TWórCa amazona następcą steve`a Jobsa
Transkrypt
TWórCa amazona następcą steve`a Jobsa
Grupa Copernicus numer 7/2012 str. 10 ACTA w Polsce Wolny biznes w internecie, czyli czego potrzebują rodzime firmy? str. 24 Święć się imię Twoje, enter! Kościół podatny na nowe technologie Jeff Bezos Twórca Amazona następcą Steve’a Jobsa edytorial Na plusie Fot. na okładce: Corbis; fot.: materiały prasowe Grupy Copernicus W itam Państwa w 2012 r. i zapraszam do lektury kolejnego numeru magazynu „%”. Poprzedni edytorial pisałem 2 grudnia 2011 r. – WIG20 zamknął się wtedy na poziomie 2257,90 pkt. Wczoraj, czyli 20 lutego, zamknięcie było na poziomie 2348,92 pkt – a zatem nastąpił wzrost o 4 proc. Niedużo, jeśli wziąć pod uwagę, jak dobry był styczeń. W tym okresie kluczowe okazało się aktywne zarządzanie środkami finansowymi – nasi zarządzający podnieśli wartość FIO Akcji Dywidendowych o… 26,3 proc. Całkiem nieźle, prawda? Nasz fundusz obligacji korporacyjnych też ma się dobrze i w każdym kwartale jest na podium. Zachęceni sukcesem tego produktu (sporo ponad 200 mln zł zgromadzonych aktywów) uruchamiamy trzy kolejne produkty inwestujące w dług. Po szczegóły zapraszam na naszą stronę WWW. Co jeszcze znajdą Państwo w tym numerze? Przyglądamy się zagadnieniu wiary w dzisiejszych czasach. Jak się okazuje, nawet ona poddaje się tendencjom rynku, którym rządzą nowe technologie i sprzedaż. Wykorzystują to nie tylko biznesmeni, ale i artyści, jak przedstawiony na naszych łamach David LaChapelle. Rewolucyjnie myśli też bohater z okładki – Jeff Bezos, o którym już jest głośno w środowisku polskich wydawców i będzie jeszcze głośniej, kiedy Amazon wejdzie na polski rynek. To właśnie jego twórca udowodnił światu, że książki nie tylko można kupować inaczej, ale i wypada je inaczej czytać. Wczorajszej nocy została zawarta historyczna (szczególna w krótkiej historii Unii Europejskiej) umowa dotycząca restrukturyzacji długu greckiego. Prywatni wierzyciele zgodzili się na odpisanie dużej części swoich pożyczek i rozłożenie reszty na raty, a Unia Europejska dorzuci sporo gotówki, żeby Grecja nie wypadła ze strefy euro. Czy to ma sens? I tak, i nie. Argumentem za jest to, że sytuacja Grecji została przez inwestorów i media rozdmuchana do granic możliwości i warto by tę grecką tragedię skończyć albo choćby na chwilę przerwać. Argumentem przeciw jest to, że w kolejce czekają inne kraje – robi się coraz cieplej, może więc pojechać do… Włoch. Życzę Państwu miłej lektury! W świetle wydarzeń związanych z krajami peryferyjnymi kibicuję byłemu wiceprezesowi NBP, który zapowiedział, że będzie zarządzał pieniędzmi i grał na zniżkę wywołaną przez kryzys w Europie. Wreszcie będzie można ocenić jego wypowiedzi przez pryzmat wyników zarządzania, a nie krasomówstwa. Do dzieła! Marcin Billewicz Prezes Zarządu Copernicus Securities SA % | 7/2012 1 spis treści Finanse&Biznes Zarabianie pieniędzy jest ekscytujące temat kwartału: WIara obyczaje 30 coaching 36 ostatnie słowo Święć się imię Twoje, enter! 26 Postać David z bogatej kaplicy Finanse&Biznes 2 Wiara, czyli dostaję od losu najlepsze rozdanie Jakub Żulczyk próbuje uwierzyć Po godzinach 4 % z kwarTału 20 % na mapie 5 Subiektywnie o finansach 22 W drodze 6 % z wydarzeń 32 kadr na smak 8 Rozmowy o pieniądzach 34 klub gentlemana Co słychać w Grupie Copernicus? Maciej Samcik: Kusząca niepubliczność Rynek obligacji przedsiębiorstw w górę, dług państwowy w dół Najmłodsze dziecko Copernicus Capital Subfundusz Płynnościowy Plus w pytaniach i odpowiedziach 10 biznes w polsce 12 z branży Wiosna pełna wydarzeń Imperium zmysłów Od wesela do wesela Pod prąd, czyli cztery koła z klasą Wolny biznes w internecie, czyli czego potrzebują polskie firmy Wojna na patenty. O co sądzą się Apple, Samsung oraz Google? 14 lider 16 półka z książkami 18 gadające głowy E-cesarz: Jeff Bezos Nie tylko o inwestowaniu Co wiedzą o sztuce dyplomacji? % | 7/2012 Magazyn „%”; Właściciel: Grupa Copernicus, Salzburg Center, ul. Grójecka 5, 02-019 Warszawa, tel.: +48 22 44 00 100 Redakcja, projekt graficzny, reklama, produkcja: Novimedia Sp. z o.o. (Novimedia jest częścią Grupy Wydawniczej Zwierciadło) www.novimedia.pl [Zespół - Dyrektor Wydawniczy: Leszek Mielczarek, Szef Redakcji: Angelika Kucińska, Wydawca: Basia Starecka, Szef Studia Graficznego: Diana Borowska, Senior Art Graphic: Paweł Rygol, Korekta: Elżbieta Woźniak, Fotoedycja: Piotr W. Bartoszek, Produkcja: Michał Seredin, Administracja: Barbara ZIĘCIK, Reklama: Tomasz KACPRZAK – [email protected]] Jeśli nie chcą Państwo znajdować się na liście dystrybucyjnej magazynu „%”, prosimy o informację zwrotną na adres: [email protected]. Fot.: Shutterstock.com, materiały promocyjne, East News; rys. Paweł Rygol/Novimedia 24 30 E-cesarz Jeff Bezos ACTA w Polsce wojna patentowa % z wydarzeń Twórca Amazona następcą Steve’a Jobsa Wolny biznes w internecie, czyli czego potrzebują rodzime firmy? O co się spiera Apple z Samsungiem, a Nokia z Apple? Rynek obligacji przedsiębiorstw w górę, dług państwowy w dół % z kwartału subiektywnie o finansach Copernicus Capital TFI w ofercie firm Expander i Pa-Co-Bank Kusząca niepubliczność Wyniki finansowe Grupy Copernicus po IV kwartale 2011 roku Po czterech kwartałach 2011 r. grupa kapitałowa Copernicus odnotowała skonsolidowane przychody na poziomie około 31 mln zł, co oznacza wzrost o 29 proc. w stosunku do przychodów osiągniętych w analogicznym okresie roku ubiegłego. Raportowany zysk netto za IV kwartał 2011 r. wyniósł 7,4 mln zł, o 50 proc. więcej niż w roku ubiegłym. W ostatnich miesiącach wszystkie fundusze zarządzane przez Copernicus Capital TFI cieszyły się zainteresowaniem klientów oraz uznaniem mediów. Zajmowały czołowe miejsca w rankingach dotyczących wypracowanych stóp zwrotu. Wkrótce oferta Copernicus Capital TFI poszerzy się o kolejne fundusze w ramach parasola Copernicus FIO. Kopernik Expander Advisors Sp. z o.o. to druga największa firma doradztwa finansowego w Polsce. Jej misją jest dostarczanie klientom najlepszych rozwiązań w dziedzinie finansów osobistych. W ofercie Expandera znajduje się ponad 95 proc. wszystkich ofert kredytów hipotecznych dostępnych na rynku, ponadto mieszczą się w niej setki funduszy i produktów inwestycyjnych. Expander nie jest powiązany z żadną grupą bankową w Polsce, przez co może świadczyć faktycznie niezależne usługi doradztwa finansowego. Firma działa na rynku od 2001 r. Bank Spółdzielczy Pa-Co-Bank jest jedną z najstarszych instytucji finansowych tego typu w Polsce. Działa na terenie województwa łódzkiego. – Akademicki FIZ, nowe możliwości rozwoju nauki i szkolnictwa wyższego W IV kwartale 2011 r. Grupa Copernicus osiągnęła przychody ze sprzedaży o wartości 7,5 mln zł. Zysk netto za 2011 r. wyniósł 2,2 mln zł. Na koniec roku łączna wartość aktywów znajdujących się w aktywnym zarządzaniu przekroczyła kwotę 212 mln zł, z czego 192 mln zł przypadło na aktywa Copernicus FIO Subfundusz Papierów Dłużnych Korporacyjnych. Łączna kwota wszystkich aktywów zarządzanych przez Copernicus Capital TFI SA przekroczyła 6 mld zł, z czego 5,2 mld zł stanowiły fundusze inwestycyjne zamknięte, a 0,8 mld zł – fundusze sekurytyzacyjne. W 2011 r. Dom Maklerski Copernicus Securities SA zrealizował projekty w zakresie emisji akcji na kwotę około 25 mln zł. Przeprowadził również 58 emisji obligacji korporacyjnych na łączną wartość 815 mln zł. Długo oczekiwane strukturalne inwestycje strategiczne prywatnego kapitału w rozwój nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce stają się faktem. Copernicus Capital TFI powołał pierwszy w Polsce fundusz, którego strategia inwestycyjna obejmuje lokowanie środków w imieniu inwestorów w niepublicznych uczelniach wyższych, ośrodkach naukowych i badawczo-rozwojowych oraz instytucjach wspomagających i działających na rzecz nauki. Jednym ze strategicznych celów Akademickiego Funduszu Inwestycyjnego Zamkniętego „Kopernik” jest utworzenie efektywnego i prestiżowego Krajowego Konsorcjum Uczelni Niepublicznych, które zaoferuje unikatowe warunki studiowania. Copernicus Capital TFI w imieniu współpracujących z nim inwestorów powołał fundusz, aby inwestować w rozwój edukacji i nauki w Polsce. Fundusz będzie się koncentrować na najbardziej atrakcyjnych 4 % | 7/2012 Bloger finansowy, dziennikarz „Gazety Wyborczej” Od podmiotach związanych z edukacją i szkolnictwem wyższym w kraju. Jego zadaniem będzie udoskonalanie podległych mu ośrodków akademickich zarówno pod względem kadr, jak i poziomu nauczania oraz oferty programowej studiów. Dzięki takiemu rozwiązaniu znacząco wzrośnie efektywność funkcjonowania podmiotów akademickich skupionych w konsorcjum. W tym celu fundusz zamierza ściśle współpracować z przedstawicielami sektora gospodarczego i biznesowego. Tak zostanie wypracowane praktyczne porozumienie służące zarówno jakości kształcenia, jak i przedsiębiorcom, którzy otrzymają wysoko wykwalifikowanych kandydatów do pracy. Fundusz został założony pod koniec ub.r., obecnie prowadzi rozmowy dotyczące różnych form współpracy i inwestycji z wieloma podmiotami i instytucjami na terenie całego kraju. W najbliższym czasie zaprezentowane zostaną pierwsze podmioty, w które fundusz zainwestował. lat na różnych łamach – najczęściej na stronach mojej macierzystej „Gazety Wyborczej” – marudziłem, że polskie fundusze inwestycyjne dają swoim klientom zbyt mikre możliwości inwestowania pieniędzy na tle ich zagranicznych odpowiedników. W ofertach większości TFI można było zobaczyć przede wszystkim fundusze akcji, obligacji, pieniężne oraz różnej maści fundusze mieszane. Dziś paletę urozmaicają zwykle fundusze inwestujące za granicą (ale zazwyczaj ograniczające się do Europy Środkowej czy krajów BRIC), czasem zdarzy się jakiś fundusz sektorowy albo surowcowy, taki, który inwestuje w obligacje korporacyjne, fundusz grający „na krótko” (czyli zarabiający na spadkach) albo inwestujący według strategii typu hedge (czyli równolegle grających na rynkach akcji, walutowych, surowcowych, niestroniących od inwestycji w tzw. instrumenty pochodne, czyli opcje). Nie ulega wątpliwości, że klienci funduszy mają coraz więcej możliwości niuansowania swoich portfeli. Nie są skazani na tkwienie bez końca w funduszach akcji, których zmiany wartości pokrywają się w zasadzie z indeksem WIG20. Nie muszą też ograniczać się do wędrówki między rynkiem akcji a rynkiem papierów dłużnych czy pieniężnym – do wyboru mają fundusze oferujące dostęp do inwestycji słabo skorelowanych z rynkiem akcji. Na rynku jest oferta, która pozwala powiernikom powalczyć o względy ciułaczy niezależnie od koniunktury giełdowej. To cenne. Prawdziwe bogactwo jednak kryje się w tej części funduszowego rynku, do której wrota, z punktu widzenia małych inwestorów, są jeszcze mocno przymknięte, ale która Fot.: Shutterstock.com, archiwum prywatne Copernicus Capital TFI zdobył kolejnych partnerów biznesowych, którzy poszerzyli swoją ofertę o fundusze Copernicus. Subfundusze zarządzane przez Grupę Copernicus są już dostępne w 49 oddziałach firmy doradczej Expander, a także w oddziałach Banku Spółdzielczego Towarzystwa Oszczędnościowo-Pożyczkowego Pa-Co-Bank. Maciej Samcik Z danych firmy Analizy Online wynika, że fundusze aktywów niepublicznych w ciągu zaledwie dwóch ostatnich lat wyrosły na jedne z największych na rynku w ostatnich dwóch latach przyciągnęła gigantyczne pieniądze inwestorów ze średniej i wyższej półki. To fundusze aktywów niepublicznych, czyli takie, które okazji do zarabiania szukają poza giełdami. Mają też większą swobodę w inwestowaniu pieniędzy niż „zwykłe” fundusze i nie muszą się trzymać sztywnych limitów różnicowania portfeli. Z danych firmy Analizy Online wynika, że fundusze aktywów niepublicznych w ciągu zaledwie dwóch ostatnich lat wyrosły na jedne z największych na rynku. Jeszcze pod koniec 2010 r. ich udział w rynku nie przekraczał 12 proc., a teraz wynosi już 18,8 proc. W funduszach aktywów niepublicznych jest już 21,5 mld zł. Więcej pieniędzy zebrały tylko fundusze akcji i fundusze mieszane. Z tym że one budowały swoją potęgę przez kilkanaście lat, a fundusze aktywów niepublicznych wyrosły na niekwestionowaną gwiazdę rynku w ciągu zaledwie trzech-czterech ostatnich lat. Wśród takich funduszy niepublicznych, które pokazały lwi pazur, jest choćby fundusz wierzytelności, który odkupuje od banków za ułamek wartości przeterminowane długi i wynajmuje windykatorów, by je egzekwowali. Tylko w zeszłym roku ten fundusz zarobił dla swoich klientów 67 proc. Pojawiło się kilka funduszy typu venture capital, czyli inwestujących w start-upy albo spółki we wczesnej fazie rozwoju. Pojawił się fundusz lokujący pieniądze swoich uczestników w prywatne szpitale. Jest też taki, który inwestuje na rynku sztuki (inna sprawa, że ten akurat na razie nic nadzwyczajnego nie pokazał). Najnowszy pomysł to fundusz, który zajmie się inwestowaniem w... prywatne uczelnie. Ma z nich powstać ogólnopolskie konsorcjum oferujące usługi edukacyjne możliwie najwyższej jakości. Aby do niego wejść, trzeba wyłożyć co najmniej milion złotych i zablokować pieniądze na co najmniej 20 lat – taki okres działalności przewiduje fundusz. Z jednej strony wielki sukces funduszy aktywów niepublicznych świadczy o dojrzewaniu inwestorów, którzy coraz liczniej zauważają, że świat inwestowania pieniędzy nie kończy się na giełdzie akcji i obligacjach. Z drugiej strony dowodzi rosnącej ciekawości świata u zarządzających funduszami i ich właścicieli. To dobrze rokuje, bo na odkrywaniu nowego świata zwykle zarabia się najwięcej. % | 7/2012 5 % Z WYDARZEŃ % Z WYDARZEŃ Rynek obligacji przedsiębiorstw w górę, P ierwszym z pozytywnych sygnałów są statystyki opisujące, jak szybko rynek ten rozwijał się dotychczas. Na koniec 2011 r. agencja ratingowa Fitch wyliczyła wartość polskich papierów dłużnych nieskarbowych, czyli wyemitowanych łącznie przez banki, przedsiębiorstwa i samorządy, na 97,5 mld zł. To o 45 proc. więcej niż przed rokiem. A już w styczniu 2012 r. wartość rynku obligacji nieskarbowych sięgnęła 100 mld zł. Przy tym zadłużenie przedsiębiorstw z tytułu obligacji o zapadalności dłuższej niż rok przekroczyło na koniec 2011 r. 24 mld zł, co oznacza wzrost w skali roku o ponad 37 proc. dług państwowy w dół Rynek obligacji korporacyjnych w Polsce ma duży potencjał rozwoju – tę opinię słyszymy coraz częściej. Jak jednak zmierzyć skalę oczekiwanego wzrostu? Tekst: Marek Kwiatkowski W USA liczą w trylionach dolarów Jednocześnie nadal można mówić, że popularność obligacji w porównaniu z kredytami korporacyjnymi nie jest jednak popatrzymy tylko na banki i przedsiębiorstwa, to wyemitowane przez nie obligacje były warte około 61 mld zł, czyli mniej niż 10 proc. łącznej wyceny spółek z warszawskiej giełdy. Rośnie zainteresowanie emitentów Zdaniem ekspertów popularność długu korporacyjnego w Polsce może rosnąć jeszcze przez dłuższy okres. Przyczynia się do tego m.in. sytuacja banków w Europie i w naszym kraju. Kłopoty strefy euro sprawiają, że bankowcy uważnie kalkulują każdą złotówkę, która mogłaby zostać przeznaczona na kredyty dla przedsiębiorców. Zaostrzają też kryteria przyznawania kredytów. Polskie firmy coraz częściej interesują się finansowaniem z rynku obligacji również dlatego, że obserwują pozytywne doświadczenia emitentów, którzy zaistnieli na rynku długu firm w ostatnim czasie. widoczne w nadchodzących miesiącach – uważa Tomasz Glinicki. Deklaruje ponadto, że Copernicus Capital będzie zwiększać swoją rolę na Catalyst w roli animatora rynku. Nie bez znaczenia jest też rosnące zainteresowanie inwestorów, którzy coraz bardziej cenią obligacje firm, w przeciwieństwie do tracących na zaufaniu obligacji skarbowych niektórych państw. – Sytuacja makroekonomiczna w Polsce jest na tyle stabilna, nawet w porównaniu z najbardziej stabilnymi gospodarkami UE, że nie spodziewałbym się ryzyka fali bankructw wśród firm czy problemów z wykupem obligacji przez firmy będące emitentami – wyjaśnia Glinicki. Zastrzega, że dewizą zarządzających funduszami Copernicus jest uwzględnianie w portfelach wyłącznie obligacji korporacyjnych, które dają najwyższy stopień zabezpieczenia przed ryzykiem. Inwestorzy coraz bardziej cenią obligacje przedsiębiorstw. Fot.: Shutterstock.com Nie tracą one na wiarygodności, tak jak ostatnio papiery skarbowe części europejskich państw, a jednocześnie dają dużo bardziej atrakcyjną stopę zwrotu 6 % | 7/2012 znacząca. Jak dużo mamy pod tym względem do nadrobienia, pokazuje porównanie krajowego rynku z najbardziej rozwiniętym na świecie rynkiem długu korporacyjnego – tym w Stanach Zjednoczonych. Według danych SIFMA (Securities Industry and Financial Markets Association – stowarzyszenie przemysłu papierów wartościowych oraz rynków finansowych) wartość obligacji korporacyjnych (tych emitowanych przez przedsiębiorstwa i banki) w obiegu w USA w połowie 2011 r. wyniosła 7,7 tryliona dolarów. Ta kwota stanowi przeszło 40 proc. kapitalizacji amerykańskich giełd, jeśli uwzględnimy jednocześnie NYSE i NASDAQ. A jak ta proporcja wygląda w Polsce? Przy założeniu, że cały rynek obligacji nieskarbowych jest wart wspomniane już wcześniej 100 mld zł, stanowi on 15,5 proc. łącznej wyceny spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych (według danych za styczeń kapitalizacja GPW wyniosła 645,7 mld zł). Jeśli Jak wyjaśnia Tomasz Glinicki, Zastępca Dyrektora Departamentu Zarządzania Aktywami Copernicus Capital TFI, na to, że rynek obligacji przedsiębiorstw będzie się rozwijał, wskazuje też np. zainteresowanie zgłaszane przez emitentów z zagranicy. Ofertę swoich obligacji na polskim rynku przygotowuje ukraiński producent węgla Coal Energy. Wcześniej o planach emisji w Polsce papierów dłużnych informowała inna spółka z Ukrainy – Industrial Milk Company (IMC). Catalyst ożywia rynek Dużo dla rozwoju rynku papierów dłużnych firm w Polsce znaczy rosnąca popularność Catalyst jako alternatywnej platformy obrotu GPW. Dotychczas dominująca strategia inwestorów polegała na kupnie obligacji przedsiębiorstw w ofercie i trzymaniu ich do samego momentu wykupu. – Coraz wyraźniej widać, że rynek wtórny zaczyna się u nas dynamizować, i myślę, że będzie to szczególnie Rynek długu skarbowego stawia znaki zapytania Agencja Fitch regularnie analizuje sytuację na rynku obligacji przedsiębiorstw, a jednocześnie bada, jak mają się sprawy z zadłużeniem państw. I tu sytuacja nie przedstawia się zbyt optymistycznie. Z kwartalnego badania przeprowadzonego przez Fitch Ratings wśród inwestorów z rynku fixed income (obejmuje papiery o stałym oprocentowaniu) wynika, że oczekiwane jest przeciągnięcie się kryzysu strefy euro na cały obecny rok. Aż 48 proc. uczestników ankiety, której wyniki opublikowano w połowie lutego, oczekiwało, że kryzys zadłużenia będzie widoczny w 2012 r. w takim samym stopniu jak wcześniej. znajdzie się na jego skraju jeszcze niejednokrotnie. Wypłata każdej kolejnej transzy pomocy jest zagrożona, ponieważ Grekom nie udaje się na czas wprowadzać i pogłębiać ustalonych reform. Co gorsza, cięcia proponowane przez tamtejszy rząd z jednej strony nie satysfakcjonują reszty Europy, a z drugiej – wywołują gwałtowne protesty wśród greckiego społeczeństwa. Znany ekonomista Nouriel Roubini, który jako jeden z niewielu ostrzegał przed globalnym załamaniem finansowym w 2008 r., obecnie również wypowiada się w bardzo pesymistycznym tonie. To zresztą znak firmowy, któremu Roubini zawdzięcza przydomek „Doktor Zagłada”. – Strefa euro to rozpadający się w spowolnionym tempie wrak pociągu. Nie tylko Grecja jest dotknięta niewypłacalnością. Myślę, że Grecy opuszczą strefę euro w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, a po nich zrobi to Portugalia – powiedział cytowany przez „The Daily Telegraph” profesor Roubini podczas corocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Jego zdaniem ryzyko, że strefa wspólnej waluty rozpadnie się w ciągu najbliższych trzech-pięciu lat, wynosi 50 proc. – To już nie wygląda jak świat, w którym dominuje grupa G-20 (19 najbogatszych gospodarek świata plus Unia Europejska), tylko „G-Zero”. Nie ma porozumienia w sprawie globalnej nierównowagi ani tego, jak zmienić międzynarodowy system walutowy, handel, regulacje sektora bankowego czy jakiekolwiek inne fundamentalne zagadnienia – grzmiał Roubini. Jego opinie, chociaż traktowane przez niektórych ekspertów z przymrużeniem oka, tym razem odzwierciedlają obawy kształtujące obraz europejskiego rynku długu. Wcześniej widzieliśmy na nim, jak spadają oceny – i rosną rentowności – obligacji Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii. Ale później obniżono również ratingi krajów o nieposzlakowanej wcześniej opinii, czyli Francji i Austrii. W tej sytuacji obligacje krajów takich jak Polska, o relatywnie korzystnej sytuacji makroekonomicznej, znajdują się pod presją spadku cen (czyli wzrostów rentowności), a przynajmniej wzmożonej zmienności. Grecki ból głowy w eurostrefie Analizy ekspertów Fitch zdają się potwierdzać informacje płynące z Grecji. Kraj już kilka razy stawał na granicy bankructwa i prawdopodobnie % | 7/2012 7 rozmowy o pieniądzach rozmowy o pieniądzach Najmłodsze dziecko Copernicus Capital: C opernicus Capital TFI uruchamia obecnie nowy subfundusz w ramach parasola Copernicus FIO. Dołączył Pan do Zespołu Zarządzających niemal w tym samym momencie, gdy Towarzystwo rozpoczęło starania o jego rejestrację. I to właśnie Panu powierzono zarządzanie nowym funduszem. Co dzisiaj o nim wiadomo? Powstający właśnie subfundusz nazwaliśmy Płynnościowy Plus. Jest on czwartym produktem wchodzącym w skład parasola Copernicus FIO. Do znanych już dobrze klientom trzech dotychczasowych subfunduszy, czyli Dłużnych Papierów Korporacyjnych, Akcji i Akcji Dywidendowych, dołączamy typowy fundusz rynku pieniężnego. Subfundusz Płynnościowy Plus w pytaniach i odpowiedziach Co skłoniło Towarzystwo do jego utworzenia? Główny cel, którym się kierujemy, to chęć uzupełnienia i rozszerzenia naszej oferty o produkt charakteryzujący się niższym poziomem ryzyka niż bardzo popularny Subfundusz Dłużnych Papierów Korporacyjnych. Utworzenie tego nowego podmiotu jest odpowiedzią na zainteresowanie zgłaszane głównie przez inwestorów instytucjonalnych. Chcemy też zaproponować Subfundusz Płynnościowy Plus osobom fizycznym o większych oszczędnościach. Podsumowując – zainteresuje on tych inwestorów, którym zależy na stabilnym wzroście wartości jednostki przy jednoczesnym zachowaniu najwyższego bezpieczeństwa, czyli po prostu ochronie zgromadzonego kapitału. Z miesiąca na miesiąc krajowi inwestorzy tracą zainteresowanie gromadzeniem pieniędzy w funduszach akcyjnych i mieszanych. Ich uwagę przyciągają bezpieczne formy ochrony i pomnażania oszczędności, czyli fundusze pieniężne i gotówkowe. W odpowiedzi na rynkowe tendencje Copernicus Capital TFI uruchamia nowy Subfundusz Płynnościowy Plus. Spytaliśmy zarządzającego nim, czym najnowszy produkt wyróżnia się na tle ofert konkurencji. Oprócz tradycyjnych atutów funduszy pieniężnych będzie on miał wbudowany dodatkowy bonus. Jego źródłem jest sektor, w którym Copernicus ma już udokumentowane sukcesy – chodzi o rynek obligacji przedsiębiorstw Z Tomaszem Glinickim, Zastępcą Dyrektora Departamentu Zarządzania Aktywami Copernicus Capital TFI, rozmawia Halina Białokozowicz 8 % | 7/2012 Fot.: Piotr W. Bartoszek Tomasz Glinicki Zastępca Dyrektora Departamentu Zarządzania Aktywami Copernicus Capital TFI Jaki jest benchmark Subfunduszu Płynnościowego Plus? Już wcześniej zadeklarowaliśmy, że fundusz ten będzie celował w stopę zwrotu w przedziale 6-6,5 proc. rocznie. Dodatkowo tworzymy grupę porównawczą, w której znajdą się inne fundusze rynku pieniężnego obecne na rynku. Chcemy przedstawiać ofertę na podstawie analizy poczynań konkurencji. Dla pełni obrazu mogę jeszcze dodać, że zamierzamy porównywać zyskowność subfunduszu z oprocentowaniem lokat terminowych oferowanych przez pierwszoligowe banki. Przy czym zakładamy, że mamy szansę na uzyskanie wyników lepszych niż te, które dziś można osiągnąć, deponując środki na lokacie. Z kolei horyzont inwestycji w przypadku funduszy pieniężnych może być dużo krótszy niż w przypadku lokat. Wiemy już, że realna wartość pieniędzy wpłacanych do Subfunduszu Płynnościowego Plus będzie dobrze zabezpieczona. Czy taki profil ryzyka można porównać z tym, na który inwestorzy liczą, odkładając środki na lokatach? Fundusze rynku pieniężnego należą do najmniej ryzykownych korporacyjne pierwszorzędnych emitentów. Wszystkie te papiery będą denominowane w złotych, podobnie jak w innych subfunduszach Copernicus FIO. Inwestowania za granicą obecnie nie planujemy. Aż 40 proc. obligacji korporacyjnych w funduszu pieniężnym? Jeśli spojrzeć na sytuację polskich TFI w ostatnich miesiącach, wyraźnie widać, że łączenie różnych klas aktywów w jednym funduszu nie zawsze się sprawdza... Proszę jednak pamiętać, że my w tym przypadku proponujemy połączenie instrumentów pieniężnych z najbezpieczniejszymi instrumentami korporacyjnymi, jakie są dostępne Opłata za zarządzanie będzie niższa niż w przypadku innych subfunduszy Copernicus Capital TFI – wyniesie 1 proc. i będzie jedną z najniższych na rynku. Potrącona zostanie też opłata manipulacyjna. Za to w przeciwieństwie do innych subfunduszy nie przewidzieliśmy opłaty za sukces i z założenia są „buforem bezpieczeństwa”. Można je wręcz określić jako zamiennik dla lokat. Przy czym ich przewaga nad produktami bankowymi polega na tym, że fundusze pieniężne obracają najbardziej płynnymi z dłużnych papierów wartościowych o terminie zapadalności nieprzekraczającym jednego roku – bonami i obligacjami skarbowymi czy certyfikatami depozytowymi. Subfundusz pieniężny jest wrażliwy głównie na ryzyko stopy procentowej. Jak przedstawia się zakładana struktura portfela subfunduszu pieniężnego autorstwa Copernicus Capital? Zgodnie z naszym założeniem instrumenty rynku pieniężnego będą miały 60 proc. udziału w jego strukturze, a 40 proc. zajmą obligacje Subfundusz Płynnościowy Plus zainteresuje tych inwestorów, na krajowym rynku. Chodzi o obligacje wielkich emisji o pierwszorzędnych zabezpieczeniach. W grę wchodzą np. papiery dłużne drogowe, które emituje Bank Gospodarstwa Krajowego, czy te, których plasowanie zakłada Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). Obligacje tego typu mają najwyższe oceny bezpieczeństwa, zbliżone do długu skarbowego. A jednocześnie pozwalają zarobić lepiej niż instrumenty skarbowe. Chcemy, by właśnie na tej dodatkowej rentowności zyskiwał nasz najnowszy produkt. Nie sposób pominąć fakt, że Copernicus Capital TFI, wchodząc w segment funduszy pieniężnych, wkracza do ligi działającej już od wielu lat. Żeby wykroić dla siebie kawałek tego tortu i przyciągnąć uwagę klientów, trzeba dziś odróżnić się od konkurentów. W czym Subfundusz Płynnościowy Plus będzie lepszy od innych, o zbliżonym profilu? Tworzymy własną, autorską metodę zarządzania funduszem rynku pieniężnego. Do naszych atutów należy też szeroka praktyka w zarządzaniu funduszami. Co więcej, mogę zadeklarować, że i ja sam jako zarządzający dołożę wszelkich starań, by z sukcesem wykorzystać doświadczenie, z którym przyszedłem do Copernicusa. Jakie opłaty za zarządzanie aktywami w ramach tego subfunduszu przewidziało Towarzystwo? Opłata za zarządzanie będzie niższa niż w przypadku innych subfunduszy Copernicus Capital TFI i wyniesie 1 proc. i będzie jedną z najniższych na rynku. Potrącona zostanie też opłata manipulacyjna. Za to w przeciwieństwie do innych subfunduszy nie przewidzieliśmy opłaty za sukces. Ile wynoszą minimalne wpłaty, których trzeba dokonać, żeby kupić jednostki uczestnictwa w Subfunduszu Płynnościowym Plus? Minimalna wpłata wyniesie 500 zł, czyli tyle, ile w innych naszych FIO. Wartość aktywów netto zgromadzonych w Copernicus FIO przekracza obecnie 200 mln zł. To w ogromnej mierze efekt zainteresowania subfunduszem papierów dłużnych przedsiębiorstw. Czy sądzi Pan, że fundusz rynku pieniężnego zgromadzi środki na podobną skalę? Sądzę, że istnieje spora szansa, by Subfundusz Płynnościowy Plus wzbudził podobne zainteresowanie jak nasza oferta zarabiania na obligacjach emitowanych przez firmy. Działalność funduszy pieniężnych z założenia wiąże się z dużymi wolumenami. Podstawową jednostką transakcyjną na tym rynku jest 5 mln zł. W obrocie nie spotyka się mniejszych transakcji, co pokazuje, jaka jest skala aktywności na rynku długu. Dziękuję za rozmowę. którym zależy na stabilnym wzroście wartości jednostki przy jednoczesnym zachowaniu najwyższego bezpieczeństwa, czyli po prostu ochronie zgromadzonego kapitału % | 7/2012 9 biznes w polsce biznes w polsce Wolny biznes w internecie, C ieszymy się, że premier posłuchał głosu przedstawicieli biznesu. Ostrzegaliśmy, że umowa nie zabezpiecza interesów ogromnej grupy przedsiębiorców prowadzących działalność w środowisku cyfrowym. Nie była też konsultowana z pracodawcami – stwierdzili eksperci Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Wcześniej alarmowali, że umowa ACTA, chociaż ma na celu walkę z piractwem i podróbkami, w żaden sposób nie chroni np. pośredników usług internetowych. Mogłaby mocno podwyższyć koszty działalności wielu firm, m.in. ze względu na konieczność zatrudnienia dodatkowych osób do monitorowania poczynań użytkowników sieci. Z drugiej strony brak przejrzystych reguł gry utrudnia działalność gospodarczą, nie tylko tę prowadzoną z wykorzystaniem internetu. czyli czego potrzebują polskie firmy Tekst: Tomasz Domagalski 10 % | 7/2012 Fot.: Shutterstock.com Polscy przedsiębiorcy wiedzą obecnie tyle, że do końca 2012 r. rząd nie podejmie działań prowadzących do ratyfikacji międzynarodowej umowy ACTA, czyli Anti-Counterfeiting Trade Agreement. Decyzja o zawieszeniu przygotowań do wprowadzenia w życie kontrowersyjnych przepisów została przez wielu Polaków odebrana z ulgą Zabrakło przejrzystości Burza rozpętała się na dobre w drugiej połowie stycznia. W mediach pojawiły się wówczas informacje, że 26 stycznia Polska, podobnie jak 21 innych państw członkowskich Unii Europejskiej, podpisze w Tokio dokument, o którego istnieniu i potencjalnych skutkach wiedziało dotychczas dość wąskie grono. Brak publicznej wiedzy o tym, co może się wydarzyć, wywołał obawy o próbę zamachu na wolność w internecie i oburzył użytkowników – szczególnie młodych ludzi. W tych samych dniach, gdy atmosfera u nas zaczynała gęstnieć, w Stanach Zjednoczonych trwała już głośna debata o regulacjach SOPA (Stop Online Piracy Act) i PIPA (Protect IP Act), które były jeszcze bardziej restrykcyjne niż ACTA. Amerykańskie władze ostatecznie uznały, że proponowane regulacje za mocno ingerują w prywatność internautów i zawiesiły prace nad ustawami. Ale wkrótce okazało się, że nawet bez nowych przepisów władzom nie brak narzędzi do walki z piractwem. Amerykańskie służby zamknęły witrynę Megaupload, która służyła do wymiany plików, m.in. muzyki, filmów i gier. Pod zarzutem naruszania praw autorskich władze aresztowały szefów portalu, z kontrowersyjnym Kimem Dotcomem na czele. Na skraju cyberwojny W Polsce wówczas zawrzało. „Czy po przyjęciu ACTA w imię walki z piractwem również w Polsce możliwe będą aresztowania, a publikacja nieodpowiednich treści będzie blokowana? To zakrawałoby na cenzurę!” – od takich głosów zaczęły się u nas ataki hakerskie, pod którymi podpisała się grupa Anonymous. Przestały działać strony internetowe Sejmu, rządu i kilku ministerstw. O podobnych formach sprzeciwu było też słychać w sąsiednich krajach. Premier Donald Tusk stwierdził wówczas, że polskie władze nie dadzą się szantażować, i podtrzymał decyzję o podpisaniu ACTA. Trzeba jednak zaznaczyć, że samo podpisanie umowy nie wprowadza jeszcze zmian w krajowym systemie prawnym. To tylko jeden z etapów pracy. Umowa zaczęłaby obowiązywać, gdyby ratyfikował ją parlament. W Sejmie potrzeba do tego dwóch trzecich głosów. spowodował, że na temat umowy pojawiło się wiele nieprecyzyjnych, czasem nieprawdziwych informacji. W ten sposób narosły podejrzenia, że za pracami nad projektem stoją tajemnicze międzynarodowe korporacje, a krajowe firmy mogą się znaleźć w kłopotach. Nie wiadomo bowiem do końca, w jaki sposób np. małe czy średnie przedsiębiorstwa miałyby realizować zapis umowy mówiący o zapewnieniu „doraźnych środków zapobiegających naruszeniom”. Czy w praktyce oznaczałoby to nałożenie na pośredników internetowych obowiązku filtrowania danych? Firmy będące dostawcami internetu pytały także, czy miałyby ponosić odpowiedzialność, gdy ich klienci udostępnią w sieci pirackie treści. Odrębnym wątkiem w dyskusji stała się wynikająca z ACTA ochrona praw intelektua lnych w dziedzinach niezwiązanych z internetem. Ani człon- Jak Unia Europejska uzasadniła poparcie dla ACTA: „Umowa ta rozszerza obowiązujące w UE wysokie standardy ochrony własności intelektualnej na inne kraje świata i chroni miejsca pracy w Europie. UE traci 8 mld euro rocznie przez podrobione towary zalewające jej rynek” Merytoryczne uwagi do projektu Kiedy okazało się, że na ostateczne decyzje jest jeszcze czas, emocje wokół ACTA zaczęły stopniowo opadać i pojawiła się potrzeba rzeczowej dyskusji. Rząd ujawnił część dokumentów wykorzystanych podczas negocjacji warunków umowy. Jakie były wówczas wnioski przedsiębiorców? To brak rzetelnych i szerokich konsultacji w sprawie ACTA kowie rządu, ani eksperci na razie nie rozwiali wątpliwości przedsiębiorców co do potencjalnych utrudnień w produkcji leków czy części zamiennych do samochodów. Zapisy ACTA w tej dziedzinie są na tyle ogólne, że przy ich skrajnej interpretacji zamienniki do aut mogłyby zostać objęte taką samą ochroną jak np. muzyka czy oprogramowanie komputerowe. W efekcie realna byłaby sytuacja, że części samochodowe sprzedawaliby tylko autoryzowani dystrybutorzy (dzisiaj można wprowadzać do obrotu tańsze odpowiedniki poszczególnych elementów auta, zakazane jest tylko umieszczanie na nich logo koncernów samochodowych, do których nie ma się praw). Czego więc potrzeba przedsiębiorcom? Środowiska biznesowe popierają ideę wzmocnienia ochrony praw autorskich w naszym kraju. Jednak diabeł tkwi w szczegółach i wszyscy boją się przewidzianych w ACTA zatrzymań już w przypadku samego podejrzenia o naruszenie przepisów. Jednocześnie przedsiębiorcy, głównie dostawcy internetu i właściciele stron internetowych, postulują, że nie chcieliby odpowiadać za monitorowanie aktywności swoich użytkowników i przechowywanie tych danych na potrzeby administracji. I wreszcie przy okazji tej debaty przedsiębiorcy podnoszą sprawę, o której mówią od lat: podczas prac nad nowymi przepisami Polacy, a w szczególności przedsiębiorcy, nie mogą być pomijani. Inaczej powstają ustawy, które utrudniają, zamiast ułatwiać prowadzenie biznesu. Niestety, zewnętrzne badania potwierdzają, że w Polsce z jakością stanowionego prawa nie jest najlepiej. W ostatniej edycji publikowanego co roku przez Bank Światowy badania „Doing Business” pozycja naszego kraju pogorszyła się o trzy pozycje – spadliśmy na 62. miejsce wśród 183 ocenionych państw. Niższa nota oznacza, że warunki gospodarowania są u nas z roku na rok gorsze. Jest szansa na poprawę? Nieprzypadkowo tuż po wybuchu „wojny o ACTA”, czyli na początku lutego, Ministerstwo Gospodarki zapowiedziało, że w 2013 r. uruchomi pilotażowy program konsultacji on-line. Będzie on polegał na tym, że zainteresowane strony będą mogły przez internet zgłaszać swoje uwagi i sugestie do projektowanych przepisów. Ten pomysł został przez środowiska biznesowe przyjęty pozytywnie. Przedstawiciele organizacji Pracodawcy RP zauważyli, że elektronizacja administracji jest konieczna i nieunikniona. Przypomnieli, że na szczeblu UE projekty prawa już dziś są konsultowane za pośrednictwem internetu, a od kwietnia na portalu Komisji obywatele Unii będą mogli również zgłaszać inicjatywy ustawodawcze. % | 7/2012 11 z branży z branży Opatentowani to niejedyny cel ataków – pracownicy Apple’a najwidoczniej zamierzają dokończyć krucjatę Jobsa, który – co przyznał w biografii – chciał „zniszczyć Androida”. Dostało się więc również HTC – Apple próbuje wstrzymać, oczywiście pod pretekstem naruszenia własności intelektualnej, sprzedaż wszystkich urządzeń tego producenta. W kwietniu 2011 r. wybuchła wojna. Śmiało można nazwać ją światową, jej rozstrzygnięcia bowiem, o ile kiedykolwiek nastąpią, będą zapewne odczuwalne na całym globie. W tej wojnie jednak na linii frontu stanęli nie żołnierze, a prawnicy, a ciężką artylerią okazały się patenty Kto patentem wojuje… Tekst: Piotr Kowalski / Novimedia Patent kołem się toczy Ktoś mógłby powiedzieć, że z prawnego punktu widzenia opatentować można wszystko, nawet najbardziej absurdalną ideę… I miałby rację. W 2001 r. australijski prawnik John Keogh, chcąc zdemaskować nieudolność australijskiego prawa patentowego, bez trudu zgromadził komplet dokumentów umożliwiających mu pozyskanie patentu… na koło. Na szczęście pomysłowy Australijczyk nie zamierzał pozywać wszystkich, którzy „wykorzystują jego patent” (producenci samochodów odetchnęli z ulgą). Skrupułów nie miał za to Apple, który w 2011 r. ogłosił, że wymyślił… czarny prostokąt. To właśnie m.in. o kształt i kolor chodziło w pozwie, jaki złożył w amerykańskim 12 % | 7/2012 sądzie przeciwko Samsungowi. Zdaniem prawników od (wówczas) Jobsa koreański producent, wprowadzając na rynek tablet Samsung Galaxy Tab, skopiował pomysły z konceptu iPada. Zdaniem Apple’a wykorzystano nie tylko wspomniany wcześniej kształt i kolor, ale i pomysł, by umieścić ekran na środku urządzenia, kolor ramek wokół ekranu, sposób odblokowywania urządzenia, kształt ikonek, zaokrąglenia… Prócz tego Apple zarzucił Samsungowi, że cała linia smartfonów Galaxy została oparta na koncepcjach wykorzystanych w iPhonie. Samsung na swoją obronę przywołał film „2001: Odyseja kosmiczna” z 1968 r., w którym w jednej ze scen bohaterowie korzystają z tabletopodobnych urządzeń o prostokątnym kształcie. Czyżby więc to Jobs kopiował Kubricka? Łowca Androida Spór między Samsungiem a Apple’em stał się areną emocjonującej walki, a atmosferę podgrzewa fakt, że każdy tydzień przynosi kolejny zwrot akcji. Najpierw sąd przychylił się do zdania Apple’a, czego efektem był zakaz sprzedaży Samsunga Galaxy Tab 10.1 na rynku niemieckim, a następnie australijskim. Przez moment wydawało się nawet, że Koreańczycy otrzymają zakaz sprzedaży wszystkich produktów z linii Galaxy na niemal całym europejskim rynku. Ostatnie rozstrzygnięcia sądu cofnęły zakazy, jednak prawnicy Tima Cooka przygotowali kolejne pozwy. Koreańska marka międzynarodowa wojna patentowa wywołana przez Apple Motorola złożyła w sądzie pozew o to, że producent iPhone’a wykorzystał w swoich urządzeniach nienależący do niego patent Decyzją sądu Apple, prócz odszkodowania, musi również uiszczać Nokii opłatę licencyjną od każdego sprzedanego smartfona Kodak sugeruje, że w modelach Apple’a wykorzystano należącą do niego technologię transmisji i podglądu zdjęć Najbardziej emocjonującą areną walki wciąż jest spór z Samsungiem. Czy faktycznie skopiowali czarny prostokąt? 2011 r. należał do Apple’a, a właściwie do jego prawników składających pozwy przeciwko rzekomym plagiatorom Dostało się również HTC – Apple próbuje wstrzymać, pod pretekstem naruszenia własności intelektualnej, sprzedaż wszystkich urządzeń tego producenta Fot.: materiały promocyjne, Shutterstock.com C hoć o patentowych wojnach zrobiło się głośno w zeszłym roku, głównie za sprawą konfliktu na linii Apple – Samsung, walka w imię obrony własności intelektualnej już nieraz wpływała na bieg historii. Najlepszym tego przykładem jest bój, jaki ponad 100 lat temu stoczyli bracia Wrightowie – Orville i Wilbur. Konstruktorzy pierwszej pilotowanej maszyny latającej wiedzieli, że na ich wynalazku zechcą zbić kapitał inni. Złożyli więc wniosek o patent, który rzecz jasna został im przyznany. Wkrótce wszyscy, którzy chcieli wzbić się w powietrze dowolną maszyną, musieli zapłacić Wrightom stosowną kwotę, co nie spodobało się amerykańskim lobbystom. Sprawa skończyła się w sądzie, a ten po ciągnących się latami procesach orzekł, że przyznanie patentu Wrightom przyniosło amerykańskiej gospodarce więcej szkody niż pożytku. Faktycznie, dziś historycy są zgodni, że to z powodu walki o patenty i uporu Wrightów amerykańskie lotnictwo zaczęło się rozwijać dopiero po II wojnie światowej. Microsoft, zamiast walczyć z Google’em, postanowił na nim zarobić. Zamiast armii prawników do firm wysyła mediatorów Patrząc przez pryzmat zaledwie jednego roku, trudno nie odnieść wrażenia, że producentowi urządzeń z nadgryzionym jabłkiem wojny patentowe odbiły się bardzo mocną czkawką. Wydał na nie kilkaset milionów dolarów, a dotychczas nie odniósł żadnego poważnego zwycięstwa. Za to naraził się innym producentom urządzeń mobilnych, w odwecie dostając liczne, czasem dość bolesne ciosy. Przykładem może być Motorola, która złożyła w niemieckim sądzie pozew o to, że producent iPhone’a wykorzystał w swoich urządzeniach nienależący do niego patent związany z obsługą pakietów danych wysyłanych z telefonu (GPRS). Pod koniec stycznia br. niemiecki sąd przyznał rację Motoroli, czego skutkiem był zakaz sprzedaży na terenie Niemiec niemal wszystkich urządzeń amerykańskiego producenta! Na szczęście Apple szybko porozumiał się z Motorolą. Jaka była cena ugody? Tego nie wiadomo. Motorola zażyczyła sobie 2,25 proc. z zysków ze sprzedaży każdego urządzenia wykorzystującego ich technologię. W firmę Jobsa uderzyła także przygaszona nieco Nokia, oskarżając o naruszenie należących do niej patentów. Decyzją sądu Apple, prócz odszkodowania, musi również uiszczać Nokii opłatę licencyjną od każdego sprzedanego smartfona. Na dokładkę firmę Jobsa do sądu pozwał bankrutujący Kodak, sugerując, że w modelach Apple’a wykorzystano należącą do niego technologię transmisji i podglądu zdjęć. Najbardziej zaskakujący i bezprecedensowy cios nadszedł jednak z Chin. W 2000 r. niewielka firma Proview Technology zarejestrowała na tamtejszym rynku nazwę „Ipad”. Kilka lat później niczego nieświadomy Apple próbował wprowadzić w Państwie Środka swoje urządzenie… i się zdziwił. Chiński sąd przyjął pozew Proview Technology, zakazując firmie z Cupertino sprzedaży flagowego produktu pod obecną nazwą, a dodatkowo poparł wniosek o odszkodowanie dla lokalnego producenta w wysokości 1,5 mld dolarów! Microsoft podpisał porozumienia patentowe m.in. z jednymi z największych producentów podzespołów komputerowych na świecie, produkujących komponenty dla Della, HP, Toshiby czy urządzeń Kindle Fire. A więc na produkcie Amazona Microsoft również będzie zarabiał Microsoft kontroluje ponad 55 proc. rynku smartfonów z Androidem Do skarbony Microsoftu wpływają obecnie udziały ze sprzedaży 55 proc. smartfonów z Androidem. W ten sposób Microsoft na konkurencyjnym systemie zarabia więcej niż na własnym – i to nawet pięciokrotnie! Kupujesz u Bezosa, płacisz Ballmerowi Kompletnie odmienną strategię wykorzystywania patentów obrał Microsoft – jak czas pokazał, znacznie skuteczniejszą. Steve Ballmer, zamiast walczyć z Google’em, postanowił na nim zarobić. Zamiast armii prawników do firm wysyła mediatorów. Efekt? Obecnie Microsoft kontroluje ponad 55 proc. rynku smartfonów z Androidem, a ze sprzedaży każdego urządzenia HTC z Androidem firma Ballmera dostaje 5 dolarów, dzięki czemu na tym jednym producencie mógł zarobić nawet 150 mld dolarów. Podobna ugoda została podpisana z Samsungiem. Kwota, jaką Microsoft kasuje od Koreańczyków, nie jest oficjalnie znana, ale spekuluje się, że może to być nawet 15 dolarów od każdego smartfona. Warto przypomnieć, że Microsoft ma też własny system mobilny, Windows Mobile, ale na systemie Google’a zarabia… pięć razy więcej. Oprócz tego Microsoft podpisał porozumienia patentowe m.in. z Quantom i Compalem – jednymi z największych producentów podzespołów komputerowych na świecie, produkujących komponenty dla Della, HP, Toshiby czy urządzeń Kindle Fire. A więc na produkcie Amazona Microsoft również będzie zarabiał. Niegdyś patent był narzędziem ochrony własności intelektualnej. Dziś łatwo odnieść wrażenie, że służy on przede wszystkim do niszczenia konkurencji, blokowania lub spowolnienia sprzedaży jej produktów i generowania dodatkowych, czasem sporych dochodów. Jak obliczyli specjaliści od Google’a, w najnowszych smartfonach zostało wykorzystanych nawet 250 tys. patentów. Wojna będzie więc długa. Czerwony – raz, dwa, trzy – zamawiam! Wojny patentowe toczą się nie tylko w świecie telefonii komórkowej. W kwietniu 2011 r. Christian Louboutin złożył w sądzie pozew przeciwko marce Yves Saint-Laurent. Pozew dotyczył... czerwonej podeszwy charakterystycznej dla butów projektowanych przez Louboutina, którą rzekomo Yves Saint-Laurent splagiatował. Amerykański sąd uznał jednak, że kolor nie może być przedmiotem patentu. Wcześniej podobne pozwy kierowały Deutsche Telekom (chciał zarejestrować magentę) oraz Kraft Food, producent czekolady Milka, który chciał pozyskać patent na barwę liliową. % | 7/2012 13 E-cesarz lider i inżyniera, i to on dał Bezosowi nazwisko. Rodzina lubiła opowiadać, że już jako małe dziecko Jeff fascynował się skomplikowaną technologią, automatami, maszynami, układami scalonymi, a elektronicznym alarmem sprytnie przeganiał z pokoju młodsze rodzeństwo. Bezosowie przenieśli się do Miami, gdy pierworodny akurat zaczynał naukę w liceum. To tam nastąpiło przełomowe, definiujące przyszłość wydarzenie: Jeff zobaczył komputer. Jeff Bezos ukończył prestiżowy uniwersytet Princeton (miał studiować fizykę, zdobył dyplom inżyniera informatyki) i zaraz po szkole dostał pracę na Wall Street – jako specjalista w dziale IT. Zmieniał posady kilkakrotnie, budował na zlecenie różnych marek międzynarodowe sieci handlowe, wreszcie w jednej z firm dopracował się stanowiska wiceprezesa, w innej poznał przyszłą żonę i… rzucił wszystko, w tym sprzyjający szybkiej karierze Manhattan (nie rzucił tylko żony). Wyjechał do Seattle, smutnego miasta drwali i amerykańskiej stolicy muzyki alternatywnej. I dopiero tam rozwinął skrzydła. Lepszego biznesu w internecie nie zrobił nawet ten wygadany małolat od najpopularniejszej społecznościówki w historii człowieka. Jeff Bezos pokazał światu, że książki nie tylko można kupować inaczej, ale i że wypada je inaczej czytać. Z natury prekursor, z zamiłowania filantrop, z konieczności miliarder. Z konieczności, bo skoro myśli się tak przełomowo, to wyjścia nie ma KLIENT NASZ FAN Tekst: Angelika Kucińska / Novimedia Firma Amazon.com powstała w garażu. Internet, taki jaki znamy dzisiaj, jeszcze nie istniał. Owszem, amerykański departament obrony narodowej zbudował już międzynarodową sieć komputerową, która służyła do dystrybucji informacji i ich ochrony przed atakiem wrogiego najeźdźcy. To prawda, korzystali z niej pracownicy administracji państwowej i akademicy – by magazynować i wymieniać dane. Nie było jednak e-commerce, czyli mówiąc najprościej: nikt w internecie nie zarabiał. Szczególnie stymulująco podziałały na wyobraźnię Bezosa statystyki – internet notował imponujący wzrost popularności, o ponad 2 tys. proc. w skali roku. To oznaczało, że po drugiej stronie monitorów na całym świecie zbierał się tłum potencjalnych klientów. Fokus na klienta był priorytetem, gdy Jeff Bezos otwierał pierwszy KOWBOJ I KOMPUTERY Z czym kojarzy się Teksas? Właśnie – głównie z pewnym skompromitowanym prezydentem. Ale kiedy jeden kowboj pogrążał Amerykę, drugi konsekwentnie dowodził, że to kraj nieograniczonych możliwości, i potajemnie budował system tanich i komfortowych lotów w kosmos. 14 % | 7/2012 Zanim jednak Jeff Bezos porwał się na łączność z resztą galaktyki, połączył świat – w wielką sieć dla lubiących szybkie i proste zakupy. To prawda, że największe sukcesy odniósł po przeprowadzce do Seattle, gdzie dziś mieszka, wywodzi się jednak z rodziny ziemskich włodarzy z Teksasu. Wakacje spędzał regularnie na gigantycznym ranczu dziadka, któremu pomagał w codziennej pracy. Matka Bezosa urodziła go, gdy była jeszcze nastolatką, a przymusowe małżeństwo z ojcem chłopaka nie przetrwało nawet roku. Gdy dzieciak miał cztery lata, ponownie wyszła za mąż – za kubańskiego imigranta Fot.: Xxxxxxx W listopadzie ubiegłego roku „Forbes” wycenił firmę Bezosa na 19 mld dolarów z niewielkim hakiem, a roczne zarobki 48-letniego potentata – na dużo ponad 1,5 mln dolarów. Taki wynik sprawia, że Bezos plasuje się w pierwszej trzydziestce światowych miliarderów i w czterdziestce najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Na czym tak widowiskowo zbijał fortunę? Na apetycie na rewolucje. Wizjonerskie koncepty i odwaga działania ewidentnie popłacają. Kiedy zaczynał, nie było niczego. Bezos nie tyle zmienił, ile stworzył rynek sprzedaży internetowej. internetowy sklep z książkami: – Byłem absolutnie klientocentryczny. Chciałem stworzyć miejsce, w którym każdy będzie mógł kupić wszystko online. Zasada nie zmieniła się, gdy dodawał do oferty kolejne produkty. Kiedy tworzył Amazon. com, wiedział, że niczego podobnego jeszcze nie wymyślono, a książek nie sprzedaje się nawet w katalogach wysyłkowych – o samym przemyśle księgarskim jednak nie wiedział nic, jego specyfikę pojął na jednej konwencji, na którą udał się do Los Angeles. Analitycy rynku przyjęli inicjatywę Bezosa z dużą rezerwą, podważając zasadność pomysłu. Bo po co internetowa księgarnia, jeśli te fizyczne rozrosły się w łańcuchy o globalnym zasięgu? Ha, chodziło nie tyle o sam produkt, ile o jego łatwą dostępność. Bezos wiedział, że internet to wygoda, a człowiek z natury jest leniwy. Wersję beta testowało 300 znajomych. 16 lipca 1995 r. odbyła się premiera Amazon.com, 300 testerów puściło informację do kolejnych 300 i po miesiącu księgarnia sprzedawała książki w 50 stanach i 45 krajach. Po kolejnym miesiącu jej obroty utrzymywały się na poziomie 20 tys. dolarów tygodniowo. KOSMICZNE AMBICJE Bezos konsekwentnie rozbudowywał ofertę sklepu – o multimedia, płyty, zabawki, ubrania, elektronikę, meble – i jego funkcjonalności. Dodał możliwość błyskawicznych zakupów (Buy now), recenzje klientów, spersonalizowane rekomendacje i dobry obyczaj weryfikacji i potwierdzania zamówienia. Ci sami specjaliści od prognoz, którzy wcześniej kwestionowali potrzebę istnienia Amazon. com, równie nierozsądnie stwierdzili, że Bezos rozwija swój sklep za szybko i zbyt intensywnie i najprawdopodobniej czeka go rychła klęska. Jeffa nie przerażały złe wróżby ekspertów, przeciwnie – celował coraz wyżej, coraz dalej. Na początku nowego tysiąclecia powołał Blue Origin – program wsparcia dla idei i technologii przyszłości, które miały umożliwić niedrogie i bezpieczne BEZOS KONTRA KRYZYS Jeff Bezos powoli rezygnuje z propagandy wiecznego sukcesu, bo do muru przyparły go ostatnie wyniki. Czwarty kwartał ubiegłego roku zamykał z marnym zyskiem w wysokości 177 mln dolarów, mimo że Amerykanie dali się ponieść przedświątecznej zakupowej rozpuście. Optymistycznie nie przedstawiają się również prognozy na pierwsze trzy kwartały tego roku. Wszystko przez rosnącą konkurencję. Jak Jeff Bezos poradzi sobie z kryzysem? Ostatnio zastosował politykę bezwzględnej jawności i publicznie opowiadał o finansowej sytuacji firmy, nie tracąc lojalnych, przywiązanych do sklepu klientów. Ze słabszej kondycji Amazon.com na pewno ucieszą się polskie firmy działające w e-handlu. Wejście giganta na nasz rynek mogłoby nim poważnie zatrząść. I zatrzęsie, tyle że kilkanaście miesięcy później. loty kosmiczne. Przebieg prac był tajny, dopóki jedna z eksperymentalnych rakiet się nie rozbiła (sierpień 2011 r.). Bezos jednak odgraża się, że nie spocznie i jeszcze wyśle człowieka poza orbitę. Można mu wierzyć, w końcu wyszedł naprzeciw potrzebom nowoczesnego konsumenta wielokrotnie. Poza Amazonem stworzył A9, internetową wyszukiwarkę firm z rynku e-commerce, i Kindle, tablet do czytania e-booków. Wypuścił go pięć lat temu, zagarniając tym samym 95 proc. udziałów w rynku elektronicznych wydań książek. Gdy trzy lata później Gdy Apple pokazał światu iPada, Bezos bez skrupułów obniżył cenę Kindle’a do poziomu dumpingowego, by uniknąć rozgromienia przez konkurencję Apple pokazał światu iPada, Bezos bez skrupułów obniżył cenę Kindle’a do poziomu dumpingowego, by uniknąć rozgromienia przez konkurencję. Niedocenionym wizjonerem okazał się również, podpisując kontrowersyjną umowę z Wylie Agency, kancelarią prawną reprezentującą wielu pisarzy, która odsprzedała Bezosowi prawa autorskie do cyfrowej dystrybucji ich książek, dzięki czemu mógł sprzedawać e-wydania dużo taniej niż papierowe. Oburzyli się wydawcy, załkali wykorzystani autorzy – koniec końców okazało się, że dzięki niższym cenom wzrosła sprzedaż e-booków i na transakcji nikt nie stracił. A już na pewno nie sam Bezos… Oddajmy jednak sprawiedliwość – CEO największego sklepu w internecie lubi wydawać to, co zarobi, i wspólnie z żoną chętnie angażuje się w działalność charytatywną. Bo jak sam mówi: „Rozdawanie pieniędzy wymaga takiego samego zaangażowania jak budowanie silnej firmy”. % | 7/2012 15 Przeczytał i zrecenzował: Jerzy Jezierowicz półka z książkami Benjamin Graham Inteligentny inwestor Linda Polman Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej Studio EMKA, 2010 Zachowuj się jak właściciel, a nie jak gracz. To podręcznik dla tych, którzy są zainteresowani inwestowaniem w giełdowe spółki, a nie spekulacją. Bo jak przekonuje Graham – na giełdzie wygrywają inwestorzy Wydawnictwo Czarne, 2011 P L inda Polman była w miejscach, gdzie pomoc humanitarna świadczona przez organizacje pozarządowe nie tylko dawała nadzieję potrzebującym, ale i przynosiła zyski ich oprawcom. Hutu zarabiali na obozach w Gomie, w Liberii organizacje humanitarne musiały płacić lokalnym watażkom, a w Afganistanie nawet jedna trzecia przekazywanej żywności trafiała w ręce talibów. Jeśli zaś jakaś organizacja humanitarna próbuje się wyłamać, jej miejsce zajmują nowe, żądne grantów przyznawanych przez międzynarodową społeczność. O wspólnym froncie wobec „opodatkowania” pomocy niesionej ludności cywilnej nie ma mowy. Broń na pokładach samolotów z żywnością, handel dziećmi z obozów dla uchodźców, przymykanie oczu na działalność kryminalną w tych obozach – ta przerażająca książka pokazuje, jak coraz większy i – paradoksalnie – coraz gorzej skoordynowany strumień pieniędzy wypacza ideę pomocy humanitarnej. Na naszej półce znajdziesz lektury według klucza 16 % | 7/2012 Robert G. Hagstrom Na sposób Warrena Buffetta MT Biznes, 2007 To książka zrodzona z fascynacji najbardziej znanym inwestorem naszych czasów. Co istotne, napisana przez człowieka, który sam próbował inwestować jak Buffett I nwestuj w firmy, a nie w akcje – to dewiza Benjamina Grahama, powtarzana i rozwinięta przez Warrena Buffetta. Hagstrom w swojej książce prezentuje jego historię, intelektualnych przewodników po świecie finansów i przede wszystkim – sposoby na poradzenie sobie na rynku. Czyli: jak dobrać firmy, które mają przed sobą przyszłość, których działalność inwestor jest w stanie dobrze zrozumieć (Buffett np. nie inwestuje w spółki informatyczne) i których akcje są tanie. Ponadto Hagstrom pisze o inwestowaniu długoterminowym i niepoddawaniu się zmiennym nastrojom rynku. Dodaje też interesujący opis psychologicznych czynników utrudniających racjonalne podejmowanie decyzji inwestycyjnych. Jednak największą wartością książki jest posłowie, w którym autor opisuje, jak sam próbował stosować wszystkie przedstawione zasady. To świetna lektura – nie tylko pozwala poznać metody Buffetta, ale i pokazuje, jak uniknąć błędu przy wprowadzaniu ich w czyn. W godzinach szczytu – warto spóźnić się na spotkanie, by ją przeczytać, wartościowa, dobra lektura Po lunchu – w sam raz do popołudniowej kawy, nie trzeba się spieszyć, ale też nie należy czekać z lekturą do wieczora Do poduszki – skutecznie usypia i wycisza umysł, polecamy jedynie jako środek nasenny Fot.: materiały prasowe Na świecie działa 37 tys. organizacji humanitarnych, a dotacje przekraczają 120 mld dolarów rocznie. Instytucje zajmujące się niesieniem pomocy to piąta potęga ekonomiczna na świecie. Czy to dobrze? olecam zacząć lekturę od końca, czyli od dodatków prezentujących wyniki osiągane za pomocą metod Grahama. Początek książki bowiem trudno uznać za zachęcający. Ani na Wall Street, ani nigdzie indziej nie ma łatwych i pewnych dróg do bogactwa – pisze Graham. Na przykładach pokazuje, że roczne zyski z inwestycji mogą wynosić zaledwie kilka procent – a ich osiągnięcie wcale nie musi być proste. Sednem metody Grahama jest osiąganie stabilnych zysków – unikanie pułapek, niepodążanie owczym pędem i spokojne realizowanie bezpiecznej polityki inwestycyjnej. Takiej, która zakłada dokładną analizę kondycji spółki oraz ceny jej akcji, bo jak przekonuje Graham, największym błędem inwestora jest zakup akcji po zbyt wysokiej cenie. Na uważną lekturę zasługują też komentarze do rozdziałów napisane przez amerykańskiego publicystę Jasona Zweiga, aktualizujące przykłady podawane przez Grahama. Co istotne – to właśnie przykłady wymagały aktualizacji, sama metoda wydaje się ponadczasowa. gadające głowy Po godzinach Sztuka dyplomacji Tym razem nieco więcej o sztuce dyplomacji i mediacji. I o tym, jak dyplomatyczną porażkę przekuć w dyplomatyczny sukces Życie toczy się gdzie indziej Tekst: Jerzy Jezierowicz Michał Boni, minister administracji i cyfryzacji: To wielka lekcja dla ludzi pracujących w administracji, nie dziwię się wybuchowi społecznemu, dla młodych ludzi najważniejszym obszarem wolności jest ich komputer Donald Tusk, premier RP: Gdybyśmy postawili łagodniejsze warunki, uzyskalibyśmy mniej, nikt nikogo nie pokonał Najwyraźniej protestujący też doszli do wniosku, że to sprawa ponadpolityczna. I Palikota zwyczajnie… przegonili. Wygląda na to, że Janusz Palikot, w ubiegłym roku uznany za najbardziej nowoczesnego polityka, w 2012 r. przestał nadążać za rzeczywistością. A Jarosław Kaczyński mówił cokolwiek, byle uderzyć w rząd. Dodał również, że ma poczucie winy z powodu braku konsultacji w sprawie ACTA. Jak rozumiem, tym samym powinniśmy zapomnieć o stwierdzeniu, jakie padło z jego ust kilka dni wcześniej, gdy powiedział, że wprawdzie podpisaliśmy ACTA, ale przecież „świat się na tym nie kończy”. Niezłym mediatorem okazał się natomiast minister administracji i cyfryzacji Michał Boni w czasie dyskusji o porozumieniu ACTA. 18 % | 7/2012 Na tym tle bardzo blado wypadli politycy opozycji. Zwłaszcza Janusz Palikot, który zjawił się na jednym z protestów przeciwko ACTA. Jarosław Kaczyński, prezes PIS: Kontrowersyjne jest to wszystko, co prowadzi do daleko idącej kontroli internetu. To była wielka sfera wolności. To jest krok, by tę wolność ograniczać. Mamy do czynienia z kontynuacją procesu nazywanego oligarchizacją. My takiego świata nie chcemy A ja odetchnąłem, bo teraz wiem, że za wszystko odpowiadają ci źli oligarchowie. Nie muszę się już zastanawiać, jak w globalnej wiosce podchodzić do spraw ochrony własności intelektualnej i czy taka własność ma jeszcze uzasadnienie, a jeśli tak, to jak traktować tych, którzy z niej bezprawnie korzystają. Nie. To wszystko wina oligarchów. Wprawdzie w 2010 r. eurodeputowani PiS w Parlamencie Europejskim zaakceptowali ACTA, ale teraz prezes przyznaje, że to był błąd, wynikający wyłącznie z faktu, że rezolucja krytykująca ACTA była projektem… „komunistyczno-socjalistycznym”. PiS ochronił nas więc przed socjalistycznymi komunistami, teraz ochroni przed oligarchami. A jeśli chodzi o własnych europosłów – Jarosław Kaczyński „wyciągnie konsekwencje”. Szkoda, że nie wnioski. Imperium zmysłów Japończycy zamiast zaszywać się w domowej sypialni, wychodzą do hotelu miłości Ilustracje: MIA, Paweł Rygol/Novimedia, Fot.: Shutterstock.com, materiały promocyjne M istrzem dyplomacji w sprawie unijnego paktu fiskalnego okazał się premier Donald Tusk. Przed szczytem zapowiadał, że Polska zablokuje jego podpisanie, o ile kraje spoza strefy euro nie zostaną dopuszczone do spotkań państw eurolandu. Jedyne, co uzyskał, to obietnica, że państwa spoza strefy powinny uczestniczyć w jej szczytach oraz że spotkania eurolandu będą poprzedzane spotkaniami całej Unii, chyba że zajdą „nadzwyczajne okoliczności”. Po powrocie do Polski szef naszego rządu uznał, że to właściwie sukces. Choć entuzjazmu porównywalnego ze słynnym „Yes, yes, yes!” Kazimierza Marcinkiewicza w jego głosie nie było słychać. Janusz Palikot, przewodniczący partii Ruch Palikota: To jest sprawa ponadpolityczna. Powinna połączyć ludzi z różnymi poglądami, nie dajmy się podzielić david z bogatej kaplicy Święć się imię twoje, enter! % na mapie Święci finansowe i artystyczne triumfy Strony religijne odwiedza ponad 2 mln internautów Majówka wśród celebrytów w oparach benzyny % na mapie % na mapie 30.03-1.04 Ólafur Arnalds 21.01- 9.04 David Hockney RA: A Bigger Picture 19.03, Hipnoza, Katowice 20.03, Blue Note, Poznań 21.03, Impart, Wrocław 15.03 II FUND FORUM ANALIZY ONLINE Hotel Westin, Warszawa Fund Forum Analizy Online to profesjonalna platforma wymiany doświadczeń i informacji na temat inwestowania, w tym za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Podczas tegorocznej edycji dowiemy się m.in.: • jak się przygotować na nadejście hossy • psychologia decyzji inwestycyjnych • co warto wiedzieć o długu korporacyjnym • jak wykorzystać Ratingi Analiz Online w codziennej pracy • jak wygląda komitet inwestycyjny od środka • czy strategia „kup i trzymaj” się zdewaluowała • r ynki wschodzące oczami lokalnych zarządzających. To targi odpowiedzialnej konsumpcji. Nie, nie chodzi o rezygnowanie z prowadzenia samochodu po spożyciu alkoholu, ale o świadomość konsumencką, która skutkuje wyborem produktów eko i fair trade. Na największych we Włoszech targach odpowiedzialnego stylu życia będzie można kupić zdrową żywność, wziąć udział w warsztatach i posłuchać prelekcji. 4.04 20 % | 7/2012 8.05 Foster the People Palladium, Warszawa 21-25.03 Techno-Classica Essen W paszporcie ma egzotyczne nazwisko: Nika Roza Danilova i nieprzyzwoity rok urodzenia: 1989. Amerykanka o rosyjskich korzeniach mimo młodego wieku zyskała już niezłą reputację w branży muzycznej. Wydała trzy płyty, z czego trzecia przyniosła jej zasłużone uznanie fanów muzyki, powiedzmy, dziwnej. Zola Jesus nieprzewidywalnie miksuje inspiracje gotycką, zimną elektroniką z patosem muzyki klasycznej. Wszystko jest duże i zamaszyste – od refrenów po emocje. Również te wywoływane u słuchaczy. Zola Jesus zagrała dobrze przyjęty koncert w ramach festiwalu Electronic Beats. Występ w warszawskim klubie Hydrozagadka będzie jej pierwszym samodzielnym występem w Polsce. Essen, Niemcy Próbowano różnych określeń: alternatywny pop, taneczna muzyka gitarowa, electro cokolwiek. Pudło. Nie ma co licytować się na terminy, bo fenomen Foster the People najlepiej wyraża się w stwierdzeniu, że zespół gra po prostu piosenki. Piekielnie przebojowe piosenki. Faktycznie, bardziej na parkiety niż do kontemplacji. Zaczynali typowo – od hitu w internecie, potem efektownie awansowali na playlisty najbardziej liczących się rozgłośni radiowych. Dziś są jednym z najpopularniejszych młodych zespołów. 27.05 Grand Prix Monaco Monte Carlo, Monako 7.04 Chris Botti Sala Kongresowa, Warszawa Hal wypełnionych klasykami jest w Essen aż 20 Nie dajcie się zwieść nazwie – to nie jest odpowiednik Love Parade przy dźwiękach muzyki Bacha. Techno-Classica to impreza, na której spotykają się pasjonaci old- i youngtimerów. Każdy, kto kocha samochody z duszą, a kształty klasyków zaprojektowanych z rozmachem, bez ingerencji księgowych, przyprawiają go o szybsze bicie serca, powinien odwiedzić wystawę w Zagłębiu Ruhry. Na 130 tys. mkw. zaprezentuje się ponad 1200 wystawców z 30 krajów. W zeszłym roku Techno-Classica przyciągnęła 178 300 odwiedzających z 41 krajów. Jeśli mimo wszystko wystawa nie przypadnie wam do gustu, to w Essen i jego okolicach nie można narzekać na nudę, wszak postindustrialne miasto w 2010 r. było Europejską Stolicą Kultury. Fot.: Shutterstock.com, materiały promocyjne Premiera opery w reżyserii Mariusza Trelińskiego ze scenografią Borisa Kudlički. To duet skazany na sukces. „Mam nadzieję, że powstanie intrygujący, nowoczesny spektakl, a ja wrócę do moich wcześniejszych fascynacji muzycznych. Wagner był bowiem moją przepustką do opery” – mówi Mariusz Treliński w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Klopsiki z Ikea pozwalają przetrwać mężczyznom koszmar zakupów 9 tys. użytkowników na Facebooku ma nadzieję na powtórzenie brytyjskiego pidżama party, którego uczestnikom Ikea udostępniła swoje sklepowe aranżacje. Jeśli jesteś fanem szwedzkich klopsików i gruszkowego piwa, koniecznie wpisz się na listę. Polski oddział koncernu jeszcze nie ustosunkował się do pomysłu internautów, ale organizatorzy wierzą w sukces pomysłu i poczucie humoru marketingowców. Hydrozagadka, Warszawa 16.03 Teatr Wielki, Warszawa Opera Narodowa, Warsza ul. Malborska 51, Warszawa Zola Jesus Człowiek, który postanowił obalić stereotyp, że muzyka klasyczna to muzyka hermetyczna – i wygrał. Islandzki multiinstrumentalista specjalizuje się w popowych symfoniach rozpisanych na smyczki i pianino. Tworzy przystępne melodie z dyskretną aranżacją i niepowtarzalnym efektem. Trzy polskie koncerty Arnaldsa odbędą się w ramach trasy promującej nowy album artysty – „…and they have escaped the weight of darkness”. Głównym sponsorem jest Grupa Copernicus Latający Holender Domówka w Ikea Fieramilanocity, Mediolan Royal Academy of Art, Londyn David Hockney to niezwykle ważna i kolorowa postać brytyjskiego pop-artu. Po latach pracy twórczej w Kalifornii malarz wraca na Wyspy – dosłownie i poprzez sztukę. Wystawa prezentuje jego barwne, wielkoformatowe obrazy, szkice i filmy inspirowane pejzażem hrabstwa Yorkshire – okolicą, w której spędził młodość. To wielki triumf jednego z najważniejszych współczesnych artystów, który zasłynął odrzuceniem szlachectwa nadanego mu przez królową i propozycji namalowania jej portretu. 14.04 Fa’la Cosa Giusta Regularnie nominują go do prestiżowych nagród, a jego albumy niezmiennie okupują jazzowe notowania. Grał na ważnych scenach i imprezach, w tym na ceremonii wręczenia Nagród Nobla. To najpopularniejszy trębacz swojego pokolenia, uwielbiany przez fanki, również polskie. Lubi do nas wracać, my lubimy, kiedy wraca. Kolejny polski koncert Chrisa Bottiego odbędzie się w Sali Kongresowej w Warszawie. Jeśli muzyka nie jest wystarczającym argumentem, mamy jeszcze jeden – według magazynu „People” muzyk jest jednym z pięćdziesięciu najpiękniejszych ludzi na świecie. Przystojny, ale czy utalentowany? Sprawdźcie sami 7 kwietnia w Warszawie Wyścigi na torach ulicznych mają swój niepowtarzalny charakter, a perłą wśród nich jest ten w Monako. Wyścigowy weekend w Monte Carlo gromadzi nie tylko zapaleńców, których oglądanie nieznośnie hałaśliwych bolidów przyprawia niemal o ekstazę. Rywalizacja kierowców na ulicach księstwa przyciąga także wielu celebrytów, bogaczy, polityków, słowem – tych, których na co dzień oglądamy w telewizji albo w prasie. Poza tym w maju Sebastian Vettel raczej nie będzie pewny mistrzostwa, więc nie będzie to wyścig o pietruszkę, a jeśli pogoda będzie łaskawa i… spadnie deszcz. % | 7/2012 21 w drodze Fot.: Shutterstock.com, Corbis w drodze Imperium lub filmów („Imperium miłości”, „Imperium zmysłów”), i nie narzuca surowych wymogów moralnych czy religijnych ograniczających np. seks przedmałżeński, to o stopniu intymnego poznania drugiej osoby decyduje… ekonomia. Młodzi ludzie mieszkają z rodzicami w mieszkaniach o ekstremalnie cienkich ścianach. Pomyślmy: to prowadzi do powstania co najmniej dwóch grup społecznych, dla których seks poza domem byłby wskazany: dzieci i rodziców... Byłoby nieroztropnością tego nie wykorzystać... Jak grzyby po deszczu wyrosły więc przybytki łączące amerykańską tradycję hoteli na godziny i estetykę prosto z Las Vegas (gdzie podobne miejsca również zostały udokumentowane przez fotoreporterów niemogących się nadziwić sztucznym drzewom na środku pokoju i innym tego typu dekoracjom) z japońską funkcjonalnością i dyskrecją, ale przede wszystkim ze słynną erotyczną fantazją mieszkańców Japonii. To, gdzie Japończycy chcą się dać porwać zmysłom, zależy od kobiety, która tradycyjnie wybiera pokój. A wybiera z katalogu niezwykłych – nawet jak na Japonię – fantazji erotycznych. Są oczywiście standardowe pomieszczenia zmysłów W jednym z najbardziej pruderyjnych krajów świata – gdzie na ulicach nawet dziś nie spotkamy całujących się par – narodziło się absolutnie unikalne zjawisko. Japończycy – przed ślubem, po ślubie, wiarołomni i wierni, żyjący w parze jednoalbo dwupłciowej – żeby spędzić ze sobą słodkie godziny, nie zaszywają się w domowej sypialni, lecz wychodzą z domu. Do hotelu miłości Tekst: Aga Kozak 22 % | 7/2012 R abu hoteru – tak Japończycy wymawiają angielską nazwę „love hotels” – to nie jest zjawisko marginalne: w całym kraju funkcjonuje około 40 tys. takich przybytków, a ich liczba ciągle rośnie. Na temat rabu hoteru powstały już doktoraty, projekty fotograficzne (w tym nagradzany cykl Petera Marlowe’a ze słynnej agencji Magnum), przyglądali im się socjologowie oraz specjaliści sporządzający raport dla firmy Durex – jak to się dzieje, że w kraju, którego mieszkańcy deklarują brak satysfakcji seksualnej i zajmują ostatnie miejsca w rankingach oceniających sexual performance, powstają takie przybytki? Jakim sposobem Japończycy – a zwłaszcza uległe Japonki – nauczeni przez kulturę, by nie okazywać uczuć, ekscytacji, podniecenia (słynni panowie w metrze, którzy Romantyczny różowy pokoik czy może loch z wyposażeniem, psia klatka z miską, akwarium, sala lekcyjna a może popularne gabinety ginekologiczne czy dentystyczne? z kamiennymi twarzami przeglądają erotyczne komiksy), powściągliwi do granic możliwości (nawet małżeństwa na ulicy nie chodzą za rękę ani się nie całują, a żegnają się ze sobą oficjalnymi formułkami) nie mają problemu z wynajęciem pokoju „na godziny”? Choć kultura obfituje w tradycje seksualne, które znamy z niezwykłej sztuki: literatury erotycznej („Kwiaty śliwy w złotym wazonie”), rycin i drzeworytów symulujące romantyczny weekend w Wenecji czy Paryżu, są kawaii, różowe pokoiki bez dodatkowych udogodnień, ale można też wybrać sobie loch z wyposażeniem (kajdanki są nawet w pokojach z Hello Kitty!), klatkę z psią miską, akwarium, klasę szkolną, przedziwne komiksowe dekoracje – z wielkim upodobaniem do fluorescencyjnych ozdób – oraz popularne gabinety ginekologiczne czy dentystyczne. Jak korzystać z love hotel? Rabu hoteru są zazwyczaj bardzo dobrze oznaczone (oprócz nazwy „love hotel” trafiają się: „leisure hotel”, „boutique hotel”, „couples hotel”, „fashion hotel” czy „theme hotel”), jeśli jednak nie jesteśmy pewni, czy znajdujemy się w dobrym miejscu, to pamiętajmy: hotele miłości są zazwyczaj położone blisko autostrad lub większych stacji kolejowych – tak aby dojazd do nich był łatwy. W miastach te najciekawsze znajdują się zazwyczaj w najmłodszych i najmodniejszych dzielnicach – spełniają wtedy wymogi (i fantazje) najwytrawniejszej klienteli (poleca się szczególnie te w dzielnicy Shibuya). A charakteryzuje je – również z zewnątrz – niezwykły kicz. „Jeśli natkniemy się w Tokio na budynek przypominający siedzibę Ludwika Bawarskiego albo wenecki Pałac Dożów, wycieczkowy statek zacumowany między domami albo futurystyczny zamek z atrapami okien, wariację na temat »pałacu księżniczki« albo swojski kształt gotyckiego kościoła, jest duże prawdopodobieństwo, że właśnie mamy do czynienia z »hotelem miłości«” – pisała Joanna Bator, która przebywała w Tokio na stypendium i swoje wrażenia z pobytu ujęła w książce „Japoński wachlarz”. „Odróżniające się od otoczenia architekturą »hotele miłości« znajdują się jednak w sąsiedztwie domów mieszkalnych, barów i sklepów, o krok od codziennego życia, które w Tokio zawsze z kolei o krok jest od fantazji”. Te, do których można podjechać, zapewniają niezwykłą dyskrecję: już wjazd do garażu chroni – zazwyczaj różowa – zasłonka, powieszona po to, by nie było widać, czy w środku nie stoi przypadkiem zaparkowany samochód „zapracowanego” współmałżonka. W niektórych hotelach zapewnia się też specjalne nakładki na tablice rejestracyjne, a w większości z nich do pokoju można się dostać prosto z parkingu... Najpierw trzeba jednak wybrać (pamiętajmy, że wybiera dama): czy wolimy SM Hello Kitty, czy może szkolną salę z mundurkiem uczennicy prosto z pralni? Wszystkie opcje dostępne w hotelu wyświetlają się na wielkiej tablicy. Jeśli zdjęcie jest podświetlone, możemy spokojnie wynająć sanktuarium miłości. Około 5 tys. jenów za „odpoczynek” i około 10 tys. za całą noc – płacimy również dyskretnie i po usłudze; opłatę pobiera czyjaś ręka, konsjerż jest schowany za wielką szybą z przydymionego szkła. Jeśli poprosimy o doniesienie napoju, znajdziemy go w specjalnej szafeczce, do której obsługa włoży zamówienie, tak by zapewnić nam maksimum prywatności. Teraz czeka już tylko prezerwatywa na poduszce zamiast tradycyjnej hotelowej czekoladki oraz setka udogodnień: zacznijmy od wyboru erotycznego akcesorium z vending machine przypominającej tę sprzedającą słodycze. Jednorazowe kajdanki, kulki, kolorowe dildo? Wszystko można kupić na miejscu. Chcemy się wykąpać? Jacuzzi lub wanna często mieści się w pokoju. Obejrzeć coś? Standardem jest plazma, ale zdarzają się też ekrany kinowe na suficie. No i japoński klasyk: zestaw do miłosnego karaoke. Potem należy sprawdzić kanały muzyczne – w wielu hotelach można wybrać sobie ścieżkę dźwiękową pod miłosne jęki, a nawet pobierać lekcje angielskiego... Cała reszta zależy od naszej wyobraźni. To, gdzie Japończycy chcą się dać porwać zmysłom, zależy od kobiety, która tradycyjnie wybiera pokój. A wybiera z katalogu niezwykłych – nawet jak na Japonię – fantazji erotycznych Najsłynniejsze love hotels Dostępne przewodniki – np. ten napisany przez Takako Imafuku, niezwykle popularny w Japonii – są niestety tylko po japońsku. Love hotels nie mają też raczej – nawet angielskojęzycznych – stron internetowych, a ich nazwy rzadko pozwalają się czegoś domyślić (Elmer, Carrot, Charm, Princess, Chrystal). Najlepiej więc zdać się na polecenie znajomych lub wybrać „w ciemno”, w końcu na miejscu będziemy mieli do czynienia z obrazkowym menu. Alpha In – fotografowany przez Nathalie Daoust, specjalistkę od hoteli, jest największym hotelem SM, w którym można zamówić sobie m.in. bycie skrępowaną przez shibari master, czyli specjalistę od wiązania bandażami, co możemy oglądać np. na zdjęciach Arakiego. Gallery Hotel – największy hotel w dzielnicy ambasad Meguro, jeden z najbardziej ekskluzywnych w Tokio, każdy pokój jest tu inny. The Rock – hotel zainspirowany filmem z Seanem Connerym stara się wiernie odtworzyć wnętrza twierdzy z pewnymi udogodnieniami, np. stalowe drzwi otwierają się tu automatycznie... Hotel należy do drogich, ma jacuzzi, plazmy i mikrofalówki w pokojach… % | 7/2012 23 obyczaje obyczaje Święć się imię Twoje, Z badań Megapanel PBI/Gemius wynika, że w Polsce strony religijne odwiedza ponad 2 mln internautów enter! i spędza na nich 800 tys. godz. miesięcznie. Tylko w styczniu br. internauci wpisywali w Google „spowiedź online” ponad 9900 razy; „msza online” – 6600 razy 4 mln internautów, a prawie 40 tys. go subskrybuje. Warto dodać, że „Vatican” uruchomił też specjalny kanał poświęcony beatyfikacji Jana Pawła II jako user o nazwie GiovanniPaoloII. Wyświetleń: 520 tys., subskrypcji: 6100. Został także utworzony „Special page dedicated to the Beatification of Pope John Paul II” – 69 tys. osób lubi to! Owieczki z jabłkiem Tekst: Piotr Kowalski / Novimedia P rzez wiele lat Kościół bronił się przed daleko idącym postępem technologicznym, zwłaszcza internetem, który nazywał siedliskiem zła, satanizmu, zgorszenia i pornografii. Jednak z czasem głos ten powoli się wyciszał, ustępując miejsca akceptacji i poparciu. Dalej widział zło i zgorszenie, ale odkrywał też pozytywne strony technologii. Kościół zdał 24 % | 7/2012 sobie sprawę z tego, że dla kolejnego pokolenia komputer i internet, a następnie telefony, smartfony, na tabletach (na razie) kończąc, to elementy codziennego życia. Nie ma cię tam – nie ma cię wcale. Dziś więc duchowieństwo stara się mówić językiem XXI w. Obecnie 80 proc. parafii ma swoje strony internetowe, księża aktywnie blogują, SMS-ują z wiernymi oraz korzystają z GG i Facebooka. W 1997 r. Papieska Rada ds. Środków Społecznego Przekazu wybrała nawet patrona internautów i internetu – został nim św. Izydor. Oto wiszę na profilu i kołaczę Obecnie największym orędownikiem korzystania z internetowych zasobów jest… Benedykt XVI. Papież upatruje w tym ogromną szansę dla Kościoła na dotarcie do „młodzieży z cyfrowego kontynentu”. „Dzięki nowym mediom Bóg może spacerować ulicami naszych miast i stając na progu naszych domów i naszych serc, powiedzieć raz jeszcze: »Oto stoję u drzwi i kołaczę«” – napisał. Sam także przyjął rolę pasterza owiec na cybernetycznym pastwisku – 28 czerwca 2011 r. po raz pierwszy „ćwierknął” do wiernych słowami: „Drodzy Przyjaciele, właśnie uruchomiłem portal News.va. Niech pochwalony będzie nasz Pan, Jezus Chrystus! Fot.: Shutterstock.com; amateriały promocyjne Kwestie religii, wiary, wyznania to najbardziej drażliwy i konserwatywny obszar ludzkiej egzystencji. Mimo to, jak się okazuje, nawet Kościół jest podatny na najnowsze technologie – i bynajmniej nie chodzi o nieistniejącą już sieć telefonii komórkowej rezolutnego ojca z Torunia Z błogosławieństwem, Benedykt XVI”. Czasem wysyła też SMS-y do wiernych, podpisując się „BXVI”. W 2007 r. na YouTube został uruchomiony kanał watykański „Vatican”. Wierni znajdą na nim oczywiście filmiki z papieżem, jego przemówienia, informacje z watykańskiej telewizji (CTV) i radia (VR), a także livestreaming – możliwość oglądania mszy pod przewodnictwem Benedykta XVI w czasie rzeczywistym. Dotychczas kanał odwiedziły prawie Kontakty z e-wiernymi za pośrednictwem mediów społecznościowych powoli stają się dla duchownych chlebem powszednim (sic!). Nie oznacza to jednak, że obce są im bardziej niestandardowe rozwiązania na miarę XXI w. Na początku lutego 2011 r. firma Little i Apps wypuściła na rynek przeznaczoną na iPhone’y aplikację „Confession: A Roman Catholic App”. Za niecałe dwa dolary można zrobić rachunek sumienia, zaznaczyć swoje grzechy, a następnie podczas spowiedzi (tej „analogowej”) odczytać je księdzu. O dziwo, Kościół katolicki… zaakceptował aplikację, podkreślając, że to tylko na potrzeby lepszego przygotowania do sakramentu. To nie pierwszy przypadek, gdy Kościół docenia zalety iUrządzeń. W 2008 r. włoski duchowny Don Paolo Padrini stworzył aplikację iBreviary – modlitewnik dla owieczek korzystających z iPhone’a. Dostępna za niecałego dolara aplikacja to wirtualna księga modlitw. Również w tym przypadku Stolica Apostolska nie dość, że dała aplikacji swoje błogosławieństwo, to jeszcze zatrudniła Padriniego na stanowisku konsultanta watykańskiej Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu. Dwa lata po premierze iBrewiarza, który pobrano dotychczas z AppStore’a ponad 200 tys. razy, Padrini wypuścił nową aplikację – tym razem na iPada. Aplikacja ma umożliwić duchownym prowadzenie mszy w podróży oraz w warunkach terenowych. Wirtualny mszał szybko znalazł praktyczne zastosowanie – w lipcu 2010 r. we włoskim Gramolazzo ksiądz Don Michele Bigi odprawił mszę świętą przy użyciu iPada – zamiast z Biblii korzystał ze wspomnianej aplikacji i plików wrzuconych na tablet w formacie pdf. Facebóg W Polsce na palcach jednej ręki można wymienić konsekwentnie prowadzone działania skierowane do e-wiernych. Co prawda na Facebooku znajdziemy całkiem sporo grup i fanpage’ów jednoczących w Panu, ale zdecydowana większość z nich to inicjatywy oddolne. Coraz więcej parafii ma np. profil na Facebooku, jednak rzadko aktualizowany, a liczba użytkowników w zdecydowanej większości nie przekracza 100. Na popularnym portalu można znaleźć też np. stronę „Kościół katolicki”, którą polubiło 5 tys. osób. Dużo? Polski Kościół Latającego Potwora Spaghetti polubiło ponad 7 tys.! Prócz tego swoje profile mają m.in.: „Tygodnik Powszechny” (15 600 fanów), Religia.tv (2900), Jezuici.pl (1050), Wiara. pl (3100), „Gość Niedzielny” (6500). Jest nawet sam Jezus Chrystus, którego polubiło 3100 osób – niewiele, zwłaszcza jeśli skonfrontować to z grupą Nie Wstydzę Się Jezusa skupiającą aż 27 tys. osób (więc albo jednak się wstydzą, albo ten Jezus jest udawany). W 2010 r. ciekawą inicjatywę na Facebooku prowadzili jezuici. Przez dwa tygodnie na profilu „Brzytwą po schematach – prawdopodobnie pierwsze rekolekcje na fb” przygotowywali wiernych, dzień po dniu, na nadejście Pana. Towarzyszyło im w tym 8500 osób. Kochanie, zawołaj mnie na „Ojcze nasz” Stosunkowo niewielkie zaangażowanie rodzimego duchowieństwa w social media nie oznacza, że polscy księża nie lubią technologicznych nowinek. W coraz większej liczbie kościołów montowane są plazmowe ekrany, elektroniczne rzutniki i sterujące wszystkim komputery. Niektórzy jednak idą jeszcze dalej. Parafia Dobrego Pasterza w Lublinie wprowadziła możliwość uczestnictwa w mszy… online, na dodatek w 3D HD. Ma być to ukłon w stronę tych, którzy nie mogą osobiście uczestniczyć w nabożeństwie. W przyszłości parafia chce wprowadzić możliwość wyboru kamery, z której obraz wierny chce oglądać, a nawet możliwość sterowania nimi. Z kolei proboszcz wadowickiej Bazyliki Ofiarowania NMP zainstalował w kościołach… zagłuszacz sygnału GSM, eliminując tym samym problem komórek dzwoniących w czasie mszy. Zapal dla babci [*] Na razie do żadnego z sakramentów online przystąpić nie można. Wyznawcy e-wiary mogą zamiast tego uczestniczyć w pielgrzymce (pielgrzymki.opoka.org.pl), przy okazji klikając przy wybranej intencji guzik „Modlę się!”. Mogą, korzystając z nawigatora (także w wersji mobilnej), znaleźć najbliższy kościół (msze.pl). Mogą znaleźć bratnią duszę, dla której religijne wartości są równie ważne (przeznaczeni.pl). Mogą nawet na wirtualnym cmentarzu pochować bliską osobę i regularnie zapalać na jej grobie wirtualny znicz (ale kupiony za niewirtualne pieniądze – 11 zł miesięcznie, 25 zł za pół roku, 61 zł na wieki wieków). Pewien internauta, który na e-cmentarzu pochował żonę, podczas odwiedzin napisał: „Kochana, wybacz, że tak długo cię nie odwiedzałem, ale miałem kłopot z internetem”. Modlitwa do św. Izydora Wszechmogący wieczny Boże, który stworzyłeś nas na swój obraz i podobieństwo i nakazałeś nam poszukiwać dobra, prawdy i piękna, zwłaszcza w świętej osobie Twego Jednorodzonego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa, Ciebie prosimy, racz sprawić za wstawiennictwem świętego Izydora, biskupa i doktora, abyśmy w naszych podróżach po internecie kierowali się tylko do stron zgodnych z Twoją wolą i traktowali wszelkie napotkane dusze z miłosierdziem i cierpliwością. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen. % | 7/2012 25 postać David Fot.: materiały promocyjne z bogatej kaplicy 26 % | 7/2012 Ma aparat, Photoshopa i komórkę z listą kontaktów do celebrytów. Z tych materiałów tworzy niezwykłą sztukę, w której niby-religijne obrazy sąsiadują z takimi, które, oględnie mówiąc, obok zeszytu do religii nigdy nie leżały. David LaChapelle święci finansowe i artystyczne triumfy Tekst: Anna Theiss % | 7/2012 27 postać postać Każde zdjęcie to sporo wysiłku scenografów, rekwizytorów, kostiumografów. Dopiero wspólna praca składa się na energię, która zmienia dmuchanego hot-doga w dzieło sztuki. Obok: David LaChapelle, zawiadowca kadrów – ucharakteryzowana na Matkę Boską Love wznosi oczy ku górze, trzymając na kolanach ciało mężczyzny. Inne fotograficzno-religijne wizje, które LaChapelle montuje w komputerze, są jeszcze bardziej obrazoburcze, jak „The Kingdom Come” (2009) – przedstawienie papieża siedzącego na stosie skarbów i dzieł sztuki, u którego podstawy leżą młodzi mężczyźni przypominający zdjętych z krzyża. Auć. Oleodruk rodem z mieszczańskiego saloniku czy żart z Piety Leonarda da Vinci? Fotograficzne wizje LaChapelle’a to nieskończona radość dla tych, którzy lubią tropić źródła Yuan za tysiące dolarów 28 % | 7/2012 Przed La Chapelle’em współczesna fotografia maskowała użycie nowych mediów, on z manipulacji zrobił jej główny temat dziennikarzom znad Sekwany: – Telewizja sprzedaje nam apokalipsę. Tak, apokalipsę. Matka Boska Courtney Love Nieźle jak na osobę, która z języka wideoklipów czerpie garściami, a wizje z Nowego Testamentu przekłada na mocny, fotograficzny język. Wystarczy spojrzeć na jedną z najbardziej znanych prac LaChapelle’a – „Heaven to hell” (2006), kadr, do którego amerykańskiemu mistrzowi pozowała Courtney Love, kontrowersyjna piosenkarka, modelka i wdowa po Kurcie Cobainie. W przestrzeni udającej mały dziecięcy pokój zaaranżowano przedstawienie niczym ze średniowiecznego malarstwa tablicowego Kontynuator Warhola Multiplikowanie postaci, kultura masowa, odbijanie obrazów jak z szablonu, fascynacja pieniądzem – to już było, prawda? David LaChapelle nie ukrywa fascynacji dorobkiem mistrza, który go namaścił. Andy’ego Warhola poznał w latach 80., kiedy bywali w nowojorskim klubie 54. Magia zdjęć LaChapelle’a to również magia nazwisk jego modeli. Na zdjęciu: Amanda Lepore, gwiazda i ikona środowisk LGBT Dla ścisłości – bywał w nim Warhol, a LaChapelle pracował jako odźwierny, chłopak na posyłki, podpatrywał celebrytów i przygotowywał swoje pierwsze autorskie wystawy fotografii w alternatywnych galeriach Nowego Jorku. Warholowi młody chłopak, który nie wahał się podkreślać masowości, a jednocześnie ekskluzywności fotografii, spodobał się tak bardzo, że polecił go w piśmie „Interview Magazine”, w którym LaChapelle zaczepił się jako etatowy pstrykacz. Później był włoski i francuski „Vogue”, „Vanity Fair”, „GQ” i „Rolling Stone”. David opuścił kaplicę i wypłynął na szerokie wody fotograficznej kariery. Rihanna płaci Fot.: materiały promocyjne L a chapelle” oznacza po francusku kaplicę. Ta kaplica jest wyjątkowo modna i od ponad 20 lat pozostaje w centrum światowych trendów fotografii. David LaChapelle, urodzony w Fairfield w Connecticut, mimo pięćdziesiątki na karku jest ikoną nowego surrealistycznego języka sztuki. Takiego, w którym równą rolę odgrywają i wizja artysty, i praca stylisty, i komputerowe programy do obróbki obrazów. Fotograf uwielbia mocne oświadczenia i styl, powiedzmy, grubej kreski – zarówno w sztuce, jak i mówieniu o niej, a także w swoim własnym image’u. W 2009 r., przy okazji wielkiej monograficznej retrospektywy w Monnaie de Paris, ubrany w skórzaną kurtkę i czapkę z daszkiem mówił Jednak LaChapelle nie jest po prostu tanim skandalistą z dobrym obiektywem. To człowiek, od którego zaczęła się fotograficzna rewolucja. Przed LaChapelle’em współczesna fotografia maskowała użycie nowych mediów, on z manipulacji zrobił jej główny temat. Manipuluje zresztą nie tylko suwakami i narzędziami Photoshopa, równie chętnie wpływa na swoją publiczność, dotykając najbardziej kontrowersyjnych, ale pozornie oswojonych przez kulturę masową obszarów. Obok motywów religijnych podejmuje tematy przemocy i seksu, każąc swoim modelom przechadzać się z pejczami i w maskach po brytyjskich kurortach (cykl „Didn’t we have a lovely time”, 2008). Podobnie gorącym motywem jest dla niego celebrytyzacja – przyzwolenie na masowe, niemal religijne uwielbienie dla osób, które znane są z tego, że są znane. Dlatego fotograficzny świat LaChapelle’a zaludniają takie postaci jak Naomi Campbell, Michael Jackson czy transseksualna piosenkarka Amanda Lepore. Kolejny temat to pieniądz i jego siła. Oczywiście, przedstawiane w zdekonstruowany sposób, bo LaChapelle nigdy niczego nie mówi wprost. W 2009 r. w Paryżu pokazał wystawę, na którą złożyły się zdjęcia chińskich yuanów – mocno sfatygowanych banknotów przepuszczonych przez kolorowe filtry. Widzowie oglądali fioletowego 1 yuana, brązowe 20 yuanów, niebieskie 100 yuanów – wszystkie z portretem Hu Jintao, przywódcy Chińskiej Republiki Ludowej. Na aukcji w nowojorskim domu aukcyjnym Phillips de Pury uzyskały ceny od 60 do 80 tys. dolarów za sztukę. Z Warholem łączy go nie tylko podobny język sztuki, ale też zamiłowanie do luksusu i smykałka do biznesu. Chodzi o umiejętność takiego odnalezienia się na rynku sztuki, że nawet w kryzysie prace LaChapelle’a sprzedają się za 70 tys. dolarów, a także o to, że wszystko, czego dotyka się fotograf celebryta i fotograf celebrytów, zamienia się w złoto. Wszystko, czego dotyka się fotograf celebryta i fotograf celebrytów, zmienia się w złoto W 2010 r. artysta sprzedał swój trzypokojowy dom w Los Angeles za 1,65 mln dolarów, a w 2011 r. brytyjskie media obiegła wiadomość, że Rihanna zgodziła się zapłacić milion dolarów w ramach ugody po tym, jak LaChapelle oskarżył ją o zbytnie inspirowanie się jego zdjęciami w teledyskach. Cóż, multiplikowanie uchodzi fotografom, inni muszą za nie słono płacić. % | 7/2012 29 coaching coaching em św iadomo ś ć a ag wiara Fot.: Shutterstock.com, materiały prasowe Wydawnictwa Czarna Owca w Quest mówi o tym, że dzieje się wiele dobrego, gdy potrafimy obdarzać wiarą innych, np. dzieci. Ale nie jest to łatwe. Wiara w innych bierze się z wiary w siebie. Aby więc obdarzyć kogoś wiarą w jego możliwości i w jego los, musimy najpierw uwierzyć w siebie. Jeśli kiedyś uwierzyliśmy w siebie i dzięki temu osiągnęliśmy coś ważnego, coś, co od % | 7/2012 Czy zdolność do przeciwstawienia się okolicznościom to miara naszej wiary? Przeciwstawianie się prowadzi na ogół do bicia głową w mur. Miarą naszej wiary jest raczej zdolność do postępowania zgodnego z okolicznościami. Czasami lepiej obejść przeszkodę czy chwilowo zmienić kierunek, by nie A czy możemy się pomylić, a nasza wiara może się zamienić w ośli upór? W życiu każdego z nas są pewne ograniczenia. Każdy jest w jakimś stopniu zdeterminowany: płcią, miejscem urodzenia, uzdolnieniami, wyglądem, poziomem sprawności i wydolności organizmu itp. Dobrze jest w porę dostrzec, które bramki w naszym życiu są definitywnie zamknięte, i zamiast tracić czas i energię na walenie głową w mur, wykorzystać te w pełni otwarte bramy. Na tym etapie wiara jest nam potrzebna, by uwierzyć, że zamknięte bramki odcinają dostęp do tego, co już nie a 30 A więc po pierwsze: nie straszmy się. Tak abyśmy w sytuacji, gdy coś trudnego się wydarzy, umieli się tym zająć i wiedzieli, co robić. Wtedy najlepiej z wiarą i determinacją nadal zmierzać do celu. Jak żeglarz, który mimo sztormu trzyma kurs i robi wszystko, by nie zgubić kierunku, choć bierze pod uwagę trudne okoliczności i zmienia żagle na mniejsze. zj Ł atwo jest wierzyć, kiedy wszystko idzie dobrze. Ale gdy, mówiąc językiem Biblii, Bóg wystawia nas na próbę jak Hioba, nie jest to już takie proste. Nieszczęść czy hiobowych wieści możemy się spodziewać w każdym momencie życia. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy się ich zawczasu obawiać, myśleć o nich, a tym bardziej ich wyczekiwać. Trzymajmy się zasady – koncentruję się na tym, co się dzieje teraz. Zajmowanie się tym, co było lub być może będzie, albo tym, co by było, gdyby, sprawi, że staniemy się napięci, zdekoncentrowani i nieuważni. A więc – niezdolni do skutecznego, zgodnego z okolicznościami i konstruktywnego A jeśli dochodzi do katastrofy naszych życiowych planów? Jeśli mamy w sobie takie kompetencje jak pokora, autonomia i wizja, czyli trzy pierwsze cnoty Questu, to byle przeszkoda nas nie złamie. Oczywiście, są też przeszkody nie do pokonania. Na przykład bezpłodność. Współczesna medycyna daje pewne możliwości przekraczania tego ograniczenia, ale z doświadczenia wielu ludzi wiem, że warto przyjąć zasadę: do trzech razy sztuka. W przeciwnym razie los, nawet jeśli ustąpi w sprawie bezpłodności, może nam zabrać inne dobre karty z naszego rozdania, np. świetne relacje małżeńskie lub bezproblemowe wychowanie dziecka in vitro. Czy warto walczyć z losem aż tak bardzo, by uporem zniszczyć życie swoje i partnera? Trzeba odpuścić, zdecydować się na adopcję albo uruchomić energię twórczą w inny sposób. Można rodzić idee, rozwiązania techniczne, domy, nowe miasta. Tyle jest do zrobienia, urodzenia. k i działania tu i teraz. A wtedy sami ściągniemy na siebie trudne konsekwencje zaniechania i zaniedbań. walczyć z rzeczami, na które nie mamy wpływu. Ale ponieważ wiara jest córką wizji, to klarowna wizja kierunku, w którym zmierzamy, świadomość naszej życiowej legendy i misji – zrodzona z właściwego zrozumienia własnych marzeń, snów, tęsknot – stanie się mocnym fundamentem naszej wiary. Wtedy sztormy, mury i przeciwności nie zawrócą nas z drogi. Ale jest cierpienie, po którym nie chcemy żyć. Tracimy nadzieję. W jednej z questowych przypowieści do mnicha przychodzi wieśniak, który stracił bliskich i dom. Oczekuje współczucia i pomocy, a dostaje tylko jedno słowo: „uważaj!”. Mnich z tej przypowieści wiedział ponad wszelką wątpliwość, że istnieje wymiar życia przekraczający najtragiczniejsze wydarzenia i straty, tylko trzeba go dostrzec, odkryć. On go odkrył i dlatego odważył się pogrążonemu w skrajnej rozpaczy człowiekowi odpowiedzieć tylko jednym słowem – „uważaj!”. Pewnie ani ja, ani ty nie moglibyśmy tego zrobić. Ale mnich mógł, bo całym sobą wiedział, o czym mówi. Tylko wtedy, gdy mamy wiarę – niezachwianą i opartą na żywym doświadczeniu prawdy – możemy uratować kogoś, kto jest w skrajnej rozpaczy. po t ia a u to n o mi a Rozmawiała: Beata Pawłowicz lecz rozegrać rozdanie, jakie dał nam los, najlepiej, jak się da. Przyjąć, że spotyka nas to, co dla nas najwłaściwsze, i starać się wykorzystać cały dostępny nam potencjał pa w Ale my często nie lubimy i nie chcemy uznawać żadnych ograniczeń. Kultura konsumpcyjna wmawia nam też, że wszystko jest w zasięgu ręki. Wystarczy chcieć. Są ludzie, którzy nie mogą zaakceptować nawet własnej płci i podejmują z nią walkę, wykorzystując zdobycze współczesnej medycyny. A jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było to możliwe. Więc co wtedy mieli robić ci, którzy nie byli w stanie zaakceptować swojej płci? Szukali jakiegoś sposobu na takie życie, jakie im było dane, i zapewne próbowali mimo wszystko realizować swój potencjał. Wiara ma moc przenoszenia poza ograniczenia losu, ciała i zdarzeń do sfery, w której potencjał naszego życia, duszy realizuje się mimo to. To wiara we własny los. Jak mówią chrześcijanie – w boski plan. Jeśli tylko nie damy się złapać w pułapkę chciwości lub rozżalenia: „dlaczego inni mają lepiej?”, „dlaczego właśnie mnie to spotkało?” itp., wiara pozwoli nam w każdej sytuacji znaleźć to, co sprzyja rozwojowi potencjału, duszy. wo l n o ś ć Według programu rozwoju wewnętrznego Quest wiara jest kolejną cnotą, którą należy w sobie rozwinąć, by móc realizować plany i marzenia. Czym jest wiara – potrzebna nawet ateistom – jak ją w sobie wzmocnić, wyjaśnia współtwórca Questu Wojciech Eichelberger Wierzyć to nie znaczy bić głową w mur, a czyli dostaję od losu najlepsze rozdanie or Wiara, nakarmi i nie rozwinie naszej duszy. Tak więc wierzyć to nie znaczy bić głową w mur, lecz rozegrać rozdanie, jakie dał nam los, najlepiej, jak się da. Nie ulec złudzeniu, że jesteśmy jego ofiarą. Przyjąć, że spotyka nas to, co dla nas najwłaściwsze, i starać się wykorzystać cały dostępny nam potencjał. Koło etapów/cnót Questu wcześniej wydawało nam się nieosiągalne, wiemy, że „skoro ja tak mogłem, to znaczy, że inni też mogą”. I wiedząc to, sprawiamy, że inni także zaczynają wierzyć w siebie. W relacjach z dziećmi możemy dzięki temu odpuścić nadmiar kontroli i pomocy. W ten sposób pokażemy im wiarę w ich możliwości, szacunek do nich i zaufanie: „Wiem, że sobie poradzisz, choć przywykłeś, że rodzice dbali o twoje bezpieczeństwo i jedzenie i usuwali ci spod nóg wszelkie przeszkody. Teraz to się kończy, ale nie dlatego, żeby ci zrobić przykrość czy ukarać, lecz po to, żebyś zobaczył, że wierzymy w ciebie, że dasz radę”. Rodzice, którzy kochają swoje dzieci, stwarzając taką sytuację, przekazują im dar wiary, szacunku i miłości. Co może nam jeszcze przeszkadzać w budowaniu w sobie cnoty wiary? Pesymizm będący wynikiem fałszywego przekonania, że świat jest przeciwko nam. Nie ma więc co ryzykować i zamiast próbować realizować swoje ważne potrzeby, lepiej szukać bezpieczeństwa i komfortu. I w ten sposób zaczynamy wszystko, co się dzieje w naszym życiu, nadmiernie planować i kontrolować. Grać z życiem bardzo asekurancko, o małe stawki. Wpadamy w stagnację, letarg i nudę. Nadmiar bezpieczeństwa, przewidywalności i wygody mogą jednak uzależnić jak narkotyk i nasza zrealizowana wizja szczęścia stanie się wówczas – nieoczekiwanie – wygodnym więzieniem. Bo im więcej mamy, tym bardziej boimy się to stracić. Ci, którzy nie chcą lub nie potrafią zbudować w sobie wiary, boją się odważnie żyć. A to wiara jest matką odwagi. Rodzi przekonanie, że rozdanie, które trzymamy w ręku, to najlepsze atuty, jakie mogliśmy dostać od losu, i że jest w nim ogromny, najwłaściwszy dla nas potencjał. Dopiero wyposażeni w taką wiarę będziemy w stanie realizować marzenia i zamiary, osiągać najważniejsze życiowe cele. Wojciech Eichelberger psychoterapeuta, trener i doradca biznesowy % | 7/2012 31 kadr na smak kadr na smak Od wesela do wesela Cztery wesela i pogrzeb Zakochani mają nadzieję, że romantyczna uroczystość ślubna wprowadzi ich w szczęśliwe, usłane różami wspólne życie. Przeważnie jednak wesela kończą się mniej romantycznie. Wypite hektolitry wódki, przejedzenie, boląca głowa i kredyt do spłacenia szybko sprowadzają nowożeńców na ziemię Tekst: Piotr Bruś-Klepacki Klasyczne angielskie śniadanie 2 kapelusze dużych pieczarek 2 surowe cienkie białe kiełbaski, opcjonalnie kawałek pasztetowej (white pudding) lub kaszanki (black pudding) 1 jajko pomidor 2 cienkie plastry boczku fasolka w pomidorach (może być z puszki) patelnia z grubym dnem patelnia grillowa rondelek P odróżując po obrzeżach polskich miast, można zauważyć wyrastające jak grzyby po deszczu domy weselne z ofertą kompleksowej obsługi kateringowej oraz noclegowej. Przyklejone do nich restauracje próbują ściągnąć klientów wymyślnymi daniami ze stekiem ze strusia na czele. Mimo że wiele z nich ma już zarezerwowane przyszłoroczne terminy, da się zauważyć pewne zjawisko: odwrót zakochanych od tradycji w jej najbardziej siermiężnym wydaniu. Młode pary rezygnują z hucznych spędów z podrygującym na parkiecie dalekim kuzynostwem. Klasyczna oferta z rosołem, pieczonym kurczakiem i wódką odchodzi powoli w zapomnienie. Wraz ze wzrostem świadomości i ewolucją gustów kulinarnych na weselnych stołach pojawiają się potrawy zdrowe i nowoczesne. Imprezy organizuje się w kameralnych, eleganckich restauracjach. Choć z jednej strony otwieramy się na nowoczesność, z drugiej, paradoksalnie, zazdrościmy innym nacjom ich przywiązania do tradycji. Jak wyglądają ich weselne stoły? Oto smaczna mieszanka greckiej tradycji, amerykańskiego liberalizmu i aromatu konserwatywnego angielskiego śniadania! „Cztery wesela i pogrzeb” (1994 r.) to jedna z najlepszych i najpopularniejszych angielskich komedii. U boku Hugh Granta wystąpiły takie gwiazdy jak Kristin Scott Thomas czy Rowan Atkinson. Miłość w filmie jest potraktowana z przymrużeniem oka i dużą dozą ironii. Lekko do uczucia podchodzi zwłaszcza zatwardziały kawaler Charles, dla którego ślub to ostatnia rzecz na liście „do zrobienia”. Tymczasem właśnie on uświadamia sobie siłę romantycznego uczucia, choć akurat poślubia nie tę kobietę… Duże znaczenie w filmie ma jedzone przez niego prawdziwe angielskie śniadanie. Cupcakes Annie (10 porcji) Wolno pieczone gicze jagnięce 2 udźce jagnięce 6 ząbków czosnku łyżka świeżego rozmarynu łyżka świeżego tymianku oliwa z oliwek 1 cebula posiekana w piórka 1 marchewka pokrojona w plasterki 3 pomidory obrane ze skóry i pokrojone w kostkę 150 ml wytrawnego czerwonego wina 1 łyżeczka kuminu łyżka natki pietruszki sól i pieprz Tak zatytułowana filmowa historia trzydziestoletniej Touli Portokalos, prowadzącej wraz ze swoimi rodzicami tradycyjną grecką restaurację „Tańczący Zorba” w Chicago, powstała na podstawie autobiograficznego monodramu Nii Vardos. Pewnego dnia zobaczył go Tom Hanks i zauroczony atmosferą greckiego wesela postanowił nakręcić o nim film. Perypetie miłosne Touli i jej narzeczonego Iana Millera to z początku romantyczna historia zakochanych mimo barier kulturowych Greczynki i Amerykanina. Najciekawsze nieporozumienia zdarzają się na płaszczyźnie kulinarnej. Wesele to konfrontacja zajadającej się codziennie jagnięcą musaką rodziny Touli z wegetariańską rodziną Iana. Zwycięża na szczęście miłość, a nie kuchnia. 32 % | 7/2012 Ciasto: 1,5 szklanki mąki 1 łyżeczka soli ½ łyżeczki proszku do pieczenia 110 g masła 1 szklanka cukru 2 jajka 110 ml mleka foremki do cupcakes rękaw cukierniczy Fot.: Shutterstock.com; materiały promocyjne Moje wielkie greckie wesele Najpierw robimy marynatę do mięsa. W misce mieszamy rozmaryn i dwa posiekane ząbki czosnku. Udźce solimy i pieprzymy, a następnie nacieramy marynatą. Odstawiamy do lodówki na 24 godz. Pomidory, marchewkę, kumin i pozostały czosnek wkładamy na dno do naczynia żaroodpornego i dodajemy wino. Na dużej patelni podgrzewamy oliwę i obsmażamy udźce z każdej strony, po czym przekładamy je do naczynia żaroodpornego. Udźce pieczemy około 3 godz. w temperaturze 130°C, co jakiś czas polewając mięso sosem z dna naczynia. Gdy będą miękkie, wyjmujemy je i przekładamy do innego naczynia. Sos pozostały w naczyniu przelewamy do rondelka, dodajemy natkę i miksujemy na gładką masę. Udźce najlepiej podawać z ciecierzycą i sosem pieczeniowym. Do rondelka wkładamy fasolkę i podgrzewamy. Obydwie patelnie stawiamy na ogniu. Na płaską patelnię nalewamy odrobinę oleju, a gdy się rozgrzeje, kładziemy plastry boczku, obok wbijamy jajko. Na patelnię grillową kładziemy kiełbaski/pasztetową/kaszankę. Gdy się zrumienią, dokładamy kapelusze pieczarek i pomidora przekrojonego na pół. Wszystkie składniki wykładamy na talerz. Do tak przygotowanego śniadania najlepiej podać tosty i herbatę. Masło z cukrem miksujemy, aż się połączą. Następnie dodajemy jajka. W osobnym naczyniu mieszamy mąkę z solą, proszkiem do pieczenia i mlekiem. Po czym, cały czas miksując, dodajemy tę mieszankę do ucieranej masy z masła, cukru i jajek. Foremki do ciastek smarujemy masłem, obsypujemy mąką i napełniamy ciastem do połowy wysokości. Cupcakes pieczemy około 20 minut w temperaturze 180°C. Lukier: 150 g masła w temperaturze pokojowej 500 g cukru pudru 5 łyżek mleka Masło ucieramy z cukrem pudrem. Następnie dodajemy mleko. Jeśli masa jest zbyt gęsta, dolewamy więcej mleka. Lukier nakładamy do rękawa cukierniczego i dekorujemy cupcakes. To baza do każdego rodzaju cupcakes. Dodając naturalne barwniki, możemy uzyskać kolorowy lukier – ograniczeniem może być tylko nasza wyobraźnia! Druhny „Druhny” to film, który z założenia powinien się nie udać. Bo jak stworzyć damską wersję „kumpelskiej”, nieco szowinistycznej komedii typu „Kac Vegas”? (Za reżyserię odpowiada ten sam człowiek – Judd Apatow). A jednak… Jest to historia grupy przyjaciółek, które przygotowują się do ślubu jednej z nich. Spotykają się, jedzą i planują w najdrobniejszych szczegółach wspólny wypad na wieczór panieński do Las Vegas. W tym czasie zdążą poradzić sobie z mięsem na szpadach w brazylijskiej restauracji, całą stertą ciast oraz małymi słodkimi arcydziełami w formie cupcake, których pieczenie jest pasją głównej bohaterki filmu. % | 7/2012 33 klub gentlemana klub gentlemana Pod prąd W edług powszechnego wyobrażenia samochód prezesa czy biznesmena to duża, najczęściej niemiecka limuzyna. Na szczęście stereotypy można łamać, stąd nasze alternatywne propozycje dla tych, którzy lubią sami prowadzić, a także dla tych, którzy wolą mieć szofera. Byt określa świadomość – można pomyśleć, patrząc na polskie drogi i zachowania kierowców uzależnione od tego, w czym siedzą. Jak się w tym odnaleźć i czym się poruszać, niekoniecznie pod prąd, jeśli to świadomość ma określać nasz byt? Skośnookie pociski Youngtimer taki jak Lancia Delta Integrale to świetny sposób, by z klasą demonstrować swój gust (więcej klasyków w ramce na sąsiedniej stronie) Z czego oni wysiadają? Fot.: Shutterstock.com; materiały promocyjne Tekst: Rafał Rezler Subaru Impreza STI i Mitsubishi Lancer Evolution to japońskie propozycje dla tych, którzy czerpią frajdę z każdego kilometra za kierownicą samochodu i z niecierpliwością wyczekują kolejnego zakrętu. Te auta mogą wyglądać jak zwyczajne kompaktowe sedany, a pod maską mieć nawet 300 KM (Impreza) lub 350 KM (Lancer). Seryjny napęd na cztery koła zapewnia znakomitą trakcję i mnóstwo zabawy w zakrętach. W razie potrzeby na tylnej kanapie spokojnie zmieszczą się dwa foteliki, a do kufra wejdzie sporo bagażu – słowem, rodzinny sedan z osiągami samochodów Porsche. Nie polecamy tym, którzy mają wrażliwe kręgosłupy – zawieszenia mają niewiele litości. Biuro na kołach To oczywiście idealne rozwiązanie dla tych, którzy dużo czasu spędzają w podróży i wolą być wtedy wożeni. W przestronnym vanie pojadą nawet cztery osoby, każda na osobnym fotelu. Do dyspozycji są rozkładane stoliki i wiele innych udogodnień pozwalających zamienić podróż w naradę z pracownikami lub partnerami biznesowymi. Taki samochód można znaleźć w salonach Mercedes-Benz (Viano) lub, w nieco bardziej budżetowej wersji, w punktach Volkswagena (Multivan). Ojciec chrzestny Włosi sprzedają już piątą generację Maserati Quattroporte – luksusowej limuzyny, wyczynowego sportowca, który swoje muskuły skrywa pod najlepszym garniturem. Może ustępować konkurentom mocą czy komfortem, ale ma coś, czego na próżno szukać w BMW, Audi czy Mercedesie – włoski styl i charakter wyrażający pogardę dla lansu i zachęcający do smakowania la dolce vita. Maserati, podobnie jak Alfę Romeo, można pokochać albo znienawidzić, ale jedno jest pewne – nie sposób przejść obok niego obojętnie. Dźwięk silnika V8 sprawi, że zapragniesz spotykać na swojej drodze jak najwięcej tuneli. Jeśli nie pokochasz Quattroporte, to może przypadną ci do gustu Brytyjczycy – Aston Martin Rapide lub Bentley w wersji Mulsanne albo Continental Flying Spur. Gentleman w bojówkach Moda na SUV-y sprawiła, że klasyczne, prawdziwe, surowe terenówki stały się, nomen omen, wysublimowaną alternatywą dla bulwarowych 4×4. Terenowy twardziel nigdy nie będzie tak komfortowy jak luksusowy SUV, ale idealnie nadaje się dla kogoś, kto nad wizerunek przedkłada szczerą użyteczność. Te samochody nie udają terenowych, one nimi są. Nie udają także sportowych, bo nimi nie są. Brud i błoto dodają im uroku i charakteru, nawet jeśli parkują akurat przed operą. Wjadą niemal wszędzie, pociągną każdą przyczepę, więc z pewnością A może klasyk? Oldtimer to świetny sposób, by z klasą demonstrować swój gust, jednak 50-letni wóz nie zawsze nadaje się do jazdy na co dzień. Rozwiązaniem będzie nieco młodszy youngtimer. Oczywiście, by móc polegać na swoim przyjacielu sprzed lat, trzeba będzie go wcześniej gruntownie wyremontować, ale… czego nie robi się dla przyjaciół. Do podróży w czasie i przestrzeni świetnie nadadzą się: • Saab 900 • Mercedes SL (R107, R129) • Citroën CX • Volvo 780 • Audi Quattro • Porsche 968 • BMW 8 (E31) • BMW 6 (E24) • Range Rover • Lancia Delta Integrale Mercedes SL Dla wielu Polaków samochód spełnia nie tylko funkcję komunikacyjną, lecz także reprezentacyjną, przy czym czasami można odnieść wrażenie, że ta druga bywa ważniejsza nadążą za aktywnym trybem życia swojego właściciela. Szukaj ich w salonach Jeepa (Wrangler), Land Rovera (Defender) i Mercedesa (Klasa G). Kompakt na gorąco To alternatywa dla tych, którzy na co dzień wolą być wożeni limuzyną, ale od czasu do czasu lubią poczuć frajdę z prowadzenia, oraz dla tych, którzy lubią emocje za kółkiem, ale niekoniecznie chcą się afiszować drogim wozem. Zwinny i niewielki sprawdzi się również w mieście. Może być przy tym dyskretny, jak Alfa Giulietta czy VW Golf R, lub bardziej rozpoznawalny, jak Citroën DS3, MINI Cooper S czy Renault Megane RS. Na zwolenników tylnego napędu czeka 340-konne BMW M1. Sprawdziliśmy, w jakich samochodach można przy odrobinie szczęścia zobaczyć znanych tego świata. Piłkarzy z założenia pomijamy, ponieważ wielu z nich ma więcej samochodów, niż tydzień ma dni. bill gates (porsche) Brytyjski producent telewizyjny i łowca talentów wybrał dla siebie techniczny majstersztyk, do niedawna najszybszy seryjny samochód świata – Bugatti Veyron. Założyciel Microsoftu może sobie pozwolić na jazdę czymś tak unikatowym jak Porsche 959, wyprodukowane w liczbie zaledwie 345 sztuk. 34 % | 7/2012 Szef Apple’a poruszał się srebrnym Mercedesem SL 55 AMG, którym w majestacie prawa jeździł bez tablic rejestracyjnych. Luka w prawie stanowym Kalifornii daje właścicielowi aż pół roku na zarejestrowanie nowego auta, więc Jobs co pół roku kupował nowy egzemplarz. Simon cowell (bugatti) Barack Obama (chrysler) Po objęciu urzędu Obama musiał rozstać się ze swoim ulubionym Blackberry, a także z Chryslerem 300C. Przesiadki chyba jednak nie żałuje – w końcu wożą go opancerzonym Cadillakiem. steve Jobs (mercedes) Ralph Lauren (porsche) Człowiek, który zna się na modzie jak mało kto na świecie, także w przypadku samochodów wykazuje świetny gust. W jego kolekcji są warte fortunę klasyki, takie jak Ferrari 250 GTO, Porsche 550 Spyder czy Bugatti Type 57 SC Atlantic. Jay Leno (general motors) Kolekcja amerykańskiego komika liczy sobie około 100 pojazdów. Leno nie stroni jednak od nowych technologii i na co dzień porusza się stworzonym we współpracy z GM prototypem EcoJet. % | 7/2012 35 OSTATNIE SŁOWO I want to believe Pisarz, autor m.in. „Zrób mi jakąś krzywdę”, „Zmorojewa” i „Świątyni”. Publicysta „Wprost”, „Elle”, „Exklusiva” i „Machiny”. Wbrew temu co mówią, miły i młody człowiek M am podejrzenie, że żyjemy w świecie, który jest w stanie zagwarantować nam spełnienie większości naszych potrzeb. Podkreślam – potrzeb, nie fantazji, ponieważ pragnienie posiadania stajni bentleyów, haremu modelek i jachtu zacumowanego na Lazurowym Wybrzeżu nie jest potrzebą, a jedynie fantazją. Jemy zróżnicowane i wysokokaloryczne posiłki, mamy powszechny dostęp do kultury i informacji, ciepłych kalesonów, dobrej opieki medycznej. Jak słusznie zauważył na swojej ostatniej płycie polski raper Wini, żyjemy w najlepszym z możliwych czasów – inkarnować się choćby zaledwie 200 lat temu, kiedy tak fundamentalne dla normalnego funkcjonowania sprawy jak bieżąca ciepła woda i znieczulenie dentystyczne były, delikatnie mówiąc, w powijakach, nie byłoby zbyt wesoło. Właśnie – inkarnować. Użyłem tego słowa nie bez powodu. Nam, sytym, okazjonalnie tylko wściekłym, owszem, siedzącym okrakiem na bombach kredytowych, ale mogącym prowadzić codzienne, ciepłe życie członków cywilizacji Zachodu, współczesność gwarantuje prawie wszystko, poza wiarą z prawdziwego zdarzenia. To stwierdzenie nie jest oczywiście niczym nowym, co więcej, nie chcę, aby prowadziło do dywagacji o odwrotach wiernych od Kościoła i cywilizacji śmierci. Chodzi raczej o to, że świat przeciętnego mieszkańca Europy jest wyzbyty metafizyki, a chybotliwość jego fundamentów staje się na tyle odczuwalna, że człowiek mógłby uwierzyć we wszystko, co pozwoli mu choć na chwilę ukoić lęki związane zarówno z życiem doczesnym, jak i tym ewentualnym, przyszłym. Żywimy nadzieję, że świat ma w sobie jeszcze jakąś tajemnicę, jakieś sacrum i chcemy w to sacrum uwierzyć, podskórnie czując, że wycieczki do Carrefoura, oferty last minute i nowe odcinki „House’a” nas do niego nie zbliżą 36 % | 7/2012 Prawdziwa wiara oznacza niezachwianą pewność, niewymagającą konkretnych, logicznych dowodów na istnienie tego, w co wierzymy. Chrześcijanie mówią o łasce wiary, większość z nas jednak owej wiary autentycznie nie odczuwa, pragnąc jej zarazem tak usilnie, jak skacowany łaknie paracetamolu i zimnej butelki piwka. Swoją drogą Fox Mulder, bohater odświeżanego właśnie przeze mnie znakomitego serialu „Z Archiwum X”, jawi mi się ze swoim hasłem „I want to believe” jako wspaniały spersonifikowany symbol postmilenijnych gorączek. Rozogniony w swoich poszukiwaniach, traktujący mainstreamowe rytuały religijne jako pusty i czerstwy obowiązek zachodni everyman rzuci się we wszystko – spiskowe teorie, wizerunki Jezusa na tostach, miejskie legendy o nawiedzonych domach, buddyzm Diamentowej Drogi itd. – aby tylko wypełnić w sobie to swędzące puste miejsce. Wiele z dróg tych poszukiwań ociera się o wesołą ludyczność, vide: transmisja z kanału Ezo TV, wróżbici oferujący tarota lub wróżby z ryb czy artykuły w „Fakcie” o porwaniach macior przez latające spodki. Takie poszukiwania są również domeną osób, dla których pismo „Fakt” nie stanowi wysokokalorycznej, umysłowej strawy. Wielu młodych, oczytanych ludzi przechodzi na islam, nawet nie dlatego, że objawia im się niewidoczny Allach we własnej osobie, ale dlatego, że dogmatyczna surowizna tej religii porządkuje życie na każdym poziomie, od sposobu jedzenia kanapki po najbardziej zawiłe meandry duchowości. Zastępy wielkomiejskich „wykształciuchów” chodzą na jogę, na której między jednym a drugim łamaniem kręgosłupa odkarmione soczewicą, krótko ostrzyżone dziewoje z pełną powagą na licu opowiadają o kosmicznej energii i wydłużających się kościach. Bardzo racjonalni na co dzień ludzie, których znam osobiście, potrafią całkiem serio perorować o egzorcyzmach i objawieniach duchów. Szymon Hołownia, sprzedający wiarę katolicką w wersji ultra light, z lukrem i wazeliną gratis, jest jednym z najpoczytniejszych autorów w Polsce. Reasumując – żywimy nadzieję, że świat ma w sobie jeszcze jakąś tajemnicę, jakieś sacrum i chcemy w to sacrum uwierzyć, podskórnie czując, że wycieczki do Carrefoura, oferty last minute i nowe odcinki „House’a” nas do niego nie zbliżą. Próbujący zaś zalać tę wyrwę handlarze watą czają się na każdym kroku i sprzedają nam metafizyczne oparcie tak samo, jak żebrzący na ulicach sprzedają nam dobre samopoczucie i przekonanie o własnej dobroci. Że ta tajemnica gdzieś istnieje, zapewne gdzie indziej, niż rzeczeni handlarze próbują nam wmówić – przyznaję, jak Fox Mulder bardzo chciałbym wierzyć. Ale to już temat na zupełnie inny felieton. Fot.: Zbigniew Szarzyński/Novimedia Jakub Żulczyk Ostatni etap ekskluzywnych apartamentów przy Polu Mokotowskim Biuro Sprzedaży Eko-Park Chodkiewicza 11, 02-525 Warszawa www.ekopark.pl Tel: 22 513 01 00 Więcej znajdziesz na www.porsche.pl Parametry można zmierzyć w tunelu aerodynamicznym. Emocje poczujesz tylko na drodze. Nowe Porsche 911 Carrera S Cabriolet. Porsche Centrum Warszawa Porsche Centrum Sopot Porsche Centrum Katowice Porsche Centrum Poznań ul. Połczyńska 111 01-303 Warszawa tel.: (22) 532 41 10 tel. kom.: 604 911 565 e-mail: [email protected] www.warszawa.porsche.pl al. Niepodległości 956 81-861 Sopot tel.: (58) 550 91 10 tel. kom.: 602 312 777 e-mail: [email protected] www.sopot.porsche.pl ul. Kochłowicka 103 40-818 Katowice tel.: (32) 39 911 00 tel. kom.: 607 997 530 e-mail: [email protected] www.katowice.porsche.pl ul. Warszawska 67 61-028 Poznań tel.: (61) 84 911 22-23 tel. kom.: 604 911 383 e-mail: [email protected] www.poznan.porsche.pl Spalanie: cykl miejski 12,4 l/100 km, cykl pozamiejski 6,9 l/100 km, cykl mieszany 8,9 l/100 km. Emisja CO2: 210 g/km.