Jako poloniści jesteśmy pod presją

Transkrypt

Jako poloniści jesteśmy pod presją
Kształcenie polonistyczne
25
Jako poloniści jesteśmy pod presją
Wobec
multimediów
Dr Stanisław Bortnowski, Kraków
Obecnie nauczanie języka polskiego odbywa się pod dużym
ciśnieniem. Nie możemy się zamknąć w twierdzy konserwatyzmu
i za murem niechęci żyć bezpiecznie w świecie ułudy.
O
fensywa już trwa, mury pękły, kolubryny nie ma,
Kmicic opuścił zagrożone terytorium, które zostało opanowane przez multimedialne hordy. Prasa
codzienna, czasopisma kolorowe, reklamy, Cyfra Plus
z kilkuset stacjami (właśnie się podłączyłem, co za obraz,
ileż możliwości, jakie barwy, jaka uroda!), internet (też
uległem rok temu) – wszystko wskazuje na to, że nawet
dorośli i starzy − jak ja − muszą pójść na ugodę z nową
rzeczywistością, a w przetargu stoją na straconej pozycji.
A cóż dopiero mówić o młodych! Świda-Ziemba pisze:
Świat dla młodych (poza bieżącymi doświadczeniami życia codziennego) to świat medialny. To on – zdaniem młodzieży wielkomiejskiej – wpływa na świadomość rodziców i wychowawców (którzy śladem owych
sygnałów przekazują młodym recepty „sposobu na życie”), on jest − w znacznym stopniu – odpowiedzialny
tak za rosnącą liczbę aktów agresji, jak i kult pieniądza
i kariery, on określa (i to jest trafne spostrzeżenie) kod
porozumiewania się młodych. Z tego punktu widzenia
świat medialny staje się bardziej realny niż świat rzeczywisty. Badani młodzi przyznają, że spod tego wpływu
nie można się wyzwolić. Jego sygnały są zbyt wszechobecne, zbyt sugestywne i zbyt dominujące w stosunku
do świata starszego pokolenia1.
Socjologowie i pedagodzy wskazują, że oprócz świadomości odbiorczej i nadawczej młodzi mają trzecią
świadomość – „medialną” i nazywają ten fakt „nowym
wyposażeniem antropologicznym”. W referacie wygłoszonym w Krakowie podczas szkoły dydaktyków Anna
Ślusarz powiedziała:
Media określiły sposób percepcji rzeczywistości, tekst
literacki bywa wręcz postrzegany jako wtórny, jako
1
B. Świda-Ziemba, Młodzi w nowym świecie s. 286.
Polski w praktyce
że przystępując do lektury, mamy już na jego temat
wyrobione zdanie na podstawie adaptacji, recenzji,
opinii poznanych za pośrednictwem telewizji, radia,
gazety lub internetu. Związane z kulturą druku logikę,
kolejność, hierarchię, obiektywizm i dyscyplinę – świat
nowych mediów zastępuje obrazem, emocjonalnością, szybką reakcją i natychmiastową gratyfikacją.
Sześć lat temu Ryszard Kluszczyński zauważył, że interaktywność i multimedialność (…) wypierają dziś tradycyjne pojęcia estetyczne, takie jak „kontemplacja”
czy „piękno”, a zdaniem George’a P. Landowa pojęcia
z „Poetyki” Arystotelesa, takie jak „fabuła”, „narracja”,
wkrótce mogą okazać się wręcz nieprzydatne2.
Ślusarz jest przekonana, że analizując i interpretując
tekst, należy dokonywać konfrontacji z innymi obiegami
kultury, autonomia tekstu jest bowiem dziś iluzją. Podobnie
jak autonomia uczenia w starym stylu (co już ja dodaję).
A może jednak nie poddać się
presji do końca?
Zanim rozwinę ten wątek rozumowania, nawiążę
do mojej nauczycielskiej przeszłości. Jest połowa lat 60.
i władze oświatowe postanawiają, że trzeba uczyć nowocześnie. A nowoczesność to techniczne środki nauczania.
Znajdzie się tego trochę: episkopy z możliwością pokazania w zaciemnionej klasie każdej reprodukcji czy książkowej ilustracji, rolki slajdów np. z kilkunastoma zdjęciami
z teatru Szekspirowskiego, z premiery „Wesela”, z malarstwa Młodej Polski, z miejsc związanych z podróżami romantyków. Ponadto magnetofony, adaptery „Bambino” do
płyt winylowych i przede wszystkim aparaty do wyświetlania filmów krótkometrażowych. Korzystam ze slajdów,
pokazuję też barwne reprodukcje obrazów i dzieł architek2
A. Ślusarz, Szkolna interpretacja w epoce mass mediów, maszynopis.
26
Jak uczyć – nauczyciel mistrz i przewodnik
tury podczas zajęć zatytułowanych „Świat widziany oczyma ludzi średniowiecza (renesansu, baroku itd.)”, tłumaczę
różnice między realizmem a naturalizmem na przykładzie
„Pomarańczarki” Aleksandra Gierymskiego, klasa komentuje, siedząc w półcieniu, „Wernyhorę” Jana Matejki i „Szał”
Władysława Podkowińskiego (to tylko wyrwane przykłady).
W polonistycznym gabinecie trafił się album dotyczący
scenografii, a w nim zdjęcia z premier dramatów romantyków oraz „Wesela”, więc temat „Teatr ogromny” może
otrzymać bogatszą dokumentację, ponieważ z domu przynoszę książkę z nastrojowymi zdjęciami Krakowa właśnie
z tamtych lat. Nie wyświetlam jednak filmów, nie umiem
obsłużyć maszynerii, ale fizyk i nauczyciel plastyki czynią to
bez przerwy, więc tylko słyszę z korytarza głosy lektora.
Uruchamiam także adapter: oprócz muzyki klasycznej − scenki kabaretowe, nagrania z Ireną Kwiatkowską
(niezapomniana „Małpa w kąpieli” Aleksandra Fredry),
Konstanty Ildefons Gałczyński i Władysław Broniewski
czytający własne wiersze. Dopełniam fragmentem mojej
pierwszej książki: (…) trzeba teraz wysłuchać „Trenów”
w dobrej interpretacji Jana Kreczmara i powiązać je z muzyką polskiego odrodzenia. Chór Stuligrosza zaśpiewa „Lament Jeronima Szafrańca, starosty chęcińskiego, o śmierci
syna jego” oraz „Psalmy” w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego i z muzyką Mikołaja Gomółki3. Sporządzam też niepełny wyciąg poezji śpiewanej: Wanda Warska interpretuje „Żeńców” Szymona Szymonowica, Czesław Niemen
„Wspomnienie” Juliana Tuwima, Łucja Prus „Nic dwa razy
się nie zdarza” Wisławy Szymborskiej, Urszula Sipińska
„Urszulę Kochanowską”. A Marek Grechuta, a Ewa Demarczyk? Stale! Pamiętam także, że komentowaliśmy
w klasie kwidzyńskie występy Wojciecha Młynarskiego,
Jacka Fedorowicza, Ludwika Sempolińskiego, słuchaliśmy
płyty Stanisława Grześkowiaka („Chłop niczemu nie przepuści”) oraz niezwykle wtedy popularnych ballad o cesarzu Tadeusza Chyły. Gościł też w klasie Bułat Okudżawa.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Nie tylko z sentymentu do
niezapomnianych lat 60., ale przede wszystkim dlatego, by
pokazać, że kultura medialna w wydaniu wysokim, ambitnym, ale i niskim była obecna na lekcjach języka polskiego
już dawniej, oczywiście na tyle, na ile pozwalał na to ówczesny stan techniki, sympatycznie archaicznej. Dziś przekaźniki są nowoczesne, ale idea, by wzbogacać konteksty
o to, co dzieje się wokół, to idea staroświecka. Nawet mechanizmy się powtarzają: słyszę o okólnikach kuratoryjnych,
zmuszających nauczycieli do prezentacji multimedialnych,
więc oczyma wspomnień widzę mego wizytatora z Gdańska, który wówczas kontrolował lekcje pod kątem pojawienia się na nich technicznych środków nauczania (takie lekcje były wysoko oceniane!), jak teraz wypatruje i wysłuchuje
w klasach prezentacji multimedialnych, podskakując z zadowolenia, gdy są, a marszczy brwi, gdy ich nie ma (wtedy lekcję ocenia jako nędzną, bo nie było na niej techniki, chociaż
mogła być doskonale wyreżyserowana w dawnym stylu).
służą celom zajęć oraz pozwalają przyciągnąć uwagę
uczniów, tudzież oddziaływać na nich emocjonalnie.
●
●
●
●
●
Nasuwają się następujące wnioski:
● Multimedia na lekcji języka polskiego powinny się
pojawiać nie dlatego, że są, ale dlatego, że mądrze
3
S. Bortnowski, Na tropach szkolnej polonistyki, Warszawa 1969,
s. 16. Patrz także rozdział „Czy gabinet jest naprawdę potrzebny?”,
s. 15−27.
Nikt nie zmusi nauczycieli do zmiany przyzwyczajeń
metodycznych: przymus i strach przed karą działają
krótko, mody administracji szkolnej odchodzą w niepamięć, propagowanie nowego musi być połączone
z refleksją krytyczną i nie powinno się kończyć na
chwilowej fascynacji.
Pewne wynalazki dostępne są od dawna. Gdy w Stanach Zjednoczonych upowszechniły się projektory do
wyświetlania filmów, sądzono, że zastąpią nauczycieli.
Radio, magnetofon, film popularnonaukowy, telewizja, nawet kamera funkcjonują w Polsce od dawna,
ale czy zrewolucjonizowały dydaktykę? Ilu nauczycieli
włącza na lekcji magnetofon, ilu korzysta ze słuchowisk radiowych, z popularnych kiedyś lekcji telewizyjnych, z aparatu fotograficznego? Czynią to tylko niektórzy, najczęściej pasjonaci, zawzięci kibice techniki.
Inni nie chcą, nie lubią, nie umieją obsłużyć aparatu,
nie widzą sensu w uleganiu nowinkom. Jest w tym
wiele konserwatyzmu, niedołęstwa, ale i świadomego
dystansu. Każdy z nas przeżywa okresy zachwytu nad
„nowym”, potem „nowe” trochę się upowszechnia,
trochę banalizuje i wietrzeje, nudzi uczniów i nauczycieli, jednak w jakimś procencie pozostaje i nic już nie
jest jak przedtem.
Stosowanie technik multimedialnych uniemożliwiają
zerowe warunki obiektywne (czy wyobrażacie sobie
Państwo koncert artysty estrady lub zespołu muzycznego bez mikrofonów? − a poloniści często są właśnie bez mikrofonów), a także bezgraniczne kłopoty
z czasem. Jeśli jesteśmy w dołku czasowym, trudno
zabawiać się telewizją, korzystać z wideo, słuchać
dłuższych wykonań muzycznych, interpretować dokładniej malarstwo, nagrywać słuchowiska i filmy,
komentować wystawy w galeriach, zajmować się
kabaretem, omawiać bieżące wydarzenia kulturalne
i penetrować systematycznie internet.
Jesteśmy polonistami. Powinniśmy bronić przede
wszystkim słowa i literatury, opowiadać się za kulturą
wysoką. Multimedia propagują się same, więc po co
jeszcze je reklamować? Jeżeli w gazecie codziennej
ukazuje się artykuł z wypowiedziami głośnych pisarzy
i aktorów, którzy świadomie zrezygnowali z telewizji,
dlaczego poloniści (niekoniecznie głośni) nie mają
prawa powiedzieć: „Na moich lekcjach prezentacji
multimedialnych i internetu nie będzie!” lub „Wolę
pójść z uczniami na wystawę czy do teatru niż dyskutować o serialach telewizyjnych”.
Dlaczego − chcąc nie chcąc − musimy ulegać multimediom? Dlatego, że są wszechobecne, łatwe w użyciu i atrakcyjne, że podsuwają nowe konteksty i przede
wszystkim dlatego, że obraz wzmocniony wizualnie
opanował świadomość naszych wychowanków. Oni
się zmienili, odwrotu nie ma. Galaktykę Gutenberga
możemy obronić tylko w symbiozie z galaktyką multimedialną.
Polski w praktyce