Tutaj znajdą Państwo kilka fragmentów rekomendowanych do

Transkrypt

Tutaj znajdą Państwo kilka fragmentów rekomendowanych do
1) Fragment s.12-13 (o Rzymie i przenikaniu się różnych kultur)
,, Dalsza rozmowa urwała się, wniesiono ich bowiem na rojne ulice, na których
przeszkadzał jej gwar ludzki. (…) skręcili na Forum Romanum, gdzie
w dnie pogodne przed zachodem słońca gromadziły się tłumy próżniaczej ludności, by
przechadzać się wśród kolumn, opowiadać nowiny i słuchać ich, widzieć przenoszone lektyki
ze znakomitymi ludźmi, a wreszcie zaglądać do sklepów złotniczych, do księgarni,
do sklepów, w których zmieniano monetę, do bławatnych, brązowniczych i wszelkich
innych, których pełno było w domach obejmujących część Rynku położoną naprzeciw
Kapitolu. Połowa Forum, leżąca tuż pod wiszarami zamku, pogrążona była już w cieniu,
natomiast kolumny położonych wyżej świątyń złociły się w blasku i na błękicie.
Leżące niżej rzucały wydłużone cienie na marmurowe płyty, wszędzie zaś było ich tak
pełno, że oczy gubiły się wśród nich jak w lesie. Zdawało się, że tym budowlom i kolumnom
aż ciasno koło siebie. Piętrzyły się jedne nad drugimi, biegły w prawo i w lewo,
wdzierały się na wzgórza, tuliły się do zamkowego muru lub jedne do drugich, na
podobieństwo większych i mniejszych, grubszych i cieńszych, złotawych i białych pni, to
rozkwitłych pod architrawami kwiatami akantu, to pozawijanych w jońskie rogi, to
zakończonych prostym doryckim kwadratem. Nad owym lasem błyszczały barwne tryglify,
z tympanów wychylały się rzeźbione postaci bogów, ze szczytów uskrzydlone
złote kwadrygi zdawały się chcieć ulecieć w powietrze, w ów błękit, który zwieszał się
spokojnie nad owym zbitym miastem świątyń. W środku Rynku i po brzegach płynęła
rzeka ludzka: tłumy przechadzały się pod łukami bazyliki Juliusza Cezara, tłumy siedziały
na schodach (…) i kręciły się koło świątyńki Westy, podobne na tym
wielkim marmurowym tle do różnokolorowych rojów motyli lub żuków. Z góry, przez
ogromne stopnie, od strony świątyni (…), napływały nowe fale; przy rostrach słuchano
jakichś przygodnych mówców; tu i ówdzie słychać było okrzyki przekupniów sprzedających
owoce, wino lub wodę pomieszaną z figowym sokiem, oszustów polecających cudowne
lekarstwa, wróżbitów, odgadywaczy ukrytych skarbów, tłumaczów snów. Gdzieniegdzie z
gwarem rozmów i nawoływań mieszały się dźwięki sistry, egipskiej sambuki lub greckich
fletów. Gdzieniegdzie chorzy, pobożni lub stroskani nieśli do świątyń ofiary.(…) Od czasu do
czasu gromady ludzkie rozstępowały się przed lektykami, w których widać było wykwintne
twarze kobiece lub głowy senatorów i rycerzy, o rysach jakby zakrzepłych i wyniszczonych
życiem. (…) Między bezładnymi grupami przeciskały się czasem postępujące miarowym
krokiem oddziały żołnierzy lub wigilów czuwających nad ulicznym porządkiem. Język grecki
dawał się słyszeć naokół równie często, jak łaciński.
Winicjusz, który dawno nie był w mieście, patrzył z pewną ciekawością na owo rojowisko
ludzkie i na owo Forum Romanum, zarazem panujące nad falą świata i zarazem tak
nią zalane, że Petroniusz, który odgadł myśl towarzysza, nazwał je <<gniazdem Kwirytów
— bez Kwirytów>>. Istotnie, miejscowy żywioł ginął niemal w tym tłumie złożonym
ze wszystkich ras i narodów.”
1
2) Fragment s.88-89 (o chrześcijanach)
,,Nagle przy krypcie zapalono kilka smolnych pochodni, które ułożono w mały
stos. Stało się jaśniej. Tłum począł po chwili śpiewać, z początku cicho, potem coraz głośniej,
jakiś dziwny hymn. Winicjusz nigdy w życiu nie słyszał podobnej pieśni. Ta sama
tęsknota, która już uderzyła go w śpiewach nuconych półgłosem przez pojedynczych
ludzi w czasie drogi na cmentarz, odezwała się i teraz w tym hymnie, tylko daleko wyraźniej
i silniej, a w końcu stała się tak przejmującą i ogromną, jakby wraz z ludźmi począł
tęsknić cały ten cmentarz, wzgórza, wądoły i okolica. Zdawać się przy tym mogło, iż jest
w tym jakieś wołanie po nocy, jakaś pokorna prośba o ratunek w zabłąkaniu i ciemności.
Głowy, podniesione ku górze, zdawały się widzieć kogoś, hen, wysoko, a ręce wzywać
go, by zstąpił. Gdy pieśń cichła, następowała jakby chwila oczekiwania, tak przejmująca,
że i Winicjusz, i jego towarzysze mimo woli spoglądali ku gwiazdom, jakby w obawie,
że stanie się coś niezwykłego i że ktoś naprawdę zstąpi. Winicjusz w Azji Mniejszej,
w Egipcie i w samym Rzymie widział mnóstwo przeróżnych świątyń, poznał mnóstwo
wyznań i słyszał mnóstwo pieśni, tu jednak dopiero po raz pierwszy ujrzał ludzi wzywających
bóstwo pieśnią nie dlatego, że chcieli wypełnić jakiś ustalony rytuał, ale spod
serca, z takiej prawdziwej za nim tęsknoty, jaką mogą mieć dzieci za ojcem lub matką.
Trzeba było być ślepym, by nie dostrzec, że ci ludzie nie tylko czcili swego boga, ale go
z całej duszy kochali, tego zaś Winicjusz nie widział dotąd w żadnej ziemi, w żadnych
obrzędach, w żadnej świątyni, w Rzymie bowiem i w Grecji ci, którzy jeszcze oddawali
cześć bogom, czynili to dla zjednania sobie ich pomocy lub z bojaźni, ale nikomu nie
przychodziło nawet do głowy, by ich kochać.
Jakkolwiek też miał myśl zajętą Ligią, a uwagę wypatrywaniem jej wśród tłumów,
nie mógł jednak nie widzieć tych rzeczy dziwnych i nadzwyczajnych, które się koło niego
działy.
(…) Starzec zaś wzniósł do góry dłoń i znakiem krzyża przeżegnał zgromadzonych, którzy
tym razem padli na kolana. Towarzysze Winicjusza i on sam, nie chcąc się zdradzić,
poszli za przykładem innych. Młody człowiek nie umiał na razie pochwytać swych wrażeń,
albowiem wydało mu się, że owa postać, którą przed sobą widział, jest i dość prostaczą,
i nadzwyczajną, a co więcej, że ta nadzwyczajność wypływa właśnie z jej prostoty. Starzec
nie miał ani mitry na głowie, ani dębowego wieńca na skroniach, ani palmy w ręku,
ani złotej tablicy na piersiach, ani szat usianych w gwiazdy lub białych, słowem, żadnych
takich oznak, jakie nosili kapłani wschodni, egipscy, greccy lub flaminowie rzymscy.
I znów uderzyła Winicjusza taż sama różnica, którą odczuł słuchając pieśni chrześcijańskich,
albowiem i ten <<rybak>> wydał mu się nie jakimś arcykapłanem biegłym w ceremoniach,
ale jakby prostym, wiekowym i niezmiernie czcigodnym świadkiem, który
przychodzi z daleka, by opowiedzieć jakąś prawdę, którą widział, której dotykał, w którą
uwierzył, jak wierzy się w oczywistość, i ukochał właśnie dlatego, że uwierzył. Była też
w jego twarzy taka siła przekonania, jaką posiada prawda sama. I Winicjusz, który będąc
sceptykiem, nie chciał się poddać jego urokowi, poddał się jednakże jakiejś gorączkowej
ciekawości, co też wypłynie z ust tego towarzysza tajemniczego „Chrestosa” i jaka jest ta
nauka, którą wyznają Ligia i Pomponia Grecyna. Tymczasem Piotr począł mówić i mówił z
początku jak ojciec, który upomina dzieci i uczy je, jak mają żyć. Nakazywał im, by wyrzekli
się zbytków i rozkoszy, miłowali zaś ubóstwo, czystość obyczajów, prawdę, by znosili
cierpliwie krzywdy i prześladowania,słuchali przełożonych i władzy, wystrzegali się zdrady,
obłudy i obmówiska, a w końcu, żeby dawali przykład i jedni drugim między sobą, i nawet
poganom. Winicjusza (…) dziwiła tylko ta cisza i to skupienie, z jakim tłum słuchał. Lecz
starzec mówił dalej do tych zasłuchanych ludzi, że mają być dobrzy, cisi, sprawiedliwi,
ubodzy i czyści nie dlatego, by za życia mieć spokój, ale by po śmierci żyć wiecznie w
2
Chrystusie, w takim weselu, w takiej chwale, rozkwicie i radości, jakich nikt na ziemi nigdy
nie dostąpił.
(…) starzec mówił dalej, że cnotę Bóg i prawdę należy miłować dla nich samych, albowiem
najwyższym przedwiecznym dobrem i przedwieczną cnotą jest Bóg, kto więc je miłuje, ten
miłuje Boga i przez to sam staje się jego umiłowanym dzieckiem. Winicjusz nie rozumiał
tego dobrze, wiedział jednak już dawniej ze słów, które Pomponia Grecyna powiedziała do
Petroniusza, że ten Bóg jest wedle mniemania chrześcijan jeden i wszechmocny, gdy więc
teraz usłyszał jeszcze, że jest on wszechdobrem i wszechprawdą, mimo woli pomyślał, że
wobec takiego Demiurga Jowisz, Saturn, Apollo, Juno, Westa i Wenus wyglądaliby jak jakaś
marna i hałaśliwa zgraja, w której broją wszyscy razem i każdy na swoją rękę (…).
3
3) Fragment s.157-158 (o chrześcijanach i miłości Ligii do Winicjusza)
,,Po chwili Winicjusz począł mówić:
— Ja wiem… Ledwiem tu wszedł, ledwiem ucałował twoje drogie ręce, wyczytałem
w twoich oczach pytanie, czym pojął tę Boską naukę, którą ty wyznajesz, i czym został
ochrzczony? Nie! Ochrzczony jeszcze nie jestem, ale czy wiesz, kwiecie, dlaczego? Oto
Paweł mi rzekł: <<Jam cię przekonał, że Bóg przyszedł na świat i dał się ukrzyżować dla
zbawienia świata, ale niech w zdroju łaski obmyje cię Piotr, który pierwszy wyciągnął nad
tobą ręce i pierwszy cię błogosławił>>. A i ja także chciałem, byś ty, najdroższa, patrzyła na
mój chrzest i by mi matką była Pomponia. Więc dlatego nie jestem dotąd ochrzczony,
choć wierzę w Zbawiciela i w Jego słodką naukę. Paweł mnie przekonał, nawrócił i zali
mogło być inaczej? Jakżebym mógł nie uwierzyć, że Chrystus przyszedł na świat, skoro
tak mówi Piotr, który był Jego uczniem, i Paweł, któremu się objawił? Jakże mógłbym
nie wierzyć, że był Bogiem, skoro zmartwychwstał? Widzieli Go przecie i w mieście,
i nad jeziorem, i na górze, i widzieli ludzie, których usta kłamstwa nie zaznały. Jam już
w to wierzył od czasu, gdym usłyszał Piotra w Ostrianum, bom sobie już wówczas
powiedział: na całym świecie prędzej by każdy inny człowiek mógł skłamać niż ten, który
powiada: „Widziałem!” Ale nauki waszej się bałem. Zdawało mi się, że ona odbiera mi
ciebie. Mniemałem, że nie masz w niej ani mądrości, ani piękności, ani szczęścia. Dziś
jednak, gdym ją poznał, cóż bym był za człowiek, gdybym nie chciał, by na świecie panowała
prawda, a nie kłamstwo, miłość, a nie nienawiść, dobro, nie zbrodnia, wierność,
nie zaś niewierność, litość, nie zemsta? Któż by taki był, który by tego nie wolał i nie
chciał? A przecie tego uczy wasza nauka. Inne chcą także sprawiedliwości, ale ta jedna
czyni serce ludzkie sprawiedliwym. I prócz tego czyni je czystym, jak twoje i Pomponii, i
czyni je wiernym, jak twoje i Pomponii. Ślepym bym był, gdybym tego nie widział.
A jeśli przy tym Chrystus Bóg obiecał życie wieczne i szczęście tak nieprzebrane, jakie
tylko wszechmoc Boska dać może, to czegóż człowiek może chcieć więcej? Gdybym spytał
Seneki, z jakich powodów zaleca cnotę, skoro przewrotność więcej szczęścia przynosi, nie
umiałby mi naprawdę nic rozsądnego odpowiedzieć. Ale ja wiem teraz, dlaczego mam być
cnotliwy. Oto dlatego, że dobro i miłość płynie z Chrystusa, i dlatego, aby gdy śmierć
mi zamknie oczy, odnaleźć życie, odnaleźć szczęście, odnaleźć siebie samego i ciebie,
najdroższa moja… Jakże nie pokochać i nie przyjąć nauki, która zarazem mówi prawdę
i znosi śmierć? Kto by nie przełożył dobra nad zło? Ja myślałem, że ta nauka przeciwi się
szczęściu, a tymczasem Paweł przekonał mnie, że ona nie tylko nic nie odbiera, ale jeszcze
dodaje. Wszystko to zaledwie mi się w głowie chce pomieścić, ale czuję, że tak jest,
bom nigdy nie był równie szczęśliwy i nie mogłem być, choćbym cię był zabrał przemocą
i miał w domu swoim. Otoś mi powiedziała przed chwilą: „Kocham cię”, a tych wyrazów
nie byłbym z ciebie wydobył za całą potęgę Rzymu. O Ligio! Rozum mówi, że ta nauka
jest boska i najlepsza, serce to czuje, a takim dwom potęgom któż się oprze?
Ligia słuchała go utkwiwszy w niego swe niebieskie oczy, podobne przy blasku księżyca
do kwiatów mistycznych i równie zroszone jak kwiaty.
— Tak, Marku! Prawda! — rzekła przytulając silniej głowę do jego ramienia.
I w tej chwili czuli się oboje ogromnie szczęśliwi, albowiem rozumieli, że prócz miłości łączy
ich jeszcze jakaś inna siła, zarazem słodka i nieprzeparta, przez którą sama miłość staje się
czymś niepożytym, niepodległym zmianom, zawodom, zdradzie i nawet śmierci.
Serca ich przepełniła zupełna pewność, że cokolwiek by się mogło zdarzyć, oni nie
przestaną się kochać i należeć do siebie. I z tego powodu spływał w ich dusze
niewypowiedziany spokój. Winicjusz czuł przy tym, że to jest miłość nie tylko czysta i
głęboka, ale całkiem nowa, taka, jakiej świat dotąd nie znał i dać nie mógł. Składało się na nią
4
w jego sercu wszystko: i Ligia, i nauka Chrystusa, i światło księżyca śpiące cicho na
cyprysach, i pogodna noc, tak że cały wszechstwór wydał mu się nią jedną przepełniony.”
5
4) Fragment s.257-259 (walka Ursusa z turem, punkt kulminacyjny powieści,
szczęśliwe zakończenie wątku miłosnego, jest idealny do czytania, trzyma w
napięciu słuchaczy)
,,Nagle ozwał się przeraźliwy głos mosiężnych trąb, a na ów znak otworzyła się krata
naprzeciw cesarskiego podium i na arenę wypadł wśród wrzasków
bestiariów potworny tur germański, niosący na głowie nagie ciało kobiece.
— Ligio! Ligio! — krzyknął Winicjusz.
Po czym chwycił rękoma włosy przy skroniach, zwinął się w łęk jak człowiek, który
uczuł w sobie ostrze włóczni, i chrapliwym, nieludzkim głosem począł powtarzać:
— Wierzę! Wierzę!… Chryste! Cudu!
I nie czuł nawet, że w tej chwili Petroniusz zakrył mu głowę togą. Zdawało mu się,
że to śmierć lub ból przesłania mu oczy. Nie patrzył, nie widział. Ogarnęło go uczucie
jakiejś strasznej próżni. W głowie nie pozostała mu ani jedna myśl, usta tylko powtarzały jak
w obłąkaniu:
— Wierzę! Wierzę! Wierzę!…
Wtem amfiteatr umilkł. Augustianie podnieśli się jak jeden człowiek z miejsc, gdyż na
arenie stało się coś nadzwyczajnego. Oto pokorny i gotowy na śmierć Lig, ujrzawszy swą
królewnę na rogach dzikiej bestii, zerwał się jakby sparzony żywym ogniem i pochyliwszy
grzbiet, począł biec pod kątem ku rozszalałemu zwierzęciu.
Ze wszystkich piersi wyrwał się krótki okrzyk zdumienia, po którym uczyniła się
głucha cisza. Lig dopadł tymczasem w mgnieniu oka rozhukanego byka i chwycił go za
rogi.
— Patrz! — zawołał Petroniusz zrywając togę z głowy Winicjusza.
Ów zaś podniósł się, przechylił w tył swą bladą jak płótno twarz i począł patrzeć na
arenę szklistym, nieprzytomnym wzrokiem.
Wszystkie piersi przestały oddychać. W amfiteatrze można było usłyszeć przelatującą
muchę. Ludzie nie chcieli wierzyć własnym oczom. Jak Rzym Rzymem, nie widziano nic
podobnego.
Lig trzymał dzikie zwierzę za rogi. Stopy jego zaryły się wyżej kostek w piasek, grzbiet
wygiął mu się jak łuk napięty, głowa schowała się między barki, na ramionach muskuły
wystąpiły tak, iż skóra niemal pękała pod ich parciem, lecz osadził byka na miejscu.
I człowiek, i zwierz trwali w takiej nieruchomości, iż patrzącym zdawało się, że widzą jakiś
obraz przedstawiający czyny Herkulesa lub Tezeusza lub grupę wykutą z kamienia. Ale w
tym pozornym spokoju znać było straszliwe natężenie dwóch zmagających się ze sobą
sił. Tur zarył się również, jak człowiek, nogami w piasek, a ciemne, kosmate jego ciało
skurczyło się tak, iż wydawał się do olbrzymiej kuli podobny. Kto pierwej się wyczerpie, kto
pierwszy padnie, oto było pytanie, które dla tych rozmiłowanych w walkach widzów miało w
tej chwili więcej znaczenia niż ich los własny, niż cały Rzym i jego panowanie nad światem.
Ów Lig był im teraz półbogiem godnym czci i posągów. Sam cezar wstał także. Oni z
Tygellinem, słysząc o sile człowieka, umyślnie urządzili takie widowisko i drwiąc mówili
sobie: „Niechże ten Krotobójca pokona tura, którego mu wybierzem”,teraz zaś spoglądali w
zdumieniu na obraz, jaki mieli przed sobą, jakby nie wierząc, żeby to być mogła
rzeczywistość. W amfiteatrze można było widzieć ludzi, którzy podniósłszy ręce zostali w tej
postawie. Innym pot oblał czoła, jakby sami zmagali się ze zwierzęciem.
W cyrku słychać było tylko syczenie płomieni w lampach i szelest węgielków opadających
z pochodni. Głosy zamarły widzom w ustach, serca natomiast biły w piersiach, jakby
je chciały rozsadzić. Wszystkim wydało się, że walka trwa wieki.
A człowiek i zwierz stali ciągle w okropnym wysileniu, rzekłbyś, wkopani w ziemię.
Wtem głuchy, podobny do jęku ryk ozwał się z areny, po którym ze wszystkich piersi
6
wyrwał się okrzyk i znów zapadła cisza. Ludzie mniemali, że śnią, oto potworna głowa
byka poczęła się przekręcać w żelaznych rękach barbarzyńcy.
A twarz Liga, kark i ramiona poczerwieniały jak purpura, grzbiet wygiął się jeszcze
silniej. Widać było, że zbiera resztę swych nadludzkich sił, ale że mu już ich nie na długo
wystarczy
Coraz głuchszy, chrapliwszy i coraz boleśniejszy ryk tura pomieszał się ze świszczącym
oddechem piersi olbrzyma. Głowa zwierzęcia przekręcała się coraz bardziej, a z paszczy
wysunął się długi, spieniony język.
Chwila jeszcze i do uszu bliżej siedzących widzów doszedł jakby trzask łamanych kości,
po czym zwierz zwalił się na ziemię ze skręconym śmiertelnie karkiem.
Wówczas olbrzym zsunął w mgnieniu oka powrozy z jego rogów i wziąwszy dziewicę
na ręce, począł oddychać śpiesznie.
Twarz mu pobladła, włosy polepiły się od potu, barki i ramiona zdawały się być zlane
wodą. Przez chwilę stał jakby na wpół przytomny, po czym jednakże podniósł oczy i począł
patrzeć na widzów.
A amfiteatr oszalał.
Ściany budynku poczęły drżeć od wrzasku kilkudziesięciu tysięcy widzów. Od czasu
rozpoczęcia widowisk nie pamiętano takiego uniesienia. Siedzący na wyższych rzędach
poopuszczali je i poczęli zstępować na dół, tłocząc się w przejściach między ławkami, aby
bliżej przypatrzeć się siłaczowi. Zewsząd ozwały się głosy o łaskę, namiętne, uparte, które
wkrótce zmieniły się w jeden powszechny okrzyk. Ów olbrzym stał się teraz drogim dla tego
rozmiłowanego w sile fizycznej ludu i pierwszą w Rzymie osobą (…).
Ursus tymczasem posuwał się wokół areny i kołysząc wciąż dziewczynę na ramionach,
ruchem i oczyma błagał dla niej o życie. A wtem Winicjusz zerwał się z miejsca, przeskoczył
ogrodzenie, dzielące pierwsze miejsca od areny, i przybiegłszy do Ligii nakrył togą
jej nagie ciało.
Po czym rozdarł tunikę na piersiach, odkrył blizny, pozostałe po ranach otrzymanych
w wojnie armeńskiej, i wyciągnął ręce do ludu.”
7

Podobne dokumenty