rozwoju Ziem Wschodnich, pomagała
w wyposażaniu szkół i ośrodków
leczniczych na Kresach. Wybuch
wojny zastał Wandę Roehr w Warszawie, skąd samochodem, razem
ze swoimi trzema małymi synami
opuścili stolicę. Po drodze dołączył do nich Zdzisław Roehr. Gdy
bolszewicy wkroczyli do Polski
razem z innymi uciekinierami
przekroczyli granicę w Kutach i
przez Rumunię, Bułgarię dotarli do Turcji. W Konstantynopolu
mieszkali przez kilka miesięcy w
willi polskiej ambasady. Następnie w kwietniu 1940 roku przez
Grecję i Włochy opuścili Europę
i statkiem dotarli do Ameryki. Na
początku Zdzisław Roehr został
zatrudniony w firmie importującej
skóry. Później pracował w zakładzie mechanicznym inż. Leonarda
Wojnicza, po czym dostał się do
nowojorskiej Mizzy Inc., wyrabiającej materiały i przyrządy dentystyczne. Firma ta, zgodnie z wymaganiami wojny, przestawiła się
na produkcję strzykawek z morfiną do podręcznych apteczek. Były
to tubki, jak do pasty do zębów,
zakończone igłą. W razie potrzeby, w warunkach polowych, ranny
żołnierz sam mógł sobie zrobić
zastrzyk z morfiny, wyciskając ją
z tubki. Pracując parę lat w firmie
na stanowisku "general manager"
zdobył na tyle doświadczenia, że
mógł otworzyć własną firmę pod
nazwą „Roehr Products", która
przez cały okres swojej działalności wyrabiała przyrządy i przybory lekarskie w trzech bardzo
dobrze prosperujących fabrykach
w USA. Firma Zdzisława Roehra
znacznie udoskonaliła i zmechanizowała produkcję strzykawek, do
tego stopnia, że cena jednostkowa
zmalała o tyle, że nie opłacało się
sterylizować jej po użyciu. Ekonomiczniej i higieniczniej było użyć
nową. Przedsiębiorcza firma „Roehr Products", zaczęła wyrabiać
inne jeszcze produkty lekarskie
i w bardzo szybkim czasie przyniosła spore zyski właścicielowi.
W roku 1961 Zdzisław Roehr, już
jako bardzo bogaty Amerykanin
sprzedał swoją firmę jednej z największych korporacji medycznych
„Brunswick Corporation". Wtedy
właśnie jego żona Wanda Roehr
rozpoczęła swoją działalność kulturalno-charytatywną. Obdarzona
mocnym charakterem i silną wolą,
pełna polotu i wyobraźni, utworzyła „Fundację Wandy Roehr”,
która przejęła zamierającą działal-
ność Polskiego Instytutu Naukowego polegającą na finansowej
pomocy polskim naukowcom i artystom, przede wszystkim w Polsce. Wielu polskich profesorów i
uczonych tylko jej zawdzięczało
możliwość wyjazdu za granicę.
Największa działalność Fundacji
przypadła na okres pierwszych
pięciu lat jej istnienia, to jest na
lata 1961-65, kiedy jej dyrektorem
był Stanisław Strzetelski. Wtedy
to właśnie notuje się największy
rozkwit fundacji. W tym czasie
przeznaczono prawie 300 tysięcy
dolarów na 480 stypendystów z
Polski. Fundacja wysyłała do Polski chemikalia, części aparatów
naukowych, instrumenty muzyczne oraz różnoraki specjalistyczny sprzęt laboratoryjny. Pupilem
Fundacji był "American Research
Hospital in Poland" w Krakowie
Prokocimiu, wyposażony w tym
czasie w najnowocześniejsze urządzenia medyczne. Pomoc Fundacji przejawiała się w ułatwianiu
przyjazdów personelu szpitala do
Ameryk i na przeszkolenie. Pani
Wanda brała udział w działalności Polskiego Instytutu Naukowego, Kościuszkowskiej Fundacji
w Nowym Jorku. Interesowała
się życiem środowiska w Thomaston, gdzie miała swój wspaniały
dom. Opiekowała się miejscowymi skautami oraz towarzystwem
łuczników. W Nowym Jorku była
aniołem stróżem dla gości z Polski, udzielając gościny w przeznaczonym na ten cel pokoju na rogu
Park Ave. Korzystali z niej min.
takie osobistości jak: znany polski astronom Włodzimierz Zonn,
wnuczka Henryka Sienkiewicza
Maria Korniłowicz, pisarz i publicysta Leopold Tyrmand i wielu
innych polskich intelektualistów
i uczonych. Wanda Roehr bardzo
lubiła życie towarzyskie, przyjaźniła się z wieloma intelektualistami i uczonymi, miała bardzo dobre
serce, niesienie innym pomocy
sprawiało jej wielką radość. Wanda Roehr zmarła 24 września 1974
roku w swoim domu w Thomaston
niedaleko Nowego Jorku.
W połowie lat 60-tych XX wieku,
Stanisław Strzetelski dobiegający 70 lat życia nadal był niezwykle czynnym publicystą, autorem
wielu ciekawych artykułów, w
których próbował kreślić perspektywy zjednoczenia Europy lub
poddawał krytyce niektóre środowiska emigracyjne za życzeniowe
uprawianie polityki. Odznaczony
Złotym Medalem Zasługi Zjednoczenia Polsko-Narodowego pod
koniec życia stał się niezwykle
poważanym publicystą i dziennikarzem w Ameryce, należał do
Syndykatu Dziennikarzy RP z siedzibą w Nowym Jorku. Zmarł 10
kwietnia 1969 roku w szpitalu w
Glen Cove koło Nowego Jorku i
został pochowany w Alei Zasłużonych w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown w Pensylwanii.
Żona jego Janina Mękarska przeżyła swojego męża o ponad 20 lat i
zmarła dopiero w 1992 roku.
Historia życia mojego stryjecznego dziadka Stanisława Strzetelskiego jest przykładem prawdziwego patryjotyzmu, umiłowania
Ojczyzny oraz chęci służenia Jej
do końca. Iluż przecież było w
naszej historii takich ludzi jak Stanisław, którzy pragnęli by Polska
stała się kiedyś krajem naprawdę
wolnym, niepodległym, z którym
inne narody Europy będą się liczyć. Swoją postawą i służbą udowadniali na co dzień że warto być
wiernym swoim ideałom, zgodnie
z zawołaniem Bóg Honor i Ojczyzna.
Piotr Strzetelski - Kraków
Pragnę serdecznie podziękować
wnuczkom Stanisława Strzetelskiego Krystynie Chądzyńskiej i
Annie Krasińskiej z USA za udostępnienie cennych informacji o
swoim dziadku oraz korespondencji i zdjęć rodzinnych.
Przy pisaniu niniejszego artykułu
korzystałem z następujących danych źródłowych zamieszczonych
w Internecie:
1.http://tedlipien.com/blog/glos-ameryki/sekcja-polska-voa-fotografie/
2.http://dzieje.pl/?q=node/409
3.http://gazetawyborcza.republika.pl/antysemita.html
4.http://www.dziennik.com/przeglad-polski/artykul/beata-dorosz
5.http://www.klub-generalagrota.
pl/portal/kg/38/629/Bohaterowie_
polskiego_wywiadu_w_II_wojnie_swiatowej_Pplk_dypl_Jan_
Kowalewski_189.html
Zostań korespondentem
Kresowego Serwisu Informacyjnego
i skontaktuj się z nami:
Redakcja - Bogusław Szarwiło [email protected]
Dział "Barwy Kresów" - Aleksander Szumański [email protected]
Strona 20 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
PATRIOTYCZNY OBOWIĄZEK PAMIĘCI
Feliks Budzisz
Mamy także obowiązek przywracać
pamięć o tych wszystkich, którzy na
Kresach byli prześladowani i mordowani tylko dlatego, że byli Polakami. (J.Wieliczka-Szarkowa "Czarna
Księga Kresów")
Uznanie, szacunek i wdzięczność
budzą Sejmiki Wojewódzkie, które podjęły doniosłe, o historycznym
znaczeniu uchwały przywołujące bolesną pamięć o Ofiarach ludobójstwa,
dokonanego na ludności polskiej
przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów(OUN) i tzw. Ukraińską
Powstańczą Armię (UPA). Wdzięczność za głęboko ludzkie, patriotyczne postawy Radnych jest szczególnie
szczera ze strony Kresowian – świadków banderowskiego barbarzyństwa,
niedoszłych Ofiar band OUN-UPA.
Oto relacja jednej z tragicznie niedoszłych Ofiar OUN-UPA Rozalii
Jezierskiej ze wsi Soroki, parafii Buczacz: W nocy z 24 na 25 marca 1944
do naszego domu wdarło się kilku
ukraińskich rezunów. Jeden z nich
zarąbał siekierą moją 5-letnią córeczkę Anielcię, rozpłatał jej całkowicie
główkę. Mnie i mężowi Michałowi
oprawcy kazali położyć się na podłodze i oddali do nas kilka strzałów
karabinowych. Mąż zginął już od
pierwszej kuli, ale mordercy przekłuli go jeszcze dwa razy bagnetem. Ja
otrzymałam dwa postrzały rozrywającymi kulami. Straciłam przytomność. Bandyci sądząc, że nie żyję,
pozostawili mnie. Po jakimś czasie
oprzytomniałam i doczołgałam się
do sąsiada Ukraińca. Znalazłam tam
schronienie. Ale na drugi dzień odnaleźli mnie banderowcy. Otrzymałam
trzy strzały z pistoletu i dwa razy
przekłuto mnie bagnetem w okolicy
prawej łopatki. Postrzały otrzymałam
w twarz i po dziś dzień posiadam ślady po nich. Mordercy, sądząc że już
nie żyję, zostawili mnie u Ukraińca
(Na Rubieży,nr27/98).
Węgierscy
żołnierze odwieźli ją do swego szpitala, gdzie ciężko rannej uratowano
życie. Podobnych tragicznie niedoszłych Ofiar żyje jeszcze wiele, borykając się z traumatyczną pamięcią
i obojętnością znacznej części polskich, ounofilskich elit.
Uchwały Sejmików są wyrazem
zrozumienia i empatii dla Rodaków
bestialsko eksterminowanych na
Kresach: na Wołyniu, południowym
Polesiu, w Małopolsce Wschodniej i
na południowo-wschodnich terenach
powojennej Polski. Dzięki wrażliwości na tragiczne losy Rodaków, ci
Radni nie ulegli bałamutnej, niedorzecznej i amoralnej „poprawności”
politycznej, narzuconej części Polaków przez ounowskie i ounofilskie
elity w Polsce i poza jej granicami.
Celem tej „poprawności” było i jest
nadal nobilitowanie i heroizowanie
zbrodniczej OUN-UPA przez pomniejszanie, zacieranie i usprawiedliwianie jej zbrodni na ludności
polskiej, ukraińskiej, czeskiej, ormiańskiej. Długo trzeba by wymieniać krzewicieli tej ”poprawności” w
Polsce, nie mówiąc już o Ukrainie i
diasporach ukraińskich na Zachodzie.
Na pewno zaliczyć do nich można
protestujących przeciwko budowie
Pomnika Ofiar OUN-UPA w Warszawie. Teraz sygnatariusze tego niewydarzonego protestu mogliby swój
błąd naprawić – wystąpić do władz
Stolicy o postawienie pomnika w nowej wersji, która czeka na realizację
już od kilku lat.
Maniaccy, często fanatyczni rzecznicy tej „poprawności” wyrządzili wiele zła
również w Polsce.
Przede wszystkim zakłamali stosunki polsko-ukraińskie, zwłaszcza lat
40-dziestych minionego wieku, co
uwidacznia się w programach i podręcznikach szkolnych, w wydawnic-
www.ksi.kresy.info.pl
twach encyklopedycznych i innych,
utrudniali badania zbrodni banderowskich i upamiętnianie ich Ofiar,
zablokowali sprawę Pomnika Ofiar
OUN-UPA w Warszawie, chociaż pomnik o takiej nazwie jest już
w Symferopolu na Krymie.S t r a ż n i cy ounowskiej poprawności w Polsce przyjęli bierną postawę wobec
obłędnej gloryfikacji i heroizacji
ounowskich rezunów; nadal bezkarnie obrażają i upokarzają Kresowian,
niedoszłych ofiar banderowskiego
terroru, np. w „Naszym Słowie” i
podobnej „Gazecie Wyborczej”, w
której swego czasu M. Czech napisał UPA to cześć i duma Ukrainy, a
kto jest innego zdania,działa z poduszczenia KGB! W tej samej gazecie
z 16 lutego br. skandalicznie obraził
Kresowian w artykule Dzieci Stalina
grzebią pojednanie. A Kresowianie
domagają się tylko prawdy o swoich
tragicznych losach oraz szacunku i
pamięci dla Ofiar OUN-UPA. To gloryfikatorzy OUN-UPA, do których M.
Czech się zaliczył, brużdżą bezkarnie
niwecząc wysiłki dotarcia do prawdy i pojednania. A właśnie prawda i
tylko prawda może być fundamentem współpracy i przyjaźni narodów.
Zresztą Polacy nie oskarżają całego
Narodu Ukraińskiego o ludobójstwo, bo dokonali go ekstremistyczni
ounowcy, stanowiący wówczas mały
ułamek Ukraińców. Polacy stoją na
stanowisku, że – jak powiedział –
Wiktor Poliszczuk, Ukrainiec: Nie
ma zbrodniczych narodów, są zbrodnicze ideologie i organizacje – takimi
były właśnie nazistowski ounizm i
OUN-UPA. Kardynalny, fatalny błąd
popełniają ounowcy i ounofile, którzy utożsamiają Naród Ukraiński ze
zbrodniczymi bandami OUN-UPA i
obarczają go ich zbrodniami. OUN-UPA, zamiast walki narodowowyzwoleńczej, dokonała potwornego
ludobójstwa, dzieląc na długie lata
samych Ukraińców, nie mówiąc już
o innych narodach. Mitem i blefem
jest twierdzenie ounowców, że OUN-UPA wywalczyła niepodległą Ukrainę. Taka Ukraina powstała w wyniku rozpadu ZSRR;
administrację,
organizację, gospodarkę, terytorium
odziedziczyła po sowieckim imperium, które zaanektowało tereny wielu sąsiednich państw i wcieliło je w
USSR.
Pojęcia „poprawność polityczna,”
”Wielki Brat” wymyślił satyryk G.
Orwell.
O tym pierwszym H. Seymour-Smith
napisał: zjawisko ponure i opresyjne,
odrażające…stanowi… akt ostatecznego poddania się procesowi dehumanizacji (100 najważniejszych książek świata, Warszawa 2001, s.486).
Radni – dotychczas siedmiu Sejmików i Posłowie, przyjmując uchwały
(stanowiska, rezolucje), dali piękny
przykład pozostałym sejmikom i samorządom miast jak wypełnić obowiązek pamięci wobec Rodaków,
których spotkał niewyobrażalnie tragiczny los. Zaprezentowali głęboko
ludzkie, patriotyczne postawy, uczucia. Chwała im za to.
Z szacunkiem wymieniamy je z datą
podjęcia uchwały: Sejmik Dolnośląski – 29 IX 2008, Sejm RP – 15 VII
2009, Sejmik Opolski – 27 X 2009,
Sejmik Podkarpacki – 29 XII 2009,
Sejmik Lubuski – 23 II 2010, Sejmik
Lubelski – 7 VII 2010, Sejmik Podlaski -20 VI 2011, Sejmik Mazowiecki
– 11 VII 2011
Z etymologii słowa „patriotyzm” ( od
greckiego patriotes – rodak, ziomek,
obywatel) wynika jego społeczno-moralny sens, który zakłada obowiązek szacunku i przywiązania, jedności i solidarności z własnym narodem,
a naród tworzą rodacy, ziomkowie,
krajanie, zarówno ci współcześni, jak
i poprzednich pokoleń. Jedni i drudzy
zasługują na szacunek i solidarność,
które należy i można kształtować u
społeczeństwa na podstawie rzetelnej
wiedzy o współczesnych i minionych
pokoleniach. Bez znajomości przeszłości, zwłaszcza tej bliskiej, trudno w pełni zrozumieć teraźniejszość
i budować rozumną, godną, uczciwą
i sprawiedliwą przyszłość, bo trudno
kształtować postawy patriotyczne,
obywatelskie.
W kształtowaniu uczuć i postaw patriotycznych, obok rzetelnej wiedzy,
szczególną rolę spełnia oddziaływanie na sferę emocjonalną i wyobraźnię, które przybliżają przeszłość,
wiążą uczuciowo z minionymi pokoleniami, ich życiem, wysiłkiem,
zwycięstwami i klęskami, cierpieniami i męczeństwem jak w przypadku
ludności polskiej Kresów. Bez aktywizowania sfery emocjonalnej i wyobrażeniowej oraz rzetelnej wiedzy
nie ma pełnego wychowania obywatelskiego, a więc i patriotycznego.
Sprowadzanie wychowania tylko do
obowiązku wypełniania bieżących,
codziennych powinności, jak i wybiórczość wiedzy, podyktowana niedorzeczną „poprawnością” prowadzą
do ciasnych, egoistycznych ignoranckich postaw, zwłaszcza w szkolnictwie. A trzeba z naciskiem podkreślić,
że w treściach nauczania i kształcenia
w Polsce wybiórczość wiedzy poczyniła karygodne spustoszenia, zwłaszcza w odniesieniu do ludobójczych
zbrodni OUN-UPA.
Radni siedmiu Sejmików, również
Posłowie, odnieśli się do eksterminacji ludności polskiej Kresów rozważnie i odważnie, ze zrozumieniem
i empatią dla męczeństwa Rodaków.
Wyrazili hołd Ofiarom ludobójstwa,
Kresowej Samoobronie, oddziałom
AK i BCh, które w nierównych i
desperackich walkach broniły ludność przed zagładą ze strony hajdamackich nazistów. Wyrazili również
wdzięczność tym Ukraińcom, którzy
z narażeniem własnego życia ratowali
swoich polskich sąsiadów. Uchwały
zdecydowanie akcentują, że za ludobójstwo Polacy nie obarczają całego
Narodu Ukraińskiego, bo tych zbrodni dokonali ekstremiści spod znaku
OUN-UPA.
Uchwały sprawiły satysfakcję moralną patriotycznej części naszego społeczeństwa, zwłaszcza Kresowianom,
również młodszym - tym z kresowym rodowodem. Mają one głęboki
moralny sens, dla wielu są jak modlitwy nad mogiłami męczenników.
Właściwie wykorzystane (zamiast
bałamutnych tek IPN) mogą spełnić
ważną rolę wychowawczą w obchodach 70. rocznicy banderowskiego
ludobójstwa, którą będziemy obchodzić godnie i uroczyście w 2013 r., w
kraju i środowiskach polonijnych. Z
tego względu zamieszczamy je w kolejności podjęcia ich przez Sejmiki.
Sejmik Województwa Dolnośląskiego składa hołd Polakom na Wo-
łyniu-Kresach Południowo-Wschodnich – Rzeczpospolitej Polskiej,
którzy zostali pomordowani przez
ludobójców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej
Powstańczej Armii. Jednocześnie
Sejmik Województwa Dolnośląskiego
zapewnia o pamięci i wdzięczności
tym Ukraińcom, którzy za cenę własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom . Tym ludobójstwem
nie obciążamy Narodu Ukraińskiego. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie
okoliczności tej tragedii, potępienie
jej sprawców stanie się dla Narodu
Polskiego i Ukraińskiego kolejnym
krokiem w budowaniu współpracy i
przyjaźni między naszymi narodami.
Stanowisko przekazuje się Marszałkowi Senatu RP, parlamentarzystom
Województwa Dolnośląskiego, jednostkom samorządu terytorialnego
z obszaru Województwa Dolnośląskiego. Wykonanie uchwały powierza się Przewodniczącemu Sejmiku Województwa Dolnośląskiego.
Sejmik Województwa Opolskiego
oddaje cześć Polakom i obywatelom II Rzeczypospolitej Polskiej innych narodowości, pomordowanych
na Kresach Rzeczypospolitej przez
zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów
i tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Sejmik Województwa Opolskiego
potępia zbrodniarzy, którzy dokonali
ludobójstwa na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej i jednocześnie
wyraża uznanie i wdzięczność tym
Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom.
Sejmik Województwa Opolskiego
składa hołd Żołnierzom Samoobrony
Kresowej oraz Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli
bohaterską walkę w obronie polskiej
ludności cywilnej.
Sejmik Województwa Opolskiego
uważa, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej
jest niezbędne do pojednania pomiędzy narodami polskim i ukraińskim.
Sejmik Województwa Podkarpackiego – rezolucja o treści jak Sejmiku
Województwa Opolskiego.
S ejmik Województwa Lubuskiego oddaje cześć pomordowanym
na Kresach Rzeczypospolitej przez
zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i
Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Sejmik Województwa Lubuskiego potępia zbrodniarzy i jednocześnie wyraża uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego
życia nieśli pomoc swoim polskim
sąsiadom.
Sejmik Województwa Lubuskiego,
mając na względzie dobrosąsiedzkie
i przyjacielskie stosunki z Republiką Ukrainy i Narodem Ukraińskim,
które można i należy budować na
prawdzie i pojednaniu, z niepokojem
dostrzega gloryfikowanie OUN-UPA
na Zachodzie Ukrainy. Osiągnęło ono
apogeum w przyznaniu tytułu bohatera Ukrainy Stefanowi Banderze, przywódcy organizacji, odpowiedzialnej
za eksterminację ludności polskiej na
Kresach Wschodnich II RP.
W związku z tym zwracamy się do
władz Rzeczypospolitej Polskiej o
podjęcie działań dyplomatycznych.
Sejmik Województwa Lubelskiego składa hołd Polakom i obywa-
telom polskim innych narodowości
II Rzeczypospolitej Polskiej zamordowanym na Kresach Południowo-Wschodnich przez nacjonalistów z
Ukraińskiej Powstańczej Armii, 14.
Dywizji SS „Galizien” i innych ukraińskich formacji zbrojnych wchodzących w skład machiny wojennej III
Rzeszy.
Jednocześnie Sejmik Województwa
Lubelskiego zapewnia o wdzięcznej
pamięci o tych Ukraińcach, którzy
często za cenę własnego życia nieśli
pomoc swoim polskim sąsiadom. Tym
ludobójstwem nie obciążamy narodu
ukraińskiego. Sejmik Województwa
Lubelskiego składa hołd żołnierzom
Kresowej Samoobrony oraz wszystkich formacji polskiego podziemia
zbrojnego, którzy podjęli bohaterską
walkę w obronie polskiej ludności
cywilnej. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie okoliczności tej tragedii oraz
potępienie jej sprawców stanie się
dla narodów polskiego i ukraińskiego kolejnym krokiem ku budowaniu
współpracy i przyjaźni między naszymi narodami.
Sejmik Województwa Podlaskiego składa hołd pamięci Polaków
na Wołyniu, Kresach Południowo-Wschodnich Rzeczpospolitej Polskiej, którzy zostali pomordowani w
antypolskiej akcji(masowe mordy o
charakterze czystki etnicznej i znamionach ludobójczych) przez nacjonalistów ukraińskich (Organizacji
Kresowy Serwis Informacyjny -
Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii). Jednocześnie Sejmik wyraża swój szacunek
i uznanie członkom Armii Krajowej,
Samoobrony Kresowej i Batalionów
Chłopskich, którzy podjęli dramatyczną walkę w obronie polskiej ludności cywilnej.
Sejmik Województwa Podlaskiego
zapewnia o pamięci i wdzięczności
tym Ukraińcom, którzy często za cenę
własnego życia nieśli pomoc swoim
polskim sąsiadom i przywołuje bolesną pamięć o ukraińskich cywilnych
ofiarach. Pragniemy przy tym zaznaczyć, że ludobójstwem na Kresach
nie obciążamy narodu ukraińskiego. Wierzymy, że pełne wyjaśnienie
okoliczności tej tragedii, potępienie
jej sprawców stanie się dla narodu
Polskiego i Ukraińskiego kolejnym
krokiem w budowaniu współpracy i
przyjaźni między naszymi narodami.
Tragedia Polaków na Kresach
Wschodnich II Rzeczpospolitej winna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń. Jest
to zadanie dla wszystkich władz publicznych w imię lepszej przyszłości i
porozumienia narodów
w naszej części Europy, w tym szczególnie Polaków i Ukraińców. Mając
to na względzie – stanowisko niniejsze przekazuje się Marszałkowi Sejmu
RP i Senatu RP, Parlamentarzystom
Województwa Podlaskiego oraz Jednostkom Samorządu Terytorialnego z
obszaru Województwa Podlaskiego.
Sejmik Województwa Mazowieckiego oddaje cześć Polakom i oby-
watelom II Rzeczpospolitej innych
narodowości, zamordowanym na Kresach Wschodnich w wyniku działań
Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Sejmik Województwa Mazowieckiego składa hołd członkom Armii
Krajowej, Samoobrony Kresowej i
Batalionów Chłopskich, którzy podjęli dramatyczną walkę w obronie polskiej ludności cywilnej i jednocześnie
wyraża uznanie i wdzięczność tym
Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom. Sejmik Województwa
Mazowieckiego stwierdza, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej jest
niezbędne do pojednania pomiędzy
narodami polskim i ukraińskim.
Kresowianie, jak i większość Polaków w kraju i za granicami, z nadzieją oczekują, że pozostałe sejmiki spełnią patriotyczny obowiązek i
podejmą podobne uchwały, stanowiska czy rezolucje, w których godnie
uczczą pamięć ponad 150 tys. Rodaków, pomordowanych z największym
okrucieństwem. Zlekceważenie tego
obowiązku zwłaszcza wobec zbliżającej się 70. rocznicy ludobójstwa,
którą będziemy obchodzić w 2013 r.,
byłoby w najwyższym stopniu niegodziwe, amoralne, naganne, również
przez wzgląd na żyjących jeszcze
świadków banderowskiego ludobójstwa, którzy tam na Kresach stracili swoich bliskich. Byłoby również
wodą na propagandowy młyn gloryfikatorów zbrodni przeciwko ludzkości
szerzących obłędny kult OUN-UPA,
z czym mamy do czynienia na ziemi,
gdzie dokonano masowej eksterminacji nie tylko ludności polskiej. Gloryfikatorzy ludobójców wykorzystaliby
milczenie sejmików jako argument,
że polskie elity są podzielone w ocenie ludobójstwa, a część z nich nawet
je usprawiedliwia. Byłoby to milczenie haniebne, ze szkodą dla polskiej
racji stanu.
Martytui viventes obligant.
1 maja 2012 - strona 21
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Trzy piosenki
A w sobotę rano Stracił ojciec siano,
Stracił ojciec, Stracił ja, Przepiliśmy
obydwa.
Wojciech Banaś
Wojciech Stypuła
„Bartek”- Żołnierz Wyklęty
Dwie, dla dzieci, powstały na podstawie wierszy, które napisał w
latach trzydziestych dwudziestego
wieku. Zostały wydane przez Arcta w 1938 roku, w takich groszowych, miniaturowych książeczkach. Jedną zatytułował „Siano”,
drugą „Miała baba koguta”. Pierwszą ilustrowała Zofia Zawidzka,
drugą Z.Jakimowicz. Obydwie są
w zbiorach Biblioteki Narodowej
i są chronione przez prawo autorskie. Kiedy powstały piosenki?
Nie wiadomo. Do dzisiaj niezwykle popularne, zwłaszcza wśród
przedszkolaków. Grywane też są
też w tzw. repertuarze weselnym i
biesiadnym. Ilość nagrań i płyt, na
których można znaleźć te piosenki liczy się już pewnie w setkach
tysięcy. Wielki sukces. Wielki
sukces nieznanego autora. Poniżej
zamieszczam skany tych książeczek, które uzyskałem oficjalnie
z Biblioteki Narodowej i oświadczam, że robię to tylko i wyłącznie
w celu przeprowadzenia dowodu
naruszania praw autorskich przy
braku reakcji tych, którzy za to
odpowiadają.
Tak wygląda oryginał:
Natomiast tekst piosenki w stosunku do wielce prawdopodobnego
pierwowzoru jest zdecydowanie
prostszy.
W poniedziałek rano Kosił ojciec siano,
kosił ojciec, kosił ja, kosiliśmy obydwa.
A we wtorek rano Grabił ojciec siano,
Grabił ojciec, grabił ja, Grabiliśmy obydwa.
A we środę rano Suszył ojciec siano, Suszył ojciec, suszył ja, Suszyliśmy obydwa.
A we czwartek rano Zwoził ojciec siano,
Zwoził ojciec, zwoził ja, Zwoziliśmy obydwa.
A zaś w piątek rano Sprzedał ojciec siano, Sprzedał ojciec, sprzedał ja, Sprzedaliśmy obydwa.
A niedzielę z rana Już nie było siana,
Płakał ojciec, płakał ja, Płakaliśmy
obydwa.
W wierszu Stypuły powtarzające
się wersy:
„Siał ją ojciec, siałem ja, sialiśmy
ją obydwa”…
„Liczył ojciec, liczył ja, liczyliśmy
obydwa”…
„Grabił ojciec, a z nim ja, grabiliśmy obydwa”…
„Zwoził ojciec, zwoził ja, zwoziliśmy obydwa”…
„Śmiał się ojciec, a z nim ja, śmialiśmy się obydwa”…
są niewątpliwie chwytliwym motywem, który jest istotą tego typu
poezji. Dzieci uwielbiają dopowiadać przewidywalny fragment. A w
piosence dla dzieci prosty refren
jest istotą przeboju.
Podobieństwo motywów jest niezaprzeczalne. Może przynajmniej należałoby wspomnieć, że piosenka
powstała w oparciu o…, albo coś w
tym rodzaju.
Druga książeczka.
I tekst piosenki.
Miała baba koguta , koguta , koguta
Wsadziła go do buta , do buta hej!
O , mój miły kogucie ,kogucie kogucie, kogucie , kogucie , kogucie
Jakże ci tam w tym bucie , w tym bucie w tym bucie , w tym bucie jest?
Strona 22 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
wiedzieć, że na to mogło wpaść
dziesiątki osób, a tylko te dwie zapisały. Takie tłumaczenie psuje wers
z indorem. To już wygląda, a może
nawet jest plagiatem.
Miała baba indora , indora , indora
Wsadziła go do wora , do wora hej!
O , mój miły indorze ... Czy ci dobrze w tym worze ... jest?
W Słowniku Języka Polskiego PWN
czytamy: plagiat fr. książki. "przywłaszczenie cudzego utworu lub pomysłu twórczego, wydanie cudzego
utworu pod własnym nazwiskiem;
także: dosłowne zapożyczenia z cudzych dzieł podane jako oryginalne
i własne"
I tu też czuje się pierwowzór z
utworu Stypuły. Istotą tego wiersza
i piosenki jest absurdalny, ale jakże działający na wyobraźnię wers:
„Miała baba koguta, wsadziła go
do buta”… Oczywiście można po-
A kto był autorem muzyki? Przypisałbym ją też Stypule. Ładnie śpiewał, grał na gitarze. Był harcerzem,
marynarzem, instruktorem żeglarstwa. Można sobie wyobrazić jak
przy ognisku śpiewa wielozwrotko-
www.ksi.kresy.info.pl
wą piosenkę o babie co miała koguta,
indora, koziołka, cielaka, świniaka,
prosiaka i co tylko śpiewającemu ślina na język przyniesie…
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
staraniem środowiska byłych żołnierzy
"Ragnera", przy tekście piosenki znajduje się adnotacja : autor nieznany.
Z poważaniem,
Grzegorz Wąsowski…(całość listu w
załączniku na końcu)
Napisałem więc do Pana Kazimierza Krajewskiego na dostępny adres
mailowy w IPN. Nie dostałem odpowiedzi. Oczywiście nic to nie znaczy,
bowiem ilości listów jakie otrzymuje
Pan Kazimierz Krajewski są tak duże,
że moje nieśmiałe pytanie gdzieś
utknęło. Wszystkie informacje, o
działalności na Nowogródczyźnie
Wojciecha Stypuły „Bartka”, odzyskane zostały dzięki pracy badawczej
Pana Krajewskiego, za co jesteśmy
wdzięczni.
/ Na zdjęciu gra na gitarze Wojtek Stypuła – S/
SNiemen 1928 rok.
Ta trzecia piosenka, to piękna
i tragiczna historia tych, którzy walczyli, ginęli i przez lata byli wyklęci.
Wyklęci są do dzisiaj, bo nawet ci,
którzy przywołują ich pamięć też ich
tak nazywają. Żołnierze wyklęci.
„Myśmy Rebelianci, Piosenki Żołnierzy Wyklętych, DE PRESS”. Wydawca: Muzeum Powstania Warszawskiego, ul. Grzybowska 79, 00-844
Warszawa.
Trzecia piosenka na płycie zatytułowana jest tak, jak album. „MYŚMY REBELIANCI” Autorzy płyty
napisali „autor nieznany” i dalej:
„piosenka Myśmy rebelianci… znana była przed laty jako hymn Ragnerowców – oddziału Armii Krajowej
dowodzonego przez ppor. Czesława
Zajączkowskiego (Ragnera)”…
Myśmy Rebelianci…
Rzuciliśmy swe własne domy,
rzuciliśmy najbliższych nam,
nie po to, by pisano tomy
lub aby zdobyć serca dam.
Myśmy rebelianci,
polscy partyzanci.
Poszliśmy w las,
bo nadszedł czas, bo nadszedł czas.
Nie chcemy sierpów ani młotów
i obrzydł nam germański wróg,
na pomstę mamy dziś ochotę,
za Polskę spłacić krwawy dług.
Myśmy rebelianci….
Idziemy dziś na polskie szosy,
idziemy na zasadzek moc,
bo chcemy zmienić wojny losy,
więc idziem w dzień i idziem w noc.
Myśmy rebelianci….
Czy napisał to Wojciech Stypuła? Nie
wiem. Nikt tego nie wie na pewno, ale
też nikt nie może z całą stanowczością
zaprzeczyć.
Napisałem w tej sprawie do Fundacji
Pamiętamy i otrzymałem odpowiedź:
…Tekst piosenki pochodzi ze zbiorów Pana Kazimierza Krajewskiego,
znawcy dziejów podziemia na Nowogródczyźnie, autora pracy monograficznej na temat partyzantki z tamtego
terenu. Od kogo otrzymał on ten tekst,
tego nie wiem, ale oczywiście zapytam. Poza Kazimierzem Krajewskim
także kilku innych moich znajomych
posiada znaczną wiedzę na temat
"Ragnerowców". Niestety, żaden z
nich nie był w stanie podać autora
tekstu Hymnu Ragnerowców. Także
w albumie "Ragnerowcy", wydanym
www.ksi.kresy.info.pl
W pamięci siostry Wojciecha, Zofii,
pozostał ostatni wiersz przez niego
napisany 1943 roku:
Ojcze nasz,
Który jesteś w niebie, gdzie dymy nie dotarły palonych polskich wsi i miast.
Tam niech się wola Twoja święci za świętymi wśród daleko świecących, nieskalanych gwiazd.
I cóż z tego, że w odwiecznej pokorze oczekujemy, że nam chleb powszedni dasz.
Spójrz na świat, a sam zwątpisz w swe istnienie, Boże gdzieśkolwiek jest i jaką masz
od wieków twarz.
O odpuszczenie grzechów już cię nie prosimy.
Nie chcemy w zamian, gdy nasz przyjdzie
dzieło,
byśmy naszym wrogom odpuszczali winy,
wyzuli się jedynych jedynych krwawej zemsty śnień.
Jedno, o co do Ciebie, Boże modły swoje
ślą rzesze
Twych pokornych sług: daj nam, Boże takie spamiętanie, żeby każdy swe krzywdy
zrachować mógł.
Żeby każdemu, czy go obudzą wśród nocy,
i o każdej godzinie dnia Mauthausen i
Oświęcim krwią świeciły w oczy, a o resztę
już troskę zostaw raczej nam.
Bo długo nam w Swej dłoni giąłeś i łamałeś aż napiąłeś nas jak łuk – czy czujesz
jak drga?
Nie utrzymasz cięciwy, wyrwiemy Ci
strzałę i przygwoździmy hydrę odwiecznego zła.
(1943)
Wojciech Stypuła spotkał się z siostrą
w Zembrzycach k/Suchej. Czy przyjechał tylko spotkać się z rodziną?
Pewnie tak, ale właśnie przez Zembrzyce prowadził szlak przerzutowy z Rzeszy do Generalnej Guberni. I
często przez ten punkt przeprowadzano uciekinierów z Auschwitz-Birkenau. Jak przekazał swojej siostrze napisał ten wiersz w jakimś klasztorze w
Górach Świętokrzyskich, gdzie ukrywał się po wpadce w Warszawie. Musiał to był początek roku 1943, bo na
wiosnę Izabella Jasioska „Marianna”,
we wspomnieniach napisała, że był
jej przełożonym w Starcie III. Już w
czerwcu lub w lipcu przerzucony został z por. Józefem Świdą „Lechem”
i por. Tadeuszem Brykczyńskim „Kubusiem” na Nowogródczyznę, do
lasów w rejonie Lidy. Lech przejął
dowództwo nad Zgrupowaniem Nadniemeńskim, a Bartek był …przysłany z Warszawy jako oficer oświatowy był w moim małym sztabie… …
spełniał różne, doraźne funkcje… …
Przemiłe były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub
mówił swoje śliczne wiersze. Wiele
bym dał, żeby mieć te jego wiersze,
bo w pamięci zostały tylko urywki”
(list Józefa Świdy do I.Jankowskiej-
-Stankiewicz z dnia 1.02.1993roku, w
posiadaniu rodziny W.Stypuły, całość
w załączniku).
…”Grodniak powracał do oddziału…
…towarzyszyło mu kilkunastu partyzantów… …m.in. ppor W.Stypuła
„Gruby Bartek”… …23 grudnia…
…natknęli się na kolumnę furmanek
konwojowaną przez Niemców. Grodniak uzbrojony w PPD i Dubów w
rewolwer rozbroili konwojentów na
dwóch pierwszych wozach… …Gdy
zamierzali zabrać się za dalsze wozy,
zorientowali się, że reszta partyzantów – mówiąc delikatnie - wycofała
się,… …Nakładając drogi, dotarli do
kompanii, gdzie właśnie Komenda
Okręgu świętowała Wigilię. „Bartek”, specjalista od propagandy,
składając meldunek pułkownikowi
„Borsukowi”, zrobił sporą reklamę
uczestnikom nie zaplanowanej akcji – tym, którzy na nią zasłużyli, i
tym nie zasłużonym.”… (K.Krajewski UBK, str 400)
Oczywiście J. Świda nie napisał nic
o roli „Bartka”, zwłaszcza w rozmowach z Niemcami, które prowadził w
Lidzie jako „Teodor Lepeszynowicz”
. Całą „winę” wziął na siebie i nawet
po wojnie nie ujawnił roli „Bartka”.
Dopiero z dokumentów niemieckich,
opublikowanych przez Pana Kazimierza Krajewskiego, można o całej
sprawie przeczytać.
…”W budynku służbowym Obszaru Lida miała miejsce rozmowa z
dowódcą bandy „Ragnera” w dniu
30.12.43r.
W rozmowie wzięli udział niżej wymienieni Panowie:
Komisarz Obszaru Hanweg Dowódca placówki SS dr Erlinger Dowódca
Obszaru Policji kpt. Hertel
Obersturmfuhrer Hoen (ze Służby
Bezpieczeństwa) Porucznik von Rimscha Komendantura Polowa 551-Ic
Przedstawiciel dowódcy bandy Teofil
Lepeszinowicz. Dyskusja z Lepeszinowiczem prowadzona była przez
dowódcę placówki SS dr Erlingera.
W toku rozmowy Lepeszynowicz
przedstawił barwną wypowiedź o
wydźwięku antybolszewickim.”…
(Raport niemiecki ze spotkania w
Lidzie z dn.30.12.1943 r., kopia udostępniona przez B.Tworzyaoskiego
– oryginał w Archiwum Narodowym
USA – tłumaczył T.Krajewski, z
książki K.Krajewskiego „Na Ziemi
Nowogródzkiej „Nów”)
Nawet Niemcy zwrócili uwagę na
„barwną wypowiedź” Lepeszynowicza „Bartka”. Barwny gawędziarz, poeta to jedno, ale ile trzeba mieć odwagi,
żeby prowadzić w pojedynkę rozmowy z całym, niemieckim dowództwem
okręgu.
Poszukując śladów, niezależnie od
tych, które były w publikacjach książkowych, napisałem ogłoszenie w wyszukiwarce kresowej:
…Szukam śladów mojego wuja Wojciecha Stypuły ps. "Bartek", podporucznik. Na Nowogródczyźnie od lipca
1943 do lipca 1944. Walczył w Zgrupowaniu Nadniemeńskim. Podwładny
Świdy, Ragnera, Kalenkiewicza. Miał
częste kontakty z podziemiem AK w
Lidzie. Zginął zastrzelony przez patrol
sowiecki koło Wisińczy (Litwa) 22 lipca 1944 roku….
I dość szybko dostałem odpowiedź:
Czołem, co Pan by chciał wiedzieć o swoim wuju? Pisałem pracę magisterską pod
kierunkiem śp. Pawła Wieczorkiewicza
o IV batalionie Ragnera; przez wiele lat
byłem związany ze środowiskiem, obecnie
przymierzam się do biografii Komendanta
Ragnera (tym razem chyba zostanie wy-
dana); "Bartek" był wybitną postacią w
Zgrupowaniu Nadniemeńskim i w ogóle w
lidzkiej konspiracji. Proszę pisać i pytać,
odpowiem wedle swojej wiedzy. Mam też
chyba/raczej na pewno jego zdjęcie z 1944
r. Pozdrawiam, M…W…
I tu rozwinęła się kilkumailowa wymiana zdań urwana z niewiadomych
mi powodów. Ale najbardziej interesujący mnie fragmenty to:
…jest wielce prawdopodobne, że hymn
batalionu im. Hubala, czyli Ragnerowców
ułożył Bartek. Jego tytuł „Myśmy Rebelianci” wymyślili niedawno chłopaki z De
Press. W IV batalionie nie było za wielu
utalentowanych „pisarzy”… (wysłany
9.03.2010, całość w zał)
Ucieszyłem się. Naprawdę ucieszyłem się. …W IV batalionie nie było
za wielu utalentowanych „pisarzy”…
Może tylko zastanawiałem się dlaczego w cudzysłów Pan M… W…włożył „pisarza”. Ale nie będę się czepiał.
Dlaczego dobrze rozwijająca się korespondencja (jest w załącznikach)
nagle urwała się? Pewnie „ktoś” Panu
M..W… to poradził. Specjalnie się
nie dziwiłem w końcu Pan M…W…
był wtedy wysokim urzędnikiem państwowym, co łatwo znalazłem w Internecie. Oczywiście, jeśli ktoś chce
rozszyfrował inicjały, może odszukał
początek naszej korespondencji w
„Wyszukiwarce Kresowej” wpisując:
Wojciech Stypuła „Bartek”.
Wojciech Stypuła „Bartek” został zastrzelony przez sowietów na terenach
obecnej Litwy. Dokładniej w Puszczy
Rudnickiej i z tych ostatnich dni pozostała relacja Izabelli Jankowskiej –
Stankiewicz „Marianny”.
…”Ragner” otrzymał rozkaz od mjr. Kotwicza i ruszył z wojskiem pod Wilno… …
dowództwo jakiejś jednostki radzieckiej
zażądało kontaktu z naszym dowództwem. Ragner skierował do rozmów
por.”Bartka” z osłoną kilku kawalerzystów. „Bartek” nie wracał… …Ragner
znając naszych „przyjaciół” wyciągnął
z tego wniosek jednoznaczny, że jesteśmy
otoczeni i będziemy siłą rozbrajani…
…W międzyczasie wróciła grupa kawalerzystów z „Bartkiem”, którym udało
się zbiec od Bolszewików. Był to dzień,
w którym jeszcze nie dotarła do nas wiadomość, że bolszewicy aresztowali „gen.
Wilka” w Wilnie i oficerów AK w Boguszach. Kotwicz chcąc utrzymać kontakty
z Sowietami posłał powtórnie „Bartka”
do nich celem dogadania się w sprawie
uzupełnienia naszej amunicji i broni… …
Bartek wysłany do sowietów nie wracał…
…Był to patrol od Kotwicza z informacją
o aresztowaniach i rozbrajaniu żołnierzy
AK, oraz z wiadomością o rozkazie majora o wycofaniu się polskich oddziałów do
Puszczy Rudnickiej… …W obozie spotkałam „Bartka”, od którego dowiedziałam
się, że wszyscy „Warszawiacy” odeszli na
zachód… …”Bartek”, chociaż też należał
do grupy warszawskiej, pozostał zdając
sobie sprawę z mojej trudnej sytuacji i mając nadzieję, że mnie w tej zawierusze odnajdzie… …Po przespanej nocy maszerujemy razem… …Znowu trafiamy na błota.
Niedaleko od nas słychać strzały, a więc
Sowieci idą naszym tropem… …Zsiadłam
z konia i próbuję iść pieszo. Widzi to major
i daje rozkaz „Bartkowi”, aby odskoczył
ze mną w bok i zaszył się przed pogonią…
… O zmierzchu znaleźliśmy duży wykrot,
pod którym przedrzemaliśmy noc… …
rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę mając
nadzieję dotarcia do oddziału „Kotwicza”. Po jakimś czasie weszliśmy na dużą
polanę, a raczej łąkę. Podobno nazywano
ją Długą Wyspą. Stał tam niezamieszkały
dom… … Zostawiając w nim swój plecak i bagaż z instrumentami poszłam do
pobliskiego strumyka… …Po jakimś czasie przyszedł „Bartek” i powiedział, że
do domu przyszedł kilkuosobowy oddział
sowiecki. Rozmawiał z nimi spokojnie,
nie okazywali wrogości. Rozmawiałam
z „Bartkiem” jeszcze kilka minut. Usłyszeliśmy z domu nawoływanie. „Bartek”
powiedział. –Wołają mnie. I nie zdążył nawet zrobią kroku, gdy padł strzał. Usunął
się na moje ręce, ułożyłam go na trawie.
Dostał w samo serce. Byłam zdruzgotana.
Kresowy Serwis Informacyjny -
Sekundę temu żył. Położyłam się na trawie
całkowicie otępiała. Leżałam jakiś czas,
ale gdy usłyszałam trzaski podniosłam
głowę i zobaczyłam palącą się słomę palącego się dachu. Odchodzący Sowieci
po zamordowaniu bezbronnego człowieka
podpalili dom.. …Byli tam dwaj chłopcy
ze wsi… ..prosiłam o pomoc. Przynieśli
koc, ułożyli na nim ciało i pomogli pogrzebać „Bartka”. Grób był wykopany obok
metalowego ogrodzenia cmentarzyska
partyzantów sowieckich. Przykryłam mu
oczy szeroką opaską używaną do ucisku
przy zastrzykach dożylnych. Zbliżał się
wieczór, trzeba było podążać w poszukiwaniu oddziału… …Mjr „Kotwicz” przywitał mnie serdecznie… … przekazał mi
ustne polecenie dla „Ragnera”…. …Chyba jeszcze tego samego dnia spotkałam
się z „Ragnerem”… …Opowiedziałam o
ostatnich wydarzeniach. „Ragner” po wysłuchaniu powiedział:
- Nie zostawimy tam „Bartka”,
zabierzemy go…
„Bartek” zastrzelony 22 lipca
1944roku.
„Kotwicz” poległ w walce z Sowietami pod Surkontami 21 sierpnia 1944
roku.
„Ragner poległ w walce z Sowietami
3 grudnia 1944 roku.
„Marianna”po długich latach syberyjskiego obozu, wróciła do Polski
od „przyjaciół sowietów” dopiero w
1955 roku.
Wojciech Banaś (poczęty w miesiącu
i roku śmierci Wojciecha Stypuły)
P.S..: 1. W marcu 2010 roku napisałem do Rady Ochrony Pamięci Walk
i Męczeństwa z nadzieją, że może dostanę odpowiedź w duchu „Ragnera”.
2 kwietnia dostałem odpowiedź. Podpisał ją sekretarz Rady Andrzej Przewoźnik, który dziesięć dni później
zginął w Smoleńsku. Nie komentuję i
załączam pismo.
2. 25 marca 2010 roku dostałem ostatni list mailowy od Pana M…W…, w
którym umawiał się na bezpośrednie
spotkanie. Po tej dacie cisza i brak
reakcji na telefony i maile. Jednak w
dalszym ciągu mam nadzieję, że w
końcu uda nam się spotkać.
3. . Wojciech Stypuła urodził się 28
listopada 1904 roku, w Tarnawie
Dolnej, pow. Wadowice. Ojciec Józef
był nauczycielem wiejskim. Matka
Julia ze Świerczewskich, pochodziła
z Warszawy. Ojciec jej był uczestnikiem Powstania Styczniowego, emigrantem w Paryżu i dopiero po zmianie nazwiska wrócił do Warszawy.
Dziadek Bartłomiej Swierczewski był
w Powstaniu Listopadowym. Wojtek
ukończył czteroklasową szkołę ludową w Zembrzycach, gimnazjum w
Wadowicach i w Żywcu i tam egzamin dojrzałości. 1924-1925 - Szkoła
podchorążych Piechoty. 1.071925
przeniesiony do O.S.Mar.Woj i tam
do 2,061927 - bosman podchorąży.
Po konflikcie z kap. Lewickim utrata tytułu podchorążego. Ostatecznie
usunięty ze szkoły 24.11.27. Przeniesiony do 43 p.p. ze stopniem plutonowego i służy w Kowlu przy komisji
poborowej do 21.06.1928 i potem
przeniesiony do rezerwy. Próbuje
wrócić na morze. 1930 płatna praktyka na S/S Niemen. A potem rejsy na
tej jednostce już jako oficer nawigacyjny. W 1930 po miesięcznych ćwiczeniach dostaje tytuł plutonowego
podchorążego. 1932 kurs dziennikarski w Gdyni. Od 1933 roku instruktor
żeglarski w Akademickim Związku
Morskim w Jastarni. Grudzień 1934
wypływa jachtem "Eos" do Afryki i
do Stanów Zjednoczonych z Wiesławem Ostoją-Wilczyńskim i z bratem
Janem. Jacht rozbija się na skałach
Bornholmu. Załoga uratowana. Sier-
1 maja 2012 - strona 23
pień 1934 Pierwsze miejsce w regatach w Szwecji w barwach AZM.
Ćwiczenia w 12 p.p. po których bardzo dobra opinia w aktach. Od 1936
w Warszawie, dziennikarstwo, pisze
do Płomyka, Płomyczka. Wydał dwie
miniaturowe książeczki dla dzieci u
Arcta. W liście do matki z lipca 1939
pisze o dużych planach książkowych
w wydawnictwie Przeworskiego. W
legendach rodzinnych opowiada się
o uprowadzeniu z Sopotu jakiegoś
wyższego oficera niemieckiego. O
tym opowiadał jego brat Jan. Może to
być ślad kontaktów Wojtka z "dwójką". Okres okupacji do 1943 nieznany. Częściowo i prześmiewczo opisany przez Jana Marcina Szancera. Na
początku 43 pojawia się u rodziny w
Tarnawie. Opowiada siostrze o swoim
pobycie w klasztorze w Górach Świętokrzyskich /ukrywał się/ . Od wiosny
1944 roku odnotowany we wspomnieniach „Marianny” jako jej szef
w Starcie III. Lipiec lub sierpień 1943
roku razem z por. J. Świdą”Lechem”
i por. Tadeuszem Brykczyńskim „Kubusiem” przerzucony na Nowogródczyznę. Tam w sztabie Zgrupowania
Nadniemeńskiego pełni funkcję oficera BIP i do zadań specjalnych. Udokumentowane są prowadzone przez
niego dwukrotne rozmowy ze sztabem niemieckim w Lidzie, które prowadził w imieniu „Lecha”. Prowadził
też rozmowy z dowództwem sowieckim w rejonie Wilna w lipcu 1944
roku. Zginął na tzw. Długiej Wyspie,
w Puszczy Rudnickiej, 22 lipca 1944
roku zastrzelony przez sowietów.
(list do Fundacji Pamiętamy)
Szanowni Państwo!
Wysłuchałem wielokrotnie płytę,
która powstała z Państwa inspiracji. Mój wnuk śpiewa wszystkie
piosenki, z czego jestem niezwykle
dumny. Niezwykła płyta, która i w
moim przypadku łączy pokolenia.
Rewelacja. Łatwiej mi opowiadać o
rodzinnej historii, a szczególnie o losach mojego wuja Wojciecha Stypuły
"Bartka", podporucznika, żołnierza
"Lecha", "Ragnera", "Kotwicza".
Na Nowogródczyznę z Warszawy
przyjechał w lipcu 43 roku razem z
"Lechem" Świdą. W Zgrupowaniu
Nadniemeńskim był oficerem do zadań specjalnych. Zginął w 22 lipca
44 roku, zastrzelony przez sowietów
w Puszczy Rudnickiej. A teraz pytanie. Skąd mieliście Państwo tekst/
piosenkę/ "Myśmy rebelianci"? Kto
przekazał? Podejrzewam, że autorem
tego wiersza był Wojciech Stypuła.
Dlaczego? 1. Wojciech Stypuła przed
wojną był autorem wielu wierszy i
tekstów przede wszystkim dla dzieci,
drukowanych w "Płomyczku", ""Płomyku", w wydawnictwie Arcta. 2. W
liście napisanym w latach dziewięćdziesiątych "Lech" napisał, że bardzo
mu brakuje pięknych wierszy, które
"Bartek" recytował na kwaterze. 3. w
załączniku zdjęcie Wojciecha Stypuły
z 1930 roku - ten z gitarą /grał i śpiewał/ Jeśli macie Państwo jakąś wiedzę o tym tekście proszę o informacje.
Równocześnie oświadczam, że moje
poszukiwania nie mają na celu ustalenia autorstwa w rozumieniu prawa
autorskiego i uważam, że tak czy inaczej jest to tekst Żołnierzy Wyklętych.
Pozdrawiam, Wojciech Banaś
Szanowny Panie, Dziękuję bardzo
za dobre słowo na temat płyty. Mam
nadzieję ,że miał Pan okazję również
obejrzeć teledysk do piosenki Myśmy
Rebelianci.Jeżeli nie, to polecamdo obejrzenia na YouTube: można
"wejść" także przez stronę Fundacji.
Tekst piosenki pochodzi ze zbio-
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
rów Pana Kazimierza Krajewskiego,
znawcy dziejów podziemia na Nowogródczyźnie, autora pracy monograficznej na temat partyzantki z tamtego terenu. Od kogo otrzymał on ten
tekst, tego nie wiem, ale oczywiście
zapytam. Poza Kazimierzem Krajewskim także kilku innych moich znajomych posiada znaczną wiedzę na temat "Ragnerowców". Niestety, żaden
z nich nie był w stanie podać autora
tekstu Hymnu Ragnerowców. Także
w albumie "Ragnerowcy", wydanym
staraniem środowiska byłych żołnierzy "Ragnera", przy tekście piosenki
znajduje się adnotacja : autor nieznany.
Z poważaniem,
Grzegorz Wąsowski
----- Original Message ----- From:
Wojciech Banaś
To: [email protected]
Sent: Tuesday, June 22, 2010 11:34
PM Subject: Bartek
(korespondencja z Panem M…
W…)
…Czołem, Widzę że mimo wszystko
sporo Pan wie u wuju. Jest już niestety
za późno, by porozmawiać z Ragnerowcami o Bartku, bo właściwie poza
kilkoma osobami (raczej niskich szarży ) większość nie żyje. Marianna to
był dobry adres. Mam jej nie wydane
wspomnienia - mogę zrobić kopie dla
Pana - ale zapewne Pan czytał. Bartek
był oficerem do specjalnych poruczeń
i to on wziął na siebie trudną rolę
rozmów z Niemcami w Lidzie i doprowadził do zawarcia porozumienia
polegającego z grubsza na tym, że doszło do taktycznego zawieszenia broni (nawiasem mówiąc nigdy nie przestrzeganego do końca z naszej strony);
to tak krytykowane zawieszenie broni
w efekcie dało oddech zgrupowaniu
nadniemeńskiemu i uratowało ludność gmin nadniemeńskich przed
partyzantką sowiecką, a oddziały
AK przed zagładą. Podczas rozmów
z Niemcami Bartek występował pod
konspiracyjnym nazwiskiem Teofil
Lepeszinowicz/vel Lepszynowicz. Z
rozmów tych pozostała garść dokumentacji wytworzonej przez NIemców. Okoliczności śmierci Bartka
podane przez Mariannę potwierdziły
jeszcze dwie osoby Czesław Olechnowicz "Czesiek" i Jerzy Andruszkiewicz "Ryś". Zastanawiam się kto z żyjących może coś Panu opowiedzieć o
Bartku i jestem w "kropce" - Ci ludzie
odeszli. Poszukam dla Pana adresu
'Kuby' Orwida. Jeśli żyje to może z Panem porozmawia. Był dowódcą plutonu u Ragnera i dość długo w oddziale.
Wracając do relacji Świdy (którą swoją
drogą chętnie bym przeczytał) to Świda jednak zataił rzecz najważniejszą,
to jest fakt, że Bartek wykonywał dla
Lecha i na jego wyraźne polecenie
najtrudniejsze i niewdzięczne zadanie
tj. podjął się rozmów z Niemcami. To
tyle na razie.
Nie wiele wiem o okresie przedwojennym i warszawsko -okupacyjnym
Bartka, czy mógłby Pan skreślić dla
mnie kilka zdań o tych okresach życia
pańskiego antenata? Ściskam, M…
W…p.s. jest wielce prawdopodobne,
że hymn batalionu im. Hubala czyli
Ragnerowców ułożył Bartek. Jego
tytuł "Myśmy Rebelianci" wymyślili
niedawno chłopaki z De press. W IV
batalionie nie było za wielu utalentowanych "pisarzy"…
…Dnia 7-03-2010 o godz. 18:22 T…
B… napisał(a): Witam, dziękuję serdecznie za błyskawiczną reakcję na
moje ogłoszenie. Wuj przez rodzinę
był szukany za pośrednictwem Czerwonego Krzyża do końca lat pięćdziesiątych. Bezskutecznie. Nikt z nas nic
nie wiedział o jego losach wojennych.
Trochę prześmiewczo napisał o kontaktach z Nim, na terenie Warszawy w
czasie okupacji, Jan Marcin Szancer
w swojej autobiograficznej książce
"Curriculum vitae". Pytany, dopiero
pod koniec lat sześćdziesiątych powiedział: pytajcie Piaseckiego, on
wie. Niestety Piasecki "nic nie wiedział". Takie czasy. Na początku lat
dziewięćdziesiątych rodzina przez
przypadek trafiła na ludzi, którzy znali
W.Stypułę z Nowogródczyzny/wystawa Karty i moja kuzynka chodziła ze
zdjęciem Wuja/, a przede wszystkim
na I.Jasińską "Mariannę". W jej obecności "Bartek" zginął i ona go pochowała. Przeczytałem prawie wszystkie
/mam nadzieję, że nie wszystkie/
publikacje, w których są wzmianki
o "Bartku" /K.Krajewski, J. Erdman,
I.Jasińska/ i można powiedzieć, że
stworzyłem sobie przybliżony obraz wuja z tamtego okresu."Bartek"
był oficerem do zadań specjalnych
co odnotowano w w/w publikacjach.
Mam nadzieję, że trafię Tam na kogoś, kto go pamiętał, kto go znał, kto
o nim słyszał. Przecież kontaktował
się z miejscową konspiracją. Gdzieś
tam funkcjonował też jako inż. Teofil Lepeszinowicz. Wojciech Stypuła
przed wojną utrzymywał się z pisania.
Przede wszystkim dla dzieci/Płomyk,
Płomyczek, Miki,,,/. Pozostało po nim
trochę wierszy nigdzie niepublikowanych. W liście do "Marianny", którego mam kserokopię, "Lech" J. Świda
napisał o "Bartku": ...przysłany z
Warszawy jako oficer oświatowy, był
w moim małym sztabie "Zgrupowania Nadniemeńskiego". Był przez te 3
miesiące do mojego odejścia razem ze
mną. Spełniał różne doraźne funkcje.
Wszystko co robił - robił z wielkim
zapałem. Odznaczał się dużym rozumem, inteligencją i odwagą. Przemiłe
były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub mówił swoje śliczne wiersze. Wiele bym dał, żeby mieć
te jego wiersze, bo w pamięci zostały
tylko urywki.... ...Całe trzy miesiące,
to okres ogromnej przyjaźni"... My też
chcielibyśmy mieć wiersze, które napisał na Nowogródczyźnie "Bartek".
Może to on napisał tekst hymnu Ragnerowców "Myśmy rebelianci"? Bardzo jestem zainteresowany Pana wiedzą na ten temat. Pozdrawiam, WB…
…Dnia 9-03-2010 o godz. 23:09 T…
B… napisał(a): Witam serdecznie,
W załączniku przesyłam list "Lecha" do "Marianny". Krótki, ale dla
nas niezwykle miły. "Lech" skrócił
swój pobyt na Nowogródczyźnie do
3-ch miesięcy, ale to tylko świadczy,
moim zdaniem, o niechęci do wspominania o tamtych latach. W naszych
rękach są nagrane wspomnienia Marianny już po aresztowaniu i gehennie syberyjskiej. Niestety w czasie
rozmów z Marianną siostra "Bartka",
a moja ciotka, nie zapisała relacji o
wcześniejszym okresie. Jeśli ma Pan
wspomnienia Marianny z tego okresu
chętnie przeczytam. Czy mógłby mi
Pan powiedzieć gdzie znajdę relacje
"Cześka" Olechnowicza i Rysia" Andruszkiewicza. I oczywiście byłbym
wdzięczny za kontakt z "Kubą" Orwidem. Wojciech Stypuła urodził się
28 listopada 1904 roku, w Tarnawie
Dolnej, pow. Wadowice. Ojciec Józef
był nauczycielem wiejskim. Matka
Julia ze Świerczewskich, pochodziła
z Warszawy. Ojciec jej był uczestnikiem Powstania Styczniowego,
emigrantem w Paryżu i dopiero po
zmianie nazwiska wrócił do Warszawy. Wojtek ukończył czteroklasową
szkołę ludową w Zembrzycach, gimnazjum w Wadowicach i w Żywcu i
Strona 24 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
tam egzamin dojrzałości. 1924-1925
- Szkoła podchorążych Piechoty. 1.71925 przeniesiony do O.S.Mar.Woj do 2,061927 - bosman pchor. po konflikcie z kap. Lewickim utrara tytułu
podchorążego. Ostatecznie usunięty
ze szkoły 24.11.27. Przeniesiony do
43 p.p. ze stopniem plutonowego i
służy w Kowlu przy komisji poborowej do 21.06.1928 i potem przeniesiony do rezerwy. Próbuje wrócić na
morze. 1930 płatna praktyka na S/S
Niemen. A potem rejsy na tej jednostce już jako oficer nawigacyjny. W
1930 po miesięcznych ćwiczeniach
dostaje tytuł plutonowego podchorążego. 1932 kurs dziennikarski w Gdyni. Od 1933 roku instruktor żeglarski
w Akademickim Związku Morskim
w Jastarni. Grudzień 1934 wypływa
jachtem "Eos" do Afryki i do Stanów
Zjednoczonych z Wiesławem Ostoją-Wilczyńskim i z bratem Janem.
Jacht rozbija się na skałach Bornholmu. Załoga uratowana. Sierpień
1934 Pierwsze miejsce w regatach w
Szwecji w barwach AZW. Cwiczenia
w 12 p.p. po których opinia w aktach.
Przesyłam w załączniku. Od 1936 w
Warszawie, dziennikarstwo, pisze do
Płomyka, Płomyczka, wydał dwie
miniaturowe książeczki dla dzieci u
Arcta. W liście do matki z lipca 1939
pisze o dużych planach książkowych
w wydawnictwie Przeworskiego. W
legendach rodzinnych opowiada się o
uprowadzeniu z Sopotu jakiegoś wyższego oficera niemieckiego. O tym
opowiadał jego brat Jan. Może to być
ślad kontaktów Wojtka z "dwójką".
Okres okupacji do 1943 nieznany. Na
początku 43 pojawia się u rodziny w
Tarnawie. Opowiada siostrze o swoim
pobycie w klasztorze w Górach Świętokrzyskich /ukrywał się/ i uczy ją
wiersza, który tam napisał. Po latach
odtworzony przez ciotkę z pamięci,
przesyłam Panu w załączniku. Szukaliśmy tych śladów w Wąchocku,
niestety bezskutecznie. Wielokrotnie
wysyłałem zapytanie do SPP w Londynie, też bezskutecznie. Serdecznie
dziękuję za zainteresowanie i pozdrawiam, WB…
…Czołem Panie Wojciechu, Wspomnienia "Marianny" mają kilkadziesiąt stron, więc może zamiast
robić skany, wyślę je Panu pocztą,
adresu Orwida poszukam i też podeślę. Cześka i Rysia, mam nagranych
na kilkunastu kasetach, będę musiał
znaleźć odpowiedni fragment. (Proszę wybaczyć, ale to ostatnie trochę
potrwa). Bardzo dziękuję za skany.
O SPP proszę się nie martwić. Będę
tam jesienią. Jeśli cokolwiek będzie o
Bartku to zamówię. Acz wedle mojej
wiedzy akt personalnych w Londynie
dot. poległych prawie nie ma. Np. jeśli chodzi o Ragnera nie ma dosłownie nic - robiłem tam już kwerendę.
Z Nowogródczyzny jest trochę materiałów po Dolinie, kapitalna relacja
Szabuni z V bat. i trochę varia. Biorąc
pod uwagę zadania powierzane Bartkowi w Lidzkiem, jest wielce prawdopodobne, że był on dwójkarzem
przed wojną/ względnie w defensywie. Zresztą świetnie znał niemiecki,
był obdarzony ogromnym zaufaniem
przełożonych i dość samodzielny.
Zapewne warto zrobić kwerendę w
Miosku, przynajmniej przejrzeć materiały brygady Kirowa, a dokładnie
ich razwiedki, mieli w końcu świetne
rozeznanie co do naszych i zapewne
dossier Bartka tam jest. W końcu wiedzieli dużo o rozmowach w Lidzie
z Niemcami. Niestety kwerenda na
Białorusi jest trudna, ja dostałem zgodę na prowadzenie badań w NARB
(taki nasz AAN), ale nie dostałem
wizy. No i tak to z nimi jest. Ściskam,
w weekend zajmę się wszystkim. Proszę podać na jaki adres mam wysłać
materiały. Czy chce Pan skan zdjęcia
Bartka z partyzantki? MW…
…Czołem, a więc mieszkamy niedaleko siebie, ja na Żoliborzu, to może
się jakoś spotkamy w drugiej połowie
tygodnia - po środzie - być może będę
miał dla Pana ciekawą relację (ma ją
kolega, też historyk) dot. okoliczności
śmierci Bartka, ma mi wyszukać w
swoim archiwum. Odezwę się w środę
i jakoś się umówimy. Ściskam. mw…
…Dnia 10-03-2010 o godz. 23:04 T…
B… napisał(a):
Witam serdecznie, Będę niezwykle
wdzięczny za wspomnienia "Marianny" i za zdjęcie. Proszę mi powiedzieć czy jest ktoś w Mińsku, kto
mógłby przejrzeć materiały brygady
Kirowa? Za SPP z góry dziękuję. Mój
adres to: ul. Anielewicza 2m. 58, 00157 Warszawa.telefon 228318544 i
604538484. Pozdrawiam serdecznie,
WB…
…Przesyłam, dostałem od kolegi badacza Nowgródczyzny: Cześć M…
Oto kilka Słów o relacji na temat Batka
Stypuły Według relacji Władysława
Przybyło, który po wojnie mieszkał w
Oliwie (Czasowo przy ul. Pomorskiej
7) i zmarł około 1988 r. pozostawiając
córkę i syna jak również siostrę zamężną za d-cę garnizonu Helu (podczas
wojny mąż siostry był w 27 Dywizji
Wołyńskiej, a dziadek poznał go po
wojnie jako sierżanta) Bartek zginął
pod Wilnem. Władek, który wtedy już
nie miał ręki siedział wraz z Bartkiem
i grupą partyzantów przy drodze. Drogą posuwała się kolumna żołnierzy
sowieckich. Jeden z oficerów czy podoficerów minął Bartka jednak zawrócił, podszedł do niego, popatrzył mu
w oczy, wyciągnął pistolet i zastrzelił
go….
…Ok, spotkamy się w przyszłym tygodniu, mój tel. 721 800 954, pozdrawiam, mw. p.s. wysłałem Panu pewną
relację, Przybyło był żołnierzem Zgr.
Nadniemeńskiego, skończył podchorążówkę w Hołdowie i był chyba detaszowany do batalionu Bohdanka. Ta
relacja była złożona zaraz po wojnie
żołnierzowi batalionu Krysi, "Rączemu", on raczej jest wiarygodny. Ściskam…
…Dnia 15-03-2010 o godz. 23:34
T… B… napisał(a):
Witam serdecznie, będzie mi niezwykle miło spotkać się z Panem. W tym
tygodniu nie mogę tylko w czwartek
do 15-tej. Pozdrawiam i do zobaczenia.
(list „Lecha” do „Marianny”)
(odpowiedź od ROPWiM)
(list do Pana Kazimierza Krajewskiego)
….Szanowny Panie!
Jestem siostrzeńcem Wojciecha Stypuły, "Bartka". Rozmawiałem z Panem telefonicznie o moim Wuju
ponad rok temu.
Trochę od tego czasu zwiększyła się
moja wiedza na jego temat. Bardzo
wolno, ale ciągle szukam Bartka".
Rozmawiałem z Panem telefonicznie
o moim Wuju ponad rok temu.
Trochę od tego czasu zwiększyła się
moja wiedza na jego temat. Bardzo
wolno, ale ciągle szukam.
Ostatnio, po wydaniu płyty przez De
Press, zastanawiam się czy tytułowej
piosenki nie napisał przypadkiem mój
Wuj.
Co za tym przemawia. Przed wojną
pisał przede wszystkim dla dzieci i
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
jego wiersze ukazywały się w Płomyczku, Miki i jako książeczki
w wydawnictwie Arcta. Trochę wierszy "dla dorosłych" przechowała rodzina. W tym jeden pisany na początku
1943 roku.
I jest list Józefa Świdy "Lecha" do Marianny, w którym między innymi pisze:
..."Przemiłe były wieczory na kwaterach, gdy Bartek opowiadał, lub mówił
swoje śliczne wiersze. Wiele bym dał,
żeby mieć te jego wiersze, bo w pamięci zostały tylko urywki"...
Czy po za wspomnieniem Lecha został
po tych wierszach jakiś ślad?
Czy ktoś jeszcze o tym mówił?
Z góry dziękuję,
Wojciech Banaś
(list do Pana M…W…)
….Szanowny Panie M…,
Nie odzywałem się przez kilka miesięcy, ale.... Chciałem tylko się przypomnieć. Jestem tym, który szuka wszelkich śladów mojego wuja, Wojciecha
Stypuły "Bartka".
Nie ma szczęścia "Bartek".
Najpierw osoba, którą bardzo kochał
i ona też Go kochała, po powrocie do
Polski "zapomniała" poinformować
rodzinę o Jego śmierci.
Jak w 91 roku mówiła siostrze "Bartka" nie chciała nikogo narażać na nieprzyjemności. Po tym co przeszła jest
w pełni usprawiedliwiona.
Rodzina przejęła pewne informacje
od Kazimierza Krajewskiego i prawdopodobnie kontrowersyjne kontakty
"Bartka" z Niemcami były niezrozumiałe i historycznie nie do przyjęcia,
więc zmówiła paciorek i włożyła sprawę do trumny na następne dwadzieścia
lat, I też jest usprawiedliwiona. Przecież o zmarłych źle się nie mówi. Po
latach próbuję i ja.
Pan Kazimierz Krajewski w rozmowie
telefonicznej skierował mnie do swoich książek. Jest tam o "Bartku" sporo. Rewelacyjne raporty z rozmów z
Niemcami.
Ale....
Napisałem, pewnie bezsensowny list
do OPWiMu, z pytaniem czy coś wiedzą o pochówku "Bartka" i Śp,Przewodniczący Pan Przewoźnik odesłał
mnie do Wikipedii. Też jest usprawiedliwiony.
Ale w kontekście późniejszych działań następcy, to tak sobie myślę, że już
wszyscy chcą zapomnieć....
Sprawa "hymnu Ragnerowców". Napisałem do Pana Krajewskiego maila
z pytaniem, czy jest możliwe autostwo
"Bartka".
Brak odpowiedzi.
Napisałem do wydawcy płyty. Odpowiedział, że tekst dostał od P.Krajewskiego i przy okazji zapyta. Cisza, ale
panowie pewnie się nie spotkali.
I tu moja wina. Wymyśliłem sobie, że
mój wuj napisał wiersz, że zostawił coś
ważnego, też dla moich wnuków. Jeśli
tak nie jest, to trzeba to napisać.
Ale jeśli jest prawdopodobne, to należy dodać informację: "prawdopodobnie autorem jest...". Dochodzenie w
tej sprawie dotyczy, o czym napisałem
wydawcy, tylko i wyłącznie prawdy i
honoru zmarłego. Zamierzam wydać
zbiorek wierszy, które po sobie zostawił
i na pewno ten tam będzie. Właśnie z
taką adnotacją. Chyba, że ktoś mnie
powstrzyma logiczną argumentacją.
Nie ma szczęścia "Bartek".
Przepraszam….
….Szanowny Panie M…, zakończyliśmy naszą niezwykle miłą rozmowę na
informacjach o relacji Pana Przybyło.
Relacja Marcjanny całkowicie różni się
od relacji Pana Przybyło. Z relacji bezpośredniej, którą Marcjanna złożyła
siostrze "Bartka", wynika, że byli sami
i, że była raczej egzekucją niż przypadkiem. Jeśli tak, to niewykluczone, że
ślad jakiś można znaleźć w archiwach.
Może w Wilnie.
Proszę mi powiedzieć, czy trudno dostać zgodę na kwerendę w białoruskich
archiwach. Mam człowieka, który
potrafi czytać archiwa i pewnie byłby
skłonny to zrobić.
I jeszcze jedno pytanie. Czy wybiera się
Pan do Londynu, a jeśli ta, czy mógłby
Pan sprawdzić przy okazji "Bartka"?
Pozdrawiam serdecznie,
Wojciech Banaś
From: m… w… Sent: Tuesday, March
16, 2010 4:36 PM To: T…. B… Subject:
Re: "Bartek"
Ok, spotkamy się w przyszłym tygodniu, mój tel. 7….., pozdrawiam, mw.
p.s. wysłałem Panu pewną relację,
Przybyło był żołnierzem Zgr. Nadniemeoskiego, skooczył podchorążówkę
w Hołdowie i był chyba detaszowany
do batalionu Bohdanka. Ta relacja była
złożona zaraz po wojnie żołnierzowi
batalionu Krysi, "Rączemu", on raczej
jest wiarygodny. Ściskam
Dnia 15-03-2010 o godz. 23:34 T…
B…napisał(a):
Witam serdecznie,
będzie mi niezwykle miło spotkać się z
Panem. W tym tygodniu nie mogę tylko w czwartek do 15-tej. Pozdrawiam i
do zobaczenia. Wojciech Banaś
Post scriptum:
1.From: Tymoteusz Pruchnik
Sent: Wednesday, October 26, 2011
11:34 AM
To: [email protected]
Subject: RE: "Bartek"
Szanowny Panie
Zapoznałem się z Pana skryptem o
Wojciechu Stypule. Zawiera bardzo
wiele ciekawych informacji, o których
nie wiedzieliśmy. Chociaż nie był powstańcem to jednak jego historia jest
na tyle ciekawa Iż chcielibyśmy zamieścić scany tych książeczek w naszej
czytelni. Proszę o przesłanie scanów i
sygnatury z BN pod jaką występują. Co
do tekstu piosenki na płycie DE PRESS
to wydaje się, iż autorstwo Stypuły jest
więcej Niż prawdopodobne. Zwrócę na
to uwagę działowi, który zajmuje się
tym w MPW.
Pozdrawiam
Tymoteusz Pruchnik
Kierownik Działu Archiwum
2. W październiku 2011 zostałem zaproszony na rozmowę w sprawie “Bartka” przez sekretarza ROPWiM pana
Andrzeja Kunerta. Pan Minister zobowiązał się do opieki nad grobem ppor.
Wojciecha Stypuły “Bartka” i ewentualne przeniesienie Go, na najbliższy
cmentarz polski. Ma to nastąpić jeszcze
w tym roku.
Wojciech Banaś
www.ksi.kresy.info.pl
Miłość do LWOWA
Piotr Strzetelski
Wielką miłością wszystkich mieszkańców Lwowa było ich rodzinne
miasto. Z dzieciństwa pamiętam
moją babcię Anię, która przed wojną mieszkała na Łyczakowie na ul.
Św. Marka, jak z wielkim przejęciem potrafiła opowiadać o swoim
mieście. Z opowiadań tych wyłaniał się obraz miasta cudownego,
pełnego radości, miłości, czasem
beztroskiego i wręcz nierealnego.
Miłość mojej babci do Lwowa była
miłością pełną żarliwej tęsknoty za
opuszczonym nie z własnej winy
domem rodzinnym Ponad 80 lat
temu Kornel Makuszyński pisał o
lwowiakach tak:
„Lwowianin jest opętany przez
wielką czarownicę – duszę Lwowa.
Powietrze Lwowa jest uśmiechem i
pogodą. Dusza Lwowa, co go napełnia, ma jasne, najuczciwsze,
najszczersze oczy. Rozmiłowana
jest w śpiewaniu, nie znosi gorzkich
żalów, jęków i postękiwań. Cierpi jedynie na serdeczną chorobę:
wszędzie i u wszystkich szuka miłości. Jest nieprawdopodobnie gościnna i wyciąga ramiona do każdego przybysza, dlatego też każdy,
co choćby raz jeden był we Lwowie,
jest od razu w tym mieście zakochany...” ...„
Cóż tych pomyleńców tak łączy?
Otóż to jest właśnie tajemnicą Lwowa, uroczą, śliczną tajemnicą tego
miasta. Sprawia to czar, który to
miasto rzuca na każdego, co się tam
urodzi lub długo w nim przebywa.
Każdy człowiek kocha swoje miasto, czasem je uwielbia, zawsze do
niego tęskni. Uczucie jednak, jakie
żywi lwowianin dla Lwowa, nie
jest już miłością, jest – szczerze to
mówię – jakimś opętaniem. Turek
tak nie wielbi Mahometa. Czasem
dziecko nie kocha tak ojca. Żeglarz
nie kocha tak morza. Romeo nie kochał tak Julii. Daję na to uczciwe,
lwowskie słowo honoru...”.
Teraz, mając już pół wieku życia
za sobą wiem dlaczego można bez
reszty oddać swoją duszę i serce
miastu swojego dzieciństwa i młodości. Sam wprawdzie od urodzenia
mieszkam w Krakowie, jednak korzenie moje związane z Kresami i
Lwowem (ojciec mój urodził się w
tym mieście) ciągną mnie nieustannie w tym kierunku. Odkrywanie
swojej tożsamości i zgłębianie historii stron rodzinnych moich dziadków i rodziców sprawia, że powoli
zaczynam wczuwać się w tę wielką
miłość jaką żywili moi przodkowie
do Lwowa i ziem ogólnie zwanych
Kresami. Dlatego też jestem niezmiernie wdzięczny redakcji KSI,
że podjęli się tak ważnego dla nas
wszystkich Polaków zadania pielęgnowania pamięci o tej ziemi, gdyż
jak pisał Tolu z Łyczakowa:
...”Prawda znika jak dym i dla
potomności przepada gdy wymrze pokolenie które na nią
patrzyło, jeżeli pióro nie udzieli
jej swego światła i świadectwa.
Nie ma człowieka ani spraw tak
wielkich, aby ich czas i niepamięć nie zatarły. Verbo volant,
scripta manet...”.
Dlatego nie pozwólmy aby galopujący czas zatarł w naszej pamięci
historię tej ziemi. Jesteśmy jej to
winni.
...”O Maryjo słodka, matko nasza w
niebie
kroki nasze prowadź tam do miasta
Lwowa
a gdy kres wędrówki ziemskiej się
przybliży
pomóż nam tam wrócić jako duch
pielgrzymi...”
/ Tolu z Łyczakowa
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 25
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
LWÓW - BURZLIWE DZIEJE
Aleksander Szumański
W pierwszych dniach maja każdego roku słychać we Lwowie niemal
wyłącznie polska mowę. Tysiące turystów spaceruje uliczkami, tłocząc
się w kawiarniach i pielgrzymując
do Katedry, lub kościoła pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, gdzie
okupanci ukraińscy – oficjele urządzili sobie filharmonię, zakrystię zamieniając na woniejący wychodek,
po drodze profanując Hostię świętą i
inne „maneli” jak to określił dyrektor
owej filharmonii. Ci nieliczni nasi
ziomkowie, którzy po wojnie nie
opuścili swojego miasta wtapiają się
wówczas w tłum wycieczkowiczów
z Polski.
Kiedy w XIX wieku Warszawa dopiero zyskiwała wielkomiejskie
szlify, Lwów był już metropolią.
Ulicami jeździły tramwaje, do każdej części miasta doprowadzona
została elektryczność i linie telefoniczne, działały wodociągi miejskie.
A wszystko dzięki autonomii, jaką w
połowie XIX wieku Galicja uzyskała
od Austrii. W tamtych latach Lwów
mógł bez obaw konkurować z wielkimi ośrodkami europejskimi ; nowoczesna architektura, słynne wyższe uczelnie, bezcenne zbiory sztuki
z dziesiątkami prac Rembrandta, czy
Durera należące do powołanego w
1817 roku Zakładu Narodowego im.
Ossolińskich, w którego skład weszło po kilku latach nowo utworzone
Muzeum Lubomirskich.
Miasto cieszyło się w świecie znakomita opinią. Europejczycy znali
je jako centrum tolerancji. Wszak od
kilku wieków Lwów był ośrodkiem
administracyjnym różnych religii.
Powstanie niepodległej Polski jeszcze zdynamizowało rozwój miasta.
Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowoczesne instytucje finansowe, otwarto międzynarodowe
targi (Targi Wschodnie).
Międzywojenny Lwów słynął również z wielkich hucznych bali. Te
najwspanialsze, na których bawiła
się cała krajowa elita, odbywały się
w hotelu George’a. Za czasów prezydentury profesora Ignacego Mościckiego, wcześniej wykładowcy
Politechniki Lwowskiej, bal organizowano zawsze 1 lutego – w dniu
imienin zwierzchnika sił zbrojnych i
głowy państwa. Gospodarzem zabawy był słynny 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich.
Na owych balach poznawali się słynni lwowianie, jak np. Jan Sas Zubrzycki z przyszłą małżonką.
Jan Karol Sas-Zubrzycki (Jan Zu-
brzycki herbu Sas, ur. 25 czerwca
1860 r. w Tłustem, zm. 4 sierpnia
1935 r. we Lwowie) – polski architekt, teoretyk architektury, konserwator sztuki.
W latach 1878-1884 studiował na
wydziale architektury Politechniki Lwowskiej. W latach 1886-1912
mieszkał w Krakowie. W 1898 r.
wraz z siostrą Jadwigą z Łobzowa
założył Towarzystwo Rękodzielników Polskich „Gwiazda” od 1912
mieszczące się we Lwowie. W latach 1900-1912 pełnił obowiązki
inspektora Budownictwa Miejskiego
w Krakowie. W 1916 r. był współzałożycielem Towarzystwa Opieki nad
Zabytkami Sztuki i Kultury we Lwowie. Był członkiem Polskiej Akademii Umiejętności. W 1919 r. został
profesorem zwyczajnym Katedry
Historii Architektury i Estetyki Politechniki Lwowskiej, jako profesor i
wykładowca Politechniki pracował
do 1929 r. W 1929 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta.
Co niedziela , gdy nadchodził czas
„Wesołej Lwowskiej Fali”, pustoszały ulice. Audycja wystartowała
pod koniec 1932 roku. Już po kilku
miesiącach stała się tak popularna, iż
jej zasięg z lokalnego rozszerzono na
ogólnopolski.
Sen prysnął 17 września 1939 roku
gdy Polska od wschodu zaatakowana została przez ZSRR. W czerwcu
1941 roku po ataku Hitlera na ZSRR
zamknięto wszystkie lwowskie wyższe uczelnie. Niedobitki profesorów,
którzy cudem uniknęli zsyłki, lub
rozstrzelania rozpoczęły pracę w
działających jeszcze szkołach niższego szczebla, ale 4 lipca 1941 roku
na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie ukraińsko-hitlerowski batalion
Nachtigall („Słowik”) zamordował
45 profesorów lwowskich wyższych
uczelni, a wśród nich profesora Kazimierza Bartla trzykrotnego premiera
II Rzeczypospolitej.
Opublikował liczne prace zawierające m.in. rozważania na temat
polskiego stylu narodowego. Wskazywał na oryginalne, rodzime cechy
polskiej architektury. Jako architekt
tworzył głównie w duchu neogotyku. Wybudował ponad 40 kościołów
i przebudował około 20.
Opracowywał też projekty przebudowy kamienic i budowy świeckich
budowli publicznych m.in. ratusze w
Jordanowie i Niepołomicach.
Pochowany na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.
Bujne życie towarzyskie miasta toczyło się w niezliczonych kawiarniach i restauracjach jak „Szkocka”, „Wiedeńska”, czy „Atlas”. Do
„Szkockiej” przychodzili zamożni
lwowianie, tacy jak Piotr Tarnawiecki, architekt i przedsiębiorca budowlany, który zaprojektował i wybudował kilkadziesiąt kamienic, oraz wilii
i nazywany jest twórcą lwowskiej
secesji.
Kiedy do Lwowa przyjechała Ada
Sari słynna śpiewaczka operowa,
wieść o tej wizycie rozeszła się natychmiast. Pod hotelem George’a
gdzie mieszkała zbierały się tłumy,
śpiewaczka wychodziła na balkon i
śpiewała swoim „zabójczym sopranem”.
Wspominam czasy współczesne, gdy
jej śladami poszła Nina Repetowska
(kochająca Lwów i Stanisławów) ,
śpiewająca lwowskie „kinderskie”
piosenki z balkonu hotelu George’a.
Zebrane tłumy tez ją oklaskiwały,
szczególnie po odśpiewaniu w swojej słynnej już interpretacji „Panna
Mania gra na mandolinie”.
W klubie literacko – artystycznym
„Atlas” przesiadywali Ludwik Solski, Stefan Jaracz, Bruno Schulz, Jan
Parandowski, Józef Wittlin, Jan Rosen – artysta malarz, autor polichromii lwowskiej katedry ormiańskiej.
„Atlas” zgodnie z reklamą otwarty
był „zawsze i o każdej porze”. Na
stałych bywalców czekała specjalna
sala – galeria obrazów i to nie byle
jakich. Wisiały tam takie rarytasy jak
malowidła poety Jana Kasprowicza –
rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza (1921-1922).
państwa. Czuli się obco na własnej
ziemi, jechali więc na obce ziemie
zachodnie. Ci pracownicy wyższych
lwowskich uczelni, którzy ocaleli,
przenieśli się do Wrocławia, również
do Warszawy. Ci którzy postanowili
pozostać rozpoczęli swoją walkę o
polskość i majątek.
Hrabiny Leduchowskie w przestronnym apartamencie położonym nieopodal kościoła im. św. Marii Magdaleny dawały schronienie polskim
studentkom. Dzięki temu dziewczęta
mogły kontynuować naukę, a dostojne panie zachować rodzinny dom –
było w nim zameldowanych wiele
osób, władza nie miała zatem powodów do parcelacji.
Co się stało z dawnym Lwowem,
w którym Polacy, Ukraińcy, Żydzi,
Niemcy, Ormianie, Rosjanie chodzili do tych samych restauracji, bawili
się na tych samych przyjęciach?
Jak na zawołanie zniknęły z pejzażu
sakralnego Lwowa wszystkie kościoły rzymsko-katolickie. Żeliwne
reliefy w formie tablic umieszczone
na elewacjach kościołów informują
licznych turystów, iż oglądają cerkiew posadowioną w latach średniowiecza. W ten sposób Ukraina usiłuje miastu Semper Fideles odebrać
godło polskości.
Podobnie na Cmentarzu Łyczakowskim znika z grobowców litografia i
napisy w języku polskim zastąpione
napisami ukraińskimi i fotografiami
rzekomo spoczywających w nich
Ukraińców.
Kamienice położone w zwartej zabudowie monumentalnych ciągów
ulicznych znajdują się w stanie
śmierci technicznej. Przez lata nie
remontowane, pozbawione izolacji
poziomej przeciwwilgociowej, podciągają kapilarnie z gruntu wodę doprowadzając do powstawania grzybów domowych. Już nie tynki, lecz
cegła elewacji sypie się na proszek.
Drewniane więźby dachowe rozsypują się przez atak owadów technicznych szkodników drewna.
Kanalizacja ogólnospławna od lat nie
funkcjonuje. W porach deszczowych
woda na ulicach sięga kostek. I stąd
właśnie powstaje woda kapilarna
niszcząca mury kamienic. Przedwojenny bruk pokrywa niemal wszystkie jezdnie Lwowa tworząc prawie
nieprzejezdne zapadliska. Szyny
tramwajowe nie zespolone z podłożem budzą przestrach i przerażenie.
Po szynach poruszają się tramwaje z
szybkością piechura. Jak długo jeszcze? Kiedy nastąpią katastrofy?
We Lwowie w każdym miejscu istnieje zagrożenie bezpieczeństwa publicznego.
Miasto umiera.
Aleksander Szumański
/ Wzgórza Wuleckie
Pod koniec 1942 we Lwowie nasiliły
się zbrodnie Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich
Nacjonalistów (UPA-OUN). Do
Lwowa dochodziły wieści o nieludzkich zbrodniach ukraińskich nacjonalistów, budząc przerażenie i zgrozę
lwowian.
Po wojnie ruszyła akcja wysiedlania
Polaków z ziem II RP, które znalazły się w nowych granicach ZSRR.
Wielu ludzi wyjechało. Większość
lwowian bała się komunistycznego
/ Lwów miał swoje trzy Góry-Kopce
Strona 26 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Zatrzeć polskie ślady
Czarna księga Kresów
Redakcja
Dziś prezentujemy książkę która powinna znaleźć się nie tylko
w każdym kresowym domu ale u
każdego Polaka. Jakiś czas temu na
pewnym anonimowym blogu znalazło się hasło „Ludobójstwo na Kresach, to twoja historia Polaku”, co
znajduje potwierdzenie właśnie w
prezentowanej książce. Lata milczenia i nawet dzisiejsza „prawda polityczna” w kwestii „Ludobójstwa
na Kresach” utrudniają publiczną
dyskusję w tej sprawie, ale czytając
takie opracowania jak w/w wiedza
w społeczeństwie będzie bardziej
powszechna. Pozycja ta jest szczególnie cenna dla młodego pokolenia
i osób, które do tej pory nie miały
możliwości zapoznać się historią
Kresów. Potwierdzają to ci którzy
już zdążyli przeczytać tą książkę.
Przestrzeń dziejowa i wartkie przewodnictwo autorki przez wszystkie
ważne wydarzenia, pozwala pozyskać nieznaną wiedzę i jeszcze zarazić się chęcią jej pogłębiania. Po
przeczytaniu tej książki czytelnik
nie pozwoli już na wymazanie Kresów z „Historii Polski”.
ujrzycie
kamień chleb wodę i trwanie wież o świcie”
(W mieście, „Arcana”, nr 20:
2/1998)
Tej wierze książka niniejsza służy
wiernie.
Andrzej Nowak
Od wydawcy:
„Czarna księga kresów” to niezwykła opowieść o bohaterach, walce,
cierpieniu, nadziei, patriotyzmie,
umiłowaniu Ojczyzny, aż po najwyższą ofiarę. Autorka przytacza
relacje naocznych świadków zbrodni, pogromów i prześladowań. Kresy i ich mieszkańcy przez stulecia
byli doświadczani przez tragiczne
i dramatyczne wydarzenia. Niniejsza książka opisuje najważniejsze z
nich m.in. wojny z Tatarami, konflikty z Rosją, hajdamackie bandy,
represje podczas rozbiorów, prześladowania polskich powstańców,
polityka wynarodowienia, walka o
niepodległość i polskość Kresów,
wojna z bolszewikami, represje i
prześladowania w okresie międzywojennym, zbrodnie sowieckich komunistów, Wielki Głód, stalinowski
i hitlerowski horror w czasie II wojny światowej, tragedia Polaków na
Wołyniu, powojenne losy i tułaczka
Kresowian, systematyczne niszczenie Polaków i polskości w sowieckich republikach - aż po ostatnie
wydarzenia na Litwie, Białorusi i
Ukrainie.
Wydawca rekomenduje książkę krótko i treściwie. My jednak pozwolimy sobie na zaprezentowanie naszym czytelnikom kilku fragmentów:
„Musimy pamiętać” – kresowe dziedzictwo
Wstęp: Prof. Andrzej Nowak
Autorka: Joanna Wieliczka-Szarkowa
Wydawca: Wydawnictwo AA,
Kraków 2012 r.
Ze wstępu Prof. hab. Andrzej
Nowak
Tak, tych Kresów, które były, już
nie ma. Przynajmniej na żadnej
współczesnej mapie. Zdaje się, że
nadszedł ich kres. Jak to się stało?
Jak się ta tragedia dokonała? Czyja to wina? Czyje zaniedbanie? Czy
mogło być inaczej? O tym, o czym
często nie mają siły mówić wydziedziczeni z tamtej ziemi, mówi
ta książka. Ale jest w niej nie tylko
rachunek krzywd. Jest też ta wiara,
którą wyrażają ostatnie dwie części
wiersza Herberta:
„w moim mieście dalekim do którego nie wrócę
jest ciężka i pożywna woda
kto tobie kubek z tą wodą raz poda
podaje wiarę że zawsze powrócisz
w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie
świata jest taki chleb co żywić może
całe życie czarny jak wiara że znowu
www.ksi.kresy.info.pl
W Sukurczach, niedaleko Lidy, stał
przed wojną 450-letni dwór, który
Domeykówna wniosła w wianie Pileckim. W czasach I Rzeczypospolitej zbierała się w nim szlachta na
sejmiki. Podobno zatrzymywały się
tam nawet orszaki królewskie. Po
odzyskaniu przez Polskę niepodległości w latach 20. zeszłego wieku,
w majątku zaczął gospodarować
Witold Pilecki, wnuk powstańców
styczniowych, oficer kawalerii w rezerwie, z wykształcenia rolnik. Miał
za sobą służbę w Samoobronie Wileńskiej oraz oddziale rtm. Jerzego
Dąmbrowskiego, „Łupaszki”, sławnego zagończyka, legendy Kresów,
pod rozkazami którego walczył także w wojnie polsko-bolszewickiej. W
ostatnich dniach sierpnia 1939 roku
znów wyruszył na wojnę, zostawiając w Sukurczach żonę i dwoje dzieci. Rotmistrz Pilecki, znany dzisiaj
jako ochotnik do Auschwitz, gdzie
założył konspiracyjną organizację
wśród więźniów obozu, powstaniec
warszawski i bohater podziemia antykomunistycznego – „żołnierz wyklęty”, nazwany przez brytyjskiego
historyka R. M. D. Foota jednym z
sześciu najodważniejszych żołnierzy drugiej wojny światowej, ofiara
komunistycznego mordu sądowego,
przez tychże oprawców był skazany
na hańbę i niepamięć. Nie ostał się
nawet stary dwór w Sukurczach. Jak
stwierdza syn rotmistrza, Andrzej:
„Sukurcz już nie ma. Zniszczyli
wszystko. Nie ma śladu po domu,
wykarczowano drzewa, zasypano
nawet stawy i jeziorko ze źródełkiem. Wielu starszych już nie żyje, a
młodsi nie pamiętają Pileckich…”.
Taki los był udziałem wielu polskich
rodzin mieszkających na Kresach,
czyli wschodnich ziemiach dawnej
Rzeczypospolitej. Dzisiaj są to w
przybliżeniu terytoria obecnej Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy.(…)
Zagłada – druga wojna światowa na Kresach
Początkowy plan wysiedlenia czy
zmuszenia do ucieczki ludności
polskiej, realizowany między lutym
a czerwcem 1943 roku, został decyzją dowódców UPA na Wołyniu
– Dmytro Kljaczikiwśkyja, Wasyla
Iwachiwa i Iwana Łytwynczuka –
zastąpiony planem likwidacji, czyli
wymordowania Polaków, nazywanym „akcją antypolską”.(…)
Ludobójstwo ukraińskie na Polakach zakładało jak najszybsze wymordowanie wszystkich Polaków,
których udało się dosięgnąć, od
nienarodzonych przez niemowlęta,
dzieci, aż po starców, bez względu
na płeć i wiek. Zadawanie śmierci było, jeśli tylko pozwalały na to
warunki, połączone z barbarzyńskimi torturami, jak rąbanie siekierami, kłucie nożami i widłami,
wyrywanie części ciała, wydłubywanie oczu, obcinanie języków,
rozpruwanie brzuchów, przerzynanie piłami, rozrywanie i wleczenie
końmi, wrzucanie rannych do studni czy do ognia itp. Stąd przyjmuje
się określenie Genocidium atrox,
czyli ludobójstwo okrutne, dzikie,
straszne, okropne.(…) Atakowana
ludność nie była wcześniej wzywana do opuszczenia terenu, nie wysiedlono jej, a wręcz zachęcano do
pozostania, „gwarantując” bezpieczeństwo. Oprócz bojowników UPA
w rzeziach uczestniczyła ukraińska
ludność, nie wyłączając kobiet i
dzieci.(..) Charakterystyczny jest
także fakt, że ludobójstwo nie zostało dokonane przez okupantów, ale
przez współobywateli polskich, nie
wykazujących żadnej lojalności wobec II Rzeczypospolitej. Niektórzy
nawet, korzystając ze zrabowanych
zamordowanym Polakom dokumentów, pod ich nazwiskami „repatriowali” się do Polski lub na Zachód.
Ukraińcy ponadto stosowali „taktykę spalonej ziemi”. Obrabowane
gospodarstwa polskie po wymordowaniu mieszkańców były palone
i unicestwiane. Wycinano nawet
drzewa wokół domostw, a teren zaorywano. Niszczono też budynki
publiczne, szkoły, kościoły, kaplice.
W ten sposób przepadło na zawsze
wiele budowli zabytkowych, w tym
stare polskie dwory. Do dzisiaj też
ludobójstwo ukraińskie nie zostało jednoznacznie potępione przez
ukraińskie władze.(…)
Ekspatrianci czuli się w Polsce
obco. Nie rozumiano tego, co przeszli. „Z Ruskich w centralnej Polsce się podśmiewano. Opowiadano
o nich zabawne historie, mało kto
jednak w czasie wojny czy po niej
zdawał sobie sprawę z grożącego
Polsce niebezpieczeństwa. Uchodźcy z Kresów znali całą prawdę o
systemie, byli ponadto naocznymi
świadkami zbrodni i teraz o nich
opowiadali”. Byli dla komunistycznej władzy niebezpieczni, dlatego
ich środowiska podlegały szczególnemu nadzorowi ze strony aparatu
bezpieczeństwa. W procesach żołnierzy i działaczy Polski Podziemnej
z Kresów najczęściej zapadały wyroki śmierci. Tak zamordowano mjr
Olechnowicza „Lawicza” czy mjr
Szendzielarza „Łupaszkę”. Nawet
w procesie ekspatriantów, członków
Komitetu Ziem Wschodnich, zajmującego się pomocą uchodźcom z
Małopolski Wschodniej i Wołynia, w
1947r. zapadły dwa wyroki śmierci.
Jeden z oskarżonych w tym procesie,
profesor Tarnawski, tłumacz Szekspira, zmarł w więzieniu na Mokotowie. Sąd nie zezwolił na przerwę w
odbywaniu kary ze względu na stan
zdrowia, a jak stwierdził naczelnik więzienia: „Więzień Tarnawski
Władysław w więzieniu nie zmienił
swego wrogiego stosunku do obecnej rzeczywistości” Oblicza się, że w
latach 1944-1946 z Galicji Wschodniej przesiedlono blisko 620 tysięcy
Polaków, w tym najwięcej z województwa lwowskiego i Podola (po
250-270 tys.). Z Wołynia wyjechało około 134 tys. Ludność z kresów
południowo-wschodnich osiedlano
przede wszystkim w zachodnich powiatach województwa śląskiego i
wrocławskiego. Z tzw. Białorusi Zachodniej (województwo nowogródzkie, część wileńskiego, poleskie, dwa
powiaty białostockiego) wysiedlono
ponad 226 tys. Polaków (na prawie
530 tys. zarejestrowanych) do województwa wrocławskiego, poznańskiego, szczecińskiego i gdańskiego.
Natomiast Litwę opuściło około 148
tys. na 375 tys. zarejestrowanych.
Z Litwy Kowieńskiej wyjechało 2
tysiące Polaków. Osiedlali się w
województwie olsztyńskim, gdańskim i wrocławskim292. W 1951 r.
Sowieci zesłali na Sybir, głównie
do obwodu irkuckiego, około 4 tys.
zdemobilizowanych żołnierzy gen.
Władysława Andersa z II Korpusu,
walczących m.in. pod Monte Cassino, którzy po wojnie wrócili na
Kresy. Okazało się, że polscy jeńcy,
zesłańcy i łagiernicy, z których składał się II Korpus, a zatem ludzie nie
mogący mieć złudzeń co do postępowania Sowietów i zapewne zdający
sobie sprawę z grożących im represji, mimo wszystko zdecydowali się
na powrót. Oczywiście w pewnym
sensie nie mieli wyboru, zostawili
bowiem na Nowogródczyźnie, Wileńszczyźnie czy Polesiu swoje rodziny i gospodarstwa. Sowieci nie
zamierzali jednak trzymać na dawnych polskich ziemiach tak niepewnego czy wręcz wrogiego elementu,
jakim byli andersowcy, dlatego też
usunęli ich razem z rodzinami. Polaków przesiedlano, a pozostawione
przez nich mienie rozkradano.(…)
„Na Kresach zacierano wszelkie
ślady po wywożonych, mordowanych i ekspatriowanych, dewastując
kościoły, zmieniając nazwy miast i
ulic, poprawiając lub niszcząc napisy na zabytkowych budynkach i gro-
Kresowy Serwis Informacyjny -
bach, niszcząc książki i usuwając
eksponaty muzealne, które by mogły
przypomnieć istnienie Rzeczpospolitej”. (…)
To była nasza macierz. Krwią polską broczona, kulturą polską żywiona, pracą polską zasilana.(…) Tego
wszystkiego już nie ma. Przepadło
stracone bezpowrotnie. Ludzie, co
tam mieszkali, częściowo pomordowani, częściowo spaleni i popioły ich
rozrzuconema cztery części świata.
(…) A dwory? Z nich pozostały tylko
zgliszcza, szkielety, często miejsca,
gdzie stały, zostały zaorane, by właściciel nie poznał, gdzie się urodził.
(…) W domach były pamiątki. Przepadły książki, zbierane przez kilkanaście pokoleń. Przepadło milion
książek. Zniszczone zostały białe
kruki, rękopisy, przywileje, pergaminy, nadania, akta grodzkie i ziemskie, akta kanclerskie, fascykuły. W
niwecz obrócone zostały archiwa
rodzinne. Archiwa Ostrogskich,
Zasławskich, Sanguszków, Tyzenhauzów, Potockich, Orańskich i tyle
innych. W niwecz pamiątki bojów o
wolność i prawo. Sztandary, zbroje,
broń, rynsztunki. Na miazgę stłuczono marmury, rzeźby, konsole z malachitu, z lapis lazuli, lustra, kryształy.
Spalono galerie obrazów, zrabowano gobeliny, arrasy, wyroby złote i
srebrne. Miejsca ze wspomnieniami
dziejowemi obrócono w perzynę.
(…) Zburzono, spustoszono, wytrzebiono wszystko”.
Mamy nadzieję, że po przeczytaniu
tych skromnych fragmentów, przybliżyliśmy jeszcze bardziej naszym
czytelnikom opisywaną tu pozycję
książkową. Wypada na zakończenie
przybliżyć postać autorki która dostarczyła nam wszystkim ciekawą
pozycję do biblioteki kresowej.
Dr Joanna Wieliczka-Szarkowa,
historyk, autorka książek: III Rzesza. Narodziny i zmierzch szaleństwa (Kraków 2006); Józef Piłsudski 1867-1935. Ilustrowana
biografia (Kraków 2007); Współautorka książki
W cieniu czerwonej gwiazdy.
Zbrodnie sowieckie na Polakach
(1917-1956) (Kraków 2010) oraz
serii książek historycznych dla dzieci Kocham Polskę.
__
Wydawnictwo AA, „Czarna Księga
Kresów”, format: 140x200, s. 384,
oprawa miękka, cena detaliczna
39,90 zł. Książka dostępna w dobrych księgarniach, oraz na www.
religijna.pl Pierwszy sondażowy
nakład w liczbie 4000 egzemplarzy
został sprzedany. Wznowienie pozwoli wszystkim zainteresowanym
nabyć tą cenną pozycję. W imieniu
wydawcy, informacji udzieliła Kinga Polak-Gieroń.
1 maja 2012 - strona 27
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Blaski i cienie dziejów Polski
Redakcja
„W styczniu 1944 r. z kolegą Alfredem Ryndą (ps. Królik) wskoczyliśmy na stopnie pociągu towarowego jadącego z Lidy w kierunku
południowym z zamiarem dostania
się do partyzantki. Uważaliśmy,
iż takie pseudonimy jak : Kmicic,
Orzeł, Lew, Sęp są wykorzystane więc postanowiliśmy przybrać
mniej popularne pseudonimy „Płotka”, „Królik”. Po półgodzinnej
jeździe wyskoczyliśmy z pociągu na
obszarze zalesionym .Mieliśmy informacje o działaniu partyzantów
na tym terenie. Po krótkim czasie
zatrzymani zostaliśmy przez grupę
partyzantów i po naszych wyjaśnieniach odprowadzeni do folwarku w
Dzitrykach gdzie znajdował się obóz
szkoleniowy oddziałów „Ragnera”.
Po pewnym okresie szkolenia kolega Alfred ps. „Królik” zgłosił się do
grupy „gońców” dowódcy IV batalionu por. „Ragnera”. Ja zgłosiłem
się do kompanii szkoleniowej ckm
–ów i moździerzy, którą dowodził
przybyły z kieleckiego por. Jan Piwnik, ps. „Ponury”. Szkolenie trwało
ok. 4 tygodni. Po ukończeniu kursu
powróciłem do dawnej jednostki.
Tam otrzymałem przydział do kompanii broni ciężkiej dowodzonej
przez por. Włodzimierza Citowskiego, ps. „Mewa” jako taśmowy ckm.
Nasza kompania miała 6 ckm-ów
oraz 3 granatniki. Zasadniczym
zadaniem kompanii była ochrona
miasteczka Bielica położonego nad
Niemnem. Znajdowały się tam szpitale dla rannych i chorych żołnierzy
IV batalionu 77 PP AK. Pełniłem
służbę wartowniczą lub rozprowadzającego warty. Byłem też wysyłany do innych zadań poza Bielice, jak
np. osłona cmentarza w Niecieczy,
podczas gdy był urządzany cmentarz dla naszych poległych kolegów,
ekshumowanych z różnych miejsc.
Osłona Bielicy była konieczna z
uwagi na liczne bandy sowieckie,
które z lewego brzegu Niemna dostawały się na prawą stronę opanowaną przez polskie oddziały AK. Nie
tylko ogałacały wioski z dobytku ale
mordowały mieszkańców oczyszczając tereny jakoby z „anty sowieckich elementów”. W czerwcu oddziały „Rona” zaatakowały Bielicę
ale zostały odparte ogniem naszych
ckm-ów i granatników (…) Leżeć
twarzą do ziemi! Ręce w tył głowy!
Nie ruszać się! Krótka seria z PM
wznieciła kurz obok nas leżących
na drodze potwierdzając chrapliwe
komendy. Niemcy obchodzili zagrody według posiadanej listy. Mieli
dokładne informacje O członkach
siatki. Magazyn broni. Wsypa. Tak
To już koniec A dzień zapowiadał
się tak pięknie. Św. Piotra i Pawła
1944 r Mnie zatrzymano pierwszego. Kolumna polowej żandarmerii
zaskoczyła mnie wyłaniając się na
zakręcie gdy szedłem brzegiem jeziora o lekko zmarszczonej toni. Widać było, iż wyprawę żandarmerii
zorganizowano doraźnie. Front był
blisko. Brakowało paliwa i pojazdów .Część Niemców była na zarekwirowanych rowerach. Inni na
furmankach gdzie też taszczyli broń
maszynową. Widać spodziewali się
oporu, zagrożenia. Przed wejściem
do wsi zatrzymali się na rozkaz i zajęli stanowiska, rozproszyli się. Zalegli. Wyczekiwaliśmy. Kolejne serie
wskazywały, iż ktoś uciekał. Zosta-
łem jako pierwszy zatrzymany. Nie
zostałem zrewidowany. W pierwszej
chwili chciałem wyciągnąć z lewej
kieszeni spodni ciążący mi granat
obronny bez zapalnika i wyrzucić do
bliskiego o kilka metrów jeziora. To
samo chciałem wykonać z „ładunkiem” obciążającym mi drugą kieszeń. Dotyczył on 10 sztuk ładunków
do pistoletu – dziewiątki sowieckiej.
Jednak intuicyjnie wstrzymałem ten
odruch. Zarówno ten nieszkodliwy granat oraz amunicję miałem
dostarczyć „Olesiowi”, naszemu
zbrojmistrzowi, który dbał o naprawę sprzętu, a także o zaopatrzenie
grupy. Inicjował i brał udział w
wypadach służących „zaopatrzeniu” w broń. Dowódca niemieckiej
jednostki po zatrzymaniu mej osoby
rozkazał zająć stanowiska na wzniesieniu i poboczach pastwiska przed
wsią. Znajoma dziewczyna Halina
podeszła do niezbyt odległego płotu.
Gest Niemca z kwiatem szarotki na
czapce. Mnie kazano położyć się na
pastwisku. Myślałem jedynie o tym,
jak pozbyć się zawartości mych kieszeni………. ”
Zaprezentowaliśmy naszym czytelnikom fragment: „Ze wspomnień
żołnierza AK Ryszarda Ochwata,
ps. „Płotka” ( zgrupowanie nadniemeńskie im. Kalenkiewicza IV batalion 77 PP AK) zamieszczonym
w dziale VIII „Wspomnienia z drugiej wojny światowej i z lat późniejszych” książki pt. ”Blaski i cienie
dziejów Polski”. W podtytule czytamy, że jest to:
Popularny wybór okresów historycznych i wspomnienia. Praca
zbiorowa przedstawicieli środowisk
patriotycznych w Szczecinie, pod
redakcją Zygmunta Dowgiałło. Wydane przez wydawnictwo „Znicz” w
Szczecinie. We wstępie napisanym
przez Zygmunta Dowgiałło czytamy:
W dziejach Polski największym blaskiem zajaśniały okresy związane z
dynastiami Piastów i Jagiellonów.
Ich przedstawiciele cieszyli się sukcesami swych działań w interesie
podległych im społeczności. Zaznaczyć należy, iż tytuł Wielkiego Króla
w dziejach Polski został przyznany i
trwale uznany jedynie Kazimierzowi
Wielkiemu z rodu Piastów. (…) Kolejne rozdziały książki przedstawiają działalność Kazimierza Wielkiego, wstępny okres rozwoju dynastii
Jagiellonów, okres schyłku Rzeczypospolitej , czasy rozbudzenia związane z Konstytucją 3 Maja, Powstaniem Kościuszkowskim, odrodzenia
Państwa Polskiego i zdarzeń z tym
związanych, urywków wspomnień
z okresu drugiej wojny światowej i
późniejszych zdarzeń. ….”
Mamy więc do czynienia z ciekawym opracowaniem historycznym
podanym w sposób przystępny i ciekawy .Znajdziemy tu zarówno wiedzę o wojnie w obronie Konstytucji
3 maja jak wzmiankę o „Wileńskich
Kataryniarzach”. Ci ostatni to oczywiście uczestnicy uroczystości odsłonięcia wileńskiego pomnika Katarzyny II carycy Rosji. A jak już o
pomnikach mowa to warto zwrócić
uwagę na rozdział V czyli „Działalność Ignacego Paderewskiego
1910-1921”. 15 lipca 1910 r. Ignacy Paderewski spełnił swoje „marzenie życia” dokonał odsłonięcia
pomnika bitwy pod Grunwaldem na
placu Matejki w Krakowie. Warto
zapoznać się z całością tej książki
napisanej w duchu patriotycznym
i stosownie do zaprezentowanego
tytułu. Na okładce z przodu znajduje się orzeł piastowski z pieczęci
majestatycznej króla Kazimierza
Wielkiego a na tylnej stronie orzeł
legionowy. Te dwa symbole narodowe same mówią za siebie i dobrze
korespondują z treścią jaką znajdziemy w środku opracowania.
Książkę ma 184 strony cena 18 zł .
Nabyć można kontaktując się z wydawnictwem. Adres znajduje się na
końcu artykułu.
___
Opowieści wileńskich
jezior
Jest to następna pozycja książkowa
jaką napisał Zygmunt Dowgiałło.
Pod głównym tytułem znajdziemy
dopisek, ze będziemy mieli do czynienia ze wspomnieniami autora.
Autor jednak zmylił nas wszystkich
wspomnianym tytułem, bo naprawdę to nie są to tylko wspomnienia o
Wileńszczyźnie, mimo, że książka
od nich właśnie się zaczyna. Rok
1918 i 1920 na folwarku Jodła koło
Mejszagoły i sytuacja w szkolnictwie wiejskim to wprowadzenie do
wspomnień wileńskich. Później rzeczywiście mamy możliwość zapoznać z „Opowieściami wileńskich
Jezior 1939”.Tu napotykamy na
zdanie „Gdybyż to wileńskie jeziora
mogły snuć opowieści o tym co widziały i słyszały”. Co się za tym kryje warto samemu sprawdzić czytając opisywaną książkę. Znajdziemy
tu wspomnienia zarówno o dwóch
okupantach jak II brygadzie AK.
Dla naszych czytelników zaprezentujemy poniżej niewielki fragment.
„Twarze żołnierzy niemieckich były
apatyczne, spojrzenia obojętne i
zrezygnowane. Ustawieni w dwuszeregu stali oni na podwórzu folwarku Gładkiszki. Front był blisko. W
powietrzu wrogie samoloty pukały
do siebie .Dookoła upalne lato. Dla
tych żołnierzy wojna się skończyła.
Na razie odmaszerują do stodoły.
Później jako jeńcy zostaną przekazani do oddziałów radzieckich. Na
razie partyzanci przeszukiwali ich
rynsztunek. Zabierali papierosy,
którymi były załadowane metalowe
pojemniki po maskach gazowych,
buty, broń. Zdobyczne baterie haubic stały opodal szeregiem. Rozbrojony przez naszą brygadę oddział
haubic nie zdążył oddać ani jednego
strzału .Osiągnięto to przez zasko-
Strona 28 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
czenie przeciwnika. Front nie był
odległy i zdawało się dowódcom
niemieckim, że nikt im nie zagrażał
bezpośrednio. Więc oddział haubic
posuwał się zupełnie bez ubezpieczenia bocznymi drogami na zachód
w kierunku Mejszagoły. Dowódca
brygady uprzedzony o przeciwniku rozkazał po obu stronach drogi
ustawić zamaskowane w krzakach
ciężkie karabiny maszynowe zdobyte w miejscowości Korwie. Po zbliżeniu się kolumny marszowej Niemców zgodnie z rozkazem oddano
naraz dwie długie serie z obu stron
drogi. Zaskoczenie było całkowite.
Skierowany na rozmowy z Niemcami Czesław Plejewski zażądał od
niemieckiego dowódcy poddania
się i oddania broni. Wszystko przebiegało w zawrotnym tempie. Teraz
na twarzach żołnierzy niemieckich
można było dostrzec obok zmęczenia i apatii jakieś rozluźnienie. Broń
została złożona. Taka decyzję podjął
dowódca gdyż nie widział innego
rozwiązania. Może czekał właśnie
na takie a nie inne zakończenie. (…)
Nad nami zaklekotał wówczas silnik
zwiadowczego samolotu sowieckiego zwanego „kukuruźnikiem”.
Zawrócił ,zniżył lot, obserwował.
Po koncentracji brygady gdy maszerowała do Wilna również mieliśmy spotkanie ze zwiadowczy samolotem. Był to niemiecki samolot
zwany „storchem”, który wówczas
też krążył nad nami. Jednak latał
znacznie wyżej. Jakby obawiał się ,
iż rozpoczniemy ostrzał. Natomiast
teraz chłodnawy ranek, świergot
ptaków lekki wietrzyk, wprawiły
nas w dobry humor, mimo nie przespanej nocy. Byliśmy dobrej myśli.
Koledzy żartowali. Szosy jednak nie
udało się przeskoczyć. Łoskot skręcających z szosy w naszym kierunku
czołgów. Pokrzykiwanie krasnoarmiejców siedzących na czołgach i
machających „pepeszami”. Zdawajties, zdawajties! (poddawajcie
się, poddawajcie się)…………..”
Dalsze losy i spostrzeżenia autora co
do sytuacji w Polsce po 1945 r. wypełniają pozostałą część w/w książki. Czego można się spodziewać
pozwoli przybliżenie osoby autora.
Zygmunt Dowgiałło urodził się w
Wilnie w 1926 r. w 1944 r. żołnierz
AK okręgu Wileńskiego. ( Pseudonim „Marian” I pluton II Brygady
„Wiktora”)Ukończył wydział Ekonomiczno- Rolniczy SGGW w Warszawie. Pracował w latach 19521956 jako kierownik produkcji w
PGR. Od 1957 pracował w Akademii Rolniczej w Szczecinie kolejno jako adiunkt, docent, kierownik
Katedry, dziekan, organizator i dyrektor Międzynarodowego Instytutu
Ekonomiki organizacji i Kierowania
(1975-1987). Organizator i Kierownik Zakładu Systemów Zarządzania
Przedsiębiorstwem Instytutu Badań
Systemowych PAN w Szczecinie.
(1979-1995). Stopień naukowy doktora w 1961 r. dr. hab. w 1965, prof.
nadzwyczajny w 1973, prof. zwyczajny w 1982.
Książkę ma 176 stron cena 18 zł .
Nabyć można kontaktując się z wydawnictwem.
WYDAWNICTWO KSIĄŻEK
ZNICZ
Monika Dowgiałło
70-515 Szczecin ul. Małopolska
46/10
Tel. 94 434-39-01
Lwowska
Fala
Bożena Ratter
Wysłuchałam dzisiaj audycji radiowej
Lwowska Fala, prowadzonej z wielką swadą i ciepłem przez Danutę Skalską. Dzień
stał się cudowny, rozpiera mnie duma, że
takich mam Rodaków! Głos Jerzego Janickiego opowiadającego o parapecie wytartym przez łokcie pokoleń wyglądających
przez okno i podglądających wspaniałe
i barwne życie Lwowa! I mądra piosenka Jerzego Michotka Niestety, dla ludzi z
Kresów niedola trwa niezależnie czy są na
tym czy innym kontynencie! Bestialsko
mordowani, zsyłani na Sybir czy do Kazachstanu, skazani na nędzę, wypędzani i
rozproszeni po świecie wciąż tęsknią! Tak
ja powiedziała dzisiaj słuchaczka z Niemiec, „to gdzie mieszkamy jest nieistotne,
to nie z wyboru, bo z wyboru tam gdzie
chcielibyśmy mieszkać, nie możemy. Nigdzie nie ma naszego domu. Nadawajcie
Lwowską Falę do końca świata, my na nią
czekamy, my jej słuchamy! Trzymajmy
się, pomagajmy sobie i zbierajmy wspomnienia i pamiątki. Aby młodsze pokolenie
wiedziało jak naprawdę było! " Ona sama
ma dzienniczek prowadzony przez babcię
na Syberii. Apeluję jeszcze raz do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o utworzenie Muzeum Dziedzictwa
Kresów! A sprawcy losu Polaków z Kresów do dzisiaj nie ukarani i to za sprawą
władz Polski. Z niedowierzaniem wysłuchałam wiadomości. Prezydent Ukrainy
mobilizuje cały naród, wszystkie służby
do obchodów 65 rocznicy przesiedlenia z
terenu południowej Polski etnicznej grupy
Ukraińców, w ramach akcji Wisła! Powołuje zespół do przygotowania konferencji
międzynarodowej, organizuje szkolenia tematyczne i wykłady w ośrodkach kultury i
szkołach! To niesamowite! Natomiast Prezydent mojego kraju nie jest w stanie doprowadzić do uznania straszliwej rzezi 200
000 Polaków na Wołyniu za ludobójstwo
i pozwala na stawianie pomników „sławy
„ zbrodniarzom! Panie Prezydencie, to też
było wysiedlenie grupy etnicznej tyle, że
zakończone bestialskim mordem! Popieram List otwarty Przewodniczącego Kresowego Ruchu Patriotycznego i nie zgadzam
się na zdradę polskiej racji stanu. http://narodowikonserwatysci.wordpress.com/2012/04/06/
list-otwarty/ A jeśli chodzi o Akcję Wisła
to była ona poprzedzona propagandą prowadzoną przez nacjonalistów ukraińskich.
Namawiali do przeniesienia się na Ukrainę
obiecując kiełbasy rosnące na drzewach. I
niektórzy tej magii ulegli ponosząc później
konsekwencję głodu wskutek suszy. Przesiedlenie w 1947 roku miało też charakter
polityczny i dotknęło również tych Łemków, którzy nie utożsamiali się z nacjonalistami z band UPA . W 2006 roku, mieszkaniec Beskidu Niskiego otrzymał dokument
z IPN stwierdzający, iż ojciec jego został
pokrzywdzony. Dlaczego? Ojciec walczył
dzielnie w wojnie bolszewickiej i otrzymał
od Marszałka Piłsudskiego kawałek lasu.
Gdy w 1947 roku żołnierze WP wkroczyli
do domu by dopilnować przesiedleńców,
ojca zbili, bo „służył panu” i wywieźli
do więzienia w Jaworznie a las zabrali.
Po 1956 r. nastąpiła zmiana i niektórzy
Łemkowie wrócili w rodzinne strony.
Co roku odbywa się też Watra a właściwie odbywają się 2 Watry, jedna w
Zdyni o charakterze bardziej nacjonalistycznym a druga w Michałowie, Łemkowska Watra na Obczyźnie. http://www.
stowarzyszenielemkow.pl/modules/news/
article.php?storyid=140 Nie słyszałam,
aby Polacy wypędzeni z obecnej Ukrainy Litwy czy Białorusi mogli wracać
w rodzinne strony choćby raz do roku i
choćby na groby rodzinne.
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Położenie Polaków na Litwie w latach 1918-1944.
BOHDAN PIĘTKA
Od wielu lat pogarsza się sytuacja
prawna mniejszości polskiej na
Litwie. Władze tego kraju – przy
całkowitej obojętności władz Polski oraz Unii Europejskiej – forsują
uchwaloną w duchu szowinizmu
ustawę oświatową, która zmierza
wprost do unicestwienia szkolnictwa polskiego na Litwie. Polakom
zamieszkałym od stuleci na Wileńszczyźnie odmawia się prawa do
zapisu własnych imion i nazwisk w
języku ojczystym. Lituanizuje się
nazwy ulic, napisy na sklepach itp.
nawet w miejscowościach zamieszkałych całkowicie przez Polaków.
Wywieszenie biało-czerwonej flagi w polskie święto narodowe jest
karane wysoką grzywną. Nadal nie
została załatwiona sprawa zwrotu
ziemi skonfiskowanej Polakom w
czasach ZSRR. Przygotowywana „reforma wyborcza” ma poprzez niekorzystną dla mniejszości
polskiej zmianę granic okręgów
wyborczych doprowadzić do wyeliminowania z litewskiej sceny politycznej Akcji Wyborczej Polaków
na Litwie. Dyskryminacji prawnej
coraz bardziej towarzyszy dyskryminacja w życiu codziennym,
w tym m.in. nieustanna nagonka
medialna przedstawiająca Polaków
jako największy problem i ciężar
dla Litwy, zniewagi w miejscu pracy, szkole, czy środkach komunikacji publicznej (będące np. reakcją
na publiczne używanie języka polskiego), a nawet pobicia. Głośny
był opisany przez „Kurier Wileński” przypadek ciężkiego pobicia
polskiego nastolatka 20 stycznia
2012 roku w pobliżu Domu Kultury Polskiej w Wilnie tylko dlatego,
że rozmawiał po polsku. Nie jest to
przypadek odosobniony.
Litewskie środowiska nacjonalistyczne, ale także konserwatywne,
całkiem otwarcie stawiają przed
Polakami na Wileńszczyźnie alternatywę: albo zostaną Litwinami, albo wyjadą do Polski. W takim duchu wypowiadają się m.in.:
uwielbiany w Polsce przez wyznawców „polityki prometejskiej”
były pierwszy prezydent Litwy, założyciel i wieloletni lider nacjonalistycznej partii „Sajudis” (obecnie
Związek Ojczyzny) i eurodeputowany Vytautas Landsbergis (notabene były członek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego
i wykładowca jednej z polskich
uczelni), lider radykalnie antypolskiej organizacji nacjonalistycznej
„Vilnja” Kazimieras Garšva (zasłynął m.in. z żądania delegalizacji
Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, opracowania programu kolonizacji Wileńszczyzny i sprzeciwu
wobec dwujęzycznych nazw ulic
i miejscowości), czy premier Andrius Kubilus (następca Landsbergisa na stanowisku lidera Związku
Ojczyzny).
Wśród zasług wielbionego przez
część polskiej prawicy Landsbergisa i podobnych mu „konserwatystów” należy wymienić: oszczercze
oskarżanie Armii Krajowej o rzekomą kolaborację z hitlerowcami,
określanie Polaków mianem kolonizatorów i okupantów Wileńszczyzny, rozwiązanie na początku
lat 90-tych XX wieku polskich
samorządów pod oszczerczym zarzutem współpracy z administra-
www.ksi.kresy.info.pl
cją radziecką, czy wspomniane już
spowalnianie procesu zwrotu ziemi
dla polskich właścicieli, przy jednoczesnym faworyzowaniu osób
narodowości litewskiej. W dziedzinie oświaty konserwatyści pod wodzą Landsbergisa czynnie wspierali
osłabianie polskiego szkolnictwa
poprzez zniesienie egzaminu maturalnego z języka polskiego, utrudnianie wydawania podręczników
w języku polskim i zmniejszanie
nakładów finansowych na polską
oświatę. Na polu politycznym ich
głównym celem było i jest wyeliminowanie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie poprzez takie nakreślenie granic okręgów wyborczych,
aby jak najmniej Polaków dostało
się do parlamentu.
Lista antypolskich, a czasem jawnie polakożerczych działań Landsbergisa jest bardzo długa. Wystarczy wspomnieć tylko ostatnie.
Przed wyborami samorządowymi
w 2007 roku wezwał on członków
Związku Ojczyzny, by meldowali
się czasowo i fikcyjnie w rejonie
wileńskim, dzięki czemu w wyborach Litwini będą mogli tam odnieść „historyczne zwycięstwo”
nad Akcją Wyborczą Polaków.
Podczas wyborów samorządowych
w 2010 roku Landsbergis wezwał
już nie członków swojej partii, ale
wprost Litwinów do meldowania
się na Wileńszczyźnie w celu „odniesienia historycznego zwycięstwa nad Polakami, jak Niemcy,
podczas plebiscytu na Górnym Śląsku w 1921 roku” (!). Człowiek ten
jest równocześnie przedstawiany w
Polsce jako główny rzecznik „pojednania polsko-litewskiego” (!),
zapraszany na wykłady na polskie
uczelnie i obsypywany nagrodami.
A przecież Landsbergis i tak
uchodzi na Litwie za nacjonalistę
„umiarkowanego”. Antypolonizm
osobników pokroju K. Garšvy,
Gintarasa Songaily (lider Związku
Litewskich Narodowców, nawiązującego do tradycji przedwojennych
tautininków) czy Juliusa Panki
(przewodniczący
faszyzującego
Litewskiego Związku Młodzieży
Narodowej) jest o wiele bardziej
agresywny. Zdaniem np. K. Garšvy
„kolonizacja Wileńszczyzny jest
najlepszym sposobem na pozbycie
się Polaków i problemu zwrotu im
ziemi”.
Opisanych działań litewskich
władz i sił politycznych wobec
polskiej mniejszości narodowej nie
można określić inaczej niż mianem
polityki eksterminacyjnej. Eksterminacja nie musi bowiem od razu
oznaczać fizycznej zagłady. Można
ją również skutecznie realizować
na drodze działań administracyjnych, co robili Niemcy w zaborze pruskim w dobie Ottona von
Bismarcka, czy carat w zaborze
rosyjskim po Powstaniu Styczniowym. Ponadto w sprzyjających warunkach politycznych przejście od
eksterminacji realizowanej metodami administracyjnymi do eksterminacji fizycznej jest bardzo łatwe,
czego dowiodła III Rzesza Niemiecka i stalinowski ZSRR. Ważne
jest wytworzenie sprzyjającego klimatu społecznego, a ten na Litwie
został już wytworzony.
Żeby zrozumieć przyczyny i genezę polityki eksterminacyjnej władz
litewskich wobec mniejszości polskiej trzeba przeanalizować poli-
tykę narodowościową prowadzoną na Litwie w latach 1918-1944.
Siły polityczne rządzące na Litwie
po 1991 roku nawiązują bowiem
wprost (z wyjątkiem lewicy) do
tradycji politycznej Litwy przedwojennej, a więc także jej polityki
narodowościowej.
Podczas pierwszej wojny światowej ziemie litewskie, wchodzące
od rozbiorów Polski w skład Imperium Rosyjskiego, dostały się pod
okupacje niemiecką. Cesarstwo
Niemieckie, realizując program
tzw. Mitteleuropy (utworzenia pomiędzy Niemcami a Rosją strefy
buforowej złożonej z państw formalnie niepodległych, a faktycznie
zależnych od Niemiec politycznie
i ekonomicznie), doprowadziło do
powstania we wrześniu 1917 roku
tzw. Litewskiej Rady Państwowej
(Taryby). Na jej czele stanął polityk
nacjonalistyczny Antanas Smetona.
16 lutego 1918 roku Taryba ogłosiła akceptowany przez Niemcy akt
niepodległości. Jednakże pierwszy
rząd litewski pod przewodnictwem
nacjonalisty Augustinasa Voldemarasa Taryba powołała dopiero 3 listopada 1918 roku.
/ Augustinas Voldemaras (1883-1942), premier Litwy (1918 i 1926-1929), jeden z
przywódców nacjonalistycznej partii Tautininkai, od 1927 r. przywódca faszystowskiej
organizacji Żelazny Wilk (Geležinis Vilkas),
na czele której próbował dokonać w 1934 r.
nieudanego przewrotu. Autor antypolskiej
polityki narodowościowej. Fot. Wikipedia.
Zwraca tutaj uwagę – tak jak w
przypadku nacjonalizmu ukraińskiego – wiodąca rola Niemiec w
wykreowaniu
nacjonalistycznej
orientacji na Litwie.
Po klęsce Niemiec Litwa weszła w
konflikt z odradzającym się państwem polskim. Władze litewskie
odrzuciły propozycje Piłsudskiego
utworzenia federacji nawiązującej
do tradycji I Rzeczypospolitej. W
rezultacie wojska polskie zajęły w
1919 roku zamieszkałą w większości przez Polaków Wileńszczyznę.
Powróciła ona do Litwy w 1920
roku, kiedy to podczas ofensywy
na Warszawę „wyzwoliła” ją Armia
Czerwona i w zamian za neutralność zwróciła władzom litewskim.
Jednakże po klęsce Armii Czerwonej pod Warszawą Wileńszczyzna
została zajęta przez Dywizję Litewsko-Białoruską pod dowództwem gen Lucjana Żeligowskiego
(złożoną z Polaków pochodzących
z Wileńszczyzny). 12 października 1920 roku gen Żeligowski proklamował quasi-państwo o nazwie
Litwa Środkowa, które 18 kwietnia 1922 roku zostało włączone do
Polski po uprzedniej decyzji Sejmu
Wileńskiego.
Akt ten był główną przyczyną wrogości do Polski władz Litwy, zwanej w okresie międzywojennym
Litwa Kowieńską, ponieważ po
utracie Wilna stolica została przeniesiona do Kowna. Inkorporacja
Wileńszczyzny do Polski stanowi
też kluczowe zagadnienie w antypolskiej propagandzie współczesnych nacjonalistów litewskich.
Litwa Kowieńska (obejmująca
Kowieńszczyznę, Żmudź i Kraj
Kłajpedzki) odmawiała uznania
inkorporacji Wileńszczyzny przez
Polskę i nie utrzymywała z Polską
stosunków dyplomatycznych (nawiązała je dopiero w 1938 roku w
wyniku polskiego ultimatum po incydencie granicznym).
Główną siłą polityczną Litwy Kowieńskiej był Związek Litewskich
Narodowców (Tautininkai, polska
nazwa: tautinincy), który współtworzyli Smetona i Voldemaras.
Z biegiem czasu ruch tautininków
przybierał charakter coraz bardziej
szowinistyczny, faszyzujący i autorytarny. 17 grudnia 1926 roku
tautinincy dokonali przewrotu, w
wyniku którego została ustanowiona autorytarna dyktatura Antanasa
Smetony.
/ Antanas Smetona (1974-1944), prezydent
(1919-1920) i dyktator (1926-1940) Litwy.
Lider nacjonalistycznego i faszyzującego
ruchu tautininków (Związek Litewskich Narodowców, Tautininkai). Autor antypolskiej
polityki narodowościowej. Zwraca uwagę
zawieszony u szyi podwójny krzyż – symbol faszyzującego Związku Strzelców Litewskich. Fot. Wikipedia.
Innymi faszyzującymi siłami politycznymi były Związek Strzelców
Litewskich (tzw. szaulisi) oraz
utworzony przez Voldemarasa jawnie faszystowski Związek Żelazny
Wilk, na czele którego próbował on
dokonać nieudanego przewrotu w
kwietniu 1934 roku.
Po 1926 roku Smetona i Voldemaras prowadzili radykalnie antypolską politykę. To właśnie rządzona
po dyktatorsku przez Smetonę
Litwa była przez długi czas głównym zagranicznym sponsorem powstałej w 1929 roku Organizacji
Ukraińskich Nacjonalistów. Organizacji prowadzącej działalność
terrorystyczną przeciwko państwu
polskiemu. Zaciekły antypolonizm
reżimu tautininków odbijał się
również na położeniu mniejszości
polskiej na Litwie Kowieńskiej,
która dość licznie zamieszkiwała
samą Kowieńszczyznę.
Według przeprowadzonego w
1916 roku przez okupujących Litwę Niemców spisu ludności (faworyzującego Litwinów), Polacy
stanowili 34,5 proc. mieszkańców
Kowna. Natomiast według spisu
powszechnego przeprowadzonego na Litwie w 1923 roku Polacy
stanowili 31 proc. mieszkańców
stołecznego Kowna, a na całej Ko-
Kresowy Serwis Informacyjny -
wieńszczyźnie mieszkało ich ponad 200 tysięcy. Polacy byli zatem
najliczniejszą mniejszością narodową Litwy Kowieńskiej, liczącą u
progu lat 20. XX wieku około 10
proc. ludności państwa litewskiego. W 1919 roku do 71-osobowej
Rady Miejskiej Kowna wybrano 30
Polaków, 22 Żydów, 12 Litwinów,
6 Niemców i 1 Rosjanina. Polacy
na Kowieńszczyźnie zamieszkiwali głównie rejon Kowna, Kiejdan
oraz tereny na pograniczu z Polską
(Wiłkomierz, Ucina, Koszedary).
Niszczenie polskości na Kowieńszczyźnie rozpoczęło się jeszcze
przed objęciem władzy przez
tautininków. Właściwie trwało z
różnym natężeniem od początku
niepodległości Litwy. Pierwszym
etapem w walce z mniejszością
polską była reforma rolna przeprowadzona w latach 1919-1930.
Znacząco osłabiła ona polskich
ziemian i zamożnych rolników,
zabierając im ziemię bez odszkodowania. Władze litewskie wyciągnęły wnioski ze spisu ludności w
1923 roku i rozpoczęły lituanizację
mniejszości polskiej. Antypolska
polityka Litwy Kowieńskiej zmierzała w pierwszym rzędzie do osłabienia ekonomicznego Polaków,
ich izolacji w życiu społecznym,
niedopuszczania Polaków do urzędów i poddaniu ich totalnej kontroli. Już w 1923 roku w Kownie
zakazane zostały polskie szyldy
i napisy. Następnie różne ograniczenia administracyjne spadły na
polską prasę, szkoły i organizacje,
a nawet na polski Kościół. W rezultacie polska inteligencja masowo
emigrowała do Polski. Lituanizacja
Polaków odbywała się też poprzez
zapisywanie nazwisk w brzmieniu
litewskim – z końcówką „iczius”
lub „is”. Jakże to przypomina dzisiejszą politykę litewską wobec Polaków na Wileńszczyźnie!
Sytuacja znacznie pogorszyła się
po objęciu władzy przez tautininków w 1926 roku. Oprócz już wymienionych szykan dochodziło coraz częściej do pogromów ludności
polskiej przez nacjonalistyczne bojówki litewskie. Napadano nawet
na polskie nabożeństwa. Do antypolskich działań został również
włączony litewski Kościół katolicki. Jego hierarchia doprowadziła do
tego, że na terenach zamieszkałych
przez Polaków nie było ani jednej
parafii obsadzonej przez księdza-Polaka, a duchownych polskich
wysyłano na Żmudź do rejonów,
gdzie liczba Polaków była niewielka. Ostatnie nabożeństwo w języku
polskim w Kownie zostało doprawione w 1937 roku. Do 1938 roku
(ultymatywne nawiązanie przez Litwę stosunków dyplomatycznych
z Polską) w Kownie przetrwało
zaledwie dziesięć powszechnych
szkół polskich, liczących około
300 uczniów. Trochę lepiej przedstawiała się sytuacja w szkolnictwie średnim . Polakom udało się
utrzymać trzy prywatne gimnazja
w Kownie, Poniewieżu i Wiłkomierzu. Trafiała do nich głównie
młodzież uczęszczająca do szkół
litewskich, ale dokształcana na
prywatnych kompletach. Do polskiej korporacji akademickiej na
Uniwersytecie Witolda Wielkiego
w Kownie należało w 1926 roku 80
studentów, a w 1934 roku 182 studentów. Stanowiło to jednak tylko
1 maja 2012 - strona 29
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
4 proc. ogółu studiujących w mieście, w którym jeszcze na początku
lat 20. XX wieku co trzeci mieszkaniec był Polakiem.
Mimo antypolskiej polityki państwa litewskiego mniejszość polska
na Kowieńszczyźnie wykazywała
się dużym solidaryzmem społecznym. Polacy próbowali stawiać
opór organizując się. Ogniwami
oporu były Polskie Towarzystwo
Kulturalno-Oświatowe „Pochodnia”, Zjednoczenie Rolników Polskich, Kowieńskie Towarzystwo
Drobnego Kredytu, a także prasa:
„Dzień Kowieński”, „Chata Rodzinna”, „Dzwon Świąteczny”,
„Poradnik Rolnika”, „Iskry”. Kowieńskim Polakom udało się też
utrzymać skromną reprezentację w
litewskim Sejmie, liczącą od dwóch
do czterech posłów. Niestety mimo
tych wysiłków, na skutek różnych
restrykcji władz litewskich, społeczność polska na Kowieńszczyźnie stale się zmniejszała.
W październiku 1939 roku nastąpiła inkorporacja Wileńszczyzny do
państwa litewskiego. Została ona
przekazana Litwie przez ZSRR,
który zajął ją po agresji dokonanej
na Polskę 17 września 1939 roku.
Antypolska polityka prowadzona
przez tautininków na Kowieńszczyźnie została wówczas rozszerzona także na Wileńszczyznę. Polaków uznano za „obcokrajowców”
i pozbawiono praw obywatelskich.
Nie wolno im było wykonywać
określonych zawodów, jak urzędnika, nauczyciela, adwokata, ale
także kolejarza, aptekarza i kierowcy. Do maja 1940 roku zwolniono z pracy 4000 polskich nauczycieli, urzędników i kolejarzy.
Zlikwidowano polskie szkolnictwo
publiczne wszystkich szczebli i
wprowadzono język litewski jako
urzędowy.
Litewska policja polityczna (Saugumo policija, potocznie Sauguma), która zdobyła sobie ponurą
sławę podczas niemieckiej okupacji Litwy (1941-1944), rozpoczęła
współpracę z Niemcami hitlerowskimi jeszcze przed wybuchem
wojny
niemiecko-radzieckiej.
Współpraca ta dotyczyła zwalczania polskiego oporu. Na początku
1940 roku w rejonie Sejn funkcjonariusze Saugumy przekazali
Niemcom kilka transportów polskich więźniów politycznych, których następnie skierowano do obozu karnego w Działdowie (Soldau)
w Prusach Wschodnich. W innych
przypadkach przewożono zatrzymanych Polaków nad granicę radziecką i pod groźbą zastrzelenia
zmuszano do jej przekroczenia.
Osoby te były natychmiast zatrzymywane przez NKWD pod zarzutem szpiegostwa. O bezwzględności litewskiej polityki okupacyjnej
na Wileńszczyźnie w latach 19391940 świadczy chociażby przypadek mieszkańca Wilna Stanisława
Kondratowicza, którego za rozkolportowanie 25 egzemplarzy konspiracyjnego pisma „Narodowiec”
skazano na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie.
15 czerwca 1940 roku cała Litwa
została anektowana przez ZSRR.
Zostały wówczas zlikwidowane
także wszystkie polskie szkoły prywatne, w tym renomowane Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w
Kownie, oraz organizacje. Żywioł
polski na Kowieńszczyźnie i Wileńszczyźnie został w latach 19401941 znacznie osłabiony przez
deportacje na Syberię. Znaczącą
rolę w tych deportacjach odegrali byli funkcjonariusze Saugumy.
Część z nich została aresztowana
przez władze radzieckie, ale cześć
bez oporu wstąpiła do partii komunistycznej i rozpoczęła współpracę z NKWD. To właśnie dawni
funkcjonariusze Saugumy przekazali w ręce NKWD tysiące teczek
osobowych Polaków podejrzanych
o działalność niepodległościową.
Dla większości z nich oznaczało to
w najlepszym wypadku deportację
na Syberię i do Kazachstanu, dla
wielu – wyrok śmierci.
Prawdziwa tragedia nastąpiła jednak po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej 22 czerwca 1941
roku, kiedy Litwa na trzy lata dostała się pod okupację niemiecką.
Nacjonaliści litewscy rozpoczęli
kolaborację z Niemcami. Spośród
tautininków i szaulisów sformowane zostały kolaboracyjne formacje
policyjne – Ypatingasis būrys, Sauguma, Tautinio Darbo Apsaugos
Batalionas (Bataliony Ochronne) i
Liteuvos Policija.
Najbardziej ponurą sławę zdobyła
sobie pierwsza z nich – istniejąca w
latach 1941-1944, a podporządkowana Sipo i SD, formacja policyjna
o nazwie Specjalny Oddział SD i
Niemieckiej Policji Bezpieczeństwa (lit.: Ypatingasis būrys), znana
jako „strzelcy ponarscy”. Jest ona
odpowiedzialna za mordy na Polakach i Żydach dokonane w Niemenczynie, Nowej Wilejce, Oranach,
Jaszunach, Ejszyszkach, Trokach,
Semeliškės i Święcianach. Członkowie Ypatingasis būrys służyli
też jako strażnicy w gettach oraz
w KL Stutthof. Najbardziej jednak
znaną zbrodnią z ich udziałem była
Zbrodnia Ponarska.
Dowódcą Ypatingasis būrys był
przez większość czasu SS-Obersturmbannfüher Martin Gottfried
Weiss (1905-1946). W swojej
zbrodniczej karierze był on także
m.in. komendantem KL Dachau,
KL Lublin (Majdanek) i KL Neusengamme i naczelnikiem więzień
hitlerowskich w Wilnie. Jego zastępcami ze strony litewskiej byli
natomiast Juozas Šidlauskas i Balys Norvaiša. Formacja Ypatingasis
būrys powstała z 250-osbowego
oddziału Litwinów działających
w początkowym okresie okupacji
w ramach hitlerowskiego Sonderkommando 9/B. Przez jej szeregi
przewinęło się kilkaset osób.
Litewska policja bezpieczeństwa
w służbie Niemiec (nawiązano do
nazwy przedwojennej policji politycznej Saugumo policija) została
utworzona z Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego tzw. Tymczasowego Rządu Litewskiego,
który został proklamowany przez
nacjonalistów litewskich pod przewodnictwem Juozasa Ambrazevičiusa po agresji Niemiec na ZSRR.
5 sierpnia 1941 roku Niemcy rozwiązali ów „rząd”, ale pozostawili
stworzoną przez niego policję, na
której czele stał Vytautas Reivytis
(ur. 1910). Od 26 lipca 1941 do
1944 roku był on dyrektorem Departamentu Policji, a od 15 września 1941 roku oficerem łącznikowym litewskiej policji przy sztabie
dowódcy niemieckiej policji porządkowej na Litwie. Od września
1941 roku pełnił też funkcję naczelnika sztabu litewskiej policji
powszechnej. 9 stycznia 1943 roku
został odznaczony przez Niemców
Krzyżem Zasług Wojskowych z
Mieczami II klasy. W 1944 roku
zbiegł do Niemiec, a po wojnie
pracował w Niemczech w drugim
wydziale brytyjskiej służby wywiadu. W 1951 roku przeniósł się
do Szkocji, gdzie żyje do dzisiaj.
Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za zbrodnie litewskiej policji w
służbie Niemiec hitlerowskich.
Sauguma stanowiła specyficzną
część tej policji. Było to po prostu litewskie Gestapo. Na jej czele
stał agent Abwehry Stasys Čenkus, sprawując tę funkcję do końca
okupacji. Jego zastępcą był Kazys
Matulis, a osobistym sekretarzem
Vytenis Stasiškis. Szefem policji
kryminalnej został Petras Pamataitis. Wielu członków Saugumy
wywodziło się z ultranacjonalistycznej i faszystowskiej organizacji Żelazny Wilk. Liczebność Saugumy wynosiła ok. 400 ludzi, w
tym ok. 250 w Kownie i ok. 130 w
Wilnie. Szefem Saugumy w Kownie był Povilas Žičkus, a w Wilnie
Aleksandras Lileikis. Jedną z sekcji
specjalnych Saugumy była sekcja
ds. komunistów, mniejszości narodowych i Żydów (Komunistų-Žydų
Skyrius). Szczególną aktywność
przejawiała ona w okręgu wileńskim, gdzie na jej czele stał Juozas
Bagdonis. Sekcja ta zwalczała komunistów i partyzantkę radziecką oraz prowadziła eksterminację
ludności żydowskiej, przygotowując listy osób przeznaczonych do
zagłady. Działalność przeciw Żydom najbardziej była rozwinięta w
drugiej połowie 1941 roku. Potem
na plan pierwszy wysunięta została
walka z polskim podziemiem i partyzantką radziecką. Funkcjonariusze Saugumy wchodzili też w skład
niemieckich i litewskich jednostek
antypartyzanckich działających na
terenie Litwy i Generalnego Gubernatorstwa.
Jedną z najgłośniejszych akcji
Saugumy była obława na zakładników w Wilnie we wrześniu 1943
roku. Aresztowano wtedy 140
osób, głównie z kręgów inteligencji (m.in. 14 profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego, również
nauczycieli, inżynierów, sędziów
i adwokatów). Dziesięciu spośród
pojmanych rozstrzelano (w tym
profesorów Kazimierza Pelczara
i Mieczysława Gutkowskiego), a
pozostałych umieszczono w obozie
pracy przymusowej w Prawieniszkach.
Porażający swym bestialstwem był
pogrom Polaków przeprowadzony
przez litewską policję w maju 1942
roku. Po zabiciu przez partyzantów
radzieckich trzech Niemców w rejonie Święcian, Niemcy nakazali
litewskiej załodze więzienia na
Łukiszkach w Wilnie rozstrzelać
w odwecie 150 polskich więźniów.
Reakcja niemiecka okazała się i tak
„umiarkowana”, wobec tego, co z
własnej inicjatywy urządzili Litwini polskim mieszkańcom Święcian
i okolic. Inicjatorem zbrodni był
komendant policji kryminalnej w
Święcianach major Jonas Maciulavičius. W wyniku akcji eksterminacyjnej – przeprowadzonej przez
miejscową policję, posiłkowaną
przez „strzelców ponarskich”, zmobilizowaną straż leśną oraz pospolite ruszenie litewskich cywilów (w
tym nawet młodzież szkolną) – w
Starych i Nowych Święcianach, w
Łyntupach, Sobolkach, Szudowcach, Kaznadziszkach, Hoduciszkach i innych miejscowościach zginęło wtedy ponad 1200 Polaków.
Strona 30 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
O Zbrodni Katyńskiej słyszało
wielu. Trudno zresztą o niej nie
słyszeć w sytuacji, kiedy po dziesięcioleciach haniebnego przemilczenia na początku lat 90. XX
wieku polska polityka historyczna
wyznaczyła jej rolę dominującą w
narracji politycznej i historycznej.
Doprowadziło to w konsekwencji
do usunięcia w cień zbrodni niemieckich, ukraińskich i litewskich,
z różnych politycznych względów
po 1989 roku po prostu niewygodnych. O Zbrodni Katyńskiej – z całym szacunkiem dla jej ofiar – ma
zatem okazję słyszeć dzisiaj wielu,
natomiast o Zbrodni Ponarskiej
niewielu, jeszcze mniej niż o ludobójstwie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. A przecież w
Ponarach zginęło około 20 tysięcy
Polaków – mniej więcej tylu co w
Katyniu, Charkowie, Twerze, Kijowie, Mińsku i jeszcze do dzisiaj
nieznanych miejscach (co razem
określa się mianem Zbrodni Katyńskiej).
Zginęli z rąk nazistów niemieckich
i ich pomocników – swoich litewskich sąsiadów. Oprócz około 20
tysięcy Polaków w Ponarach zamordowano od 56 do 70 tysięcy
Żydów, także kilka tysięcy Romów,
Litwinów (komunistów) i Rosjan.
Wśród zamordowanych tam Polaków znajdowała się głównie inteligencja wileńska i żołnierze Armii Krajowej. W Lesie Ponarskim
zginęli m.in.: Mieczysław Engiel
– adwokat, poseł na Sejm Wileński, działacz społeczny na Wileńszczyźnie (17 września 1943 roku),
Mieczysław Gutkowski – prawnik,
profesor nauki skarbowości i prawa skarbowego na Uniwersytecie
Stefana Batorego w Wilnie (17
września 1943 roku), Kazimierz
Pelczar – lekarz, naukowiec, pionier polskiej onkologii, profesor
Uniwersytetu Stefana Batorego w
Wilnie (17 września 1943 roku),
Chaim Siemiatycki – poeta żydowski, tworzący w języku jidysz,
rabin (rozstrzelany we wrześniu
1943 roku), Stanisław Węsławski
– adwokat, kompozytor, pierwszy
konspiracyjny prezydent miasta
Wilna i prezes Polskiego Czerwonego Krzyża w Wilnie (2 grudnia
1942 roku), Wanda Rewieńska
– geograf, działaczka harcerska i
niepodległościowa, żona instruktora harcerskiego Alojzego Pawełka
(21 listopada 1942 roku), Zbigniew
Skłodowski ps. „Kura”, pochodzący z powiatu kiejdańskiego działacz harcerski i dowódca AK na
Kowieńszczyźnie (rozstrzelany na
początku 1942 roku).
Ponary –zwane Golgotą Wileńszczyzny –znajdowały się 10 km
na południowy zachód od Wilna
(obecnie jest to dzielnica Wilna).
W okresie międzywojennym były
cichą miejscowością letniskową.
Miejsce kaźni Niemcy zorganizowali na terenie byłej radzieckiej
bazy paliwowej w okolicznym lesie. Jego komendantem był wspomniany SS-Obersturmbannfüher
Martin Gottfried Weiss. W początkowym okresie okupacji mordowało tam niemieckie Sonderkommando Policji Bezpieczeństwa i Służby
Bezpieczeństwa (Sipo u. SD). Jednakże już pod koniec 1941 roku
sięgnięto po litewskich pomocników. Ci byli szczególnie gorliwi.
Jeden ze świadków tak relacjonował mord popełniony w Ponarach
przez litewską formację policyjną
na grupie Żydów: „(...) obok innych kobieta z dzieckiem na ręku.
Dwoje małych dzieci, silnie uczepionych matczynej spódnicy, zanosi się płaczem. Policjant dopada
do nich i kijem zaczyna bić dzieci
i matkę (...) wyrywa z jej rąk niemowlę i z rozmachem rzuca do
dołu. Kobieta skacze za niemowlęciem, a za nią dzieci. Rozlegają się
strzały...”
Z kolei jeden z funkcjonariuszy
Ypatingasis būrys zeznał po wojnie: „Strzelaliśmy w tył głowy.
Była jednak zasada, że kto był z
dzieckiem na ręku, musiał stanąć
do nas twarzą. Wtedy jeden strzelał
do niego, a drugi do dziecka.”
/ Krzyż upamiętniający Zbrodnię Ponarską. Fot. Wikipedia
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Litewskie kolaboranckie formacje
policyjne brały też aktywny udział w
wysiedlaniu Polaków z Kowieńszczyzny. Zgodnie z instrukcjami tzw.
litewskiego zarządu krajowego policjanci litewscy dokonujący wysiedleń mieli ustalić następujące fakty:
czy ktoś z rodziny był członkiem
Polskiego Towarzystwa Kulturalno-Oświatowego „Pochodnia”, w
jakich szkołach uczyły się dzieci,
jakie prenumerowano czasopisma i
dzienniki? Wystarczyło, że wykazano „winę” danego Polaka chociaż w
jednym z tych wypadków, to podlegał on wysiedleniu. Przeważnie do
obozu przejściowego, karnego lub
koncentracyjnego.
Oprócz Ypatingasis būrys i Saugumo policija trzeba też wspomnieć o
innych litewskich formacjach kolaboracyjnych. Jedną z nich było mieszane niemiecko-litewskie Einsatzkommando 3, operujące na Litwie
i Łotwie w początkowym okresie
okupacji niemieckiej. W Kownie
została mu podporządkowana kompania litewskiej policji (sformowana z nacjonalistów litewskich).
Skierowano ją do fortu nr VII, gdzie
przeprowadzała egzekucje Żydów.
Tylko w dniach 4 i 6 lipca 1941 roku
zabito tam 2977 osób. Wydzielony
pododdział zmotoryzowany Sonderkommando 3/A, dowodzony przez
SS-Obersturmführera
Heinricha
Hamanna (miał do dyspozycji tylko 8-10 esesmanów, posiłkowanych
przez 80 nacjonalistów litewskich),
w okresie od lipca do listopada 1941
roku zgładził aż 99700 osób. W niemieckim raporcie z 9 lutego 1942
roku podano, że w ciągu minionych
siedmiu miesięcy z rąk niemieckich
i litewskich funkcjonariuszy Einsatzkommando 3 zginęło ogółem
138272 ofiar, w tym 55556 kobiet i
34464 dzieci. Raport drobiazgowo
wyliczał, że wśród zamordowanych
było 136421 Żydów, 1064 komunistów, 653 upośledzonych umysłowo
oraz 134 inne osoby.
Latem 1942 roku aż jedenaście litewskich batalionów policyjnych
przebywało poza granicami Litwy – na okupowanych obszarach
ZSRR i w Generalnym Gubernatorstwie. Zwalczały tam partyzantkę i uczestniczyły w działaniach
eksterminacyjnych. W 1943 roku
oddział litewski brał udział w tłumieniu powstania w Getcie Warszawskim. W składzie załogi obozu koncentracyjnego na Majdanku
znaleźli się policjanci z Litauische
Bataillon F/2 oraz Bataillon E/252.
Ten ostatni uczestniczył też w operacjach przeciwpartyzanckich na
Lubelszczyźnie w czerwcu i lipcu
1944 roku.
Inne litewskie formacje kolaboracyjne to tzw. bataliony ochronne
(Schutzmannschaften – w sumie
utworzono ich 36) i Litewski Korpus Lokalny (lit.: Lietuvos Vietinė
Rinktinė – LVR, niem.: Litauische
Sonderverbände, 14 batalionów
liczących 11500 ludzi) pod dowództwem Povilasa Plechavičiusa
(1890-1973), w oparciu o który w
lipcu 1944 roku utworzono tzw.
dywizję żmudzką (Žemaičių divizijaje). Omówienie ich działalności,
w tym zbrodni na Polakach, przekracza jednak ramy tego artykułu.
Wspomnieć jednak należy chociażby o wymordowaniu mieszkańców
polskiej wsi Pawłów dokonanej
przez 3. kompanię 310. batalionu LVR 4 maja 1944 roku, czy o
wymordowaniu polskich wsi Graużyszki i Sieńkowszczyzna przez
www.ksi.kresy.info.pl
308. batalion LVR 6 maja 1944
roku (ofiary bestialsko torturowano, palono żywcem lub zmuszano
do wzajemnego wieszania się).
Po wojnie większość żyjących jeszcze na Kowieńszczyźnie Polaków
wyjechała do Polski w ramach tzw.
repatriacji. Tych, którzy pozostali,
poddano bezwzględnej lituanizacji.
Dzisiaj w Kownie na 360 tysięcy
mieszkańców jest około 2,5 tysiąca
Polaków. Stanowią zatem 0,6 proc.
ludności miasta, podczas gdy 90 lat
temu było ich 30 proc. O wiele lepiej przedstawiało się w Litewskiej
SRR położenie Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie. Od
lat 50. XX wieku funkcjonowały
tam polskie szkoły i ukazywała się
polska prasa. Wbrew dzisiejszym
oszczerczym twierdzeniom nacjonalistów litewskich, miejscowi Polacy aktywnie brali udział w walce
o niepodległość Litwy w 1991 roku.
Walka Litwinów o wyjście z ZSRR
spotkała się wówczas z sympatią i
wsparciem wielu środowisk w Polsce. W nagrodę Polacy na Wileńszczyźnie otrzymali nieprzejednaną
wrogość i nasilającą się dyskryminację, która po 2010 roku przybiera
postać eksterminacji realizowanej
metodami administracyjnymi.
Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1991 roku reaktywowany został zarówno Związek
Litewskich Narodowców (obecnie
w składzie rządzącego Związku
Ojczyzny), jak i splamiony kolaboracją z hitlerowcami Związek Strzelców Litewskich. Lider
współczesnego Związku Litewskich Narodowców – wspomniany G. Songaila – zasłynął ostatnio
z inicjatywy pozbawienia prawa
kandydowania do samorządów i
parlamentu tych Polaków, którzy
przyjęli Kartę Polaka.
Dzisiejsza antypolska polityka Litwy ma zatem korzenie historyczne. Dziedzictwem historycznym
Litwy jest niestety swastyka. Zamiast z tym dziedzictwem zerwać
po 1991 roku, litewska prawica
pieczołowicie je pielęgnuje (tak
samo jak pogrobowcy banderowców na zachodniej Ukrainie), dając
upust swym antypolskim fobiom i
cywilizacyjnym kompleksom.
Nie można też nie zauważyć, że nasilająca się antypolska polityka na
Litwie nie tylko nie spotyka się z
właściwą reakcją ze strony władz
polskich, ale rząd polski jawnie
lekceważy sprawę utrzymania polskości na Wileńszczyźnie. Jest to
przy tym określenie bardzo uprzejme. Jak bowiem można nazwać
ograniczenie w 2011 roku przez
Senat dotacji dla „Kuriera Wileńskiego”? W wyniku tego posunięcia istniejący od 1 lipca 1953 roku
organ prasowy polskiej mniejszości
na Litwie przestał być dziennikiem
i od listopada 2011 roku ukazuje
się trzy razy w tygodniu. Trzeba
przypomnieć, że w czasach ZSRR
gazeta ta (jako „Czerwony Sztandar”) ukazywała się codziennie
oprócz poniedziałków w nakładzie
52 tysiące egzemplarzy i w cenie 3
kopiejek. Obecny nakład „Kuriera
Wileńskiego” wynosi 2,5-3,5 tysiąca egzemplarzy i jest zagrożony ze
względu na obcięcie dotacji przez
Senat RP oraz Fundację Pomoc Polakom na Wschodzie. Wynika więc
z tego, że władzom ZSRR zależało
na wspieraniu prasy polskiej mniejszości na Litwie, a Rzeczypospolitej Polskiej na tym nie zależy.
Władzom Rzeczypospolitej Polskiej najprawdopodobniej zależy
natomiast na wspieraniu szowinizmu ukraińskiego, bo o ile dla „Kuriera Wileńskiego” pieniądze się
nie znalazły, to znalazły się na coroczną wysoką dotację dla „Naszego Słowa” – jawnie antypolskiego
i nieustannie jątrzącego tygodnika
wydawanego przez Związek Ukraińców w Polsce. Nie mówiąc już o
dotacjach dla TV „Biełsat”, która
za pieniądze polskiego podatnika wspiera antyłukaszenkowską
opozycję na Białorusi. Opozycję
złożoną prawie wyłącznie z nacjonalistów negujących fakt istnienia
mniejszości polskiej na Białorusi.
Niestety słowa krytyczne trzeba
wypowiedzieć nie tylko pod adresem obecnego rządu polskiego
i jego zaplecza politycznego. W
związku z drugą rocznicą tragedii
w Smoleńsku entuzjazm w środowisku „Gazety Polskiej” wywołało
uczczenie pamięci Lecha Kaczyńskiego przez obecnego premiera
Litwy. Tego samego premiera, którego zaplecze polityczne konsekwentnie dąży do lituanizacji polskich nazwisk i degradacji polskiej
oświaty oraz grozi pozbawianiem
praw wyborczych za przyjęcie
Karty Polaka. Tego jakoś „Gazeta
Polska” nie zauważyła.
/ Povilas Plechavičius (1890-1973), litewski
generał, dowódca Litewskiego Korpusu Lokalnego (Lietuvos Vietinė Rinktinė – LVR)
w służbie Niemiec hitlerowskich, odpowiedzialnego m.in. za zbrodnie na Polakach.
Fot. Wikipedia.
/ Symbolika paramilitarnej, nacjonalistycznej i faszyzującej organizacji Związek Strzelców Litewskich (tzw. szaulisi).
Spośród jej szeregów rekrutowały się w
większości litewskie kolaboranckie formacje policyjne w służbie Niemiec (Ypatingasis būrys i Sauguma), odpowiedzialne za
zbrodnie ludobójstwa na Żydach i Polakach.
Po 1991 r. Związek Strzelców Litewskich
został reaktywowany na Litwie i zajmuje
się… wychowaniem litewskiej młodzieży.
Fot. Wikipedia.
/ Symbolika faszystowskiej organizacji litewskiej Związek Żelazny Wilk, którego
członkowie pełnili kierownicze funkcje w
Ypatingasis būrys i Saugumo policija. Fot.
Wikipedia.
11 lipca Dniem
Pamięci Ofiar
Ludobójstwa na
Kresach Wschodnich
II Rzeczypospolitej
Bogusław Szarwiło
Większość kresowian odnotowała już pozytywny przykład idący
prosto z Opola.
„Opolanie uczczą ofiary
ludobójstwa na kresach”.
Taki tekst autorstwa Krzysztofa
Świderskiego ukazał się na
h t t p : / / w w w. n t o . p l / a p p s / p b c s .
dll/article?AID=/20120424/POWIAT01/120429680
„Sejmik
Województwa
Opolskiego, jako pierwszy
w Polsce, ustanowił 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar
Ludobójstwa na Kresach
Wschodnich II Rzeczpospolitej.
Radni dnia 24 kwietnia 2012 r.
przyjęli uchwałę na sesji sejmiku
przez aklamację, na stojąco. Jej
treść jest wynikiem pracy zespołu
w skład którego weszli przedstawiciele wszystkich klubów.
- Ustanawiając 11 lipca Dniem
Pamięci Ofiar Ludobójstwa na
Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, chcemy oddać cześć
Polakom i obywatelom II Rzeczypospolitej innych narodowości,
pomordowanych przez zbrodniarzy wywodzących się z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów
i tzw. Ukraińskiej Powstańczej
Armii - mówił Bogusław Wierdak,
przewodniczący sejmiku. - Potępiamy zbrodniarzy, którzy dokonali ludobójstwa na obywatelach
II Rzeczypospolitej i jednocześnie
wyrażamy uznanie i wdzięczność
tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc
swoim polskim sąsiadom.
Sejmik złożył także hołd żołnierzom Samoobrony Kresowej oraz
AK i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli bohaterską walkę w
obronie polskiej ludności cywilnej.
Na kresach wschodnich wymordowano około 200 tysięcy Polaków.
Dzień, w którym na Opolszczyźnie
czczona będzie ich pamięć wybrano nie przypadkowo.
- W niedzielę 11 lipca 1943 roku
miało miejsce apogeum zbrodni
na Wołyniu - wyjaśnia obserwujący sesję Witold Listowski, prezes
oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Kędzierzynie-Koźlu. - Ukraińscy nacjonaliści
zaatakowali Polaków w 167 miejscowościach, mordowano ich w
domach i kościołach. Wielu spalono żywcem.
Uchwała przekazana będzie mar-
Kresowy Serwis Informacyjny -
szałkowi Sejmu z wnioskiem o
wznowienie prac zmierzających
do ustanowienia 11 lipca ogólnopolskim Dniem Pamięci Ofiar
Ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Trafi także m.in. do prezydenta, premiera, ministra kultury
i dziedzictwa narodowego.
- Zabiegaliśmy o to już 2,5 roku
temu - mówi Bogusław Wierdak.
- Mam nadzieję, że dzięki impulsowi, który ponownie wychodzi z
naszego regionu, pamięć Polaków
pomordowanych na Wschodzie
czczona będzie w tym dniu w całej
Polsce”.
Nasuwa mi się pewna myśl, może
by tak przenieść stolicę naszego
kraju do Opola i przy okazji zamienić naszych parlamentarzystów
na radnych Sejmiku Województwa Opolskiego! To oni wykazali się cywilną odwagą i patriotyzmem czystej wody. We właściwy
sposób potrafią rozróżnić niuanse
między „prawdą historyczną” a
„prawdą polityczną” a może po
prostu uznają jedną prawdę. Nasi
politycy z pierwszych szeregów
największych partii nie potrafili i nie potrafią zrozumieć co to
jest godność narodowa i związana
z nią pamięć dla ofiar złożonych
przez poprzednie pokolenia. Być
może powinni nauczyć się tego
od niektórych obywateli Ukrainy.
Wiesław Tokarczuk przysłał nam
ciekawy materiał w tym temacie
który tu prezentujemy.
„17.04.2012 Polecenie wspomnienia o deportowanych
podczas operacji "Wisła"
h t t p : / / w w w. i s t p r a v d a . c o m .
ua/short/2012/04/17/81362/
Prezydent Ukrainy polecił
podwładnym przeprowadzić
obchody 65. rocznicy przymusowych przesiedleń etnicznych Ukraińców z południowo-wschodnich regionów
Polski podczas operacji "Wisła". To jest informacja pochodząca z oficjalnej strony
głowy państwa. Premier Azarow i wojewodowie obwodów
zachodnioukraińskich
otrzymali polecenie w zorganizowania w kwietniu tego
roku żałobnych obchodów i
uporządkowania pomników
i miejsc pamięci Ukraińców,
którzy stali się ofiarami deportacji w XX wieku. Minister
spraw zagranicznych Gryszczenko, minister edukacji i
Tabacznyk i minister kultury
Kuliniak powinni zorgani-
1 maja 2012 - strona 31
zować międzynarodową konferencję naukową poświęconą 65. rocznicy "Wisła", jak
również przeprowadzić obrady przy okrągłym stole oraz
zorganizować wystawy zdjęć
i dokumentów archiwalnych
o deportacji 1947 roku. Szefom wszystkich szczebli administracji kraju powierzono
zadbanie o przeprowadzenie
w instytucjach kultury i w
szkołach lekcji tematycznych i
wykładów, rozmów o wydarzeniach związanych z operacją
"Wisła". Minister Gryszczenko także otrzymał zadanie, w
kwietniu, razem ze stroną polską, zbadać możliwości udzielenia wsparcia prezydentów
Ukrainy i Polski działaniom
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
inicjowanym przez Ukraińców w Polsce. Przewodniczący Państwowego Komitetu ds.
Telewizji i Radia Radiofonii
i Telewizji Aleksander Kurdinowycz otrzymał polecenie,
aby w maju zapewnić transmisję z odpowiednich uroczystości. W styczniu tego roku
poinformowano, że prezydent
Janukowycz i prezydent Polski Komorowski sporządzą
wspólne oświadczenie na temat historycznego pojednania Ukraińców i Polaków.
Ogłoszenie oświadczenia jest
planowane jednocześnie z 65
rocznicą operacji "Wisła”
W ubiegłym roku nasz sejm był
gotowy przez aklamację przyjąć
uchwałę w sprawie ustanowienia
„11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na
Kresach Wschodnich II
Rzeczpospolitej”
ale z powodu wizyty prezydenta Ukrainy zdjęto ją w ostatniej
chwili z porządku obrad. Nikt się
nie liczył z pokoleniami kresowian, ich uczuciami a wszystko
by nie urazić ukraińskich sąsiadów. Wstyd i hańba. Mówiąc
językiem młodszego pokolenia
Ukraińcy jednak „ się nie szczypią” i bez liczenia się z opinią Polaków honorują swoich rodaków
biorących udział w akcji „Wisła”.
A jak można porównać tą operację z „ludobójstwem na Kresach”
którego tak wstydzi się nasza władza. Kto i czego powinien tu się
wstydzić? Dzięki akcji „Wisła”
obywatele Polski pochodzenia
ukraińskiego trafili w inne rejony kraju, często w o wiele lepsze
warunki bytowania. Polacy z Kresów Południowo- Wschodnich
zostali natomiast potraktowani
ogniem i żelazem, mordowani od
nienarodzonych do starców.
Polski sejm przeprosił Ukraińców za akcję „Wisła” a Ukraina
do dziś nie uznaje zbrodni OUN-UPA i o żadnych przeprosinach
nie ma mowy.
Kto nie szanuje przeszłości ten
nie powinien spodziewać się szacunku w przyszłości, mawia stare
przysłowie i to czeka tych co dziś
tego nie rozumieją. Mam nadzie-
ję, że inne Sejmiki Wojewódzkie
w kraju wezmą przykład z Opola
i pójdą tą samą drogą do prawdy
i pamięci.
Wszystkie środowiska kresowe
powinny działać w tym kierunku
a radni poszczególnych sejmików
wykazać godną postawą.
Tylko tym sposobem możemy
dojść do celu i odzyskania godności narodowej. Uprawianie
polityki nie polega na ciągłych
ustępstwach jak czynią to niektórzy nasi wybrańcy. Po Katyniu
najwyższy czas na Wołyń i Kresy
Południowo-Wschodnie. Tegoroczne obchody w dniu 11 lipca
bez względu na to co będzie się
działo dookoła powinny mieć już
charakter ogólnopolskiego święta.
Krajobraz na Kresach Wschodnich
- z cyklu "Młodzi piszą"
Cieszymy się, że nasza akcja
„Młodzi piszą” spotkała się z zainteresowaniem młodzieży. Poniżej wspomnienia spisane przez
Katarzynę Prorok.
Ryszard Zaremba
14 stycznia 1914 roku w Kanadzie
w miejscowości Fort Villach urodziła się moja Praprababcia- Albina
Kosińska, córka Marii Kosińskiej
z domu Świczowskiej i Franciszka
Kosińskiego. Praprababcia wraz z
mężem wyruszyła, ze wsi Głuszków koło Horondenki za ocean za
chlebem. Franciszek Kosiński pracował w fabryce czekolady, a jego
żona była akuszerką. Zarobili trochę
pieniędzy i wrócili na rodzinne ziemie. Praprababcia bardzo tęskniła,
gdyż czekało na nią dwóch synów z
pierwszego małżeństwa. Jeden z nich
miał na imię Emil, był to ojciec mojego dziadka. Maria Kosińska, moja
Praprababcia pierwszy raz wyszła
za mąż za Franciszka Kosińskiego i
urodziła dwóch synów, w tym Emila.
W niedługim czasie mąż jej zmarł.
Potem wyszła za mąż za mężczyznę
o tym samym imieniu i nazwisku,
czyli znów za Franciszka Kosińskiego i z tego związku urodziła się w
Kanadzie moja prababcia Albina Kosińska. Taki zbieg okoliczności napisało samo życie.
Po powrocie z Kanady kupili ziemię
i wybudowali dom. Praprababcia
Maria Kosińska dalej wykonywała
zawód akuszerki. Często nocą , jak
mój dziadek wspomina, przyjeżdżano po jego babcię, dobijając się do
drzwi z hukiem. Maria Kosińska była
zawsze przygotowana, pospiesznie
ubierała się, zabierała swoją medyczną torbę i jechała wozem, do pomocy, przy porodzie. Wykonywanie
tego zawodu to była prawdziwa służba. Moja prababcia Albinka, siostra
Emila była bardzo uzdolniona, chodziła do szkoły najpierw w Kołomyi,
a potem Horodence. Po ukończeniu
szkół została nauczycielką. Uczyła
języka polskiego i muzyki, grała w
orkiestrze. Płynęły lata, Emil dorósł,
ożenił się z piękna kobietą Julią Hrechorczuk i urodził się mój dziadek
Adolf, jeden z czworga dzieci, które
mieli.
Życie na kresach było ciężkie, ale
zgodne z naturą, rytm wyznaczały
pory roku następujące regularnie po
sobie, niczym nie zakłócone. Środowisko naturalne było dziewicze, nie
zniszczone, bez nawozów sztucznych chemii, środków ochrony roślin, spalin. Dziadek mój mieszkał
we wsi Głuszków, to była dość duża
wieś. Ludność zajmowała się rolnictwem. Hodowano krowy, konie,
kury, kaczki, świnie, króliki. Uprawiano zboże, warzywa, ziemniaki,
słonecznik na olej.
Ziemię uprawiano przy pomocy koni
i ręcznie. Choć były to czarnoziemy
plon nie był za wysoki. Jedzenie było
proste: mleko, kaszę, ziemniaki, kapusta, groch, fasola, mięso było od
święta.
Dziadek opisując, ze łzą w oku,
przyrodę i życie na kresach, tęskni
tak, jak Adam Mickiewicz tęsknił
pisząc w inwokacji w „Panu Tadeuszu”,
„… Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną.
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
… Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem.
… Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak
śnieg biała,
… A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
Zieloną na niej z rzadka ciche grusze siedzą. „
Tak właśnie, wyobrażam sobie krajobraz na Kresach Wschodnich we
wsi Głuszków.
Dziadek, jako kilkuletnie dziecko,
pod nie uwagę dorosłych, zrobił coś
strasznego, spalił dom.
A było to tak. Była niedziela, senne
, gorące, letnie popołudnie, znudzony mały chłopiec szukał zabawy i
zobaczył zapałki na piecu. Wyszedł
z nimi z domu, koło stogu siana, zapalił jedną i rzucił, drugą i rzucił, w
słońcu nie widział płomienia. Długo
nie trzeba było czekać. Zapalił się
cały dom, spłonął doszczętnie, był
drewniany, pokryty słomą. Dziadek
pamięta to bardzo dobrze, choć taki
mały, wiedział że zrobił bardzo źle.
Schował się w krzaki czerwonych
porzeczek i stamtąd patrzył się na
tragiczne wydarzenia. Potem dom
odbudowano. Na ogół wszyscy
zmagali się z biedą, niedostatkiem
jedzenia i ubrania. Dziadek , jak
miał kilka lat chodził paść krowy i
konie na wspólną wiejską łąkę. Był
na bosaka, w zgrzebnej , lnianej koszuli, jak sam wspomina. Dzieci na
wsi pracowały od najmłodszych lat.
Dziś nie do pomyślenia.
Nastał czas II Wojny Światowej,
czasy ciężkie i okrutne. Dziadek
opowiadał mi, że pamięta bomby,
które spadły wokół domu. Pozostały
po nich olbrzymie leje. Miał wtedy
kilka lat, bawił się na dworze, słyszał groźne huczenie nadlatujących
bombowców, pamięta że się bał.
Wzięła go wtedy mama do domu z
podwórza, za chwilę w tym miejscu upadła bomba, wyrwała wielka dziurę w ziemi. Druga bomba
upadła i wybuchła z drugiej strony
domu, w tym momencie, przy ścianie budynku stała moja prababcia
Albinka i nic jej się nie stało, choć
w drewnianej ścianie widać było
powbijane, metalowe odłamki pocisku. Miała wielkie szczęście. Wojenne lata przyniosły wielką biedę,
okupanci rabowali. Przechodzące
wojska niemieckie z gospodarstwa
moich pradziadków zabrali krowy, a
rosyjskie konia. Po chorobie umiera
moja praprababcia Maria Kosińska,
jej mąż zmarł już wcześniej. Zaczyna chorować mój pradziadek Emil,
prawdopodobnie na gruźlicę. Po
nocach grasują bandy Ukraińców,
wrogo nastawione do Polaków.
14 października 1941 roku umiera
mój pradziadek Emil.
Jeśli ktoś ciężko zachorował, to był
to wyrok, szpitala, lekarza i lekarstw
nie było. Gruźlica zbierała wielkie
żniwo. Życie było coraz gorsze, brakowało wszystkiego, i strach przed
Ukraińcami, którzy napadali w nocy
na polskich mieszkańców wsi.
Był rok 1945, koniec wojny na papierze , ale nie w rzeczywistości.
Prababcia Albinka podjęła decyzję
o wyjeździe na ziemie odzyskane,
zabrała ze sobą mojego dziadka. Zaczęło się pakowanie, wory pszenicy,
fasoli, piecyk do gotowania, pierzyny. Na stację wyszli pod koniec
lipca 1945 roku. Koczowali tak pod
gołym niebem do września. Zapakowano ich do wagonów, dorośli i dobytek do odkrytych, chorzy i dzieci
– zadaszonych. Pociąg był bardzo
długi, jedna lokomotywa ciągnęła z
przodu, a druga pchała z tyłu. Więcej stali niż jechali. Mój dziadek w
dzieciństwie był zaprawiony w trudach ciężkiego życia dnia codziennego, był sprytny i sobie dobrze
radził. Podróż znosił bardzo dobrze.
Wszystko było dla niego ciekawe.
Na początku grudnia 1945 roku
przyjechali do Gliwic. Prababcia
Strona 32 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Albinka postanowiła tu wysiąść,
gdyż zaczęła się już zima i padał
śnieg. Niektórzy wysiedli wcześniej, inni jechali dalej na zachód.
Adolf Kosiński w Gliwcach poszedł
do szkoły. Gwar dużego miasta, wysokie piętrowe domy, samochody, to
wszystko przytłaczało swoją wielkością dziewięciolatka, który nigdy
wcześniej nie widział dużego miasta, a jednocześnie było niebywale
ciekawe. Gdy nadeszła wiosna 1946 roku,
prababcia Albinka wraz z moim
dziadkiem Dolkiem ruszyli na zachód, najpierw osiedlili się w Mikoszowie, a potem w Strzelinie, na
ul. Św. Jana. W mieszkaniu tym
mieszkali jeszcze Niemcy, katolicka
rodzina. Żyli więc wszyscy razem.
Niemcy cierpieli głód, więc moja
prababcia podzieliła się z nimi tym,
co przywiozła ze sobą. Frau Müller
gotowała, a prababcia pracowała w
szkole. Razem jedli i spędzali czas.
Mały Dolek bawił się z dziećmi niemieckimi na podwórku przez co,
nauczył się języka, dorośli brali go
na tłumacza. Frau Müller też miała
syna na wojnie i modliła się, do obrazu Matki Boskiej z Dzieciątkiem
Jezus o jego powrót. Wrócił. Dziś
obraz ten jest w moim domu. Wisi
w salonie na głównym miejscu.
Nadszedł czas kiedy rodzina Müllerów musiała wyjechać do Niemiec.
Zwykłym, normalnym ludziom
wojny są nie potrzebne, chyba tylko
szaleńcom. Po tułaczce wojennej,
rodzina polska zasiada z rodziną
niemiecką do jednego stołu i dzieli
się z nią tym co ma. Można pomyśleć, czy nie jest to ironia losu?.
Historia kołem się toczy, ziemie
strzelińskie były najpierw piastowskie, potem czeskie, pruskie, austriackie, niemieckie, aby znów powrócić do Polski.
Prababcia Albinka była jedną z
pierwszych nauczycielek w Strzelinie, pracę rozpoczęła na początku
1946 roku, w szkole podstawowej,
mieszczącej się w obecnym budynku Liceum Ogólnokształcącego.
Uczyła języka polskiego i muzyki.
Grała na skrzypcach i pianinie. Pianino mamy do dziś i jest naszą rodzinną pamiątką. Była nauczycielką
z powołania, sumienna i lubianą,
wrażliwa na potrzeby innych. Była
wspaniałym człowiekiem i patriotą.
Jak wielkiego trzeba serca, aby
dzielić się chlebem z rodziną nie-
miecką, jak wielkiej trzeba odwagi,
aby wyruszyć w nieznane z małym
chłopcem i jak wielkiego poświęcenia i pracowitości, aby tak wykonywać swój zawód nauczyciela, jak
ona.
Prababcia Albina Kosińska zmarła
po ciężkiej chorobie 12 lutego 1970
roku, i spoczywa na cmentarzu w
Strzelinie.
W dniu 1 listopada na grobie zawsze
zapalone są znicze od wdzięcznych
uczniów, którzy teraz mają po kilkadziesiąt lat, a jednak ją pamiętają.
Katarzyna Prorok
– Publiczna Szkoła Podstawowa
nr 4 im. Tadeusza Kościuszki w
Strzelinie.
/ Od lewej: moja babcia Mania, w środku
prababcia Albinka, i moja mama Ewa. Rok
1969
Moja prababcia Albinka z moją mamą Ewą.
Rok 1969.
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
KOŚCIÓŁ ŚW. MARII MAGDALENY WE
LWOWIE ZE SKOCZNĄ MUZYKĄ W TLE
Aleksander Szumański
Jedna z najstarszych i najpiękniejszych świątyń łacińskich Lwowa –
kościół św. Marii Magdaleny, zrabowany przez komunistów i do dzisiaj
nie zwrócony parafii. Pozbawiony
zdartych dzwonnic, krzyży, służy
Ukraińcom jako sala koncertowa
skocznej muzyki.
Natomiast dawną rezydencję metropolitów lwowskich, Kościołowi
rzymsko-katolickiemu, udało się odzyskać, dzięki wizycie na Ukrainie
Ojca Świętego bł. Jana Pawła II w
2001 roku. To zresztą jedyny obiekt
zwrócony wspólnocie katolickiej we
Lwowie od czasu gdy Ukraina uzyskała suwerenność. W mrocznych
dziejach sowieckiego komunizmu we
Lwowie zrabowano kościołowi rzymsko-katolickiemu niemal wszystko. Z
ponad 30 kościołów pozostawiono
tylko dwa: Katedrę Wniebowzięcia
Najświętsze Marii Panny i kościół
św. Antoniego. Po upadku sowieckiej dominacji we Lwowie władze
ukraińskie zamieniły zrabowane kościoły na „średniowieczne cerkwie”
umieszczając na ich elewacjach żeliwne reliefy – tablice informujące o
założonej w średniowieczu cerkwi
prawosławnej. Zresztą nie tylko jako
dowód rabunku, ale również akcję pozbawiania miasta Semper Fidelis jego
wielowiekowej polskości. Ponadto
władze ukraińskie pomimo szumnych
deklaracji nie tylko, że nie oddały prawowitym właścicielom we Lwowie
kościołów, ale nie przyznały ani jednej działki pod budowę.
Lwowską rezydencję metropolitalną
remontuje się w nieskończoność. Gęsta siatka rusztowań tkwi od lat, przysłaniając jej architekturę. Dewastacja
Pałacu Biskupiego rozpoczęła się od
chwili okupacji sowieckiej. Po stacjonowaniu w nim oddziałów Armii
Czerwonej wywieziono z niego 300
fur gnoju i śmieci. Posadzki, drzwi i
okna zostały porąbane i spalone. W
kaplicy żołnierze sowieccy urządzili
www.ksi.kresy.info.pl
latrynę.
Kościół rzymskokatolicki pod wezwaniem św. Marii Magdaleny pojawił się w zachodniej części dzisiejszej Ukrainy w XIII w. za rządów
halickiej linii Rurykowiczów. Jako
pierwsze swoją misję rozpoczęły zakony franciszkanów i dominikanów.
Od samego początku Kościół na
Rusi był tradycyjnie utożsamiany z
polskością. Do początku XIX w. Kościół w tej części Rusi która znalazła
się w Imperium Rosyjskim, działał i
rozwijał się bez przeszkód. Jednak od
tego momentu rząd rosyjski rozpoczął
działalność antykościelną zamykając
wiele kościołów, konfiskując majątki kościelne. Działania te nasiliły się
jeszcze w okresie pod rządami bolszewików. W 1939 roku służby specjalne aresztowały wszystkich księży
rzymskokatolickich z diecezji kamienieckiej i żytomierskiej rozpoczynając masowe deportacje Polaków do
Kazachstanu. Po II wojnie światowej,
kiedy przesiedlono większość Polaków w granice PRL, część Polaków
została w Ukraińskiej Socjalistycznej
Republice Radzieckiej. W latach 1948
– 1953 nadeszła kolejna fala represji.
We Lwowie pozostały czynne Katedra Łacińska i kościół pod wezwaniem św. Antoniego, oraz do 1962
roku kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny.
Rzymsko - katolicki kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny we
Lwowie usytuowany jest u zbiegu
ulic Leona Sapiehy i Sykstuskiej. Geneza sięga wieku XVII. Posadowiony
został w stylu renesansowym i barokowym. Konsekracja kościoła odbyła
się w 1758 roku. Wewnątrz wybudowano ołtarz główny i dziewięć ołtarzy
bocznych. W absydzie kościoła znajduje się ścienna nastawa ołtarzowa
pokryta sztukaterią z ok. 1608 roku
przedstawiająca sceny z życia św.
Marii Magdaleny.
Na przełomie lat 20 i 30 ub. wieku
wzniesiono na podwyższeniu nową
mensę ołtarzową z marmuru i alabastru z rzeźbami aniołów. Od samego
początku gospodarzami kościoła, jak
i przylegającego doń klasztoru byli
OO. Dominikanie.
Władze bolszewickie we Lwowie w
1962 roku zamknęły kościół urządzając tam klub młodzieżowy, a następnie salę muzyczną funkcjonującą
zresztą do chwili obecnej. Część wyposażenia kościoła zniszczyli bolszewicy. Baptysterium przebudowano na
klozety ( zanieczyszczone, śmierdzące, nie czyszczone, nie obsługiwane,
bez papieru toaletowego, funkcjonujące do dzisiaj ). Władze ukraińskie
nie zwróciły dotąd świątyni parafii
rzymskokatolickiej zagarniętej przez
bolszewików, pomimo wielu starań i
apeli w tym płynących z różnych stron
świata. Zawładnięta świątynia już 46
lat znajduje się w obcych pogańskich
rękach. Po bolszewikach spadkobiercami są Ukraińcy! Bezczeszczą świątynię, jak czynili to bolszewicy!
Wierni znajdujący się w pogardzie
władz biorą wytrwale udział w nabożeństwach. Proboszczem kościoła
był bohaterski ks. biskup Leon Mały
( obecnie ks. Włodzimierz Kuśnierz)
odpierający dzielnie wszystkie ataki
m. in. t. zw. dyrekcji Budynku Muzyki Operowej i Kameralnej, jak przez
władze ukraińskie oficjalnie nazywany jest kościół. Z nawy głównej kościoła usunięto stacje Drogi Krzyżowej !
W mojej korespondencji ze Lwowa
”Lwów dole i niedole” z dnia 11-13
kwietnia 2008 r. pomieszczonej w
„Kurierze Codziennym” Chicago,
opisałem za kwartalnikiem „Cracovia Leopolis”/ nr 3/2006 / haniebną historię, która wydarzyła się w
kościele pod wezwaniem św. Marii
Magdaleny z końcem maja 2006
roku.
Otóż proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Marii Magdaleny ks.
biskup Leon Mały skierował do parafian list w sprawie koncertu związanego z obchodami „Dni Krakowa”
we Lwowie. Koncert nie odbył się
w kościele, ponieważ parafianie zablokowali miejsce przed głównym
ołtarzem, a krakowscy artyści nie
zgodzili się na występ w tym miejscu. Dyrektor Domu Muzyki Organowej / czyli kościoła św. Marii
Magdaleny / J. Winnicki wystosował
kartkę do p. Józefa – kościelnego u
św. Marii Magdaleny następującej
treści: „ Szanowny Panie Józefie 3
– 4 czerwca o 17 godz. koncerty na
ołtarzu. Proszę zabrać wasze maneli
z szacunkiem J. Winnicki.
„Maneli” to przedmioty kultu religijnego, w tym św. Hostia i krzyże.
Parafianie zwrócili się więc do proboszcza ks. biskupa Leona Małego z
propozycja niedopuszczenia do profanacji i stania w obronie świętości
ołtarza i krzyży. Biorąc pod uwagę
świętość sprawy ks. proboszcz powiadomił dyrektora, że na ołtarzu
koncertów być nie może, bo to jest
miejsce święte.
Niestety do dzisiaj nic się nie zmieniło. Kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny nie powrócił do polskiej parafii. Senator Ryszard Bender
wystosował apel do ministra Radosława Sikorskiego opublikowany w
„Naszej Polsce” nr 40 z dn. 30. IX.
2008 roku. Apel ów zawiera tytuł: „
Stalinizm po lwowsku”.
Oto z niewielkimi skrótami treść
apelu:
„… Polacy we Lwowie dysponują zaledwie dwiema świątyniami:
katedrą i kościołem św. Antoniego.
Nadal pomimo wielokrotnych przyrzeczeń Polacy nie mogą odzyskać
kościoła św. Marii Magdaleny. Jest
to świątynia, w której Polacy modlili się od początku XVII w. Stanowi
ona HIPOTECZNĄ WŁASNOŚĆ
istniejącej przy kościele parafii. Jej
proboszczem jest ks. bp. Leon Mały,
sufragan archidiecezji rzymskokatolickiej obrządku łacińskiego we
Lwowie. Własność tę potwierdził
publikowany w ilustrowanym kalendarzu tejże parafii na rok 2008
oficjalny dokument z dnia 13. XII.
2004 r. wystawiony przez Archiwum
Państwowe we Lwowie.
Cały jednak czas kościół św. Marii
Magdaleny nie jest w gestii parafii
i proboszcz nie ma możliwości nim
dysponowania. Fronton świątyni
„zdobią” liczne tablice informujące po ukraińsku, że jest to Budynek
Muzyki Organowej i Kameralnej.
Niemal codziennie w świątyni / prezbiterium z ołtarzem oddziela zasłona / odbywają się próby orkiestry,
oraz koncerty muzyczne nie tylko
muzyki poważnej, ale i skocznej.
Z nawy głównej gdzie odbywają się
koncerty, administracja Budynku
Muzyki Organowej i Kameralnej
usunęła stacje Drogi Krzyżowej.
Ustępstwem od niedawna, dla parafian jest możliwość odprawiania
Mszy św. …Natychmiast po każdej
Mszy św. uczestnicy muszą nie tylko
zamiatać podłogę całego kościoła,
ale i zmywać. Dążąc do przywrócenia normalności w kościele św. Marii
Magdaleny, polska mniejszość we
Lwowie, wierni związani z tą świątynią, w marcu 2007 r. zamknęli się
w kościele i głodowali. Głodówkę
przerwano po zapewnieniu władz administracyjnych, że kościół św. Marii
Magdaleny przestanie być głównie
Budynkiem Muzyki Organowej i
Kameralnej, powróci do parafii, będzie ponownie wyłącznie miejscem
kultu religijnego. Czas pokazał, że
Kresowy Serwis Informacyjny -
były to złudne zapewnienia. Niedawno latem bieżącego roku nastąpiły dalsze ograniczenia, dotyczące
tej świątyni. W dniu 22 lipca 2008
r. Lwów odwiedzili ojcowie paulini
z Jasnej Góry. Kościołowi św. Marii Magdaleny przekazali oni kopię
obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Umieszczono ją w prezbiterium odgrodzonym zasłoną od nawy
głównej. W uroczystym przekazaniu
kościołowi kopii obrazu Jasnogórskiej Madonny, obok tłumnej obecności wiernych, uczestniczył proboszcz świątyni ks. bp. Leon Mały,
ks. abp. Mieczysław Mokrzycki,
koadiutor metropolity ks. kardynała
abp. Mariana Jaworskiego, oraz konsul generalny RP we Lwowie Wiesław Osuchowski.
Władze Lwowa wydarzenie to związane z wniesieniem kopii wizerunku Pani Jasnogórskiej do Budynku
Muzyki Organowej i Kameralnej,
jak oficjalnie nazywany jest kościół
św. Marii Magdaleny, uznały za naruszenie prawa. Wiernych niepokoją,
przerażają rozchodzące się wieści w
mieście, informacje, że wobec proboszcza kościoła św. Marii Magdaleny, ks. bp. Leona Małego podjęte
zostało dochodzenie sądowe.
Ks. Leon Mały do MSZ:
…przez wielu wiernych z parafii,
przez przechodniów, będąc w ubiegłym miesiącu we Lwowie upraszany byłem o to, żebym sprawę kościoła św. Marii Magdaleny przedstawił
w Senacie RP. W związku z powyższym proszę o odbycie rozmowy z
ambasadorem Republiki Ukrainy
w Polsce, wezwać go do MSZ w
trybie dyplomatycznym i zażądać
oficjalnych wyjaśnień co się dzieje
z kościołem św. Marii Magdaleny
we Lwowie i jaka będzie jego przyszłość?
Panie Ministrze, przywrócenie świątyni wiernym, polskiej mniejszości
we Lwowie, sprzyjać będzie przyjaznym relacjom polsko-ukraińskim
i miejmy nadzieję – przyczyni się
walnie do zabliźnienia bolesnych
urazów z przeszłości.”
Aleksander Szumański
1 maja 2012 - strona 33
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
68 rocznica tragicznej śmierci d-cy
27 WDP AK gen. Jana Kiwerskiego
Andrzej Łukawski
Msza
W dniu 18 kwietnia o godzinie 18:00
w kościele parafii Rzymsko-Katolickiej pw. Matki Bożej Królowej Polski
przy ul. Gdańskiej 6A w Warszawie
odbyła się msza poświęcona tragicznej śmierci d-cy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, gen. "Oliwy" Jana Kiwerskiego.
Mszę odprawili księża:
ks. Marcin Jurak i ks. Zygmunt Jabłońki który w homilii przywołał
wspomnienie tragicznie zmarłego
generała "Oliwy".
W kościele zebrali się podwładni
generała, członkowie i sympatycy
OW ŚZZAK, mieszkańcy parafii.
- gen Oliwy złożono kwiaty i zapalono znicze. Znicze zapalono też na
znajdujących się na skwerze płytach
pamiątkowych.
Do zebranych zwrócił się Prezes
Okręgu Wołyńskiego ŚZŻ AK, który opowiedział o historii ekshumacji
gen. "Oliwy" i przewiezieniu zwłok
do Warszawy. Był to skrót opisu
opublikowanego w Biuletynie Informacyjnym - grudzień 1989r. któ-
rego całość poniżej:
PROCHY
PUŁKOWNIKA
„OLIWY" W WARSZAWIE
W styczniu 1988 r. dostałem polecenie Zarządu Środo­wiska 27 WDP
AK, abym za jął się spraną ekshumacji prochów naszego dowódcy ppłk
dypl. Jana Wojciecha Kiwerskiego
Na mszę przybyli przyjaciele 27
WDP AK ze zgrupowania "Radosław" którzy stanowili poczet sztandarowy dla sztandaru 27 WDP AK
oraz ze zgrupowania "Cytadela" z
własnym sztandarem.
„Oliwy” z Wołynia do Warszawy.
Taka próba była Już czyniona przez
p. Kiwerską, ale zakończyła się niepowodzeniem. Kasi koledzy, m.in.
Józef Turowski, usiłowali na własną
rękę odnaleźć miejsce grobu. Też
bez efektu.
Po mszy świętej, zebrani przeszli
na pobliskie Skwer Wołyński gdzie
przed pomnikiem Jana Kiwerskiego
Zaczęliśmy od kontaktów z kolegami, którzy byli na pogrzebie pułkownika. Następnie został nawiąza-
ny kontakt z władzami sowieckimi
przez ZG ZBoWiD i ministerstwo
spraw zagranicznych.
Odpowiedź nadeszła 20.11.1989 r.
W telegramie konsula W. Winkowskiego ze Lwowa otrzymaliśmy informację, że wszystkie kwestie dotyczące sprowadzenia prochów ppłk
Kiwerskiego do Warszawy zostały
omówione na miejscu z władzami
Wołynia. Mogiła została zlokalizowana. Znajduje się na niej krzyż z
napisem który głosi, że tu spoczywa
płk W. Kiwerski. Miejsce pochówku potwierdzili starzy mieszkańcy.
Władze wyraziły zgodę na przyjazd
trzech byłych żołnierzy 27 WDP AK
z kierowca. Termin przyjazdu podano dwutygodniowy.
Informacja ta była dla nas zaskoczeniem. Trzeba było decydować się
szybko. Znaliśmy incydent z ekshumacją prochów Witkacego z Polesia. Podejrzewaliśmy podobną sytuację. Wszyscy w zarządzie mieliśmy
zastrzeżenia.
Ponieważ już wystąpiliśmy do władz
sowieckich w sprawie ekshumacji,
nie można było teraz wycofać się.
Poza tym dostaliśmy informację ze
strony sowieckiej, że grób jest na
terenie eksploatowanej żwirowni.
W razie nie zabrania prochów będą
zmuszeni przenieść je na najbliższy
cmentarz właśnie z tego powodu.
W tej sytuacji zwołaliśmy naradę
zarządu / już nowego Stowarzyszenia Żołnierzy AK Okręgu Wołyńskiego/ w rozszerzonym składzie.
Zdania były podzielone. Ostatecznie
przesądziło głosowanie. Pani Kiwerska przyłączyła się do większości. Decyzja zapadła. Trzeba było
dobrać kolegów, których relacje
były najbardziej wiarygodne, a poza
tym mieli ważne paszporty /termin
dwutygodniowy zobowiązywał/.
6 listopada 1989 r. zgłosiliśmy gotowość wyjazdu ekipy w na stępującym składzie:
1/ por. Tadeusz Persz Jako szef wyprawy
2. por. Wincenty Lempart adiutant
"Oliwy", Jedyny bezpośredni świadek śmierci pułkownika, 3/ Eugeniusz Hachwalski radiotelegrafista
sztabu, obecny na pogrzebie,
Strona 34 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
4/ Stanisław Bednarek z plutonu,
który odbijał zwłoki pułkownika,
świadek śmierci dwóch kolegów
z Jego plutonu: kaprala Albina
Ostrowskiego ps. "Gołąb" i strzelca Tadeusza Zajączkowskiego ps.
"Słonce", którzy razem z pułkownikiem "Oliwą"- zostali pochowani w
jednym grobie. Stanisław Bednarek
był tym, który grób kopał i zasypywał,
5/Kazimierz Danilewicz przedstawiciel zarządu i kierowca.
Delegacja miała pełnomocnictwa
co do identyfikacji szczątków. Tylko
całkowita pewność warunkowała
odbiór prochów.
W dniu 20 listopada 1989 r. pojechaliśmy przez Chełm do Jagodzina,
gdzie o godz. 6 rano oczekiwała nas
dziewięcioosobowa grupa z kwiatami. Wśród niej: sekretarz z Łucka W.
Worobiej, aktualny gospodarz Wołynia, konsul ze Lwowa W. Woskowski oraz przewodniczący miasta
Lubomia A. Tirikowicz. W Lubomlu zostaliśmy przyjęci śniadaniem
w towarzystwie grupy sowieckich
kombatantów. Wymieniliśmy przemówienia i prezenty /książki i nasze
znaczki/. O godz. 9 zawieziono nas
do lasów mosursklch, gdzie oczekiwała ekipa techniczna: dyrektor
lasów państwowych, sędzia, prokurator, przedstawiciel milicji, gajowy
i robotnicy.
Z nami przyjechali: konsul Woskowski, sekretarz Wbrobiej i przewodniczący Tlrikowicz. Potwierdzenie
lokalizacji miejsca spoczynku pułkownika Jana Wojciecha Kiwerskiego przedstawionej nam przez
gajowego, miejscowego Ukraińca Powszuka, dokonali koledzy,
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
przykład: z trzech kolegów, którzy
byli przy ekshumacji dwóch twierdziło, że z pułkownikiem był pochowany tylko jeden żołnierz.
Musimy krytycznie myśleć o swej
pamięci. Pomimo wszystko apelujemy o relacje. Teraz wreszcie można
napisać prawdę o wydarzeniach,
tamtych czasów. Jest to konieczne,
my jesteśmy ostatnimi świadkami
tamtych wydarzeń.
Kazimierz Danilewicz "Krzak"
/ przyp. red.
Redakcja KSI podtrzymuje powyżej zamieszczony apel:
"Byłoby dobrze, gdyby koledzy
znający konkretne dane (śmierć
gen. "Oliwy") napisali do nas".
Tym razem na adres:
[email protected]
Następnie głos zabrał Andrzej Żupański który wspominał:.
świadkowie pogrzebu, tj. Wincenty
Lempart, Eugeniusz Bachwalski i
Stanisław Bednarek. Na miejscu zobaczyliśmy grób obłożony darnią,
na którym stał krzyż w metalowym
ogrodzeniu /świeżo zrobionym/.
Gajowy Powszuk jest na tym stanowisku od lat 50-tych. Właśnie on
opiekował się mogiłą. Pamięta istniejący, dziś już szczątkowy, napis
na krzyżu w pełnym brzmieniu: Tu
spoczywa ppłk W.Kiwerski "Oliwa".
Teraz do przeczytania jest tylko wyraz "Oliwa", resztę zatarł czas.
Z relacji świadków - naszych kolegów - wiedzieliśmy że grób był
umieszczony pomiędzy dwiema
starymi sosnami. Po tych sosnach
zostały tylko pnie. Te dane świadczyły o miejscu, którego szukaliśmy.
Zaczęto kopać. Na głębokości 120
cm zobaczyliśmy szczątki ludzkich
kości, następnie wy dobyto trzy pasy
szerokie, elementy butów - trzech
par, w tym jedne oficerskie, szczątki
tkanin sukiennych, zielonych, jedną
ostrogę, kawałki drewna, które stanowić mogły trumnę, małą płaską
buteleczkę zatkaną korkiem z płynem oraz gwoździe.
Pułkownik był pochowany w ostrogach. Poza tym miał przestrzeloną
głowę przez dwie skronie. Znaleźliśmy kości czaszki z przestrzałem
na wylot. Według kolegi Bednarka,
www.ksi.kresy.info.pl
Ostrowski był wysoki, a Zajączkowski niski. Ma tej podstawie
łatwo było wydzielić szczątki wydobyte do trzech pustych trumien,
które przywiozła z Warszawy firma
"Bango".
Tak więc nie było żadnych wątpliwości, że byli to nasi, po których
przyjechaliśmy i zabieramy do
naszej stolicy. Przy trumnach nad
rozkopanym grobem była komenda
"baczność", a po tym modlitwa za
poległych. Sewieci zdjęli czapki.
W drodze powrotnej czekało na nas
w lesie mosurskim ognisko z kolacją. Przy sprzyjającej okazji zapytałem sekretarza Worobieja czy
będzie można w miejscu grobu usta
wić kamień z napisem. Powiedział,
że jeśli my to zrobimy, to oni ustawią.
Dotychczas moim marzeniem było,
żeby jakoś zaznaczyć miejsca naszych walk i grobów kolegów /w
tym mego brata Romana ps. "Namor"/. Teraz sprawa staje się realna, tylko czy zrobimy, czy zdążymy?
Trzeba tez zrobić tu w Warszawie
nagrobek pułkownika i dwóch kolegów. Przywieźliśmy krzyż, który
tam stał 45 lat. Będzie można użyć
go na nagrobek. Myślę o wkomponowaniu tego krzyża w kamienną
oprawę, która może stanowić nie
duży monument. Krzyż dębowy do-
brze zakonserwowany może stać
długo.
Planujemy uroczysty pogrzeb w
rocznicę śmierci, t j. w kwietniu
-99r. na cmentarzu wojskowym,
gdzie jest symboliczny grób pułkownika Kiwerskiego.
Pozostaje problem nie wyjaśniony,
kto byt sprawcą ich śmierci? Na
podstawie dotychczasowych relacji
świadków wydarzeń trudno stwierdzić jednoznacznie. Wymownym
jednak argumentem jest fakt wręczenia "Oliwie" przez sowieckiego
generała Siergiejewa pistoletu z
jednym nabojem. Można domyślać
się w jakim celu. Chęć pozbycia
się dowódcy wojska akowskiego.
Poza tym wiadomo jak obeszli się
z nami. Jak potraktowano wileńskich dowódców Al. No i powstanie
warszawskie. Zresztą dotychczas w
ZSRR pisze się, że 27 WDP AK miała zadanie przeciwstawić się zbrojnie Armii Czerwonej.
Byłoby dobrze, gdyby koledzy znający konkretne dane na ten temat
napisali do nas.
Jako ciekawostkę przytoczę kilka
przykładów relacji różniących się
między sobą. Otóż krzyż na grobie
"Oliwy" w pamięci kolegów był
duży, wysoki 3 m. W rzeczywistości ma 1 m. Nikt nie zapamiętał, że
był na nim napis. Dopiero w tych
dniach, zgłosił się kolega, który
zrobił ten napis. Krążyła też pogłoska, że Cyganie rozkopali grób
i zabrali ubrania. Gdyby tak było,
to zabraliby też buty. Jeszcze Jeden
Byłem na pewno spośród Was
wszystkich najdłużej podkomendnym Kiwerskiego – Oliwy . Mianowicie w sumie łącznie do kwietnia
kiedy on zginął byłem przez prawie
półtora roku w pułku które podlegał Kiwerskiemu w Warszawie i na
Wołyniu.
Z tym ze gro to była służba w Warszawie, bo od 1 stycznia 1943 roku
do 9 marca 44 kiedy w szeregach
dywizji saperskiej zameldowaliśmy
się na Wołyniu u Kiwerskiego. Otóż
(to ciekawe), ja naturalnie wiedziałem że jest ktoś taki jak dyrektor
(on miał pseudonim „Dyrektor”),
to był szef jednego z oddziałów
warszawskich zajmujących się realizowaniem zadań wyznaczanych
przed Kedyw KG AK. To był pułk
„Motor”. On (Kiwerski) był właśnie d-ca tego pułku w stopniu kapitana. W momencie kiedy ustalono, że ma być komendantem okręgu
Wołyńskiego został mianowany na
stopień majora. Kiwerskiego nigdy
oczywiście w Warszawie nie widziałem. Wiedziałem tylko, że jest
ktoś taki jak „Dyrektor” - miał taki
pseudonim. Gdy został mianowa-
Kresowy Serwis Informacyjny -
ny komendantem Okręgu Wołyńskiego, oficerowie nasi, wymienię:
Kajetan Tysło „Biały”, Marek Szymański „Czarny”, „Zając” Górka
Grabowski… to główni, postanowili (tam jeszcze byli inni i już nie
pamiętam w tej chwili kto to był)
pojechać na Wołyń. Z nimi razem
Kiwerski a to dlatego, ze był takim wspaniałym dowódcą. Potem,
za jakiś czas, pozostali członkowie oddziału w którym służyłem,
również postanowili, pojechać na
Wołyń i w rezultacie cały oddział
(miał pseudonim „Pola”) pojechał
na ten Wołyń a jedynym który nie
pojechał był d-ca tego pododdziału por. „Pola” Roman Kiźny, który
z bliżej nie znanych powodów nie
chciał pojechać. Zresztą dostał naganę od d-cy odpowiedniego szczebla dowodzenia AK.
Zobaczyłem Kiwerskiego po raz
pierwszy -było to w okolicach 11
a może 12 marca 1944 roku- w
Ossie. Kompania saperska która
przyjechała na Wołyń z Warszawy,
energicznym marszem spod Bindugi do Ossy przeszła żeby zameldować się d-cy. Wtedy po raz pierwszy
zobaczyłem Kiwerskiego, bo to już
nie była konspiracja tylko otwarte
Wojsko Polskie.
Na zakończenie chce powiedzieć:
Jest trudno oficerowi wyższego
stopnia uzyskać poparcie moralne, aplauz, uznanie swoich podkomendnych, bo on jest wysoko a
oni „tam” i giną w czasie walki.
Kiwerski miał w nas wszystkich
wielkie zaufanie i to zostało. Był
to oficer dowodzący nami a myśmy
wiedzieli, ze nie wyśle nas w pole
kiedy jest „sprawa stracona”. Że
nie wyśle nas nie patrząc na to co
z nami może się stać i czy przypadkiem nie będzie to walka bezcelowa która może się zakończyć tylko
stratami.
Jego śmierć w tym czasie a pamiętam to doskonale jak do mnie dotarła i do innych kolegow
(staliśmy wówczas w lasach Mosulskich) była dla nas strasznym
ciosem, ciosem, bo traciliśmy dowódcę. Na jego miejsce, na jakiś
czas dowódcą został mjr. Żegota
(szef sztabu, bo tak zwykle bywa, że
szef sztabu jest najstarszy rangą)
ale potem się okazało, ze prawo
starszeństwa ma mjr. „Kowal” Jan
Szatowski i on przejął d-ctwo i był
tak długo dopóki nie przyszła decyzja, że Kowal zostaje d-cą dywizji.
A.Ł
1 maja 2012 - strona 35
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Kresowe nostalgie
Ryszard Zaremba
22 marca 2012 roku w Publicznej
Szkole Podstawowej im. Tadeusza Kościuszki
w
Strzelinie odbyło się spotkanie
- „Kresowe nostalgie”. Przygotowali je uczniowie klas VI pod
kierunkiem nauczycieli języka
polskiego i historii.
Na uroczystość przybyli Pani
Ewa Mańkowska – Wicewojewoda Dolnośląski, Pani Beata
Pawłowicz – Dolnośląski Kurator Oświaty, Pani Grażyna Orłowska – Sondej – redaktor TVP
Wrocław, Pan Ryszard Zaremba
– Prezes Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej, Pani Dorota Pawnuk – Burmistrz Miasta
i Gminy Strzelin oraz dziadkowie
i rodzice uczniów, przyjaciele
szkoły.
Pani Grażyna Siemieńska – dyrektor szkoły przywitała wszystkich zgromadzonych.
Następnie głos zabrała Pani Ewa
Mańkowska.
Po wystąpieniu pani wojewody,
uczniowie przedstawili zebranym
swoją działalność na rzecz Kresów Wschodnich, która prowadzona jest w szkole od 2006 roku.
Goście wysłuchali także wywiadu
przeprowadzonego ze 103- letnią
repatriantką, mieszkanką powiatu
strzelińskiego. Po tej prezentacji
Pani Grażyna Orłowska -Sondej
opowiedziała o akcji „Mogiłę
pradziada ocal od zapomnienia”.
Kolejnym punktem programu
była nostalgiczna „ podróż” na
Kresy Wschodnie, czyli słowno-poetycki montaż, tematyczne
piosenki i scenki ukazujące życie
Kresowiaków sprzed lat U niejednego widza wspomnienia te wywołały łzy wzruszenia. Wszystko
odbywało się w pięknej scenerii
– wschodniej chawiry. Ostatnim
etapem podróży po wschodnich
ziemiach było wysłuchanie Wesołej Lwowskiej Fali – przezabawnej rozmowy Szczepka i Tońka „o
kubitach”.
Po wzruszającym przedstawieniu Pani Beata Pawłowicz – Dolnośląski Kurator Oświaty oraz
Dorota Pawnuk Burmistrz Miasta i Gminy Strzelin pogratulowały uczniom i ich nauczycielom
wieloletniego zaangażowania na
rzecz Kresów, propagowania akcji na terenie gminy, podkreślając,
że Publiczna Szkoła Podstawowa
nr 4 im. Tadeusza Kościuszki w
Strzelinie była pierwszą placówką
oświatową, która odpowiedziała
na apel o pomoc Kresowiakom.
Wiele ciepłych słów pod adresem
szkoły zebrani usłyszeli także od
Ryszarda Zaremby – Prezesa Towarzystwa Miłośników Kultury
Kresowej który, dziękując za zaproszenie i pamięć, przypomniał
dotychczasowe działania stowarzyszenia i zachęcał do dalszej,
równie owocnej współpracy.
¬
Kresowym nostalgiom towarzyszyła wystawa, którą stanowiły
zgromadzone przez uczniów i
nauczycieli rodzinne pamiątki. Wśród nich znajdowały się
przedmioty codziennego użytku,
archiwalne zdjęcia, dokumenty,
albumy oraz spisane przez dzieci wspomnienia dziadków i pradziadków. Osobna część wystawy
pt. „Jak to z lnem było...” prezentowała proces ręcznej obróbki
lnu.
Szczególnym zainteresowaniem
cieszyła się degustacja potraw
kresowych przygotowanych przez
nauczycieli i rodziców. Tradycyjne gołąbki z kaszy, babki ziemniaczane czy pierogi serwowane
w oryginalnej ceramice kusiły
smakiem i zapachem. Przepisy te
znalazły się w wydanej specjalnie
na tę okazję książeczce kuchar-
Strona 36 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
skiej, którą można było nabyć na
miejscu, wspierając w ten sposób
akcję „Mogiłę pradziada ocal od
zapomnienia”.
Zainteresowanie spotkaniem
przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Było nie
tylko potwierdzeniem potrzeby
kultywowania kresowych tradycji w lokalnej społeczności, ale
i najlepszą nagrodą dla zaangażowanych w to przedsięwzięcie
uczniów, dla których była to wyjątkowa lekcja historii.
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Kołomyja, Zimna Woda – po raz drugi (2011)
Zbyszek Saganowski
Już drugi rok organizowana jest
akcja „Mogiłę Pradziada Ocal Od
Zapomnienia”, w ramach której wolontariusze z Dolnego Śląska wyjeżdżają podczas wakacji na Ukrainę,
aby tam przez 2 tygodnie pracować
przy ratowaniu polskich cmentarzy.
Wśród uczestników ubiegłorocznego
wyjazdu (około 150 osób) grupa 15
osób przebywała w miejscowościach
Zimna Woda (pod Lwowem) i Kołomyja, kontynuując prace remontowe
rozpoczęte w ubiegłym roku (choć
ratowanie Kołomyi podjęto właściwie w roku 2004, a w roku ubiegłym po wieloletniej przerwie na ten
cmentarz powrócono).
Uczestnikami grupy byli:
- licealiści i absolwenci liceów
wrocławskich: Julia Jurecka, Hanna Król, Maria Łaszkiewicz, Maria
Maćkowiak, Grzegorz Dejneka, Dorian Duda, Tomasz Duda, Wiktor Janowicz,
- strażacy z Trzebnicy: Władysław
Grudziński (po raz drugi), Krzysztof
Jaworski,
- nauczyciel z Wrocławia Wiesław
Wasilewski (po raz drugi),
- małżeństwa: Dorota i Dariusz Przyjemscy oraz Roma i Zbigniew Saganowscy (3 raz).
Wyekwipowani w sprzęt, materiały
i narzędzia (ważące około pół tony)
dojechaliśmy w sobotę 02.07.2011 r.
w godzinach rannych, 3 samochodami do Zimnej Wody. Po rozpakowaniu się u naszego gospodarza Oresta
wyruszyliśmy na cmentarz w celu
dokonania rekonesansu. Padający
intensywnie deszcz uniemożliwił
nam tego dnia rozpoczęcie prac,
więc poprzestaliśmy na ocenie stanu
cmentarza i rozplanowaniu zadań.
Niespodziewana informacja z Kołomyi o potrzebie zapewnienia już
od poniedziałku 3 lipca kilku osób
z kosą i piłą spalinową wymusiła
zmianę pierwotnych planów i konieczność rozdzielenia grupy na 2
miejscowości. Postanowiliśmy, że
5 osób (Władek, Wiesiek, Dorian,
Grzegorz i Wiktor) pojedzie do Kołomyi i tam rozpocznie pracę, aby lepiej wykorzystać obecność harcerzy,
którzy mieli w tym czasie przyjechać
z Polski i pomóc porządkować tamtejszy cmentarz.
W niedzielę jeszcze razem pojechaliśmy do Lwowa, aby wraz z pozostałymi uczestnikami akcji oraz rzeszą
Polaków z kraju i ze Lwowa wziąć
udział w ceremonii odsłonięcia pomnika ku czci pomordowanych profesorów lwowskich, który usytuowano na Wzgórzach Wuleckich.
Uroczystość rozpoczęła msza św.
odprawiona w kościele Marii Magdaleny, który do tej pory nie został
odzyskany przez Polaków i na co
dzień jest zamieniony w tzw. Dom
Muzyki. Dalszy ciąg ceremonii miał
miejsce na Wzgórzach, gdzie ustawiono pomnik. Skromny wkład w
uświetnieniu oprawy uroczystości
mieli nasi koledzy strażacy Władek i
Krzysztof, którzy zarówno w kościele, jak i przy pomniku, wzięli udział
w asyście, występując w swoim służbowym umundurowaniu galowym.
Po zakończeniu ceremonii udaliśmy
się na zwiedzanie Lwowa. Późnym
popołudniem 5 kolegów wyjechało
do Kołomyi, a reszta powróciła do
Zimnej Wody na nocleg.
www.ksi.kresy.info.pl
/ Celebruje metropolita Lwowa arcybiskup M. Mokrzycki
wie, Baranowscy, Koncewiczowie,
Pankiewicz, Szostak, Kozłowski,
Babiak, Kowalczyk, Święcicki,
Wiatrowski.
Orestowi pozostawiliśmy odpowiednią porcję środka chwastobójczego, aby po naszym wyjeździe,
podczas sprzyjającej temu pogody,
mógł dokonać stosownych oprysków, powstrzymujących na dłuższy czas porost chwastów.
Na zakończenie działań przybył ks.
Jacek Kocur z Sichowa, opiekujący się także katolikami rzymskimi z Zimnej Wody, aby poprowadzić modlitwę za pochowanych na
cmentarzu zmarłych. Ksiądz Jacek
podkreślił ważność dbałości o pamięć zmarłych, która przejawia się
także w utrzymywaniu w należytym stanie miejsc pochówków oraz
w ciepłych słowach podziękował
nam za przybycie na ten cmentarz
i wykonane prace remontowe. Na
wszystkich uporządkowanych mogiłach zapaliliśmy w tym dniu znicze.
Wtorkowy wieczór w Zimnej Wodzie upłynął pod znakiem sympatycznej kolacji pożegnalnej z naszymi miłymi Gospodarzami.
/ Pomnik na Wzgórzach Wuleckich
Poniedziałek to początek intensywnej pracy na cmentarzach.
W Zimnej Wodzie działania na
tamtejszym cmentarzu pozwoliło
rozpocząć miłe zdarzenie. Spotkaliśmy tam bowiem panią Barbarę Ślaską z Wrocławia, która
przyjechała (pociągiem do Przemyśla, dalej autobusem, przez
granicę pieszo i marszrutką do
Lwowa) specjalnie na ten dzień i
przywiozła ze sobą kilka zakupionych po drodze w Przemyślu iglaków, aby posadzić je na gruntownie uporządkowanym przez nas w
ubiegłym roku grobie Katarzyny
Korniak i młodziutkiego 19-to
letniego legionisty Franciszka
Korniaka, poległego śmiercią bohaterską 11.01.1919 r.
Panią Barbarę poznaliśmy właściwie tuż przed wyjazdem z
Polski i dowiedzieliśmy się o jej
zimno-wodziańskich korzeniach,
gdyż jest spokrewniona z rodzinami Baranowskich (których na
tym cmentarzu jest pochowanych
sporo), Koncewiczów i właśnie
Korniaków. Wiedząc o naszej akcji i terminie pobytu dostosowała
swój przyjazd tak, aby się z nami
spotkać na cmentarzu.
Niestety padający deszcz nie pozwolił na dłuższy kontakt.
Zd :3. Pani Barbara z Romą sadzą iglaki u
Korniaków
/ Teren za kaplicą przed ...
/ Dorota, Julia, 2 Marysie, Hania, Roma, Darek tyłem Wiktor i Krzysztof
Radosnym był dla nas również
fakt, że po bardzo krótkim ubiegłorocznym pobycie i pracy na tym
cmentarzu pozostał nie tylko trwały
ślad w postaci należytego wyglądu
niewielkiego fragmentu cmentarza
wokół kaplicy (w tym grób Korniaków), który wówczas zdążyliśmy
uporządkować, ale nastąpił jakby
odzew na nasze działania ze strony
miejscowych mieszkańców, którzy w tym rejonie cmentarza uporządkowali groby swoich bliskich
(Ukraińców), a po naszym wówczas
wyjeździe dużą pracę wykonał z
podległymi mu pracownikami kierownik grupy zajmującej się z ramienia Sielskiej Rady cmentarzami
Zimnej Wody Orest Tandirjak (który
jednocześnie gościł nas do środy w
swoim domu). Dokonali oni wycinki bardzo wielu starych drzew i wysokich krzewów w całym obszarze
za kaplicą cmentarną, co przerwało
ich niszczycielskie dla grobowców
działanie. Tak więc dla nas do wycięcia pozostały tylko odnawiające
się co roku zarośla. Przez 2 dni pracy na tym cmentarzu dokonaliśmy
wycinki na większości obszaru za
kaplicą (nie zdążyliśmy na całości)
z jednoczesnym odnowieniem i naprawieniem wielu pomników i grobowców (oczyszczenie z porostów,
ziemi, podniesienie przewróconych
pomników, mycie myjką ciśnieniową elementów kamiennych, odnowienie napisów). Wśród nazwisk na
pomnikach i grobowcach znajdują
się m.in: Zajączkowscy, Korniako-
/ ... i po naszej akcji
/ Hania i Marysia w trakcie pracy
/ Mycie piaskowca (krzyż przed myciem)
Na zakończenie były znicze ...
Kresowy Serwis Informacyjny -
/ ... i modlitwa
Tymczasem w Kołomyi działała
piątka naszych kolegów. Z ich relacji wynikało, że od poniedziałku
wraz z nimi na tamtejszym cmentarzu pracowało kilka osób miejscowych (w tym 2 panów z kosami
spalinowymi) i niewielka grupka
polskiej młodzieży kołomyjskiej
tak, że wycinka i usuwanie zarośli
postępowały sprawnie i efektywnie.
We wtorek, na kilka godzin pojawiła się również grupa kilkudziesięciu
harcerzy z Gorzowa Wlkp., która w
drodze na wypoczynek na Ukrainie
pomogła w usuwaniu chwastów i
porządkowaniu tego, niemal 8 hektarowego, zabytkowego cmentarza.
Gdy dołączyliśmy do naszych kolegów w środę duża ilość wyciętych
zarośli stanowiła dla nas miłe zaskoczenie.
Założeniem na ten rok dla Kołomyi
było:
- oczyszczenie z chwastów i zarośli
głównej alejki cmentarza, możliwie
na całej jej długości (około 800m),
tj. od głównej bramy wejściowej
przy ul. Mazepy aż do końcowego
parkanu, na szerokość 2 rzędów
grobów po obu stronach alei, aby
grobowce i pomniki były całkowicie widoczne,
- wycięcie zarośli od ul. Mazepy do
środkowej części cmentarza poza
ww. pas alejki, możliwie na całą
szerokość cmentarza (około 100m),
- odczyszczenie na odchwaszczonym terenie jak największej ilości
grobowców i pomników,
- równolegle z pracami porządkowymi dokonanie wydobycia z ziemi i podniesienia, z ustawieniem na
właściwym miejscu, możliwie maksymalnej ilości kamiennych elementów (piaskowiec, marmur, granit, beton) grobowców i pomników,
- odnowienie napisów na odczyszczonych pomnikach i grobowcach,
- tam gdzie to będzie możliwe (i
zdążymy) oczyszczenie i pomalowanie elementów metalowych w rejonie grobowców (płotki, elementy
dekoracyjne itp.),
- zaimpregnowanie oczyszczonych i
odmalowanych (napisy) elementów
kamiennych (marmur, piaskowiec,
granit, wapień) grobowców i pomników ofiarowanymi nam przez
„Instytut Chemii Przemysłowej” w
Warszawie i firmę „DAF” Artur Figiel z Trzebnicy (kierownictwu obu
firm serdecznie dziękujemy) specjalistycznymi preparatami.
Priorytetem było (tak jak w roku poprzednim) odchwaszczenie maksymalnie dużego obszaru cmentarza,
aby możliwy był dostęp do grobów
i by były one widoczne z alejek komunikacyjnych, a także wydobycie
(odkopanie przewróconych i zapadniętych częściowo lub całkowicie
w podłoże), podniesienie, oczyszczenie i ustawienie na pierwotnym
miejscu jak największej ilości elementów pomników i grobówców,
aby przerwać ich erozję i zachować
do dalszej, przyszłej renowacji.
Tak więc, po połączeniu się w jedną
grupę, w kolejnych dniach, konty-
1 maja 2012 - strona 37
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Panie natomiast w większości zajmowały się mozolnym oczyszczaniem samych grobowców i pomników, terenu bezpośrednio do nich
przyległego i odnawianiem napisów na pomnikach. Także oczywiście, w miarę potrzeb i czasu,
uczestniczyły w ogólnych pracach
porządkowych obszaru cmentarza.
/ Ustawianie pomnika u Walentego Milewskiego
nuowaliśmy mozolną pracę na kołomyjskim zabytkowym cmentarzu.
Wraz z naszą grupą (z Polski) pracował z nami codziennie Wołodia
Sanojca, u którego część grupy była
zakwaterowana (tak jak w roku
ubiegłym), a także - w miarę wolnego od zajęć zawodowych czasu
– Stasia Kołysenko (Prezes Towarzystwa Kultury Polskiej „Pokucie”
w Kołomyi), która opiekowała się
nami w czasie całego pobytu w każdym koniecznym aspekcie (organizacja zakwaterowania, wyżywienia,
posiłki w czasie pracy na cmentarzu, czas wolny, kontakty młodzieży
z Polski z miejscowymi Polakami,
wyjazd do Kosowa na targ huculski, piknik niedzielny nad Prutem
itd.). Także mąż Stasi – Wołodia był nam pomocny zarówno podczas
prac na cmentarzu(m.in. naprawa
głównej bramy wejściowej), jak i w
pobycie w Kołomyi, będąc również
naszym pilotem podczas wyjazdu w
dniu wolnym od pracy do Kosowa i
Szoszorów (znana miejscowość wypoczynkowa pomiędzy Kosowem, a
Kołomyją).
Częśc grupy była zakwaterowana
u pani Haliny, która wraz z mężem
Wiktorem i siostrą Oksaną z dużą
serdecznością i zaangażowaniem
opiekowała się swoimi lokatorami,
starając się także o urozmaicenie
naszego czasu wolnego po pracy na
cmentarzu (spacer po centrum Kołomyi, wizyta w muzeum pisanki).
Prace na cmentarzu z każdym dniem
posuwały się do przodu.
W czwartek zmontowaliśmy naszą
„tajemną broń”, czyli przywieziony z Polski sprzęt do podnoszenia
i ustawiania ciężkich, kamiennych
elementów pomników, który został
zapewniony przez wrocławskie firmy „HAK” Sp. Z o.o. (wciągarka
łańcuchowa) i „Inss-Pol” Sp. Z o.o.
(przejezdna bramka do zawieszenia
wciągarki łańcuchowej) – za co Panom Prezesom tych firm serdecznie
dziękujemy. Dzięki temu sprzętowi
mogliśmy podnieść z ziemi i usta-
wić na właściwym miejscu dużą
ilość bardzo ciężkich (kilkaset do
nawet ponad 1000kg) elementów,
co w ubiegłych latach wykonywane było wyłącznie ręcznie i z tego
powodu niemożliwe było wówczas
w ogóle dźwignięcie niektórych z
nich.
Męska część grupy wykonywała
głównie prace siłowe, przy czym
koledzy Darek, Krzysztof i Władek
– z racji posiadania wysokich umiejętności obsługi sprzętu spalinowego (kosy, piła łańcuchowa) – niezależnie od uczestnictwa w dźwiganiu
elementów, większość czasu poświęcili na wycinkę ogromnej ilości
chwastów i zarośli, umożliwiając
nam przez to dotarcie do grobów.
Młodzież męska (jak i pozostali
„starsi panowie”) również intensywnie pracowała przy odchwaszczaniu, posługując się narzędziami
ręcznymi (maczety, sekatory, siekiery, łopaty itp.).
Praca ta pozwoliła na oczyszczenie (wycięcie i usunięcie) zarośli
z około 4-5 ha obszaru cmentarza,
odsłaniając jego wygląd i pozwalając wykonywać prace renowacyjne
przy grobach usytuowanych w tym
terenie.
/ Figura wykopana z ziemi w 2010 r.
/ Dzięki sprzętowi mogła stanąć na swoim
miejscu w r. 2011
/ Efekt końcowy (Tomek, Wołodia, Dorian, Wiktor, Darek, Krzysztof, Grzegorz)
/ w czasie pracy: Marysia Ł
odzyskało niegdysiejszy, pierwotny wygląd. Zauważyłem, że szczególnie młodzież (choć także każdy
z nas dorosłych) po tym czasie
czuła się związana emocjonalnie z
wieloma ratowanymi przez siebie
pomnikami i odczuwała satysfakcję z tego, że ich praca przyniosła
takie pozytywne efekty.
rzystaliśmy także pożytecznie z
pozostałego po pracy czasu wolnego. Codziennie, przebywając
w otoczeniu i towarzystwie miejscowych mieszkańców Kołomyi,
nawiązywaliśmy (lub kontynuowaliśmy) kontakty towarzyskie,
dowiadując się o warunkach życia
miejscowych Polaków i zaprzyjaźnionych Ukraińców, poznając
dzięki nim miasto i jego okolice.
W dniu 10.07.2011 r. (niedziela)
nasi miejscowi znajomi, z inspiracji i pod kierownictwem Stasi
Kołysenko zorganizowali dla nas
wszystkich wspólny piknik nad
legendarnym chyba dla Kresowian
z tego regionu, Prutem („... tam
szum Prutu, Czeremoszu do tańca
przygrywa...”).
Słoneczna, choć nieco zmienna w
tym dniu pogoda umożliwiła spędzenie w bardzo miłej atmosferze
kilku godzin na łonie przyrody, ką
piąc się, śpiewając znane wszystkim piosenki, spożywając przyniesione przez naszych wszystkich
gospodarzy i przygotowane na
rozpalonym ognisku potrawy grilowe. Żal było opuszczać miejsce
biesiadowania gdyż atmosfera zabawy była wyśmienita. Cóż? Poniedziałek zbliżał się nieubłaganie
i czekały nas kolejne dni pracy na
cmentarzu.
Zdjęcia poniżej: Niektóre z odnowionych i zaimpregnowanych pomników poniżej.
., Hania,
/ Targ huculski w Kosowie
Julia
W razie konieczności wszyscy z
nas wykonywali każdą niezbędną
pracę.
Pierwsze dni w Kołomyi, ze
względu na deszczową pogodę,
nieco utrudniły i spowolniły przebieg pracy, ale później warunki
pogodowe poprawiły się i praca
szła raźniej.
Po tygodniu niestety kilka osób
musiało wracać do kraju i zostaliśmy w zmniejszonym składzie.
Mimo tego prace posuwały się
intensywnie i wygląd cmentarza
zmieniał się zdecydowanie pozytywnie.
Dzięki intensywnej pracy uczestników grupy, osób miejscowych i
harcerzy została odchwaszczona
ponad połowa obszaru cmentarza,
podniesiono i ustawiono (po odczyszczeniu) na właściwe miejsce
elementy kilkuset pomników i grobowców, odczyszczono kompleksowo (odchwaszczenie, usunięcie
porostów i warstwy powierzchniowych zanieczyszczeń, umycie)
i odnowiono napisy na kilkudziesięciu pomnikach i grobowcach
oraz dokonano impregnacji specjalistycznymi preparatami 15 dużych pomników (piaskowiec, granit, wapień, biały marmur).
Oczywiście potrzeby dla tamtejszego cmentarza są jeszcze wielkie, więc oczekuje on kontynuacji
działań w następnych latach.
Oprócz wykonywania żmudnych
i ciężkich robót na cmentarzu ko-
Strona 38 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
/ Szoszory
/ Odpoczynek nad Prutem,a właściwie nad
odnogą - Pistinką
/ Wiesiek, Wołodia, Wiktor, Grzegorz, Tomek w Pistince
Te dni przynosiły, oprócz zmęczenia i znużenia, także chwile zadowolenia i satysfakcji, bowiem
zaczął być już coraz częściej dostrzegalny efekt naszego mozolnego działania. Coraz więcej grobów
było wydobytych z dżungli zarośli, kolejne elementy znajdowane w podłożu były ustawiane na
swoim pierwotnym miejscu, część
pomników została już dokładnie
odczyszczona i wymyta myjką
ciśnieniową, a niektóre z nich wyschły na tyle, że można było przystąpić do malowania na nich zniszczonych i brakujących napisów. Po
tych działaniach sporo pomników
Zakończenie naszego działania na
kołomyjskim cmentarzu w sobotę
16 lipca odbyło się w sposób uroczysty, gdyż w kościele z 1896 r
pw. św. Ignacego Loyoli Ksiądz
Kazimierz Wysocki odprawił wieczorem mszę św. w intencji naszej
grupy (z podziękowaniem oraz o
pomyślność i szczęśliwy powrót
www.ksi.kresy.info.pl
do kraju), po czym udaliśmy się
na cmentarz, gdzie zapaliliśmy na
uporządkowanych mogiłach znicze,
a ksiądz Kazimierz odmówił (przy
naszym udziale) modlitwę za pochowanych tam zmarłych.
Na zakończenie dnia, w domu Ulany i Wołodii Sanojców, spotkaliśmy
się (Stasia i Wołodia Kołysenko,
Halina z mężem Wiktorem, Oksana, Ulana i Wołodia Sanojca i nasza
grupa z Polski) na uroczystej kolacji
pożegnalnej, dziękując sobie wzajemnie za czas wspólnie spędzony
w Kołomyi, miło i pożytecznie.
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
W niedzielę rano wyruszyliśmy
w drogę powrotną do Polski i w
późnych godzinach nocnych dotarliśmy szczęśliwie do Wrocławia, rozjeżdżając się do swoich
domów. Wyjazd ten i wykonane
prace, oprócz chęci i zaangażowania każdego z uczestników grupy,
wymagały także finansowego i
materialnego wsparcia wielu osób
i instytucji. Dzięki temu wsparciu możliwy był wyjazd naszych
wolontariuszy z kraju (pokrycie
kosztów przejazdu, ubezpieczenia, noclegu, wyżywienia), a także
zaopatrzenie w niezbędne narzędzia i
sprzęt (samochody
na przejazd, łopaty, grabie, sekatory,
siekiery, piły i kosy
spalinowe,
agregat prądotwórczy,
myjka ciśnieniowa,
materiały budowlane, środki klejące, impregnaty do
kamienia, pędzle,
szpachle,
szczotki, farby, sprzęt do
podnoszenia ciężkich elementów i
... szereg, szereg
innych środków i
materiałów.
Było to niemałe
przedsięwzięcie logistyczne, które zostało zrealizowane
dzięki wielu osobom i instytucjom.
Osobiście
pragnę
serdecznie podzię-
kować uczestnikom grupy za ich
mozolną i wytężoną pracę, a więc
fizyczną realizację celu akcji na
cmentarzach w Zimnej Wodzie i
Kołomyi w 2011 roku. Prowadzoną niejednokrotnie w przykrych
warunkach pogodowych (deszcze,
upały) oraz w różnych warunkach zakwaterowania (u miłych i
serdecznych gospodarzy, jednak
w ograniczonych możliwościach
lokalowych). Dziękuję więc (kolejność przypadkowa) Julii, Hani,
Marysi Ł., Marysi M., Grzegorzowi, Dorianowi, Tomkowi, Wiktorowi, Dorocie, Darkowi, Władkowi, Krzysztofowi, Wieśkowi i
Romie.
Drugą grupę „uczestników” akcji
„Mogiłę Pradziada Ocal od Zapomnienia”, którzy umożliwili działalność na cmentarzach w Zimnej
Wodzie i Kołomyi w lipcu 2011
roku stanowią m.in. (niestety trudno tu wymienić wszystkich, więc
przepraszam z góry tych, których
niechcący pominę):
-Pani red. Grażyna Orłowska-Sondej (motor napędowy wszelkich akcji na rzecz Kresów, w tym
oczywiście „Mogiły”),
-władze wrocławskiego Kuratorium Oświaty (współorganizator
akcji),
-Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej z Wrocławia (współorganizator akcji),
-szkoły, placówki, instytucje, zakłady pracy (ich uczniowie, rodzice, nauczyciele, kierownictwo,
pracownicy), organizacje związkowe i osoby prywatne - które
ofiarowały swój czas i środki pie-
niężne na rzecz akcji,
-Parafie (ich proboszczowie i parafianie) – które ofiarowały środki
finansowe na rzecz akcji,
Wsparcie materiałowe i sprzętowe
dla działań naszej grupy (Zimna
Woda, Kołomyja) w roku 2011 zapewniły firmy i osoby:
-HAK sp. z o.o. Wrocław ul. Jerzmanowska 73 – wsparcie sprzętowe -wciągarka łańcuchowa,
-Instytut Chemii Przemysłowej
im. I. Mościckiego w Warszawie
ul. Rydygiera 8 - preparat impregnujący do elementów kamiennych pomników,
-Artur Figiel Firma "DAF" Trzebnica ul. Prusicka 22 - narzędzia, chwastobójcze środki
chemiczne, farby, materiały budowlane i ogrodnicze, impregnaty
do pomników,
-Inss-Pol Sp. z o.o. Wrocław ul.
Krakowska 36-38 - wsparcie
sprzętowe – bramka do wciągarki,
-Jerzy Doleczek "ADO" PHTU
Andrzej Doleczek Wrocław ul.
Kielecka 12 – znicze
-Komenda Powiatowa Państwowej Straży Pożarnej w Trzebnicy
- sprzęt spalinowy
Moje podziękowanie kieruję również pod adresem pani konserwator zabytków Jolanty Marosik za
Jej cenne podstawowe wskazówki
konserwatorskie, choć nie w pełni
zdążyłem je wykorzystać na Ukrainie. Wszystkim wyżej wymienionym organizacjom, parafiom,
instytucjom, firmom i osobom,
a także tym niewymienionym,
serdecznie dziękuję za udział w
zorganizowaniu i umożliwieniu
realizacji wyjazdu naszej grupy
wolontariuszy na cmentarze, zachęcając do dalszego, kolejnego
wspierania dzieła ratowania polskich cmentarzy na Ukrainie.
Oddzielne podziękowania chcę
skierować do osób, które były zaangażowane w nasz pobyt i pracę
na terenie Ukrainy tj.:
- w Zimnej Wodzie nasi gospodarze Rusłana i Orest Tandirjak oraz
Ksiądz Jacek Kocur z asystującymi
mu na cmentarzu 2 Siostrami zakonnymi,
-w Kołomyi: Stasia i Wołodia Kołysenko – opiekunowie naszego całego pobytu i organizatorzy akcji po
stronie miejscowej, gospodarze pobytu (noclegi, wyżywienie opieka
codzienna) Ulana i Wołodia Sanojca, Halina, Wiktor, Oksana, Ksiądz
Kazimierz Wysocki, Myślę, że akcja ratowania cmentarzy w Zimnej
Wodzie i Kołomyi przeprowadzona
w lipcu 2011 r. przyniosła pozytywne efekty, które będą widoczne
przez następne lata, a wszystkim
uczestniczącym w niej podmiotom
dała satysfakcję i poczucie pożytecznego wspólnego działania na
rzecz pamięci o naszej kulturze i
historii. Młodzież, mam nadzieję,
poczuła atmosferę Kresów, która
(oby) zapoczątkowała jej świadome
i zaangażowane zainteresowanie się
tamtym terenem, w kierunku ratowania dziedzictwa naszych przodków.
Wszystkim serdecznie dziękuję
Zbyszek Saganowski
Starosta wrocławski nagrodził Kurier Gmin
Ryszard Zaremba
W sobotę 21 kwietnia 2012 redakcja
„Kuriera Gmin” otrzymała wyróżnienie od Starosty wrocławskiego
za wspieranie projektów ważnych
dla Kresów Południowo – Wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej, zarówno przez udzielanie pomocy żyjącym tam Rodakom, ratowanie od
zagłady pamiątek polskiej kultury,
upamiętnianie miejsc martyrologii
Narodu Polskiego, jak i popularyzację wiedzy o utraconych ziemiach.
Starosta Andrzej Szawan wyróżnił
też pozostałych działaczy Stowarzyszeń Kresowych oraz żołnierzy
Armii Krajowej.
Oficjalne ogłoszenie decyzji zostało
dokonane na uroczystości inaugurującej zebranie ruchu Towarzystwa
Miłośników Kultury Kresowej we
Wrocławiu. Nagrodę odbierał red.
Wojciech Orłowski. To dzięki niemu
www.ksi.kresy.info.pl
Gazeta zaangażowała się tak szeroko na rzecz Kresów. Przez szereg
lat organizował wycieczki na Kresy
i brał udział w projektach „Mogiłę
pradziada ocalić od zapomnienia”
pod patronatem Telewizji Polskiej.
Wyróżnienie wręczono redaktor
naczelnej Marcie Ringart- Orłowskiej. Pani redaktor uczestniczyła w
grupie eksperckiej powołanej przez
Starostę, która opiniowała zakres
działalności instytucji zaangażowanych w Kresy.
Przykład „Kurier Gmin” w jego zaangażowaniu na rzecz popularyzacji
Kresowy Serwis Informacyjny -
tematyki Kresowej winien stanowić
pozytywną zachętę dla innych gazet
lokalnych.
A za wyróżnienie redakcji dziękujemy serdecznie panu Staroście Powiatu Wrocławskiego Andrzejowi
Szawanowi raz jeszcze.
Ryszard Zaremba
Fot. Pamiątkowe zdjęcia podczas
uroczystości
1 maja 2012 - strona 39
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Świąteczne jajko u Obrońców Wołynia
Andrzej Łukawski
18 kwietnia w siedzibie Warszawskiego Środowiska żołnierzy 27
Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK,
odbyło się tradycyjne spotkanie
"Jajko 2012". W spotkaniu udział
wzięli członkowie i sympatycy Środowiska Warszawskiego Żołnierzy
27 WDP AK. Spotkanie odbyło
dzień po (fotorelacja w innym artykule) uroczystej mszy poświęconej
tragicznej śmierci d-cy 27 WDP AK
gen Kiwerskiego - "Oliwy" którego
wspominano na tym spotkaniu.
Obowiązki gospodarza spotkania,
jak na kobietę przystało pełniła Krystyna Kulczycka, która wszystkich
zebranych poczęstowała tradycyjnym jajkiem.
W dalszej części spotkania, Anna
Lewak dokonała prezentacji dwóch
najnowszych filmów. Pierwszy, to
trwający kilkadziesiąt min "zwiastun" większej produkcji o 27 Wo-
cji Polskiego Państwa Podziemnego
poinformowała o przedsięwzięciach
Okręgu Wołyńskiego (w tym dalszej
produkcji filmowej) na najbliższy
łyńskiej Dywizji Piechota AK,
drugi, to reportaż z Otwocka przedstawiający obchody 68 rocznicy powstania 27 WDP AK.
Uzupełnieniem em projekcji były
wspomnienia o 27 WDP AK. Głos
zabierali: Andrzej Żupański, Prezes OW Kazimierz Danilewicz a
o ciekawych i bardzo osobistych
przeżyciach opowiadał Honorowy
Prezes OW Stanisław Maślanka.
V-ce Prezes OW Anna Lewak, która
jednocześnie jest Prezesem Funda-
okres. Po spotkaniu, jego uczestnicy
zgodnie podkreślali, że było to wyjątkowe spotkanie i że nie pamiętają
takiego i w doskonałych nastrojach
rozeszli się do swoich codziennych
obowiązków.
__
/ Jako uczestnik spotkania zostałem
mile zaskoczony jego przebiegiem.
Miałem wrażenie, że nagle znalazłem się w gronie starych dobrych
znajomych, że siedzę obok "cioć i
wujków" na rodzinnej uroczystości,
że zabierający głos wiedzą o czym
mówią i wiedzą czego chcą. Brakowało mi tego w ostatnich latach moich spotkań i "spotkań" z Okręgiem
Wołyńskim i chyba nie przesadzę,
że samym żołnierzom też. Bardzo
dziękuję żołnierzom 27 WDP AK za
zaproszenie członka redakcji na to
przesympatyczne spotkanie.
dowie dobrych relacji między
naszymi narodami.
Dziękujemy i liczymy na wię-
cej- dyrekcja, nauczyciele i młodzież III LO w Świdnicy.
Spotkanie z historią
Małgorzata Klęsk- Guźlińska.
12 kwietnia 2012 r. w III LO w
Świdnicy odbyło się spotkanie
młodzieży z Prezesem Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej panem Ryszardem Zarembą.
Tematem spotkania była historia i współczesność Kresów oraz
działalność towarzystwa kresowego. Wykład poparty prezentacją i fragmentami filmów spotkał
się z szerokim zainteresowaniem
młodzieży, której przybliżono
m.in. zabytki oraz postaci historyczne wywodzące się z Kresów.
Największe wrażenie zrobiła jednak na młodzieży historia XX w.,
pomimo że w znacznej mierze
znana, to dzięki innemu punkto-
wi odniesienia, odkryta na nowo.
Ciekawy wymiar zyskały dzieje
dotyczące walk o przyłączenie
ziem wschodnich do odbudowującego się państwa polskiego w
1918 r., przez okres międzywojenny, okupację, zbrodnie wołyńskie 1942-1943 po dzisiejsze życie Polaków, którzy nadal
walczą- tym razem o zachowanie
polskości.
Młodzież podkreślała fakt, że
mimo 2 godzinnego spotkania
zabrakło czasu na głębsze refleksje- trudno wyczerpać tak bogaty
temat. Dlatego następnego dnia,
dzięki zbiorom multimedialnym członkini TMKK pani Marii Chmurzyńskiej, uzupełniono
wykład o filmy nagrane przez
Towarzystwo dotyczące Niemili
i Lwowa.
Uczniów poruszyły również
problemy, z jakimi borykała się
i boryka się polska społeczność
na Wschodzie, a także olbrzymie
zaangażowanie osób, które w dzisiejszym
skomercjalizowanym
świecie są w stanie poświęcić tyle
wolnego czasu i często własne
środki, aby działać dla zachowania pamięci oraz dobra innych.
Natomiast nam nauczycielom
spodobało się wyważenie, z jakim Pan Prezes mówił o trudnej
historii stosunków polsko- ukraińskich i fakt, że wielokrotnie
podkreślał znaczenie pamięci o
bolesnych wydarzeniach w bu-
Strona 40 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Spotkanie w Żernikach Wrocławskich
Ryszard Zaremba
W dniu 21 kwietnia 2012 o godz.
18.00 w Domu Kultury „Kuźnia
Żernicka” w Żernikach Wrocławskich odbyło się uroczyste spotkanie kresowian zrzeszonych w
Towarzystwie Miłośników Kultury Kresowej. Patronatem Honorowym objął to wydarzenie Pan
Starosta Powiatu Wrocławskiego Andrzej Szawan.
Nasze zebranie się składało z
dwóch części.
W pierwszej, która była otwartym
zebraniem Towarzystwa przedstawiono bieżące zadania:
- wyjazd w maju grupy do porządkowania wołyńskich cmentarzy(Lewacze, Potasznia, Moczulanka, przygotowanie i rozpoznanie
warunków do postawienia płyty
pamiątkowej w Niewirkowie). Zakres prac przy kolejnym wyjeździe
na te cmentarze w październiku,
- stan przygotowań do II Ogólnopolskiego Spotkania Wołynian w
Świątnikach 15 i 16 września br,
- zakończenie modernizacji strony internetowej www.kresowianie.info;
- kalendarium prac związanych z
budową lapidarium na cmentarzu
w Bereznem,
- prace nad powstaniem koła
TMKK w Stargardzie Szczecińskim,
- wystąpienie do MSW o wydanie
zgody na krajową zbiórkę publiczną środków finansowych przeznaczonych na Wołyńskie Mogiły oraz odrestaurowanie i pełną
konserwację ołtarza głównego z
centralnym wizerunkiem Matki
Bożej Bolesnej z Niewirkowa w
Świątnikach,
- wystąpienie do ZAiKS w sprawie
prawnego uregulowania publikacji na stronie internetowej.
Następnie Pan Starosta Powiatu
Wrocławskiego Andrzej Szawan
wręczył pamiątkowe dyplomy i
upominki dla aktywnych kresowian z naszego Towarzystwa. Wyróżnienia otrzymali:
- Pan prof. Henryk Słowiński
żołnierz - kombatant Oddziału
Partyzanckiego AK „Wujka –
Bomby” i 27 Wołyńskiej Dywizji
Piechoty AK, Przewodniczący
Koła „Zasłuczan” przy TMKK,
za wieloletnią pracę na rzecz
krzewienia pamięci o Kresach
Wschodnich oraz
tragicznych
wydarzeniach na Ziemi Wołyńskiej w latach II wojny światowej,
Pani Maria Chmurzyńska
za krzewienie pamięci o polskiej
historii Kresów Wschodnich oraz
podjęcie pracy na rzecz odnalezienia polskiego cmentarza w Potaszni i prowadzenie na nim prac
mających na celu przywrócenie
godności temu miejscu i mogiłom
pochowanych tam osób.
Pan Ryszard Marcinkowski
za krzewienie pamięci o polskiej
historii Kresów Wschodnich oraz
podjęcie pracy na rzecz uporządkowania Zbiorowej Mogiły
mieszkańców Niemili i prowadzenie na niej prac mających na
celu przywrócenie godności temu
miejscu i pochowanym tam ofiarom nacjonalistycznego mordu.
Gazeta „Kurier Gmin” z siedzibą we Wrocławiu
za wieloletnią pracę na rzecz przekazywania informacji o losach
polaków na Kresach Wschodnich,
organizacji dla nich zbiórek pomocy charytatywnej, prac związanych z organizacją konferencji
historycznych na temat Kresów
oraz patronatowi nad wieloma akcjami Kresowymi.
Pani Janina Wolsztyniak
Skarbnik TMKK za profesjonalne
prowadzenie polityki finansowej
stowarzyszenia, za wiele cierpliwości i serca wkładanych w prowadzenie księgowości.
Panu Staroście towarzyszył przy
wręczaniu nagród Radny Powiatu
Wrocławskiego Pan Edward Skiba.
Otrzymane nagrody – aparaty
fotograficzne posłużą do doku-
mentowania prac na cmentarzach
i prowadzonych akcji przez Koło
Zasłuczan TMKK.
W swoim wystąpieniu Pan Starosta Andrzej Szawan pogratulował TMKK prowadzonych
prac na rzecz upowszechniania
informacji o Kresach Wschodnich, porządkowania Cmentarzy
Wołyńskich oraz działalności
charytatywnej. Złożył też obietnicę wsparcia prac Towarzystwa.
Celem omówienia zasad i możliwości dalszej współpracy zaprosił
Zarząd do spotkania roboczego w
siedzibie Starostwa Powiatu Wro-
cławskiego.
Ostatnim elementem części oficjalnej było uroczyste otwarcie
Kresowego Studia Filmowego.
Zaprezentowano pierwszy film z
68 rocznicy powołania 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, która
odbyła się w Otwocku (film można oglądnąć na stronie www.kresowianie.info).
Kresowe Studio Filmowe TMKK
powstało by nagrywać różne uroczystości związane z kresami, ale
przede wszystkim po to, by „spisywać na kamerę” wspomnienia
żyjących kresowian. Te z tułaczki
syberyjskiej, transportów i świadków Ludobójstwa na Wołyniu.
Ponadto, dzięki współpracy z
największą elektroniczną gazetą
kresową – Kresowym Serwisem
Informacyjnym będziemy otrzymywali różne amatorskie nagrania filmowe, które po odpowiednim technicznym przygotowaniu,
będziemy publikować w Internecie.
Miłym akcentem dla piszącego te
słowa było otrzymanie od zebranych wiązanki kwiatów i wielu
serdecznych słów za prowadzoną
działalność i współpracę ze środowiskiem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i Wołyniakami .
Klubu Seniora w Żernikach oraz
Żernickiego zespołu „Arour”.
Atmosfera byłą wspaniałą. Przysmaki kuchenne znikały błyskawicznie a tańczyliśmy tak, że
parkiet trzeszczał. Nic więcej nie
napiszę. Niech żałują Ci, co nie
przyjechali.
Zakończę te wspomnienia nietypowo.
Panie Starosto
Dla nas jako wolontariuszy, z
których wielu mieszka na terenie Powiatu Wrocławskiego, jest
ważne, że docenił Pan naszą prace na rzecz krzewienia pamięci
o przodkach, historii, zabytkach.
Istotne jest dla nas wsparcie Starostwa w porządkowanie kresowych cmentarzy, szczególnie tych
na Wołyniu, budowaniu prawdy o
Ludobójstwie Wołyńskim.
Ale ważne jest też to, że poszerza
się krąg osób, które mogą wzajemnie na siebie liczyć w krzewieniu Pamięci o Kresach. Jeszcze raz dziękujemy.
Ryszard Zaremba
A potem… Potem w części drugiej
spotkania był Wieczór z Kresowym Śpiewnikiem i akordeonem.
Pan Ryszard Marcinkowski jak
zwykle świetnie wszystko zorganizował. Był występ zespołu z
www.ksi.kresy.info.pl
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 41
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Kresowiacy i Pokolenia Kresowe w Programie
Pomost Radio Wnet.
Zafia Wojciechowska
Jesteśmy partnerami na antenie radia,
o którym mówi się Radio Wolnych
Ludzi. Wśród nas jest wielu twórców
i animatorów społecznych dążących
do przywrócenia honoru rzetelnego
dziennikarstwa i godności polskim
mediom, wartościom słowa mówionego oraz pisanego. Wolna Antena
Radia Wnet jest szczególnym miejscem, gdzie zgromadził się potencjał
wielu ludzi związanych z polską publicystyką. Na świecie, a szczególnie
w Polsce od zawsze przywiązuje się
duże znaczenie do wolności słowa.
Zapraszam do wspólnych rozważań
o jakości myśli. Radio Wnet to nowoczesne media. Radio Wnet to
interaktywny multimedialny portal
społecznościowy i radio internetowe… ale przede wszystkim to idea to miejsce i szansa!
Pragniemy zaprosić Kresowiaków, czytelników Kresowego
Serwisu Informacyjnego do słuchania naszych audycji o Was i
tworzonych dla Was.
Radio Wnet powstało z myślą o
stworzeniu mediów prawdziwie publicznych. Radio Wnet to inicjatywa
Krzysztofa Skowrońskiego i ludzi od
lat związanych z mediami Grzegorza Wasowskiego, Moniki Wasowskiej, Jerzego Jachowicza, Katarzyna
Adamiak - Sroczyńskiej i Wojciecha
Cejrowskiego, osób których ścieżki spotkały się w radiowej Trójce.
Z tego spotkania wyrósł pomysł na
całkiem nową jakość. Dziś w Radio
Wnet tworzymy wszyscy wspólnie.
Ponad pięćdziesięciu dziennikarzy
Wolnej Anteny dzieli się tym co ma w
sobie i swoim świecie najlepsze. Radio Wnet to idea, to pomysł na to co
z pozoru jest sprzecznością! To idea
połączenia prawdziwego doświadczenia z młodzieńczą pomysłowością, bo
Radio Wnet to profesjonalne medium,
które jest otwarte na początkujących!
W Radio Wnet to dobre miejsce by
móc wypowiedzieć samego siebie.
Oddając to co polskie innym pokoleniom. Tu patriotyzm nie jest pustym
słowem. Program Pomost otwiera
swoje drzwi na tematy bliskie wiążące pojecie kresów z Polakami w kraju,
za granicą, naszą Polonią.
To miejsce, gdzie publikować może
każdy! Wirtualne bo dostępne za pomocą , ale i realne, prawdziwe – radiowo - studyjne . Radio Wnet łączy
ulotność słowa żywego z trwaniem
tego co wypowiedziane - Wnet to radio, którego głos nie milknie. Trwa
w portalu i zapisuje swoją historię na
stałe. To wyjątkowe radio i prawdziwie wyjątkowy portal.
To szansa dla myślących bo każda
myśl, głęboka, oryginalna, ciekawa
czy po prostu zabawna znajdzie tu
swoje miejsce i zyska uznanie! Warto być w Portalu, warto być w radiu,
warto być – Wnet!
Radio Wnet powstało w 2009 roku.
Obecnie z Radiem Wnet związanych jest kilkudziesięciu autorów i
kilka tysięcy republikanów. Jestem
w Radio Wnet od początku jego
powstania. Przez te wszystkie lata
trwam przy swojej wizji tego miejsca.
Jest ono dla mnie ważne na tyle, że
podejmuje trud przekazania Państwu
swojej historii związanej z refleksjąjak to jest być dziennikarzem społecznościowym.
Ukończyłam Akademię Radia
Wnet. Radio Wnet jest po to, aby
dać szansę zostać dziennikarzem
z prawdziwego zdarzenia. Jest jak
uczelnia, ale taka na której nie stawia się stopni, nie zbiera indeksów
i nie żąda opłat. Były tu wykłady o
tym, czym jest dziennikarstwo i kim
jest profesjonalny dziennikarz – tu w
Akademii najlepsi z nich dzielili się ze
mną swoją bezcenną wiedzą i zawodowym doświadczeniem – publicznie
i indywidualnie. Absolwentów Akademii czeka nagroda – dyplom, ale
nie tylko taki, który po prostu będzie
wisieć na ścianie w pokoju. Dyplom i
legitymacja to przepustka do prowadzenia własnych – najprawdziwszych
autorskich audycji na falach Radia
Wnet. Moja pierwsza audycja w Studio Radio Wnet była to wyjątkowa
chwila. Wolna Antena w której
powstaje mój Program POMOST to
najprawdziwsze studio radiowe Radia Wnet i najprawdziwsze audycje.
Wiele to dla mnie znaczy móc czerpać wzory i uczyć się od autorytetów.
Dziś tak bardzo brakuje nam wiarygodności idei. Serdecznie i z przyjaźnią zapraszam na moje audycjie
w środowe przedpołudnia o godzinie
13.00 Audycji można posłuchać w
systemie on- Line oraz po audycji w
zapisie archiwalnym Program Pomost
na stronie internetowej www.radiownet.pl
Na antenie Radia Wnet spotykamy
się z prawdziwymi bohaterami kresowych opowieści. Mam zaszczyt gościć
przyjaciół KRESOWEGO SERWISU INFORMACYJNEGO.
Program Pomost ściśle współpracuje
z KSI, w ten sposób wspólnie realizujemy naszą misję. Jest nią jak najszersze poinformowania społeczeństwa o
tym, że Kresy są wiecznie żywe. Tętnią życiem współczesnym pamiętając
o historii. Spotykamy się przy mikrofonie by trwać wspólnie w obronie
polskości. W audycji zamieszczamy
relacje z pracy wydawniczej redakcji KSI, promujemy tytuł w naszym
radio zachęcając do czytania tego co
kresowiacy piszą o sobie. Redaktor
i wydawca KSI Andrzej Łukawski
jest częstym Gościem Programu Pomost. To wspaniały i oddany Kresom
działacz. W Radio Wnet publikuje
swoje felietony znany czytelnikom
KSI redaktor Aleksander Szumański.
Obecnie Radia Wnet można słuchać
w tradycyjnym eterze ; Warszawa,
Częstochowa, Wieluń, Łomża.
W jednym z wydań tygodnika Uważam Rze ukazał się wywiad z Krzysztofem Skowrońskim, który przeprowadził Ryszard Makowski. Redaktor
Skowroński mówi o kryzysie mediów
publicznych; Andrzeju Woyciechowskim, którego uważa za swojego
radiowego mistrza; o największych
wpadkach dziennikarskich; o tym,
czy napisałby dziś książkę wspólnie
z Tomaszem Lisem. Wywiad rozpoczyna się jednak od pytań dotyczących Spółdzielczych MEDIÓW
WNET, spółdzielni medialnej, która powstała "z duszy Radia Wnet".
Czytelnik wywiadu dowiaduje się,
że "spółdzielnia Media Wnet jest
ideą mającą na celu rozwój mediów
w Polsce – zarówno internetowych,
jak i konwencjonalnych. Konwencjonalnych to znaczy małych gazet lokalnych, małych rozgłośni lokalnych, filmów dokumentalnych, przedstawień,
koncertów."
Skowroński podkreśla media-twórczy
charakter tego spółdzielczego przedsiębiorstwa:
spółdzielni, ale już teraz trwają
prace nad kolejnymi projektami.
"Zarząd spółdzielni będzie oceniał
projekty i postawi na te najlepiej rokujące." - stwierdził Skowroński w wywiadzie dla Uważam Rze.
Radio Wnet Mielec to jeden z konkretnych przykładów, który zostaje
przytoczony w wywiadzie:
"W Mielcu proces koncesyjny umożliwia powstanie rozgłośni. Lokalna
społeczność wyraża chęć jej posiadania. By mogła wystartować, potrzeba
70 tys. zł na początek i 20 tys. każdego
miesiąca. Szukamy miejscowych partnerów, by to radio stworzyć. Nasza
oferta powołania do życia Radia Wnet
tworzeniu miejsc pracy i łagodzeniu
skutków kryzysu."
Skowroński podkreśla, że oprócz
sposobu na pozyskanie kapitału na
rozwój niezależnych i profesjonalnych mediów, model spółdzielczego
przedsiębiorstwa oferuje jego członkom możliwość wzięcia udziału w
czymś, "co kiedyś może przynieść
efekt finansowy". W pierwszej kolejności kładzie jednak nacisk na
tworzenie powszechnych mediów,
które uzupełnią ofertę na rynku
medialnym, "na którym dominują
media tzw. mainstreamowe, reprezentujące pewien nurt światopoglądowy".
Skowroński uważa, że "spółdzielca
ma szanse stworzyć takie media, jakie odpowiadają jego zapotrzebowaniu".
Ideowymi fundamentami Spółdzielczych MEDIÓW WNET są wolność,
odpowiedzialność i solidarność, zakorzenione w republikańskich i chrześcijańskich tradycjach Rzeczypospolitej
oraz ruchu społecznego skupionego
wokół pierwszej Solidarności.
"Chcemy być inkubatorem pomysłów medialnych. Hasłem Spółdzielni
jest „My pomagamy”. Każdy jej członek ma takie same prawa."
Założyciel Radia Wnet już na początku wywiadu stwierdza, że Spółdzielcze MEDIA WNET to największy i
najważniejszy projekt w jego życiu.
Do tej pory nie udało się znaleźć podobnego projektu (spółdzielni medialnej, której właścicielem są odbiorcy i
twórcy informacji) w Polsce i za granicą. "W ciągu najbliższych miesięcy
okaże się, czy ta roślinka się przyjęła." - mówi Skowroński i widać, że
jest świadomy, że powodzenie tego
projektu zależy przede wszystkim
od zaangażowania ludzi - słuchaczy,
czytelników i widzów - którzy zostaną właścicielami swoich mediów i
staną się współodpowiedzialni za
ich rozwój.
Krzysztof Skowroński uważa, że biznesowy model spółdzielni to dobry
pomysł na zebranie funduszy, które
umożliwią start wielu niezależnym
mediom. Podaje przykład lokalnej
rozgłośni radiowej:
"Założenie choćby rozgłośni radiowej jest gonieniem zera od strony
minusa, czyli zawsze na początku jest
więcej rachunków do zapłacenia niż
przychodów." ." W pierwszej fazie
rozwoju spółdzielni główny wysiłek
pójdzie przede wszystkim na przekształcenie Radia Wnet w projekt
medialny funkcjonujący w ramach
Strona 42 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Mielec spotkała się z przychylnym
przyjęciem." Podobne przedsięwzięcia są planowane również w innych
miastach, np. w Sanoku, Legnicy,
Nowym Sączu, Kluczborku i pięciu
innych miejscowościach.
Krzysztof Skowroński nie zgadza
się z autorem wywiadu, gdy ten stawia tezę, że Radio Wnet to sukces,
ale elitarny. "Docieramy do ok. 150
tys. odbiorców miesięcznie. To nie
jest rekord świata, ale to spore miasto. Gdy dodamy do tego słuchaczy
Radia Warszawa i Radia Nadzieja z
Łomży, zbierze się ok. 180 tys. osób.
Zrzeszamy blisko 10 tys. republikanów, współpracujemy z Radiem
znad Willi, z radiem ze Stanisławowa (Ukraina), w planach są Dublin
i Nowy Jork."
Prezes Zarządu MEDIÓW WNET
wie, że idea mediów spółdzielczych,
których właścicielem są słuchacze,
czytelnicy, widzowie, dziennikarze
i twórcy może się spotkać z częściowym niezrozumieniem, bo bo
"słowo 'spółdzielnia' kojarzy się u
nas choćby z prezesem spółdzielni mieszkaniowej, terroryzującym
mieszkańców." Właśnie dlatego
uważa, że "warto pokazać, czym
jest prawdziwy ruch spółdzielczy, i
przywrócić wartość tego pojęcia."
Przypomina, że "ONZ proklamował rok 2012 Międzynarodowym
Rokiem Spółdzielczości, a popiera
ten ruch dlatego, że pełni on istotną rolę w eliminowaniu ubóstwa, w
Pozostaje pytanie czy idea spółdzielczych mediów znajdzie zwolenników w liczbie wystarczającej
do stworzenia organizacji zdolnej
do konkurowania z głównym nurtem. Mamy wszyscy nadzieję, że
tak, ponieważ to miejsce jest nasze.
Moim pragnieniem jest byśmy nie
utracili tych wszystkich wartości
jakie dostrzegłam w Radio Wnet.
Jesteśmy dla Państwa dlatego też
proszę nas wszystkich słuchać , czytać i weryfikować podpowiadając.
Pozdrawiam !
Zapraszam do kontaktu z nami,
dzieleniem się swoją myślą i sprawami.
Red. Zofia Wojciechowska Program Pomost w Radio Wnet
Tutaj można wyrazić chęć objęcia
udziałów w Spółdzielczych MEDIACH WNET
Red. Lech Rustecki w imieniu Zarządu Spółdzielni Media Wnet
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Madonna z Niewirkowa
Ryszard Zaremba
Na wschód od Równego (dawne
woj. wołyńskie) położona jest wieś
Niewirków. Kiedyś należała do majątku rodziny książąt Ostrowskich.
Potem wioska trafiła do Zamojskich
i Rokszyckich. To właśnie rodzina
Rokszyckich w 1698 r. funduje drewniany kościół. Na ołtarz wynoszą swój
stary, rodowy obraz Matki Boskiej.
Od tej chwili czczonej, jako Matki
Boskiej Niewirkowskiej. Obraz zasłynął wśród okolicznych mieszkańców
z wielu cudów.
Powstała też o nim legenda.
przyszło wybawienie. W oddali ukazała się polska chorągiew rycerska.
Na jej widok Tatarzy uciekli. Szczęśliwy z ocalenia Hieronim Lubomirski obiecał, że ufunduje cudownemu
obrazowi muzyczną asystę trąb. Tyle
legenda. Legenda, gdyż wówczas nie
istniał kościół w Niewirkowie i oczywiście nie było cudownego obrazu.
Jednak jeszcze w II połowie XIX w.
obraz odsłaniano przy sygnale z trąbek.
Przez Niewirków przechodził szlak
handlowy na Polesie. Przewożono
nim głównie pszenicę i sól.
W XVIII wieku Lubomirscy sprzeda-
W 1830r miejscowość trafia ponownie w ręce rodziny Lubomirskich. W
tym też roku przebudowany jest dwór
i powstaje wspaniały park. Dzieło to
stworzył architekt Dionizy Mikler.
Do chwili obecnej zachowały się
fragmenty wspaniałego niegdyś parku rozciągniętego pomiędzy dworem
i kościołem.
Majętność w 1850r. przechodzi na
własność rodziny Matyńskich (wówczas byli też właścicielami Bereznego).
W 1926r. ksiądz Stanisław Jadczyk
dokonuje remontu kościoła.
Pomiędzy 1926 a 1939 w Niewirkowie stacjonuje jednostka Korpusu
Obrony Pogranicza (właściciele nie
mieszkają już w dworze niewirkowskim).
W 1943r zbrodnicza działalność UPA
dociera do Niewirkowa. Wówczas
też zmuszony jest do wyjazdu ksiądz
proboszcz Dyakowski oraz wiele polskich rodzin.
Otóż Hieronim Lubomirski czekał na
informacje o przebiegu bitwy pod Beresteczkiem (1651r.). Postanawia nie
siedzieć bezczynnie i wraz ze swoim
towarzyszem szlachcicem Pawłowskim, ruszają w nocy w kierunku pola
bitewnego.
W pewnej chwili zauważyli duży oddział jazdy tatarskiej. O ucieczce nie
było mowy. Mogli próbować tylko się
schować. Wybrali na kryjówkę koronę wielkiego dębu. Jednak manewr
ten nie uszedł skośnym, tatarskim
oczom. Zaczęli zbliżać się w kierunku
drzewa. Los obu rycerzy wydawał się
być przesądzony. W krytycznej chwili, Pawłowski powiedział Lubomirskiemu: ”Oddaj się szybko pod opiekę Matki Boskiej Niewirkowskiej”.
Po wypowiedzeniu modlitwy do niej,
www.ksi.kresy.info.pl
ją majętność niewirkowską Wylężyńskim.
Kajetan Wylężyński odsprzedaje
miejscowość Janowi Steckiemu (był
właścicielem Międzyrzecza Koryckiego).
W 1807r. powstaje w miejsce drewnianego – kościół murowany. Prawdopodobnie architektem był Bogumił
Zuga. Znawcy określi styl kościoła
jako klasycystyczny. Fundator umieścił w kościele pamiątkową płytę
z napisem: „Z darów Bożych, Tobie
Boże ofiarowany. Jan Stecki”.
Po zakończeniu II wojny światowej
mieszkańcy wsi wyjeżdżają na Ziemie Odzyskane . Wielu z nich osiadło na ziemi dolnośląskiej. Podczas
opuszczania Niewirkowa dwóch
wspaniałych braci Marian i Antoni Filończuk wywożą w specjalnie
przygotowanych drewnianych skrzyniach dwa obrazy z kościoła, w tym
Cudowny Obraz Matki Boskiej Niewirkowskiej. Obrazy w skrzyniach są
ukryte pod warstwą różnej odzieży,
pościeli, narzędzi. Już podczas kolejowego transportu na skrzyniach zrobiono posłanie dla dzieci. Szczęśliwie
udało się przejść wszystkie kontrole
i w ten sposób obraz przyjechał do
wolnej Polski. Obaj bracia ryzykowali życie swoje i swoich rodzin. W najlepszym wypadku mogło to skończyć
się dla nich wywózką na Sybir.
Cudowny obraz trafił do Świątnik
koło Sobótki. Bracia nadal się nim
opiekowali. Jest do chwili obecnej
obrazem ołtarzowym. Zmieniono
mu tylko ramę (stara była już bardzo zniszczona). Na cmentarzu koło
kościółka z cudownym obrazem pochowani zostali obaj bracia-strażnicy
obrazu.
Apel o pomoc w ratowaniu Kresowej
Madonny
W imieniu wszystkich dawnych
mieszkańców Niewirkowa, tych, którzy już na zawsze odeszli jak i tych
nielicznych, którzy są wśród nas serdecznie prosimy o wsparcie odrestaurowania i pełnej konserwacji ołtarza
głównego z centralnym wizerunkiem
Matki Boskiej Bolesnej z Niewirkowa.
Obraz znajduje się w Świątnikach.
Jego renowacji podjęła się parafia w
Nasławicach z ks. proboszczem Zbigniewem Słobodeckim na czele ([email protected])
Towarzystwo Miłośników Kultury
Kresowej już drugi raz w obliczu tego
Cudownego Obrazu, z jakże piękną
historią kresowa organizuje ogólnopolskie spotkania miłośników Wołynia.
Parafia zbiera fundusze na koncie;
34947410152003020738170001
Do cudownego obrazu odbywały się
trzy duże pielgrzymki z okazji:
-7 boleści Najświętszej Marii Panny,
- Święta Matki Boskiej Różańcowej,
- Dnia św. Dominika.
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 43
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Pilnie poszukiwani
żołnierze generała Maczka
Ministerstwo Obrony Narodowej chce odnaleźć i uhonorować żołnierzy, którzy
we wrześniu 1939 roku walczyli w 10. Brygadzie Kawalerii Zmotoryzowanej,
a potem w 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez generała Stanisława Maczka - poinformowała Kronika Telewizji Kraków.
Poszukiwania prowadzi na zlecenie MON Wojskowa Komenda Uzupełnień w
Oświęcimiu.
W Kasinie Wielkiej, w której 10. Brygada przeszła swój chrzest bojowy, znajduje się pomnik 24. Pułku Ułanów, postawiony przed laty przez miejscowego
artystę Stanisława Dobrowolskiego - przypomnieli dziennikarze Kroniki.
Wysoka, Jordanowów, Nowy Wiśnicz - to inne miejsca związane z bohaterskimi działaniami opóźniającymi, skutecznie prowadzonymi przez oddziały gen.
Maczka w Beskidach na rzecz Armii Kraków i Karpaty. Nie przerywając walk
z niemieckimi jednostkami pancernymi, 10. Brygada doszła aż pod Lwów.
Po agresji sowieckiej przekroczyła granicę węgierską we wzorowym porządku
jako jedyna dużą jednostką Wojska Polskiego, która nie został rozbita. Na jej
bazie powstała w 1942 roku w Wielkiej Brytanii 1. Dywizja Pancerna, wsławiona bojami we Francji (Falaise), w Belgii (Gandawa), w Holandii (Breda) i
w Niemczech (Wilhemshaven).
Po 1945 roku do ojczyzny wrócili nieliczni podwładni gen. Maczka. On sam
został przez komunistyczny reżim PRL pozbawiony obywatelstwa polskiego.
Przwrócono mu je dopiero w III Rzeczypospolitej, honorując go Orderem Orła
Białego.
Teraz o "Maczkowcach", którzy - jak mówił ich dowódca - "bili się o wolność
wszystkich narodów, ale umierali tylko dla Polski" przypomniało sobie MON.
Czy nie za późno?
Jerzy Bukowski
Za: blogiem ks. Isakowicza-Zaleskiego
Strona 44 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
SPRAWY POLONIJNE W NASZEJ DEBACIE.
Zofia Wojciechowska
Senat głosami Platformy Obywatelskiej odrzucił projekt uchwały
sprzeciwiającej się przeniesieniu
środków na Polonię z budżetu izby
wyższej do budżetu MSZ. Politycy
PiS mówią o skandalu i "braku politycznych jaj" wyższej izby parlamentu.
Za odrzuceniem, przygotowanego
przez PiS, projektu uchwały głosowało 51 senatorów (50 z PO i niezrzeszony Włodzimierz Cimoszewicz), 28 było przeciw (26 z PiS, 1
z Solidarnej Polski i niezrzeszony
Jarosław Obremski) a 4 wstrzymało
się od głosu (2 z PO - Alicja Chybicka i Jan Rulewski, Andżelika Możdżanowska z PSL i niezrzeszony
Marek Borowski).
Obecny na sali obrad marszałek Senatu Bogdan Borusewicz nie wziął
udziału w głosowaniu.
Szef senackiego klubu PO Marek
Rocki powiedział po głosowaniu,
że przekazanie MSZ środków na
wspieranie Polonii to "racjonalny
ruch", bo - jak podkreślił - to rząd
odpowiada za stosunki z Polakami
za granicą.
Senat stracił 65,5 miliona
złotych
W tegorocznej ustawie budżetowej
65,6 mln zł na współpracę z Polonią i Polakami za granicą zostało
przeniesione z kancelarii senatu do
MSZ. Projekt uchwały wyrażającej
dezaprobatę wobec tego kroku złożył
w senacie wicemarszałek izby Stanisław Karczewski (PiS). Senackie komisje wnosiły o odrzucenie projektu.
Podczas debaty senackiej w tej sprawie doszło do sporu między senatorami PO a PiS. Wiceszef senackiej
komisji emigracji i łączności z Polakami za granicą Łukasz Abgarowicz (PO) argumentował, że projekt
uchwały ma niewiele wspólnego ze
wspieraniem Polaków żyjących na
obczyźnie, a jego jedynym celem
jest krytyka obecnego rządu.
winny zostać w Senacie - wyjaśniała
senator Andżelika Możdżanowska.
MSZ potrafi to lepiej
Sejm, przyjmując ustawę budżetową
na 2012 rok, zdecydował o przeniesieniu pieniędzy przeznaczonych na
opiekę nad Polonią (ponad 65 milionów złotych) z Kancelarii Senatu do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych,
argumentując, że ministerstwo będzie w stanie lepiej te pieniądze
rozdzielać, ponieważ lepiej niż Senat wie czego potrzeba Polakom na
emigracji. Wicemarszałek Senatu,
Stanisław Karczewski (PiS) zgłosił
poprawki do ustawy w nadziei, ze
senatorowie PO jednak za nimi zagłosują. Tym bardziej - jak twierdzi
Karczewski - w kuluarach senatorowie rządzącej partii deklarowali
chęć poparcia jego uchwały.
Tegoroczny budżet MSZ bez pieniędzy na Polonię ma wynieść 1,7 miliarda złotych z czego 40 milionów
to pieniądze na działalność konsularną, najczęściej pomoc w nagłych
wypadkach. Środki na Polonię, którymi obecnie dysponuje Senat są
przeznaczone na bieżącą działalność
polskich organizacji i środowisk za
granicą. Wyższa Izba parlamentu
opiekuje się Polonią od 1929 roku.
Program Pomost w Radio Wnet
przygotował Debatę Polonijną.
Zapraszamy czytelników KSI do
dyskusji. Chcemy porozmawiać o
zawiłościach nowego systemu finansowania projektów dotyczących
współpracy polskich organizacji
NGO z Polakami pozostającymi
poza granicami kraju. W dniu 25
kwietnia przy mikrofonie i na łączach internetowych spotkaliśmy
się by zacząć rozmawiać o polonijnych sprawach z wszystkimi Polakami w kraju i za granicą. Prace nad
sprawą prowadzimy z Magazynem
Polonia Chicago, Radiem Chicago,
Nowym Dziennikiem NY, Polskim
Radiem w USA, Kresowym Serwisem Informacyjnym oraz innymi
mediami polonijnymi.
Debata Polonijna w Radiowym
Domu Polonii.
W dniu 25.04 w debacie na temat
nowego systemu finansowania organizacji polonijnych według „Planu współpracy z Polonią na 2012
rok” Ministerstwa Spraw Zagranicznych wzięli udział: Marszałek
Zbigniew Romaszewski, Dyrektor
Biura Polonijnego Artur Kozłowski, Joanna Fabisiak, posłanka PO
, Senator Janina Sagatowska, red.
Tadeusz Urbański (telefonicznie ze
Szwecji) , Janusz Piechociński- poseł PSL, pracownicy Ministerstwa
Spraw Zagranicznych, Tatiana Kotasińska i Wojciech Łada oraz Sławek Sobczak - redaktorzy Polskiego Radia Chicago. Wspierali nas
na łączach internetowych redaktor
Janusz Szlechta z Nowego Jorku,
red. Sylwester Skóra z Chicago, stowarzyszenie dziennikarzy polonijnych we Francji APAJTE, działacze
portalu "Polacy Berlinie" i wielu
innych dziennikarzy oraz działaczy
polonijnych m.in. Fundacja Chicago
Chopin.
Debata przy drzwiach otwartych zapraszamy do komentowania.
STUDIO RADIA WNET
RADIOWY DOM POLONII
Debata została przygotowana w
oparciu o współpracę z: Magazynem
Polonia Chicago, Radio Chicago,
Nowym Dziennikiem NY, Polskim
Radiem w USA oraz z Małopolskim
Forum Współpracy z Polonią i Stowarzyszeniem Media Polanie, Kresowym Serwisem Informacyjnym.
Prowadzenie: red. Zofia Wojciechowska, Program Pomost Radia
Wnet
kontakt:
com
programpomost@gmail.
Debatę całą można odsłuchać na
stronie
http://www.radiownet.pl/publikacje/debata-o-przyszlosci-polonii
/ fot: Studio Radio Wnet- Artur Kozłowski Biuro Polonijne Kancelarii Senatu RP
Według Bogdana Pęka (PiS) PO decydując się na odrzucenie tego projektu uchwały, rezygnuje de facto z
walki o podmiotowość senatu, co
jest - jak ocenił - "niebywałym skandalem" i otwiera drogę do likwidacji
izby w przyszłości. - Myślałem, że
w tej sprawie choćby przez przyzwoitość pokażecie polityczne jaja,
a politycznych jaj mi tu brakuje po
prostu - mówił Pęk.
Spór między MSZ a Senatem w
sprawie środków na opiekę nad
Polonią trwał od kilku miesięcy.
Zwolennicy przekazania tych pieniędzy do MSZ podkreślali m.in.,
że parlament zachowa kontrolę nad
ich wydatkowaniem, bo resort ma
składać sprawozdanie w tej sprawie
zarówno w Sejmie, jak i w Senacie.
Przeciwko przeniesieniu pieniędzy
na Polonię do MSZ-tu protestowali niektórzy senatorowie PO, w tym
marszałek Bogdan Borusewicz.
Przeciwko przeniesieniu 65,5 miliona złotych z Senatu do MSZ byli
także senatorowie koalicyjnego
PSL. - Stanowisko senatorów PSL
jest jednoznaczne: te pieniądze po-
www.ksi.kresy.info.pl
/ fot: Studio Radio Wnet- Marszałek Zbigniew Romaszewski
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 45
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
KRAKIDAŁY CZ. IV - ostatnia
ALEKSANDER SZUMAŃSKI DLA BARW KRESÓW
Część III „Krakidałów” zakończyłem wspomnieniem Adama i
Andrzeja Chciuków:
Bo i Kazimierz Schleyen w swych
„Lwowskich gawędach” wydanych w Londynie i Adam Kozłowski w Nowym Jorku zwłaszcza zaś Andrzej Chciuk aż w
Australii załamują ręce w rozpaczy nad spodziewaną agonią bałaku. Chciukowie… Bo dwóch ich
było – Andrzej i Tadeusz.
poetycki”. Ten ostatni tytuł wydany w Melbourne w 1961 roku już
na samym wstępie włącza się w
nasze rozważania o mowie lwowskiej pięknym inwokacyjnym
dziewięciozgłoskowym wierszem
o takim właśnie tytule: „O lwowskim bałaku”.
W następnej części Krakidałów
(IV) przytoczę ten piękny utwór.
Do zobaczenia z bałakiem!
A cajerączki? A chawira?
Lub kwargle, gnyp, chmiel, groń, nakastlik
Spaźniać się, chachar, kimać, maścić?
Listę tu przerwę. Każdy wyraz
Trzeba by ubrać w odsyłacze…
I dalej Jerzy Janicki:
Nie ulega wątpliwości, ze od dłuższego już czasu czytelnik tego wiersza
rozgląda się za jakimś słownikiem.
Zauważcie proszę, jak w tym naszym
bałaku przegląda się cała wielowiekowa i burzliwa historia miasta. Austriacy, którzy je na jakiś czas posiedli,
zostawili tu te wszystkie swoje nakastliki, harnadle i halby piwa. Węgrzy
obdarzyli nas batiarem, Włosi których
miasto sprowadziło sobie, chcąc dogodzić miejskiej architekturze zafundowali szewcom lwowskim pikulety,
a piekarzom sumer, bo ten sumer,
czyli po lwowsku chleb, wiedzie się
wszak od łacińskiego sumere – jeść.
Turcy nam surdut przekabacili na kireję, Żydzi dali chebrę, a kto wie, czy i
nie chawirę, która jest domem.
Wyjaśnijmy też sobie od razu, że bałak jednak nie jest synoniem gwary,
slangu, narzecza, dialektu, ani żargonu. Każde z tych określeń już z samej
definicji obraża nasz bałak, bo gwarą,
dialektem posługują się określone
grupy społeczne, osobowością zaś bałaku, jak słusznie zauważa Kazimierz
Schleyen, jest jego „… powszechność, bo nawet profesor uniwersytetu wolał jeść jajecznicę z trymbulką,
niż ze szczypiorkiem”. Podkreśla to
również tekst piosenki śpiewanej prze
Szczepka i Tońka, że „tam bogacz i
dziad, to są za pan brat” co oznacza,
że we Lwowie zacierały się różnice
klasowe i społeczne. Wyrazem tego
był między innymi właśnie bałak,
który jest po prostu mową, jaką na co
dzień posługiwał się każdy rodowity lwowianin. Do takich zalicza się
na przykład Adam Kozłowski, autor
wydanej w Nowym Jorku książki
„Lwów – wizja utraconego miasta”.
Ten drugi
wił się w
światowej
przewiózł
do Anglii
broni V1.
(foto poniżej) wsłaczasie drugiej wojny
jako kurier AK który
z okupowanej Polski
elementy niemieckiej
Obaj z Andrzejem drohobyczanie z urodzenia lata studenckie
spędzili pod Wysokim Zamkiem,
a bezbrzeżna nostalgia Andrzeja
za Lwowem zaowocowała takimi
pięknymi książkami, jak „W krainie lwowskiego bałaku”, „Ziemia księżycowa” i „Pamiętnik
Oto wiersz „O lwowskim bałaku” Andrzeja Chciuka:
Lwowski bałakuI liczna mowo!
Z polskich akcentów najpiękniejszy!
Tu każde poszczególne słowo
Ma swą melodię, dowcipniejsze
Znaczenie, zasięg i koloryt
A przepojone jest humorem
Niezwykłym, wprost zaskakującym.
Słuchać batiara – taż to koncert!
I w serce spływa mniód i balsam.
Gdy słyszysz kiedy ktoś bałaka
O mesztach, szóstkach i miglancach,
Że ten Pitolku szac chłopaka
Że się telepie trambal w szynach
Że ktoś w tremudce ręcznik trzyma
Że ów trymbulkę zjadł i ćmagi
Potem wysączył. Że mu magiel
Ktoś spuścił letki z innej siczy
Że piany chabal si przeliczył
I szpargę znalaz, skad sztemp glidu
I sam przed sobą gorzki z wstydu
Ujmie to zdaniem pełnym czaru.
Ta po coś zalazł tu, batiaru,
Tutaj na Gródku insza chewra
jo, stąd gelejzig, masz trzy żebra.
Chiby, nasmytrać, wewogóle,
Szymon, krzyż, bajc, świrk, niuch, zazule,
Z prawdziwa frajdą Jerzy Janicki
obficie cytuje rozważania Adama
Kozłowskiego, ponieważ właśnie rodowodowi bałaku poświęca on wiele
uwagi. I tak np. wyjaśnia dlaczego to
lwowiak nie cierpi po prostu zgłoski
„ą” i stąd woli powiedzieć zamiast
„siądź” „siendnij”, a zaś nosówka „ę”
w środku słowa przyjmuje u niego
formę „eń”. W ten sposób „będzie”
brzmi „bendzi”, a „ręka” bardzo często staje się „reńką”. Drugą cechą
charakterystyczną fonetyki gwary
lwowskiej jest dźwięk „e” pochylone. Chleb to chlib, lepszy to lipszy…
Lwowskie „o” także jest przeważnie
pochylone, jak na przykład w imionach męskich, do dziś posiadających
końcówkę „ko”, Tońko, Szczepko,
czy Staszko brzmią „ Tońku, Szczypku, Jóźku, Adaśku, Milku itd.
Klasyczny bałak lwowski obok bogactwa słownictwa posiada cały skarb
przenośni i porównań. Zamiast dużego piwa lwowianin prosi o „putnię
chmielu” lub „peńcherz wody jeńczmiennej”. Wódka zmienia się w „mliko od wściekłej krowy”. Naśmiewać
się z kogoś to „ciągnońć łach”. Poza
tym raz na zawsze należy wiedzieć,
że lwowiak nie jada, tylko wcina, albo
wbija w krzyżbanty, nie idzie ulicą,
tylko faluji, a jeśli z płcią piękną, to
Strona 46 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
z dziunią, a do tego trzyma ją popud
kolki, chyba że jest brzydka, w takim
razie idzie z rymundą. Kiedy będzie
się żenił, to się okołtuni i wtedy wypije moc ćmagi albo bajury, poczem
gdy tak da sobi do nosa, to będzie hirny, albo zaćmakany.
A kiedy już będziemy odpowiednio
wyedukowani, wtedy dopiero będziemy mogli spokojnie oddać się lekturze jaką jest poemat pochodzącego ze
Stryja Mieczysława Magiery– trzynastozgłoskowiec „Z krainy stryjskiego
bałaku”:
Siad ja sy – tak o – przy drodzy, muszym
skidać meszty
bo mi pieczy w nadgniotki ta chulera
szyfrowa,
myślim – nima co, trzeba troszeczku folgi
bym dylikatny zdrowi haniebni ni sfrustował
Właściwi człowiek tak sam si katula,
czasami zdyba jakiś klawy mety
zahaczy wikt frajerski, bez prynuki wciśni
potym łachy pod pachy i chodu na wyrtepy.
Ta pewni ży si zmacham, zacyhykam, ledwi zipim,
ali na włos ni pupuszczam, chwilki ni
żałuji,
pokimam, odpocznym i szpurtym zapylam
het na moi drogi co do Stryja pruji…
Ta braci! Ili razy ja sobi tak powiedział,
Szkodyn-godyn cieniu, po kulach dostanym,
Zakucam, zaszwicuji, zichir klapnym
plackim
Si ni wyprostuji i nigdy już ni wstanym,
Ali wo! Jak konisko – ma si to zdrowi,
Dalibóg - żadna ni czypia si cholera
Tak szargać sobu jakby ktoś go najuł
I szczybał na lotu mientkiego frajera
Ciekawy!? Jak tylko uderzym w kimono,
Słodku śni si mi i na żywca zobaczy
Te same chałupy i te same pyski…
Staszku i Guma, Milu i Kolczaty,
Dzyń – Czymryński, Murga, Bronyk si
chuleta,
Cycuś Picijańcu i Nowsilcow żylasty.
Hulamy razym grandu falowac na korzi.
Bez pucu drzeć łacha i wampirów doobkoła,
Czasym da si podczesać cimonka klawego
I zaraz si szarga na szmir do Sokoła.
Albu si pokrencić w Czytelni Kulijowyj
popłynąć w kupi, w tangu podrajcować,
namientni si przylepić do klatki z pirsiami
ali jednym lipkim za szmulim szpanować.
Wzionć oku do reńki i dziobać na boki,
To sy człowik zamiszał, potrzymał, pohecował,
Był cynk aż namotał i jak czajnik z fasonym
uczciwi na chawiry kawałyk windował.
Ali syrdeczni szpetni gdy ciałku pudprowadzić
Trza ci było poza humeni abu na Pomiarki,
Pomyśleć – ta włosy staju demba nawyt
pod pachami,
W szyji si robi dusznu, w kryzbantach
chodzi ciarki.
Bożysz Ty Mój Słodki! Tu fafuli zoliła
Pumiarecka hebra, wywabiaczy kampy
Jak dorwali gnysa nie zy swoji branży
Co dźwigał dryzdy poza drohobycki rampy.
Ten Ćmoku rizuła w zasmytranej bekieszy
I szczyrbaty Dziurdziu, nicowany paw
dumny
balikał: cimraku – sirotku jak ci hrymnym w kłapacz,
niech mi ściśni ży ni bendzisz pasować
jak do trumny
Albo putiu myzojdyk, szpecyfindyr cechu
co jak ciuchrał w ferbla to sztorki układał
i jak niemy szpilał w ajginesy – jemu
zawsze niewinny ktoś na kułak wpadał…
A moja Ferajna Najlepszych Kompanów
Co razym żeśmy niejeden stadion zamiszali
I rozbembnili imię Stryja i taksamo Lwowa
Nas stryjskich Tajojków w Polsce dobrze znali…
Joj Bogu ty Mój Bogu - ja bym tak do rana
gadał i spominał naszy stryjski dzieji,
czasym coś pod dziobrym ściśni a w gardle zakłuji…
Ta niech to nagła z buraczkami troista
krew zaleji…
Gdziekolwiek jesteście Wy moi koledzy
Muszkietery sportu polskiego Stryja
Epigoni
Pozdrawiam Was naszym Daj nam Boży
zdrowi!!!
Jeszcze się zobaczymy Na Stryjskim Stadioni!!!!
Kolegom ze stadionu poświęca
Monik
No i co z tego, że pan Magiera ze Stryja? A czy tak właśnie nie wyglądała i
u nas we Lwowie niedziela, kiedy po
dwunastówce w katedrze obowiązkowo całą famułą sunęło się Akademicką, czyli corso, a my – ciamkacze – na
przodzie, i ten zapach pączków, który
długo snuł się za nami jak zwiewny
welon gdy się mijało kawiarnię Zalewskiego / Władysław Zalewski mąż
Wandy Macedońskiej, szwagier Adama Macedońskiego/.
A już pamiętam, że za tego Schichta,
Erdala i puder Haja chciałem pana
Magierę w rękę pocałować, gdybym
go miał wtedy pod ręką. Ten człowiek
opanowany ma bałak w najwyższym
stopniu, jest po prosu w bałaku genialny. A jeśli jakiś cud się zdarzy, że się
kiedyś spotkamy, to pan Magiera ma
to jak w banku, że słowa dotrzymam
i pocałuję go w grabę. Proszę przeczytajcie poemat, a też dojdziecie do
wniosku, że jak się to u nas we Lwowie mawiało – takich już dzisiaj nie
robią – wyznaje Jerzy Janicki.
Hej, hej, Panie Jerzy, łza się w oku
kręci….
Aleksander Szumanski
Batiary z Łyczakowa. Drugi z prawej (biała koszula) Michał Matias (Myszka) , olimpijczyk z
roku 1936, piłkarz "Pogoni lwowskiej.
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Opowieści babci Część II
Napisała Ewa Fulińska-Nadachowska
Zebrał i ułożył Piotr Strzetelski
Wprowadzenie
Poniżej prezentuję drugą część
historii opowiedzianej przez Ewę
Fulińską Nadachowską, którą rozpoczęliśmy drukować w poprzednim 11 numerze KSI (z kwietnia
2012 roku). „Opowieści babci”,
to bardzo ciepło opowiedziana
rodzinna historia Pani Ewy, która
przeżyła swoje lata dzieciństwa i
młodości we Lwowie. Wspólnie
z Panią Ewą przenosimy się do
Lwowa okresu przełomu lat 20 i
30-tych ubiegłego wieku. Razem z
autorką przechadzamy się w zadumie dnia Wszystkich Świętych pomiędzy grobami obrońców Lwowa na Cmentarzu Łyczakowskim,
śledzimy rodzinne przygotowania
do nadchodzących Świąt Bożego
Narodzenia i cieszymy się z prezentów od Świętego Mikołaja.
Beztroska zabawa na śniegu czy
zwiedzanie wystawy Panoramy
Racławickiej, pozwala nam przenieść się w pełne radości i beztroski lata 30-te widziane oczami małej dziewczynki. Rodzinny spływ
kajakiem ukazuje nam piękno
naddniestrzańskich miejscowości
i pozwala wsłuchać się w melodyjne pieśni ukraińskich dumek.
Na zakończenie kolejnego odcinka
wspomnień, Pani Ewa przenosi nas
w miejsce dla niej szczególne – do
Kniażyny, położonej w gminie Kołodno powiatu Krzemienieckiego
województwa wołyńskiego. Tam
to właśnie, jej ojciec Benedykt
Fuliński, jako obrońca Lwowa
1918 roku, otrzymał od Państwa
Polskiego 13-to hektarową działkę
ziemi. Ewa, wspólnie ze swoimi
rodzicami i braćmi, spędzała tam
często wakacje. Opowiadanie to
ilustrowane jest pięknymi rysunkami autorstwa brata Pani Ewy –
Jacka Fulińskiego.
Zapraszam Państwa do lektury
tych wspomnień i życzę miłego
odbioru.
DOM NA GÓRCE JACKA
Zabawa w skarb.
Ulubioną zabawą Ewy i Danusi było
szukanie skarbu. Skarb, pudełeczko
z różnokolorowymi guziczkami i
kamyczkami, dziewczynki chowały
na zmianę w różnych zakamarkach
mieszkania. Zimno, zimno, ciepło, gorąco rozlegało się wtedy po
domu. Właśnie Ewusia „mrużyła”
przy drzwiach do klatki schodowej,
prowadzącej w górę z dolnej części
mieszkania do bramy. Krasnoludek wystawił wielkie uszy z kieszonki fartuszka chcąc usłyszeć, w
którą stronę Danusia zanosi skarb.
Głośne „już” rozpoczęło szukanie.
Najpierw kwadratowy hol z kręconymi schodkami łączącymi dół i
górę mieszkania. Było tu tyle drzwi
/ Cmentarz Orląt Lwowskich (źródło - http://www.lwowiak.republika.pl/cmentarz.html )
pierw Grób Nieznanego Żołnierza,
gdzie Wojtek zapalił świeczkę i postawił swój lampion obok ogromnej
ilości innych, równie pięknie wykonanych przez harcerzy. Jak podobał
się Ewie orzeł na lampionie podświetlony świeczką! Jędrek przyciszonym
głosem przeczytał napis na płycie:
dobrze jeździli na nartach, spędzając
w zimie prawie każdą wolną chwilę
na śniegu. Aniela i Ewa powróciły
do domu ze wspaniałej sanny dopiero wieczorem, gdy przestał padać
śnieg, a granatowe niebo roziskrzyło
się gwiazdami.
List do św. Mikołaja
Zwłoki zabrano dnia 29 października
1925 roku i uroczyście przewieziono
w dniach 30-31 października i 1 listopada do Warszawy gdzie pochowano
w mogile na Placu Marszałka Józefa
Piłsudskiego dawniej Saskim jako
zwłoki nieznanego żołnierza
Zima rozpoczęła się już na dobre.
W mroźny dzień przyszła po Ewę
z górnego mieszkania młoda lokatorka, pani Pietruska. Dziewczynka
lubiła baraszkować z jej maleńkim
synkiem Mieciem. Zabawnie też było
biegać po czterech pokojach i kuchni
w innym mieszkaniu. Z największego pokoju wychodziło się na równie
wielki taras z kolumnami jak z salonu na dole. Widok stąd był jeszcze
piękniejszy i rozleglejszy na wzgórza,
małe jeziorko pod nimi, park Jordana,
park Kilińskiego zwany też Stryjskim
i dużą część miasta. ...”Czy wiesz
Ewusiu – zagadnęła młoda pani - że
niedługo zjawi się święty Mikołaj i
grzecznym dzieciom przyniesie różne
podarki? - Chodź! Napiszemy razem
list do św. Mikołaja. Może podaruje ci
coś pięknego...”. Wkrótce niebieska
koperta została położona na ośnieżonym parapecie okna. Na odchodnym
pani Pietruska powiedziała: Przyjdź
jutro, sprawdzimy czy święty Mikołaj
zabrał nasz list.
Następny lampion Wojtka położony został przy pięknym pomniku
lotników amerykańskich poległych
w obronie Lwowa. Przedstawiał on
lotnika ze skrzydłami orła. Dalej tłumy ludzi przechodziły przed rzędami
krzyży na grobach Orląt Lwowskich
– młodocianych obrońców miasta.
Wszędzie mnóstwo kwiatów, lampionów i świateł. Późnym wieczorem powrót do domu. Było to niezapomniane przeżycie dla małej Ewy.
Pierwszy śnieg
Piotr Strzetelski
/ Ilustracja domu rodziny Fulińskich autorstawa brata Ewy – Jacka Fulińskiego.
www.ksi.kresy.info.pl
i tyle możliwości schowania skarbu.
Krasnal trząsł się ze strachu, że przy
okazji szukania pod schodami jego
łóżeczko z pudełka od zapałek może
zostać nadwerężone. „Zimno” uspokoiło go natychmiast.
Drzwi do spiżarni i piwnicy były
zamknięte. Do kuchni zabroniono
dziewczynkom wchodzić. Pozostała jadalnia. Był to obszerny pokój z
dwoma oknami, z których jedno służyło dzieciom do wyskakiwania na
ogród. Na środku duży prostokątny
stół i wiele krzeseł. Tu cała rodzina
jadała obiady. Na ścianach wisiały
obrazki i wielkie fotografie dziadka
Fulińskiego i pradziadka Widajewicza, do którego Tato był podobny. Ewa lubiła bardzo portret małej
dziewczynki o mądrych oczach.
To Mama, gdy miała dziewięć lat.
Gdzie ten skarb? Zagląda pod kanapkę, na której sypiał Wojtek. Ciepło, ciepło, ale pudełka jeszcze nie
było. Podeszła do wielkiego pieca
centralnego ogrzewania stojącego w
kącie pokoju, otworzyła pusty o tej
porze roku popielnik. Gorąco! Znalazł się skarb. Teraz szukać będzie
Danusia. I tak to trwało, aż dziewczynkom przyszła do głowy inna
zabawa.
Zaduszki
Od kilku dni Wojtek po powrocie ze
szkoły wycinał i kleił lampiony, które
/ / Mama Ewy – Stefania Fulińska jako mała
dziewczynka.
przygotowywał na Święto Zmarłych.
Na czterech częściach czerwonego
kartonu wycinał kształt orła, podklejał
wycięcia białą bibułką, zginał cztery
części lampionu i sklejał tak, że stał
pewnie na stole. W Dzień Zaduszny
cała rodzina zaopatrzona w świeczki
i Wojtkowe lampiony wyruszyła pod
wieczór na Cmentarz Łyczakowski i
przylegający doń Cmentarz Obrońców Lwowa. Była to daleka droga.
Najpierw trzeba było zejść z Górki
Jacka całkiem w dół, a potem wspinać się do góry na cmentarz. Przez
szeroko otwartą bramę cmentarną
przewalały się tłumy ludzi. Pierwsze
kroki prowadziły do pomników sławnych ludzi, których groby mieściły się
w alei przy bramie. Ewę zaprowadzono pod pomnik Marii Konopnickiej,
której piękną bajkę „O sierotce Marysi i krasnoludkach” właśnie Mama
jej czytała. Szeroka aleja wysadzana
starymi, olbrzymimi drzewami prowadziła do grobu dziadzia Hausera.
Usunięto opadłe na płytę kamienną
liście i zapalono świeczki. Mama
stała w zadumie nad grobem swego
Ojca. Ewusi dech zaparło z wrażenia, gdy rozejrzała się wokoło. Nad
całym cmentarzem rozpościerała się
czerwona łuna od lampionów i palących się świec. Szeroką aleją razem
z tłumem ludzi cała rodzina przeszła
na Cmentarz Obrońców Lwowa. Naj-
Pewnego dnia rano po wstaniu z łóżka Ewa swoim zwyczajem podeszła
do okna. Olśnił ją cudowny widok.
Cały ogród pokryty był bielusieńkim
puchem, a z nieba leciały puszyste
płatki śniegu. Skacząc z wielkiej radości zbiegła po schodach do kuchni
i uprosiła Mamę żeby po śniadaniu
Aniela poszła z nią do ogrodu. Na
boisku, na wielkiej, białej płaszczyźnie wyrósł wtedy duży bałwan w
czerwonym cylindrze z dziurawego
garnka, z marchewką zamiast nosa i
węgielkowymi oczami. Tego dnia po
obiedzie Aniela wzięła długie sanki,
na których można było się swobodnie położyć i wyruszyły z Ewusią na
sannę. Niedaleko domu było wiele
miejsc do zjazdów na sankach i nartach. Z dużego ogrodu wychodziło
się wprost na wzgórza, latem zielone,
a zimą pokryte śniegiem. Tu amatorzy jazdy na nartach i sankach mieli
prawdziwy raj. Były małe pagórki
dla dzieci, ale także dość wysokie i
strome wzgórza, z których zjeżdżanie na nartach wymagało odwagi i
umiejętności. Wszyscy bracia Ewy
Św. Mikołaj
Ewusia nie mogła doczekać się chwili, kiedy okaże się, czy list został zabrany. Wcześnie rano pobiegła do
pani Pietruskiej. Razem podeszły do
okna. Dziewczynce biło mocno serduszko. Obawiała się, że św. Mikołaj
może uznać ją za niezbyt grzeczną.
Na szczęście listu nie było. Pozostawało tylko czekać, co też przyniesie
św. Mikołaj. Tego dnia po południu
Mama zabrała Ewę do miasta na
ulicę Akademicką. Neonowe szyldy
sklepów migotały kolorowo, a wystawy pełne były choinek z lampkami i
przeróżnych towarów przyozdobionych w papierowe Mikołajki, główki
aniołków, wstążeczki, gwiazdki. Ewa
nie mogła oderwać się od wystawy
cukierni Zalewskiego, tego, którego
samochód firmowy z ozdobnym napisem „Zalewski” zajeżdżał do garażu w domu. Na wystawie, w białych
Fot. 4. Ewa z Anielą na sankach , obok Jędrek na nartach.
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 47
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
saniach zaprzężonych w dwa renifery
siedział św. Mikołaj wielkości dorosłego człowieka ubrany w czerwony
płaszcz oblamowany białym futrem,
w czerwonej czapie, mrugający wesoło oczami, przyjaźnie kiwający
dzieciom ręką. Całe sanie pełne były
prześlicznych zabawek i wspaniałych
przysmaków. Kolorowe laleczki, białe
kotki, śmieszne różowe świnki, gruszki, jabłka, orzechy, nawet kiełbaski
zrobione były z marcepana i czekolady. Tego wieczoru Ewusia wcześnie
poszła spać, bo św. Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci, a we
śnie nie ma okazji do zbytków. Jeszcze
było całkiem ciemno, gdy dziewczynka wyczuła, że pod poduszką jest coś
twardego. Sięgnęła ręką i wyciągnęła
kawałek czekolady i torebkę cukierków, które dobry staruszek wsunął delikatnie w nocy nie obudziwszy jej. Po
śniadaniu pobiegła do pani Pietruskiej.
Obie z wielką ciekawością podeszły
do kuchennego okna. Na parapecie
stało duże pudło. Okazało się, że była
w nim piękna, porcelanowa lalka z
zamykanymi oczami i prawdziwymi
włosami.
Boże Narodzenie
Od kilku dni ślicznie pachniało w całym domu. To Mama z Anielą piekły
makowniki, przekładańce i słodkie
bułki. Ewa od rana kręciła się w kuchni i tu skubnęła kawałek orzecha, tam
kilka rodzynek. Pomagała także Anieli
ucierać żółtka i masło w ogromnej makutrze. Przygotowywało się olbrzymi
czekoladowy tort Pischingera. Dla
dużej rodziny wszystko musiało być
wielkie. Były ferie i chłopcy nie chodzili do szkoły. Wojtek wpadał ciągle
do kuchni po „wydmuszki”. Mama
nie wybijała więc jajek normalnie,
tylko robiła dwie dziurki u góry i u
dołu skorupki, a potem zawartość wydmuchiwała do ciasta. Na biureczku
Wojtka pod oknem w jadalni leżały już
śmieszne pajacyki, koguciki i malutkie
koszyczki. Stefan w piwnicy mocował wysoką jodełkę w drewnianym
krzyżu. Za chwilę drzewko zostało
postawione w salonie. Chłopcy zawiesili barwne ozdoby, cukierki,
orzechy pozłacane, malutkie czerwone jabłuszka i przyczepili kolorowe świeczki. Ze szczytu jodełki
/ Wieża Korniaktowska – rysunek Jacka Fulińskiego
patrzył z góry rozmodlony aniołek.
Cały salon pachniał ślicznie lasem.
Wigilia
Ewusia biegała od okna do okna wyglądając pierwszej gwiazdki na niebie, bo dopiero wtedy cała rodzina
mogła zasiąść do stołu wigilijnego.
Najpierw Mama i Tato dzielili się
z każdym opłatkiem. Potem Aniela
przyniosła na stół w jadalni wazę
z barszczem i uszkami. Następnym
daniem były ulubione przez dzieci pierogi. Pierogi zwykłe, pierogi z kapustą i pierogi z powidłem.
Na koniec ciasta, tort i tradycyjna
kutia. Kutia zrobiona była z gotowanych ziaren pszenicy z makiem,
miodem, rodzynkami i orzechami.
Po wigilii śpiewano kolędy, które
małej Ewie tak bardzo się podobały.
Tymczasem Mama poszła na górę, a
za chwilę odezwał się gong. Dziewczynce powiedziano, że Mama poszła otworzyć okno aniołkowi, który przyniósł prezenty pod choinkę.
Wtedy wszyscy udali się z jadalni
po schodach do salonu. Jedyne
światło w pokoju pochodziło od palących się świeczek na choince. Dla
Ewy leżały pod drzewkiem narty na
śniegowce, rękawiczki, czapeczka i
szaliczek. Mama podeszła do fortepianu i zaczęła grać kolędy. Dzieci
usiadły wokół rozświetlonej choinki
i znowu wszyscy śpiewali do późnego wieczoru.
Jasełka
Trwały ferie zimowe i chłopcy nie
chodzili do szkoły. Stefan i Wojtek postanowili urządzić Jasełka.
Zaczęły się przygotowania. Najpierw trzeba było wykonać stroje
dla wszystkich aktorów i każdemu
przydzielić rolę. Powyciągano stare
ubrania i kapelusze z szaf. Z kolorowych papierów, pozłotek i sreberek
po czekoladzie powstały korony i
berła dla trzech króli. Kapy z łóżek
posłużyły jako wspaniałe płaszcze
z trenami. Pastuszkowie mieli kolorowe łatki na ubraniach i kapeluszach, a dwa aniołki - Ewa i Danusia - opaski z gwiazdkami na głowę,
długie suknie z prześcieradeł, a nawet skrzydełka. Wojtek zrobił sobie
siwą brodę i wąsy z waty, bo miał
być św. Józefem. Aniela starannie
wyprasowała najbielszy ręcznik w
kuchni, aby włożyć go na głowę,
gdy jako Matka Boska pochylać się
będzie nad lalką Ewusi, małym Jezuskiem. Podłoga w części jadalni
przy oknach podwyższona była o
stopień, dzięki czemu nadawała się
na scenę. Chłopcy zawiesili kurtynę z czerwonej kapy na łóżko.
Zrobili też kolorowe reflektory do
oświetlania sceny owijając abażury
stojących lamp kolorowymi bibułkami. Po wielu dniach przygotowań
przyszedł wreszcie dzień Jasełek.
Po obiedzie przesunięto duży prostokątny stół w jadalni pod ścianę,
a krzesełka ustawiono w cztery rzędy. Po zapadnięciu zmroku zaczęli
schodzić się widzowie, to znaczy
mamy, rodzeństwo i koledzy biorących udział w Jasełkach dzieci.
Gdy wszyscy usadowili się, zgasło
światło i odezwał się gong z moździerza. Na widowni zapanowała
cisza i rozsunęła się kurtyna. W
blasku kolorowych świateł ukazała
się Matka Boska klęcząca nad Jezuskiem w sianku. Oparty o długi
pastorał czuwał nad nimi św. Józef
z długą siwą brodą, w kapocie aż do
ziemi. Za Matką Boską dwa małe
aniołki z błyszczącymi gwiazdkami na czołach złożyły rączki jak do
modlitwy. Nagle, od strony schodów prowadzących z dolnego holu
na górny, odezwał się głos Taty.
...”Anielu, kawy!...” Matka Boska
natychmiast zerwała się i pobiegła
do kuchni. Na widowni odezwał się
śmiech, a na scenie płacz ciemnowłosego aniołka. Na szczęście przerwa trwała krótko i jak tylko Aniela
zaniosła kawę na górę wróciła na
scenę. Po raz drugi zgaszono światło, odsłonięto kurtynę i znowu Matka Boska klęczała nad Maleństwem,
a za nią spokojnie stały aniołki ze
złożonymi rączkami. Odezwała się
cichutko kolęda „Stajenka cicha,
stajenka licha”, a potem „Lulajże
Jezuniu" i „Jezus malusieńki”. Przy
słowach „rąbek z głowy zdjęła”
Aniela zsunęła z włosów wykrochmalony ręcznik kuchenny i położyła go na Dzieciątku. Tak przykazał
reżyser przedstawienia - Stefan.
Przy śpiewie kolędy „Przybieżeli do
Betlejem pasterze” na scenę weszli
pastuszkowie w kolorowych ubrankach przynosząc różne dary. Gdy
wkroczyli wspaniale ubrani trzej
królowie, dzieci śpiewały kolędę
„Trzej królowie monarchowie”. Do
aktorów przyłączyła się widownia.
Na zakończenie cała jadalnia rozbrzmiewała potężną kolędą „Gdy
się Chrystus rodzi”. Po hucznych
oklaskach widzowie rozeszli się do
domów, a dzieci posprzątały jadalnię.
Był to niezapomniany ostatni dzień
1929 roku.
WE LWOWIE I GDZIE INDZIEJ
Na narty! Na sanki!
Trwała śnieżna zima 1930 roku. W
niedzielny poranek ruch w domu
niebywały. Wszyscy wybierali się
na narty. Z okna sypialni krasnoludek i Ewa obserwowali przysypany białym puchem ogród, a także widoczne w niewielkiej oddali
wzgórza, na których już uwijały
się kolorowe postaci narciarzy i saneczkarzy. Wtem, śnieżną, gładką
biel ogrodu przecięły ślady czterech
par nart. To Jędrek, Jacek, Stefan i
Wojtek wyruszyli na pagórki. Już
po chwili Ewusia widziała jak małe
z tej odległości postacie wspinały
się pod górę, a potem śmigały w
dół kończąc zjazd pięknym „telemarkiem”, czyli zakrętem. Bracia
dziewczynki bardzo dobrze jeździli na nartach. Ona także chciała
popróbować swoich sił, więc zbiegła po schodkach na dół i uprosiła
Mamę o pozwolenie włożenia nowych nart otrzymanych na gwiazdkę. Wkrótce wszyscy troje, Mama,
Tato i Ewa ubrali narty i wyruszyli
ku wzgórzom. Rodzice spacerowali na dole obserwując zjazdy swoich synów i nieśmiałe próby córki.
Dziewczynka wspinała się na małe
górki, zjeżdżała i prawie zawsze na
końcu był wielki „buch” w puszysty
śnieg. Cały ranek trwała zabawa, a
w południe wszyscy powrócili do
domu na obiad. Po obiedzie Aniela
miała wolne i obiecała Ewie wziąć
ją jeszcze na sanki. Dziewczynka
często śpiewała piosenkę: „Hu, hu,
ha nasza zima zła", ale ta zima nie
była wcale taka zła.
do Ewy Danusia i dziewczynki zastanawiały się, jaką wymyślić zabawę. Ściągnęły z komody lisa i
dalejże jeździć na nim jak na koniu.
W pewnym momencie, gdy zabawa
trwała w najlepsze, głowa lisa oderwała się i potoczyła na podłogę.
Ewusi serce zamarło z przerażenia.
Z płaczem pobiegła do Mamy. Ta
przyrzekła zaradzić zmartwieniu.
Lisa i głowę schowała w szafie i
obiecała nic nie mówić Tacie. Następnego dnia rano przyszedł do
domu pedel, czyli woźny Instytutu,
pan Teodor i lisa zabrał. Jeszcze tego
samego dnia po obiedzie Tato wziął
dziewczynkę ze sobą do Instytutu.
Było to bardzo daleko i część drogi
jechało się tramwajem. Na zacisznej
ulicy Nabielaka mieścił się Instytut Zoologii i Botaniki Politechniki
Lwowskiej. Przywitał ich ten sam
pedel Teodor, który przyszedł po
lisa. ...”Moje uszanowanie, panie
profesorze. Zajmę się panienką. Pokażę jej wszystko, bo właśnie odkurzam gabloty...”. Ewa weszła do dużej sali i stanęła jak wryta. Wzdłuż
ścian i w środku stały olbrzymie
szafy oszklone, a w nich mnóstwo
wypchanych zwierząt. Jeleń i sarna
jak żywe patrzyły wielkimi oczyma.
Kuna, tchórz, łasiczka – objaśniał
Teodor przecierając ścierką szyby
gabloty. Wilki szczerzyły zęby, a
obok dwa lisy. Jeden z nich wydał
się Ewie znajomy. ...”Widzi panienka jak ślicznie przyszyta głowa?
Ani śladu nie ma...” – powiedział
Teodor. Dziewczynce kamień spadł
z serca. Oglądając dalej różne zwierzęta, z których prześliczne, kolorowe ptaki najbardziej jej się podobały, nie spostrzegła nawet jak szybko
minął czas i trzeba było wracać do
domu.
Panorama Racławicka
Była wiosna. Pewnej słonecznej niedzieli Mama powiedziała:
...”Pokażę ci Ewusiu z balkonu,
dokąd dzisiaj wybierzemy się. Widzisz tam daleko, przeświecające
między drzewami dachy i ściany
budynków? To są pawilony Placu
Powystawowego, gdzie odbywają
się coroczne Targi Wschodnie. Tam
pójdziemy obejrzeć Panoramę Racławicką...”. Trzeba było jak zwykle zejść z Górki Jacka na plac św.
Zofii, aby wspiąć się ulicą Stryjską
do parku. Blisko głównego wejścia
na drewnianym podium tańczyło
kilka par przy dźwiękach harmonii.
Ktoś grał i śpiewał "Łyczakowskie
tango":
...”Kochaj braci fajno lwowskich
kobit rój – Lepszych nima w świci!
Więc Lwów kochaj swój!...”
Park Stryjski urzekł dziewczynkę
swoim pięknem. W dolnej części
lśnił w słońcu staw otoczony na
brzegach kosaćcami i wodnymi roślinami. Starannie żwirowane ścieżki, obsadzone tulipanami, bratkami
i innymi kwiatami, prowadziły na
wyższe części parku, bardziej już
dzikie. Rosły tu drzewa nie tylko
te znane, ale także inne - o kolorowych liściach i dziwnych kształtach.
Roznosiła się woń bzów, a przekwitające czeremchy obsypywały białymi płatkami jak śniegiem. Ewie
przypomniała się zasłyszana gdzieś
piosenka:
...”Gdy wiosny jest czas, wśród
parków swych kras, W girlandach
czeremchy i bzów, wśród dolin i
wzgórz, Spowity w mgieł róż, jak
wizja, wyłania się Lwów"...
Z górnej części parku można było
przejść na Plac Powystawowy.
Mama z córką weszły do okrągłego
niewysokiego budynku. W środku
prowadziły bardzo kręte schody na
górę. Ewa szybko wbiegła schodkami i stanęła zdumiona i przerażona. Tuż koło niej na zaoranej ziemi
stała wielka armata, a dalej toczyła
się bitwa. Ludzie na spienionych
koniach, armaty, podniesione ręce
trzymające szable, kosy, karabiny.
Prędko odwróciła się i zbiegła szukając ratunku w ramionach Mamy.
...”Nie bój się, to tylko obraz”...
– uspokoiła ją Mama. Jeszcze raz,
postępując za Mamą weszła dziewczynka na górę. Dopiero po chwili
zauważyła miejsce, gdzie kończyła
się ziemia prawdziwa, a zaczynała
ta na obrazie. Posuwały się powoli
wzdłuż barierki oddzielającej przestrzeń przed obrazem od oglądających. Mama objaśniła dziewczynkę,
że obraz namalowany przez Jana
Stykę i Wojciecha Kossaka jest wysoki na 15 metrów, długi na 120 metrów i przedstawia bitwę pod Racławicami. Ciągnął się on wzdłuż ścian
okrągłego budynku. ...”Ta postać na
koniu w stroju krakowskim i z szablą w podniesionej ręce to Tadeusz
Kościuszko. Za nim idą kosynierzy,
chłopi krakowscy walczący kosami.
A tam Bartosz Głowacki, bohaterski chłop, zatyka czapką krakuską
otwór lufy armatniej”...
Ewa nie chciała wyjść z budynku,
przechodząc od jednego fragmentu
obrazu do drugiego. W końcu Mama
kazała wracać do domu mówiąc:
...”Jak pójdziesz do szkoły pani
przyprowadzi cię razem z twoją klasą na pewno jeszcze raz, a teraz musimy wracać, bo do domu daleko”...
Wielka przygoda
Było to jeszcze z końcem zimy, gdy
Tato powróciwszy jak zwykle z Politechniki na obiad, powiedział do
Mamy: ...”Jak myślisz Stefaneczko,
czy moglibyśmy w czasie wakacji
Lis
Pewnego dnia ktoś przyniósł w prezencie dla Taty wypchanego lisa,
który miał być zabrany do Instytutu
Zoologii. Postawiono go na komodzie w gabinecie. Właśnie przyszła
Strona 48 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
/ Rotunda w której do wybuchu wojny mieściła się Panorama Racławicka
(źródło - http://pl.wikipedia.org/wiki/Panorama_Rac%C5%82awicka )
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
popłynąć wszyscy dwoma kajakami
Dniestrem z Mikołajowa do Zaleszczyk? Muszę się tylko postarać o
dwa kajaki składaki, a ty uszyjesz
namiot na siedem osób...”. Chłopcy
zaczęli zaraz wykrzykiwać jeden
przez drugiego: ...”Tak, tak, koniecznie, my pomożemy wszystko przygotować...”. Ewusia miała
wtedy dopiero 5 lat i nie wiedziała, co to kajaki, Dniestr, namiot
i bardzo była ciekawa, co też to
będzie za przygoda. Zaczęły się
przygotowania. Mama przez wiele dni szyła na maszynie zielony
brezentowy namiot. Pewnego dnia
Jędrek i Jacek przynieśli do domu
dwa wielkie plecaki. Położyli je na
podłodze w salonie. Zaczęli z nich
wyciągać jakieś rurki, drewniane
deseczki i duże gumowe pokrowce. Najpierw złożyli dwa szkielety
łódek, a potem wciągnęli na nie
gumowe pokrowce. Dziewczynka uznała to za prawdziwy cud.
Oto dwa plecaki przemieniły się
w dwie długie łódki, kajaki. Po
wielu tygodniach przygotowań,
nadszedł wreszcie dzień odjazdu. Starsi chłopcy, Jędrek i Jacek,
zarzucili na ramiona plecaki, w
których złożone były kajaki. Tato
dźwigał zwinięty namiot i sienniki, które przed spaniem napełniało się sianem lub słomą. Mama,
Stefan i Wojtek nieśli w plecakach
prymus do gotowania, garnki,
żywność i ubrania. Nawet mała
Ewa miała maleńki plecaczek, a
w nim piżamkę, dwa sweterki i
sukienkę. Potem jechało się pociągiem do Mikołajowa. Aż wreszcie
po dotarciu do wielkiej rzeki, spuściło się łodzie na głęboką wodę
Dniestru. W pierwszym kajaku
siedzieli Tato, Jędrek i Stefan. W
/ Dniestr - Podczas spływu Dniestrem
www.ksi.kresy.info.pl
drugim Mama, Jacek, Wojtek i
Ewa. Wojtuś w specjalnie zrobionym krzesełku, umieszczonym na
tylnej burcie z dumą kierował sterem. Dziewczynka siedziała przed
Mamą, podpierając się łokciami o
przednią burtę łódki. Woda szybko
poniosła podróżników w dół rzeki.
Spoglądali z ciekawością na mijane miasteczka i wsie ze ślicznymi,
drewnianymi cerkiewkami, łąki,
pola. Rzeka wiła się, dając okazję do zgadywanek, co pojawi się
za zakrętem. Wysoki niedostępny
brzeg, czy może szeroka zielona
łąka. Na takich łąkach rozbijali namiot. Ale nim to nastąpiło strudzeni wioślarze chcieli wykąpać się w
rzece. Pogoda była piękna, upał, a
woda ciepła, czyściutka i przeźroczysta. Mama, Tato, Jędrek, Jacek
i Stefan pływali dobrze, a Wojtek
i Ewa zakładali na piersi korkowe pasy, które unosiły ich na powierzchni. Oboje z każdym dniem
robili duże postępy w nauce pływania. Po kąpieli Mama gotowała
na prymusie pyszną zupę, która
wydawała się wszystkim najwspanialsza na świecie.
Pod wieczór zapalało się ognisko,
aby wysuszyć przemoczone ubrania. Siedząc cichutko wokół ogniska, wszyscy łowili uchem dobiegające z niedalekiej wioski tęskne
melodie dumek ukraińskich. Szeroko roznosiło się po okolicy:
...”U susida żinka myła, u susida
chatka biła..."
a za chwilę
...”Oj ne chody Hryciu na weczernyciu...".
Po kilku dniach kajakarze dotarli do
Zaleszczyk, czyli końca wyprawy.
Przy moście wyciągnięto łodzie na
plażę, aby rozłożyć je i spakować do
plecaków. Tato wskazując na drugi
brzeg rzeki powiedział: ...”Tam jest
już inny kraj, Rumunia. Stoimy na
granicy Polski najbardziej wysuniętej na południowy wschód...”.
Na moście widać było żołnierzy
polskich i rumuńskich przy swoich
granicznych budkach. Zaleszczyki pozostały w pamięci Ewusi jako
miasto ogrodów. Przechodząc uli-
pola, od których w palącym słońcu bił złoty blask od dojrzewających zbóż. Wkrótce, w widocznej
z daleka zielonej plamie drzew,
dostrzec można było czerwone i
czarne dachy domów Kniażyny.
Wreszcie kawalkada wozów zajechała na duży dziedziniec przed
szerokim niskim domem obrośniętym częściowo dzikim winem.
Wzdłuż żółtawych ścian stały
sztywno różowe malwy. Przez
ganek dzieci wpadły do kuchni z
pobliskiej łące krowy: Kalinę, Malinę i Łaciatą ze ślicznym małym
cielątkiem. Jędrek, Jacek, Stefan i
Wojtek pomagali z zapałem przy
żniwach. Nawet Ewa jechała raz
wozem na wysokiej stercie snopków do stodoły. Wielki upał dawał
się we znaki. Tylko w sadzie panował przyjemny chłód. Wszyscy
żałowali, że nie było w pobliżu
rzeki, nawet mniej pięknej niż
Dniestr, który pozostał już tylko
we wspomnieniach.
Jeszcze o Kniażynie – wspomnienie Ewy
Kniażyna jawi się w moich wspomnieniach jako miejsce jasne,
rozświetlone słońcem, złociste
od dojrzewających zbóż, zielone
i kolorowe od kwiatów. Miejsce
wakacji z wczesnego dzieciństwa.
Ostatni raz byłam na Kniażynie
mając jedenaście lat. Mimo to
pamiętam ją doskonale. Stają mi
przed oczyma: nasz dom, obejścia sąsiadów, z których dziećmi
bawiłam się i pasłam krowy, wąska szpara w żywopłocie ogrodu,
przez którą przeciskałam się wracając do domu z wędrówek po łąkach i rozkwieconych miedzach.
Trzeba jednak zacząć od początku.
Skąd wzięła się Kniażyna? Było to
wiele lat przed moim urodzeniem.
/ Kąpuiel w Dniestrze. Ewa i Wojtek
cami dorośli głowami trącali zwisające zza płotów gałęzie obwieszone
złotymi kulami moreli i brzoskwiń.
Nadszedł kres wędrówki. W pociągu Mama położyła koc na drewnianej ławce i powiedziała: ...”Śpij
Ewusiu, rano będziemy z powrotem
we Lwowie...”.
Kniażyna czy Wola Wilsona ?
Jak miło po trudach wycieczki
być w domu. Krasnoludek znowu zamieszkał pod różą pnącą się
przy oknie z jadalni. Wieczorem
zasypiał przykryty kołderką z różowych płatków, wielkim nosem
wciągając zapach maciejki roznoszący się po całej okolicy. Kilka
dni minęło a tu znowu trzeba zbierać się do wyjazdu.
...”Mamo!...” – spytała Ewa –
...”gdzie my właściwie jedziemy?
Stefan powiedział, że na Wolę
Wilsona, a Wojtek że na Kniażynę...”.
...”Nazwa Kniażyna...” – odpowiedziała Mama – ...”jest bardzo
stara. Znaczy ona, że wieś o tej
nazwie należała przed wiekami
do kniazia, czyli księcia Wiśniowieckiego, pana zamku w pobliskim Wiśniowcu. W sąsiedztwie
Kniażyny założona została nowa
osada nazwana Wolą Wilsona na
cześć prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, wielkiego
przyjaciela Polaków. My jedziemy
właśnie do tej nowej osady, którą
potocznie wszyscy zwykli nazywać Kniażyną. Osada należy do
byłych żołnierzy, walczących o
wolność Polski. Wasz Tato otrzymał tam także od Państwa Polskiego ziemię jako obrońca Lwowa.
Wybudowany przed kilku laty dom
czeka teraz na nasze przybycie...”.
Większość podróży pociągiem w
okolicę Wiśniowca na Wołyniu
Ewusia przespała, gdyż jechało
się nocą. Na malutkiej stacyjce
kolejowej czekały trzy drabiniaste
wozy zaprzężone w dorodne konie. Pakunki załadowano na jedną
furę, a rodzina rozsiadła się w dwu
pozostałych. Potem jazda wyboistą, zakurzoną drogą przez las i
/ Dom w Kniżynie – rysunek Jacka Fulińskiego
prawdziwym wiejskim piecem do
pieczenia chleba, a dalej do jadalni i kilku następnych pokoi. Mebli
prawie nie było. Duży drewniany
stół, parę krzeseł, a pod ścianami
łóżka z siennikami. Z największego pokoju wszyscy wyszli na
duży zacieniony ganek z daszkiem
wspartym na drewnianych słupach
owiniętych dzikim winem. Stąd
zaś wprost do sadu pełnego drzew,
obwieszonych ciemno czerwonymi wiśniami. Owoce zaczęły już
spadać i sporo leżało na trawie.
Łatwo było je podnieść i utopić
zęby w soczystym, winnym miąższu.
A tymczasem przyszedł z sąsiedztwa pan Dubiel z żoną i dwoma
synkami, rówieśnikiem Ewy, Heniem i młodszym nieco Mieciem.
Pani Dubielowa przyniosła kosz,
a w nim bochen świeżego, wiejskiego chleba, masło i dzban kwaśnego mleka, które można było
krajać nożem. Pan Dubiel położył
na stole talerz z plastrem miodu.
Ewusia nie przypominała sobie,
żeby jadła kiedykolwiek coś równie smacznego, jak ten pachnący
chleb z masłem i miodem hreczanym. Pan Dubiel był dzierżawcą
i doglądał gospodarstwa przez
cały rok. Reszta wakacji zeszła
dziewczynce na zabawach z Heniem, Mieciem i innymi dziećmi z
sąsiedztwa. Czasami pasło się na
Kresowy Serwis Informacyjny -
Trwał piąty rok wojny światowej.
1 listopada 1918 roku mieszkańcy
Lwowa wyszedłszy rano z domu
nie poznali swego miasta. Doznali
szoku widząc ukraińską flagę wiszącą na ratuszu i uzbrojone oddziały żołnierzy ukraińskich pieszo i na ciężarówkach krążące po
ulicach. Okazało się, że władze austriackie ustępując z miasta oddały
zarząd nad nim Ukraińcom. Lwowianie zareagowali natychmiast.
Utworzono Polski Narodowy Komitet, który wezwał Polaków, aby
zgłaszali się do polskiego wojska.
Tu trzeba podkreślić, że ochotników stanowili młodzi i starzy,
mężczyźni oraz kobiety (wśród
nich nasza ciocia Olga z Hauserów
Kuczyńska, odznaczona potem
za bohaterską i skuteczną służbę
wysokim odznaczeniem wojskowym), chłopcy i dziewczęta. Formacje ruskie jeszcze wcześniej
zakwaterowane zostały w naszej
dzielnicy przy ulicy Jabłonowskich i Zyblikiewicza. Ukraińcy
ostrzeliwali miasto głównie z Cytadeli, ale też z Górki Jacka. Kamienicę, w której mieszkali moi
rodzice, zajęli częściowo na swoją
placówkę bojową. Pilnowali, żeby
nikt nie opuszczał domu. Ojcu
udało się w końcu, pewnie przy
użyciu jakiegoś fortelu (mówił
świetnie po ukraińsku) wydostać
się z domu i zgłosić na ochotnika
1 maja 2012 - strona 49
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
żywności. Za służbę tę został odznaczony Krzyżem Walecznych, a
za udział w kursie szkoleniowym
kierowników oświatowych frontu
– odznaką ,,Orląt Lwowskich".
/ Akt nadania ziemi w Kniażynie
do polskiego wojska. Odtąd jako
szeregowiec pełnił służbę wartow-
niczą ochraniając przed Ukraińcami magazyny broni, amunicji i
/ Ewa w Kniażynie przed domem (wyżej) oraz (nieżej) Ewa z mamą i braćmi w domu w Kniażynie
Pamiętam z dzieciństwa opowiadanie Mamy, która miała w tym
czasie nie lada przeżycie. W pewnym momencie żołnierze ukraińscy zaczęli wypytywać służącą
rodziców o ojca, jego żonę i rodzinę. Gienka (Ukrainka zresztą), niezmiernie przywiązana do
Mamy, powiedziała jej o tym i
umożliwiła ucieczkę z Jędrkiem i
Jackiem z mieszkania do piwnicy.
Sama wyniosła żołnierzom jakieś
jedzenie i świeżo upieczony piernik. Tu trzeba zaznaczyć, że w
owym czasie we Lwowie był głód,
ale dom Fulińskich został doskonale zaopatrzony przez wuja Ojca
– Bolesława Widajewicza. Jeszcze
przed walkami w mieście przysłał
on furę z różnymi produktami jak:
kartofle, kapusta, słonina, miód
itp. Stąd możliwość poczęstunku dla żołnierzy. Z opowiadania
Mamy wynika, że sytuacja była
dramatyczna. W piwnicy schowała się z dziećmi za wielką stertą
kapusty. Wspominała, że musiała
trzymać dłoń na buzi malutkiego
Jacka, żeby krzykiem lub płaczem
nie zasygnalizował miejsca pobytu uciekinierów. Na szczęście sytuacja w mieście ulegała ciągłej
zmianie i żołnierze zostali wycofani lub uciekli. 22 listopada na
ratuszu , ku radości mieszkańców
miasta, załopotała polska flaga.
Lwów był wolny. Bohaterski gród
zapłacił jednak za zwycięstwo
ciężką daninę krwi. Wśród bohaterów walk znalazły się też dzieci
nazwane potem ,,Lwowskimi Orlętami".
W kwietniu 1922 roku Ojciec,
jako obrońca Lwowa, otrzymał
od Państwa Polskiego 13-to hektarową działkę ziemi na Wołyniu.
(Pamiętam, że mówiło się o 25
hektarach, może resztę dokupił).
Podobną działkę, ale umiejscowioną na Polesiu, za zasługi w
wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej
przyznano
cioci Oli Kuczyńskiej, siostrze
Mamy. Zapłaciła ona niestety za
to życiem. 17 września 1939 roku
razem z mężem Władysławem
została zamordowana w Kosowie
Poleskim. Tato od razu zaczął
zagospodarowywać
posiadłość.
Jak tylko pozwalał mu czas, jeździł na Kniażynę; najpierw założył sad wiśniowy, potem posadził
żywopłot grabowy dookoła sadu,
ogrodu i placu przeznaczonego na
dom, a w końcu zaczął jego budowę. Na pierwsze wakacje rodzina
wyjechała na Kniażynę w 1926
roku. Z tego okresu zachowało się
kilka zdjęć, między innymi moje
w ulubionych przez Tatę kwiatach,
adonisach, które posiał na wiosnę
pod oknami.
Kniażyna nie była zwykłą wsią,
tylko osadą, której mieszkańcy
stanowili bardzo zróżnicowaną
grupę ludzi. Wywodzili się z różnych regionów Polski: z Mazowsza, spod Krakowa, z Wileńszczyzny, ze Lwowa i z innych terenów
kraju. Łączyło ich jedno – walka
o wolność i niepodległość Polski.
Niektórzy osadnicy mieli wysokie
odznaczenia wojskowe, z Virtuti
Militari włącznie. W czasie wojny
służyli jako szeregowcy, podoficerowie lub oficerowie. Niektórzy
Strona 50 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
byli bardziej wykształceni, inni
mniej, ale wszystkich charakteryzował wysoki poziom etyczny.
Osadnicy nadzwyczaj szybko zagospodarowali Kniażynę. Wybudowali piękną szkołę, a w niej dużą
salę gimnastyczną, którą łatwo
było przekształcić w mały teatr, bo
miała scenę. Pamiętam doskonale,
jak bywaliśmy na różnych przedstawieniach – szczególnie jedno
ogromnie mi się podobało. Występował jakiś zespól Sybiraków
z tańcami i pieśniami w ślicznych
strojach z różnych regionów Polski. Dla małego dziecka było to
duże przeżycie. Sąsiadem naszym
z jednej strony był dyrektor szkoły Kurylcio. Wybudował razem z
żoną, też nauczycielką, ładny dom
i założył pasiekę na 50 uli. Kurylciowa była kobietą inteligentną,
Kniażyna była wsią-ulicówką. Po
drugiej stronie drogi miał gospodarstwo Władysław Kowalski,
któremu ojciec powierzył dzierżawę po Dubielu. Był to bardzo sympatyczny człowiek, inteligent, który wskutek różnych przeżyć został
w końcu rolnikiem. Jego brat,
inżynier architekt, zaprojektował
nasz dom we Lwowie. Kowalski
był Sybirakiem. W czasie pierwszej wojny światowej przebywał w
niewoli na Syberii w krainie Jakutów. Będąc tam usiłował nawiązać
kontakt z miejscową ludnością.
Jedna z mieszkanek, 16-letnia
dziewczyna, przynosiła mu żywność i w końcu udało jej się znaleźć moment, w którym przecięła
druty ogrodzenia. Wtedy Kowalski
uciekł. Potem oboje przewędrowali Syberią aż do Władywostoku.
/ Dyplom dla Benedykta Fulińskiego za dzielność i wierną służbę ojczyźnie w obronie Lwowa.
pracowitą i gospodarną, choć, jak
mówiono, skąpą. U niej stołował
się wuj Kuźniewicz, gdy był na
Kniażynie i chwaląc smak potraw
narzekał na szczupłość porcji.
Dawał z tym sobie jednak świetnie radę. Gospodyni miała zwyczaj polewania jadła tłuszczem z
łyżki (pewnie żeby nie za wiele).
Dowcipny stołownik potrząsał jej
ręką mówiąc: ,,żeby ta ręka zdrowa była". Wtedy cała zawartość
łyżki spływała do talerza. Jako
mała dziewczynka bywałam czasem u Kurylciowej. Miała właśnie
niemowlę w kołysce i pozwalała
mi je kołysać. Patrzyłam na zasypiające dziecko i myślałam, że
chętnie znalazłabym się na jego
miejscu i żeby mnie chciał ktoś
pokołysać. Z drugiej strony domu
sąsiadowaliśmy z Dubielem. To
jemu ojciec wydzierżawił ziemię,
którą ten pochodzący spod Krakowa rolnik uprawiał bardzo dobrze.
Dwa lata przed wojną przyjechał
do nas oznajmiając, że nosi się z
zamiarem sprzedaży swojej posiadłości na Wołyniu i przeniesienia
się pod Kraków. Namawiał Ojca,
aby uczynił to samo. Obiecywał,
że sam zajmie się sprzedażą i późniejszą uprawą ziemi. Tato jednak
nie zgodził się, zwłaszcza, że miał
zamiar ofiarować dom i ogród na
przedszkole dla dzieci osadników.
Dubiel osiedlił się w Krzeszowicach pod Krakowem. Obaj jego
synowie poszli po wojnie na studia. Henio, ukończywszy rolnictwo, gospodarował dalej w majątku ojca, a Miecio został lekarzem.
Henryk raz odwiedził mnie w
Krakowie. Nie pamiętam, do kogo
należał potem dom Dubiela. Z tyłu
naszego domu nie dostrzegało się
żadnych zabudowań. Rozciągały
się tam tylko łąki i pola.
Przez Japonię dotarli w końcu do
Polski. Było to udane małżeństwo,
choć bezdzietne. Kowalska miała
skośne oczy, była niskiego wzrostu, krępej budowy ciała, nieładna, ale z dużą dozą inteligencji. W
czasie pobytu na Kniażynie stołowaliśmy się u niej. Dotąd pamiętam serwowane przez nią pyszne
smażone kurczaki i znakomite desery. W czasie obiadu gospodarz
domu nastawiał nam starą, zabytkową pozytywkę ze znaną melodią
poloneza Ogińskiego ,,Pożegnanie
Ojczyzny". Kowalski jeździł czasem do Wiśniowca na zakupy. Raz
rodzice i ja zabraliśmy się z nim,
aby zwiedzić to historyczne miasteczko, nad którym na wzgórzu
wznosił się zamek Wiśniowieckich. Nie była to jazda powozem
czy bryczką (jak w Demence Podniestrzańskiej), lecz wozem drabiniastym. Kowalski położył na nim
poprzecznie dwie deski i przykrył
je kocami żeby było względnie
miękko. Z tyłu usiedli rodzice, a ja
obok pana Władysława, który powoził końmi. Pozwolił mi nawet
na chwilę trzymać lejce i trzasnąć
z bata, co bardzo mi się spodobało.
Z początku jechało się spokojnie
polnymi drogami przecinającymi łany zbóż, łąki i zagajniki. W
pewnym momencie znaleźliśmy
się nad brzegiem głębokiego jaru.
Droga była pochylona w jego stronę, wóz mocno się przechylił i
wtedy trochę strach mnie obleciał.
Koła toczyły się blisko krawędzi,
a spod nich i spod kopyt końskich
pryskały kamienie, grudki gliny i
spadały w tę, jak mi się wydawało, otchłań. Widok na jar był niesamowity i zrobił na mnie wielkie
wrażenie. Po chwili znowu znaleźliśmy się na równej drodze. Za
powrotem historia się powtórzyła,
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
z tym, że wóz przechylał się w
przeciwną stronę. Tym razem nie
baliśmy się już, a Kowalski zupełnie nie zwracał na to uwagi. W
czasie okupacji sowieckiej udało
się Kowalskim uniknąć wywozu
na wschód, gdyż wyjechali wcześniej z Wołynia. Po wojnie zamieszkali w Gliwicach. Kowalski
wkrótce zmarł, a jego żona mieszkała obok Zofii Nadachowskiej,
mamy mojego męża Franciszka
Nadachowskiego. Obie panie były
ze sobą zaprzyjaźnione. Tu nasuwa się banalna refleksja, jaki świat
jest mały. We wczesnym dzieciństwie towarzyszami moich zabaw
byli synowie Dubielów: Henio,
mój rówieśnik i nieco młodszy
Miecio. Kiedy wolno mi było już
opuszczać ogród, przeciskałam się
przez małą przerwę w żywopłocie
i wychodziłam na drogę. Docierałam do zagrody za domem Dubielów. Należała ona do małżeństwa
Brodowiczów i wyglądała inaczej
niż większość gospodarstw w
Kniażynie. Miejsce to uważałam
za szczególnie ciekawe. Było to
prawdziwie chłopskie gospodarstwo: ubogi dom z pomalowanymi
na niebiesko ścianami i słomianą
strzechą. Przed tą chałupą nie było
ogrodu, sadu, ani uli. Na dużym
klepisku grzebały kury, często
z żółtymi pisklętami, chybotały
się kaczki, kroczyły z godnością
gęsi. Córka gospodarzy Czesia,
starsza o dwa lata ode mnie, była
najczęstszą towarzyszką moich
zabaw. Czasem chodziłam z nią na
łąkę za domem paść krowy. Jedna
z nich miała zawsze cielątko, które stawało się moim ulubieńcem.
Najmilsze wspomnienia łączą się
jednak z wielką stodołą. Miała ona
ogromne drzwi, by fura załadowana wysoko zbożem mogła wjechać
z przodu, a już pusta wyjechać z
tyłu. Jedną stronę tej szopy zajmowało pachnące siano, a drugą
złocista słoma. Między nimi była
szeroka i długa przestrzeń, na której nawet w deszcz urządzało się
wspaniałe zabawy. Przy zamkniętych wrotach panował tam półmrok. Przez liczne szpary między
deskami ścian wpadały często promienie słońca tworząc smugi, w
których wirowała niezliczona ilość
złotych, srebrnych, a nawet kolorowych punkcików kurzu unoszącego się w powietrzu. Nie było to
zapewne zbyt zdrowe miejsce do
zabawy, ale mnie dawało jakiś tajemniczy i intymny nastrój. Szczególną atrakcję stanowiła huśtawka
zawieszona przez starszego brata
Czesi na belkach dachowych. Na
niej spędzałyśmy z moją towarzyszką wiele czasu. Raz w tygodniu Brodowiczowa piekła chleb.
Nie pozwalała wtedy wchodzić
do kuchni. Nie mogłam się jednak
oprzeć pokusie, żeby nie podglądać, jak to robiła. Uformowane na stole bochenki za pomocą
drewnianej kociuby wkładała do
wielkiego pieca. Pod ścianami,
na długich ławach, leżały gotowe
chleby. Wspaniały zapach rozprzestrzeniał się po okolicy. Przez
cały okres pobytu na Kniażynie
ten chleb był naszym największym
przysmakiem. Brodowiczowie stanowili niezwykłą parę. Dla mnie,
dziecka przyzwyczajonego do obcowania z ludźmi wykształconymi, byli niemal egzotyczni, jakby
z innego świata. Ona odznaczała
się wręcz dewocyjną pobożnością;
on, pracowity Mazur, zachowywał się jak ateista. Ku zgorsze-
www.ksi.kresy.info.pl
niu sąsiadów, trosce żony oraz jej
wstydowi, właśnie w niedzielę wykonywał najcięższe prace w polu i
gospodarstwie. Nie było to zalegalizowane małżeństwo, lecz żyli ze
sobą, jak to się mówi ,,na wiarę".
Ślubny mąż kobiety pozostawił ją
z dwoma małymi synami na gospodarstwie i wyjechał do Ameryki
obiecując, że wkrótce sprowadzi ją
z dziećmi do lepszego świata. Ślad
po nim jednak zaginął. Potrzebny
był mężczyzna w gospodarstwie,
więc Rozalia Zychowa (takie było
jej prawdziwe nazwisko) zatrudniła parobka, który w końcu został jej
towarzyszem życia do końca swoich dni. Dla chłopców okazał się
wzorowym opiekunem. Kochali go
i szanowali jak ojca. Tak go też nazywali. Z Rozalią miał Brodowicz
jeszcze dwoje dzieci: Czesię, moją
wakacyjną towarzyszkę zabaw i
młodszego od niej o kilka lat syna.
W czasie wojny Brodowiczowie
uniknęli wywozu na Syberię. Stanisław Brodowicz ukrył się w leśnej ziemiance, w której przebywał
przez dziesięć dni, a Rozalia Zychowa nie znajdowała się na liście
przeznaczonych do deportacji, bo
miała inne nazwisko. I tak, w pewnym sensie, być może wiarołomny
mąż uratował kobietę przed okrutnym losem. Rodzina Brodowiczów
bojąc się powtórnych wywozów,
opuściła Kniażynę i wyjechała do
swoich krewnych pod Jaworów.
W czasie wojny, podczas okupacji
sowieckiej, Brodowiczowa przyjechała do nas na kilka dni zasięgnąć we Lwowie porady lekarskiej.
Towarzyszyła jej jako opiekunka
pewna chłopka spod Jaworowa,
która była pod niezwykłym wpływem Brodowiczowej. Pierwszy
raz w życiu i ostatni byłam wtedy
świadkiem hipnozy. Nasza poczciwa i prosta Rozalia wprowadzała
swoją towarzyszkę w trans hipnotyczny bez najmniejszego wysiłku.
Kobieta na jej życzenie wpadała w
głęboki sen, bladła i twarz jej pokrywała się potem. Brodowiczowa
zadawała jej przeróżne pytania,
między innymi o przyszłość. Coś
tam odpowiadała, ale my, to znaczy chłopcy i ja, nie staraliśmy się
tego zapamiętać, nie wierząc we
wróżby. Często swoją wypowiedź
ubierała w formę rymowaną, co nas
bardzo dziwiło. Raz zaczęła mówić
jakimś dziwnym obcym językiem.
Pobiegliśmy do Ojca spytać o jedno zapamiętane słowo. Powiedział
nam, że pochodzi ono z języka hebrajskiego. To zdumiewające zjawisko, jakiego byłam świadkiem,
zaliczam do niezwykłych wydarzeń, jakie przytrafiły mi się w życiu.
Kniażyna – piękna osada tonąca w
lecie w zieleni drzew owocowych,
pełna miłych zapachów kwiatów z
ogródków przydomowych i brzęczenia uwijających się przy nich
pszczół z licznych uli w każdym
prawie gospodarstwie – została
zrównana z ziemią. Po wywiezieniu
osadników, lub ich ucieczce z własnych domów, Sowieci buldożerami wyrównali teren i zamienili go
na kołchozowe pola. Pierwsze wiadomości o deportacjach osadników
pochodziły od kolejarzy. Potem ci,
którym udało się uciec z transportu,
lub uniknąć go przez nieobecność
w domu, zjawili się u nas we Lwowie. Na jakiś czas znaleźli schronienie w domu na Tarnowskiego
82. Władysław Fugowski z najstarszym synem pracował w czasie wy-
wózki w lesie. Po powrocie zastał
dom pusty. Żona z resztą drobnych
dzieci została wywieziona na Sybir. Tylko ona przeżyła. Dziewiętnastoletni Staszek Węglarz uciekł z
transportu i zamieszkał u nas. Obaj
mieli później duże zasługi w pracy konspiracyjnej. Staszek przypłacił to niestety życiem. Był w
komórce kontrwywiadu do spraw
ukraińskich i pod koniec okupacji
niemieckiej został zamordowany
na wsi pod Lwowem. Po pewnym
czasie zaczęły przychodzić listy
od wywiezionych. Wysyłaliśmy
na ich adresy paczki z żywnością,
ubraniem, książkami i pieniędzmi.
Mamie udawało się wysupłać ich
trochę z niesłychanie skromnego
budżetu domowego. By je zdobyć,
chłopcy sprzedawali Sowietom na
placu targowym także jakieś rzeczy z domu. Książki pochodziły z
naszego księgozbioru (ja pożegnałam się wtedy z moją ukochaną
Trylogią Sienkiewicza), a także z
Biblioteki Baworowskich. Sowieci
niszczyli polskie książki. Jacek nawiązał kontakt z biblioteką i książki przeznaczone na spalenie wysyłaliśmy zesłańcom. Przechowały
się listy od wywiezionych. W latach dziewięćdziesiątych moi bracia, Jacek i Wojtek Fulińscy, oddali
je prawdopodobnie do Muzeum
Historycznego we Wrocławiu. Odpisy ich bez zmian Jacek przysłał
do mnie. Może miał przeczucie, że
po latach napiszę opowieść o Kniażynie. Fragmenty tych listów przepisuję teraz w oryginalnym brzmieniu, bez jakichkolwiek poprawek.
Kochany Panie profesorze! Zapewne Pan słyszał, że nas nie ma
na osadzie. Od 28 lutego jesteśmy
na Uralu ja, żona i brat. Od 8 maja
zacząłem pracować w lesie, 18 kilometrów od posiołka, potem cięcie
drzewa na metry, a że mam 62 lata
siły moje słabe, więc nie mogę wiele zarobić, nawet na chleb trudno.
Kochany Panie profesorze, znam
Kochanego Pana i jego dobre serce, więc ośmielam się prosić, jeżeli
jest to możliwe o łaskawe pożyczenie pieniędzy, za co będę bardzo
wdzięczny. Dla szanownej Pani
załączam ucałowania rączek, a dla
młodzieży ukłony. Całuję Kochanego Pana Profesora. Przyjazny i
życzliwy B. Lipski. Posiołek Stepanówka 3 lipca 1940r.
Mój brat Stefan otrzymał od razu
polecenie od Rodziców wysłania
pieniędzy. Szły długo, ale w końcu
adresat je otrzymał i przysłał potwierdzenie.
Kochany Panie Stefanie! Serdecznie i bardzo dziękuję za przysłanie
50 rubli. Przydały się bardzo i zaraz pojechałem leczyć oczy. Do tej
pory trzymamy się jako tako. Jak
zdrowie Kochanych Rodziców i rodzeństwa? Dzisiaj wracam na posiołek. Dla Rodziców i Rodzeństwa
załączam moje uszanowanie, proszę uprzejmie do mnie napisać co
takiego we Lwowie słychać. Jakby
szanowny i kochany pan Stefan do
mnie pisał to bardzo gorąco proszę
o łaskawe przysłanie papieru, bo tu
go brak. Od żony i brata załączam
ukłony. Bolesław Lipski. Pisałem
Stepanówka 10/8 1940r.
List ucznia piątej klasy Leszka
Urbańca.
Ural – Stepanówka 1/1 1941 Szanowny Panie! Bardzo dziękuję za
przysłanie książek, których brak
bardzo tu odczuwamy, gdyż zmuszeni jesteśmy korzystać ze śmiecia. Przechodziły one również
przez kontrolę, zostały mi jednak
zwrócone w całości. Przy odbiorze
pytał się mnie komendant dlaczego
czytam książki polskie mając na
miejscu dużą bibliotekę rosyjską.
Odpowiedziałem mu, że jestem Polakiem, dlatego wolę czytać książki
polskie. Książki, które przyszły na
adres pani Kurylciowej zostały jej
zwrócone. W jednej z książek, w
której znajdowała się podobizna
naszego I Marszałka wypalono
oczy papierosem. Chodzę tu do klasy piątej, nauczyłem się już czytać
i pisać po rosyjsku. Obecnie mamy
wakacje, które trwać będą 13 dni.
Skorzystam więc z tych wolnych
chwil i będę dużo czytał. Zima tu
sroga i bardzo dokuczliwa, śniegu dużo, tak że bez nart trudno z
domu się ruszyć. Mróz był dzisiaj
48 stopni., trzeba siedzieć w domu,
gdyż ciepłej odzieży brak. Prujemy
kilimy na wełnę, aby zrobić coś ciepłego. Kłopot tylko z wełną, gdyż
są to bardzo krótkie kawałki, które
Tatuś zszywa. W szkole czym dzień
ostrzej. Zaczęli od medalików, a teraz włażą do dusz. My jednak nie
dajemy się i da Bóg wytrwamy. Pozdrawiam serdecznie –Leszek.
I jeszcze fragment listu Mieczysława Janiszewskiego, pracownika
naukowego Politechniki Lwowskiej, związanego rodzinnie z osadą.
3 lipca 1940 r. Wielce szanowny i
kochany Panie Profesorze! Całkiem niespodziewanie wspólnie z
osadnikami mego powiatu wraz z
rodziną znalazłem się na Syberii.
Wzięto nas w nocy prawie tak jak
staliśmy. W domu zostało wszystko. Podróż trwała około czterech
tygodni w towarowych wagonach,
w warunkach, o których trudno
pisać. Obecnie mieszkamy w okolicy Krasnojarska i pracujemy przy
eksploatacji lasu-tajgi. Transport
drewna odbywa się przy pomocy
traktorów po drogach lodowych.
Zima wciąż tu jeszcze trwa. Mnie
zrobiono majstrem drogowym i
dzięki znajomości języka daję sobie
nienajgorzej radę. Zdrowie jakoś
dopisuje i pomimo niskiego uposażenia i niedostatku najważniejszych
produktów oraz wysokich cen, choć
całkiem prymitywnie, ale się żyje.
Mieszkamy w pięknej górzystej
okolicy nad rzeką Maną o pięć kroków od wody. Krajobraz przypomina doliny naszych górskich rzek z
tym, że Mana (dopływ Jenisieja)
ma szerokość mniej więcej Dniestru koło Jampola. Mrozy w zimie
przekraczają tu 50 stopni C., to też
rzeka okryta jest grubym lodem. Z
rozmów z tutejszymi ludźmi można
wnioskować, że jest nader rybna i
dla ichtiologa bardzo interesująca.. Jest tu dużo lipienia, poza tym
sądząc z opisów pstrąga oraz łosoś
,,tajmień". W jesieni już biją ościami na światło. W ostatnich latach
jednak rybostan się zmniejszył w
związku z wolnym spławem drewna
na rzece. Gdyby nie stan moralny
można by przeprowadzić dużo ciekawych obserwacji.. Jak już pisałem poprzednio, w zakresie mojej
specjalności zajęcia tu nie mam.
Zajmuję się konserwacją i budową
dróg. Czy Politechnika nie mogłaby się o mnie upomnieć i reklamować jako trudnego do zastąpienia
fachowca. Byłbym wdzięczny do
śmierci Panu Profesorowi, gdyby
udało się wydostać mnie stąd do
swoich. Za wykłady moje w zimowym semestrze 1939 roku nie otrzy-
Kresowy Serwis Informacyjny -
małem wynagrodzenia. Gdyby ktoś
z kolegów w zakładzie był tak dobry
i zajął się tą sprawą byłbym bardzo
wdzięczny, gdyż gotówki stale mi
brak. Odpowiednie poświadczenia
dziekanatów zarówno Rolniczo-Lasowego, jak i Inżynierii zostały złożone u prorektora. Chodzi jedynie
o to by się dowiedzieć czy można
tę należność podjąć. W tym wypadku przysłałbym upoważnienie (na
czyje nazwisko i imię?) względnie
czy Politechnika nie mogłaby mi
przesłać pieniędzy pocztą. Bardzo
będę wdzięczny również o poinformowanie obydwu dziekanatów o
moim losie. A może trzeba zawiadomić o tym specjalnie. Pisałem do
Nowickiego, ale nie wiem czy karta
doszła względnie czy jego zastała.
Proszę pozdrowić ode mnie Ernesta by nie zapomniał o mnie. W
Rybtreście (Kopernika 3) pracuje
prawdopodobnie jeszcze Lec, albo
Bory, lub Wyrzykowski – proszę ich
również pozdrowić ode mnie. My
tu siedzimy z dala od świata i nie
mamy żadnych wiadomości. Co słychać w całym zakładzie?. Na razie
kończę i zasyłam najserdeczniejsze
pozdrowienia oraz jeszcze raz ponawiam gorąco prośbę poprzednio
wymienioną. Łączę wyrazy Szczerego Szacunku i przywiązania M.
Janiszewski.
Pamiętam, że Ojciec od razu zajął
się sprawami Janiszewskiego, ale
nie wiem, jakie były skutki jego
interwencji. Już wtedy bowiem
NKWD zainteresowało się prawdopodobnie działalnością rodziny
Fulińskich na rzecz wywiezionych
osadników z Wołynia i innych deportowanych ze Lwowa. Nagle od
lutego 1941 roku przestały przychodzić listy od wywiezionych.
Pewnie były przechwytywane
przez NKWD. Straciliśmy całkowicie kontakt z tymi ludźmi.
Koniec części II
cdn w kolejnym numerze KSI
/ Wieża ratuszowa
1 maja 2012 - strona 51
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Moja podróż na Wołyń (część druga)
Sławomir Chromiński
Po rocznej przerwie powracam do
dalszej, już trzeciej części, relacji
z mojej podróży po Wołyniu. W
międzyczasie odbyliśmy razem z
Marią i synem Radkiem oraz moją
najstarszą siostra Jolantą i jej mężem Andrzejem ponowną podróż
„śladami ojców naszych”. Dla nich
byliśmy organizatorami i przewodnikami po tych ziemiach. Jechali
tam pierwszy raz. Odwiedziliśmy
oczywiście wspólnie miejsca opisane w poprzednich dwóch odcinkach
(Mytelno i Jaruń). W tym numerze
opiszę nasz pobyt i wrażenia z Krzemieńca.
Jak zawsze, zatrzymaliśmy się i
bazę pobytową mieliśmy u kuzynki
Marii – Krysi. Krysia zapewniła całej naszej piątce noclegi i żywienie.
Ale – jakie żywienie! Wydaje się
proste, takie „ludowe”, a smakuje
jak na najlepszych przyjęciach! Co
ja piszę – znacznie lepiej! Żadne
wymyślne dania o bardzo egzotycznych nieraz nazwach nie smakowały nam tak jak te „swojskie”, przyrządzane przez Krysię! I do tego (na
każde życzenie) oryginalny, miejscowy bimber!
łowę XX wieku odgrywało olbrzymią rolę w kulturze, kształceniu i
wychowaniu młodych Polaków.
Miasto nazywane „Atenami Wołyńskimi”. Dla naszych rodziców
– Marii i moich – było to miasto ciągłych wspomnień i opowieści. To
spowodowało nasze pierwsze nim
fascynacje, jeszcze w latach dziecięcych. To spowodowało „głód spotkania się z nim”, pojechania tam. I
od pierwszej naszej w nim wizyty, w
1972 r., stało się ono także „naszym
miastem”. Również „naszej tęsknoty”. A że odwiedzając je odwiedzamy miejsca związane z przodkami
i rodzicami i Marii i moimi, tym
bardziej emocje nasze „grają na tej
samej strunie”.
Krzemieniec, – gdy o nim myślimy, gdy o nim rozmawiamy, gdy
spotykamy się z ludźmi z nim związanymi kiedyś, to zawsze obecne
są w nich dwie dominanty: Juliusz
Słowacki, który się w nim urodził i
słynne na całą Polskę Liceum Krzemienieckie. Nic więc dziwnego, że
pierwszego dnia po przyjeździe zaproponowaliśmy Joli i Andrzejowi
oraz naszemu synowi Radkowi spacer zapoznawczy po mieście, którego celem głównym było dotarcie do
gmachów Liceum.
/ foto. Krysia
Obiadokolacje i kolacje jadaliśmy
zazwyczaj na dworze, często-gęsto
urozmaicając je wspólnym śpiewem. Tam to normalne i nikogo z
sąsiadów ani to nie gorszy, ani nie
dziwi, ani nie wywołuje protestów.
Śpiewamy „ile pary w płucach”, co
poza wspaniałym nastrojem ułatwia
trawienie i przyspiesza spalanie (alkoholu). Słowem – przyjemne z pożytecznym!
/ Zabudowania Liceum Krzemienieckiego
Liceum to założone zostało w 1805
r. przez dwóch znamienitych Polaków: Tadeusza Czackiego i Hugona
Kołłątaja (http://pl.wikipedia.org/
wiki/Liceum_Krzemienieckie).
Zlikwidowane w ramach represji po
upadku Powstania Listopadowego,
reaktywowane zostało w 1920 roku
osobistym dekretem marszałka Józefa Piłsudskiego.
Instytut Pedagogiczny) gdzie na
ścianach znajduje się galeria portretów twórców i profesorów Liceum,
a wśród nich - portret mojego ojca!
W tej aptece rozpoczęła (po skończeniu studiów farmaceutycznych
w Wilnie) swoją pierwszą pracę
moja matka Aleksandra Zarzycka.
/ Pomnik Juliusza Słowackiego
/ Środkowy rząd, trzeci z lewej – ojciec, Roman Chromiński
Łzy wzruszenia w oczach siostry i
moich zastąpiły słowa, które więzły w
gardłach.
Po zwiedzeniu kompleksu budynków
Liceum przeszliśmy za mury otaczające je i zwiedziliśmy „dom Juliusza
Słowackiego”. Pisze w cudzysłowie,
bo był to dom dziadków naszego wielkiego poety. Dom rodziców znajdował się po przeciwnej stronie uliczki
i niestety nie zachował się do dzisiejszych czasów. Ale Julek, jako dziecko,
mieszkał u dziadków przez parę lat,
stąd ta nazwa przylgnęła do tego domu
i po części jest uzasadniona. W domu
tym, za władzy sowieckiej mieściła się
biblioteka publiczna Po odzyskaniu
przez Ukrainę niepodległości urządzono w nim, staraniem finansowym i wykonawczym polskiej firmy budowlanej realizującej kontrakty na Ukrainie,
muzeum Juliusza Słowackiego. Muzeum jest naprawdę piękne, a oprowadzające po nim dwie kustoszki – Ukrainki biegle władają językiem polskim i
są rozkochane w poezji Słowackiego,
często i gęsto cytując ją z pamięci.
W tych okolicznościach nie dziwi, że ojciec z matką poznali się
na jednej z patriotycznych uroczystości organizowanych właśnie w Liceum. Pokazuję siostrze
budynek, w który mieściła się ta
apteka, robimy sobie pamiątkowe
zdjęcia i ruszamy dalej, do polskiego kościoła parafialnego
W kościele tym wielokrotnie musieli bywać nasi rodzice jak też
mieszkający opodal, u stóp Góry
Bony, rodzice Marii. Wchodzimy
do kościoła i od razu kierujemy
się w lewo, gdzie w bocznej nawie znajduje się pomnik Juliusza
Słowackiego, wybitne w skali europejskiej dzieło W. Szymanowskiego.
Pomnik ten w czasach sowieckich
ocalił polski kościół przed zamknięciem i urządzeniem w nim
składu materiałów budowlanych!
Jak to się stało? Ano władze sowieckie, w ramach walki z zacofaniem „ludu pracującego miast i
wsi” zamykały kościoły i cerkwie,
a później przeznaczały je, w zależności od warunków i miejscowych
potrzeb, a to na magazyny zbożowe, a to na składy węglowe, składy
materiałów budowlanych czy też w
przypadku dużych obiektów na hale
fabryczne lub „muzea ateizmu”.
Podobnie chciały też zamknąć kościół parafialny w Krzemieńcu. Ale
wcześniej chciały zdemontować i
przewieźć do Moskwy (ze względu na jego wartość artystyczną),
pomnik Juliusza Słowackiego. Niestety (a jak okazało się – na szczęście), pomnika nie można było ruszyć bez ryzyka jego zniszczenia,
gdyż wyrzeźbiony był w jednolitej
bryle czarnego marmuru. Przysłane dwukrotnie specjalne komisje z
Moskwy potwierdziły ten stan. W
tej sytuacji, nie mogąc go wywieźć
i nie mogąc go zostawić w budynku
przeznaczonym na jakiś skład bez
ryzyka jego zniszczenia, nolens volens pozostawiły go w kościele pod
opieką proboszcza i wiernych. I tak
kościół parafialny w Krzemieńcu
ostał się jedynym kościołem katolickim na Zachodniej, „wyzwolonej” przez sowietów Ukrainie, który
nie zaprzestał swojej religijnej działalności ani na jeden dzień przez
cały czas sowieckiej władzy! „Nasz
Julek” obronił nasz kościół – mówią
miejscowi Polacy.
Oczywiście w następnych dniach
wdrapujemy się na szczyt Góry
Bony, skąd rozciąga się wspaniały widok na Krzemieniec i wąską
bramę wśród dwóch równoległych
pasów wzgórz, wiodącą na równinę
Wołyńską. W tym miejscu kończy
się Podole, a zaczyna Wołyń.
/ Muzeum Juliusza Słowackiego
/ Siostra z mężem i ja z Marią przy stole
Ale wróćmy do Krzemieńca.
Krzemieniec – miasto wielkiej tęsknoty! Tak o nim mówią i piszą
rodowici krzemieńczanie, których
„wyzwolenie miasta przez siły miłujące pokój” zmusiło do emigracji
kłamliwie nazwanej przez komunistyczne władze - i ich i nasze - „repatryjacją”. Tak jakby oni wtedy, w
1945 r. i latach późniejszych wracali
do Ojczyzny, a nie ją opuszczali!
Krzemieniec to miasto magiczne,
miasto, które przez cały XIX i I po-
Nauka w tym Liceum nobilitowała
jego uczniów, praca w nim nobilitowała jego profesorów. Dla mnie jest
wyjątkowym powodem do dumy, że
mój ojciec, Roman, był profesorem
– polonistą w tym Liceum przed II
wojną światową. Z wielkim wzruszeniem więc oprowadzałem siostrę
po jego korytarzach, a największe
towarzyszyło i mi i jej (podobnie
jak Ojciec - polonistce!), kiedy weszliśmy do sali biblioteki głównej
dawnego Liceum (obecnie jest to
Liceum leży przy głównej, reprezentacyjnej ulicy Krzemieńca. Po
drugiej stronie tej ulicy, dosłownie naprzeciwko Liceum, znajdowała się przed wojną apteka
Tkaczyń
Strona 52 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
Nasza grupa oraz nasi gospodarze
(Krysia, Julka i Irena) przed kościołem parafialnym
Góra ta dominuje nad Krzemieńcem i wywarła olbrzymie wrażenie
na małym Julku. Stąd tak często
jest obecna w jego poezji, w jego
listach do matki. Matka Juliusza
pochowana została na miejscowym
cmentarzu i kiedy by nie zajść na
jej grób – zawsze są na nim jakieś
znicze, kwiaty. Nieraz przywiędłe,
ale świadczące o tym, że miejsce to
jest jednym z obowiązkowych do
odwiedzenia dla przyjeżdżających
tu Polaków. Czas szybko biegnie,
a do zwiedzania jeszcze mnóstwo
miejsc. Jedziemy więc do pobliskiego Poczajowa, takiej „ukraiń-
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
BEATA OBERTYŃSKA CZ. IV
ALEKSANDER SZUMAŃSKI DLA BARW KRESÓW
Nie wywieziono nas jeszcze tej samej nocy, przeniesiono tylko do innego bloku, bliżej cerkwi. W dwu
okropnych, ciasnych celach, w brudzie i smrodzie przemęczyłyśmy się
do brzasku.
Cały następny dzień trwa mi w
pamięci obrazem oślepiającej, duszącej od upału patelni, na której
smażymy się od godziny 5 rano do
7 wieczorem. Spędzono nas w ciasną przestrzeń bocznego dziedzińca
i stałyśmy tam stłoczone, znajdując
ledwie obok własnych nóg miejsce
na własny tobołek, oślepione blaskiem, osłabłe z upału i głodu. O
trzeciej rano dostałyśmy chochlę
lury – to wszystko na cały dzień.
Nigdzie ani skrawka cienia, nigdzie
niczego na czym by przysiąść można. To ostatnie mniej mnie osobiście
dotyka, bo siedzieć nie mogę i tak.
Mój świerzb zupełnie szaleje w tym
upale. Stoję cały dzień, trzymając
nad wyprężonych nad głową rękach
ciągle zwilżone prześcieradło. Wydaje mi się, że mi lżej oddychać w
takiej wilgotnej budzie.
Jak okiem sięgnąć – wszystkie podwórza, drogi, trawniki, ganki i
schody zawalone są już więźniami.
Trochę dalej pod cerkwią tłoczą się
mężczyźni. Widocznie ich też wywożą. Szare mrowie tych nędzarzy
okrajano na oddziałki, z których
każdy pilnowany jest przez kilku
żołnierzy. U nich zawsze ostrzejsza
dyscyplina. Bo nas nie pilnuje pozornie nikt. Chyba upał i słońce.
Około południa na jednym z ganeczków pojawia się niespodziewanie ktoś, kogo w myślach nazywałam odtąd zawsze „ten starobielski
szatan”. Był to mężczyzna wysoki
lat najwyżej trzydzieści, smagły,
o kruczych, bujnych, w tył odrzuconych włosach. Rubaszka na nim
czarna, lśniąca i czarne, wysokie
buty. Gdyby siedem grzechów
głównych mogło mieć jedną twarz,
twarz ta nie byłaby inna od tej, która
zawisła tam, wysoko nad nami, w
rażącej , nieruchomej ciszy południa. Głęboko osadzone oczy – oczy
jaskiniowca i pomyleńca – w połączeniu z bruzdami wyrafinowanego
okrucieństwem uśmiechu, robiły
z tej martwej maski jakiś złowrogi
symbol tych sił, których bestialskiej
przemocy doświadczyliśmy niestety
wszyscy. Nerwowy tik przemycający lewym jego policzkiem, narzucał
wrażenie, że sama materia otrząsa
się w nim konwulsyjnie pod naporem nagromadzonego w tym człowieku zła… W asyście kilku dygnitarzy, sam przez nich traktowany jak
dygnitarz, zszedł z ganku i zbliżał
się ku nam powoli, wgniatając w
piasek koniec czarnej laski. Paraliżem widocznie tkniętą nogę wyrzucał przed drugą z trudem i złością,
jak cos obcego nienawistnego, z
czego się jednak otrzepać niepodobna. Ogromny, zgarbiony, robił
wrażenie kogoś w kim wyjątkowe
siły żywotne walczą z jakąś podgryzającą je, nieuleczalną chorobą.
Nade wszystko jednak górowało w
nim zło. Uczułam to niezbicie kiedy
zobaczyłam z bliska jego oczy, oczy
maniaka i zboczeńca. Spojrzenie
ich zmroziło nas zresztą wszystkie
mimo upału. Wrzawa ucichła, a on
kulał między nami jak doświadczony gospodarz, oceniający „na oko”
snopy przed młóceniem. Ile potu,
ile krwi, ile męki da wydusić z tej
stłoczonej czeredy pojmanych niewolników? Miało się wrażenie, że
ten jego sadystyczny uśmiech czuje już na wargach słodki posmak
śmiertelnego cierpieniem miodu, po
jaki wyprawiał oto nas – roboczy,
ludzki owad, wyrojony dziś tak licznie z więziennych uli starobielskiej
pasieki.
Pierwsi spod cerkwi ruszyli mężczyźni. Szli czwórkami, w oddziałach po kilkudziesięciu. Idąc ku
bramie musieli nas mijać z bliska.
Słońce było już nisko, kurz spod
nóg wstawał tumanami. Szli w mętnym blasku, wprost pod słońce.
Starzy i młodzi, chorzy i kaleki. Cywile w miejskich, wymiętych płaszczach, żołnierze w wystrzępionych,
rozchełstanych odartych z guzików
mundurach. Dźwigając na ramieniu
toboły z powiązanych sznurkami kilimów – szli rumuńscy chłopi, ci z
Zakarpacia, w krótkich serdakach,
haftowanych koszulach i rzemykami pookręcanych nogach, „ruscy”
w dziurawych fufajkach, w rurach
watowych spodni, w wyleniałych
futrzanych pilotkach, nasi chłopi w
kożuchach, półgołe dziady, studenci, księża. W niektórych czwórkach
wleczono kogoś pod ręce. W innych
po dwóch spoconych więźniów
taszczyło jeden ciężki tobół biegnąc
zdyszanym truchtem, nieporęcznie,
bokiem. Tu i tam przekuśtykał ktoś
o kulach, indziej ktoś macał laską
piasek przed sobą, ekstatycznie zapatrzony w niewidziane słońce… A
wszystko w pośpiechu, w lęku, nadążające zdyszanym kłusem za innymi, gnane, popędzane, dławione
kurzem i gorącem.
A potem ruszyły kobiety.
Powietrze było już tak mętne od
wzbitego tysiącem tamtych stóp
kurzu, że szło się jak w gorącej, niskim słońcem prześwietlonej mgle.
I teraz dopiero kiedy mi przyszło po
całym dniu stania w upale bez chwili odpoczynku i bez jedzenia, gnać
naprzód w tym kurzu po kostki, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mnie
pobyt w Starobielsku wyczerpał i
osłabił. Worek ugniata mi świerzbowaty grzbiet, w płytkie trzewiki
nasypany piasek żre stopy i ociera
pięty, a wyschnięte usta łykają tumany ksztuszącego pyłu. Oczywiście gnają nas, jakby się paliło.
Po pewnym czasie zaczynam ustawać. Nie mogę. No już nie mogę.
Konwojent z psem i bagnetem idzie
tuż za mną, złości się, przygaduje
coś o „paniach w kurorcie”, o spacerach w Warszawie i o tym, że w
łagrze nabiorę sił. Poczciwa pani
Stefania, ta ze Speca i mała Władzia
pozostają umyślnie ze mną w tyle,
abym nie ja sama była narażona na
jego krzyki i uważki. Jestem już jednak tak zmęczona, że mi naprawdę
wszystko jedno. Po prostu czarno
mi w oczach. To zawsze tak. Kiedy jest już tak ciężko, że chyba nie
może być gorzej, kiedy człowiekowi
się zdaje, że padnie z wyczerpania,
przychodzi nagle ulga. Po godzinnym może gnaniu nas gościńcem
wpędzili nagle nas – pewnie dla
skrócenia drogi – na łąki.
Wreszcie – a mógł to być jakiś
ósmy, czy dziewiąty dzień naszej
jazdy – nagle – w szczerym polu,
wywołują kilka nas z wagonu. Z
Polek idzie tylko szykowna pani
Ada, Kazia z Kulikowa i ja. Reszta – Żydówki i Marzenka z krzywą
twarzą, mała Władzia, ku mojej i jej
żałości, zostaje. Nie wiemy, i jak
zwykle, zdumiewa nas potem bez-
www.ksi.kresy.info.pl
STAROBIELSK c.d.
sens ich poczynań. Z niedocieczonych do dziś powodów przenoszą
nas tylko o kilkadziesiąt kroków
dalej, z bydlęcego wagonu na ową
reszotkę. Jest to, jak wiadomo,
zwykły wagon trzeciej klasy, tyle
że okratowany i mający trzy piętra
półek do leżenia. Po co to robią?
Dlaczego? Nie wiem. Oni sami
pewnie też. Pcham się więc korytarzem, mijając poszczególne, pełne
kobiet klatki. Niczyjej twarzy nie
mogę rozeznać, bo za skośna, grubą kratą mrok prawie zupełny, jako
że szyby w przedziałach zabite są
deskami. Nagle – w jednym z nich
zakotłowało się niespodziewanie,
ktoś woła mnie po imieniu i widzę
– Helenę! Roześmiana, ucieszona,
zdążyła krzyknąć – nim mnie kolba pchnęła dalej – że ona i Marysia jadą w tym samym transporcie.
Cóż to za pomyślność radosna! Nie
miałam przecie pojęcia, w którą
stronę ruszyły ze Starobielska. A tu
raptem – znów razem! Cudownie!
Ku wielkiej uciesze pakują mnie w
przedział tuż obok tego w którym
jedzie Helena, tak że możemy do
siebie krzyczeć. Okazuje się, że
jest tam także „długa Krystyna” i ta
miła papadia z warkoczami i kilka
innych jeszcze, tak że cały korytarz
ku furii striełków aż szumi od rozmów.
Dowiaduję się, że wiele wagonów
z naszego eszelonu zostało po drodze odczepionych i poszło gdzie
indziej, bardziej na wschód. Moc
jednak z pierwszej kamery zostało i
jedzie razem. Helena opowiada mi
także ze śmiechem, że ją z bydlęcego wagonu przenieśli tu, niby jako
do karceru. Wycięła taką awanturę
którejś z Żydówek za obrazę Polski, że ją postanowiono ukarać. I
ukarali ją tym, że ją z potwornych
warunków przenieśli w o tyle znośniejsze! Idioty! To przykre tylko,
Kresowy Serwis Informacyjny -
że Marysia została teraz sama. Ale
to chyba na krótko. Już pewnie niedługo będziemy u celu.
Mam miejsce na półce, pod samym sufitem. Zamiast przeklętej
tuby – lampa bez palnika i klosza
jest moim najbliższym sąsiadem.
Mam wybłaganą na którejś ze stacji gałąź obcego krzaka i opędzam
się od komarów, aż mi ręce więdną.
Okna na korytarzu są pootwierane i
widzę z wyżyn mojej półki pocięty w kratę świat. Zmora, nie świat.
Kilometrami, milami tajga – i nic.
Przestrzeń opuszczona przez Boga
i ludzi. Młaki, bajora, oparzeliska,
torfy, karłowate laski, a wszystko
utopione w bagnach i w białych, nijakich nocach i w białych, nijakich
dniach. Czasem jakiś potępieńczy
obóz przcujących skazańców. Komary muszą ich tu jeść żywcem.
Wszędzie widać owe ratownicze,
kudlące się dymem ogniska i wszyscy maja głowy omotane czarna
siatką. Czasem na dnie płytkiego
lasku migną, z brzozowych pniaków poukładane sągi, lub na świeżych jeszcze trzaskach bielejące
baraki. A potem znowu godzinami
nic, tylko bagna i mokradła. Naprawdę zmora – nie kraj! Już lepiej
zamknąć oczy, albo patrzeć na mętny odblask zieleni, sunący do góry
nogami tuż nade mną po brunatnym lakierze sufitu.
Po dwóch dniach, od ciągłego leżenia na deskach – usiąść u mnie
na górze nie sposób! – Zaczynają
mnie bardzo boleć kości. Tym sobie przynajmniej tłumaczę zmęczenie i uczucie coraz większego
rozklejenia.
O i nie było rady! Trzeba sobie
było uciąć na tej półce pod sufitem
grypę jak się patrzy z oślepiającym
bólem głowy i łamaniem wszyst-
1 maja 2012 - strona 53
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
kich stawów. Długa Krystyna w
przedziale obok ma zresztą grypę
też. Już taka jakaś passa przyszła
na nasz wagon.
Wreszcie, w dwa pełne tygodnie
po wyjeździe ze Starobielska każą
się nam wyładowywać. Jest mi
tak słabo, że ledwie z półki się
zwlekam. Jesteśmy w lesie. Buda
zamiast stacji, parę szałasów, jakaś szopa. Wszystko razem nazywa się Kożwa. Pod lasem czeka
lora na nasze wieszczi. My same
mamy iść kilkanaście kilometrów
piechotą. Wagony wyrzucają kolejno swoją żywą, zaśpieszoną
nadziankę. Ruch, gwar, zamieszanie. Jedne się już znalazły, inne się
jeszcze szukają. Helena poleciała po Marysię. Krystyna leży jak
długa na tobołkach, ja kulę się na
swoim – jak półtora nieszczęścia
i ani ręką, ani nogą. Jedna tylko
pani Ada – która chronicznie nie
domaga – domaga się za to energicznie u jednego z konwojentów,
aby nam, chorym pozwolił wleźć
na lorę. Po długich targach wdrapujemy się wszystkie trzy na stos
rozlatujących się tobołków – i jazda! Zdrowe mają nadążyć piechotą. Dzień jest wyjątkowo pogodny
i ciepły. A może to noc? Nie można wiedzieć. Nie czuje się jednak
czerwca w powietrzu. Nachylenie
światła też jakieś jesienne. Tylko
obłoki podobne do naszych. Białe, twardo ubite, ciągnące leniwie.
Bóg wie dokąd. Lora gramoli się
najpierw leśną drogą, burczy, furczy, ale jakoś lezie. Potem wydostajemy się na coś co by się u
nas nazywało haniebnym zrębem. Mizerne, rzadko rozrzucone
świerczki o paru wypierzonych,
wyrywających się w jedną stronę
gałęziach , krzaki jałowca czy czegoś bardzo do jałowca podobnego,
koślawe, rachityczne brzózki – a
dołem wrzos i wysokie, łykowate kępy borówek. Gdzieniegdzie
dygocze liśćmi jaskrawa zieleń
„wilków” wokół srebrzącego się
w słońcu starego kikuta po wyłamanej osice. To wszystko.
Brzeg jest obstawiony strażą i
nikomu nie wolno wysiadać. Z
każdej barży wyznacza się tylko
kilku mężczyzn i ci pod strażą idą
do najbliższego żywnościowego
punktu po prowiant. Ów najbliższy punkt jest czasem tak daleko,
że czekając ich powrotu stoimy
przy brzegu wiekami. Wracając
ledwie się wloką, biedacy. Mam
w oczach taki sunący po wysokim
brzegu pochód zgarbionych sylwetek, gnących się pod ciężarem
olbrzymich worów. Drobny kłus
zgiętych w kolanach nóg i napięcie grzbietu świadczą wyraźnie, że
gonią resztkami sił. Za nimi ciężkie postacie w długich po kostki
szynelach i cienkie żądła bagnetów na tle żelazistego nieba.
Życie towarzyskie kwitnie i tu,
jak w Starobielsku. Chodzi się „po
chałupach” z wizytami. Marysia
z Heleną mieszkają wysoko, na
najwyższym piętrze. Są tam i obie
„długie” Krystyny i Danusia. Tyle,
że karkołomne wdrapanie się na
górę jest połączone z nieodzownym upapraniem się w żywicy
zalepiającej słupy nar. Prócz tego
gwoździe i kanty nieheblowanych
desek czychają tam podstępnie na
resztki mojej spódnicy.
O niewiadomej godzinie – bo
dzień jest ciągle – pognali nas ku
wąskotorowej kolejce i załadowali na otwarte wagoniki. Mała jak
samowar, niepoważna lokomotywa fuczy i pluje parą przed długim szeregiem lor, wyładowanych
kobietami, węglem i deskami. Co
parę wagonów jedna błękitna czapka i bagnet.
I tak ruszyliśmy w tundrę. Kołatały
pod nami wagoniki, sapał blaszany
samowarek i pociąg sunął po kolana
w twardej, nieznajomej gęstwie północnej roślinności. Dziwna jest ta tutejsza roślinność. Jakby w niej wcale
nie było pędu ku górze i światłu. Dochodzi do pewnej, bardzo przyziemnej wysokości – i staje. Jakaś taka
milcząca, nie gwałcona przez żadną
roślinną konwencja ograniczająca
wzrost i może dlatego tundra robi
wrażenie z daleka wrażenie futra.
Jest gęsta, zbita, jednolita.
Boża forteca
Stanisław Wodyński
Są na Ukrainie miejsca szczególne,
które wędrujących po dawnych Kresach Najjaśniejszej Rzeczpospolitej - przyciągają baśniową legendą,
pełną dramatycznych momentów
historią, wspaniałymi zabytkami
architektury, magnetyczną siłą płynącą z zadziwiających zdarzeń dnia
współczesnego.
przedstawiającym wizerunek Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem. Badający współcześnie obraz
specjaliści ustalili, że pochodzi on
z pracowni dawnych mistrzów niemieckich, że spoglądający w oczy
patrzącemu nań, mały Jezus - jest
bardzo charakterystyczny dla jednego z najwybitniejszych malarzy
Renesansu Łukasza Cranacha Starszego.
Dzień jest ponury, zawleczony niskimi chmurami. Na torach pochłodniało. Dotąd był tylko pęd pociągu,
teraz wziął się nie wiadomo skąd
przenikliwy, nagły wiatr. Nasz samowarek zaczyna kurzyć drobnym,
zjadliwym miałem, tak że już patrzeć
trudno. Zbijamy się więc w jeden kat
jak owce, naciągamy koce na głowy i
jedziemy na oślep, zmęczone, śpiące
i głodne – ze trzy opętane godziny.
Wreszcie Czuma. Dwa drewniane
baraki, mały tętniący telefonem stacyjny budyneczek, stosy na drogę i
w rowy zwalonych desek, tundra i
my, 350, czterotygodniową podróżą do upadłego zmęczonych kobiet.
Na małym jak ren koniku uwija się
wokół nas jakiś człowiek w fufajce
i czarnej siatce od komarów. Jest też
kilku konwojentów w szynelach,
którzy wyszli naprzeciw nas z Loch-Workuty.
I nagle, ku obezwładniającemu przerażeniu dowiadujemy się, że nas
popędzą dalej piechotą! Ludzie na
świecie! Przecie to najodleglejszy
łagier „Workut-Stroju”! W dodatku
nie dają żadnej podwody na rzeczy,
choć niektóre z nas są chore naprawdę, a inne mają tobołki tak ciężkie, że
je ledwie z miejsca na miejsce mogą
przetaszczyć! Na zrozpaczone perswazje i błagania Cesi władze znajdują jedną tylko, złośliwie uśmiechniętą odpowiedź: - A kto wam każe
nieść? Jak za ciężko można rzucić.
I pognali nas tak tundrą na przełaj, w
ostrej, pętającej nogi gęstwie borówczanych krzaków, przez moczary,
bagna, wertepy i wrzosowiska, gdzie
– miejscami tylko przetarte koleiny
świadczyły, że nie my przedzieramy
się tędy pierwsze.
To wszystko znaleźć można w
Bołszowcach! Małej, położonej z
boku traktu wiodącego z Bursztynu
do Halicza a potem dalej do Stanisławowa miejscowości. Tradycja
głosi, że wielce zasłużonemu w
wojnach z Tatarami kasztelanowi
halickiemu Marcinowi Kazanowskiemu, który wtedy jeszcze jako
pułkownik, przeprawiał się, idąc
na bój z pohańcami, promem przez
Dniestr - aportujący z wody pies
- przyniósł w pysku zawiniątko. Po
rozpakowaniu okazało się zwojem
Późniejszy hetman i wojewoda podolski Marcin Kazanowski, przed samą
bitwą, która rozegrać się miała z
Tatarami tuż nad brzegiem Dniestru okazał obraz swojemu wojsku wskazując, iż jest to znak dany z nieba,
żeby dać z siebie wszystko w walce
z poganami. Pokrzepieni przesłaniem
obrońcy Kresów - odnieśli zwycięstwo nad przeważającymi liczebnie
siłami wroga. W podzięce pułkownik
w akcie fundacyjnym napisał: "Na
wieczną rzeczy pamiątkę, ja Marcin
Kazanowski
kasztelan i starosta halicki, bogusławski ect., pan i dziedzic dóbr
miasta Bołszowiec i przyległych
wsi. Dla dobra mej duszy i mojej
zony, szlachetnie urodzonej Heleny Staczyckiej postanawiamy: aby
OO Karmelitom kościół pod tytułem Zwiastowania Matki Bożej i św.
Marcina wymurować wraz z klasztorem." I tak od 1624 roku - wyłowiony z Dniestru wizerunek NMP z
Dzieciątkiem znalazł swoje miejsce
w Bołszowcach, gdzie przez następne stulecia był czczony a nawet
koronowany papieskimi insygniami,
otoczony powszech
Drogi tej nie zapomnę póki tchu.
Dwa razy w życiu sądzone mi ją było
odbywać tam i z powrotem – dwa
razy – i sama nie wiem kiedy była
straszniejsza? Nie mam pojęcia, ile
to dokładnie kilometrów. Nie więcej
chyba niż piętnaście, ale jakość tych
piętnastu starczy za pięćdziesiąt innych! Osłabłe z głodu, gnące się pod
ciężarem worków, które z każdym
krokiem stawały się coraz cięższe,
podarte do krwi na krzakach, upaprane po kolana w bagnach i strumieniach wleczemy się tak, jak gromada
potępieńców ostatkiem sił i tchu.
cdn.
Łagier pod biegunem
Strona 54 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
nym kultem wyznawców dwóch obrządków: katolickiego i grekokatolickiego. Sanktuarium rozlokowało się
na wzgórzu nad potokiem wpadającym do Gniłej Lipy rzeki uchodzącej
do Dniestru. Przez wieki budowane,
rozbudowane w stylu rozwiniętego
baroku, zachwycało wybujałą plastyką frontonu z charakterystycznymi
wazonami na głównej elewacji. Późniejsze losy wizerunku dobrze oddają,
pełne tragizmu doświadczenia mieszkańców tych ziem. Poczynając od
rebelii Chmielnickiego, wzniecająca
pożogę na Kresach, kiedy schronił
się we Lwowie, potem został świętokradczo pozbawiony papieskich
koron które jednak się odnalazły aż w
Dubowcach. Uchodził wraz z opiekującymi się nim karmelitami przez
Pilzno, Wiedeń żeby znowu do Bolszowców powrócić, następnie pod
obstrzałem rosyjskiej artylerii, wraz
z zakonnikami ukrywał się w podziemiach klasztoru, ewakuowany znowu
do Lwowa, powrócił w chwale ,niestety na bardzo krótko do Bołszowców w 1930 roku. Potem to już była
wojenna i powojenna wędrówka obrazu - zakończona w trwałej przystani
w Gdańsku w kościele św. Katarzyny.
Za komuny- klasztor i kościół, zniszczony podczas działań wojennych popadał w dalszą rujnację, stanowiąc
swoją smutną bryłą, niemy wyrzut
sumienia dla potomnych.
W 2002 roku metropolita lwowski ks.
kard. Marian Jaworski powierzył OO
Franciszkanom Konwentualnym, którzy dotąd prowadzili pracę misyjną w
pobliskim Haliczu – zadanie odremontowania obiektu. Przedsięwzięcia
tyleż trudnego, co niesłychanie kosztownego! I tu ocieramy się o wręcz
dotykamy w naszym życiu zjawisko
niezwykłe, nieomal nadprzyrodzone.
Z roku na rok bowiem odwiedzając
Bołszowce odnotowujemy, z niekłamanym podziwem - niesłychany
postęp w pracach remontowych, rekonstrukcyjnych, konserwatorskich
klasztoru i kościoła. Wielokrotnie
spotykałem pracujących na budowie fizycznie młodych mężczyzn,
którzy później okazywali się osobami
konsekrowanymi, księdzem i braciszkiem Zgromadzenia. Największy
jednak zapał nie przyspieszył by tak
bardzo postępu prac, jeśliby nie było
pieniędzy na materiały budowlane,
opłacenie majstrów i robotników rekrutujących się z olbrzymiej rzeszy
pozostających bez pracy w swojej ojczyźnie Ukraińców. Doprowadzenie
do stanu używalności kościoła było
możliwe dzięki funduszom przeznaczonych przez Ministerstwo Kultury
Rzeczpospolitej Polskiej na ratowanie dziedzictwa narodowego. Środki
pochodzące z programów finansowanych Senat
było podczas powodzi, która kilka lat
temu nawiedziła okolice Zakarpacia,
czy podczas zeszłorocznej epidemii
grypy. Jest również ona organizatorką „sentymentalnych” wypraw ,które wykorzystując bazę noclegową
hotelowej części mieszczącego się
w kompleksie klasztoru Młodzieżowego Międzynarodowego Centrum
Pokoju i Pojednania - pozwalają
poznawać Kresy. Podczas ostatniego
naszego pobytu w marcu na Ukrainie,
zapukaliśmy już dobrze po zmierzchu do furty klasztornej. Mimo, że
nie byliśmy zapowiedziani - Ojciec
Grzegorz przyjął nas z otwartymi
ramionami. Znużeni całodziennym
podróżowaniem od Lwowa, przez
Złoczów, Brzeżany, Monasterzyska, Uście Zielone, Mariampol, Halicz, zasiedliśmy do kolacji, która
jakby na nas czekała. Strawą naszą
nie było tylko jadło, przygotowane
w większości z produktów pochodzących z hodowli, czy też ogrodu
uprawianego przez zakonników ile
rozmowa, ciągnąca się do późnej
nocy. Ojciec Grzegorz okazał się
bowiem wielkim erudytą, wybitnym
znawcą, a zarazem animatorem procesów pojednania pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Słuchaliśmy go
zafascynowani. Byliśmy bowiem w
miejscu tak szczególnie dla historii
ważnym. jednocześnie okraszonym
urodą klasztornych wnętrz ,emanujących dostojeństwem i spokojem. Do
Polski stąd jest daleko, ale cały czas
była ona obecna w naszych rozmowach. Co ciekawe – ojciec Grzegorz,
bardzo pozytywnie ocenia zmianę
stosunku administracji obecnego
prezydenta Ukrainy w przeciwieństwie do trudności czynionych przez
administrację jego poprzednika. Stojący na straży sanktuarium kapłan,
jest zarazem dyrektorem centrum
– miejsca w którym spotykają się
młodzi ludzie, aby wyzbyć się wzajemnych uprzedzeń ,poznać lepiej
historie sąsiadujących ze sobą narodów, odnaleźć wspólne, łączące a nie
dzielące postacie bohaterów. Gdzie
odbywają się ważne konferencje
poświęcone procesowi pojednania.
Jest to zarazem ważny ośrodek maryjnego kultu, aktualny cel licznych
pielgrzymek, nawiedzany przez tysiące w roku pątników i dziesiątki
dostojników kościoła. Prawdziwa
forteca boża, skąd płyną wskazania
„ abyście się wzajemnie miłowali”.
Jest też, klasztor ufundowany przez
pobożnego pułkownika – placówką
dyplomatyczną R.P. Tutaj bowiem,
dwa razy w miesiącu - przybyły ze
Lwowa konsul odbiera wnioski składane w celu uzyskania Karty Polaka.
R.P. z godną podziwu skutecznością
ojcowie franciszkanie pozyskują,
dzięki niesłychanemu zaangażowaniu
się w tę sprawę pani profesor Wiesławy Holik. Mieszkająca w Gliwicach emerytowana historyczka, od
lat spędza na Ukrainie wiele tygodni
w ciągu roku. Poza sprawami pisania
programów, rozliczania projektów pani Wiesława działa przychodząc
z pomocą Polakom zamieszkałym
poza granicami ojczystego kraju. Tak
www.ksi.kresy.info.pl
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 55
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Utracone bagna diabelskie,
przepastne lasy i moczary....
Bożena Abratowska
Nie wszyscy umierają tam, gdzie
się urodzili. Ludzie migrują z różnych przyczyn, często nigdy nie
wracają, czasem nawet nie odwiedzają ukochanych miejsc, choć
mogliby.
Kresowiacy nie mogli. Ilekroć
wspominali swoje rodzinne strony
(a wspominali przy każdej okazji i
nawet bez niej) - zawsze wydawali
się nieutuleni w żalu! Szczególnie
ci, którzy połowę lub choćby małą
część dorosłego życia spędzili na
swoich ukochanych terenach. Niestety, oni przeważnie już odeszli.
Pozostali pamiętają dziecięce lata
na kresach. I też tęsknią. A już najbardziej Poleszucy.
Nic dziwnego, gdy jedni płakali
za swoim wesołym, artystycznym
Lwowem. Nie dziwił żal za studenckim intelektualnym Wilnem,
pozostawionym jedynie na łasce
Matki Boskiej Ostrobramskiej! Ale płakać za krainą komarów?
Za pełną diabelskich bagien,
moczarów i rozlewisk, egzotyką „polskiej Amazonii”? - A jak
zapomnieć te zachody słońca nad
bezkresnym rozlewiskiem? Jak
nie pamiętać krzyków tego wod-
nego ptactwa? Przepastnych pełnych zwierza lasów? A tych miasteczek, jarmarków, tych „Didów”
nawiedzonych i ludzi żyjących w
świecie realnym pomieszanym z
baśniowym, zaludnionym różnymi
Świteziankami i cudotwórcami co
ptakiem latają?
Jest jeszcze jedna, racjonalna
przyczyna tęsknoty Poleszuków,
tych od pokoleń tubylców i tych,
którzy osiedlali się tam z własnej
nieprzymuszonej woli (chyba że
patriotyzm nazwiemy przymu-
sem). Ci młodzi ludzie włożyli
ogrom pracy, wielkie serca i zapał,
w ucywilizowanie Polesia. I cały
ich wysiłek jak się po latach okazało – poszedł na marne. To była
duża grupa pionierów z lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdy
po wojnie polsko-bolszewickiej
w 1920r. odzyskaliśmy ogromne
tereny po obu stronach Prypeci
aż po ujście Dniepru i dalej. Obszar porównywany do wielkości
Belgii. Ci młodzi wykształceni
ludzie, walczyli tam z zacofaniem,
analfabetyzmem, brakiem życia
kulturalnego, prądu, komunikacji
i wszystkimi trudnościami egzystencji na bardzo zaniedbanych
pod rozbiorami terenach. Polesie
wielokrotnie przechodziło z rąk do
rąk. Wpływ na ludzi i ich warunki
życia miała nie tylko przyroda, ale
też fakt, że raz było polskie, potem
litewskie, moskiewskie, szwedzkie itd.! Polesie najeżdżały hordy
mongolskie, tatarskie, ruskie i kozackie. I wszyscy eksploatowali tę
krainę nie inwestując w nią.
A nasi młodzi inteligenci, swoją
pracę dla Polesia traktowali jak
misję!
Należał do nich Stanisław Adrjański o którym miałam przyjemność
wspomnieć w poprzednich numerach Kresów, pisząc o jego synu –
Zbyszku Adrjańskim, człowieku o
równie niezwykłej osobowości.
Inżynier Stanisław Adrjański był
specjalistą od wytyczania i konserwacji dróg wodnych. Zakochany w Polesiu, swoją misję inspektora tamtejszych dróg wodnych
sprawował z wiedzą i oddaniem.
Ten ogromny obszar wodny, poznał w najdrobniejszych szczegółach, czego dowodem jest jego
niezwykłe dzieło „Wykaz śródlądowych dróg wodnych na kresach
wschodnich” Ten „poemat techniczny”, pełen dokładnych map,
umożliwił nareszcie bezpieczną
Strona 56 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
turystykę. W diabelskich trójkątach poleskich bagien poprzecinanych nurtami rzek i rzeczek można
było wpaść w labirynt, z którego
nie było wyjścia. A helikopterów
wtedy też nie było, ani telefonów
komórkowych. I tak powstawały
opowieści o wiónach, rusałkach i
innych wodnych porywaczach nieostrożnych wędrowców!
Oczywiście dzieło inżyniera Adrjańskiego przede wszystkim ułatwiło transport i zwykłą komunikację – bo tam, głównie drogą
wodną najsprawniej można było
się przemieszczać. W tej niezwykłej książce, Polesie zostało
dokładnie opisane i zinwentary-
zowane a co równie ważne – autor pokazał wzrost gospodarczy,
ekonomiczny i rozwój możliwości
turystycznych, czyli sukcesy pracy
na tym trudnym terenie pod koniec
okresu międzywojennego. W celu
zilustrowania postępu, Stanisław
Adrjański fotografował pracę pogłębiarek, statki na rzekach, tratwy, barki i powstające kanały.
Autor propagował budowę dróg i
magistrali wodnych towarowych i
pasażerskich w zgodzie z naturą.
Teraz nazywamy to ekologią. Doceniano to już wtedy. Wiele map,
plansz i projektów urządzeń wodnych wykonanych przez Stanisława Adrjańskiego powędrowało na
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Madonny Lwowskie
Piotr Strzetelski
Oprócz wielkiej, wręcz szalonej miłości do Lwowa, jego mieszkańcy
silnie byli związani z kultem maryjnym, który gorliwie był uprawiany
nie tylko przez katolików ale i przez
Unitów.
Polska religijność kresowa szczególne ujście znajdowała w czci, którą otoczone były liczne na Kresach
cudowne i łaskami słynące obrazy
Matki Bożej. Jan Kazimierz w swoich ślubach lwowskich powierzył
Polskę opiece Matki Bożej. Od tego
czasu Lwów był zwany miastem
„zawsze wiernym” i był przykładem
nadzwyczajnego umiłowania Maryi. W poszczególnych kościołach
lwowskich możemy znaleźć liczne
tego przykłady.
Katedra rzymsko-katolicka pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny posiadała w głównym ołtarzu cudowny obraz Matki
Bożej Łaskawej, zaś w Katedrze
ormiańskiej znajdował się słynący
cudami obraz Matki Boskiej z zamku w Bełzie.
Jednym z najstarszych kościołów
Lwowa jest kościół Najświętszej
Maryi Panny Śnieżnej, przed którym usytuowana była rokokowa
rzeźba przedstawiająca Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi
Panny. Je autorem był znany lwowski rzeźbiarz Pinsel. Kościół Sióstr
Klarysek, czyli kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi
Panny, pochodzący z XVI wieku
posiadał cudowny obraz Matki Boskiej Bolesnej, dar św. Jana z Dukli,
który miał go otrzymać od św. Jana
Kapistrana. Kościół Nawiedzenia
Najświętszej Maryi Panny Ojców
Karmelitów Trzewiczkowych posiadał bizantyjski, słynący cudami
obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z XVI wieku, zaś w kościele
Matki Boskiej Gromnicznej znajdowało się dzieło malarza lwowskiego
Alojzego Reichana przedstawiające
właśnie Matkę Boską Gromniczną.
Kościół Ojców Franciszkanów, w
którym późniejszy święty, Maksymilian Maria Kolbe, rozpoczynał
swój franciszkański żywot, był pod
wezwaniem Niepokalanego Po-
www.ksi.kresy.info.pl
częcia Najświętszej Maryi Panny.
Kolejny lwowski kościół, zbudowany w XVIII wieku kościół był pod
wezwaniem Zaślubin Najświętszej
Maryi Panny i św. Józefa.
Do nowszych kościołów maryjnych
Lwowa można zaliczyć kościół
Sióstr Karmelitek Bosych pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej
Pomocy z cudownym obrazem Matki Bożej koronowanym tuż przed
wybuchem wojny w 1939 roku.
Innym kościołem wybudowany w
okresie międzywojennym jest kościół Matki Bożej Królowej Polski
wybudowany na Zniesieniu oraz
kościół Matki Bożej Ostrobramskiej na Łyczakowie wybudowany
w 1934 roku.
Oprócz kościołów katolickich poświęconych Maryi, we Lwowie są
jeszcze świątynie unickie, w których kult maryjny jest równie silny.
Wśród nich najważniejsza to unicka
katedra św. Jura z cudownym obrazem Matki Bożej Trembowelskiej
oraz Unicka Cerkiew Wołoska pod
wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej
Maryi Panny z obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem z 1635 roku.
Na koniec należy powiedzieć, że
do wybuchu II wojny światowej,
Lwów szczycił się aż 18 obrazami
Matki Boskiej słynącymi z łask i cudów. Lwowskie maryjne kościoły to
najlepsze świadectwo kultu Matki
Bożej w tym mieście.
Targi Wodne do Bazylei, Paryża i
Sztokholmu. W Genewskiej Lidze
Narodów doceniono wyróżnieniem
plany wodnego zagospodarowania
Polesia, regulacji rzek oraz melioracji wodnej w zgodzie z naturą i
bez uszczerbku dla przyrody. A
przy okazji zmieniającej bagna i
moczary w żyzne łąki i pastwiska!
A potem przejął wszystko Stalin i
w swojej prymitywnej i obłąkanej
wizji nowoczesności i postępu, nie
tylko zawracać kazał syberyjskie
rzeki - ale zmeliorować osuszyć i
zabetonować - Nasze Polesie! I jak tu nie płakać? Zostały tylko
fotografie.
A miało być tak pięknie... nie
wszyscy wiedzą że w dalekosiężnych planach było uruchomienie
przewozów wodnych na trasie
Gdańsk – Morze Czarne! Stanisław
Adrjański będąc wielkim admiratorem tego projektu - w wielu swoich
publikacjach udowadniał, że transport wodny może być sprawny,
szybki i bezpieczniejszy niż kolejowy, czy samochodowy, który de-
wastować będzie cały kraj i przyrodę, chociażby dlatego, że trzeba
budować autostrady!.I to za dużo
większe pieniądze niż usprawnienie szlaków wodnych. Argumentował, że transport wodny łączy ludzi
i miasta a można jeszcze na nim
zarabiać i dać zatrudnienie tysiącom ludzi!
Niektóre osoby nie powinny odchodzić.
Stanisław Adrjański zmarł w Warszawie w 1968 r. Zostawił nam fotografie. W ubiegłym roku, jego syn
Zbyszek eksponował je w Muzeum
Niepodległości. Wystawa cieszyła
się wielkim powodzeniem, przyciągnęła do Muzeum wielu zwiedzających. Część z tych fotografii
właśnie przedstawiam z nadzieją,
że zostaną wydane w wersji albumowej. Zasługują na to.
Rodzina Adrjańskich przeszła znane wszystkim kresowiakom piekło
wysiedlenia, nie ratowali rodzinnych sreber... uratowali fotografie! W maju, miesiącu szczególnie poświęconym Maryi, przechadzając
się po dawnych, przedwojennych
ulicach Lwowa, przystańmy na
chwilę w zadumie przed jednym z
najbardziej znanych i widocznych
symboli Kultu Maryjnego – przed
figurą przedstawiającą Matkę Boską
Błogosławiącą z Placu Mariackiego. Niech ta postać ustawiona na
wysokim rzeźbionym postumencie,
z tryskającą z własnego, głębinowego źródła fontanną, błogosławi
wszystkim tym, których korzenie
splotły się z tą ziemią. I chociaż
przez wiele lat figura ta znajdowała
się w kościele Ojców Bernardynów,
(przejętym niestety przez cerkiew
prawosławną) obecnie znowu można ją podziwiać w tym samym co
dawniej miejscu. Więc zatrzymajmy się na chwilę przed naszą Matką i wspólnie z autorem poniższego
wiersza – Witoldem Szolginią - zanieśmy do Niej błagalną modlitwę:
Na skraju Parku Głowackiego?
Czy znów orkiestrę z niej usłyszę
Ułanów Pułku Czternastego?
A niechby tylko ową ciszę,
Co o wieczornej spływa porze
Na nasz Łyczaków... Daj to Boże...
MADONNY LWOWSKIE
Madonny Lwowskie- przybywajcie
Nam ku pomocy, tak jak kiedyś...
Od wszelkich nieszczęść osłaniajcie
Oddalcie od nas wszystkie biedy.
Miejcie w opiece swoje dzieci,
Wciąż tułające się po świecie...
Przybądź Madonno Łyczakowska
(Choć rodem jesteś z Ostrej Bramy
–
Nie tylkoś z Wilna, takżeś Lwowska)
I usłysz Pani jak wołamy:
Matko bezdomnych Twych lwowiaków –
Powróć nas znowu na Łyczaków,
Na Głowińskiego i Pijarów,
Piotra i Pawła, Antoniego,
Przywiedź raz jeszcze Twych batiarów
Na Ubocz, Mączną, Dobrzańskiego;
I na Heninga, na Paulinów
Doprowadź Matko Twoich synów...
Twa białościenna bazylika,
Z czerwoną strzałą smukłej wieży
Trwa ciągle w sercu i nie znika
Mimo spustoszeń, które szerzy
Czas – dziad okrutny i żarłoczny...
Czyż kiedyś znów w jej cieniu spocznę
Kresowy Serwis Informacyjny -
I Ty Madonno rokokowa
Co spod Świętego Antoniego
Strzeżesz dolnego Łyczakowa
Ustrzeż nas wszystkich ode złego,
Niech nam też łaska będzie dana,
By wrócić znowu na Hoffmana,
Na Franciszkańską i Grottgera,
Na Żulińskiego i Skrzyńskiego,
I na Hołówki, na Hausnera,
I na Świętego Antoniego...
Pomóż w tym tamtej naszej Matce Pani ułanów na rogatce...
Przybądź Im obu ku pomocy
Madonno Ormian z ich Świątyni,
Wielkiej niebiańskiej pełna mocy,
Co z lwa u stóp Twych jagnię czyni...
Daj powrót tutaj Espenhanom,
Antoniewiczom, Romaszkanom,
Stefanowiczom, Żychiewiczom...
Niech tym i innym Twym Ormianom,
Co do powrotu dni wciąż liczą –
Twa łaska będzie okazana,
Że dni tych będzie wciąż ubywać –
Spraw to, o Pani litościwa...
I Ty, o Matko Boska Śnieżna,
Bliźniaczko Marii z Łyczakowa –
Spraw to, błagamy, niechaj sczezną
Moce piekielne stąd ze Lwowa,
Niech po zadymie i zamieci
Znów słońce jasno nam zaświeci...
O Matko Boska co w Katedrze
Od wieków rządzisz nam łaskawie
Uczyń niech słońce to się przedrze
Nie we snach naszych lecz na jawie
–
Bo sprawiedliwa nasza sprawa
Wstaw się za nami o Łaskawa...
Madonny lwowskie, Matki nasze
Któreście miasto wszystkie miały
W opiece zawsze czułej Waszej
Dla większej przez to Jego chwały –
Raczcie Je nadal w niej zachować,
O śliczne Gwiazdy Miasta Lwowa...
Piotr Strzetelski - Kraków
1 maja 2012 - strona 57
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
ANNA MAŁGORZATA BUDZIŃSKA - WYSTAWA IKON.
IKONY- EWOLUCJA KANONU PISANIA IKON
Redakcja
Wrocław: Na Nowym Dworze, w
bibliotece przy Centrum Kultury
Wrocław Zachód można obejrzeć
wystawę ikon, zapoznać się z tradycyjnymi i nowoczesnymi formami
tej sztuki, przeczytać jak ewoluowała.( http://cojestgrane.pl/wydarzenie/88904/) Autorka wystawy zdradziła nam, że to druga wystawa w
tym roku a szósta w ogóle. Każdego
roku opracowuje inny temat i inny
rodzaj ikon. Najpierw były „Greckie
inspiracje”, potem „Skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy”, a teraz
„Ewolucja kanonu pisania ikon”.
Zadaliśmy pytanie dlaczego ikony
się pisze? Odpowiedzi w tej sprawie
i temacie samej wystawy udzieli
nam wszystkim autorka w niżej zaprezentowanych artykułach .Kto nie
miał możliwości obejrzenia wystawy we Wrocławiu ma tą możliwość
na łamach Kresowego Serwisu Informacyjnego.Zapraszamy.
IKONA MATKI BOŻEJ
NIEUSTAJACEJ
POMOCY- poczitanije.
Anna Małgorzata Budzińska
Piszę ikonę... Ikona napisana została... Ikonopis, ikonograf… Pisać
ikonę, czy malować? Jak to właściwie jest?
Ikona, tak samo jak Ewangelia przekazuje Boską prawdę. Ikona czyni
to obrazem, Ewangelia zaś słowem.
Przez wiele wieków ikony pełniły
funkcję edukacyjną dla ludzi nie
umiejących czytać. Sobór Nicejski
II postawił na równi Ikonę i Ewangelię. Stąd ikona była określana jako
biblia ubogich. To, co uczony mógł
przeczytać w Ewangelii, analfabeta
mógł zobaczyć na ikonach. .
Język grecki, podobnie jak rosyjski nie zna słowa „malarstwo” w
rozumieniu zachodnioeuropejskim.
Jest jedynie zografia oraz ruski żywopis. Słowo pisat’ znaczy tyle co
malować
Tradycja nakazuje używać sformułowania „pisanie ikony”, ale określenie „malowanie ikony” też nie
jest błędem.
/ Ikona MBNP- ikonopis Anna M.Budzińska
Tak samo jak pisze się ikony tak też
można je czytać. Ikona to bogactwo
treści, mistycyzmu i wiary zaklętych w obrazie, przekazanych przez
barwy, symbole, gesty, ale i przez to
„coś” nieuchwytne i nieokreślone,
coś co sprawia, że opowieść prze-
kazywana przez ikonę jest przejmująca i trafia do serca człowieka.
Czytać ikonę to umieć zrozumieć
co znaczy każdy kolor, gest, wyraz
twarzy, symbole. Czuć ikonę można
tylko wtedy kiedy wierzymy. Ikona
wymaga wiary i do wiary prowadzi.
Nasz kościół parafialny jest pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej
Pomocy. Na ołtarzu umieszczono obraz przedstawiający Matkę z
Dzieciątkiem.
/ Z kościoła
Codziennie rzesze ludzi klękają
przed tym obrazem, składają prośby, podziękowania , modlitwy.
Gdybyśmy jednak spytali tych ludzi
co przedstawia ten obraz, o czym
opowiada to większość z nich byłaby zdziwiona takim pytaniem. Usłyszelibyśmy odpowiedź:
No, Matka Boska i mały Jezusek, a
u góry aniołowie.
Prawie nikt nie zastanawia się nad
szczegółami.
Trawersując znane stwierdzenie: „
Matka Boska jaka jest każdy widzi”.
Spróbujmy więc opowiedzieć tę
ikonę. Ikonopis napisał, a my przeczytajmy.
Mały Jezus jest człowiekiem i Bogiem. W ramionach matki cieszy się
z tego człowieczeństwa, z bliskości
ukochanej mamy, jest zwykłym,
małym dzieckiem. Ale co to? - nadlatują anioły. Nie jest to anioł stróż,
nie są to słodkie, beztroskie aniołki
z obrazów Rafaela . To anioły prorokujące śmierć. Niosą narzędzia
Męki Pańskiej- krzyż, włócznię,
trzcinę z gąbką nasączoną octem.
Mały Jezus -człowiek przestraszył
się i odruchowo, gwałtownie tuli się
do mamy szukając obrony.
Oj, zgubił nawet jeden sandał- zwisa mu na rzemieniu!
Jednak Jezus- Bóg zdaje sobie sprawę z tego co go czeka. Proroctwo
śmierci zawisło nad Nim od narodzenia, czai się w sercu Jezusa i w
sercu Jego Matki. Matka przygarnia Go, lecz zarazem wie, że od tego
przeznaczenia nie może Go ochronić. Maria ma zamyślone i zatroskane oblicze, patrzy w dal, jakby na tajemnice bezkresnych Boskich dróg.
Ikona ukazuje jednak ostateczny
tryumf Chrystusa nad cierpieniem
śmiercią i grzechem. Tłem jest bowiem kolor złoty - symbol zwycięstwa, które objawiło się w czasie
Zmartwychwstania. Zmienia to
wymowę krzyża niesionego przez
anioła na znak zwycięstwa i życia,
a nie śmierci.
Matka Boża dłonią wskazuje nam
najpewniejszą Drogę do szczęścia
- swojego Syna. On jest bowiem
naszą Drogą Prawdą i Życiem. W
geometrycznym środku ikony znajdują się właśnie ręce Maryi i Jezusa - głównym przesłaniem ikony
jest bowiem fakt, iż Jezus wkłada w
ręce Maryi wszelkie łaski aby Ona
je nam rozdzielała.
To tyle o języku symboli w tej ikonie - o tym języku „zewnętrznym”,
bo „wewnętrzny” język ikony każdy
musi zgłębić sam- przez wiarę. Dopiero gdy rozum przez modlitwę zostaje sprowadzony do serca powstaje u człowieka duchowa jedność – i
to jest pełne czytanie ikony. Kult i
kontemplacja ikony jest jej czytaniem (ros.poczitanije).
Pierwowzór tego obrazu powstał
jako ikona w epoce późnobizantyjskiej, w szkole italo- kreteńskiej. W
XV wieku ikona trafiła do Rzymu i
otoczona została żarliwym kultem.
Natomiast do Rosji została przywieziona przez cara Aleksandra i
umieszczona w monasterze Strastnym Dziewiczym w Moskwie. Do
dzisiaj liczne przedstawienia tej
ikony znane i czczone są zarówno w
kościołach katolickich jak i wschodnich. W cerkwi czczona jest pod nazwą Matki Boskiej Pasji
( Strastanaja), a w kościele katolickim jako Matka Boża Nieustajacej
Pomocy ( Maria Perpetuo Succursu). Ikona ta łączy kościół wschodu
i zachodu.
IKONY
- EWOLUCJA KANONU
„Kanon jest pojęciem otwartym –
zaznacza ks. Henryk Paprocki prawosławny teolog– bo dotyczy czegoś, co ciągle jest żywe, bo wciąż
powstają nowe ikony. Umiejętność
pisania ikon jest charyzmatem, podobnie jak sztuka, a trudno charyzmat ujmować w kanon.”
/ ikona napisana przez Pawła Budzińskiego
Spójrzmy na tę ikonę przedstawiającą świętego Jerzego walczącego
ze smokiem. Szokująca, prawda?
Co nas w niej szokuje? - ano tak,
ten motor zamiast konia. Dlaczego
jednak nas to dziwi? Przecież ikona
ma przez modlitwę z rozumu trafić
do serca. Ma zjednoczyć duchowy
i rozumowy ogląd sprawy przez
kontemplację, modlitwę. Głównym celem ikony jest więc zachęta
człowieka do modlitwy, do zastanowienia, do momentu przystanięcia w biegu życia i refleksji . Jeżeli
współczesny człowiek kontempluje
tę ikonę, gdy jest mu ona bliska, gdy
czuje jej oddziaływanie to cóż więc
nam może szkodzić, że konia zastąpiono motorem? Może dzisiejszy
Jerzy woli mieć patrona na motorze
Strona 58 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
niż na koniu?
Kanon w ikonografii to zbiór zasad, reguł, wskazówek dotyczących
pisania ikon. Na początku przekazywany był ustnie, a ikonografami
byli zakonnicy. Jest to schematyczny opis ikon, omawia między innymi symbolikę koloru, gestu, głębi
płaskości, odwróconej perspektywy.
W osiemnastym wieku powstał najsłynniejszy bizantyjski podręcznik
dla malarzy ikon, ale źródeł kanonu
szukać należy dużo wcześniej- jego
twórcami są Ojcowie Kościoła. Ten
podręcznik to Hermeneia ze Świętej Góry Atos w Grecji utworzona z
tekstów mnicha i ikonografa Dionizego z Furny w oparciu o szesnastowieczne manuskrypty. .Jest to księga z regułami dotyczącymi zarówno
sfery duchowej jak i technicznej
strony pracy ikonopisa. Jednak kto
by myślał, że kanon stanowi sztywne, niezmienne zasady – ten jest w
błędzie. Kanon to zjawisko żywe,
które wciąż ewoluuje i będzie ewoluować dopóki będą ludzie, którzy
zechcą poświęcić się tej pracy, a także ci, którzy będą się modlić przed
ikoną.
Kanon jest czymś w rodzaju ramy,
która nie ogranicza obrazu, lecz
tylko wyznacza mu granice. Nieraz
jednak te granice są płynne i trudno
uchwytne.
Wiem, że mogę wywołać oburzenie
takim myśleniem, znam zaciekłych
obrońców kanonu, a też takich,
którzy specjalnie postarzają nowe
ikony, bawiąc się w „pobożną archeologię.” Nie mam im tego za złe.
Powinniśmy tworzyć takie ikony,
które spełniają swój cel- zachęcają
do modlitwy. Jeżeli więc ktoś chce
się modlić do pociemnionej ikony, ze sztucznie popękana farbą,
na postarzonej desce – ma do tego
prawo. Jednak również ten, którego zachwyca współczesny Jerzy na
motorze i chce się przed nim modlić
też powinien być zrozumiany.
Wróćmy jednak do kanonu. Jakie
to są zasady, którymi kierowali się
ikonografowie? Jest ich wiele i to
bardzo szczegółowych.
Podręcznik zawiera ścisłe instrukcje dotyczące całego procesu powstawania ikony: poczynając od
sporządzania rysunku konturów,
poprzez przygotowanie węgla, kleju
i gipsu, samo gipsowanie ikon, pogrubianie nimbów na ikonach, gipsowanie ikonostasu, przygotowanie
sankiru, ochrowanie, technikę podmalówek, wykańczanie szat. Ponadto zawiera opis przygotowania
różnych farb, wytyczania proporcji
ludzkiego ciała, wykonywania fresków, odnawiania ikon itp. Wymienię tu główne zasady:
1. Ujęcie płaszczyznowo - linearne
2. Perspektywa odwrócona
3. Hierarchia ideowa- powiększanie
postaci ważniejszych, pomniejszanie tych mniej ważnych
4. Frontalność przedstawiania postaci i graficzne ujęcie.
5. Planimetryczny system proporcji
6. Światło „wewnętrzne”- mistyczne, uzyskane techniką laserunkową,
temperową.
7. Typizacja postaci, a szczególnie
oblicza- pozwalała jednoznacznie
identyfikować postać
8. Format prostokątny ikony
9. Symboliczny kanon kolorystyczny
10. Napisy- słowo dopełnieniem obrazu, nadanie imienia ikonie, zwieńczenie procesu malowania.
Jednak te zasady ulegały przemianom.
Już Teofan Grek wiele zmienił. Ikony, freski Teofana Greka nie mieściły się w ówczesnym kanonie. Ciemne brązy, ochra, śmiałe linie czerni i
rozjaśnienia pociągnięciami pędzla
z biała farbą, a do tego przymknięte
oczy, jakby pozbawione źrenic.
/ Kopia fresku Teofana Greka wizerunek
świętego wg. starego kanonu
Nie tak nakazywał kanon. Oczy
miały być szeroko otwarte, wielkie,
patrzące na modlącego się. Postać
nie miała być tak malarsko potraktowana, powinna być przedstawiona graficznie. W dodatku u Greka
tak mało barw- malarstwo prawie
monochromatyczne! Wbrew kanonowi, a genialnie…
To jest przykład ikonograficznych
poszukiwań zmierzających do
wyrażenia boskiego światła- jakże piękny przykład wyrażenia wizji
teologicznej. Postacie zalane białym,
boskim światłem, które je jakby przeszywa. Oczy czasami sprowadzone
jedynie do linii brwi mówią o niewidzialnym świetle, którego doświadczyły i które je oślepiło. Twórczość
Teofana świadczy o tym, że ikona
niekoniecznie musi być wyzbyta
cech osobistych kopią innej kopii.
Kolejny przykład – twórczość Andrieja Rublowa. Cóż on zrobił z
dawną, kanoniczną ikoną trójcy starotestamentowej „Gościna u Abrahama”?
Ano, przede wszystkim uprościł scenę.
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Pominął postacie Sary i Abrahama, zredukował do jednego kielicha wszystkie potrawy, a krajobraz
ograniczył do 3 symbolicznych
elementów: drzewa, góry i domu.
Wydobył to co najważniejsze. No
i jeszcze malarskość trzech postaci
Trójcy- to już nie są graficzne przedstawienia, to kunszt przemyślanych
póz, ułożenia rak, wyrazu twarzy, a
także genialność kolorów szat, miękkie operowanie kolorem, prześwitywanie koloru spodniej szaty przez
wierzchnią. Mówi się , że ikony Rublowa są „dymem malowane”- lekkie pociągnięcia pędzla, kontur nieraz rozmyty, prześwitywanie barw.
Żadna z postaci na tej ikonie nie siedzi prosto jak nakazywał kanon, żadna nie patrzy wprost na widza, każda
się pochyla,. Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna.
W ten sposób postacie tworzą pewien
krąg. Krąg to doskonałość, pełnia. W
centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich.
/ Św. Trójca wg. Rublowa - Wnętrze kościoła
San Vitae w Rawennie
/
dzenie olejnych farb dało światło
„zewnętrzne”- naturalne, mniej
mistyczne, bardziej malarskie
7. Zindywidualizowanie postaci,
ujęcia portretowe
8. Różne formaty ikon: okrągłe,
ośmiokątne, a nawet trójlistne
9. Zamiast symbolicznego złotego
tła- sfery boskiej, duchowej pojawiło się naturalistyczne błękitne
niebo, czasem z chmurkami
10. W XVII wieku napisy zaczęły
zanikać. Najdłużej zachowały się
greckie inicjały Jezusa Chrystusa
i Matki Bożej. Pojawiają się za to
inskrypcje w postaci cytatów biblijnych lub liturgicznych, a nawet
nazwiska fundatorów ikon
Przemianom od XVII wieku ulega w ikonach również wizerunek przyrody- zamiast schematycznych schodkowych górek
typowych dla kanonu pojawiają
się góry i pejzaż przedstawione realistycznie.
Podobnie w architekturze- abstrakcyjno- linearne formy przejawiają tendencję do oddania trójwymiarowości.
Owalna mandrola Chrystusa symbolicznie wyrażająca w kanonie
Jego boskość i niebo zmienia się
w okrąg malowany światłocieniem
lub w wieniec z chmurek.
Ba!- nawet szaty postaci na ikonach zmieniają się zgodnie z ówczesną modą- zamiast bizantyjskich strojów z epoki u królów i
dostojników pojawiają się szaty z
ówczesnych realiów- na przykład
płaszcze podbite gronostajowym
futrem, szlacheckie żupany i kontusze. Zamiast wschodnich diademów królowie mają korony.
Czyż więc i święty Jerzy nie może
przesiąść się z konia na motor?
Mozaika „ Gościna u Abrahama”- Św. Trójca
Rublow potrafił wcielić na ikonie
podstawowy dogmat chrześcijaństwa: Bóg- Ojciec, Bóg- Syn, BógDuch Święty – współistota Trójcy
została po mistrzowsku przedstawiona symbolicznie. Nie dziw więc,
że ikona Rublowa została uznana za
kanoniczną, on sam został świętym i
wielu ikonopisów uczyło się na jego
przykładzie i jest wiele kopii jego
ikony.
Spójrzmy więc znów na te dziesięć
głównych zasad techniki ikonopisania – jak one zmieniały się przez
lata?
1. Ujęcie staje się powoli bardziej
przestrzenne, zmiękczenie rysunku,
malarskość form
2. Pod wpływem malarstwa zachodniego perspektywa odwrócona
ewoluuje w kierunku linearnej perspektywy optycznej, lub nastepuje
przemieszanie obu typów perspektywy
3. Już nie hierarchia ideowa a ujednolicona skala postaci
4. Obok frontalności pojawia się też
profil
5. Antropometryczny system proporcji
6. Zmiany warsztatowe, wprowa-
www.ksi.kresy.info.pl
W XIX wieku, na fali historyzmu
ikony były szalenie modne i produkowane- tak, produkowane!- w
tysiącach warsztatów i pracowni. Były wytwarzane masowo i
zatraciły swój wyjątkowy, boski
charakter mówiący o tajemnicy
Wcielenia, przygasło w nich światło Taboru.
Potem, po okresie zapomnienia i
nawet kolejnego ikonoklazmu –
już współczesnego, ikona zaczęła
się odradzać w XX wieku, znów w
formie pełnej duchowości, malowana przez ikonopisów , dla których ta sztuka jest znów modlitwą
i wypływa z serca. Nie znaczy to
jednak, że trzeba rygorystycznie
wracać do starych kanonów. Kanon jest zjawiskiem żywym, ciągle
ewoluuje.
Na przykład nasz Jerzy Nowosielski- najbardziej znany ikonopis
czasów współczesnych w Polsce.
Spójrzmy na jego ikony: tematy kanoniczne, a jednak w nowej
formie, nowymi technikami- czy
mniej wartościowe?, czy mniej
uduchowione?, czy mniej piękne?na pewno nie! Ich przekaz dociera
zaznaczone słoje- nawet pod farbą
tworzą dodatkowy element krajobrazu, wzbogacają fakturę ikony w
naturalny sposób.
Kanon w ikonografii – to wielowiekowe doświadczenie, tradycja
kultury, drogocenne profesjonalne
dziedzictwo, wyzwalające twórcze
siły w artyście, to temat do rozmyślań, wewnątrz których malarz
pozostaje sobą, one nie zniewalają
go.
Ksiązki, z których korzystałam
przy opracowaniu tego tematu:
„Blask ikon”- Maciej Bielawski
„Oblicza ikony”- Maciej Bielawski
„Les icones Russes” – red. Alla Rodina
„Ikony w Polsce”- Michał Janocha
„Nowosielski”- Krystyna Czerni
Oraz:
http://nadbuhom.pl/art_1868.html
http://www.orthodoxworld.ru/
http://www.tygodnik.com.pl/numer/275820/potkaj.html
do widza, pobudza do modlitwy
i zadumy. Jaskrawe kolory farb
akrylowych dają nowe możliwości pokazania światła i świętości.
Nowosielski podobnie jak Rublow
jest minimalistą- ogranicza formę
do niezbędnego minimum, a pomimo to uzyskuje głębię przekazu
i przeszywający mistycyzm. Jego
ikony są piękne i pobudzają do
modlitwy, zbliżają do Boga.
Moja własna niewierność kanonowi związana jest głównie z fascynacją drewnem, jego słojami, fakturą, nieraz kształtem kawałków
pni. Nie lubię pokrywać drewna
podkładem kredowym. Przy zastosowaniu farb akrylowych nie jest
to konieczne. Piękno surowego
drewna dostrzegłam pierwszy raz
odwiedzając Kórnik. Tam właśnie,
za pałacem, w parku zwiedzałam
małe muzeum dendrologiczne.
Prezentowane były przekroje różnych gatunków drzew, oznaczany
ich wiek. Jakie tam można dostrzec bogactwo odcieni i kolorów
słojów, jakie piękne są ślady po
sękach!
Pomyślałam wtedy: Dlaczego nie
wykorzystać tego w ikonopisaniu?
Złociste brązy i czerwienie ikon
tak pasują do kolorów drewna, a
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 59
Wolna Trybuna
Czytelników
Najazd Hunów
Czuję, że Hunowie nas zaatakowali
obserwując kolejne poczynania parlamentarzystów wybranych przez
część narodu. I zwracam się do tej
części, popatrzcie na ich czyny!
Ktoś pisze z Niemcami wspólny
podręcznik szkolny, ktoś określa
zakres materiału w podręcznikach
szkolnych, ktoś je pisze, jest ekspertem w komisji, która to zatwierdza,
ktoś drukuje te podręczniki i zarabia
na nich, ktoś dokonuje analizy (mam
nadzieję) i decyduje o restrukturyzacji, czyli z jakiegoś klucza ktoś
wybiera szkoły, przedszkola, instytucje pożytku publicznego, przedsiębiorstwa, które należy zamknąć,
zburzyć, sprzedać, (ale na pewno
nie oddać okradzionym kiedyś właścicielom lub choćby dać im prawo
pierwokupu), zamienić na hotel,
bank, parking czy „Holistyczne Centrum Urody & Zdrowia „ (zainteresowanych tym ostatnim niezwykle
istotnym dla współczesnego Polaka
obiektem kieruję do pasażu imielińskiego). Skąd się wziął ten "ktoś",
czy ma odpowiednie kwalifikacje?
Nie mam co liczyć na referendum
jak w Szwajcarii, gdzie w taki sposób
podejmuje się mniej ważne decyzje,
gdzie zanim coś się zburzy czy zbuduje robi się makietę aby mieszkańcy
mogli zobaczyć co się planuje i w
referendum podjąć słuszną decyzję.
Szanuje się każdy bal i kamień, którego przodkowie używali. I każdego
obywatela traktuje się poważnie. Ale
przecież mamy europejską ustawę
o zamówieniach publicznych, dlaczego nie jest stosowana, w końcu
Sejm, Senat i samorządy to urzędy
publiczne! Domagam się jawnych
przetargów na pomysłodawców, autorów podręczników, ekspertów i
przedstawienia społeczeństwu ofert.
W instytucji publicznej każda pusta
kartka papieru nabywana jest w ramach zamówienia publicznego przy
czym sprawdzane są kwalifikacje
oferentów, bo inaczej jest oskarżenie
o nieuczciwą konkurencję ! A mnie
zależy na tym, aby te puste kartki nie
były zapisywane przez barbarzyńców!
Bożena Ratter
__________
Pamięć o Sprawiedliwych
Aby zrozumieć europejski nacjonalizm trzeba pamiętać o kontekście
historycznym - Prof. Colin Tatz Na
wschodnim krańcu Europy na przełomie IX i XX wieku rozpada się imperium otomańskie. W Turcji władzę
przejmują młodoturcy, którzy pragną stworzyć nowoczesne państwo.
W tym społeczeństwie znaleźli się
chrześcijańscy Ormianie, stają się
obywatelami drugiej kategorii, psują
wizję nowoczesnego państwa i młodoturcy wykorzystują wybuch wojny, aby dokonać aktu ludobójstwa
na 1, 5 milionie Ormian. Mężczyźni mordowani na miejscu, kobiety i
dzieci deportowane, w bezlitosnym
słońcu, umierają z wycieńczenia i
pragnienia. Brutalne morderstwa dokonywane nożem, toporem, siekierą,
wbijanie na pal, palenie żywcem.
Turcja nigdy nie przyznała się do
ludobójstwa. Ćwierć wieku później
znów doszło do mordowania ludzi na
nie wyobrażalną skalę. Niepotępione
ludobójstwo Ormian ośmieliło nacjonalistów niemieckich, sowieckich
i ukraińskich do użycia tych samych
LISTY - OPINIE - POLEMIKI
metod do eksterminacji kolejnych
milionów. Hitler jawnie uzasadniał
eksterminację słowami, „kto w końcu
pamięta o Ormianach?”. To stwierdzenie wywodzi się z przekonania,
że historia wymienia tylko zwycięzców a nie wspomina o ofiarach-prof.
Richard G .Hovannisian Kancelaria
Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego
prowadziła akcję pod hasłem „Przywracanie Pamięci”, w ramach której
odznaczani byli Polacy ratujący Żydów w okresie II wojny światowej.
W sobotę, w siedzibie Centrum Edukacji Historycznej w budynku PAST-y obejrzałam film „Życie za życie”
Macieja Pawlickiego. Film o Polakach, którzy stracili życie za udzielanie pomocy Żydom skazanym na
śmierć w kolejnym ludobójstwie XX
wieku. To opowieść o bezimiennych
bohaterach, którzy nie otrzymali Medalu Sprawiedliwy wśród Narodów
Świata. Polaków niosących pomoc
ludności żydowskiej w okresie II
wojny światowej były tysiące. Zainteresowanie tymi cichymi bohaterami pojawiło się zbyt późno. Na
ogół pomagający i represjonowani
za pomoc żyli i umierali nie będąc
nikomu znani – cytat z portalu http://
www.zyciezazycie.pl/, o którym pisała Rzeczpospolita w 2011 roku
http://www.rp.pl/artykul/634789.
html. Film jest osnuty na relacjach
rodzin, sąsiadów, siostra Eleonora
Kiljan opowiada o śmierci ośmiu
sióstr Miłosierdzia z Nowogrodzkiej,
które dobrowolnie towarzyszyły
podopiecznym z domu opieki prowadzonym na śmierć. Wśród dzieci
zawsze ukrywano kilkoro dzieci z
getta żydowskiego. Maciej Pawlicki
powiedział na spotkaniu coś bardzo
ważnego. Pamięć o Sprawiedliwych
Polakach i mówienie o nich ma bardzo mocne przełożenie na pozycję
Polaków we współczesnym świecie.
I do młodych: obecni w tym świecie
albo będziemy uznani za reprezentantów narodu morderców, tchórzy i
zdrajców albo bohaterów. To zupełnie inny status człowieka. Pamiętajmy bo brak pamięci o oprawcach i
brak ich potępienia grozi powtarzaniem okrutnych kart historii. Pamiętajmy bo historia z jej bohaterami
wzbogaca nas. Patrzmy na Niemców,
Anglików, Skandynawów.. oni znają historię swego narodu! Nie dajmy
sobie wmówić, że to nie nowoczesne! Zbliża się dzień 25 maja, dzień
Europejskiego Dnia Bohaterów Walki z Totalitaryzmem.
Bożena Ratter
__________
Do Ministra Kultury i Dziedzictwa
Narodowego.
Uczestniczyłam w DSH w kolejnej
lekcji historii, były dokumenty, zdjęcia i relacje świadków. Lekcja tym
razem o Zbruczu, granicznej rzece
na Podolu. To z niej wydobyty posąg
Światowida został przekazany przez
hrabiego Potockiego do Muzeum
Architektury w Krakowie. Podole
to kraina wspaniałej, wielkiej kultury, ale Zbrucz w XX wieku to rzeka
przeznaczenia dla Polaków z Podola i Wołynia. Tak nazwał ją świadek
historii, który po zakończeniu wspaniałej prezentacji Tomasza Kozłowskiego wspominał swoje dzieciństwo. Pamiętał pierwszą wywózkę
Polaków ze wsi nad Zbruczem w
1928 roku na Syberię, ojca policjanta, aresztowanego z tysiącami innych policjantów i pędzonego przez
rzekę Zbrucz do pociągu wiozącego
ich na śmierć do Miednoje. On sam,
żołnierz września 1939 po rozbiciu
wrócił do domu a w 1940 roku został
wraz ze wszystkimi rodzinami polskimi ze wsi wywieziony na Syberię
przez rzekę Zbrucz. Ta niewielka
rzeczka była rzeką przeznaczenia a
nawet śmierci, niewielu mieszkańców tej wsi przeżyło, a ci co przeżyli
już nad rzekę Zbrucz nie wrócili.
Panie Ministrze, upominam się o
Muzeum Historii Kresów Polskich.
To Muzeum jest niezbędne do pokazania wspaniałego dziedzictwa narodowego, dzięki któremu jesteśmy
w Europie. Muzeum Historii Kresów Polskich ma pokazać nie tylko
eksterminację Polaków na Kresach
(rozstrzelani profesorowie we Lwowie, ofiary z Katynia, ludobójstwo
na Wołyniu, zsyłki na Syberię i do
Kazachstanu, deportację i śmierć w
polskich katowniach po drugiej wojnie światowej i wiele innych zbrodni) ale historię Polaków na Kresach,
ich wkład w rozwój nauki i kultury
świata, nie tylko Europy. Ile działów
tematycznych znajdzie się w tym
Muzeum!Historia młodych, którzy
w wieku kilku czy kilkunastu lat dokonywać musieli odważnych i okrutnych wyborów zarówno podczas
działań obronnych (choćby orlęta
lwowskie, harcerze, żołnierze Armii
Krajowej i ludność cywilna), gdy niejednokrotnie do końca życia pozostawała trauma z niemożności wyrwania z objęć śmierci przyjaciela, też
dziecka, zsyłki na Syberię, gdzie od
okruchu chleba oddawanego dziecku
zależało jego przeżycie i śmierć rodzica, samotność w domach dziecka
w Rosji czy w Polsce, umiejętność
samodzielnego przetrwania w wieku kilkunastu lat. Zamiast kupować
książki z serii „sztuka przetrwania”
rozejrzyjmy się wokół, usiądźmy
obok dziadka czy babci, którzy mieli szczęście stamtąd wrócić i zapytajmy jak oni przetrwali! Zróbmy z
nimi wywiady i umieśćmy je w Muzeum! Zgromadźmy tam zebrane już
materiały z wydawnictw „Na Rubieży”, „Głos Podola” i wielu innych,
w tym wspomnień pisanych przez
świadków historii i samodzielnie
przez nich wydawanych, bo nie nastąpiła dekomunizacja i nadal nie ma
woli ich wydawania. Przepraszam
Wielkich Polaków, którzy utrwalają
tę historię a ja ich nie wymieniam!
Jeśli władze państwa nie potrafią
potępić sprawców i przeprosić ofiary podziękujmy, choć w ten sposób
Polakom z Kresów. A absolwenci
psychologii mogą zorganizować w
Muzeum Historii Kresów punkt terapeutyczny dla Kresowian i ich potomków obarczonych garbem traumy. Historia młodych na Kresach to
także towarzystwa sportowe (Sokół),
drużyny piłkarskie, trasy narciarskie,
wędrówki piesze, spływy kajakowe,
wycieczki rowerowe po niezwykle
urokliwych terenach, które znajdują się teraz poza granicami Polski.
Może warto powtórzyć te wycieczki
organizując rajdy, obozy integracyjne, utrwalić na zdjęciach, filmach,
w wierszach, wspomnieniach i zgromadzić w Muzeum. A architektura i
sztuka na Kresach! Niezliczone warownie, pałace, kościoły, synagogi,
cerkwie, pomniki na cmentarzach
różnych wyznań, zabudowania miejskie i wiejskie, przemysłowe. One
niszczeją, ale jeszcze są! I kolejne
zadanie dla młodych, zinwentaryzować i powstrzymać od niszczenia
a przynajmniej utrwalić na zdjęciu!
Na cmentarzu we Lwowie niszczeje
nagrobek hrabiego Potockiego, który
posąg Światowida przekazał do Kra-
Strona 60 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
kowa. Ginie to co świadczy o naszej
cywilizacji.
http://pl.wikipedia.org/wiki
/%C5%9Awiatowid_ze_Zbrucza
Może uda się zainteresować młodych na Ukrainie, tłumacząc, że to
nasze dziedzictwo przyniesie i im
splendor! Nie warto likwidować
Szkockiej we Lwowie, słynny marmurowy stolik, na którym profesor
Stefan Banach, jeden z polskich profesorów rozstrzelanych we Lwowie
rozwiązywał zadania byłby magnesem dla świata!
http://www.irekw.internetdsl.pl/
prof_lviv.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kawiarnia_Szkocka
I kolejna kategoria muzealna, nauka
i wielki wkład Polaków z Kresów w
przeróżne jej dziedziny. A w ramach
prac licencjackich, magisterskich,
doktorskich warto dokonywać analiz, ekspertyz, eksploracji terenów,
gdzie żyli, pracowali i prowadzili
badania.
A jeszcze literatura, muzyka, sztuka,
działalność opiekuńcza, społeczna,
edukacyjna, wojsko, lotnictwo, służby społeczne, to wszystko jest godne
poznania, upamiętnienia i naśladowania. Jakie Oni mieli pomysły na
atrakcyjne życie, jaką przedsiębiorczość, ile wynalazków, wyrobów
słynnych na całym świecie. To Muzeum będzie Wielkie!
http://www.baczewski-vodka.pl/
http://www.lwow.com.pl/lwowianie4.html
http://pl.wikipedia.org/w/index.
php?title=Kategoria:Ludzie_zwi%C4%85zani_ze_Lwowem&from=D I pamiętajmy, Ci Polacy z Kresów, którzy przeżyli eksterminację
byli i są również po II wojnie światowej luminarzami nauki, kultury, sztuki. Jeśli byli skazani na banicję przez
władze PRL ich talenty doceniał i
wykorzystywał świat. A Ci wspaniali Polacy, którzy w PRL odsuwani
byli przez młodych komunistów jak
wspaniały filozof profesor Władysław Tatarkiewicz niech też zostaną
upamiętnieni. W Muzeum Historii
Kresów znaleźć się musi miejsce
na historię różnych grup etnicznych
z polskich Kresów, Ormian, Tatarów, Kozaków, Romów, Ukraińców,
Rusinów, historie bogatych rodów
cadyków z Czortkowa, biednych Żydów ze sztetli Galicji, twórców chasydyzmu na Podolu czy ruchu Bejtar.
Na Kresach dokonała się też eksterminacja Żydów i nie rozumiem,
czemu nie mówimy o historii Żydów
na Kresach. http: //niszczsyjonizm.
blogspot.com/2012/04/betar-zydzi-wykleci.html
Zajrzyjmy do książki Martina Polaka
„Po Galicji. O chasydach, Hucułach,
Polakach i Rusinach”. Odszukajmy
też tych, którzy zostali pozbawieni
wielkich majątków i jeśli przeżyli
wyjechali z jedną walizką. Posłuchajmy jak sobie poradzili i jak teraz
żyją, zbierzmy, spiszmy i umieśćmy
te relacje w Muzeum. To również
wspaniały materiał dla socjologów,
psychologów, antropologów. Polskie
Radio, Program II nagrało stosowną
audycję o potomkach słynnych rodów, bogatych budowniczych potęgi
Polski. I nie zapomnijmy o dziale
„humoru”, „Czkawka” Jerzego Janickiego czy „Ziemia Księżycowa
„ Andrzeja Chciuka to wspaniałe,
dowcipne opowieści o Polakach z
Kresów. Z przyjemnością patrzę na
tych, co z Kresów ocaleli, niezwykłe ciepło, serdeczność i życzliwość
na pokrytych bruzdami tragicznych
przecież przeżyć twarzach, żadnej nienawiści, pychy i drwiny. Jak
różnią się od nich obecni celebryci,
może ich postawa wynika ze strachu jak w opowieści innego świadka historii ze spotkania w DSH. Pan
Rozwadowski, syn właścicielki majątku we wsi nad Zbruczem odwiedził rodzinną wieś 15 lat temu, czym
wzbudził wielkie poruszenie wśród
Ukraińców przekonanych, że syn
byłej właścicielki wrócił aby odebrać
im kołchoz. Pamiętam, iż w historii
świata pojawiali się barbarzyńcy, na
szczęście po nich był okres oświecenia i cywilizacji. Stwórzmy Muzeum
Historii Kresów jako Muzeum Dziedzictwa Narodowego, zadbajmy o
to aby po nas zostało coś więcej niż
stosy paznokci i włosów ze studiów
paznokcia i włosa. Na uroczystość
otwarcia Muzeum Historii Kresów
należy zaprosić Prezydentów naszych wschodnich sąsiadów oraz
wielu innych krajów świata, w których Polacy z Kresów wielkość swą
pokazali. Dziękuję niezależnym mediom , które nie boją się o bogatej
tradycji Polski mówić a do pozostałych mediów apeluję aby przestały się bać i wymiotły spod dywanu
tematykę Kresów. A propozycja
władz, aby postawić pomnik zbrodni
komunizmu podoba mi się, proponuję postawić pomniki we wszystkich
miejscach zbrodni i wypisać na nich
nazwiska oprawców skoro nie można w inny sposób ich ukarać.
Bożena Ratter
__________
Piknik Naukowy
Myślę, że moglibyśmy walczyć o
pamięć o Kresach uczestnicząc w
takich wydarzeniach. http://www.
pikniknaukowy.pl/2012/warunkiudzialu/artykul199445.html
Różnorodność bogactwa Kresów pozwala na udział w wielu tematach,
iluż z Kresów mamy naukowców, inżynierów, wynalazców, artystów i na
dodatek patriotów :-)! Potrzebni są
młodzi pomysłowi by w odpowiedni
sposób prezentować. Jak dotrzeć do
nich? Może uda się przygotować do
przyszłego roku?
Bożena Ratter
__________
Resocjalizacja w teatrze
W areszcie śledczym Zakładu Karnego Mokotów przy ul.Rakowieckiej
Teatr z Tarnowa "Nie Teraz" zaprezentował przedstawienie "Wyklęci".
PREMIERA:
WARSZAWA,
21 I 22 KWIETNIA, GODZ.
16,00.
ARESZT ŚLEDCZY WARSZAWA-MOKOTÓW, UL.
RAKOWIECKA 37
Teatralna alternatywa w kolejnej
odsłonie – Teatru Nie Teraz otwiera najnowsze rozdziały historii naszej Ojczyzny. Spektakl - opowieść
o Armii Wyklętej.
„Powiedz - kiedy będzie tutaj prawdziwa Polska? Co?
To nie może być tak, żeby Polski nie
było!
To jakaś intryga, nieporozumienie,
zdrada!
Mamy broń oddać, a później co? Koniec?”
Powracają bohaterowie zbrojnego
oporu przeciw sowietyzacji Polski,
setki nazwisk i pseudonimów. Wśród
nich ci, o których pamięć już udało
się przywrócić (Pilecki, Szendzie-
www.ksi.kresy.info.pl
LISTY - OPINIE - POLEMIKI
lorz, Kuraś, Siedzikówna) oraz ci,
którzy o tę pamięć wciąż wołają.
Choćby Józef Franczak, pseudonim
„Lalek”, zamordowany w czasie esbeckiej obławy w roku 1963… Historia żołnierzy zdradzonych i wyklętych trwa.
Pokazy premierowe odbędą się w
jednym z najbardziej znanych miejsc
kaźni okupacji niemieckiej, następnie okresu stalinowskiego i późniejszego – w więzieniu mokotowskim.
To tu także trafiali żołnierze Armii
Wyklętej, męczeni i mordowani z
rozkazu budowniczych nowego, komunistycznego świata, w którym nie
było miejsca dla „zaplutych karłów
reakcji”.
Autorem scenografii, scenariusza
i reżyserem spektaklu jest Tomasz
A. Żak , twórca
m.in. znanej
już w Polsce „Ballady o Wołyniu”.
Aktorzy: AGNIESZKA RODZIK
(Lilka); EWA TOMASIK (Helena); MAGDALENA ZBYLUT;
(Danusia); ŁUKASZ KRZEMIŃSKI (Konrad); PRZEMYSŁAW
SEJMICKI (Janek).
W spektaklu usłyszymy m.in. dawne
polskie pieśni patriotyczne i religijne; fragmenty „Wyzwolenia” St. Wyspiańskiego, III części „Dziadów” A.
Mickiewicza, a także zapomniany
„Dekalogu Polaka” autorstwa Z.
Kossak-Szczuckiej.
Zapraszają: Teatr Nie Teraz, Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego
w Warszawie, Muzeum Niepodległości w Warszawie, Areszt Śledczy
Warszawa - Mokotów.
www.nieteraz.pl
Wśród zaproszonych gości było kilku świadków historii, którzy przeżyli
katownię mokotowską oraz organizatorzy tego wydarzenia, którzy
pragną przypomnieć Niezłomnych
Polaków. Po zakończeniu przedstawienia dyrektor Zakładu Karnego
podziękował reżyserowi i aktorom
za wspaniały spektakl, który sam
oglądał już drugi raz z wielkim wzruszeniem i świadomością, że kilkanaście metrów dalej w czasie PRL byli
mordowani rzeczywiście Niezłomni
Polacy. Przywołał postać generała
Augusta Emila Fieldorfa. Zastanawiał się czemu nazywamy ich
Wyklętymi a nie Niezłomnymi gdy
nawet wśród bezpośrednich świadków wykonywanych wyroków taką
posiadali opinię. Przedstawienie to
obejrzeli również tego dnia więźniowie zakładu, zdaniem Dyrektora Zakładu Karnego pokazywanie postaw
Polaków Niezłomnych jest doskonałą formą resocjalizacji. Wydaje mi
się , iż ten spektakl może być lekcją
historii i wrażliwości dla młodzieży
szkolnej.
Bożena Ratter
__________
Od redakcji
Szanowni czytelnicy oddajemy w
wasze ręce 12 numer KSI, można powiedzieć że mamy za sobą rocznik.
Nie tak dawno zaczynaliśmy a ty już
minął rok od pierwszego wydania.
Nie będzie tu bankietu i fanfar ale
gorące podziękowania dla wszystkich autorów współpracujących w
tworzeniu naszego miesięcznika
kresowego. Wszyscy pracujemy za
pozytywny odbiór ze strony naszych
czytelników. Za wspaniałe listy i telefony. Za fakt, że powoli odzyskujemy nasze Kresy, oczywiście nie jako
terytorium ale pamięć minionych
czasów. Odzyskujemy wszystko to
o czym przez dziesięciolecia nie pisano i nie mówiono, bo nie wolno
było albo przeszkadzało w tworzeniu
dobrego wizerunku naszych pseudo przyjaciół. A skarbnica wiedzy
kresowej jest olbrzymia i ciągle nie
wykorzystana. Gdzie by nie ruszyć,
jakiego życiorysu nie dotknąć wszędzie trafiamy na przymiotnik kresowy. Kultura , nauka, gospodarka, postęp cywilizacyjny wszystko wiązało
się z Kresami. Dlatego sądzimy ,że
nie zabraknie nam tematów w zbliżającej się przyszłości. Mamy jednak przed sobą okres letni, wakacje,
urlopy i generalnie wypoczynek. W
tym okresie zamierzamy zmniejszyć
objętość naszego pisma w znaczący
sposób. Postaramy się jednak dostarczać najważniejsze informacje i nie
zapominać o najważniejszych rocznicach. Najważniejszym numerem
będzie oczywiście wydanie lipcowe.
11 lipca, bez względu na sytuację
jaka będzie temu towarzyszyła w
polityce naszego państwa, potraktujemy jako narodowe święto upamiętnienia ofiar „Ludobójstwa na Kresach”. Dlatego wydanie lipcowe KSI
będzie wydaniem specjalnym. Już
w wydaniu czerwcowym rozpoczniemy informować o lokalnych inicjatywach obchodów tego święta w
naszym Kraju. Zapraszamy wszystkich organizatorów ze środowisk
kresowych do nadsyłania zaproszeń
do udziału w uroczystościach na ich
własnym terenie. Musimy pokazać
gdzie i jak będziemy czcili pamięć
naszych przodków. Nie ma mniejszych czy większych inicjatyw w tej
sprawie, wszystkie są bardzo ważne
i cenne. Każdy odruch serca i ognik
pamięci będą wspólnie tworzyć atmosferę kresowej integralności.
Ogłoszenia
Ruszają poszukiwania pancerniaków Maczka
O przekazywanie wojskowym komendom uzupełnień informacji o żyjących jeszcze żołnierzach generała
Stanisława Maczka apeluje Federacja Organizacji Polskich Pancerniaków. „Nasz Dziennik” tłumaczy, że
chodzi o to, by jak największa liczba
weteranów 1.Polskiej Dywizji Pancernej spotkała się w Żaganiu, by
wspólnie świętować 70. rocznicę powstania. Uroczystość ma się odbyć w
dniach 5-6 października w 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej w
Żaganiu, która podtrzymuje tradycje
utworzonej przez gen. Maczka 1.
PDP. ( Newsweek.pl po. Pap : 07
kwietnia 2012 )
__________
DO POKOLEŃ KRESOWYCH
Szanowni Kresowianie, potomkowie
Kresowian, przyjaciele i miłośnicy
Kresów.
Zbliża się 69 rocznica Krwawej Niedzieli na Wołyniu, niedzieli podczas
której, w tym samym czasie grupy
Ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN-UPA zaatakowały, zrównały z ziemią i bestialsko zamordowały
mieszkańców blisko 150 polskich
wsi, osad łącznie z kościołami i kaplicami, w których odbywały się
właśnie nabożeństwa.
cji..... członków 3
Od 17 września 1939 roku, nad 1/3
historii Polski zawisła zasłona i zmowa milczenia, zapomnienia a najgorsze jest to, że nic nie zwiastuje zmiany tej Narodowej tragedii. Rdzenni
mieszkańcy Kresów, w wyniku
kupczenia Europą w Jałcie opuściła
ojcowiznę a wielu z nich, nigdy nie
było pisane zobaczyć za życia swojej
małej ojczyzny - ojcowizny.
Wielowiekowy dorobek intelektualny i kulturalny składający się na historie Polski dzisiaj niszczeje stając
się tylko stertą rozgrabianych gruzów. Budowle stanowiące wielowiekowy dokument polskości, kultury,
potęgi Polski... na Kresach stają się
dzisiaj ruiną a "jutro" nieodwracalnie
znikną ze słowników i encyklopedii.
Do tego to wszystko zmierza.
To wszystko byłoby opublikowane
na: http://pokoleniakresowe.pl/
Myślę że to ma sens, bo każdy kto
zechciałby się włączyć w sprawy
kresowe wiedziałby do kogo się
zwrócić.
Jeżeli będziemy wiedzieli, że jest nas
co najmniej kilka setek, zorganizujemy dwudniowe spotkanie i wyłonimy grupę inicjatywną która "przegada" sprawy organizacyjne w tym
Statut oraz ustali termin pierwszego
Walnego Zebrania i wyłoni władze.
Dobrze byłoby, gdyby z tą częścią
uporać się jak najszybciej a to dlatego, że osobowość prawną jaką
uzyska grupa inicjatywna można
będzie wykorzystać instrumentalnie
naciskając posłów co w konsekwencji będzie skutkować (oby) uchwaleniem przez nich 11 lipca jako Dnia
Pamięci Męczeństwa Kresowian.
Pokolenia Kresowe nie będą ingerować w istniejące już stowarzyszenia
których działania skupiają się raczej
w regionach. To znaczy, że członkostwo w Pokoleniach nie wyklucza
członkostwa w lokalnych stowarzyszeniach.
Prawników lub specjalistów od statutu prosimy rzucić okiem na:
http://pokoleniakresowe.pl/index.
php?option=com_content&view=art
icle&id=3:projekt-satatutu-spk&cati
d=7:dokumenty&Itemid=105
Od kilku miesięcy, grupa potomków
Kresowian, przyjaciół i miłośników Kresów czyni starania scalenia
wszystkich tych, którym pamięć
Kresów nie jest obojętna. Zebraliśmy Was w "nieformalnym tworze"
jakim jest Porozumieniu Pokoleń
Kresowych, śledzimy Wasze przedsięwzięcia na rzecz ocalenia Kresów
od zapomnienia ale to wszystko ciągle za mało.
Kresy czekają na więcej ale czy wystarczy nam determinacji z jaką próbujemy tą część historii Polski ocalić
od zapomnienia?
Mimo że szacunki wskazują na to, że
pokolenia Kresowian to nadal wielomilionowa populacja Polaków, to
ciągle jest nas zbyt mało by zdecydowanie ruszyć z ruchem mającym na
celu ocalenie tej części historii Polski
od zapomnienia.
Po rozmowach telefonicznych z wieloma z Was ustaliliśmy, że chyba najlepszym rozwiązaniem będzie gdy
tworzenie tego "ruchu" zaczniemy
od regionów a więc od Was samych,
bo "samo się przecież nie zrobi".
Otwocka próba ukonstytuowania się
ruchu jakim mają być "Pokolenia
Kresowe" ze względu na frekwencję
nie powiodła się. Zacznijmy więc
odwrotnie.
Stwórzmy mapę Polski na której
będziemy nanosić miejscowości
stanowiące zalążki pokoleń z opublikowaniem danych kontaktowych
osoby tworzącej przyszła terenową
strukturę.
Przykład:
Woj. małopolskie, Mszana Dolna,
koordynator Jan Nowak ...tel. ...e-mail....... adres do koresponden-
i pomoc w wykreowaniu projektu
Statutu tak, aby nie dokonywać ciągłych zmian i poprawek. Mamy się
skupić na Kresach a nie na papierkowej robocie dlatego "dopieszczenie"
tego projektu jest takie ważne.
Dobrze byłoby, gdyby zgłosił się
ktoś do pomocy w prowadzeniu ww.
serwisu. Prowadzimy już "Wołyń",
"Kresy", "27WDP AK" .... no i oczywiście gazetę - Kresowy Serwis Informacyjny a to praca niemal od rana
do nocy więc każda klawiatura jest
na wagę złota.
Na zakończenie przypomnę, że na
łamach KSI będziemy publikować
Wasze plany na obchody Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian. To
ważne, bo bez względu na uchwałę
Sejmu ten dzień powinniśmy obchodzić godnie i zgodnie z naszym
sumieniem. Czekamy na stosowne
informacje do publikacji.
Andrzej Łukawski
[email protected]
__________
FORUM
KSI
Weź udział w dyskusji o Kresach!
Wystarczy się zalogować do Internetowego Serwisu o Kresach, wejść
na nasze FORUM i swobodnie wypowiedzieć na wybrany temat dotyczący Kresów.
Działy FORUM odpowiadają działom Kresowego Serwisu Informacyjnego a więc nie powinno być
problemu z wyborem odpowiedniej
tematyki.
http://ksi.kresy.info.pl/
index.php?option=com_kunena&view=entrypage&defaultmenu=9&Itemid=7
www.ksi.kresy.info.pl
Kresowy Serwis Informacyjny -
1 maja 2012 - strona 61
LISTY - OPINIE - POLEMIKI
Nasze serwisy
Partnerzy medialni
www.kresy.info.pl
TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW
LWOWA i KRESÓW POŁUDNIOWO - WSCHODNICH
www.radiownet.pl
www.wolyn.org
www.isakowicz.pl
www.27wdpak.pl
www.milno.pl
www.pokoleniakresowe.pl
Do prowadzenia tego serwisu poszukujemy wolontariuszy-operatorów systemu CMS Joomla v. 1.7.x
www.olejow.pl
www.forumpokolenia.27wdpak.pl
Jesteś pasjonatem Kresów?
Koniecznie
skontaktuj się z
Kresowym Serwisem
Informacyjnym
www.kresowianie.info/
[email protected]
Redakcja - Kontakt:
Bogusław Szarwiło
[email protected]
607144741
Aleksander Szumański
[email protected]
607 345 832; 664 773 118
Andrzej Łukawski
[email protected]
22-853 43 97; 501 153 340
Zofia Wojciechowska
[email protected]
608 475 240
Ryszard Zaremba
[email protected]
667 001 775
www.polskiekresy.pl
Dołącz do grupy PARTNERÓW MEDIALNYCH
Nie może Ciebie tutaj zabraknąć
Wydawca: Bartexpo Agencja Reklamowa; 02-670 Warszawa ul. Puławska 240 / 60 tel. 22 853 43 97; 22 853 43 93; 602 397 844 faks: 22 843 99 14 ISSN 2083-9448; wpis do EDG: UD-IV-WDG-A-5415-PLE-2644-2-10 NR 352888 ;
Dział „HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE„ red. nacz. Bogusław Szarwiło [email protected] , tel: 607144741;
Dział „BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA„ Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832 ; 664 773 118
Rubryka "Mazurskie Barwy Kresów-Program Pomost" Zofia Wojciechowska [email protected] , tel: 608 475 240
Członkowie redakcji: Ryszard Zaremba tel: 667 001 775 , [email protected] ; Andrzej Łukawski 501 153 340 , [email protected]
Strona 62 - Kresowy Serwis Informacyjny - 1 maja 2012
www.ksi.kresy.info.pl

Podobne dokumenty