Chińczyk tego nie zrobi 03 grudnia 2005 | Ekonomia | RH źródło

Transkrypt

Chińczyk tego nie zrobi 03 grudnia 2005 | Ekonomia | RH źródło
Chińczyk tego nie zrobi
03 grudnia 2005 | Ekonomia | RH
źródło: Nieznane
Niewielkie przedsiębiorstwo w Rejowcu Fabrycznym na Lubelszczyźnie specjalizuje się w produkcji drewnianych beczek
Chińczyk tego nie zrobi Bednarstwo to wprawdzie rzemiosło zanikające, ale Zofia i Marian Rzepeccy postanowili, że właśnie
tym będą się zajmować. Decyzję podjęli 12 lat temu - i jej nie żałują. Niewielką, rodzinną firmą interesuje się międzynarodowy
inwestor Większość czynności przy robieniu beczki wykonuje się ręcznie i używa się wyłącznie naturalnych surowców - mówi
Marian Rzepecki, wraz z żoną Zofią właściciel Pawłowianki (c) ROBERT HORBACZEWSKI
Żeby zrobić dobrą beczkę, potrzeba odpowiedniego drewna. Najlepsze jest dębowe. Wcześniej przez trzy - cztery lata musi
leżakować na powietrzu. - Do suszenia dębiny nie można stosować żadnych urządzeń mechanicznych, bo wydmuchują zapach
dębu - podkreśla Marian Rzepecki, właściciel Przedsiębiorstwa Bednarskiego Pawłowianka w Rejowcu Fabrycznym.
Gdy już dębowe brusy odpowiednio wyschną, wycina się z nich różnej wielkości klepki i wkłada w obręcz. Żeby te klepki
wygiąć, trzeba je nagrzać. Z dębowych szczap rozpala się niewielkie ognisko i wstawia w nie na krótko materiał na beczkę.
Drewno nie może się przegrzać, musi być "w sam raz". Tu liczy się doświadczenie i wyczucie bednarza, który temperaturę bada
"na dotyk". Nagrzane klepki owija stalową liną i za pomocą przekładni ślimakowej ściąga je w elipsę, nakłada drugą obręcz i
precyzyjnie uderza w nią młotkiem, żeby beczka uzyskała odpowiednie proporcje i kształt.
Potem zostaje już tylko dopasować dno i wieko, wyczyścić i oszlifować. Bywa też, że trzeba wymienić uszkodzoną klepkę lub
beczkę uszczelnić. Do tego celu wykorzystuje się suszony tatarak, ścinany w określonej porze roku. Jakiej? To tajemnica firmy.
O tej metodzie Rzepeccy dowiedzieli się od starego mistrza bednarskiego, z którym do dziś współpracują.
- Większość czynności przy robieniu beczki wykonuje się ręcznie, jak za dawnych czasów, i używa się wyłącznie naturalnych
surowców. Na żadne unowocześnienia w postaci silikonów, lakierów i szpachli nie możemy sobie pozwolić. To pogorszyłoby
smak przechowywanego w beczce trunku. Nasi odbiorcy natychmiast by to wyczuli - mówi Marian Rzepecki.
- Beczka musi być kształtna. Zanim metodą prób i błędów doszliśmy do właściwych proporcji, zmarnowaliśmy masę materiału.
Za to dziś niektórzy kupują nasze beczki i próbują je mierzyć, żeby zrobić identyczne - dodaje żona Zofia, współwłaścicielka
firmy.
Prawidłowo używana beczka może służyć pół wieku. Trzeba przestrzegać jednej zasady - raz napełniona musi być potem pełna.
Bo dębina cały czas "pracuje".
Mechanik z bednarskim zacięciem
Bednarstwo i garncarstwo to od wieków specjalności mieszkańców Pawłowa na Lubelszczyźnie. Spółdzielnia Bednarska
Jedność funkcjonowała w miasteczku już od 1932 r. Po wojnie odrodziła się jako Spółdzielnia Rękodzieła Ludowego i
Artystycznego Pawłowianka. Pracowali w niej dziadek, ojciec i wujowie Mariana Rzepeckiego. Beczki, na własne potrzeby,
wyrabiali też w przydomowych warsztatach. Marian obserwował ich pracę. Czasami pomagał. Nie poszedł jednak w ślady ojca
i nie zatrudnił się w słabo płacącej Pawłowiance. On, mechanik z wykształcenia, postanowił pracować na lotnisku w Dęblinie.
Pod koniec lat 80., kiedy w kraju odradzał się kapitalizm, zainwestował z żoną w sieć sklepów spożywczych. W 1991 r. mieli
ich już osiem. W tym też roku spółdzielnia Pawłowianka splajtowała. Jej ówczesny zarząd, przyzwyczajony do stałych
zamówień Cepelii, nie mógł się odnaleźć w nowych realiach gospodarczych. Około dwustu pracowników trafiło na bruk.
Do Urzędu Gminy w Pawłowie dzwonili wtedy przedstawiciele winiarni, octowni i gorzelni z całej Polski. Nie mogli uwierzyć
w bankructwo spółdzielni. Potrzebowali nowych dębowych beczek. Nie miał kto remontować starych kadzi. Na rynku powstała
luka, a Mariana Rzepeckiego zawsze ciągnęło do bednarstwa.
- W 1993 r. podjęliśmy z żoną ryzykowną decyzję: likwidujemy sklepy i kontynuujemy tradycje Pawłowianki. Bezrobotnych
fachowców nie brakowało - opowiada Marian Rzepecki.
Nie mogli rozpocząć działalności na terenie dawnej spółdzielni, bo została sprzedana prywatnemu przedsiębiorcy na skład
drewna. Sprzęt bednarski komornik zlicytował za grosze. Rozpoczynali od zera. Od stryja Franciszka, który kilka kilometrów
dalej, w Rejowcu Fabrycznym, miał fermę byków, odkupili budynki i trzyhektarową działkę. Stryj poszedł im na rękę i zgodził
się, żeby płacili mu w ratach.
- Najpierw za oszczędności wyremontowaliśmy małą halę. Sprzęt, który kiedyś należał do Pawłowianki, kupiliśmy od
pośredników, ale już po kilkakrotnie wyższej cenie - wspomina Rzepecki.
Na początku zatrudnili czterech pracowników, w większości kolegów Mariana z klasy. Niestety, mieli nawyki i mentalność
wyniesione z dawnej spółdzielni.
- Musieli się nauczyć terminowości, dokładności, a przede wszystkim oszczędności materiału. Każdy kawałek drewna można
przecież wykorzystać, robiąc z niego na przykład kieliszek, podstawę lub kranik. Położyliśmy nacisk na staranność
wykończenia beczek - mówi Marian Rzepecki.
Nazwa się liczy
Przy uruchamianiu firmy korzystali z rad starych bednarzy, którym nie wystarczało już sił na machanie bednarskim młotem,
mieli natomiast wiedzę i doświadczenie. Ich uwagi przydały się szczególnie przy budowie kuf, czyli potężnych kadzi o
pojemności 6 tys. litrów, wykorzystywanych do leżakowania win. Powoli zwiększali produkcję i szukali rynku zbytu.
- Największy problem mieliśmy ze sprzedażą naszych produktów. W pewnym momencie chcieliśmy nawet to rzucić. Mieliśmy
zapas beczek, nie było gdzie ich sprzedać - przyznaje Zofia Rzepcka.
Po dwóch latach działalności nastąpił przełom. W 1995 r. zmienili nazwę firmy na Pawłowianka (przedtem było to
Przedsiębiorstwo Remontowo-Bednarskie). To pomogło. W wielu firmach, pamiętających tradycje upadłej spółdzielni, ta
nazwa otwierała drzwi. Zaczęli też brać udział w dużych imprezach targowych i jednocześnie powiększać liczbę produktów.
Oprócz zamówień dla przemysłu i wyrobu tradycyjnych "kapuścianek" do kwaszenia ogórków i kapusty zajęli się użytkowym
rzemiosłem artystycznym. Dziś oferują m.in. dzieże do ciast, cebry, skopce, wiadra, maselnice, faski (specjalne beczki do
peklowania mięsa), antałki na wino z kranem, a nawet drewniane bukłaki na wino dla myśliwych. Posypały się nagrody i
wyróżnienia na targach w Chełmie, Zamościu, Kazimierzu Dolnym. Z ostatnich targów Polagra Farm w Poznaniu wrócili z
nagrodą publiczności.
- Czasami mamy wrażenie, że bardziej znają nas w Polsce niż na Lubelszczyźnie - mówi Marian Rzepecki.
Niszowa dziedzina
Firma nie narzeka na brak kontrahentów. Współpracuje ze wszystkimi niemal Polmosami, z winiarniami i octowniami.
Niedawno zakończyła budowę od podstaw octowni dla firmy Jamar w Albertowie koło Częstochowy.
- Największym wyzwaniem była budowa modrzewiowej kadzi o pojemności 136 tys. litrów dla octowni w Piotrkowie
Trybunalskim. Miała 7,5 metra wysokości, 5 metrów średnicy, a na jej budowę zużyliśmy 50 metrów sześciennych drewna.
Zabierały ją od nas dwa tiry - wspomina Rzepecki.
Gdy napełniali generator (tak nazywa się beczka dla octowni), ze zdenerwowania serce biło mu jak oszalałe. Kadź wytrzymała
i służy do tej pory. Firma eksportuje swoje wyroby do Francji, USA, Japonii oraz Holandii. Toczą się rozmowy z
przedsiębiorcą z Malty.
- Producentów beczek można policzyć na palcach jednej ręki. Problem stanowią pośrednicy, którzy kupują beczki od bednarzy,
a następnie pod własną nazwą sprzedają po wielokrotnie wyższej cenie. Nieraz widzimy, jak na imprezach handlowych
podszywają się pod producentów. Z takimi nie współpracujemy i nie zamierzamy - mówi Marian Rzepecki.
Dlatego właściciele Pawłowianki postanowili swoje wyroby sygnować własnym znakiem. Chcą go też zastrzec w Urzędzie
Patentowym RP. Przyznają, że wcześniej nie mieli do tego głowy. Chcieliby też na bazie swojej firmy stworzyć centrum
bednarstwa, w którym młodzież mogłaby oglądać, w jaki sposób powstaje beczka, uczestniczyć w jej wykonaniu. Bednarstwo
to przecież zawód ginący.
- Wiele osób chce się uczyć bednarstwa. Mamy fachowców, mamy sprzęt, ale nie stać nas na pokrycie kosztów ubezpieczenia,
szkoleń BHP, zniszczonego materiału. Nie możemy sobie pozwolić na fuszerkę, bo nas sprawdzić łatwo. Wystarczy nalać do
beczki wody. Może są jakieś programy unijne, tyle że nie wiemy, jak napisać taki projekt unijny - przyznaje Rzepecki.
Przekonuje jednocześnie, że firma w ciągu dwunastu lat istnienia wyrobiła sobie renomę w branży. Ma też widoki na
przyszłość. Producenci wracają do tradycji, bo ludzie chcą jeść ogórki kwaszone w dębowych beczkach, pić wino i piwo
warzone w dębowych kadziach.
- Przekonaliśmy się, że dla inwestorów jesteśmy łakomym kąskiem. Jeden z międzynarodowych funduszy inwestycyjnych
złożył nam propozycję kupna naszej firmy. Na pytanie, dlaczego interesuje go kupno małego przedsiębiorstwem,
odpowiedział :Chińczyk tego nie zrobi - mówi Zofia Rzepecka. Na razie jednak do żadnej transakcji nie doszło.
ROBERT HORBACZEWSKI
Rzeczpospolita
© Wszystkie prawa zastrzeżone

Podobne dokumenty