Pobierz - Czytaj książki

Transkrypt

Pobierz - Czytaj książki
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.
Tytuł oryginału
TITAN
The Life of John D. Rockefeller, Sr.
Polskie wydanie jest wersją skróconą wydania oryginalnego.
Przekład
Krzysztof Obłucki
Projekt okładki
Ewa Witosińska
Zdjęcia na okładce
John D. Rockefeller © Oscar White/Demotix/Corbis/Fotochannels
Rockefeller Center w Nowym Jorku © philipus – Fotolia.com
Redakcja
Magdalena Słysz
Korekta
Jolanta Rososińska
Copyright © 1998 by Ron Chernow
Copyright © 1998, 2013 for the Polish edition by Wydawnictwo Magnum Ltd.
Copyright © 1998 for the Polish translation by Wydawnictwo Magnum Ltd.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, zapisywana czy
przekazywana w sposób mechaniczny, elektroniczny, fotograficzny lub w jakiejkolwiek innej formie bez
uprzedniej zgody właściciela praw.
Wydawnictwo MAGNUM sp. z o.o.
02-536 Warszawa, ul. Narbutta 25a
tel./fax (22) 848-55-05, tel. (22) 646-00-85
[email protected] [email protected]
Księgarnia internetowa MAGNUM
www.wydawnictwo-magnum.com.pl
Ebook nie zawiera zdjęć z tradycyjnego książkowego wydania.
(EPUB) ISBN 978-83-63986-53-7
(MOBI) ISBN 978-83-63986-54-4
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Spis treści
Dedykacja
***
Wstęp
Wprowadzenie: „Jadowity język”
ROZDZIAŁ 1. Trudne początki
ROZDZIAŁ 2. Skazany na bogactwo
ROZDZIAŁ 3. Poetyka tamtych czasów
ROZDZIAŁ 4. Milionerzy
ROZDZIAŁ 5. Konspiratorzy
ROZDZIAŁ 6. Sfinks
ROZDZIAŁ 7. Charytatywny trust
ROZDZIAŁ 8. Dostojny starzec
Podziękowania
Bibliografia
Przypisy
Mojemu bratu, doktorowi Bartowi Chernowowi,
który w ostatniej chwili wybawił mnie z opresji, a także cudownej Valerie
Dwie najistotniejsze postacie tworzące nowoczesny świat to Rockefeller
i Bismarck. Jeden w gospodarce, drugi w polityce obalił marzenie liberałów
o powszechnej szczęśliwości osiąganej na drodze indywidualnej rywalizacji,
zastępując je monopolem i modelem zjednoczonego państwa, albo przynajmniej
zapoczątkowując ich tworzenie.
BERTRAND RUSSELL
Freedom Versus Organization, 1814 to 1914
Coś z natury J.D. Rockefellera musiało objawić się w Ameryce, światu zaś wyszło
na dobre, że był małomówny, konsekwentny i zaskakująco wolny od przyziemnej
próżności,
zmysłowości
i
awanturniczości.
Jego
chłodny
upór
i bezkompromisowość mogły przyczynić się do powstania czegoś strasznego,
jednak ich wynikiem była konstruktywna władza i postęp.
H.G. WELLS
The Work, Wealth and Happiness of Mankind
Kiedy historia oceni ostatecznie Johna D. Rockefellera, prawdopodobnie uzna jego
wkład w badania za kamień milowy w rozwoju rodzaju ludzkiego (...) Nauka
zawdzięcza dzisiaj hojności i przenikliwości tego bogacza tyle, ile renesans
zawdzięczał patronatowi papieży i książąt. Spośród owych zamożnych ludzi
Rockefeller był najzacniejszy.
WINSTON CHURCHILL
„St. Louis Post-Dispatch”, 8 lipca 1936 roku
Jak wiesz, Rockefeller jest uznawany za najbogatszego człowieka świata i z całą
pewnością jest najsilniej oddziałującą osobowością, jaką dane mi było poznać.
Człowiek głęboki na dziesięć pięter i dla mnie zupełnie nieprzenikniony.
Z fizjonomią pierrota (nawet jednego włosa nie ma na twarzy i głowie), giętki,
przebiegły, kwakierski, robiący wrażenie aroganta, wcielenie dobroci
i sumienności, a oskarżony teraz o to, że jest największym łotrem w interesach,
jakiego wydał nasz kraj.
WILLIAM JAMES
w liście do Henry’ego Jamesa, 29 stycznia 1904 roku
Wstęp
Życie Johna Davisona Rockefellera zasłonięte było wyjątkowo szczelną kurtyną
milczenia i tajemniczości. Mimo że zajmował pozycję największego biznesmena
i filantropa swoich czasów, bardzo niewiele o nim wiedziano. Mistrz udawania,
kamuflował się przez całe życie, krył za różnymi maskami i legendami. Pewnie
dlatego przeciętny człowiek kojarzy go jedynie z określonymi rolami, jakie grał
w życiu, poczynając od chciwego twórcy Standard Oil, błyskotliwego, lecz
bezwzględnego, kończąc na stetryczałym starcu, rozdającym dziesięciocentówki
i wygłaszającym ciągle te same oświadczenia przed kamerami kronik filmowych.
Bardzo trudno było złożyć w całość tak różne wizerunki.
Działo się tak nie dlatego, że brakowało chętnych do podjęcia się tego zadania.
Już na początku naszego stulecia o Rockefellerze napisano więcej niż
o jakimkolwiek innym Amerykaninie, niemal co roku publikowano o nim nową
książkę. Ponieważ był najsłynniejszym obywatelem w tamtych czasach, cokolwiek
zrobił lub powiedział natychmiast było komentowane w prasie. Jednak nawet
w okresie, gdy budził największe zainteresowanie, pozostawał denerwująco mało
znany, dobrze ukryty za murami swej posiadłości i szklanymi drzwiami biura.
Łatwo można odnieść wrażenie, że w biografiach Rockefellera brak pełnego
obrazu jego osoby, jawi się w nich niczym duch, niemal abstrakcyjne pojęcie.
Główni zagorzali przeciwnicy, tacy jak Henry Lloyd i Ida Tarbell, traktowali
nazwisko potentata jako synonim trustu Standard Oil, jego osobowość zaś jako
nierozerwalnie związaną z machinacjami firmy. Nawet w dwutomowej biografii
pióra Allana Nevinsa, który próbował rehabilitować Rockefellera, osoba głównego
bohatera niknie w zalewie podejrzeń, oskarżeń i wyjaśnień. Uwaga skupiona
na „łupiestwie”, dokonywanym przez Standard Oil, nie pozwala dostrzec niczego
innego z życia Rockefellera. H.G. Wells tak bronił swej biografii: „Historia życia
Rockefellera jest historią trustu; on go stworzył, a jednocześnie trust stworzył jego
(…) dlatego też przedstawianie szczegółów z jego życia w chronologicznym
porządku nie jest konieczne”. Tak więc biografowie trzymali się raz ustalonego
poglądu, skutkiem czego nie ma do dziś rzetelnego opisu życia największego
przemysłowca XIX wieku.
Niezależnie od tego, ile napisano biografii, wszystkie były bardzo do siebie
podobne. Choć autorami byli ludzie o różnej orientacji politycznej, zawsze
przestrzegały określonej chronologii, podejmowały tę samą dyskusję o metodach
prowadzenia interesów, powtarzały do znudzenia te same anegdoty. Można to
porównać do oglądania tej samej sztuki teatralnej, z tym że po prostu z innego
miejsca na widowni. Przyczyn można upatrywać w ustalonym wtedy kanonie
tworzenia tego typu literatury. Poza bowiem wydaną w 1980 roku cienką książką
Davida Freemana Hawke’a pod tytułem John D., wszystkie biografie Rockefellera
ukazały się w pierwszej połowie XX wieku i charakteryzowały się wiktoriańską
niechęcią do wnikania w sprawy prywatne. Skoncentrowane głównie
na prowadzonych przez niego interesach, zdradzały jedynie szczątkowe,
postfreudowskie zainteresowanie człowiekiem. Wspominano w nich bardzo
powierzchownie o ojcu Johna D., bigamiście i komiwojażerze sprzedającym maść
żmijową, który miał bez wątpienia ogromny wpływ na życie syna. Nawet
dociekliwy Nevins wykazał bardzo niewielkie zainteresowanie małżeństwem
Rockefellera. Współczesne feministki są autorkami wydanych ostatnio dwóch
pozycji: Abby Aldrich Rockefeller, autorstwa Bernice Kert i The Rockefeller
Women (Kobiety Rockefellera) Clarice Stasz – w których próbują przeniknąć
zasłonę okrywającą życie rodzinne Rockefellera. Jego życie towarzyskie,
wykraczające poza kontakty w pracy – przyjaźnie, hobby, uprawianie sportu itp. –
było do tamtej pory praktycznie pomijane. Inna sfera, wymagająca szczegółowego
zbadania, to poglądy polityczne Rockefellera i teoria dotycząca trustów, jego
postawa wobec mediów, wkład w inwestycje poza Standard Oil, przekazywanie
pieniędzy na dzieci i dynastyczne ambicje, niezmienna fascynacja medycyną
i filantropia prowadzona na szeroką skalę. Ciekawe, że nikt nie interesował się
tym, co robił w czasie czterdziestoletniej emerytury, biografowie po prostu
pomijali ten okres.
Kiedy wydawnictwo Random House zaproponowało mi napisanie wyczerpującej
biografii Johna D. Rockefellera – od czasu wydanej w latach pięćdziesiątych
książki Allana Nevinsa właściwie nic nie napisano o naftowym potentacie – miałem
ochotę odmówić, uważając, że zbyt wielu ludzi już się tym zajmowało, próbując
zarobić na jego sławnym nazwisku. Czy można pisać o człowieku, którego skrytość
była niemal obsesyjna? W istniejącej literaturze ukazywany był jako utalentowany
automat (w najlepszym razie) albo wcielenie bezdusznego zła (w najgorszym
razie). Nie byłem wtedy w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy był człowiekiem
pozbawionym uczuć, bez reszty skupionym na pogoni za pieniędzmi, czy też może
głęboką naturą, obdarzoną niezwykłą siłą, ale skrytą za niesamowitym wręcz
opanowaniem i powściągliwością. Gdyby pierwsza wersja okazała się prawdziwa,
odmówiłbym; gdyby jednak okazało się, że chodzi o drugi wariant – cóż, byłbym
zainteresowany.
Aby sprawę ostatecznie wyjaśnić, spędziłem cały dzień w Rockefeller Archive
Center w Sleepy Hollow, w stanie Nowy Jork, gdzie znajdują się niezliczone
dokumenty rodziny Rockefellerów. Kiedy powiedziałem pracownikom archiwum
o swoich wątpliwościach i wyjaśniłem, że nie mogę pisać o Rockefellerze, dopóki
nie poznam jego prawdziwej osobowości – „nie usłyszę muzyki jego umysłu”, jak to
określiłem – przyniesiono mi zapisy prywatnych wywiadów z Rockefellerem z lat
1917–1920. Przeprowadzał je William O. Inglis, dziennikarz nowojorski, który
podjął się tego zadania jako oficjalny biograf Rockefellera. (Biografia jego
autorstwa nigdy zresztą nie powstała). Wczytując się w liczący tysiąc siedemset
stron zapis, byłem zaskoczony: Rockefeller, stereotypowo uznawany za pustego
i małomównego człowieka, okazał się analitykiem, który umie bezbłędnie ubrać
myśli w słowa, ma przy tym sporą wyobraźnię; był nawet zabawny, wykazując
poczucie humoru, typowe dla Środkowego Zachodu. Nie przypominał osoby, jaką
znałem z wcześniejszych biografii. Kiedy wróciłem do domu, powiedziałem Ann
Godoff, redaktorce z Random House, że teraz chętnie usiądę do pisania książki
o Rockefellerze.
Przedzieranie się przez stosy dokumentów Rockefellera przypomina odkrywanie
zaginionego kontynentu. Choć dysponowałem przebogatą dokumentacją,
na początku prowadzonych badań nie mogłem pozbyć się frustrującego uczucia,
że stoję w obliczu sfinksa. Rockefeller wyrobił w sobie nawyk otaczania tajemnicą
wszystkiego, co można ukryć przed innymi, nawet prywatne listy pisał tak, jakby
spodziewał się, że trafią któregoś dnia na biurko prokuratora, który prowadzi
przeciwko niemu dochodzenie. Tajemniczy z natury, posługiwał się swoistymi
eufemizmami i pokrętnymi frazami. Z tego powodu liczący dwadzieścia tysięcy
stron zbiór listów, które Rockefeller otrzymał od bardziej od niego wylewnych
partnerów w interesach, nabiera znaczenia jako historyczne źródło, które trudno
przecenić. Pisane już od 1877 roku, czyli siedem lat po utworzeniu Standard Oil,
ukazują żywy obraz niemal bizantyjskich stosunków, panujących w firmie
pomiędzy
wydobywcami
ropy,
właścicielami
rafinerii,
przewoźnikami
i handlarzami, a także szefami kompanii kolejowych, dyrektorami banków
i wpływowymi politykami. Obraz naznaczony chciwością i przebiegłością może
z łatwością przerazić nawet najbardziej gorliwych badaczy tamtej epoki. Miałem
niesłychane szczęście, albowiem udało mi się dotrzeć do kompletu dokumentów
dotyczących pięciorga przodków Rockefellera. Przedarłem się przez ogrom
papierów Idy Tarbell, przechowywanych w Drake Well Museum w Titusville
w Pensylwanii, Henry’ego Lloyda w State Historical Society of Wisconsin i Allana
Nevinsa w Columbia University. Korzystałem z ich spuścizny, uzupełniając
informacje pochodzące z materiałów Williama O. Inglisa i Raymonda B. Fosdicka
(autora oficjalnej biografii Johna D. Rockefellera), znajdujących się w Rockefeller
Archive Center. Zbiory dokumentów, z których korzystałem, zawierają ogromną
liczbę wywiadów, przeprowadzonych w czasach, których dotyczą, a wiele nie
zostało nigdy wykorzystanych przez ich autorów.
Podobnie jak wielu potentatów z okresu rozkwitu przemysłu, Rockefeller był
gloryfikowany przez przypadkowych biografów, nie dostrzegających w nim żadnej
złej cechy, lub też zupełnie mieszany z błotem przez zażartych krytyków, którzy
pomijali wszystkie jego osiągnięcia. Owa jednostronność była szczególnie przykra
dla Rockefellera, który mógłby stanowić przykład „grzesznego świętego”.
Starałem się utrzymać równowagę między oponentami i apologetami, wierząc,
że życie Rockefellera – podobnie jak każdego człowieka – było skomplikowane,
a okazywana przez niego pobożność nie stanowiła jedynie maski, za którą krył się
„korporacyjny rozbójnik”. Religijność i chęć dominowania były właściwe jego
naturze. Z tego powodu uwypukliłem jego wiarę i zaangażowanie w sprawy
Kościoła baptystów, które moim zdaniem stały się kluczem do rozwikłania wielu
tajemnic jego życia. Czytelnicy, którzy spodziewają się znaleźć na kartach tej
książki obraz albo demona, albo świętego, będą rozczarowani.
Wydaje się, że nadeszły pomyślne czasy, by „wskrzesić” Rockefellera. Nie ma już
barier w handlu i zmory wolnego rynku, świat stał się jednym wielkim wspólnym
rynkiem, obejmującym miliony ludzi, gdzie wiele państw wyzwoliło się właśnie
spod władzy marksizmu i kosztuje pierwszych owoców kapitalizmu. Historia życia
Johna D. Rockefellera przenosi nas w czasy, kiedy kapitalizm przemysłowy dopiero
powstawał i był nowym zjawiskiem w Ameryce, a reguły gry ekonomicznej jeszcze
nie istniały. Rockefeller bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do rewolucji
kapitalistycznej po wojnie secesyjnej i zmiany stylu życia w Stanach
Zjednoczonych. Był ucieleśnieniem cnót, typowych dla tamtego okresu:
oszczędności, zapobiegliwości, pewności siebie, pracowitości i odwagi
w podejmowaniu bezprecedensowych przedsięwzięć. Nie liczył się z rządowymi
przepisami, ignorował konkurencję, miał także szereg paskudnych przywar.
W rezultacie jego kariera stała się centralnym punktem trwającej do dziś debaty
o roli rządu w gospodarce.
Wprowadzenie: „Jadowity język”
Lektura tej książki przypomina mi fakty i sytuacje, o których nie myślałem
od wielu lat – mamrotał John D. Rockefeller. – Dawno minione i pogrzebane
sprawy są wyciągane na światło dzienne, tak że wydaje mi się, jakby wszystko
działo się ponownie. Cieszę się z tego, bardzo się cieszę.
Przez kilka miesięcy oficjalny biograf Rockefellera czytał mu na głos fragmenty
książki Henry’ego Demaresta Lloyda Wealth Against Commonwealth (Zamożność
kontra wspólne dobro), krytycznej i napastliwej kroniki kariery naftowego
potentata, opublikowanej w 1894 roku. Rockefeller był już na emeryturze, zbliżały
się jego osiemdziesiąte urodziny. Najbogatszy człowiek świata zgodził się,
aczkolwiek niechętnie, opowiedzieć historię swego życia „przy drzwiach
zamkniętych”. Poczynając od 1917 roku, przez godzinę każdego ranka
odpowiadał na pytania, wygodnie rozparty w fotelu lub leżąc na sofie w sypialni
w posiadłości Kykuit – georgiańskiej rezydencji położonej na malowniczych,
porosłych lasami Pocantico Hills, w hrabstwie Westchester. Nie nękany przez
wyrzuty sumienia, nadal był przekonany o swoim bożym posłannictwie i liczył,
że historia właściwie go osądzi, uznając za niewinnego zarzucanych mu
niegodziwości. Decydując się na zwierzenia, Rockefeller uległ prośbom syna,
pragnącego za wszelką cenę wyjaśnienia kontrowersji, narosłych wokół
rodzinnego nazwiska. John D. Rockefeller przypominał co jakiś czas swemu
biografowi, niegdyś zacietrzewionemu przeciwnikowi, teraz zaś zaprzyjaźnionemu
dziennikarzowi „World”, Williamowi O. Inglisowi, że robi to jedynie „na wyraźne
nalegania syna, który nie zna tej historii (…) Nigdy nie traciłbym czasu ani nie
zawracał sobie głowy wątpliwościami, jakie żywią inni ludzie”.
Wbrew początkowej niechęci Rockefeller nie potrafił oprzeć się pokusie
podzielenia się ciężarem wspomnień z bardzo trudnych pierwszych lat
w przemyśle naftowym, przystąpił zatem do gigantycznego trudu odtworzenia
wypadków z tamtych dni. Snując opowieść przez setki godzin (w sumie zajęło mu
to trzy lata), przeżywał wszystko od nowa i mówił bez zahamowań. Bywało,
że przybierał mentorski ton kaznodziei kierującego słowa do swych owieczek.
Innym razem bywał sardoniczny albo brutalnie wyśmiewał swych krytyków –
jednak przez cały czas, jako bogobojny chrześcijanin, starał się pozbyć myśli
o zemście na nich.
Starszy pan wydawał się młodnieć, gdy zagłębiał się coraz bardziej
we wspomnieniach, jego głos tracił typowy dla starców piskliwy ton i przybierał
melodyjne brzmienie barytonu mężczyzny w sile wieku. Poruszał się też jakby
sprężyściej, energiczniej, gdy opowiadał o wspaniałych latach zmagań
z przeciwnościami. Daleki od chęci rozstrzygnięcia kwestii budzących
kontrowersje, zaproponował, by jego zwierzenia miały formę powieści.
Inglis czytał mu fragmenty artykułów dwojga najbardziej liczących się
antagonistów, Henry’ego Lloyda i Idy Tarbell (których działalność dziennikarska
wywierała ogromny wpływ na czytelników w latach dziewięćdziesiątych XIX
wieku), a Rockefeller ustosunkowywał się do „pomówień” akapit po akapicie.
Wcześniej nigdy nie czytał tego, co napisali, uznając wysuwane zarzuty
za niegodne jego uwagi, teraz jako diabelnie pewny siebie postanowił rozprawić
się z nimi raz na zawsze.
– Przez osiem miesięcy czułem awersję do skomentowania choćby jednym
słowem tego, co ci głupcy napisali – powiedział. – Jednak, gdy się z tym
zapoznałem, wydaje mi się to nawet interesujące.
A skoro John D. Rockefeller czymś się zajął, potrafił wręcz niesamowicie
koncentrować się na wybranym temacie.
Podejmując szeroko zakrojoną obronę, nie miał żadnych wątpliwości,
że własnym postępowaniem zrehabilitował się zupełnie od czasu, gdy owi
żurnaliści zszargali jego nazwisko, czyniąc zeń na początku wieku najbardziej
znienawidzonego biznesmena w Ameryce.
– Dzisiejsi biznesmeni robią interesy według ustalonych współcześnie reguł, ale
podążają szlakiem, który właśnie my wytyczyliśmy – powiedział z dumą.
Uważał, że zła reputacja, jaką miał w oczach opinii publicznej, zanikła,
a opozycja wobec jego imperium naftowego sprowadzała się „praktycznie do zera
i tak było przez lata, a z czasem ustała moda na atakowanie Standard Oil
Company”. W rzeczy samej, w czasie pierwszej wojny światowej Amerykanie
docenili siłę krajowego przemysłu, zapewnioną przez firmy wchodzące w skład
Standard Oil, Rockefeller zaś – nie bez racji – zaczął uważać, że rodacy widzą
w nim dobroczyńcę, a nie przemysłowego rozbójnika. Oczywiście ogromne sumy
przeznaczane na filantropię w ostatnich latach także miały wpływ na mitygowanie
wrogości opinii publicznej.
Chwile ciszy, które przeplatały wypowiedzi Rockefellera, były równie pełne
znaczeń, co słowa. Świetnie „wyszkolony” przez publicystę, Ivy’ego Lee,
Rockefeller swobodnie posługiwał się takimi terminami jak: trust, oligopol czy
kartel, w stosunku zaś do Standard Oil najczęściej używał określenia
„współpraca”. Nie ukrywał pogardy dla „podręcznika” światowego wolnego rynku
autorstwa Adama Smitha:
„Współpraca między spółkami kolejowymi, kompaniami telegraficznymi, hutami
stali i rafineriami, która zdominowała sytuację, była błogosławieństwem, zastąpiła
bowiem chaos, w którym bogobojni uczeni, nie mający pojęcia o prowadzeniu
interesów, koncentrowali się głównie na niszczeniu się nawzajem, choć robili to
w przekonaniu, że tak najlepiej służą Bogu”.
Rockefeller nie wspomniał jednak ani razu w trakcie trzyletnich zwierzeń
o najboleśniejszym ciosie, zadanym mu przez rząd federalny w 1911 roku, kiedy
zmuszono Standard Oil do podzielenia się na kilkanaście niezależnych
przedsiębiorstw. Wymazując z pamięci werdykt Sądu Najwyższego, Rockefeller
opowiadał o Standard Oil, jakby dawny monolit nadal trwał niewzruszenie.
Ze wszystkich przyjmowanych póz najtrudniej było mu nie okazywać żadnego
żalu do ludzi, którzy niegdyś rzucali mu kłody pod nogi. Często robił aluzje
do swojej wielkoduszności.
Przedstawiciele Standard Oil żywią wobec ludzi, którzy najbardziej nadużyli ich
zaufania, naprawdę przyjacielskie uczucia i są wobec nich bardzo uprzejmi,
gotowi uznać, że postawa tamtych wynika ze słabości i ignorancji albo też
z jakiegoś innego powodu. Co więcej: „Wobec tych, którzy używali w stosunku
do nas ostrych słów, nie mamy pretensji. Ludzką rzeczą jest błądzić, boską –
wybaczać”.
I dalej, jeszcze bardziej polubownie: „Wyrozumiałość i łagodność wobec
wszystkich zawistnych ludzi małego ducha, którzy postawili sobie za cel życia
zniszczenie nas tylko dlatego, że ich wyobraźnia nie sięga dalej poza czubek nosa,
sprawia mi radość”.
Z upływem czasu kaznodziejski ton zwierzeń począł zanikać. Rockefeller nie
potrafił zrozumieć zasadniczych powodów niechęci, jaką wzbudzał przebieg jego
kariery, i coraz częściej atakował krytyków, wobec których używał określeń:
łajdacy, szpicle, zrzędy, wieczni malkontenci, szantażyści, rozbójnicy, zepsute
bachory, awanturnicy, wilki i hucpiarze. Bez wątpienia czuł się rozgoryczony
stawianymi zarzutami, zwłaszcza tymi, które pochodziły od Idy Minervy Tarbell –
chłodne, przenikliwe artykuły prasowe uczyniły z jego nazwiska synonim
chciwości korporacji. Po raz pierwszy zirytował się, słysząc czytane głośno
oskarżenie, że w wieku trzydziestu dwóch lat, grożąc zniszczeniem konkurentów,
którzy się do niego nie przyłączą, przejął w 1872 roku kontrolę nad
clevelandzkimi rafineriami. Zwróćmy uwagę, że rok 1872 był początkiem
nieprzerwanego marszu Rockefellera do zdobycia władzy nad całym przemysłem
naftowym. Jeśli wtedy potentat dopuścił się jakichś niegodziwości, rzucało to cień
na wszystkie jego późniejsze poczynania. Inglis opisał reakcję Rockefellera
na oskarżenia wysuwane przez Idę Tarbell:
„To wszystko nieprawda!” – wykrzyknął pan Rockefeller tak głośno, że spojrzałem na niego, odrywając
się od notowania. Mówiąc to, zerwał się z fotela i podszedł szybko do stołu, przy którym siedziałem.
Miał wypieki, oczy mu błyszczały. Zawsze był bardzo uprzejmy i serdeczny, ale wtedy po raz pierwszy
zobaczyłem go rozsierdzonego i rozgoryczonego, nie miałem co do tego wątpliwości. Mówił głośno
i wyraźnie. Co prawda nie uderzał pięścią w stół, ale stał z zaciśniętymi dłońmi i widać było,
że z trudem nad sobą panuje. „To wszystko nieprawda! – krzyczał. – Żaden człowiek nie usłyszał czegoś
podobnego ode mnie ani od żadnego z naszych reprezentantów. Wszystko, co tam jest napisane, to
kłamstwa!”
Po tym wybuchu emocje Rockefellera osłabły, ale nie zapomniał o tamtej
insynuacji. Wędrując później z Inglisem po wzgórzach i przemierzając pola
golfowe, wykrzykiwał:
– Jej opowieści są żałosne! To bzdury, niebezpieczne bzdury, rozpowszechniane
celowo. W rzeczywistości wszyscy znaleźlibyśmy się na tonącym statku, gdyby
nadal działały bezwzględne mechanizmy wolnej konkurencji, staraliśmy się więc
zbudować łódź ratunkową, która dowiozłaby nas do brzegu. Nie trzeba wcale
zastraszać ludzi, żeby wsiedli do łodzi ratunkowej i opuścili tonący statek.
Przejmowanie konkurencyjnych firm nie było aktem dobroczynnym, ale pamięć
Rockefellera miała charakter bardzo wybiórczy.
Najbardziej zjadliwie Rockefeller skomentował inny fragment publicystycznych
dokonań Tarbell, dotykający najwrażliwszej struny jego prywatnego życia, kiedy
była mowa o barwnej, nietuzinkowej postaci jego ojca, Williama Avery’ego
Rockefellera. W lipcu 1905 roku Tarbell zakończyła serię artykułów o historii
Standard Oil dwuczęściowym Studium charakteru. Opisała w nim Rockefellera,
złośliwie analizując jakby w tle osobowość jego ojca, wędrownego handlarza
medykamentów, prowadzącego życie wagabundy. William Avery Rockefeller był
wygadanym naciągaczem, który żerował na naiwności ludzi zamieszkujących
pogranicze Ameryki na początku XIX wieku. Tarbell przytoczyła ogromną listę
jego występków. Posunęła się nawet do stwierdzenia: Rzeczywiście miał wszelkie
możliwe wady poza jedną – nie pił.
Owa napaść na godność nieżyjącego ojca była dla Rockefellera bardzo bolesna,
otworzyła i tak niezbyt dobrze zabliźnioną ranę. John D. Rockefeller stracił
panowanie nad sobą:
– Cóż za bezczelność, jak ktoś mógł nazywać ją historykiem! – krzyczał, zupełnie
niesłusznie uważając, że ostatni artykuł napisała pod wpływem rozgoryczenia,
wynikającego ze złego przyjęcia cyklu o Standard Oil przez opinię publiczną. –
A więc uciekła się do żałosnej mistyfikacji, z całą podłością, niegodziwością
i przewrotnością, w czym jest zapewne mistrzynią, i zaatakowała mojego ojca
wyjątkowo ohydnie!
Rockefeller z trudem próbował się uspokoić. Utracił niezachwiane do tamtej
pory opanowanie. Był to jeden z bardzo niewielu momentów w jego życiu, kiedy
pozwalał emocjom zapanować nad sobą. Łamiącym się z gniewu głosem
protestował przeciwko „jadowitemu językowi tej złośliwej kobiety, korzystającej
z każdej okazji, by zatruwać opinię publiczną (…) by rzucać oskarżenia
na wszystko, co dobre, złe czy obojętne, żerując na nazwisku, które rujnuje
plugawymi podejrzeniami”. Odzyskując panowanie nad sobą, świadom,
że zupełnie się odsłonił, przyjął szybko typową dla siebie postawę chłodnego
filozofa i zaczął uspokajać Inglisa:
– Mimo to jestem zadowolony, że nie żywię nienawiści wobec tej „pani historyk”,
lecz jedynie lituję się nad nią.
Tytan odzyskał swą zwykłą godność i postanowił, że noszona na co dzień, ściśle
przylegająca do twarzy maska już nigdy nie spadnie w obecności oficjalnego
biografa.
ROZDZIAŁ 2
Skazany na bogactwo
W historii Stanów Zjednoczonych nie ma prawdopodobnie bardziej obrosłego
mitami epizodu niż poszukiwanie pracy przez Johna D. Rockefellera
w rozwijającym się Cleveland w sierpniu 1855 roku. Żywiąc instynktowny
szacunek dla poważnych przedsięwzięć, John od początku wiedział, czego chce.
Opowiadał później:
– Chodziłem do zarządu kolei żelaznej, banków, hurtowni. Nie zawracałem sobie
głowy małymi firmami. Nie wiedziałem, co to będzie, ale szukałem koniecznie
czegoś dużego.
Mimo narastającego rozczarowania, nie ustawał w wysiłkach znalezienia
posady. Każdego ranka około ósmej opuszczał stancję, ubrany w ciemny surdut,
koszulę ze sztywnym wysokim kołnierzykiem i czarną krawatkę i ruszał na obchód
wybranych firm. Takie kończące się niepowodzeniem wędrówki odbywał sześć dni
w tygodniu, za każdym razem do późnego popołudnia. Trwało to sześć tygodni.
Przemierzając rozgrzane słońcem ulice, nabawił się pęcherzy na stopach.
Jego wytrwałość wynikała z pewnością z chęci uniezależnienia się od niestałego
ojca. W którymś momencie Bill zasugerował, że jeśli John nie znajdzie posady,
zawsze może wrócić na farmę. Rockefeller wspominał później, że sama
perspektywa ponownego znalezienia się pod skrzydłami ojca wywoływała u niego
„zimny dreszcz”. Ponieważ w sprawie znalezienia pracy podjął już stanowczą
decyzję, nie użalał się nad sobą i nie zniechęcał kolejnymi przeciwnościami.
Opowiadał potem:
– Każdy dzień miałem wypełniony jednym zajęciem – szukaniem pracy.
Przeznaczyłem na to cały czas, co równało się pracy gdzieś na pełnym etacie.
Był zdecydowanym zwolennikiem pozytywnego myślenia.
Liczące prawie trzydzieści tysięcy mieszkańców Cleveland było typowym
miastem z okresu boomu gospodarczego i mogło stanowić wymarzone miejsce dla
spragnionego kariery w interesach młodego człowieka.
Mimo kwitnącego handlu i wspaniale prosperującego portu szanse zdobycia
pracy były chwilowo bardzo kiepskie.
– Nikt nie chciał zatrudnić młodego chłopca i jedynie kilka osób okazało
minimalne zainteresowanie rozmową ze mną na ten temat.
Kiedy bez skutku odwiedził już wszystkie potencjalne miejsca pracy, znajdujące
się na przygotowanej wcześniej liście, zaczął po prostu „drugą rundę”,
a w niektórych miejscach był nawet trzykrotnie. Inny młodzieniec na jego miejscu
pewnie by się tym zamartwiał, ale John był uparty, a odmowy potęgowały jedynie
jego upór.
Rankiem 26 września 1855 roku John D. Rockefeller wszedł do biura firmy
Hewitt & Tuttle przy Merwin Street, zajmującej się pośrednictwem w sprzedaży
i spedycją płodów rolnych. Rozmowę przeprowadził z nim Henry B. Tuttle,
młodszy z właścicieli spółki, potrzebujący pomocy w księgowości. Poprosił Johna,
by wrócił po lunchu. Podekscytowany chłopak nie okazał jednak emocji, wolno
zszedł po schodach i wyszedł na zewnątrz. Dopiero za rogiem zaczął podskakiwać,
gdy biegł ulicą. Przepełniała go radość.
Nawet gdy był już starym człowiekiem, wspominał tamte chwile jako bardzo
dramatyczne.
– Tamtego dnia zdawała się ważyć cała moja przyszłość. Do dziś drżę, gdy
zadaję sobie pytanie: „Co by się stało, gdybym nie dostał tamtej posady?”.
W gorączce i podnieceniu Rockefeller czekał, aż minie czas południowego
posiłku, a potem wrócił do biura, gdzie tym razem rozmówił się z nim starszy
partner w spółce, Isaac L. Hewitt. Hewitt, który był właścicielem wielu
nieruchomości w Cleveland i założycielem Cleveland Iron Mining Company
(przedsiębiorstwa wydobywającego rudy żelaza), musiał więc robić na Johnie
wrażenie wielkiego kapitalisty. Po krótkim teście z kaligrafii padły słowa: „Damy ci
szansę”. Polecił Rockefellerowi, by zdjął surdut i od razu zabrał się do pracy, nie
wspominając przy tym słowem o wynagrodzeniu. W tamtych czasach dorastający
chłopcy, praktykujący w zawodzie, zwykle nie otrzymywali zapłaty i minęły aż trzy
miesiące, zanim John D. dostał niewielką, wyrównawczą pensję. Przez resztę życia
będzie obchodził 26 września jako „dzień pracy” i świętował bardziej uroczyście
niż urodziny. Można łatwo ulec pokusie, by uznać tamten dzień za początek
prawdziwego życia Rockefellera, datę jego narodzin jako człowieka biznesu.
Drzemiący w nim dynamizm, ukryty podczas lat spędzonych na wiejskiej farmie,
znalazł ujście w rządzącym się twardymi prawami, niespokojnym świecie
interesów. John D. uwolnił się nareszcie od „Diabła Billa”, od ciągłych przenosin
z miasta do miasta, od przewróconego do góry nogami, zwariowanego świata
swego dzieciństwa.
Ekonomiści i socjolodzy zawsze podkreślali znaczenie księgowości dla
przedsiębiorstw działających w warunkach kapitalizmu. Okazuje się, że znajduje
to potwierdzenie w przypadku Johna D. Rockefellera, pierwowzoru kapitalisty,
który księgowość darzył szczególnymi względami, objawiając niemal mistyczną
wiarę w liczby. Księgi rachunkowe były dla niego świętymi „runami”, pomocnymi
przy podejmowaniu decyzji i chroniącymi od ulegania zwodniczym emocjom.
Oceniały wykonanie, wykazywały oszustwa i ukrytą nieefektywność. W świecie,
gdzie dominował nieporządek i brak precyzji, stanowiły solidną podstawę
do oceny rzeczywistości. Krytykując niesolidnych konkurentów, John D. mawiał:
– Najmądrzejsi z nich prowadzą księgi w taki sposób, że nie mają pojęcia, kiedy
zarabiają na jakiejś operacji, a kiedy ponoszą straty.
Gdy Hewitt i Tuttle zlecili Johnowi regulowanie rachunków, zabrał się do tego
z nie ukrywaną gorliwością i wirtuozerią godną kogoś znacznie starszego
i bardziej doświadczonego. Jak sam mówił:
– Zajmowałem się tym, wykazując większą rozwagę niż przy wydawaniu
własnych pieniędzy.
Dokładnie przeglądał rachunki, sprawdzał wykazywane w nich sumy
z rzeczywistą wartością usługi czy towaru i starannie podliczał. Bez trudu
znajdował błędy, nawet jeśli dotyczyły tylko kilku centów. Z pogardliwym
zdziwieniem patrzył na siedzącego w sąsiednim pokoju szefa, który wręczał im
długi, niesprawdzony rachunek od hydraulika i mówił beztrosko: „Proszę za to
zapłacić”. Rockefeller był przerażony podobną nonszalancją – przecież nie tak
dawno przyłapał hydraulika na zawyżeniu rachunku o kilkanaście centów. Można
jedynie podejrzewać, że taka zasadnicza postawa dotycząca szczegółów nauczyła
Hewitta i Tuttle’a czegoś o prowadzeniu interesów.
Poza załatwianiem korespondencji, prowadzeniem księgowości i płaceniem
rachunków młody Rockefeller pracował także jako „jednoosobowa agencja”,
pobierająca czynsz z nieruchomości należących do Hewitta. Chociaż na ogół był
grzeczny i cierpliwy, potrafił okazać nieustępliwość godną buldoga, co ludzi
niezmiernie zaskakiwało. Siedząc w powozie, blady i spokojny niczym
przedsiębiorca pogrzebowy, czekał, aż dłużnik skapituluje.
Niezależnie od tego, jak mało ważne były zadania, które przyszło mu
wykonywać w firmie Hewitt & Tuttle, stanowiły znakomite lekcje dla młodego
człowieka aspirującego do prowadzenia wielkich interesów – dzięki nim zyskiwał
dostęp do świata handlu. Przed wojną secesyjną większość firm ograniczała swoją
ofertę do jednego rodzaju produktu lub usług. Hewitt i Tuttle natomiast
handlowali szerokim asortymentem towarów i świadczyli różne usługi. Choć
na początku zajmowali się jedynie artykułami spożywczymi, zostali pionierami
w imporcie rudy żelaza z Lake Superior na trzy lata przed przyjęciem
Rockefellera do pracy. Firma korzystała z kolei i telegrafu – dwóch technicznych
udogodnień, które zrewolucjonizowały amerykańską gospodarkę. Rockefeller
powiedział: „Wtedy dopiero otworzyły mi się oczy na sprawy transportu”. Niemała
rzecz, biorąc pod uwagę późniejsze kontrowersyjne stosunki pomiędzy Standard
Oil a koleją. Nawet prosta spedycja marmuru z Vermont do Cleveland wymagała
skomplikowanych kalkulacji kosztów transportu koleją, kanałem bądź przez
jezioro.
Ostatniego dnia 1855 roku Hewitt wręczył Rockefellerowi pięćdziesiąt dolarów
za trzy miesiące pracy, co równało się dniówce niewiele wyższej niż pięćdziesiąt
centów. Korzystając z okazji, pryncypał poinformował młodego księgowego
o znaczącej podwyżce do dwudziestu pięciu dolarów miesięcznie (trzysta dolarów
rocznie). Może to dziwne, ale John D. czuł się winny z powodu podwyżki: „Czułem
się jak przestępca”. I znowu ktoś mógłby pomyśleć, że choć na pewno bardzo się
ucieszył, powodowany religijnymi skrupułami odczuł jednocześnie obawę przed
własną chciwością. Rockefeller wiedział, że gromadzenie pieniędzy to jedno,
a pożądanie ich w skrytości serca to drugie.
Nawet jeśli chciwość była motywem jego działania, do czego nigdy się nie
przyznał, czerpał także nie ukrywaną przyjemność z pracy i nigdy nie uznał jej
za uciążliwą harówkę. W rzeczywistości świat interesów jawił mu się jako
niewyczerpane źródło cudów i zadziwienia. W pamiętnikach napisał:
Nie ma wątpliwości, że nie dla samych tylko pieniędzy owi ludzie czynu oddają się trudom pracy –
angażują się po prostu w fascynujące zajęcie. Ich zapał wynika z czegoś ważniejszego niż proste
gromadzenie kapitału.
John D. Rockefeller zaczął się znacznie bardziej kontrolować. Jak dobry
purytanin analizował swoje codzienne działania i ograniczał zachcianki,
a wszystko w nadziei, że uda mu się wyeliminować spontaniczność i wszelkie nie
przemyślane odruchy.
Jego prywatne życie w równym stopniu, co praca regulowane było wpisami
do ksiąg rachunkowych. Ponieważ liczby miały na niego kojący wpływ, zastosował
do prywatnego gospodarzenia posiadanymi środkami zasady obowiązujące
w firmie Hewitt & Tuttle. Kiedy rozpoczynał pracę, kupił za dziesięć centów mały
czerwony notes, który opatrzył tytułem „Księga rachunkowa A”, gdzie
skrupulatnie zapisywał wszystkie rachunki i wydatki. Wielu z jego rówieśników
prowadziło podobne zapiski, ale tylko nieliczni byli tak dokładni. Rockefeller przez
resztę życia uważał „Księgę rachunkową A” za najświętszą pamiątkę. Kiedy
w roku 1897 prowadził zajęcia z religii w szkółce niedzielnej przy kościele
baptystów na Fifth Avenue, głęboko poruszony odczytanym właśnie fragmentem
Biblii, uniósł stary notes i powiedział głośno:
– Nie widziałem tej księgi od dwudziestu pięciu lat. Nie oddałbym jej teraz
za wszystkie nowoczesne księgi rachunkowe Nowego Jorku i za to wszystko, co się
z nimi wiąże.
Notes spoczywał bezpiecznie jako depozyt w sejfie, niczym bezcenna pamiątka
rodowa.
Jak wynika z „Księgi rachunkowej A”, John D. Rockefeller uniezależnił się
zupełnie od ojca, choć połowę zarabianych pieniędzy musiał wydawać na czynsz
i praczkę. We wspomnieniach pisał z dumą o trudnych latach młodości:
Nie było mnie stać na modne ubrania. Kupowałem wszystko u handlarza starzyzną. Sprzedawał mi
odzież za cenę, na jaką mogłem sobie pozwolić, i było to znacznie lepsze rozwiązanie niż kupowanie
rzeczy, na które nie miałbym dość pieniędzy.
W jednym zasadniczym aspekcie Rockefeller nie przecenił ważności czerwonego
notatnika – znajduje się tam bowiem odpowiedź na pytanie, czy był zachłanny i czy
później wykorzystał działalność charytatywną jedynie do oczyszczenia się
z zarzutu „krwiopijstwa”. Z „Księgi rachunkowej A” niezbicie wynika,
że od początku bardzo hojnie wspierał potrzebujących. W czasie pierwszego roku
pracy młody człowiek przekazywał tygodniowo około sześciu procent dochodu
na cele charytatywne, czasem nawet więcej.
– Mam do dziś swoją pierwszą książkę rachunkową. Kiedy zarabiałem dolara
dziennie, oddawałem pięć, dziesięć lub dwadzieścia pięć centów na te cele.
Dawał pieniądze na Five Point Mission, przytułek w slumsach Manhattanu,
obdarowywał „jakiegoś biednego w kościele”, „jakąś biedną w kościele”, jak
notował. W roku 1859 jako dwudziestolatek wspomagał potrzebujących sumą
przekraczającą dziesięć procent jego zarobków. Wbrew nieprzychylnym
pogłoskom o baptystach wcześnie okazał religijną miłość bliźniego, obdarowując
pewnego Murzyna z Cincinnati sumą potrzebną na wykupienie żony od właściciela
niewolników. Płacił na kościoły Murzynów, metodystów, katolicki sierociniec.
Młody księgowy stał się bacznym obserwatorem ludzi interesu, z którymi często
stykał się w porcie, i zauważył ich niechęć do ostentacji.
– Widywałem bogatych ludzi i z zadowoleniem stwierdzałem, że krzątali się przy
prowadzeniu interesów bez okazywania władzy czy zamożności.
Jeśli Rockefellerowi udało się zachować kwakierską prostotę ubioru i nie ulegać
wulgarnej chęci obnoszenia się z bogactwem, choć inni potentaci z tamtego
okresu mieszkali w ogromnych posiadłościach, pływali drogimi jachtami, to
prawdopodobnie ma to związek z doktryną baptystów, ale także
z niewyszukanym, skromnym stylem życia biznesmenów z Cleveland, którym
przyglądał się z uwagą w czasie, gdy formowała się jego osobowość.
[...]
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.

Podobne dokumenty